|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
24-07-2017, 09:40 | #1 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | [WFRP II ed.] Lustria: Tajemnice Nowego Świata “Dzień 64: Mija właśnie drugi miesiąc odkąd opuściliśmy port w Marienburgu. Zapasy żywności są na wykończeniu, ale zdaniem naszego nawigatora powinniśmy być niespełna trzy dni drogi od wybrzeży Lustrii. Dzięki niech będą niebiosom… Kolejnego miesiąca na tej dziurawej łajbie bym już nie zniósł. Nie zrozumcie mnie źle; Szkaradna Ladacznica, wbrew swej ordynarnej nazwie, to piękny i wytrzymały okręt, który dowiódł swej użyteczności w czasie rejsu, jednakże długa podróż zdążyła odcisnąć swe piętno na wszystkich. [...] Nieufne wszystkiemu co unosi się na wodzie krasnoludy powoli zaczęły popadać w paranoję, połowa załogi cierpi na chorobę morską, szkorbut czy inne przypadłości, natomiast Lorenzo Casini w ciągu jednego dnia powiesił dwóch marynarzy za samo krzywe spojrzenie, zaś kolejnego nieszczęśnika kazał przeciągnąć pod kilem, co było równoznaczne z wyrokiem śmierci! Podobnych ekscesów nie ma końca, a tymczasem jedyna osoba, która mogłaby położyć kres wybrykom tego szaleńca - Baron Kratenborg - zamyka się w swojej kajucie na całe dnie, wynurzając się z niej kiedy tylko jest potrzebny kapitanowi, a ten nieszczególnie chętnie przyjmuje sugestie. [...] Ludzie Albrechta sprawiają wrażenie specjalistów w swoim fachu, lecz jednocześnie nie wydają się być szczególnie zżyci ze sobą. Widać, że to banda przekupnych najemników, a nie zdyscyplinowanych żołnierzy pod berłem charyzmatycznego przywódcy. Nie wiem czym się baron kierował w doborze tych ludzi, ale może w całym tym szaleństwie jest jakaś metoda? [...] Część załogi już teraz dzieli między sobą wyimaginowane stosy skarbów i wykłóca się o każdy, nawet najdrobniejszy detal. Jakież to będzie rozczarowanie, kiedy łupy okażą się mniej okazałe! Jedynie krasnoludy z ekipy Mordinssona wydają się trzymać razem, chociaż im bliżej jesteśmy brzegów Lustrii, tym większą nieufnością nas darzą. Czyżby wrodzona chciwość długobrodych już teraz brała górę nad zdrowym rozsądkiem? [...] Patrząc po tych wszystkich tworzących się podziałach i coraz chłodniejszej atmosferze jaka panuje na statku, jedno wydaje się być niemal pewne - wyprawa ta nie będzie łatwym przedsięwzięciem! Pozostaje mieć tylko nadzieję, że to chwilowy epizod i po zejściu na suchy ląd wszyscy odzyskają rozum... Na tych słowach kończę swój wpis nim ktokolwiek przyłapie mnie na pisaniu nieprzychylnych opinii pod adresem naszego “Wielce Wspaniałomyślnego - bo jakże inaczej - Kapitana Casiniego”. Mam nadzieję, że kiedyś szczęśliwie powrócę do domu i pewnego zimnego wieczoru otworzę ten dziennik przy rozpalonym kominku, śmiejąc się do rozpuku z tych wszystkich podłych gnid, z którymi miałem wątpliwą przyjemność współpracować. Niechaj Sigmar ma nas w swej opiece…” - Ostatni fragment anonimowego dziennika Autor zawisł na maszcie za “działalność dywersyjną” Wybrzeże Lustrii, Wielki Ocean 18 Vorgeheim, 2528 K.I. Świt Szkaradna Ladacznica skrzypiała i trzeszczała w proteście, kiedy wysokie na kilkanaście metrów morskie fale rzucały nią z jednej burty na drugą. Pogoda z każdą godziną wyraźnie pogarszała się. Zerwał się silny wiatr, a z przesłoniętego czarnymi chmurami nieba zaczęły spadać pierwsze krople zdumiewająco ciepłego deszczu. Otaczający załogę bezkresny ocean wydawał się wrzeć, tak jakby ich przybycie do Lustrii miało rozgniewać samych bogów. Od wschodu gonił ich tropikalny sztorm, nadejścia którego zapowiedzią były coraz częstsze i donośniejsze odgłosy zbliżajacej się burzy. Ta nieoczekiwana zmiana pogody wprawiła część załogi w nieme osłupienie, innych zaś w bogobojne przerażenie i zapewne trwaliby tak, niczym słupy z soli, do samego końca, gdyby nie nieznoszący sprzeciwu głos kapitana, który dla marynarzy był niczym wiadro lodowatej wody: Kajuta Barona, Szkardna Ladacznica 18 Vorgeheim, 2528 K.I. Świt - Robi wrażenie, prawda? - Powiedział na głos czarnowłosy mężczyzna, stojący przed ścianą wykonaną z wielu połączonych ze sobą okien. Rzecz jasna nie miał na myśli wypolerowanych szyb, które same w sobie mogły przerażać, jeśli człowiek zastanowiłby nad ilością czasu, którego trzeba było poświęcić na wypucowanie całej ściany z obu stron.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
24-07-2017, 15:06 | #2 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Weddien z fascynacją przyglądał się infernalnej scenerii i piekłu żywiołu. Okręt kołysał się na falach, szturmujących zaciekle strome burty. Elf bez strachu i z podziwu godną zwinnością poruszał się po pokładzie, jakby za nic mając ogromne przechyły. Widział wycieńczone twarze żeglarzy, dostrzegał malujące się na nich zwątpienie i obawę. Byli tak blisko celu... Muirehen czuł obecność brzegów Lustrii w niewytłumaczalny dla innych sposób. On, "dziecię morza", syn Alkira, był niezmiernie wyczulony na wszelkie sygnały i zjawiska zwiastujące ląd. Bryzg wody, podmuch wichru, dotyk ciepławego deszczu wieszczyły obietnicę osiągnięcia nieodległego celu wyprawy... |
24-07-2017, 21:10 | #3 |
Reputacja: 1 | Wolfgang z dezaprobatą wpatrywał się w nadchodzący sztorm. Zanim wszedł pod pokład, splunął przez burtę i powiedział coś, marszcząc przy tym brwi. W tej samej chwili, jakby w drwiącej odpowiedzi, nagły podmuch wiatru zagłuszył i porwał wypowiadane słowa.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |
24-07-2017, 22:06 | #4 |
INNA Reputacja: 1 | * Spocone rowy w troki, matkojebcy, ściskać szybciej nabrzmiałe pizdy, jak tej szamoczącej się szmaty nie ściągnięcie w ciągu paru sekund, to będziecie ciągnąć biały ser, spod kutasa Kapitana! Lizać aż będzie czysty! ** Mapa się przyda, by dupę podetrzeć zamiast pokrzywą
__________________ Discord podany w profilu |
25-07-2017, 00:45 | #5 |
Reputacja: 1 | Kajuta Barona, Szkardna Ladacznica 18 Vorgeheim, 2528 K.I. Świt
__________________ # Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 25-07-2017 o 07:35. |
25-07-2017, 20:35 | #6 |
Reputacja: 1 | Prawdą było to, że synowie Grungniego nie powinni po morzach ganiać niczym stado kundli za suką. Powinni twardo stąpać po stałymlądzie, a najlepiej mieć pod nogami setki metrów litej skały zamiast kilku lichych desek zbitych byle jak gwoździami. Czym innym było patrolowanie Rzeki Krwi wpływającej do Czarnej Zatoki na opancerzonym parostatku, a czym innym to... Borriddim Dorgundsson niezbyt dobrze znosił tak długą podróż morską, jednak legendarny krasnoludzki upór pozwalał mu zwalczać niewygody związane z nieustającym chlupotaniem fal o poszycie, drżeniem i jękiem pracującego drewna i kołysaniem. Warunki morskiej podróży były po prostu kolejnym powodem do narzekań, a tej przyjemności nie potrafiłby odmówić sobie żaden prawdziwy krasnolud. Teraz jednak, podobno tuż przed dopłynięciem do celu, zanosiło się na jakąś cholerną burzę, jakby dotąd niewystarczająco mocno rzucało tą nędzną łupiną wykonaną przez człeczych partaczy. Marynarze ganiali jak w ukropie próbując rozwijać, zwijać, opuszczać i podnosić żagle i udając, że robią to w jakiś przemyślany sposób. Umgi niewiele rzeczy potrafili zrobić porządnie... w każdym razie na tyle mało, że Borriddim żadnej nie mógł sobie przypomnieć. I do tego te przeklęte elfy. Tylko szaleniec mógł wpuścić te drzewolubne paskudy na pokład. Jeśli z ich winy nie potopią się przed zawinięciem do portu, to chyba tylko Valayi można będzie zawdzięczać. Umgi byli tak głupi, że aż trudno było w to uwierzyć. Żeby chociaż pozwolono, aby je powyrzucać za burtę i obstawiać, który szybciej na dno pójdzie. Chociaż nażarte mchem pewnie mogły godzinami dryfować z prądem. Borriddim podzielał niechęć obecnych na pokładzie brodaczy wobec przedstawicieli elfiej rasy, chociaż starał się nie warczeć na nich jak Orrgarr, kiedy tylko zdarzało mu się na któregoś natknąć. * * * U Kratenborga zebrali się niektórzy spośród tych, których baron zdecydował się nająć, namówić na udział, czy zwyczajnie pozwolił płynąć ze sobą. Niestety szpiczastouche też tu wleźli, dlatego Dorgunsson odsunął się nieco od nich, bo mu cokolwiek szyszkami w nozdrza waliło. Był dobrze zbudowanym i całkiem wysokim, jak na standardy swojego ludu, mężczyzną. Wygolona głowa, krzaczaste brwi spod których błyskały uważne piwne oczy oraz wspaniała, ozdobiona kilkoma grubo plecionymi warkoczami broda tworzyły obraz krasnoludzkiego mężczyzny w sile wieku, któremu równie łatwo przychodziło rechotać z rubasznego żartu, jak i z wściekłym grymasem chwytać na broń z powodu jakiejś błachostki. Chociaz nie biegał w pełnej zbroi przez cały czas nosząc na codzień lekką skórznię, to na pokład wszedł w dobrze chroniony pełnym kolczym pancerzem i hełmem niemal całkowicie zasłaniającym twarz, jak to krasnoludowie mieli w zwyczaju. Do tego pokaźny arsenał narzędzi ułatwiających wymianę argumentów z oponentami oraz palona w wolnej chwili fajka, z której unosiły się kłęby cuchnącego dymu. Nie odzywał się podczas przemowy Kratenborga, bo nie było potrzeby. Podszedł nieco bliżej, gdy baron pokazał mapę - i starał się zapamiętać położenie wspomnianych przez mężczyznę miast oraz innych obiektów. Zdawał sobie sprawę, że mapa tak mało znanego kraju musiała być obarczona dużym marginesem błędu, ale główne kierunki powinny się zgadzać. A to, czy idą w stronę wybrzeża, czy w głąb dżungli mogło mieć istotne znaczenie. Z rozpoznaniem stron świata nigdy nie miał problemu nawet głęboko w podziemnych tunelach, dlatego punkty orientacyjne, o ile mapa miała cokolwek wspólnego z rzeczywistością, powinny pozwolić mu utrzymać właściwy kierunek. Podniósł brew, gdy baron wspomniał o toczącej się w dżungli wojnie. Umgi z tutejszej osady bali się panienek ganiających za jaszczurkami wśród drzew. Ha! Dobre sobie! Człeki potrafili być naprawdę żałośni. Gdyby tylko Dorgundsson miał do dyspozycji kompanię tarczowników, to wyciąłby zarówno panienki jak i jaszczury do nogi. A do tego połowę tego cholernego lasu. Problem był jednak w tym, że nie miał kompanii tarczowników. - Trudno. Będę musiał zająć się nimi własnoręcznie. - Mruknął pod nosem. Na prowokacyjne zachowanie Norsmenki i Orrgara nie zwrócił uwagi, bo zdążył się do tego przyzwyczaić. Aż dziw, że przez tyle czasu nie zecydowali się pozabijać nawzajem. Siłą rzeczy kibicowałby dawi, ale doskonale wiedział, że oboje byli równo pieprznięci. Tacy albo giną szybko, albo dzięki szczęściu głupiego dożywają sędziwego wieku i mają równie durne bachory. Ci tutaj byli w połowie drogi między jednym a drugim. Ponieważ za bardzo nie było o czym dyskutować postanowił zrobić to, co jak się domyślał właśnie zamierzał robić Arrgrinsson - napić się. Gdyby nie zbliżał się sztorm, który wygonił spod pokładu chyba wszystkich marynarzy, to liczyłby także na partyjkę kości, ale to będzie musiało poczekać.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
27-07-2017, 13:41 | #7 |
Reputacja: 1 | - Zgubą Twą woda będzie. |
27-07-2017, 17:55 | #8 |
Reputacja: 1 |
|
27-07-2017, 18:43 | #9 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 27-07-2017 o 18:46. |
27-07-2017, 23:42 | #10 |
Reputacja: 1 | Wysoki, szczupły mężczyzna szedł po trapie prowadząc swojego konia na statek. Podświadomie starał się nie rzucać w oczy i podświadomie kulił się podciągając kołnierz swojego płaszcza - nie pamiętał kiedy odwiedzał tak wielkie miasto. Przejeżdżając przez wieś albo nocując w gospodzie ciężko było pozostać anonimowym - ci ludzie mieli dobrą pamięć do twarzy i z natury niezbyt ufali obcym. W Marienburgu natomiast większość przechodniów ignorowała się nawzajem - ludzie obijali się o siebie, przepychali, wyklinali, a potem jakby nigdy nic dalej szli w swoim kierunku. - Cywilizacja... - Prychnął do siebie, ciesząc się w duchu, że w końcu udało mi się przebić przez zatłoczone miasto do celu swojej podróży - No przyjacielu - Powiedział do swojego wierzchowca klepiąc go po pysku - Przyzwyczajaj się, trochę spędzimy na tej zbitce desek. Przystanął na chwilę i sceptycznie ocenił ich środek transportu - nigdy nie podróżował drogą morską, więc nie był przekonany czy jego organizm dobrze zniesie tak długą podróż, jednak teraz nie było już wyjścia - umowa została zawarta. Ostrożnie stawiał po pokładzie, starając się przyzwyczaić do lekkiego falowania. To będzie długa podróż, a on był pewien, że na trzeźwo na pewno jej nie wytrzyma. ~~~ Sylvain nonszalancko oparł się o ścianę w kajucie barona i obserwował w milczeniu zbierające się osoby. Część miał już okazję poznać podczas długiej podróży (i były to lepsze bądź gorsze znajomości), a część widywał raczej sporadycznie. To nie miało już jednak żadnego znaczenia - musieli współpracować, jeśli chcieli wrócić z tej wyprawy żywi. Tymczasem on ciągle łapał się na tym, że podświadomie ukrywał swoją twarz w postawionym kołnierzu płaszcza. Wiedział doskonale, że były małe szanse, aby ktokolwiek go rozpoznał, ale widocznie nawet dwa miesiące na tej zapyziałej łajbie nie były w stanie zmienić podstawowych odruchów, których nauczył się w dziczy. Kilka pierwszych dni było... Ciężkich. Wolał nie myśleć, ile czasu spędził za burtą zwracając wszystko co przyjął w przeciągu paru ostatnich godzin, a świadomość bezkresnego oceanu, wcale go nie uspokajała. Tak samo jak komentarze i śmiech Lexy, które towarzyszyły każdej jego chwili słabości. Dopiero teraz docenił ciszę i spokój imperialnych lasów. Tam przynajmniej człowiek mógł zwymiotować w samotności. Mimo, że nie rozumiał większości komentarzy Norsmenki, nie miał wątpliwości co do ich znaczenia. Sam Sylvain, pomimo swojego wzrostu, nigdy nie należał do najbardziej muskularnych mężczyzn, poruszał się jednak z dużą gracją i zwinnością, którym być może daleko do tej elfiej, jednak wśród ludzi była rzadko spotykana. Jego blond włosy były roztrzepane przez wiatr we wszystkich kierunkach, a czujne niebieskie oczy lustrowały pomieszczenie. Na skórzaną zbroję swoim zwyczajem narzucił dopasowany długi płaszcz, który dalej zapewniał swobodę ruchów, a pod szyją owinął sobie grubą chustę. Swoją parę pistoletów i kapelusz zostawił na chwilę obecną w swoich rzeczach, zadowalając się jedynie dwoma przypasanymi rapierami. Podczas, gdy Kratenborg przedstawiał całą sytuację nie odezwał się ani jednym słowem i zachowywał idealnie kamienną twarz, przewracając tylko wyraźnie oczami, kiedy Lexa zaczęła się niecierpliwić. Pomimo tego słuchał bardzo uważnie - wszystkie szczegóły, które ustalali teraz mogły mieć znaczenie w ciągu następnych tygodni. A poza tym z niecierpliwością wyczekiwał dnia, w którym znowu postawi nogę na stałym lądzie. To było coś za co warto było jeszcze dzisiaj wypić.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź, Tu grabieży wiedzie droga. I nim Dzień dopełni się, W oczach będziem mieli Boga." |