Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-03-2017, 22:15   #81
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Hej dzieciaczki, zbierać się tu do kupy, mamy prezenty - Odezwała się na otwartej częstotliwości do wszystkich Parchów Black05, po czym wlazła obładowana jak wielbłąd do klubu.
- Dajcie mi zimne piwko... - Powiedziała już do przebywających w głównej sali, po czym zaczęła rozpakowywać zawartość wypchanego plecaka, odzywając się do osób, których obdarowywanie miało nastąpić:
- Owain, mam tu dla Ciebie magazynki, ile chcesz? Możesz mieć 4, pomieścisz je? Hej, gdzie Chelsey, dla niej też mam… Hektor, rusz no tu dupę, mam ammo do CKM, Padre, niech mi fujara zgnije, ale dla Ciebie też przyniosłam.... - Uśmiechnęła się krzywo do Black00 - Mam też do rozdania 6 granatów zapalających, 2 medpaki i 4 stimpacki, kto chce, kto chce, wszystko świeżutkie, no gdzie te moje piwo?


- Prysznic? Wodnych igraszek się wam zachciewa chłopcy? - Spojrzała w stronę mundurowych z wymownym uśmieszkiem na buźce pełnej blizn - No nie wiem, czy mamy czas, cholerny zegar tyka, chociaż... - Wzrok Isabell prześliznął się po ciele Brown0, zatrzymał jednak na Black8 - ... może te 15 minut na pięterku nas nie zabije... - Zaśmiała się.

Wizja prysznica przemawiała do Ósemki, zgrzanej i śmierdzącej gorzej niż znaleziona wśród drzew padlina. Wszechobecny upał wysysał z ciała siłę, zostawiając strugi potu żłobiące jasne ścieżki w ciemnym szlamie, pokrywającym kanalarzy od stóp po czubki głów.
- Mamy zdychać to nie ze smrodu - syntezator udźwiękowił wystukaną na holoklawiaturzę wiadomość, złote oczy uciekały ku sufitowi - Teraz wyczują nas z kilometra, nie ma co bydlakom ułatwiać zadania. Jest czas i okazja. Skorzystajmy. Mniej stracimy ogarniając się naraz. Ktoś tu z tych nieśmiałych? Ciebie nie pytam - złapała spojrzenie Piątki i uśmiechnęła się krzywo, aby zaraz prychnąć na Latynosa - Ani ciebie. Ruszcie się.

- Dzięki za prezenty - powiedział Padre biorąc 1 stimpack i 1 medpack, granat i jeden magazynek. Od razu zaczął z niego wyjmować naboje i wpakowywać do swojego przełużonego.
- Dwójka, czwórka i siódemka - nadał przez obroże - zwijać się na dół. Bierzcie co wam potrzeba i zwijamy się bo nam łby poupierdala.
- A wy
- powiedział do 3 kolesi bez obroży - to ci z kanałów. - Bardziej stwierdził niż zapytał. - Ruszacie dalej z nami czy zostajecie tutaj?

- Jebać to, dawaj zwijamy się stąd, czas w końcu ruszyć dupy we właściwym kierunku.
- rzucił Owain do Siódemki, wywołując holotimer, gdy w komunikatorach zabrzmiał głos Piątki, oznajmiając wszem i wobec, że parchata akcja humanitarna wróciła do meliny.
Następnie ruszył z powrotem na górę, nie czekając na decyzję Ortegi.
- Biorę. Zwykła czy ekspandująca? - odpowiedział Piątce, wchodząc do głównej sali. - Co za nowe sierotki przygarnęliście? Wasze żywe tarcze? Słabo, nasz jeden jest w rozmiarze tej trójki razem wziętej. - uśmiechnął się drwiąco, sprawdzając magazynki.

- Żywe tarcze przydają się przy potyczce na polu bitwy. Może widziałeś w holonecie o czym mówię - Brown 0 uśmiechnęła się do niego. Po głosie rozpoznała jednego z mówców znad włazu. Wzruszyła do kompletu ramionami, pokazując głową na górne piętro.
- Jesteście pewni że są tam prysznice i się pomieścimy… tak jednorazowo? - spytała Isabell i Zoe, a także żołnierzy. Umycie się przed dalszą drogą brzmiało sensownie.

- Właściwie to zamierzałem wziąć prysznic. Ale skoro wspomniałaś o wodnych igraszkach…
- Latynos udawał głupiego siląc się na zachowanie powagi gdy usłyszał końcówkę wypowiedzi pobliźnionej blondynki odstawiającej rolę śnieżynki z marzeń każdego militarysty. - Okey namówiłaś mnie. - pokiwał głową na znak, że na pewno dopiero teraz pomyślał o prysznicu nie na solo. - Ty też. To co dziewczyny idziemy? - Elenio bezczelnie złapał najpierw blondynkę potem rudowłosą i sam w środku zaczął prowadzić je okiem znawcy i przewodnika w kierunku schodów.

- A to ty przypadkiem nie jesteś ten bystrzak co puścił Asbiel samą w ten kanał? - zaciekawił się gliniarz w ubłoconym, śmierdzącą mazią mundurze patrząc na Black 0 obpakującego sie prezentami od Krunt. Zrewanżował mu się też pytaniem. - Na razie idziemy pod prysznic. A potem się zobaczy. - powiedział przenosząc spojrzenie na Black 4 który właśnie wyłonił się z korytarza i też zatrzymał się przy zabawkach przyniesionych przez Krunt. Sam ruszył w stronę baru. Otworzył jakąś lodówkę i wyjął z niej kilka oszronionych butelek zostawiając w zamian błotniste ślady dłoni na oszronionej szybie i kredytki w kasie ze swojego Klucza. - Hej Isabell! - krzyknął za odchodzącą już z Elenio i Nash Black 5. - Zapomniałaś o czymś. - uniósł oszronione butelki w ciemnym szkle do góry. Wyglądało jak zimne piwo. Prawdziwe piwo nie ten cholernie limitowany nawet na wyjściu produkt piwopodobny nieco szczypiący w gardło jakie serwowali im na statku - matce.

- Sierotki? - Johan posłał krzywe spojrzenie przechodzącemu obok Owainowi. Określenie chyba nie przypadło marynarzowi do gustu. - Żywe tarcze? - przekrzywił nieco głowę dając znać, że to określenie też mu się nie podobało. - Uważaj sobie. Bo mi przyjdzie do głowy, że jesteś dla nas niemiły. I będę musiał się zrobić niemiły dla ciebie. - powiedział patrząc na Black 4 coś jakoś co brzmiało jak ostrzeżenie. Potem spojrzał na ostatnią prócz niego uczestniczkę rajdu po kanałach. Przygryzł jakoś wargi w dziwnym uśmiechu. - Nie bój się Maya pryszniców na górze jest pełno. Chodź, zaprowadzę cię. - powiedział wyciągając do niej rękę ale nagle jego ramiona wystrzeliły do przodu i zamiast ją zaprowadzić za rękę złapał ją bez większych trudności, podrzucił i śmiejąc się zaczął iść niosąc ją na rękach w stronę schodów.

Drogę im wszystkim zastąpiła olbrzymia sylwetka Black 7. Zwalista sylwetka dominowała czernią i milczeniem nad wszystkimi ludźmi w barze. - Mówiłem zamknij kratę. By nic z dołu nie wylazło tu na górę. I mówiłem, że panel działa. Ale potrzebuję negocjatora. To taki ktoś kto negocjuje różne sprawy. Na przykład otwarcia bramy do kurwiej dziury. Jest tu ktoś kto się na tym zna czy trafiły mi się same bezużyteczne ciamajdy? Jakby tu była Diaz na pewno już by była sprawa załatwiona. - Ortega coś mówił jakby nie miał dobrego humoru. Właściwie brzmiało jakby był wściekły na postawy reszty grupy. Stał też jakoś tak z tym swoim ckm ale jakoś teraz nie szło nie myśleć, że jakoś tak stoi jakby miał świetną pozycję by pociągnąć serią po nich wszystkich. Black 8 czuła, że jeszcze sprawa waży się na ostrzu noża gdyby chciała odpyskować Ortedze. Padre musiał przyznać, że trafił im się twardziel nie tylko w ciężkim pancerzu i ciężką bronią ale i charakterze. Choć jeszcze czuł się na siłach by zareagować ostro na reprymendę niezadowolonego Black 7. Reszta wolała patrzeć gdziekolwiek niż na olbrzymią sylwetkę operatora pancerza wspomaganego i jeśli coś mu odpowiedzieć to lepiej grzecznie by go nie rozdrażniać bardziej.

- Hej, spokojnie. Schron na dole jest zamknięty? A gadałeś z kimś stamtąd? - zapytał po chwili ciężkiego milczenia Karl.

- No. Nie chcą kurwy otworzyć i taki bezkurwiaszczy ten burdel poza tą foczą co ją z Diaz wyciągnęliśmy z chujni. Ględzą coś o jakimś nadajniku. Chuj mnie to obchodzi. - odburknął Black 7 patrząc z góry na zdawałoby się drobnego gliniarza. Ale przy Black 7 nawet Black 1 wydawała się drobna o reszcie śmiertelników nie wspominając.

- Okey spoko chłopie. Idziemy teraz na prysznic jak wrócimy to spróbujemy zobaczyć co tam jest grane. - odpowiedział gliniarz i dał znać amatorom pryszniców, że dobry moment by ruszyć na górę.

- Ja pierdolę. Jestem Parchem. I gliniarz ma mi pomagać? A wy co? - odezwał się Black 7 patrząc swoim hełmem na trzech pozostawionych w barze Parchów.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 06-04-2017, 02:43   #82
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Olbrzym w pancerzu był zły i zawiedziony. Chyba faktem, że nie znalazł niczego co dałoby się zaliczyć, a każdy żywy organizm miał swoje potrzeby. Długa odsiadka ich nie usuwała. Co prawda Brown 0 miała wyższą niż zazwyczaj perspektywę, ale i tak wielkolud górował nad nią, grzmiąc gdzieś spod sufitu tubalnym głosem przez który jej ręce mocniej objęły szyję niosącego ją żołnierza, szukając w nim podświadomej ochrony przed niekomfortową sytuacją.
- Cześć… jestem Maya. Miło cię poznać - odezwała się niepewnie do Siódmego, uśmiechając się nerwowo - Tam na dole jest panel sterujący? Mogę rzucić na niego okiem i spróbować otworzyć od zewnątrz. Jeśli nie otworzą sami, zrobimy to za nich...tylko daj nam parę minut, proszę. Bardzo chętnie pomogę… gdy już przestanę tak cuchnąć. Byliśmy w kanałach… a tam nie jest za czysto - popatrzyła w dół na zabrudzone ubranie. Jej twarz i włosy nie wyglądały lepiej.

- Zajebiście. - odpowiedział po chwili przeciągłego milczenia, gdy przeciągnął z bliska spojrzeniem po trzymanym przez marine Parchu. Chyba bo przez hełm nie widać było twarzy, a więc i na co czy kogo właściwie patrzy. Ale chyba właśnie na nich. Głos wydawał się być nawet jakby usatysfakcjonowany. Ale czy tym co powiedziała Vinogradova czy jej oględzinami z bliska to już ciężko było stwierdzić. - A ja jestem Hektor Ortega Nawarro. - przedstawił się formalnie Latynos bo w końcu Parchy i tak miały swoje wizerunki opisane najważniejszymi danymi i stanem zdrowia lub przeszywającym napisem KIA gdy Parch był martwy. Johan skinął głową i raźno ruszył po schodach trzymając Brown 0 na rękach i unosząc ku górnym kondygnacjom.

Ósemka splunęła na ścianę, odpalając komunikator. Stukała po klawiaturze jedną ręką, drugą trzymała Latynosa żeby się jej nigdzie nie zgubił… do tego z Piątka do kompletu.
- Co tam Siedem, brak ruchu w interesie? Znam, znam. Nie masz co czekać. Nad kanałem też tak stali i pierdolili bez sensu, ale ruszyć dupy to żaden nie ruszył. Szambo pełne kurew. Boją się ubrudzić, albo lakier z paznokci zedrzeć. Następny punkt w repertuarze to zostawić samego. Nie poczekali, poszli w pizdu. Na pewno był arcyważny powód. - lektor szczekał, a ona gapiła się sarkastycznie na Ortegę, grzebiąc w ustawieniach Obroży. Przy wspomnieniu o drugim Parchu kiwnęła brodą w odpowiednią stronę. Naraz w syk wentylatora wdarł się głos Black 7, zapisany jeszcze na statku-matce.
- Niech będzie, kieruj tą hołotą. Tylko bez głupich akcji, będę krył twoje dupsko, póki będziesz dbał o nasze przetrwanie. Kto się na nas wypnie, temu chuj w dupę. - przekaz się skończył, nasz wzruszyła ramionami - Workteam. Młoda przydatna - sam widzisz. Chłopaki przydatni - sam widzisz. Znajdź Diaz, my się ogarniemy. Jebiemy jak padlina. Potem kurwia dziura. Wyciągniemy ci coś do ruchania. Pasuje? - uniosła pytająco rudą brew. Uśmiechnęła się widząc jak Meks kiwa głową i ruszyła schodami na górę, dzieląc uwagę między blond kierowcę, a Patino.

- Ta i co zrobisz, znowu dasz się zamknąć w kanale? - parsknął śmiechem Owain, dokonując przeglądu ekwipunku, dociągając paski i sprawdzając sprzączki.
Po chwili na górę wtoczył się Siódemka.
- Było powiedzieć od razu, a nie rzucać monosylabami. - odpowiedział na lament Ortegi. - I sprawdzić czas, którego nam nie dodają. Co ty, chcesz, żeby ci łeb upierdolili, bo zagadałeś się z kurwami przez radio?
Dobre, zbierajmy się i jazda w końcu do checkpointa, naszego tak dla odmiany.


- Tak jestem tym bystrzakiem - odparł Padre - wiedziała na co się pisze, wiedziała, że nie dostanie wsparcia. Poradziła sobie.
Skończył przekładać naboje, wsadził magazynek do ładownicy.
- Starczy tego pierdolenia, mamy pół godziny, zanim będziemy na debecie. Przez las może być ciężko. Zwłaszcza jak to gówno znowu przylezie. Zbieramy się. Na ruchanie przyjdzie czas później.

- Ymmm… teges.... okeyyyyy... - Black05 zaczął się plątać język, po czym zręcznie wyślizgnęła się z wielce przyjaznego objęcia Elenio, to zerkając na niego, to na Black08.
- Ja może jednak spasuję… nie będę przeszkadzała... - Podrapała się po głowie z kwaśną miną.

- Pierdolisz jak Zero - Obroża Nash szczeknęła krótko, gdy Parch wywinęła się piruetem i stanęła między kierowcą a żołnierzem. Jednym ramieniem przyciągnęła do siebie tą pierwszą, przesuwając dłoń z pasa na biodro. Uśmiechnęła się przy tym wyjątkowo zębato. Powtórzyła zabieg z drugiej strony i wskazała głową na piętro, ciągnąc oboje po schodach. Blondyna wolała babki? Wszystko dało się załatwić. Kwestia elastyczności i dobrych chęci. Odpowiednio duża kabina też się przyda.

- Za pięć minut ruszamy. Zbierać manele - Powiedział Padre nie spuszczając wzroku z siódemki. - Brązowa, masz swoje rozkazy, robisz co uważasz. Ale skoro przygarniasz bezpańskie koty, zgarnij też tych ze schronu, jak ci się uda. Doktorku, ty robisz co chcesz. Ci tutaj mają czym walczyć, pewnie potrafią z tego skorzystać. Nas ciągnie do lasu.

- No dobra, skoro subtelnie nie idzie, czas prosto z mostu - Black05 zrobiła poważną minę - Ty tak - Wskazała palcem na Black08 - Ty nie - Wskazała na mężczyznę - A jak się nie podoba, to droga wolna, możecie się myć razem, a ja wracam na parter - Rysy twarzy kobiety stężniały, a blizny na niej zdawały się bić słabym blaskiem.

- Czyli jednak mamy tutaj nieśmiałych. Ciekawe - lektorowi Obroży zawtórował ochrypły, nieprzyjemny śmiech Nash. Złote oczy wypełniły cyniczne błyski, gdy ich właścicielka patrzyła spode łba to na blond Parcha, to na Latynosa. Zrobiła smutną minę, unosząc dłoń i podnosząc ją do twarzy żołnierza. Zdrapała z jego policzka kawałek zaschniętego błota - Taki duży chłopiec sam poradzi sobie z myciem, tak? Wierzę w ciebie i twoje możliwości. Po co mamy gorszyć wstydliwych? Potem pomogę ci się ubrać - parsknęła, zamykając holoklawiaturę. Ruda głowa obróciła się ku Piątce i kiwnęła w stronę piętra.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 06-04-2017, 05:37   #83
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Kąpiel w wannie i to z wkładką zadziała na Diaz odprężająco. Do tego stopnia że na chwilę zapomniała jak i po co przylecieli do zakurwionej dziury na krańcach wszechświata. Skorzystała w pełni z armatury i Promyczka, a wszystko nagrywały bo czemu nie? Jak znajdą się na dole Wujaszek na pewno chętnie obejrzy.
Zaproszenie do szabrowania szafy zabrzmiały niczym najpiękniejsza muzyka. Od więziennych łachów Black 2 ścierpła skóra i zbierało się jej na bełta, ilekroć patrzyła w lustro. Ciągle to samo i to samo, bez żadnych zmian i udogodnień. Już wolała latać na waleta, niż znowu przywdziewać pierdolony kombinezon w puszkowy deseń. Było w czym wybierać, co przekładać i nad czym grymasić. Ubranie za ubraniem lądowało na ziemi, a Parch grzebała z pasją wśród wieszaków i starannie złożonych kupek, pozostawiając po sobie burdel wielorasowej orgii barw i materiałów. W końcu znalazła koronkową, gorestopodobną bluzkę z plątaniną pasków przy szyi i obcisłe, skórzane spodnie z nadrukowanym motywem czaszek, żeber i płomieni. Te ostatnie zwłaszcza przemawiały do piromanki.
- Najchętniej powinęłabym ciebie - wyszczerzyła się do blondyny, zapinając spodnie. Wyciągnęła szyję, przyglądając się holokartom. Musiały wystarczyć, pewnie i tak na statku je rozdupczą w pył, ale tym się będzie martwić potem. - No ale coś czuję, że w puszcze ci się nie spodoba. Jasne, że chcę je. Pierdolnij autograf, będę miała pamiątkę. Ja nie mam co ci dać, wszystko nam podpierdalają, jebane chytre kutasy… no gnata masz ode mnie. Też na pamiątkę. I filmik - pokazała paluchem na kamerkę. Odpalona mapa Obroży pokazywała że zagęszczenie Parchów na metr kwadratowy w lokalu przekroczyło dopuszczalne normy. Widząc to Diaz zgarnęła lasencję pod skrzydło i puknęła piętą o podłogę - No i chuj, rodzinka się przytelepała. Chodź, przedstawię cię. Zobaczymy co Wujaszek odpierdala… no właśnie - szybko przestawiła komunikator, łącząc się z Black7. Żwawo spięła dupę, ruszając ją do drzwi.
- Hóla bonita, co tam jak tam? Zamoczyłeś sobie? Mamy dla ciebie bajeczkę na dobranoc w kolorze i hd, już nie będziesz musiał trzepać kapucyna z pamięciówy - trajkotała wesoło po czym dodała marudnie - No i kurwa mam nadzieję że nie wyruchałeś wszystkiego i mi coś do rozjebania zostawiłeś. Jesteśmy una familia, si?

Blondynka pierdolnęła autograf. Sięgnęła do szuflady po jakiś marker. Spojrzała chytrze na Latynoskę i z rozmysłem przejechała nim po swoich wargach. Potem puściła jej oczko i z rozmysłem pocałowała jedną z kart. Znów spojrzała na Diaz.
- To tak łatwo nie schodzi. - uśmiechnęła się i przygryzła marker zastanawiając się chwilę po czym coś napisała szybko na jednej z kart. Skończyła chyba bo obserwowała jak Black 2 zaczyna się ubierać i przebierać. Wybór garderoby z szafy powitała z uśmiechem uznania który jednak nieco przygasł gdy Chelsey zaczęła ubierać się w swój ciężki, hermetyczny pancerz pod którym zniknęła i ona i jej nowe ubranie.
- Masz. To dla ciebie. - powiedziała podając jej niewielkie kartoniki z obrazkami na których widniała właśnie ona. Pierwsza z góry była chyba z jej firmową kreacją cowgirl. Teraz dodatkowo przyozdobiona złożonym przed chwilą całusem. Była też dedykacja. “Dla mojego Płomyczka. Promyczek”. Teraz gdy poruszyła tą kartą uruchamiając ruchome holo z wgranym wizerunkiem roztańczonej blond kowbojki z lassem dodatkowo wyświetlał się na tym obraz gorącego całusa jaki pewnie ten marker przeniósł na nośnik pamięci karty. - Mam nadzieję, że ci pozwolą zatrzymać. - powiedziała patrząc jak Chelsey przyjmuje podarunek.

Obydwie zaczęły się zbierać na dół. W międzyczasie Amy też zdołała się przebrać by nie przeszkadzało to w bieganiu po schodach i korytarzach. Diaz dostała też odpowiedź od Black 7.

- Zamoczyć? Chyba w dziurce od klucza. - burknął niezadowolonym i rozżalonym tonem. - Ale Maya mówiła, że może rozdupczy ten zamek. I coś te glina mówił, że się tym zajmie ale z tymi glinami to wiesz… - burknął nieco mniej niezadowolonym tonem. Diaz widziała na ikonkach Parchów, że Brown 0 miała na imię Maya. Chyba, że o jakąś inną chodziło. Gliniarza żadnego w rozpisce nie mieli.

Z Amy zdołały dojść do końca korytarza i Amanda znów dość wyraźnie trzymała się blisko Black 2 nie mając chyba ochoty łazić tu samotnie. Ze schodów doszło ich odgłos jakby ktoś wbiegał po schodach. Faktycznie za chwilę ukazał się jakiś obwieszony bronią facet dodatkowo trzymający w rękach jakąś kobietę. Oboje byli umazani czymś co zostawiało po sobie kanałowy smród ale przebiegli obok dwójki kobiet chyba niezbyt zwracając na nie uwagi.

- Maya… jaka Maya? Świeżynka? Jak to, por tu puta madre, kurwia dziura ciągle zakluczona?! Jak to nie poruchałeś, niño?! To co Tatusiek odpierdalał przez ten czas jak posuwałam Promyczka?! - Diaz w pierwszej kolejności skupiła się na najważniejszej sprawie, nadając wrzaskliwie przez komunikator do Ortegi. Wybrała połączenie prywatne, coby reszta parchowego towarzystwa się im w rozmowę nie wpierdalała. Wielkopańskim gestem przywinęła sobie blondynę pod skrzydło, zezując w międzyczasie na obcych typów brudnych jak sumienie meksykańskiego ulicznika. Kliknęła coś przy hełmie i szybka z sykiem odskoczyła, pokazując bardzo, ale to bardzo niezadowoloną twarz Black 2, wpatrzoną sępim wzrokiem w dół schodów.

Dołem też wchodził po schodach jeden a potem drugi mężczyzna obydwaj podobnie umazani jak pierwsza para. Po nich na górę wchodziły jeszcze Black 5 i 8. Z czego dopiero Krunt wydawała się być normalnie brudna a Nash pasowała do poprzedniego zestawu.

- Kaarll? - Amanda najwyraźniej rozpoznała nadchodzącego od dołu schodów mężczyznę z karabinem wyborowym na plecach. Ten spojrzał bystrzej na obydwie już tak bardzo czyste kobiety.

- Amanda? - mężczyzna też najwyraźniej rozpoznał blondynkę i zdziwił się chyba tak samo jak ona bo aż się zatrzymał też tak jak i ona.

- O, pamiętasz mnie. - ucieszyła się Amy. - Ale cieszę, się, że cię widzę w całym kawałku. Tu się działy takie straszne rzeczy. - blondynka szybko jednak przeszła do bieżących spraw.

- Oj Amando, nie wiem czy ktoś by zapomniał twoje lasso. - odparł z uśmiechem facet. - Dobrze, że udało ci się wyjść z tych strasznych rzeczy cało. - dodał a w międzyczasie dogonił go ten drugi podobnie uwalany kanałowym szlamem mężczyzna.

- Bo mnie Płomyczek uratowała. - roześmiała się Amanda przyciskając się mocniej do Chelsey i całując ją wdzięcznie w szybkę maski hełmu.

- Całe szczęście. Dobrze, że ktoś stanął na wysokości zadania i był w odpowiednim miejscu i czasie bo to byłaby niesamowita strata. A teraz panie wybaczą ale spróbuje się doczyścić. - Karl skłonił lekko głową i ruszył znowu w górę schodów. Zaraz po nim minęły ich Nash i Krunt. Na dole zaś było już widać pancerne nogi pancerza wspomaganego Ortegi.

- Biedny Wujaszek… jak tak można, to w chuj nieludzkie i do pizdy nie podobne... - Black 2 wyłączyła komunikator i mruknęła pod nosem pełne bólu i współczucia słowa, kierując je do pary brudnych lambadziarzy i swojej kumpeli. Zadrżały jej usta, łapa na biodrze Amandy drżała i zaciskała się w pięść, jakby chciała komuś zaraz przypierdolić dla zdrowotności.
- Tranquilo bebé, tranquilo… ogarniemy ci coś do zerżnięcia, bien? A jak nie to masz Owaina. Gębę ma szeroką i wyszczekaną do spasionych dziadków bez gnata. Hapnie ci wariata razem z klamotami na jedne połyk - zaniuniała przez Obrożę - Zostawię Promyczka na bezpiecznym rewirze i zaraz do ciebie pokurwiam. Szkoda taką dupę podstawiać czterorękiej kurwie. Ogarnij browca, bo w mordzie mi zaschło i lecim z koksem, claró? - Posłała mu na koniec wannę pogody ducha. Westchnęła boleśnie i wlepiła zmrużone oczęta w ubłoconych fagasów.
- Policia? - warknęła niechętnie, spinając się w sobie na samą myśl o służbach mundurowych - No tengo nada ilegal… A poza tym i tak mi chuja zrobicie, bo już garuję - doburczała odruchowo, z jawna pretensją, po czym nagle wzruszyła lekko ramionami. Pokazała Obrożę do kompletu z wyszczerzoną w szczerym uśmiechu klawiaturą zębów. Ten drugi błotniak wydawał się za ciemny nawet jak na uwalenie błotem.
- Qué estás mirando? - zapytała miło, przyjaźnie szczerząc kły - Está buscando una polla en el culo? - wychylała się jakby chciała gościa ugryźć, Promyczka przesunęła za swoje plecy… ale nagle się wyprostowała, przekrzywiając łeb w bok. Szlam. Miał na sobie szlam, ten drugi też. I tamta dwójka co wbiegła. I Ósemka.
- Aaaaa ! - Latynoska walnęła się otwartą dłonią w czoło aż poszło echo - To wy jesteście te duperki co je Latarenka wyciągała! - Przestała się spinać i w jednej chwili przeszła na sianie miłości wszelakiej - Hóla chicos! Estoy a Dos. Diaz - klepnęła opancerzoną pierś.

Wspomniany Parch przewinął się jakoś akurat po schodach, przechodząc obok zgrupowania. Nash wzrokiem śledziła zasuwającą przodem Piątkę. Słysząc określenie“Latarenka” skrzywiła się kwaśno, prychając pod nosem coś kraczącego. Przechodząc przy Patino odrobinę zwolniła, mijając jego plecy na wyciągnięcie ręki, którą to okazję wykorzystała, celem przelotnego wymacania co ciekawszych fragmentów jego tylnego pancerza.

- Ciekawy pomysł z tym naszym Quatro. - w głosie Ortegi na prywatnym kanale dał się słyszeć nieco sarkastyczny śmiech. - Promyczka? Ładnie się już znacie. - w słuchawce usłyszała nadal już znacznie weselszy głos Latynosa. Chwilę trwała cisza po czym spytał poważniejszym tonem. - Słuchaj naprawdę chcesz ją zabrać? Do busu i w ogóle? Wiesz jakie mamy szanse wyjść z tego cało. Jak ktoś by się kręcił z nami… - Ortega zapytał po chwili wahania w głosie. Procenty szans na przeżycie żadnego Parcha nie były zbyt wysokie. Zawsze były w tej mniejszej połowie czy połowie połowy. Przyciągali do siebie śmierć i zniszczenie jak magnes opiłki żelaza. Amanda przyklejona do Diaz wyraźnie też się zasępiła słysząc najwyraźniej co trzeszczy słuchawka głosem drugiego Parcha.

- Nie chcę by coś ci się stało. Jesteś moim Płomyczkiem. - powiedziała obejmując Black 2 za szyję i wtulając twarz w jej szyję. A właściwie bok jej hełmu.

- Wszędzie może być chujnia. Zostaw ją może w busie z pancermamuśką. I chujnia się robi z czasem. - burknął Ortega po chwili trochę znów markotniejąc. Czas uciekał. Nawet gdyby od ręki otwarli jakoś ten schron to czasu na zabawę zostawało mało. - Myślisz, że mają kurwy na wynos? - zaciekawił się nagle Black 7. - Ten gliniarz coś mówił o jakiejś drodze. Że da się podjechać. Ale nie widzę na mapie żadnej drogi. - Siódemka skupił się chyba na kolejnym kroku w najbliższej przyszłości.

- Spokojnie wyluzuj. - mruknął nieco zmęczonym głosem ten Karl którego z wzajemnością znała chyba Amanda. Mruknął jednak do Diaz chyba opowiadając na jej tradycyjną latynoską zaczepkę do służb mundurowych. - No tak, to nas wyciągnęły Asbiel i Maya. - przytaknął uśmiechając się ten z karabinem wyborowym na plecach. - Cześć Diaz. Ja jestem Karl. Tamten co poleciał przed chwilą to Johan i Maya właśnie. A ten to niech sam gada za siebie. - powiedział policjant odpowiednio wskazując na górę schodów gdzie zniknęła przebiegająca przed chwilą para i na podchodzącego do nich Latynosa. Ten chciał chyba faktycznie się przywitać czy przedstawić albo zwyczajnie nacieszyć oko dwiema ślicznotkami ale przechodząca obok Black 8 jakoś zawirowała przestrzeń wokół niego, że ten nagle ni to drgnął ni to podskoczył. Zaraz też klepnął przechodzącą już nieco wyżej Nash po tyłku.

- Chica na mnie leci. - powiedział z satysfakcją Latynos obserwując czerwonowłosego Parcha idącego dalej schodami w górę razem z blondwłosą Krunt. - A ja jestem Elenio Patino. - przedstawił się dumnie też uderzając się w napierśnik ale efekt na oszlamowanym pancerzu nie był tak ładny jak na w miarę czystym napierśniku Black 2.

- Nic mi nie będzie. Dam se radę… no i Wujaszek też jest i reszta familii. Będzie dobrze, nie dygaj - mruknęła do blondyny, głaszcząc ją uspokajająco po plecach.
- Coś ty taki markotny Wujaszku? No chuj tam wie co będzie z przodu, ale tu też kutasem zawiewa - burknęła też poważnie przez komunikator, gapiąc się na zejście ze schodów - No ja pierdolę, gdzie i z kim jej będzie lepiej teraz? Już ją dziwki niemyte zostawiły, widziałeś jak i gdzie. Spierdoliły do dziury, wyłożyły na nia lachę i dały czterorękiej kurwie na przystawkę… a tam są i cwele od ochrony tego burdelu i gliniarze i jacyś wojskowi, nie tylko świnie do nadziewana. Mają broń, zapasy… a podwinęli ogony i wypierdolili jak ostatnie leszcze… jebana cywilbanda - warczała nienawistnie, coraz bardziej wściekła. Dla rozluźnienia przyładowała kopa w drewnianą barierkę, odłupując kawałek i kopiąc go na dół - Tak się do pizdy babci Juanity nie robi, nie i koniec! Po moim trupie, maricónes! - syczała w komunikator, spinając się jak do ataku - To moja kumpela, nie zostawię jej w chujni jak te cwele z dołu, nie ma nawet takiej jebanej opcji. Na dole jest podobno jakiś szmaciarz z Red Ball co może transport załatwić. Jak się uda Promyczek poleci na orbitę i tam będzie bezpieczny. Jak się nie uda, jedzie z nami póki mu nie ogarnę transportu poza patatającą chujnię. Stokrotka to dobry pomysł… no i nie musi się lasencja pchać z nami na pierwszą linię, no nie? Widzisz jaki ty mądry i kochany? A te kurwy na wynos - rozpogodziła się momentalnie - Sie ogarnie, Wujaszku. Rozkluczymy klapę i coś sobie wybierzesz. Tam mają podobno też zapasy, koks i lasery! - zaśmiała się radośnie, przechodząc do komunikacji werbalnej z najbliższym otoczeniem.
- To wy trukaliśie o tej drodze? Gdzie i jaka i dokąd? Bezpieczna? Spierdalacie nią poza rewir? Co wy tu kurwa robicie oprócz śmierdzenia? Po chuja właziliście w kanały? - potok pytań wylał się z Black 2 - Znacie leszczy z dołu? Może jak wy psy i tam są psy to sobie szczekniecie na jedną melodię przez okienko i się obejdzie bez łamania kodów i grillowania albo topienia na dzień dobry? - zaproponowała lekko, szczerząc się na przemian do obu typów. Zarechotała widząc tańce godowe Latynosa i Latarenki.
- No leci na ciebie, pendejo, bo ma szajsem twarz ujebaną, to i te problemy ze wzrokiem. Poza tym nie jest z tych wygadanych na oczy też jej mogło paść. Co tam się odjebało że te dwie się z wami tu przytelepały? Margarita wysłała mi tylko info o kłopotach, zgarnęła ciocię Locę i wyjebały cipkowozem w miasto… no ale my z Wujaszkiem penetrowaliśmy kurwią dziurę i potem bajerowałam Promyczka… no trochę byliśmy zajęci. Co wy za jedni? - zmarszczyła brwi czekając na swoje odpowiedzi.

- Aha to chcesz ją odstawić na dół do tego złamasa? - Ortega po drugiej stronie mówił jakby myślał o planie przedstawionym przez Latynoskę. - Niezłe. Może się udać. - skomentował w końcu całościowo pomysł Diaz. Sama blondynka wydawała się chyba trochę przestraszona nagłym wybuchu gniewu Latynoski. Chwilę patrzyła na nią zdezorientowana nim przystąpiła do gaszenia latynoskiego pożaru emocji. Choć raczej wyglądało jakby przekierowuje go na nieco inne tory. Całkiem nagle śmiało a nawet bezczelnie odwróciła a nawet szarpnęła Diaz tak, że ta zrobiła obrót wokół własnej osi stając nagle tuż przed blondynką twarzą. Ta nie dała jej chwili na reakcję tylko zaatakowała swoimi ustami wpijając się mocno w usta Latynoski. Napierała przy tym całym ciałem na nią choć przez pancerz Black 2 właściwie nie czuła napierających na nią kobiecych atutów blondynki poczuła jednak jak prawie od razu znalazła się plecami na ścianie. Amy nie skończyła biorąc dłoń Latynoski w swoją dłoń i wciskając ją w gorące złączenie swoich ud.
- Oj Płomyczku. Nie denerwuj się tak. I nie lubię tego twojego pancerza. Wolę cię bez niego. Jak w wannie. I lubię to robić w dziwnych miejscach. Jak ludzie patrzą. - wymruczała w końcu lekko zdyszana bezdechem Amanda jakby w jednym ciągu chciała uspokoić Płomyczka i zwierzyć się ze swoich preferencji.

- Eee… - Obydwaj mężczyźni zatrzymani na schodach najpierw ciągiem błyskawicznego trajkotania Latynoski a potem akcją blondyny która zaowocowała gwałtowną akcją całujących się na schodach kociaków trochę chyba ich zamurowała. Dobrą chwilę nie byli w stanie powiedzieć nic sensownego zwłaszcza, że chyba słyszeli i co mówi Diaz i zwierzenia Amandy.

- A Karl jest bardzo milusi i ma fajne tatuaże. - Amy bezczelnie użyła głośnego szeptu głaszcząc Latynoskę po policzku i wreszcie równie bezczelnie spoglądając na stojących zaledwie parę schodków wyżej mężczyzn.

- Ekhm! Tak. Fajnie. Dzięki Amy. Ale ten. Eee… Ja idę pod ten prysznic. - Karl chyba naprawdę się zaczerwienił i chyba niezbyt wiedział ani co powiedzieć ani jak wybrnąć. Odwrócił się i ruszył w górę schodów pociągając za sobą Latynosa wyrywając go chyba z chwilowego stuporu. Diaz zauważyła jednak jak gliniarz stuknął palcem w swoją słuchawkę. Po chwili Obroża zameldowała jej, że ma połączenie przychodzące z komunikatora Karla. Z góry dochodziły protestujące marudzenia Elenio który coś tłumaczył, że jest singlem i nie ma takich zobowiązań czy coś podobnego.

Diaz przygarnęła laskę chętnie i równie chętnie dała poprowadzić swoją łapę między chętne, gorące uda. Uśmiechała się szeroko, patrząc jej prosto w oczy. No urocza jak cholera, do tega taka wdzięczna i wdzięcząca się. I pomysłowa! Same plusy i zalety.
- Też panckurestwa nie lubię… no ale ratuje dupę - przyznała szczerze, zagłębiając paluchy w ciepłe ciało, drugą ręką odpaliła komunikator, odbierając połączenie, co nie przeszkadzało jej jeździć językiem po szyi Promyczka. - No co się urodziło? Spierdalałeś jakby cię przełożony z kontrabandą nakrył - prychnęła, kończąc wycieczkę na pocałowaniu rozchylonych ust.

Amanda pokierowała chętnie sceną tak, że znów zamieniły się miejscami. Sama oparła się o ścianę. Ale jej ciało zawodowej tancerki wyrzuciło jej nogę wysoko aż zaczepiła nią o ramię Black 2 ułatwiając jej dostęp do centralnych okolic swoich spodni. Wtrąciła się też w rozmowę jej i Karla choć niemo. Zrobiła z palców jednej dłoni kółeczko i wymownym gestem wykonała ruch zakładania obrączki czy pierścionka na palec. W międzyczasie Diaz słuchała w uchu słów gliniarza.

- Nic się nie stało po prostu czasu chyba macie mało, nie? - Karl chyba zdołał już z grubsza dojść do normy bo mówił już właśnie mniej więcej normalnie. Ale dało się wyczuć jakby nadal był trochę nieswój czy spięty. Amy korzystając z tego, że Chelsey słucha a nie mówi znów skoncentrowała się na jej ustach i twarzy. - Jest taka trasa. Przez dżunglę. Widziałem u Mayi gdzie macie Checkpoint. Dałoby się podjechać tym busem. Ale no to nie jest trasa dla niedzielnego kierowcy. Z tymi w schronie pogadam. Czy wy się całujecie? - Karl odpowiadał w miarę normalnie ale na koniec chyba coś słyszał w słuchawce z tego co się dzieje między Chelsey a Amandą bo zapytał niepewnie.

- O tak Karl! Szkoda, że poszedłeś. Kto nas teraz będzie oglądał? Zresztą ty to byś mógł przecież nie tylko oglądać. Przecież pamiętasz co mi obiecałeś? Prawda Płomyczku? - Amy która akurat błądziła ustami i językiem po twarzy piromanki musiała usłyszeć słowa policjanta w słuchawce Black 2 bo od razu prawie zareagowała na jego słowa mrucząc kusząco w słuchawkę Diaz.

Trafił się im mundurek z gpsem, ale rozrywkowy. Black 2 go rozumiała, każdy miał swoje potrzeby, a taka tam obrączka wiele spraw komplikowała.
- Całujemy? - spytała udając że nie rozumie o co się rozchodzi. Dla przypomnienia połączyła usta z ustami Amandy, rozpychając się językiem wewnątrz nich. Sprawdzała dokładnie najbliższe zębom zakamarki, siłowa z drugim językiem, co działo się przy wymownych, mlaszczących odgłosach. Zrobiła krótką przerwę i parsknęła w komunikator - No nie wiem, musiałbyś zejść i sie przekonać. Naocznie i złapać na gorącym uczynku, może zakuć i wyrecytować nasze prawa. Potem ukarać pałowaniem jak na prawilnego glinę przystało. Masz wprawę w pałowaniu z tego co Promyczek mówi - wymruczała, przechodząc z ustami na drugą stronę szyi wspomnianej kobiety - Szkoda że się zwinąłeś, ale adres znasz. No se preocupe, my tu jedna familia i wszystko zostaje w familii. Więc luz na stulejce. Ty nas za coś złapiesz, my też cię za coś złapiemy...

Karl przez chwilę dał się pochłonąć słuchowisku tak jak Amanda dała się pochłonąć ustom i językowi Chelsey. Blondynka opuściła swoją nogę z powrotem do człowieczej pozycji i osunęła się po ścianie. Jej dłonie zaczęły gmerać przy zamknięciu pancerza spodni. Jej dłonie wykazywały ogromną biegłość w pozbywaniu ludzi ubrań więc i radziły sobie z zamknięciami spodni Parcha.
- Achh… Spodnie… - klubowa dziewczyna nieco skrzywiła nosek widząc tą nadprogramową przeszkodę w dostaniu się do celu. - Wolałabym cię w samych spodniach. - podniosła twarz do góry patrząc filuternie na Diaz i seksownie przygryzając wargi.

- Zadzwoń jak skończycie czy co. - odezwał się w końcu gliniarz przerywając połączenie. Amanda która chyba usłyszała trzask rozłącznego połączenia znowu się trochę skrzywiła i westchnęła lekko.

- Skończyłam mu na kolanach. Zostawiłam w samych slipkach. A dalej też nie chciał. - westchnęła chyba nie aż tak całkiem zaskoczona zachowaniem gliniarza.

- A co ci obiecał, co? - Diaz drążyła temat, chwytając nagle jej ręce i podciągając do góry aby móc spojrzeć w twarz z bliska i krótko pocałować - Wiesz Promyczku… Wujaszek jest bardzo miły. Też tam był na dole i pomagał wyciągnąć z kurwiej dziury. Nie jest taki zły jak na kutafona no i sama słyszałaś jaki nieszczęśliwy i smutny! My w tych celach w chuj sami siedzimy. Samotno nam i smutno i się dłuży jak już nas rozmrażają. - westchnęła tym razem z autentycznym smutkiem - Ucieszyłby się jakbyśmy mu obie usiadły na kolankach i pozbyły bokserek… ten jego pancerz też można zdjąć.

- Bo to był jego wieczór kawalerski. - blondynka bez oporu dała się podnieść do pionu i kiwnęła głową gdzieś w górę schodów gdzie znikła na raty cała kanalarska grupka i Krunt. Amy na chwilę spoglądała w pusty obecnie profil klatki schodowej. - Jego koledzy mnie zamówili. - powiedziała i zamilkła na chwilę. - A on był taki sympatyczny. - blondynka nagle przygryzła wargi znowu mrużąc oczy w jakimś lubieżnym spojrzeniu.
- No i zostawiłam go w samych slipkach. Było na co popatrzeć. I te jego tatuaże. No i tylko w slipkach to wszystko czułam co tam ma. - Amanda spojrzała z lekkim uśmiechem na trzymającą ja w objęciach Latynoskę. - No i wtedy to bym chciała by tak nie tylko sam pokaz z lassem ale wiesz jak z tobą w wannie albo co. Taki tam dobry stół tam był blisko. - pokiwała głową jakby znów widziała tamtą scenkę i rzeczony mebel. - No ale nie chciał. - westchnęła krótko marszcząc nieco nosek w nieco zasmuconym grymasie. - Chyba naprawdę taki zakochany w tej swojej Sarze. - rozłożyła nieco ramiona. - Ale wtedy tak go trochę przyparłam to obiecał, że jakby mu nie wyszło z nią to się wróci do mnie. - wyjaśniła Amanda jak to było z tą obietnicą Karla. - Mieli się żenić. No ale zaczęło się to wszystko. A teraz nie widziałam u niego obrączki. Pewnie nie zdążyli. On jest jakimś specjalsem. No wiesz nie taki krawężnik od mandatów. Ich zgarnęli na samym początku jak to wszystko się zaczęło. - powiedziała blondynka nieco przygnębionym tonem gdy wspominała początek tego koszmaru w jakim wylądowały ostatecznie i one obydwie, i Karl i reszta Parchów i właściwie pewnie wszyscy co tu byli.
- Wujaszek… - odezwała się po chwili milczenia. Zamilkła znowu wahając się jak dokończyć. - Ja się go trochę boję. - wyznała ściszając głos jakby Ortega stał o dwa kroki od nich. - No jest taki duży i ma na sobie to wszystko. I chodzi jak robot. - blondynka wyszeptała prawie z obawą patrząc na reakcję Płomyczka. Black 7 będąc gdzieś dwa i pół metrowym kolosem o wadze pewnie blisko z pół tony bez widocznych fragmentów ludzkiego ciała prezentował się jako ogromna machina zniszczenia obwieszona różnoraką bronią. To najwyraźniej peszyło blondynkę czy nawet wzbudzało jej obawy. - Ale wiesz Płomyczku jak chcesz to będę dla niego miła. Albo dla kogo zechcesz. Mogę mu posiedzieć na kolanach. Ale trochę się go boję. - wyznała w końcu blondynka chcąc chyba jakoś złagodzić efekt swoich wcześniejszych słów o widocznie lubianym przez Płomyczka Parchu.

Czyli jednak policjancik nie moczył we wszystkim co udało mu się złapać… szkoda. Mogło być zabawnie, no ale jak sam sobie chciał.
- No czaję, no - wymruczała blondynie do ucha, obejmując i zaczęła ją bujać w ramionach, tłumacząc przy okazji spokojnie - W tym pajacyku wygląda jak mech, ale widziałaś że gębę ma ludzką. Nie trzeba się go bać, no i będę obok cały czas - wyszczerzyła się wesoło - Samej cię nie zostawię. Wyciągniemy go z tej metalowej piżamki, a jak nadal będziesz się go bała to ja mu siądę na kolankach, a tu mu zatańczysz, albo bary wymasujesz. Też mu się od życia coś należy, no a jak tamci poleźli się pluskać to czas jest. Szkoda mi go… taki niedojebany chodzi - skrzywiła się smutno aż serce od patrzenia pękało.

- Jej ty mnie uratowałaś a ja ci się tu marzę… - westchnęła Amy gdy chyba poczuła się winna spuszczając głowę na dół. - Przepraszam cię. - spojrzała znowu w górę. - Jasne, że mogę mu zatańczyć. Albo wymasować bary czy cokolwiek. No będę miła dla niego nie bój się. Umiem być miła. - zapewniła brunetkę blondynka kiwając blond główką. - Ale wolałabym jakby nie miał tego żelastwa na sobie. - wyszeptała nieśmiało oblizując trochę nerwowo wargi. - Ale to tak ci tylko mówię jak jesteśmy kumpelami. Bo ja i tak mogę być dla niego miła jak jest w tym pancerzu. Czy tam dla kogoś. Nie ma problemu. - dodała szybko już znacznie raźniejszym głosem.

- Coś wymyślimy - Diaz mruczała uspokajająco, kołysząc kobietę w ramionach - Nie przepraszaj no… Wujaszek to taki pendejo co się go nie chce spotkać nocą w ciemnym zaułku. Coś wymyślimy na ten pancerz. Przecież nie zmuszę kumpeli do robienia czegoś czego nie chce, nie? Nie na tym kumplowanie polega - podniosła palcem wskazującym jej brodę i złowiła spojrzenie, odpalając szekaczkę i kanał jaki ustawiła w Obroży na szybkim wybieraniu jako “solo z Wujaszkiem”.
- Twoje kundelki stykają się końcówkami pod prysznicem, ktoś tam upuszcza mydło i jest wesoło - nadawała z nosem przy szyi blondyny - Zanim się postykają, postrzelają i wypałują do czysta zdążą ci się cojones zmarszczyć. Dawaj na pięterko, z Promyczkiem jebniemy ci masaż, usiądziemy na kolankach. Potem se znajdziesz kurwę na wynos. Mamy jeszcze pulę zapasową minut, łbów nam nie rozjebie.

- Ten blondkociak? I ty? - Ortega wydawał się być żwawo zainteresowany propozycją Latynoski. Milczał chwilę jakby się zastanawiał. - Ale dostałem właśnie pw od Isabell. Chyba boi się, że skład na parterze jest nie do końca z nami uczciwy. I chce bym przypilnował pussywagon. W zamian obiecała mi obciąganko. - zwierzył się Ortega ze swojego dylematu oralnego. Czas się kurczył a nie rozciągał a z tym mogła i kurczyć się komuś cierpliwość, dobra wola a rozciągać pole na różne pokusy i skuchy. A przynajmniej Siódemka zdawał się traktować pomysł i ofertę ich kierowcy na serio.

Ciocia Loca miała rację. Coś części rodzinki chujowo jak barszcze szła ta współpraca i miłość wzajemna.
- No to pilnuj busa, my się do ciebie przejdziemy - od ręki Black 2 znalazła rozwiązanie dylematu - Ale będziesz musiał na chwilę wyskoczyć z pajacyka. Tak po blasze macać to nie masaż a jakaś popierdółka.

- I zajebiście. - skwitował chyba z uśmiechem Ortega zadowolony z rozwiązania parchatej piromanki.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 08-04-2017, 08:52   #84
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Black 6 siedział nad kubkiem kawy, chyba 6 razy musiał wciskać espresso żeby napełnić nią kubek, zwykłą kawę zrobił doktorkowi. Starał się być cierpliwy, z jakiegoś względu odczuwał sympatię do mężczyzny może przez wzgląd na jego oddanie sprawie? Za to że zagrożenie dla jego życia było dla niego sprawą marginalną wobec sprawy którą badał?
- Wiem że to duża strata doktorze, z tą walizką, ale jak mawiają póty życia póty nadziei, rozumiem że strata artefaktu jest tragedią ale podejrzewam że nie mniejszą byłaby strata pana jako nośnika wiedzy…

- No właśnie o ten brak wsparcia mi chodziło. - pokręcił głową uwalany kanałowym szlamem gliniarz i ruszył w stronę schodów. - A widziałem u May gdzie macie ten Checkpoint. Da się podjechać dość blisko. - dodał policyjny operator karabinu wyborowego wchodząc na schody.

- Dobra,dobra, jeszcze przyjdziesz w łachę. - Latynos wzruszył ramionami i pokazał Isabell język jakby był nadal małym chłopcem. Choć chyba jednak był rozczarowany, że mu wspólna kąpiel przeszła koło nosa. Ruszył za Karlem znikając na schodach. Johana z Mayą już właściwie nie było widać. Za to z góry schodziły dwie kobiety z czego Black 5 i 8 rozpoznawały Black 2 ale idącą z nią długonogą blondynę widziały po raz pierwszy.

- Chciałbyś być takim kotem jak my. - grupka czarnych i brązowych Parchów usłyszała w komunikatorach głos Hollyarda.

W tym czasie dr. Jenkins siedział naprzeciw Mathiasa wciąż w podłym i przygnębionym nastroju. Westchnął ciężko słysząc jego próbę pozytywniejszego spojrzenia na sytuację.
- Nie chciałbym by te potwory mnie tam dopadły. - przyznał zrezygnowanym tonem. - Ale nie rozumiesz. Ten artefakt jest jedyny w swoim rodzaju. O zobacz. - powiedział naukowiec i sięgnął do kieszeni po swoje holo. Grzebał coś przez chwilę i położył na blacie. Nad urządzeniem pojawił sie obraz… Czegoś. Właśnie jakaś skała czy skorupa, pewnie ta sama co ją w przelocie widział Black 6 tam w dżungli. Wyglądała niespecjalnie. Jakiś taki kawałek gruzu czy kamienia. Tu drgał trochę i był na wpółprzezroczysty jak każde holo ale jednak w oryginale też prezentował się dla niewprawnego oka jedynie ciutkę ciekawiej.

- To jest… - doktor zaczął tłumaczyć z pasją ale prawie od razu się zaciął. Milczał chwilę i pokręcił głową. - No cóż. Tak na pewno to właśnie nie wiemy co to jest. - przyznał szczerze po chwili milczenia. - Ale jedna z teorii głosi, że jest ona powiązana z tą anomalią w tym układzie. - wskazał palcem na sufit pewnie mając na myśli wspomnianą anomalię. - Gdyby tak było to samo w sobie oznacza, że ten kawałek materii może pochodzić z początków formowania się tego układu. Czyli być starszy od Układu Słonecznego. To by bylo ciekawe dla geologów gdyby to był kawałek skały. Ale jeśli założyć, że ten artefakt jest sztucznego pochodzenia? Że ktoś go stworzył? - doktor astroarcheologii uniósł brwi do góry i palcem teraz wskazał na wyświetlany hologram.

- Niestety ani skład chemiczny ani pod żadnym innym kątem nie przesądza o jego sztucznym pochodzeniu z całą pewnością. - naukowiec z wyraźnym żalem rozłożył ramiona chyba bardzo nieszczęśliwy, że nie jest to takie proste i jednoznaczne. - Ale spójrz tutaj. - doktor wskazał na hologram palcem. Palec poruszał się wzdłuż jakichś rowków czy pęknięć. - Widzisz tą fakturę? Jest bardzo kontrowersyjna. Być może są to naturalne pęknięcia skały jeśli to jest skała. Ale jeśli to twór sztuczny może być to jakiś nośnik informacji. Jak u nas pismo albo kod kreskowy. Dotąd jednak nie udało się znaleźć żadnej regularności a jeśli byłby to zapis danych musiałby jakiś wystąpić. Ale ja znalazłem! - doktor mówił coraz bardziej podekscytowany aż w końcu prawie krzyknął radośnie.

- Ale nie zdążyłem potwierdzić gdy zaczęło się to! Nie mogę zweryfikować moich badań! Zwłaszcza jak ten barbarzyńca zniszczył walizkę! Taka wiedza! Takie skarby! Tyle mogliśmy się dowiedzieć! To klucz do niesamowitej wiedzy, do nie wiadomo ilu odkryć! - doktor znów był w pełni przeżywania swojej rozpaczy i tragedii. Wyrzucił desperacko ramiona w górę i opuścił je z trzaskiem na własne uda. Popatrzył z rozpaczą na holo i wyświetlany hologram. - Mam w nim namiernik na walizkę. Ale się chyba zepsuł. Dlatego nie mogłem jej znaleźć w lesie. Bez niego nie odnajdę walizki. A może artefakt wciąż tam jest. Można by go odzyskać. - powiedział przygaszonym głosem naukowiec patrząc na wyświetlany obraz.

- Heh. Dobra to mnie pasuje taki układ. - mruknął Ortega, niby sam do siebie, i nieśpiesznie ruszył przez bar kierując się ku głównemu wejściu i tak rozwalonego jakiś czas temu przez latynoską piromankę.

- Będę szczery doktorze, wątpię żeby artefaktowi coś groziło, cokolwiek to jest z czym walczymy bardziej interesuje się rozrywaniem ludzi na strzępy. Więc walizka tam leży i będzie leżeć, mamy jej dokładną lokalizację w zapisie naszych obroży. Jak tylko sytuacja będzie opanowana będzie można ją odzyskać. Nawet jeśli my zginiemy nasz statek posiada zapis z naszych obroży który zostanie przeanalizowany. I prędzej czy później kogoś przyślą. Wiem że to małe pocieszenie ale wątpie żeby koledzy zgodzili się ryzykować nasze życie po to żeby ekipa która przybędzie zebrała walizkę z naszych trupów kilkaset metrów od miejsca gdzie leży obecnie

Padre wyszedł na zewnątrz.


- Rozumiem twoje obawy młodzieńcze. - dr. Jenkins westchnął kiwając głową ze smutnym wyrazem twarzy. - Ale nawet jeśli tego nie zjedzą to jak zniszczą? Rozdepczą? Poniosą gdzieś? I tu tyle broni, wybuchów… - dłonie naukowca wykonały niezbyt skoordynowany ruch na chyba obce dla siebie tematy które jednak pewnie każdy człowiek wyczuwał intuicyjne, że pole walki nie sprzyja bezpieczeństwu kogokolwiek i czegokolwiek. Obserwował jak dwóch Parchów wychodzi na zewnątrz. W barze poza Black 6 został tylko Czwórka. - A nie poszedł byś tam ze mną? Przecież to niedaleko. Tylko ja sam to się tam zgubię i tego nie znajdę bez mojego namiernika. Ktoś by musiał mnie zaprowadzić. - Jenkins wrócił spojrzeniem na Mathysa gdy spytał go o tą przysługę. W końcu tak strasznie daleko to nie było. Ze setka może dwie od lokalu gdzie i tak siedzieli. Z czego część łatwym otwartym terenem parkingu i trawnika wokół klubu.

W tym czasie Black 7 i 0 wyszli na zalany słonecznym żarem i ozdobiony tu i tam lejami parking przed frontem lokalu. Na zewnątrz wciąż krążyła Black 1 która dobrowolnie objęła wartę przed budynkiem. Hełm i front jej pancerza obrócił się na chwilę w stronę dwójki wychodzących Parchów ale Bradley nie zniżyła się do zaszczyczenia ich swoim głosem. Ortega w tym czasie nieśpiesznie wpakował się do “Pussywagon” i rozwalił wygodnie zaraz za siedzeniem kierowcy w sporej mierze blokując swobodny ruch przez przednie drzwi pojazdu. Jego sylwetka zdawała się być spokojna, zrelaksowana czy nawet znudzona.

- Najwięcej wybuchów jest tam gdzie my jesteśmy, wątpię żeby te bestie zainteresowało coś co nie krwawi. Spróbuję zebrać jeszcze kogoś i może ruszymy. - powiedział Black 6 do naukowca.

- Black 8 masz ochotę na trochę zbawiania świata? Tym razem na świeżym powietrzu - odezwał się na prywatnym.

Odpowiedź przyszła po niecałej minucie. Krótka wiadomość, bez rozwodzenia na niepotrzebne tematy.
“Co się urodziło?”

Z góry przyszły odgłosy i okazało się, że wróciło dwóch mężczyzn którzy wcześniej poszli na górę. Teraz byli o wiele czystsi i dawało się rozpoznać ich pancerze. Jeden był z policji, ten z karabinem wyborowym, drugi zaś z Armii z panelem dronowym na ramieniu i szturmówką na plecach.

- Policja! - dr. Jensen z ulgą i radością chyba rozpoznał oznaczenia policyjne jednego z przybyszy. Ten zwrócił ku niemu głowę z wciąż mokrymi włosami. Obydwaj pozostawiali po sobie mokre zacieki na podłodze.

- Tak? - zapytał policjant pytająco unosząc brwi.

- Chciałem zgłosić napaść! Kradzież! Rabunek! I morderstwo! - naukowiec prawie wykrzyczał swoją skargę gestykulując mocno.

- Spokojnie. Kim pan jest? I o co chodzi? - zapytał gliniarz podchodząc do astroarcheologa i Mathiasa. Drugi, ten z Armii też podszedł.

- Jestem dr. Saul Jenkins. A tamten barbarzyńca ukradł mi artefakt o niebywałym znaczeniu dla całej ludzkości! Ograbił nasze wspólne dziedzictwo! Proszę go aresztować, zamknąć i zrobić z nim coś strasznego! - pieklił się naukowiec wskazując na postać w egzoszkielecie z numerem 0 na napierśniku.

- Więc zgłasza pan kradzież? - policjant i ten Latynos spojrzeli na Black 0 którego wskazywał doktor ale po chwili obaj wrócili spojrzeniami do naukowca. Właściwie to gliniarz bo ten armijny coś grzebał przy swoim naramiennym panelu.

- Tak! Musicie mi pomóc! Muszę to odzyskać! Nim ktoś to zniszczy! To niedaleko! - doktor zaczął pokazywać gdzieś na ścianę choć pewnie chodziło mu o coś poza nią.

- Niedaleko? A dokładniej? I co to właściwie jest? -
zapytał spokojnie gliniarz spoglądając przez chwilę na wskazywaną ścianę.

- W dżungli! Ale tu blisko! - wskazywana ściana była ta frontowa przez którą weszli wszyscy. Wyglądało, że doktorowi chyba kojarzyła się ze wszystkim co było na zewnątrz. - A chodzi o walizkę z artefaktem. Wygląda jak taka dziwna skała czy skorupa ktoś nie obeznany mógłby wziąć za zwykły kamień. Ale ja go rozpoznam od razu! O tu mam holo! - powiedział zapalczywie i z wiarą naukowiec pokazując znane już Mathiasowi holo z artefaktem.

- No dobrze. Ale panie doktorze dżungla, nawet bliska, to trochę mało precyzyjny adres. Przykro mi ale musielibyśmy mieć coś konkretniejszego. - gliniarz popatrzył przeciągle na naukowca i ten wyglądał przez chwilę jak chłopiec który dowiedział się, że to tata z mamą podkładają pod choinkę prezenty. Ale nagle się rozpromienił.

- Ten kulturalny młodzieniec tam był! - twarz mu się rozjaśniła i wskazał na stojącego obok Black 6. - Jedyny kulturalny z tej całej bandy. Na pewno wie jak tam trafić no ja to się wszędzie dość łatwo gubię te wszystkie drzewa są dla mnie takie same. - naukowiec z nadzieją spojrzał na Mathysa a za nim powędrowało spojrzenie policyjnego strzelca wyborowego.

- To prawda? Wiesz jak tam trafić? Zaprowadziłbyś nas? - zapytał policjant bezpośrednio Mathysa.


- Tak, możemy się przejść. - odpowiedział Mathys.

- Dobra, to idziemy. - odpowiedział gliniarz. Doktor wydawał się być uradowany taką decyzją bo cieszył się jak dziecko. Dwaj mundurowi zachowywali znacznie więcej powagi i powściągliwości. Ruszyli więc we czterech. Mathys bez większych trudności odnalazł miejsce gdzie wyszli z dżungli. Im bliżej dżungli się zbliżali tym naukowiec wydawał się być bardziej zniecierpliwiony i zdenerwowany. Gdy zagłębili się w ścianę lasu tropikalnego znowu jakby znaleźli się w kompletnie innej krainie. Ze świata ucywilizowanego świata zalanego tropikalnym Słońcem asfaltu i betonu pod olbrzymią, zielonkawą tarczą gazowego olbrzyma który zajmował większą część nieboskłonu przeszli w półmrok plątaniny drzew, krzewów i pnączy rosnących chaotycznie jedne na drugich, i walczące bezustannie o brakujacą przestrzeń.

Doktor astroarcheologii od razu wydawał się znacznie bardziej zagubiony i mniej pewny siebie. Policyjny strzelec wyborowy zmienił broń w rękach z karabinu wyborowego na ciężki rewolwer. Latynos operował bardziej uniwersalną szturmówką więc nie potrzebował zmieniać broni. Co jakiś czas zerkał na panel na swoim ramieniu sprawdzając pewnie czy dron czegoś nie wykrył. W końcu dał znać, że wykrywa ślady ciepła, cały rejon, jakby po pożarze. Black 6 zorientował się, że gdzieś tu chyba biegnący Black 4 cisnął pościgowi na pożegnanie granaty. Wkrótce dotarł do nich charakterystyczny zapach wypalonego napalmu i spalonej dżungli.

Przez wypalony kawałek lasu szło się trochę łatwiej. Wśród nadpalonych drzew i wypalonych krzaków znaleźli kilka podobnie częściowo spalonych trucheł na pewno żadnych ludzkich czy ziemskich stworzeń. Widocznie granaty musiały objąć eksplozją choć część pościgu. Co by oznaczało, że były w chwili ataku już dość blisko uciekających Parchów.

Wkrótce na wyczucie Black 6, bo doktor mimo, że też tu był niedawno chyba kompletnie nie miał orientacji gdzie się znajdują więc musieli polegać na wyczuciu Parcha. Ale chyba byli “gdzieś tutaj” gdzie chyba była ta cała scysja o walizkę. Czwórka mężczyzn zaczęła więc przeszukiwać zarośla licząc na swoją spostrzegawczość i zwykły fart. Bez detektora jaki miał Black 4 a doktora najwyraźniej nie działał nie mogli dokładniej doprecyzować “adresu” walizki a więc i artefaktu.

Szczęście im jednak dopisało. Mathys wśród zarośli dostrzegł nienaturalny błysk w tych półmrokach i regularne linie tak nie pasujące do matki natury. Znalazł walizkę. Nadal zdeformowaną pociskami z broni Black 0. Artefakt leżał z krok dalej, pewnie tam gdzie i poleciał przy upadki. Naukowiec wydawał się być wniebowzięty z radości z odzyskania artefaktu. Wpakował go szybko z powrotem do walizki. Wyglądał jak nieregularna skała czy podobny obiekt o rozmiarach trochę mniejszych o klasycznej piłki futbolowej. Zostawało wrócić. Powrót przebiegł jednak bez zakłóceń. Znów pokonali te kilkadziesiąt metrów mrocznej dżungli by wyjść na zalany słonecznym blaskiem parking z którego była widać odległą o ostatnie kilkadziesiąt kroków bryłę klubu Haven. Światło dnia wszyscy chyba powitali z ulgą.

- Naprawdę! Naprawdę wam dziękuję! Cała ludzkość wam dziękuję! Ocaliliście skarb dla ludzkiej wiedzy i cywilizacji! - naukowiec wciąż kurczowo przyciskając poszarpaną pociskami i obklejoną liśćmi walizkę jedną ręką drugą gratulował i dziękował całej trójce mężczyzn. Stali między zdewastowanym frontem klubu a zaparkowanym busem do którego zaczynały pakować się Parchy.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 08-04-2017, 18:23   #85
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny MG, Cohena, Mike'a, Zombianny, Buki

Przed częściowo zrujnowanym klubem Haven stał, częściowo zrujnowany i spalony żółty, szkolny bus z nabazgranym na burcie napisem “PUSSYWAGON”. Wewnątrz za siedzeniem kierowcy siedział leniwie rozwalony operator ciężkiego pancerza wspomaganego z grupy Black o numerze 7. Przy busie stała niewiele drobniejsza postać w podobnym ciężkim pancerzu o numerze 1. Reszta grupy Brown i Black wychodziła z klubu lub inaczej dochodziła do pojazdu. Czas się zaczynał robić wąsko krótki. Wedle każdej z Obroży grupy Black zostało im 10 min oryginalnego czasu, 60 min rezerwowego i około 2 km do przebycia.

Owain schował otrzymane magazynki do kieszeni pancerza, po czym ruszył na zewnątrz za Padre.
Tuż przed speluną stał wehikuł, który wcześniej zauważył z daleka. Wtedy wyglądał zdecydowanie lepiej i nawet chałupniczy tuning niespecjalnie podnosił ocenę pojazdu. No, ale był i podobno działał. To wystarczy.
- Parchy i parchy, autobus na linii Wybuchowa dekapitacja - Życie na kredyt odjeżdża teraz. Proszę wsiadać. Bez broni nie wpuszczamy. - rzucił beztrosko na otwartym kanale.

Padre wsiadł, rozejrzał się po wnętrzu i powiedział:
- Kto chce miejsce przy oknie?

Grupa Black skompletowała się w końcu w żółtym pojeździe. Poza nimi miejsce obok Isabell zajął Karl który przejął rolę pilota wycieczki. Pokierowana jego wskazówkami Black 5 dojechała niezbyt daleko od zjazdu na parking przed klubem. Tam gliniarz kazał jej zwolnić intensywnie wpatrując się w lewą stronę drogi która wyglądała jak jednolity pas dżungli taki sam jak non stop odkąd droga przechodziła z sawanny w ten tropikalny las.

- O. To tutaj. - wskazał w końcu glina na jakiś fragment lasu. Gdy Krunt zatrzymała pojazd okazało się to być słabo widocznym przecinką w ścianie dżungli. Wyglądało jak wjazd w polną drogę podobny z jakiego wyjechali wcześniej po naprawieniu żółtego pojazdu. Tyle, że bez drogi i znacznie bardziej zarośnięty. Obroża nadal w tym miejscu pokazywała jednolitą dżunglę.
- Dobra to kiedyś miało być nie wiadomo w sumie co bo jakieś przekręty z inwestycjami były i każdy miał inny pomysł. Więc w sumie nic nie powstało. Ale dżunglę wstępnie wykarczowano. Droga jest prosto na północ ale szczerze mówiąc nie byłem tam od lat więc nie wiem jak to wygląda teraz i co tam może być. Więc uważajcie. Ale nie wiem jak inaczej mielibyście dojechać jakimś pojazdem do waszego Checkpoint. Patrzcie na mapę kiedy się zatrzymać. Powinniście dojechać chyba na jakieś kilkadziesiąt metrów. Dalej musielibyście pewnie przejść. - policjant poinstruował jak to jest z tą drogą która drogą właściwie nie była. Na oko i rękę Krunt to się szykował niezły off road z taranowaniem krzaczorów w roli głównej. Dżungla jak dżungla, pewnie błota i wody pełna. Rozpędzoną maszyną była jednak szansa by to przejechać. No i rozpędzoną maszyną mieli jeszcze szansę by pokonać te 2 km w te ostatnie 10 min czasu podstawowego. Jednak duża prędkość nie sprzyjała rozpoznaniu i ułatwiała wpadnięcie na co czy kogokolwiek.

- Ja wracam do klubu. Powodzenia. Przyda wam się. - Karl pożegnał się i wysiadł z autobusu. Ruszył z powrotem drogą jaką dopiero co przyjechali. Obsada autobusu została wewnątrz przed wjazdem w dżunglowy tunel którego nie było na żadnej mapie.

- Znajdź ładowarkę, podłącz telefon - syntezator mowy wyręczył Nash w przesyłaniu informacji. Gapiła się na gliniarza z dziwną miną, by finalnie wzruszyć ramionami i dorzucić - Są tam linki z Super Bowl. Chcę obejrzeć. - parsknęła, zamykając komunikator.

- Spoko, pamiętam. - uśmiechnął się gliniarz i machnął przyjaźnie dłonią do Black 8. Potem Isabell ruszyła. Gdy zanurzyli się w półmrok gęstej dżungli znowu znaleźli się w innym świecie. Bus wierzgał na każdym wyboju, do wnętrza na kierowcę i pasażerów przez rozbite okna wpadały liście, gałązki i całkiem spore gałęzie staranowane przez pojazdy przedzierający się przez kolejne przeszkody. Widoczność była raczej słaba. Krunt widziała czasem i dłuższy kawałek ale często nie było za wiele widać za najbliższych krzaków jakie zdołały wyrosnąć w wolnej przesiece. Najbardziej ryzykowne było to, że nie było widać najczęściej w ogóle powierzchni po jakiej jadą. Więc gdy wjeżdżali w jakąś kałużę czasem płytką a czasem głęboką, że bagnista woda wlewała się na podłogę dość wysokiego w końcu pojazdu, Black 5 i reszta dowiadywali się gdy w nią wjeżdżali.

I nią i resztą pasażerów trzęsło na tych wybojach tak bardzo, że musieli się trzymać siedzeń a i tak wierzgali po nich jak bus po tej drodze. Głowy też rzucało im na wszystkie strony utrudniając koncentrację na czymkolwiek. Jednak mimo wszystko licznik odległości zaczął maleć. 2200 m… 1900 m… 1600 m… 1300 m… 1000 m… I to malał w takim tempie, że nadzieja rosła na to, że jednak zdążą w tym podstawowym czasie. Jednak gdzieś na tym 1 km od celu Isabell zahamowała gwałtownie, zatrzymując wóz. Wszystkimi rzuciło w przód ale po chwili sytuacja się uspokoiła. Okazało się, że drogę tarasuje przewrócone drzewo którego bus nie dałby rady ominąć czy przesunąć. Para Parchów w ciężkich pancerzach wspomaganych spojrzała na siebie i w końcu wyszła na zewnątrz bu usunąć przeszkodę.

Owain opuścił pojazd za Jedynką i Siódemką, rozglądając się dookoła i ruszył za nimi, sprawdzając tyły.
Gdy doszli do drzewnego szlabanu, a chodzące wózki widłowe wzięły się do pracy, Owain ominął przeszkodę i zatrzymał się kilkanaście metrów dalej, przyklękając w błocie i sprawdzając teren po bokach i przed sobą detektorem.
- Te wasze fagasy powiedziały coś konkretnego o całym tym kramie? - odezwał się na ogólnym kanale, częściowo, by zabić czas, a częściowo licząc, że może trójka przydupasów Federacji okazała się lepszym źródłem informacji, niż jajogłowy wypłakujący sobie oczy za starymi kamykami.

Parchata 05 klepnęła od niechcenia dźwignię biegów w pozycję parkującą, po czym przyglądała się uprzątaniu drogi... ścieżki przed busem. Czas się kończył, bombki tykały. Odpaliła fajka, po czym podniosła się z siedzenia kierowcy, przechylając nieco w przód, w kierunku kręcących się przed pojazdem.
- Jak tam dziubaski, dajecie radę? - Zagadała.

- Ale wiesz, że te fagasy cię słyszą nie? - w słuchawkach grupy Black rozległ się głos gliniarza.

- Masz okazję sam się spytać. - burknęła Black 1 zmagając się do spóły z drugim operatorem pancerza wspomaganego. Drzewo musiało tu leżeć nie od wczoraj więc nieźle już wplotło się w poszycie lasu. Para operatorów ciężkiego sprzętu z trudem radziła sobie ślizgając się w miękkiej gliniastej glebie by przenieść zawalidrogę.

- Taa… Damy radę. - stęknął Ortega w odpowiedzi na pytanie Krunt. Widać było, że dają radę bo przestrzał robił się coraz większy. Choć szło im dość opornie to jednak chyba faktycznie powinni uporać się z tą przeszkodą.

Gdzieś w tym momencie gdy Black 1 i 7 zmagali się z zakleszczonym w błocie i obrośniętym zielskiem drzewem przenosząc go na pobocze a reszta grupy Black wciąż znajdowała się w busie Black 4 dostrzegł pewną nieprawidłowość. Detektor pykał uspokajająco więc, nie mogło chodzić o żaden ruchomy obiekt. A mimo to gdzieś w mrokach dżungli, po jednej stronie drogi usłyszał jakiś dźwięk. Coś co prawie na pewno nie było naturalnym odgłosami dżungli. Raczej brzmiało metalicznie lub jak jakiś mechanizm. Cichy i na granicy słyszalności więc albo bardzo daleko albo bardzo cicho. Brzmiało podobnie jak pancerze wspomagane obok ale kierunek w ogóle się nie zgadzał. I nie robił tyle hałasu z łamaniem gałęzi i jękiem przeciążonych serwomotorów. Owain wzrokiem nie był w stanie w tej chwili nic zlokalizować. Drzewo już prawie zostało przesunięte i droga dla “Pussywagon” była już prawie wolna.

Black 5 stojąc w swojej szoferce miała wrażenie, że poza rumorem jaki wydawała para opancerzonych pracusiów chyba słyszy coś jeszcze gdzieś z głębi dżungli. Coś co kojarzyło jej się z silnikami, metalem i mechanizmami. Siedzący przy rozbitym oknie Black 0 nie był pewny ale chyba jakby coś tam w dżungli oprócz mozolących się z takim trudem operatorów ciężkich pancerzy było coś jeszcze.

- Zaklinowało się gówno. - warknął rozzłoszczony Latynos z numerem 7 na pancerzu.

- Weź z tej i pchnij. Ja pociągnę z tamtej. Jak się przeważy to powinno pójść. - odpowiedziała tak samo zdyszana i zirytowana Bradley. Przeszła na drugą stronę pnia i obydwoje zaczęli jeszcze raz zmagać się z tym cholernym drzewem. Gdyby odsunęli go o ten ostatni kawałek droga powinna być już wolna.

- Taki masz super słuch, to gadaj, a potem wypad z naszego kanału. - zabrzmiała odpowiedź Czwórki, który jednocześnie wstał i podszedł do linii drzew, po stronie z której dobiegło go tak niepasujące do naturalnych dźwięków dżungli brzmienie.
- Możliwy kontakt, mechaniczne odgłosy, kierunek wschodni, na razie brak ruchu. - poinformował, wchodząc między pierwsze drzewa i wycelowując detektor we wzmiankowaną stronę.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 08-04-2017 o 18:26.
Cohen jest offline  
Stary 08-04-2017, 22:30   #86
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Po dziwacznej scenie na schodach, i wyjaśnieniu, co do wyjaśnienia było, Isabell zaprowadziła Nash do jednego z pokoi na pięterku… który najpierw sprawdziła z pistoletem w dłoni, na szybko zaglądając w różne zakamarki, żeby nie było czasem jakiś przykrych niespodzianek w nieodpowiednich momentach. Zamknęła drzwi od pokoju na klucz, zatarasowała je nawet małą szafką, po czym rozejrzała się i podobnie po łazience.

- Wygląda czysto - Powiedziała kobieta, po czym odwiesiła swój karabin blisko prysznica, tak na wyciągnięcie ręki. Podobnie postąpiła z pistoletem, schowanym już do kabury, który wraz z pasem przewiesiła na samej ściance kabiny prysznicowej. Miecz ściągnięty z pleców oparła o jedną ze ścian, po czym zaczęła powoli rozpinać swój pancerz, co pewien czas zerkając na swoją towarzyszkę. A sądząc z lekkiego drżenia jej dłoni, albo była nerwowa, albo… podniecona? A może i jedno i drugie?

Pokój różnił się diametralnie od tego, do czego Ósemka przez ostatnie lata przywykła. Nie straszył oczu sterylną bielą ścian, wystrój wybiegał poza rzucony na ziemię materac i jarzeniówkę zamontowaną w suficie, daleko poza zasięgiem rąk więźnia. Miał też okna, przez które do wewnątrz wdzierało się światło dnia, wraz z widokiem na zieleń dżungli, niebo i słońce. Pod ścianami stała kolekcja szaf, szafek i szafeczek, teraz rozbebeszonych i wypluwających na podłogę plątaninę wszelakich ubrań. Najbardziej jednak Parchowi spodobały się łóżka, takie prawdziwe - z poduchami, narzutami, kocami, prześcieradłami i tym wszystkim, co na porządnym meblu wypoczynkowym znaleźć się powinno.
- Zdefiniuj czysto - Obroża odezwała się za kobietę, gdy ta szybkim krokiem przeszła przez pomieszczenie, wchodząc od razu do łazienki. Po drodze tylko tęsknym spojrzeniem omiotła meble, lecz szybko prychnęła, ładując się od razu pod prysznic w pancerzu. Karabin zostawiła przy wejściu, pospiesznie odpięła kolekcję granatów i dorzuciła na kupkę przy progu. W to samo miejsce poleciał krótki gnat.

- Nie ma żadnych pieprzonych potworków - Odpowiedziała Black05, mocując się z kolejnymi zapięciami pancerza, i ten w końcu wylądował na podłodze. Następnie przyszła kolej na buty, kombinezon więzienny, i w końcu była już w samej bieliźnie. Spojrzała na kobietę w kabinie.
- Syfisz strasznie tym błotkiem… no ale chyba już się spłukałaś - Stanęła w końcu za nią w kabinie, a dłonie Isabell objęły Nash w pasie - Wyciągamy Cię z tej konserwy? - Zamruczała.

Skrzek potwierdzenia utonął częściowo w szumie lejącej się spod sufitu wody. Spływała po rudych włosach, piegowatej skórze i ciemnym pancerzu, zmywając pozostały po wizycie w kanałach, cuchnący osad. Ósemka robiła bałagan, ale specjalnie jej to nie obchodziło. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się pod nosem, bardziej widząc niż czując ruch za plecami, a także ręce błądzące po okolicach talii. Odkleiła łapę od wyłożonej jasnymi kafelkami ściany, przenosząc ją na okolice kołnierza. Kliknęło zapięcie, potem drugie i jeszcze jedno, a ciężki element ochronny wyleciał z kabiny, lądując z łoskotem na panelach w pokoju obok.
Naraz obróciła się na pięcie, stając twarzą w twarz z Krunt. Posłała lewą brew ku górze, przyciągając kobietę do siebie i zamykając w ciasnej obręczy wciaz pancernych ramion. Próbowała coś powiedzieć, lecz powietrze zamiast słów przeszedł tylko niski warkot, pasujący do głodnego spojrzenia. Isabell za to nie miała zamiaru niczego mówić. Zamiast tego, ujęła twarz Nash w dłonie, po czym złożyła na jej ustach pocałunek. Najpierw delikatny, ulotny, ledwie skubnięcie warg, po chwili jednak o wiele bardziej gorący, i odrobinę chaotyczny. Całując ją, szarpała się nieco z resztą ubioru Black08, chcąc ją z niego wyswobodzić. Przeszkadzały jej w tym ręce drugiego Parcha, zachłannie wodzące po odsłoniętych plecach i karku, by w finalnej fazie skupić uwagę na dole. Złapały za mokre pośladki, wpijając się w miękkie ciało i przyciągając je do siebie.
Nash przyjęła pieszczotę chętnie, od razu przechodząc do kontry. Całowała zachłannie, agresywnie, smakując oddech blondynki i przygryzając jej dolną wargę.
- Och! - Jęknęła kobieta w przerwie między pocałunkami, po czym zaśmiała się gardłowo, na nieco bardziej stanowcze postępowanie z jej osóbką. Udało jej się w końcu jakoś rozpiąć górę Nash, odsłaniając dwie apetycznie wyglądające, nagie półkule. Błysnęły oczy Isabell, i po złożeniu kilku namiętnych pocałunków na ustach Nash, ześliznęła się nieco w dół jej ciała, całując, lekko kąsając i liżąc piersi towarzyszki.

U góry usłyszała pełen zadowolenia pomruk, ręce Black 8 przygarnęły jej głowę do odkrytego torsu, wplatając palce we włosy. Chwilę tam grasowały, błądząc zawzięcie po potylicy i badając zwodniczo delikatnie tył karku. Przesunęły się ku górze, okrążając kości policzkowe i skronie. Stała wyprostowana jak struna, sapiąc przez nos i wydając z siebie monotonny, chrypiący dźwięk nasycony satysfakcją. Pomagając sobie zębami, pozbyła się rękawic, dzięki czemu zniknęła ostatnia bariera dla dotyku. Kolejne elementy pancerza przeleciały przez łazienkę, a Nash w tym czasie przechyliła nieznacznie tułów, skupiając uwagę rąk w podobnym rejonie co Krunt. Jednym szarpnięciem pozbyła się stanika, nie patrząc że rozrywa materiał, miast go rozpiąć. Chwyciła jej piersi od dołu, ważąc je w dłoniach. Badała ich ciężar, sprężystość. Kciukami drażniła sterczące, mokre od wody sutki i spod przymrużonych powiek spoglądała na pracujące zawzięcie usta… które w końcu zeszły niżej, a sprawne dłonie zsunęły spodnie Nash w dół, i te wylądowały na kostkach Black05. Usta i język zataczały małe okręgi po brzuchu kobiety, wokół pępka, a potem niżej i niżej, jednak chyba się z nią drażniła, omijając jej myszkę, pieszcząc wokół niej. Isabell pomogła ściągnąć jej buty i pozbyć się do końca spodni, po czym klęcząc przed kobietą, rozchyliła dłońmi nieco jej nogi, a same dłonie prześliznęły się na pośladki Nash, lekko je ugniatając.
- Pachniesz słodko - Szepnęła, z nosem w jej kroczu, po czym zachichotała. Sama Black08 wyczuła zaś oddech prosto na swym kwiatku, co już samo w sobie doprowadziło ją do lekkich dreszczy. Po chwili zaś wpiły się tam w nią łapczywe usta.

Ruda potylica z hukiem przydzwoniła w kafelki, reszta ciała się naprężyła, a pomruk przeszedł w głośnie westchnienie. Dyszała przez uchylone usta, poddając się pieszczotom ze wzrokiem wbitym w sufit. Każdy dotyk i liźnięcie przeszywał mięśnie prądem, biodra wypychały się do przodu. Lewa noga wylądowała na krawędzi wanny, ułatwiając kochance dostęp i zwiększając pole manewru.* Do ust i języka dołączyły z kolei szybko sprawne paluszki, które najpierw delikatnie przesuwały się po obwodzie, stymulując samym dotykiem, gdy zaś Nash zaczęła bardziej pojękiwać, wśród coraz intensywniejszych harców języka Isabell, jeden z owych paluszków wniknął w głąb. Powoli, choć stanowczo, zagłębił się w ciele prysznicowej kochanki, dodatkowo wywołując fale rozkoszy.
Macające na oślep ręce Ósemki zwaliły z półki masę kosmetyków, łapiąc śliski rant dla utrzymania lepszej równowagi. Chrypiała głośno, zgrzytając do kompletu zębami. Przez jej ciało przeszła pierwsza fala dreszczy, potem kolejna. Wolną dłoń położyła na blond głowie, dociskając ją do podbrzusza. Trwała tak, zawieszona w malignie, łapiąc spazmatycznie powietrze i zaciskając puslacyjnie mięśnie na penetrujących ją palcach.
Stała tak dłuższą chwilę, uspokajając oddech i tętno, zaś resztki spełnienia napełniały kończyny ołowiem, odejmując chęci do poruszania się gdziekolwiek. Osunęła się po ścianie, z mokrym chlupotem siadając na podłodze, tuż przed Krunt. Zamruczała gardłowo, czule odgarniając jasny kosmyk z jej twarzy i zawinęła go za mokre ucho. Z uśmiechem podniosłą rękę, zataczając palcem koło. Gest zamiany był raczej zrozumiały. Dla ponaglenia pocałowała śliskie usta, przygarniając ich właścicielkę do siebie.

Isabell po odwzajemnieniu pocałunku, pochwyciła czule dłonie Nash w swoje, po czym spojrzała jej z miłym uśmiechem w oczy. Klęcząc przed nią, z zaciśniętymi kolanami odezwała się szeptem:
- Nie byłam z Tobą całkiem szczera, nie wiesz czegoś, co wyjaśni sytuację na schodach... - Puściła jej dłonie.

Wzrok Isabell skierował się w dół własnego ciała, lekko rozchyliła uda, a wtedy naprężona zawartość kobiecych majteczek nieco podskoczyła w górę. Zdecydowanie znajdowało się w nich więcej niż powinno, i zdecydowanie jak najbardziej gotowe do akcji. Sama Black05 odwróciła szybko wzrok gdzieś w bok, a jej usta przybrały kształt poziomej linii. Oczekiwała reakcji Black08, a być może… i ciosu w twarz? Nie byłby to pierwszy raz.

Kopara Ósemki opadła do parteru i gdyby nie zawiasy, szczęka wylądowałaby na glebie, a wraz z nią posypałyby się zęby, niczym z drzew jesienną porą. Wybałuszyła oczy, wodząc nimi od krocza do twarzy Krunt, a wyraz piegowatej gęby nie należał do szczególnie mądrych, albo bystrych.
-E..eee-e…? - wydobyła z siebie pytające stęknięcie, by sekundę później sie rozkaszleć. Splunęła zaraz na łazienkowe płytki, obserwując kątem oka jak biały glut flegmy spływa po równie białej powierzchni. Trafiła się jej laska z bonusem, tego sie nie spodziewała, w życiu!
- Zaskoczenie - wystukała szybko na Obroży, widząc minę drugiego Parcha. Zamknęła usta, układając je w twór uśmiechopodobny. Wolną ręką ujęła ostrożnie jej brodę, obracają całą blond głowę w swoją stronę. Drugą łapą przebierała po holokawiaturze zaś lektor przekładał pisane w pośpiechu litery na dźwięki - [i]Było powiedzieć. Kurwa. Nie ma problemu. Muszę to przetrawić. Przyzwyczaić. Przygotować. Jest ok. Ale to na następny CH. Bo to będzie dłuższa sprawa. Nie na szybko. Nie masz się czego wstydzić -wzruszyła ramionami gdy syntezator przestał nadawać. Szybko i w ciszy ubrała się, pakując na grzbiet pancerz w trybie ekspresowym. Nienawidziła być zaskakiwana.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 08-04-2017 o 22:35.
Zombianna jest offline  
Stary 08-04-2017, 23:17   #87
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Maya czuła jak Johan bez większych trudności wnosi ją na piętro. Potem bez specjalnej finezji kopnął jakieś drzwi i za nimi ukazał się pokój. Automaty wciąż działały na tyle, że wyczuwając ruch ludzi wewnątrz rozjarzyły się światłami. Wnętrze okazało się zbytnio nie odbiegać od przeciętnego hotelowego standardu. Poza tym, że szaf było więcej i chyba tu ktoś mieszkał od dłuższego czasu. Pewnie kobieta albo kobiety sądząc z zauważonych ubrań. Ale Brown 0 podczas biegu podskakiwała głowa na wszystkie strony, więc niezbyt dobrze jej się dostrzegało szczegóły. Marines postawił ją w końcu na posadzce łazienki której światła też rozjarzyły się wedle programu automatów. Wyglądał na szczęśliwego i zadowolonego czy to z niesionej dziewczyny, swojego wyczynu, czy tego co dopiero miało się stać.
- No i jesteśmy. - wysapał wodząc po twarzy Vinogradovey rozgorączkowanym spojrzeniem. - Mówiłem ci, że znajdziemy. - powiedział odgarniając jej ciężki od paskudztwa kosmyk włosów z niewiele czystszej twarzy.

- To...em... pancerze też musimy wyprać i… dobrze ci poszło. Z tymi schodami i szukaniem - Parch bąkała i zacinała się, czerwona na twarzy. Uśmiechała się nerwowo, mimo że facet się jej podobał już w chwili gdy go wyciągała z kokonu, czuła się spięta. Tak bez randki, wypadu do kina… czy czegokolwiek innego? Od razu? - Postawisz mnie pod prysznicem? Szkoda brudzić podłogę.

- Pewnie. - kiwnął głową Johan bez trudu właściwie wstawiając ją do wanny. Sam odkręcił kurki i z głowicy popłynęła czysta woda. Na kurkach jednak został odcisk jego palców. Teraz jakby zawahał się. Spojrzał na kobietę w Obroży jakoś inaczej. Wahał się. - Znaczy… - zaczął i urwał prawie zaraz chyba nie wiedząc co i jak powiedzieć. - Słuchaj mogę ci pomóc, nie? - powiedział sięgając po głowicę prysznica i nakierowując strumień na napierśnik Brown 0. Woda od razu spłukiwała wierzchnią warstwę syfu odkrywając właściwą fakturę i barwę pancerza.
- Ale jak wolisz sama… - wzruszył ramionami i ogólnie machnął wygoloną głową w stronę drzwi które przed chwilą w takim rozpędzie prawie staranował. - Tak tylko pomyślałem, że wiesz, razem byłoby fajnie. - powiedział w końcu ocierając jakiś brązowawy odbryzg z policzka Mayi. - Wiesz ty byś pomogła się umyć mnie ja bym pomógł tobie. Taka wymiana. - tłumaczył przygryzając nieco nerwowo wargę niepewny co odpowie kobieta którą właśnie wsadził pod prysznic w całym uwalonym kanałowym syfem oporządzeniu. Dno wanny już teraz zaczęło spływać brunatną breją ale woda regularnie i powoli przywracała oryginalny wygląd.

- Nie, nie, to nie tak! - uniosła ręce chcąc chyba bardziej uspokoić siebie, niż jego. Strzelała oczami po jego twarzy, oporządzeniu, ścianach i suficie, co jakiś czas schodząc w dół na własny pancerz. - Będzie mi miło jeżeli zostaniesz i mi z tym pomożesz, potem ja pomogę tobie… się umyć! I pancerze też! I… o rany - Robiła się przy tym coraz bardziej czerwona i spanikowana, aż opuściła ramiona i wyjaśniła kałuży pod stopami - To nie tak, że… nie jestem w tym najlepsza, okey? Nigdy nie wiem co powiedzieć… i ten… co robić… gorzej jak mi się ktoś... ktoś podoba, a ty… no już tam na dole. Do tej pory raczej… po pewnym czasie, nie tak od razu... - wyrzucała z nerwowym uśmiechem i rosnącą paniką. Zaraz koleś się wkurzy i sobie pójdzie, a nie o to chodziło. W odruchu ostatniej szansy złapała go za przedramię.
- Chcę. Zostań i… zostań. Zaraz przestanę gadać i… zostań. - poprosiła.

- A! - twarz marine nagle się rozpogodziła. Wyglądał jakby z piersi spadł mu ogromny ciężar. - Nie przejmuj się, ja się wszystkim zajmę. - powiedział z przejęciem i uspokajająco. Zrobił krok przestępując próg wanny i też znalazł się w środku razem z Brown 0. Głowica zaczęła oblewać ciepłym strumieniem czystej wody coraz to nowe połacie kombinezonu i pancerza. Przód już miała w większości w miarę czysty.
- Odwróć się. Tu już prawie jest w porządku. - powiedział cicho i położył jej dłoń na ramieniu tak by odwrócić ją tyłem do siebie. Gdy to zrobiła poczuła jak ciepły strumień spływa jej po głowie, przenikając przez włosy, ściekające po nich aż do samej skóry. Woda zbierała ze sobą maź jaka towarzyszyła Vinogradovej od kanałów. Po chwili do wody dołączyły palce Johana gdy opuszkami przesuwał po jej włosach. - Zaraz będzie dobrze. Widzisz tak jest o wiele lepiej. Ładna z ciebie dziewczyna, wiesz? - mówił gdy na chwile przerwał swoje czyszczące zabiegi by sięgnąć po butelkę z jakimś płynem. Po chwili po ciemnych włosach informatyczki spływały już pachnące całkiem inaczej niż zmyta właśnie maź mydliny. Barwę też miały wręcz kontrastowo inną. - No widzisz? Tył już też masz właściwie zrobiony. - uśmiechnął się co dało się słyszeć w jego głosie mimo, że nie widziała jego twarzy.

Ciepła kąpiel działała kojąco, smród też powoli malał, zastąpiony przez intensywny zapach truskawkowego szamponu. Brown 0 w miarę upływu czasu i wody wydawała się mniej spięta. Zamknęła oczy kiedy Mahler zajął się jej włosami.
- Ładna? W tej obroży? - spytała i skrzywiła się. Gadał tak bo chciał zaliczyć. Przecież była kryminalistą. Stała obrócona do niego plecami, wlepiając uparcie wzrok w kafelki na ścianie - Dziękuję… to ten… teraz ja mam umyć ciebie, tak?

- No. Ładna. Nie myśl teraz o tej Obroży. - powiedział przybliżając twarz do jej mokrych włosów. Właściwie mówił tuż przy jej mokrym uchu tak, że czuła na nim jego oddech. - No możesz mnie umyć teraz. - zgodził się z jej słowami. Zjechał myjącą dłonią z jej głowy i włosów na jej ramię. - Albo jak chcesz możemy ci umyć kombinezon pod pancerzem. Oczyścić z tego syfu. - powiedział nakierowując strumień wody na jej napierśnik.

Pokiwała głową nie wiadomo do której części jego wypowiedzi, ale wyciągnęła rękę i odebrała słuchawkę. Obróciła ją, drugą ręką ściągnęła ręcznik z wieszaka. Z jego pomocą ścierała muł i czarną maź, aź blacha napierśnika zalśniła pierwotną barwą. Gapiła się uparcie tylko w miejsce omiatane przez wodę, trąc je zawzięcie z wypiekami na twarzy. Stanęła na palcach żeby oczyścić mężczyźnie naramienniki i dalej - ramiona i dłonie. Mniej problemu było z głową, bo dzięki krótkim włosom sprawa poszła szybko. Odrzuciła brudny ręcznik, sięgając po szampon.
- Pochyl się - poprosiła, patrząc gdzieś w bok. Truskawkowa piana wpierw zrobiła się ciemna, dopiero przy drugim podejściu przypominała tą znaną zwykle z kąpieli. Pracowała sumiennie, aż skóra powyżej kołnierza wróciła do stanu pierwotnego.
- Też… też masz kombinezon pod pancerzem? - bąknęła cicho.

- A co? Chcesz zobaczyć? - Mahler uśmiechnął się lekko, unosząc nieco ironicznie brwi. Ale raczej nie czekał chyba tak naprawdę na odpowiedź. Odpiął co trzeba i zdjął pancerz po czym rzucił go poza wannę. Pod pancerzem ukazał się zwykły mundur polowy. Na nim też odznaczyła się śmierdząca kanałowa maź ale było jej znacznie mniej niż na zewnętrznym napierśniku. Wcześniej marine poddawał się bez oporów czyszczącym zabiegom Vinogradovej. Wydawało się, że dobry humor i zadowolenie mu wraca. - Nieźle ci idzie Mayu. Masz do tego rękę. - uśmiechnął się mówiąc łagodnie gdy kończyła zmywać pancerz. Uniósł powoli dłoń do jej brody tak, że musiała spojrzeć na jego twarz. - No. Naprawdę ładna dziewczyna z ciebie. - mruknął patrząc w jej mokrą, oczyszczoną twarz. Zaczął przybliżać swoją twarz do jej twarzy nakierowując swoje usta ku jej ustom.

- Do… dobrze ci w mundurze - powiedziała cokolwiek, byle tylko przerwać krępującą ciszę. Zabrała ręce kiedy po nią sięgnął, przełknęła ślinę tak głośno, że na pewno słyszał mimo szumu prysznica. Serce waliło jej w zastraszającym tempie, słyszała jego dudnienie w uszach. Czerwień z twarzy przeszła na szyję i dalej pod pancerz. Nie wiedziała co zrobić z łapami, więc opuściła je wzdłuż tułowia, zaciskając pięści. Sztywna jak kołek wysunęła głowę do przodu, całując go niewprawnie i z obawą. Pierwszy kontakt przypominał postawienie pieczątki, drugi był już dłuższy, nie uciekła też po nim do tyłu, tylko przestąpiła z nogi na nogę.
- Pomożesz… pomożesz mi z tą blachą? Mów… co mam robić, proszę - spojrzała w dół na pancerz. Wszystko, byle nie patrzeć na żołnierza.

- Pewnie. - skinął głową. Nie było za bardzo wiadomo na co się właściwie zgodził czy potwierdził. - Dobrze jest objąć kogoś. Jak się go lubi. By pokazać, że się go lubi. Jak w tańcu. Lubisz tańczyć Mayu? - powiedział i zapytał łagodnie. Sam położył na jej ramionach swoje dłonie jakby naprawdę zamierzał z nią zacząć tańczyć w wannie. Zbliżył jednak znowu swoje usta do jej ust całując ją ponownie. Potem przesunął dłonie tak, że zaczął majstrować przy jej pancerzu. Po chwili to co trzeba puściło i odrzucił parchowy pancerz na podłogę. Spod pancerza wyglądał tradycyjny, pomarańczowy, więzienny kombinezon.

- Podobno mam dwie lewe ręce i nogi. Ciągle depczę po stopach. - dziewczyna wysiliła się na dowcip, parsknęła krótko, ale dobry nastrój szybko prysł i wróciło zdenerwowania które próbowała ukryć. Ściskała go za ramiona żeby nie widział drżących dłoni, oddała pocałunek i dała się rozebrać do obrzydliwie pomarańczowego uniformu. - Z komputerami idzie mi lepiej, nie śmieją się ani nie wkurzają gdy coś schrzanię… ciągle coś chrzanię. Z ludźmi - wypaliła ze złością zanim zdążyła zatrzasnąć język za zębami. Nabrała powietrza i dodała na wydechu - Tak jak teraz… marnujesz czas, na pewno cię irytuję. Jesteś taki miły, naprawdę cię lubię… i nigdy tego nie robiłam. Kiedyś myślałam że mam czas, a potem… teraz już go… - wzruszyła ramionami, odwracając głowę do ściany i powiedziała cicho - Mam cię rozebrać?

- Ciiiii…. - uspokoił ją Johan, klepiąc uspokajająco po ramieniu. - Jest dobrze. Nie bój się nic nie schrzanisz. - pocałował ją znowu w usta tym razem nieco dłużej zawadzając swoimi wargami o jej. - No chodź. Zacznij. - sięgnął po jej dłonie unosząc je do swojej piersi tak, że mogła zacząć rozpinać mu guziki. Po chwili puścił jej dłonie by mogła operować nimi swobodnie. Sam przejechał po rękawach jej kombinezonu na jej barki. Stamtąd jego dłoń przejechała tuż pod Obrożą a palce musnęły jej szyję. Zatrzymały się na suwaku jej kombinezonu.

Suwak przeciwko guzikom, potyczka na śmierć i życie. Brown 0 sztywnymi palcami pokonywała zapięcia od góry do dołu, z każdym walcząc przez dłuższą chwilę. Nie chciały się poddać, stawiały czynny opór nie chcąc dać się wyłuskać i rozpiąć.
- Zawsze tak ciężko idzie? To nowy mundur? - skupiona na tym zajęciu zadała dwa szybkie pytania, zaciskają usta w kreskę. Łatwo było mu mówić, to nie on stał jak sparaliżowany kołek i smędził zamiast miło spędzać czas. Na pewno żałował, że nie zgarnął kogoś innego. Głośnej i rozgadanej Diaz na ten przykład. Albo ich kierowcy z masą blizn. Albo milczącej Zoe. Bo za pancermamuśką chyba nie przepadał. Bluza w końcu się poddała, a Vinogradowa ostrożnie ściągnęła ją z barków marine, jakby rozbrajała bombę. Rzucała mu pytające spojrzenia, upewniając się że nie ma nic przeciwko.

- Mokry. - odpowiedział spokojnie marine. Na jej nieme pytanie lekko skinął głową i mogła mu ściągnąć swobodnie mundur. Pod spodem ukazał się zielonkawy podkoszulek i już sam Johan. - Pozwól, że ci pomogę. - mruknął wciąż lekko uśmiechnięty i jednym ruchem zdjął z siebie mokry podkoszulek odrzucając go gdzieś na podłogę. Został w samych spodniach i butach z odkrytym torsem. - Nie bój się. - powiedział kładąc sobie jej dłonie na swoim torsie. Sam wreszcie zabrał się za jej suwak. Dotąd rozsuwał go tak powoli, że właściwie można by powiedzieć, że miała w tej chwili śmiały ale jednak tylko dekolt. Teraz Mahler poczynił sobie śmielej rozsuwając jej kombinezon do końca. W rozsuniętą szczelinę od razu wdarła się ciepła woda przylegając materiał jej podkoszulki do jej ciała. Dłoń mężczyzny nieśpiesznie sunęła z powrotem ku górze po jej brzuchu i kierując się ku piersiom.

- Nie boję się… tylko denerwuję. Trochę… ojej - wymamrotała, wpatrzona jak pozbywa się t shirtu. Przytakiwała na wszystko co mówił, zaczynając się uśmiechać. Ciągle była czerwona, a rozpięty kombinezon odsłaniał następne fragmenty zaróżowionej skóry. Odzyskiwała w miarę normalną barwę dopiero nad pępkiem.
- Eee… dużo ćwiczysz? - wypaliła, kiedy położył jej dłonie na sobie. Głupio było przyznać, że pierwszy raz macała faceta. Na filmach wyglądało kompletnie… inaczej. Ale to co miała przed sobą było lepsze od obrazu wyświetlanego na holo.
- M… masz tu plamę - powiedziała ostrożnie, zabierając z półki butelkę szamponu. Namydliła ręce i znowu przytknęła je do jego ciała, kolistymi ruchami pozbywając się zabrudzeń. Westchnęła głośno, czując jak przypuszcza atak frontalny. Podstępny, od dołu. Zrobiła krok do tyłu, przykleiła się plecami do ściany.
- Przepraszam… denerwuję się… trochę bardzo - przyznała i wróciła do przodu, łapiąc go za ręce i umieszczając tam gdzie poprzednio - Jest… jest bardzo miło.

- Heejj… Spokojnie. Widzisz Mayu? - zawiesił wzrok gdy na moment przechwycił jej dłonie. Głos na tyle nagle umilkł, że budziło to zaciekawienie by spojrzeć na twarz właściciela. Poczekał aż choć na moment skrzyżuje z nim spojrzenia. - To nic nie boli. - powiedział i na moment przystawił jej dłoń do swoich ust całując je lekko choć wciąż patrzył na nią i jej twarz. - Nie dzieje się nic złego. - dodał całując podobnie jej drugą dłoń. - Jest miło. - szepnął kładąc z powrotem jej dłonie na sobie. - Tobie i mnie. Jest miło. Fajnie. Dobrze. - dopowiedział wracając swoimi dłońmi do niej i jej kombinezonu. - Pobaw się tutaj. A ja się pobawię tutaj. - wskazał brodą gdzieś w dół na siebie by po chwili wskazać na kobietę na przeciwko. Jego dłonie zahaczyły i zsunęły górę kombinezonu. Na moment musiał przerwać zabawy kobiecych dłoni by wysupłać najpierw jedno ramię z żółtawego rękawa a potem następne. Jaskrawy materiał wreszcie opadł zawieszony na pasku i Vinogradova została poza tym w samym, przemoczonym podkoszulku.

- Pobawić? - mrugnęła parę razy, rozejrzała się też po wnętrzu kabiny - A… ale nie mam śrubokręta… a tu nie ma czego programować… ach - wyraziła się mało pewnie, ale w końcu załapała że nie o jej zabawy mu chodzi. Speszona wróciła łapkami tam gdzie polecił, przesuwając je po jego piersi, ramionach i brzuchu. Obwodziła palcami zarys mięśni, wyginając kąciki ust do góry. Rzeczywiście fajna sprawa.
- Chyba… powinniśmy zdjąć spodnie - doznała nagłego olśnienia. Posłała szybkie spojrzenie do jego twarzy sprawdzając czy się nie zagalopowała z propozycjami.

Chyba się zagalopowała. Przynajmniej jak tak zaraz spojrzała szybko na mokrą i chyba zdziwioną twarz marynarza. Ale to chyba odkąd wspomniała ten śrubokręt. Gdy teraz podniosła na niego twarz i wspomniała o spodniach jakby się zmitygował, że chyba nie ma zbyt mądrego wyrazu twarzy po tym śrubokręcie.
- Heh! No pewnie. Bez zdjęcia spodni i reszty nie będzie tak fajnie. - uśmiechnął się i chyba świetny humor znów mu wrócił do pełni formy i normy. - No śmiało Mayu. Na pewno sobie poradzisz. - zachęcająco wskazał na swoje spodnie. Jednak podniósł wzrok i uśmiechnął się tym razem w chytrym odcieniu. - Chyba, że wolisz, że ja ci zacznę. - wskazał dłonią mniej więcej w stronę jej bioder i zapięcia jej spodni.

- A może jednocześnie? Nie będzie kłopotu z wyborem - uśmiechnęła się nieśmiało, kierując dłonie w dół. Guzik spodni stawiał zaciekły opór, nie chciał się poddać bez walki i chciał pozostać nierozpięty. Poradziła sobie z nim i wzięła się za ten niżej, starając się operować samym materiałem bez wchodzenia w kontakt z ciałem pod spodem. - Z serwerami idzie prościej - mruknęła tonem skargi, marszcząc czoło i zagryzając wargi. Uparte zapięcie nijak nie chciało podjąć współpracy, mokrą i sztywną tkaniną ciężko się operowało.
- No rozepnij się! - rzuciła ze złością pod adresem garderoby, szarpiąc mocniej niż zamierzała. Rozległ się trzask i guzik wystrzelił w powietrze, odbijając się od rantu wanny i spadając w błotko pod ich nogami. Widząc to dziewczyna zabrała ręce do siebie.
- Przepraszam! - wydyszała gorączkowo, od razu przyjmując pasywny ton - Przyszyję ci go, nie chciałam. To chyba nie był dobry pomysł.

Brwi Johana znów nieco podskoczyły do góry. Może nawet chciał coś jeszcze powiedzieć ale akurat wtedy cichutko trzasnął guzik jego spodni. Cichutko ale jednak jakoś nie dało się tego przegapić. Zwłaszcza jak tak błysnął i potoczył się na dół. Przez chwilę chyba oboje się wpatrywali w brzęczący cichutko krążek metalu zawijający coraz szybsze i coraz drobniejsze okręgi na podłodze.
- Ciii… Spokojnie, nic się nie stało. - pokiwał dłonią w uspokajającym geście mężczyzna w wannie do kobiety stojącej w wannie. - Pokażę ci sztuczkę na takie okazję dobrze? - powiedział i lekko uniósł dłonie tak, że położył je na jej barkach. Oczy na chwilę zawiesiły się na mokrym, ciemnoróżowym od wody materiale obecnie w większości gładko i ciasno przylegającym do ciała kobiety. Zwłaszcza w tych bardziej wypukłych z przodu rejonach. Oblizał lekko wargi i wrócił oczami do jej twarzy.
- Czasem łatwiej jest rozpiąć komuś spodnie jak swoje własne. - powiedział szeptem jakby zdradzał jej niesamowicie ważny sekret. Jego dłonie napierając na jej barki z przeciwległych do siebie kierunkach obróciły kobietę wokół własnej osi. Przybliżył się do niej tak, że poczuła na już prawie nagich plecach ciepło jego przylegającego do nich ciała. Oddzielała ich tylko cienki i mokry materiał jej topu jaki miała pod kombinezonem. Jego dłonie zaczęły sunąć po jej ciele, bardziej bokiem ale jednak zahaczając o jej sterczące z przodu podstawy jej półkul. - Łatwiej jest czasem od tyłu. - wyszeptał prawie prosto do jej ucha gdy jego dłonie przebyły przez jej mokry brzuch i zakończyły wędrówkę na przodzie jej spodni. Niejako przy okazji znalazła się obramowana między nim a jego ramionami. Jego palce chyba bez większego trudu poradziły sobie z jej guzikiem i zamkiem rozsuwając go z cichym zgrzytem. Spodnie już miała właściwie rozpięte. Ale mężczyzna nie cofał dłoni. Czuła jego kciuk jeszcze na swoim brzuchu ale palce już na wyswobodzonych spod suwakowej kurateli majtkach.

- Tobie tak gładko idzie, robiłeś już to wcześniej? - nie dokładnie o to chciała zapytać, ale bliskość i dotyk na plecach nie dawał się skupić. Patrzyła w dół na zręczne dłonie, przestąpiła z nogi na nogę. Kolorem twarzy dorównywała soczyście truskawkowej etykietce szamponu, ale zrobiło się jej całkiem przyjemnie. Bez tego munduru i szlamu facet był… no taki normalny. Milutki jak się umył i nie krzyczał, ani się nie denerwował, a zepsuła mu spodnie.
- Emm… tak, robiłeś - bąknęła z uśmiechem, potrząsając biodrami i pozbywając się jadowicie pomarańczowego kombinezonu do końca. Od razu poczuła sie lepiej, nie jak skazaniec, tylko człowiek. Przestąpiła nad ubraniem i odkopała je z obrzydzeniem na drugi koniec łazienki, żeby nie przeszkadzało. Ręce na ciele grzały i drażniły, oddychała szybko przez nos. Zdobyła się też na to, żeby pewniej oprzeć się o ciało z tyłu. Objęła jedno z ramion, tuląc twarz do ciepłej skóry. - Jest miło, miałeś rację.

Podgolony marynarz pokiwał zadowolony głową taksując zaciekawionym i aprobującym spojrzeniem sylwetkę i zachowanie znacznie już rozebranej kobiety.
- No. A może być jeszcze fajniej. - uśmiechnął się. Przesunął ją znowu tak, że ponownie znalazła się twarzą do niego. Przez chwilę przytrzymywał ją dłońmi na biodrach. Te jednak coraz bardziej przesuwały się na jej pośladki. Zaraz jednak jedna z dłoni powędrowała ku górze lądując na jej brodzie. Dłoń nieco uniosła jej twarz a Johan przestał się uśmiechać i w zamian zaczął trochę chaotycznie błąkać się spojrzeniem po jej twarzy. Nie po oczach na które już prawie w tej chwili nie patrzył tylko na jej usta. Mokra twarz zaczęła się zbliżać do jej twarzy aż w końcu ich usta się zetknęły się ponownie. Tym razem na dłużej i na głębiej.
Johan postępował ostrożnie ale emocje i niecierpliwość zaczynały grać co raz większą rolę. Poza ustami złączyły się ich języki. Mężczyzna czując przyzwolenie kobiety postępował coraz śmielej. Dłonie dotąd dość skromnie przytrzymujące ją zaczęły badać dokładniej jej ciało. Przesuwały się po jej plecach z przylepioną do nich koszulką. Badały też przód przemieszczając się po jej brzuchu, ku górze, dotykając i głaszcząc jej piersi, przenosząc się co chwila na górę ku jej szyi i karkowi by ją pewniej przytrzymać czy przeczesać palcami jej mokre włosy.

Brown 0 postąpiła wedle jednej z poprzednich porad. Skoro on nie krępował się obmacywać i bawić się nią, ona też zaczęła zabawę. Głaskała go po głowie, zwłaszcza po krótkich włosach, drapiących ostro wnętrze dłoni gdy po nich czochrała… śmieszne uczucie, ale o wiele lepsze było to co wyprawiały ich usta i języki. Powtarzała jego ruchy, aż w końcu sama wyszła z inicjatywą, dociskając się do jego głowy i przytrzymując ją z tyłu jakby nie chciała żeby nagle się wywinął. Woda lała się gdzieś z góry, zmuszając do zamknięcia oczu. Patrzyła więc dotykiem, napierając na niego całym ciałem i pomagając sobie palcami. Koszulka przeszkadzała, pozbyła się jej, łapiąc za dolną część i ściągając przez głowę. Musieli przez to na chwilę oderwać się od siebie.
- Bardzo mi się podobasz - przyznała dysząc mu w twarz. Otworzyła oczy, wlepiając rozgorączkowany wzrok w jego oczy. Znowu go pocałowała, zjeżdżając rękę do spodni i upartych guzików, ale zamiast z nimi walczyć, wsunęła ją pod materiał. Mało subtelnie to wyszło, zatrzymała się i pochywiła głowę, patrząc w dół.
- Zmieści się? - spytała strapiona, zauważając pewnie problem. Uniosła wzrok, stając bez ruchu. - Bo… nie jest za duży?

Żołnierz z coraz większą chyba aprobatą i satysfakcją przyjmował i reagował na działania Mayi. Ni to zamruczał ni sapnął gdy jej dłoń wślizgnęła mu się pod bieliznę. Sycił się jej już prawie odkrytymi krągłościami.
- Lubisz różowy, co? - uśmiechnął się chyba trochę rozbawiony widząc pod różowym właśnie zrzuconym topem różowy stanik a na dole różowe cienkie, koronkowe majtki. Na chwilę jego dłonie i usta przerwały swoje prace i badania by rzucić okiem drugi raz na komplet różowej bielizny. Ale na krótko.
Przesunął dłonie do biustonosza i rozpiął go bez dłuższej zwłoki. Gdy na strumień ciepłej wody spadającej z góry padł na dwie właśnie wyzwolone, rozedrgane półkule, zamruczał z zadowolenia. Prawie od razu do dłoni dołączyły usta i język Mahlera sycąc się tymi dwoma kobiecymi skarbami. Przerwał gdy dłoń Vinogradovej i jej słowa doszły do znaczącego momentu. Roześmiał się łagodnie znowu trochę rozbawiony. Przestał się bawić jej piersiami i pocałował ją znowu.
- Nie bój się. To jest tak zrobione, że wszystko się zmieści. - puścił do niej oczko po czym usiadł na rancie wanny. Złapał ją za dłoń i przyciągnął do siebie. Jego dłonie ściągnęły z kobiety ostatni kawałek różowego materiału. Odrzucił go też niespecjalnie zwracając gdzie i jakoś majtki wylądowały w zlewie. - O widzisz? Ty też masz tu fajne rzeczy. - powiedział wpatrując się wreszcie w swobodnie w odkryty właśnie kawałek ciała czarnowłose kobiety. Pociągnął ją do siebie tak, że wylądowała mu na kolanach.

Pluskowi wody i dyszeniu towarzyszył chichot i śmiech, kiedy Brown 0 wylądowała na Johanie. Za kolejną radą objęła go za szyję i przytuliła się, pokazując jak radził że go lubi. Całowała odsłonięty kark i krótkie włosy, bujając się na boki.
- To co teraz? - zapytała tuż przy uchu i trąciła je nosem, wyraźnie podekscytowana. Wypakował ją tak zręcznie, że nawet tego nie zauważyła, potem zajął uwagę w sposób przez który miękły kolana i kręciło się w głowie. Stanowczo nakierowała jego twarz ku swoim piersiom, wychylając się do przodu i mrucząc do kompletu. - Ciągle masz spodnie. Chyba… trzeba je zdjąć. Tak będzie… wygodniej?

Mahler wydawał się być wniebowzięty gdy Brown 0 tak chętnie i wdzięcznie się nim zajęła i dawała sobą zajmować. Jego twarz i dłonie zanurkowały ku jej swobodnie dostępnym piersiom. Bawiły się z nimi dłuższą chwilę najwyraźniej sprawiając przyjemność ich właścicielowi. Na pytanie Mayi przerwał zabawę i spojrzał w dół. Widział pewnie odkryte wdzięki brunetki o mokrych włosach i skórze tak na górze jak i tam na dole, gdzie siedziała mu na udach. Widział też pewnie i swoje uda i biodra wciąż okryte wojskowymi spodniami.
- Heh. No tak. Bez zdejmowania spodni to zbyt daleko nie zajedziemy. - roześmiał się kiwając głową na znak zgody. - Widziałaś jak ściągają spodnie prawdziwi marine? - uśmiechnął się patrząc na brunetkę jakby zaraz miał ją oświecić w tej kwestii albo zmalować jakiegoś psikusa. Nagle złapał ją w ramieniem i odchylił w tył pociągając ją za sobą. Wylecieli oboje na zewnątrz wanny ale zaraz ramię Johana zamortyzowało ten upadek zatrzymując ich oboje trochę niżej. Maya zsunęła się ku dołowi czyli bliżej twarzy Mahlera bo jego nogi i kolana wciąż zostały na rancie wanny. Sam wyprostował się i więc jego ciało było teraz jak ślizgawka lub przekrzywiona półka na której leżała Vinogradova. Sam marine zaczął rozpinać swoje spodnie.
- Jak to mówimy, “na spadochroniarza” - uśmiechnął się wygolony mężczyzna pozbywając się spodni i bielizny od razu. Ile dał radę sięgnąć dłońmi to sięgnął resztę załatwiały jego nogi.

Pisk zmienił się w zaskoczone sapnięcie, siła grawitacja zadziała wedle standardów. Vinogradowa wystawiła ręce w odruchu obronnym. Przewalili się oboje na podłogę. Co prawda marynarz przytrzymał ją i skończyło się raptem na wstrząśnie, ale gdy zabrał dłonie żeby pozbyć się garderoby, nic już nie chroniło przed osunięciem w dół. Przedramiona zaślizgały się po mokrej podłodze. Straciła stabilne oparcie, przednie kończyny rozjechały się po posadzce, a ona przetoczyła się po mężczyźnie, zsuwając z niego i lądując brzuchem na podłodze w pozycji rozjechanej żaby. Zebrała się z godnością na kolana, klęcząc ze ściśniętymi udami, bokiem obok jego głowy. Jakoś po utracie kontaktu przypomniała sobie, że nie ma ubrania. W łazience było jasno, więc niczego nie szło ukryć. Zasłoniła piersi ręką, drugą zakryła krocze. Znowu wyglądała mało pewnie, ale nie odwracała spojrzenia kiedy Johan się rozbierał.
- Masz tatuaż - powiedziała zaciekawiona, widząc kolorową plamę w kształcie głowy lisa na jego udzie. Kaszlnęła i pokazała brodą na podłogę - M… mam się położyć? Tutaj? A jak ktoś przyjdzie? Słyszałam… tam w lesie. Karl nie lubi… kryminalistów i… nie będziesz miał przeze mnie nieprzyjemności?

Johan rozsupłał się w końcu ze swojego ubrania. Przygibał się bokiem tak, że wylądował bosą stopą i jednym butem na podłodze z chlupiącym odgłosem nazbieranej na niej wody.
- Kłopoty? Nie no coś ty! - machnął ręką bagatelizując ten zauważony przez Vinogradovą problem. - Karl jest swój chłop, coś by miał to by powiedział. A w lesie wkurzył się na tą pancermamuśkę, no ale mnie i Elenio też wkurzyła. - powiedział nieco roztargnionym głosem zdejmując wreszcie drugiego buta. Wreszcie był już wyzwolony z ubrania tak samo jak też klęcząca obok kobieta i mógł znowu nacieszyć wzrok jej widokiem.
- Ktoś, przyjdzie? No kto? - podniósł wzrok i brwi w pytającym geście chyba też nie przejmując się tą przeszkodą. Ale nagle machnął ręką jakby zbywając problem i wstał podchodząc szybko do drzwi łazienki. Zamknął je i przekręcił zamek w drzwiach. - Widzisz? Teraz jesteśmy sami i nikt nam nie będzie przeszkadzał. - uśmiechnął sie wskazując dłonią na zamknięte drzwi.
Podszedł do niej już swobodniej i spokojnie. Klęknął tuż przy niej tak, że ich uda i kolana stykały się ze sobą. Przyglądał się chwilę w milczeniu jej twarzy. Potem opuścił wzrok niżej na jej piersi, brzuch i złączenie ud.
- Położyć? Dobry pomysł Mayu. Ale na tej podłodze trochę szkoda. - powiedział wracając oczami do jej oczu. Sięgnął po jakieś wiszące na wieszaku szlafroki i ręczniki. Szarpnął ale tylko część spadła. Zacisnął szczęki w irytacji widząc tą nagłą przeszkodę i szarpnął mocniej. Teraz większość z tych rzeczy spadła albo jemu na ramię albo na podłogę poniżej. Johan szybko rozłożył i rozrzucił te kawałki puchatych materiałów na podłodze improwizując legowisko. Podłoga była w końcu zalana kałużami wody, resztkami kanałowej mazi, butami i ubraniami mężczyzny i kobiety. Ale teraz na tych ręcznikach i szlafrokach powinno być o wiele wygodniej no i bardziej sucho.
- Połóż się Mayu. - szepnął Johan kładąc dłoń na jej obojczyku i delikatnie napierając na nią palcami by wskazać jej odpowiedni kierunek.

Za ścianą mieli łóżka, ale Brown 0 już nie chciała narzekać. Wiedział co robi, skoro podłoga była w porządku, to znaczy była w porządku. Pokiwała energicznie głową, opadając plecami na improwizowane posłanie.
- Jak na wojnie - bąknęła, spalając buraka. Ułożyła się grzecznie na plecach, kładąc ręce wzdłuż boków i zaciskając pięści na szlafroku frote. Oddychała szybko, panicznie i próbowała się uśmiechnął, ale trzęsące się usta nie podjęły współpracy. Jakby nie patrzeć mieli wojnę za oknem, a przed nią klęczał żołnierz.

- Nie myśl o tym, teraz jesteśmy tu my. I reszta jest nieważna. - powiedział pochylając się razem z nią tak, że cały czas miała przed sobą jego twarz. Czuła pod plecami miękki materiał na jakim leżała. Ale pod spodem była twarda podłoga. Prysznic wciąż był włączony i pomieszczenie wypełniało się rzadką parą. Robiło się coraz cieplej o tej parującej wody. Odkryta na całym ciele skóra wydawała się to odbierać wyjątkowo dobrze. Mahler pocałował ją znowu kładąc się prawie obok niej. Pocałował a potem zaczął całować. Najpierw usta i twarz. - Jesteś śliczną dziewczyną Mayu. - powiedział między pocałunkami. Szybko zaczął schodzić niżej kierując znowu swoje usta i dłonie na te dwie magicznie przyciągające jego uwagę i zainteresowanie półkule. Oddychał coraz szybciej i wydawał się coraz bardziej pobudzony. W dłonie i ruchy też zaczęła mu się pojawiać jakaś nerwowość albo niecierpliwość.

Chyba mu się naprawdę podobała, któryś raz powtarzał ten sam tekst, wywołując na twarzy Brown 0 szerszy uśmiech. Robiło się gorąco, krew żywo krążyła w ciele, a strach malał. Miały z tym wiele wspólnego zabiegi Mahlera, odwracające uwagę od niedogodności. Drażnił dotykiem rozgrzaną skórę, nie przerywając gdy dziewczyna westchnęła, a potem jęknęła cicho przy mocniejszej pieszczocie. Głaskała go po głowie i ramionach kiedy schodził z pocałunkami niżej na brzuch. Zachichotała czując łaskoczący zarost przy pępku.
- Drapiesz - parsknęła, spoglądając w dół rozszerzonymi z podniecenia oczami. Dyszała coraz ciężej, przygryzając wargi i wyginając się do góry za każdym razem kiedy kontakt się przerywał, albo mężczyzna robił drażniącą przerwę.
- Nie przestawaj proszę - szepnęła rozgorączkowana, wbijając mu paznokcie w odkryte ramiona.

Nie przestawał. W swojej wędrówce jego usta, język i dłonie zeszły na sam dół jej korpusu. Tam do tego najgorętszego i najwrażliwszego miejsca. Tam spoczął na dłuższą chwilę ale w końcu podniecenie popędziło go dalej. Złapała jeo spojrzenie gdy podniósł się i zaczął przesuwać z powrotem ku jej twarzy. - Widzisz? Mówiłem ci, że będzie fajnie. - uśmiechnął się i widziała krople na jego skroniach. Choć nie wiedziała czy to z wody, wszechobecnej wilgoci czy potu. Poczuła jak wchodzi w nią. W to gorące i wrażliwe miejsce. Niezbyt prędko ale jednak i nie w ślimaczym tempie. Był w niej, potem zaczął się wysuwać i znów wsuwać z powrotem zaczynając ten rytm znany dotąd z holo. Teraz przeżywała to sama, razem z nim, we dwójkę. Rytm stawał się coraz szybszy i Mahler też oddychał coraz szybciej. Gdzieś tam reszta zdawała się odpływać ze świadomości. To, że pod łopatką chyba coś jednak ją uwierało, że stopy wysunęły się z warstwy frote na mokrą i chłodną podłogę, że chyba włączył się pochłaniacz pary i kto wie co jeszcze.

- Au! - Brown 0 syknęła, zacisnęła szczęki. W odruchu chciała uciec, ale trzymał mocno. Wątpiła że w tej chwili dałaby radę go zatrzymać póki nie skończy. Przygniatał ją do ziemi i unieruchomił swoim ciężarem. Zabolało, szarpnęła się. Nie pomogło. Rana w ciele, rozpychana od środka. Ale dało się wytrzymać. Z każdym ruchem bolało coraz mniej. rozluźniła spięte mięśnie, przestała zaciskać pięści. Zamiast tego objęła górującego nad nią żołnierza, nie przestając patrzeć mu w oczy. - Nie przestawaj. Sterylizują nas, nie trzeba… nie przestawaj - powtórzyła, tym razem jęcząc mu do ucha. Byli tylko oni, rozłożeni na podłodze. Dwa splecione ciała, ocierające się o siebie, drgające i poruszające synchronicznie.

Johan wydawał się coraz słabiej reagować i kojarzyć co do niego mówi, pochłaniany coraz bardziej z potężniejącą z każdą chwilą falą podniecenia. Ledwo skrzywił brwi w mało rozumiejącym spojrzeniu gdy mówiła coś o sterylizacji i reszcie. Mruknął coś w odpowiedzi co ciężko było zinterpretować.
Oboje poruszali się coraz szybciej. On był na wierzchu, coraz bardziej zdyszany, nadawał coraz szybszy rytm. Ona była pod spodem, też oddychając coraz szybciej czuła, że zbliża się moment kulminacyjny. Jakkolwiek miałoby to wyglądać i czym miałoby być. On wymuszał na niej podobne, szarpiący rytm ciała, ona zaś pobudzała go swoim głosem i chętnym ciałem. W końcu nadeszła wypracowana w takim pocie i obustronnym zaangażowaniu kulminacja. Ciała na moment całkowicie przejęły kontrolę i zdominowały pozostałe zmysły i uczucia topiąc się w przyjemności spełnienia. Mięśnie obydwu ciał na moment stężały, ruchy po serii chaotycznych spazmów urwały się na moment, szczęki i powieki zacisnęły. *

Utrata kontroli nad ciałem i mózgiem, zatopienie w przyjemności i nagły skurcz, rozlewający fale gorąca od bioder po całym ciele. Urwany oddech, brak tlenu i kołatanie w skroniach. Zaciskające się dłonie, trzymające obcą, nagą skórę ramion nad twarzą. Uniesienie, euforia przy której nawet noszona na szyi Obroża wydawała się nieważna. Przyjemność, bliskość drugiego człowieka, a potem rozleniwienie przez które chciało się tylko leżeć i nigdzie nie ruszać. Co powiedzieć po wszystkim? Maya nie wiedziała, jakoś nic jej nie pasowało, bała się że palnie głupotę. Obejmowała mężczyznę, który dostał co chciał… i co dalej? Wstanie i pójdzie. Pomógł jej, wyświadczył przysługę i wziął zapłatę. Nie znali się, wpadli na siebie przypadkiem i przez rozkaz. On odleci i wróci do domu, ona albo zginie, albo trafi do celi. Proza życia wypierała bajkę, metal wokół szyi uwierał, ale nie mówiła nic.

Mahlera też w tym momencie wygięło w łuk w tym kulminacyjnym momencie. Gdy już wszystko zaczęło wracać w miarę do normy, oddechy zaczynały zwalniać tempo, tak samo jak umysł zaczął znów obejmować poprzednie miejsce mężczyzna chwilę leżał na kobiecie wciąż podpierając się na swoich ramionach. Po chwili przewalił się obok niej na plecy. Położył się na posłaniu które sam przed chwilą zaimprowizował. Dla Mayi wyglądało jakby dobrą chwile po prostu bezmyślnie gapił się w sufit. Ale nagle przekręcił wygoloną głowę w bok by spojrzeń prosto na jej twarz. Uśmiechnął się z zadowolenia i sympatii. Zbliżył twarz do jej twarzy by ją pocałować.
- Chodź. Jeszcze mamy chwilę. - powiedział wciąż jeszcze trochę zdyszanym głosem przesuwając się i trochę spychając czarnowłosego Parcha z warstwy frote. Ale też wsunął ramię pod jej ciało i przygarnął ją trochę do siebie a trochę na siebie tak, że teraz miała głowę i twarz trochę wyżej od niego. Popatrzył na nią z bliska. Tym razem było to zaciekawione spojrzenie.
- Naprawdę nigdy tego wcześniej nie robiłaś? - zapytał nawet jakby zafascynowany tym detalem.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 08-04-2017, 23:17   #88
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Jednak nie zawinął się i nie rzucił “nara”...to było takie miłe. Pytanie już mniej. Dziewczyna zaczerwieniła się, uciekając wzrokiem na ubłoconą wannę. Wcisnęła rękę między ich ciała i podstawiła mu ją po chwili na widok koło twarzy. Palce i śródręcze były czerwone.
- Nie mam okresu - bąknęła do kafelków.

- Eee… Aha. - Johan pozezował na podstawioną zaczerwienioną dłoń to na kobiecą twarz jeszcze bliżej swojej twarzy. - Spokojnie Mayu. Wyszło zarypiaście. - powiedział i lekko przyciągnął ramieniem jej głowę by sięgnąć ustami jej ust. - Jak się czujesz? W porządku? - zapytał patrząc na nią pytająco.

- Było fajnie - odpowiedziała prędko, całując go i opierając brodę o jego pierś żeby móc się gapić - Bardzo fajnie… bo ty byłeś… dziękuję. Jest w porządku, a jak ty sie czujesz? Bardzo się cieszę że to ty… ty… że wiesz - wzruszyła ramieniem, drugim przycisnęła się do niego.

- Ja się czuję zarypiaście! - roześmiał się szczerze i przyciągnął ją raz jeszcze całując mocno w usta. - To byłem twoim pierwszym facetem? Raanyy… Nie sądziłem, że takie laski jeszcze istnieją. No a przynajmniej, że mi się jakaś trafi. - Johan wciąż wydawał się być zafascynowany tym dodatkowym aspektem właśnie współdzielonej przyjemności.

- To dobrze, cieszę się… że to ty… i było super, naprawdę… tak, jakoś tak wyszło że przed tobą… chciałam poczekać, znaleźć tego jedynego i dopiero po ślubie…ale nie idzie mi dobrze w podrywaniu, dużo pracowałam. No i jak w końcu wylądowałam na randce i koleś zaczynał się dobierać… po tym tekście szybko się ulatniał. Szkoda zachodu na kretynki i to nieżyciowe - przyznała niechętnie - A teraz nie ma już czasu i… przynajmniej nie umrę jako kompletna ofiara losu, dzięki - wymusiła uśmiech - Znajdę ten guzik i co go przyszyję.

- Nie no co ty gadasz? Jakiej “nieżyciowej kretynki”? No widocznie trafiłaś na jakiegoś palanta. Nie przejmuj się tym było świetnie! - Johan aż się żachnął gdy usłyszał zwierzenia czarnowłosego Parcha. Machnął ręką, pokręcił głową i na koniec jeszcze pocałował w usta na znak, że ma kompletnie odmienne zdanie. - Ale rany dziewczyno jak ty tu trafiłaś? Przecież… No... - marine chyba zabrakło słów tylko wskazał wymownym gestem łonie na leżącą trochę obok niego a trochę na nim kobietę. Coś widocznie w jego oczach Vinogradova wybitnie słabo się wpisywała w schemat Parchów.

- Hej gołąbeczki! Skończyliście już? - usłyszeli oboje w słuchawkach głos Elenio. Wydawał się być zadowolony z siebie i podszyty cieniem złośliwości.

- Ja tak. Odwiozłem naszą wycieczkę i wracam do was. - dał się słyszeć głos Karla który najwyraźniej też był na tym kanale.

- A co? - Johan skrzywił się i w głosie też mu dała się słyszeć niechęć na te wtrącenie.

- A bo tu jest parę ciekawych rzeczy do zrobienia. Dla was obu akurat jak znalazł. - w słuchawce zatrzeszczał głos Latynosa z Armii.

- A konkretnie? - w słuchawkach rozległo się pytanie policjanta.

- Rozejrzałem się tu trochę. W jednym z kraterów znalazłem fajny wrak. Ma wyrzutnie. Myślę, że pasowałyby do naszego drona. Ale jak Johan będzie się tam włamywał to pewnie przydałby mu się ktoś do osłony pleców. - wyjaśnił swój pomysł chłopak z Armii. Johan skrzywił się jeszcze bardziej.

- A jak ja z Karlem będziemy na zewnątrz to co ty będziesz robił w tym czasie? - zapytał podgolony marynarz dość podejrzliwym głosem.

- Ja będę dotrzymywał towarzystwa naszej uroczej Mayi. W sterówce. Niektóre kamery nadal działają ale cholera kurewstwo jest zamknięte. Właśnie próbuję się włamać. - Latynos trochę mówił już zirytowanym głosem co dość pasowało do niespodziewanej przeszkody na jaką się natknął.

“Słyszałaś? On tak specjalnie!” Mahler bezgłośnie poruszył ustami chyba podejrzewając kumpla o zazdrość i próbę rozdzielenia go z czarnowłosą dziewczyną.

- Dobra Johan i Maya ruszcie się. Zostaliśmy sami. Nie wiem kiedy gnidy przyjdą ale w końcu przyjdą. Zawsze w końcu przychodzą. Elenio to zgarnijcie doktora by sam się nie pętał. Potem jak zdążymy spróbujemy ogarnąć jakiś wóz. - Karl zgodził się na pomysł Elenia ale w głosie dało się słyszeć ponaglenie.

- Dobra, już się zbieramy. - odpowiedział Johan rozkładając przed Vinogradovą ręce w geście bezradności. Czas wolny jaki został im podarowany chyba się właśnie skoczył.

Dziewczyna skrzywiła się smutno, ale szybko się uśmiechnęła. Pocałowała go po raz ostatni, starła krople wody i potu z czoła, a potem wyłączyła swój komunikator.
- Bądź ostrożny i uważaj na siebie... dobrze? - poprosiła i mrugnęła konspiracyjnie - I nie martw się, ciebie lubię najbardziej. Potem... potem pogadamy, obiecuję. A teraz... powinniśmy iść, zanim się chłopaki znudzą i tu wlezą - przetoczyła się na ziemię, wracając do łączności z pozostałą dwójką żołnierzy.
- To najpierw stróżówka, a potem schron który chciał otworzyć Hektor? Wydawał się tym bardzo przejęty... uważajcie na siebie proszę. - wstała, ostatni raz podchodząc pod prysznic żeby doprowadzić się do porządku. Ubrania więziennego nie miała najmniejszej ochoty i planu zakładać.
- Chyba nikt się nie obrazi, jeżeli... pożyczę spodnie i jakąś podkoszulkę z którejś szafy - mruknęła do marine i zaśmiała się cicho. - Myślisz, że znajdę tu coś różowego?
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 09-04-2017, 03:32   #89
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - Parchata Śmierć (Bradley)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; przesieka w dżungli; 900 m do CH Black 1
Czas: dzień 1; g 32:55; 5 + 60 min do CH Black 1



“Pussy Wagon”




- Coś słabo ci ta prośba wyszła. Bo kazać to możesz coś reszcie tej swojej bandy. - Karl odpowiedział na kanale grupy Black ironicznym prychnięciem. Metoda zdobywania informacji przyjęta przez Black 4 podziałała podobnie jak wcześniej podobna użyta przez Black 1. Głos Karla zamilkł ale czy zmienił kanał czy po prostu przestał mówić tego nie było wiadomo.


W międzyczasie Graeff podszedł do miejsca gdzie kiedyś wycięta w dżungli przesieka która sama z siebie była już rozróżnialna tym, że nie było w jej pasie rosnących pełnokalibrowych drzew a jedynie drobnica. Drobnica w skali lasu deszczowego czyli na piechotę nadal trudny do przebycia teren. Ale rozpędzony i prowadzony pewną ręką Krunt autobus jakoś sobie radził. Niemniej i tak było trochę chociaż jaśniej i luźniej niż parę kroków dalej w tej pełnowymiarowej dżungli. Owain przystanął te parę kroków dalej i wycelował detektor w miejsce gdzie wydawało mu się, że dochodziły odgłosy. Ściana gęstej roślinności utrudniała sprawdzenie czegokolwiek.





Detektor nadal pykał miarowo nie pokazując żadnego niepokojącego ruchu. Na słuch też jakby przestał słyszeć cokolwiek od strony dżungli. Na jego ostrzeżenie zareagowali chyba tylko operatorzy pancerzy wspomaganych. Pozostała obsada autobusu jakoś nie reagowała zbyt znacząco. Siedzieli lub stali tam gdzie siedzieli lub stali przed chwilą obserwując jak dwa pancerze wspomagane zawahały się w swoich ruchach na ten alarm a główny zwiadowca całej grupy od razu staje się mniej widoczny ledwo zszedł z przesieki i zagłębił się parę kroków w ścianę dżungli. A w końcu wiedzieli, że tam właśnie wszedł i jest. Jak dobrze mogło być ukryte coś co mogło być gdziekolwiek wokół można było tylko gdybać.


- Dawaj, kończymy to i spadamy! Już prawie koniec! - Bradley wydawała się być zdecydowana na dokończenie swojej pracy mimo wszystko. Ortega kiwnął głową i przesunęli wreszcie zarośnięte mchem i bluszczem drzewo o ostatni kawałek. Krunt widziała, że zawalidroga została uprzątnięta więc mogli ruszać dalej! Te z łoskotem łamiąc drobniejsze rośliny gruchnęło wzburzając tornado liści, błota i odłamanych gałązek. Jeśli gdzieś tam w dżungli nawet coś wydawało jakieś dźwięki to przez ten rumor i tak pewnie nie dałoby się usłyszeć. Drzewo potoczyło się albo zsunęło kawałek i Black 1 która była od strony dżungli odskoczyła i odbiegła by uniknąć przywalenia. Black 7 który nie musiał robić takich uników zaczął sięgać po swój ckm wciąż stojąc przy krawędzi przesieki. Ręczny detektor Graeffa nadal nie pokazywał nic prócz dwójki Parchów obok niego. Ale w jednym momencie wszystko się zmieniło.


Detektor wykrył ruch co oznajmił błyskawicznym i coraz szybszym pykaniem. Ale źródło błyskawicznie zbliżającego się światła i ryk silnika rakietowego zauważyć już się dało nie tylko przy pomocy detektora. I Graeff i reszta Parchów zdołała zauważyć nowe niebezpieczeństwo ale już nic nie zdołali zrobić.


- Bradley padnij! - wrzasnął Black 7 zaczął obniżać lufę właśnie dobytej ciężkiej broni. Black 1 która akurat kończyła swój odskok i jako chyba jedyna z całej grupy była tyłem do pędzącej rakiety i była najbliżej nie miała żadnych szans. Rakieta te kilkadziesiąt metrów pokonała zdecydowanie szybciej niż jakikolwiek człowiek zdołałby zareagować. Black 1 zaliczyła bezpośrednie trafienie przyjmując na siebie cały impet uderzenia. Duża sylwetka ciężkiego pancerza wspomaganego przez moment prawie całkowicie zniknęła w jaskrawej eksplozji. Siła podmuchu zarzuciła wszystkie Parchy i ich pojazd odłamkami i falą gorąca. Black 1 wyrzucona siłą uderzenia grzmotnęła bezwładnie, przebijając się przez krzaki i łamiąc pomniejsze młode drzewka jak wykałaczki i zderzyła się z impetem w burtę żółtego pojazdu. Siła uderzenia była tak duża, że pancerny kolos zniekształcił burtę w miejscu zderzenia po czym odpadł bezwładnie na gliniastą ziemię. Black 1 upadła na twarz więc teraz ku niebiosom były zwrócone zniszczone plecy pancerza. Fragmenty wokół dziury wciąż żarzyły się w miejscu gdzie poszarpana obecnie pancerna plaststal napotkała siłę większą od siebie. Pocisk nie przebił się na wylot więc po trafieniu w cel i przebiciu się przez pancerz wypalił go od środka na pozbawioną życia skorupę ze spieczonymi, doczesnymi resztkami Helen Bradley w środku. Obroża zareagowała bezbłędnie i precyzyjnie. Ładunki wewnątrz niej zdetonowały upewniając się, że Parch na pewno jest martwy. Status Black 1 też od razu zmienił się gdy pod jej zdjęciem kolorowe linie życia wyprostowały się w naprężone kolorowe nitki a jej ikonka została przysłonięta literkami KIA.


Walka jednak nie skończyła się a dopiero zaczęła. Z dżungli posypały się serie z broni maszynowej. Pociski siekły po pniach wgryzając się w nie, lub odłupując gdy trafiły na drobniejsze gałęzie. Przedzierały się bez większych trudności przez blachy karoserii, wypruwały wykładzinę z siedzeń, wzbijały się z furą w gliniastą glebę i uderzały o parchowe pancerze. Krunt poczuła jak uderzenie pocisków rzuca ją z powrotem na fotel kierowcy. Zrobiło jej się słabo i pociemniało w oczach gdy ból zapanował nad jej ciałem. Ruszać a nawet oddychać było ciężko. Widziała jak jej pancerz, rękawice, kierownica, siedzenie i wskaźniki są uwalane czerwonymi rozbryzgami. Te które właśnie wytrysnęły i nadal wypływały z niej. Prawie. Prawie ją załatwili. Ale jeszcze nie. Jeszcze mogła z trudem ale jednak oddychać. Nash też oberwała. Siła uderzenia serii pocisków zwaliła ją z siedzenia na podłogę. Ale chyba była cała. Pancerz jakoś jednak wytrzymał. Kolejnym pechowym farciarzem był Zcivicki. Seria pocięła także i jego razem z blachami karoserii przy oknie której siedział. Pociski nie zdołały przebić się przez jego egzoszkielet z oznaczony numerem 0 ale zrzuciły go na siedzenia po drugiej stronie busowego korytarza.


- Tam jest! - wrzasnął nagle Ortega i otworzył ogień w kierunku celu. Krzyczał raczej chyba odruchowo bo nie zabite Parchy też już zauważyły stanowisko strzelającej broni maszynowej. Już pierwsze serie Black 7 musiały w coś trafić a ciężkie karabinowe pociski cięły i kosiły krzaki i drobniejsze drzewka jak jakieś zapałki. Cel z każdym takim trafieniem robił się coraz bardziej widoczny, zwłaszcza, że sam też prowadził ogień do grupy Black samemu też kasując dotychczasową osłonę zieleni jaka go zasłaniała. Kanciaste, regularne kształty zdradzały jakiegoś drona lub robota o wymiarach pozwalających na zamontowanie dwóch czy trzech ciężkich broni piechoty. Sądząc z przekrzywienia sylwetki i braku ruchu który przy takim kontrogniu powinien mu nakazać elektroniczne algorytmy lub żywy operator musiał być pewnie uszkodzony. Nie na tyle jednak by nie otworzyć ognia gdy cel spełniał odpowiednie warunki.


Black 4 miał nieco inną sytuację. Też już widział cel ale nadal miał w ręku detektor. Od celu dzieliło ggo z kilkadziesiąt metrów. Ale jako jedyny obecnie Parch nie był na przesiece. Drugi z nich, Black 7, był też poza busem ale o wiele bliżej i mógł liczyć, że wskoczy nawet jakby Black 5 zdecydowała się ruszyć od razu. On będąc o kilka ale jednak kroków w głębi dżungli nie mógł być tego taki pewny. Krunt po trafieniu nadal na w pół leżała na fotelu kierowcy ale jednak nadal też i żyła. Czuła się parszywie i wiedziała, że następne trafienie pewnie ją załatwi na dobre. Ale jednak mogła też i ruszać, tyle, że Siódemka stał dość blisko szoferki ale Czwórki nigdzie nie widziała. Nash leżała na podłodze autobusu gapiąc się w sufit. Żyła. I chyba wyszła z tego całego strzelania cało. Na razie. Zcivicki odzyskał oddech i wraz z nim swobodę manewru. Tak jak się spodziewał zostali zaatakowani. Black 1 nie żyła. Byli pod ostrzałem z broni ciężkiej. Ile tamten robot miał jeszcze rakiet nie wiedział. Dwóch Parchów było na zewnątrz pojazdu. Kierowca pojazdu właśnie oberwał i to poważnie sądząc po wykresach pod ikonką.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 32:55; 110 + 60 min do CH Brown 3




- Eee… Jasne. Bierz co chcesz. - Mahler zawahał się chyba nie czując się w temacie ubrań, i to kobiecych i jeszcze różowych zbyt pewnie. W końcu więc przybrał ugodowy ton zgadzając się na pomysł Vinogradovej. Pocałunek i przyjemne słowa odebrał na pewno zdecydowanie raźniej i z wyraźniejszym zadowoleniem. - Też cię lubię Mayu. Nie sądziłem, że w tych Parchach może się trafić taka fajna dziewczyna. - powiedział przyciągając ją na chwile do siebie. Ale na chwilę. Teraz gdy jakby dostali wezwanie w ruchy marine wkradł się pośpiech. Ubierał się szybko też korzystając z dobrodziejstw szafy. Męskich ubrań było zdecydowanie mniej ale znalazł jakieś uniwersalne, bezpłciowe dresy. Poza tym spod nałożonego pancerza i tak niewiele z tego było widoczne.


---



Spotkali się we czwórkę na dole. We czwórkę to z Elenio i jakiś starszy człowiek kurczowo ściskając częściowo zdewastowaną walizkę. Wyglądała jakby ktoś do niej strzelał. Starszy mężczyzna nie był Parchem bo nie miał Obroży ale też i nie był żadnym wojskowym. Nawet chyba żadnej broni nie miał. Właściwie wyglądał jak jakiś naukowiec, nauczyciel albo inny biurokrata. Obaj stali przed zamkniętymi drzwiami. Te były też na piętrze ale z innej strony klubu niż prysznic gdzie brali z Mahlerem. Napis “SECURITY CONTROL ROOM” był raczej jednoznaczny. Tak samo jak to, że są zamknięte, wyglądają całkiem solidnie, mają panel sterowniczy i kilka odciśniętych śladów podeszwy buta na sobie.


- Dobra, to ja zasuwam do Karla a potem pomyślimy co dalej. - Johan pożegnał się z nimi i nie zapomniał na wyjściu pocałować czarnowłosą kobietę. Starszy pan który przedstawił się jako dr. astroarcheologii Saul Jenkins nie wydawał się tym jakoś poruszony ale Latynos się artystycznie wręcz skrzywił.


- Uważaj na marynarzy złotko. To same niedobroty. Nie to co fajne chłopaki z Armii. - pokręcił ciemnowłosą głową Latynos nie darując sobie komentarza. - Dobra, możesz to jakoś otworzyć? Bo mi granatu szkoda. - powiedział szybciej jakby chciał zmienić temat wskazując na zamknięte drzwi.


Brown 0 chciała i mogła. Mając dość komfortowe warunki pracy i bez presji czasu na karku tak proste zabezpieczenia jakie mieli tu w drzwiach pokonała właściwie od ręki. No a przynajmniej dla niej to była prościzna. Gdy drzwi otworzył się żołnierz który dotąd stał przy niej zerkając na korytarz i raz nawet odsuwając doktora pod ścianę jakby się bał, że mu pod lufę nagle wyskoczy teraz położył dłoń na barku dziewczyny i odsunął ją lekko wchodząc z wycelowanym przed siebie karabinkiem do środka. Ten środek jednak za duży nie był i szybko okazało się, że najwyraźniej morderczych obcych tu nie ma. Mogli więc we trójkę wejść do środka i zobaczyć jak ten środek wygląda i co tu działa a co nie.




Pokój kontrolny nie wydawał się zbytnio odbiegać standardem od tego typu miejsc. Stanowiska z obrotowymi fotelami, monitory, holoklawiatury, system lokalnej komunikacji głośnikowej i wszystko to co ocalało z dotychczasowych walk. Nawet był kącik do robienia kawy, mała umywalka i wylany na fotel kubek zaschniętej już kawy.


Kilka chwil obojgu operatorów wystarczyło by mieć orientację jak wygląda sytuacja. Elenio najbardziej interesowała łączność i kamery. Łączność co prawda była. Ale tylko tutaj w sterówce. Pewnie musiały być przekaźniki zniszczone. Czarne pola na schemacie oznaczały brak danych. Co prawda zwyczajnie linia do panelu mogła być gdzieś przerwana ale równie dobrze mogło oznaczać, zniszczenie tych przekaźników. Vinogradova zlokalizowała je na dachu. Udało jej się też znaleźć na schemacie rozpiskę z której wynikało, że w magazynie jest potrzebna część. Gdyby tam dotrzeć i zdobyć tą część można byłoby liczyć, że nadajniki da się naprawić. Obraz z zachowanych kamer dawał nadzieję, że sam magazyn został w miarę cały ale bez pójścia tam więcej to można było tylko zgadywać.



Druga rzecz interesująca Latynosa to kamery. Tu sprawa była bardziej oczywista choć niekoniecznie tak radosna. Całkiem sporo kamer się uchowało. Właściwie na tyle sporo, że pojedynczy operator musiałby być dość skoncentrowany i czujny by ogarnąć na bieżąco obraz z tych wszystkich które działały. Mniej pocieszające było to, że Latynos najbardziej chyba liczył na kamery na zewnątrz budynku pokazujące podejścia do niego a te podczas walk i ostrzału oberwały najbardziej. Większość z nich nie działała. Za to im niżej tym więcej z nich działało choć też nie wszystkie. Nie było też żadnej kamery ze schronu który najwyraźniej był odcięty od sieci bezpieczeństwa reszty klubu. Z wszystkich działających kamer widać było ten samej obraz milczącego chaosu i porzucenia. Ściany, podłogi, korytarze, lampym i te świecące i nie. Oraz stoły i zwykłe biurka i stoły w kasynie i stojące i przewrócone, zasypane porzuconymi kartami, sztonami, ubraniami czasem błyszczącymi łuskami. Na podłodze były porzucone, nieruchome teczki, torby, zgubione przy ucieczce buty, ubrania i wymowne, nieregularne plamy i zacieki i krwistym lub brunatnym kolorze w zależności od materiału na jaki padły czy to ściana, kafelki, dywan, metal, szkło czy drewno. Tylko ludzi nigdzie nie było widać.


- To co? Albo idzie ktoś po te przekaźniki albo czekamy na nich. - Patino spojrzał z zastanowieniem po krótkiej wymianie zdań z dwójką na zewnątrz i naukowcem siedzącym obok. Dr. Jenkins zgodził się pomóc przy kamerach czyli mieć oko tutaj i bawić się w operatora ochrony. Karl i Johan dotarli do wraku i jednak jakieś rakiety znaleźli więc mieli przy czym grzebać. Wydawali się ucieszeni możliwością uzupełnienia amunicji rakietowej do drona. Mogli wrócić w parę minut albo i kwadrans. Elenio rozważał chyba sprawę czy warto czekać na nich czy zaryzykować samemu tym co mieli teraz i tutaj. Gdyby obydwaj mundurowi z zewnątrz wrócili wyprawa razem na pewno byłaby bezpieczniejsza. Ale musieliby czekać aż wrócą. Mogli też spróbować “w międzyczasie” spróbować załatwić sprawę z nadajnikiem co powinno załatwić sprawę z odzyskaniem łączności. Ale była ich trójka z czego tylko jeden z nich nadawał się do eskorty pozostałych. I jak już to ich trójkę można było podzielić na parę sposobów albo i nie. W końcu właściwie nigdzie przecież nie musieli chodzić.


- Ojej. - odezwał się nagle dr. astroarcheologii zwracajac na siebie uwagę pozostałej dwójki. Naukowiec zaś podszedł do kącika o robienia kawy ale gdy przechodził obok tablicy ogłoszeń ta ożyła. Wyświetliły się holoobrazy. Głównie głowy i twarze, czasem nieco więcej. Mężczyźni, kobiety, staruszkowie i dzieci, różnych ras i w różnych ubiorach. Niektóre uśmiechnięte wesoło jak z jakiegoś przyjęcia czy wycieczki. Jak jakiś sympatycznie roześmiany, walczący z nadwagą pan w okularach ujęty jakby w pracy gdy koledzy zgotowała mu urodzinową niespodziankę. Albo dziewczyna ubrana w sprzęt do wspinaczki na tle jakiejś ściany. Weseli i uśmiechnięci. Ale były też poważne zdjęcia prawie na pewno dosyłane do jakichś oficjalnych dokumentów. Jakiś mundurowy z wąsami i poważną miną spoglądając gdzieś w przestrzeń za ścianą sterówki. Starszy pan w garniturze o szacownym wyglądzie, że mógłby uchodzić za szefa jakiejś firmy. Były też zdjęcia chaotyczne, pełne nerwów i strachu. Płaczu i błagań albo pogróżek. Wszystkie jednak miały podobnie uchwycony głos i komunikat.


...Znajdźcie go!... Odszukajcie ją proszę was! Nie wiem gdzie ona jest!... Proszę się uspokoić i mówić do kamery. Spróbuje pani nie płakać dobrze? Bo się słabo nagra.... Nie było ich! Wróciłem do domu i nie było ich! Nie wiem gdzie są!... Siedzicie tutaj i nic nie robicie! A tam za drzwiami giną ludzie! My giniemy!... To jeszcze dziecko, jest głucha mogła nie słyszeć komunikatów albo jak ktoś ją woła, czy panowie to rozumieją?... Ale powiedz coś do kamery, jak powiesz twoim rodzicom będzie łatwiej cię odnaleźć. No nie wstydź się....


- O rany… - odezwał się znowu z przejęciem starszy naukowiec. Gdy kalejdoskop twarzy i głosów wyświetlał się i znikał zastąpiony kolejnymi doktor cofał się powoli przytłoczony chyba tymi obrazami zarejestrowanych tragedii. W końcu wycofał się na tyle, że automat tablicy ogłoszeniowej uznał za wystarczające by się wyłączyć. Latynoski żołnierz też miał niewyraźną minę i szukał czegoś wzrokiem na podłodze nie mając chyba pomysłu jak i co powiedzieć.


- Nie ma ciał. Gdzieś je zabierają. Prawie nigdy nie zostają po nich żadne ciała. - powiedział w końcu Latynos wstając z fotela i biorąc w dłonie karabinek jakby z nim miał się czuć bezpieczniej. Potarł nasadę nosa i przymknął powieki. A tak. Gadali przecież przed chwilą o czymś.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-04-2017, 17:16   #90
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Leżąc na podłodze Padre zmieniał magazynek na pełny z przeciwpancernymi. Zwykły wsadzając do ładownicy.
- To PS z uszkodzonym FoFS. Black 6, reanimuj kierowcę. Potem jak dasz radę wal w sensory albo broń. Piątka jak będziesz na chodzie gaz do dechy. Nie ryzykować. Mamy za mały kaliber by poważnie zaszkodzić PSowi. Jest szansa, że za bardzo uszkodzony by za nami pojechać. Czwórka, siódemka wskakiwać. I modlić się by nie jebnął drugą rakietą.
Wystawiając się tylko tyle ile to konieczne do strzelanie wziął na cel wyrzutnie rakiet.

- Suka... - Jęknęła Black05, zapadając się głębiej w fotelu kierowcy. Dlaczego powiedziała akurat tak, a nie inaczej? To wiedziała tylko ona… ból był okropny, odbierał jej świadomość, wprost powalał. Wzrok szwankował, a ciało było zalewane krwią z dziur w jej ciele, oberwała zdrowo i była w niezłym szoku.
- Autostimpack… - Jęknęła do własnego pancerza, by ten ją ratował, jednocześnie poruszając drżącą rękę w kierunku biegów Pussy Wagon.
- Karabin… mam granatnik… granatnik… - Mówiła skołowana do pozostałych Parchów przez komunikator, wśród ich krzyków, jazgotu karabinów, całego tego bajzlu. Czuła gorąco zalewające ją od torsu w dół, własną juchę wypływającą z wielu ran. Wbiła bieg, mało przy tym z wysiłku nie rzygając. Drugą dłonią chwyciła za kierownicę, but jakoś znalazł pedał gazu. Ruszyła do przodu, w stanie przedśmiertnym, a jazda ta mogła okazać się jej ostatnią.


Owain zanurkował między drzewka, zmienił magazynek na zwykły, po czym przekradł się do najbliższego pnia dostatecznie grubego, by zapewnić przynajmniej jednorazową osłonę.
Wychylił się, przycelował i posłał kilka serii w pozostałe rakiety.
- EMPnijcie gnoja w atmosferę, gnoje! - zasugerował przyjaźnie, przekrzykując terkot ciężkich karabinów obu stron.

Mechanicznego napastnika zalała lawina ołowiu ze strony żywych przeciwników. Jadący postrzelany, żółty bus ze spalonym dachem odpowiadał zmasowanym ogniem przypominając ruchomą fortecę. Karabiny, karabinki i granatniki słały kolejne pociski w stronę nieruchomego celu. Dżungla wokół robota zagotowała się od eksplozji i siekącego ją ołowiu. Podłoga i siedzenia busa zasypywane były kolejnymi złocącymi się rozgrzanymi łuskami. Sam robot również obrywał co chwilę kolejne razy. Szybko zmienione na przeciwpancerne pociski z karabinu Black 0 trafiły i odłupały od robota najgroźniejszą jego zdaniem broń robota która upadła na jego strop. Kryjący się za drzewem Black 4 posłał też kilka bezpośrednich trafień w korpus mechanicznego przeciwnika. Widział jak tam mu coś odpadło czy przebiło się do środka. W tym czasie mimo ciężkiego stanu Black 5 zdołała uruchomić pojazd i ruszyła z impetem godnym prawdziwie rajdowego kierowcy. Kolejne kałuże, i błoto znów było rozchlapywanie przez koła żółtego autobusu a młode drzewka i krzaki taranowane przez pokancerowaną askę “Pussy Wagon”. Najgłośniejszym i chyba najbardziej efektywny trafieniem jednak mogła pochwalić się Black 8. Mimo bezpośredniego trafienia miała więcej wojennego farta niż Isabell i poza siłą która zrzuciła ją na podłogę nic właściwie jej się nie stało. Zdołała przeładować granatnik ładując go przeciwpancernym pociskiem. Następnie gdy się podniosła do pionu wycelowała z szarpanego już wybojami pojazdu naramiennym granatnikiem by posłać pocisk w zasypywany przez resztę grupy cel. Trafienie było chyba bezpośrednie bo robot zniknął w eksplozji błysku, ognia i dymu. Zaczynali już go zostawiać z tyłu za sobą gdy przez płomienie i dym unoszący się do zielonkawego baldachimu nad nimi zaczęły się pokazywać zdeformowane przez eksplozje robocie kształty. Podobnie jak i ich przeciwnik zaczął zostawać w tyle ostatni Parch będący poza jadącym coraz szybciej pojazdem z numerem 4.




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172