Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2016, 23:16   #1
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
[Traveller] Chrysomallos


Pas Asteroid, siedziba Fundacji - “Przystań”


Przystań” - tak nazywali to miejsce miejscowi. Ludzie, którzy zamieszkiwali ten kawałek skały otoczony wszelkiej maści konstrukcjami, rusztowaniami, wielkimi urządzeniami komunikacyjnymi, niewielkimi rafineriami i warsztatami, garażami dla malutkich jednostek czy dronów krążących po całym pasie asteroidów i starających się dostarczyć podstawowych materiałów do dalszego funkcjonowania tej stacji, wszyscy ci ludzie chowający się w przepastnych korytarzach i zakamarkach tej stacji co do jednego należeli do Fundacji. A ta musiała naprawdę dobrze płacić skoro chcieli przebywać na takim pustkowiu, a rzadkimi okrętami nadal przybywali nowi.

Może dlatego nikt specjalnie nie zwrócił uwagi na nowo przybyłych, którymi zresztą zajęto się bardzo sprawnie. Przedstawiciel lokalnej administracji, nie tylko przywitał wszystkich osobiście ale każdemu z przyszłych kolonistów przydzielono też dość wygodną kwaterę, oraz osobistą pomoc w postaci służącego mającego być na każde skinienie wybrańca. Nie wszyscy przybyli w tym samym okresie, statki dokowały co dwa tygodnie by w przeciągu miesiąca zapełnić wszystkie dwadzieścia pomieszczeń przydzielonych dla następnej fali wybrańców, którzy mieli już niedługo wyruszyć na Avalon.


Wspólne posiłki jak i późniejsze wyjątkowo proste i niezbyt regularne zajęcia mające przygotować podróżnych do kolonizacji i awaryjnych procedur dały okazję by odrobinę poznać swoich współtowarzyszy. Wyprawy do lokalnych pubów stały się nawet dla co niektórych swoistym rytuałem. To była sielanka, przeplatana nudą oraz olbrzymimi ilościami wolnego czasu. Aż pewnego dnia stacja zamarła.


“Przystań” witała nowego podróżnika. “Argos” wydawał się monstrualnie wielki na tle tych śmiesznych konstrukcji oplatających stację, a ta jakby z wytęsknieniem czekała na ten właśnie moment, jakby specjalnie wstrzymała oddech by przywitać dawno nie widzianego pana swoich włości. Olbrzym wydawał się nie zwracać uwagi na malutkie jednostki, które nagle zaroiły się u jego boków. Pozwalał się sobą zająć jak pan gdy służba zajmuje się jego codziennymi zachciankami nie oczekując, iż ten zaszczyci ich choć spojrzeniem.
Kapitan Ergo Mensk był człowiekiem postawnym i zdecydowanym, przez całe życie kierował się wpojonymi mu przez armię ideami co pozwoliło zdobyć mu wielu przyjaciół i kilku wrogów. Zaczął skubać swoją brodę, jak zawsze gdy nie był pewny rozwiązania jakiejś sprawy a rozwiązanie to też w dużej mierze nie należało do niego. Prośba jaką otrzymał od swego przyjaciela - Admirała Siódmej Floty Imperium, była dość prosta, a imię, które również padło tylko przechyliło szalę na korzyść decyzji. Szczegóły misji nie brzmiały już tak różowo, nie mniej szansa by tylko odkryć co tam się wydarzyło była wystarczającym powodem. Kapitan uśmiechnął się do własnych wspomnień, do tego jednego imienia, które było prostym powodem dla którego był dziś tym kim był. Chrząknięcie z lewej wyrwało go zamyślenia. Dwóch osobników, którzy z polecenia administracji wojskowej mieli być traktowani jak wysokiej rangi dygnitarze. Benjamin Taro oraz Zahary Durraka nie wydawali się zbytnio przejmować swoim stanowiskiem lub w tej mierze zadaniem. Jeśli w ogóle o tym pomyśleć Ergo stwierdzał, że nie bardzo się nawet lubili co najwyżej profesjonalna uprzejmość. Nie będzie łatwo im prowadzić kolonii z ramienia Fundacji jeśli szybko się nie dogadają, ale to zdecydowanie nie należało już do problemów kapitana.


Benjamin poprawił okulary, dużo wygodniej było mu czytać informacje ze szkieł niż jak co niektórzy jego koledzy zmieniać sobie oczy na sztuczne. Wzdrygnął się na samą myśl o takiej możliwości. Podręczny komputer w samych oprawkach z kilkoma innymi możliwościami, wysoki status w organizacji dawał mu dostęp do tej i wielu innych nowinek technicznych z, których zawsze i z przyjemnością korzystał. Głowa zaczynała boleć go od ilości informacji, które próbował przeanalizować lub przyswoić zanim zjawią się tutaj ci wszyscy ochotnicy. Czuł na sobie ciężar jaki zrzucił mu na barki Sorka, przewodniczący Sorka poprawił się w myślach. Benjamin błyskawicznie wertował teraz dane transferów załogi oraz wszelkie informacje jakie tylko Fundacja mogła zdobyć na temat kapitana okrętu. Wszystko miało znaczenie, każda jedna drobnostka mogła mieć znaczenie a jego mózg jak zwykle chłonął te informacje jak gąbka, później przyjdzie czas by je posegregować i przeanalizować. Zanotował szybko powrót do informacji na temat Excalibura oraz status dokładnych raportów tego ostatniego z przeciągu minionego roku. Będzie musiał szybko dokonać aktualizacji danych na temat “Morgany” tuż przed odlotem, a potem pozostaną mu tylko informacje na temat “Nadziei Albionu”... wzrok zatrzymał mu się na pojedynczym imieniu z ostatniego transferu personelu “Argosa”, szybko rozwinął się folder z dostępnymi danymi. Benjamin szybko skopiował cały plik do swojego osobistego katalogu potencjalnych współpracowników i kontynuował żmudną pracę.


Zahary rozsiadł się jak mógł tylko najwygodniej przy długim stole, najpierw zarzucając na niego nogi ale zaraz po znaczącm chrząknięciu kapitana powoli opuszczając je z powrotem na ziemię. Nie lubił czekać, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak często właśnie tego wymagała jego praca. Wymagała też by działał błyskawicznie gdy tylko zajdzie taka potrzeba a ku temu nie było teraz takiej potrzeby, teraz musiał właśnie czekać. Cierpliwość, obracał to słowo w myślach jakby posiadało więcej znaczeń niż tylko jedno. Przypominał sobie wszystkie wyrzeczenia i poświęcenia jakich jego patron musiał ścierpieć, był przy każdym zgięciu pleców i przy każdym ukłonie swego opiekuna i za każdym razem on również szedł w jego ślady by któregoś dnia. To nie był dobry czas na takie rozmyślania, ani zdecydowanie nie miejsce by się im poddawać. Dlatego nie lubił czekać, za dużo czasu i umysł zaraz wędrował w nieznane kierunki. Odgłos pukania i zaraz potem otwieranych drzwi momentalnie przywrócił jego skupienie. Tylko oczy poruszały się śledząc nowe twarze, które jedna po drugiej zajmowały miejsca w sali, krzeseł nie starczyło dla wszystkich, niektórzy musieli stać. Szóstka jego ludzi nie odstawała za bardzo od nikogo z całej grupy najemników, doskonale zdawał sobie sprawę, że byli tylko doradcami i odpowiadali przed chłopcem w okularach ale tak naprawdę należeli do niego. Konsorcjum o to zadbało, jego pan tego dopilnował a on im o tym przypomni.
Nae "Tek" Tinnoe, Hermann Bruno Von Bismarck, Tula Moorie, Kara Knight, V5890


Ergo powstał i przyglądał się najemnikom, to było jedyne określenie jakie przychodziło mu do głowy bo do kolonistów brakowało im bardzo wiele. To był jednak jego okręt a oni byli tylko pasażerami i pora im to uświadomić. Kiedy tylko każdy zajął miejsce kapitał zaczął mówić.
- Witajcie, znajdujecie się obecnie na okręcie wojskowym “Argos”. Moim zadaniem jest dostarczyć was bezpiecznie na Avalon i oraz zapewnić wsparcie, które będzie w możliwościach tego okrętu. Dla tych z was, którzy nigdy nie przebywali na okręcie imperialnym kilka wskazówek. Dopóki przebywacie na MOIM... - słowo to zostało wyraźnie podkreślone tak by nie było wątpliwości kto tu sprawuje władzę. -...będziecie podlegać moim zasadom. Po pierwsze obowiązuje was Imperialne prawo wojskowe. Po drugie jeśli złamiecie to prawo zostaniecie adekwatnie do niego ukarani. Po trzecie nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem. - kapitan rozejrzał się po zebranych by upewnić się, że każdy usłyszał go dobrze i wyraźnie. Zignorował kompletnie złowrogie czy zdezorientowane spojrzenia, był już do tego przyzwyczajony.
- Cztery tygodnie lotu będziecie odbywać w komorach, lot rozpocznie się gdy tylko skończymy załadunek sprzętu oraz uzupełnimy paliwo. Jeśli macie jakieś pytania... - tutaj Ergo uśmiechnął się szeroko - ...zachowajcie je dla siebie.


Kapitan okrętu “Argos” zaraz po swoim suchym wystąpieniu opuścił pomieszczenie, jedynie na chwilę odwracając głowę w stronę potężnego, starszego już mężczyzny. Potem przyszła kolej na dwójkę mężczyzn, z których młodszy przedstawiając się jako Benjamin Taro krótko i zwięźle potwierdził cele i status misji, rolę okrętu wojskowego w całym przedsięwzięciu i wszelkie ograniczenia jakie się z tym wiązały, dodał kilka słów na temat poprzednich okrętów wysłanych na Avalon ale przyznał, że raporty po ponownym przeanalizowaniu pozostawiały wiele do życzenia a jako takie nie były wiarygodnym źródłem informacji. Było też jednak nie małym zaskoczeniem, które zresztą wymalowało się na twarzach co poniektórych najemników, gdy okularnik stwierdził na koniec przemowy, że to właśnie on jest zwierzchnikiem całej operacji z ramienia Fundacji, dodając tylko rolę swego towarzysza Zaharego Durra jako doradcy.
- Jeśli są jakieś pytania to mamy jeszcze kilka minut. - chłopak uśmiechał się zachęcająco i sprawiał wrażenie jakby naprawdę i szczerze chciał pomóc każdemu odnaleźć się w tej nowej sytuacji.
Aurelia Zavisha


Okręt wydawał się być tylko pustą skorupą. Powrót choć tak wyczekiwany nosił w sobie znamiona błędu. Słowo powrót kompletnie tu nie pasowało, nie tylko nie odzyskała dawnej rangi, nie tylko przydzielono jej rolę obserwatora/doradcy ale również traktowano poniekąd jak obcego, nikt tego głośno nie powiedział ale w sumie nie musiał. Gdyby była choć jedna osoba, którą znała, choć kojarzyła z poprzednich wypraw, czy tak licznych baz, które miała możliwość odwiedzić w swojej karierze. Starała się zintegrować z załogą i o ile pozostali żołnierze zdawali się okazywać zainteresowanie jej opowieściami z przeszłości to reszta załogi zdawała się tylko grzecznie odwracać i znajdywać pilniejsze zajęcia. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi kajuty. W drzwiach stał młody mężczyzna, którego kilkukrotnie miała okazję już spotkać przy posiłkach, nie był częścią załogi ale zdawało się. że przyjaźnił się już z przynajmniej z większością.
- Proszę wybaczyć moje najście. Nazywam się Benjamin i pracuję dla Fundacji i nie jestem żadnym akwizytorem - roześmiał się szczerze jakby oczekując, że zaraz zamknie mu drzwi przed nosem. - Chciałem tylko porozmawiać o pani niewykorzystanych umiejętnościach, które uważam tylko się tutaj marnują. Potrzebuję kogoś... - twarz chłopaka trochę straciła tego radosnego wigoru, którym ją przywitał. - ...kogoś kto pomoże mi by ogarnąć ten bałagan, który nas tam czeka. Porozmawiamy?
Tula Moorie,, V5890


- Bardzo niezręcznie się czuję muszę przyznać prosząc cię o to tuż przed startem ale mamy pewien problem. Naszą wyprawę miała wspierać ta oto mobilna jednostka. - Benjamin wskazał tutaj na starszy już model humanoida. Na wysoko zaawansowanych światach spotykało się je na tyle często, by zdołały wtopić się w społeczeństwo i stały się zwykłym codziennym ułatwieniem wszelkiej maści obowiązków.
- Z moich danych wynika, że miałaś styczność z podobną technologią… - lekko poprawił okulary przyglądając się wytatuowanej kobiecie, jakby nie do końca potrafił przypisać sobie tak zaawansowane umiejętności do tego, jak się prezentowała.
- Jednostka ta przeszła generalny przegląd ale zauważyłem pewne - tutaj Benjamin jakby szukał dobrego słowa - anomalie. Jeśli uda ci się je usunąć byłbym niezmiernie wdzięczny, jeśli jednak nie zdążysz, to można będzie na to poświęcić więcej czasu już na miejscu.
Mężczyzna zastanawiał się jeszcze przez chwilę jakby nie wiedział co więcej może dodać, czy była to może nieśmiałość wynikła z braku obycia z kobietą pokroju pani Moorie, którą trzeba było przyznać okazywał w dość uroczy sposób.
- W każdym razie, powodzenia. Baw się dobrze V - ostatnie słowa były już skierowane zdecydowanie do automatu. Okularnik odwrócił się i wyszedł o mało nie przewracając się o własne stopy w progu.



Planeta Avalon 150 km od kolonii, Jeremiasz Anders, Frank Dante Jaeger, Melathios Sofilatres, Kevin Walter

- Zgłasza się grupa rozpoznawcza. Potrzebujemy sterowca na naszą pozycję. Upolowaliśmy zwierzę, około sześć ton. Trzeba je przetransportować do bazy. Będziemy czekać na wasze przybycie. Powtarzam, sześć ton. Potrzebny sterowiec. Dystans sto pięćdziesiąt kilometrów. Nadajniki włączone.

Frank Dante Jaeger spojrzał na swych towarzyszy. Melathios Sofilatres - badacz planet, Jeremiasz Anders - dawniej technik marines, Kevin Walter - pilot jakiego jeszcze nie widziała ta planeta. Co do jednego twardzi skurwiele.

- To co panowie, rozbijamy mały obóz?
Planeta Avalon, kolonia

Po ataku na Nadzieję Albionu Tom Mervin nie był jeszcze w pełni zdrowia. Mocno oberwał i nie za bardzo nadawał się aktualnie do pracy, lecz nie miało to żadnego znaczenia. Jego brat Jer Mervin, pierwszy pilot w wyniku czyiś zamierzonych działań stracił życie. Nie zamierzał tego tak zostawić.

Był w tej cholernej kabinie, jak to się stało. Minęło dziewięć dni, kiedy zostali zestrzeleni. Ciało jego brata było gdzieś tam, w tej przeklętej przestrzeni kosmicznej, na orbitującym statku. Tom przestał wpatrywać się w niebo, kiedy zorientował się, że ktoś idzie w jego kierunku.
- Będziesz potrzebny Tom! Chłopaki upolowali coś dużego! - właścicielem tego słodkiego głosu była Plutonia Orbaan - jedna z wielu osób przydzielona do działu żywienia. - Zbieraj się! Leci z nami Kora Octavia i Murrur, ktoś musi pokierować tym sterowcem!


Tom w zasadzie był im wdzięczny. Robota choć przez chwilę pozwoliła mu przestać myśleć o tym kurewskim chaosie, który panował na tej planecie. Coś tutaj działo się ewidentnie nie tak.

Teren pod nimi przesuwał się leniwie, kiedy lecieli na południe. Jakby związani niewidzialną umową, każdy z nich starał się nie rozmawiać o tym co działo się w dniu lądowania i pierwszego dnia, zaraz po nim. Tom wiedział jednak, że prędzej czy później znów zaczną o tym rozmawiać. Czekała ich jeszcze godzina podróży zanim dolecą na miejsce, praca przy załadunku, a potem droga powrotna. Jednak póki co, skupił się na utrzymaniu odpowiedniego kursu i wysokości oraz na podziwianiu widoków.

Planeta Avalon, kolonia, Carl Llevelyn Cabagge, chwilę później

To był już kolejny problem, z jakim zwracali się do niego koloniści. Organizacja obrony, przydział zadań, dostęp do broni, zwoływanie posiedzeń i wiele innych, a teraz to... Miał świadomość, że przyczyna takiego porządku rzeczy leży, w dużej mierze, w niekompetencji gubernatora i praktycznie całkowitej jego absencji w życiu kolonii. Ludzie potrzebowali kogoś, na kogo będą mogli liczyć.

Mimo to, Carl Cabbage był zadowolony z dotychczasowych swoich osiągnięć. Koloniści wiedzieli jak mają się zachować w przypadku zagrożenia, obóz został otoczony murem zabitych w ziemię grubych ścian desantowych kontenerów. Pośrodku tychże ścian stanęły habitaty. Oczywiście nie była to tylko i wyłącznie jego zasługa, ale miał w tym wszystkim swój spory udział. Było jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia, jednak zaczynało to wszystko jakoś wyglądać. Od czasu pierwszego sabotażu nikt więcej ich nie niepokoił. Nie spotykali żadnych śladów inteligentnej formy życia, ale też nie udało im się skontaktować z załogą Excalibura. Również orbitujący statek “Nadzieja Albionu” pozostawał na razie poza ich zasięgiem. Jednak mimo tkwiącego gdzieś w podświadomości poczucia zagrożenia i męczącego braku poczucia zrozumienia zaistniałej sytuacji, mógł powiedzieć, że wszystko zaczynało się układać...aż do teraz.

Dominique Bouleau, z tego co zdążył się zorientować była młodą, acz zdecydowanie dojrzałą emocjonalnie kobietą, tym niemniej jej aktualny stan świadczył o wyjątkowości sytuacji.

- Nie wiem sama… - kobieta nerwowo mieszała łyżeczką herbatę już prawie od dwóch minut. –... byłam z tym u gubernatora i doktor Octavii…
Dominique po tych słowach i następującym po nich dłuższym milczeniu w końcu zauważyła swój bezwarunkowy odruch. Odłożyła łyżeczkę i ułożyła swoją lewą dłoń na drugiej, jakby chcąc powstrzymać ją przed niekontrolowanymi ruchami, następnie uniosła swoje lekko załzawione spojrzenie na poważną twarz Carla Cabbage.
- Doktor Octavia twierdzi, że przyczyną takiego zachowania James’a jest szok po tych wszystkich wydarzeniach, długotrwale, narastające napięcie, katatonia... ale ja znam swojego męża. Nie zachowywałby się w taki sposób tylko dlatego, że ktoś nas atakował. Byliśmy na wielu planetach, takich jak ta i innych, gorszych. Nie spotkaliśmy się nigdy z taką sytuacją... to prawda, ale to on zawsze zachowywał zimną krew, kiedy inni już dawno ją utracili. - Dominique osuszyła ostrożnie napływającą do oka łzę, starając się przy tym nie rozmazać makijażu. Carl Cabage cierpliwie czekał.
- Słyszałam, że pracuje Pan nad przydzieleniem ludzi do odpowiednich zadań, może jest wśród nas, ktoś jeszcze kto mógłby pomóc? Jakiś psycholog? Był Pan wojskowym. Może Pan? Na pewno widział Pan podobne przypadki...

Carl Cabbage mimo krótkiej znajomości, dobrze kojarzył James’a Bouleau, małżonka szanownej, obecnej tu kobiety. Można było go podsumować jednym słowem- profesjonalista. Mimo braków w narzędziach i materiale, budowa wysokiego i trwałego ogrodzenia obozu zajęła zaledwie trzy dni, a całość przypominała raczej wiosenny spacer niż wznoszenie masywnej konstrukcji...
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 04-11-2016 o 23:21.
Uzuu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172