Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-05-2019, 19:20   #21
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Kinbarak z Kylem był ciekaw co dalej niesie im los. Nie podobało mu się to co się działo.
Miał inne oczekiwania od tej sytuacji.
Inaczej widział tę walkę.

Gdy mu syn Jana opowiedział jakie jest ich zadanie liczył, że staną naprzeciw armii… że maszerować na nich będą chorągwie diabłów, bądź demonów… wyobraźnia podsuwała mu szeregi babau, a za ich plecami marilithy jako setnicy armii. Uzbrojeni w magiczne oręże zagałdy. Bebilothy próbowały by ich flankować a glabrezu stałyby na czele szarż, licząc że na nich spłynie chwała spicia krwi Kinbaraka i Kyle, bądź Marduka… podczas gdy krąg Balorów, dowodzący armią, miałby tylko nadzieję, że ci głupcy zatrzymają ich choćby na tyle by czarnoksiężnicy zdążyli się rozlokować dla plugawych zaklęć… im też by powiedziano, że to oni są główną siła mającą zabić tytany przeciw któym stają… ale tak na prawdę także byli by tylko kolejnym krokiem. Jedny z wielu w przekoplikowanych planach demonicznych generałów… wielkiego drzewa decyzyjnego gdzie na każdym etapie odchodziły by cztery odnogi rozważające różne możliwe zachwania Kinbaraka i Kyle, których ostatecznym celem byłoby odsłonięcie ich na atak… aby któyś z Balorów…. najpotężniejszy z nich, trzymający resztę za mordy, mógłby spaść z nieba i uderzyć któregoś z nich w plecy gdy nie mógłby się chronić przed straszliwym atakiem. Piękne plany, skomplikowane ale elastyczne i przewidujące zdawać by się mogło wszystko… poza jednym.
Na całej róninie to Kinbarak byłby najbardziej “demonem”... i gdy ruszyłby z Kylem polałaby się krew. Czarna, gorąca krew dziesiątek demonicznych żyć odbieranych w każdej chwili. Lepka i parująca. A gdy pierwszy glabrezu by upadł, a za nim trzeci i dziesiąty, nie zbliżywszy się nawet do bliźniaków… to byłby moment gdy szeregi demonów by zadrżały. Kolana by się zaczęły uginać. Ambitniejsza marilith, albo dwie siostry… dwie nienawidzące się i kochające na swój plugawy sposó siostry by ruszyły na Kyla z obu stron… bo nad ich głodem wzajemnego upadku przewyższałaby jedynie żądza potęgi i chwały. A gdyby zabiły Tytana i pożarły jego serce nawet balor któremu służyły musiałby ugiąć przed nimi kolano.

Ale nie udało by się… nic tego dnia by nie szło demonom tak jak zaplanowały. Bo nim pierwsze z sióstr by dopadła do Kyle Kinbarak by już to widział… bo choć bliźniacy wcale nie byli od sióstr lepsi i szczerze nienawidzili wszystkiego w czym różnili się od siebie, a jeszcze bardziej tego w czym byli tacy sami… to obaj ponad nienawiścią pożądali odkupienia. Siostra by zaatakowała, ale Kinbarak by uchwycił ją za wężowy ogon… i w tym krótkim momencie całe życie przeszły by jej przed oczami, bo już wiedziałaby, że jest martwa.

Bitwa trwałaby całymi godzinami… dniami… może tygodniami. Ale każda rana którą udałoby się zadać bliźniakom byłaby niczym proch na wietrze, bo wraz z demoniczną posoką i życiem z nich uciekającym nowa energia by ich przepełniała… Ale to wcale nie to byłoby najstraszniejsze dla demonów. Bo za każdym razem gdy któryś z bliźniaków zostałby na chwilę uwolniony z walki natychmiast rzucałby się by pożreć opkonanych wrogów. Mniejszych by przegryzał na pół i drugą część sobie wpychał do gardłą. Potężniejszymi by się delektował wyrywając im serca i wątroby i rzucając wybebeszone zwłoki prosto w szeregi… a najgrosze byłoby to czego z począku demony nie chciały widzieć. Co by odrzucały jako niemożliwe. Jako zbyt straszne, ale w końcu musieli by uwierzyć… że z każdym pożartym demonem… Kyle i Kinbarak stawali się więksi, stawali się szybsi. Tak, że po trzech dnniach walk przewyższaliby dwukrotnie najwięsze potwory w demonicznych szeregach i odgryzaliby głowy najstraszniejszym smokom które przeciw nim wysyłano.

Tak to miało wyglądać. Chwała i krew.
Na końcu sam Lucyfer miałby się stawić… i po długiej walce Kinbarak wyrwaby mu serce, pożarł na oczach pierzchającej armii i samego arcydiabła… a na koniec by padł martwy od odniesionych ran. Ostatnimi poddgrygami świadomości widząc wschodzący świt. Wiedząc, że wszystkie grzechy dawnego życia zostały mu odpuszczone i teraz wreszcie będzie mógł tam, po drugiej stronie, spotkać swoją córkę i kto wie… może nawet Lidię... z czasów gdy jeszcze była tą wesołą dziewczyną… a nie Lidią Żelazną… z tym paskudnym gniewnym błyskiem w oku gdy tylko wydało jej się, że ktoś po nią sięga.

~ * ~

Kinbarak z Kylem zostali otoczeni przez żywiołaki. To nie był prawdziwy wróg. Z prawdziwym wrogiem walczył Marduk, więc musieli sobie szybko z nimi poradzić… nie miało to prawa sprawiać im problemów. Uderzenia żywiołowego wiatru, które miały moc by rozszarpać na strzępy ludzkich herosów, ledwie poruszały futrem dwójki z Tytanów. Żywiołaki nie mogły uczynić im krzywdy, ale nie było czasu na wygłupy.

Przyklęknęli otrzymując kolejne kilka uderzeń i wybili się w górę. Wysoko ponad pole bitwy w tej pozycji zdali się na chwilę zawisnąć ściskając wielkie kukri i krzyżując przedramiona na piersi biorąc zamach. Żywiołaki swymi bezosobowymi narządami może nawet wiedziały co się zaraz stanie, ale nie miało to znacznia. Sypnął na nie deszcz magicznej stali, a gdy Kyle z Kinbarakiem wylądowali na ziemi żadnego z nich już nie było. Rozwiały się gdy siły żywiołów sopaltające powietrze w świadome istoty zostały rozerwane potężną magią zaklętą w ostrzach.

Bliźniacy zwrócili oczy na Marduka walczącego z kolosem. Nie uczynili dziesięciu kroków gdy ziemia zadrżała gdy kolosalny konstrukt padł. Siła ataków Marduka dosłownie wgniotła go w podłoże. Leżąc z bezwładnie rozrzuconymi kończynami był niczym manifestacja powalonego wojownika.
Nagle z bezwładnego ciałą dobył się cichy, przedśmiertny jęk. Marduk dostrzegł, że na wysokości rdzenia kręgowego ciało pękło, uwalniając figurkę człowieka, oblepionego śluzowatym płynem. W porównaniu z ogromem kolosa człowiek ten był wyjątkowo niepozorny.
Śluz oblepiał długie czarne włosy, nieskazitelną twarz, nagie ciało. Potrzebowaliście kilku chwil by go rozpoznać.
Spowity w Płomienie.
Z trudem podnosząc się do siadu, Płomień, raptownie zgiął się w pół i zwymiotował śłuzem. Kaszlnął jeszcze kilkakrotnie, po czym sennym ruchem starł płyn z twarzy uwalniając wargi i oczy. Spojrzał na dłoń i splunął z niesmakiem po czym zerknął obojętnie na pochylającego się nad nim Marduka.
Lord Zeno'Tzul zdawał sobie sprawę, że w każdej chwili może przerwać nić jego życia.
- No i co? - mruknął Płomień - Popieprzyło się, nie?
Marduk wzruszył ramionami. - A no - przytaknął sucho.
- Ostrzegaliśmy, byś nie stawał przeciw nam. - dodał po chwili beznamiętnym głosem, stwierdzając suchy i bezużyteczny fakt.
Potem przejechał nieśpiesznie wzrokiem po rozrzuconych i powiginanych stalowych płytach kolosa.
- Ale to było całkiem niezłe. - Przyznał uśmiechając się. Dawno nie miał tak wytrzymałego przeciwnika. - Doceniał. Gdyby nie ta ostatnia sztuczka, miałby spore problemy. Na całe szczęście, w jego rękawach krył się jeszcze nie jeden As, czym jednak nie zamierzał się dzielić z płomykiem.
- Pewnie, że tak - uśmiechnął się Płomień - A teraz jeśli nie macie nic przeciwko to się oddalę.
- Droga wolna przyjacielu, tylko powiedz mi jeszcze nim odejdziesz, kogo mamy się spodziewać jako następnego? - Marduk wyprostował się, przyglądając się Płomykowi


Dobra. To ja, aby znów nie zapomnieć, bym ładnie poprosił aby mnie w końcu wyleczyć… to sobie aktywuję moje pole antymagii =p
Wrzuciłem część z kawałka wspólnego z doca, druga dla Ciebie Ehran.
Peace and blood.


 
Arvelus jest offline  
Stary 23-05-2019, 16:27   #22
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Marduk wyprostował się nieśpiesznie, gdy ujrzał otwierające się portale.
Kto nadejdzie? Czy przez wrota wysypie się piekielny legion? A może przybędzie któryś z książąt, wraz z świtą?

Nie tym razem.

Od pokrytego pancerną blachą kolosa biła aura strachu. Potężna i przygniatająca.
Gdyby nie ochronna magia, Marduk zapewne by uległ.
Bliźniacy jednak nie posiadali obrony... lecz to można było zmienić. Należało to zmienić.
Marduk wyrwał kawałek czasu i wcisnął weń swe działanie. Kojąca moc rozlała się po Kinbarak'u oraz Kylem. Ich umysły otoczyła nieprzebyta bariera.

Marduk otaksował przybyłych. Bez słów porozumiał się z bliźniakami, podzielili wrogów między sobą.

Marduk wraz ze swym klonem zaatakowali. Wzięli przeciwnika z dwóch stron, nacierając z powietrza.
Zielona kula ektoplazmy wystrzeliła oplatając Kolosa i utrudniając mu poruszanie się.
Potem trzaskające pomarańczową energią bicze wystrzeliły z łap cienia Marduka. Uderzyły i przeniknęły pancerne płyty, rażąc potworną mocą samą duszę przeciwnika.
Żywy konstrukt powinien paść bez życia. Nie martwy, lecz i nie do końca żywy.
Stało się jednak inaczej. Coś ochroniło kolosa. Okazał się odporny.

Widząc brak efektów, Marduk spróbował czegoś innego.
Wyzwolił w umyśle kolosa podwójną spiralę śmierci. Nie spodziewał się, że wróg ulegnie natychmiast.
Starczyło jednak podtrzymać spiralę. Poczekać aż z każdą upływającą chwilą spirala narasta, powoli rozrywając umysł przeciwnika.
Marduk mógł teraz po prostu unikać wroga i czekać.
Zdecydował jednak inaczej.
Cisnął w przeciwnika kolejną mocą. Tym razem mającą na celu powiększyć jego rany, gdy już uda się je zadać.
A następnie spróbował dokonać właśnie tego, czyli zadać rany.
Zaatakował z całą gwałtownością. Pazury skrzesały iskry. czasem wgniotły pancerz. Lecz ku pewnemu zdziwieniu oraz niezadowoleniu, niewiele wskórał.

W pewnej chwili, z trzewi konstruktu wydobył się szaleńczy ryk.
I nagle zniknął. Puff i już go nie było. Umknął z pod gradu ciosów jakimi Marduk zasypywał jego opancerzone cielsko.
Pojawił się w mgnieniu oka, gdzieś za Mardukiem. Tak, że miał teraz zarówno samego Marduka jak i jego klona przed sobą w jednej linii, jednego za drugim.
Lord Zeno'Tzul zaklął paskudnie. Nie zdążył się jednak obrócić, nim potężna fala niszczącej energii uderzyła go w plecy i przetoczyła się przez niego samego jak i jego cienia.
W odpowiedzi z obu Marluków wyzwolony został automatycznie, trzaskający łuk napięcia, które uderzyło w kolosa wzniecając chmurę iskier.

Konstrukt był wyjątkowo odporny. Wyzwanie - Uśmiechnął się Marduk. Pierwszy raz od wielu stuleci napotkał na wymagającego przeciwnika.
Przez chwilę wahał się. Przeciągnąć to w czasie? Delektować się wysiłkiem i ryzykiem? Myśl była kusząca ponad miarę.
Lecz nie. On nie żył dla krotochwili, dla błahych uniesień ani szybko mijającego dreszczyku.
Do walki nie stawał by walczyć. Nigdy. On stawał by wygrać. By zabić. By unicestwić opór. By przezwyciężyć wszelkie przeciwności.
Za wiele widział w uciążliwie długim życiu. Ci, którzy bawili się swymi ofiarami, nie doceniając ich, często ginęli właśnie z rąk niepozornych i słabych.

Kyle i Kinbarak najwidoczniej hołdowali podobnym zasadom. Bliźniacy uporali się już z swoimi przeciwnikami. Oporządzili ich profesjonalnie i bez tracenia czasu.

Marduk uniósł rękę rozczapierzając zakończone wielkimi szponami palce. zatrzymał czas.
Wszystko stanęło. Dookoła niego unosiły się spirale kurzu, wzbitego gdy uprzednio stalowy kolos przysiadł pod gradem jego ciosów. W oddali zastygła fala mocy, którą kolos wyzwolił. W powietrzu wisiały krople krwi.

Jego wielkie ptasie oczy błysnęły błękitnym blaskiem. Nagle jego ciało zaczęło się zmniejszać, przekształcać. Równocześnie jego psioniczny kryształ odłączył się od niego i poddał pokornie tej samej zmianie. Już po chwili obok siebie stały dwie czarne zbroje z dziwnymi, nielicznymi złotymi ornamentami.
Marduk wykorzystał możliwości nowego wcielenia by nałożyć na siebie dwa dodatkowe, niezwykle potężne zaklęcia. Natychmiast urósł do rozmiarów giganta.
Potem powrócił do swojej poprzedniej postaci, lecz był tym razem jeszcze większy. Wysoki na dobre 70 stóp, górował wyraźnie nad, nadal zastygłym w bezruchu przeciwnikiem.
Jego kryształ zaś przyjął formę zmierzchowego giganta.
Marduk uśmiechnął się i wyciągnął zapraszająco oba ramiona w stronę swego kryształu. Za jego plecami rozwarły się z szelestem żelaznych piór gigantyczne skrzydła.
Zmierzchowy gigant postąpił krok do przodu. Ich dłonie zetknęły się i zlały w jedno, jakby były płynne. Obaj zrobili krok do przodu i ich ciała zespoiły się ze sobą, tworząc niepokojący amalgamat obu stworów.

Trzask rozrywanego czasu przetoczył się bezgłośnym gromem nad polem walki, gdy Marduk wrócił do rwącego głównego nurtu temporalnego.
Zerknął na swego klona. On również właśnie wyszedł z nad czasu. Swojego własnego. I zrobił tam dokładnie to samo co on. Choć niezależnie.

Potem nie bawiąc się w subtelności runął z góry na stalowego kolosa. Płyty pancerza jęknęły przeciągle, wginane potężnymi ciosami.
Pazury darły ciężki pancerz niczym papier.
Ogromny konstrukt runął na ziemię, a obok niego spadały oderwane ciężkie blachy pancerza.

***

Druga część dialogu po zakończonej walce...
- Tylko nie stawaj nam znów
- na drodze
- dodał Kinbarak, a może Kyle.
- bo teraz wierzymy,
- że może masz jakiś rozsądek
- i nie przeszkodzisz nam znów.
- I dlatego cię puszczamy.
- Ale jeśli sytuacja się powtórzy…
- TO ZATRACIMY TĘ WIARĘ
- warknęli jednocześnie bliźniacy.

- Doceniam, doceniam - Płomień skinął głową - Zaraz - rzekł zdumiony - Wy naprawdę chcecie mnie puścić? Na pewno? Gdybym ja był w waszej sytuacji zabiłbym po prostu. Lepiej nie zostawiać wroga przy życiu, nie? - tu uśmiechnął się uprzejmie do pochylającej się nad nim śmierci.
- Ale skoro tak...cóż...dziękuję. Zapewne nie spotykamy się więcej.
- Co do tego kto wyciągnie po was rękę, nie mam pojęcia. Ale ponieważ czasu coraz mniej spodziewałbym się ciężkiej artylerii.
- A ponieważ jestem wam coś winien, oto mój dowód wdzięczności
-
Płomień rozpostarł palce wypowiadając formułę. Przejście prowadzące do futurystycznego krajobrazu zafalowało i zmieniło się w arkadyjski raj pełen upojnie pachnących kwiatów i przyjaznego słonecznego blasku stworzonego specjalnie po to by wędrowców mógł chłodzić cień i pieścić wiatr - To - rzekł - moja przystań. Ale to jest, jak widzicie, portal o podwójnej destynacji. Jeszcze przez jakieś pół godziny będzie prowadził was do waszej przytulnej kawerny. Pół godziny, a w świecie waszego mesjasza jest już po północy. Pójdziecie? Wasza wola.
- Powodzenia
- rzekł, można by przysiąc, całkiem szczerze. Chwilę później wstąpił w portal, a rajski ogród zmienił się w wizerunek waszej bezpiecznej jaskini.


***

Po wszystkim Marduk podszedł do bliźniaków.
- Pozwólcie - rzekł. Między jego żelaznymi szponami trzasnęły białe wyładowania. Jakby uruchamiała się jakaś dziwna maszyna. Potem trzaski przeobraziły się w niebiesko lśniący poblask otaczający dłonie Marduka. Gdy dotknął bliźniaków, poświata rozlała się po ich ciele, koncentrując na odniesionych przez nich ranach. Poszarpane rany zamknęły się. Opalenia zblakły i zanikły.
- Czuję, że teraz nadejdzie prawdziwy wróg. - rzekł spokojnie.

Niechętnie Marduk podszedł do portalu. Jedno spojrzenie na bliźniaków zdradziło mu, iż oni również za grosz nie ufają Płomykowi.
Sprawdził jednak swymi mocami, czy uda mu się wykryć podstępną pułapkę.
Choć nawet jeśli nie, nie zamierzał korzystać z szczodrej oferty diabła.
 
Ehran jest offline  
Stary 27-05-2019, 17:58   #23
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Marduk nagle zastygł w bezruchu. Nadal pochylony nad portalem, którego badał.
Jego oczy pokryła mgła. Wydawał się spoglądać daleko, przenikając niepoznane odległe światy.
Wreszcie jego wzrok zogniskował się na strzaskanej równinie. Płonęła. Tłuste słupy dymu unosiły się wysoko, zabrudzając niegdyś krystalicznie czyste niebo.
Ogień był wszędzie, jakby to sam kamień się palił. Płomienie pełzły po pozostawionym przez Piotra drzewie oliwnym. Gałęzie trzaskały, pękając od gorąca.
I wtedy dostrzegł go. Samego Piotra. Jego obdarte ciało naznaczone było śladami dotkliwych tortur. Mężczyzna zwisał bezwładnie pomiędzy dwoma potężnymi demonami, którzy ciągnęli delikwenta ku oliwnemu drzewu, z którego jednej gałęzi zwisał posępnie sznur, a na jego końcu trącana powiewem kołysała się pętla.
Marduk rozejrzał się dookoła. Czuł czyjąś przytłaczającą obecność. Niepokoiło go to. Choć nie wiedział dlaczego, ani kogo wyczuwał.

Wizja urwała się tak nagle jak się pojawiła.
Marduk potrząsnął łbem.
- Zaraza. - zaklął.
- Zdaje się, że komuś zależy, byśmy jednak przeszli przez ten portal. - rzekł do bliźniaków. A potem podzielił się telepatycznie swą wizją, którą ktoś na niego zesłał, odtwarzając jej obraz w umyśle towarzyszy.
- Pułapka - stwierdził Kinbarak to co wszyscy wiedzieli
- Jak nic.
- Moglibyśmy to zignorować.
- A syna Jana pewnie tam w ogóle nie ma.
- Ale i tak wchodzimy,
- prawda?
- pytanie bliźniacy skierowali do Marduka. On był tu najpotężniejszy i prawem siły należało mu się przywództwo.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się krzywo Marduk, w przypływie rzadkiego entuzjazmu. - Ktoś się napracował, by skłonić nas, byśmy skorzystali z tej myszołapki. Było by niegrzeczne nie docenić i olać. - wyjaśnił.
Kinbarak z Kylem się ucieszyli. Może tam czekała ich ta wspaniała armia marząca by dać się rozerwać na strzępy ich stalowymi kłami.
Jeden z tytanów sięgnął w dół, do pasa i odpiął od niego adamantową butlę. Niewielką dla jego tytanicznej sylwetki. Wyciągnął z niej korek a za korkiem wystrzeliły tumany dymu. Gęstego i ciemnego. Wrzucił butlę nieskończonego dymu prosto w portal.
- Dajmy jej trochę
- popracować.

Zaproponowali bliźniacy sięgając po różdżkę przy pasie. Czas był jej użyć, ale to dopiero po przejściu przez portal.

 
Arvelus jest offline  
Stary 29-05-2019, 14:44   #24
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację


Jak się okazało brama nie była przynętą na haczyku. Czwórka gigantów przeszła przez nią bez problemu. Chyba, że problemem można by nazwać lekki zawrót głowy i poczucie dezorientacji.
Znów znaleźliście się w waszej przytulnej kawernie.
Jeśli coś się zmieniło to nie dało się tego stwierdzić na pierwszy, a nawet drugi, rzut oka.
Na szczęście komnata była dość przestronna by pomieścić masywną sylwetkę lorda Zeno'Tzul i zapewnić mu pewną swobodę poruszania. Lord szybko jednak zdał sobie sprawę, że w tej przestrzeni będzie musiał odpuścić sobie latanie. Za mało miejsca na takiego jak on kolosa.
Wokół strażników unosił się ciemny dym z adamantytowej butli.
Czas płynął.


Niebezpieczeństwo pojawiło się nieoczekiwanie.
Jeszcze przed chwilą jedynymi towarzyszami były jęczący wiatr, unoszące się wokół drobiny pyłu oraz wypełzające z ciała Marduka larwy, dostarczające lordowi energii życiowej. Gdy nagle...
Z pokrytej skalnymi odłamkami posadzki wynurzył się portal, początkowo zamazany i drżący, szybko ustabilizował swe pole energetyczne.
Dało się odczuć pulsowanie krwi w żyłach strażników. W jednej chwili bramę, sześć na sześć kroków, otoczyła aura mocy, atakująca wszystkie zmysły obserwatorów.
Całą przestrzeń wewnątrz wypełniał blask, aromat i dźwięk spokojnego przepychu. Na jasnych ścianach jedwabne gobeliny i płótna mistrzów, chmura zapachu drogich pachnideł, łagodne brzmienie instrumentów w rękach wirtuozów. Ale wszystkie te osobliwości układające się w splot spokojnego luksusu bladły w porównaniu z tym, który pojawił się w zwierciadle bramy.


Mężczyzna ten musiał wydać się szalenie atrakcyjny każdej kobiecie i niektórym mężczyznom. Wysoki, o czystych liniach regularnych kształtów, z ciemną czupryną i płonącymi witalnością oczami, odziany w strój młodego lorda w barwach czerni i srebra. Biżuteria, drogie kamienie w uszach, na palcach i smagłej piersi. Był szczupły, co nie zmieniało faktu, że sprawiał wrażenie silnego i sprawnego. Niczym król cyganów w rozkwicie wieku i siły. W jednej chwili, jednym gestem, stłumił dobiegającą was muzykę artystów, po czym zaszczycił wasz wymiar swą obecnością.
Stanęliście wreszcie przed sobą. Oto, do waszego wymiaru, pofatygował się wreszcie, jeden z władców.
Shai'tan, Sathonys, Tloluvin, Lato, wiele imion próbowało go nazwać, ale żadne nie było w stanie określić, zamknąć w jednej formie.
Mężczyzna wyciągnął dłoń. Na Marduka spłynęła wizja byście wiedzieli co zostało uczynione.
Ogień spowijający Strzaskaną Krainę przygasł pozostawiając po sobie czarne liszaje na piasku, kamieniu i zwęglonym drzewie oliwnym. A na nim kołysało się, niczym upiorna huśtawka, ciało syna Jana, nagie i naznaczone męką, z odrąbanymi w łokciach rękami. Sądząc po krwawych śladach, Piotr do samego końca próbował zerwać kikutami pętlę. Nie mogło mu się to udać...
Odepchnąć! Odrzucić! Nie widzieć!
Łagodny szept niczym pieśń strumienia.
- Tak, to prawda. Nic wam nie pomoże zamykanie oczu. Zresztą dziwię się wam. A zwłaszcza tobie, Marduku. Dzieci Bhaala nigdy nie słynęły z bystrości, ale przecież ty jesteś nie tylko bystry, ale i na emocje niepodatny. Pomyśl tylko – głos Shai'tana zabrzmiał łagodną reprymendą – Stworzyłem najpotężniejszą żywą broń w historii ludzkości, a ty mnie odrzucasz? A przecież w przeszłości służyłeś mi wiernie – tak szczerego uśmiechu dawno nie widzieliście – Pomocą, jako sojusznik, oczywiście – władca demonów udał szacunek.
Coś było nie tak i szybko zrozumieliście co...


Z cienia Sathonysa wysunęły się paszcze, pazury i kilkadziesiąt ton stalowych mięśni, wszystko w odcieniu czerni. Tylko ślepia i kły gorzały bielą. Prowadząca sforę Nessiańskich Ogarów bestia, górująca nad nimi jak pies nad szczeniętami. Czarna sierść zjeżyła się wściekle, z pyska ściekała ślina.
Monstrualne psy rozbiegły się na wszystkie strony okrążając swe ofiary. Tak jak mówiły legendy ich łapy nie zostawiały śladów na ziemi czy trawie, można było je tropić tylko na kamieniu.
- Tak, Serberysie – władca demonów przemówił do prowodyra sfory – Sądzę, że ty i twoje dzieci będziecie gwarancją dobrej rozrywki dla dziecięcia Bhaala. A ja porozmawiam w tym czasie z lordem Mardukiem. Prawda, że porozmawiamy?
Sprawiał wrażenie absolutnie pewnego siebie. Co było dość dziwne przy takiej różnicy rozmiarów. Zdawało się, że kolos Marduk może zmiażdżyć mierzącego w tej formie niespełna dwa metry wzrostu, księcia, jedną macką.
Niemniej, Marduk nie przeżyłby tak długo, gdyby nie doceniał wrogów.
Kinbaraka/Kyla również to dotyczyło.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 29-05-2019 o 16:37.
Jaśmin jest teraz online  
Stary 07-06-2019, 10:34   #25
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Marduk skinął głową na przybysza.
- No, no, Shai'tan we własnej osobie. Czy powinienem czuć się zaszczyconym? - zaszydził, choć jego gesty i ton głosu sprzedawał ów drwinę nijako dworski komplement.

Wizja. Shai'tan zapewne musiał nie znać Marduka. Liczył na, no właśnie, na co? Marduk nawet nie uniósł brwi, widząc ukazane w ponurej wizji dyndające bezwładnie ciało Piotra. Ileż to trupów już spotkał? Ludzie... żyli tak niedorzecznie krótko. Czasem Marduk miał wrażenie, że gdy tylko obróci się na chwilę, by zająć swą uwagę czymś znamienitszym, to powracając rozmówca już stary, wręcz jedną nogą w grobie. A czasem napotkiwał jeno gnijącego trupa, bądź, o zgrozo, jedynie garstkę kurzu. Dzielił z nimi jedynie mrugnięcia swego życia... I jakkolwiek zdarzało się, że spotykał znamienitsze persony, do których się nawet emocjonalnie przywiązać był w stanie, to były to przerażająco rzadkie wydarzenia, wielce radujące jego skamieniałe serce. Do większości ludzi, za nic nie potrafił się jednak przywiązać emocjonalnie. Widział w nich jedynie cienie, żywe trupy, którym w sumie nie pozostało już ani chwili życia. Kurz i pył. Proch i popiół. Było to poniekąd wielce przygnębiające.
Marduk z pewnym trudem oderwał swe myśli od ponurych ścieżek, którymi ostatnimi dekadami tak chętnie podróżowały.
Skupił się na osobie Piotra. Czy lubił tego człowieka? W sumie nie. Czy będzie mu go brakować? Na pewno nie. Czy jest mu żal? Nic. Owszem, zginął marnie, lecz czy była to gorsza śmierć od zwykłej starości? Gdy kości wykręca reumatyzm, choroba trawi ciało pożerając je powoli? Czy gorsza chwilowa męka od lat robienia pod siebie i zdychania powoli, będąc na łasce i niełasce innych? Eh, może Piotr miał szczęście. Męki nie trwały znów tak długo, a teraz znajdzie miejsce u swego boga.

- Oczywiście książę. Porozmawiamy. - Marduk uśmiechnął się na słowa Shai'tana, rozkładając ramiona, jakby w geście zaproszenia. Zachowywał się, jakby nie dostrzegł otaczających ich ogarów, ani zmiany tonu księcia.

Shai'tan błyskawicznie zaszarżował. Jego sylwetka rozmyła się, taką prędkość rozwinął.
Marduk stał spokojnie. Czekał. Obserwował. Czas był jego dziwką,mógł z nim robić praktycznie co zechciał. To nic, że książę piekieł szarżował na niego szybciej, niż ludzkie oko było w stanie ogarnąć.
Wtem z ziemi, tuż przed biegnącym Shai'tan em, uniosła się ściana wirującej ektoplazmy. Lśniąca gryzącą zielenią przeszkoda zagrodziła księciu drogę, odcinając od swej niedoszłej ofiary. Shai'tan stracił na chwilę rytm, zgubił krok. Musiał wyhamować.
Równocześnie dookoła księcia piekieł pojawiły się larwy. Dobre dwa tuziny. Nie nie były groźne. Lecz ich nagłe pojawienie się odwróciło uwagę Shai'tana. Nim uświadomił sobie, iż to jeno podstęp, ogromna postać Marduka pochyliła się nad ścianą i wyzwoliła prawdziwy huragan ciosów. Pazury darły, zakończone ostrymi niczym brzytwy skrzydła cięły, liczne macki smagały i rwały. Marduk kłapnął ciężkim dziobem, rozrywając klatkę piersiową księcia.
Shai'tan, a raczej jego poćwiartowane szczątki, upadły z ohydnym mlaśnięciem na ziemię.
Marduk spoglądał w gasnące światło w oczach księcia. Głowa nadal tkwiła w poszarpanym korpusie, oderwanym od reszty gdzieś na wysokości płuc.
Shai'tan dusząc się własną krwią, wydał ostatni oddech, leżąc krzyżem z rozrzuconymi kikutami ramion.
W zastałej ciszy, słychać było jeno jak opadają , wzbite uprzednio krople krwi, niczym biblijny szkarłatny deszcz.
Marduk wyprostował się. Rzucił okiem na bliźniaków, lecz ci radzili sobie znakomicie. Nie potrzebowali jego pomocy.
Czy powinien pożreć ciało? Uniemożliwiając jego odrodzenie? Była to kusząca myśl.

Wtem coś błysnęło wśród szczątków diabła. Niczym zagubiony świetlik. Mały owad wśród krwawych ochłapów mięsa. Marduk zmarszczył brwi. Pojawił się kolejny i kolejny.
W kilka uderzeń serca, Shai'tana otoczyła chmura świetlnych drobin przenikających ciało. Oderwane kończyny przysunęły się, zespalając z korpusem. Strzaskane kości błyskawicznie złożyły w całość, jakby jakaś niewidzialna moc bawiła się w wyjątkowo skomplikowane puzzle, a na domiar złego była w tym piekielnie dobra.
Rany zamknęły się z nieprzyjemnym mlaśnięciem. Shai'tan wstał majestatycznie. Lord piekieł musnął ostentacyjnie wytwornym gestem swą pierś, jakby strzepywał drobinkę kurzu. Zniknęły ostatnie plamy krwi, odzienie wróciło do eleganckiej normy.
- Wygląda na to, że nie jesteśmy dla was godnymi przeciwnikami - Tloluvin westchnął dramatycznie - Tyle wyzwań, tyle straconego czasu. Prawda? Pozostała nam tylko jedna opcja, która pozwoli wziąć was za karki. Nie ma wyjścia...Serberysie!

- Miło było nam pana gościć. Wielka szkoda, że musi książę już uciekać. Z tęsknotą będę wspominał naszą pogawędkę. - odparł Marduk niefrasobliwie.

Monstrualny ogar warknął jeżąc wściekle kły. Ale już chwilę później oblizał pysk i jednym susem ukrył się w cieniu swego pana. Który to jednym ruchem, w ułamku sekundy, przeniósł się do swej otwartej bramy prowadzącej do luksusowego zacisza.
Brama zwarła się i zamknęła.
 
Ehran jest offline  
Stary 15-06-2019, 13:18   #26
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


- Gdzie moja
- armia!?!
Ryknęli Kinbarak z Kylem posyłając w ogary całą chmurę ostrzy.
Po nich na nogach ustał się tylko jeden szczęśliwiec w cieniu Serberysa.

Pozostałe leżały na ziemi, a inne wciąż koziołkowały w powietrzu w wielu poszarpanych kawałkach. Deszcz plugawej krwi i wnętrzności zrosił róninę.
-GDZIE?! - rynknęli razem krocząc powoli naprzeciw Serberusowi oczekując jego kontrataku. Ale ten nie nastąpił. Uciekającemu pod diabelską spódniczkę wilkowi towarzyszyło pełne pogardy splunięcie Kinbaraka.
- Tchórz
- Biegnijcie, jeśli
- wam życia miłe.

Ostatni szczątek szczeniaków Serberysa uderzył w ziemię.

 
Arvelus jest offline  
Stary 21-06-2019, 08:39   #27
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Uciekł. Uciekł przed wami. Władca demonów. Marduk zachichotał.
Co by tu jeszcze dodać?
Cóż, Kinbarak i Marduk nie chcieli wiele. Tylko trochę dobrej zabawy. Nieco czarnej krwi demonów i czartów. Armii, którą można by stratować. Armii! Jak to pięknie brzmi.
Ktoś najwidoczniej postanowił spełnić te zachcianki.
W odległej części korytarza prowadzącego na powierzchnię dobiegł was cały zestaw dźwięków. Chrzęst kościanych pancerzy, zgrzyt stalowych ostrzy, skowyt wyrażający czystą radość boju. I tupot stóp, setek stóp. A nad tym wszystkim górował szaleńczy ryk, który popędzał hordę skuteczniej niż bat.
Strażnicy stanęli czujnie. Hałas narastał.
I wreszcie ich zobaczyliście.
Do kawerny wlał się potok pokrak, bestii krwawego chaosu, o kształtach niemożliwych do wysłowienia. Otwarte pyski pełne zębów jak sztylety, zbroje, które jakiś szalony snycerz wyrzeźbił w motywy otchłani, sztandary w barwach czerwieni i czerni, rogi niczym u kozłów, szponiaste łapy dzierżące oręż, miecze, włócznie, maczugi, topory, sztylety, które, dał się to wyczuć, już nie raz piły krwi, ludzkiej i nieludzkiej.



Horda rozlała się po kawernie jak potok nieczystości. A za nią wznosił się ku sufitowi jaskini monstrualny kształt demonicznego generała.



To była ta chwila. Ta krótka chwila kiedy obie strony przyglądają się sobie oceniając swe siły. Czerwone i żółte ślepia bez jednego mrugnięcia oceniły strażników. Nagle padł rozkaz i horda z wyciem runęła do przodu. Niczym ciśnięta włócznia demony pobiegły i poleciały w kierunku waszych serc.
 
Jaśmin jest teraz online  
Stary 20-07-2019, 17:06   #28
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Kyle wyszedł z jaskini a za nim, jak mroczny cień, podążał Kinbarak.
Krok za krokiem wynurzali się, a ich oczom ukazywała się… widownia. Ryki i wrzaski wznosiły się z tym jak wychodzili na szczyty. Okrzyki które miały zmrozić im krew w żyłach napełniały ich życiem i dumą. Jak artysta witany na scenie oklaskami.

Przerwali zaklęcie. Magia znów działała wokół nich. Dwa kukri wielkości wielkich mieczy wylądowały w ziemi. Teraz zbliżał się ostatni moment. Ostatnie starcie. Nadszedł czas przygotować największe działa. Kyle sięgnął po różdżkę i wypowiedział słowa zaklęć. Ostrza zalśniły magią tak potężną, że wiele artefaktów ustępowało im mocą. Ostatnie zaklęcia owionęły ich nieistniejącym kokonem. Byli gotowi.

Pokraczne szeregi żabich hezrou i byczych glabrezu na lewej flance… demoniczna szarańcza… z prawej diabły. Prawo i chaos zjednoczone aby dopaść ICH! Cóż to za wpaniała konieczność zmusiła je aby zwarły szyki przeciwko nim! Ale widział.. nieludzkim spojrzeniem dostrzegał, że tam już trwały walki. Tam gdzie surowa dyscyplina diabłów ścierała się z dzikim szałem demonów i dawne nienawiści i urazy Wojen Krwi tam musiała lać się krew. Ale generałowie tych armii wiedzieli, że tak to będzie. Ale to było poświęcenie na które byli gotowi. Teraz w desperacji. Pojedyncze próby się nie udały. Każdą z nich przechodzili z łatwością. To teraz najwyraźniej chcieli ich zmęczyć. Zmusić do popełnienia błędu. Nie rozumieli, że wyprowadzenie tych armii było ich błędem.

- Nie zabijaj ich
- zbyt szybko - poprosili Marduka, wiedząc, że on pewnie ma w zanadrzu jakieś zaklęcia potrafiące druzgotać całe równiny
- daj nam się pobawić…

~ * ~

Bitwa trwała długo. Za każdą zadaną bliźniakom ranę legion demonów padał martwy. Było tak jak Kinbarak sobie wyobrażał wcześniej. To demony się cofały przed nim. Widziały śmierć. Widziały nieokiełznany żywioł. Nie dało się go powstrzymać… to jak próbować powstrzymać huragan, albo wodospad. Kinbarak - mroczniejszy z braci zapominał się w przelewie krw. Kyle - rozsądniejszy wiedział, że to dopiero początek. Że wysyłane są przeciw nim plewy by ich obwąchać. By może ich zmęczyć, ale wątpił by którykolwiek z dowódców się łudził, że to coś da. Każda zadana im rana wyparowywała wraz z krwią którą przelewali.

W pewnym momencie ponad nimi zgromadziły się chmury. Zbyt szbko. Były zbyt czarne…. i rozświetlały je blaski w kolorach czerwieni, pomarańczu i zieleni. Deszcz piekielnago ognia runął z niebios. Demony uległy panice, uciekając w popłochu, ale to była kwestia sekund, a odległość była zbyt wielka. Kinbarak zdawał się nawet tego nie zauważać… wciąż miotał deszczem magicznej stali za uciekającymi demonami, a Kyle… Kyle nie widział w tym sensu. Spojrzał niebo i rozwarł ramiona jakby witał blask poranny słońca na twarzy. Wokół nich rozegrałaa się rzeź. Demony płonęły i umierały dążąc wydać z siebie tylko krótkie jęknięcia. Ale krzyczały… krzyczały wszystkie których gorejące płomienie jeszcze nie dopadły. A Kyle patrzał wprost w nie… widział jak rozpływają się w nicość na ułamek sekundy nim miały w niego uderzyć. Jak każda magia rozbijała się i zanikała nim się do nich zbliżała. Każdy plugawy rytuał który miał wzmocnić szeregi przestawał działać gdy tylko dochodzili do zwarcia… ale niewielu dochodziło. Kyle i Kinbarak uzupełniali się. Nie potrzebowali wymieniać słów aby znać swoje plany.

~ * ~

- JAK TO SIĘ DZIEJE?! - ryczał Kehr-Dagon, dowodzący szarańczą Otchłani na swoich pozostałych doradców złamawszy kark jednemu z nich - CZERWONE SABATY INCUBI AMMARANTHI NIE MOGĄ JEDNEGO ZAKLĘCIA RZUCIĆ DOBRZE?!
- Panie! - zawyła Leilhran, sukkub reprezentujący wszystkie trzynaście sabatów biorących udział w tej bitwie… z których żadne zaklęcie jeszcze nie wywarło na walczących żadnego wpływu - są otoczeni polem antymagicznym! Nie jes…
Przerwała gdy Dagon złapał ją za kark i prawie rozbił twarz na magicznym zwierciadle przez które obserwował szczegóły bitwy.
- To wyglądał na pole antymagii!? - ryknął pokazując jej latające ostrza z których każde, za każdym jednym razem wracało… a gdzie jedno było miotnięte tam trafiały dwa nim znów, wyraźnie magicznie, znajdowało się w jego rękach - to wygląda jak niemagiczny oręż? - pokazał teraz rany wyrwane w martwych demonach… płonące błekinto, każda wielka na stopę… tego nie mogło zadać niemagiczne ostrze
- Ttto… nnie tak... - dyszała walcząc o dech w morderczym uścisku dowódcy, bała się jak nigdy… doskonale wiedziała, że zła odpowiedź oznaczać będzie jej śmierć - damy radę. Litości panie…
Miotną nią o ścianę z siłą która zabiła by nie tylko śmiertelnika ale większość demonów nawet… ale w swym okrucieństwie znał metodę i wiedział na ile może sobie pozwolić z którym ze sług.
- Zróbcie to. Szarańcza potrzebuje waszego wsparcia. Jeśli jesteście bezużyteczni to zaraz DOŁĄCZYCIE W JEJ SZERREGI!
- Daj mi wysłać moje szwadrony, panie! - wyrwał się Dagoth-Ur. Pierwszy dowódca kawalerii użyczonej przez Orcusa
- NIE! Jeszcze nie czas.

~ * ~

Kyle z Kinbarakiem wydali z siebie ryk wzywajcy demony do dalszej walki. Stali pośrodku dogasającego morza piekielnego ognia, wśród spopielonych zwłok szarańczy. Dym się unosił wysoko i gęsto, dając nadzieję oddziałom skrytobójczych osyluthów zajść ich z tyłu, ale szybko zatracili tę nadzieję, gdy okazało się, że bliźniacy nie potrzebują wzroku by widzieć. Nastąpiła chwila spokoju. Nawet demoniczni generałowie nie chcieli wysyłać swoich oddziałów wgłąb dymów… nie aby dbali o ich życia, ale dbali o swoje zasoby. Wiedzieli, że po tej bitwie sojusz okaże się tymczasowy i ci lordowie którzy stracą zbyt wiele swoich wojsk, jeśli nie dokonają w czasie bitwy na tyle wiele aby Kehr-Dagon to dostrzegł i roztoczył nad nimi własny protektorat staną się łakomym kąskiem dla nieskończonej rzeszy rywali i pretendentów na ich miejsca.

~ * ~

- Co tam się dzieje?! - ryknął ddowódca demonów niecierpliwiąc się kiedy bliźniacy opuszczą zasłonę - przegnajcie ten dym, tyle Sabaty dają radę zrobić, nie mylę się?
- Nie mój panie

~ * ~

Wiatr zawiał… i choć magia nie działała w bezpośredniej okolicy Kyla z Kinbarakiem to dym szybko został zdmuchnięty. I wtedy demony ujrzały ich… zajętych pożeraniem zwłok. W ciągu tych minut pożarli połowę zabitych burzą ognia. Zastygli na chwilę gdy dało się ich zobaczyć. Coś było nie tak… coś w nich się zmieniło. Otarli pyski i wyprostowali biorąc wdech. Mierząc wyżej niż kiedykolwiek. W ciągu tych kilku chwil urośli o połowę. Podwójny ryk przeszył róninę z mocą jakiej bracia nigdy nie mieli, a ziemia zadrżała w rytm ich szarży. Wyskoczyli w górę przed drżącymi szeregai szarańczy i zrzucili na nich deszcz stali, a gdy wylądowali nie było nikogo zdolnego stawić im czoła w zasięgu ich ogromnych ramion. Nikt nie chciał się do nich zbliżyć, bo to oznaczało śmierć… nie tylko dla pierwszego który miał to zrobić, ale dla pierwszych dwudziestu to była śmierć nim by się w ogóle zbliżyli. Ale zostać daleko też nie mogli, bo wtedy sięgał salowy deszcz.

~ * ~

- Wyślijcie JĄ
Nikt nie pytał czy jest pewny… wiedzieli, że nie jeste, ale zbyt dobrze wiedzieli, że na każdego z nich jest stu pretendentów którzy z radością zajmą ich miejsca. Nie byli niezastąpieni i ciała sześciu doradców których generał osobiście zabił w czasie tej bitwy dobitnie im o tym przypominały.

~ * ~

- Stój! - Kyle zatrzymał Kinbaraka nim rzucił się na nową postać. Bliźniak ryknął wściekle i wrócił do mordowania szarańczy, gdy Kyle wyszedł na spotkanie tego czegoś. Ten demon był inny… wyjatkowy. Wyglądał jak wielka pluagawa stonoga z pyskiemktóry kiedyś mógł być ludzką twarzą… przednie segmenty uniesione były nad ziemię i spod nich zwisały bezwładne macki przynoszące na myśl meduzy, przetykane długomi owadzimi odnóżami o zbyt dużej ilości stawów. Sama rzeczywistość zdawała się zaginać .Jakb tracić barwy gdy przechodziła.
- Znam cię. Czemu ja ciebie znam! - ryknął do niej Kyle
Dhamara
Imię pojawiło się w jego pamięci, ale nie potrafił do niego przyisć żadnego znaczenia. W szczegółach pysku tego czegoś, tych ludzkich, starał się doszukać wspomnień. Cech który odblokowały by zapomniane czasy. Czemu nie pamiętał?! Otworzył szerzej oczy… czemu nie pamiętał? Czemu nie pamiętał… absolutnie nic. Dopiero teraz zdał sobie sprawę. Jedy umysł wypierał to. Skupiony był na tym co tu i teraz. Wiedział, że… że był grzesznikiem… że walczył o odkupienie… że to jego szansa. Co było jego grzechem?! O co był oskarżony?!
- Kim jesteś?!
Jessteśś mój - słowa nie zostały wypoiedziane… pojawiły się bardziej jako jakaś świadomość w jego umyśle. Wzbudziło to w nim strach. Żadna telepatia nie miała prawa działać
- Czyli nie przyjaciel. Kim jesteś?!
Ważniejsze… czym ty jesteś.
To pytanie zaległo jak góra na jego sercu. Gdzieś tam wiedział, że nie chce wcale znać odpowiedzi na to pytanie. Ale… być przeklęty i nawet nie wiedzieć za co? Czy to nie straszniejszy los?! Nie musiał opowiadać na głos. Nagle przypomniał sobie pieśń. Z dalekiej przeszłości. Z zakrętu życia na którym stanął jako chłopiec. Nie pamiętał go. Nie pamiętał czy to była zmiana na lepszy czy gorsze… ale pieśń mówiła
Wszystko będzie dobrze
Ta pieśń… jej niewypowiedziane słowa ożywiła dawne rany. Przywołała zapomniany ból.
W nagłym szale rozerwał ją na strżepy. Krew i chitynowe łuski wyleciały w powietrze. ochłapy demoniego mięsa rozrzucił wokół siebie.
Krew… tak wiele krwi
Nagle był… człowiekiem. Był w jaskini, zdawać by się mogło całe milenia temu. Jego umysł nie działał dobrze pod zaklęciem tam pierwotnym jak bicie serca dziecka. Jak jego ostrza zawsze powracające magicznie do jego rąk. Zaklęcia pułapki jego własnego umysłu, którą teraz przed nim odsłaniano i wykorzystywano jako wejście aby wreszcie do niego dotrzeć.
Nie był tutaj sam. Kinbarak też tu był, ale jakoś inaczej. Jakby “chwilę temu”, ale równie realnie jak on sam. Były też dwie kobiety. Nie rozpoznawał żadnej z nich. Obie były przerażone, a ich oczy tak bardzo wypełnione… miłością… do niego? Był potworem!

Wstał chwiejnie uderzony tą myślą... czemu tak o sobie myślał? Rozejrzał się… skały były rozorane. Jak pazurami straszliwej bestii, ale był tu tylko on. W ostatnim spojrzeniu na kobiety zrozumiał coś ze swej przeszłości… patrząc na nie patrzał nie na dwa, ale na trzy życia.

Świat zawiował

Wciąż był w tej jaskini, ale teraz… ścierał się. Z Dhamarą!
- Tak, pomiocie - syknęła wężowym językiem. Ścierali się w walce, ale żadne z nich nie walczyło… to już się wydarzyłlo, dawno temu.
- Tutaj mnie zabijasz, nim zdołałam cię uwolnić z okowów jakimi cię obarczono.
- Kim jesteś? - zapytał zdekoncentrowany, wciąż próbując przejąć kontrolę nad własnym ciałem, ale ono samo walczyło.
- Spókrz na swój miecz
To nie było łatwe. Krótkie śmignięcia i szybkie sztychy nie pozwlały mu się przyjrzeć. Ale Kyle czuł… ten miecz należał do niego. Był jego częścią, przedłużeniem ramienia i przeznaczenia.
- Właśnie tak - potwierdziła jego przypuszczenia - ten miecz to Krwiopijca
Kyle milczał. Czy to prawda? Czy miecz o tak złowrogiej nazwie miał być jego częścią?
- Tak. Miałeś wielką przyszłość przed sobą. Byłeś najpotężniejszy ze swego rodzaju. Miałeś dokonać wspaniałych rzeczy. Zmienić Faerun. Spójrz na siebie. Niebiosa postawiły cię jako Obrońcę. Jesteś teraz jedną z najważniejszych istot w całym stworzeniu. Zaraz za Mardukiem - te słowa ociekały jadem - A mogłeś być od niego silniejszy. Mógł nie być godny ci sandałów wiązać! Miałeś stać się inkarnacją martwego boga!
- Czym jestem!? - zakrzyknął Kyle wreszcie odpowiednie pytanie
- Jesteś dzieckiem boga...
Miecz Dhamary został złamany, a ostrze Krwiopijcy werżnęło jej się głęboko obojczyk, rozszczepiając łopatkę, niemal sięgając serca… wystarczająco daleko aby przeciąć potężne żyły i tętnice znajdujące się nad nim.

Kyle nie wygrał. To nie był jego tryumf, a pierwszy krok upadku.
To Dhamara przegrała. Przedwczesny tryumf rozproszył ją.

Świat znów wykonał pełny obrót i rzucił go na kolana.Aerithe (tak ona miała na imię!) widziała spojrzenie Kyle’a. Jakby się skurczył w sobie, ale coś się w nim zmieniło. Urosło. Mięśnie się napięły… rozerwały koszulę i spodnie, zostawiając na nim potargane szmaty.
Spojrzał na kobiety które kochał… jedyne osoby
na których mu zależało na tym parszywym świecie...
Lidia zobaczyła jak z barku odpadł mu płat niszczejącej skóry, odkrywając krwawe mięśnie
...spojrzał, ale nie dostrzegł. Jego zmysły i umysł przepełniła jedna myśl…
Widziały jak zmienia się w bestię… nagie mięśnie po których spływała wrząca krew…
...mmmooorrrd…
Kolce wyrosły z jego obdartego ze skóry ciała… z czaszki, pleców i ramion…
Awatar boga mordu… Zabójca.

Świat znów zawirował… tym razem wielokrotnie. Słońce setki… tysiące razy otoczyło Faerun. Znów rzuciło nim na kolana. Kyle spojrzał na swoją ranę… krwawiła mocno, mimo że Krwiopijca wciąż się w niej znajdował. Pół metra jego ostrza teraz wystawało z jego piersi. Czuł ten przeraźliwy chłód gdy miecz, samą swą obecnością, wysysał z niego życie.
Szał momentalnie wywietrzał z jego umysłu. Erdogan podniósł niedowierzające spojrzenie… na zapłakaną twarz córki. Miał córkę… nie pamiętał jej imienia, nie pamiętał jaką osobą była, ale pamiętał… że ją skrzywdził. Nie.. że dopiero ją skrzywdzi…. że to go skrzywdzono… że krzywdzono go raz po raz przez tak długi czas, że zmuszono go do robienia tak straszliwych rzeczy, że walcząc z otchłanią sam wpadł w nią tak głęboko, że już nie było dla niego ratunku. Scena z przeszłości znów ożyła. Patrzał na jej dłonie, które przed chwilą dzierżyły Krwiopijcę, który teraz go zabijał. Wiele miesięcy temu, gdy wrócił do lochu kultu Bhaala, gdzie zabił Dhamarę nie znalazł ani ostrza ani ciała swej dawnej mistrzyni. A teraz dzierżyła go jego córka… i ona go nim przebiła…
- Bo stałeś się potworem! - odpowiedziała na niezadane pytanie
- Bo zniszczyłbyś wszystko! - powtarzając słowa Alastora… (kim był Alastor?!)
- Bo ten mrok zniszczyłby ciebie! - które od miesięcy szeptał jej do ucha gdy spała…
- By… by… by uratować cię przed tym mrokiem…
W tym momencie rozgrywała się ciężka batalia w jego duszy.
Kyle walczył z Kinbarakiem. Ojciec Shiry z Pomiotem Bhaala.
Jeden rozumiał jej decyzję. Chciał powiedzieć “w porządku”... otrzeć jej łzy… uspokoić i powiedzieć, że nie ma żalu… że ją kocha i aby to były jego ostatnie słowa.
Zebrał w sobie resztki mocy, które z niego uciekały z każdą sekundą… czuł jak śmierć się zbliża.
- Ten miecz… Krwiopijca… przeklinam go. Jego ostrze będzie łaknąć krwi najbliższych tych co go dzierżą. I ty… - spojrzał na córkę - ciebie też przeklinam… Skazuję cię na życie. Będziesz żyła, ale będziesz niosła śmierć… a ślady twego przejścia znaczyć będzie chaos!

A całej scenie akompaniował demoniczny rechot Alastora, który sam
nie mógłby lepiej wymyślić, jak ta historia miałaby się zakończyć…

~ * ~

- Kinba-raaak! - przeciął równinę krzyk a, demony odstąpiły od walki. Wielki tytan spojrzał w stronę Kyle… i widok zjeżył mu sierść na plecach. Jego twarz była maską bólu i nienawiści.
- Ty to zrobiłeś! To twoja wina!
Nie pozostawiała ona wątpliwości. Bliźniacy zwrócili ostrza przeciw sobie.
Kyle “Kinbarak” Erdogan w jakże poetyckim starciu człowieka z tym co było mu przeznaczone.

 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 27-10-2020 o 09:28.
Arvelus jest offline  
Stary 28-07-2019, 22:10   #29
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Marduk zatrzymał się tuż przy wyjściu z jaskini. Poczuł znany zapach. Czy to możliwe? Nie... a jednak. Ta słodka ulotna woń. Wiedział, do kogo należała.
Rozejrzał się dookoła. Widział tysiące demonów i diabłów. Szarańcza. Znał ich.
Lecz nie mógł dostrzec źródła znanej woni. Zirytowało go to.

W odpowiedzi na prośbę Kyle 'a Marduk ukłonił się .
- Będzie jak sobie życzysz przyjacielu.
Marduk przesuną wzrokiem po zgromadzonej armii. Jego mózg oceniał wrogów. Przewidywał ich ruchy, szacował możliwości. Ponownie szukał... Lecz zapach przeminął, jakby go nigdy nie było. Czy mu się zdawało?
- Należą do ciebie. -
rzekł spokojnie.
Odprowadził wzrokiem bliźniaków, gdy ci ruszyli w stronę zgromadzonej armii. Nie śpieszyło mu się.
Pod nim wyrósł tron, na którym Marduk przysiadł. Z zgrzytem z ziemi wyrastała skalna kolumna, wynosząc tron coraz to wyżej. Obok niego stał jego cień. A może było na odwrót? I to cień siedział, a prawdziwy Marduk stał?
Z swej platformy, pradawny Lord Zeno'Tzul przyglądał się rzezi jaką bliźniacy rozpętali wśród armii demonów. Nie ingerował... zbyt często.

Raz zatrzymał baterię katapult i balist.
- Tss, tsss, to nie czysta gra. - stwierdził, gdy w powietrze poszybowały pierwsze głazy i bomby zapalne.
Niebo zrobiło się czarne od pocisków.
Które w chwilę potem zawróciły, by runąć na przerażone załogi katapult.
To Marduk, przyśpieszył swój czas i spokojnie podleciał do każdego pocisku, by go popchnąć w drugą stronę.
Gdy czas ruszył znów swoim rytmem, Marduk siedział znów na swym tronie.

W pewnym momencie poczuł czyjeś spojrzenie na sobie. Uśmiechnął się i pochwycił wiązkę szpiegującej magii.
Kehr-Dagon zbladł, gdy w jego magicznym zwierciadle pojawiła się twarz Lorda Zeno'Tzul.
- Witaj Dagon. Lady Leilhran. A, jest i Dagoth-Ur. No ładnie ładnie. - Marduk uśmiechnął się.
- Uciekajcie, idę po was - syknął złowrogo, a zwierciadło wybuchło w chmurze ostrych odłamków szkła.

Jednak nim spełnił swą groźbę, coś innego przyciągnęło jego uwagę.
Zza jego pleców, daleko nadciągała kolejna armia.

Wzbijając kurz maszerowało równym krokiem 10 legionów Merregon 'ów.
A nad nimi, machając ciężko swymi wielkimi skrzydłami leciały smoki. Różne, złote, czerwone, umarłe.
Pomiędzy nimi leciały na swych skrzydłach zastępy aniołów.

Marduk zamknął oczy. Znał tą armię. Więc jednak. One tu były. Przybyły po niego.

Marduk wzbił się w powietrze. Skalna kolumna, na której siedział, natychmiast rozpadła się i runęła w dół, wzbijając tumany kurzu.

Gdy zbliżył się do nadciągających zastępów, stalowe legiony zatrzymały się z zgrzytem uderzających o siebie stalowych tarcz.
Merregon 'ony wykorzystały swą zdolność do teleportacji, by zrobić w swych szeregach wyrwę, plac o szerokości i długości dwustu kroków.
Na środku wylądował ogromny drakolicz, szczerząc złowrogo swe kły.
Marduk wylądował przed nim. Jego pazury zazgrzytały o skalne podłoże. W obecnej postaci był większy nawet od martwego smoka.
Drakolicz pochylił swój łeb, by z jego grzbietu mogły zejść trzy niewiasty.

Marduk przyglądał się im.
Wszystkie były piękne. Wszystkie znał.

Pierwsza miała włosy o barwie krwi, duże zielone oczy i długą obcisłą suknię, z jakiegoś cienkiego lecz nieprzejrzystego materiału. Opinała ją szczelnie od zgrabnej szyi, poprzez duże piersi, krągłe biodra i krępując nogi, tak, że chodzenie musiało zapewne sprawiać problemy. Liczne wycięcia w strategicznych miejscach pozwalały prześwitywać skórze i kusić, nie ukazując za wiele.
- Witaj Nino. - rzekł Marduk.

Druga dziewczyna miała długie czarne włosy, a na sobie krwiście czerwony skórzany strój. Zaciskała pięści. Była zła. Jej śliczne orzechowe oczy zwężały się w złowrogie szparki, gdy spojrzała na Marduka.
- Dario. - Marduk skinął uprzejmie głową.

Ostatnia dziewczyna miała włosy o barwie srebra, skórę ciemno oliwkową i skośne mądre czarne oczy. Ubrana była w króciutki top z siatki, dookoła bioder wisiał ciężki pas z srebrnych płytek, z którego zwisał z przodu i z tyłu niezbyt szeroki pas z białego jedwabiu. Na rękach i kostkach u bosych nóg miała założone wiele dzwoniących o siebie obręczy z różnych metali.
- I ty, Xiu. bądźcie pozdrowione.

Marduk skurczył się, przyjmując swą ludzką postać. Jego cień pozostał w swej ogromnej postaci, spoglądając z góry na maluczkich ludzi.
Xiu skinęła ręką, szepcząc jakieś zaklęcie. Obok pojawił się przepyszny namiot.

- Tęskniłyśmy za tobą panie - rzekła Nina słodko.
- Nawet bardzo - dodała uwodzicielsko Xiu podchodząc bliżej i kładąc smukłą dłoń na piersi Marduka. Jej czarne oczy lśniły, a uśmiech opromieniał.
Marduk pochwycił jej dłoń i przyciągnął do ust, składając delikatny pocałunek na oliwkowej skórze. Xiu westchnęła cichutko.
- A ty Dario? Również tęskniłaś?
Daria nie odezwała się. Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę namiotu. Marduk wsłuchiwał się w poskrzypywanie jej skórzanego kostiumu.
- Obawiam się panie, że nadal ma do ciebie pretensję -
rzekła Nina.
- Nie przejmuj się nią, gdy masz nas - zamruczała Xiu, wślizgując się pod bok Marduka. Jej zapach był teraz odurzający. Nie spodziewał się, że ją jeszcze spotka. A teraz czuł ciepło jej ciała u swego boku. Gdyby to tylko mogło tak trwać.

Marduk rozejrzał się dookoła. - To wszystko wasi niewolnicy? - zapytał.
- Tak. - Odparła Nina.
- Każdy ma w głowie nekrotyczny tumor - zachichotała perliście Xiu. -[i] Są nasi, już na zawsze. Zbierałyśmy ich przez stulecia. Jak nam nakazałeś panie.

***

Marduk leżał na licznych poduszkach. Przytulona do jego boku, z główką na jego piersi leżała Xiu. Marduk wolną ręką gładził jej odkryte plecy, w drugiej zaś trzymał kielich wina.
Obok , bardzo blisko, przycupnęła Nina.
Jedynie Daria przyklękła dalej. Jej ciało napięte było niczym struna. Jakby w każdej chwili gotowa była do ataku.

- Czemu nie dołączysz do nas Dario? - zapytał Marduk. - Stęskniłem się twego ciała.
Dziewczyna prychnęła. -
Zbliż się, a wydrapię ci oczy - warknęła.
Marduk uśmiechnął się. -
Nadal taka zadziorna? Gdy się pierwszy raz spotkaliśmy, bardziej się cieszyłaś z mego przybycia. Pamiętasz?

***

Tysiąclecia temu, okres pomiędzy upadkiem Imaskar (-2488) a powstaniem Mulhorandu (-2135)

Oddech dziewczyny wydobywał się z trudem - biegła potyka-jąc się rozpaczliwie. Kilka godzin wcześniej jej długie umięśnione nogi stą-pały miękko i pewnie jak nogi jelenia.
Jeleń jest rączy, ale ogary - cierpliwe. Od południa już ścigali ją przez gęste knieje czarnego lasu.
Teraz jej opalone nogi były podrapane i posiniaczone, a bose stopy pozostawiały plamy krwi na węzło-watych korzeniach, gdy dobywając resztek sił przemykała pod próbującymi ją pochwycić ostrymi gałęziami.
W jej długie, czarne włosy wplątały się liście i mech. Obdarta, krótka suknia zwisała w brudnych strzępach wokół jej smukłej sylwetki. Urywany od-dech był jedynym dźwiękiem, jaki wydawała.

Marduk z daleka słyszał ujadające psy, rżenie koni, szczęk oręża oraz nawoływania myśliwych. Czuł też ich dusze, gniew i żądzę mordu.
Czuł też determinację ich zwierzyny, umykającej dziewczyny. Coś w smaku jej duszy było znajomego. Pokrewnego...

Dziewczyna biegła, słysząc nawoływania wojowników dookoła. Wściekle ujadały psy. Były za blisko. Wiedziała, że nie ucieknie.

Nagle psy zaskomlały, mimo zawołań swych panów, nie chciały iść dalej. Podkuliwszy ogony, zerwały się i umknęły. Ludzie je przeklnę li, jednak byli już za blisko, potrafili podążyć samemu po krwawym śladzie dziewczyny. Nie zwrócili uwagi, że las dookoła zamilkł niczym grobowiec. Zbyt pewni siebie parli na przód, czując już smak swej zwierzyny.

Dziewczyna podbiegła do starego martwego dębu, skrytego za obrastającym go ostrokrzewem. Nie zwracając uwagi na kaleczące jej ciało kolce, przemknęła między krzakami.

przylgnęła ciaśniej do chropowatej kory starego drzewa. Pokryte brudem i krwią, opalone ciało dziewczyny oraz jej poszarpane ubranie z szorstkiego, brązowego materiału zlały się ze zbutwiałym drewnem.
Dziewczyna Zamarła w bezruchu, tylko piersi falowały jej i powieki drgały niespokojnie.

Dookoła, bardzo blisko krążyli wojownicy. Odziani w kolczugi i skórzane pancerze, na rosłych wierzchowcach przeczesywali teren.
Jeden zsiadł z, parskającego niespokojnie ,wierzchowca i torując sobie drogę mieczem, przeszedł przez ostrokrzew. - Tu jest zawołał! - alarmując swych towarzyszy.
Dziewczyna doskoczyła do niego powalając ciosem w tchawicę na ziemię. Rzężenie uciszył przejęty miecz.
niczym dziki kot zapędzony w pułapkę, dziewczyna prychnęła szczerząc ostre zęby na swych prześladowców. Jej lśniące od potu, atletyczne ciało naprężyło się w oczekiwaniu na ostateczną walkę. Z wdziękiem uniosła miecz, wdzięczna, iż może stoczyć ostatni bój.

Marduk przyglądał się temu, skryty przed ludzkim wzrokiem za zasłoną między światami. Dziewczyna podobała mu się Była jak dzika kocica, nawet w chwilę śmierci prychała i szczerzyła groźnie zęby.
Już wiedział. Jej krew do niego przemawiała. Czuł zawartą w niej moc, nawet z tej odległości.
Wiedział jak powinien jej użyć. Wahał się, lecz jedynie przez trzy uderzenia serca, nie dłużej. To co zamierzał uczynić było potworne. Lecz potrzebował broni przeciw bogom.

Część wojowników zsiadła z koni, by wejść między ostrokrzew. Wraz z nimi szedł odziany w pozłacaną zbroję kapłan. Symbol Horus-Re przywołał bolesne wspomnienia w umyśle Marduka.

Wraz z kapłanem było szesnastu wojowników. O wiele za dużo, by samotna Daria mogła, by mieć nadzieję pokonać. Pragnęła jedynie zginąć w walce.
Wojownicy jednak nie chcieli dać jej nawet tego. Kapłan skinął na dwójkę, którzy unieśli kusze. Celowali w nogi. Szczęknęły mechanizmy i ostre pociski śmignęły, zamierzając wgryźć się w miękkie mięso.

~ Mogę cię uratować ~ rozbrzmiał miękki, obiecujący bezpieczeństwo głos w głowie dziewczyny. Czas jakby zwolnił.
~ Kim...
~ Nie ma na to czasu. ~ przerwał jej głos.
~ Czeka cię los gorszy niż śmierć. Pochwycą cię. Zaciągną z powrotem. Zamęczą publicznie na śmierć Wiesz o tym. Jesteś już martwa. Oddychający trup, nic więcej. Lecz ja mogę to zmienić ~ obiecywał.
~ Czego chcesz w zamian? ~ zapytała.

Zrobiła na nim wrażenie. W mig się Domyśliła, że skoro z nią rozmawia, a nie przystępuje do ratowania, to znaczy, że czegoś chce.

~ Chcę, byś mi służyła. Chcę byś była mi posłuszna z własnej woli. Chcę, byś oddała mi swą duszę ~ odparł miękko.
Daria wpatrywała się w, powoli przemieszczające się, groty. Trafią w jej nogi. Nie uda jej się odskoczyć. A tamci? Widziała jak ktoś rozwija arkan by ją ją pochwycić. Inni jeźdźcy objeżdżali już jej kryjówkę, by odciąć ewentualną drogę ucieczki. Nieznajomy miał rację. Nie było już nadziei. Zginie jak jej matka. Lecz czy warto było oddać się mu? Czy nie lepiej przejść spokojnie w zaświaty?

Nieznajomy wyczuł jej opór. I jej lęk. Wykorzystał go. Dziewczyną szarpnęło. W mgnieniu oka ujrzała co ją czeka.
Ostry ból w łydce. Zaciskający się na jej ramionach arkan. Potem ciągnięcie za koniem. Nie długo. Nie mogli jej uszkodzić, przynajmniej nie za nadto.
Bicie, zbiorowy gwałt na rozkaz kapłana. Powtarzające się zawsze, gdy grupa zatrzymywała się na popas.
Wreszcie powrót do stolicy. Wielka świątynia boga słońca. A u jej stup zebrana tłuszcza. Ona była darem dla nich. Kaci prezentowali swe narzędzia. Drobiazgowo opisując, każde z nich i co się za jego pomocą czyni. Dopiero potem przeszli do pracy. Daria zawyła z bólu, tu, nie w wizji. Darła się jak opętana, gdy mistrzowie nad nią pracowali, a kapłani uleczali. Ile trwała ta katorga? Nie wiedziała.
A potem wszystko minęło. Wizja urwała się. Znów była w lesie. Groty były bliżej, dużo bliżej. Zza krzaków widziała odzianego w złoty pancerz kapłana. Uśmiechał się do niej rubasznie. A może jej się tylko zdawało.

Cisza. Miękki bezwład w zawieszonym czasie. Nic się nie działo.
~ Jesteś jeszcze? ~ Daria nie wytrzymała.
~ Czekam ~ odparł Marduk spokojnie.
~ Możesz przystać na moją propozycję, ale i możesz nie czynić nic. Twoja wola ~ rzekł jakby mu nie zależało. A zależało, i to bardzo.
~ ZGADZAM SIĘ! ~ zawyła Daria.
~ Znakomicie ~uradował się Marduk.

Groty nie sięgnęły celu. Zatrzymały się w powietrzu i spadły bezsilnie w dół.

- Odejdźcie , jeszcze czas. - syknął Marduk. Pojawił się z znikąd, jakby zawsze tam stał.
- To nie dotyczy ciebie, kapłanie. Ty tutaj zginiesz. - wyjaśnił uczciwie.

Rozjuszeni wojownicy skierowali w jego stronę kusze. Lecz nim skończyli ruch, okazało się, że celują w pustkę.

- Nie będę powtarzał. Umykajcie! - syknął ponownie Marduk zza ich pleców.

Spłoszone konie parskały i stawały dęba. Ale wojownicy nie dali się zastraszyć. Był z nimi kapłan. - Zabić go! - nakazał. Wojownicy unieśli miecze i ruszyli w stronę Marduka, kapłan tymczasem mamrotał jakieś zaklęcie.

Nigdy go nie skończył. Marduk pojawił się równocześnie w kilku miejscach. A przynajmniej tak zdawało się.
Stojąc za dwoma wojownikami pochwycił ich za hełmy i trzasną nimi o siebie nawzajem. Metal wgniótł się, a spod niego wypłynęła zmieszana z krwią lepka masa mózgowa.
Równocześnie był przed dwoma innymi wojownikami, którym, wbijając smukłą, dworsko wypielęgnowaną dłoń, w klatkę piersiową, wyrwał jeszcze bijące serca.
Kolejnemu jednym uderzeniem strącił głowę z ciała. Z kikuta trysnęła fontanna krwi. Wojownik zrobił jeszcze jeden krok naprzód, nim jego ciało zauważyło, iż jest martwy i runęło w dół.

Najgorzej potraktował kapłana.
Marduk trzasnął pięścią prosto w twarz kapłana. Siła jego uderzenia musiała być potworna. Jego pierwszy i drugi palec zanurzył się w oczach mężczyzny. Krew i płyn oczny trysnął na ramię Marduka.
Marduk położył drugą rękę na ramieniu nieszczęśnika. zapierając się tym sposobem, odarł całą jego twarz ze straszliwym trzaśnięciem tłuszczu, mięsa i skóry.
Przez chwilę kapłan stał wyprostowany z rękami na wpół uniesionymi jakby w modlitwie. Jego twarz była obnażona do kości policzkowych i zwisała mu z podbródka, wywinięta na zewnątrz, jak mokra okrwawiona broda. Chwiał się, a jego szczęka z wolna opadła, gdyż nie było już mięśni, które by ją podtrzymywały. Między zębami płynęła krew, spływając szkarłatną strugą po złotym napierśniku.
Ale Marduk jeszcze nie skończył. Jego nienawiść wobec sług obcych bogów, którzy zniszczyli jego Imaskar nie znała granic. Chwycił jego lewe ramie. Jedno ostre szarpnięcie i cichy trzask i kończyna pofrunęła gdzieś w miękki mech. Następne trzaski nastąpiły prawie natychmiast po pierwszym.

Zapanowała cisza.

Pozostający na wierzchowcach i poza kręgiem ostrokrzewu wojownicy przyglądali się w milczeniu całemu zajściu.

- O Boże! O Boże! Ben! Ben! Boże, pomóż mi! Rozciął mi brzuch! O Boże! Żołądek mi wychodzi!- skomlał ostatni stojący wojownik patrząc w rozpaczy z szeroko rozwartymi oczyma na towarzyszy poza ostrokrzewem.
W ciszy, jaka powstała rozbrzmiał Odgłos, jakby ktoś upuścił mokry ręcznik. ostatni stojący wojownik ze zdumieniem patrzył na swój lśniący śluzem żołądek, leżący na jego stopach.

Dookoła walały się zmasakrowane ciała i to, co pozostało po rozdartym na strzępy kapłanie.
długie pasma jelit i połyskujących mięśni porozciągane były po całym terenie wewnątrz ostrokrzewu.
U stup dziewczyny, zamarłej w bezruchu, leżała klatka piersiowa, niczym krwawy ochłap, niczym makabryczny prezent.
Kawałek rozpłaszczonej twarzy wystawał z błota, tuż obok bosej stopy przerażonej dziewczyny. Z jednym okiem, połową zakrwawionej brody, bez szczęki. W pobliżu leżały pokryte lepką krwią szczątki złotego pancerza, pogięte niczym papier kawałki grubego metalu były ułożone w mniej lub bardziej schludny stosik.
Daria nie wytrzymała, pochyliła się i wymiotowała.

Marduk odwrócił spojrzenie od dziewczyny.
- Umykacie? - zapytał cicho, obracając się powoli w stronę pozostałych wojowników .
Tym razem reakcja była natychmiastowa.

Jedynie jedno uderzenie serca Marduk śledził galopujących przez las na złamanie karku wojowników. Potem obrócił się w stronę dziewczyny.
Blada niczym płótno wpatrywała się w niego z lękiem. Lecz nie odłożyła miecza. Gdy zrobił pierwszy krok w jej stronę, miecz natychmiast powędrował w górę. Musiała wiedzieć, że nie ma szans, lecz i tak stawiała opór.

- Już dobrze moje dziecko. Nic ci nie grozi. - skłamał gładko.
Podszedł bliżej. Miecz uniósł się. Zamajaczył niepewnie przed jego twarzą. Ręka dzierżąca go drżała lekko. Marduk powoli chwycił za ostrze i odchylił je.

- Mam do ciebie wielkie plany dziecko.
- Pozwól mi odejść -
rzekła niepewnie, z trudem zmuszając zasznurowane z przerażenia gardło do wydania dźwięku. - proszę - to ostatnie zabrzmiało już bardziej rozpaczliwie.
- Nie. Nie mogę tego zrobić. Tak mi przykro - rzekł. Delikatnie pogładził ją po włosach, po policzku. Jego dłoń zsunęła się dalej, po jej szyi i na odsłonięte ramie.
Jego palec delikatnie zanurzył się w ranie, niewielkim nadal krwawiącym rozcięciu.
Dziewczyna syknęła, lecz nie odsunęła się. Nie mogła. Była niczym sparaliżowana.
Marduk uniósł lepki od krwi palec do ust. Zamknął oczy. Już wiedział. Już wiedział, czyją córką była. Uśmiechnął się wrednie. Zemsta mogła być jego. Zemsta będzie jego.

- Czy wiesz kim byli twoi rodzice? - był ciekaw.
- Moją matką była wysoka kapłanka Horus-Re. Nim... nim ją zdradzono. - Daria spojrzała z nienawiścią na resztki kapłana.
- A twój ojciec?
- Nie wiem... moja matka nigdy o nim nie opowiedziała.

Marduk się roześmiał. - Twoim ojcem jest sam Horus-Re. A ty, moje dziecko, pomożesz mi go zabić! - ostatnie słowo Marduk wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Daria osunęła się na ziemię. Już wiedziała, że jej nigdy nie wypuści.

Po upadku Imaskar, przez kilka lat słuch po Marduku zaginął. Lecz powrócił, by nękać nowo powstający naród, zbudowany na kościach jego ukochanego imperium. Wrócił by się mścić. Wrócił by nieść śmierć i pożogę.
Zawarł pakty z demonami i diabłami. Znalazł zło starsze niż ten świat, oddał wszystko, by się zemścić.

***

W namiocie...

- Nie cieszyłam się. Byłam przerażona- rzekła Daria twardo. -I taka głupia... powinnam była wybrać śmierć. - - Być może - przyznał Marduk, tracąc zainteresowanie Darią. A może umykając przed odpowiedzialnością.

W zamyśleniu pogłaskał włosy Niny. - Ty też mnie nienawidzisz? - zapytał wreszcie.
- Tak panie. Lecz i kocham - odparła Nina. - Uratowałeś mnie z rąk księcia demonów. - Dziewczyna pochyliła się do przodu, by pocałować Marduka. Ten wykorzystał chwilę, by sięgnąć do jej piersi. Pieścił rozkoszną okrągłość przez cieniutki materiał puki trwał pocałunek.
- To co mi zrobiłeś... nam zrobiłeś... - kontynuowała Nina, gdy się na powrót wyprostowała. - było potworne... lecz to co tamten robił... było gorsze. - przyznała szczerze.
Marduk skinął zadowolony głową.
- Lecz już czas panie... czyż nie dość cierpiałyśmy? - zapytała po chwili Nina.

Marduk nie odpowiedział.

- A ty Xiu? - skierował swe słowa do białowłosej Azjatki, która ułożyła swą główkę na jego brzuchu i teraz błądziła palcami po jego ciele.
- Ciebie najmocniej skrzywdziłem. Nie uratowałem przed nikim i niczym... za to odebrałem wszystko... - przyznał.

***

Czasy po otwarciu orczych wrót i sprowadzeniu na Toril orków i ich bóstw...

Po przyczynienia się do otwarcia orczych wrót, Lord Marduk przywdział orcze ciało i kierował częścią orczych hord, a jego cel był jeden, wybić tych, którzy zniszczyli jego dom...

Wielka hala tonęła w półmroku. Kopcące pochodnie, umieszczone w zardzewiałych uchwytach w ścianach, ani zwisające na łańcuchach żelazne kosze wypełnione jakąś gęstą płonącą mazią, nie były w stanie przepędzić panującej w orczej hali ciemności.
Zimne, wyciosane w naturalnej skale ściany były ozdobione licznymi zebranymi w walce trofeami. Znalazły się tam rozwieszone bronie, zarówno orczych bohaterów jak i godnych pieśni wrogów.
I tak obok nieporęcznego or czego berdysza wisiał złoty miecz inkwizytora, obok rogatego hełmu, starannie wykonany hełm boskiego championa.
Na ścianach wisiało również wiele tarcz, z różną heraldyką. Przez wieki wiele z nich wyblakło, a jedynie nieliczni na powierzchni pamiętali znaczenie znaków lub plemiona, które dawno przeminęły. Jednak orki pamiętały, w swych gardłowy pieśniach o swych zwycięstwach i swych porażkach , nadal wspominali dawne bitwy, chwałę i krew.
Lecz nie tylko broń i rynsztunek zdobiły ściany wielkiego holu. Wiele zwierzęcych futer zostało rozciągniętych na zimnej skale. Tu i ówdzie swymi pustymi oczodołami spoglądały na ucztujących czerepy powalonych potworów i herosów.
Ci jednak, siedząc przy długich stołach, nakrytych gęsto jadłem i trunkiem, rycząc, jedząc i śmiejąc się, nie zwracali najmniejszej uwagi na relikty dawnych lat, spoglądające tak obojętnie na nich.
Uwagę zebranych wojowników rozpraszały również tu i ówdzie tańczące zmysłowo na stołach branki.

U szczytu hali, na podwyższeniu z czaszek stał, górując nad wszystkimi, masywny, groteskowy tron, zbudowany z kości i broni pokonanych wrogów.
A na nim siedział ogromny ork. W jego dłoni dzban krwawego wina, naznaczony licznymi cięciami skórzany pancerz zdobił jego szeroką pierś.
Białe włosy skrywały pochyloną w zadumie szorstką twarz.
U stóp władcy leżała piękna niewiasta, najnowsza branka z kolejnego podbitego miasta. Jej sarnie oczy wpatrywały się z nieskrytym przerażeniem w biesiadujących orków, na swego nowego pana i władcę, nie odważyła się spojrzeć ni razu.

Uwagę władcy przyciągnęła walka gladiatorów na środku sali. Krew tryskała z rozszarpanego ramienia, brocząc kamienie szkarłatem.

Odgłos bosych stóp po drugiej stronie holu, tupiących o zimną kamienną posadzkę przyciągnęło spojrzenie orczego władcy.
Ze łzami w oczach umykała tam od grupki, rechoczących gromkim śmiechem, orków jedna z niewolnic. Jej skąpa tunika kleiła się od miodowego sosu, w którym podawała żeberka na stół.
To była Xiu. Młoda i niewinna. Jeszcze z czarnymi, a nie białymi włosami.

Marduk podążył za nią swym niewidzialnym okiem, widział jak biegnie korytarzami podziemnej orczej fortecy. Jak zatrzymuje się przy tryskającym na poboczu źródełkiem. Niewiasta przycupnęła na krawędzi kamiennej misy, tworzącej mały basen, w którym zbierała się krystalicznie czysta i dość zimna woda.
odrzuciła na plecy długie, czarne włosy, zsunęła do pasa tunikę i zaczęła obmywać nie tylko twarz, lecz również białe ramiona i piersi.
Marduk starał się sobie przypomnieć jej imię, lecz nie potrafił. Wtedy nie poświęcał jej wiele uwagi. Była jedną z wielu. Lecz... już wtedy było w niej coś niezwykłego. Nie rozpoznał w niej od razu boskiego nasienia. Było skryte. Lecz ujęło go coś innego. Może jej niewinność, delikatność... sposób bycia. Niezłomność pomimo wszystkiego, co jej uczynił.

Wrócił myślami do tamtej bitwy, odbywającej się stosunkowo niedawno, jak dla kogoś, kto żyje tak długo jak on.

***

Za ich plecami było ich miasto. Łuny pożarów podświetlały od dołu na pomarańczowo powstałe z gęstego tłustego dymu czarne chmury. ogień hulał wśród ruin, strzelały pękające na skutek żaru belki.

Marduk spoglądał na poległych legionistów boga słońca. Walczyli dzielnie. Tak jak się spodziewał, nie dostrzegł w ich oczach strachu gdy ich zabijał. Jedynie stanowczość i absolutną pogardę dla śmierci.
Ci umarli z honorem. Ci, którzy stchórzyli, cóż... Ork uniósł swój łeb, spoglądając na truchła tych mniej fortunnych.
Wzdłuż drogi do głównej bramy miasta w błoto wbito drewniane pale. Gniły na nich trupy, czerwone i ociekające krwią ludzkie ochłapy.

Po zdobyciu miasta i trzech dniach nieustającej grabieży, orki popędzili ludzi na południe.
w stronę najbliższego zejścia w pod mrok.

wszyscy pozostali przy życiu ludzie mieli zostać sprzedani w niewolę. mroczne elfy płaciły dobrze, a i kilkoro z pewnością orki zachowają dla siebie, wszak ludzcy niewolnicy zużywali się tak szybko w ich mroźnej fortecy. Ludzie szli zatem, pozbawieni majątku, nadziei i godności, w brudnych i podartych ubraniach. Jeńcy nie byli związani, lecz krążący dookoła orczy wojownicy skutecznie zniechęcali ich od jakichkolwiek prób ucieczki.
Od czasu do czasu, gdy jakiegoś z orczych hersztów naszła chęć, krążyli swobodnie wśród maszerujących ludzi, wyszukując najładniejsze dziewczęta.
Marduk był wśród nich, zawsze chętny do takich polowań. Wojna sprawiła, że jego krew znów wrzała, znów huczała w żyłach.

Gdy któryś z brutali przydybał ludzką ślicznotkę, bezceremonialnie chwytał ją za nadgarstek i prowadził w pobliskie krzaki. Niektóre z niewiast próbowały się szarpać, lecz zwykle wystarczyło jednak wymierzyć im kilka policzków bądź klapsów, by zmusić je do posłuszeństwa. Z rzadka w obronie swojej córki lub młodej żony występował któryś z mężczyzn. Wtedy dla orków zaczynała się dopiero prawdziwa zabawa i jakże okrutna.

Tym razem Marduk odnalazł wśród tłumu młodą, może 16 letnią dziewczynę, chowała się, lecz jego bystre spojrzenie spostrzegło rysujące się pod brudną obszerną szatą kobiece kształty. Nie mogła się przed nim chować. Nikt nie mógł...
Z paskudnym uśmiechem wielki ork podszedł do niewiasty, roztrącając zgromadzonych dookoła niej mężczyzn. Nikt z jej pseudo ochrony nie odważył się stawić mu czoła.

Jedynie dziewczyna uniosła dumnie głowę, dobrze wiedząc co ją czeka. Nie spuściła wzroku, gdy napotkała spojrzenie ogromnego orka, herszta, który wybił jej miasto, zamordował rodziców i rodzeństwo. Widziała to wszystko z swego ukrycia.

Ork sięgną do jej szat, rozrywając brudne płótno, tylko by odsłonić pod spodem bogato zdobioną suknię. Marduk kiwnął głową, jakby dokładnie tego się spodziewał.

Gdy wziął ją za rękę, nie opierała się. Wyprowadził ją z tłumu, minął straż i ruszył w stronę nieodległego gaiku.

- Rozbieraj się! - warknął, gdy znaleźli się poza widokiem.- Nie chcę ci podrzeć sukni. Innej nie dostaniesz.
Dziewczyna zaczęła rozwiązywać swą szatę drżącymi rękoma. Była naprawdę piękna. Xiu zdjęła szatę, która spłynęła na wysuszoną przez wczesnojesienny skwar ziemię. Stała przed nim naga, drżąc ze strachu, a mimo to wpatrywała się w niego nieugięta płonącymi oczyma w kształcie migdałów.

***

Marduk, siedząc na swym tronie podrapał się po kwadratowej, szerokiej szczęce. Tak to była ona. Zabrał ją dla siebie. Służyła na jego dworze. Mimo to nigdy nie poznał jej imienia. Ostatnio znów go długo nie było, dawno nie brał tej księżniczki do swej alkowy. Postanowił to dziś nadrobić.
Marduk wstał, uwolniony od jego ciężaru kościany tron zaskrzypiał głucho.

Nie zdążył zrobić kroku, gdy w hali tronowej rozwarły się liczne portale. Z magicznych bram wyskoczyli skrytobójcy Mulhorandu. To bogowie go zauważyli i wysłali swe sługi.
Walka była niezwykle krwawa i zajadła, lecz równocześnie krótka. I nie chodziło wcale o niego. Celem była Xiu. Atak na jego osobę miał tylko odwrócić jego uwagę od tych, co mieli wykraść dziewczynę.
Nie udało się. Marduk był szybszy, niż się spodziewali.

Co było w niej tak ważnego? Ten, który chciał ją uratować, miast tego skazał ją. Gdyż teraz Marduk przyjrzał się jej uważnie. Zdzierając z niej jej tajemnicę, każdą zasłonę. Bolało. I to bardzo. Lecz nie tak, jak to, co miało nastąpić potem.

***

W namiocie...

- Ja... - zaczęła Xiu niepewnie. - Powinnam cię nienawidzić. One ze mnie szydzą... - Tu Xiu nie odważyła się spojrzeć na Darię i Ninę -lecz nie potrafię. Taką mnie stworzyłeś panie. Jestem twoja. Zawsze. - Xiu przytuliła się bardziej. Zamilkła na chwilę.
- Lecz... - zaczęła cichutko, niepewnie. - To już tak długo trwa. Proszę... przerwij nasze cierpienie... -

Marduk zasępił się. Czuł żal. Skrzywdził te dziewczęta tak okrutnie... I po co? By stworzyć z nich broń, przeciw bogom Mulhorandu? Krew z ich krwi, by ich zgładzić...
Było ich więcej. Dużo więcej. Lecz tylko te trzy przeżyły. A i nawet tego do niedawna nie był pewien.

***

Tysiące lat temu....

Samotna wieża wznosiła się z morskiej toni. Fale biły wściekle o mury, jakby wiedząc, że plugawy twór bezcześci świętość wody. Wiatr szalał między poszarpanymi blankami.
Jak daleko oko sięgało, było tylko morze. Marduk postawił swą wierzę w najmniej dostępnym miejscu na Torilu. Daleko od jakiegokolwiek lądu. Wśród zdradliwych prądów i ostrych podwodnych skał.
Wiatr nie był w stanie zagłuszyć krzyków i rozpaczliwego przepełnionego absolutną agonią wycia uwięzionych tu bożych dzieci.

Marduk zapisywał coś w księdze. Wyniki kolejnych badań. W laboratorium śmierdziało. Wpadająca przez wąskie okno morska bryza nie była w stanie usunąć odoru krwi i fekaliów. Przyzwyczaił się. Jego badania były ważniejsze, niż komfort.

Na zimnym metalowym stole leżała dziewczyna. To była Xiu. Była naga i drżała z zimna i przerażenia. Płakała cicho. Wiedziała już, że nie wolno mu przeszkadzać krzykiem, czy błaganiem. Wtedy było tylko gorzej.

Marduk odłożył pióro. Spojrzał na dziewczynę. Patrzył na nią, jak na robaka pod szkiełkiem. Potem przesunął spojrzenie na stojące na sąsiednim stole słoje. W mętnej cieczy pływały w nich odrażające stworzenia. Pozyskane na różnych planach pasożyty i symbionty. Wszystkie starannie dobrane do tej właśnie dziewczyny. Do tego obiektu, bo tak właśnie wtedy o nich myślał.

Marduk podszedł bliżej. Ignorując dziewczynę, skupił się na słojach. Coś sprawdzał, dziewczyna nie mogła dostrzec.

Czasem unosił jakiś słój. Xiu widziała coś co przypominało ogromnego kleszcza, złowrogo zaciskającego żuwaczki. Słyszała od innych, jak to jest, gdy to coś wpełza pod skórę. Wzdrygnęła się.
Marduk uniósł inny słój. W nim znajdowało się coś, co przypominało kobrę. Lecz składającą się z surowych mięśni, niczym nie okrytych. I o tym Xiu słyszała. Zacisnęła odruchowo szczęki. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że Marduk wyrwie jej język wkładając to ohydztwo na jego miejsce.

Wreszcie wybrał jeden. Otworzył go i zanurzył w lepkiej cieczy swoją dłoń. Gdy ją wyciągnął, trzymał coś długiego i białego. Jakiś rodzaj tasiemca, o długim oślizłym ciele, z którego co jakiś czas wyrastały niby płetwy pełne zadziorów. stwór był ślepy, z obu stron zakończony paszczami pełnymi malutkich lecz ostrych ząbków. Miękkie ciało grube na jakieś trzy, może cztery palce.
Marduk zaprezentował stwora przerażonej Xiu. - Wiesz co to jest? - odczekał chwilę. Lecz dziewczyna tylko przecząco pokręciła głową. - Uczyni cię silniejszą. Zobaczysz, polubicie się. - obiecał.

- A teraz otwórz usta. Szeroko - nakazał.
Dziewczyna nie posłuchała. Przeciwnie, zacisnęła szczęki.
Marduk westchnął. Pochwycił jej twarz drugą ręką i naciskając, zmusił do rozwarcia szczęk. Podprowadził oślizgłego tasiemca do ust. Dziewczyna wierzgała wściekle, lecz nic to nie dało. Już po chwili obrzydlistwo wpełzło jej do ust. Zaczęła się dławić. Charczała, rzucała się, łzy płynęły po policzkach. posmarkała się.... a stwór nieubłaganie pełzł w dół przełyku. Tasiemiec poruszał się tak okrutnie powoli.
Xiu nie mogła nabrać powietrza, dusiła się. Zrobiło się jej ciemno przed oczyma.
Wreszcie, machając na boki, wślizgnął się ogon, wpierw do ust, potem poprzez przełyk aż do żołądka i dalej.
Dziewczyna nabrała łapczywie powietrze. A potem wymiotowała.
Nic jej to nie dało.

- Bądź wdzięczna, iż wprowadziłem go tą stroną. - rzekł surowo.

Potem troskliwie starł jej żółć z ust. skwapliwie oczyścił. A potem położył świeżą mokrą szmatkę na czole, by nieco jej ulżyć.
Wiedział, że najgorsze dopiero nadchodzi. Teraz pasożyt uwinie sobie gniazdko w jej jelitach. To potrwa trochę.
Xiu szarpnęła się spazmatycznie. Chciała skulić, by choć trochę zmniejszyć ból podbrzusza. Niestety, była przywiązana do stołu.
Zawyła rozpaczliwie.

Marduk coś zanotował w swej księdze i zostawił rzucającą się z bólu Xiu samej sobie. Wyszedł. Ona została sama z swym rozsadzającym wnętrza bólem. Wpadająca przez wąską szczelinę okna morska bryza nie dawała ukojenia. A jej krzyk unosił się nad wściekle trzaskającymi o skały falami.

- Chcę nad nią popracować - odezwał się gulgoczącym głosem stwór - jest obiecująca.
Marduk obrzucił monstrum wrogim spojrzeniem. Zapach rozkładu unosił się wokół niego. Ogromny, wiszący w powietrzu, składał się z niewiele więcej jak groteskowej twarzy i licznych ramion, kończących się w chirurgicznych narzędziach z jakiegoś koszmaru. Ziemi trzymał się czterema grubymi łańcuchami, zakończonymi ostrymi hakami. To był Sibriex. Jeden z potworów zniewolonych przez Marduka, by wspierały go w jego eksperymentach.
- Wpierw odejmę jej ramiona - Sibriex poruszył ogromnymi skalpelami, które zaklekotały o siebie metalicznie - przytwierdzę silniejsze, z ciała demonów. Potem wydłubię jej oczy. Najpierw jedno. Powoli, bardzo powoli, by mogła się rozkoszować uczuciem. Potem dam jej kilka dni, by narosło napięcie oczekiwania na wydłubanie drugiego. Dam jej skomleć o litość. Bardzo to lubię. Jak już zabiorę jej światło, włożę na ich miejsce takie, które widzą więcej i sieją panikę. A potem. Może potem obedrę ją ze skóry. Jeśli przeżyje, okryję tłuszcz, mięśnie i kości czerwoną skórą hartowaną w piekielnym ogniu. Ach, jaka to będzie przyjemność. Będzie krzyczała, aż zedrze sobie gardło. A potem jeszcze głośniej, choć już bezdźwięcznie. O tak. Chcę nad nią pracować! Żądam tego! - zagulgotał podniecony Sibriex.
- Jeszcze nie jest gotowa. Znaj swoje miejsce! - warknął Marduk.
- Jest obiecująca. - przyznał. - Będę szkolił ją osobiście. Trzeba ją wiele nauczyć. I dobrze wytresować. Tak, odpowiednio wytresować. Dopiero wtedy oddam ją tobie. Gdy sama doceni ile w nią inwestuje. Dopiero, gdy sama o to poprosi, dopiero wtedy będziesz mógł nad nią pracować.
Sibriex skrzywił się. Był niecierpliwy.

***

W namiocie...

Cisza przedłużała się. Trzy dziewczęta wydawały się wstrzymywać oddech. Czekały na odpowiedź.

- Proszę... - przemówiła wreszcie Xiu z mokrymi od łez oczyma.
- Zwróć nam dusze, zwolnij i pozwól wreszcie odejść w zaświaty... Jeśli nas kiedyś kochałeś, daj nam proszę odejść panie. Daj nam wreszcie spoczynek... - szeptała Xiu drżącym głosem.

- Nie potrafię... - przyznał Marduk z rozpaczą w głosie. Co miał im powiedzieć? Że ich dusze dawno są poza jego zasięgiem. Że nie potrafi złamać zaklęć i rytuałów?
Lecz mógł spróbować im ulżyć. Zmniejszyć ból... Może....

Nie dostał szansy.

- Więc giń! - zawyła Daria. Iluzja prysła. Żal ścisnął serce Marduka widząc ją taką, jaką ją stworzył. Niby nadal była to ta sama śliczna dziewczyna. Lecz teraz za jej plecami rozłożyły się błoniaste skrzydła. Jedno złote oko z tęczówką w kształcie klepsydry, drugie krwiście czerwone z absolutnie czarną tęczówką. Długie szpiczaste uszy, z wyrastającymi w tył, niczym wachlarz kolcami. Dolna szczęka została zastąpiona większą, pokrytą łuskami, z bardzo ostrymi dużymi kłami.
Z jej torsu wyrastały liczne ramiona, podobne do długich macek , zakończone trzema szponiastymi palcami. Marduk znał konkretną liczbę: 8.
Z pleców zaś wystawały długie macki, zakończone ostrymi hakami. I tu Marduk znał konkretną liczbę: 24.
Nogi Darii przypominały tylne odnóża świerszcza. Stworzone by jednym susem przenosić ją na ogromne odległości.

Marduk uniósł się błyskawicznie. Za wolno jednak. Potężna magia uderzyła w niego. Jego zabójczynie nie były groźne tylko w zwarciu wręcz. posiadały inne dary. Udoskonalone przez niego samego i treserów, których sprowadził dla nich. Marduk runął do tyłu, odrzucony magicznymi pociskami.

Nina uniosła się gibkim gładkim ruchem. Również ona przybrała swoją prawdziwą postać. Miała te same oczy co Daria. Czerwoną skórę, z widocznymi bliznami po przeszczepie. Z ust wysunął się długi jęzor z martwego mięsa, którego dotyk skutecznie paraliżował każdą ofiarę. Nogi miała długie, z wieloma stawami. Stworzone, by szybko biegać. Nie miała skrzydeł, za to z jej kręgosłupa wyrastała duża ilość długich macek. Zakończony długim trującym kolcem ogon prawie ginął w gmatwaninie wijących i strzelających dookoła macek. Jej ręce zamieniono na ramiona ghula, których dotyk skutecznie unieruchamiał ofiarę. Głowa z tyłu była wydłużona, a mózg wyrastał na wierzch. Na piersiach miała żywy pancerz, trochę przypominający skórę rekina. Marduk wiedział, że symbiont wgryza się wieloma mackami w jej ciało. Chroni, lecz i pożera, wysysając żywotne soki z dziewczyny.
- Jeśli nie możesz nam dać wiecznego spoczynku, jeśli nie chcesz zwrócić dusz, to rozszarpiemy i twego ducha, panie! - syknęła Nina, ostatnie słowo praktycznie wypluwając wraz z zbierającą się w jej ustach flegmą.

Nina skoczyła do przodu, jej pazury i kolce lśniły od trupiego jadu. Nie sięgnęła Jenak swej ofiary. Xiu wystrzeliła do przodu uderzając w siostrę. Zza pleców Xiu wyrastały skrzydła o białych piórach, podobne do tych, jakie noszą erinyes. Ptasie, z pazurami na górnym zgięciu. Miała te same oczy co pozostałe. Cztery smukłe ramiona, nie tak długie, za to niezmiernie silne, zakończone ostrymi pazurami o długości sztyletów. Z jej ust wystrzelił długi język z ostrym kolcem. Również jej skóra została przeszczepiona. Choć o podobnej karnacji, jak jej naturalna skóra. Z kręgosłupa wyrastały, przebijając się boleśnie przez ciało kostne wypustki. Widać było nadal blizny po wyjęciu oryginalnego kręgosłupa i zastąpieniu go tym... bardziej giętkim, potrafiącym się rozciągać. Sam kręgosłup przechodził gładko w długi, podobny do bicza ogon. Na środku jej czoła umieszczone było trzecie oko. Które otwierając się, omiotło Ninę polem anty magii. Dodatkowe kilka par widmowych ramion rozwinęło się, by sięgnąć w głąb Niny, przenikając jej pancerz i ciało.

Jednak i Nina nie pozostała dłużna swej siostrze. Obie dziewczęta zakotłowały się. Szpony i haki szarpały ciało. Kły rwały mięso.

Marduk podskoczył na nogi. Chciał doskoczyć i rozdzielić Ninę i Xiu, lecz wtedy dopadła go Daria.

Również na zewnątrz rozpoczęła się jatka. Setki tysięcy stalowych demonów wystrzeliło z łuków lub runęło na cień Marduka. Podobnie smoki i anioły. Niebo przeszyły wyładowania magii i smoczego oddechu.
Lecz oni wszyscy nie władali czasem. Nie mieli szans. Cień Marduka uruchomił sekwencję zapętleń. Zatrzymywał czas, rzucał swe moce i powracał na chwilę do normalnego nurtu, tylko po to, by przed wyjściem znów wrócić do zatrzymanego czasu. Rzeka czasu trzeszczała aż od nagromadzonego paradoksu.
Skutek był taki, iż w tej samej chwili pojawiły się przywołane przez cień Marduka stwory. Głównie były to Thelihydry. Abominacje przypominające pospolite hydry, jednak oślizgłe i pokryte śluzem, smoczymi łuskami, a z ich długich karków wyrastały paszcze o czterech mackach, zupełnie bez oczu
W powietrzu szybowały dream master quori atakujące grupami anioły i smoki.
Pole walki przeszyły liczne ściany ognia. Ziemią wstrząsnęły trzęsienia, a na niebie pojawiły się liczne wyładowania.
Z wysokości spadały głazy.
 
Ehran jest offline  
Stary 28-07-2019, 22:11   #30
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Wewnątrz namiotu trwała wściekła walka. Czas zatrzymywał się to przyśpieszał. Może w trójkę, były by w stanie zabić Marduka. Lecz Xiu dała swemu ukochanemu panu czas. Sama Daria nie mogła się z nim równać. Choć potrafiła go zranić.

Ostatecznie Marduk zagłębił swe kły w gardle dziewczyny. Czuł kwaśną, przemienioną krew w swych ustach. Spoglądał, jak oczy tracą blask i bieleją. Odrzucił truchło i bezzwłocznie runą na Ninę. Za późno. Xiu upadła krwawiąc z wielu ran. Marduk wbił szpony w kręgosłup Niny i wyrwał go z przerażającym chrzęstem.

Potem uklęknął obok Xiu. Jego dłonie zalśniły błękitno od leczącej magii, lecz Xiu zgasiła je jednym spojrzeniem swego trzeciego oka.
- Nie panie. Proszę... daj... daj mi odejść...
Marduk nie wiedział co rzec. Skinął jedynie,nie ufał swemu głosowi. Gardło miał zasznurowane.
Pogładził dziewczynę czule po policzku. Czuł jej lepką krew pod palcami. Wsłuchiwał się w ostatnie uderzenia serca. W ostatni urwany oddech.
Jeszcze przez chwilę spoglądali sobie w oczy. Bez dalszych słów. Nie było już nic, co mogli sobie powiedzieć.
Marduk wyciągnął rękę i zamknął martwe oczy. Xiu wyglądała tak pogodnie. Próbował okłamać siebie samego, iż tylko śpi. Pojedyncza łza spadła na jej czoło. Na więcej, nie było go stać.

 
Ehran jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172