Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-10-2008, 18:46   #41
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
"Żałuję, że nie możesz zobaczyć co razem stworzyliśmy."

Co to było? To w szufladzie... Co stworzyliśmy? Dobry Boże... co my stworzyliśmy?! Czy właśnie to pożera teraz światy?

Serce kocicy waliło jak młot. Gdy została wyrzucona z pokoju Kapelusznika, pędziła korytarzami na łeb na szyję, byle jak najdalej, byleby oddzielić swoją aurę od jego! Choć wybuch gniewu Kapelusznika był naprawdę straszliwym przeżyciem i czuła, że jej ciałko jest na granicy nerwowego wyczerpania, to jednak była pewna... nie poznał jej.
Widział tylko głupiego, natrętnego kota. Nic więcej...

- Auuuua!

Nie zdążywszy wyhamować, Niaa z impetem wpadła na Karolinkę, przez co obie potoczyły sie teraz po podłodze. Spojrzała w wielkie przepełnione mocą oczy dziewczynki i przeraziła się nie na żarty. Kim... czym było to dziecko?
Przestrach istoty ukazał jej prawdziwe oblicze - ogromną, nieokiełznaną moc. Przypuszczalnie gdyby kocica teraz zaatakowała Karolinkę, ta w odwecie sprzątnęłaby z powierzchni ziemi cały dom - i to we wszystkich wymiarach, w których istniał.

- O, koteczka!- mała ochłonęła na tyle, by uśmiechnąć się niepewnie.

- Niaa przeprasza! Niaa się bawiła w ganianego z cieniem i on był bardzo blisko Niaa i Niaa nie popatrzyła przed siebie... Niaa jest bardzo przykro.

- Już dobrze, już dobrze.
– uspokoiwszy się Karolinka pogłaskała stworzenie po głowie, po czym razem podniosły się z podłogi – Chodź teraz koteczku ze mną, pokażę ci twój pokoik.

- Niaa dziękuje! Niaa kocha dziewczynkę!

- Ja też cię kocham Niaa.


***

- WYNOŚ SIĘ STĄD! NA CO CZEKASZ, PRECZ!!!!!

Niaa otworzyła złociste oczy. Znów, gdy tylko przymykała powieki, przed oczami stawało jej pełne szaleństwa oblicze Kapelusznika, a w uszach dźwięczał jego histeryczny głos. Nie poznał jej, a jednak bał się i to nie tego, ze ktoś zobaczy jego notatki, ale... no właśnie, czego? Tego, że sam sobie o nich musiał przypomnieć? W sumie to nawet pasowało do sytuacji. Chcąc skupić się na bieżących sprawach K. zepchnął w niepamięć mary przeszłości... a ona znów je wywołała.

Chcąc odpędzić od siebie uciążliwe wizje, Niaa zaczęła cichutko nucić. Mimo niedoskonałości formy, w jaką była "ubrana", udało jej się zmienić tonację tak, by melodia była wiatrem, a słowa szumem liści... Właśnie tak brzmiała kołysanka, którą słyszała będąc ledwie zalążkiem.

Po policzku kocicy stoczyła się ciężka, wielka niczym ziarno grochu łza. Ta kołysanka.. to była pieśń Wielkiego Drzewa. Tę samą pieśń ostatni raz nudziła wraz z Drzewem śpiącemu Kapelusznikowi, by rozegnać chmury znad jego głowy.

Smutek zdusił wąziutkie gardło, melodia umilkła. Kocica obróciła się na swoim posłaniu na brzuch i wtuliła twarz w poduszkę. Łkała.... łkała z żalu oraz tęsknoty za Drzewem, którego liści pewnie nigdy już nie zobaczy...

Dopiero, gdy łuna poranka poczęła złocić się nieśmiało na linii horyzontu, kocica zasnęła z wyczerpania.

***

Mimo zmęczenia Niaa zerwała się na równe łapy, gdy tylko Karolinka podeszła pod jej drzwi. Pozbywszy się resztek snu z powiek, wyszła pospiesznie na korytarz, pomagając dziewczynce budzić pozostałych gości. Nie chciała być sama. Chciała być znów zwykłą, głupiutką Niaa.

Gdy wszyscy mniej lub bardziej rześcy zeszli na śniadanie, umościła się w rogu pomieszczenia i grzecznie czekała na miseczkę mleka, którą obiecała jej Karolinka. Oczywiście kocica nie mogła się opanować, by nie zerknąć na Kapelusznika, jednak ten zdawał się nie przejawiać nią żadnego zainteresowania. Tak jakby incydent poprzedniego dnia w ogóle nie miał miejsca.

„ Może to i lepiej?”

Niaa zamruczała powitalnie na widok Lorelei, jednocześnie nastawiając główkę do pogłaskania.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 12-10-2008, 17:36   #42
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wyjaśnienia Kapelusznika nie zbyt uspokoiły Rangersa, wręcz przeciwnie, z każdym słowem pana K. (Timowi cisnęło się na usta inne rozwinięcie tego skrótu), żołnierz zdawał sobie sprawę z surrealizmu sytuacji w jakiej się znalazł. To wszystko wokół było dziwne i nie zrozumiałe, obce istoty, wszechświat, ratowanie światów, dziwne pierścienie. Nie do tego przywykł przez całe swoje życie i choć bardzo chciał myśleć, że śni jakiś wyjątkowo rzeczywisty koszmar, to jednak nie mógł się z niego obudzić.

Jedno może było małym pocieszeniem w tej całej zagmatwanej i dziwnej sytuacji. Dostali cel, określono jego zadanie i choć uważał, że to wszystko jakieś wariactwo, to jednak w takich chwilach zawsze się uspokajał i wyciszał. Za każdym razem przed akcją było tak samo, najpierw zdenerwowanie i obawy o wynik misji, a kiedy już czuł pod stopami wojskowych butów, drgającą podłogę śmigłowca uspokajał się, determinował na cele i zadania. Teraz nie mieli ich określonych zbyt jasno, brakowało danych o liczebności wroga i cywilów, rozmieszczeniu obrony, strażników tych dziwnych przedmiotów, nie wiedział nawet przed czym przyjdzie mu stanąć, ale jednak cel już był… a to zawsze jest dobry początek.

Karolinki ustawiły się w wyjściu od kuchni, dając im znak, żeby udali się na spoczynek. Zarzucił plecak na plecy, wziął broń i udał się za dziewczynkami. Karolinka wskazała mu pokój jako pierwszemu z całej grupy.

- Panie Żołnierzyku, tu proszę. Typowy pokój lapoński…nie, lla…japoński! – mała z radością otworzyła odsuwane na bok drzwi z lekkiego drewna. Timothy zniknął w jego wnętrzu, które naprawdę mile go zaskoczyło. Niskie meble wykonane z bambusa i łoże z twardego materaca, w zupełności mu wystarczały. Zrzucił swoje rzeczy w kącie pomieszczenia i od razu skierował swoje kroki do przylegającej do niego łazienki. Ciepła woda prysznica zmywała z jego ciała brud i kurz podróży, zmęczenie powoli opuszczało jego członki, nawet głowa przestała go boleć od natłoku burzących się w jego umyśle emocji.

Wrócił odprężony do pokoju, przepasany ręcznikiem kąpielowym. Nie zbyt się przejmował, tym, że ktoś go zaskoczy, wątpił by czekały go odwiedziny. Z juków wyjął świeżą bieliznę i koszulkę, niestety munduru nie miał zapasowego, a ten obecny był już zfatygowany. Zszył rozcięcie na ramieniu, a potem wrzucił spodnie i bluzę do wanny, starając się je uprać najlepiej jak potrafił. Modlił się by wyschły do rana, nie miał ochoty wędrować w wilgotnym ubraniu, nagle w rogu obszernej łazienki zauważył poręczną suszarkę na pranie, choć mógł przysiąc, że nie było jej tam wcześniej. Skomentował to krótkim: „To wszystko jest popierdolone” i z rezygnacją rozwiesił na niej mokry mundur.

Przejrzał swój ekwipunek dokładnie, od nowa pakując wszystkie potrzebne rzeczy, a zużyte opakowania czy niepotrzebne drobiazgi wyrzucał do kosza na śmieci. Na końcu przejrzał swoją broń, M4 nie ucierpiało zbytnio podczas ucieczki, między ruinami zniszczonej Atlanty, z przykrością jednak stwierdził, że zostały mu tylko trzy granaty do M203 – podwieszanego granatnika. Snajperka wymagała dokładnego czyszczenia, ale także była w dobrym stanie, przeładował ją tylko starannie, dbając o to by komora nabojowa była pusta. W razie czego mógł wprowadzić do niej nabój w każdej chwili, dwoma ruchami rygla, a wolał uniknąć przypadkowego wystrzału, lub zacięcia broni.

Wszystko to robił by mieć zajęte czymś ręce, wiedział, że gdy zabraknie mu zajęcia, to nie będzie mógł zasnąć. Zbyt dużo myśli mu się kłębiło w głowie…

„… 77… 78 … 79… 80 …” - przy każdej pompce, głośno liczył…

Wreszcie zmęczony rzucił się na materac… zasnął. Nie był to sen przynoszący wytchnienie. Rzucał się na posłaniu, ciągle przez jego głowę przewijały się koszmar, miał go od czasu Wybuchów. Ciągle ten sam… ten sam jaki miał niedawno okazję przeżyć niemal na żywo, Atlantę na kilka chwil przed Wojną.

Jednak wizję która nawiedzała go każdej nocy coś przerwało.

… biegł w ciemności… gdzieś na skraju jego pola widzenia… między podłużnymi cieniami… zauważył czerwień sukienki dziewczynki… czerwień, która szybko nikła między cieniami udającymi poskręcane i powykrzywiane w groteskowe kształty drzewa… i kolejny cień… cień w kapeluszu… podążający za dziewczynką…

… i krzyk… kobiecy okrzyk bólu i przestrachu… ruszył w tamtym kierunku… nóż zabłysnął w jego dłoni… tylko ta broń mu pozostała…leżała na ziemi… schował nóż… pochylił się nad nią i delikatnie podniósł….

Wizja się urwała… a on obudził się zlany potem.

*****


- Piękne i zabójcze. Jeden łyk powietrza wystarczyłby, żeby uśmiercić każdą istotę. To co drużynka mam nadzieje, ze jesteście gotowi na zadanka. Czas ustalić składy drużyn, lecz najpierw naturalnie śniadanko…

Tim mógł przysiąc, że głos i ruchy Kapelusznika stały się jeszcze bardziej wkurwiające, choć sam nie mógł w to uwierzyć.

- Składy drużyn? Mamy się podzielić i działać w kilku drużynach? Czy to rozsądne i konieczne?

Pytanie kobiety nieco go zaskoczyło. Po raz pierwszy zabrał głos w tej całej dyskusji o „ratowaniu świata”.

- To chyba oczywiste, że musimy się rozdzielić. Celów jest kilka, znaczy przedmiotów, liczy się szybkość ich zdobycia, decydująca o powodzeniu misji, a to możemy uzyskać tylko rozdzielając się.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 13-10-2008, 00:05   #43
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Mała świecąca kulka wpatrywała się w szeroko rozwarte drzwi ukazujące wnętrze jego pokoju z niebywałym niedowierzaniem Kubusia Puchatka, który odkrył, że nawet w najgłębszym słoiku miodu znajduje się dno.

- Co to za szajs?
- wykrzyczał oburzony. Wtem na swych „plecach” poczuł drobną dłoń, która skutecznie nadała przyspieszenie jego lekkiemu ciału, poczym zatrzasnęła zanim drzwi.

- Ej mała przeciągasz strunę! Ładnie to tak kłamać!
- W czasie, gdy Acheront przeklinał na czym świat stoi, drobniutkie ciałko Karolinki oparło się o zewnętrzną część drzwi i z ulgą pomału się po nich zsunęło.

- Ja czułem, że ten tekst z dywanem z bitej śmietany to jakiś wkręt, ale chociaż łóżko mogło być jadalne…
- nie słysząc odzewu Świetlisty grzmiał coraz bardziej donośnym głosem zza drzwi.

- Dobra mała! Chcesz wojny będziesz ją miała! Zobacz ani się nie spostrzeżesz a wypiorę twoje ubranko w zwykłym proszku! Wyblakną ci kolorki i zmechacę ci wdzianko tak, że nigdy więcej go nie założysz tak jak ta pani z reklamy w TV!

Po chwili milczenia dodał
– Dobra sama tego chciałaś dorzucę od siebie trochę krochmalu i w trakcie prania pominę płukanie! Wtem z wnętrza nie dużego pokoiku dobył się szaleńczy śmiech niczym rodem z odmętów otchłani.
Nie minęła dłuższa chwila, a zza drzwi zabrzmiał wątły, przygnębiający głos.

- Błagam Maleńka, otwórz. Ja tu ginę…
- Nie!-
bez cienia wahania odparła stanowczo Karolinka
- Jak mogłaś mnie tak okłamać?
- Nie było innego sposobu, by odciągnąć Pana Świetlika od rocznych zapasów herbatników Pana K. -
Wtem dobył się zza drzwi dobrze znany wam głos ociekający patosem.
- O ja nieszczęsny. Jak mogłem uwierzyć, że ta mała zna z przedszkola Jasia i Małgosie? Jak mogłem dać się omotać, że Pan K do urządzenia mojego pokoju wynajął tego samego architekta, co Baba Jaga? O ja nieszczęsny! O ja naiwny! Zwiedziony przez wilka w skórze Czerwonego Kapturka, zostałem zamknięty w tym zimny, ciasnym lochu z seledynową tapetą w ciastka z wisienką! Nie! Ściany! One są coraz bliżej! Zgniotom mnie! Jak tu ciasno! Nie dożyje drugiego śniadania! No może nawet pierwszego!


W chwile potem, jak mała lewitujący kulka zwieńczyła swój lament gradem rzęsistych łez, których częstości spadania nie powstydziłby się tropikalny tajfun klasy 10 w skali Beauforta, podleciała bezszelestnie do drzwi. Zajrzawszy przez dziurkę od klucza, bacznym spojrzeniem przez dłuższą chwile lustrowała korytarz.

Uff pusto…

***

Po paru chwilach, nie udolnie stłumiony blask oświetlił skrytą w mrokach kuchnię. Gdzieś głucha cisza uśpionego domostwa została przerwana trzeszczącymi patelniami zawieszonymi nad piecem. Charakterystyczny dźwięk otwieranej lodówki, sprawił, że Świetlistemu z podniecenia przeszły "po plecach" ciarki. Dwie mdławe poświaty zlały się ze sobą, rzucając na proste kuchenne meble różnorakie cienie. Po chwili odezwał się cichy melodyjny głos.

- Hej! Panie strażniku, jest pan tam? -
po chwili wyczekującej ciszy ze wzrokiem wbitym w głąb zupełnie pustej lodówki Acheront znów przemówił

- Panie strażniku! Proszę się nie zgrywać. Wiem dobrze że pan tam jest. Bo niby, kto gasiłby światło w lodówce, gdy się ją zamyka, jak nie pan? Mości panie, pingwinku wiem, że przeze mnie nie mało się pan napracował dzisiaj, ale proszę się na mnie nie boczyć. Bardzo potrzebuje z kimś porozmawiać. A jest pan jedyna osobą w tym domu, który jeszcze nie śpi.
Dobrze nie musi pan wychylać dzióbka ze swojej kryjówki, ale proszę mnie wysłuchać. Mój psychoanalityk jest za daleko, a ja naprawdę musze komuś o tym powiedzieć.
Otóż ona tu jest. Znów mnie znalazła. Pojawiła się jak tylko zgasili światło. Natychmiast schowałem się przed nią pod kołdrą, ale ona już tam była! Czekała na mnie! Teraz ją zgubiłem. Ale ona na pewno się tam gdzieś czai. Czyha, żebym zamknął tylko lodówkę. Pewnie nie może się doczekać, kiedy pan znów zgasi swoje światełko, ale proszę tego pod żądnym pozorem nie robić! Ciemności nie bierze jeńców! Psycholem nie jestem wiem co mówię.
Pewnie pan to już dawno zauważył, ale i tak to powiem. Świry! Nic tylko świry! Pan K.. Istoty Wyższe. I wszyscy wieszczą! Niebywałe prawda panie strażniku? Wiem, że to szaleńcy. Uwielbiają wieszczyć. Same klęski oczywiście. Widzą krew, zgliszcza, dym, sine trupy, gołe dupy i puste pudełka po mojej ulubionej czekoladzie! Mam dość! Jeszcze jeden świr i palne sobie w łeb. Popatrz chociaż na tego całego Pana K Widziałeś, komu powierzył pierścienie? Niedorzeczne! Co te diwie kruche istoty wiedzą o wieloświecie? Co on w ogóle wiedzą o życiu! Ganiała je kiedyś śmierć po kartoflisku? Oczywiście, że nie, a mnie tak!To ja tu jestem wybawcą wszechświata! Ja powinienem zostać powiernikiem pierścienia! Na pewno byłby lepszy nawet od tego całego hobbita z Shire. Jak on mógł zbawić świat, to ja też mogę! A co! Teraz musze tylko je wykraść. MY PRECIOUS! Lece lulu. Wielkie dzięki za wszystko!


Drzwi od lodówki zamknęły się delikatnie. W jej wnętrzu mały pingwinek poklepał się w głowę drobną łapką, która zaczęła go już boleć od paplania pewnej świetlistej kulki. Chwile potem otworzył perfekcyjnie zamaskowane drzwi. Przyczłapawszy na swoich malutki, pomarańczowych nóżkach w przeciwny kąt lodówki, wyćwiczonym latami praktyki ruchem przełączył włącznik światła. W tej samej chwili ona już tam była.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 14-10-2008 o 14:11.
g_o_l_d jest offline  
Stary 17-10-2008, 23:28   #44
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Gelimycetes, Chatka Pana Kapelusznika, dzień pełnego wzrostu.

Wszyscy


- No nikt nie jest głodny? A takie dobre tosty przyrządziłem. – Kapelusznik pokręcił głową, niepocieszony najwyraźniej faktem, iż cała jego praca włożona w przygotowanie śniadania została niedoceniona. Oklapł na jedno z krzeseł przy stole i podrapał się po brodzie.

- Thimoty ma rację, rozdzielenie się to najszybszy sposób na wykonanie zadanek wszakże na czasie zależy nam najbardziej. – mrugnął porozumiewawczo. – Jak na mój gust składy drużyn powinny wyglądać następująco. Hmmm powiedzmy, że w pierwszej będzie Acheont, Thimoty i Dagata…tak to dobry pomysł. – ugryzł spory kawał tosta i przeżuwając zastanowił się jeszcze przez chwilę nad swoim wyborem.

- Czyli w drugiej drużynie zostali Lorelei, Nigel i Niaa.Kocica mogłaby przysiąc, że dostrzegła dziwny błysk w oku, gdy mężczyzna wyczytał jej imię. Sama nie dała nic po sobie poznać dalej przymilając się do „Pani Czarodziejki”, robiąc się przy tym coraz bardziej natarczywa.

Nigel obdarzył Wiedźmę długim i smutnym spojrzeniem, jednak zmilczał przydział do innej grupy.

- W każdej drużynie będzie znajdował się jeden pierścień, za pomocą, którego można się przemieszczać między światami. Wystarczy, że pomyślicie o grzybkach, jakie nas otaczają w tym świecie i przekręcicie pierścień trzy razy na palcu a portal otworzy się w pobliżu. Proste prawda? – klasnął dłonią w kolano i ponownie podniósł się gwałtownie z siedzenia. Wyciągnął z kieszeni małą kostkę złożoną z małych kwadratowych bloczków, przy czym część z nich była dziwnie ze sobą połączona. Paytonowi przypominała zwyczajną kostkę Rubika.



- A teraz czary-mary i…- palce Pana K. poruszały się w błyskawicznym tempie zmieniając i przestawiając miejsca bloczków. Nagle zatrzymały się osiągnąwszy najwyraźniej pożądany układ.

- Włącz się.– wyszeptał do sześcianu a ten zaczął się rozkładać lewitując w powietrzu…kwadraciki rozsuwały się tworząc szarą ramkę. Gdy ta była gotowa, niebieski przezroczysty obraz pojawił się w jej środku.



Kapelusznik nic dalej nie wyjaśniając, stukał palcami w dziwny „obrazek”, a po chwili wyświetliły się na nim rzędy dziwacznych liter.

- Aigen, świat, do którego uda się pierwsza drużyna.- krótko wyjaśnił i zaczął czytać. – Jest to jedyny świat, w którym to zwykłe istoty niższe korzystają z mocy boskiego przedmiotu Ech ciężko mi to sobie nawet wyobrazić, ale według moich informacji obróciło się to przeciwko nim. Specjalny Opiekun strażnik, który miał mieć pieczę nad tym światem został delikatnie mówiąc pozbawiony pracy w brutalny sposób i teraz istoty niższe rządzą się jak chcą. – prychnął podkreślając tym swoją odrazę. – W tym świecie znajduje się podobno grzebień. Nic więcej nie wiadomo, oprócz tego, iż miejsce, w którym znajduje się przedmiot da się rozpoznać na pierwszy rzut oka.

- Dobra teraz następny, Kaydoo. – znaki na ekranie zmieniły się diametralnie i wyglądały jak chaotycznie ułożone kółka na ekranie. – Oszz ten nooo… traficie do świata, którym włada Kalista, istota wyższa taka jak ja. Będziecie mieli ułatwione zadanie, bowiem wystarczy, że przekonacie ją, aby oddała wam przedmiot. Nikt jej o to nie podejrzewa, lecz ja jestem prawie pewien, iż jest strażniczką szkatułki. Powołajcie się na mnie gdyby nie chciała was wysłuchać. Poza tym bądźcie mili, ona jest dość wrażliwa i wybuchowa…

Kapelusznik wyraźnie zmieszał się gdy wspomniał o tajemniczej istocie i nie chcąc dalej ciągnąć tematu machnął parę razy ręką i przegryzł kolejnego tosta. Część z drużyny chcąc czy nie chcąc dosiadła się do stołu, głód zaczął im dokazywać, a tosty przygotowane przez gospodarza, smakowały wyśmienicie.

- Dobrze, to chyba wszystko. Pan K. niespodziewanie spoważniał i jednym dotknięciem spowodował, że lewitujący ekran znów zmienił się w niewielką kostkę. - Żałuje, że nie mam więcej informacji na temat tamtych światów. Musi wam się udać. Pamiętajcie, do komunikacji między grupami będzie służyła wam Karolinka

- Tak, tak! Damy z siebie wszystko.
- Nie macie się czego bać.
- Ja pójdą z Koteczkiem i panią Różą.
- A ja z siostrzyczką, panem Żołnierzykiem i panem Świetlikiem.
- Tak!

Obie Karolinki przybiły sobie piątki, roześmiane jak mało kiedy. Nawet wspomnienie wczorajszej walki o życie i zapłakanych twarzyczek, wydawało się mało realne patrząc na ich uśmiech. Wesołe szczebiotanie przerwał wreszcie Kapelusznik głośno chrząkając

- No już dobrze, dobrze. Napełnijcie wszyscy żołądki i przygotujcie się, a za trzy kwadranse spotkamy się w ogródku. On jest chroniony przed grzybkami. – dodał na pożegnanie i zniknął w drzwiach.

Niektórzy szybciej, niektórzy wolnej, ale wreszcie wszyscy zebrali się w małym ogródku. Wiedźma zdecydowanie czuła się kiepsko widząc unoszącą się zaledwie parę metrów od nich ścianę fioletowej śmierci. „Jeden łyk powietrza wystarczyłby, żeby uśmiercić każdą istotę.” – słowa Kapelusznika, choć niechciane same wpakowały jej się do głowy.

W końcu pojawił się i sam gospodarz, ubrany w…garnitur. Sprawiał zupełnie inne wrażenie niż przez całe ich spotkanie, a przynajmniej wyglądał pozytywniej, bo nie pozbył się swojego denerwującego tonu…


- No to co? Powodzonka, nie muszę wam przypominać jaka jest stawka. Jestem pewien, że dacie z siebie wszystko. – Uśmiechnął się szeroko, i wykonał kilka dziwnych gestów dłońmi w powietrzu. Wszyscy poczuli dziwne serie dreszczy na ciele, a przed nimi powoli zaczęły otwierać się portale. Wyglądała zupełnie inaczej, niż kiedy Karolinka je robiła…zdecydowanie przyjaźniej. Były to po prostu dwie proste futryny najzwyklejszych drzwi. Z lewej dobywało się zielone światło, z prawej czerwone.

- Nic ładniejszego nie wyczaruje…ech bzdurne zabezpieczenia, dobrze, że was uda mi się, choć przepchnąć. Drużyna pierwsza do prawego portalu, a drużyna druga do lewego. Na co czekacie? Śpieszcie się, długo ich nie utrzymam aktywnych. – Na twarzy Pana K pokazał się grymas sporego wysiłku. Musiał mocować się z nie lada siłami.

Wreszcie nadszedł na was czas opuszczenia chatki Szalonego Kapelusznika. Może nigdy już nie będzie wam dane zobaczyć jej ponownie?

Mężczyzna zamknął portale jak tylko zniknęła za nimi ostatnia osoba. Stał jeszcze przez chwilę wpatrując się w pusty ogród, gdzie jeszcze przed minutą stała drużyna bohaterów, której powierzył zdobycie przedmiotów, mogących ocalić wszechświat…kolejna drużyna.

- Pora samemu zabrać się do pracy…


***


Aigen, 135 rok, 5 miesiąc, 54 dzień Nowego Porządku

Acheont, Dagata, Thimoty


To się nazywa mieć szczęście. Trafili z ładnej zielonej polanki wprost do cuchnącego odpadkami zapyziałego zaułka, w którym było całe składowisko pustych kartonów. Wokół nich wyrastały potężne, toporne betonowe budowle, pokryte głównie sadzą. Powietrze było, aż ciężkie od pyłów a niebo pokrywały ciemne gęste chmury. Wokół nich nie było żadnej żywej duszy, jednak w oddali słuchać było ciche odgłosy…Rangers rozpoznał, że były to odgłosy wystrzałów..

- Fuuuj, ale tu śmierdzi. - marudziła Karolinka i oddała całą salwę kichając.

Wielkiego szoku doznała Wiedźma. Wychowana w lasach, pierwszy raz miała styczność z tak potężnie skażonym środowiskiem. Kaszlała co chwilę, a oczy nie chciały przestać łzawić. Nawet Acheont musiał przyznać, że mając za sobą odwiedziny w wielu światach nie widział nigdy czegoś tak paskudnego…no może, poza dziwnym uniwersum znajdującym się w żołądku pewnej gigantycznej żaby, jednak to wspomnienie, wolał wyrzucić z pamięci.

- Patrzcie.Thimoty zauważył to pierwszy i wskazał palcem w niebo. Ogromna dziwaczna budowla wybijała się ponad szczyty paskudnych budynków, a jej czubek ginął gdzieś dopiero w chmurach. Zdecydowanie wyróżniał się spośród tutejszej architektury i znajdował się zaledwie parę kilometrów od nich.

Nie czekał ich jednak przyjemny spacerek…

Hałasy przybliżyły się niespodziewanie szybko, za szybko żeby móc na nie odpowiednio zareagować. Zza rogu budynku w tej samej chwili wybiegło trzech mężczyzn ubranych w łachmany. Pędzili co sił w nogach w kierunku drużyny. Uciekali, nie trzeba było specjalnej dedukcji, żeby być tego pewnym.

Za rogiem coś niepokojąco hałasowało, zbliżało się…

- Uciekajcie, puszka się zbliża! – Krzyknął jeden z mężczyzn i dopiero teraz trójka bohaterów mogła dostrzec na jego twarzy wyraz wielkiego przerażenia.

- Ojoj kłopociki - stwierdziła Karolinka i wyciągnęła parasolkę przed siebie.

Cokolwiek nadchodziło, oznaczało kłopoty.


***


Kaydoo, dzień.

Lorelei, Niaa, Nigel


- Ale nam się trafiło, ciekawe czy druga grupa ma równie dobrze? – odezwał się po paru minutach Nigel nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

Wylądowali w samym środku cudnego ogrodu, gdzie zewsząd otaczały ich przeróżne okazy drzew i rozmaita roślinność. Ptaszki pięknie wygrywały melodyjki na swoich dziobach, słonko przyjemnie ogrzewało. Po prostu istny raj.

Lodowa Róża pierwszy raz w życiu zobaczyła tyle zieleni w jednym miejscu, na Lodowych Pustkowiach trzymanie przy życiu jakiejkolwiek roślinności wymagało wysiłku. Niaa za to radośnie ganiała za parą żółtych motylków motylów, robiących powietrzne piruety nieopodal, choć miało cały czas oko na Obdarzoną, do której lgnęła przy każdej lepszej okazji. A Karolinka...Karolinka po prostu wąchała co rusz jakieś kwiatki, kręcąc się wokoło.

Zebranym nie pozostało nic więcej poza, udaniem się wytyczoną ścieżką. Mijali piękne oczka wodne, stare i drewniane mosty i ozdobne rzeźby o rozmaitych kształtach. Im dłużej szli tym coraz bardziej stawało ich coś niepokoić. Las ucichł stopniowo, nawet żaden owad nie bzyczał w pobliżu. Tak jakby to drzewa i krzewy ich nasłuchiwały. To dziwne przeczycie udzieliło się wszystkim.

Nie zważając na to, szli dalej, aż dróżka doprowadziła ich do drewnianej, wielkiej bramy, stojącej tuż za gęstszym zagajnikiem. Z każdym kolejnym krokiem tajemnicze wrażenie bycia obserwowanym narastało…

Pierwsza zareagowała Niaa odskakując w porę, zanim jeden z korzeni zdołał owinąć się jej wokół kostki. Na wszystkich drzewach zaczęły pojawiać się twarze ludzi, a korzenie i gałęzie z zadziwiającą prędkością pognały w kierunku bohaterów. Zagajnik był pułapką na nich. Nigel, Lorelei i Karolinka, byli zbyt wolni by uniknąć uwięzienie, jedynie Kocica jakimś cudem unikała ataków, lecz i ona po paru sekundach została uwięziona. Pnącza co raz bardziej się zacieśniały.

- Nasza pani, chce wiedzieć, po co przybiliście do jej świata? Odpowiedzcie a może daruje wam życie. – jedna z drewnianych głów oznajmiła grubym męskim głosem.

- A jak nie, to rozerwiemy was na strzępy hi hi hi. – zaśmiała się inna szpakowata twarz.

Zdecydowanie nie tak miało wyglądać ich powitanie. Czy wyjdą cało z zasadzki i czy Opiekunka tego świata ich wysłucha?
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 17-10-2008 o 23:39.
mataichi jest offline  
Stary 26-10-2008, 11:45   #45
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Piętrzące się góry śmieci i walające się po asfalcie uliczki odpadki, stanowiły olbrzymi kontrast z soczystą zielenią łączki na której, jeszcze kilka chwil temu stali. Otaczały ich wysokie betonowe budowle, przypominające mu industrialne miasteczka na Północy Stanów. Z tym, że tutaj wszystko było pokryte grubą warstwą tłustej, czarnej jak smoła sadzy. Całe otoczenie wydawało się tonąć w różnych odcieniach szarości… nawet powietrze wydawało się gęste od mroku… promienie słoneczne w ogóle się prawie nie przebijały przez ołowianą warstwę śmierdzącego smogu.

Stali blisko siebie rozglądając się wokół… Tim analizował po kolei każdą ważną dla nich informację. Nie wiedział gdzie są, a podstawą przetrwania w nowych warunkach jest jak najszybsze poznanie okolicy. Wokół nie było żywej duszy… a duszne i zanieczyszczone powietrze wydawało się nawet przyćmiewać blask Acheonta. Rangers wyjął z plecaka trzy chusty, na pustyni zawsze świetnie chroniły przed kurzem i piaskiem, a tutaj cholera wie co wisiało w powietrzu, zresztą sadza bardzo szybko mogła przedostać się do płuc… o konsekwencjach wolał nie myśleć. Podał jedną chustę Dagacie – kobieta spojrzała na niego podejrzliwie, ale przyjęła po chwili wahania podarunek. Sam kucnął przed Karolinką i zawiązał jej materiał wokół szyi, zasłaniając jej delikatnie usta i nos. Co do świetlistej kuli to nawet nie bardzo wiedział czy ma ona usta… więc Acheont podobnego prezentu nie otrzymał.

Zresztą miał tylko trzy chusty, a wolał je dać kobiecie i Karolince. Kobieta dała mu się już poznać jako odważna i zdeterminowana, bez Karolinki także byli bezbronni, a kula wydawała mu się najmniej przydatna – akurat w tej kwestii postanowił kierować się czystym i wyrachowanym pragmatyzmem.

Zdjął karabin z ramienia i przypiął do szelek z przodu kamizelki taktycznej. Teraz będzie mógł w każdej chwili szybko przyłożyć broń do ramienia i oddać strzał. Zrobił kilka kroków po mokrym od ścieków asfalcie i to co zobaczył w przerwie między stojącymi pawie obok siebie budynkami zaskoczyło go.

- Patrzcie – wyrwało mu się do reszty. Wskazał dłonią w kierunku wysokiego, zbudowanego z masywnych i topornych modułów budynku, wznoszącego się, aż pod niebo. Wieża przypominała mu skręcony siłą jakichś mitycznych Gigantów skalny blok… kolumnę podtrzymującą ciężki, zasnuty dymem Firmament, by nie spadł im na głowy.

Nagle usłyszeli huki wystrzałów… czułe i doświadczone ucho Rangersa mówiło mu, że w odległości około pół – mili, ktoś strzela z broni średniego kalibru. Jednak dziwny syk, kończący każdy wystrzał, mówił mu, że tego typu amunicji na pewno nie znał.

Kroki uciekających usłyszeli chwilę przed tym, zanim zobaczyli trzech mężczyzn biegnących w ich stronę. Tim wycelował do nich z M4…ale nie otwierał ognia. Wyrazy twarzy trzech odzianych w łachmany mężczyzn mówiły mu, że to ich goni przeraża ich bardziej, niż wycelowana w nich broń żołnierza.

- Uciekajcie, puszka się zbliża! – rzucili w ich kierunku i nie zwalniając minęli ich. Miarowy i donośny łoskot anonsował tę „puszkę” – czymkolwiek by ona nie była. Timowi zdawało się, że słyszy w tym zgiełku odgłos gąsienic ciężkiego pojazdu, ale modlił się w duchu by się pomylił.

- Uciekamy – krzyknął do reszty i wskazał im kierunek, gdzie zmierzali łachmaniarze. On sam wyjął z ładownic granat „Hellfire” i załadował nim granatnik. Ruszył jako ostatni za nimi.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 28-10-2008, 15:57   #46
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Nie lubiła niespodzianek, a ta wyjątkowo nią wstrząsnęła. K rozdzielił ich. Nie to było najgorsze, że mieli stworzyć dwie grupy. O drżenie przyprawiało ją to, że Nigel znalazł się w tej drugiej grupie. Utkwiła w nim przestraszony wzrok w tej samej chwili, kiedy i on przesłał jej długie, smutne spojrzenie. Dopóki miała pewność, że będzie blisko niego, nie lękała się o nic. Teraz jednak czuła, że traci grunt pod nogami. Cały plan walił się w gruzy, stawiając ją w obliczu trudnej decyzji. Wiedziała, że nadszedł czas, aby wejrzeć w samą siebie, we własne pobudki, w głąb własnego serca i odpowiedzieć na kilka ważnych pytań, które nie mogły pozostać bez odpowiedzi. Od tego zależała przyszłość nie tylko jej i tego obcego w rzeczywistości człowieka, ale być może całych światów. Czy miała zaryzykować zagładę Wszechświata dla niepewnej przyszłości jednego mężczyzny? Twarde reguły Zakonu były jasne. Nadrzędnym dobrem była pomyślność ogółu. Dla niego nie powinna się wahać na poświęcenie jednostki. Była przecież Mądrą... od wczoraj.

Uśmiechnęła się smutno. Może tak naprawdę nie nadawała się na Wiedźmę? Miała zbyt miękkie serce. Powinna być twarda, rozsądna, pragmatyczna i rzeczowa. Może kiedyś taka będzie? Dziś trudno było jej zachować chłód, kiedy musiała podjąć decyzję. Na razie mogła zdobyć się jedynie na wysłuchanie w skupieniu tego, co miał im do powiedzenia Pan K. Kiedy jednak zostawił ich samych, Wiedźmę znów dopadły wątpliwości i obawy.

Usiadła przy stole i mechanicznie przeżuwała kęsy przygotowanego przez Kapelusznika śniadania. Nawet nie czuła smaku tostów, pochłonięta własnymi myślami. Gdyby mogli iść razem zadbałaby o bezpieczeństwo grupy i przejęłaby pełną odpowiedzialność za uczestnictwo Nigela w wyprawie. Teraz jednak sprawa skomplikowała się. Miał towarzyszyć niczego nieświadomej Róży i Niaa. Dagata nie mogła ich narażać.

Trudno, nie cofnie już czasu. Nawet gdyby mogła, miałaby do wyboru zostawić go tam rannego, chorego, skazanego na pewną zgubę, albo być tak zimną i wyrachowaną, by odebrać mu życie własnoręcznie. Tak jak odebrała je tamtemu chłopcu. Miał na imię Nuaki i zaledwie 15 wiosen. Ciągle miała w pamięci to przestraszone spojrzenie czarnych jak noc oczu. Spróbowała wyobrazić sobie martwe, błękitne oczy Nigela i w tej samej chwili wiele pojęła.

Żołnierz pierwszy skończył posiłek. Dźwięk odsuwanego krzesła zabrzmiał w jej uszach, jak zgrzyt zagłady. Bez słowa wyszedł na zewnątrz. Zerknęła poprzez okno na ogródek Kapelusznika, na którego skraju kłębiła się fioletowa mgiełka. Wystarczyłby jeden oddech przesyconym nią powietrzem, żeby zabić człowieka.

Niaa uważnie obserwowała Świecącą Kulę czyniącą spustoszenie pośród skromnej zastawy. Nigel od jakiegoś czasu przechadzał się nerwowo w tę i z powrotem, rzucając jej ukradkowe spojrzenia. Także Lorelei podniosła się od stołu, kierując się ku wyjściu. "Teraz, albo nigdy"

-Lorelei, zaczekaj. Muszę coś powiedzieć.
-Dagato! Nie! -spiętym głosem przerwał jej Jasnooki, zbliżając się do niej gwałtownie.
Spojrzała na niego z wyrzutem, nieco rozczarowana jego reakcją. Czyżby chciał uniknąć zdemaskowania?
-Nigel, muszą wiedzieć...
-Wiem! Ja to zrobię -dodał już ciszej, zamknąwszy jej usta, leciutko dotykając ich opuszkami swoich palców.

Zaczął mówić. Szczerze, otwarcie, nie ukrywając tego, jakim sposobem dostał się na Listę. Mówił o lęku o swoje miejsce w grupie, o zagrożeniu dla Obdarzonej i Niaa, jakie mógł stworzyć swoją obecnością, o zdecydowaniu z jakim podejmie się wszystkiego, cokolwiek pozwoli na dopięcie ich wspólnego celu. Przelewał w słowa wszystkie myśli niepokojące Wiedźmę sprawiając, że oblewała się rumieńcem wstydu, iż jeszcze przed chwilą wątpiła w szczerość jego pobudek. Kiedy umilkł, zapadła chwila pełnego oczekiwania milczenia.

Pierwsza odezwała się Lorelei...

* * *

Długo jeszcze rozmawiali przy resztkach herbatki Kapelusznika, mając świadomość, że ta chwila szczerości nadała nowy wymiar ich misji. Przestawali być obcymi, obojętnymi sobie uczestnikami przypadkowych wydarzeń.
Wiedźma zdała sobie pierwszy raz sprawę ze szczególnej wartości tego człowieka, którego los przypadkiem z nią związał.

-Nigelu mylisz się sądząc, iż nie dorównujesz tym, których imiona zostały spisane na liście. Możliwe, że to my jesteśmy w rzeczywistości mniej warci. Nie wiemy kto wybrał nas i z jakich powodów. Na jakiej podstawie oceniał naszą przydatność i jaką w rzeczywistości przeznaczył nam rolę. Jesli chodzi o zwykłe ludzkie cechy, na pewno posiadasz potrzebną odwagę i szczerość serca. Masz w sobie ciekawość świata, chęć badania go i rozwiązywania jego zagadek. Zajmowałeś się tym jeszcze zanim ślepy los sprowadził cię na Nhaar. Poradziłeś sobie z niebezpieczeństwem, z którym być może, nie dałby rady zmierzyć się żaden z mężczyzn mojego świata. Masz w sobie siłę, której nie doceniasz... W moim świecie krąży pewna opowieść. Posłuchasz? -milcząc, skinął na potwierdzenie głową.

-"Dawno, dawno temu w górach zebrały się Mądre całego świata, znające tajemnicę mocy człowieka. Wiedziały, że czasami ludzie robią rzeczy straszne i wykorzystują ową potęgę przeciwko sobie. Postanowiły więc, ukryć moc człowieka przed nim samym. Długo medytowały, dyskutowały, szukając najlepszego miejsca na świecie.
Jedna z Mądrych powiedziała: - Ukryjmy tę moc w najgłębszej otchłani ziemi, zasypmy ją kamieniami i ogromnymi głazami. Człowiek tam jej nie znajdzie.
Ale inne kręciły głowami mówiąc: - Człowiek to arcyciekawe stworzenie, lubi badać głębokie pieczary, z pewnością ją znajdzie.
Druga Mądra powiedziała: - Ukryjmy moc człowieka na dnie najgłębszego oceanu, postawmy na straży żarłoczne ryby i niebezpieczne prądy, nie znajdzie jej.
Ale inne stwierdziły: - I tam zagoni człowieka ciekawość i chęć przeżycia przygody - znajdzie ją.
Następna radziła, aby moc człowieka umieścić na szczycie najwyższej góry, zasypać ją śniegiem, zakuć w wiecznym lodzie, na straży postawić wicher i mróz - ale i te przeszkody zdawały się być zbyt małym wyzwaniem dla nieposkromionej żądzy zdobywania, od wieków mieszkającej w ludziach.
I kiedy zdawało się, że nie ma już takiego miejsca, gdzie można by ukryć ludzką moc, najstarsza z nich powiedziała: - Ukryjcie tę moc w samym człowieku, tam na pewno nie będzie jej szukał. Do głowy mu nie przyjdzie, że wszystko, co najwspanialsze ma właśnie w sobie!*

Tak też i uczyniły..." -zakończyła opowieść, kładąc otwartą dłoń na piersi Jasnookiego. Tam, gdzie biło jego serce.
-Może nawet jeszcze nie wiesz jak wielka moc w Tobie drzemie -uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.

Czas gnał nieubłaganie, przybliżając nieuniknioną chwilę pożegnania. Jedyne, co mogła mu jeszcze dać, to wiarę, że znów spotkają się w zdrowiu i swoje błogosławieństwo.
-Niech Czwórjedyna strzeże Twego życia, niech chroni Cie przed nieszczęściem i prostuje ścieżki dla Twych stóp. Niech da Ci mądrość, abyś potrafił wybrać tę właściwą w plątaninie innych, które wiodą na manowce. Niech obdarzy Cię swą miłością i mocą. Idź i pamiętaj o celu.

* * *

”Oby szczęście nas nie opuszczało” -z tą myślą przekroczyła krawędź portalu, podtrzymywanego z niemałym wysiłkiem przez skupionego Kapelusznika. Odruchowo przymknęła oczy, wchodząc w bijące czerwoną łuną i dusznym, lepkim smrodem przejście. Ledwo znalazła się po drugiej stronie, już całkowicie straciła orientację. O mało nie cofnęła się, kiedy w nozdrza uderzył ją okropny duszący tuman. Czuła się jak gdyby do płuc wciskała się jej mokra, klejąca się brudem i cuchnąca szmata zamiast powietrza.

Rozkaszlała się momentalnie, starając się zasłonić usta i nos chustą i powstrzymać łzawienie podrażnionych oczu. Przeraziła się, że nie będzie w stanie oddychać w tym okropnym miejscu. Rozpaczliwie chwytała hausty powietrza, zastanawiając się czy nie jest czasem podobnie zabójcze, jak fioletowa mgła w świecie Kapelusznika.

Na Wojownika wydawało się to nie mieć wpływu. Rozglądał się uważnie, a potem spoglądając na nią i Karolinkę, która także lekko pokasływała, wydobył z plecaka trzy niewielkie zawiniątka. Jedno podsunął jej. Wzięła je, nieufnie mu się przyglądając, nie bardzo wiedząc, co ma z tym zrobić. Dopiero, kiedy klęknął przy Siostrzyczce, rozwijając drugie, zorientowała się, o co mu chodzi. Założyła podana jej chustkę, zawiązując ją na karku, tak by osłaniała nos i usta. Rzeczywiście to nieco pomogło. Mogła teraz swobodniej oddychać, choć okropny fetor nadal zaciskał jej gardło i uwalniał strugi łez.

-Patrzcie -wskazał na ogromną poskręcaną, krępą wierzę wdzierającą się pomiędzy kłęby czarno burych nisko skłębionych chmur i dymów unoszących się nad ciemnym, tonącym w odpadkach, gruzie i żelastwie miastem.

Gdzieś z oddali dobiegł ich zbliżający się, nieznany Wiedźmie hałas. Skupienie i spięcie na twarzy Żołnierza mówiło jej, że nie oznacza to niczego dobrego. Sama nie wiedziała czego spodziewać się po tym miejscu. Widząc jednak metodyczność i pewność w zachowaniu Tima, bo wreszczie tak zaczęła go nazywać, postanowiła zaufać jego doświadczeniu. Miała wrażenie, że doskonale wie, jak postępować w takich sytuacjach.

Po chwili usłyszeli zbliżający się tupot czyichś kroków. Ktoś biegł w ich stronę. Żołnierz przygotował broń na spotkanie z nieznanym i wtedy zza rogu jednej z budowli wyskoczyło wprost na nich trzech obdartych mężczyzn. Nawet nie zwolnili biegu. W przerażeniu gnali przed siebie, w popłochu rzuciwszy im tylko ostrzeżenie:

- Uciekajcie, puszka się zbliża!

Rzeczywiście dziwny łoskot świadczył, że coś wielkiego nadciąga w ich kierunku.

- Ojoj kłopociki - przestraszona Karolinka wyciągnęła przed siebie parasolkę.

- Uciekamy – krzyknął Tim i wskazał na biegnących przed nimi ludzi.

Posłusznie odwróciła się i chwyciwszy Karolinkę za rączkę pobiegła tak szybko, jak pozwalały na to możliwości dziewczynki. Za sobą słyszała tupot ciężkich butów Żołnierza. Co jakiś czas zmieniały rytm. Wiedziała, że odwraca się wtedy i sprawdza, co mają za swoimi plecami. Musiała mu ufać, że ostrzeże ich w odpowiedniej chwili...

*opowiadanie zaczerpnięte z internetu
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 30-10-2008 o 07:02.
Lilith jest offline  
Stary 28-10-2008, 19:30   #47
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
„No tak, typowa zagrywka Kalisty. Musi się pochwalić, że ktoś broni tego jej zaściankowego uniwersum... Biedactwo, chyba ma manię wielkości, od kiedy Opiekunowie wykluczyli ją ze swoich szeregów... Swoją drogą, może ona mogłaby mi pomóc?”

Kocica jak zwykle z wielką naiwnością i zdziwieniem w oczach przyglądała się strażnikom Kaydoo. Liście drzew, mimo że wabiły podróżnych soczystą zielenią, teraz szeleściły groźnie, a pnącza i gałęzie co rusz poruszały się niecierpliwie, gotowe w każdej chwili wystrzelić w kierunku intruzów.

„Nie, aż tak zdesperowana nie jestem żeby szukać pomocy u heretyczki. Ja wiem na co ją stać teraz, ona nie ma pojęcia kogo wpuściła do swojego gaiku. To moja przewaga... Poza tym skoro Kapelusznik kazał się na siebie powoływać, to znaczy, że ta dwójka współpracuje w jakiejś kwestii... a może w wielu? Może teraz, to ona jest jego nową zabawką? Znów pytania... tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Muszę czekać, wciąż czekać.”

Niaa widząc pełzające tuż obok Nigela plącze, podskoczyła na tylne łapy i stanęła przed dwójka towarzyszy, rozciągając ramiona, jakby chciała ich zasłonić. Trzeba przyznać, że mimo słodkiego wyglądu na codzień, w tej chwili kotołak wyglądał groźnie, gdy tak wymachiwał nerwowo długim ogonem, nastroszył grzbiet, a z łap wyskoczyły długie na kilka centymetrów szpony.

- Niaa nie pozwala! Niaa nie da skrzywdzić Pani Czarodziejki i Milczącego Pana! Niaa nie chce wam zrobić nic złego, jeśli nie będziecie jej atakować. Niaa jest Wojownikiem Wszechczasów, lecz nie ma tu walczyć. Niaa ma misję od Pana z Kapeluszem i dlatego Niaa musi... musi spotkać panią Kalistę!

Kocica wyraźnie się zakręciła, widać miała problemy z wyartykułowaniem dłuższego wywodu przyczynowo-skutkowego. Pomimo tego jednak uważnie śledziła otoczenie, gotowa w każdej chwili odeprzeć atak przeciwnika.
Tylko przez moment Niaa spojrzała błagalnym wzrokiem na Lodową Różę, aby ta wytłumaczyła strażnikom świata powód ich przybycia.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 28-10-2008 o 19:35.
Mira jest offline  
Stary 29-10-2008, 18:44   #48
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Posiadłość Pana Kapelusznika/Tajemniczy świat Kaydoo

Lorelei nie podobało się rozdzielenie grupy na dwie mniejsze frakcje, ale nie wszyscy podzielali jej zdanie, więc nie drążyła tego tematu. Najwyraźniej światy, które mają odwiedzić i zadania, które mają wykonać, nie będą aż tak niebezpieczne, jak mogła przypuszczać. A może faktycznie reszta jej towarzyszy jest tak potężna, że poradzą sobie w mniejszych grupach.

Ostatnia kwestia dość szybko się wyjaśniła. Tuż po śniadaniu Dagata i Nigel zdradzili Lorelei i kocicy swoją tajemnicę. Drobne oszustwo, które mogło drogo kosztować jedną z grup. Obdarzona miała poważną minę, a jej myśli pracowały na wysokich obrotach. Nie było jeszcze zbyt późno, by powiadomić o wszystkim Kapelusznika, by zmienić skład drużyn lub wymyślić coś jeszcze innego. Nieodpowiedzialne zabranie kogoś, kto przez przypadek został włączony w tak wielką sprawę, mogło się skończyć katastrofą. Śmiercią nie tylko Nigela, Niaa czy Lorelei, ale przede wszystkim niepowodzeniem tak ważnej misji. Obdarzona spojrzała też uważnie na kocicę, która co i rusz okazywała swoje względy „pani czarodziejce”, wyglądając przy tym jak nieporadny, niczego nieświadomy zwierzak. Czy możliwe, że i ona była tu przypadkowo? Jaką moc mogła posiadać, jakimi zdolnościami się posługiwać?


Wreszcie Lodowa Róża podjęła decyzję i uśmiechnęła się łagodnie.


- Moi drodzy, sami dobrze wiecie, że postąpiliście nierozsądnie. Nie dlatego, że zabrałaś Nigela ze sobą, Dagato. To akurat rozumiem i pewnie postąpiłabym podobnie. Ale jednak należało ową tajemnicę wyjawić wcześniej, co być może sprawiłoby, że Kapelusznik inaczej rozdysponowałby siły w obu zespołach, a być może nawet do podziału by nie doszło. Nie wydaje mi się, by nasz gospodarz wyrzucił na pewną śmierć Nigela tylko dlatego, że nie było go na liście. Ale dobrze rozumiem motywy waszego postępowania. Dlatego nie martw się Nigelu. Masz moje poparcie i moją ochronę, cokolwiek by się działo. Wierzę również, że nam pomożesz i przydasz się. Wszak niewiele rzeczy we wszechświecie dzieje się przez przypadek. Być może było to nam pisane.


Jeszcze przed wyznaczonym czasem wyruszenia w podróż, Obdarzona postarała się znaleźć z Karolinką sam na sam. Wątpliwości wciąż jej nie opuszczały, a obawiała się, że Niaa mogłaby nawet nie wiedzieć, że została wciągnięta w taką historię przypadkowo. Dlatego zapytała dziewczynkę najpierw delikatnie, co też wie o kocicy i jakimi mocami dysponuje, że została wybrana do takiej misji. Karolinka jednak nie wiedziała o Niaa nic poza tym, że jest słodkim kotkiem i ma ostre pazurki. Gdy Lorelei drążyła temat dalej, mówiąc już nieco bardziej otwarcie, dziewczynka potwierdziła, że Niaa była na liście od początku i nie została do niej dopisana, tak jak Nigel. To nieco uspokoiło Lodową Różę, wciąż jednak próbowała się dowiedzieć czegoś więcej o samej liście i o istotach, które ją ułożyły. Mała skwitowała to słowami:


- No jak to od kogo? Pożyczyłam do panów pustogłowych, takich z nooo...tymi próbówkami czy jakoś tak. Miłe z nich stworzonka i robią lepszą herbatkę niż Pan Kapelusznik ale cichuutko. Nie mów mu tego.


Na to już Obdarzona nie miała argumentów. Uśmiechnęła się i konspiracyjnie pokiwała głową, po czym podziękowała Karolince za rozmowę.


Gdy nadszedł odpowiedni moment, wszyscy zebrali się w ogródku Pana Kapelusznika. Mieli wreszcie wyruszyć w podróż do innych światów i uratować cały wszechświat. Lorelei życzyła wszystkim powodzenia i bardziej wylewnie pożegnała się z Dagatą, do której najbardziej zbliżyła się ostatniej nocy. Przytuliła kobietę i po cichu obiecała jej, że nie pozwoli, by Nigelowi coś się stało. Widziała, że oboje łączy jakieś szczególne, nie do końca nazwane uczucie. Wreszcie założyła na swoją dłoń pierścień podarowany wczoraj przez Kapelusznika i jako pierwsza ze swojej drużyny przekroczyła próg magicznego portalu.



Prosty pierścień po założeniu na palec Lorelei przybrał kształt
pięknej, srebrnej róży.


Dech zaparło jej w piersiach. Była pewna, że nikomu, absolutnie nikomu z Lodowych Pustkowi nigdy nawet nie przyśniło się takie miejsce. Nawet bogata wyobraźnia nigdy nie odmalowałaby tak pięknego świata, w jakim przyszło im wylądować. Jednak to nie same widoki, bogactwo fauny i flory, czy cudownie grzejące słońce (Lorelei musiała bezapelacyjnie rozwiązać i schować do swej sakwy magiczny płaszcz, który w jej świecie był absolutnie niezbędny, tutaj zaś sprawiał, że w ciągu kilku chwil zrobiła się dosłownie mokra) sprawiały, że ten świat tak jej się spodobał. Już od pierwszej chwili, gdy się tu znaleźli, wyczuła MOC! Moc bijącą po prostu zewsząd! Czuła się tak, jak gdyby znalazła się w samym centrum Źródła. W Lodowych Pustkowiach Źródła Mocy są bardzo częstym zjawiskiem i dobry Obdarzony mógł je wyczuwać z odległości wielu setek kilometrów, co w praktyce oznaczało, że czuł Moc niemal wszędzie. Jednak ten świat był jak... jedno wielkie Źródło!


Lorelei czuła się oszołomiona. Zaczerpnęła delikatnie Mocy, by uzupełnić jej poziom, który nieco opadł, gdy opatrywała nowych znajomych. W zasadzie tutaj mogłaby zupełnie swobodnie czerpać Moc i jednocześnie ją zużywać, lecz nie wiadomo było jak długo tu zostaną i do jakich światów trafią dalej. Należało więc zawsze mieć coś na zapas.


Nagle zauważyła, że wszyscy zachowują się mało racjonalnie, a i ona sama sobie pozwoliła na zachłyśnięcie się swobodą i szczęściem. Świat był cudowny, lecz mógł być równie niebezpieczny.


- Nie oddalajmy się za bardzo od siebie i zachowajmy pełną czujność. Nigdy nie wiadomo co nas może tu spotkać, więc lepiej mieć się na baczności.


Nim ruszyli rajską ścieżką ostrzegła innych wchodząc w naturalną dla siebie rolę przywódcy. Wkrótce okazało się, że nie wszystko jest w porządku. Lodowa Róża tym bardziej wzmogła swoją uwagę i zaraz też dostrzegła niebezpieczeństwo.


- Uważajcie! Drzewa!


Zdołała tylko krzyknąć, nim nastąpił atak. Żadne z nich nie miało jednak szans uniknąć pochwycenia i nawet zwinna Niaa zawisła oplątana przez zabójczą roślinność. Obdarzona mogłaby spróbować walczyć z nimi magią, jednak powstrzymał ją od tego naturalny instynkt. Gdyby pierwsza rzuciła czar, strażnicy tego świata z pewnością nie chcieliby więcej z nimi rozmawiać, dobrze zatem, że nim się to stało, drzewa przemówiły:


- Nasza pani, chce wiedzieć, po co przybiliście do jej świata? Odpowiedzcie a może daruje wam życie.


- Niaa nie pozwala! Niaa nie da skrzywdzić Pani Czarodziejki i Milczącego Pana! Niaa nie chce wam zrobić nic złego, jeśli nie będziecie jej atakować. Niaa jest Wojownikiem Wszechczasów, lecz nie ma tu walczyć. Niaa ma misję od Pana z Kapeluszem i dlatego Niaa musi... musi spotkać panią Kalistę!


Kocica próbowała się tłumaczyć, lecz szło jej to bardzo niesprawnie. Widać nie miała dostatecznej wprawy, więc Lorelei czym prędzej przejęła rolę dyplomaty. Mając na uwadze słowa Kapelusznika o wrażliwym i wybuchowym usposobieniu Kalisty, przybrała jak najbardziej łagodną postawę i mocnym głosem zaczęła przemawiać:


- Nie przybyliśmy tutaj w złych zamiarach, szlachetni strażnicy tego świata. Nazywam się Lorelei Lodowa Róża, jestem Obdarzoną i przybywam z Lodowych Pustkowi. To są moi towarzysze: kocica Niaa, Nigel i mała Karolinka. Agresja wobec nas jest zbędna, więc proszę, wypuśćcie nas. Przybyliśmy w pokojowych zamiarach, z bardzo ważną misją i bardzo prosimy o audiencję u jaśnie pani Kalisty. Jeśli naszym wtargnięciem na te tereny obraziliśmy władczynię tego pięknego świata, prosimy o przebaczenie. Nie chcieliśmy popełnić żadnego nietaktu, lecz sprawa z jaką przybywamy wymaga ogromnego pośpiechu. Inaczej z pewnością uprzedzilibyśmy o naszej wizycie i zachowali się bardziej właściwie. Niech pani Kalista przyjmie nasze najszczersze przeprosiny i zechce nas przyjąć i wysłuchać.
 
Milly jest offline  
Stary 29-10-2008, 22:43   #49
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Na „twarzy” małej świetlistej kulki, pomiędzy kawałkami owsianki i porcelany malowało się niebywałe zmieszanie. Z jednej strony ubrana w czerń kobieta, żegnała się z swoim przyjacielem, tak jakby właśnie widziała go ostatni raz. Z drugiej natomiast nietęga mina zdobiła twarz odzianego w moro „maczo”. Sam Acheont nie bardzo rozumiał, czemu na dnie ich oczu tli się niepewność i lęk. „Ręce, nogi… Ba! Skarpety opadają! Cholerni pesymiści! ” – pomyślał Świetlisty. „Co złego może się wydarzyć? Przecież jesteśmy wybrańcami losu. Superbohaterami! Cała droga nasza! Nikt nam nie podskoczy! Widzę, że będę musiał przywrócić im wiarę w siebie!
Nie minęła, chwila a już nie tak beztroski Acheont z pewnym powątpiewaniem wpatrywał się w lśniącą krwistą czerwienią framugę portalu.

- I niech mi ktoś powie, że on nie jest złośliwy!
- donośnie stwierdził Świetlisty.

Kapelusznik osiągnąwszy mistrzostwo w ignorowaniu małej lewitującej kulki światła, ciągnął dalej swoją odprawę, nie bacząc na to, że zniecierpliwiony Acheont zaczynał być coraz bardziej upierdliwy.

- Ej „Padre” kończmy ten koncert pobożnych życzeń, czas nam ruszać! Wesoły jak skowronek w majowy poranek, Świetlisty ruszył w stronę portalu dziarsko pogwizdując:

- Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda…

* * *

W małym zaułku rozległo się nie lada kaszlnięcie, gdy do wiecznie, szeroko rozdziawionej buźki Świetlistego wdarł się haust cuchnącego powietrza.

- Niech no dorwę tego ścierwojada, który wietrzy swoje skarpetki na tak małej powierzchni. Miałem nadziej nacieszyć się tu górskim powietrzem! Nie tracąc wigoru, Acheont rozejrzał się dokoła, przewracając przy tym parę skrzyń i kubłów na śmieci.

– Nie no nie jest tragicznie, zatrudnimy zdolnego urbanistę, wypożyczymy G.E.C.K. od starego kumpla z vault 13 i zrobimy z tej dziury milusi dzielnice. Czekajcie musze znaleźć miejsce na mój przyszły pomnik.

Wzleciawszy ponad wszędobylskie obdrapane mury, Acheont dostrzegłszy „sielankowy” krajobraz pełen puszystych jak owieczka chmur sadzy, siarczków i telnków metali ciężkich. Wytężywszy wzrok mała świetlista kulka dostrzegła zarysy posępnych wielkich wierz i smętnych strzelistych budowli. Wróciwszy do przyjaciół starał się nie tracić optymizmu:

- Hmn zawsze mogło być gorzej… Wiecie, że życie w takim mieście jest bardzo zdrowe? Nie wiele bakterii potrafi tu przetrwać. Acheont mimo, że nie był w stanie dostrzec min malujących się na twarzy towarzyszy, jakimś cudem domyślił się, że jego żarty nie zyskał aprobaty towarzyszy. Jednak nie byłby sobą, gdyby od razu się poddał. Zaintrygowany podleciał do Tima, gdy zauważył, że rangers rozdał dziewczynom staranie złożone chusty. Więc i on zdobył się na gest i… w ciszy czekał aż coś dostanie. Nic nie otrzymawszy, spokojnie odleciał na bok cicho pod nosem szepcząc sam do siebie wszystkie skargi i zażalenia. W chwili, gdy grupa postanowiła ruszyć w drogę, Acheont stanął im na drodze obwieszczając wszem i wobec donośnym głosem:

- Za nim ruszymy mam wam coś ważnego do powiedzenia


Jako, że Świetlisty zwykł często nadużywać tego zwrotu nikt nawet na niego nie spojrzał. Podirytowana kulka spróbował ponownie, lecz tym razem w jej głosie było słychać desperację.

– Dobra sami tego chcecie! Jak mnie nie wysłuchacie zjem nasz cały prowiant!

Grupa wolała nie ryzykować, więc przystanęła na chwilę w milczeniu.

- Ludzie wykrzesujcie z siebie trochę więcej optymizmu. Czemu na waszych buziach nie widać śladu uśmiechu? Nie wmawiajcie mi tylko, że to przez te chusty! W końcu los dał nam szansę zapisać się w kartach historii. Jesteśmy wybawicielami! Mistycznymi herosami wybranymi pośród tysiąc pięćset sto dziewięćset biliardów dusz! Ta misja nie może się nie udać. Słyszeliście, żeby w całych dziejach, jakaś misja ratowania wszechświata nie wyszła? Czuje, że nie wierzycie w siebie, więc jestem zobowiązany wam coś wyjaśnić. Krótko mówiąc, należymy do tych nielicznych osób, które są groźniejsze niż worek grzechotników miesiącami pozbawionych czekolady! Nie musze przypominać, że nikt nie lubi braku czekolady, a zwłaszcza grzechotniki? Czemu jesteśmy tak niebezpieczni? Ponieważ chcemy zrozumieć logikę praw rządzących wszechświatem. To trudne zadanie, ponieważ coś takiego nie istnieje. Kiedy Stwórca składał ten świat, miał mnóstwo znakomitych pomysłów, jednak uczynienie go zrozumiałym jakoś nie przyszło mu do głowy. Nawet przedmioty, które podjęliśmy się odszukać potwierdzają moje słowa. Ale mniejsza i oto nie wierzę, że są w ogóle jakieś rzeczy, których nie jestesmyw stanie osiągnąć w tym składzie. Zrozumiano?!

Nagłe ochłodzenie atmosfery powiedziało Świetlistemu, że słuchacze znów za nim nie nadążają.

– Motyla noga! Nawet nie wiecie, jak bardzo trudno jest mówić o surrealizmie wieloświata, używając języka, który powstał, żeby jedna małpka mogła przekazać innym małpkom, gdzie wiszą dojrzałe owoce.

Wtem uszy wszystkich dobiegł odgłos przeładowywanej broni. Acheont niepewny spojrzeniem zmierzył odbezpieczony karabin, którego dobył Thimoty.

- Widzę żołnierzyku, że nie pojmujesz.

Payton przesłał Świetlistemu porozumiewawcze spojrzenie. Wtem Świetlisty odezwał się głosem łudząco podobnym do tego, którym zwykł posługiwać się ranger

Nie. Miałem tylko nadzieję, że jeśli nic nie będę mówił, przestaniesz próbować mi to wytłumaczyć.
- Zapadła niezręczna cisza, której Świetlisty nie znosił.

- Tak wiem, nic nie mów! Domyślam się, co chciałbyś nam teraz powiedzieć i wiem jakby ujął to w słowa każdy duży facet ze smutnym korniszonkiem i długą pukawką.[/i] – głos Acheonta przybrał ton bardzo męskiego niskiego basu:

- Poglądy są jak dupa. Każdy jakąś ma, ale żeby od razu pokazywać!

Acheont spojrzał po zebranych i mimo, że chusty ukryły reakcje na słowa małej lewitującej kuli, ich oczy znowu się śmiały.
Wtem intensywny tupot stóp zwrócił oblicza drużyny w stronę jednej z alejek. Trzej mężczyźni nie szczędząc sił w nogach, błyskawicznie ich minęli

- Uciekajcie, puszka się zbliża!
– krzyknął jeden z nich.

- Ojoj kłopociki –
przestraszona Karolinka wyciągnęła przed siebie parasolkę.

- Uciekamy –
krzyknął Tim i wskazał na biegnących przed nimi ludzi.

- No nie! Superbohaterowie nie uciekają -
krzyknął oburzony Acheont
Ja zostaje! Zajmę się tą puszką czymkolwiek by nie była, a wy osłaniajcie cywili!
No dobra, gdzie ona jest! Nie będę czekał na nią cały dzień. Pewnie tuż za zakrętem. Ma szczęście, że mi się nie opłaca wiązać glanów! Ale i tak pranie ją nie ominie! Niech no tylko tu przyjdzie, a tak ją skopie, że zamknie się w sobie i byle otwieracz nie pomorze!


Wtem Świetlisty bez pardonu ruszyły w stronę źródła przeraźliwych krzyków.

Ha! Słyszę dźwięk wystrzałów. To dobrze dawno nie strzelałem z swojej tajnej broni… Nie no dobra dam mu szansę. Najpierw będę zadawał pytania, a potem zacznę strzelać.

Z chwilą, gdy Acheont wyjrzał za róg zrozumiał, że nie ma rzeczy, o którą chciałby ją zapytać. Przywitawszy „puszkę” swoim słynnym sopranowym krzykiem paniki rozpłynął się powietrzu.. Jego echo nie zdążyło ścichnąć pośród wielkich betonowych ścian, a Świetlisty już prowadził w peletonie uciekających. Wtem zza jego pleców dobył się głos, któregoś z towarzyszy.

- Widzę, że szybko złożyłeś broń superbohaterze!
- Widzisz to kwestia usposobienia. Na ten przykład ja mam charakter zaczepno-obronny. Zaczepiam, a potem trzeba mnie bronić.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline  
Stary 05-11-2008, 00:30   #50
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Kaydoo

Lorelei, Niaa, Nigel


Liście upiornych drzew zaszeleściły w odpowiedzi na słowa Niaa i Lorelei, a na twarzach napastników pojawiło się zdziwienie i niepewność. Drewniane kajdany poluzowały się, umożliwiając wyswobodzenie. Czyżby dostali już odpowiedź od pani tego świata?

- Chodźcie za mną.. – głos poczciwego starca odezwał się spomiędzy gęstych drzew, które szybko i sprawnie rozsunęły się ukazując sylwetkę małego mierzącego może z półtora metra, drzewka o humanoidalnym kształcie.


Było stare i pokryte w wielu miejscach mchem i grzybem. Z trudem poruszało się, a w zasadzie powłóczyło nogami co sprawiało wrażenie jakby w każdej chwili miało się przewrócić.

- Rozsunąć się kołki! Sami słyszeliście co pani Kalista powiedziała! – krzyknął na pozostałe drzewa, a te jak porażone „pochowały” swoje twarze i ustąpiły drogi przybyłym. - Jestem Hithlome strażnik pierwszego gaju. Mam was zaprowadzić przed obliczę naszej pani. – wyjaśnił. – Miło was poznać, nie widziałem żadnej nowej twarzy od wieków.

Karolinka mimo niemiłej przygody z drzewami, pozostawała w dobrym nastroju i szła krok w krok za ich przewodnikiem, zerkając co rusz na pomarańczową hubę wyrastającą z pleców starca. Ciekawość zwyciężyła nad ostrożnością i dziewczynka i już miała trącić dłonią kolorowego grzybka, lecz staruszek zachrząkał.

- Widzę cię moja panno i nie myśl, że ujdzie ci to na sucho. – szybko ostudził zapały Karolinki, która zrobiła bardzo niepocieszoną minę. Hithlome wreszcie doczłapał do bramy i stuknął w nią swym poskręcanym, drewnianym palcem. Coś zachrzęściło, coś stuknęło i mechanizm bramy wreszcie zadziałał. Podwójne wrota rozsunęły się trzeszcząca przed oczami zebranych ukazała…kolejna ścieżka, tym razem w dół.


- Dziadziusiu możesz kuśtykać nieco szybciej po niedługo to my zapuścimy korzonki? – poskarżyła się Karolinka. – Ha mam pomysł! Nigel mógłby cię ponieść co ty na to?

Nigel nie wyglądał na zadowolonego usłyszawszy propozycję dziewczynki i zanim zdążył otworzyć usta i zaprotestować, stare drzewo odezwało się pierwsze…mężczyźnie nie spodobał się jego głos.

- Dziewczynko cóż za błyskotliwy pomysł. Już, już chłopcze. Pochyl się, a wdrapie ci się na plecy. – Nigel próbował jeszcze znaleźć wsparcie u Obdarzonej i nawet u Kocicy, lecz oczy kobiet zwrócone były jak na złość w inne strony. Cóż wszystkim będzie tak na rękę.

Już po chwili szli szybkim tempem słuchając jedynie pojękiwań mężczyzny, na którego spadł niewdzięczny obowiązek taszczenia kawałka psującego się drewna. Kiedy pokonali ścieżkę prowadzącą w dół stanęli nad brzegiem niewielkiego jeziora. Tafla wody była nienaturalnie nienaruszona.

- Przed nami siedziba pani Kalisty. – starzec wskazał drugi brzeg jeziora a oczy wszystkich podążyły za jego palcem.


Był to pojedynczy domek, dość skromna siedziba jak na tak potężną istotę.

- Ta woda nie jest do picia. – skarcił Niaa, która ukradkiem próbowała skosztować krystaliczno czystego płynu. Kocica posłusznie wsunęła języczek z powrotem do ust i łapką zasłoniła twarz wstydząc się wyraźnie za planowaną psotę.

Lorelei, też przypatrywała się jeziorku, było w nim coś nie w porządku. Wyczuwała jakąś dziwną siłę na jego dnie. Coś tam było, a Obdarzona miała dziwne przeczucie, że obserwowało przybyłych.

Już nikt nie przerywał ciszy, nawet Karolinka…choć ona z triumfalną minką, ściskała w dłoni pomarańczową hubkę, więc miała ciekawsze zajęcie. Musiała chytrzę ją zdobyć podczas krótkiego postoju nad brzegiem. Niemniej jednak wszystkich ciekawiła postać ich gospodyni.

Jej dom okazał się w środku być również dużo większy niż z zewnątrz mogło się wydawać, zupełnie jak u Kapelusznika. Hithlome skierował ich wreszcie do dużego drewnianego pomieszczenia z wieloma rozsuwanymi drzwiami.

- No już postaw mnie na ziemi. – starzec wbił palec w żebra Nigela, a ten upuścił go na ziemie. Drzewo mimo swojej pozornej niesprawności wylądowało z wielką gracją na ziemi.

- Pani, przybyli goście. – szepnął z największą gracją, na jaką stać spróchniały kawał drewna i ukłonił się, po czym odszedł na bok i czekał.

Jedna ze ścian przesunęła się a za nią siedziała drobnej budowy kobieta. Kalista, Opiekunka, Pani Kaydoo.


Niaa niemal od razu wyłowiła swoim bystrym wzrokiem pięknie wyszywaną chusteczkę, którą kobieta szybko schowała do szerokich rękawów swojego ubrania.

- Dziękuję Hithlome, dawno już nie zaglądałeś do mnie. Cóż za niespodzianka móc gościć wysłanników samego…Kapelusznika. – miękki głos kobiety, tak niepasujący do jej ponoć wybuchowej natury zadrżał, gdy doszła do nazwiska Opiekuna. Sierść automatycznie zjeżyła się na karku Niaa, której wcale, a wcale się to nie spodobało.

- Czego ktoś tak potężny jak Kapelusznik, chce od mojej skromnej osoby? Pewnie nie wspomniał wam o tym, że byliśmy bardzo, bardzo bliskimi znajomymi i…i że przez niego zostałam wykluczona z grona istot wyższych? – na jej ustach pojawił się smutny uśmiech – Oczywiście, że wam o tym nie wspominał inaczej nikt z was nie zgodziłby się na przybycie tutaj. No, ale nie marnujmy sobie nawzajem czasu. Czego chcecie?


Aigen, 135 rok, 5 miesiąc, 54 dzień Nowego Porządku

Acheont, Dagata, Thimoty


Coś nadchodziło i było coraz bliżej.

Trzej mężczyźni pogrążeni w istnej rozpaczy rzucili się w skupisko kartonów i zaczęli nerwowymi ruchami rozgrzebywać je na boki. Dagata wyczuwała ich przerażenie dokładnie, aż sama przestraszyła się intensywnością tych uczuć. Co je powodowało? Na to pytanie dostali odpowiedź szybciej niżby chcieli.

Timowi błędnie zdawało się, iż słyszy odgłos gąsienic…to było coś o wiele gorszego niż zwykły czołg niż cokolwiek co Rangers widział w swoim życiu. Ziemia zadrżała i pojawił się przeciwnik. Na wpół mechaniczna a na wpół organiczna bestia wyłoniła się zza rogu. Była wysokości prawie trzech pięter, ale mimo swojej masywnej budowy poruszała się nad wyraz sprawnie.


Wiedźma stała osłupiała. To coś wręcz epatowało gniewem i rządzą mordu. Karolinka tylko pisnęła cichutko i mocniej ścisnąwszy dłoń Dagaty machnęła mocno parasolką. Maszyna zaledwie lekko drgnęła, a w zamian poirytowana wygięła się i zaryczała niczym rozjuszona bestia.. Ryk pełen nieopisanej agresji zagłuszył na dwie sekundy wszystko. Mimo, że szybko przeminął ogłuszył niemal wszystkich prócz Pana Świetlika.

Acheont jak na prawdziwego bohatera z krwi i kości przystało ciężko pracował i sam przekopywał się przez kartony z ogromnym zapałem. Nawet okropny dźwięk nie wyrwał go z jego mrówczej pracy. Karton, tektura, karton, tektura, właz, karto….zaraz! Właz!

- Mam! – krzyknął, a po chwili dwójka mężczyzn rzuciła się ku ukrytemu przejściu odepchnąwszy Acheonta na bok i wywarzywszy właz. Byli najwyraźniej tak przestraszeni, że widok świecącej kulki nie robił na nich wielkiego wrażenia. Uraziło to bohatera, który dopiero teraz zobaczył jak jego towarzyszę niedoli, stali jak zaczarowani tuż obok.

Jeden z obszarpańców, ten prawdopodobnie najodważniejszy, bądź najgłupszy, podbiegł do nich i mocnym szarpnięciem wyrwał z dziwnego transu.

- Tędy szybko! – pociągnął Dagatę za rękę w stronę przejścia.

Maszyna wycelowała w kierunku kartonów prawym ramieniem. Następnie rozległ się kolejny, tym razem piszczący dźwięk, a po nim…

BOOOM!


Śmierdziało, ale ten smród był zdecydowanie inny. Tak śmierdziały kanały.


Powoli wszyscy otwierali oczy, nie bardzo wiedząc co się właściwie przed chwilą wydarzyło, a już na pewno nie mieli pojęcia jak znaleźli się w kanałach. Powinni zginąć od potężnego uderzenia a jednak żyli. Panował tu półmrok i minęło parę minut zanim oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Przejście, którym musieli się tu dostać było teraz kompletnie zawalone.
Wiele cieni o ludzkich sylwetkach poruszało się między nimi. Okazali się być jakimś uzbrojonym oddziałem. Thimoty szybko ocenił, że byli wyposażeni w jakiś rodzaj broni maszynowej.

- Dziewczynka jest nieprzytomna. – powiedział tajemniczy głos. – Musimy ją stąd zabrać jak najszybciej. Pomóżcie pozostałym.

- A co mamy zrobić z tym świecącym czymś?
- Wymyślcie coś, nie każcie mi myśleć Rojek, że mam zastępcę debila. – zadrwił i dopiero teraz zauważył, że dziwni goście obudzili się.

- Dzień dobry ptaszynki. Nie wiem kim jesteście, co też później skrupulatnie ustalimy, ale wiem, że macie przejebane. Chcąc nie chcąc właśnie dołączyliście do rebelii. Witamy w oddziale. – wybełkotał bez przekonania i podniósł nieprzytomną Karolinkę trzymając ją w ramionach. Mała cały czas kurczowo trzymała w rączce parasolkę.

- Za pięć minut wyruszamy.
 
mataichi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172