14-11-2021, 20:19 | #141 |
Reputacja: 1 |
|
12-12-2021, 09:17 | #142 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 12-12-2021 o 09:44. |
12-12-2021, 09:47 | #143 |
Reputacja: 1 | Część druga. Limity znaków |
24-12-2021, 14:38 | #144 |
Reputacja: 1 | Post świąteczny. Wydarzenia w bazie na księżycu Columbus i w ciągu następnych kilku tygodni były równie taksujące, co napawające niepewnością - ale zbliżyły Minutemen o milowy krok do uchylenia rąbka tajemnicy. Wyłaniający się obrazek skłaniał jednak do myślenia, że się nie spodoba nikomu z patrzących. [media]http://www.youtube.com/watch?v=7HKS1NDOZA8[/media] Pomimo niewysłowionych obaw części ekipy, "czyszczenie" pomieszczeń poszło dość sprawnie. Nie było to ciche ani płynne, przeszkoleni członkowie ekipy musieli pilnować reszty i głośno wydawać im komendy. Ale jakoś poszło, tym bardziej, że opór był niezorganizowany i słaby (choć wręcz fanatyczny, co mogło dziwić i martwić). Dopiero w jednym z większych pomieszczeń - jakiegoś rodzaju hali magazynowej robiącej także za skrzyżowanie i główne atrium bazy - natknęli się na przygotowanych obrońców. Było to kilku techników z pistoletami różnego typu, podobna ilość strażników wyposażonych głównie w tonfy i pistolety maszynowe oraz nieco mniej "pełnoprawnych" trepów w pancerzach, z karabinami Federated Long Rifle i granatami odłamkowymi. Jednak dzięki słabej koordynacji bądź wyszkoleniu obrońców oraz determinacji, świetnemu refleksowi mechwojownika i odrobinie szczęścia udało się pokonać przeciwników bez wielkich "ubytków" w zdrowiu i życiu napastników. Niestety nie udało się ująć ani jednego typa żywcem - byli bardzo zdeterminowani aby wygrać, uciec, schować się... lub zginąć, próbując. Musieli się pospieszyć, bo wkrótce potem odkryli powód dla którego opór był tak słaby. Pozostała załoga bazy, skoro nie mogła zginąć wraz z systemem autodestrukcji, próbowała niszczyć co się dało i/lub spiąć bomby "na krótko". Ekipa przedarła się więc do jednej ze stacji podłączonych do baz danych, a która wciąż działała, i zgarnęła co się dało na nośniki. Potem nastąpiła szybka eksfiltracja, powrót do mechów i wycofanie się. W parę chwil później bezimiennym fanatykom udało się natomiast doprowadzić do autodestrukcji. Sprawy na Columbusie miały się ku końcowi. Grzebanie w ruinach miało zająć wiele czasu i pracy. Minutemen nie mieli tego, ani należytych narzędzi do ekskawacji. Zapakowali się więc z powrotem do dropsa, biorąc ze sobą wrak Zeusa. Podążyli więc za ostatnim tropem - kodowanym przekazem, który poleciał ku drugiej satelicie orbitalnej, bliżej planetarnego równika. Było to nie byle co, bo satelita ostrzegawcza typu Skyward Model XII. Obecnie bardzo rzadko spotykana rzecz, a praktycznie wcale na Peryferiach. A tutaj w pełni sprawna i wykorzystywana do zgoła innych celów. Kiedy tylko wykryła nadlatujące maszyny Minutemen, posłała kolejne trzy sygnały silnymi wiązkami laserowymi oraz odpaliła niesioną rakietę AAM typu Thunderstrike. Był to nieoczekiwany atak, który poważnie uszkodził Lightninga Itan-shy i o mało go nie strącił. W odpowiedzi Leopard zmiótł satelitę z orbity skoncentrowanym ogniem i namierzył koordynaty wiązek. Jedna padła gdzieś na południe od Bariery, na "terra incognita". Drugi gdzieś na samą pustynię, w rejony bytności bandyckiego ludu. Trzeci w stronę Ziaren. Najbliżej był punkt na Barierze, więc - pomimo uszkodzeń - Minutemen nie mieli czasu do stracenia. Sfrunęli niczym jastrzębie, a Warthog szybko wypluł z siebie co jeszcze mogło chodzić. Naprzeciw było kolejne zbiorowisko tych "bezimiennych szaraków". Stawili opór, próbując także uciekać - jeden pociąg kołowy dostosowany do pustyni, kilka uzbrojonych pojazdów półgąsienicowych przewożących dobrze wyposażone straże, uzbrojone i nieuzbrojone drony zwiadowcze, kilka pojazdów antygrawitacyjnych w podobnym typie. Ich broń nie była w stanie poważnie zagrozić bojowemu lotnictwu i ciężkiej lancy - choć zachowywali się równie paskudnie, co ci na górze. Nie dawali się pojmać. W obliczu klęski detonowali bomby w zwrakowanych bądź bliskich zniszczenia pojazdach i wagonach. Na szczęście, po zakończeniu rajdu i zabezpieczeniu terenu, udało się odzyskać odbiornik i dysk danych we w miarę dobrym stanie. Przekazy były jednak silnie zaszyfrowane i wymagały pracy kryptologów. Nie mając nic więcej do zrobienia w tym miejscu i nie mając ochoty na opędzanie się od hord Bandytów, Minutemen porzucili wraki na pobojowisku i powrócili do bazy pod Wielką Górą Zieloną, gdzie czekały ich żmudne i gruntowne naprawy pojazdów, re-armament, lizanie ran i dekodowanie zdobycznych danych. Oraz przygotowania do audytu, który zbliżał się wielkimi krokami. Iroshizuku Asagao oraz Hadrian Spencer zajęli się rozmowami z generałem Raymondem Jacksonem z Border Patrol. Celem było „przytrzymanie go w miejscu” - póki co Minutemen nie pragnęli tracić swej niezależności, ale chcieli mieć możliwość ewentualnego skorzystania z protekcji NVDF jeśliby nie dali rady z audytem. Obydwoje trochę się zdziwili, kiedy okazało się, że gen. Jackson wiedział już o akcji na Columbusie i słał właśnie swoich ludzi w „zarekwirowanym” desantowcu kl. Confederate (do którego w rekordowym czasie znalazł załogę) u boku elementów z kompanii najemniczej Harcourt's Destructors – nowej grupy wynajętej przez NVR. Obydwa księżyce i zlokalizowane tam pobojowiska oraz ruiny miały zostać zabezpieczone i zarekwirowane przez NVDF. Zasugerował też, że bez dostępu do wszelkich zdobyczy, raportów i danych z tych baz „nie będzie mógł zagwarantować przychylności wojska w tarciach z audytorami i politycznym stronnictwem anty-Minutemen”. Niemniej jednak audytorzy byli szybcy, wymuszając niespodziewaną wizytę parę dni przed czasem. Na szczęście wszystko już było gotowe. Ursula Trevor już dawno temu wyciągnęła tajne raporty i albo je przeredagowała, albo wysłała w oryginałach (tak samo jak oryginały przed przeredagowaniem) do skrytki. Przepuściła też personel bazy przez szkolenie z tego co, jak i kiedy mają mówić. Julian Jackson natomiast rozstawił i rozdysponował dyskretny sprzęt nagrywający oraz przygotował stosowne materiały i oświadczenia na każdą ewentualność po zakończeniu audytu. Zajmował się też osobiście transportem i deponowaniem tajnych rzeczy i kasy (m.in. 8 mln C-Bills za sprzedanego ComStarowi wraku ZEU-6Y Zeusa, którego nie dało rady naprawić ze zdolnościami i zasobami, jakimi dysponowali Minutemen). Martin Neyman przygotował natomiast „pokój-pułapkę” dla audytorów, „tajną” miejscówę gdzie... zrobiono siłownię oraz nagromadzono kasety porno, siaty z mandarynkami i parę innych śmiesznych drobiazgów aby sobie zadrwić z natrętnych biurw. Kiedy nadszedł sądny dzień, Rooikat zajęła się oprowadzaniem i bajerowaniem audytorów, mając do pomocy Manula, oraz okazyjnie Pandura jako eksperta od spraw wojskowości. Jej sprawność w ogarnianiu zbliżonych tematów i znajomość Wiedzy Zakazanej: Biurokracja pozwoliły na odparcie znaczącej większości zarzutów i przytyków oraz wyprowadzenie typów w pole, a nawet upokorzenie ich nieznajomością spraw (i „tajnym pomieszczeniem” Mandaryna). Wyglądało na to, że się udało. Kilka dni później nadszedł komunikat ze strony rządu/gołębi, że „jednostka Minutemen pomyślnie przeszła okresowy audyt”. Dało radę wyczuć wściekłość gołębi... jak i mlaskanie jastrzębi, którzy chcieli położyć łapę na Minutemenach. Wkrótce potem do bazy wrócili Auber i Walkiria. Okazało się, że robili za odgromnik dla reszty Minutemen, biorąc wiele rzeczy na klatę. Zostali spaleni na politycznym stosie aby NVR mogło „wyjść z twarzą” wobec swoich „dyplomatycznych partnerów” - Jane Doe została skazana za zbrodnie wojenne in absentia, natomiast Jake McKinley i Sarah Kane otrzymali dishonorable discharge. Wyrzucono ich odpowiednio z: wojska i policji. Nie pomogły nawet publiczne oświadczenia ze strony Manula. Rząd jednak nie mógł ich wydalić z niezależnej grupy Minutemen, ani formalnie zarekwirować mechów. Wyglądało jednak na to, że obydwoje znieśli tą karę z poniesionym czołem... tym bardziej, że McKinley miał powody sądzić, że ktoś ich wystawił tymi felernymi misjami na wyspach Windsor i Vergennes, oraz późniejszym brakiem obiecanego wsparcia poza linią wroga, na Pograniczach. Bohaterowie Nowego Vermontu jako całość zachowali swą niezależność, jednak wyglądało na to, że zantagonizowali obydwa stronnictwa polityczne oraz tylko kupili sobie czas. Wkrótce potem, w wirze pracy zw. z naprawą maszyn nadeszły też dobre wieści. Udało się zdekodować część danych przechwyconych od „Bezimiennych”. Były one o tyle nieprawdopodobne, co niepokojące. Okazało się, że organizacja ta (wyglądało na to, że „Benefaktor” nie był pojedynczą osobą) była obecna w układzie Amerigo od dziesiątek lat i była tu jeszcze przed kolonistami. Nie była też monolityczna. Istniały co najmniej dwa stronnictwa, luźno ze sobą powiązane (dało się nawet wyczuć niechęć czy wręcz antagonizm). Jedno z nich utrzymywało tajny kompleks na Columbusie, gdzie przedtem odkryła znaczące pokłady germanium – metalu kluczowego dla dzisiejszej technologii wojskowej. Drugie stronnictwo było aktywnie zaangażowane w politykę i decyzyjność Amerigo... głęboko zinfiltrowawszy tak NVR, jak i Bandytów, a nawet Workmenów, natomiast piraci „Loxley's Raiders” byli de facto ich wytworem, zmontowanym z przekupionych bądź inaczej nakłonionych gangów piratów z gromady gwiezdnej Caesar's Crown i całej okolicy, na czele którego stał zaufany człowiek Benefaktora, rzeczony Loxley. To agenci tego stronnictwa dokonali sabotażu, degeneracji i likwidacji znacznych części struktur wywiadowczych, politycznych, wojskowych i policyjnych NVR w Dniach Masakry. Uczynili to w ramach jakiegoś „Projektu”. Stronnictwo „górników” nie było temu przychylne i uważało, że ryzykuje zdemaskowaniem i zniszczeniem ich intratnego, nielegalnego wydobycia germanium – stąd sami zaangażowali się w ten konflikt, własną (znacznie mniej zasobną w ludzi i sprzęt, ale bardziej nadzianą) operacją wspierając NVR, głównie WSI... i tym samym pośrednio Minutemen. Wyglądało na to, że mechwojownicy... „przypadkiem” rozwalili swych potajemnych „sojuszników”. Sygnał jaki Loxley i mech Ambassador wysłały na Columbusa z Magellana był standardową procedurą (obydwa stronnictwa wciąż należały do tej samej organizacji Benefaktora), a obydwie satelity orbitalne były współdzielone. Grupa zlikwidowana na Barierze należała do stronnictwa antagonistycznego wobec NVR. Były też poszlaki sugerujące obecność trzeciego, najmniejszego ze stronnictw, głęboko zakonspirowanego, jednak nic konkretnego. Sygnał, który nadano na płd. od Bariery trafił „cholera wie gdzie”, wymagana byłaby ekspedycja aby to zbadać. Sygnał, który poleciał do Ziaren trafił do Newport, Essex oraz Fort Ticonderoga. Pytanie czy Minutemen chcieli to zbadać, i jak – były powody aby sądzić, że w NVR wciąż byli agenci Benefaktora (wszelkich stronnictw). Niepokojem napawały też potężne zasoby finansowe oraz sprzętowe jakimi ta nieznana organizacja dysponowała. Lostechowe maszyny bojowe i mechy (m.in. kompletne wyposażenie kompanii najemnej „the Abased” w ten szpej) oraz równie rzadka broń osobista (jak chociażby broń specjalsów z odległego Kombinatu Draconis czy świetnie zachowane/fabrycznie nowe Systemy Szturmowe Mauser 980 – dawne karabiny piechoty liniowej SLDF). Przewagę sprzętowo-wywiadowczą Benefaktora uwidoczniła także obecność paru niespotykanych pojazdów na Barierze. Po intensywnych badaniach udało się ustalić, że jeden z nich - helikopter ze stajni Apple-Churchill - był w zasadzie ekskluzywnym designem... Maskirovki, tajniaków odległej Konfederacji Capellańskiej. Natomiast niektóre z dronów i ich nosiciel odkryły swoją tożsamość dopiero tygodnie później - okazało się, że był to Hi-Scout, zwiadowczy pojazd gąsienicowy z kontrolą dronów PathTrack i NapFind... cały komplet do sprzedaży później, aniżeli został użyty na Barierze. Czyli Benefaktor miał także dostęp do sprzętu, który był tajny bądź nieopublikowany. Wyglądało na to, że zdolności kwatermistrzowskie tej organizacji były nielimitowane. Oprócz tego, naprawy maszyn poszły sprawnie, podobnie jak zaleczenie ran i pozbycie się tej niewielkiej dawki radów (większej u Pandura i Kriegera), jaką Minutemen łyknęli na księżycu – sama specyfika tego miejsca oraz detonacja napędu atomowego Corxa wymusiły rekonwalescencję. Była też jeszcze jedna, bardzo dobra wieść. Leki otrzymane od ComStaru zadziałały. Pan Ishida wrócił do świata żywych. Wciąż był w ciężkim stanie i nie mógł zasiąść za sterami mecha, ale był przytomny i trzeźwy na umyśle, a po chorobie popromiennej nie został ślad. Twardy, stary kamień. Od razu zażądał raportów, rozmów, spotkań i odpraw. Po trzech pracowitych dniach miał pełen obraz sytuacji. Dużo czasu spędził ze swoimi kontaktami, co chwila przylatującymi bądź odlatującymi z bazy, a także z Xavierem Almasy z ComStaru oraz Annabelle Bright i Ivanem Portnoyem z WSI. Były też dwa długie spotkania: jedno z Sarah Kane i Jake'iem McKinleyem, drugie z Victorem Heisenbergiem. Czwartego dnia Stary kazał wszystkim zaimplantowanym położyć się w lazarecie na „konieczne badania i kalibracje implantów”. Kiedy się zbudzili, czuli się zdecydowanie lepiej, od tej pory nie mając problemów „od-implantowych” innych niż krótka rehabilitacja po zabiegu. Zaraz potem Stary obwieścił, że Heisenberg, Kane i McKinley odchodzą z Minutemen. Ten pierwszy z powodu coraz bardziej pogarszającego się stanu zdrowia psychicznego (w trakcie tych paru tygodni już przeżył załamanie nerwowe i zaniemówił na kilka dni). Ci drudzy na własne życzenie, w ramach wyjątku. Niejako po fakcie i z niechęcią, ale przyklepał sprzedaż zdobycznego SWD-2 Swordsmana ComStarowi przez Aubera oraz podarował Walkirii COM-2D Commando na własność. Okazało się bowiem, że ktoś (czyżby agenci Benefaktora?) upewnili się, że... całe rodziny i prawie wszystkie bliższe kontakty obydwojga zostały przez ostatnie fizycznie miesiące wyeliminowane (w tym brat Sarah, William Kane, a także jego syn), a wszelkie nieruchomości zniszczone (co propagandowo wykorzystali Bandyci, jako zemstę na „rodzinie złoczyńców Kane”). To, plus uzasadnione podejrzenia o wystawienie ich w misji Windsor-Vergennes, kazały parze spieniężyć wszystkie swoje „twarde” zasoby i prawa autorskie i przyszykować się do emigracji. Tak też zrobili, wkrótce opuszczając Amerigo i kierując się ku Lidze Wolnych Światów. Wkrótce dołączyła do nich Linda Howl, jedyna ocalała policjantka ze SHWAT oprócz Kane (Gabriel Smith, dowódca jednostki, zginął jako jeden z więźniów konwoju Newport-Essex) - była zbyt zniesmaczona tym jak potraktowano jej koleżankę, więc porzuciła służbę i również wyemigrowała. Victor Heisenberg natomiast powrócił do rodziny, która zgromadziła się jako uchodźcy w Burlington. Do końca (krótkiego już) życia nie wyszedł ze swoich problemów zdrowotnych, stając się de facto wrakiem człowieka. Wywiad miał też parę innych wieści o różnych przyjaciołach Minutemen: Lilly Santos Melo, znajoma Jane Doe, została zakatowana w jednym z obozów koncentracyjnych okupanta w Newport. Natasha Tikhonenko, żołnierka sił specjalnych i znajoma Iroshizuku Asagao, zginęła w trakcie osłaniania cywilów na Autostradzie Śmierci. Inni znajomi pilotki jednak przetrwali i WSI wreszcie udało się ich uratować: Rowan Allbright i Roy Lieushot, doświadczeni eksperci techniczni z rozbitego 77 baonu. Obydwaj trafili do bazy Minutemen, gdzie mieli znacząco wesprzeć prace remontowe i zbrojmistrzostwo. Następnie Ishida zajął się polityką, starając się „załatwić” stronnictwa jastrzębi i gołębi względem Minutemen. Poprosił także pozostałych członków grupy o pozostanie, gdyż „niedługo wszystko się miało wyjaśnić”, oraz o zbiór sugestii, jakie powinny być następne poczynania grupy i co uczynić ze sprawą „Benefaktora”. W tle były też wydarzenia polityczne. Tak, jak NVR wynajęło nowych a wspomnianych najmitów (Harcourt's Destructors), tak LRZ doposażyło się w analogiczne siły w postaci kompanii najemnej Bronson's Horde. Oprócz tego na terenach „Ludowej Republiki” zaostrzały się starcia bojowników o wolność z okupantem i kolaborantami. „Król Bandytów”, Ernest Kwame Mwabutsa, natomiast zakończył „konsolidację” swoich „ziem” na Barierze, Pograniczach i we fragmencie Ziaren, tworząc „Królestwo Nowego Zairu”. Ów twór polityczny, patron LRZ, otrzymał od niej „w podarunku” (czyli zwykłej wymuszonej aneksji) miasto portowe Bennington wraz z przyległościami oraz wyspę Windsor. We wszystkich krajach obchodzono także huczne imprezy – nastał bowiem Nowy Rok 3000. Rozpoczynało się czwarte milenium krwawej historii ludzkości, a załączony obrazek był tego pokwitowaniem. W NVR był medialny i polityczny szum o zasadność wystawności takiej imprezy i wydawania tak wielkich pieniędzy. W LRZ „huczność” sztucznej balangi była raczej definiowana wystrzałami broni zakonspirowanych partyzantów i detonacjami sabotażowych ładunków. W KNZ wciąż „problemy” zw. z działalnością „grupy Beton” i tej drugiej grupy niezidentyfikowanych napastników korzystających z mechów i desantowca. W takim to zamieszanym i niepokojącym stylu rozpoczął się pamiętny rok 3000 A.D., a obecna pora sucha wchodziła w szczytową fazę.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 25-12-2021 o 19:21. Powód: Wzmianka o nieznanych pojazdach. |
28-12-2021, 17:53 | #145 |
Reputacja: 1 | Post od Zombianny, pisany na GDocu. Gdzieś na Barierze... Ciemność zwykle oznacza zło, choć światło nie zawsze niesie za sobą dobro. Mrok lubił mamić, i jeśli tylko chciał, obdarzał człowieka pewnym specyficznym rodzajem wolności, sprawiając, że głupiec pozwalał sobie na bezbronność w najmniej właściwym momencie. Takim jak choćby wojenna zawierucha, która mimo pozorowanego końca wciąż trwała w najlepsze, szczególnie daleko od zdradzieckich, mdłych i oślizgłych kurwich synów, sprzedających dobro swego kraju za garść srebrników w komplecie z odrobiną przywilejów - byle tylko być kimś innym, niż wór zrakowaciałego gówna toczącego Amerigo na podobieństwo najgorszego z nowotworów. Zdrajcy, miałkie ścierwo bez godności umiejące jedynie pieprzyć po próżnicy, aby roztoczyć dla szeregowego plebsu wizję totalitarnego piękna sygnowanego nieoznakowanymi grobami tych będących zagrożeniem dla nowego, papierowego porządku. Zwykli ludzie zaś, jak to bezmyślna i wygodnicka masa miała w zwyczaju, łykali propagandowe brednie ciesząc się, że wreszcie nadszedł ich czas: czas Bandytów, Czerwonej Wstęgi. Władza ludu tańczącego opętańcze tango na wciąż dogorywających ciałach znienawidzonych mieszkańców Ziaren. Ogień był jednak zaraźliwy, rozszerzał się daleko poza cywilizowany świat. Cicha osada ukryta bezpiecznie między poszarpanymi wapiennymi szczytami okolic Bariery tej nocy zmieniła się w istną fabrykę śmierci. Zagłada spadła ludziom na karki niespodziewanie, gdy koło północy większość z nich smacznie spała. Inni dopiero szykowali się na spoczynek, jeszcze inni z bronią w spracowanych dłoniach patrolowali od niechcenia okolicę, trzymając wartę dla dobra całej społeczności. Byli wszak mieszkańcami nieprzyjaznego terenu, dziećmi pustyni przywykłymi do niebezpieczeństw, oraz walki samej w sobie. Pozwolili sobie na nonszalancką wolność bezbronności, czując się silni gwarantem bezpieczeństwa dawanym przez zapewnienia ichnich władców i polityków. Dali się im zwieść, sądząc że dotrzymają oni słowa, a pokój jest trwały niczym dwie tarcze księżyców wysoko ponad powierzchnią globu. Ciemność jednak nie odpuszczała, kłębiąc się wściekle tuż pod powierzchnią nocy i czekała cierpliwie, szczerząc ociekające jadem wężowe kły pośrodku nicości utkanej z najczystszej czerni. Wpierw pośród pogrążonych w śnie domostw w centrum osady zaczęły rozlegać się suche pokasływania, lecz niewielu zwróciło na nie uwagę. Ktoś stojący obok studni naraz zgiął się i zwymiotował pod nogi upuszczając karabin. Upadł zaraz potem, dostając ataku padaczki, a przynajmniej tak to wyglądało. Jego towarzysze ruszyli mu z pomocą, po części śmiejąc z ułomności, po części irytując że zachlał na warcie. Padli na ziemię parę metrów dalej, ryjąc obcasami butów bury piach i tocząc pianę z ust. Pamięć bywała zawodna, wybiórcza, bądź naznaczona nowym czasem, lub pobożnymi życzeniami z zerową szansą na ich pokrycie. Błędy zaś zabijały: wolniej, szybciej. Pechowo dla śmierdzących kozojebców zasiedlających połowicznie zasypane piachem lepianki w udziale przypadł im ten pierwszy wariant. Ludzie próbowali krzyczeć, lecz ciężko szło im złapać głębszy oddech, zataczając się na ściany budynków bądź stojących w gotowości maszyn, spomiędzy których mrok wypluł z obrzydzeniem humanoidalne sylwetki przypominające kolejne plamy ciemności. Nosili czarne pancerze i maski, głowy skrywali pod czarnymi hełmami i kapturami, zaś ich oksydowana broń nie odbijała świetlnych refleksów ognisk. Poruszali się cicho, zdejmując rzężących bandytów i z serca osady rozlali uwagę ku jej peryferiom. Obrońcy zorientowawszy się, że zostali zaatakowani od wewnątrz, otworzyli ogień ku przeciwnikowi, ale ten znikał w dymie snującym się po ziemi sinym całunem. Zawyły syreny, rozbłysły reflektory, na uliczkach zawrzało. Wtedy ziemią wstrząsnął wybuch, po nim kolejny i następny. Było to dopiero preludium. Gorący, suchy wiatr pustyni przez długie godziny niósł między parchatymi szczytami agonalne jęki wydobywające się z dziesiątek gardeł. Kobiece, męskie i dziecięce krzyki cierpienia zlewały się w jeden lament, ulatujący piekielną skargą prosto pod nieboskłon, gdzie smagane rdzawym ogniem chmury pędziły szaleńczo na zachód, a ich nabrzmiałe brzuszyska płonęły wściekłą czerwienią, gnane gdzieś dziką furią starszą i potężniejszą niż jakakolwiek ludzka emocja. Pośród tego piekła kroczyła kwadratura człowieka bardziej niż ludzkiej istocie podobna żywej górze odzianej w kevlar i z karabinem nonszalancko przewieszonym przez szeroki kark. Szedł powoli, a każdemu jego krokowi towarzyszyło głośne mlaśnięcie buta wyciąganego z rudego błota, bo wystarczyło parę godzin, by suchy piach zmienił się w krwiste bagno. Miał ochotę zapalić, żeby pozbyć z ust posmaku żółci i wściekłości. Niestety póki w powietrzu pozostawały resztki gazu bojowego należało zachować wysoce idące środki ostrożności. Niby wszyscy z oddziału zostali nafaszerowanie 2-PAM, ale strzeżonego… - Gdzie ona jest? - olbrzym zatrzymał jednego z mijanych ludzi w czarnych maskach, a ten wskazał ręką na lewo. Razem z innymi cieniami szedł środkiem rzeźni, prowadząc grupkę cywili stłoczonych w przerażone stado poganiane krzykami i uderzeniami. Twarze jeńców bardziej niż ludzkie, przypominały zwierzęce oblicza wykręcone strachem nie do opisania; przemierzali znane sobie ulice, którymi jeszcze miesiąc temu chodzili do pracy, szkoły. Ich domy płonęły, bliscy leżeli pokotem pod ich nogami i przy postrzelanych ścianach. Trupy były wszędzie. Zalegały na poboczach drogi wysokimi na metr stosami i ciągnęły się wzdłuż postrzelanych, płonących budynków niczym wyrzucone, nikomu niepotrzebne śmieci o zerowym znaczeniu. Z powykręcanymi cierpieniem twarzami, oderwanymi przez granaty kończynami, z ranami kłutymi, gniecionymi, szarpanymi, albo miażdżonymi. Inne miały w sobie masę ciemno szkarłatnych tuneli pozostawionych przez kule rozmaitego kalibru, tudzież przeróżnego rodzaju ostrza. Ich kończyny odstawały pod dziwnymi kątami, o ile wciąż pozostawały przytwierdzone do tułowia. Mijali ciała dzieci z głowami roztrzaskanymi o słupy i mury wciąż noszące na kamiennej powierzchni strzępy kości i mózgu… zaś gdy podnieśli wzrok z latarni pozdrawiały ich nagie, męskie sylwetki z wywleczonymi wnętrznościami. Część z nich nie miała szczęścia wciąż żyjąc i próbując wepchnąć jelita na ich miejsce. Ciężkie do wykonania wisząc głową w dół i połamanymi palcami. Innych bandytów przywiązano do metalowego płotu ich własnymi bebechami, ciała nosiły ślady ciężkiego katowania co dało się łatwo dostrzec gdyż również ograbiono je z ubrań, odrzuconych na płonące stosy. Żywy kwadrat przeszedł nad zwłokami, w błysku szalejącej dookoła pożogi widział zmasakrowaną głowę młodego chłopaka, może dwunastoletniego, z dziurami po wyłupionych oczach i wyrwaną żuchwą zwisającą jedynie na skórze przez co zwłoki przybrały całkiem zabawny wyraz głębokiego zdziwienia. Słyszał płacz, pokrzykiwania, odgłosy odległych strzałów i tych bliższych. Wybuchy w oddali, wycie syren, błagania dochodzące z zaułka kobiecym głosem który przepełniało upokorzenie i dzikie przerażenie na granicy utraty zmysłów. Towarzyszyły mu jęki, sapania i śmiechy w męskiej tonacji, dużo. Odgłosy mieszały się z rytmicznym stukaniem, skrzypieniem i nagłym wyciem zaskoczonego bólu okraszone jeszcze głośniejszymi rechotami. W ten zaułek prowadzono kolejne kobiety, a te które się wyrywały w ostatniej próbie oporu zostawały rzucane na hałdy zwłok, przybijane do nich metalowymi prętami i dopiero tak unieruchomione posuwano ostrzami bagnetów. Wielki, czarny upiór zacisnął własne szczęki i pięści, ruszając dalej w milczeniu szybszym tempem. Niestety wyrzutów sumienia nie mógł przegonić. Spoglądały na niego z każdego kąta i strony, czasem ostatnimi siłami wyciagając ręce w jego stronę niemo błagając o ratunek, który nie nadejdzie. Pustynno-wojenny, duszny klimat potęgował wrażenie osaczenia, otaczając mózg parnym, podobnym mokremu kocowi oparem, przez co wydawało się mu, że nie może złapać głębszego oddechu… jakby przez maskę zabieg nie był już wystarczająco utrudniony. Horror osiadał wilgocią na skórze i włosach, przyklejał do ciała wypłowiały od słońca mundur pod pancerzem. Z drugiej strony kładł zimny cień na karku, zginający ramiona ku dołowi ilekroć wzrok prześlizgnął się po olbrzymim cieniu mecha górującego ponad osadą na podobieństwo milczącego teraz kata. Swój cel odnalazł kilkadziesiąt metrów dalej, na placyku obok sporego budynku robiącego za areszt albo ratusz - świadczyły o tym choćby porządne kraty w oknach i solidne, grube antywłamaniowe drzwi leżące teraz pod płotem przy bramie, wyrwane siłą eksplozji. Wokół wejścia, na powykrecanych metalowych żerdziach pozatykano szpaler ludzkich głów. Zanim jeszcze zobaczył co się dzieje usłyszał wrzaski torturowanego człowieka, ruszył więc ich śladem. Musiał stąpać ostrożnie, bo w tym rejonie ciała wciąż leżały na środku drogi, a mimo wszystko Winters nie lubił deptać po martwych i umierających cywilach. -... więc poszli na zachód. - usłyszał cichy, lekko chrypiący damski głos. Kobieta o długich, jasnych włosach kucała przy klęczącym, obitym porządnie mężczyźnie, skrępowanym za pomocą opony nabitej na ramiona. Podczas operacji coś poszło nie tak, więc jeden jego bark znajdował się wyżej niż drugi i wyraźnie uciekał do przodu. Patrzył na blondynkę jedynym działającym okiem, którym mrugał często by ściekająca z czoła mieszanka krwi i potu nie skleiła mu powieki. Słysząc co mówi pokręcił przecząco głową. - N… nie, nie! Na południe! Mówiłem na południe! - wyrzucił z siebie naprędce cienkim głosem. Jego wzrok na chwilę uciekł do wielkoluda wyłaniającego się z mroku i przez ułamek sekundy posiniaczoną, podrapaną twarz przeciął cień nadziei, jednak gdy przyjrzał się dokładniej owa nadzieja umarła. - Błagam… zabij mnie, ale oszczędź ją - zaszlochał, a kobieta wstała powoli. Przyglądała się mu w zadumie, ćmiąc przyklejonego do warg kiepa. Dopiero z bliska dało się dojrzeć, że do opony przywiązano łańcuch, zaś łańcuch prowadził do żelaznego pala wokół którego ułożono stosy drewnianych mebli i łatwopalnego badziewia. W samym centrum rzucono związaną dziewczynę w poszarpanych ubraniach. - Jego żona? - olbrzym spytał, a blondynka drgnęła. Obróciła się powoli, obrzucając go uważnym spojrzeniem od góry do dołu. Pokręciła przecząco głową idąc w jego stronę. - Córka - mruknęła przechodząc obok. Zaciągnęła się nikotyną, by finalnie pstryknąć kiepem za plecy. Niedopałek poszybował w powietrze, obracając się w powietrzu raz, drugi… Zanim skończył trzeci obrót uderzył o chodnik, momentalnie podpalając benzynę. Ogień buchnął wysoko, zajmując błyskawicznie stos drewna dookoła pala. Leżąca tam dziewczyna zaczęła potępieńczo wrzeszczeć. Wrzeszczał też jej ojciec nie mogąc znieść żaru bijącego od stosu. Poderwał się pokracznie instynktem szczura chcąc uciec jak najdalej, lecz łańcuch skutecznie ograniczał mu swobodę oraz pole manewru. Biegł przed siebie, krzycząc nie mniej przejmująco od córki, zataczając koła wokół pala niczym w parodii końskiego kieratu. - Ciężarna. Nie chciał rozmawiać, potem mnie wkurwił - blondynka dodała, przystając aby podziwiać przedstawienie. Macała się po kieszeniach w poszukiwaniu czegoś. Wreszcie wyciągnęła paczkę papierosów. Zbyt długo wszystko układało się pozytywnie… rzecz niezwykle podejrzana. Zdążyła się już przyzwyczaić, że te krótkie momenty spokoju i wytchnienia są tak naprawdę iluzją, jakże potrzebną aby nie zwariować do końca. Wojna rządziła się własnymi prawami, swoim prywatnym, osobistym kodeksem, gdzie nie było miejsca na litość, współczucie i zwykłe człowieczeństwo. Tutaj każdy chwyt był dozwolony, każda zagrywka mająca na celu zyskanie przewagi nad przeciwnikiem - jak najbardziej pożądana. - Jane, kurwa… - Słysząc to mężczyzna zaklął, ściągając maskę. Szybko tego pożałował. Fetor ekskrementów, benzyny i przerażenia mieszał się ze smrodem palonego ludzkiego mięsa. Dusił. Kłęby czarnego dymu strzelały w niebo, i osiadały na ziemi przez co poruszali się w tłustej, cuchnącej mgle koloru węgla. Zakaszlał, chowając nos w zgięciu ramienia. - Załóż to, będę cię stąd wywlekała w razie wu, więc sklej pizdę i mnie nie wkurwiaj, ani nie dopierdalaj roboty - Doe mruknęła cicho; z ciężkim westchnięciem odrywając oczy od widowiska, by skupić uwagę na kwadraturze zjeba tuz obok. Zabrała mu maskę i wymownie podniosła do góry w okolice łysej gęby. Coś w jej twarzy drgnęło, przez mgnienie oka dało się dostrzec blady grymas niepokoju. Szybko zniknął zastąpiony brakiem wyrazu i znudzeniem, bo zza jego pleców zbliżały się inne sylwetki w czerni. - Spierdalamy do Ewndy. - dodała zwyczajowym tonem, odpalając papierosa i poprawiając czarną czapkę tkwiącą na czubku głowy - Tam uzupełnimy zapasy. Studnia rozjebana, ale zobaczymy cysterny. Któraś się musiała uchować nierozhermetyzowana. Reszta zostaje, nie będziemy sami się truć. - Co powiedział? - Winters wskazał brodą na biegającego w kółko, płonącego już od dołu bandytę, zaś kobieta splunęła w rudy piach. - Potwierdził to, co już wiemy - skwitowała zaciągając się nikotyną. Rozejrzała się po otaczających ich powoli renegatach… braciach w boju. Rodzinie. - Winters, Svaroff, Gyle. Chcę pełen raport za godzinę. Do tego czasu macie przepustkę, tylko łbów sobie nie upierdolcie - powiedziała głośno i z ciepłym uśmiechem diabła dodała - Macie być na chodzie, łajzy. Czeka nas długa droga.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 28-12-2021 o 17:55. |
29-12-2021, 22:26 | #146 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 08-01-2022 o 18:19. Powód: info o implancie |
01-01-2022, 17:04 | #147 |
Reputacja: 1 |
|
02-01-2022, 18:00 | #148 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Stalowy : 04-01-2022 o 12:59. |
02-01-2022, 22:35 | #149 |
Reputacja: 1 | Mijały kolejne tygodnie. Słońce pory suchej dokazywało, przewalając się po częściowo zdewastowanej i zaniedbanej ziemi Ziaren falami gorąca. Pomimo zahartowania mieszkańców Amerigo i powszechnej dostępności do wody słodkiej, zużycie energii wzrosło (z powodu wzmożonego użycia wentylatorów i klimatyzatorów), szpitale odnotowywały wzrost udarów i omdleń, a trawiaste sawanny, wysuszony busz i pola uprawne stawały w szalejących pożarach pod byle pretekstem. Stan natury był odzwierciedleniem stanu ludzkich serc. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3enw-PNQlng[/MEDIA] Niepokój, rozgoryczenie i gniew przeważały w życiu publicznym. Gorączkowe i utrudnione przez suszę zbiory, zniszczone bądź opustoszałe spichlerze i spalone przez piromanów czy samozapłon pola wymuszały dalsze racjonowanie żywności – gdyby nie handel i pomoc humanitarna, znów zapanowałby głód, i to nie tylko w NVR ale też i państewkach okupantów i kolaborantów. Wojenne zmęczenie mieszało się z ustępującym szokiem i narastającym niezadowoleniem z obecnego układu sił. Każdego tygodnia publikowano listy nazwisk zmarłych, poległych i zakatowanych w ostatniej wojnie. Tutaj współpraca między NVR a PRS i PoE działała bez zarzutu. Oficjalnie Ludowa Republika Ziaren pozamykała obozy pracy założone przez niedawnych okupantów i oswobodziła więźniów wojennych, a KoNZ dokonało wymiany jeńców z NVR. Nim jednak to się stało większość tych jeńców, łagierników i więźniów zmarła z głodu, wycieńczenia i chorób... albo została po prostu rozstrzelana póki wojna trwała. Gniew i żal pośród Vermontczyków rosnął do poziomu wyższego aniżeli nawet tuż po Dniach Masakry, a niedawne pro-pacyfistyczne postawy zdawały się tracić grunt pod nogami. Podobnie jak stronnictwo gołębi, choć te nadal miało w garści prawie całą władzę – obydwie izby parlamentarne, radę sekretarzy i fotel prezydencki. W polityce NVR narastała polaryzacja, która od wielu dekad była wypadkową dwupartyjności państwowej polityki. Odwieczne zmagania Konstytucjonalistów i Progresywistów na politycznej arenie wżarły się głęboko w vermoncką świadomość i kulturę. Cichą tragedią narodu był fakt, że w obliczu wojny i kryzysu polaryzacja ta jeszcze się nasiliła. Protesty, strajki i łamistrajki, manifestacje i kontrmanifestacje, brak współpracy między partiami w praktycznie każdej sprawie, większe zorganizowanie i aktywność ekstremistów z obydwu stron – dochodząca do bójek, ustawek, a nawet okazyjnych zamieszek (póki co skutecznie opanowywanych przez oddziały anti-riot policji). Na terenach okupantów i kolaborantów niewiele lepiej. Ludowa Republika i Nowy Zair trawione były wciąż przez mnogość choróbstw – epidemie cholery, czerwonki, tyfusa i innych paskudztw zbierały srogie żniwo w krajach o nieistniejących bądź zdemolowanych służbach zdrowia i przemyśle farmaceutycznym. Handel pozaplanetarny (ustalony dzięki mediacji ComStaru w ramach rozejmu) i pomoc humanitarna (w tym od pięknoduchów z NVR) były kroplą w morzu potrzeb. Do tego również głód i znacznie większe zniszczenia wojenne w przemyśle, aniżeli w pozostałym NVR (pomijając może zrujnowane Hartford). Sytuacja była dużo lepsza w Księstwie Essex. Julius Spencer miał więcej charyzmy, wyczucia i kontaktów – był w stanie zapewnić swojej satrapii jako takie bytowanie. Essex było także bardzo łagodnie draśnięte w trakcie wojny, podobnie jak jego spichlerze i pola. Samozwaniec miał jednak inne problemy, podobnie jak inni kolaboranci i okupanci. Na papierze te trzy państewka były zjednoczone wewnętrzne i związane sojuszem. Prawda wyglądała zgoła inaczej. Na terenach wszystkich „Ziaren Zagrabionych” (jak nazywali je jastrzębie) rosła w siłę i aktywność partyzantka złożona z „byłych” obywateli NVR z tych rejonów. Nikt nie wycierpiał z rąk najeźdźców i zdrajców tyle co oni – policjanci i szeryfowie pozostawieni z tyłu w upadających miastach i wioskach, żołnierze z rozbitych i zdziesiątkowanych jednostek, cywile z łagrów, więzień i postrzelanych, ograbionych mieszkań. Oni poznali przez ostatni rok smak popiołów podlanych krwią i łzami. Nie mieli luksusu jakim cieszyli się ich krajanie – luksusu rozważań, czy zaakceptować pokój czy kontynuować wojnę. Tajemnicą poliszynela był fakt, że środowiska jastrzębi potajemnie wspierały partyzantów. Pieniądze, zapasy, broń i amunicja, wsparcie wywiadowcze. Póki co ruch oporu skupiał się na ratowaniu ludzi od aparatu ucisku, pomocy potrzebującym i atakach na konwoje logistyczne. Niejako wisienką na torcie był fakt, że Jane Doe powróciła wraz ze swoimi dezerterami z Bariery prosto do Ziaren i trafiła na ziemie Essex. Tam, gdzie grasowała banda uroczo przezwana „Kompanią Skurwysynów”, panowało spustoszenie, śmierć i groza. Do uszu wszystkich docierały mrożące krew w żyłach raporty i dowody z bestialskich rzezi jakich ekipa Doe dopuszczała się na mieszkańcach Bariery i Pogranicza – dziś de iure obywateli Królestwa Nowego Zairu. Wszystkie rządy zgodnie potępiły te zbrodnie, wyklęły podejrzanych i wydały listy gończe, uznając „Kompanię” za terrorystów. Pośród członków ruchu oporu i niektórych innych środowisk vermonckich pojawiały się jednak głosy poparcia wobec ekstremizmu Doe i jej rzeźników. W pewnym sensie jednym z nich był Pan Ishida – nawiązał ponowny kontakt z Doe i to on zdołał ją ściągnąć na terytorium czarnej owcy Spencerów. Odbyło się to dzięki chęci i zgodzie na przetransferowanie jej przyjaciela, Roberta D. Hansona – technika-mechanika ze Stern Hvy Ind. Po pewnych wahaniach, małomówny gearhead pojechał, znacznie polepszając zdolności techniczne ekipy i zapewniając regularny przegląd Craba. Ishida ponadto dostarczył jej ludzi, szpej, zapasy, podreperował Craba i zdobyczne pojazdy „Kompanii” w polu. W zamian za to miała osłabiać dawnych – i przyszłych – wrogów NVR. Ishida był bowiem pewien, że niedługo wojna zostanie „restartowana”. Zapronował także pozostałym Minutemen podobne akcje blackops i, chociaż część ekipy wydawała się być tematem zainteresowana, Ursula Trevor położyła kres tym rozważaniom – ryzyko wpadki, dotkliwych strat i zrujnowania image Minutemen było zbyt wielkie. Ishida po namyśle zgodził się z tym punktem widzenia i nie naciskał więcej w temacie. Wziął też na klatę wszystkie kontakty z Doe i jej Skurwysynami, aby reszta Minutemen była „czysta”. W zamian rozszerzył „działalność” Skurwysynów, dostarczając im zhakowane kody IFF, mundury i inne fanty mające im umożliwić akcje „fałszywej flagi” i szerzenie rozłamów między rywalami NVR. Ta cała szopka z terroryzmem była w pewien przewrotny sposób na rękę gołębiarzom i rządowcom – zaczynali powoli robić sobie polowanie na czarownice, uderzając w swoich przeciwników (póki co krzykliwych ekstremistów niewiele lepszych od Skurwysynów) przez rzekomą asocjację z wywrotowcami. Był to niebezpieczny precedens, który mógł eskalować do wygodnego pretekstu aby eliminować politycznych przeciwników nie mających żadnego związku z tematem zbrodni wojennych. Przez te mozolne tygodnie pełne skwaru i swarów, misje te przyniosły wymierny efekt – Julius Spencer potajemnie spotkał się z przedstawicielami rządu NVR i oficerami NVDF, gdzie zapewnił o swojej neutralności i nieagresji w przypadku wznowionego konfliktu z Nowym Zairem i Ludową Republiką Ziaren w zamian za otwarte „ciche” kanały handlowe i finansowe. Podpisano tajny protokół. Wymierną zasługę w tym wydarzeniu wydawała się mieć Doe i jej Kompania... która była albo bardzo dobra w błyskawicznym przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, albo rozmnożyła się do dwóch band zbliżonych formatem i rozmiarem. Czyżby Beton sformowała na własną rękę drugą jednostkę, czy był to ktoś inny? Ta druga kompania też wykonywała zbliżone operacje bijące w pryncypałat essexjański. Wiadomo też było, że obydwie bandy obecnie „przesiadały” się na podgryzanie PRS. Niestety, sukcesy partyzantów miały też swoją ciemną stronę – sfrustrowana Armia Czerwonej Wstęgi i jej sykofanci dawali upust swoim frustracjom na niewinnych. Akcje odwetowe były na porządku tygodniowym – łapanki, rozstrzeliwania „podejrzanych”, grabienie i demolowanie domostw, rekwirowanie ostatnich środków transportu i tym podobne „przyjemności”. Najgorsze i najbardziej niezrozumiałe było jednak ostatnie działanie „Skurwysynów”. Odkąd pojawili się w rejonie Essex, skontaktowali się z nimi członkowie ruchu oporu. Wkrótce wspólnie zaczęli wykonywać udane zasadzki na konwoje i rajdy na bazy logistyczne, a także niszczenie kluczowych maszyn poza granicami miast pryncypałatu i Ludowej Republiki. Lista sukcesów Skurwysynów, tej drugiej bandy i ruchu oporu była na tym polu długa. Od początków roku aż po zaczątek nowej pory monsunowej, pomimo odwetów i mniej lub bardziej skutecznych obław, zdołali zlikwidować szereg maszyn, przejąć wiele zasobów, oraz zlikwidować sporo kluczowych osób (czy to okupantów, czy kolaborantów). Masową żniwiarkę typu Saturn, obrabiającą na szybko pola pod Essex i samolocik zwiadowczy Boomerang, który przyleciał sprawdzić, co się dzieje. Konwój wojskowy złożony z dwóch transportowców typu Dromader, wiozących w cysternach wysokogatunkowe paliwo oraz silnie stężony kwas do przemysłu, a także przerobiony wóz inżynieryjny typu Bueffel VII Cargo z ładunkiem gotowego wysokiej klasy materiału wybuchowego C8 – wszystko to fajnie wybuchało, płonęło i rozlewało się. Dwa sterowce (co ciekawe, Ludowa Republika zaczęła z takowych korzystać na dużą skalę i – choć wrażliwe na ataki oraz powolne – były to bardzo skuteczne transportowce), jeden kl. Luxemburg i drugi kl. Provost, przewożące kluczowe cargo: części zamienne i montażowe, narzędzia, towary luksusowe dla kast rządzących. Utrata tychże i bolała, i wkurwiała. Były też mniej chlubne osiągnięcia. Jednego razu Skurwysyny zasadziły się na wiejskie lotnisko w pół drogi między Essex a Newport. Zmuszone były tam lądować dwa samoloty śmigłowe VTOL typu Karnov UR. Jeden z nich był przerobiony na kanonierkę, nadźgany masą kaemowych luf i wypchany po brzegi wszelaką amunicją (tak do użytku jak i transportowaną). Drugi był cywilny, przewożący leki z pomocy humanitarnej. Skurwysyny zniszczyły obydwa wraz z towarem. Fakt, mogli nie wiedzieć, co było w środku. Gorzej natomiast, że w trakcie innej akcji sfingowali sytuację wymagającą interwencji ambulansu – takowy przyjechał, typu Simca, z sześcioma medykami, kierowcą i medykamentami. Te ostatnie zagrabili, medyków odstrzelili w rowie przy drodze, a ambulans spalili. To było Złe, a było jeszcze gorsze (subiektywnie) – z ruchem oporu Skurwysyny współpracowały dwa razy. Za pierwszym razem zasadzili się na pociąg kołowy typu Elite Series 3 z Essex do Newport. Był to strzał w dychę – podłożone ładunki wybuchowe zmiotły ciągnik, odstrzelono pozostałą załogę i strażników. Zgarnęli do podziału olbrzymie ilości towaru (wysokogatunkową benzynę, amunicję do artylerii, autodział i armat polowych, sporo żywych mlekodajnych krów terrańskich zwyczajnych, nieco wyrobów mlecznych z chłodni), a resztę wraz z wagonami modułowymi 3T puścili z dymem (korzystając po części z tego, że jedna z przewożonych cystern napchana była wodorem). Druga akcja też poszła jak po maśle – zasadzka na pociąg kołowy typu Hector z Bennington do Newport. Podobna akcja: miny rozwalają ciągnik, reszta staje. Ale był wagon pasażerski. Ostra strzelanina ze strażnikami, resztą załogi i paroma uzbrojonymi cywilami. Tak, cywilami – było ich tam prawie trzystu. Skurwysyny, zgodnie ze swoją reputacją, zaczęli ich brutalnie przesłuchiwać. Byli to w większości przesiedleńcy z Pogranicza i Bariery bądź „naturalizowani ex-Vermontczycy”. Po przesłuchaniu zdecydowali się ich, jakże inaczej, wymordować. Większa część współpracowników z ruchu oporu się temu sprzeciwiała, ale część do tego procederu dołączyła. Rzeźnicy zostali rzezać, reszta wzięła co mogła i odeszła. Ostatecznie ponad 250 cywilów wymordowano, całe rodziny z dziećmi. Potem standard: zabranie tylu zasobów ile się dało (w tym przypadku: żywe krowy mięsne terrańskie zwyczajne, mięso z chłodni, dobytek, zbiór pszenżyta), zniszczenie wagonów i odejście. Na tym by się złe uczynki Beton skończyły, ale wespół z tą drugą bandą (też swoją?)... dorwali tych co odeszli i też pozabijali w zasadzce. A potem uwikłali się w podobne starcia po buszach z innymi komórkami ruchu oporu. „Bratobójcze” walki między partyzantami wydarzyły się już po 'wymięknięciu' Essex, ale i tak negatywnie wpłynęły na dalsze prucie logistyki rywali NVR. Nikt na tym nie korzystał (pomijając już jawną zdradę i zabijanie dawnych towarzyszy broni) – w co grała Beton i jej ludzie? Nawet Ishida spauzował w swoim poparciu dla nich po tym, jak Minutemen dostali raporty. W mediach NVR i reszty państewek huczało od twardych określeń: zbrodniarze i zdrajcy. Na terytorium NVR powiodło się w podobnym temacie znacznie lepiej – Knights of St. Cameron i Border Patrol udało się zlikwidować ostatnie grupy bojówkarzy ACzW w rejonie Lake Varmint. Ostatnie ognie minionej wojny zostały zgaszone... przynajmniej po tej stronie nowych granic. W sprawunkach Minutemen - „pracowite wyczekiwanie”. Mechy zreperowane, amunicja uzupełniona, implanty wyregulowane, rany i choroby wyleczone, Ishida z grubsza na chodzie... więc zaczęła się ostra jazda, jak za czasów kiedy zaczynali działalność. Wykłady, szkolenia, treningi, mecze w symulatorze VR. Intensywnie, regularnie i bez zmiłowania – Pan Ishida nie miał zamiaru pozwolić, aby marazm pogrążył ten projekt. W przerwach od zakulisowego politykowania osobiście brał udział w symulowanych starciach u boku swoich wychowanków, dopierdalając morderczo wysoki poziom trudności za każdym razem. Szczególny nacisk kładł na trudne warunki, znacznie lepsze zdolności wrogich pilotów, niespodziewane i brudne zagrywki (jak chociażby szybkie cywilne pojazdy wypchane po brzegi materiałami wybuchowymi – SVBIEDy), a także na próby walk ze znacznie cięższymi lancami mechów szturmowych w barwach „Poniżonych”. Ishida uważał ich za największe zagrożenie dla Minutemen w nadchodzącym „restarcie”. I nie bez powodu: cały batalion mechów szturmowych, w tym wyposażonych w LosTech... bądź w całości będąc niewidzianymi od wieków konstrukcjami z czasów Gwiezdnej Ligi. Ani chybi pupilki „Benefaktora”. Ishida skonsolidował także pozostałych 'możnych protektorów' i odepchnął polityczne zakusy obydwu frakcji partyjnych – m.in. nawiązując współpracę z rodziną Rooikat (z jej wydatną pomocą w tej kwestii) czy zacieśniając ją z WSI (za pośrednictwem Annabelle Bright i Ivana Portnoya). Nie chciał dopuścić do kolejnego audytu. Póki co udawało się to, jastrzębie i gołębie brały się za łby w publicznej debacie i chwilowo zapomniały o Minutemen. Ekipa na jakiś czas miała spokój i zapewnione podstawowe utrzymanie. Odnotować należało też, że po utracie Zeusa i odejściu Kriegera ze służby, Pandur przesiadł się na 'jego' Maraudera MAD-3D – był to mech w sam raz dla jego wyborowych umiejętności strzeleckich, a o porównywalnej odporności. Zakończyła się też potajemna budowa i wyposażanie skrytek oraz tajnego obozu „Camp Blackmore” w miejscu wskazanym przez Rooikat, niedaleko jeziora o tej samej nazwie, w sercu dżungli – w jądrze ciemności. Przygotowali także plan awaryjnej ewakuacji do tego miejsca, tak 'dropsami', jak i 'z buta' bądź „zarekwirowanymi” środkami transportu naziemnego. Nie wszystko było jednak tak różowe pod Wielką Górą Zieloną. Wyrósł tam bowiem kolejny cierń gniewu, zroszony smutkiem. Victor Heisenberg, callsign Krieger (lub „Dr Mengele”), został zabity. Stało się to w nocy, kiedy od kilku dni przebywał w szpitalu psychiatrycznym w Burlington z powodu pogorszenia zespołu stresu pourazowego. Zabójca odwiedził go przebrany za pielęgniarza i podał mu do kroplówki z solą fizjologiczną (Victor miał też nasilenie objawów osłabienia i problemów sercowych na tle stresowym) silną, acz dość powoli działającą truciznę. Ostentacyjny przekaz. Z początku ponoć Victor nawet się nie opierał. Był na psychotropach i chyba gdzieś tam... może nawet przyjął to z ulgą. Skrytobójca się „wyluzował”, co otworzyło podejście do ostatniego przebudzenia się Mengelego, który zadziałał w sobie znany, drastyczny sposób, pomimo wycieńczenia, trutki i leków. Obydwaj skończyli martwi. Victor od trucizny, a skrytobójca od skalpela w szyi, skitranego pod materacem przez doktorka. Późniejsze śledztwo wykazało, że asasyn został wynajęty i nasłany przez skurwieli z Nowego Zairu. Był to liść-otrzeźwiacz dla pozostałych. Wróg o nich nie zapomniał. Wyczekiwał momentu. Sądząc po losie rodzin i przyjaciół Jane Doe, Sarah Kane i Jake'a McKinleya, nie ograniczał się wcale tylko do nich. Życie Minutemen i ich bliskich było w ciągłym zagrożeniu. Nadawało to ich misji... osobistego charakteru. Charakteru gniewu podbitego lękiem. Pomimo działań ruchu oporu i skurwielskich kompanii, rywale rozwijali swoje siły zbrojne. Ludowa Republika sformowała spore oddziały policji oraz piechoty, dość dobrze wyposażone i wyszkolone, złożone głównie z kryminalistów, najemników, ex-więźniów czy łagierników (na pewno zmuszanych do „służby”). Od Nowego Zairu i przemytników broni dostali bądź zakupili kilkadziesiąt pojazdów bojowych – czołgów średnich Vedette i lekkich Scorpion wzorca z New St. Andrews oraz gąsienicowych transporterów opancerzonych prymitywniejszego wzorca, a także ciągnione działa polowe i artyleryjskie. Workmeni natomiast wreszcie zdobyli odpowiednie narzędzia, tech i know-how aby ulepszyć swoje dorabiane małe lasery do poziomu standardu wojskowego dzisiejszej Sfery Wewnętrznej, a prymitywne starocie spylili Ludowcom za grubą kasę. W gąszczu tych działań i informacji mignęła też wzmianka o tym, że Stern Heavy Industries dobiło targu z rządem i pozaplanetarnymi interesantami (w tym ComStarem) aby odbudować kompleks górniczy na Columbusie i wznowić wydobycie germanium – impreza ta jednak miała się rozkręcić dopiero w dość odległej przyszłości, samą odbudowę szacowano na miliony C-Bills i dwa lata intensywnych prac, a potem nawet dokładanie do interesu aby wreszcie odbić się po kilku kolejnych cyklach. Był to kosztowny i ryzykowny, acz bardzo obiecujący deal dla Nowego Vermontu... i rodziny Spencerów. Nastały pierwsze dni marca roku 3000 A.D. Pora sucha grzała ziemie Ziaren i wcale nie chłodziła gorących głów ani krwawiących serc...
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
12-01-2022, 23:34 | #150 |
Reputacja: 1 |
|