Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-10-2012, 22:06   #101
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gdy brodaty historyk otwarł oczy poczuł jak świat wokół zawirował. To było paskudne uczucie. Pod ciężkim i grubym pancerzem czuł jak klatka piersiowa ściska go tak mocno, jakby stanął na niej czarny ork. Khazad nie potrafił złapać pełnego tchu, gdyż tak bardzo go bolało. Walka wokół trwała w najlepsze, a on nie mógł tak po prostu leżeć i czekać aż ból minie. Ich być albo nie być zależało od najbliższych kilku sekund, od tego jakie podejmą ruchy. Krasnolud już jakiś czas temu nabrał pewności siebie, uwierzył w swoje umiejętności. Durin przetoczył się na brzuch i prędko się podniósł. Tuż obok leżała jego tarcza i ciągle lśniący bladym błękitem młot.
-Teraz albo nigdy...- warknął pod nosem zbierając się z ziemi z niemałym trudem. Ból w klatce wcale nie mijał ani nie malał. Khazad uniósł broń nad głowę i zawył głośno motywując się i dodając sobie animuszu. Nekromanta czekał...

~***~

-Giń! Giń! Giiiiń! Aaaaaa!- krzyczał bijąc młotem na oślep, czując regularne wrażenie miażdżenia tkanki. Gdy khazad ocknął się z dziwnego amoku czuł jak adrenalina buzuje mu w krwi. Nigdy nie przeżył takiej furii, nigdy nie dał się ponieść emocjom tak bardzo jak tego dnia. Ciało przeklętego nekrusa było zmasakrowane za sprawą głowicy krasnoludzkiego młota. Brodacz ciężko dyszał i sapał rozglądając się dookoła. Tylko nowo poznany kompan stał jeszcze na nogach. To elf w głównej mierze przyczynił się do pokonania nekromanty, Durin zaś tylko „postawił kropkę nad i”. Khazad wstał chwiejnie jakby przed chwilą wykorzystał całe swoje pokłady energii i teraz nie było go już stać na odrobinę wysiłku fizycznego. Khazad wypuścił z ręki młot i tarczę, które z hukiem upadły na kamienną posadzkę. Mętnym wzrokiem spojrzał na elfa i podszedł do niego.
-Świetna robota...- burknął wyciągając dłoń do Cala.

Elf przez chwilę przyglądał się brodaczowi, jednak wkrótce podał ręke khazadowi. -Wypełniałem swój obowiązek.- powiedział otwarcie uśmiechając się lekko. -Cieszę się, że połozyłem kres plugawieniu wiatrów magii.- rzekł.
-Dzięki waszej pomocy oczywiście.- dodał naprędce zapewne obawiając, że mógł kogoś urazić umniejszając ich wkład.
Zachowanie krasnoluda mogło dziwić elfa. Durin dobrze wiedział jakie stosunki panowały między tymi dwoma starymi rasami. Sam znał dziesiątki kawałów o zniewieściałych wąskodupcach mieszkających w domkach na drzewach. On jednak był inny. Szanował elfy za ich potężną magię, oraz to w jaki sposób nad nią zapanowali.
-Jesteś cały? Musimy zająć się rannymi.- rzekł po chwili, rozglądając się po komnacie.

Spojrzał za wzrokiem krasnoluda -Tak, jestem cały. Miałem szczęście uniknąć starcia bezpośredniego z którąś z tych istot.- odpowiedział na pytanie khazada. -Pomóż mi. Wyniesiemy ich kawałek dalej, żeby nie leżeli pośród tego ścierwa...- dodał po czym wziął się do roboty. Odkładając swoją zdobioną laskę na bok zabrał się do pomocy khazadzkiemu kompanowi.
-Nasza towarzyszka... Keriann... Chyba poległa, skupiając na sobie uwagę tych stworów...- splunął z pogardą -Była twoją rodaczką. Trza jej pogrzeb odprawić. Wiesz jak to zrobić?- spytał unosząc brew.
Skinał głową z powagą. -Zadbam o jej godny pochówek, nie musicie się o to martwić.-
Khazad również skinął głową. Zabrali się za wynoszenie towarzyszy. Kiedy już poukładali nieprzytomnych towarzyszy w czystym i bezpiecznym miejscu zaczęło się cucenie i prowizoryczne opatrywanie ran.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 25-10-2012, 22:25   #102
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Franc jęknął. Potem zawył. A potem zaklął tak soczyście, ze nawet Durin pod swoją brodą z lekka się zaczerwienił. Ręce wojownika były wygięte pod nienaturalnym kątem, prawie niesprawne. Jego narzędzie pracy. Nimi zarabiał na życie. Bez nich był... Nikim.

Przeturlał się na bok. Dłonie były jako tako sprawne i udało mu się wydobyć flakonik z dobroczynną miksturą. Podnieść go do ust, to już było wyzwanie. Na swoje szczęście był pijakiem, żulem i moczymordą zaprawionym w tysiącach karczemnych burd i żadna mordownia nie była mu obca. Nauczył się tam tego i owego. Otwieranie flaszki bez użycia rąk, to była jedna z jego ulubionych konkurencji. Teraz przyda się jak znalazł.

Magiczny napój rozlewał się po jego zmasakrowanym ciele, ale nie był wstanie zrobić wszystkiego. Franc wstał na chwiejnych nogach i podszedł do kościelnej ławy. Uniósł nienaturalnie wygięte ręce nad oparcie i przełkną ślinę. Napił by się teraz, ale cóż...

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! -

Walnął jak trzeba, nastawiając obydwie na raz. Mikstura działała, łącząc w całość przerwane ścięgna, spajając kości i regenerując mięśnie. Choć pewnie nigdy nie będą tak sprawne jak kiedyś.

- Kurwa! -

Powiódł mętnym wzrokiem po pobojowisku, aż jego wzrok spoczął na truchle czarownika. Twarz momentalnie mu stężała. Poszukał wzrokiem zgubionego Scyzoryka. Jest. Podszedł do upuszczonego miecza i złapał za rękojeść. Nie miał jeszcze siły go unieść, ale z uporem począł ciągnąc po kamiennej posadzce, krzesząc czubkiem iskry. W końcu dotarł do zmasakrowanego truchła, nie zważając na nic i na nikogo złapał czarownika za fraki i posadził mniej więcej w pionie. Spoglądnął na niego z odrazą przez moment, po czym z widocznym wysiłkiem zakręcił młyńca i z szerokiego obrotu odciął mu łeb. Oderwany do korpusu czerp potoczył się po świątynnej po świątynnej podłodze a Franc postawił but na ramieniu bezgłowego korpusu, aby nie upadł. Odstał miecz na bok, po czym zaczął gmerać w okolicy krocza. Po chwili wyją kutasa i lubością począł oddawać mocz prosto w szyje nekromanty. Byłą słaby, kolebał się na boki, ręce mu się trzęsły więc przy okazji oblewał sobie buty, inne trupy i wszystko dookoła, ale nie przerywał. Szczał, szczał i szczał, jakby miał w środku beczkę wody, wymagająca opróżnienia. W końcu ostania kropla żółtego płynu upuściła jego ciało a Franc wydał odgłos ulgi i wypuścił ciało nekromanty spod buta, prosto w żółtoczerwoną kałuże. Zadowolony z siebie odwrócił się reszty, chowając kutasa, coby ich nie zawstydzać.

- No, co? Obietnica, to obietnica. -
 
malahaj jest offline  
Stary 26-10-2012, 13:11   #103
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ataki zdarzały się tylko w nocy, czy też w dzień również? - spytał Detlef. - Chociaż... skoro na polach ginęli, to pewnie nie po nocy tam szli...
Zadumał się na moment.
- A w mieście jak było? W dzień ginęli? Możliwe, że od początku były to te cienie, tylko teraz po prostu świadkowie widzieli, to zabija.
- Na początku tylko żeśmy trupy znajdowali, świadków nie było. Nie wiadomo, może i w dzień były... choć mógł to być też wieczór, bądź przed świtem. Te Cienie, co się zjawiły, ino w w nocy żeśmy widzieli. Ale wiemy jedno, światła się nie boją. To jest takiego z pochodni - wyjaśnił Allan.
- Świątynię też w nocy zaatakowano? - spytał Detlef.
- Tak, też późną nocą - potwierdził mężczyzna.
- Te cienie, co nas w gospodzie napadły, od stali ucierpiały, ale nie wiem, czy który zginął, czy też tylko uciekły, by się gdzieś tam kurować.
- Niestety nie wiemy co z nimi się dzieje. Rozpływają się po ciosach. Tyle dobrze, że odegnać to się da. Więc walczyć możemy! - zacisnął pięść Allan.
- Do niczego taka walka. - Detlef pokręcił głową. - Ich nie ubywa, a was - tak. Cienie będą sobie znikać, kiedy chcą, a po naszej stronie każdy ranny to strata nie do odrobienia.
- Fakt - przytaknął z niepocieszoną miną. - Możemy jedynie mieć nadzieję, że ich jednak ubywa, a i tak nam pozostaje jedynie walka, obrona siebie i tego co nam zostało.
- Wygląda na to - powiedział powoli Detlef - że ktoś się uparł, by was z tego miasta usunąć w taki czy inny sposób. Albo przegnać, albo wybić do ostatniej osoby. Osobiście obstawiałbym to drugie. Co takiego ciekawego tu macie? - spytał.
- Nic - odpowiedział po dłuższym zastanowieniu - Nic już nie nie zostało... poza tym co widzisz.
- Nie wiem czemu, kojarzy mi się to z tym przeklętym nekromantą... - powiedział Detlef. - Ale... - Zamilkł na chwilę. - Czy w ostatnich czasach ataki się nasilały, czy malały? - spytał. - A raczej, czy tych duchów było więcej, czy mniej? Jeśli mniej, to by znaczyło, że można je zwalczyć. Jeśli więcej... - skrzywił się. - Trzeba by wtedy zastanowić się nad opuszczeniem miasta i przebiciem się przez cienie.
- Ciekawe - dodał - czy tu też jest ktoś, kto tymi cieniami kieruje.
- Ataki są niezmienne, miasto może byśmy chcieli opuścić, ale się obawiamy. Przydałaby się pomoc z Kroppheimu... A może... A może jak odpoczniecie to - zaczął mówić niepewnie -[i] to, bo wy i tak w podróży... to byście zanieśli list do Kroppheimu informujący o naszej drastycznej sytuacji. Szczególnie jak mówicie też o tym nekromancie. Jak nadejdzie, to już na pewno nasz koniec nastanie. Mógłbym wysłać swych ludzi, ale to znacznie osłabi nasze, i tak uszczuplone, zastępy pozostałych przy życiu broniących. A wy, wy i tak tam się udawaliście pewnie. Wyślę z wami, by was wspierał, Konrada, on pomoże upuścić okolicę - wskazał jednego z ludzi, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Był on wielki, oj wielki. Wprost góra mięśni, taka która zakrywała nawet szyję chłopaka. Miał on brązowe oczy, długie i kręcone włosy tego samego koloru. Ubrany był w kamizelkę ze skóry niedźwiedzia i spodnie. Resztę umięśnionego ciała miał odsłoniętą. Na jego plecach spoczywał dwuręczny topór umocowany przy pomocy grubych rzemieni. Wyglądał on jak potężny wojownik, bez wątpliwości. Przy nim mogli poczuć się pewniej.
- Jak więc będzie? Oczywiście złoto ofiarujemy już teraz, jak mówiłem nie ono dla nas teraz ważne! - zakończył przywódca zabarykadowanych.
- Tkwić tu tylko po to, by zginąć, to niewiele ma sensu - powiedział Detlef. - Pomoc by się zdała, a i z pewnością kapłani by się zdali, w tym i Morra najpewniej. Odpocząć by trzeba, to fakt, a potem skoro świt wyruszyć. Koni zapewne nie macie? - spytał. - Mój w faktorii się ostał - dodał.
- Skoro świt? Ten już? - ucieszył się mężczyzna. - Myślałem, że dzień odpoczniecie, ale jeśli możecie już, to przednie! W takim razie sporządzę list, a ty najedz się i odpocznij. Koni niestety nie posiadamy, wszystko zostało za fortyfikacją - westchnął.
- Nie wiem, jak mój towarzysz podróży będzie się czuł następnego dnia - odparł Detlef. Jeśli kiepsko, to niestety nasz wyjazd się opóźni o jeden dzień, ale im szybciej, tym lepiej.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-10-2012, 10:07   #104
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Świątynia

Być stratowanym to niesamowite przeżycie można by rzec. A stratowanym przez czterorękie wielkie monstrum to już rzecz naprawdę wyjątkowa. Cudem można też nazwać przeżycie takie spotkania. Zebedeusz miał chyba więcej szczęścia niż rozumu, a może Bogowie zakpili sobie z niego pozwalając mu żyć i dalej cierpieć. Tak czy siak młodzieniec gdy już się zebrał ruszył w kierunku trupa nekromanty. Spojrzał na nie a także na zawartość jego szat. Amulety, pierścienie, łańcuszki to wszystko pokazywał elfowi. A sam był też ciekaw czy nekrus może jakąś kasę posiada. A może jakąś księgę miał ? Trupa zamierzał rozczłonkować, spalić i osobno pochować. Ostrożności nigdy za wiele.
- Wędrowcze sprawdź to jeśli możesz w końcu Ty znasz się na magii
Elf wygładził dłonią szatę i spokojnie podszedł do truchła nekromanty. Wziął w smukłe dłonie pierścień zdjęty z palca czarnoksiężnika. Wprawnym okiem począł przyglądać się niemal od razu zauważonej inskrypcji.
- ‘Invocato potestate animam tuam. Da erat.’- powiedział i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że większość obecnych może nie znać tego prostego języka. -”Przyzywam moc duszy twej. Obdarz mnie nią na ten czas”- wyrecytował w imperialnym języku. Po tych słowach spojrzał na Zbedeusza -Muszę zbadać dokładniej jaka moc w nim drzemie, na ten czas lepiej aby pozostał w moim posiadaniu, wasze umysły są osłabione walką z magią tego człowieka.- wyjaśnił spokojnym tonem.
Zebedeusz przytaknął tylko kiwając głową. Spojrzał na Franca i Durina:
- Franc, Durin weźcie to ścierwo rozczłonkujcie bardziej. Ja wykopię dół. Cal jak możesz poszukaj czegoś czym można by to polać a potem podpalić. Zakopiemy go na cmentarzu. Jakieś sprzeciwy ?
Żak nie miał zamiaru myśleć i użalać się nad swoim losem. Fortuna kołem się toczy a jeśli ma coś być zrobione najlepiej zrobić to samemu.
-To zły pomysł...- burknął khazad, kasłając przez chwilę. Zaklęcie stwora mocno go osłabiło, czuł to.
-Zakopanie nekromanty, na cmentarzu, na terenie świątyni Morra, której kler cały uprzednio wybił to tak jakby kpina z tej religii... Tak mnie się zdaje.- wzruszył ramionami.
-Khazad ma rację.- poparł brodacza ulthuański elf. -Lepiej spalić truchło na stosie, tylko ogień oczyścić może coś tak plugawego. Wszystko aby jego ciało nie skaziło ziemi, inaczej konsekwencje mogą być nieprzewidziane.- powiedział do Zbedeusza żywo getykulując, co lekko kontrastowało z jego spokojnym tonem głosu. -Pamiętajmy, że ten mag władał spaczonym wiatrem magii zwanym Dhar. Ostrożności w tym wypadku nigdy za wiele.- zakończył tymi słowy.
-Jeszcze jedna rzecz do zrobienia nam została.- rzekł spoglądając porozumiewawczo na elfa -Trzeba znaleźć Keriann i zapewnić jej godny pochówek.- dodał -Cal dał słowo, że zajmie się tym, ale nie będzie przecie sam tutaj taszczyć zwłok...- zasugerował, że potrzebuje pomocy w tym przykrym zadaniu.
- Ja pomogę Calowi - skinął głową elfowi że może liczyć na jego pomoc - Durinie to wy przygotujcie stos taki że jak się podpali to zobaczą go z daleka - zaśmiał się żak lekko, choć w tym śmiechu można by doszukiwać się szaleństwa.
Khazad skinął głową kompanowi.
Cal Es Thel zwrócił się do towarzyszy zanim ze Zbedeuszem opuścili świątynię -Nie wątpię, że Keriann bliska była waszym sercom jako towarzyszka broni i podróży. Jestem pewien, że byłaby zaszczycona mogąc spocząć na uświęconej ziemi waszych świątyń.- powiódł po nich wzrokiem -Jednakże tradycja jej ludu, który ongiś odmówił powrotu na Ulthuan, nakazuje chować poległych pod konarami drzew, aby ich dusze zjednoczyć się mogły z otaczającą naturą. Wy znaliście ją najlepiej i dzieliliście z nią trudy życia, macie więc prawo zadecydować gdzie spocznie ciało.- powiedział spokojnie.
-U nas zwyczaj taki panuje...- o dziwo to krasnolud miał najwięcej do powiedzenia -Że biada temu, który sprzeciwia się woli przodków i ich zwyczajom. Nie ma tu pola do dyskusji, jeśli tak być musi, tak się zatem stanie. Pomogę w kopaniu grobu. W końcu chyba ze wszystkich najlepiej znam się na kopaniu...- rzucił średniej jakości żartem, po czym ruszył w kierunku, gdzie mogła znajdować się Keriann.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 29-10-2012, 08:42   #105
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
*** Detlef ***

Zybert, mimo napojenia miksturą leczniczą, nie przetrwał nocy. Wpadł w dziwne drgawki, skóra zrobiła się bledsza niż zwykle, później zielona, następnie czerwoana. Temperatura skoczyła do wielkiego poziomu. Mikstura nie pomogła, wręcz przeciwnie, musiała przeszkodzić. Chyba Allintz miał ją z jakiegoś niepewnego źródła. Zdarza się tak, z tymi magicznymi napojami. Nie można im nigdy do końca zaufać. Zawsze istnieje jakieś ryzyko.

Rano Detlef, w związku z tym, że nie miał już co czekać na poprawę stanu kompana, którego w sumie dopiero parę dni temu poznał, postanowił wyruszyć. Polecił tylko pochować Zyberta z wszelkimi honorami. Chciał zostawić jego złoto i zapłacić nim za pogrzeb, ale nie przyjęli ponownie mówiąc, że dla nich ono się teraz nie liczy, przyrzekli pochować go bez tego. Na dodatek dali go jeszcze szlachcicowi więcej, z prośbą i nadzieją, by mu się jeszcze przydało. Co było równoznaczne z tym, że podołał misji dostarczenia listu. Allan, poza wysłaniem z Detlefem, góry mięsa, to jest Konrada, polecił też by wyruszył z nimi i Rolf. Przeciwieństwo Konrada, niewielki, chudy, ale ponoć mistrz w posługiwaniu się łukiem. Miał on zastąpić martwego czarodzieja.

Wyruszyli z samego rana. Przez pół dnia podróż odbywała się w warunkach atmosferycznych, jak dnia poprzedniego. Wszechobecne błoto, gliniane zaspy, smagający po twarzy deszcz, to była norma… Późnym południem napotkali na swej drodze ogromną zaspę błota i zawalone drzewa. Przejście przez nią wydawało się niemożliwe, obejście bardziej, ale musieliby przełazić przez mokre, cierniste krzaki. Detlef skojarzył, że nie dalej jak sto kroków wcześniej, minęli jedną z wydeptanych ścieżek odbijającą ze szlaku. Prawdopodobnie pozostawioną przez grzybiarzy. Rolf i Allan popatrzyli na niego pytająco, traktując go jako szefa tej grupki.
 
AJT jest offline  
Stary 29-10-2012, 14:02   #106
 
Blackvampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Blackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwu
Serce elfa napełniło się ogromnym smutkiem kiedy odnaleźli ciało Keriann. Brutalny koniec kolejnego młodego żywota. A wszystko to spowodowane przez zgniliznę i zło toczące ten świat. Chciwość i żądza mocy słabych wolą ludzi, a za ich bezduszność i błędy płacili inni, niewinni częstokroć. Cal westchnął z żalem w głosie i niemal ze łzami w oczach podszedł do ciała kobiety. Delikatnie dotknął jej ramion, gdzie znajdowały się klamry przytrzymujące płaszcz. Odpiął go po czym nakrył zwłoki. Po chwili wstał i prosząc o pomoc nowo poznanych kompanów przenieśli ciało pod największe, i najstarsze, drzewo znalezione w okolicy.

Tam dzięki uprzejmości Durina wykopali dół. Była to robota nieco ciężka i żmudna, gdyż trzeba było wkopać się między mocne korzenie nie niszcząc ich.
Kiedy dół był gotowy, kompani umieścili w nim ciało, cały czas opatulone płaszczem, który elfka nosiła. Cal Es Thel poprosił aby wszyscy kompani ustawili się w około grobu i w milczeniu oddali cześć zmarłej kompance.
Sam zaś stanął na przeciwko, zaraz nad stopami kobiety. Wziął głęboki oddech i począł śpiewać pieśń żałobną elfów z Ulthuanu. Jej słowa rozniosły się po okolicy w akompaniamencie szumu pobliskich drzew. W pieśni tej było swoiste piękno, ale także wielki żal. Mimo tego, że pozostali nie rozumieli słów starożytnego języka elfiej rasy.

Kiedy ostatnie słowa pieśni ucichły, Cal przez długą chwilę stał w milczeniu, a bardziej uważni widzieli, że po jego policzkach spływają pojedyncze łzy. W końcu podniósł głowę spoglądając na towarzyszy.
-Możecie teraz zakopać grób.- powiedział ze smutkiem w głosie. Zwyciężyli, lecz za zwycięstwo zapłacili ogromną cenę, cenę życia Keriann. Ulthuański elf przyglądał się w milczeniu jak kolejne porcje ziemi przykrywają ciało elfki.
 

Ostatnio edytowane przez Blackvampire : 29-10-2012 o 14:05.
Blackvampire jest offline  
Stary 31-10-2012, 10:09   #107
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
*** Faktoria ***

Po upewnieniu się, że ani nekromanta, ani jego zwierzaczki nie wrócą już do życia. A także po pogrzebie dzielnej elfiej wojowniczki ruszyli w drogę. Bociek postanowił udać się w przeciwnąstronę. Ich drogi miały się tu rozejść. Czy na zawsze? Tego nie wiadomo, bo któż wiedział, jak los skrzyżuje ich przyszłe ścieżki…

Po czterech godzinach spokojnego marszu ponownie zawitali w faktorii. Tam praca wciąż wrzała. Widać, że Mort mocno się przejął swym dobytkiem i w końcu postanowił o niego zadbać. Gdy ich zobaczył, przywitał ich z ogromnym uśmiechem i otwartymi ramionami. Widział jak bardzo są poobijani, poranieni, zmęczeni. Od razu przygotował im ucztę, a także wolne miejsca na spoczynek. Po usłyszeniu, co zdziałali był wdzięczny za to, co uczynili. Niestety miksturek leczniczych nie miał więcej, wszystkie wykupił Detlef. Mieli jedynie to, co już posiadali w ekwipunku. Pozostałe rzeczy, jak tylko mógł, dostarczył. Jedzenie i ekwipunek, w miarę możliwości uzupełnił. Franc otrzymał buteleczki z oliwą. Wszyscy prowiant i napitek. Mieli zamiar odpocząć chwilę, jednak wiedzieli, że muszą ruszyć wkrótce dalej. Do Nuln, a i pewnie dogonić Detlefa.

Po zajęciu się ranami, zajęli się tymi bardzie przyjemnymi rzeczami. Jedzeniem, a później ci co chcieli piciem i świętowaniem zasłużonym.

Cal natomiast zajął się badaniem pierścienia, jednak wciąż nie osiągał takich wyników jakby chciał. Choć zrozumiał już, że za jego pomocą nekromanta, dokonał przerażających przemian na nieumarłych. Moc pierścienia była duża, nie wiedział jednak jaka dokładnie.
 
AJT jest offline  
Stary 31-10-2012, 15:11   #108
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Stos drzew, gałęzi i błota z pewnością nie znalazł się tutaj przez przypadek. Raczej można by sądzić, że jakaś złośliwa istota, lub grupa istot (co było bardziej prawdopodobne, uwzględniając ilość leżącego na drodze barachła) postarała się utrudnić drogę porządnym wędrowcom.
- Spróbujmy to obejść - zadecydował Detlef. - W końcu to las, a nie żywopłot czy zasieki.

W ścieżkę, którą niedawno minęli, niezbyt wierzył. Tylko idiota mógłby tyle pracy włożyć w zaporę, a pominąć znajdującą się tuż obok w miarę wygodną dróżkę.

Przedarli się przez zarośla. Nie było to bardzo łatwe, ale jak najbardziej możliwe. Jedynie co to wyszli bardziej przemoczeni, niż byli do tej pory, bardziej zabłoceni, czy trochę też bardziej poranieni przez ciernie. Ale w gruncie rzeczy, zważywszy na obecnie panującą pogodę, nie robiło to im wielkiej różnicy. Wrócili na szlak po drugiej stronie zaspy. Kilkadziesiąt kroków dalej zobaczyli taką samą ścieżkę, jak wcześniej. Prawdopodobnie stanowiła ona rzeczywiście obejście zaspy, taką ścieżkę o kształcie litery U. Teraz mogli iść jednak dalej, w kierunku miasta.

Być może warto było sprawdzić, czy ktoś zrobił na ścieżce zasadzkę, jednak Detlef nie miał zamiaru zaspokajać swojej ciekawości, ani tracić czasu. Ani - tym bardziej - ryzykować.
Ruszyli dalej. Rolf i idący za nim Detlef z jednej strony drogi, Konrad - po drugiej. Wszyscy gotowi do zareagowania na pierwszą oznakę niebezpieczeństwa.

Dalsza droga przebiegała zaskakująco spokojnie. Czy to postura Konrada budziła strach wśród ewentualnych wrogów, czy co innego, tego nie wiedzieli. Ważne było to, że o zachodzie, po przejściu przez wioski przylegające do Kroppheimu dotarli i do samego miasta. To było już zdecydowanie bardziej ruchliwe, niż poprzednie. Już od wielu, wielu dni nie widzieli tylu ludzi. Mimo wieczornej pory wszystko żyło własnym życiem.
- Jak trafić do siedziby straży miejskiej? - spytał Detlef pierwszego napotkanego mieszkańca, z wyglądu przypominającego kupca.
Konrad i Rolf stali za szlachcicem niczym ochroniarze.
- Panie, tu nie daleko. Widzicie ten budynek duży, to tam - wskazał palcem mężczyzna. - Herr Mirco Goldstein, dowódcą tam - dodał po chwili.
- Dzięki - odparł Detlef. Skinął głową i ruszył we wskazanym kierunku.

- Detlef von Halbach - powiedział do stojącego przy wejściu i wyraźnie się nudzącego strażnika. - Zaprowadź mnie do dowódcy. Ten coś stęknął niezadowolony z tego, że musi ruszyć swym zadkiem, po czym machnął ręką.
- Cho - burknął po czym zaprowadził Detlefa i jego ‘ochroniarzy’ na piętro.
- Herr dowódco, jakiś interesant do pana - rzekł strażnik.
- Tak? - podniósł wzrok Goldstein. Był on postawnym, pedantycznie ostrzyżonym mężczyzną ubranym w czyściutki mundur, na którym widniało kilka medali. U boku jego postawnej, nienagannej sylwetki, przypasana była szabla.
Na jego tle Detlef, chociaż po drodze ściągnął sfatygowany płaszcz podróżny, wyglądał nieco mniej elegancko.
- Detlef von Halbach - przedstawił się. - Proszono mnie o przekazanie tego pisma.
Podał Goldsteinowi list otrzymany od Allana.
Mirco przejął list, zrobił parę kroków w tył, odwrócił się i złamał pieczęć. Widać było, jak powoli otwiera pismo, odwraca na drugą stronę, po czym odwrócił się na pięcie i spojrzał na Detlefa.
- Co wy se jajca ze mnie robicie, panie Detlef?! - burknął, a oczom szlachcica ukazała się pusta, niespisana kartka papieru, którą Goldstein pomachał mu przed nosem. - Co to ma znaczyć ja się pytam - warknął będąc niezbyt kontent z zaistniałego żartu.
Detlef spojrzał na Konrada i Rolfa, jakby chciał sprawdzić, czy oni również nie zniknęli.
- Jak dostałem, tak oddaję - powiedział. - To miała być ponoć prośba o pomoc. Dziwne.
- Przechodziliśmy przez Waldikhausen - mówił dale - Miasto wyglądało na opuszczone. Nocą zaatakowały nas jakieś cienie. Jeden z moich towarzyszy zginął, drugi gdzieś przepadł. Okazało się później, że cienie pozabijały prawie wszystkich mieszkańców. Tak przynajmniej mówił Allan Schreiber, przywódca tych, co przeżyli i nie chcieli odejść. Jako że moja droga wiodła dalej, zgodziłem się zabrać to pismo. Mogę? - pytał, wskazując na trzymany przez Mirco papier. Chciał sprawdzić, czy są tam ślady, że ktokolwiek kiedykolwiek postawił tam choćby jedną literkę.
Góra mięsa i Chucherko potwierdzili skinięciem głowy słowa Detlefa. Sami wyglądali na równie zaskoczonych, że dostarczali puste pismo. A, jak zauważył po oględzinach papieru Detlef, był on rzeczywiście czysty, jak łza. Nikt, nigdy, na tym papierze nic nie napisał.
- Dobra - burknął Mirco - spiszę raport z tego co gadacie, zajmę się tym, a wy nie zaprzątajcie sobie już tym głowy. Możecie iśc. - Goldstein odszedł parę kroków, usiadł przed ławą i zaczął pisać raport. Detlefow zauważył, że kapitanowi, który pisał list, odsłonił się tatuaż na nadgarstku. Nie był jednak w stanie stwierdzić z tej odległości, co to jest, był on też tylko w niewielkim stopniu odsłonięty.
- Coś jeszcze? - podniósł głowę znad papierów Mirco.
- Jak mamy sobie nie zwracać głowy? - spytał zaskoczony Rolf. - Wszak to nasi krajanie tam giną.
- Właśnie - potwierdził Konrad.
- Może wyśle pan paru ludzi - zaproponował Detlef. - Pójdziemy z nimi. Tam przyda się każda pomoc i to jak najszybciej.
- No to mówiłem pany, że się tym zajmę. Oczywistym jest, że wyślę ludzi... z samego rana. W nocy śmierć, jak mówicie sami. Zaraz dam rozkaz, by zmobilizować ich. A jak tyłki wasze się nie trzęsą ze strachu i palą się do bitki, to bądźcie tu też skoro świt - rzekł po czym skinął w kierunku jednego ze strażników, ten od razu wyszedł, by przekazać rozkaz.
Detlef skinął głową. Nie pozostawało nic innego do zrobienia, jak wyjść.
- Gdzie można tu odpocząć? - spytał. - Dobre jedzenie, czyste posłanie - dodał.
- Wyjdziecie, pójdziecie w prawo, za jakieś dwieście kroków później w lewo i tam macie karczmę - odpowiedział Mirco.
- Dzięki. Do zobaczenia - powiedział Detlef.
Wyszli odprowadzeni wzrokiem jednego ze strażników. Czy Detlef wpadał w paranoję lekką, czy też wręcz przeciwnie, ale teraz wydawało mu się, że i strażnik miał dziarę na szyi. Znowu jednak nie wiedział jej dokładnie, tylko mały zarys, który zaraz skrył się za kołnierzem strażnika.

- Widział może który z was, jaki tatuaż ma Mirco? - spytał, gdy już znaleźli się na ulicy. - Mignął mi tylko przez chwilę, a i to nie cały.
- Ja żem nie widział nic, a nic - odrzekł wielkolud.
- Ja też nie spostrzegłem - dorzucił mniejszy.
- No nic. Ma, to ma - stwierdził Detlef. - Pewnie nic ważnego.

Po przejściu niespełna pięćdziesięciu kroków Detlef zaczął odnosić wrażenie, że ktoś ich śledzi. Oglądnął się jednak nic nie zauważył. Odwrócił się w drugą stronę... ktoś jakby schował się specjalnie za rogiem. Minął jednego z mieszkańców... miał wrażenie, że dziwnie na niego spogląda. Teraz dostrzegł jakiś zarys w oknie na piętrze w budynku przed nimi. Z budynku straży wyszło właśnie dwóch strażników, którzy skierowali się za przybyszami.
Omamy, albo mania zwana prześladowczą, pomyślał Detlef. Nic jednak do swych kompanów nie powiedział. Jeśli są bystrzy, Rolf szczególnie powinien, to sami dojrzą coś dziwnego.
- Gdzie tu - zaczepił jednego z przechodniów - znaleźć można jakiego płatnerza, lub sklep, gdzie broń dostać można - spytał.
- Przy rynku, rano - burknął mężczyzna lustrując ich wzrokiem.
- Co ‘rano’? - spytał Detlef. - Tylko rano jest otwarty? Nigdzie bełtów kupić nie można?
- Pewnie gdzieś można - odpowiedział, niewiele pomagając Detlefowi.
- Dziękuję. Bardzo - odparł Detlef. Przygłup jakiś, albo nieumiałek. - A mogę się dowiedzieć, jak trafić do świątyni Shallyi?
Położenie tego obiektu powinno być znane nawet półgłówkowi.
- Tam - wskazał ręką - po drugiej stronie miasta.
Detlef skinął głową w geście podziękowania. Zrobili kilka kroków, po czym Detlef zatrzymał się.
- Idźcie do gospody - powiedział do swoich towarzyszy. - Zaraz do was dołączę - obiecał.
- Mam złe przeczucia - syknął Rolf, Konrad natomiast spojrzał na nich pytająco. - Ktoś nas śledzi, jestem pewien - dodał po chwili najmniejszy z trójki. W tym czasie, gdy przystanęli strażnicy zdołali się zbliżyć o kilkanaście kroków. Dyskretnie ułożyli dłonie na rękojeści broni. Osoba w oknie cały czas na nich spoglądała, a za kolejnym skrzyżowaniem spostrzegli cień na ścianie oświetlonej przez latarnię.
- Jak nas kto napadnie, to nas strażnicy poratują - powiedział Detlef tonem, delikatnie mówiąc, kpiącym. - Chyba po to nas pilnują, żeby się nam nic nie stało.
- Nie ufam im też - syknął Rolf.
- No to zobaczymy, co zrobią, jak nas dogonią - powiedział Detlef. - W końcu możemy się zatrzymać i zacząć podziwiać uroki tego miasta. Na przykład tamten dom. - Pokazał jeden ze znajdujących się niedaleko budynków. - Gdyby tak go odmalować, to całkiem nieźle by wyglądał.
- Ciekawe, ile takie coś kosztuje - powiedział Konrad. - No, ale jak dla mnie, to drzwi by musiały być wyższe.
- Dla ciebie to wrota od stodoły są małe - dociął mu Rolf.
Z każdym zdaniem strażnicy byli coraz bliżej. Byli tuż, tuż. Nagle w uliczce dochodzącej od lewej pojawiło się dwóch zakapturzonuch ludzi. Po drugiej stronie cień się poruszył, choć nie było widać osoby go rzucającej. Zarys postaci, która była za oknem, nagle znalazł się przed.
- Cienie! - krzyknął Rolf dobywając łuku. - Uciekać! - rzucił jeszcze. W tym momencie i strażnicy ruszyli do biegu wyciągając miecze. Biegli bez wątpienia na nich.
W dłoniach Detlefa w mgnieniu oka znalazły się rapier i lewak.
- Razem się trzymać! - krzyknął. - I pod ścianę!
Najlepiej by było stanąć gdzieś w drzwiach.
Niestety do drzwi było teraz bliżej strażnikom, niż nim. Ruszyli więc w kierunku ściany. Konrad napinał mięśnie, robił groźną minę, wykrzykiwał.
- Chodźcie! Chodźcie tu poczuć mój topór! Chodźcie psubraty nędzne!
Rolf okazało się tyle odwagi nie miał, ruszył czym prędzej przed siebie, minął zbliżających się z bocznej uliczki. Chyba mu się uda... Jeden z Cieni pognał za nim. Pozostali zaczęli okrążać zbliżających się do ściany. Strażnicy zwolnili, zachowali bezpieczną odległość, nie atakowali. Nic się nie odzywali, patrzyli tylko jak na zwierzynę i wraz z pozostałymi zacieśniali obwód. W każdej chwili mogli się jednak rzucić do ataku.
- Szlag by was trafił. - Detlef nie sądził jednak, by to życzenie mogło się spełnić. - Poczekajmy, aż podejdą bliżej - powiedział do Konrada.
Nie podeszli, zatrzymali się w miejscu, zacieśniając krąg i pozbawiając możliwości ucieczki. Kątem oka zauważyli, jak uciekający Rolf nagle, jakby pchnięty olbrzymim podmuchem powietrza, wprost poleciał na ścianę pobliskiego budynku.
Czekając na to, aż wrogowie zbiorą wreszcie trochę odwagi, Detlef sięgnął po kuszę. Jeśli tamci wolą stać daleko... dla bełtu to żaden problem.
Gdy tylko Detlef podniósł kuszę, zakapturzeni zrzucili kaptury
- Khyyyyy – syknęli obaj, a oczom przerażonego Konrada i Detlefa ukazały się paszcze z wydłużonymi kłami. Obaj słyszeli opowieści o wampirach, żaden z nich jednak takowego na własne oczy nie widział. Do tej pory. Nim zdążyli zareagować, wprost przed nimi, jakby z nieba wylądował kolejny. Większy, dostojniejszy, ubrany w długi skórzany płaszcz. Kobiety mogłyby nawet rzec, że urodziwy mężczyzna o bladej cerze i długich, ciemnych włosach. Śmierć zajrzała im właśnie w oczy.
- W imię Shallyi - powiedział Detlef.
Strzelił.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-11-2012, 15:55   #109
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Na Valayę!- krasnolud niemal zakrzyknął kiedy grupa ruszyła w stronę faktorii -Nie pamiętam, kiedy żem się dobrze ostatnio wyspał! Dzisiaj czeka nas wygodne łóżko i ciepła kolacja! Ba! Dzisiaj to nawet z Francem się upodlę jak zwierz jaki!- Pod krzaczastym wąsem zakwitnął szeroki uśmiech. Krasnolud nie mógł się doczekać powrotu do faktorii.
-No i trza będzie pancerz naoliwić i młot z resztek tego śmierdzącego ścierwa wyczyścić!- dodał po chwili. Radował się nie bez powodu. Odkąd spotkał grupkę podróżników i stał się jej pełnoprawnym członkiem nieprzewidziane trudności przeszły do codzienności. Co prawda cieszył się, bo Franc był dobrym chłopem a i zresztą dobrze żył. Na wieść o woli Boćka posmutniał.
-Szkoda druhu.- rzekł ściskając dłoń kompana -Obyś znalazł to czego szukasz.- pożegnał go z uśmiechem. Grupka znów się uszczupliła.

Gdy dotarli do faktorii khazad miał pęknąć z dumy, że to właśnie jego młot zmiażdżył łepetynę czarownika. Pamiętał jednak o wkładzie pozostałych.
-To Cal, zwany Wędrowcem.- przedstawił Mortowi elfa -Bociek postanowił od nas odejść, zaś Keriann...- spoważniał na chwilę spoglądając na elfa -Keriann znalazła wieczny spokój.- ubrał to w słowa najdelikatniej jak tylko się dało. Pogrzeb elfki był dla niego dość dziwnie ciężkim przeżyciem. Cenił każde życie czy to elf, krasnolud czy człek. Żal mu było młodej niewiasty, która de facto zginęła by pomóc im zabić nekromantę.
-No! To tera czas na kolację! Przeklęte zaklęcie tego skurczybyka osłabiło mnie niczym tydzień picia bimbru mojego dziada Arraka! Trza zregenerować siły!- znów się uśmiechnął, po czym wziął się za zdejmowanie zbroi, by na koniec zasiąść do wieczerzy i cieszyć się nią do bólów brzucha od przejedzenia.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 05-11-2012, 11:45   #110
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
*** Detlef ***

Szlachcic instynktownie nacisnął spust. Bełt momentalnie znalazł się w ciele mężczyzny stojącego przed von Halbachem. Na próżno było jednak szukać grymasu bólu na twarzy bladego osobnika. Detlef i Konrad zobaczyli jedynie wielkie kły, które z gniewnym sykiem im ukazał. To była też ostatnia rzecz, którą widzieli, gdyż chwilę później, ich ciała z olbrzymią siłą uderzyły ścianę za nimi.

***

Ocknęli się nie wiadomo kiedy, nie wiadomo też było gdzie. Ciemność, kompletna ciemność. Musieli mieć zawiązane oczy i nie tylko oczy. Nie mieli możliwości poruszyć, ani rękoma, ani nogami. Zostali uwięzieni. Czemu uwięzieni, czemu nie zabici, tego nie wiedzieli. Wiedzieli tylko, że ponownie dołączył do nich Rolf.

***

Tracili już poczucie czasu, ich sytuacja się nie zmieniała. Tylko po bardzo niewielkich posiłkach, mogli przypuszczać ile czasu minęło. Ale czy były one dawane regularnie? Tego już nie wiedzieli. Z czasem stawali się coraz słabsi, ale też byli utrzymywani przez życiu. Raz po raz ich uszu dochodziły strzępki informacji. ~…ceremonia… pełnia… światło… cienie… rytuał… niemowlę… krzyż… świt…~

***

- Oswobodziłem się – szepnął pewnego dnia, bądź też nocy, tego nie wiedzieli, Rolf. Na nic nie zdały się jednak prośby, by oswobodził resztę.
- Nie ma czasu - syknął. - Sprowadzę pomoc, obiecuję. Samemu mi łatwiej - rzucił szybko na odchodne. Pozostała im tylko nadzieja, że rzeczywiście mu się uda powrócić…

***

- Gdzie trzeci?! - zauważyli z przerażeniem, po paru godzinach, strażnicy.
- Udało mu się – syknął z zadowoleniem Konrad. Wciąż mógł mieć nadzieję, że Rolf nie zawiedzie ich. A po tym co mieli za chwilę powiedzieć strażnicy, wiedzieli, że czasu mają coraz mniej.
- Nie ważne. Teraz czasu nie ma. Bierz ich. Ja załatwię prędko trzeciego. Lepiej nie narażać się Panu. Potrzebuje trzech. Będzie trzech!

***

Niedługo potem byli już na zewnątrz. Wciąż nie wiedzieli gdzie, wciąż nie wiedzieli jaka to pora, ale czuli orzeźwiający powiew wiatru. Świeżość, jakiej dawno nie doświadczyli. Po chwili usłyszeli koło siebie przeraźliwe łkanie. Był i trzeci…
- Możecie być dumni, że bierzecie udział w tak ważnej i górnolotnej ceremonii – ktoś z uśmiechem rzekł do nich. Poznali ten głos. Tak… Allan Schreiber… przeklęty psubrat, który ich tu podstępem sprowadził.
Chwilę potem ich uszu doszedł płacz noworodka.

Naglę Detlef poczuł, że przecięto mu dłoń…
Wciąż nie był jednak oswobodzony…


*** Reszta ***

W faktorii zabawili, aż doszli do pełni zdrowia. Aż żal było ruszać stamtąd swe tyłki. W końcu jednak musieli, Nuln czekało na nich. W swoich rękach posiadali już trzy magiczne przedmioty, dwa których wiedzy nie mogli ogarnąć, a były ona ‘złe’. Trzeci, artefakt krasnoludów, aż takiego strachu w nich nie wzbudzał, ale też wielkiego pożytku z niego nie mieli. Wiadomym było jednak, że posiadanie dwóch, w których zawarta jest Chaosycka moc może sprowadzić na nich problemy… I to nie tylko ze strony Chaosytów. Nie często się zdarza, by pięcioosobowa grupka, miała w swym ekwipunku trzy artefakty. I choć z pewnością nie będą się obnosili ich obecnością, pewnie nie pozostanie ona niezauważona.

***

Ruszyli w kierunku Nuln. Początkowo śladem zniszczonych wiosek. Następnie wiosek ocalałych, w których potwierdzili, że jakiś czas temu był tam Detlef z pozostałą dwójką towarzyszy. Dotarli też do opuszczonego miasta. Spędzili tam kolejną noc…

***

Następną noc, wyglądało na to, że spędzą na trakcie. Ponownie na niebo wzbijał się Morrslieb będący w pełni. Tym razem, nic nie świadczyło o tym, że noc będzie równie atrakcyjna, co noc gdy ostatni rqaz ten księżyc był w takiej postaci. Nawet deszcz nie padał, dzięki czemu nocleg miał być przyjemniejszy. Standardowo podzielili warty.

W trakcie jednak z nich usłyszeli bieg, bardzo szybki bieg. Jak gdyby ktoś panicznie przed czymś uciekał. W momencie wartujący zbudził pozostałych. A po kolejnych chwilach, gdy już wszyscy byli gotowi do obrony, niemalże wpadła na nich mocno wychudzona osóbka. Pierwsza myśl była taka, że to nieumarły. Jednak jak na nieumarłego, był on za szybki. Po za tym zaczął on wołać ludzkim głosem. Opuścili broń.

- Nie… nie… niecałe trzy go… go… godziny stąd - mówił zdyszany. - Mia.. Miasto. U… uwięzieni. Ry...tuał. Po…pomocy ~. Po krótkiej rozmowie, zaczęli rozumieć powagę sytuacji. Wyglądało na to, że pobliskie miasto jest osaczone przez wampirów i tajemnicze cienie. Po dalszych pytaniach, doszli do wniosku, że jednym z zakładników jest Detlef. Wąpierz już nie żył, a Albert prawdopodobnie też. Co gorsza ponoć za niedługo miało dojść do jakiegoś rytuału, ceremonii, nie wiadomo czego, ale czegoś z pewnością złego… Nie mogli pozostać obojętni względem tych wszystkich informacji. Wyruszyli od razu. Przerażony Rolf, jak mężczyzna się zwał, nie zdecydował się pójść z nimi. Po chwili odpoczynku pobiegł dalej.

***

Zbliżał się świt, gdy dotarli do miasta. Niebo już się rozjaśniało, a księżyc w pełni był coraz mniej widzialny, aczkolwiek wciąż swym zielonkawym blaskiem oświetlał ziemię.

Miasto było opuszczone. Choć opuszczone, to złe określenie. Miasto było wyrżnięte w pień i to rzeź ta musiała dokonać się niedawno. Domostwa były zdewastowane, roztrzaskane okiennice, powyważane drzwi. Brukowane ulice wciąż jeszcze ociekały krwią. Gdzieniegdzie leżały ciała mieszkańców tego przeklętego miasteczka. Doszły ich dźwięki. Ruszyli w ich kierunku… w kierunku centrum miasteczka.

Podążali cicho, rozdzielili się. Chcieli pozostać niezauważeni, udawało im się to. Prawdopodobnie się udawało, gdyż wciąż jeszcze żyli. Teraz spostrzegli co się dzieje. Znaleźli się przy ryneczku. Na jego środku znajdował się drewniany postument, na którym leżał płaczący noworodek ze skrępowanymi rękoma. Pod postumentem trójka skrępowanych mężczyzn, a wśród nich… Detlef. Wokół nich stało kilkanaście osób, w tym jedna ubrana w czyściutki mundur, na którym widniało kilka medali. U boku tej postawnej, nienagannej sylwetki, przypasana była szabla. Tuż przed brzaskiem zjawiła się tam jeszcze jedna osoba, chyba przywódca. Większy, dostojniejszy, ubrany w długi skórzany płaszcz. Kobiety mogłyby nawet rzec, że urodziwy człek o bladej cerze i długich, ciemnych włosach.

Podszedł on do każdej z ofiar i trzymanym w ręku zaostrzonym krzyżem, naciął każdemu skórę, by potem zebrać parę kropel krwi do złotej czary.

Następnie podszedł on do noworodka, a za każdym skrępowanym stanął jeden sługa ze sztyletem. Mężczyzna podniósł noworodka, podniósł też zaostrzony krzyż i skierował go w stronę płaczącego dziecka. Spostrzegli, jak w tym czasie nad jego sylwetką, zaczęła formować się mroczna, cienista sylwetka… Wielka, przerażająca, demoniasta sylwetka.

Słońce w tym czasie, swymi promieniami, zaczęło już obejmować pierwsze dachy domostw. Zaraz ‘wejdzie’ i na ryneczek. Objęło promieniami i ich… bohaterów… Dali sobie znak… Budzi się dzień… Budzi się i potwór…
 
AJT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172