Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-02-2016, 14:05   #1
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Texas Hold'em Blues - SESJA ZAWIESZONA



“Czy nam się to podoba, czy nie, charakter człowieka zostaje bezceremonialnie obnażony przy grze w pokera; jeśli pozostali gracze potrafią cię rozgryźć lepiej niż ty sam siebie – wina leży wyłącznie po twojej stronie. Jeżeli nie potrafisz lub nie jesteś gotów, by zobaczyć siebie w taki sposób, w jaki widzą cię inni, ze wszystkimi wadami i ułomnościami, będziesz przegrany w kartach i w życiu.”
-Anthony Holden





Jak Zasrane Stany długie i szerokie, nic nie mogło równać się z Vegas. Zapomnij o skażonym Nowym Jorku, samozwańczym prezydencie Collins'ie i armii harcerzyków. Lej na Detroit i jego Wyścigi, bryki i zagęszczenie gangerów na metr kwadratowy większe, niż przedwojenne ustawy przewidywały. To wszystko dziury, dobra... może niektóre bardziej odpicowane, ale ciągle grajdołki. Pełne sunących bez celu naiwniaków, nie wiedzących co ze sobą począć. Niby miał taki jakąś misję, plany i życiowe założenia... i często na nich właśnie poprzestawał. Łapał się ewentualnie za półśrodki, udając że przejażdżka rozklekotanym, kartonowym pudłem jest lepszą zabawą od wyścigowego motoru. Dla takich typów istniało trafne określenie - frajer. Frajerzy istnieli tylko po to, by ich skubać bez cienia litości, czy wyrzutów sumienia. Sumienie jest przereklamowane, do tego badziewia nie idzie sprzedać, więc po co one komu?

Liczyło się życie pełną gębą, bez rozdrabiania się i trzęsienia nad mało ważnymi detalami. Czerpanie z danego ludziom ziemskiego czasu pełnymi garściami. Jeżeli ktoś chciał odmierzać szczęście łyżeczką, lub czekać aż samo spadnie mu z nieba - jego sprawa, krzyżyk na drogę i taczka ceramiki sanitarnej w dupę. Naiwnych głupków się nie sieje - przychodzą na świat samoistnie. Każdy ekosystem składał się przecież nie tylko z drapieżników, lecz i ofiar. Prawo dżungli, pochwała dla sprytu.

Najlepszym miejscem do realizacji marzeń było, jest i będzie Vegas. Miasto Świateł. Miasto Neonów. Miasto Możliwości. Lśniąca perła na zgniłym, skorodowanym trupie, pozostałym po dawnym, ponoć lepszym świecie. Piękne i bezlitosne. Tu liczyły się styl i klasa, w myśl zasady jak cie widzą, tak cie piszą. Dobra prezencja, odpowiednie ciuchy i dopiero można było iść w miasto. Koleś w mundurze, obwieszony szpejem równie dobrze mógłby tu mieć wielki neon “Jestem frajerem! Oskób mnie!”.

Neony, dobre bryki, kasyna i burdele w których co pobożniejsi padliby na zawał zaraz przy wejściu... ale to ich problem. Vegas szybko weryfikowało kim jesteś - odsiewało ziarno od plew, ustawiając tych wartych uwagi po jednej stronie, pechowców do odstrzału po drugiej. Tutaj każdy kręcił, nigdy nie mówiąc wprost o co mu chodzi. Prostota jest nudna, dobry blef zaś wymagał nie tylko mistrzowskiego panowania nad emocjami, ale i wejścia w skórę przeciwnika. Wzięcia udziału w pojedynku, z którego tylko jeden gracz wychodził zwycięsko, zgarniając całą wyłożoną pulę. Raj, Ziemia Obiecana i Mekka wszystkich tych, dla których życie to partyjka pokera. Jeśli tylko miało się determinację i głowę na karku, szybko dało się tu zostać więcej niż szarym, mdłym przeżuwaczem sucharów. Fortuna sprzyjała odważnym, gra o niskie stawki to zabawa frajerów. Prawdziwi gracze siadają do stołu tylko, gdy pula sztonów spada z blatu.
Szkoda więc, że nie o Vegas będzie ta historia, choć może nie do końca...




Słońce, lejący się z nieba nieznośny żar i spiekota przez którą spojówki oczu wysychały na wiór nim człowiek zdążył mrugnąć. Do tego ten pieprzony, monotonny krajobraz - piach, piach i jeszcze więcej piachu, upstrzonego tu i tam pokręconym, skarłowaciałym krzakiem, lub zardzewiałym wrakiem - jedynymi atrakcjami od dobrych stu mil. Szło się porzygać od samego patrzenia przez zakurzone okno, lecz w tej chwili Eden nie miała innych rozrywek, poza kontemplacją uciekającej spod kół zakurzonego cadillaca, popękanej autostrady. Lśniącą niegdyś, czarną brykę od przedniego po tylny zderzak pokrywała warstwa buro-piaskowego pyłu, zmieniając ją w koszmar każdego lakiernika. Zwykle wychuchane auto, duma siedzącego na fotelu kierowcy Diabła, błagało o chwilę uwagi i czułości, pozwalających na powrót do poprzedniej, tej właściwej formy. Tyle, że na razie nie zapowiadało się ani na dłuższy postój, ani chociażby zwykły deszcz.

Podobne, długodystansowe wycieczki nie były czymś za czym Ross przepadała. W ogóle kurwa nie znosiła wyjeżdżać z Vegas - tam miała wszystko: pozycję, swoją ekipę, kasyna, kluby i fuchę w dobrze prosperującej firmie, zarządzanej przez rodzeństwo Light'ów. Cywilizację, do jasnej cholery, a nie to płaskie zadupie, gdzie rogaty czart nie zapuszczał się nawet bo to, aby powiedzieć "dobranoc". Skrzywiła się i zdusiła cisnące się na usta przekleństwo. Klasa i styl do czegoś zobowiązywały, nie należała w końcu do gatunku wykopanych z rynsztoka, wulgarnych chamów, aby pozwalać sobie na podobne, zbędne wyrazy niezadowolenia. Zresztą powodów do narzekania mieć nie powinna. Rozkaz to rozkaz. Garść suchych faktów i wytycznych, okraszonych mglistą obietnicą przyszłych profitów.

Przed oczami jak żywy stanął jej Pan Light i choć od ich ostatniego spotkania minęło dobrych parę tygodni, wciąż słyszała w głowie echo rozmowy.
- Potrzebuje kogoś, kto potrafi poruszać się z finezją i wyłapuje wszystkie szczegóły. Dociekliwego, inteligentnego, lojalnego. Bez skrupułów. - Po tych słowach już wiedziała, że dalsza cześć nie przypadnie jej do gustu. Pan Light nigdy nie wzywał jej bez potrzeby. Pracowała dla niego od lat, miała wyznaczony zakres obowiązków. Wiedziała co leży w obrębie jej zadań, czego ma unikać, a w co nie wściubiać nosa nieważne jak przyjemnie by nie pachniało. Stał przy niej, wysoki, w skrojonym na miarę garniturze za który dałoby się wyżyć i pół roku, nie szczędząc sobie przyjemności. Z pozoru koleś jakich dziesiątki mijało się na ulicy - po trzydziestce, lekko siwiejący na skroniach, bez widocznej broni. Nie potrzebował obrony, nie w centrum zarządzanej przez siebie strefy. Uśmiechał się jowialnie i tylko oczy, czarne w półmroku gabinetu, pozostawały zimne i niewzruszone. Objął ją ramieniem i wcisnął w dłoń szklankę Bourbona. Zawsze pijał Bourbona, nieważne czy słońce właśnie wstawało, czy chowało się za horyzontem. Miasto Neonów nigdy nie spało, a prawdziwe życie zaczynało się dopiero po zmroku.
- To musisz być ty. Ufam ci i wiem, że mnie nie zawiedziesz. Im dalej od domu, tym lojalność wydaje się mniej istotnym szczegółem, pojawiają się przeróżne pokusy i z czasem słaby człowiek zapomina czemu wyruszył z domu, zostawiając swoich bliskich. Ty jesteś częścią rodziny, a rodzina wspiera się w trudnych chwilach. - Zrobił krótką pauzę dla lepszego efektu, zakołysał szklanką po czym upił niewielki łyk. Znów chodziło o efekt, bawiła go niepewność drugiej strony. Jeszcze nie wiedziała co jej zgotował, jednak oboje mieli pewność że cokolwiek nie zostanie powiedziane, słowa zmienią się w czyn bez szemrania, czy zbędnych komplikacji. Na tym to polegało.

Aniołek Light'a - nie raz i nie dziesięć słyszała to przezwisko. Może wciąż miała wytatuowane na plecach skrzydła, lecz po długich tygodniach w trasie Aniołkiem była wyjątkowo mało anielskim - śmierdzącym, lśniącym od potu, z przetłuszczonymi włosami i smugami kurzu na policzkach. Potrzebowała kąpieli, czegoś do żarcia. Pusty żołądek upominał się o posiłek serią bolesnych skurczy i burczenia, z każdą milą coraz donośniejszego. Co prawda w schowku ciągle przewalały się paczki z suszona wołowiną, lecz na samą myśl o konieczności żucia tych przytwardych, słonych podeszew, robiło się kobiecie niedobrze. Uchyliła okno, a do środka, wraz z pędem powietrza, wdarła się spora porcja kurzu. Blaszana puszka samochodu chroniła przed palącymi promieniami, niestety ze skrawem nie radziła sobie ni w ząb.
Texas... w życiu nie przypuszczała, że los zmusi ją do podróży na podobnie brudne, ciemne i pozbawione uroków wielkomiejskiego życia zadupie. Ten jednak uwielbiał odwracać kartę w najmniej oczekiwanym momencie.

- Jeszcze dwie wiochy i będziemy na miejscu. - Diabeł za kierownicą przerwał drażniącą ciszę. Radio padło poprzedniego poranka, pozbawiając dźwiękowych bodźców i skazując albo na milczenie, albo na pieprzenie bez sensu, byle tylko strawić godziny zamknięcia wewnątrz piekarnika na kołach. Poruszyli już chyba wszystkie możliwe tematy, dorzucając do opowiadanych historii coraz to nowe, ubarwiające elementy. Cokolwiek, byle tylko nie gapić się na podziurawioną drogę i pustynny krajobraz za oknem.

Na dźwięk ludzkiego głosu z tylnej kanapy rozległo się rozdzierające ziewnięcie. W przednim lusterku Ross ukradkiem obserwowała jak ostatni z ich paczki przeciąga się, przecierając spoconą twarz wierzchem dłoni. Szajba, dla przyjaciół Chris - pośrednia przyczyna tej gehenny po Zasranych Stanach. Miał trochę ponad 20 lat, czarujący uśmiech i bajerę którą dało się wypracować tylko w Mieście Oszustów. Nim właśnie był: Człowiekiem-ściemą, najmłodszym bratem Pana Light'a. Opchnąłby piasek koczującym na pustyni nomadom, zdzierając z nich ostatnie gamble i jeszcze wziął najładniejszą laskę jako rekompensatę za trudy podróży... tak mówiono, a może sam rozsiewał podobne ploty? W tym przypadku człowiek nie mógł mieć do końca pewności.
- Ile to w milaaaa-aaach? - następne ziewnięcie przerwało wywód, lecz nie zniechęciło go do dokończenia. Wyciągnął z kieszeni postrzępioną talię kart i mechanicznie począł je tasować. Zajęcie dobre jak każde inne.

Samochód zwolnił, po chwili zatrzymał się z chrzęstem na poboczu. Dwójka pasażerów jak na zawołanie wlepiła pytające spojrzenia w kierowcę.
- Muszę się odlać. - mruknął wyjaśniając pokrótce powód nagłego przystanku. Zgasił silnik i przez parę sekund trwał w bezruchu, wpatrzony w szosę przed maską. Przypadkowo, czy też całkiem rozmyślnie zaparkował tuż przy porzuconym końskim ścierwie, obgryzionym przez miejscowych padlinożerców. Na kościach żeber i czaszki pozostało parę przesuszonych strzępków mięsa i skóry, sam szkielet rozrzucono po całym poboczu.
- Według tego, co powiedzieli w poprzedniej dziurze, za dziesięć mil trafimy na większy grajdołek.

- Nie mogłeś się zatrzymać trzy metry dalej? - Chris skrzywił się z niesmakiem, zezując na truchło. Karty z cichym sykiem przeskakiwały między wprawnymi palcami, karne i posłuszne. Nie spoglądał na nie, nie musiał. Odruch.

- Przyzwyczaj się. - Diabeł wzruszył ramionami, chowając złośliwy uśmieszek za maską troski i rezygnacji. - To już nie jest Vegas.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 09-02-2016 o 00:48.
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172