Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2013, 19:05   #31
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Rudi mimo, że siedział i patrzył się w ścianę nie był spokojny. Co raz zaciskał dłonie w pięści, widać było, że ciężko mu było usiedzieć na miejscu. Martwił się o kuzyna, mimo, że to nie jego palec dostali to nie wiadomo co robili porywacze. A Gotte od zawsze z bujną fantazją i ostrym językiem mógł być teraz narażony na oberwanie. Oczywiście może to go trochę utemperuje ale co innego oberwać w twarz a co innego... Co innego móc stracić głowę. Rudi uważał się za osobę dość twardą i wytrzymałą ale wiedział, że sam w takiej sytuacji jego spodnie mogłyby wymagać prania. A on nigdy od pracy się nie migał, od zawsze nie bacząc na bóle w krzyżu i ramionach pomagał ojcu w młynie a przez ostatni rok zhardział musztrowany przez sierżanta barona. A Gotte...
Najlepiej by zrobił oddając się w ramiona Mora, sen by pozwolił nabrać sił potrzebnych do bitki. I odpędził natrętne myśli. Ale nie chciał przyjść. W końcu by czymś się zająć postanowił rozwiać inną nurtującą go kwestie. Bardziej dla nich ważną. Przysiadł się do Josta, chwilę milczał zbierając się w sobie. Nie chciał pokazywać słabości ale musiał z kimś pogadać. A Bert, od zawsze wszystkowiedzący i wyszczekany działał mu na nerwy. Zachowywał się jakby wszystko wiedział najlepiej bo włóczył się z Erykiem i Imre pasożytując na nich. Schlachter zaś był rozsądny i widać było, że faktycznie na szlaku zaznał życia z mieczem w dłoni. Dlatego dezerter w końcu się odezwał.
- Byłeś kiedyś w bitce? Takiej przeciwko ludziom?
Jost przez moment przypatrywał się Rudiemu, a potem skinął głową.
- Zdarzyło się - potwierdził. - Parę razy.
- Jak to jest? No gdy trza komuś przez łeb żelazem dać.
- To zależy od tego, co masz na myśli: oczekiwanie, samą walkę i to, co się dzieje potem, gdy walka się skończy.
- No... Oczekiwać to teraz oczekuje. Staram się uspokoić ale najchętniej jak najszybciej wyciągnąłbym żelazo z jaszczura i je skrzyżował. Co będzie potem... To się zobaczy ale o tym też słyszałem. Najgorzej się... obawiam samej bitki. Czy podołam.
- Na to pytanie nikt nie zdoła ci odpowiedzieć, choćby nie wiadomo ile razy zmierzył się z wrogiem. Gdy patrzysz na wroga wzdłuż wycelowanego w tamtego bełtu, to jedno. Gdy naciera na ciebie wywijający mieczem przeciwnik, to drugie. Spotkałem raz takiego, co nie wierzył w to, że napastnik chce go zabić. O mały włos byłoby za późno.
Po paru chwilach Jost kontynuował:
- Zwykle gdy jest wybór “on albo ja”, to ewentualne wahania znikają.
- Tak i mi mówili. No ale mało kto walczy do ostatka. Do tego znam taką sprytną sztuczkę, żeby kogoś broni pozbawić. Ale co wtedy? Bert mówi, żeby żywcem brać, mi się niezbyt widzi zabicie kogoś kto woła pardonu ale... Znałem takiego weterana. Walczył chyba w połowie Imperium. Ślepy na niego wołaliśmy bo nawet z zawiązanymi oczami potrafił trafić nożem w słup do wiązania koni. No ale nie o tym. On mi opowiadał jak jego kompan kiedyś zranił bandytę. Tak, że tamten upuścił broń. I banita zaczął wołać o pomoc, że ma rodzinę, że jest młody... I że się poddaje. Gdy tamten chciał go związać dostał nożem pod żebra. Mi się średnio widzi dać głowy, bo jakiemuś porywaczowi odpuszczę ale... Sam wiesz.
- Ano zdarza się, że z jakimś desperatem masz do czynienia. - Schlachter skinął głową. - Ale w takiej sytuacji, gdy kto broń rzuca, warto o paru rzeczach pamiętać. Na przykład by zawsze we dwóch się brać do takiego. Albo też w łeb walnąć najpierw, a potem dopiero za wiązanie się brać. Lepiej, że on ma guza, niźli ty nóż w brzuchu czy w płucach. No i gdy leży, zawsze od głowy trzeba podejść. Na własne oczy widziałem, jak jedno kopnięcie strażnika z nóg zwaliło, bo nad leżącym się pochylił. Na szczęście na bólu szczęki się skończyło.
- Gdy się podda, każ mu broń rzucić i na brzuchu się położyć - dokończył Jost.
- Dziękuje za rady. Sznur jakiś masz?
- Dziesięć metrów. Na związanie jednej osoby wystarczy. Ewentualnie związanie dwóch ze sobą, chociaż to nie jest zalecany sposób.
Miller skinął głową.
- Idę się przejść. Nie wyrobie w miejscu. Jeszcze raz dziękuje.
Jost tylko skinął głową, dezerter zaś odpiął pas z mieczem. I tak mogło wydać się podejrzane, że dom wynajęła taka grupa zbrojnych ludzi. A w tunice i tylko z nożem nie powinien wzbudzać takiej uwagi jak z krasnoludzkim mieczem. Nie czekał aż ktoś zacznie mu mówić, że rozdzielanie się teraz to zły pomysł. Że porywacze mogą zacząć coś podejrzewać albo że może zgubić się w nieznanym mieście. Wyszedł z domu.

***


Miasto już wcześniej go zawiodło. Oczekiwał... W sumie sam nie wiedział czego. Czegoś innego. Oczywiście nie pałaców bo w końcu nie była to stolica tylko miasteczko portowe. Ale może... Mniej gówna i smrodu? Mniej nędzy i chorób? W końcu to miasto było marzeniem każdego dzieciaka we wsi. A tam tak nie śmierdziało bo każdy załatwiał się do wygódki a nie w zaułkach. Dziwki, które tak zachwalali bardziej bywali żołnierze barona były odpychające, brudne i nie pierwszej młodości. Wszystko było nie tak jak sobie wyobrażał.
Dezerter przekładając gniew na ruch szedł szybkim, prężnym krokiem. I podjął pewne postanowienie. Wydania do końca tych nędznych resztek co miał w mieszku. Jak dobrze pójdzie detektyw zapłaci im dość. Zaczął od pójścia na rynek gdzie wśród jednego z nielicznych o tej porze straganów kupił jabłko. Czerwone, soczyste jabłko. Pogryzając je ruszył w stronę świątyni Sigmara. Nie był szczególnie religijny ale swoje wiedział. Bogów nie powinno się lekceważyć.

Świątynia chociaż zrobiła na nim wrażenie. Wielka i murowana z posągiem Sigmara dzierżącego młot (którego głowica była wykładana gdzieniegdzie autentycznymi kamieniami szlachetnymi). Niestety nieczytaty Miller nie dowiedział się z przybitej tablicy kto i za co ufundował te dzieło sztuki. Wracając do świątyni to młodemu Biberhofianowi wydawało się, że mogła ona pomieści całą jego rodzinną wieś. A może i dwie? Jednak nie po to przyszedł by podziwiać architekturę. Dłuższą chwilę pogrążył się w modlitwie w ich intencji. Żeby wszyscy przeżyli. Żeby Sigmar udzielił im siły w słusznym celu jakim było uratowanie chłopca. Gdy skończył wybrał połowę z tego co miał w sakiewce i wrzucił to do skarbonki. Nie było tego wiele ale Rudi miał nadzieję, że nie obraził boga. W końcu nie miał wiele więcej a chciał jeszcze coś zrobić.

Trochę minęło nim znalazł kaplicę Shaly. Ta nie był imponująca. Wręcz prosta. W środku mogło się pomieścić tylko kilkadziesiąt osób. Oprócz dezertera w środku była młoda kobieta o smutnym obliczu z dwójką dzieci. Starsza dziewczynka naśladowała matkę, przesadnie poważna mina budziła delikatny uśmiech w duszy Millera. Młodszy, paroletni chłopczyk wiercił się nie mogąc usiedzieć w miejscu. Tuż przy obrazie wyobrażającym gołębicy klęczała jeszcze młódka w szatach adeptki, pogrążona w kontemplacji. I tutaj Halfling chwilę się pomodlił do Pani Miłosierdzia tym razem w intencji swojego kuzyna. Aby nic mu się nie stało i cało wyszedł z tej opresji. Na koniec i tutaj złożył datek, nie było skarbonki więc poczekał aż akolitka skończy się modlić. Podszedł do niej i skłonił z szacunkiem głowę.
- Chciałbym złożyć ofiarę.
Dziewczyna, młodsza od niego o trzy-cztery lata spojrzała zdziwiona. Nie wiedział czy tak rzadko ktoś składał dary dla Pani Miłosierdzia czy zdziwiła ją osoba darczyńcy.
- Oczywiście. Przyjmiemy wszystko.
Miller z sakiewki wyciągnął resztę monet i podał je adepce.
- To mało ale więcej nie mam.
Dziewczyna uśmiechnęła się, miała ładny, szczery uśmiech.
- To i tak dużo. Liczy się sam gest. Chęć pomocy bliźnim. Proszę trochę zachować, musi pan z czegoś żyć.
- Niedługo dostanę pieniądze a mój kuzyn jest w opałach. Dość poważnych.
Akolitka z wahaniem przyjęła pieniądze.
- Pomodlę się za niego. Jak się nazywa?
- Gotte. Gotte Miller. Dziękuję.
Jeszcze raz delikatnie skłonił się przed akolitką i wyszedł. Uśmiechnął się jeszcze do kobiety z dziećmi. Nie wiedział jakie ma kłopoty ale chociaż tyle mógł zrobić. Ta spojrzała na niego nieprzychylnie i przygarnęła chłopczyka bliżej siebie. Miller ze smutkiem pokręcił głową i wyszedł. Powinien zdążyć wrócić do kompanów. Ba! Powinien mieć jeszcze dość czasu by zdenerwować się na nowo.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 07-07-2013, 00:48   #32
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Czy to było możliwe? Czy naprawdę o jej chłopakach rozprawiali?! Przecie nie mogli o kim innym gadać, wszystko pasowało. Długi nos to Gotte, Eryk ze Stirlandii to na pewno młody Bauer... W co oni się wpakowali i wprzódy co tak daleko od doma robili i to razem?!?!? - myślała Marianka spiesznie płacąc za posiłek i wychodząc za trójką zbirów. Nie było czasu na wypytywanie karczmarza jeśli nie chciała tamtych zgubić. W myślach jedynie klęła, bo przez ten incydent pewnie na statek się spóźni...

Nie targowała się o cenę posiłku. Sumę żądaną na kontuarze położywszy, do wyjścia wyskoczyła ino broń swoją z powrotem odbierając.

Jakby na przekór zamiarom Marianki każdy z trzech mężczyzn ruszył w różną stronę. Wielki barczysty zabijaka oddalał się w lewo. Kobieta znała ten kierunek. Prowadził prosto do portu. Drugi ze zbirów, raczej średniej postury poszedł prosto. Wydawało się, że zmierza w głąb miasta. Trzeci zaś odbił w prawo i maszerował wzdłuż dzielnicy portowej.

Biedne dzielnice zazwyczaj buduje się wkoło portu – myślała szybko Marianka – a w takiej najłatwiej ukryć kogoś, bo i ludziska sobą się mało interesują.

Ruszyła więc za ostatnim z typków i nie tracąc go z oczu pilnie się za czymś rozglądała. A raczej za kimś.
Dostrzegła ich niedaleko małej studni. Dwóch umorusanych, ubranych w obdarte ubrania urwisów. Takich właśnie potrzebowała. Gwizdnęła lekko, a kiedy spojrzeli w jej stronę skinęła aby podeszli. Dobrze im z oczu patrzyło kiedy z ciekawością spoglądali w jej twarz. Wyglądali na wpół bezdomnych albo pochodzili z bardzo ubogich rodzin.

- Chceta zarobić parę miedziaków? – Marianka spytała szybko nie tracąc z oczu śledzonego.
- Zależy… - mniejszy z dwójki chłopaków odezwał się z wahaniem.
- Widzicie tamtego gościa? – wskazała dłonią tego, który zmierzał w kierunku portu.
- Ano widzim… a co?
- Chciałabym, żeby jeden z was poszedł za nim. Tylko tak, żeby tamten się nie zorientował – powiedziała wręczając im po miedziaku do ręki – Jakby wszedł do jakiegoś budynku chciałabym o tym wiedzieć.
- A jakże my panienkę odnajdziem?
- Widzicie? To jest Blitz – powiedziała wskazując na pustułkę – kiedy jej każę zawiśnie w powietrzu nad dachami domów, a ja będę czekać w tym miejscu, na które wskazuje ptak.
- A co ja miałbym zrobić? – spytał ten starszy. W oczach obu chłopców płonęła jakby iskierka radości na samą myśl o przygodzie..
- Znasz uliczkę z kamienicami przy karczmie „Wściekły Wilk”?
- Co bym miał nie znać… - wtrącił chłopak
- Polecisz pod numer 14 i przekażesz wiadomość Erykowi ze Stirnlandu lub jego przyjaciołom, że zbiry mają Gotte i że mają jej szukać tak jak już tłumaczyła, szukając ptaka. Jakby nikogo w domu nie było to polecisz do karczmy pytać. Zapamiętasz?
- Się robi panienko.
- Jak się dobrze spiszecie to jeszcze po pięć miedziaków dam.

Ale chłopaki już zerwali się do biegu, a Marianka nie zwlekając ruszyła tropem trzeciego mężczyzny.
Miała nadzieję, że odnajdą jej starych przyjaciół i że cała ta historia znajdzie szczęśliwe zakończenie.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 07-07-2013, 07:29   #33
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Natarczywe stukanie rozległo się u drzwi na dole pod numerem czternastym. Inne od tego jakie udomowione mieli Chłopcy z Biberhof. Być to Halfling nie mógł. Ruch wzmożony tego dnia się zrobił w tym przybytku, co go sobie za ukradkowy punkt obserwacyjny detektyw wybrał zapraszając Biberhofian do zrobienia z nim interesu. Najpierw kamień od nieznajomego bił szybę przynosząc złe wieści a teraz ten nieproszony gość!

Alfonso Hercules deLafoy znowu zniknął na dole tym razem w towarzystwie Josta. Schlachter ustawił się za drzwiami z mieczem w dłoni a gnom poprawiając ubranie wyjrzał ukradkiem przez okno. Wyraz twarzy miał nieco zdziwiony kiedy otwierał drzwi.

- Kogo tu szukasz ‘enfant? – zapytał gnom patrząc przed siebie a nie do góry, jak to miał w zwyczaju w rozmowie z dorosłymi ludźmi.

- Do pana Eyka ze Stirlandu lub jego kompanów. – odrzekł chłopięcy zdyszany głos.

Detektyw otworzył szerzej drzwi. Słońce kończącego się pomału dnia wpadło do izby.

- Wejdź. Zaraz go zawołam.

Po czym zaczął wolnym krokiem odchodzić w stronę schodów.

Schlachter widział wchodzący cień chłopaka i gdy tylko tamten znalazł się w sieni, sprawnym ruchem zamknął za nim drzwi. Przestraszył tym nastolatka. Wyglądał na obdartusa wychowanego przez ulicę. Brud na buzi rozmazany był od potu jaki spływał z mokrych, jasnych włosów. Trochę zalatywał nieświeżymi łachmanami. Jost chowający miecz do pochwy nieco uspokoił niepewnego chłopaka, który przystępował z nogi na nogę odsuwając sie ku oknu, bacznie obserwując otoczenie, jakby zdał sobie sprawę, ze może będzie musiał za chwilę biec po życie Czyżby szukał drogi ucieczki?

Gnom zawrócił gdy tylko drzwi zamknęły się na głucho zaryglowane przez Josta. Winkel, Bauer i Arno stali u góry schodów nasłuchując.

- To jest przyjaciel Eryka ze Stirlandu. – detektyw wskazał palcem Josta.
- Gotte jest w opałach. Szukać panienki macie panie po ptaku imieniu Blitz. Na niebie ma wisieć nad miejscem takowego jej pobytu.
- A kto ci to powiedział?
- Panienka oszpecona bliznami i ptakiem co w czarnym kapturku na rękawicy u niej siedział. – wypalił od razu do przepatrywacza. – Mówiła, że to sprawa życia i śmierci. Że mi zapłacicie piątaka złotych koron za te wieści rychcikiem. – dodał z przejęciem.
- A gdzie ją spotkał mój drogi ‘enfant? – zapytał gnom unosząc brew i zerkając na Josta.
- Że kto? - blondynek skrzywił się uznając to za przezwisko pod jego adresem. - Na ulicy panie. Przed Ciepłymi Kluchami. – malec wyciągnął do Schlachtera umorusaną dłoń po zapłatę.










Rudi schodził po schodkach świątyni lżejszy. O ciężar sakwy. Lecz nie tylko. Ciężar z serca, ramion czy też ducha, jak to się mawiało, zelżał nieco. Spokojniejszym był, że modlitwa wsparta monetami przechyli szalę zwycięstwa. Na chwile również zapomniał, że jest dezerterem i idący ulica patrol tutejszych żołdaków pod przewodnictwem małego sierżanta pozdrowił kiwnięciem głowy, choć oni na niego uwagi nie zwrócili. Odkąd zaznał wojskowego chleba to jednak miał sentyment i sympatie do druhów w tym fachu, choć sam niestety dał nogę. A przynajmniej ich rozumiał. Tak... Cokolwiek miało się stać tej nocy był bardziej gotowym. W jego dłoni będzie miecz a w rękach bogów życie i śmierć.

Spojrzeniem, niby aktem strzelistym, wejrzał młody Miller na niebo i stanął jak wryty. Na jego niebieskim firmamencie szybował zawieszony niemal w miejscu mały jastrząb. Mewa, gołąb czy choćby sęp byłby całkiem normalnym widokiem dla Rudiego, ale nie ten ptasiek. Nie pustułka. Nie Blitz. Ileż to razy oglądał z murów zamczyska barona jak kuzynka jego trenowała młoda podopieczną? Przecież sam ja karmił robakami. Marianka najczęściej z wioski, ba z rodziny nawet w okolicy włości bywała nauki u sokolnika pobierając. Późno juz było, lecz słońce jeszcze nie zaszło. Miał czas aby wrócić pod numer czternasty by razem z towarzyszami zająć pozycje w planowanej akcji. Cóż Millerówny Blitz robił w Kemperbadzie i jakiż to znakiem było na niebiosach? A może się mylił?











Marianka szła za szczupłym mężczyzną nie spuszczając go z oczu. Mineli targ rzeczny w dzielnicy portowej i wkrótce znalzła się bardzo blisko rzeki. Krzyk mew nasilił się. Śledzenie zawiodło ją tropem oprycha do przetwórni ryb, dwie uliczki od portu. Młody jegomość zaszedł ten budynek od zaplecza. Oglądał się na wszystkie strony stojąc przed wejściem Wzrok jego otarł się i o Mariankę, ale prześlizgnął jak i po innych przechodniach czy też żebrakach na wąskiej bocznej uliczce capiącej rybami. Wkrótce drzwi otworzyły się. A on w zniknął w środku.

Millerówna nie bardzo wiedziała co dalej.
Pustułka wisiała na niebie.
Co robić?
Brak okien w tym przybytku zmusił dziewczynę do frontowego podejścia do przetwórni. Weszła przez uchylone drzwi do drewnianej izby gdzie przed lada stało wielu rybaków prawiąc między sobą i z jegomościem za szynkwasem na ważkie im tematy. Millerówna chwyciła małą skrzynkę i wyminęła klientów kierując się przez szeroką futrynę bez drzwi w głąb sporego budynku. Okazało się, że znalazła się w magazynie ryb. Beczki stały ustawione rzędami gotowe do transportu. Pochylona miedzy nimi przemykała w kierunku zaplecza, gdzie musiały być inne pomieszczenia. Mijała kolejno izby w których ludzie umorusani w rybich łuskach skrobali i czyścili ryby. Patrochy wpadały do wspólnego drewnianego koryta a oprawione ryby do drugiego. Wpuszczana do rynien woda co pewien czas zmywała odpadki pchając je z dala od pomieszczenia. To samo działo się z rybami.











Gotte ocknął się nagle. Pamiętał niemal wszystko. Był w karczmie. A potem...

Teraz leżał związany w jakimś cuchnącym rybimi patrochami kącie. W ustach miał cierpki smak wciśniętego w gardo gałgana. Na głowie ten sam worek co go dobrze pamiętał.

- Trzeba go sprzątnąć. - beznamiętny głos wydał polecenie raczej jak oznajmił ten fakt. - Młody!
- Ja? - odezwał się ktoś z zauważalnym w tonie przejęciem.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz, nie? Jazda!

Miller usłyszał człapiące powoli w jego kierunku kroki.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo jest mu zimno! Serce lodowaciało na myśl o tym co się ma zaraz stać...








Marianka w końcu zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami skąd wiało chłodem. Po lewej miała te, które zgodnie z ułożeniem budynku, zapewne wychodziły na boczną uliczkę i były tymi w których zniknął śledzony mężczyzna.

Zza drzwi, które ja interesowały, usłyszała kroki i zbliżające się głosy mężczyzn. Schowała się za beczką soli w zacienionym kącie. Zaraz potem otworzyły sie drzwi i wyszedł znajomy jej z widzenia szczupły jegomość w towarzystwie barczystego, umięśnionego olbrzymka oraz nieco mniejszego lecz jakby dobrze się przyjrzeć podobnego z gęby drugiego osiłka. Nieśli drewnianą skrzynię. Jak się okazało trumnę! Po ich minach i naprężonych mięśniach, znać było, że nie była pusta.

Chudzielec otworzył drzwi na uliczkę, gdzie stał już podstawiony wóz z woźnicą. Załadowali trumnę na pakę rzucając nią bez przesadnej czułości.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 07-07-2013, 16:15   #34
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czekanie.
Właśnie o tym rozmawiał wcześnniej z Rudim. Jedni potrafili to znosić spokojnie, inni na najrozmaitsze sposoby zabijali czas.
Jost sprawdził ostrość miecza i działanie mechanizmu kuszy, a potem usiadł wygodnie na krześle, po raz kolejny zastanawiając się, jak będą wyglądać ich działania podczas odbijania więźnia. Część wejdzie z góry, część od strony podwórza. Dobrze by było, gdyby tak się udało dostać od strony sąsiadów, od budynku z drzewem, gdzie Eryk z kundlem porywaczy zawierał znajomość. Stamtąd można by pod ścianą się przemknąć i dostać pod drzwi, nie wchodząc w pole widzenia tego z porywaczy, co akurat będzie trzymać straż w oknie kuchni.
Może Eryk zechciałby odnowić znajomość z tamtym podwórkiem?

A on sam? Skąd powinien ruszyć na zwiedzanie pełnego bandytów domu? Z podwórka, razem z Arno? Czy może powinien, w charakterze dywersji, spróbowac wejść frontwymi drzwiami? Może któryś z bandziorów trapionych żołądkowymi dolegliwościami wybierze się na poszukiwanie medyka?

Los widać sprzysiągł się przeciwko niemu, bowiem po raz kolejny jego rozmyślania zostały przerwane, tym razem nie przez wpadający przez okno kamień.
Natychmiast zamknął drzwi i stanął między nimi a ulicznikiem, który przyniósł wiadomość. Wiadomość, w którą Jost nie bardzo mógł uwierzyć. Co, na wszystkie demony, Marianka robiła w Kemperbad? I skąd wiedziała o porwaniu Gotte? Dowiedzieć się trzeba było jak najszybciej.
A w gruncie rzeczy dobrze też by było, gdyby Marianka się do nich dołączyła podczas wyzwalania zakładnika. Zawsze jedna osoba więcej, a to by się przydało dla zwiększenia przewagi, szczególnie że Bert w walce nie miał zamiaru wziąć udziału. Trzeba jak najszybciej pogadać z nią i do domu ściągnąć. Do chwili, gdy za Gotte okup złożyć mieli, czasu sporo zostało, można było jak nic obie sprawy załatwić. Po kolei - najpierw jedną, potem drugą.

- Pójdę - powiedział do ulicznika - i twoją opowieść sprawdzę.

Nie skomentował kwoty, którą obdartus miałby niby za przyniesienie wieści dostać. Jeśli Marianka taką sumę zaoferowała, to musiała w sztok być pijana. A i nawet wtedy Jost nie pozwoliłby, by tyle złota zmarnować. Nie mówiąc już o tym, że takiej kwoty nie miał. Przez złodzieja cholernego, oby go .

Miecz przypasał i kuszę zabrał. Nie wiadomo, mimo wszystko, czy chłopak prawdę całą mówił. A w mieście bezpiecznie nie wszędzie bywało, a i na strażników liczyć nie warto było, o czym los Gotte dobitnie świadczył.

- Wrócę za chwil parę - obiecał. - Prowadź. - Gestem zachęcił chłopaka. - jak ją znajdziemy, to i na zapłatę, i na premię jakowąś liczyć możesz.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-07-2013, 08:18   #35
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gotte słuchał odgłosów. Przejeżdżał obok kowala słysząc odgłosy metalicznego kucia młotów o kowadło. Potem skręcił. Jechał długo i w pewnym miejscy było całkiem gwarno jakby mijał tłumy. Potem znowu w prawo, skrzek mew towarzyszył teraz już cały czas w podroży. Potem wóz zatrzymał się, ktoś zszedł z niego, ktoś wszedł. Potem zaraz skręcił w lewo i zatrzymał się. Cuchnęło intensywnie rybami.

Wyciągneli go i zataszczyli jak worek kartofli do podziemi. Czuł chłód gdy schodzili po schodach. Nikt się nie odzywał ani słowem. Posadzili go na krześle. Zapięli rzemienia na rękach do oparcie i na nogach przytraczając je do nóżek. Krzesło a raczej tron, bo czuł się w nim jak małe dziecko był drewniany.

- Witaj szlachetny panie Arnoldzie von Gotbald herbu Rózowa Chmura ze Stirlandu w naszych skromnych kemperbadzkich progach. - usłyszał poważny, uprzejmy męski głos. - Niech mi szlachecka mość raczy powiedzieć co mam panu uciąć i komu dostarczyć. Pańskim ochroniarzom spod numeru dwanaście? A może pan zechce sam im skreślić parę słów pozdrowienia i że potrzebuje pan tysiąc koron na drobne wydatki lekarskie?

- Panie, panocku, nie podnoście dalej ręki na szlachcica, mnie, bo każde takie podnoszenie, nie pomoże wam w zyskaniu owych wspomnianych koroneczek – wrzasnął Gotte, gdy tylko miał taką możliwość. O te psubraty zapłacą za to, co mu zrobili! Zapłaci za uwolnienie, a potem zapłaci za złapanie ich. O tak! Tak będzie! Ale… zwolnij, zwolnij Gotte. Przecież ty nie jesteś stirlandzkim panem przecie. Przecież ty masz parę koron, w tym większość stanowią te niedawno wyłudzone od gnoma. Olaboga! Kto teraz uratuje biednego Gotte. Już po nim… to już koniec. Myśl Gotte, myśl. Kłapaj tym swoim ozorem, kłapaj.

- Jak mówiłem, niepotrzebnym jest by płacić za leczenie me przyszłe. Lepszym by było zapłacić za me cudne wakacje w tym jakże wspaniałym miejscu, czyż nie? – chciałby spojrzeć, z oszukanym uśmiechem, po porywaczach, ale wciąż miał na głowie worek. – I łoczywiścież dobrym pomysłem będzie napisanie do mych kompanów, by zebrali pieniążki świecące dla mnie. Ale, czy ja bym pisał o zaistniałej sytuacji? Hmmm, chyba bym takowych rzeczy nie pisał, jakbym nie chciał straży mieć całej na głowie. Jam szlachcic i szukać mnie będą przecie. Napiszcie więc tak… - na moment przystanął, chcąc złapać myśli. – Ino nie przeszkadzać mi teraz, jako myślę – burknął, nie zważywszy na to , że to on powinien być w pozycji posłusznego, nie tamci. No, ale wszak szlachcicem trzeba było być.

- No więc napiszcie tak i dajcie to temu co żem siedział z nim. Łon to na pewno pieniądze złoto skombinuje prędko i wiedział łon będzie, że taki mój wybryk, do najdziwniejszych nie należy. Nie domyśli się nic, a nic, zapewniam. No to piszta już tak. Ja Arnold von Gotbald herbu Rózowa Chmura, udałżem się na wyjazd, by odpocząć. Macie? A wyjechałżem, gdyż mnie już denerował ten kowal stukający cały czas, u mojego łokna. Rozumieta mnie, nie? To żem dalej musiał wybyć. Wczoraj żem był na tym bardzo ludnym targu niedaleko i żem kupił co trza. Rozumie ta mnie, nie? Ale teraz mi pieniądza większego brakło. Złota tyle, żebym se kupił, co bym chciał, w tym i chatę, jak to wiecie, że se lubuje je kupować. Tysiączek jaki starczy. I tu domek, i tam domek, to cały Arnold, czyż nie? No, więc poślijcie te pieniążki Gustawem i umówcie się z tym tutej, co wam lista dostarczy. Łon do mnie już je zawiezie. Pamiętacie, co pisać? – ponownie przerwał swoje dyktando. – Toteż, żem teraz postanowił se nad morze jechać. Szum fal, śpiew ptaków morski, wiecie, że to mnie zawszę interesowało, nie. Aż mi się przypomina, jak żem kiedy z łokna mógł patrzyć na morze. Łono się tak rozciągało na prawo, łod teego zaludnionego deptaka. Rozumieta mnie, nie? Taki kontrast, ludzi pełno, a tam dalej woda ino. Pikne to. Tera mi tego brakowało. Teraz czas na wakacje takowe. Rybki, pachnące rybki, jak ja uwielbiam rybki, wiecie, nie. Cieszem się, że już niebawem ich tyle se zjem. Tyle, ile będę se chciał, bo ich pełno będzie. I pachną łone cudnie. No! Tak napiszcie! To w takie coś uwierzą i pieniążki dadzą łod razu. Zapewniam Wam i polecam z takim listem tam iść, jeśli tam podejrzeń i problemów nie chcecie. Bo ja przecie nie chcę, więc się chyba dogadamy, nie – zakończył Gotte.

Spisali jak mówił, po czym przyfanzolili Gottemu w łeb. Jak mogli?! Jak mogli podnieść swe brudne łapska na szlachcica?! A jednak mogli... No i długonosy Miller odpłynął, odpłynął w krainę snów, błogich snów. A jakże tak kraina była piękna! Gotte, ubrany w swój różowy fikuśny fraczek, w kapelusz z pięknym piórem. I hasał sobie on w nim po zielonych łąkach. I wznosił się w powietrze… i opadał. I znowu wznosił… i znów opadał. Każdy jego krok był taki prosty, delikatny, lekki. Aż w końcu wzniósł się w przestworza, wznosił się z każdym krokiem i leciał ponad polami, ponad łąkami. I obserwował ludzi pracujących dla szlachcica Arnolda von Gotbalda, niczym jak mrówki poruszający się po jego włościach. I widział swą posiadłość, zdobioną w różowawe kolory. Wielką, strzelistą, bogatą niezwykle. I widział ogród, w którym różowe drzewa, imitowały chmurkę, jego herb, jego symbol. Waitr delikatnie powiewał ich liścmi. A on leciał, leciał wciąż. I nagle spojrzał na siebie… i spostrzegł, że sam był taką małą, różową, latającą chmurką… Małą różową chmurką, otoczoną kilkoma brzydkimi, czarnymi, złymi chmurami. I te chmury coś mówiły do niego... I te chmury coś krzyczały nań...

I wtedy Gotte ocknął się. Leżał związany w jakimś cuchnącym rybimi patrochami kącie. W ustach miał cierpki smak wciśniętego w gardo gałgana. Na głowie ten sam worek.

- Trzeba go sprzątnąć. - beznamiętny głos wydał polecenie raczej jak oznajmił ten fakt. - Młody!

- Ja? - odezwał się ktoś z zauważalnym w tonie przejęciem.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz, nie? Jazda!

Miller usłyszał człapiące powoli w jego kierunku kroki.

Gotte usłyszawszy co go czeka zamarł, by chwilę po tym nerwowymi ruchami spróbować się oswobodzić. Na nic to chyba się nie zdawało, bo jak był związany, tak pozostał.

- Chłopcze, chłopanie, panie, panie nie róbcie tego – błagalnym, przerażonym głosem niemal wyszeptał, gdy usłyszał, że jego oprawca jest tuż przy nim. – Panie jam Arnold Chmura, to jest herbu Chmura i to rózówa. Panie młody nie róbcie tego, a wyjdziecie bogatym stąd. Ja ręczę. Nie słuchajcie ich, ja majątek mam. Ja majątek dam. Nie róbcie tego – piszczał cichutkim, acz niezwykle przerażonym głosem. – Wstrzymajcie się panie młody… Nie możecie, przecie ja wam młody panie nic nie zrobił, ja...ja...ja dobry był - gdyby mógł, to załzawionymi oczyma spojrzałby na chłopaka.

Tamten stał przez chwilę nad ofiarą a potem ściągnął worek z głowy Gotte. Patrzył mu przez chwilę prosto w oczy. Łamał się. W końcu wzniósł nóż do patroszenia i uderzył nim mocno i sprawnie. Ostrze spadło wbijając się aż po rękojeść w worek , tuż obok szyi Millera. Młodzieniec mrużąc oczy przeciągnał nim teatralnie, a ostrzem zajechał po żuchwie gawędziarza rozcinając skóre na szczęce na krótkim odcinku paskudnie. Z okrwawionym ostrzem w dłoni, dźwignał się z kolana.

- Zrobione. - rzucił wyciarając juchę o spodnie.

- Dobra. Ładujem go w trumne. - ponaglił rozkazujący głos.

Gotte przy okazji zlał się w spodnie. Jakże on był jednak szczęśliwy z tego, że ciągle zrobić to mógł... Jakież on miał szczęście, że chłopak się ugiął. Żuchwa bolała paskudnie, ale gadatliwy Miller wiedział dobrze, że nie może teraz już pisknąć ani słowem. Teraz musiał milczeć. Milczeć i ani nie drgnąć. Ciężkie to zadanie, dla długonosego, ale zadanie któremu musiał podołać, by nie było ono jego ostatnim...

Jak na razie Miller był aktorem idealnym, porywacze chwycili jego truchło i ciepnęli nim do trumny. Gotte słyszał, jak przykrywają wieki i całe szczęście nie słyszał, żeby je zabijali gwoźdźmi. Jucha z brody lała się niczym z zarżniętego prosiaka. Gdy wieko opadło, wreszcie mógł się poruszyć. Wcześniej już, wierzgając, zdołał poluzować więzy krepujące jego ramiona brzuch. Teraz, jeszcze trochę się siłując, zdołał wyciągnąć ręce, aż do łokci, spod liny. Tyle musiało teraz wystarczyć. Wciąż jednak było źle, bardzo źle. Nadzieja nieco wezbrała, jak przez szczelinę między deskami ujrzał Mariankę. Kochaną kuzynkę Mariankę! Kochane dziewczę kucając czaiło się za beczką, za drzwiami na korytarzu. A jeśli była tam ona, to może byli i pozostali kochani biberhofianie. Oby…

Kiedy tumna gruchnęła o deski paki wozu, wieko nieco się odsunęło. Gotte spostrzegł, że zapadał już zmrok, słońce już zachodziło słońce. Gdyby mógł tylko jakoś pokazać, że tam jest. Że on w tej trumnie siedzi. Tylko pokazać tak, żeby nikt z porywaczy o tym nie wiedział. I właśnie teraz posmyrało go po nosie pióro z jego fikuśnego kapelusza. Tylko chwilę się wahał, czy je poświęcić, krótką chwilę, po której oderwał je. Ze skrzyni swej widział tylko boczne burty i uliczkę z tyłu wozu. Głosy natomiast słyszał trzy. Nie widział nikogo, nie wiedział, czy nie patrzą na niego, ale musiał zaryzykować. W sumie to po co by mieli na trupią trumnę spozierać? Postanowił to jednajk zrobić w najbezpieczniejszy sposób, jak potrafił. Spiął się i wysunął pióro poza wieko, po czym puścił je mając nadzieję, że wiatr poniesie je tak, by Marianka je dostrzegła. Następnie miał zamiar raz po raz, co jakiś czas odrywać kawałki tkaniny i wyrzucać w podobny sposób.

Gdy jechali z nadzieją spoglądał przez strzelinę. Wyglądał Marianki... Arno... Eryka... Bercika... byle kogo, byle chciał go tylko ratować. Nie zwracał już uwagi na porywaczy, ci raz że nie gadali nic sensownego, to z pewnością byli pewni, że udawany szlachcic nie żyje. Gottego nie interesowały opowieści o dziwkach, grubej Bercie, hazardzie niczym takim.

Każda minuta zdawała się niczym godziną w tej trumnie. Ta podróż miała być jego ostatnią. Tysiące myśli przechodziły przez głowę Millera. Gdzie Marianka? Gdzie ci, co mają go ratować? Czemu go nie ratują? Może nie wiedzą, że tu jest? Może wiedzą, a nie kochają już? Może samemu uciekać? Może wykopać wieko, wyskoczyć i uciec? Może ich też próbować przekupić? Może dać się zakopać? Może jakieś orki napadną ten wóż? Oj nie, lepiej by orki go nie napadały!

-Łołaboga, gdzie je żem jest - wyszeptał w końcu przerażony. - Cóżże ze mną będzie - dodał jeszcze po chwili, starając się wciąż zerkać zza tył wozu. ~Może po prostu wyskoczyć, jak będą w jakimś tłumie?! Przecież przecie go wtedy ludzie nie pozwolą ubić, nie?!~ Wpadł w końcu na tą błyskotliwą myśł. Nie chciał ryzykować, że dojadą gdzieś do celu, a tam ratować go nikt już nie będzie. Zakopią go gdzieś na odludziu i skończy się żywot Gotte Millera...

Na razie jednak wciąć gdzieś jechał. Pewnie wzdłuż portu, bo wciąż słyszał mewy. Miał nadzieję, że to nie będą ostatnie ptaszyska, jakie usłyszy w swym życiu... Gdzie byli jego kochani kompani? No gdzie...
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 10-07-2013 o 08:42.
AJT jest offline  
Stary 10-07-2013, 21:56   #36
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-Kurważ twoja mać - warknął Arno, widząc palec i listy. Mało jeszcze zajęć na głowie mieli.
Co jeszcze stać się mogło?

-"Jak nie urok, to sraczka albo przemarsz wojsk" - burknął zasłyszane gdzieś słowa cytując.
W co też Gotte wpakować się łaskaw był? A może winnym całkiem nie był, a jedynie porywacze mądrością nie grzeszyli?

Kiedy wszyscy na temat porwania kolejnego rozmawiali i co uczynić trzeba, by krzywdzie towarzysza zapobiec, khazadowi myśl całkiem inna do łba twardego przyszła.
Przez okno ich wiadomość do środka wleciała, co faktem niezbitym jest. Zatem wiedzieć gdzie z Biberhof grupa podziewa się wiedzieć musieli. Naturalnym pytanie jest, kto jeszcze o ich pobycie w domu tym wie?
I jedno jeszcze pytanie ważne całkiem. Ile prócz miejsca pobytu wiedzą?

Na myśl przyszło jedno jeszcze krasnoludowi. Na myśl samą broda zjeżyła mu się. Może i Gotte porwanie przypadkowym tak nie jest jak zdaje się być.
Jeśli to ci sami, co elefanta porwali, to Arno wątpić zaczął w możliwość chłopca odbicia i do łbów razów nawkładania.
Sprytnym to wielce krokiem by było ze strony ich i o inteligencji nieprzeciętnej świadczące.
Tok rozumowania khazada do coraz bardziej niepokojących wniosków prowadził.

Jeśli grupa ta Gotte porwała, to na zewnątrz kogoś mieć muszą, co sprawę obserwuje i relacje zdaje. Może przez papieru zwitek w koszu z jedzeniem kontaktuje się. Barman wtedy po uszy siedzieć w tym musi.
Wtedy wiedzieć niemal wszystko muszą i w gotowości w domu siedzą, a towarzysza uderzeniowej grupy porwanie na celu osłabienie ich ma.

To i zawsze jedna mniej osoba, choć wybór niefortunnym mocno zdawał się. Niemniej czynniki inne na drużynę musi mieć to. Niedolą towarzysza głowy zaprzątnięte mniej do walki nadają się, a i nawet kto może na poszukiwanie wyruszy?
Dwie to już osoby mniej.
Oznaczać to musi też, że pułapkę zastawiać mogą sprawę zdając sobie z do jedzenia ich na sraczkę środka dodanego. By działanie sprawdzić proszku nieznanego, elefantowi podać na próbę go mogą i wiedzieć jak zachowywać się mają, do pułapki adekwatnie w mig dowiedzą się.

Trzy to już przewagi na korzyść ich byłyby. Grupy przeciwnej osłabienie w sposób znaczący oraz zaskoczenia elementu dla nich niekorzystnego pozbycie się na ogniu jednym z wykorzystaniem przeciwko pomysłodawcom upieczone.

Czy możliwym było to?
Jeśli nie od parady na karku makówki mięli, to czemużby i nie? A tak założyć bezpiecznie jest niźli w głowie swej przeciwnika osłabiać z zaskoczeniem w rzeczywistości spotykając się odnośnie siły jego.

Jak jednak na ich korzyść sytuację negatywną obrócić? Póki co nic do głowy nie przychodziło mu prócz broni z łap, w elementu zaskoczenia postaci wytrącenie.

Pukanie nagłe do drzwi z zamyślenia Hammerfista wytrąciło.
Na górze został khazad z Bertem i Erykiem odgłosów z dołu nasłuchując, do których gnom z Jostem razem pospieszyli.

Oczy krasnoludzkie rozbłysły, a na gębę brodatą uśmiech szeroki wystąpił.
Z bliznami panienka Gotte i Eryka znająca. Jeśli dwaj ci wespół żadnej nie znali, to Marianka być to musiała!
Ptaka w kapturku jakim czarnym załatwić sobie wtedy musiała, a z tego, co o w czarnych kapturkach ptakach wiedział, to tyle, że bezpieczne całkiem to nie są.

Miał zatem element nowy zaskoczenia w Marianki postaci i zwierzęcego jej towarzysza. Bardzo dobry z niej khazad, oj bardzo.
Wiedzieć o drwalce nikt nie mógł, jeśli faktycznie ona to była.

-Eryk, z Gotte wespół inną jaką poza Marianką znacie? Mózgownicę wytęż i wspomnienia swe z lat ostatnich przywołać racz. Nikogo jeśli nie znacie podobnego, to i Marianka musi to być. Jeśli ona panienką ze bliznami jest, to udziału w Gotte odbiciu brać nie może. Po mojemu.

Khazad ze ściszonego głosu zrezygnował wtedy dopiero, gdy poza budynek malec wyszedł, po czym do relacjonowania przemyśleń i obaw swych zabrał się.

-Wtedy wiedzieć o Mariance ani chybi nie mogą! I zaskoczenia elementem będzie ona. Walkę równą wtedy podjąć musimy i wroga zmęczyć, a wtedy wchodzi Marianka i... - trzasnął pięścią o otwartą dłoń.

-No i tyły ubezpieczać nasze może w przypadku poza budynkiem czujki rozstawionej. Asem naszym, atutowym być może. Do odbijania inni wtedy ruszyć muszą, a Marianka ukryć się i nas obserwować.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 12-07-2013, 19:48   #37
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
To nie był przypadek ani zasadzka.
To właśnie w "Ciepłych kluchach" Eryk miał się spotkać z porywaczami, a i prawdziwe imię Gottego nie było maluchowi obce. I "Panienka oszpecona bliznami"... To musiała być Marianka, nie mogli tego zaplanować, ani porywacze Millera, ani porywacze chłopca. Nawet, jeśli zgodnie z podejrzeniami Arno była to ta sama grupa, nie mogli być aż tak dobrze powiadomieni, żeby podstawić kobietę z bliznami na twarzy podającą się za ich dawną przyjaciółkę. Bo o czym by to świadczyło? Ile trudu musiałby sobie ktoś zadać, żeby dowiedzieć się o ich dawnej towarzyszce, której przecież nawet Eryk nie mógł znaleźć, gdy do wioski powrócił.

Czyli z jakiegoś powodu znalazła się w mieście i dowiedziała o porwaniu Gotte, pewnie podsłuchała to w samej karczmie, skoro tam ją malec widział. A że nie zjawiła się osobiście, to zapewne śledzi porywaczy. Niby Mieli zająć się tym później, jednak skoro nadarzyła się okazja, nie mogą kazać Mariance czekać.

Gnom zatrzymał chłopca, nie do końca ufając jego intencjom. W tym czasie trójka stojąca u szczytu schodów wycofała się w głąb pomieszczenia. Eryk przez chwilę jeszcze kalkulował, co powinien zrobić, ile mają czasu do zasadzki, aż w końcu odpowiedział Arno na zadane pytanie.

- Z Gotte wspólne dziewuchy to ino z Bbberhoff mamy, a żeby z bliznami to w ogóle poza nią żadnej bliżej żem nie poznał. To musi być ona.- Spojrzał niepewnie, jakby szukając potwierdzenia, na kompanów.- Musi. Ale co innego pomoc Millerowi, wszak to jej rodzina, a co innego walka z łotrami, które chłopca porwały. Nie wiemy, w jakiej sprawie do miasta zawitała, spytać, czy chce do nas dołączyć można, ale zmuszać jej nie możemy. Nie pozwolę na żadne namawianie czy coś. Jak sama zechce, to się przyłączy, ale jak nie, nie będziemy jej wstrzymywać. Zgoda?- spytał, nie oczekując odpowiedzi.
- Biegnę za Jostem, jak się czego dowiemy, wrócę. Nie mamy dużo czasu...- Spojrzał na łuk i kołczan stojące w kącie. Po chwili wahania zszedł na dół, zabierając tylko miecz i, oczywiście, nóż, który nosił ze sobą dosłownie wszędzie. Sieć i kajdany zostawił z oczywistych względów. Mogą się przydać podczas odbijania chłopca, ale teraz tylko by go spowalniały. Nie wiedział nawet, czy dojdzie do starcia, czy może tylko zrobią rozpoznanie.

Gdy wychodził, gnom przeprosił, że nie może im towarzyszyć. Tłumaczył, że musi mieć oko na "nich", ale niepotrzebnie, Eryk wszystko rozumiał. Detektyw upomniał go też, żeby nie zapomnieli o zleceniu i wrócili przed zachodem słońca. Łowca przytaknął, zapewniając Alfonsa o swojej wrodzonej punktualności, i wyszedł pospiesznie, zakładając kaptur. Najmniej potrzebował teraz paradować z buźką na widoku. Już dwóch porywaczy go widziało, chociaż raczej tylko jeden byłby go w stanie rozpoznać.
Wypatrując Josta zastanawiał się, co z Rudim. Wyszedł wzburzony, i nie można mu odmówić odrobiny racji, jednak żeby tylko nie zrobił czegoś głupiego z nerwów... A teraz, gdy Marianka zawitała do Kempbardu, to on powinien ją powitać pierwszy, a tymczasem spaceruje sobie gdzieś w okolicy, zupełnie nieświadomy sytuacji. Pech?

Podbiegł do Josta wpatrującego się w niebo. Gdy ten spostrzegł Bauera, skinął głową w kierunku, gdzie nad dachami unosił się, chwilami niewidoczny ptak. Był nie większy od innych, jednak pewna dostojność ruchu skrzydeł wskazywała, że to nie zwykły "obsrajdach", udali się więc w kierunku portu, gdzie rzekomy jastrząb zataczał regularne koła.
Zdążyli przejść kilka uliczek dalej a ptak zdawał się obniżać lot. Żeby nie stracić go z oczy, musieli nieco przyspieszyć. Zwracali na siebie uwagę, jednak kogo to obchodziło? Byli daleko od domu porywaczy, więc nie musieli zwracać takiej uwagi na dyskrecję.

W pewnym momencie Eryk zobaczył kątem oka patrol straży skręcający w uliczkę, którą przemierzali. Z jakiegoś powodu jeden ze strażników zwrócił jego uwagę. Potrwało chwilę zanim zorientował się, dlaczego. Nie mógł być pewny, ale wydawało mu się, że to on uczestniczył w aresztowaniu Gotte.
Poprawił kaptur i trącił łokciem Josta.

- Po prawej są strażnicy, z przodu idzie taki z rudą brodą. Tęgi. Był w karczmie pośród tych, co zabrali Gottego- powiedział. Strażnicy byli stosunkowo daleko, nie mogli ich usłyszeć, więc nie było potrzeby szeptać między sobą.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 14-07-2013, 16:30   #38
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Nagłe, głośne stukanie do drzwi sprawiło, że Winkel niemal podskoczył. Nie wystraszył się, ale był zaskoczony. Nie mógł być to Miller, który nie tak dawno wyszedł, a chyba nikt inny nie wiedział gdzie są. No może poza porywaczami Gotte, którzy raczej woleliby wrzucić przez wybitą już szybę kolejny list niż narażać się całej brygadzie, w której skład wchodziło trzech niezłych wojowników z czego jeden był posługującym się młotem krasnoludem...

Na dół pierwsi ruszyli gnom i Jost, jednak zaraz za nimi skradli się kolejno krasnolud, Eryk i gawędziarz. Jak drzwi się otworzyły Bert zobaczył jakiegoś chłopca. Po zachowaniu detektywa było widać, że nie tylko on był zaskoczony obecnością dziecka. Okazało się, że dzieciak niósł wiadomość dla Eryka. Gnom wpuścił chłopaka do środka wołając po chwili bliżej łowcę. Gdy Jost zamknął drzwi dzieciak nie krył strachu. Był brudny i nieco zalatywał biedniejszymi sferami Kemperbadu. Chciał chyba uciec, ale po tym jak Jost schował wcześniej dobytą klingę uspokoił się nieco.

Z tego co mówił biedaczyna to wiadomość miał od Marianki. Przynajmniej ze słów krasnoluda, Eryka i całej reszty to na nią wskazywało. Spotkać ją miał przed Ciepłymi Kluchami w co Bert był gotów uwierzyć. Nie miał okazji się zobaczyć z dziewczyną od bardzo dawna. Dobrze, że pojawiła się w doskonałej chwili aby pomóc im w uwolnieniu Gotte, a być może i więzionego chłopca. Słysząc o tym jak Eryk i Jost wychodzi Bert się chwilę zawahał. Spojrzał na gnoma i położył mu dłoń na ramieniu.

- Wrócimy na czas. Obiecuję. - powiedział po czym szybko ruszył za Bauerem i Schlachterem.

Musiał iść z nimi. W końcu ktoś musi ich nieco spowolnić i zagadać w razie potrzeby przeciwnika. On nadawał się do tego idealnie…
 
Lechu jest offline  
Stary 15-07-2013, 07:36   #39
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację











Khazad z okiem przyklejonym do lunety stał na stołku, wypatrywał na dom porywaczy i rytmicznie wystukiwał butem o taboret. Coby wreszcie coś zaczęło się dziać. Ale nic. Nic sie nie ruszało w oknach ani nikt nie wchodził czy opuszczał kamienicy. Cierpliwym był i upartym uprzednio sobie co postanowiwszy, więc trwał na posterunku.

Gnom na dole zamknął młodego w bocznej izbie częstując bigosem. Chłopak nie wybrzydzał. Zresztą nie miał wyjścia.

- Monsieur ‘azad ja nie dedukuję, że to te same zbiry za dwoma porwaniami stoją. Widać wielka w Kemperbadzie to ostatnio moda porywać dla okupu tych, co za nich suto płacą. Imbeciles monsieur Millera pomylili z kim innym. Cretin, jak wy to mówicie?, maczał w tym paluszki... – mały Hercules pokiwał głową poważnie.









Dla Rudiego uliczny gwar jakże innym był od ciszy w siole, niechaj nawet będzie na włościach barona. Ot czasem krowa zaryczy, kogut zapieje, baba za durne gadanie przez łeb od męża dostanie a potem kłaki mu rwie w ripoście... Ot ptaków śpiew rozróżnić można wszelakich, co w wesołe trele od zmierzchu do świtu dokazują wraz z szumem drzew. W domu zawsze skrzypiało, bo młyńskie koło, do chałupy przytwierdzone jeszcze za pradziada, było wartką rzeczką z pluskiem obracane. Na zamczysku gwaru przekupniów, śmiechu i śpiewów wymieszanych z dudniącymi kopytami podków o bruk też nie uświadczył co dzień, chyba, że do barona goście się zjeżdżali na polowanie, ucztę i tak dalej. Miasto żyło inszą muzyką i oddychało smrodem, akurat w tej chwili kemperbadzkim rybim.

Rynsztoki brudne, jak to w miastach bywa. Nie każdy mieszczan wychodek za domem miał. Stłoczeni w kamienicach mieszczanie radzili sobie z tym problemem jednakowoż wszyscy oknem siurając i srając. Nie żyby dupy i kołki wystawiali na publiczny widok. Co to, to nie. Gospodynie chlustały kubeł z fekaliami na ulicę, tak samo jak i pomyje, aczkolwiek grzecznie, bo nocą. Spływał potem rynsztok ludzkim gnojem, jeżeli deszczem podmyty jak cipa Kislevianki, to pół biedy. Smrodu to jednak i tak ulotnić tak szybko się nie dało. Nie znaczy to, że za dnia nie zdarzało się rugów słyszeć oburzonych, często z wtórującym śmiechem, gdy przechodzień zarobił na kapotę lub czapkę, lecącą z kubła przez okno niespodziankę.

I temu patrzeć musiał Rudi jak stąpać, aby w końskie i ludzkie gówno nie wdepnąć, kiedy z głową zadartą korkiem szybkim z bieg się zamieniającym śpieszył się, wypatrując na niebie pustułki. Wybiegając zza rogu ulicy, która z boczną, całkiem ubitym gnojem jak sie mu zdawało wyłożona była, lub kryła nim pod sobą dawny bruk juz niewidoczny, twarzą w twarz stanął z pędzącym na złamanie karku wozem. Jedyne co widział, to karego konia, jego rozwianą grzywę i połykające błoto kopyta. Uskoczył w ostatniej chwili na bok. Mógł wylądować gorzej. Lub lepiej. Zależne to było od punktu widzenia. Nosem zarył w wielkich jak dzwony ukryte pod krochmaloną koszuliną piersiach. Różany aromat zmieszał się z mdłym smrodem klepiska, gdy podniósł głowę wynurzając się z dorodnych cyców jak z pierzastej poduchy. Kobieta niebrzydka, choć zaokrąglona może wedle niektórych gustujących w kościstych dziewkach aż nadto, otworzyła oczy rozłożona na wznak w błocie pod Halflingiem. Dmuchnęła w kosmyk czarnego pukla, co uwolnił się z fikuśnej fryzury, zmieszanej teraz z pomyjami. Opadał na jej nieco haczykowaty, acz całkiem zgrabnie aniżeli szpetnie, upudrowany nos. Przewróciła oczami zaskoczona zajściem i widokiem twarzy młodzieńca tuż obok swojej.

Westchnęła zawiedziona pod nosem.

- Nowiuteńka suknia kurwa mać.

Chyba nic się nie stało? mógłby pomyśleć każdy na miejscu Rudiego. Prawie każdy.

- Wstawaj chamie z mej małżonki! Skórę oćwiczę ci kurwisynu! Jełopie ślepy! – rwał się ku Millerowi starszy jegomość w eleganckiej szacie i skórzanych butach aż po kolana, za chlewami którymi złote sprzączki wielkością swoją i misternym zdobieniem, niejedną kamienicę pewnie na własność mogły kupić. – Synkowie weźcie tego konusa z matki waszej! – wskazał na leżącą w niedwuznacznej pozycji parze, bo nogi Chłopca z Biberhof między rozłożone uda, zadartej kiecki w kolorze złotym z akcentami gówna i błota.

Wspomniane dzieci, na zaprawionych w bojach weteranów nie wyglądały, co stwierdził Biberhofianin bystrym niczym pies myśliwski obróceniem głowy. Jednak pierwsze wejrzenie od razu zdradziło również, że posturą swoją, mizernymi ułomkami młodzieńcy, w wieku mniej więcej Millerowym, też nie byli. Rudi, kątem oka, kapelusze z rondami szerokimi zobaczył. Lekko zakrzywione pochwy szabel dyndały przy cholewach, wypolerowanych tak że przejrzeć sie w nich można było jak w lustrze. Buty, kilkanaście kroków oddalone, ruszyły z główną ulicą ku niemu. Prosta kalkulacja się nie zgadzała w rozumie dezertera, bo wspomniana matula w pacholęctwie swym jeszcze chyba musiałaby rodzić, żeby tych wypindrzonych gładkich gogusiów na Stary Świat wydać jako matula z krwi i kości.

Wóz tymczasem oddalał się znikając wśród zlewających się trzaskań bata, dudniących kopyt i ścigających ich przekleństw uskakujących na boki. Natomiast z głębi uliczki, z której wypadł wóz, ludzka wrzawa oznajmiała inną awanturę. Jej odgłosy również dobiegły do uszu dezertera.











Bert dogonił Josta i Eryka bez problemu. Wpadł między nich, nieco zdyszany poprawiając ubranie. Towarzyszył im całą drogę, kiedy za znakiem ptaka kierowali się żwawym krokiem coraz bliżej portu.

Wspomniany przez Berta patrol skręcił w jedną z bocznych uliczek kierując się jakby w tym samym kierunku co oni. Pustułka widoczna była bardzo wyraźniej, gdy wisiała nad dachami niczym mewa nad przystanią. Nagle ptak zapikował w dół bez żadnego ostrzeżenia. Dostrzegł to każdy z nich, choć nie wszyscy na raz w tym samej chwili, przez całą drogę, z zadartymi ku niebu czołami, prędziutko maszerowali przez Kemperbad.

Jost ponaglił wszystkich podejmując bieg. Eryk przy zwierzętach wychowany, też wiedział co to znaczyć może. Bertowi powtarzać nie było trzeba i nie ustępował im kroku, przynajmniej na początku. Bo potem Bauer rączy był niczym hart spuszczony ze smyczy a i Josta pięty szybko widział przed sobą.










Pośrodku wąskiej uliczki zatrzymał się drewniany wóz. Na koźle siedziało dwóch mężczyzn po obu stronach woźnicy. Jeden z nich, łysy drab z lewej, na kolanie trzymał czarnowłosa dziewkę.

Wtem, kobieta znienacka uderzyła z obu rąk w szeroką pierś wstającego razem z nią, łysego draba, który obejmował ją dotychczas w pasie z zamiarem zejścia. Osiłek zachwiał się lecz nie upadł. Jej pięści wyrżnęły jak taran w zamkniętą bramę, lecz drab stał jak skała, co zważywszy na okoliczności stania na podnóżku u kozła, było wyczynem iście zapaśniczymi lub marynarskim samym w sobie. Jego zaparte uda, pewnie balansowały i kiedy zeskoczył na ziemię, to z krzywym grymasem i dziewczyną, której ramiona złapał w kleszcze uścisku swych niedźwiedzich łap.

Kobieta w ręce miała już sztylet i dźgła siłacza w bok pod żebro. Czuła, że ostrze ześlizgnęło sie po skórzanym kaftanie mężczyzny rozcinając i tnąc ciało, lecz nie zagłębiając się aż po rękojeść jakby sobie tego życzyła. Wyszarpnęła ramię z zelżałego uścisku aby poprawić. Tym razem łysy zasłonił się ręką i choć ostrze przebiło jego dłoń na wylot, on w bólu i sciekłości, przyciągnął ku sobie czarnulkę, niemal unosząc do góry. Uderzył z głowy w jej zdeterminowaną, pokrytą bliznami twarz. Krew z rozciętego łuku zalała oko i pół twarzy młodej napastniczki. Poczuła jakby właśnie zderzyła się czołem z rozkołysanym na linie dębowym pniakiem. Tępy ból i zaćmienie mało nie zwaliło jej z nóg na kolana. Przeciwnik wyszarpnął nadzianą na ostrze łapę.

- Suka! – warknął.

Wóz ruszył z miejsca gnany przez woźnicę nie szczędzącego karemu razów.

- Auuuu! - wydarł się męski niski głos przesiąknięty bólem. - Ruszaj! - rozkazywał. - Na Sigmara! Ożesz! - znowu zabarwiony cierpieniem, któremu wtórował łopot bijących skrzydeł.

Łysy zacisnął zdrową rękę na damskiej, ściskającej sztylet dłoni i wykręcając ją, obrócił zakrwawiony szpikulec przeciwko przeciwniczce. Opierała się wysiłkiem wszystkich sił, gdy dryblas przygniótł ją ciałem do drewnianej ściany. Nadaremnie próbowała kolanem szukać jego przyrodzenia. Wierzganie nie pomagało. Jak na niewiastę miała krzepę jakiej mógłby pozazdrościć niejeden wojownik. Przeciwnik jednak, jak ranny niedźwiedź, napierał zajadle, bezlitośnie i z nieudawanym zdziwieniem, że jeszcze sobie z nią nie poradził. Z kroplami potu i żyłami wypełzłymi na czoło, morderczym wzrokiem brutal patrzył prosto w jej ciemne, zwężone oko. Drugiego nie była pod juchą widać. A ostrze ku przerażeniu dziewczyny, odrobinka po odrobince, szybciutko zbliżało się niebłagalnie ku jej piersi. Opadała z sił. Nie tak to miało być!

Łysy zawył odskakując od tej, na którą śmierć zagięła, jakby się mogło wydawać jeszcze przed chwilą, parola. Przez zalaną krwią twarz widziała jak dryblas, w dziwacznym tańcu na środku uliczki, opędza się od niewielkiego jastrzębia zajadle uderzającego dziobem w kark swej ofiary. Dookoła zdążyło zebrać się wielu gapiów i teraz chyba dopiero usłyszała wrzawę drących się gardzieli. Rozpędzony wóz znikał w oddali za zakrętem a zza pleców łysego widziała biegnących już kilka kroków za nim strażników z długimi halabardami. Jeden z nich zamachiwał się nad głową klęczącego, zakrywającego głowę ramionami łysego, nad którym wisiał szykujący się do kolejnego ataku jastrząb.










Bauer pierwszy wypadł z pierwszej od portu ulicy na boczną, skąd dobiegał zgiełk. W zasadzie cała uliczka była poruszona. Oto na jednym jej końcu ktoś tarzał się w błocie wśród wściekłych pogróżek, na drugim zaś zobaczył widok łysego mężczyzny, broniącego sie przed atakiem znajomej Erykowi pustułki z powietrza. W jego obronie stawało dwóch strażników. Nieco dalej ociekająca krwią na twarzy, stała oparta o ścianę, umorusana na buzi krwią, znajoma sylwetka Marianki. Dyszała. W jej ręku sterczało zakrwawione ostrze sztyletu. Od strony portu zbierał się tłumek zaciekawionych całym zajściem gapiów.

- Dziwka poróżniła sie z klientem i z kosa chciała ożenić chędożnika! – krzyczała jakaś baba.

- W jednej chwili na wozie stali a w drugiej walczyć zaczęli! A ich woźnica jak szalony mało mnie nie rozsmarował jak ten mój kosz! – darł się ponad głosy gawiedzi licho odziany starzec z drugiej strony uliczki tuż obok Berta. – Gońcie ten wóz mówię! Wszystkie jaja mi potłukli skurwysyny! - kopnął wiklinowy pojemnik z jajecznicą.










Jost a potem Eryk pojawili się w uliczce chwile potem, gdy ktoś z lewej strony krzyczał rozkazująco w wielkim gniewie:

- Synkowie weźcie tego konusa z matki waszej!

A z prawej zobaczyli to samo co przed chwilą Eryk. Ludzie ciskali kamieniami w niebo chcąc przegonić ptaka, który faktycznie zniósł się wyżej o mało nie trafiony co celniejszym pociskiem.

- Wyrzuć nóż, ale już! – zagroził młody, gładko ogolony strażnik miejski, ciężko oddychającej Millerównie. – Już po wszystkim!

- Złodziejska kurwa! Nie! - zaprzeczył sobie. - To zabójczyni! – wył łysy. – I to jej ptaszysko!

Ranny z bojaźnią spojrzał na strażnika a kiedy jego wzrok spotkał się z rudzielcem wyraźnie odetchnął z ulgą. – Nasz wóz! Ona...

- Pogadasz jeszcze z nami! – bez pardony wszedł w słowo rudy strażnik odpinając od pasa kajdany. - Teraz zewrzyj ryja!

Łysy posłuchał potulnie trzymając się za krwawiącą dłoń.

- Zakujemy ich i poprowadzisz do lochów. – zawyrokował brodacz. – Ja biegnę zając się tym spłoszonym wozem nim w szkodę jeszcze większą wjedzie!






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-07-2013, 13:46   #40
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Wóz, a w nim i Gotte, pędził po wybojach. Krzyki, huki, harmider i nieustanne obijanie się o brzegi trumny, cały czas towarzyszyły tej jakże niekomfortowej podróży. Nawet Goote nie zdążył krzyknąć usłyszawszy szarpaninę, nawet nie zdążył nic spętany zrobić. A może i dobrze, że nie zdążył, gdyż w tym momencie jego solidna przykrywka, szlachcicowego trupa, zostałaby spalona. Kolejny zakręt i kolejny raz Gotte wyrżnął w trumnę, przy okazji też jednak wieko osunęło się mocniej, mało nie spadło. Teraz to wyimaginowany szlachcic dojrzał swych oprawców. Woźnica, szczuplejszy i klnący, pasażer trzymający się za kark, grubszy. Jakże Gotte się ucieszył, gdy dojrzał, jak temu grubszemu, spomiędzy palców płynie jucha. Nieładnie się tak cieszyć z cudzego nieszczęścia, no ale w tej sytuacji to chyba wybaczalne. Zresztą Gotte nigdy nie krępował się, by radować się z czyjegoś braku szczęścia. A może i właśnie za to teraz pokutuje… A nie, na pewno nie! I wtem Miller zorientował się, że te dwa draby, to te dwa draby, przez które rozpoczęła się awantura we „Wściekłym Wiliku”. Te same dwa ku…

Poobijany już solidnie biberhofianin strał się wykorzystać nidogodności tej podróży, by poluźnić jeszcze bardziej więzy. Teraz już czuł, że mógłby nawet usiąść. Nawet wstać, choć ręce i nogi były związane, a wóz pędził nieustannie. Te próby jednak z pewnością nie uszły by uwadze porywaczy. Co innego jednak zawitało do Millerowej głowy… Co innego…

W międzyczasie wóż zdawał się z każdym zakrętem zwalniać. Pewnie nie chcieli już zwracać na siebie tyle uwagi, gdyż teraz pędzili w akompaniamencie przekleństw i rzucanych weń owoców, przez omal nie rozjeżdżanych przechodniów. To było nieuważne zważywszy na ich pakunek. Widać, że porywacze powoli dochodzili też do tego samego zdania.

- Grób gotowy? Tak?
- No tak. Czeka na zasypanie. Po obrzędach... -
… doszło do uszu Gottego. Teraz stało się niemal pewne, że nie porzucą go ot tak. Miller postanowił więc wcielić w życie swój plan. Może nie najmądrzejszy, ale wciąż plan. Zaczął wierzgać dalej. Wykorzystywać każdy zakręt, każdą nierówność, każdą okazję, by rozkołysać trumnę i sprawić, by spadła z fury na drogę… To był ten błyskotliwy plan Gotte, a co z niego wyjdzie, się okaże…
 
AJT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172