Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2010, 17:49   #21
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Myślała, że będzie musiała się namęczyć żeby znaleźć drogę na zewnątrz. Sądziła, ze przyjdzie im obu z Miricle trudzić się w mozole zanim wygrzebią się z podwodnego miasta. Tymczasem sami ją wypuścili i to już w kilka dni po tym jak opuściła izolatkę.
Naprawdę tak bardzo wierzyli w swoje bransoletki? A może coś innego miało ją zatrzymać w miejscu. Cóż podejrzewała, ze wkrótce się przekona.
- Karen tu jest coś takiego wielkiego, długiego i łuskowatego! – krzyk Miri dobiegł gdzieś z za drzewa. – Ale czad!
Czad? Kobieta uniosła brew uśmiechając się mimowolnie pod nosem. Kiedy mała mogła podłapać od niej to określenie? A jeśli nie od niej to od kogo? Duszątko pałętało się po tylu różnych miejscach, słuchając rozmów innych podróżników. Już niemal zapomniała jak doskonałą pamięć mają dzieci. I jak ciekawskie potrafią być.
Kiedy opuścili miasto trafiając niemal wprost do zielonej otchłani równikowej puszczy Miricle zareagowała atakiem paniki. Przez pierwsze parę kilometrów uczepiła się reki Karen jak mała rzep patrząc bojaźliwie na każdy liść i przyciskając się mocno do kobiety przy każdym nawet najdrobniejszym szeleście.
Karen kilka razy szła z nią na stronę uspokajać, przytulając i tłumacząc, że nic jej tu nie grozi. Lubiła towarzystwo dziecka ale z panikującym malcem u nosi trudno było sprawiać pozory. Pozostali musieli już dostrzec dziwne gesty jakie ich zdaniem wykonywała do powietrza no i ciche mamrotanie do siebie. Starała się tego unikać ale czasem trudno było przy małej papli usiedzieć cicho, albo nie wybuchnąć śmiechem.
Z każdym kolejnym krokiem Miri robiła się coraz śmielsza wobec lasu. Pierwszy raz widziała tyle roślin naraz, kiedyś nie wierzyła nawet, że coś takiego istnieje. A kiedy ciepła dłoń kobiety sprawiła, ze znów poczuła się bezpiecznie ciekawość wzięła górę.
Karen puszczała dziecko chętnie, w końcu i tak nie mogło odejść za daleko. A jej komentarze na temat różnorakich odkryć przywoływały na usta uśmiech a do serca przyjemne ciepło. Zwłaszcza, że małą powinna tu być stosunkowo bezpieczna. Wieź sprawiała, że się nie zgubi. No i była duchem wiec trudno jej było siłą rzeczy umrzeć. Odkąd stanęła w lesie czuła, że wracają jej siły. Wiat był tu inny, ciepły i dziki, przeszywał ciało wlewając w nie otuchę i moc. Zawsze czuła bliski związek, potrafiła poruszać się wśród drzew i choć dżungla była dla niej czymś nowym z ciekawością. Nawet pot wyciskany z ciała przez upał i szybki marsz wydawał się wzmacniać. Już niemal czuła się wolna.
Odruchowo wysłała swój wzrok razem z wiatrem żeby sprawdzić co takiego odkryła tym razem dziewczynka i niemal parsknęła śmiechem widzą ją ścigającą pomiędzy gałęziami wielkiego, pękatego węża dusiciela. Żywemu dziecko nigdy by na coś takiego nie pozwoliła, ale Miricle nie była żywa i tyle w życiu straciła wiec czemu nie miałaby teraz choć trochę zobaczyć, przeżyć. Zwłaszcza, ze miała ją cały czas na oku. Dawno temu przysięgłą sobie, ze już nigdy żadnego dziecka nie spuści z oka.
Kobiecy krzyk sprawił, ze Karen ponownie wcisnęła jaźń we własne ciało rozglądając się czujnie. Jej „towarzysze” zbili się w grupkę wokół czegoś. Docierały do niej głosy ale samej rozmowy nie słyszała.
Gdy już przedarła się dość blisko zamarła na chwilę czując jak krew krzepnie jej w żyłach z wściekłości.
Ten łysy drań, posłuszny piesek łańcuchowy Samuela targał za gardło jakaś biedną kobietę. Dlaczego? Trudno było powiedzieć, nie wyglądała w żadnym razie na zagrożenie dla grupy. Więc po co ta brutalność? Zatrzymała się kilka metrów od zbiegowiska zastawiając się gorączkowo co zrobić. A raczej czy biorąc pod uwagę własne plany oraz bezpieczeństwo powinna coś robić.
- Nie lubię go. – Nie wiedziała nawet kiedy Miri pojawiła się u jej boku. Znów poczuła dłoń dziewczynki zaciskająca się na jej ręce.
- Ja też nie – odparła szeptem Feary.
Póki co obca kobieta nie wydawała się być w większym niebezpieczeństwie, więc Karen z trudem ale trzymała się z boku. Ale niech ten bydlak zrobi coś jeszcze...
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 02-10-2010 o 21:27.
Lirymoor jest offline  
Stary 03-10-2010, 13:20   #22
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
- Lauri, do cholery ! Nie zachowuj się tak, jakbyś po raz pierwszy w życiu zobaczył wydepilowane żeńskie genitalia. Na twoim miejscu zająłbym się tym idiotą – Marcus wskazał na kruka nadal latającego nad głowami członków ekspedycji. – zdradzającym wszystkim dookoła naszą pozycję, niż zastraszaniem nagiej seksownej kobiety. Miej człowieku odrobinę rozumu w głowie a nie spermy pod brodą ! - Marcus z przekąsem, jednak słusznie, zauważył, iż przemoc wobec nieznajomej nagiej kobiety była kompletnie nieuzasadniona.

Twarz dziewczyny posiniała gdy uścisk Lauriego nie ustępował. Była przygotowana na wszystkie osławione już cielesne próby zaspokojenia potrzeb stworów, jakie nawiedziły w ostatnim czasie Ziemię. Nie była jednak przygotowana na to, że w miejscu, w którym miała poczekać na pojawienie się jednego z owych stworów, pojawi się grupa nie zdających sobie z aktualnej sytuacji ludzi i prawdziwych potworów.

- Młody, nie patrz tak na jej sutki, tylko zaproponuj niewieście swoją kurtkę. - Marcus mocno podirytowany zaistniałą sytuacją, starając się ją jakoś załagodzić, zwrócił się z prośbą do Ryana.

Poszukiwacz był pewny, że gdyby jego siostra Vi zobaczyła to co wyprawia nowy w grupie, z miejsca oderwała by mu genitalia, przyłożyła do ust i kazała je ssać. Cechą, którą lubił w niej od zawsze było zrozumienie wobec słabszych, szczególnie tych, którzy przypominali ją samą gdy jeszcze nie potrafiła sama o siebie zadbać.

- Lauri, mówiłem ci żebyś przystopował – ponaglił mężczyznę gdy ten nadal nie zwalniał uścisku.

Tym razem ton jego głosu wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie była to prośba. Nie było czasu na to, żeby dwóch Poszukiwaczy starało się wyznaczyć granice swojego terytorium podczas tej misji. Tym bardziej, że jak uczyło doświadczenie Marcusa, do kobiet należy podejść z bukietem kwiatów, dobrym winem i pozbawionymi tłuszczu czekoladkami niż z nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem o to aby rozłożyła przed mężczyzną nogi. Fin na całe szczęście zgodnie z upomnieniem Marcusa, zwolnił uścisk dłoni i oddalił się od kobiety dając swobodę mężczyźnie do rozpoczęcia negocjacji.

Kobieta ledwie mogła złapać powietrze gdy Fin w końcu zwolnił dłoń z jej gardła. Po głowie krążyły jej różne myśli od – W co ja się wpakowałam ? Skończywszy na Ci ludzie nie zdają sobie sprawy z aktualnej sytuacji ? Gdzie byli przez ostatnie kilka miesięcy ?

- Proszę o wyrozumiałość względem moich towarzyszy ekspedycji. Szczególnie przykro mi z powodu debila, który podniósł na pani rękę. - Zaczął wyniośle Marcus podchodząc coraz bliżej w stronę kobiecego gniazda. Usiadł on na kamieniu nieopodal, opierając się ramieniem o gałęzie zabudowy specyficznego łoża.

- Musi pani nas zrozumieć – dodał po chwili - nie jesteśmy tutejsi. Marcus poczekał, aż Ryan poda kobiecie kurtkę i aby ta mogła się nią nakryć odzyskując choć odrobinę godności.

- Nie tutejsi ? To mało powiedziane. - Dziewczyna rozejrzała się po zbieraninie, która podążyła za czwórką ludzi. Ork, goblin, kruk i feniks stanowili nie lada wyznacznik dalekiego pochodzenia.

- Jestem Alina. Pochodzę z dawnej Ukrainy.
- Dawnej ? Zaznaczył Marcus.
- Dawnej do cholery. Czemu wy wszyscy udajecie jakby 02-22 Nigdy nie miał miejsca ?

To co zaczęła opowiadać Alina było zdecydowanie zbyt wielką abstrakcją dla każdego wsłuchującego się w ową historię człowieka. Karen zauważyła jak z wielką uwagą przysłuchiwała się kobiecie Miri. Dziecko wyraźnie zaintrygowało to co słyszała.

Zgodnie z opowieścią Aliny. 02-22-2009 była datą końca świata jakiego znamy a rozpoczął się wtedy okres ery ludzi Obdarzonych. Ludzi, którzy toczyli wojnę o to aby mogli żyć jeszcze na tej ziemi. Zupełnie jak w filmach, na Ziemię najechały potwory zdolne do przenoszenia gór, zmieniania pór roku zgodnie z własną wolą, korygowania prądów powietrza, zmieniania siedlisk zwierząt i występowania roślin. Jednak chyba najdziwniejszą wiadomością było to, że cały Tybet jednego dnia powstał, i przepełzł w kierunku oceanu spokojnego. Osiadając na jego dnie. Tak cała wyżyna podniosła się i niczym gigantyczny ślimak z skorupą – wyżyną Tybetańską – wkroczyła do oceanu powodując liczne fale tsunami.

Najeźdźcy wystosowali ostatnio wiadomość do władz, że pozwolą żyć każdemu kto przywędruje do nich i odda im się z własnej woli. Ludzie ci będą nosić miano Towarzyszów i zapewnione mają schronienie przed eksterminacją pozostałych ludzi.

Z opowieści Aliny Thagorczycy jawili się jako wściekłe, bezlitosne i pozbawione skrupułów potwory. I pewne jest, że zwyczajni ludzie uzbrojeni w konwencjonalną broń nie mają z nimi szans. Plotki głoszą, że istnieją akcje partyzanckie organizowane przez grupy ludzi Obdarzonych. Nie przynoszą jednak rezultatów, gdyż każdego dnia słyszy się o zwiększaniu się wpływów Thagorczyków. Alina postanowiła poddać się, i dołączyć do grona Towarzyszy. A przygotowana przez nią scena miała jedynie zaciekawić potencjalnego Thagorczyka.

Alina opowiadała swą historię prawie dobrych kilka godzin. Powoli nadchodziła noc i trzeba było pomyśleć o organizacji noclegu.


***


Żywiołak powietrza cały czas wpatrywał się w brzuch Rose. Nie mógł przestać myśleć nad tym jak wygląda istota, która rozwija się teraz w jej ciele. Podstawiła głowę do jej brzucha i z nieskrywanym zaciekawieniem wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące od maleństwa.

- Dlaczego twoje dziecko nie oddycha powietrzem ? Wyszeptał w końcu cicho. - Mogę je poczuć ? Dodał po chwili i nie czekając na odpowiedź jego dłoń oplotła się wokół ciała Rose powoli dochodząc do nozdrzy. Najwyraźniej żywiołak miał nadzieję wejść do ciała kobiety i zbadać ją od środka.

Żywiołak metalu podszedł bliżej Mattiasa i z wyraźnym zaciekawieniem zaczął dotykać dłoni mężczyzny, która jeszcze nie dawno zmieniła się w błoto.

- Nigdy nie poczuję się jak człowiek, choć przecież nim jestem. Czy potrafiłbyś dać mi ciało ? Trwałe ludzkie ciało.

Zimno bijące od metalowej dłoni żywiołaka było nie do zniesienia. To co poczuł Mattias na swojej skórze, nie było zdecydowanie zwykłym materiałem. Pewnym było to, że próba zamiany skóry stworzenia się nie powiedzie. Istniał jednak cień szansy, że w procesie jej zmienienia, żywiołak zostanie zraniony.

Żywiołaki wody i ognia wsłuchiwały się w to co mieli do powiedzenia Mattias i Micheal. Informacja o śmierci Bryfiliona wywołała nieskrywany szyderczy uśmiech wobec Micheala. Ognista kobieta nie potrafiła opanować emocji.
Nie zważając na to co właśnie czynili siostra i brat żywiołaka wody. Mężczyzna odpowiedział na słowa stojących obok niego ludzi.

- Nie oczekujemy przeprosin, bo za co mielibyśmy się gniewać ? Słowa nas przecież nie zranią. Mylisz się myśląc inaczej. Mylisz się też w stosunku do naszego Odtwórcy. On żyje. Dzięki Unifiksowi, który poświęcił się aby odtworzyć proces rozrodu. Bryfilion znów żyje a wraz z nim - My Unifar, Uniwa, Unima i Uniar. Jesteśmy w każdym z byłych siedlisk Bryfiliona i czekamy na przyjście gotowych do spotkania z nim. On czeka cierpliwie na podróżnych. Nikt jednak nie korzysta już z jego transportu. Nikt nas tutaj nie odwiedził wcześniej oprócz was, nie mamy zatem podstaw aby obawiać się kogokolwiek.

Z słów żywiołaków można było się tylko domyślić co się właściwie stało pamiętnego dnia, w którym Spei powierzyła swoje życie aby uratować Bryfiliona. Coś jednak nie pasowało w sposobie mowy, myślenia i gestów Salartus stojących przed nimi.

Intuicja Johnego podpowiadała mu jedno, stoją przed nim ludzie nie potwory. Mimo tego, że nie wyglądali jak ludzie, jeśli doszło by z nimi do walki każda ze stron miałaby równe szanse na wygraną.

- Chwila, moment. Istnieje sposób na wydostanie się z miasta, choć Samuel o tym nie wie ? - Powiedziała mocno podirytowana tym faktem Vi.

- Ja chętnie spotkam się z Bryfilionem. - Powiedziała odruchowo – Żeby wyrwać z jego piersi serce, jeśli takowe posiada. Miasto jest zagrożone i trzeba je jak najszybciej zabezpieczyć. Trzeba też uważać na każdego z tych ludzi aby nie skorzystali z okazji. Po prostu pięknie.

Vi zadziornie z pełnym pasji uśmiechem zgłosiła się do spotkania, jednocześnie złorzecząc w myślach na powagę sytuacji. Puściła oko w kierunku żeńskiego żywiołaka ognia, mając nadzieję, że ta istota jak najszybciej doprowadzi ją do Bryfiliona. Miała pewność, że musi się dostać do niego jako pierwsza.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 07-10-2010, 13:58   #23
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Ten cały potok informacji wkurzył Mattiasa. Ilość danych bynajmniej nie była dla niego za duża do przyswojenia, lecz oportunistyczno-konformistyczny umysł człowieka kazał mu umieścić wszystko to, o czym poinformowały ich dziwne stworzenia w miejscu, gdzie plecy traciły swoją szlachetną nazwę. Mówiąc krótko i dosadnie miał to wszystko w dupie.

Niemal automatycznie dostosowując się do nastroju kolor jego podkoszulka zmienił się z żółtego na biały, a dodatkowo pojawiło się na nim kilka słów na czarno, które mówiły trochę więcej o tym jakim człowiekiem był Berg.

It isn’t that I’m not
a people person
I’m just not a
Stupid people person

Cóż nie był on z pewnością wzorem wszystkich cnót…

Problem z uporządkowaniem myśli minął, kiedy metalowy przybysz zaczął go obmacywać. Mattias nienawidził jak ktoś dotykał go bez jego wcześniejszej aprobaty. Wywoływało to zazwyczaj natychmiastową wrogą reakcję, którą tym razem zdołał powstrzymać ograniczając się jedynie do zmarszczenia brwi i cichego mruknięcia. Najchętniej obrzuciłby żywiołaka mięchem, jednak było w nim coś, co nie dawało spokoju mężczyźnie. Jeżeli to, o czym mówiły te stworzenia było prawdą, stojąca obok niego istota również była człowiekiem. Berg spojrzał ze smutkiem na metalowego potwora i wziął głęboki oddech.

- Zgoda. – wypalił bez dłuższego zastanowienia samemu do końca nie wierząc we własne słowa. – Jednak musisz wiedzieć, że szansę na powodzenie są niewielkie, za to możliwość odniesienie ran jest duża. Jeśli ty i twoi towarzysze zgodzicie się na to ryzyko to spróbuję swoich sił. To jak będzie?

Głupiec z niego i ze mnie również. Jeśli nikt się temu nie sprzeciwy to będę miał szansę przetestować raz jeszcze tą moc. To cholernie niebezpieczne zarówno dla niego jak i dla mnie, ale czuje, że mam coraz mniej czasu, a jestem zdecydowanie za słaby. – gładko wytłumaczył sobie swój wybór.

- Nie, nie mogę zgodzić się na coś takiego. – źywiołak posmutniał i zrezygnował z groźnego zabiegu. Mattias był mu po części wdzięczny, a po części uważał, że potwór nie miał zwyczajnie jaj. Jeżeli już coś zaczynał to powinien brnąć do przodu i skończyć to, tak przynajmniej uważał mężczyzna. Ta jedna z wielu życiowych i niekoniecznie rozsądnych dywiz często pakowała go w kłopoty.

- Cóż, może jak spotkamy się następnym razem to będę w stanie ci pomóc, ale pod jednym warunkiem. – źciszył głos i nachylił do rozmówcy. – Nigdy, przenigdy więcej mnie nie dotykaj k-o-l-e-g-o.

Mattias skończywszy rozmowę z żywiołakiem wyprostował się i spojrzał na stojącą nieopodal driadę uśmiechając się do niej łobuzersko, po czym wycofał swoje żyły trącając specjalnie pojedynczy korzeń Lii. . Jeżeli miałby wybrać jedną osobę… istotę, z którą dzielił jakiekolwiek miłe wspomnienia podczas niewoli byłaby nią właśnie leśna zjawa. Ciekawiło go w jaki sposób wykorzysta dług, który u niej zaciągnął. O ile obydwoje dożyją do tego czasu.


Nie wtrącał się tym razem do procesu decyzyjnego nawet jeśli trwał on tak długo. Wątpił czy mógłby cokolwiek ugrać pyskując, więc ograniczył się wyłącznie do krótkiej i niewinnej uwagi.

- Jakąkolwiek decyzję podejmiecie najlepiej jakbyśmy się nie rozdzielali na samym początku. – mówiąc to sięgnął po bardzo głęboko zakopane pokłady pokory, starając się nie wywoływać kolejnych kłótni. Na końcu uśmiechnął się nawet do suki Samuela, choć akurat to – tak jak i większość uprzejmości - wyszło mu mało naturalnie.

Ech to będzie długa podróż. – pomyślał patrząc się na towarzyszy. Szczególnie obecność kobiety w zaawansowanej ciąży wydawała mu się sporym ciężarem. Choć może w tym wszystkim był ukryty jakiś większy plan? W końcu nic nie działo się przypadkiem…
 
mataichi jest offline  
Stary 07-10-2010, 16:52   #24
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
To co zainteresowało Johnego, ponad miarę, było stwierdzenie, że jest sposób wydostania się z miast. Sposób, którego ich oprawca podobno nie zna. To była informacja na cenę złota. Gdyby tak znaleźć to wyjście? W serce Johnego wdarła się nadzieją. Uczucie niemiłe i miłe zarazem. Bo czy będzie miał okazję, żeby stąd zwiać? Drugą sprawą było to, że nie mógł dać po sobie poznać, że jest tym wielce zainteresowany. Będzie musiał porozmawiać z nimi na osobności.

Spotkanie przybierało niezbyt sympatyczny obrót. Zainteresowanie żywiołaków ich grupą rosło i Johnemu się coraz mniej to podobało. Zwłaszcza zachowanie tego wiatrowego, czy powietrznego. Pchał się prosto w kłopoty. Nie wiedział, czy to prawda, ale jeśli plotka mówiła prawdę, to dziecko noszone przez Rose było Michaela. Co determinowało go, w niejaki sposób, do działania w przypadku takich właśnie sytuacji. Johny jednak nie widział, czy i Lider, chciał będzie interweniować. Żywiołaki wyglądały na stworzenia inteligentne, wyglądały też na rozsądne. Na rozsądnych ludzi. Czy chciałyby (chcieliby) konfrontacji? Niekoniecznie. Johny przyjrzał się temu stalowemu. Odstępującemu od Mattiasa po krótkiej wymianie zdań. Tak, są rozsądne. To tez nie powinny sprawiać kłopotów.

Mimo to napięcie w Johnym nie ustępowało. Za każdym razem, gdy był w podobnej sytuacji, marzył tylko o tym, by się jak najszybciej zakończyła. Tak było i tym razem. Przyglądał się temu wszystkiemu z nieukrywaną niechęcią. Marzył, by już szli dalej. Zrobił nawet kilka kroków dalej. Późnij jeszcze kilka. Ale obserwował uważnie. Nie miał zamiaru pozwolić na to, by Rose stała się jakaś krzywda. W końcu tak to właśnie bywa, że w obcym miejscu to nawet sąsiad, z którym nigdy nie rozmawiałeś staje się najlepszym przyjacielem.

Johny starał się być z przodu. Miał dać do zrozumienia, że muszą już iść. Taki niewerbalny komunikat. Ale nie spuszczał z oczu Rose i Michela. Wiedział, że to może skończyć się niefajnie. Lecz nie zamierzał nic innego począć, jak tylko przyglądać się temu.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 07-10-2010, 18:25   #25
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Każdy, kto stał obok, musiał stwierdzić, że Marcus zachował się jak głupi skurwiel. Nie tylko odważył się podważyć decyzję bliskiego Samuelowi poszukiwacza, ale jeszcze wyrażał się o nim w złych słowach. Lauri patrzył się w twarz duszonej kobiety, po czym rozluźnił uścisk. Natychmiast spojrzał z gniewem na Marcusa, a w fanatycznym umyśle Fina zrodziła się myśl o zemście i nagle to przyciemniło wszelkie pozostałe myśli. Odszedł kilka kroków w bok, splunął i przez resztę dnia milczał.

Jedynie wobec kruka chciał zastosować karę. Krzyknął na niego raz jeszcze. Ale to dopiero potem. Na razie niech ich zobaczą, niech zejdą się i zabiją tego głupca. Jeśli wróci sam Lauri wraz z celem, Samuel nie będzie nawet pamiętał o Marcusie. Należy jeszcze się zastanowić, czy robić to teraz, czy może później, gdy zdobędą Asco. Nie! Teraz! Nie można pozwolić, aby dalej podkopywał reputację Masienty. Jeszcze przed zmierzchem Marcus będzie martwy.

Kobieta opowiadała o wydarzeniach w ostatnim czasie. Dla Lauriego to wszystko było magiczne z innego powodu - opuścił ten świat przed czterystu laty i teraz obserwował zmiany jakie w nim zaszły. Dlatego na dźwięk "byłej Ukrainy" zdziwił się w ogóle, że istnieje państwo ukraińskie.

Kim byli Thagortczycy? To również zainteresowało Fina. Czy są jednymi z Salartus? Spokrewnieni z nimi? Trzeba będzie sprawdzić z autopsji. Tymczasem słońce powoli znikało za horyzontem, a oni zapomnieli o świecie. Wobec tego należałoby gdzieś przeczekać, wypocząć.

- Wy myślcie nad znalezieniem odpowiedniego miejsca - rzucił do Marcusa. - Ja znikam na zwiad.

Oddalił się od nich na tyle, by stracić ich z oczu. Przystanął i zaśmiał się cicho. Tej nocy coś się zmieni w ich życiu. Odszukał nogą jakiś kamień i schował go w dłoni. Ciekawe, czy Marcus jest na tyle mocny, by przetrwać uderzenie w głowę. Potem Lauri zrobił kółko wokół miejsca, w którym rzekomo była drużyna i zaczął wracać na miejsce, by dołączyć do reszty, jeśli jeszcze nie zaczęli poszukiwań.

Kamień schował w kieszeni. Wkrótce znajdzie użycie.

----

Jeśli będzie możliwość, to Lauri zabije Marcusa we śnie
 
Terrapodian jest offline  
Stary 07-10-2010, 20:47   #26
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Mortesimer z rozgoryczeniem skrywanym w swym sercu przysłuchiwał się relacji i rozmową. Chciał to skomentować, stanąć na mównicy i powiedzieć, co jest dobre, a co złe, co naturalne, a co wypaczone. Nie mógł, taka była rola każdego Strażnika. Strzec, nie władać. Ci, którzy stawali na mównicach, szybko upadali w sprzeciw naturze. Chociaż rozumiał mało z relacji kobiety, instynktownie czuł, że było to złe. Nie za pomocą jakiegoś dodatkowego zmysłu czy wysublimowanej moralności. Wierzył, że każda istota posiada swój własny kompas wartości implikujących jej byt. Kompasem Strażników było to co naturalne i wypaczone, to co było w ich pojęciu dobre i złe. Przez ten czas zdążył wyrzeźbić z kory sporej wielkości kulę pokrytą wieloma rysami pazurów. Nie gładką, a porysowaną kulkę, tak samo dziką i nie wykończoną jaki jest świat. Schował go do torby, aby pamiętać, że chaos jest w nas.
Otulił się mocniej płaszczem. Wraz ze ściemnianiem się, oczy Mortesimera, białe, pozbawione tęczówki zaczęły przybierać barwę błękitu. Początkowo blado-błękitne, z czasem ciemne, i świecące, a z ich wnętrza padały iskry tej samej barwy. Widzący w ciemności Strażnik w zwyczajowej, zgarbionej postawie począł odrobinę oddalać się od głównej grupy, acz zawsze mając innych na widoku. Zbierał spadłe liście, wąchał kwiaty, zeskrobał trochę mchu do torby. Głównie szukał substancji, które mogą później posłużyć za medykamenty. Uważał wszystkich tutaj za chorych. On sam był chorzy. Wszyscy byli chorzy na duszy, nie dostrzegając załamań ładu. Było mu smutno.

-Podobno...

Przerwał. Mówił sam do siebie, a nie powinien. Winien zachowywać fason, skuteczność i działać. Niestety, obydwie osoby z którymi wiązał nadzieje, już teraz pozbawiły go tych nadziei. Szukał dalej.

---
-używa zdolności Widzenie w Ciemności
-szuka ziół i innych roślin mogących mieć działanie medyczne czyli np. mchy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 07-10-2010, 23:57   #27
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Michael obserwował łobuzersko Mattiasa.

Mężczyzna spodobał mu się. Był nieposłuszny, cyniczny i zapewne sprawiałby problemy, ale jednocześnie zaimponował lwowi swoim charakterem, a także gotowością do walki. Sam Michael nigdy nie odmawiał dobrej bójki, jeśli tylko miała jakiś cel. Najczęściej było to wybadanie przeciwnika, przetestowanie nowej strategii, kopnięcia czy też zwodu, często też chciał po prostu zyskać lepszą kontrolę nad swoim półzwierzęcym ciałem. Oczywiście, pochwalenie się przed płcią piękną też miało niekiedy swój udział w jego poczynaniach.

Wzrok Michaela przeniósł się z mężczyzny na Rose, którą właśnie zabawiał rozmową żywiołak powietrza. Tak przynajmniej wyglądało to w pierwszej chwili. Wystarczył jednak moment, by Slave zorientował się, co chce zrobić istota. Niezależnie od intencji nie spodobało mu się to.

Podszedł pewnym siebie krokiem i objął Rose, przyciskając ją do siebie, dodając otuchy i wspierając w tej jakby nie patrzeć niecodziennej sytuacji.

- Dziękujemy, ale jako rodzice musimy odmówić. Nasze dziecko rozwija się wyśmienicie, a w każdym razie nic nie wskazuje na to, by działo się inaczej. I na pewno w rozwoju nie pomoże mu powietrzy facet, rozbity na miliony cząsteczek i fruwający po łożysku. Nie wątpimy w Twe dobre intencje, ale w ludzkim świecie, z którego pochodzimy, takie badania wykonuje się w skrajnie inny sposób i po prostu nie ufamy Twojej metodzie. Niemniej, jesteśmy wdzięczni. Jeśli urządzimy chrzciny, możesz czuć się zaproszony.

Ton Michaela był na tyle grzeczny, by nie sprowokować żadnego niespodziewanego wypadku, jak to bywało, gdy ludzie i Salartus się spotykali, jednocześnie zaś był dość stanowczy, by nawet mało inteligentna osoba dostrzegła w wypowiedzi jasne i klarowne „nie”.

Swoją drogą, lew sam nie wiedział, czy są to pełnoprawni Salartus. Obok metalowy żywiołak chciał eksperymentować z swoim ciałem, nie wydawali się być zranieni jakby nie patrzeć sporą ludzką grupą, a propozycja wniknięcia do wnętrza Rose, by poobserwować dziecko na pewno nie zyskałaby aprobaty żadnej z Opiekunek. Więc kim oni u licha byli?

W tej chwili odezwała się Vi-wariatka, wtrącając coś o spotkaniu z Bryfilionem i innych wejściach do miasta. Tego dla Michaela było po prostu za dużo. Nie dość, że było mu ciężko utrzymać nawet pozory dyscypliny w grupie, musiał się troszczyć o swoją partnerkę, a w każdym razie matkę jego dziecka, to jeszcze druga dowodząca najwyraźniej nie rozumiała, jaki mają cel misji. Machnął sfrustrowany ogonem, unosząc oczy do stropu i wymownie trzęsąc grzywą.

Co ja Ci zrobiłem, że mnie tak każesz?

- Przykro mi Vi, ale nie wydaje mi się, żebyśmy mieli czas na jakiekolwiek spotkania z Bryfilionem. Z tego co wiem to zwykły Salartus, może władać żywiołami i jest dość szybki. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, jest to jedyny taki okaz na świecie i w dodatku odizolowany od sytuacji tego miasta. Jeśli nie pamiętasz, moja droga, to mamy jasno wytyczony cel i nie jest nim uganianie się za niepoznanymi jeszcze przez Mistrza formami życia. Z radością poprowadzę Cię do Bryfiliona, ale w drodze powrotnej. Jeśli nie będziemy iść dość szybko, to możemy się spóźnić, a konsekwencje tego mogą być tragiczne. Ciekawe, jak Mistrz zniesie wiadomość, iż Jego własna córka zawiodła go, traktując dane jej zadanie jak wyprawę do ogrodu zoologicznego? Daruj sobie wszelkie wycieczki i po prostu wykonaj rozkaz. Ojciec oczekiwał od Ciebie tylko tyle i aż tyle. Wybacz, ale jeśli nie rozumiesz tej prostej sprawy, to powinnaś oddać dowództwo.

Michael powiedział co sądził i miał głęboko pod ogonem, co Vi sobie pomyśli, powie czy nawet zrobi. Jej ojca tu nie było, a nawet gdyby był, to musiałby przyznać rację Slave'owi. Bunt Salartus był zbyt niebezpieczną wizją, by Samuel mógł dopuścić do jej urzeczywistnienia. Ich priorytetem było dotrzeć na miejsce przeznaczenia i rozprawić się z problemem. Gdyby się skupili na czymś innym, mogliby zawieść.

Dopiero po chwili lew ugryzł się w język. Gdyby podpuścił Vi, Salartus mogliby mieć więcej czasu na przygotowania i być może tyrania Samuela i puszczalskiej idiotki skończyłaby się raz na zawsze. Niestety, wrodzona obowiązkowość i chęć dopieczenia kobiecie przed całą grupą wzięły górę nad myśleniem i teraz było już zbyt późno, by cofnąć słowa. Michael zaklął w myślach, nie dał jednak po sobie poznać, jak boleśnie to odczuł. By lepiej zakamuflować swoje myśli, postanowił zwrócić się do żywiołaków.

- W każdym razie dziękujemy za rozmowę, nasze sprawy nas wzywają. Pamiętajcie o tym, co Wam powiedziałem na początku. W tym mieście to ważne- zaznaczył, ruszając do przodu i delikatnie nakłaniając Rose do tego, by również zaczęła się przemieszczać.

Mam nadzieję, że zrozumieli przekaz: „uciekajcie gdzie pieprz rośnie zanim Wy i Wasz Pan staniecie się marionetkami pozbawionymi wolnej woli”
 
Kaworu jest offline  
Stary 09-10-2010, 01:16   #28
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Znowu pytania. Mnóstwo pytań tłukących się po głowie kobiety, tak, jakby każde z nich uważało się za najważniejsze, jakby za wszelka cenę chciało poznać upragnioną odpowiedź jako pierwsze.
Nie, nie było teraz czasu na jakieś tam pytania. Nawet stojący pryz niej żywiołak przestał na moment istnieć. Przez chwilę przypatrywała się Vi w taki sposób, że musiała to zauważyć. Rose odwróciła wzrok.

A więc można się stąd wydostać.

Starała się, by nikt nie zauważy, że zwróciła taką uwagę na słowa "szefowej". Naprawdę się starała, ale myśl o powrocie... Miała do czego wracać. Praca, kariera, kot...tak, chyba go jeszcze miała...nie dopuszczał do siebie myśli, że mogło być inaczej.
I dziecko. A właściwie przede wszystkim dziecko. Mały człowiek, który miał szanse urodzić się na wolności.
Tamten świat nie był idealny, zawsze to wiedziała. Nie pasowała tam, o czym boleśnie przekonywała się od samego początku. To nie był jej świat, nie do końca, ale po stokroć wolała życie na powierzchni. Wodne miasto...nie. To nie ten czas, nie to miejsce. Zdecydowanie.

Zachowuj się normalnie, zachowuj się normalnie.

-Yyyy, co? - spytała zaskoczona przypominając sobie o obecności powietrznego faceta, który zaczynał kombinować.

Na szczęście przytomnością umysłu wykazał się Michael, który swoim zwyczajem starał się w bardzo dyplomatyczny i kulturalny sposób załagodzić sytuacje i wszystko wyjaśnić.
Swoją drogą było to cholernie denerwujące.
Ale nie tak denerwujące jak patetyczna przemowa skierowana do Vi, w której za wszelką cenę chciał chyba udowodnić, że ta wariatka ma większe jaja niż on. Bo czy on zawsze musiał trzymać się sztywno wydanych rozkazów? Nawet minimalnie nie odejść od postanowień tfu, Mistrza? Westchnęła głęboko i ruszyła za Michaelem.
Oddalili się nieco od grupy. Przylgnęła do niego pozwalając, by objął ją ramieniem.

- Dlaczego to robisz? - zaczęła niemal bezgłośnym szeptem, wiedząc, że dzięki wyostrzonym zmysłom doskonale ją słyszy. Z pewnością słyszał też pretensje i złość w jej głosie. - Nie wiem - westchnęła. - Nie wiem czy to wina Samuela, czy przeciągnął Cię na swoją stronę - zamilkła na chwilę. Szli wolno. Rose wciąż patrzyła przed siebie. - Wiem, że jesteś pochłonięty do reszty wypełnianiem rozkazów swojego Mistrza - prychnęła - i nie widzisz nic poza nimi, ale właśnie dowiedzieliśmy się, że można stąd uciec! - gdyby nie to, że w pobliżu znajdowała się całkiem pokaźna grupka ludzi i innych dziwnych stworzeń wykrzyczałaby mu to w twarz. Teraz jednak jej zimny ton przepełniony był żalem. - UCIEC - odwróciła ku niemu twarz - rozumiesz co do Ciebie mówię? Możesz być wolny - powiedziała patrząc mu w oczy. Była pewna, że nie ma na świecie rzeczy, na której zależy mu bardziej.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 09-10-2010, 11:28   #29
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Karen przysłuchiwała się całej rozmowie z kamienną miną wsparta bokiem o drzewo. Cały czas miała na oku Miri która wpierw skryta za nogą kobiety powoli wysuwała się do przodu z coraz bardziej urzeczoną miną na śniadej twarzyczce, jednak nawet na chwilę nie puściła jej ręki.

Obdarzona całej sytuacji przyglądała się z coraz większym niepokojem. Nowo poznana osóbka nie wydawała się na tyle wrażliwa czy pojętna żeby umieć im logicznie wyjaśnić co się działo. Wspominała coś o jakiś Thagorczykach ale nie miało to większego ładu, składu czy sensu. Gdy wyjawiła im co robiła na drzewie Karen poważnie w nią zwątpiła. Wynieść się na pustkowie położyć gołą w gnieździe i czekać do końca świata aż przyjdzie jakiś mityczny zły człowiek żeby oddać się mu w niewolę. Brawo. Sądząc po poziomie idiotyzmu zawartym w pomyśle goły tyłek był jedynym atutem Aliny. W takim razie ukazywanie go na samym początku było kolejnym poważnym błędem dziewczyny.

Opowieść była nie tyle fantastyczna co niespójna i jedyne co Karen z niej wyniosła to świadomość tego, że dzieje się coś złego. Jej bliscy prawdopodobnie byli w niebezpieczeństwie. Miała mniej czasu niż myślała.

Obserwując swoich towarzyszy po raz kolejny zastanawiała się jak potężny musi być Samuel. Bo tylko ta jego niby mityczna moc mogła ten cały interes trzymać w kupie. Hybryda nic właściwe swoim ludziom nie dawał, żadnej idei, której mogliby się trzymać, nic w co mogliby wierzyć. Na tym co sobą prezentował teoretycznie nie powinno się dać niczego zbudować. Strach był zbyt słabym spoiwem. Ponadto ich światły przywódca nie umiał zupełnie zarządzać ludźmi.

To, że ktoś był wiernym psem łańcuchowym nie znaczyło, że może poprowadzić zaprzęg. To byłe jedna z myśli jakie krążyły jej po głowie gdy patrzyła na dowodzącego grupą Fina. Drugą była pogadanka z babką o tym że każdy mężczyzna to tchórz, większy lub mniejszy i tych większych trzeba się wystrzegać.

Oni przy nim poumierają. Sam ich zabije albo zginą na skutek jego zupełnej nieumiejętności radzenia sobie z ludźmi, pomyślała ponuro. Tyle, ze nie mogła wiele z tym zrobić. Ba wręcz nie chciała. Do potworów nic nie czuła, były jej obce i zupełnie obojetne. A ludzie... Cóż każdy miał wybór. Czasami niełatwy ale zawsze jakiś był. Oni swojego dokonali. Ona również.
Westchnęła ciężko i zabrała się za szukanie suchego względnie wolnego od robali i umożliwiającego schronienie się przed deszczem. Liczyła, ze rozkładanie obozu w dżungli nie będzie się zbytnio różniło od biwakowania w głuszy Maine. Coś jej się wydawało, ze tylko ona ma tu o tym choć blade pojęcie, albo co gorsza tylko jej chce się ruszyć tyłek.

***

Scyzoryk ślizgał się wolno po drewienku, odłupując kolejne wióry. Ruchy ostrza były coraz delikatniejsze, opadające na ziemię skrawki drewna przypominały łzy.
Kobieta miała skupiony wyraz twarzy, po jej wychudzonej twarzy ślizgały się cienie rzucane przez tańczący w ognisku ogień.

Płomienie oraz dym może i zdradzały ich pozycję jednak były niezbędne żeby odstraszyć dzikie zwierzęta i dać ludziom choć cień poczucia bezpieczeństwa. Bo ledwie kilka metrów od nich, za smolistą granicą mroku i listowia czaiła się dżungla. Dzicz w nocy była czymś zupełnie innym niż za dnia. Każdy dźwięk nabierał intensywności, cienie pchały się za wszystkich stron pożerając świat jaki znali. Nagle wszystko wydawało się obce i tysiąckroć bardziej niebezpieczne.

Karen Feary przycupnęła przy jednym z palenisk z figurką, którą strugała od kilku dni. Jeszcze w zatopionym mieście znalazła mały kawałek drewna w którym po dokładnych oględzinach odkryła ukryty kształt.
Nigdy nie wybierała formy jaką miały mieć jej rzeźby. Ona już była w drewnie, uśpiona gdzieś między słojami. Widziała ją biorąc klocek do ręki, czując jego ciężar i fakturę. Czasem postanawiała wydobyć to co ukryte.

Jej oczy w świetle ognia stawały się ciemne jak obsydianowe lustra w których odbijał się obraz figurki. Kilka ciemnych kosmyków wymknęło się z kucyka opadając na białe skronie, ale skupiona kobieta nie zawracała sobie nimi głowy. Pogrążona w pracy zdawała się być zupełnie gdzie indziej. Zręczne palce przytrzymywały drewienko gdy nóż z czułą precyzją artysty wycinał ostatnie detale.

- Piesek? - Miricle nie wiadomo kiedy pojawiła się u boku Karen. Duszątko było bardzo niecierpliwe choć uwielbiało patrzeć jak obdarzona rzeźbi. Przybiegało co chwilę sprawdzić przebieg pracy, zaraz jednak odbiegało gdzieś za świetlikami albo jakąś wyjątkowo ładną ćmą.
Teraz mała wróciła i wsparta na plecach kobiety wpatrywała się w figurkę.

- Nie, ale blisko. Lis – odpowiedziała cicho Feary, jej wargi ledwie się poruszały. Jak zawsze usiadła na uboczu i nie miała nic przeciwko opinii dziwaczki co mówi do siebie, jednak wolała żeby nie słyszeli co mówiła.

- Lis?
Obdarzona uśmiechnęła się delikatnie, wiedziała, że maleństwo zada to pytanie. Dziewczynka zawsze musiała wiedzieć wszystko.

- Żyją w lasach w których się wychowywałam. Dla psów są jak dalecy dzicy kuzyni. Mają piękne ogniste futro z białymi akcentami. - Skupiona kończyła strugać puszysty ogon pleciony wokół stup siedzącego zwierzęcia. Potem przerwała na chwilę krytycznie patrząc na swoje działo. Szukała detali do uwydatnienia. Delikatnie dotknęła spiczastych uszu leśnego spryciarza. Przesunęła wzrokiem po jego paszczy i zabrała się za szczegóły lekko rozwartego pyszczka.

- Co jedzą? - Miri widocznie jeszcze nie była
- Wszystko. Najbardziej lubią mięso ale potrafią też wyjadać owoce z ogródka i inne rzeczy ze śmietnika – odpowiedziała. Poczuła jak palce dziecka zaciskają się mocniej na jej ramieniu. Płowy podkoszulek który nosiła musiał się widocznie zmarszczyć.

- A dzieci?
- Nie malutka, są na to za małe. W ogóle dzikie zwierzęta rzadko jedzą ludzi. Atakują zazwyczaj jak za bardzo zbliżymy się do ich młodych albo gdy są już stare, niedołężne i nie umieją zabić swojej naturalnej ofiary. - Tłumaczyła spokojnie, tak jak kiedyś swojemu synkowi w czasie spacerów po lasach wokół domu Sinsjew. - Dzikie zwierzęta są mądre, jak dasz im spokój ona dadzą go tobie. Człowiek to dla nich nic nowego, instynkt każe im nie ryzykować bez potrzeby. To co jest naprawdę niebezpieczne to zdziczałe psy.

- Dlaczego?
No tak, święte dziecięce pytanie.
Karen oderwała się na chwile od rzeźbienia lisich kłów. Odszukała wzrokiem Lauriego.
- Zostały zmienione, ich naturę wypaczono wciśnięto w narzucone przez człowieka ramy. Puszczone samopas miotają się jak szalone w obcym dla siebie świecie. Nie umieją być jego częścią, zamiast tego kąsają wszystko co się da, nie z głodu ale po to żeby zabić, zniszczyć, rozszarpać. Nic innego zwyczajnie nie umieją. Sfora takich zwierząt to największa plaga w lesie.

Spuściła wzrok nim Fin pochwycił jej spojrzenie. Wróciła do ostrzenia kłów zabawce. Gdy skończyła jeszcze raz krytycznie się jej przyjrzała ważąc zwierzaka w dłoniach. Wzrok mimowolnie powędrował w dół do kamiennej bransoletki która zsuwała się po chudym przedramieniu zatrzymując się na kciuku.

Pamiętała dobrze dzień gdy po raz pierwszy zobaczyła ślady lisa w lesie.
Matka zawsze przestrzegała ją przed wyprawami do głuszy jaka otaczała ich małe niebo. Mówiła o dzikich zwierzętach i kłusownikach którzy strzelają do wszystkiego co się napatoczy, ostrych drutach, porozrzucanych kolczastych pułapkach i psychopatach. Wszystko by ukrócić wyprawy córki. Nie mogła wtedy mieć jej na oku, kontrolować ani chronić przed zawartym w Karen pierworodnym grzechem.
Na przekór temu każdego dnia po szkole obdarzona biegła jak spuszczony ze smyczy ogar wprost do lasu gdzie szykowała się duchowo na to by znowu zmierzyć się z tym co chodziło po rodzinnym zakładzie pogrzebowym.
Tego dnia wpadła w gęstwinę, czując napływającą wraz z cieniem drzew ulgę. Szła znaną tylko sobie ścieżką przez gęstwinę dotykając pieni drzew wdychając muskający liście wiatr i zamarła nagle.
Krwawy ślad pełzł pomiędzy liśćmi jak wąż, brunatna gęsta ciecz osiadła na trawie. Mała Karen zatrzymała się czując jak coś zaciska się jej na gardle. Na drżących nogach podeszłą bliżej. Pomiędzy zakrwawionymi źdźbłami dostrzegła błysk drutu i uwalany w szkarłacie podłużny kształt. Pojedyncza, podobna do psiej łapka urwana tuż ponad kostką.
Wiatru niósł od niej zapach strachu, desperacji i bólu. Zamarłą dziewczyna wdychała go głęboko w siebie. Był boleśnie znajomy. Krew znaczyła ściółkę tworząc dróżkę w głąb lasu. Coś odeszło nią niedawno zataczając się co chwila. Zwierze umknęło strasznej, głodowej śmierci, pytanie tylko czy nie pędziło wprost w ramiona równie przykrego losu. Mimo to już w tamtej chwili doskonale je rozumiała.
Czasem żeby być wolnym trzeba było wiele poświęcić.

- Miri? - powiedziała cicho wpatrzona w lisią figurkę. Zamknęła oczy żeby wyczyścić głowę z niepotrzebnych zmartwień i strachów. To nie był czas na takie decyzje. Kiedy przyjdzie wtedy je podejmie. Problemy rozwiązywało sie pojedynczo i po kolei. A ona miała chwilowo większe niż ten.
- Tak? - dziewczynka wciąż była tuż obok.
- Pamiętasz o czym niedawno rozmawiałyśmy? - Karen odwróciła się spoglądając w twarz dziecka. Obie nagle stały się bardzo poważne. Mała w końcu skinęła głową, w jej ciemnych oczach błyszczało wymieszane ze strachem napięcie.
- Dobrze. Położę się teraz spać. Wiesz kiedy masz mnie obudzić. - poleciła obdarzona po czym uśmiechnęła się łagodnie. - Głowa do góry malutka. Wszystko będzie dobrze.
Sama tak bardzo chciała w to wierzyć.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 09-10-2010, 18:02   #30
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
To ciągnęło się już za długo... Ludzie naprzemiennie konwersowali, kłócili się, wymieniali uprzejmości. Liczyła na czyny, nie słowa. Słowa bez czynów są puste i nie można ich pokazać Opiekunowi. To ją interesowało w tej chwili najbardziej. Przysłuchując się rozmowie rozglądała się wokoło. Kamienne mury i ściany nie wydawały się inne niż w tych częściach miasta, jakie do tej pory widziała. Informacja o wyjściu z miasta była dla niej bezużyteczna. Czuła się podległa woli opiekuna i jednocześnie odpowiedzialna za naprawę tego spaczonego świata. Dusza, umysł, ciało kazało jej próbować naprawić to sprzeczne z Naturą spaczenie, choć najchętniej uciekłaby przerażona gdzieś daleko. Trzeba coś z tym zrobić...

Człowiek ją dotknął. Znowu. Po czym przyjacielsko wyszczerzył kły. Nie wiedziała co o tym myśleć. Zwyczaje zwierząt były proste, tradycje Salartus - dobrze jej znane. Obyczaje ludzi wydawały jej się jedną wielką niewiadomą. Czy ten dotyk nasili objawy jej choroby? Czy ten człowiek posiadający moc, mógł w niej coś zmienić? Ta myśl przerażała ją całą, powodując lekkie drżenie liści. Człowiek igrał z nią, tak samo, jak igrał z barwą swojego odzienia. Nie rozumiała, jakie znaki wykreślił na nim. Nie wiedziała, jakie znaki wykreślił na niej.

Tymczasem ludzie dalej konwersowali... Zastanawiała się nad słowami żywiołaków. Nie wyglądali jak Salartus, nigdy o takich też nie słyszała. Gdzieś w głębi umysłu snuła przypuszczenie, że owe stworzenia są ludźmi. Potwierdzić mógł to fakt, że mówiły tym samym, chrapliwym i obrzydliwym językiem co ludzie.

Dowódcy jeszcze nie podjęli żadnej sensownej decyzji, choć wyglądało na to, że przyjdzie im poznać Bryfliona. Wykorzystując okazję zwróciła się do płomiennej kobiety. W głębi duszy czuła strach przed ogniem. Nie okiełznany, wzrastał z każdą chwilą.
- Co to znaczy, że jesteście w każdym z byłych siedlisk Bryfliona? Jednocześnie? Kim on właściwie jest? Ja chyba czegoś nie zrozumiałam... Jak się dostaliście do miasta? - zapytała skonfundowana. Jednocześnie mając nadzieję, że ognista niewiasta nie zamierza się do niej zbliżać. - I czemu... Czemu twój brat chce mieć ludzkie ciało? - zaszeleściła liśćmi, zadając trwożnie ostatnie pytanie.

W tym samym czasie ów zwierzęcy mężczyzna wybawił brzemienną kobietę od zbytniego natręctwa powietrznego stwora. Widząc to kątem oka, poczuła żal. Nie wiedziała co czuła wcześniej, ani czym była jej choroba. Po prostu nagle w głębi duszy zapragnęła, by ktoś ją też tak objął... I powiedział ognistej potworze, by jeszcze trochę się odsunęła...
Znów czuła ciepło, które nie miało źródła...
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 09-10-2010 o 18:05.
Eileen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172