Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-09-2010, 22:00   #41
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Następna walka wydawała się z góry przesądzona, a przeznaczenie najwyraźniej wyczerpało już na dziś swoją pulę złośliwości, wobec czego nie miało zamiaru nikogo rozczaroywać. Elizabeth sprawiała wrażenie osoby która na turnieju znalazła się całkowitym przypadkiem, a poprzez eliminacje przedostała się tylko dzięki niezwykłemu szczęściu. Lub może poprzez fakt, że jej poprzedni przeciwnik cierpiał na jakąś subtelną formę niedowładu kończyn. Reed z drugiej strony sprawiał wrażenie fanatyka militarnego, osoby która żyje dla zadawania bólu, a ludzkie krzyki traktuje jako rozrywkę porównywanlną do tej ofiarowanej przez najnowszy odcinek serialu komediowego. Jego strój ział czernią, został obwieszony nabojami a ołowiany symbol trupiej czaszki był aż nadto widoczny dla tłumu. Włosy w kolorze krwi sterczały butnie, a biały makijaż psychodelicznego clowna jedynie dodawał ponurości i grozy tej scenie.


Usagi spojrzała na niego z pewnym zmieszaniem, któremu towarzyszyła parada militarna swędzeń w okolicach czaszki.. Może to ta jego el pirato psycho generalska postawa i fakt, że widziała dzisiaj już trochę bebechów przywoływały pewne miłe wspomnienia? Hrm. Superbrukselka to wie! Nie było sensu nad tym się zastanawiać, bo były lepsze rzeczy do roboty. Na przykład nerwowe wiercenie się w miejscu, jak pies myśliwski czekający na start polowania.

Ruszyła maszyna. Reed dopadł do swojej przeciwniczki jak wygłodzony wilk i zanim ta zdążyła przyjąć postawę obronną, wyprowadził partyzancki kopniak prosto w jej lewe kolano. Krzyk bólu został zagłuszony przez odłos pękających kości i oto widzowie tej “walki” mogli obserwować to, co w świecie medycyny nazywa się złamaniem otwartym. Arystokratyczna damulka mogłaby obecnie myśleć o wszystkim, byle nie o daszej konfrontacji. Powoli zaczęła osuwać się na ziemię, przynajmniej do momentu kiedy nie oddzieliła jej od niej podeszwa wypłacona w prawą skroń. Mnisi odpowiedzialni za wsparcie medyczne zaskomleli cicho, dobrze świadomi tego co ich czeka za kilka chwil. Dziewoja zaryła twarzą o parkiet i to dopiero trzeci kopniak wypchnął ją za arenę. Choć analizując dokładnie sytuację, zapewne poddałaby się już po pierwszym ciosie, gdyby tylko miała ku temu okazję. Gendou ogłosił zwycięzcę.

-Hmm...
Oczy królikównie krytycznie przyglądały się arystokratycznej, skopanej pupie. Poddawały ją wnikliwej ocenie, mają nadzieje na jakiś bardzo mądry wniosek, taki jaki robił zawsze Papa po zmarszczeniu czoła naprzeciwko czarnej tablicy. Ale nie, jedyne do czego doszła to to, że tyłek był arystokratyczny, ładny, skopany i sama by go walnęła. Żadnych głębszych prawd i filozofii nie odkryła! Właściwie, poczuła znowu zniecierpliwienie. Kiedy ona będzie kopać? Albo będzie kopana? Co prawda była jakaś tam tablica, ale gdyby na przykład okazało się, że jest na samym końcu kolejki, to chyba by poszła do Blaise’a, zaciągnęła go w jakiś ciemny zaułek, a następnie zagryzła z frustracji na...,no, może nie na śmierć, ale na pewno na pogryzienie. I co z tego, że nie był winny! Wszyscy są winni! Czegoś. Miała ochotę dyskretnie rzucić popcornem w Gendou, jak nie patrzy. Ale pewnie zestrzeliłby go w locie i jeszcze by ją zdyskwalifikował.

Jedna rzecz zdawała się pewna. Przedstawicielkami płci pięknej zdecydowanie obrodziło hojnie. Gendou zaprosił na arenę Usagi i jej przeciwniczkę. Ten-Ten okazała się być odrobinę starsza niż jej oponentka, zapewne miała nieco ponad trzydzieści lat. Jej strój sprawiał wrażenie klasycznego, posiadał błękitny kolor z zawiłymi, czarnymi zdobieniami. Dziewczyna odrzuciła swój słomiany kapelusz poza arenę i pokłoniła się Usagi ukazując swój szacunek. Wobec typowo aroganckich zachowań z ostatnich konfrontacji, tego typu podejście stanowiło powiew świeżości. Wywołało to u żądnego krwi królika pewne zakłopotanie i zawstydzenie, gdyż sama chwilę temu dała popis manier oborowych, bez większego przemyślenia w podekscytowaniu rozrywając torbę popcornową i sprawiając, że ktoś mógł to pomylić z nagłymi opadami śniegu. Dlatego też speszona dziewczynka ukłoniła się niezręcznie, jak skarcona szara myszka, będąca tylko podlotkiem i szczeniakiem przy dojrzałej i pełnej gracji kobiecie, po czym naciągnęła swój kapturek na głowę, prawdopodobnie dla efektu psychologicznego. Albo ochrony włosów. Albo, dla pozbawionego pobudek wyższych kaprysu.

Zamaskowany Adept z zacięciem medycznym dał przyzwolenie na rozpoczęcie walki, co potwierdził wszędobylski odgłos miedzianego gongu. Ten-Ten złożyła dłonie jakby za chwilkę miała przystąpić do medytacji. Jej ręce okryła mało wyrazista, błękitna poświata, po czym kobieta przyjeła pozycję obronną, zapewne starając się odgadnąć działania długouchej.

Prawda była taka, że Usagi skryła się w kapturkowych mrokach, by wyglądać na mniejszego buraka, niż była w rzeczywistości. Bo była bardzo czerwona. A teraz miała ochotę odpłacić się tej...tej...tej eleganckiej pani za to, że przed chwilą poczuła się jak świnka, a nie królik. Zmrużyła oczy i posłała niedobre spojrzenie swojej przeciwniczce, po czym skierowała się ku niej. Jak przystało na długouchy, nie pozwalała swoim stópką dotykać ziemi zbyt długo, co sprawiało że przemieszczała się nie tylko do przodu, ale ciągle, góra dół, góra doł, bez jakiegoś konkretnego ukrytego schematu. Miała teraz przeraźliwą ochotę drapnąć Ten-Ten przez buzię, a jej czerwone oczka dokładnie wyrażały ową chęć nikczemną. Jednocześnie starała się trzymać ją na maksymalny zasięg ręki i doskoku, coby nie podchodzić do staruszki (o tak, staruszki! pewnie już używa kremów na zmarszczki!) zbyt blisko.

W tym oto planie zaistniał tylko jeden mankament. Nogi zdecydowanie kwalifikowały się jako kończyny dłuższe od rąk, co postanowiła wykorzystać defensywnie właścicielka słomianej ozdoby głowy. Kolana ugięły się natychmiast, unikając tym samym rozcapirzenia innych części ciała. Lewa noga została wyciągnięta na pełną szerokość, zaś stopa wbiła się w żołądek Usagi, posyłając ją do tyłu, jak wystrzeloną z procy. Na całe szczęście dziewoja zdołała odzyskać równowagę podczas tego “lotu”, wobec czego wylądowała w pozycji obronnej. Co niezmienia faktu, że brzuch bolał ją niemiłosiernie... podobnie jak i ego! Najpierw upokorzenie w sferze dobrych manier, a teraz-sztuk nożnych. Niechęć do bogunogiwinnej Ten-Ten przeszła w zajadłą nienawiść tego typu, co pali bardzo mocno przez pięć minut, a potem zupełnie się o niej zapomina. Ale póki paliło, póty paliło! Usagi potrzebowała czegoś efekciarskiego, a jednocześnie, pozwalającego jej wejść w bliższe kontakty ze staruchą. Staruchą z długimi nogami! Potrzebowała czegoś dłuższego od jej nóg. Usagi miała...długie...długie...uszy!...ale chyba nie miała żadnego dla nich zastosowania. No niech to. Ale zaraz! Żarówka pomysłowego pomysłu rozbiła się o jej głowę. W takiej sytuacji, bardzo pomaga matematyka, przynajmniej jeśli dobrze ją rozumiała. Jeśli potrzebowała czegoś dłuższego od nogi tamtej, to po prostu...zachwycona swoim zrozumieniem działań ze szkoły podstawowej, rzuciła się bez ładu i składu w stronę przeciwniczki, tym razem nie siląc się nawet na kicu kicu.

Ten plan powiódł się zdecydowanie lepiej niż poprzedni, zapewne dlatego, że z planowaniem nie miał praktycznie nic wspólnego. Za pomocą tylko jednego susa, długoucha znalazła się na barkach rywalki i rozpoczęła dekorację jej głowy przy pomocy swoich jakże zadbanych ki-paznokci. Niestety, fryzjer albo był albo niekompetetny, albo wciąż rozpamiętywał swój poprzedni zawód rzeźnika psychopaty, nie mogąc przyzwyczaić się do nowej roli w społeczeńśtwie. Efektem tego była zniszczona przez rózówo-białe płomyki fryzura, oraz płynąca z głowy krew, prawdopodobnie mająca swoje źródło w ranach ukrytych pod niewieścim owłosieniu. Mimo wszystko jednak “starucha” wciąż nie przypominała ofiary gwałtownego spotkania z szybą czy drutem kolczastym czubkiem łba w dół. Najwyraźniej była wyjątkowo twardogłowa. Lub miała tabun dzieci, które robiły jej to samo, plus maczugogrzechotki.

Ręce pokryte błękitnym materiałem bezbłędnie wystrzeliły i złapały Usagi za szyję z cichym *urp*. Ten-Ten miała zapewne zamiar cisnąć swoją oponentką o podłoże o zakończyć całą sprawę jakimś efektywnym ciosem kolanem, jednak... ten pomysł uległ wykolejeniu gdzies tak w połowie wykonywania. Fem-królik sprytnie wywinął się swojej niedoszłej oprawczyni, przesiąkając przez palce niczym woda. Upadając na ziemię, miała już swój następny cel. Jak nie wysoko, to nisko! Prawie się udało. Ale jak zaświadcza reklama popularnego napoju alkoholowego, prawie robi wielką różnicę. Wszędobylskie grabki Usagi tym razem nie dotarły do celu, ale... można powiedzieć, że dostała co chciała. W innej formie niż sobie życzyła. Ten-ten opadła do przodu, prawym kolanem rozkwaszając nos długouchej, z którego kilka kropel krwi właśnie postanowiło wybrać się na wycieczkę. Ponownie ciśnięta do tyłu jak szmaciana lalka, Usagi zatrzymała się dopiero po drugim, wymuszonym przewrocie w tył.

Usagi lubiła swój nosek. Nie lubiła gdy ktoś go jej rozkwaszał. Nie widziała nic złego w rozkwaszaniu cudzych, to fakt, ale...grrrr! Jej rodzina zapewne aż trzęsłaby się ze śmiechu. Ah, naprawdę, jeszcze trochę i będzie zmuszona ukrarać samą siebie tygodniem spędzonym na samej li tylko karmie dla kotów! Albo psów. Brrr. Nie wiedziała, co było gorszego. Bo oczywiście próbowała obu, pobudzona dziecięco-zwierzęcą ciekawością. Spojrzała groźnie i z wyrzutem na wroga. O co w ogóle chodziło z tymi łapami? Miały odwracać jej uwagę od nóg? Czy tylko sprawiać, żęby tak myślała, ale tak naprawdę...ugggggggggggh! Paskudna psychologia. Tylko się kluczy, i kluczy, i kluczy, jakby się szukało kluczy do zamka. Błyskawicznego! Wiadomo, że się nie znajdzie. Może ta pani opiera się na kontrach? Tak by wyglądało! Ale jeśli tak wygląda, to może tylko skrycie czeka, aż Usagi przejdzie w defensywe, a najlepiej-przegrzeje swoją główkę próbując rozgryźć z czym to się je. Ciskając gromy oczyma, postanowiła nieco zwolnić. Nie zaszkodzi spróbować. Delikatnie posuwając się do przodu, Usagi wypatrywała jakieś nogi ręki czy mózgu na ścianie, wysłanych w jej kierunku. Najchętniej by coś takiego złapała, unieruchomiła, a następnie...oj, a następnie! Tylko ofiarę najpierw trzeba pochwycić. Przygarbiła się jak zwierze szykujące do skoku, czekając aż ktoś jej otworzy. Dziurę w obronie.

W momencie kiedy miłośniczka nakryć głowy przypuściła swój atak, królikówna była już gotowa. Skoczyła do przodu, przywodząc na myśl niewielki pocisk balistyczny. Pochwyciła starszą od siebie niewiastę rzucając ją na ziemię. Z tym, że tamta złapała również ją. Dwie dziewoje kotłowały się tak przez dobrą chwilę, to w lewo, to w prawo, dziwnym trafem sprawiając, że męska część widowni zaczęła odczuwać pokaźną ochotę na deser w postaci kisielu. Ten-Ten wyrwała się z pełnych wścieklizny objęć Usagi, ale podążyła tym samym ku własnej zgubie. Zanim zdała sobie sprawę, co się właściwie stało, jej sylwetka znalazła się poza matą. Chciała wrócić, jednak spojrzała na sędziego i zatrzymała się w miejscu, okazując rezygnację.
- Szósta walka Turnieju Czarnego Lotosu zakończona. Zwyciężczyni - Usagi.
Skomentował tylko Gendou. Ten-Ten podniosła swój kapelusz i założyła go na głowę.
- To była... bardzo dobra i niezywkle ciekawa walka. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy miały okazję się zmierzyć.
Uśmiechnęła się, wyciągając rękę do rywalki.Ta uścisnęła ją ze szczerym rozżaleniem
-Miała pani, tego, bardzo twarde kolano! Naprawdę szkoda że turnieje mają taki głupie małe maty! Panie Gendou, powinien pan kupić większą, przynajmniej rozmiaru boiska do siatkówki czy koszykówki czy czegoś, no.
Jeszcze przed chwilą ziejąca chęcią mordu, krewna i przyjaciółka królika teraz przypominała dziecko, które poznało nowego kolege w piaskownicy, wybiła mu dwa zęby za swoje trzy i życzyła mu swędzącej wysypki na plecach gdzie nie można samemu sięgnąć, a gdy już przyszła mama i kazała się ubierać, nagle okazało się że zabawa była świetna i wcale nie chce sobie iść.
Głupi dorośli!
 

Ostatnio edytowane przez Nemo : 21-09-2010 o 22:03.
Nemo jest offline  
Stary 22-09-2010, 00:20   #42
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Kiedy w końcu jakiś złapany przez Cris łysy mnich zajął się oparzeniami tak że brodacz wyglądał jak nowo narodzony, mógł w spokoju zając się oglądaniem dalszych walk. Zasiadł na ławie koło znajomego mu już Akiry, ten nie wyglądał na zbyt zainteresowanego walkami. Jednak brodaty wojownik wolał nie przepuścić żadnej z nich.

Pojedynek Loto z Tiarą dał mu wiele do myślenia, według tabeli to dziewczyna miała być jego kolejnym przeciwnikiem. Jej styl widać polegał na zwodzeniu przeciwnika, a to że pokazała jeden ze swoich oślepiających ataków wpływało tylko na korzyść Crisa. Jednak w głębi duszy chciał wygrać te walkę też po to by zmyć hańbę z przegranej cyborga, jak by na to nie patrzeć w ciągu tego wieczoru to z nim rozmawiał najwięcej, więc był mu osobą w tym miejscu najbliższą.

W kolejnych walkach szczególną uwagę poświęcił zielonowłosemu wojownikowi który z łatwością wygrał swoją walkę. Wyglądał na niebezpiecznego przeciwnika Cris miał zamiar bacznie go obserwować. Kobieta tworząca energetyczną kose też wymagała dalszych obserwacji.

Jednak najgorsze uczucia wywołał w nim mężczyzna wymalowany niczym klaun. Wręcz zmiażdżył swoją przeciwniczkę i czerpał z tego widoczną przyjemność. Przed takimi ludźmi przestrzegał go mistrz, przed ludźmi którzy wstąpili na ciemne ścieżki nieopanowanego gniewu. Starzec zawsze powtarzał swoim uczniom, że ciężko zawrócić z takiej ścieżki, oraz iż walka z nimi należy do walki, która pozostaje w pamięci na zawsze, walki która nie toleruje błędów.

Potyczkę króliczej panienki potraktował z przymrużeniem oka, była to chyba najspokojniejsza dotychczas walka. Rzucił okien na tablicę i zobaczył, że zbliża się kolejna walka w której miał zmierzyć się Akira z jednym z nieznanych im wojowników. Poklepał siedzącego obok niego chłopaka po ramieniu i powiedział.
- Mam nadzieje, że tez dostaniesz się do drugiej rundy.

Zapewne czekała go kolejna warta obserwacji walka.
 
Ajas jest offline  
Stary 22-09-2010, 09:05   #43
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Początkowo Loto był nieco zdziwiony.
Skoro postacie, które wypadną zza urwiska są traktowane jak ofiary pokonania przez aut, to czemu nie postawili tam chociaż barierki? Zresztą, co by to zmieniło.
Po uratowaniu przez Gendou android tylko kiwną głową w geście podziękowania, aby następnie udać się w pewną odległość od areny.

Zmrużył oczy i upadł pod drzewem, aby zacząć podziwiać pasek regeneracji Ki…
Uśmiechał się jednak sam do siebie, mawia się że przebłyski rozumu pojawiają się po ostrym kopniaku, i chyba mają rację.
Po co od tak dawna stara się znaleźć znaczenie pustych dla ludzi słów jak „bóg” skoro nawet nie wie skąd się wziął?
Jego pamięć była ograniczona do momentu w którym został znaleziony przez starego Igora na śmietnisku…do teraz.
Wszelkie dane można odzyskać, sam Loto wiedział teraz, że one gdzieś tam w nim są, zobaczył je, tuż przed chwilą.

Westchnął ciężko, nie było teraz czasu na dalsze obijanie się, z swojej grupy noclegowej odpadł jako pierwszy, więc o nowych upgradach może zapomnieć…geez, przynajmniej sobie poogląda, jak skończy reperację…a właśnie, w której kieszeni był śrubokręt? A! Tu jest.

Swoją drogą, zastanawiał się kto zwycięży, panienki wydawały się uzdolnione, ale do tej pory utrzymywały że brak im doświadczenia…Nie mniej Cris zdaje się nie kontrolować swojej siły a Akirze grozi to samo co Loto – odpaść na rzecz ludzi z większą ambicją do walki.
No bo jakby nie spojrzeć, Loto przyszedł tutaj walczyć aby porozmawiać z wojownikami, a do walk zapisał się w celu odnalezienia zajęcia, i wybrania osoby, z którą chciałby porozmawiać.
 
Fiath jest offline  
Stary 25-09-2010, 16:18   #44
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Walki oglądałem z lekkim przymróżeniem oka. Nie to by patrzenie jak ludzie sobie obijają mordy było jakąś moją ulubioną formą spędzania wolnego czasu, ale skoro i tak tkwie w tym turnieju dobrze by było się choć trochę orientować kto w jaki sposób i jak bardzo potrafi zrobić krzywdę drugiemu człowiekowi. Zważywszy na to, że tym „drugim człowiekiem” mogłem niedługo być ja chcąc nie chcąc musiałem oglądać to „show”. W końcu nadeszła chwila w której musiałem sam ruszyć swoje cztery litery. Miałem szczerą nadzieję, że mój przeciwnik okaże się jakimś wielkim skurwysynem. Może to by choć trochę mnie zmotywowało do tej walki. Kiedy się okazało jednak, że Luna to nie on a ona miałem wrażenie, że grunt osuwa mi się pod nogami. Bicie jest złe, ale bicie kobiet to już gruba przesada. Nawet jeśli owa kobieta wygląda jak świrnięte dziewczę stojące po ciemnej stronie mocy. Jej jasne włosy wypływały dwoma wodospadami z pod czarnego kaptura a niebieskie oczy wpatrywały się we mnie tak intensywnie, że przez chwilę poczułem się nagi. Mroczna kapota ze złotymi zdobieniami stanowiła resztę wizerunku.
Spojrzałem błagalnym wzrokiem na Gendou. Wszystko to jego wina. Gdyby nie on to by mnie tutaj wogóle nie było! Niech teraz coś zrobi. Zatrzyma walkę, anuluje turniej... cokolwiek! Sądząc po wyrazie jego twarzy chyba niezbyt przejmował się moimi zarzutami – choć nie powiedziałem ani słowa mógłbym dać sobie rękę uciąc, że wiedział w tej chwili o czym myślę. Zauważyłem, że dość nie przechylnie patrzy w kierunku Luny. Nie wiem dlaczego, ale musiał mieć ku temu jakiś powód.

Kiedy weszliśmy na matę rozległ się gong a sędzia dał znam na rozpoczęcie walki. Dziewoja wzruszyła tyko ramionami i zaczęła iść w moim kierunku. Całkiem wolnym tępem. Nie biegła, nie szarżowała – szła spokojnie zwyczajnym ludzkim tępem. Nie wiedziałem w co gra, ale postanowiłem się przyłączyć. Ruszyłem w jej kierunku podobnym tępem. Po chwili pełnej napięcia – publiczność z każdym naszym krokiem stawała się bardziej napięta – spotkaliśmy się na środku maty. Pozwoliłem sobie na lekki przyjacielski uśmiech. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na wojowniczkę. Jak bardzo się myliłem...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=seFe8nxig70[/MEDIA]


- Cieszę się, że tu przybyłam. Naprawdę. Jedzenie samo garnie się do rąk…
Spodziewałem się gróźb. Spodziewałem się obelg. Spodziewałem się nawet z pozoru niewinnego, ale tak naprawdę przesiąkniętego złem uśmieszku, ale po prostu zamurowało mnie z zaskoczenia. Brzmiało to po prostu tak absurdalnie, że mój mózg chyba nie był w stanie poprawnie przetworzyć tego zdania. Po chwili się okazało, że to co powiedziała miało bardzo dosłowne znacznie. Skoczyła w moją stronę. Odruchowo zasłuniłem się ręką. Następną rzeczą, której byłem świadom był ból w lewej dłoni. Szarpnęła głową gwałtownie do tyłu. Na widok kawałka mięsa w jej ustach... kawałka mięsa między tymi ostrymi śnieżnobiałymi zębami zrobiło mi się słabo. Nie chciałem spojrzeć na ranną dłoń. Ni cholery. Po chwili pojawiło się dziwne uczucie... lekkiego otępienia. Przemogłem się i spojrzałem na ranę. Na całe szczęście nie była tak poważna jak to się z początku wydawało. Jednak pokrywała ją jakby.... fioletowa ślina? Trucizna? Bardzo prawdopodobne. Tylko tchórze uciekają się do trucizny. Cholera... nie czuję się zbyt dobrze...
-Akira co robisz?! Nie pozwól się tej suce tak pomiatać! Masz wygrać!!!
Znałem ten głos aż za dobrze. Skierowałem wzrok w kierunku z którego dochodził i zobaczyłem Natsumi stojącą obok Daisuke. Więc w końcu dotarła na turniej. Tylko co robiła wśród reszty zawodników? Nie powinna być przypadkiem na trybunach? Kto ją tam wpuścił? Nieistotne. Bardziej mnie zainteresował ton jej głosu. Stanowczy i władczy jak zawsze, ale zdawało mi się, że słyszałem tam troskę. Ledwowyczuwalna, ale jednak. To nie podobne do niej. Daisuke zaś patrzył na mnie tym swoim wymownym wzrokiem. Nie musiał nic mówić. Chciał bym w końcu wziął się za to po co tutaj jestem. Po co wszyscy tu jesteśmy. Może pozostać tylko jeden. Mój przyjaciel zupełnie jakby czytał w moich myślach kiwnął twierdząco głową. Skoro tak ma być... jedyne co mogę zrobić to zakończyć ten pojedynek jak najszybciej.

Skupiłem część swojego ki w jednym punkcie, po czym siłą woli zmusiłem je do wybuchu wewnątrz mnie. Można to porównać do wybuchu super novy. Następnie powstałą energię skierowałem do każdego mięśnia i każdego organu w swoim ciele. Skok adrenaliny w porównaniu do tego jest niczym. Czułem jak nadmiar energii wymyka się poza moje ciało. Nigdy nie byłem w stanie w pełni zapanować nad tym procesem. Ki poza moim ciałem zniekształcało rzeczywistość wokół. Można to porównać do falowania powietrza nad dużym ogniskiem. To dziwne zjawisko występowało tylko kilka centymetrów wokół mojego ciała tworząc specyficzną aurę. Wiedziałem, że moje oczy zmieniły też właśnie barwę na krwawą czerwień – kolejny efekt uboczny nad którym nie miałem żadnej kontroli. Ruszyłem w stronę „wampirzycy” i świat zwolnił. Poruszałem się do przodu, ale wzrok większości widowni nadal tkwił w miejscu gdzie stałem przed chwilą. Widocznie nie byli w stanie nadążyć za moimi ruchami. Mimo ogromnej szybkości czułem się... dziwnie. Zazwyczaj moje ruchy były jeszcze szybsze. Wina trucizny? Być może. Pojawiłem się przed przeciwniczką i wyprowadziłem prawego sierpowego.
Trafiłem. Byłem tego pewien. Jednak moja dłoń przeszła przez dziewczynę na wylot – wogóle nie poczułem żadnego oporu zupełnie jakbym uderzył w pustkę. Dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. Nie... niemożliwe! Poruszała się na tyle szybko, że nawet nie zauważyłem uniku. Poruszała się tak szybko, że ciągle wydawało mi się że stoi w miejscu chociaż jej tam nie było – jakbym widział iluzję. Źle to wyglądało... Poczułem morderczą aurę za plecami. Skoczyłem przed siebie byle tylko uniknąć... sam nie wiedziałem do końca czego. Wylądowałem na ziemi dokładnie w chwili kiedy niezwykle długie paznokcie – a raczej szpony – uderzyły w jedną z płyt maty zostawiając po sobie pernamentny ślad w postaci czterech płytkich wyżłobień. Długie czarne paznokcie ociekające purpurą... będą mi się śniły po nocach. Mogłem się założyć, że moja kurta po spotkaniu z nimi nadawała się teraz do wyrzucenia. Stanęliśmy na przeciwko siebie.

Ruszyłem w jej kierunku. Czułem jak Ki stopniowo zanika. Technika stawała się z każdą chwilą coraz bardziej niestabilna. Niedługo nie będę miał dość energii by ją podtrzymać. Jeśli się dezaktywuje... bądźmy szczeży nie miałbym wtedy nawet cienia szansy na wygraną. Trzeba było więc wszystko postawić na jedną kartę. Wóz albo przewóz. Miałem tylko nadzieję, że jej to nie zabije. Wyglądała na twardą, ale... nie... teraz nie ma czasu na obawy i wątpliwości. Później będę zadręczał swoje sumienie. Muszę się skupić na pokonaniu jej. Ruszyłem w jej stronę i wyprowadziłem cios prawą dłonią w twarz. Uniknęła go bez problemu po prostu się uchylając do tyłu. I taki był właśnie plan. Pozwoliłem ciału iść z impetem ciosu i zatoczyć koło. Wyprostowałem nogę celując w twarz. Skupiłem resztę Ki którą jeszcze miałem i użyłem go tak jak to zrobiłem na początku walki. Efekty się na siebie nałożyły i poczułem takie nagromadzenie energii, że nie byłem w stanie nad nią zapanować. Wypełniała mnie niczym pierwotna siła - nieokiełznana i potężna. W oczach białowłosej zobaczyłem własne odbicie przez ułamek sekudny. Moje oczy emanowały teraz własną poświatą, która zostawiała za sobą ledwie widoczny ślad kiedy się poruszałem.

Trafiłem i nie wiedziałem czy się z tego powodu cieszyć czy martwić. Nie mogąc – mimo trafienia – zwolnić impentu własnego ataku uderzyłem stopą w jedną z płyt maty. W momencie uderzenia część odłamków i trochę pyłu poszybowało ku górze. Płyta została w prawie całości zniszczona. Nie byłoby to może o tyle martwiące gdyby nie fakt, że pojedyńcza płyta miała mniej więcej trzy na trzy metry i sprawiała wrażenie raczej... solidnej.Dziewczę zaś poszybowało z ogromną szybkością do przodu. Wyleciała już poza teren maty a więc praktycznie było po walce. Nie zwalniała jednak i przez chwilę wydawało się, że uderzy w ziemię niczym pocisk. Siły fizyki jednak upomniały się o siebie i w końcu zaczęła tracić pęd - jednak wszystko wskazywało na to, że uderzy w trybuny. Sądząc po minach tamtej części widowni ludzie byli tego świadom i niezbyt im ta wizja się podobała. Zanim jednak doszło do zderzenia jej ciało wychamowało w powietrzu. Unosiła się nad ziemią! Czułem jak moje ciało wraca do normy z powodu braku Ki. Czułem się w środku pusty. Nie wiem tylko czy było to spowodowane moją kondycją czy tym, że zgodnie z zasadami turnieju walka ciągle trwała. Miałem nadzieję, że wyrzucenie jej poza matę załatwi sprawę. Cholera! Po chwili jednak opadła na ziemię i uśmiechnęła się w moją stronę.
- Mmm... dobrze smakuje, nieźle walczy... imponujące chłopcze. Jeszcze się z Tobą rozmówię. Koniec jednak z przyjemnościami. Wzywają mnie obowiązki.


Zlizała krew z wargi. Nie swoją krew, raczej pozostałości posiłku, którego byłem głównym daniem. Cios który powinien z miejsca urwać jej makówkę, nie spowodował nawet pęknięcia wargi. Czymkolwiek było to “coś” (bo zwyczajną dziewczyną raczej nie dało się jej nazwać), było ode mnie zdecydowanie silniejsze. Bardzo niepokoił mnie też fakt, że praktycznie nie przejęła się przegraną.
- Siódma runda pierwszego etapu Turnieju Czarnego Lotosu zakończona. Zwycięzcą został Akira! Moje serdeczne gratulacje. Następna walka rozpocznie się po krótkiej przerwie.
Gratulacje Kapturnika z serdecznością nic wspólnego nie miały, a ton głosu przywodził na myśl sokowirówkę. Zszedł z ringu i ruszył w kierunku żeńskiego odpowiednika "tego mrocznego i złego".
- Co tu właściwie robisz... mówiłem przecież, że masz się tu nie pokazywać...
Reszty nie dosłyszałem bo tłum zacząć wiwatować chyba na moją cześć. Tłum skandował moje imię, wyraźnie pobudzony wspaniałym przedstawieniem jakie zostało mu zafundowane. Z każdym okrzykiem czułem się coraz gorzej. Więc tak smakuje porażka? Choć nie słyszałem o czym Gendou rozmawiał z Luną widać było, że raczej konwersacja przybierała mało miała wspólnego z wesołością. Chyba, że zimny, wyrachowany uśmieszek można uznać za oznakę prawdziwej wesołości.
 

Ostatnio edytowane przez Famir : 25-09-2010 o 16:50.
Famir jest offline  
Stary 25-09-2010, 21:10   #45
 
Suryiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Ragget większości pierwszych walk nie obejrzała wcale. korzystając z zamieszania, jakim bez wątpliwości były rozgrywające się na macie mordobicia, wymknęła się z terenu zamkniętego. Jednak osobą czekającą na nią na zewnątrz wcale nie był ani zdenerwowany i niemalże siny ze strachu ojciec, ani matka, o kamiennej wprost od ilości makijażu, twarzy, a mała, różniąca się od Ragget jak niebo i ziemia sylwetka jej młodszej siostry.

- Boisz się? - zapytała z typowym dla siebie brakiem wyczucia chwili, połączonym z troską o siostrę oraz całkowicie zerową znajomością siostrzanego charakteru.
- Nie bądź głupia... - mruknęła czarnulka, odbierając od Fan wielką tabliczkę mlecznej czekolady. Gorzkiej wprost nie znosiła, a trzeba było powiedzieć, że mało jest rzeczy, których Ragget nie lubi...zjeść.
- Daisuke to ten co był tam przy zapisach? ten taki...dziwny? Co był z tym z zielonymi włosami? Z tym przystojnym?
- Yhh... Nie użyłabym słowa przystojny, ale ta... to ten. - odpowiedziała Rag, wgryzając się w słodkość. Nie miała przypadłości całkowitej blokady żołądka z nerwów.
- tata i mama uważają, że cały przyjazd tutaj to zły pomysł i że powinnaś zrezygnować i wrócić do domu nim coś ci się stanie - Fan wypowiedziała te słowa tak monotonnie, że mogła by być esencja automatycznej sekretarki- Ale ja uważam, że dasz sobie radę, one-san.

Ragget uśmiechneła się lekko i po raz pierwszy od dłuższego czasu, naprawdę szczerze. Nie mogła jednak w nieskończoność siedzieć na murku, po drugim czy trzecim gongu pożegnała siostrę i wróciła do budynku. Na ringu walczyła akurat Usagi, a młodsza z dziewczyn, nie bacząc na stojących dookoła uczestników turnieju oraz ochronę, wybiegła odrobinę za drzwi i z całej siły, jaką miały jej płuca krzyknęła do królikówny słowa nie tyle otuchy, co zachęty, by jak najszybciej rozprawiła się ze swym przeciwnikiem.

Jak ujawniła naznaczona licznymi kleksami rozpiska, Ragget miała zmierzyć się z kolegą Akiry. Kolegą nie oddychającym, nie mrugającym i wyjątkowo bladym. Być może był żywym trupem? Albo kolejnym już, chodzącym tosterem? Czarnowłosa nie była stuprocentowo pewna odnośnie żadnej z tych opcji. Tak, czy inaczej, dziewczyna i jej oponent zostali zaproszeni na matę przez Gendou, który z odbytej konwersacji zdawał się wrócić odrobinkę zirytowany. Daisuke nie był wyjątkowo gadatliwą osobą, wolał żeby jego czyny spełniały rolę słów. A sądząc po poprzedniej walce w której brał udział, jego słownik był odrobinkę wulgarny.

Ragget natomiast, wchodząc na ring starała się przypomnieć sobie jak najwięcej z walk eliminacyjnych, jednak tura Daisuke była tak krótka i mało obfitująca w jakiekolwiek informacje, że równie dobrze młoda mogłaby teraz siedzieć, spinać się i próbować znieść jajko- byłoby to tak samo obfitujące w informacje. Jedyne w sumie co mogłaby o nim powiedzieć to to, że prawdopodobnie był szybki i prawdopodobnie był silny. Taa, to trochę jak stwierdzić, że prawdopodobnie nie przeżyłoby się jednostronnej wycieczki na słońce. Niemniej jednak, podglądając wcześniejsze rundy zapamiętała jedną rzecz, i o ile w domu była rozpieszczoną pożal-się-boże księżniczką, o tyle teraz wypadało, bądź co bądź, chociaż dygnąć.

Gong, oraz akompaniująca mu kwestia kapturnika dająca przyzwolenie na rozpoczęcie walki, tym razem wypowiedziana w sposób taki, jakby za moment sędzia miał pokruszyć swoje uzębienie. Daisuke zmrużył oczy i z wyrazem niemej determinacji wystartował przed siebie, jego ręce skrzące elektryczną łuną. Człowiek-konserwa zamachnął się gwałtownie i zadał pierwszy cios. Widać nie chciał być gorszy od swojego przyjaciela, obecnie obserwującego go z poza maty. Niestety, pięść choć niewątpliwie groźna, chybiła mizernie. Ragget musiała jedynie delikatnie odsunąć się w bok, choć... nowy kształt jej fryzury jakoś nie przypadł jej do gustu.

Dziewczę krzyknęło, krzykiem znanym przez każdego ojca dorastającej nastolatki i widza marnych programów młodzieżowych w których główne role grają rozpieszczone na sto-pięćdziesiąt małolaty, które awanturę umieją zrobić nawet o brak odpowiedniej pomadki pasującej do zestawienia szałowych zielonych szpilek z pomidorową sukienką, koniecznie ściętą pod zalążkami biustu bo, oh-muj-bosze inaczej nie pasuje, no! Ragget jednak zaoszczędziła publice swych komentarzy, choć wcale, a wcale jej się to nie podobało. nie walka i umiejętności Daisuke, a jej włosy oczywiście.

Więc, pewnie najlepiej by było nie dać się przesadnie w tej walce macać lub, co było zdecydowanie bardziej prawdopodobne do zrealizowania, pozbyć się magicznych, pseudofryzjerskich palców. Wyglądało na to, że nie miała do czynienia z człowiekiem, choć i przy człowieku chyba nie miałaby specjalnych żali, przynajmniej nie kiedy już stanęła na ringu. Daisuke zapewne spodziewał się, że Ragget odskoczy jak najdalej w bok, jednak by uniknąć jego ataku starczyły tylko centymetry, a dziewczyna nie miała zamiaru uciekać. Zamiast odskoczyć dalej odkręciła się zręcznie, wyprowadzając cios z dołu prosto w szczękę chłopaka, następnie starała się złapać go za oba nadgarstki.

Cios w metalową łepetynę okazał się celny, a jedyne czego brakowało to jakiś komiczny pogłos przypominający stukające o siebie garnki. Młody android próbował cofnąć się do tyłu, żeby zyskać odrobinę więcej przestrzeni, ale zdało się to na nic. Ragget pochwyciła go za nadgarstki i wyprowadziła mocarny kopniak w nogami w podbrzusze. Ręce “prawie człowieka” niestety nie zdołały oddzielić się od reszty konstrukcji. Ten szybko się wyrwał, jednak zadane ciosy zdawały się wyrządzić mu (jakąś) krzywdę. Łypał nienawistnym wzrokiem na małą. Zimnym, wyrachowanym, jakby knując coś wyjątkowo przebiegłego.

No i czego on łypał? Jak ma się jakiś problem podchodzi się i ten problem się załatwia, a nie się łypie. Ragget nie miała zamiaru zatrzymywać się ani na chwilę, choć ułamek sekundy, w którym zawisła akcja, spojrzenie jej przeciwnika... Gah, zdecydowanie, lepiej było się nie zatrzymywać i tego nie kontemplować.

Dziewczyna ruszyła w jego kierunku, może nie była najszybszą osobą biorącą udział w tym turnieju, ale trudno, tego już nie zmieni. Będąc ledwo cale przed nim, miast zaatakować od frontu uchyliła się lekko, wyskoczyła w górę i wyprowadziła mocny cios boczny, tym razem w tułów, jednak zaraz później odkręciła się i silne kopnięcie skierowała na głowę swego przeciwnika. Skoro nie była specjalnie szybka, to musiała czerpać z jakiejś innej swojej zalety. Czemu nie z niewielkiego wzrostu i wagi?

Chłopak miał niebywałego wręcz pecha. Gdyby Ragget zwlekała chociaż chwilę, ta walka mogłaby potoczyć się w zupełnie innym kierunku, tak jednak... obydwa ciosy nogami trafiły, pierwszy zachwiał równowagą młodzika, drugi natomiast posłał jego twarz na mało przyjemne spotkanie z marmurową płytą. Daisuke przygrzmocił o parkiet niezwykle mocno. Tym razem metalowy pogłos był dobrze słyszalny. Z jego nóg eksplodował nieskoordynowany, chaotyczny strumień elektryczności. Co właściwie miało to zrobić gdyby czarnowłosa dała mu chwilę na przygotowanie pozostawało tajemnicą. W tym przypadku zmarnował jedynie swoją energię. Walka przybrała dość jednostronny charakter i niektórzy z obserwujących zaczęli otwarcie śmiać się z nieporadności małomównego chłopaka. Ten jedynie przeklął pod nosem i uniósł ku górze dłoń. Niebieska wiązka energii trafiła Raagget centralnie w żołądek i posłała ją o kilka metrów w tył (tak, że dziewoja omal nie wypadła z maty). Jej ubranie posiadało obecnie wielką, ziejącą dziurę na wysokości brzucha, a same tkanki zostały niezdrowo zarumienione, sugerując dość poważne poparzenie.

Ragget zaklęła w myślach, jednak nie wypowiedziała ani jednego słowa, ba. Nawet nie stęknęła, ani w żaden inny werbalny sposób nie pokazała, że ten atak jakoś ją zabolał. Choć oczywiście, była człowiekiem i, jakby nie patrzeć, przednia część jej brzucha zamieniła się właśnie w dość nieprzyjemnie pachnący przysmażony boczek, jednak jakaś zwyrodniała i zacietrzewiona część jej osobowości po prostu nie pozwoliła jej otworzyć ust. No chyba, że miałaby właśnie wykrzyknąć "Tylko na tyle cie stać, cieniasie?!", tak... za tym okrzykiem ta dziwna część osobowości właśnie wnosiła pozytywne pokrzykiwania gdzieś w odmętach jej głowy.

Ale nie mogła się zatrzymywać, nie miała pojęcia skąd takie myśli w jej głowie, jednak najwidoczniej utrzymywanie tej rozgrywki na wysokich obrotach działało na jej korzyść. Nie minęło więc nawet więcej jak może z sekunda, a dziewczyna znów była przy Daisuke, tym razem zasypując go gradem ciosów od frontu, wszystkie nie skoncentrowane na centrum jego ciała, jeden w bok, drugi w lewo, prawo, dół, szybko i bez przerwy aż wreszcie, nie liczyła po ilu ruchach ale nie wydając z siebie nawet jednego dźwięku skoncentrowała energię w prawej dłoni i wówczas dopiero jej cios skierowany był w centrum. Centrum twarzy Daisuke.

Tym razem android kontrował wszystko co leciało w jego kierunku. Blokował, uchylał się, jego ruchy zdawały się odzyskać płynność, która została zatracona wraz z początkiem tej walki. Nic jednak nie przygotowało go na okoliczność otworzenia się ostatniej pięści i wyzwolenia z niej energii Ki. Pocisk uwolniony z zerowej odległości okazał się kluczowym elementem walki. Dostarczona energia przysmażyła syntetyczną skórę i skutecznie rozregulowała oba wizjery. Daisuke wyzwolił z siebie wrzask pełen wściekłości. Próbował zamachnąć się na odlew, raz i drugi. Jakby chciał odgonić się od małego, krwiożerczego zwierzątka, raz po raz kąsającego go w rozmaite części ciała.

~Great kid, don't get cocky!~

Przez ułamek sekundy, po usłyszeniu charakterystycznego syczenia i ujrzeniu barwnych iskierek wydobywających się spod nadtopionej warstwy sztucznej skóry, Ragget zastanowiła się, skąd właściwie zna ten cytat. Niemniej, był on na tyle słuszny, że dziewczyna zacisnęła usta, marszcząc brwi, walka nie była skończona, póki jej przeciwnik jeszcze o własnych siłach stał na ringu. Ale za to była całkowicie pewna, że zyskała właśnie pewną przewagę, której mimo wszystko przez większość walki nie widziała. Kucnęła prędko i kopnęła Daisuke od tyłu w kolana, następnie równie szybko wyprowadziła odpowiednio wymierzony w kręgosłup, cios z dołu, nim jeszcze android zdołał upaść na matę. Druga osobowość w jej głowie nie miała zamiaru pozwolić na to, by blaszak się poddał, przynajmniej nie dopóki ona sama mu na to nie pozwoli. Na szczęście, była tam jeszcze druga osobowość, ta natomiast za kluczowe uznawała usunięcie osobnika z ringu. Tak, to teraz byłoby zdecydowanie lepsze, więc Ragget znów nie czekając na reakcję Daisuke złapała go za nogę i pociągnęła. Nie był to jednak rzut poziomy, nie, ten byłby za słaby i niósł ze sobą szereg niechcianych minusów. Mała, bo jednak za wysoka nie była, czarnowłosa dziewczynka, wyskoczyła lekko do góry i z całej siły, z bezgłośnym krzykiem rzuciła swym przeciwnikiem w dół, poza matę. Najlepiej z jak najgłośniejszym dudnięciem.

- Siódma runda Turnieju Czarnego Lotosu została za...
Gendou przerwał, ponieważ właśnie odwiedził go Blaise, trwożnie szepcąc coś do ucha.
- Wdała się mała pomyłka jeśli chodzi o kolejność przeprowadzanych walk, ale nie będziemy już niczego zmieniać. Walczyli właśnie uczestnicy z rundy ósmej. Para z poprzedniej rundy zawalczy za chwilę... zwyciężyła Ragget. Gratuluję.
Obserwujący walkę jakoś nieszczególnie się przejęli. Dla nich liczyło się jedynie to, że ktoś dostaje po twarzy. Albo jak w tym przypadku, jego twarz zostaje stopiona jak ser w mikrofalówce. Tłum zaczął bić brawo niewielkiej czarnowłosej, która w tej chwili wzrokiem wyszukiwała drugiego droida, tego niebieskowłosego. Po co?

By móc mu swobodnie i ostentacyjnie pokazać środkowy palec, o!
 
Suryiel jest offline  
Stary 27-09-2010, 19:27   #46
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Sain i Shadow. Zaległa para wyszła na matę. Aż dziwne, że żaden z nich nie zwrócił wcześniej uwagi na fakt, że zostali pominięci. Może po prostu nie chcieli przerywać już rozpoczętej konfrontacji? Nieśmiałość? Raczej nie wchodziła ona w grę. Każda ze zgromadzonych na placu osób mogła siłą woli przenosić góry. Tych dwóch nie było wyjątkami od reguły. Shadow zdawał się należeć do (sporego już) grona turniejowych dziwaków. Całe jego ciało otulał szaro-czarny, ciasno przylegający do skóry kostium, który swoim wyglądem miał równie wiele wspólnego z kombinezonem jakichś oddziałów specjalnych, co z szatą mnicha. Kołnierz chronił osobę przed ciosami w kark, futurystyczny hełm ziejący czernią z wizjerów zakrywał całość twarzy. Mroczny materiał paska sięgał podłogi, co z perspektywy taktycznej mogło powodować kłopoty dla osoby niedoświadczonej. Drugi z nich – Sain, nosił przepaskę na lewym oku. Zupełnie jakby był jakimś lądowym piratem. Jego ciemnobrązowe włosy od dawna nie widziały szamponu, czy chociażby grzebienia. Nosił luźne spodnie, woskowe buty, oraz płaszcz współgrający kolorystycznie z włosami. Jego pojedyncze oko wciąż pozostawało czujne, niezależnie od sytuacji. Nie uśmiechał się, emanował ponurością na wszystkie strony.

Gendou dał sygnał do rozpoczęcia. Shadow był pierwszym który podjął się akcji. Jego lewa dłoń wystrzeliła do przodu jak wąż, mierząc w krtań rozczochrańca. Nigdy do niej nie dotarła, ponieważ przechwyciły ją dłonie opozycji. Sain cisnął przeciwnikiem przez ramię, jednak tamten wylądował na ziemi, wykonując przewrót w bok i nie odnosząc obrażeń. Długowłosy przeszedł do ofensywy. Zamachnął się na odlew pięścią i trafił w korpus zamaskowanego. Tamten został pozbawiony powietrza, czemu towarzyszyło dobrze słyszalne kaszlnięcie. Przynajmniej z początku. Potem odgłos został pożarty przez aplauz tłumu. Futurystycznie wyglądający wojownik upadł na ziemię, jednak nie zagrzał tam długo miejsca. Odtoczył się. W sumie dobrze zrobił, ponieważ w miejscu gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się jego głowa, wylądowała wojskowa podeszwa, krusząc pod sobą podłoże. Shadow odzyskał równowagę, jednak zamiast tracić czas na wstawanie z parkietu obrócił się wokół własnej osi i wykonał podcięcie. Sain nie zdążył uniknąć, przez co runął na ziemię. W połowie drogi powitała go jednak pięść, zmierzająca w stronę przeciwną. Cios doleciał na miejsce przeznaczenia, powodując pęknięcie szczęki i podrywając rywala ku górze. W towarzystwie opuszczających usta fragmentów kośćca i z zupełnie zdeformowaną twarzą, Sain oddalił się od swojego rywala tryskając fontannami posoki i obróciwszy się bezwładnie wokół własnej osi uderzył o matę. Już nie wstał. Shadow złączył dłonie i uniósł lewe kolano, stojąc praktycznie na jednej nodze. Czy czuł się aż tak pewnie?


Kapturnik skrupulatnie odliczył wymagane sekundy, po czym przyznał zwycięstwo wiadomej osobie. Zbliżył się do pokonanego i sprawdził puls. Tego nie było. Sain był martwy. Równie martwy co gwoźdź we framudze.
- Nie żyje. Znieść ciało z areny. Natychmiast.
Chociaż Gendou zachował w tej sytuacji całkowity spokój, tego samego nie dało się powiedzieć o widowni i pozostałych mnichach. Wiwaty szybko przerodziły się w grobową ciszę, oraz otwarte besztanie zwycięzcy. Wulgaryzmy przecinały powietrze i jeszcze bardziej brukały sobą już niezbyt ciekawą atmosferę. Odziany w pancerz stał wciąż spokojnie na macie, jego ręce założone na siebie, głowa uniesiona wysoko. Jakby był dumny z dobrze wykonanej roboty. Mieszkańcy klasztoru szybko uporali się ze zwłokami. Nie odzywali się do siebie, nie patrzyli nawet na ofiarę tej krwawej masakry, starali się być myślami gdzie indziej. Zarządzający całym tym bajzlem uniósł dłonie ku górze.
- Proszę się za… proszę się uciszyć! Niech to czego uświadczyliśmy będzie nauczką dla wszystkich zebranych. Sztuki walki to nie prosty, łatwy i przyjemny sport. To mierzenie swoich umiejętności przeciw lepszym, lub gorszym od siebie! Jeśli te umiejętności okażą się niewystarczające… często dochodzi właśnie do takich sytuacji. Za chwilę rozp…
Urwał, bo coś pociągnęło go za rękaw. A raczej ktoś o srebrnej czuprynie.

- Jak to zrezygnował?! Tak po prostu sobie wstał i poszedł w cholerę? Żartujesz. Powiedział coś w ogóle? Huh? Że wystraszył się… toż to jakieś kpiny!
Blaise posiadał siłę głosu odwrotnie proporcjonalną do tej Gendou. Praktycznie szeptał. Kapturnik rozmasował część szaty, za którą teoretycznie powinna skrywać się jego skroń.
- Ostatnia walka pierwszego etapu została rozstrzygnięta walkowerem. Pan Bernie oddał walkę. Pan Esach przechodzi do następnego etapu. Ten rozpocznie się po krótkiej przerwie na posiłek i odpoczynek dla osób biorących udział.
Mnisi posłusznie wskazali zwycięzcom drogę do sali ze znajomo wyglądającym, podłużnym stołem. Dziesięciu śmiałków którzy dotarli do następnego etapu miało okazję napełnić żołądki, choć wątpliwe było żeby ktokolwiek miał na to ochotę. Kapturnik zbliżył się do chłopca z kocimi uszami i płożył dłoń na jego ramieniu.
- Idź razem z nimi. Myślę, że Twoja rola w tym turnieju jeszcze się nie skończyła.
Następnie, nie mówiąc już nic więcej, Gendou ruszył w zupełnie inną stronę.
 
Highlander jest offline  
Stary 27-09-2010, 20:16   #47
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
On go zabił...
Ubrany w czerń osobnik zabił swego przeciwnika bez mrugnięcia okiem. To nie był przypadkowy cios, jeżeli Shadow nie chciałby zabić "pirata" nie stał by tak pewnie po tym ciosie...

~*~
...[i] Mój drogi Cristopherze dziś musimy porozmawiać o czymś bardzo ważnym. Stary mistrz siedział na kamieniu, a młody chłopak o czarnych lokach spoczywał obok niego, Kain akurat trenował nad rzeką. Starzec podrapał się po obfitej siwej brodzie i ręką wskazał wszystko dookoła.
- Natura otacza nas z każdej strony, my czerpiemy z niej a ona z nas, świat działa swym ustalonym cyklem...- starzec przerwał by zażyć trochę wody ze swego bukłaku, a młody Cris słuchał uważnie.
- Życie- śmierć- Natura- kolejne życie- kolejna śmierć i tak w nieskończoność. Nasze ciała po śmierci zostaną oddane ziemi, która z kolei nakarmi naszych następców. Jest to nieprzerwany krąg, którego nie można zakłócać...
- Mistrzu ale co to ma wspólnego ze sztukami walki?- zapytał Cris nierozumiejący wtedy jeszcze mądrości słów starca. Siwowłosy wojownik westchnął i położył swoją starą dłoń na ramieniu swego ucznia.
- W twym ciele drzemie niesłychana siła i moc mój uczniu. Jeżeli nie nauczysz się jej kontrolować z twych rąk może kiedyś zginąć człowiek. A to prowadzi tylko i wyłącznie na ciemne ścieżki. Nie jesteśmy panami cudzego życia, nie dano nam o nim decydować. Czasem nie ma wyboru, trzeba zabić kogoś by ocalić własne życie, jednak gdy mamy wybór zawsze trzeba dać drugiej osobie szanse na zmianę, natura i tak sama kiedyś upomni się o jej żywot. Nie da się oszukać tego co nieuniknione...
Cris przytaknął i przeszył starca wzrokiem.
- Mistrzu a ty zabiłeś kiedyś człowieka?
- Niejednego mój chłopcze, ale nie jest to powód do dumy, jednak nie miałem wyboru, musiałem chronić własny żywot.
Cristopher przytaknął...

~*~

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=97KzeJ6QUJA[/MEDIA]

Brodacz mocno zacisnął swoje pięści czuł jak paznokcie naciskały mocno na jego skórę. Słyszał jak zakapturzony mnich mówi coś do tłumu, widział jak pewnie stał ubrany w kombinezon morderca. Coś w młodym wojowniku pękło, ruszył w stronę maty ściskając mocno pięści i wskoczył na arenę.

Kroczył rozgniewany w stronę Shadowa, przebijając go morderczym wzrokiem. Na szczęście kilku mnichów spostrzegło co się święci i złapali Crisa za ramiona zatrzymując wysokiego chłopaka w miejscu. Brodacz oddychał ciężko powoli jednak się uspokajał, spojrzał na krewa na arenie, potem na stojącego z uniesioną głowę wojownika.

Wyszarpnął jedną rękę z uścisku mnichów i wyciągnął w stronę futurystycznie ubranego człowieka. Dłoń zacisnął mocno tak, że kostki aż pobielały. Nic nie powiedział, gest wystawionej pięści zawsze miał tylko jedno znaczenie. Oznaczał wyzwanie, oraz deklaracje zemsty. Cristopher odwrócił się otrząsnął z mniszków i ruszył w stronę jadalni.

Nie obchodziło go co pomyślał o nim Shadow czy widzowie, tamten mężczyzna nie był wojownikiem, a mordercą, zaś Cris nie miał zamiaru mu tego darować.

Teraz brodacz miał już prawdziwy cel w tym turnieju, spotkać się z Shadowem na macie, by go pokonać. Bowiem dla tych którzy kroczą ciemnymi drogami porażka jest najgorsza karą i upokorzeniem.
Teraz nie było już odwrotu...
 
Ajas jest offline  
Stary 27-09-2010, 21:15   #48
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Walki, walki, walki, czas na ciąg dalszy!
No cóż, pierwsza była Regget, widząc jej walkę Loto cieszył się, że nie wierzył tym bredniom jakoby dziewczyna ciągle improwizowała, chociażby to podcięcie nóg, czy niepełny młynek jak nazywał ten ruch android, niby popularny, ale wykonywali go prawie identycznie, nawet jeżeli otwierali inne sekwencje ciosów…ale ten palec…młoda raczej go nie lubi.

A potem pirat i jakiś ninja, w trakcie ich walki Loto był już zanudzony, miał wrażenie, że na tym turnieju już nic się nie wydarzy, a on sam zaczął się nad tym coraz miej zastanawiać. Myślał tylko nad jednym – szumem i twarzą jakie zobaczył przy krytycznym stanie gdy spadał w dół. Z całych tych rozmyślań wyrwała go cisza, dla chłopaka to taki moment, w którym muzykę słychać bez zakłóceń z strony innych ludzi.
To co zobaczył sprawiło iż sam z wrażenia wyłączył odtwarzacz, nie sądził iż nastanie to tak prędko.
Sztuki walki, od kiedy je wymyślono, służyły dla jednego celu – do zabijania.
Owszem, techniki które powstały po nich, czyli przemilczanych ciemnych ruchach bez składu, tworzone wewnątrz świątyń, miały na swoim celu hartowanie nie tylko ciała, ale i ducha.
Powrót do pierwotnych technik nastał z pojawieniem się broni białej, sztuka walki nią znów była zabijaniem. Jednak kolejno, Bushido nadało im aspekt dbania o ducha.

Tutaj mówimy jednak o turnieju w świątyni, a nie ciemnej uliczce, w takich miejscach nie bije się aby zabić, lecz po to, aby pokonać. Ile bowiem frajdy daje potem spotkać tą samą osobę co kiedyś, i zobaczyć że jest nieporównanie silniejsza.

Słowa Gendou niebyły niczym zaskakującym, że w walce się ginie wiedział każdy, nawet jeżeli wolał to przemilczeć, zaś walkowery, to rzecz normalna.
Jeśli jednak pomówimy o reakcji Crisa, android powtórzył w myślach swoje słowa, on nie panuje nad własną siłą.

Co innego gdy Gendou kazał udać mu się do jadalni z zwycięzcami, nie wiedział nawet po co, z racji że z reguły nie jadał. Owszem wcisnąć jakieś jabłko dla samego faktu czasem można, cukry to zasilanie na całe kilka sekund a ludzi mniej krępuje gdy zachowujesz się jak oni.
Nie zważał jednak na to, i po prostu poszedł za resztą.
 
Fiath jest offline  
Stary 30-09-2010, 19:40   #49
 
Suryiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Walka była niczym... hmm... Zapewne gdyby Ragget była o parę lat starsza, to mogłaby w tej chwili bez skrupułów zapalić papierosa i zacząć puszczać z ust dym w kształcie serduszek. Właściwie, była tym wszystkim tak zaaferowana, że gdyby nie nagła reakcja ze strony innych uczestników turnieju, na temat odbywającej się właśnie walki, wyszłaby spokojnie i nawet nie zauważyła, że doszło do tragedii.

Właściwie to... To powinno mieć to na nią jakiś większy wpływ. W końcu miała jedynie trzynaście lat, a dosłownie przed chwilą ktoś stracił życie na macie, na której sama nie tak dawno walczyła. Nie żeby w ogóle, nawet przez ułamek sekundy nie poczuła jakiegoś ukłucia strachu, bo skłamałaby gdyby tak powiedziała, ale jednak... Jednak jedynie przyjęła to do wiadomości, jakby od lat, od początku wpajano jej tego typu nauki – że wygra najsilniejszy i życie jest jedną wielką walką. Było to o tyle dziwne, że przecież żyła w rodzinie, której do takiego trybu życia było niezwykle daleko.

- Kto będzie z nim walczył następny? – zapytała innych uczestników, jednak zanim ktokolwiek zdążył podać jej odpowiedź spojrzała na listę. – Akira? Hm... Będziesz musiał uważać – powiedziała w jego stronę, robiąc meijsce dla pędzących na ring medyków, których jedynym zadaniem było już tylko sprzątnięcie ciała.
 
Suryiel jest offline  
Stary 30-09-2010, 21:38   #50
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Ostatnia potyczka wywołała w Usagi przyjemne łaskotanie w brzuszku. Kunszt, z jakim Shadow dokonał swojego zwycięstwa, zachwycił tą bardziej prymitywną część jej osobowości i wychowania, która pierwotną siłę i śmierć szanowała i stawiała nadzwyczaj wysoko. Pokiwała w zamyśleniu głową. Powinna wykombinować coś równie spektakularnego, by dorównać egzekucji z rundy pierwszej! Miała...dwa...pomysły...
W czasie, gdy te bardziej praktyczne szare i poplamione niewinną krwią komórki były zajęte zadziwiająco skomplikowanymi planami mordów masowych mniej lub bardziej, na wierzch przebił się głos cywilizowanej grupy szaraków, będących na bieżąco ze światowymi trendami i modami. Coś w tej sprawie było nie tak! Ninja i pirat. Brakowało. Brakowało zombie! Ah, jak sprytnie wymyślone! Jeśli pirat był zombie, to znaczyło, że Shadow wcale go nie zabił, gdyż tamten był martwy jeszcze przed wejściem na ring, a Gendou nie skłamał! Ahhhh, jakie to sprytne, tak chcieli ją przechytrzyć! Ale się nie dała! Szkoda, że nie miała okazji go powąchać. To by rozwiało wszelkie wątpliwości! No ale nic, najpierw trzeba było rozwiać opary głodu. Zadowolona z własnej genialnej dedukcji (idealny materiał na powieść detektywistyczną!) dała swoim mózgoprojektantom chwilę przerwy od konstruowania łodzi podwodnej epickiego zamordowywania plus trzynaście
Zaspokojenie głodu jednak nie przyniosło takiej ulgi, jakiej się spodziewała. Było tak dlatego, że żądze obżarstwa zastąpiło pragnienie miłości; no, a przynajmniej odrobiny doznań socjalnych. Bo Usagi była zwierzęciem społecznym. W dodatku, znudzonym. A jak wykazali panowie psychologowie, nuda jest środowiskiem w którym najlepiej rozwijają się choroby psychiczne, tendencje psychopatyczne, zapędy kryminalistyczne i popędy patologiczne. Dbając więc o higienę swojej głowy (w końcu obiecała, a o takie obietnice się dba!), poczęła obserwować innych wojowników niczym zawodowy szpicel. Tiara, wraz z tym, no...Proteiną? Photeiną? kontemplowala sekrety zakąsek. Analizator Usagi dokonał odpowiednich pomiarów, po czym wydał werdykt-interesujące, namierzyć w wypadku izolacji któregoś z celów.
Dalej. Reed majstrował coś przy swoich rękawach. Wysiłek umysłowy ponownie rozdarł jej czaszkę. Do zaczepienia później.
Shadow niczym gustowny złoczyńca z założonymi za plecami rękoma pozował niewidzialnemu rysownikowi przy oknie. Brakowało tylko błyskawicy. Do zaczepienia w razie odnalezienia ciekawego przedmiotu mogącego zepsuć mu pozę.
Oczy Usagi zaiskrzyły się, jej dusza eksplodowała, a królicze uszy pewnie stanęły. Perfekcyjna ofiara! Samotna, w kącie, starająca się wyglądać ponuro, a prawdopodobnie w głębi duszy pragnąca bycia przytuloną i pogłaskaną! Rakieta typu znajdź i zniszcz marki Usagi wystrzeliła w stronę biednej Krii.
-Zrobisz mi lodu?
Ni z rzepy, ni z marchewy wystrzeliła królikówna, potrząsając bardzo poważnie i serio trzymaną w dłoni szklanką jakiegoś napoju.

Kobieta przerwała niezwykle interesujące zajęcie jakim było markotne wpatrywanie się w drewniany stolik i uniosła oczęsta na długouchą pannę.
- Słucham? Obawiam się, że nie zrozumiałam o co Ci właściwie chodzi, dziewczynko.
Rzuciła z irytacją a może z rozżaleniem, bo wciąż dało się po niej odczytać, że walka z Drennem zniwelowała jakiekolwiek nadzieje na jej dobry humor.
-Nazywasz się Kria wypaliła królikówna bardzo rzeczowo, logicznie i poważnie, jak profesor prezentujący wyjaśnienie dla swojej tezy-ergo, chciałabym byś zrobiła mi lodu.-Ponownie potrząsnęła cieczą-Swoją drogą, imponująca kosa.
- Niech zgadnę... osobnika o imieniu Solinus prosiłabyś pewnie o oświetlenie? Heh... zazdroszczę Ci poczucia humoru. Jak i dobrego samopoczucia.
Sięgnęła po szklankę wina i jednym haustem wyhyliła 1/3 zawartości.
- Miałam zamiar poczekać trochę z ujawnieniem tego ataku, ale ta szowinistyczna świnia nie zostawiła mi wyoboru. Teraz o efekcie zaskoczenia mogę zapomnieć...
-Aj tam,-machnęła łapką-teraz będą próbowali być bardziej cwani niż są w rzeczywistości, myśląc w stylu “pokazała nam że ma ten atak, więc ma jeszcze inny atak, albo chce żebyśmy myśleli że ma inny atak...” -teatralnie złapała się za głowę obrazując konfuzjus cwaniakus -I bęc, mętlik którego nie sposób opanować. Swoją drogą...do rzucania światła, to już mamy Tiarę. Chociaż najpierw postylizowałabym się na tych facetów walczących z kosmitami, którzy lecieli tydzień temu w tv. -Zawahała się-Dlatego Solinusa miałabym na łańcuchu w ogródku, pilnującego moich marchewek.

O ile uświadomienie rudowłosej rozmówczyni odnośnie mentalności pozostałych walczących spotkało się z cichym zrozumieniem, a nawet lekkim uśmiechem, to dalsza część wywodu długouchej ziała właściwie całkowitą abstrakcją. Kria rozszerzyła swoje ślepia, nie kryjąc zdziwienia, ale powstrzymała się od złośliwych, czy chociażby zgryźliwych komentarzy. Sięgnęła ponownie po napój alkoholowy.
- Hum, hum, hum. Pozostaje mi chyba tylko życzyć Ci powodzenia. Połamania rąk. Albo uszu jeśli wolisz. Byle tylko nie dosłownie.
Odstawiła naczynie i powstała, delikatnie się przy tym przeciągając. Wciąż emanowało od niej to poważne nastawienie. Gra słowna wyszła jej średniej jakości. Bo potrzeba było nielada uzdolnień żeby złamać sobie część ciała nie posiadającą jakichkolwiek kości.
-Uszy, to ja bym mu najchętniej odgryzła, chociaż ten kolor nie wygląda apetycznie.-wbiła bezczelne i krytyczne spojrzenie znawcy delikatesów w swojego oponenta -Chyba nie jest naturalny. Ciekawe co on sobie nakłada? Hrm... zmarszczyła czoło, popijając swój napój z zawartością alkoholu nie większą niż zero, pogrążając się w głębokiej zadumie.
Koleżanka nie odpowiedziała już nic, zamiast tego wycofała się na z góry upatrzone pozycje aby po prostu znaleźć się jak najdalej od szalonej, króliczej dziewczynki.
Ta pożegnała ją tylko mruknięciem
-Udanych żniw.
 

Ostatnio edytowane przez Nemo : 30-09-2010 o 21:41.
Nemo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172