Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2009, 02:49   #1
 
Reputacja: 1 Solis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemu
Peleryna i rapier

Mrok powoli otulał Crepy sur Somme, nadając nierzeczywistej głębi przedmiotom, oraz nienaturalnie wspierał w mężczyznach wolę udania się do karczmy. W niewiastach nasilał zaś ów mrok absolutną pewność, że lepszy będzie wspólny różaniec, niż puszczenie męża gdziekolwiek.
Wrażenie to zresztą wcale nie było mylnym. Wschodzący księżyc swój mocny poblask pełni, zabarwił tajemniczo czerwienią. Najstarsi ludzie kiwali tylko głowami, mówiąc że zwiastuje to niebywałe nieszczęścia tej nocy.
Licząca dwieście dusz pikardyjska mieścina, nie licząc fratra Guignon, który mimo że kościelny, wiadomo że duszy nie miał, zamarła w oczekiwaniu. Dziki wrzask jaki rozległ się tuż po godzinie dwudziestej pierwszej, wszyscy przyjęli wiec niejako z ulgą, zadowoleni że na Zło nie muszą już więcej czekać.
Otwarte kopnięciem drzwi gospody "Pod Czerwonym Młynem" omal nie wypadły z zawiasów.


- Gdzie ona jest! Gdzie do kaduka! - Samuel de Montespan, dziedzic włości leżących na północ od miasta, a faktycznie jego rezydent z upodobania, wyglądał dość nieszczególnie w tej chwili. Jego pięćdziesięcioletnia twarz, obrzmiała od nieskromnego prowadzenia się, wyrażała mieszaninę trwogi i szatańśkiego gniewu. Trzymana w dłoniach krócica z odwiedzionym zamkiem, rapier z cudacznym koszem dzwonowym przewieszony przez pendent, oraz widoczny brak koszuli pod rozpiętym kaftanem, mówiły o pospiechu w jakim dopadł karczmy.
- Uspokój się Samuelu! Powiedz o co chodzi, nim zrobisz komuś krzywdę tą armatą! - prefekt miasteczka, zarazem jego konstabl w jednej osobie, Jan d'Avigny, wstał powoli i ruszył wolno lecz zdecydowanie na spotkanie przyjaciela. Zdawał się nie zważać na malujący się w oczach Montespana obłęd. Wolno artykułował słowa, powoli zmierzając ku uzbrojonemu mężczyźnie.
- Moja córka! Janie... Maria Luiza zniknęła! Na Boga, pomóżcie mi! - łza potoczyła się po pomarszczonym policzku starego szlachcica.
- Więc jednak, doszło i do tego! - Złość wykrzywiła oblicze prefekta d'Avigny. - Bijcie w dzwony! Zbudzić mi chyżo tego opoja Guignona, niech na trwogę bije!
- Przeklęci Hugenoci - zaskrzeczał zza baru chromy oberżysta, nie do końća wiedząc przeciw komu bluźni. Czy zwał tak porywaczy, czy przeklinał miejscową szlachtę, za brak szacunku dla Kościoła i jego sługi proboszcza?


Pół klepsydry później, w asyście basowego brzmienia dzwonu ze Świętego Denisa, kawalkada kilkunastu jeźdźców puściła się w cwał mostem nad Sommą, jedyną drogą wiodącą na południe, w stronę Amiens. Wszyscy wiedzieli, że na pewno to co złe przyszło z tego miasta rozpusty. Prawie nikomu nie przyszło na myśl, że północny szlak wiodący do Chrabstwa Artois też wymagałby sprawdzenia.
Prefekt i stary Samuel, w otoczeniu dwóch zawodowych gwardzistów miejskich, brata prefekta Pawła, oraz gromady ochotników wyruszyła w pogoń za panną, której urodę porównywano do cnoty, rozum do skromności, a maniery do wrodzonej szlachetności. Anielica z Crepy zniknęła.

***

Pogrzeb starego Montespana tłumów nie zgromadził. Wcale nie dlatego, że ludzie gardzili wisielcami. Wcale nie dlatego, że plotki o fatum ciążącym nad rodziną starego szlachcica powodowały dodatkową ostrożność. Prawdziwe powody były dwa. Na pogrzeb przyjechał Patryk de Montespan, kawaler którego widok w miasteczku był co najmniej niepożądany. Drugi z powodów był taki, że mowy epitafialne proboszcza były po prostu nudne.

Uroczystości, o ile warto użyć tak górnolotnego określenia dla smutnej libacji w dworku rodziny, zaszczycił swą obecnością sierżant Szarej Kompanii Muszkieterów Jego Królewskiej Mości, pan Franciszek de Villau. Pochodzącego z Lotaryngii, którą sam uparcie nazywał Lotaringen, nie Lorraine, znamienitego żołnierza nieczęsto widuje się w tak zapadłych dziurach. Zwany przez podkomendnych Stehlfranzem, rzeczywiście roztaczał wokół siebie mir i wymuszał na otoczeniu żelazną dyscyplinę samą swą obecnością.

- Cezzt trezz bizarr – zdenerwowany oficer Muszkieterów przechodził podświadomie na niemal teutońskie brzmienie akcentu – Taka prowincja, a ruch niczem w sypialniach dwórek Jej Wysokości Anny.

W zamyśleniu trawił słowa przybocznego. Młody kandydat, przystojny i całkowicie mu oddany, pod każdym zresztą względem,miał wyraźnie zafrasowaną minę, nie umiejąc odgadnąć intencji swego pryncypała. Franciszek wyglądał jednak na zadowolonego wysłuchawszy jego raportu.

- Sprowadźcie ich do mnie. Wszystkich. Nie sądzę, by trafiło nam się coś lepszego na drogach. Tych co na jednym koniu jadą umieśćcie w domu prefekta, pan d'Avigny protestować nie powinien, a jeśli choć słowem parsknie, dajcie mu pokwitowania proskrypcyjne na 10 Luidorów, może wtedy chętniejszy będzie do współpracy. Niewiastę z owym ranionym mężem osadźcie w karczmie, a pana goliarda na razie w stajni ulokujcie. Nakarmić, więzów nie zakładać, z atencją i szacunkiem ich doprowadźcie. To sojusznicy nasi być mogą, więc żadnego nieprzystojnego ruchu nie ważcie się wykonywać. Obcy tu są, to pewnie nieufni będą, ale to ważne, by nie byli uwikłani w tutejsze sprawy. Jasiu, listy szybko napisz i ślij ludzi ku tym grupom, rychło, bo termin powrotu na służbę jest bliski.

Ordynans wybiegł wydać dyspozycje, a z cienia wysunął się Patryk Montespan. Ciągle lekko zaskoczony tym, że nagle stał się głównym i jedynym spadkobiercą całkiem przyzwoitej posiadłości. Wystarczy teraz tylko odnaleźć Annę Luizę, a raczej dowieść, że kuzyneczka nie żyje...
Nieładny uśmiech przeciął przystojne oblicze. Zobaczymy jak zadziała plan sierżanta, który chce wynająć jakichś awanturników jako śledczych. Przybierając świętoszkowatą maskę pełną boleści i nadziei, rzuca głosem w którym ciężko wyczuć emocje:

- Oby ją odnaleźli, oby okazali się godni zaufania sierżancie. Moja piękna kuzynka cierpi pewnie katusze, musimy ją odnaleźć i uratować jak najrychlej!
- Żałuję, że sam nie mogę wszcząć poszukiwań, jestem to winien staremu Samuelowi. Służyliśmy razem wiele lat...Tyle wspomnień przeciętych idiotyszsznie pentlo sznuhra
– zdenerwowanie na chwile przejęło kontrolę nad Franciszkiem de Villau. Faktycznie lubił umarłego, wiedział co nieco o jego problemie i żałował, że bagatelizował to wszystko i nie zapobiegł jakoś tragedii.

Sierżant osobiście nalał wina do dwóch pucharów, podziwiając przez chwilę surową elegancję rżniętego kryształu, podkreślającego wyrafinowany bukiet ciężkiego bordeaux. Wypili unikając swego wzroku, zatapiając się w ciszy wypełnionej zgiełkiem jakże odmiennych wspomnień i planów.

***

Cecylia de la Roque walczyła ze sobą wewnętrznie. Zemsta kontra honor. Powinność przeciw konieczności. W każdej chwili krew w jej żyłach zmieniała się po stokroć w lód, by za chwilę zapłonąć ogniście. Jej brązowe oczy niespokojnie biegają pomiędzy szlakiem, a jadącym obok mężczyzną.
Raul którego lata powolnego mordowania się trunkami pozbawiły klasy niemal definitywnie, powoli odradzał się jako człowiek. Jak feniks z... oparów wina, rzec by można. Rana odniesiona niedawno doskwierała mu nie tyle fizycznie, co powodowała jakiś dysonans w postrzeganiu siebie i delikatnej przemiany której uchwycił się kurczowo. Tylko dlatego zdecydował się na wizytę u słynnego medyka z Arras, który rzekomo miał dokonywać cudów. Faktycznie, po kilku dniach stosowania jego maści czuł się o niebo lepiej. Chyba, że faktycznie pomogły tez wizyty w pięknych katedrach Amiens i Reims. Dobrze, że u boku miał tą młodą, oddaną damę. Znów stanie się prawdziwym sobą...

Zbliżający się tętent cwałującego rumaka wzmógł ich czujność. Jeden jeździec nie wzbudzał trwogi, lecz na szlaku wszystko co nagłe może być złe. Napięcie opadło, kiedy okazało się że goni ich mężczyzna ubrany w niebieski płaszcz muszkietera.

- Mam dla szlachetnych Państwa list od mego dowódcy. Mam zaczekać na odpowiedź i dowieźć was cało przed jego oblicze – Nonszalancja i pewność słów żołnierza kazała przypuszczać, ze nie przewiduje możliwości odmowy.

Pismo wciśnięte w dłoń Raula posiadało znajomą pieczęć Szarego Regimentu, w którym sam służył niegdyś... Cecylia od razu domyśliła się, że podróż do Paryża przeciągnie się nieco.

***

Pierre de Batz lubił przygody. Nie stronić od nich, nie oznacza wcale pchać się w nie szaleńczo i na oślep. Wymarzony szlak do stolicy wiódł więc bardzo okrężną drogą, z racji na pogoń jaka ich czekała po ostatniej karczemnej awanturze. Posiadając tylko jednego konia nadłożyli drogi bardzo, bardzo mocno, zahaczając aż o żyzne pola Pikardii. Obejmujące go w pasie dłonie dziewczyny wcale nie stanowiły przykrego elementu podróży, a to co czuł prócz rąk, starczało za rekompensatę wolniejszego tempa jazdy.
Tess, to znaczy panna de Villanova, czuła bratnią duszę w osobie swego wybawcy, potrafiąc jednocześnie docenić niebagatelne zalety silnego ramienia u boku. Wszystko lepsze się zdawało od pozostania w domu, więc Pierre to naprawdę mniejsze zło... czy w zasadzie w ogóle zło?
Stukot kopyt pędzącego w ich stronę jeźdźca nie zaskoczył za bardzo pary podróżników. De Batz przygotował broń palną na wszelki wypadek, lecz widok muszkieterskiego płaszcza uspokoił od razu wszelkie podejrzenia.

- Proszę was, panienko i zacny kawalerze, o wejrzenie w list jaki mam tu dla was, oraz podążanie za mną, z woli szlachetnego sierżanta Franciszka de Villau, oficyjera któremu służę. On odpowie na wszelkie wasze pytania już niebawem.

***

Jean Luc Trois był lekko zaskoczony propozycją stojącego przed nim Strzelca Królewskiego. Oczywiście nie nawykł do odmawiania szlachcie, zwłaszcza noszącej niebieskie uniformy z krzyżem. Jednak nie spodziewał się na odludziu, spory kawałek jednak od jakichkolwiek metropolii kogoś kto potrafi docenić prawdziwego artystę. Dobrze jednak się stało, bo grosza nie za wiele, a tak ekscentryczne zaproszenie od wielbiciela z pewnością zamieni się w jakąś dotację dla sztuki w ogólności, a jego sakiewki w szczególe.
Muszkieter kiwał zachęcająco dłonią, nakazując podążanie za nim ku Crepy sur Somme.
 
__________________
Cóż lepszego może nas spotkać, niż przelanie pieśni z duszy wprost w uporządkowane nuty wielkiej symfonii opowieści?

Ostatnio edytowane przez Solis : 26-10-2009 o 20:41.
Solis jest offline  
Stary 26-10-2009, 22:52   #2
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
-Diable! - raz już chyba setny zaklęła pod nosem. Jak mogła wpakować się w taką kabałę? A mówiła niania, że się udać nie może ten plan. A jednak. Nie posłuchała. Jak zwykle uzbroiła się w swój ośli upór i schowała za tarczą determinacji. Mon Dieu, co robić? Miast wycofać się, poszukać w sobie resztek rozsądku, który odziedziczyła po matce, dała się ponieść fantazji wniesionej krwią ojca. Brnęła dalej w tę przygodę, nie potrafiąc już nawet przypomnieć sobie jak stało się, co się stało. Pamiętała tylko...

Otworzyła oczy, będąc przygotowaną na spotkanie z diabłem. Zaiste zobaczyła go. Ta twarz tak dobrze znana i wyryta w świadomości wspomnień niczym płaskorzeźba na ścianie świątyni. Chwiał się nad nią, zawadiacko poprawiając kapelusz.
No kafalerze... Było blisssko. Podaj mi dłoń, nie goziii się, by szlachcisss na bruku leżał. Nie gniewaj się, aleee... ten rapierr to chyba od parady jeno nosisz. Chociaż jednego mogłeś ussiec...
Pomógł jej wstać, choć sam ledwo trzymał się na nogach. Zmrużyła oczy, chcąc odpędzić marę.


Teraz jej powieki przymknęły się same, wyjechali bowiem z lasu na otwarta przestrzeń, która zalała światłem pełnego dnia wyłączone z percepcji materialnego świata oczy utkwione z niedostrzeganą dal.
Perła świetnie radziła sobie w i na drodze, pozwalając swej pani odpływać na falach przypływów wspomnień dalekich i tych sprzed kilku dni. W mig pojęła, że ma jechać za gniadym ogierem. O dziwo i dla kontrastu z Cecylią, okazywała mu wielką atencję. Owszem, koń, w przeciwieństwie do jego właściciela, był w niezłej kondycji, choć można by to i owo poprawić, przecież było to tylko bogu ducha winne zwierzę. Potrząsnęła głową. Diable! Znów oddalała się od celu. Pozwalała sobie na zbytnią intymność. Nic i nikt jej nie przeszkodzi. Tak myślała przez dziesięć długich lat. Tymczasem przeszkodził jej on. Znowu on.

- Nie! Nie, nie! - krzyczało w jej duszy.
- Wygląda na to, że uratowałem ci szycie...
Krew odpłynęła z jej lica. Nie! To nie może być, żeby...
- Nic mi nie rzekniesz kafalerze? W konfundacji wielkiej pozostajesz, ale...
- Taak, uratowałeś mi życie panie, jestem do twej dyspozycji. - Dlaczego, ach dlaczego musiała to powiedzieć?!
- Za tfee szyycie jedynie obietnicy pragnę. Daj mi parol, że wyszwiadczysz mi jedną przyssługę... Niee, nie teraz. Kiedyś...
Gdy raczył ją dalej swym pijackim bełkotem, dostrzegła nagle ruch nieznaczny, drgnieniu podobny. Zrazu nie zwróciła uwagi na to, po chwili jednak powtórzyło się. Niczym urzeczona patrzyła jak jeden z rzezimieszków otwiera oczy i powoli kieruje ostrze w stronę jej wybawiciela. Jeszcze chwila i trafi odwróconego tyłem. Jeszcze mogła go ostrzec. Nie chciała.


Kiedyś przyszło dużo wcześniej niż myślała. Zaraz po tym jak, wiedziona poczuciem winy, pojawiającym się niczym deus ex machina, znalazła medyka, który raną się zajął należycie, do zdrowia i przytomności „chodzącą butelkę wina” przywracając. Czy pomysł ten, krotochwilę raczej przypominający już wtedy wyłonił się z odmętów pijackiej wyobraźni? Czy może dopiero wtedy, gdy ujrzał ją w świetle dnia, po kilkunastogodzinnej drzemce, wtedy gdy zrozumiał, że ma do czynienia z kobietą, czego nie omieszkał skwitować atakiem śmiechu, który do łez go przywiódł. Nie wiedziała i nie musiała, bo nie miało to już znaczenia. Była winna mu swe życie i za nie zgodziła się udać w tę podróż. Jej plany musiały poczekać. Choć było tak blisko, gdy ta łachudra spod karczmy wbijała mu ostrze... Tak niewiele brakowało. Lecz to nie była jej ręka, taka śmierć nie liczyłaby się. Ona poczeka. Najpierw zobowiązanie. Honor przede wszystkim. Potem odbierze sobie to, po co przyjechała.

Tymczasem, w dość dziwnej roli, podróżowała u boku mężczyzny, który z racji swej konduity, napawał ją jeśli nie obrzydzeniem, to co najmniej niechęcią. Nie skarżyła się, bo miała pełną świadomość, że na własne życzenie skazała się na towarzystwo tego, który w pijackiej malignie wziąwszy ją za mężczyznę, nie zmienił swych zamierzeń, spostrzegłszy na trzeźwo, że spod kapelusza spogląda na niego kobieca twarzyczka. Mieli udać się do Paryża, niespodziewany kurier i jeszcze bardziej tajemnicze pismo, zmieniło jednak ich plany. Zainstalowano ich więc w przybytku o nazwie „Pod Czerwonym Młynem”, gdzie na wieści od sierżanta czekać mieli.
Cecylia jednak nie lubiła czekać. Ona i cierpliwość zdecydowanie za sobą nie przepadały. Postanowiła o informację postarać się sama, a kulawy oberżysta bardzo pomocnym w tej materii się okazał.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 27-10-2009, 17:58   #3
Sev
 
Sev's Avatar
 
Reputacja: 1 Sev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znany
Przed Jeanem stał muszkieter.
Oczywiście przed imponującą personą barda przewijało się już baardzo wielu, ale jeszcze żaden nie przychodził do niego z tak niepasującą do siebie propozycją. Mianowicie Strzelec zaprosił Troisa do pobliskiego miasteczka Crepy.

Chłopak nie krył zdziwienia. Po co jeden ze sławnych Strzelców Królewskich miał zapraszać gdziekolwiek jakiegoś podrzędnego trubadura? Przez kilka sekund Jean zastanawiał się wprawiając wojaka w lekkie zakłopotanie. Nagle bard doznał oświecenia. Jasne! Jak zwykle chodziło o jego nieprzeciętne umiejętności. Pewnie jakiś słynny mecenas chcę przyjąć go pod swoje skrzydła. Chociaż nie... w takiej małej mieścince? Jakiś sławny mecenas? Jest tylko jedno wyjaśnienie. Chcieli go zwerbować w swoje szeregi. Jeana uderzyła panika przecisnąwszy się przez kilkusekundową ,acz grubą warstwę dumy i patriotyzmu. Przecierz chłopak nie umie walczyć! Jezu co oni mi tam zrobią?! Może trzeba będzie przechodzić jakieś testy? O matko! Ja się do tego nie nadaje! Ostatnie zdanie wyślizgęło się z myśli lądując na języku.

- Słucham ? - spytał uprzejmie gwardzista.
- Aaa...właściwie to... - jąkał się przerażony bard - jaa...się przecież... nie nadaje, zupełnie się do tego nie nadaję szanowny panie.
- Do czego się nie nadaje ? - pytał już mocno skołowany muszkieter.
- No do gwardii! W sensie ,że do Strzelców Królewskich !
- Że niby my mielibyśmy pana zwerbować?! C'est impossible monsieur. - odparł uspokajająco lekko rozbawiony - Cel pańskiej rychłej wizyty jest zupełnie inny.

Jean odetchnął z ulgą. To jednak musi być jakiś mecenas - pomyślał odchodząc z pośmiewującym się pod wąsem gwardzistą...
 
__________________
"Czemu nosisz miecz na plecach?"
"Bo wiosło mi ukradli"

Ostatnio edytowane przez Sev : 29-10-2009 o 10:03.
Sev jest offline  
Stary 27-10-2009, 22:03   #4
 
Reputacja: 1 Athos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputację
Raul wracał do życia, jak zawsze poprzez barierę bólu, który wciąż mu towarzyszył.
Tym razem niósł z sobą coś więcej, a tym czymś była pewność, że nie nosi on w sobie jedynie zmęczenia połączonego z ostrą walką o to, by zapomnieć, którą Raul toczył przy pomocy kolejnej porcji trunku. Teraz była to krew, w dodatku jego, której zabrakło kilka, a może i kilkanaście miesięcy wstecz, czas zresztą nie miał znaczenia, bo ran nie goił. Kolor purpury przypomniał mu o tym, co zamknęło wcześniejszy rozdział życia byłego muszkietera. Zanim więc otworzył oczy ponownie był w przeszłości.

Gdyby może nie miał szczęścia, gdyby może jak inni towarzysze podążył do gospody, gdyby może miał inne przeznaczenie to by został szczęśliwym rogaczem. Nie przegrywał nigdy, a może i tylko zawsze mu się tak zdawało. Kilkanaście chwil później patrzył na kolor purpury, na krew, która plamiła podłogę. Dwa ciała, zdradę goniła zdrada. I ta ostatnia zadała zdradziecki cios, a dalej nie pamiętał.
Kiedy później próbował sobie przypomnieć słyszał tylko dźwięk zbijanego pchnięcia, a potem jego żona na jego drodze. Nie miał wątpliwości, że to nie jego chciała osłonić swym ciałem. Nie miał też wątpliwości, kto zadał śmiertelny cios zabijając tę, która miała dać mu szczęście. Nie pamiętał twarzy rywala, wydawało mu się, że jej nie miał. Widział tylko Ją. Jej piękne lico...


Jej piękne lico – powtarzał w myślach, próbował jeszcze raz dotknąć, poczuć gładkość policzka. Kiedy więc wyciągnął rękę, po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy nie spotkał go zawód, bynajmniej nie w pierwszej chwili. Może to sen, a może to wszystko, co pamiętał było snem. Śnił długo, bardzo długo, lecz teraz jak nigdy dotąd pragnął się obudzić. Mógłby znowu żyć jak wtedy, kiedy poznał Marie. Otworzył więc oczy i wtedy poczuł, jak odrzucono jego dłoń. Jak odepchnięto z odrazą, a może i tylko ze zdziwieniem. Stało się to tak nagle, że zapomniał o bólu i podniósł się, a wówczas dostrzegł swą pomyłkę. Zaiste był to niebywały widok rzecz jasna, twarz piękna, z oczami, w których dostrzegł połączenie złości i strachu. Nie pamiętał jej, pamiętał tylko i wyłącznie jej brata - bliźniaka. Kilka chwil później zrozumiał swój błąd i zalała go fala śmiechu. Ból i śmiech, znowu oszukany, znowu miał szczęście lub pecha, bo żył. Na powrót jak wczoraj, żyć jak pijak bez zasad, bez honoru? Pamięć powracała, rzeczywistość stała się realna, już nie było snu, tylko prawda.
Nieznajoma, której pomógł, uratowała go, bo któżby inny? Nie zostawiła na ulicy, czemuż więc jednak nie powstrzymała rannego łachmytę przed zadaniem ciosu? Miała broń, a może tylko i wyłącznie ozdobę? Po co właściwie zapuściła się w ciemne uliczki? Z pewnością każdy inny zadawałby sobie te pytania, dręcząc się nimi. Raula dręczyło zbyt wiele innych rzeczy, aby te pozostały ważnymi. Kiedy więc do zdrowia powrócił wyruszyć z miasta przyszło. Nie samotnie, bo nieznajoma zaoferowała, że wyruszy wraz z nim. Zaoferowała, a może i zapytał, jeśli tak, to było to jedyne pytanie, jakim ją uraczył. Nie zadawał innych, choć miał odczucie, że to strasznie ją złości. Nie pytał, bo sam nie chciał by młoda dziewczyna pozostała wścibska. Rzadko rozmawiali, częściej odczytywali myśli tej drugiej strony, tak jakby znali się dość długo. Tak jakby nie spotkali się tylko i przypadkiem, tak przynajmniej wydawało się Raulowi. Kiedy więc widział jej zmęczenie, przystawał. Innym zaś razem, kiedy widział jak bacznie przygląda się wierzchowcowi, jakby próbując ocenić zgodnie z zasadą jaki dla zwierząt taki rzeczywiście, poklepywał ogiera, a kiedy stawali najpierw czas poświęcał oporządzeniu zwierzęcia, sam później dziwiąc się czemu, bo z pewnością nie dlatego, by się pannie przypodobać. Gdy zaś dostrzegł jej zniecierpliwienie na twarzy, kiedy próbował uspokoić podczas wieczornego postoju spłoszonego konia, odstąpił jej tę dziedzinę. Gdyby nie zabito w nim uczuć takich jak podziw, wola rywalizacji, chęć doskonalenia się z pewnością cmoknąłby patrząc jak zwierzęta lgną do młodej pannicy. Sam więc nie wiedzieć czemu, któregoś dnia zaproponował.
Zwierzęta, cię nie obronią. Uroda również. Fechtunek może stać się istotny. - zastanawiał się widząc ognik w jej oczach, kiedy stanęła naprzeciw niego patrząc wcale nie zuchwale, lecz z pewną desperacją, jakby to nie miał być trening lecz prawdziwa walka. Zastanawiał się później przez chwilę, czy to kwestia jego osoby, a może kogoś bardzo jej przypomina, a może i tylko sytuacji lub złej oceny.
Sam Raul zaś pił rzadziej, aczkolwiek wciąż nie odmawiał sobie wina, które tłumiło wspomnienia – wewnętrzną winę zalewał winem. Wtedy pewnie późną nocą bywał bardziej gadatliwy, rankiem zaś chłód powietrza przywracał zmysły. Żar bólu zabijał poranny wietrzyk, ale by go całkiem zabić Raul potrzebował śnieżnego huraganu.
Kiedy więc doszło do spotkania z kurierem Raul przyjął owe zadanie ze spokojem. Znana pieczęć i ten mundur, kiedyś pomyślałby, ale to było kiedyś... a teraz siedział i zastanawiał się patrząc jakich sztuczek użyje młoda dama i czy jej obecność nie przysporzy więcej kłopotów niźli pożytku w rozmowie z kulawcem. Tym bardziej, że jej pytaniami, a może i tylko jej osobą zainteresowała się dwójka młodzian.
 
Athos jest offline  
Stary 28-10-2009, 22:32   #5
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Ledwo przekroczyć próg karczmy zdążyli, oblepiając swe zabłocone buty trocinami, świeżo na klepisku wysypanymi, czym skwaśnienie krótkie na twarzy właściciela wywołali, już Cecylia dała poznać, że choć w garści obcego siedzi, to nie taka z nią łatwa sprawa będzie. Po jakości przybytku od razu powzięła przypuszczenie o nikłych możliwościach zaplecza noclegowego.

Przestępowała więc z nogi na nogę, z niecierpliwością przyglądając się i nasłuchując rozmowy Raula z karczmarzem. - Wyłapała: "sierżant", "rozkaz", "nocleg" i jakże miłe „na jego koszt”. „Pokój” był słowem, na które czekała.

- Rzecz jasna, pokoje, prawda? Masz tu chyba ze dwa alkierze? Mości sierżant chyba nie skąpił...

- Tak jest mościa panno, oczywiście miałem... mam znaczy – zaczął plątać się i krzywić jakby grudę gliny ktoś kazał mu przeżuwać.

Zadowolona Cecylia kazała prędko zaprowadzić się na górę. Zamknęła drzwi, i tak jak stała, zrzuciwszy jedynie kapelusz, z impetem worka pełnego mąki plaskającego o podłogę, runęła na łóżko. Nie było źle. Na pierwszy rzut oka żadnej pluskwy ni pchły. Zmęczona drogą i znużona niepokojeniem się o powód zawezwania ich tutaj, miała już przymknąć oczy i dać odpocząć skołowanej głowie, gdy jej ręka błądząca po posłaniu napotkała coś nie pasującego w tym miejscu. Podniosła powieki i przyjrzała się znalezisku. Z miejsca zerwała się na równe nogi i unosząc trofeum, rzuciła się na dół.

Stukot pośpiesznych kroków wzbudził zainteresowanie wszystkich posilających się w cieple kominka. Przywitały ją wpatrzone w nią z zaciekawieniem oczy.

- Co too jest? - spytała z ewidentnie dużym naciskiem na „to”, wyciągając w kierunku oberżysty dłoń. Rzeczony wytrzeszczył oczy, zbladł, potem poczerwieniał, lecz słowa nie wykrztusił.
- Pytam, co to? Co to robiło w moim pokoju, w moim posprzątanym pokoju? Co to jest, pytam po raz ostatni.
- Czyy panienkaa na pewno chce, żebym odpowiedział?
- Ależ oczywiście, pytam przecież już trzeci raz! No więc?
- To są... gacie... męskie zresztą ... - jąkał się nie dowierzając, że z niego nie kpi.
- Nie o to pytałam durniu! Czemu w moim łóż... - nie dokończyła, słysząc przerywające zapadłą wcześniej ciszę parsknięcie. Odwróciła się na pięcie, zdając sobie sprawę, że stoi oto na środku gospody niczym na scenie w teatrze, za widzów mając kilku przeżuwających mięsiwo i ledwo powstrzymujących się od śmiechu biesiadników. Wśród nich jeden młodzian przykuł jej uwagę, nie śmiechem bynajmniej lecz pokraśniałym obliczem. Wstał właśnie i ruszył ku niej.

- To chyba moje – rzekł i wrócił spiesznie do swego towarzysza.
Oniemiała na chwil parę, lecz szybko odzyskała rezon.
- Cóż, na mnie by nie pasowały – skonkludowała głośno całe zajście i już znacznie ciszej zwróciła się do karczmarza – Mam nadzieję, że...

- Tak jaśnie pani – szafując tytułami, uderzył w przesadną przymilność – już wszystko tłumaczę. - Jeden pokój zajęty przez tego młodego szlachcica był. Ten od muszkieterów w mig kazał go wykwaterować, zapłacił dużo, ale tamten wściekły, rozumiecie mościa panno, w zamieszaniu ...
A co do reszty...

I tak oto, przez męskie gacie i poczucie winny karczmarza, dowiedziała się o wszystkich wydarzeniach, od których, jak się okazało, aż huczało w okolicy. Pomór świń, wzrost cen na wino, przyłapanie na cudzołóstwie żony młynarza. Nic, czym każdy inny region nie mógł się poszczycić. Może tylko jedna wydała jej się godna uwagi. Zniknęła jakaś młoda szlachcianka, ojciec jej zaś legł w grobie, uprzednio podyndawszy sobie na sznurze. Cóż. Niewesoła historia, jakich wiele. Dawno już podobne rzeczy nie ziębiły jej ni parzyły. Jedno tylko ją zastanowiło. Czy ta sprawa ma związek z ich ochotniczo przymusowym pobytem w Pod czerwonym Młynem? Podejrzliwie spojrzała na Raula. Kto wie jakie ciemne sprawki miał jeszcze w swej przeszłości?

- Ciekawe kiedyż sierżant nas zaszczyci? - mruknęła pod nosem, wpatrując się bezczelnie w zerkających na nią wciąż młodzieńców.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?

Ostatnio edytowane przez Nimue : 28-10-2009 o 22:36.
Nimue jest offline  
Stary 29-10-2009, 08:08   #6
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Tess z przyjemnością przytuliła się do pleców przystojnego Pierr'a. Jednostajne kołysanie wprawiło ja w miły, nieco senny stan rozmarzenia. Zdecydowanie miała co odsypiać. Uśmiech rozjaśnił jej twarz na wspomnienie nocy.. Tej i kilku poprzednich. Wiedząc że towarzysz czuwa oddala się wspomnieniom i co za tym idzie marzeniom o kolejnych igraszkach.
Tamtej nocy, tuz po tym jak udało się im opuścić najbliższą okolice pamiętnej stajni, zmuszeni zostali do poszukiwań kolejnej. Deszcz, który z początku lekko tylko siąpił z ciemnego nieba, rozpadał się na dobre. Strumienie wody spływające im na głowy, brak widoczności, a w końcu potężny grzmot, który przeciął mrok nocy.... Nie mieli wyboru. Szczęśliwa gwiazda ich, mimo że niewidoczna na niebie to jednak czujna, podesłała zmokniętym i głęboko nieszczęśliwym istotom pełną pachnącego świeżością siana stajnie. Wrota jej stanęły otworem po krótkich ale za to bardzo natarczywych staraniach Tess. Nienawidziła burz. Ba! Ona się ich zwyczajnie i niechlubnie bala. Grzmoty które raz za razem rozjaśniały niebo zdecydowanie przepędziły ewentualne wyrzuty sumienia czy strach przed kara za bezprawne naruszenie własności czyjejś. Byle tylko znaleźć się pod dachem. Byle tylko zatkać uszy. Byle zniknąć i nie musieć znosić świadomości szalejących na zewnątrz żywiołów. Znaczną w tym pomocą okazała się obecność Pierr'a i jego czułe, ciepłe i silne ramiona. Co wtedy myślała? Czy w ogóle myślała cokolwiek gdy układała się obok jego na wpół nagiego ciała? Czy jej myśli wędrowały po torach tego co przystoi damie, gdy dotykała spragnionymi wargami jego chętnych i nader wprawnych ust? Czy iskierka przyzwoitości zalśniła w jej głowie gdy pozwoliła by zdjął z niej resztki odzienia i ogrzał własnym ciałem? Czy matka każdej samotnej panny wspomniała jej chociaż słowem o konsekwencjach jakie mogą z tego wyniknąć, gdy tamtej nocy oddala mu to co do tej pory do nikogo poza nią nie należało? Nie. Raczej nie. Jeżeli jednak coś takiego chociażby przemknęło jej przez myśli pospiesznie zamknęła drzwi własnego umysłu ciesząc się każda sekundą jaką spędziła w jego objęciach. Wtedy.. No cóż, pozwoliła sobie na ta jedna chwile. Na ta jedna noc. Była pewna, ze wkrótce się rozstaną. Każde miało swoje życie i każde zdążało w swoja stronę. Nie mogła oczekiwać od niego ze weźmie na swoje barki ciężar w postaci niezbyt rozgarniętej panny. Jednak zaskoczył ją. Był inny niż te gromady mężczyzn których spotykała w karczmach. Był... Był jej muszkieterem, a ona jego damą. Chociaż to drugie niekoniecznie miało wiele wspólnego z prawda. Przynajmniej niewiele wspólnego w te noce które razem spędzali. I pomyśleć ze gdyby nie dziadek i jego lutnia to byłaby teraz żoną młynarza pracującą ciężko by zadowolić rodzinę swego przygłupiego męża. Zdecydowanie nie widziała siebie w tej roli. Ba! Miała nadzieje nigdy nie zobaczyć, a nadzieja ta siedziała przed nią na dumnym i pięknym Papilonie.
Pojawienie się młodego muszkietera wyrwało ją z sennych marzeń i rozmyślań nad własnym, szalonym życiem. Oderwała więc głowę, która do tej pory spoczywała wygodnie ułożona na plecach Pierra i ciekawie spojrzała na owego młodzika.
Wieści jakie przyniósł nieco ja obudziły. Decyzje jednak postanowiła zostawić swemu kawalerowi. Nie można powiedzieć żeby wizja czystego i miękkiego łóżka oraz gorącej kąpieli jaka pojawiła się przed jej oczyma nie wzbudzała najczystszych pragnień i marzeń w tymże momencie, jednak... Była kobietą, cyż nie? Kobiety wszak powinny poddawać się woli i rozkazom mądrzejszych od nich samych mężczyzn. Nie była pewna skąd to szalone i zdecydowanie naiwne stwierdzenie przyszło jej do głowy jednak w tym momencie zdecydowanie jej pasowało. Miast wiec odpowiedzieć cokolwiek pozwoliła sobie na rozkosz przeciągnięcia zastałych od przytulania się, mięśni. Skutek tego był taki, że pospiesznie musiała znów przywrzeć do pleców Pierr'a by całkiem się nie skompromitować i nie zlecieć z konia. Czerwona niczym dojrzale jabłka z sadu wójta w jej rodzinnej wiosce, ukryła twarz w materiale jego koszuli. Wolała nie słyszeć śmiechu młodziana, jednakże bała się puścić swego mężczyznę by zasłonić dłońmi uszy. Nie wspominając już o tym, że czyn takowy jedynie by pogłębił skale pośmiewiska jakie z siebie uczyniła.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 29-10-2009, 10:35   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Papillon, kierowany doświadczoną ręką Pierre'a, niezbyt szybko podążał pikardyjskim, wąskim traktem.
Nie spieszyli się.
Trójka dyszących zemstą osobników, została daleko za nimi. Nikt nie deptał im po piętach. Nawet sam Czas ich nie poganiał.
Nikt na nich nigdzie nie czekał. Mogli jechać jak szybko chcieli.
A Paryż... Cel ich podróży i tak przybliżał się coraz bardziej. Poza tym... miło było jechać w tym akurat towarzystwie. I w taki właśnie sposób, co było jednym z powodów, dla których dotychczas nie kupili drugiego wierzchowca.
Należało się cieszyć każdą chwilą i każdą przyjemnością.

A było się czym cieszyć.

Z Tess noce były za krótkie.
Zdecydowanie za krótkie.
W zasadzie doba mogłaby się składać z samych nocy.
Chociaż... Świt z Tess w ramionach miał swoje uroki...


Stukot kopyt nadjeżdżającego konia oderwał myśli Pierre'a od przytulonej do jego pleców dziewczyny.
Szczęknął odwodzony kurek pistoletu, którego lufa, ukryta pod peleryną, skierowana została w nadjeżdżającego.
Na trakcie jeden człowiek w zasadzie nie stanowił niebezpieczeństwa, ale... Nigdy nie było wiadomo, na kogo człek trafi.

Lufa opadła na widok munduru, a sama broń wróciła na swoje miejsce.
Pierre uniósł dłoń w powitalnym geście.
Muszkieterów królewskich łączyła nader silna więź z gwardzistami nie należącymi do oddziałów Kardynała. Jedni zawsze wspierali drugich.

- Witam! - powiedział. - De Batz - przedstawił się.

- Tocqueville - przedstawił się młodzieniec i wyłuszczył swą prośbę, list przy okazji podając.

- De Villau? - zdziwił się Pierre. - Co sprawiło, że stary wilk zabłąkał się w te strony...

Nie czekając na odpowiedź wziął list i otworzył.

- Pan de Villau, sierżant muszkieterów, zaprasza nas do domu prefekta - powiedział do Tess. - Czeka nas tam nocleg. Oraz Franciszek de Villau, który sprawę ma do nas, o której zbyt wiele nie pisze. O pannie tylko jakiejś wspomina, w szczegóły zbytnio się nie wdając.


Poczuł, jak przez moment ręce obejmujące go w pasie usuwają się, a w parę sekund później Tess ponownie przytuliła się do niego, znacznie mocniej, niż ż poprzednio.
Czy był to wyraz zgody, czy też pozostawiała decyzję w jego rękach? Trudno było to jednoznacznie ocenić, a pytać nie zamierzał.
W każdym razie zaproszenie wypadało przyjąć, nawet gdyby potem odmówić przyszło. Nocleg w wielkim łożu... To była pociągająca myśl.

- Prowadź zatem, panie Tocqueville, do domu prefekta. I może, tak przy okazji, uchylisz rąbka tajemnicy, która sprawę ową skrywa? Co z ową panną się stało? Bo nie sądzę, by pan de Villau na wesele nas zapraszał z braku gości, co nie dojechali.

Ewangelia o uczcie, na którą ludzi z ulic spraszano, wspominała, lecz wątpliwym było, by tutaj ta sama możliwość zachodziła.

- Pan Franciszek de Villau na wszystkie pytania odpowie. Teraz wspomnieć tylko mogę, że panna Anna Luiza de Montespan zniknęła. A dokładniej - porwano ją.

Wiele panien z domu znika z takiego czy innego powodu. Jedna nie chce męża, jakiego jej rodzice szykują, inna z kochankiem ucieka, jeszcze inną niedoszły narzeczony porywa, by siłą za żonę brać.

- Radzi będziemy - powiedział - wspomóc pana de Villau. Jeśli w naszych możliwościach udzielenie pomocy będzie.

Panna w potrzebie.
Coś dla prawdziwego bohatera.
Sprawę komplikował nieco fakt, że jedną pannę już miał przy boku i wymieniać jej na inną nie zamierzał, nawet gdyby wraz z tamtą rękę i posag ładny dawali.
Jeśli z własnej woli uciekła, z człekiem, co ją szanował i poślubić chciał, to nie zamierzał jej w tym przeszkadzać.
Ale przeszkodzić komuś w niecnych czynach, jeśli takowe miały tu miejsce... To było coś dla niego.
Jeśli, rzecz jasna, Tess wyrazi zgodę.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-10-2009, 12:05   #8
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Zatem ruszyli drogą za młodym muszkieterem co to go De Villau wysłał. Ratowanie panny. Tess skrzywiła się nieznacznie gdyż w jej wolnym dotąd od tegoż uczucia sercu, zazdrość się zrodziła. Byłaby może się i nie zrodziła jednak zdążyła ona poznać już wiele historii suto kawalerami na takowe panny łasymi, a że Pierra pewna wciąż nie była... Toż i nie jej wina przecie, ze sprawa owej Anny Luizy Coś Tam wcale, a wcale się jej nie uśmiechała. Co bowiem pocznie ona gdy się okaże nagle ze jej Pierr widząc dobrze ułożoną pannę z dobrego zapewne domu ujrzy i z nią porówna? Co jeżeli tamta wdzięczna za ratunek łaskami go obdarzy? Co w końcu jak jej opiekun w nagrodę odda jej rękę temu, kto biedaczkę uratuje? Toż przecież Tess nikim przy kimś takim będzie. Gdzie jej tam do tych bogactw. Gdzie do wychowania. Gdzie do urody, bo panna pewnie urodziwa jest skoro ją porwano.

Wychowana na pieśniach miłosnych o młodych i dzielnych rycerzach, zlękła się dziewczyna o przyszłość swoją, która do tej pory przy boku tego gwardzisty widziała. Zlękła się również o te przygody, które na nią przy nim czekały. Na koniec zaś zlękła się i o niego co by w jakąś kabałę się nie wpakował i pod pantofelek nie poszedł. Co prawda nie wyglądał na takiego co to pod pantofel łatwo da się wpakować jednak znała już ona sposoby różne, które i najbardziej wytrwałych pod podeszwę zsyłają.

Spojrzała gniewnie na muszkietera. Mógł sobie innych podróżnych wybrać. Ba! Sam mógł dziewczyny iść szukać. Czegóż się uczepił akurat ich dwojga? Może by go tak czymś przekupić? Tylko czym jak w mieszku ledwie grosze jakoweś zostały. Z drugiej strony... To łoże tak słodkie czary w jej myślach rozsiewa. Wizje rozkoszne. Ciepło, wygodę. Kąpiel, a może i posiłek lepszy niż to co w przydrożnych karczmach podają, a co nieraz i dla świni na jadło się nadać nie może. Pieczeń, ser biały, chleb świeży i grubo masłem posmarowany. Wino jakoweś, a nie te szczyny co to do tej pory pili. Tak, to by się jej nawet spodobać mogło mimo, iż przez chwilę tylko. Wszak by na te rarytasy zasłużyć należy pannę odnaleźć i pewnie całą i zdrową do domu dostarczyć. Nie mogła powiedzieć. Przygoda takowa również jako to łoże się jej spodobała. Czy to nie o tym tak często śpiewała? Czy nie marzyła o tym by w takiej wyprawie uczestniczyć? By zobaczyć na własne oczy tych rycerzy dzielnych na ich białych rumakach co to smoki jednym pchnięciem lancy zabijają i rękę księżniczki oraz pół królestwa zgarniają. No tak.. Ta ręka trochę nie w smak była, ale jakby królewnę innemu odstąpić, a samemu tylko tą połowę królestwa... Była to myśl, która nieco złagodziła zazdrość serce jej trującą.

W miedzy czasie dotarli byli do domu prefekta. Okazała ta budowla wielkie na Tess wrażenie zrobiła tak, ze dopiero po chwili dotarło do niej iż zejść z konia by pasowało. Wszak wjazd na wierzchowcu w progi tegoż domu niekoniecznie mógłby się gospodarzowi spodobać, a wtedy... Żegnaj łóżeczko, żegnaj kąpieli, żegnaj wreszcie uczto suta. Obejść się smakiem przyjdzie, a nie taki wszak był jej plan odnośnie tego wieczoru co to go pospiesznie w swej główce uknuła. Zsiadła wiec mniej więcej zgrabnie z Papilliona, przy czym tego mniej znacznie więcej było niżby dziewczyna sobie życzyła. Pogładziła w swoim zwyczaju bok dzielnego wierzchowca i kilka mu słów pieszczotliwych rzekła do ucha. Następnie zaś chwyciła w dłoń lutnie bowiem bez swego instrumentu ani na krok ruszyć się nie zamierzała. Poprawiając suknie i sprawdzając czy aby piersi zanadto z gorsetu jej się nie wychylają, stanęła obok Pierra i niecierpliwie spoglądać poczęła na młodziana co to w drzwi solidne głośno zapukał by ich przybycie oznajmić.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 01-11-2009, 12:32   #9
Sev
 
Sev's Avatar
 
Reputacja: 1 Sev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znany
Jechali bok w bok. Niczym dwaj bracia krwi. Weterani. Bohaterowie powracający w rodzinne kąty. Takoż i by mogło być lecz w zupełnie innym czasie i miejscu. Jednak jechali bok w bok. Minstrel oraz Gwardzista Jego Królewskiej Mości.

Jean raz po raz zerkał z ukosa na muszkietera. Zaczynał już się niecierpliwić. Lecz milczał ignorancji i nieuctwa pokazać nie chcąc. Wszak koło niego znajduję się sam członek Szarej Kompanii. Odkąd odjechali w stronę Crepy minęło już trochę czasu. Podróż niezwykle dłużyła się dla chłopaka. Fiołek – kary wałach Jeana, wcale nie ułatwiał. Usypiał monotonnym kołysaniem kulbaki i głuchym stukaniem podków o kamienie...

Słowa muszkietera podziałały jak głośny wybuch armaty.

- Proszę nie spać mości bardzie! Jesteśmy prawie na miejscu.
- Ależ ja wcale nie spałem – odpowiedział jednak znużonym głosem Jean acz z miną wyrażającą mówienie nauczyciela do wyjątkowo durnego dziecka.

W istocie otworzywszy oczy bard rozejrzał się i zoczył przed nimi dolinkę ,a w niej wioskę. Trois rozciągnął się i strzelił zdrętwiałymi od trzymania wodzy palcami. Chyba będę musiał kupić sobie rękawiczki – pomyślał przyglądając się zaczerwienionym dłoniom.

Po chwili „para” dojechała do wioseczki. Chłopi spoglądali na barda z dezaprobatą. Bard spoglądał na chłopów z wyższością. Zatrzymali się pod karczmą „Pod Czerwonym Młynem”. Jeanowi przemknęło przez głowę ,że musi zakosztować tutejszych trunków. Jednak uznawszy ,iż jeszcze będzie na to pora nie poczynił żadnej uwagi.

- Gdzie właściwie jedziemy? - spytał zdziwiony zobaczywszy ,że stanęli.
- Sierżant kazał ulokować szanownego pana w stajni - odpowiedział gwardzista.
- W stajni ?! Ludzie nie mają już żadnego poszanowania dla muzyków. - skarżył się zsiadając z Fiołka.

Powierzywszy wałacha stajennemu Jean wkroczył do szynku z trzaskiem otwierając drzwi. Wszystkie twarze zwróciły się ku wejściu patrząc na barda nieprzychylnym spojrzeniem.

- Nie ma powodu do strapień dobrzy ludzie – odezwał się Jean życzliwie – Stawiam wszystkim !

W karczmie wybuchnęły wiwaty i podziękowania. Chłopak osiągnąwszy swój cel podszedł do gospodarza. Jegomość był poczciwym pulchnym człekiem o malutkich świńskich oczkach i wiecznie spoconej twarzy.

- Żądam natychmiast najlepszego pokoju oraz posiłku ! - zakrzyknął Trois – Moje miano Jean Luce Trois ! Jestem tu z polecenia samego sierżanta Franciszka. Nie godzi się żeby śmiałek wielki i muzyk pomieszkiwał w stajni. Jeśli masz waszmość jakiekolwiek poszanowanie dla sztuki i jej przedstawicieli to bezzwłocznie wskażesz mi kwaterę. Niechaj tak się stanie ! - zakończył mowę.

Karczmarz oblizywał spierzchnięte wargi nie wiedząc co powiedzieć...
 
__________________
"Czemu nosisz miecz na plecach?"
"Bo wiosło mi ukradli"

Ostatnio edytowane przez Sev : 01-11-2009 o 12:34.
Sev jest offline  
Stary 02-11-2009, 13:14   #10
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Powróciwszy do izby postanowiła wziąć się w garść i okiełznać swoją popędliwą naturę. - Spokój, tylko spokój – powtarzała sobie, chodząc po skrzypiących deskach ciemnego wnętrza.

- Cóż on sobie wyobraża? W jakiej roli? Kochanki? Przyjaciółki? Też coś, jak on śmiał, po tym co zrobił matce. Parbleu! Rzuciła się na łóżko, jednak przypominając sobie ostanie znalezisko, szybko zrezygnowała z tego udogodnienia. Słysząc znajome kroki – była wszak nader czujną – otworzyła drzwi i nakazała posługaczce przygotowanie balii z gorącą wodą i nowej zmiany pościeli.

Odczekawszy swoje, w końcu mogła zrzucić odzienie. Zupełnie naga,włożyła do kipieli ostrożnie najpierw prawą, potem lewą nogę, cały czas zastanawiając się czemuż dbałość o higienę miałaby z bezbożnością i zgorszeniem iść w parze? Przed oczami pojawiła jej się ceglana od zacietrzewienia twarz proboszcza, rzucającego z ambony gromami i rewelacjami typu „woda to grzech”, „zapomnijcie o cielesności”. Dlaczego miałaby zapominać o swoim ciele? Bardzo je lubiła, a nawet podobało jej się. Ekhm – nie tylko mi – mruknęła do siebie, rozsiadając się wygodnie w balii i przymykając oczy, by pozwolić napłynąć miłemu wspomnieniu.

Te jego zachwycone oczy i te piekielne źdźbła siana, kłujące ją dosłownie wszędzie. Z pewnością nie był najwprawniejszym z kochanków, lecz dzięki niemu nauczyła się wystarczająco, by umieć oceniać, wybierać, a przede wszystkim nie omdleć w byle jakich ramionach. On zaś nauczył się bolesnej lekcji, że ze szlachtą można sypiać, ale nie żenić się. Ona wiedziała o tym od początku, nie czuła żalu, gdy w kościele przysięgał córce młynarza i swemu nienarodzonemu jeszcze, a już widocznemu pod suknią, potomkowi.

Skończyło się. Ale to, po co tu przyjechała, dopiero się zaczynało – wróciła do rzeczywistości, w czym skwapliwie pomogła jej ostygła woda. Czując, że straciła zbyt wiele czasu na ablucje, jęła szybko się osuszać i ubierać. I wtedy właśnie dotarło do niej, że – och jakże to typowe – nie ma co na siebie włożyć – Roześmiała się z własnej kokieterii. - Na szczęście nikt tego nie usłyszał, moja droga. Trza było karocą podróżować i orszak służby, której nie masz, do twoich sukien zatrudnić. Ubawiona swoimi ciągotkami ku zadawaniu szyku, przywdziała spodnie i świeżą koszulę. Potem, chcąc przydać sobie trochę więcej kobiecości jęła układać sploty w misterną fryzurę. Ręce jej omdlewały, gdy skończyła. Już miała wychodzić, gdy zdanie nagle zmieniła. -Dość błazenady. Nie przyjechałaś się tu mizdrzyć, zresztą i do kogo? - Warczała do siebie, burząc konstrukcję na głowie. Przeczesała włosy grzebieniem i spletła je w prosty warkocz. - Tak lepiej – upewniła się, schodząc do czekającego już na nią Raula.

- Jestem, wuju – wycedziła, uśmiechając się złośliwie. - Możemy iść na plebanię, o ileś pewien, że ten święty dom nie odrzuci grzesznych gości? - pytanie raczej retoryczne, gdyż wcale nie czekała na odpowiedź, zakładając płaszcz i kierując się do stajni, gdzie czekała na nią wierna Perła.

- Jak się masz ma chérie? - pogłaskała klacz po chrapach, ignorując podążającego za nią mężczyznę.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172