|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
10-05-2008, 12:46 | #341 |
Reputacja: 1 | - Na razie nie proponuję niczego. Proszę tylko, żebyście tu zostali przez chwilę. Chcę mieć was wszystkich pod ręką w razie czego. Niby nie jesteście oskarżeni, ale cholera wie, co się tam powlokło... I czy ma nam coś do powiedzenia - powiedział szeryf, po czym poszedł wzdłuż śladów krwi. Po chwili zniknął wam z oczu za skałami, jednak dalej było słychać jego miarowy, równy krok, przeplatający się z odgłosami chodu pielęgniarki. Został tylko ten trzeci. - Wybacz, stary - powiedział do Kristoffa - wprawdzie doskonale cię rozumiem, ale i tak nie mogę ci pomóc. Uwierz, gdybym miał jakieś fajki, to bym ci dał. Kiedy medyk rzucił jeszcze parę uwag i hipotez, gość tylko się roześmiał. - Leo? Stary Leo Hobb - ważny? Nie żartuj, ten gość jest tak przeciętny, że aż dziw, że ktoś go kropnął. A co jeszcze dziwniejsze - ten stary pryk wyszedł na pustynię. Dziad od jakiegoś czasu w ogóle przestał wychodzić z domu, ostatni raz go widziałem dwa tygodnie temu. A teraz pyk - leży w żwirze, cały w posoce. Przesrane mamy na tym świecie... Ciekawe, z kim zadarł. Pewnie z tymi samymi, co wczoraj oślepili Terry'ego. Zasrańcy, muszą dalej chować się w tych przeklętych gruzach i tylko czekają, żeby kropnąć jeszcze kogoś. Albo to banda mutków, albo jakiś psychopata. A, wy o niczym nie wiecie? Chociaż nie, byliście wczoraj w miasteczku, to musicie wiedzieć. Dyskusję przerwał powrót szeryfa. Wyglądało to dość imponująco - szeryf niósł na plecach wielkiego, szaroskórego mutanta. W zasadzie to - mimo protestów pielęgniarki, niosącej Winchester, którego wcześniej nie miała - praktycznie ciągnął go po ziemi. Bydlę jeszcze oddychało, a z jego szyi zwisał mały, skórzany woreczek. - Jack - powiedział szeryf do kolesia ze Springfieldem - otwieraj bagażnik i pomóż mi załadować tego dziada do wozu. Zaraz zabieramy się do Fresno. Po chwili mutek leżał już w bagażniku, a pani doktor starała się go tam wcisnąć w taki sposób, żeby z niego nie wystawał. Z miernym skutkiem. Tymczasem szeryf kłócił się z Jackiem, który wyraźnie domagał się, aby natychmiast odstrzelić odmieńca. Wreszcie wyglądało na to, że Davids postawił na swoim, więc Jack usiadł za kierownicą Jeepa i odjechał. Szeryf otworzył drzwi osobówki i mruknął coś do siedzącego wewnątrz kierowcy, po czym podszedł do was i powiedział: - Wygląda na to, że to ten mutas zabił Leo, ale będziemy musieli jeszcze przeprowadzić śledztwo. Inaczej jego pobratymcy z sąsiedniej wioski mogliby się wkurzyć. Wiem, że to dziwne, ale mimo wszystko chcę mieć z nimi względnie dobre stosunki. Prosiłbym też was, abyście pojechali z nami i złożyli zeznania na posterunku, jestem pewien, że gdy szaroskórzy się zjawią, będą się domagać świadków. Nam mogą nie uwierzyć. Więc jak będzie?
__________________ "When life gives you crap, make Crap Golems" |
12-05-2008, 09:33 | #342 |
Reputacja: 1 | - Sprawa wyjaśniona więc nie ma o czym mówić. Nie mamy czego szukać we Fresco szeryfie. No chyba, że nas wynajmiesz jako najemników i zaoferujesz porządne gamble. W innym przypadku nie ma o czym gadać. Nie będziemy jechać do zapyziałeś dziury tylko po to aby złożyć jakieś wyjaśnienia. To wasz problem,a nie mój czy moich kompanów jeśli wam nie uwierzą. My mamy pilniejsze sprawy. Haze spojrzał po towarzyszach czekając na ich reakcje oraz jaką wybiorą drogę. Drogę za Tornado, czy drogę do Fresco. Spojrzał jeszcze na szeryfa czekając na jego odpowiedź co do kwestii ew. najmu. Biorąc obecną sytuację nie musieli udawać się do wioski. Jedynym ich problemem była niewielkość ilość wody, a tak nic im nie brakowało. Bynajmniej na obecną chwilę.
__________________ Miarą sukcesu jest krew : twoja lub wroga !!! |
21-05-2008, 12:00 | #343 |
Reputacja: 1 | Kristoff Baxter - Muszę się zgodzić z kolegą, szeryfie. Jak zauważyliście, nie mamy związku ze sprawą, a czas nas goni, miasto nie jest nam po drodze, więc tu się chyba rozstaniemy. Nie było sensu tego roztrząsać- wszyscy trochę się łamali, ale miał wrażenie, że podzielali jego zdanie. Powrót do Fresno tylko odwlekał wszystko w czasie, poza tym zawsze istniało ryzyko, że jednak ktoś ich rozpozna. A tego by nie chcieli. Zatrzymał wzrok niedomkniętym bagażniku. Czy takie bydle nie ucieknie podczas jazdy? W knajpach często powtarzały się opowieści o niesamowitej sile i agresji mutantów. Niby ludzie zawsze gadają, ale kto wie, czy w opowieściach nie było ziarna prawdy. Ziarna, które według słyszanych przez Baxtera historii mogłoby bez problemu rozpieprzyć to ich autko w drobny mak. - Nie lepiej byłoby rozwalić dziada na miejscu?- rzucił niedbale, wskazując na szarego- Dowody są, upozorowałoby się próbę ucieczki, sprzedało wioskowym jakąś bajeczkę... no ale to wasza sprawa. Nam nic do tego. |
22-05-2008, 10:22 | #344 |
Reputacja: 1 | Robin "Dziadek" Carver Od kiedy Carver opuścił linię frontu stosunki między jakimikolwiek grupami przestały mieć dla niego duże znaczenie. To prawda, że mutki najpewniej się trochę zirytują, gdy zobaczą co tu się stało. Prawdą jest też, że pewnie nie skończy się to wszystko dobrze. No, ale jego i reszty kompanii już tu wtedy prawdopodobnie nie będzie, więc gdzie tu problem? Robota może i by z tego była, ale pewnie gówniana... - Nie wiem czy nasze słowa mają dla nich większą wartość niż wasze, szeryfie. A "względnie dobre stosunki" chyba można sobie odpuścić, czego dowodem jest obecny tu nieboszczyk. - powiedział Dziadek krzywiąc się - Jak sam pan słyszał: trochę nam się spieszy. Carver ruszył w kierunku karetki. "Spokojnie Carver... myśl o forsie jaka czeka cię na końcu tej podróży. O grubej forsie!" mówił sobie w duchu. -Powodzenia w śledztwie szeryfie! - rzucił jeszcze przez ramię nim załadował się na tył karetki. Już wystarczająco dużo czasu tu stracili. A jeśli szeryf nie ma konkretnych propozycji, to nie ma sensu dalej go marnować. |
22-05-2008, 12:15 | #345 |
Reputacja: 1 | Stan Hamilton Chemik, do tej pory stał cicho, oparty o maskę karetki. Cóż, oferta szeryfa nie była zła... w sumie można by sobie coś dorobić, ale on wiedział, jaki jest cel tej wyprawy. Już wystarczająco dużo czasu stracili. - Panie szeryfie, pan wybaczy, ale my... cóż, śpieszymy się. Jak rozumiem - zarzutów żadnych nie mamy, a na pewno nie wiem, za co mielibyśmy mieć- spojrzał z uśmiechem na stróża prawa. - Więc według mnie musimy odmówić... Chyba, że ma nam pan szeryf do zaoferowania coś naprawdę ciekawego w zamian za tą... hmm... misję. Sam oczywiście podporządkuję się woli drużyny, jestem w końcu tylko grzecznym chemikiem.- dorzucił Stan. A w głowie kołatało mu się dużo więcej myśli... |
30-05-2008, 20:16 | #346 |
Reputacja: 1 | - No cóż... - powiedział szeryf. - Jak wolicie, panowie, nie będę was do niczego zmuszał. Podpiszcie tylko ten papierek - tu podsunął wam czystą kartkę papieru i długopis - i możecie jechać. Podpisaliście karteczkę, po czym wsiedliście do wozu i ruszyliście dalej przez wąwozy... Droga dłużyła się w nieskończoność. Gorąco, brak wody, duchota oraz paskudne żarcie szybko spowodowały, że siedzenie w samochodzie całkiem wam obrzydło. Nie wspominając już o tym, że było tam bardziej niewygodnie, niż na desce z gwoździami, a położenie się tak, żeby nie mieć czyjegoś buta na twarzy, graniczyło z cudem. Następnego dnia droga zmieniła się na asfalt, więc mogliście przyspieszyć. Wreszcie po pięciu dniach skończyła wam się woda. Oprócz tego podróż odbyła się bez zbędnych nieporozumień - zwłaszcza z gangersami, choć kilkakrotnie widzieliście na horyzoncie kolumny pyłu, zwykle towarzyszące takim koleżkom. Na wasze szczęście dzień później dojrzeliście Sacramento. Sacramento Dojechaliście do miasta. Jesteście skrajnie wycieńczeni, dzień bez wody w takim upale robi swoje. Jest wczesne popołudnie. Przejeżdżacie przez puste drogi zrujnowanej metropolii, szukając śladów życia. Na szczęście dość szybko udało wam się trafić na najważniejszą ulicę. Kiedy wywlekacie się z samochodu, który zatrzymaliście na parkingu obok zrujnowanego centrum handlowego, oczom waszym ukazuje się Pierwsza Aleja (a przynajmniej tak pisze na sporych rozmiarów znaku po prawej stronie). Oprócz was na parkingu stoi jeszcze co najmniej dwadzieścia aut (ze trzy osobówki, parę SUVów, jeepów, furgonetek, nawet jeden TIR), zaś z ruchu, który tu widzieliście, nie wnioskujecie, aby należały do stałych mieszkańców. Osada pozbawiona jest widocznej na pierwszy rzut oka siedziby władz, aczkolwiek nie można wykluczyć, że taka tu nadal istnieje. Po jednej stronie Alei jest centrum handlowe, drugą zajmuje niewielki bar, urządzony w przedwojennej kawiarni, oraz kilka domów mieszkalnych, w których pali się światło.
__________________ "When life gives you crap, make Crap Golems" |
31-05-2008, 20:13 | #347 |
Reputacja: 1 | Robin "Dziadek" Carver Odetchnął z ulgą, kiedy wyszedł z karetki na ulice Sacramento. Nie dlatego, żeby jakoś wyjątkowo piękne miasto to było. Raczej dlatego, że po prostu było - to wystarczający powód do radości w tych okolicznościach. Carver szybko chwycił swój sprzęt, zrobił kilka kroków i odwrócił się do reszty kompanii. - Nareszcie, cholera. Rich, szkoda, że nie miałeś na składzie jakiejś limuzyny zamiast tego wozu... - powiedział, ale nie dał rady się uśmiechnąć. Teraz Dziadek myślał głównie o tym, jak tu zaspokoić pragnienie. Mimo to spróbował się skupić na tym, co mają teraz zrobić. - Panowie, nie wiem jak wy, ale ja bym się czegoś napił - i to zanim zacznę rzygać całym tym piaskiem. Proponuję zrobić ściepę narodową i władować się do tego lokalu. - spojrzał na bar. Wolał nie myśleć, jak horrendalnie wysoką cenę będą musieli zapłacić za wodę. Spojrzał na "supermarket." "Zapasy będzie trzeba kupić tam - swoją drogą, kto by pomyślał: centrum handlowe w tych czasach! - ale pozostaje jeszcze problem, za co je kupić." Zastanawiał się przez chwilę. - Kurwa... - tak można by w skrócie określić wnioski z tych rozważań. Spojrzał na pozostałych -No dobra, to jak panowie? Ostatnio edytowane przez Wilczy : 31-05-2008 o 20:17. |
08-06-2008, 18:59 | #348 |
Reputacja: 1 | Killian wyskoczył z dusznej karetki i z miejsca przysiadł. Nie żeby szukał zagrożenia, po prostu świeże powietrze tak na niego podziałało, słońce oślepiło, a brak ruchu zrobił swoje. Na chwilę mu się zakręciło w głowie. Wziął głęboki oddech, otarł pot z czoła i wstał. Rozejrzał się po okolicy. Fajnie - supermarket, bar i jakie samochody - do wyboru do koloru - miał ochotę wymienić duszną karetkę na jakiegoś Jeepa.. Ale to kiedy indziej. Teraz najważniejsze by czegoś się napić. Od razu skierował swoje kroki do baru, tylko spoglądając na resztę ekipy - Idziecie? |
10-06-2008, 22:45 | #349 |
Reputacja: 1 | Kristoff Baxter Miasto! Wreszcie! Tyle wożenia się po zadupiach i zaliczania największych wertepów zachodnich Stanów, ale opłacało się! Po niezbyt szczęśliwej wizycie w miasteczku... właściwie Fresno nie można było nazwać nawet miasteczkiem- więc w wiosce Fresno trafili nareszcie w miejsce, gdzie drogi były asfaltowe (czasami), auta nowoczesne (czasami), a ludzie cywilizowani (czasami- na tyle, na ile pozwalał im instynkt samozachowawczy). Fakt, nie było to Vegas ani Nowy Jork... Albo Detroit... O, był w Detroit parę miesięcy temu. Co by nie mówić, ludzie tam mają niesamowitą fantazję, a setki zakładów i wyścigów pozwalają przybyłemu z Vegas cwaniakowi szybko odbić się od dna. A Sacramento... Cóż, przynajmniej nie jest to Fresno. - No, to w stronę baru, moi drodzy podróżnicy! O gamble chyba nie musimy się martwić, w końcu z tego co mieliśmy przeznaczyć na prowiant wszystko wróciło: części, koka, kastet, jakieś inne pierdółki... Jeśli dobrze to rozegramy to starczy jeszcze na dalszą podróż. Do boju, panowie! Na podbój Sacramento! Mówiąc to oddalał się już za Killianem stronę baru, nie oglądając się zbytnio na resztę. Kiedyś mówiono, że miejskie powietrze czyni człowieka szczęśliwym i w przypadku Baxtera była to szczera prawda. Nawet jeśli za miasto musiał przyjąć kilkanaście rozwalających się bloków, centrum handlowe i bar. W tym momencie zresztą i tak to zawartość tego ostatniego była dla niego synonimem cywilizacji i szczęścia. |
15-06-2008, 12:15 | #350 |
Reputacja: 1 | Stan Hamilton -Wreszcie... - westchnął cicho Stan, gdy wóz zatrzymał się na rozgrzanym asfalcie. Ale zawsze asfalcie. Może nie był ogromnym fanem miast, ale wolał to od pustyni, bagien, albo innych stepów pełnych mutantów, ogromnych komarów, jaszczurek, oraz maszyn... Pod tym względem miasta były bezpieczne - tu największymi potworami są ludzie. Chemik wysiadł z samochodu i otarł suche usta. Bez zbędnych słów rozprostował kości i ruszył razem z resztą w kierunku baru. |