|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-01-2018, 19:10 | #311 |
Reputacja: 1 | -Alarm!- krzyknął Walter, widząc zdarzenia rozgrywające się na przedpolach fortu.-Odchylić minimalnie bramę by część ludzi weszła do środka! Reszta bierze łuki i kiedy konni zbliżą się do fortu, ostrzelać ich! Szybko! Wydawszy polecenie Walter zbiegł na dół, nadzorując uchylenie bramy. Nie chciał by otworzono ją zbyt szeroko, bo inaczej jeźdźcy mogliby wedrzeć się do środka. Z drugiej strony, jeśli otworzono by ją zbyt mało, to ludność nie weszła by do środka. Kiedy był w połowie schodów, to złapał jednego z żołnierzy za ramię i powiedział do niego: Pędź szybko do miasta i ogłoś alarm! |
05-01-2018, 00:04 | #312 |
Reputacja: 1 | Diuk już po kilku kolejkach przeszedł do interesów. - Panowie, miło się pije ale chyba pora przejść do interesów. Jak wiecie armia Wernickego idzie na miasto. Szkoda by było by złoto i srebro należące do dobrych i pracowitych mieszkańców Meissen przeszło w ręce tych psich synów z południa. Nie sądzicie? - Zebrani pokiwali głowami, a Diuk kontynuował. - Wernicky ma co prawda ze sobą armię, ale jest to armia najemników, a chyba wszyscy wiemy za co walczą takie fjuty. Mam więc dla was propozycję biznesową. - Masz naszą uwagę, słuchamy - pochylili głowy, przysunęli się bliżej. - Mój zwierzchnik myślał co by was panowie poprosić o pomoc w obronie miasta, ja jednak wiem, że takie działanie to marnowanie talentu waszych ludzi. - - I co proponujesz? - Coś tak szalonego, że Wernicky nigdy się tego spodziewać nie będzie. Ukradniemy żołdy jego najemników. Oczywiście zrozumiem jeśli to dla was zbyt ryzykowne. - - Jak planujesz to zrobić? - zapytał Szef. - Mój plan jest prosty. Mamy jeszcze w garnizonie mundury najemników...skąd je mamy nie musicie wiedzieć. Niewielka grupa przekradnie się do obozu wroga, część narobi zamieszania, pozostali zwiną złoto. Jeśli waszym ludziom uda się przy okazji zwinąć ich sztandar, albo co lepsze, otruć lub w inny sposób “unieszkodliwić” Wernickyego, to dowództwo armii będzie wam tak wdzięczne, że możemy mówić o stanowiskach państwowych, może nawet w samym Nuln. - Diuk powiedział uśmiechając się lekko.- Wy panowie zapewnicie siłę roboczą, do tego zadania. Zdolnych, krzepkich i przede wszystkim chętnych ludzi. Mój człowiek poprowadzi ich do obozu wroga i będzie dowodził podczas eskapady.- Diuk wypił z kufla, pozostawiając spienione dno.- Wiem, że ryzyko jest spore, a plan nie jest zbyt solidny, ale cała sprawa opiera się na zaskoczeniu i improwizacji. - Diuk powiedział na koniec.-
__________________ Man-o'-War Część I |
05-01-2018, 23:33 | #313 |
Reputacja: 1 | Wzgórze zostało przygotowane. Po prawdzie nie było tam zbyt wiele roboty - ot wydłubać żelazne kule z ziemi i zniwelować pozostawione przez nie bruzdy. Do tego narobić śladów wozem tak, aby wyglądało na często odwiedzane miejsce, wykarczować nieco krzewów, a następnie spalić je w otoczonym kamieniami ognisku. Kapral doglądał gospodarskim okiem pracy przydzielonych mu żołnierzy, którzy niezbyt rozumieli powody całej tej akcji. Detlef nie zamierzał jednak wyjawiać planu Ferreta, zamiast tego podnosił ich morale półsłówkami na temat miejsca postojowego dla spodziewanych posiłków z Nuln i tak dalej. Jeśli nadzieja na rychłą odsiecz mogła sprawić, że będzie im łatwiej umierać od mieczy najemników, to i lepiej. Po co mieli ginąć ze świadomością, że żadnej odsieczy nie będzie? Po powrocie do Meissen nakazał zebrać trzy dziesiątki ludzi i czekać na niego w garnizonie. Sam wysiadł z wozu nieopodal dzielnicy zasiedlanej przez krasnoludy i poszukał zbrojmistrza. Liczył na uczciwe ceny, czego nie mógł się raczej spodziewać u ludzkich sprzedawców - niechęć do khazadów rosła wraz z postępami armii Wernicky'ego. Od zbrojmistrza wyszedł z metalowym kapturem. Wytrzymały czepiec kolczy miał być zakładany w razie potrzeby, a w spokojniejszych chwilach zsunięty na kark, by nie krępował ruchów. Następnie, pokierowany przez białobrodego zbrojmistrza dotarł do płatnerza. Normalnie zapewne nawet by tutaj nie zajrzał, bowiem warsztat nawet nie miał szyldu, ale zgodnie z uzyskanymi informacjami tutaj właśnie urzędował najlepszy w mieście specjalista od wykuwania broni. Przy tym stary i zrzędliwy jak mało kto. Szukał jakiegoś godnego pomocnika dla wysłużonego młota - wybór padł na niezbyt wyszukany w formie, ale tak mistrzowsko wykonany topór, że Detlefowi gęba sama rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. Kosztował niemało, ale był wart każdego wydanego karla. Pamiętając o bardzo prawdopodobnym ostrzale łuczników wybrał jeszcze okrągłą tarczę z okuciami, którą zadziwiająco zręczne dłonie starego rzemieślnika szybko przystosowały do noszenia na plecach. Kilka sprytnie poprowadzonych pasków robiło różnicę, a przy tym tarcza mogła być wciąż używana w tradycyjny sposób. Na koniec, ponownie idąc za radą sprzedawcy trafił do ciemnego wnętrza pełnego różnego rodzaju glinianych i szklanych słojów, drewnianych pudełek, mieszków i wreszcie haków, na których wisiały pęki suszących się ziół. Detlef nawet nie próbował zgadywać, do czego służą wszystkie te dziwacznie pachnące osobliwości, dlatego wprost zapytał o mikstury leczące. Niedługo później wyszedł z niewielkim ich zapasem. W drodze powrotnej do garnizonu wstąpił na kufel zimnego ale domyślając się, że później może nie być na to czasu. Tak też było w istocie. Na miejscu czekali na niego żołnierze, którym krótko wyjaśnił, co będą robić. Mieli zbudować palisadę wokół miasta w miejscach, gdzie brakowało już istniejących umocnień. Za materiał miały posłużyć płoty, zadaszenia, szopy, meble, worki wypełnione piaskiem, skrzynki i tym podobne. Zaczęli od strony południowej. Kapral Thorvaldsson postanowił wzmocnić brygady pracujące nad barykadami, które miały przegradzać ulice idące od rzeki w kierunku serca miasta. Przedstawił propozycję nie do odrzucenia okolicznym mieszkańcom - albo pomogą przy budowie umocnień, albo ich domy pójdą do rozbiórki, bo materiału szybko zaczęło brakować. Kilku protestujących uciszył swoim słynnym już złym spojrzeniem, a reszta już zrobiła się sama - nikt nie zamierzał ryzykować swoim mieniem, więc wkrótce prace szły pełną parą. Późnym popołudniem w towarzystwie dziesiątki żołnierzy Czwartej przeprawił się na południowy brzeg w poszukiwaniu drewna na budowę barykad. Mieszkający tutaj ludzie nie zamierzali nic oddawać na potrzeby obrony miasta. Uważali, poniekąd słusznie, że skoro Meissen nie będzie ich bronić, to oni nie dadzą nic na obronę miasta. Kapral po krótkim namyśle zrezygnował z możliwości zabrania materiałów siłą. Ewentualne zamieszki byłyby na rękę wrogowi osłabiając i tak niezbyt wysokie morale obrońców. O zachodzie słońca wydał rozkaz, aby wstrzymać prace do następnego dnia. Z pomocą oswobodzonej z niewoli Leo zorganizował trzyosobowe patrole wzdłuż całego brzegu pozbawionego palisady. Jeden żołnierz z regulaminowym wyposażeniem plus dwóch mieszkańców uzbrojonych w co tylko mieli pod ręką. W razie ataku ich rolą nie było odeprzeć wroga, a zaalarmować resztę. Ze względu na późną porę postanowił nie wracać do garnizonu, tylko odwiedzić przesiadujących nad balistą inżynierów. Tam poza sprawdzeniem postępów prac mógł znaleźć jakiś kąt, żeby przymknąć oko choćby na chwilę.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
05-01-2018, 23:34 | #314 |
Reputacja: 1 | Brama zaskrzypiała, nisko otwierając się przed uciekającymi ludźmi. Walter obserwował uciekinierów. Niewielu. Samych mężczyzn. Młodych. Zdolnych do noszenia broni... Nagle błysk stali spod ubrania jednego z przybyłych. Do cyrkowca od razu dotarło to, co się stało. Było jednak za późno. Wyciągnęli oni broń. Zaatakowali zaskoczonych żołnierzy. Jeden trup, czterech ciężko rannych. Walter zdołał uniknąć ciosu. Tylko dzięki swojemu refleksowi i umiejętnościom wyniesionym z występów cyrkowych. - “Grupować się, do bramy! Musimy ją zamknąć! Zabić tych skurwysynów! ”- krzyknął Zdołał zebrać w okół siebie większość żołnierzy. Razem czternastu, nie licząc dwójki strzelców stojąca na górze. Przeciwko dwunastu piechurom wewnątrz fortu i kolejnym na zewnątrz. Nastąpiła walka. Razem z obrońcami zdołał przebić się do kołowrotu. Po krótkiej szamotaninie ze słabo naoliwionym mechanizmem, udało się zamknąć bramę. Czyn ten został jednakże okupiony stratą trzech ludzi. -”Obrońcy, zbić się w grupę !” - krzyknął lekko zdenerwowany Walter. Sam wyciągnął łuk. Z kołczana wyjął strzały. Zaczął strzelać do wrogów. Żołnierze ścieśnili się i stworzyli nieprzekraczalny mur. Wrogowie napierali, zadając obrońcom poważne straty. Walka była wyrównana. Walter spojrzał w górę. Zobaczył ogień pełzający po drewnianych zabudowaniach fortu. ~Kurwa, jeszcze tego brakowało.~- pomyślał, przypominając sobie o dwójce żołnierzy stojących na górze. -Na co czekacie wy na górze?! Schodzić na dół i bij zabij!- krzyknął do nich tak głośno, że pomimo zgiełku bitwy usłyszeli jego krzyk. Dołączyli do starcia. Mimo tego wynik walki nie przechylił się na żadną ze stron. Obie ponosiły duże straty. Wtem Walter usłyszał hasło: -Meissen!- wykrzyczane przez kilkunastu przybywających z posiłkami obrońców. Wzięli wrogów w kleszcze. Trzech z nich poddało się. Reszta albo została ranna, albo zginęła. To jednak nie był koniec walki. Pod bramą kłębiła się reszta wrogów: ośmiu piechurów i dwunastu kawalerzystów. Część z nich zaczęła ciskać pochodnie na dach, a część wyciągnęła broń strzelecką i rozpoczęła ostrzał pozycji obrońców. Walter w krótkim rozkazie nakazał dziesięciu obrońcom gasić pożar, dziesięciu razem z nim ostrzeliwać wrogów, trójce pilnować jeńców, a jednego wysłał po medyka do rannych. Wrogowie wystrzelili. Dosłownie zmietli gaszących pożar, tak że sprawna do dalszego działania została tylko trójka z nich. Walter nakazał strzelcom rozpocząć ostrzał. Polecił koncentrować się na wierzchowcach kawalerzystów. Była to dobra decyzja. Zranione zwierzęta spowodowały zamieszanie w szeregach przeciwnika. Kolejna salwa położyła trupem wielu z nich... reszta uciekła w mrok nocy. Przybył medyk, zaczął opatrywać rannych. Zabitych obrońców zgromadzono w jednym miejscu. Cyrkowiec policzył ciała. Ponad siedem ciał. I wielu ciężko rannych, którzy nieprędko dołączą do obrony miasta. Walter poczuł wyrzuty sumienia. To przez jego głupią decyzję. Odruch dobrego serca... Dowódca podszedł do jednego z nierannych żołnierzy: -Pędź do dowódca i przekaż wiadomość: "Fort obroniony. Wróg przegoniony, wielu zabitych. Trzech jeńców, nie licząc rannych. Umocnienia wymagają naprawy. Dowództwo fortu prosi o zostawienie przybyłych na miejsce posiłków, w celu obrony punktu. " Zapamiętałeś? Jak tak to pędź! |
06-01-2018, 01:37 | #315 |
Reputacja: 1 | Wykorzystując sprzyjające warunki, Karl wymknął się na pokład i przyczaił w miejscu umożliwiającym mu obserwację zarówno brzegu, rzeki i samej łajby. Jednocześnie zaczął pracować nad kajdanami, poczynając od dokładnego ich zbadania i oceny, jakie narzędzia będą mu potrzebne do pozbycia się tej niegustownej biżuterii.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
06-01-2018, 14:14 | #316 |
Reputacja: 1 |
__________________ by dru' |
06-01-2018, 17:18 | #317 |
Reputacja: 1 | Wypoczęty i odprężony włóczykij zamlaskał leniwie, przetarł oczy i zadrżał strząsając rosę pokrywającą jego stary płaszcz. Wspiął się na nogi ślizgając się plecami po omszałym dębowym konarze, pod którym przykucnął tylko na chwilkę wczorajszego wieczoru. Uśmiechnął się sam do siebie wyginając ciało w łuk i ziewnął donośnie. Dawno tak go nie zmorzyło, ale widocznie organizm się domagał. Lekko zmarznięty i otrzeźwiony porannym powietrzem postanowił ogrzać się przy ogniu. Nie zamierzał jednak wracać do miasta. Było mu zbyt dobrze poza jego murami. Zgiełk zatłoczonych ulic znów zastąpił śpiew ptaków, w wszechobecny odór uryny i spoconych ciał zastąpił zapach leśnej ściółki. Kto chciałby wracać? Zebrał więc drewno i ułożył zgrabny stosik na polance nieopodal skraju lasu. Kiedy drobne gałązki zaczęły trzaskać pochłaniane przez kolejne płomyczki Oleg przykucnął i nabił fajkę. Sięgnął po zajęty ogniem patyczek i podpalił ziele. Wkrótce nieruchome tego poranka powietrze spowił gęsty aromatyczny dym - Oleg był dokładnie tam, gdzie chciał być i nie trzeba było mu niczego. Niestety, jak to zwykle bywa błogie chwile zostały brutalnie przerwane przez nieubłaganą rzeczywistość. Głośne warknięcie rozerwało poranną ciszę niczym katowski miecz przecinający ciało skazanego. Głodna bestia obudziła się i domagała się strawy. Nie było odwrotu. Czas wstać i iść nałowić ryb na śniadanie. Popędzany przez burczący brzuch włóczykij przygotował linkę na końcu której znalazł się spreparowany z kolca akacji haczyk. Żywiczny klej utwardzony nad ogniem, metrowa gałązka i wędka, jak się patrzy. No suma może i na to nie złapie, ale na śniadanie starczy. Raźnym krokiem ruszył w kierunku rzeki już przełykając ślinkę na myśl o płotkach zrumienionych na żywym ogniu. |
07-01-2018, 00:28 | #318 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Waldemar, który już myślał, że ma wolne, przeliczył się. Jak zawsze, nagrodą za dobrą pracę jest więcej pracy. Tym razem stare powiedzenie przybrało postać mężczyzny pchniętego mieczem lub szerokim sztyletem w bok. Sądząc po zgrubieniach na dłoni, raczej rolnika niż zawodowego żołnierza. Smrodu nie było, zatem jelita nie były raczej uszkodzone, ale krew nadal ciekła co sugerowało, że poszło jakieś ważne naczynie bądź sporo mniejszych. Ale nie tętnica, skoro żył nadal i był w stanie sam tu przybiec. Tętno było szybkie, a pacjent ciężko oddychał i był ledwie przytomny. Dodatkowo upierał się, że pacjentem wcale nie jest bo spośród tych, którzy byli w forcie to najlepiej się trzymał. - Zdasz sprawę dowódcy jak ci przykazano i wrócisz pod izbę. Masz czekać mojego powrotu! - Nakazał Waldemar ostrym tonem. Wtedy też cyrulik ucieszył się w duchu obecnością wielu ludzi na garnizonowym placu. Konrada wysłał z pobudką do Siegfrieda i Hermana i poleceniem, by przygotowali izbę do pracy bo trwają walki w forcie a sam zgarnąwszy dziesięciu noszowych i torbę z narzędziami ze sobą ruszył do fortu. Na miejscu panował istny sajgon, burdel i wędrowny tabor cyrkowy, o czym świadczyły ciała rozrzucone w nieeleganckich pozach wokół miejskich wrót. Roboty do rana. W całej swojej medycznej edukacji Waldemar księgom nie poświęcał należycie wiele czasu. Pojęcie etyki było mu znajome tylko mgliście a doświadczenie zdobyte podczas łatania członków przestępczego półświatka tylko owe pojęcie jeszcze bardziej rozmyło. Lekko rannych natychmiast wygonił w prostych słowach, by mu się pod nogami nie pałętali w trakcie pracy. Następnie rzucił okiem na mundury napastników, lecz żaden nie okazał się być bardziej okazały od reszty. Gdy pobieżnie obejrzał pozostałych rannych pomógł najpierw tym, którzy zdolni byli w niedługim czasie powrócić na mury. W międzyczasie poprosił na słówko dowódcę fortu. - Proszę rozważyć wykonanie ścieżki zdrowia pochwyconym jeńcom, zanim trafią na przesłuchanie a stamtąd do wspólnej celi z pozostałymi więźniami w garnizonie. Potrzebny jest oddolny przykład bezwzględności, inaczej sytuacja w mieście na pewno się pogorszy - szepnął dając znak ręką, że już idzie. - Ci, których tu zostawiam na noc wcale nie muszą jej przetrwać w jednym kawałku. Pańska decyzja. Waldemar bez emocji poprosił także o flaszkę spirytusu lub wódki. Gdy ją odkorkował i upił łyk zabrał się za pomoc dwójce najciężej rannych. Ktoś spostrzegawczy stwierdziłby, że mitrężąc tyle czasu na oględzinach i rozmowach cyrulik liczył, że ranni zdążą zejść z tego świata. Nie myliłby się. Obaj ranni nie mogli przetrwać przeniesienia do izby a na miejscu ich szanse były bliskie zera. Konowała zdawały się jednak nie dręczyć wyrzuty sumienia. Podszedł do każdego z nich na krótką chwilę tylko, by wcisnąć im w dłonie szmaty służące do uciskania krwawiących miejsc. Z narzędzi skorzystał kilkukrotnie podczas zabiegów na następnej piątce, która zdawała się być niezdolna do dalszej walki tej nocy. Poprzecinane mięśnie, połamane kości, poprzemieszczane stawy – część z urazów wymagała jedynie nastawienia i chwilowego usztywnienia lecz jeden przypadek mocno rozciętej skóry na udzie cyrulik nakazał mocno uciskać samemu rannemu podczas transportu na noszach wprost na blaszany stół operacyjny. - Jutro kontrola. Jak się który do południa nie stawi nogi poupierdalam w majestacie prawa. Uporawszy się z rannymi i odesławszy ich do koszar Waldemar wyczyścił narzędzia, do czego nieoceniona okazała się zdobyta w forcie flaszka mocnego alkoholu. Następnie wysłał Hermana i Konrada z opatrunkami do fortu a sam zdrzemnął się, pod okiem Siegfrieda, mniej więcej do rana. Ostatnio edytowane przez Avitto : 07-01-2018 o 16:12. |
07-01-2018, 18:52 | #319 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 07-01-2018 o 22:09. |
08-01-2018, 02:29 | #320 |
Reputacja: 1 | Noc była spokojna,a o świcie Diuk stawił się przed Baronem. - Mam grupkę ochotników na akcję dywersyjną na tyłach wroga. Powiem szczerze, to złodzieje i pewnie nie raz w ciemnych zaułkach zostawiali trupy z majchrem w kichach, ale właśnie tacy najlepiej nadają się do takiej roboty. Plan mam prosty. Przebrać ich w te mundury południowców co nam się udało wcześniej podjebać, wysłać ich tam gdzie chcesz, podłożyć ogień, może zajebać jakiegoś oficjera...sir. Trzeba ino kogoś kto będzie nimi dowodził. Ja bym poszedł, ale za chuj nie potrafię się skradać. Raz próbowałem to mnie mąż takiej jednej przyłapał jak wychodziłem...ale co to ja...a no nasi komando. Można by ich w nocy puścić z miasta we wrażych mundurach, tylko jak mówiłem, dowódcy na misję specjalną brak. Najlepiej do tego nadał by się mały Karl...ale go ni ma. Może wykombinujesz innego wrednego chuja co im zamieszania w namiotach narobi. Może Oleg? - Topher podzielił się planem z sierżantem, po czym wrócił na swój posterunek na murach, gdzie czekali jego halabardnicy. Jako, że wróg nie wszedł w nocy na mur, nawet nie podszedł to niewiele mieli na razie do roboty. Gdy Diuk tak stał i patrzył na wroga, który rozbił się na pobliskiej farmie zastanawiał się czy oni go stamtąd widzą tak jak on ich widzi, i czy widzieli by swoich jakby ich na murze powiesił. Nie myśląc wiele poszedł do Lazaretu, z pomocą trzech ludzi zabrał dwa wrogie truchła, których cyrulikowi nie udało się uratować. Korzystając z okazji Diuk przeprowadził małe przesłuchanie na żywych. Duży Karl pytał o złoto, skąd, jak i ile, chodziło o żołdy najemników i jak płaci im Wernicky. Karl Topher zabrał im też mundury co by były dla "Oddziału Specjalnego", nie oszczędził przy tym zmarłych. Po lekkim podmalowaniu piąchą i zawiązaniu kokardek na szyjach puścił martwych południowców z muru, tak że Wernicky i jego przydupasy mogli sobie na nich popatrzeć. Karl wrzasnął jeszcze na całe gardło groźbę w stronę obozu wroga. - EEEEEEE!!!!! ŁAJZY!!!! TO TYLKO PRZYSTAWKA!!! CHODŹCIE POD MUR TO TAK WAM GŁĘBOKO W DUPY HALABARDY POWSADZAM, ŻE WASZE MATKI BĘDĄ SRAĆ METALEM!!! JAM JEST RZEŹNIK Z WITTEN!!!!!- Głos Diuka niósł się nad wodą niesiony poranną rosą.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 11-01-2018 o 01:54. |
| |