Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-10-2019, 22:07   #41
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
W momencie gdy wojownik dokończył swą myśl, na zewnątrz zapanowało wielkie poruszenie, pomieszane z wystraszonymi krzykami strażników. Do gospody, jakby nigdy nic leniwym krokiem wszedł potężny leopard, wolnym krokiem zmierzając w kierunku kapłanki. Dosłownie parę kroków przed nią przysiadł i zwrócił swój pysk w stronę jej oblicza, przyglądając się tabaxi niezwykle inteligentnym spojrzeniem, zamiatając podłogę ogonem w prawo i w lewo.



Zamieszanie na zewnątrz szybko wychwyciło jej wygięte bok, długie ucho ale widok Leoparda zaskoczył tabaxi zupełnie. Przechyliła twarz ukośnie przyglądając się z zaciekawieniem i zapominając na moment o całym tym temacie Farshida. Odruchowo poruszyła wąsikami, niuchnęła nosem i uniosła nieco ogon, jego koniec zawijając raz w jedną raz drugą stronę, by w końcu uśmiechnąć się.

- Kogo my tu mamy? Kto tak straszy ludzi? - Nieznany i nietypowy gość ich był na tyle pocieszny i spokojny że kapłanka nie czując żadnego lęku usiadła naprzeciw wielkiego kota na podłodze. Turkusowe oczy Yasumrae zatrzymały się na oczach zwierzaka, po czym wyciągnęła dłoń by pogłaskać go delikatnie po tym pięknym futerku. Wtedy też tabaxi miauknęła krótko jak najprawdziwszy kot, co mogło zabrzmieć nieco troskliwie, choć tylko koty wiedzą jakie miało znaczenie.
Zwierzę zwróciło także uwagę bardki, która zaskoczona była nie tylko jego samą obecnością, ale i zachowaniem.
- Jest dość spokojny jak na takiego drapieżnika, pewnie jest oswojony. - podeszła bliżej widząc, że wielki kot nie wykazuje wobec tabaxi złych zamiarów i ostrożnie wyciągnęła rękę chcąc pogładzić go po łbie.
- Cześć “mały”, a gdzie twój właściciel?

Na zewnątrz znów dało się usłyszeć zamieszanie, choć tym razem przepełnione szmerami, nie krzykami. W drzwiach stanął mężczyzna. Wysoki, górujący nad większością ludzi, z sięgającymi do ramion czarnymi włosami, częściowo związanymi, i krótką, równie czarną brodą.



Odziany był w luźne ubrania, chroniące przed ciepłem pustyni; przeplatające się ze sobą warstwy koloru czerni i szarości, luźne spodnie, i obszerne, rozcięte rękawy, przez które można było dostrzec zarys dobrze zbudowanych mięśni… i blizny. Na jego ramiona narzucony był krwistoczerwony płaszcz. Jego westchnienie niosło się przez całą karczmę. Tak samo jak jego głos, głęboki, i spokojny, niczym ocean.
- Naveed… - na dźwięk imienia, Leopard odwrócił na moment głowę, po czym zignorował mężczyznę, jak i bardkę, zbliżając się bardziej do Tabaxi, pozwalając jej się głaskać… wręcz się o to dopraszając - Rozmawialiśmy już o tym. Pamiętasz Yarvad? Ja wiem że ci idioci sami zaczęli, ale krew trzeba było sprzątać przez dwa dni.

Kiedy mężczyzna zaczął podchodzić bliżej do kota, można było zauważyć inne szczegóły. Jego krok był pewny, jak gdyby był przyzwyczajony do ludzi ustępujących mu drogę. Ta sama pewność siebie emanowała z jego postury; zrelaksowany, wyprostowany, człowiek który wiele razy spojrzał śmierci w oczy, i stawił jej czoła bez mrugnięcia okiem. Tejże oczy, bladozielone, omiotły całą karczmę, badając, oceniając. Kto jest zagrożeniem, na kogo trzeba uważać, kto budzi zainteresowanie… Był uzbrojony. Miecz u pasa, prosty, bardziej narzędzie niż broń. Przewieszona przez plecy glewia z kolei jest inna, zdobiona na drzewcu obrazami smoków i lwów, z ostrzem które przypomina dzieło sztuki. Medalion, w kształcie zaciśniętej pięści, zwisający z szyi, wydawał się ważny, choć ciężko było stwierdzić dlaczego. Spojrzał na obie kobiety, i uśmiechnął się.
- Ale przynajmniej gust dalej masz dobry. - wojownik przykucnął przy Leopardzie i spojrzał na kobiety raz jeszcze, tym razem dokładniej. Teraz, kiedy był bliżej, od jego ubrań można było poczuć bardzo wątły zapach świeżego dymu. Wydawał się emanować z płaszcza. Na dłużej zawiesił spojrzenie na medalionie Bastet, zdobiącym Tabaxi, i skinął ze zrozumieniem głową, patrząc na nią, i na kota.

- Ach… czyli o to chodziło. Faktycznie, minęło dość sporo czasu. - powiedział, powoli drapiąc Naveeda za uszyma, z zainteresowaniem obserwując Yasu. Kot zdawał się tolerować tylko dotyk jego, i kapłanki.
Gdy Naveed spojrzał na nawołującego jego imię mężczyznę, tabaxi też odwróciła głowę i tak dwa kocie łebki patrzyły przez moment na niego. Kiya skrępowała się jednak trochę gdy zrozumiała, że tych dwoje coś łączy. Ludzie bywali bardzo zaborczy i różnie reagowali na to że ktoś rościł sobie prawa do “ich” zwierzęcia. Tyle że duży kot napraszał się o jej dotyk tak uporczywie że nie przestała, głaszcząc go bardzo powoli. Jej ciekawski wzrok skupił się teraz na patrzącym w jej stronę obcym mężczyźnie. Jego czworonożny kompan był strasznie pocieszny i najwyraźniej to wystarczyło by odwzajemniła się Naveedowi ocierając swoim kocim policzkiem o jego własny. Przez chwilę nie mogąc opędzić się od jego zainteresowania, zachichotała i z trudem próbowała wrócić wzrokiem do mężczyzny który do nich zawitał. Cały widok pewnie wyglądałoby niezwykle uroczo, gdyby nie blade ciało Nyliana leżące nieopodal.
Zachowanie przybysza wydawało się eladrince trochę dziwne. Cały czas rozmawiał z tym wielkim kotem, a ją i jej przyjaciółkę potraktował jak znajdujące się wokół Leoparda posągi.

Postanowiła przerwać tę lekko niezręczną sytuację i zwróciła się do tajemniczego mężczyzny.
- A więc to piękne zwierzę należy do pana? - spytała lustrując wysokiego przybysza wzrokiem.
Leopard spojrzał na bardkę urażonym wzrokiem, i wrócił do skupiania się na kapłance. Mężczyzna zaś roześmiał się, w odpowiedzi na pytanie.
- Naveed nie należy do nikogo, ale pracujemy razem, tak. - spojrzał, dalej rozbawiony, na kota, który właśnie nadstawiał się kapłance do pogłaskania, nie odrywając od niej wzroku. - Bardzo szanuje Bastet. Nie jestem pewny czy rozumie dość by ją czcić, ale jest dużo bardziej inteligentny niż przeciętny kot, więc kto wie? Nie widział jednej z was... - tu skinął głową w kierunku Tabaxi - … od dłuższego czasu. Pewnie dlatego tak się łasi.

Wojownik wstał, i skłonił się dwójce delikatnie. Nie był to wyrafinowany dworski ukłon, bardziej krótkie skinięcie głową. Wydawał się dość sztywny, jak gdyby mężczyzna nie był przyzwyczajony do tego typu gestów.
- Ardeshir Al-Asad. Wybaczcie późne przedstawienie się. A Naveeda już znacie.
Andraste podniosła się i dygnęła grzecznie w kierunku mężczyzny.
- Andraste Ravalar. Wybacz za to co powiedziałam wcześniej. To wspaniałe, że traktujesz Naveeda jako swego towarzysza, a nie… własność. Nie miałam zamiaru urazić ciebie, ani jego. - dziewczyna spojrzała na majestatycznego kota. - Wybaczysz mi śliczny?
Tymczasem tabaxi zaczęła śmiać się od napastliwości zwierzęcia, ostatecznie jednak prostując swoje kocie łapki i wstając, by przywitać nieznanego wędrowca. Radość jaka opanowała leoparda i dzielenie się z nim tak prostą czułością sprawiła że zapomniała że nie jest sama w pokoju, a na oficjalnej misji, i kapłanką którą niby obowiązuje jakaś tam etykieta. Szczerze mówiąc zawsze gardziła nią i nie chodziło tylko o szlacheckie wygłupy. Wolność ceniła ponad wszystko, dlatego właśnie ciężko było wydawać jej polecenia i oczekiwać że dostosuje się do czyichś oczekiwań.

Teraz dopiero uważniej powiodła wzrokiem po Ardeshirze i widać w nim było głębokie zaciekawienie. Zakręciła ogonem ósemkę, chowając na chwilę dłonie za sobą by ukryć je przed łakomym głaskania leopardem. Andraste oczywiście nie marnowała ani chwili i już odprawiła cały ceremoniał przedstawiania się i wdzięcznego dygnięcia, za to Kiya poczuła się skrępowana. Od rana coś się działo, od trupa, po straż, a teraz gdy mieli się wymykać pojawił się on. Całkiem przystojny, choć troszkę dziwny facet który nie wyglądał jakby był tutejszy. Wydawał się.. stanowczy, ale też opanowany. Na pierwszy rzut oka nie było widać po jego twarzy emocji, a by dowiedzieć się więcej trzeba było szukać głębiej. Jak na człowieka miał eleganckie i zadbane na twarzy “futro”, silną szczękę i drobne oczy i prosty, spory nos. Wszedł pomiędzy ich zbrojną grupę jak do siebie zaraz po bandytach, ale tabaxi wyczuła od razu że nie będzie zagrożeniem.
- Miło Cię poznać, choć pewnie okoliczności mogłyby być lepsze. - Powiedziała przechylając twarz w stronę zwłok elfa z troszkę nietęgą miną. - Na imię mi Yasumrae. - urwała po czym spojrzała na leoparda. -Tu Dobra z was para.. Długo się znacie?
Naveed wydawał się bardzo rozczarowany, że Yasu nie poświęca mu więcej uwagi. A na słowa Andraste rzucił na nią okiem, po czym odwrócił się, i prychnął. Ardeshir machnął na niego ręką.

- Przejdzie mu. - Odwrócił się w kierunku kapłanki. Teraz, kiedy był pewny że Leopard nie zrobi czegoś co skończyłoby się dużą ilością zwłok, obejrzał obie kobiety uważniej. Obydwie były niezwykle urodziwe, choć w różny sposób. Elfka była piękna klasycznie. Płomienne włosy, doskonała figura. Wyraźnie wiedziała też jak posługiwać się słowami. To Al-Asadowi spodobało się już nieco mniej. Ludzie o złotych językach często ukrywali w swych słowach trucizny. Yasumrae dawała odwrotne wrażenie. Wydawała mu się niepewna, ale przez to dużo bardziej… prawdziwa. I równie piękna. Spojrzał na nią od łapek do po uszy, śledząc w jaki sposób kolory jej futra przechodziły z jednego w drugi… i przy okazji zauważając jak bardzo… kształtna była jej budowa. Starał się zapamiętać jej rysy, by móc ją później narysować. Kto wie… może nawet zgodziłaby się mu pozować? Te kolory były wprost stworzone by przenieść je na szkic. - A znamy się… będzie już że trzy lata. Czas leci. - Cofnął się o krok. Spojrzał na zwłoki elfa, potem na całą grupkę, potem w kierunku drzwi, za którymi stali strażnicy. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
- Tak… okoliczności mogłyby być lepsze. - powiedział, zamyślony - To co powiem zabrzmi dziwnie… ale czy potrzebujecie pomocy w opuszczeniu miasta?
- Tak jakbyś zgadł, ale kwestię pomocy to lepiej omówić z tym panem - Andraste wskazała na Nadala. - Facet nie lubi niespodzianek i kiedy plany nie idą po jego myśli.
Kapłanka zaś spojrzała nieco podejrzliwie na faceta który bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności pojawił się oferując im pomoc w potrzebie. Zakręciła wąsikami i powiodła wzrokiem na Nadala, uznając że w kwestii takich decyzji to jest jego sprawa. W międzyczasie gdy mężczyźni mieli sobie wyjaśnić sytuację ona wróciła do Naveeda, patrząc ciekawie czy jego ślepka coś jej powiedzą i bardzo płynnym ruchem dłoni głaskała leoparda. Jedną po jego karku, drugą po szyi wielkiego kota.

Ardeshir zaś, słysząc odpowiedź Andraste, zaklął pod nosem, paskudnie, po żołniersku.
- A żeby ich zaraza zjadła… - dodał głośniej - To dlatego byli tacy chętni się zakładać.
Nadal przyglądał się mocno zaskoczony całej sytuacji. Po pewnym czasie, gdy widać już było, że odzyskał nad sobą kontrolę, zwrócił się do przybysza, wyciągając rękę na powitanie.
- Jestem Nadal El-Madani, kapitan Sułtańskiej Gwardii. Chyba powinniśmy porozmawiać w jakimś ustronnym miejscu, z dala od ciekawskich uszu ulicy. Przejdźmy do pokoi na górze - zaproponował surowym głosem, po czym zagwizdał na swojego zwierzaka, a gdy ten usiadł mu na wystawionym ramieniu, mężczyzna wyszeptał mu jakąś komendę, po której stworzonko wyleciało przez jedno z okien.
Ardeshir, słysząc słowa Nadala, skinął głową. Wyglądał na nieco rozproszonego, wyraźnie tak zaskoczony całą sytuacją jak i oni.
- Naveed. - tym razem, kiedy wypowiedział imię kota, w jego głosie pojawiły się nowe nuty, nie znoszące sprzeciwu. Leopard, który dotychczas cieszył się uwagą poświęconą mu przez kapłankę, mrucząc cicho pod jej dotykiem, drgnął słysząc ten ton. Cofnął się o krok, spojrzał Yasu przepraszająco w oczy, i skinął jej głęboko łebkiem… po czym odwrócił się, i dołączył do Al-Asada, idąc za nim krok w krok, niczym jego cień, uważny, i morderczy.
Andraste również ruszyła na górę, ciekawa tego co nowy przybysz ma do powiedzenia.
Rashad, który wyszedł na chwilę upewnić się że strażnicy faktycznie się oddalili i że nikt się na nich nie czaił przy wejściu, spojrzał nieufnie na obcego mężczyznę i jego kota.
- Dlaczego mamy ci zaufać w tym miejscu gdzie czyhają na nas zdrajcy i wrogowie? - spytał się kiedy weszli na górę za sugestią Nadala.
Wojownik i kot spojrzeli po sobie, wyraźnie zaskoczeni, po czym spojrzeli na Rashada, Ardeshir z rozbawieniem, a Naveed z politowaniem. Jeśli przejmowali się różnicą w statusie między nimi, a pytającym, nie dawali tego po sobie poznać.
- Na razie nawet nie znamy swoich imion. Za wcześnie by mówić o zaufaniu.

********

W tym samym czasie

Tymczasem zostawiona na dole tabaxi zamyśliła się, zastanawiając czy iść za resztą. Była ciekawa tego mężczyzny, ale z drugiej strony zmęczona tłokiem i gonitwą za wszystkim. Spojrzała na leżące ciało Nyliana i źle czuła się z tym jak jego śmierć zeszła na ostatni plan. Zastanawiała się czy wszyscy ludzie podchodzą do tego podobnie, ale zamiast dłużej dumać po prostu wstała i podniosła jego owinięte materiałem ciało. Nie sprawiło jej to żadnych trudności, by podnieść rosłego mężczyznę w ramionach niczym dziecko. Słyszała przytłumione odgłosy dyskusji na górze, ale nie obchodziło jej to bo ważniejsze były jej własne zasady. Drzwi gospody otworzyły się, a tabaxi wyszła z Nylianem sama, niosąc zwłoki elfa niczym wdowa. Może było to nieco ryzykowne, ale z drugiej strony mieszkańcy miasta żyli tu jakoś na co dzień nie chowając się bez przerwy po kątach. Poza tym jeśli raz porzuci się swoje zasady, można porzucić je kolejny raz. Szczerze mówiąc nie darzyła elfa wielką sympatią, ale po prostu czuła że tak trzeba zrobić i że nie godzi się inaczej. Wciąż przypominał jej się jego uśmiech i przechwałki, ale teraz zasługiwał na choć odrobinę godności.

Ramad podążał krok w krok za nią.
- Co robisz Pani?
Yasumrae przystanęła na moment, nie odwracając się, niczym w swoim transie.
- Zabieram jego ciało do świątyni, by dusza mogła odejść w spokoju do lepszego świata. - odpowiedziała spokojnie, po czym ruszyła zwyczajnym krokiem dalej.
- Bardzo to szlachetne z twej strony Pani. Szkoda tylko, że ci co za nami idą nie chcą pomóc. - zerknął nerwowo w stronę kilku strażników, którzy również podążyli za kapłanką.
- W takim razie lepiej zmiataj, jeśli Ci życie miłe. Ja nie zamierzam się cofać. - odparła cicho ale stanowczo, przez moment lekko odwracając głowę w stronę Ramada. - Bycie kapłanką to nie to co sobie wyobrażał Farshid, nie cwany sposób by napełnić se kiesę. To też zasady których się nie łamie. - Kocica choć szła dalej, zjeżyła się nieco i położyła uszy za sobą.

Wybrała bardzo uczęszczaną drogę, nie mając zamiaru chować się po ciemnych uliczkach. Symbol jej bogini nie dawał złudzeń kim była.
- Jestem tutaj by was chronić Pani. Może do tej pory nie było to widoczne, ale jestem żołnierzem oddanym służbie i z pewnością nie zostawię cię samej w obliczu niebezpieczeństwa.
- Dziękuję, jesteś odważnym człowiekiem Ramad, ale jeśli będzie trzeba nie bój się uciekać. - Tabaxi w końcu spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę i nadstawiła ucho, zmartwiona że ktoś postanowił jednak za nią podążać. By nie błądzić, kapłanka postanowiła zaczepić kilku przechodniów, by zapytać o to gdzie znajdzie świątynie Anubisa.To nie było zbyt trudne zadanie, w końcu każdy mieszkaniec miasta wie gdzie znajdują się świątynie najważniejszych bogów. Kocica podziękowała grzecznie i ruszyła za wskazówkami, prosto do nie robiącego zbyt wielkiego wrażenia budynku, przed którego wejściem stały dwa przypominające szakale posągi.

Główne wejście przybytku było otwarte i zapraszało przyjemnym, chłodnym cieniem. Yasumrae udała się wprost do środka. Minąwszy przedsionek znalazła się w sporej otwartej sali oświetlonej jedynie lampami oliwnymi, zawieszonymi przy ścianach. W tej chwili musiała się odbywać jakaś ceremonia pożegnania zmarłego, którego ciało spoczywało na granitowym ołtarzu na środku pomieszczenia, rozebrane do naga z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Był to człowiek stary, sięgający pewnie ósmej dekady życia. Dwóch kapłanów głębokimi głosami intonowało modlitwę pożegnalną, balsamując nieboszczyka. Wokół zgromadzona była grupka płaczek, wznoszących łkania ku krainie umarłych. Nieboszczyk był już ogolony, a na jego ciele wypisane było kilka zaklęć mających chronić w podróży w zaświaty. Na osobnym podeście czekały już narzędzia, służące do usuwania narządów.

Kocie oczy powiodły po wnętrzu świątyni spokojnie. Dawno nie była w świątyni Anubisa, ale nie mieli czasu by zostać i pomodlić się. Ruszyła bliżej ku kapłanom, ale zatrzymała się w pewnej odległości tak by zostać zauważona, lecz by nie przeszkodzić w ich rytuale. Uklękła z ciałem w ramionach i czekała.
Za plecami usłyszała odgłos bosych stóp na kamiennej podłodze, zbliżający się w jej kierunku.
- Witaj w przystani wędrowców Pani. W czym możemy pomóc tobie i podróżnikowi, którego przyprowadziłaś?
Głos należał do niskiego, odzianego w czerń mężczyzny w średnim wieku. Twarz jego była podłużna, a głowa ogolona na łyso. Długi nos i kręgi przy oczach wykonane barwnikiem sprawiały sprawiały, że z wyglądu przypominał sępa.

Kotka zerknęła tylko przez ramię, bo w tej pozycji nie bardzo miała jak się skłonić czy inaczej wymienić grzeczności.
- Witaj i Ty, sługo Anubisa. Dziękuję że zainteresowała Cię moja osoba. Służę Pani radości i uciechy, ale niestety wszystko to kiedyś się kończy. Ten oto mężczyzna imieniem Nylian nie uraczy już ciepła Bast, w tym świecie. Chciałabym prosić, by przygotowano go do wędrówki do świata umarłych. Nie odszedł od żywych w pokoju, lecz został zamordowany gdy służył innym swoją wiedzą i doświadczeniem. Nikt z nas nie usłyszy już jego historii, przygód i trosk, ale chciałabym by dusza zaznała spokoju. Na tyle zasłużył. - zrobiła pauzę. - Niestety nie mogę zostać na ceremonii ani ja, ani jego kompani. Nie znałam tego tu elfa dobrze, ale nie mogłam pozwolić by niepochowane ciało więziło duszę w tym świecie. Czy można liczyć na odprawienie go w dalszą drogę?
- Rzadko witamy tu elfów. Żyją długo i przeważnie odchodzą wedle własnych zwyczajów. Nie mogę ci zagwarantować, że odejdzie z należytą mu czcią. Przeważnie rodzina zapewnia podróżnikowi grób, lub opłaca odpowiednie koszty pożegnania.
- Jakie to koszta?

Kapłan spojrzał w stronę zmarłego elfa i spuścił głowę, przymykając oczy.
- Najprostszym rozwiązaniem jest wykopanie zwykłego grobu w ziemi, odpowiednie przygotowanie i zabalsamowanie zwłok, oraz odprawienie rytuału przejścia. Samo to nie powinno kosztować więcej niż dwadzieścia złotych monet. Za kolejne sto sztuk złota znajdziemy odpowiednie miejsce by wykopać i przygotować grób w skale.
Yasumrae przez moment zawahała się, by w końcu westchnąć.
- Nie mam przy sobie tyle by opłacić lepszy pochówek. Zapłacę z góry dwadzieścia, a jeśli uda się to może zjawi się ktoś jeszcze kto wyrówna kwotę za lepszy spoczynek.
Kocica ułożyła ciało na ziemi by odliczyć stosowną kwotę i przygotować monety.

Kapłan przytaknął i z pokorą przyjął pieniądze. Następnie udał się do bocznego pokoju, z którego wyszedł w towarzystwie kolejnych dwóch, odzianych w czerń mnichów, którzy nieśpiesznie podnieśli i zabrali ciało elfa.
- Dziękuję - powiedziała cicho i opadła na twarz, klęcząc i modląc się do Anubisa za zmarłego, jak i do Bastet by prowadziła ją na dobrą drogę. Gdy pokornie się modliła jej ogon wiercił się po posadzce, nie mogąc opanować od wszystkich tych trudnych nowin. Koniec modlitwy oznaczał że czas było wracać do reszty drużyny. Uniosła się i spojrzała za siebie, po czym bardzo ostrożnie podeszła do wyjścia by podejrzeć czy te łachmaniarze nie czają się na nią przed świątynią. Przy wyjściu czekał już na nią Ramad. Mężczyzna trzymał dłoń na rękojeści sejmitara i rozglądał się czujnie. Na widok kapłanki wyprostował się i skłonił.
- Kilku strażników wciąż tam jeszcze jest i obserwuje nas Pani. Wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście mają zamiar nas pilnować, nim nie odnajdą Pana Aka Manah.
Kotka położyła dłoń na ramieniu Ramada uspokajająco.
- Niech sobie obserwują, wracamy do reszty.
Tabaxi spojrzała ostatni raz za siebie, gdzie pozostawiła Nyliana po czym ruszyła kocim krokiem przez główną ulicę miasta. Liczyła że nikogo więcej nie będzie trzeba grzebać, choć przy ich misji była to wątpliwa nadzieja.

 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli

Ostatnio edytowane przez Darth : 21-10-2019 o 19:03.
Darth jest offline  
Stary 21-10-2019, 16:53   #42
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Gdy mniejsza grupa weszła wreszcie na piętro i zamknęła za sobą drzwi, Nadal wskazał na pobliski stolik i krzesła. Jego skrzydlaty futrzak przysiadł na parapecie i podrapał się za uchem, a następnie uważnie zaczął obserwować okolicę na zewnątrz.
- Zanim zaczniemy, mówiłeś coś o pomocy w opuszczeniu miasta. Zdradź nam, skąd pomysł, że potrzebujemy takiej pomocy?
Po raz pierwszy odkąd go zobaczyli, mężczyzna wygląda dość niepewnie. Jakby miał wątpliwości.
- Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie. Ale kiedy odwiedziłem wczoraj wyrocznię, i zostałem przyjęty… - odchrząknął, i zaczął mówić, bardzo monotonnym tonem, wyraźnie cytując - O świcie, kiedy słońce oświetli miasto, stań przed świątynią mego boga. Kieruj swe kroki na południowy wschód. W przybytku, do którego zaprowadzą cię kroki twego towarzysza, znajdziesz tych którzy przez ludzi pozbawionych sumienia oblegani będą. Pomóż im, a twej przysiędze stanie się zadość. Tę ścieżkę powinieneś obrać.
Naveed miauknął, jak gdyby potwierdzał słowa swego przyjaciela. Ten wzruszył ramionami.
- Precyzyjne to bardzo nie było, ale to zbyt pasujące by było przypadkiem. - Przeklął znowu cicho - Jestem winien dwójce strażników sztukę srebra. Założyłem się z nimi że nie ma możliwości by przepowiednia spełniła się szybciej niż za dziesięć lat, jeśli w ogóle.
Spojrzał na Nadala, jego oczy znowu skupione i bardzo poważne. Wydawał się przeszywać kapitana wzrokiem, badając go jako potencjalnego sojusznika.
- Jestem wierny mojej przysiędze. Chcę wam pomóc z moich własnych powodów.
Kapitan spojrzał po reszcie, po czym westchnął.
- Możemy przynajmniej na razie zdradzić ci nasze imiona. Moje i Andraste już poznałeś. To jest Roshan Shahib, Rashad z rodu Al-Maalthir oraz Akram Kain. Nie możemy ci zdradzić jeszcze celu naszej wizyty tutaj, lecz jesteśmy skłonni rozważyć twoją propozycję wsparcia, o ile rzeczywiście przeznaczenie zechciało skrzyżować nasze ścieżki.
Na dźwięk tego ostatniego imienia, Ardashir drgnął. Wstał, i podszedł bardzo powoli do najemnika, nie spuszczając z niego wzroku.
- Akram Kain? Jeśli faktycznie jesteś Akramem Kainem, te słowa będą ci znane. Jak i odpowiedź. Czy lwy ciągle śpią we wschodnich ogrodach?
Szok a następnie cień zrozumienia przeszedł przez twarz wysokiego mężczyzny.
- A niech mnie. “Obudził je zapach…”... Eeee… zapomniałem - roześmiał się doniośle - Powiedz no co tam słychać u starego lwiątka? Ciągle sieje postrach swymi kłami na prawo i lewo?
Al-Asad uśmiechnął się szczerze, i na moment, bardzo krótki, wydał się bardziej wrażliwy na ciosy. .
- Tak. I powiedział że jeśli znowu zapomniałeś całości, wisisz mu butelkę.
- W takim razie jestem dopiero jedną butelkę w plecy. Nie jest źle - powiedział i ponownie się zaśmiał - Myślę, że możemy mu zaufać. A przynajmniej wierzyć, że mówi prawdę. Zyskał sobie przyjaźń jednego z bardziej honorowych ludzi, jacy chodzą po tym kraju.
- Czyli kogo? Ty też będziesz mówić zagadkami? - Rashad wydawał się wciąż nieprzekonany.
- Pewnego owianego legendą najemnika, którego przydomek zapewne słyszałeś w wielu opowieściach. Prawdopodobnie żadna z nich nie była przesadzona. Mówię o wojowniku znanym jako Złoty Lew.
Bardka uśmiechnęła się, po czym spojrzała na swojego ludzkiego kochanka.
- Widzisz Rashadzie? Bywasz zbyt nieufny wobec nowo poznanych osób. - stwierdziła, po czym wróciła wzrokiem do ich nowego towarzysza.
- A masz już jakiś plan, jak pomóc nas stąd się wydostać? - spytała wyraźnie zaintrygowana.
- Gdybym spodziewał się że przepowiednia spełni się tak nagle, coś bym przygotował, ale jak mówiłem… nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie. - Ardeshir wyglądał na dość zmieszanego, nie przyzwyczajony do takich niespodzianek, ani do tego że los tak wyraźnie mieszał się w jego sprawy, po czym rozejrzał się po pokoju - Ale, jeśli dyskutujemy o planach, to czy nie powinna do nas dołączyć reszta waszych towarzyszy? Widzę że kapłanka gdzieś znikła.
Naveed miauknął, wyrażając aprobatę dla pytania… i pewnie mając nadzieję na więcej głaskania.
Mina Andraste zrzedła, gdy uświadomiła sobie, że jej przyjaciółka nie przyszła na górę razem z nimi.
- Została na dole… - mruknęła pod nosem w zamyśleniu. Nagle przypomniała sobie o ciele Nyliana, które się tam znajdowało… a jak bardka znała Yasu, to na pewno…
- O cholera… - mruknęła równie cicho i nie wyjaśniając towarzyszom tego co właśnie przyszło jej do głowy pobiegła na dół.
Reakcja kobiety zdziwiła Ardeshira, ale jego instynkt mówił mu że coś mogło się wydarzyć… a nauczył mu się ufać. Podążył za nią szybkim krokiem, a Naveed nie odstępował go na krok.
- Czekaj! - Nadal starał się zawołać najciszej jak potrafił - Jeśli chcesz nam pomóc to staraj się nie wyglądać jakbyś miał z nami coś wspólnego! Sami zajmiemy się tabaxi. Udawaj podróżnego, który szuka gospody. Po tym jak stąd wyjdziesz, idź jeszcze do paru innych miejsc. Gdy upewnisz się, że nikt cię nie śledzi wyczekuj aż ten mały zwierzak do ciebie podleci. Będzie miał ze sobą lokalizację miejsca, gdzie spotkasz się z człowiekiem imieniem Mustafa. Powiesz mu, że jego tragarze mają zabrać dostarczyć nowe zapasy, te same co wcześniej, do wschodniej bramy. Powiedz że dostanie dwa razy więcej niż obiecałem. Tam czekaj na nas. I niech ktoś powie sowie mistrza Orryna, by poleciała szukać kapłanki!
Ardeshir zatrzymał się, słysząc słowa Nadala… i zastanowił się przez moment. Leopard znajdujący się u jego boku prychnął, z wyraźną irytacją. Mężczyzna westchnął.
- Zgoda. Ale Naveed idzie z wami. Znajdzie ją szybciej niż ktokolwiek inny, i jeśli coś się wydarzy, zaprowadzi was do mnie. A nikt nie zdziwi się że się ode mnie odłącza. W końcu... - Uśmiechnął się do Nadala - Kto byłby w stanie naprawdę kontrolować taką bestię?
Naveed skinął łbem, i usiadł przed Nadalem, patrząc na niego z niecierpliwością.
Andraste widząc, że kapłanka zniknęła wraz z Ramadem i ciałem elfa zaklęła pod nosem po elficku. Chciała pobiec za nimi, jednak zdawała sobie sprawę, że może tym pogorszyć sytuację. Postanowiła więc poczekać, na dalsze decyzje Nadala.
- Kused. Gdzie jest Yasumrae i Ramad - El-Madani zapytał mężczyznę, lecz prawdopodobnie znał już odpowiedź, biorąc pod uwagę, że nigdzie nie było ciała elfa.
- Kapłanka zabrała ciało i wyszła. Nie mówiła gdzie idzie, ale Ramad za nią pobiegł.
- Co jest takiego w tym przeklętym mieście, że każdy co chwilę chce wychodzić sobie na spacer? Andraste, Rashad i ja pójdziemy szukać kapłanki. Sowa Mistrza Leopard pomoże nam ją wytropić. Ardeshirze, nie jestem w stanie zagwarantować, że nikt ze strachu nie będzie chciał zaatakować twojego kota, także jeśli posiadasz jakąś… smycz dla niego, dla niepoznaki, to użycz nam jej. Reszta zostaje tutaj.
- Smycz to przydałaby się na kapłankę - mruknął Roshan pod nosem, wyraźnie podirytowany całą sytuacją.
- Z tego co mówiłeś Ardeshirze, to Naveed nie jest twym zwierzakiem, tylko towarzyszem. W dodatku wyjątkowo inteligentnym i dumnym, więc pewnie nie pozwoli na jakąkolwiek smycz, prawda? - spytała mężczyznę Andraste.
- Nie. - mężczyzna spojrzał uważnie na kota, który miauknął, i kiwnął głową - Ale wie na tyle żeby się od was nie oddalać. Jeśli ktoś spróbuje go zaatakować, mówcie że jest wasz. - Naveed prychnął, a jego ogon poruszał się niespokojnie - Choć jeśli będziecie się dalej guzdrać, pójdzie ją znaleźć sam. Martwi się o nią.
- Nasze ostrzeżenia nie zatrzymają lecącego kamienia ani bełtu kuszy. Tym bardziej zaklęcia rzuconego przez maga. W mieście jest teraz wielu przyjezdnych. Część z nich to paranoiczni możni, otoczeni grupą osobistych strażników. - zaprotestował Nadal.
- A gdybym chwilowo nadała mu inną formę? - zasugerowała bardka.
Naveed spojrzał na nią nieufnie, i miauknął znowu. Ardeshir stanął obok niego, zastanawiając się nad pomysłem.
- Będzie to szybsze niż mordowanie strażników po drodze. - powiedział do kota, który wyglądał na bardzo zirytowanego. - Poza tym, albo to, albo obroża. - Prychnięcie - Tak myślałem.
Wojownik odwrócił się w stronę Andraste.
- Zgodził się. Bardzo ją polubił. Minęło trochę czasu odkąd ostatnio był tak zaangażowany. - Naveed wstał, przeciągnął się, na moment wysuwając pazury które były zdolne by rozszarpać przeciętnego człowieka na strzępy, i przeszedł się po karczmie, wyraźnie zniecierpliwiony, po czym usiadł przed bardką, czekając na to co zrobi.
Bardka sięgnęła tymczasem po swoje skrzypce i zaczęła wygrywać melodię, która jakby zaczęła wpływać na wielkiego kota. Jego postać zaczęła się zmniejszać i przybierać kształty drobnego domowego kota, jednak zachowując piękny cętkowany wzór na jego sierści.
- Teraz raczej nie będzie wzbudzał podejrzeń. - odparła elfka z trudem powstrzymując chęć pogłaskania uroczego kociaka.
Ardeshir skinął głową drużynie, widząc że sprawa jest załatwiona, i wyszedł, pilnując się by nikt go nie mógł skojarzyć z ich grupą. Nie było to specjalnie trudne; na razie faktycznie niewiele ich łączyło. Miał tylko nadzieję że nikt nie zwróci uwagi na zniknięcie Naveeda. I mocne postanowienie że jeśli nie przyprowadzą go z powrotem w perfekcyjnym stanie, głęboko tego pożałują. Lojalność. Bez tej cnoty nie da się przeżyć na szlaku.
Gwizdnął na swojego konia. Potężny ogier, koloru czerni, podszedł do niego spokojnym krokiem. Al-Asad pogładził go powoli po karku, i powiedział, bardzo cicho.
- Przepowiednia się spełniła. Jesteśmy jeden krok bliżej, Govad.
Ten w odpowiedzi zarżał, pozwalając mu spokojnie na siebie wejść. Postanowił, przynajmniej na razie, podążać za planem Nadala: Zgubić potencjalny ogon, jeżdżąc po karczmach, i spotkać się z człowiekiem imieniem Mustafa którego lokację miało mu dać… stworzonko… kapitana.
Zastanawiali go jego nowi towarzysze. Zwłaszcza kapłanka. By zniknąć w ten sposób, z ciałem… jeśli faktycznie poszła go pochować, wymagało to od niej nie lada woli, i wiary we własne zasady, choć nie było najlepszym wyborem w tej sytuacji. Z drugiej strony, nie miał nic przeciwko głupcom skłonnym walczyć o swoje przekonania. W końcu… sam był jednym z nich.
Wyglądało na to że jego droga, choć może prowadzić do śmierci, z pewnością nie będzie nudna.
-Kaplanka i ciało zniknęli… może poszła zająć się pochówkiem? Dobrze, ruszajmy bez zwłoki.. - Rashad z nutą irytacji że nie wyjaśniono mu kim dokładnie jest ten nowy przybysz, ruszył do wyjścia z karczmy.
W przejściu natknął się jednak na zaspanego, i najwyraźniej lekko zdezorientowanego gnoma, który trzymał pod pachą jakąś księgę
- Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, dlaczego nie podano śniadania, i po co stoicie przed karczmą, i czego chcieli strażnicy miejscy, których widziałem zza swojej magicznej bariery w pokoju? - Gnom poprawił okulary na swoim długaśnym nosie, smarknął głośno w rękaw swojej szaty, i uśmiechnął się. Sowa z donośnym trzaskiem pojawiła się na ramieniu, wykonując z grubsza te same czynności jak jej właściciel. Choć zamiast szaty chowaniec zasmarkał pod swoje skrzydło, to jednak całość wyglądała albo przerażająco, albo uciesznie, zależnie od gustu obserwujących. Rozczochrane włosy gnoma wystawały spod narzuconego naprędce na głowę kapelusza. Odór siarki, octu, i jakichś egzotycznych ziół unosił się wokół postaci czarodzieja, oznajmiając światu, że jegomość ten odprawiał niedawno jakieś zaklęcia, a być może rytuały - Doszły mnie słuchy, że jesteśmy...poszukiwani i niemile widziani w mieście? W takim razie przydałby się plan - oznajmił uśmiechając się pod nosem.
- [i]Póki co… znaleźć tabaxi. Kiedy wszyscy poszliśmy na górę zabrała ciało Nyliana i gdzieś zniknęła. A co do poszukiwań, to podobno zawdzięczamy to Farshidowi.
- Wystarczy….słyszałem. To były pytania retoryczne. Strażnicy dostatecznie głośno się na górze darli - uśmiechnął się gnom - ale czemu nie mamy śniadania...to zagadka wymagająca rozwikłania, prawda młoda damo? - zachichotał a przenikliwe oczy spojrzały na otaczający ich tłum przechodniów - Znaleźć tabaxi? Po co? Nic nam nie da bieganie po mieście. Znajdzie się. Duża jest. Trzeba wydostać się z miasta. Pójdę po moje rzeczy i ruszajmy - zawyrokował.
- Nadal pewnie nie zgodzi się na wyruszenie w drogę bez szukania jej, Mistrzu Orrynie, zresztą zgodziłabym się w pełni. Jestem pewna, że jeśli chodziłoby o Pana, czy o mnie bądź któregokolwiek z nas to reszta by go szukała. - zauważyła eladrinka.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 23-10-2019, 19:36   #43
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Miejskie przygody Ardeshira

Kilka godzin kluczenia po uliczkach Dumatat pozwoliło Ardeshirowi na spokojnie upewnić się, że nikt z pozostawionego przy gospodzie oddziału strażników nie śledził go. Niedługo później, tak jak zapowiedział młody kapitan, to dziwne, przypominające skrzydlatego królika zwierzę przyfrunęło do niego, lądując na jego wyciągniętym ramieniu.

Firu - stworzonko wydało z siebie melodyjny pisk, ciekawie przyglądając się najemnikowi.

Na tylnej łapie posłańca Ardeshir odnalazł przywiązaną wiadomość, która zgodnie z obietnicą Nadala wyjaśniała gdzie i kiedy ma się spotkać z handlarzem, przygotowującym zaopatrzenie karawany oraz wskazówki co do miejsca i czasu jego kolejnego spotkania z resztą jego nowych, tymczasowych towarzyszy.

Interes Mustafy znajdował się we wschodniej części miasta, praktycznie kilkadziesiąt metrów od samych murów. W obszernych magazynach pracownicy uwijali się niczym mrówki, każdy dobrze znając swoje obowiązki. Sam handlarz okazał się być pół-elfem w podeszłym wieku, któremu brakowało lewego oka oraz połowy prawego ucha. Wiek najwidoczniej jednak nie przeszkadzał żwawemu seniorowi w prowadzeniu interesu, gdyż z werwą wykrzykiwał soczyste przekleństwa w stronę swych ludzi, biegając to w prawo, to w lewo. Starzec z początku wydawał się nie do końca skłonny przyjąć wyjaśnienia Ardeshira, co do zmiany planu, lecz stanowczy ton najemnika, widok białego futrzaka i obietnica sowitego wynagrodzenia, ostatecznie go przekonały.
- Jest jeszcze jedna rzecz do omówienia młodzieńcze. Rano przybył tu pewien jegomość, domagając się by dołączyć do waszej wyprawy. I chociaż ty wyglądasz na takiego co bez problemu pokonałby bandę pustynnych zbójów, to bez obrazy, ale po stokroć wolałbym jednak tobie zaleźć za skórę, niż zadrzeć z… nim.
Mustafa dyskretnie wskazał w stronę jednego z placów wyładunkowych swego punktu handlowego. Na lektyce niesionej przez cztery niewzruszone sylwetki, na rzeźbionym krześle siedziała postać wydająca się być ucieleśnieniem dumy. Młody mężczyzna ubrany był w nienagannie czyste, dworskie szaty, a w dłoni jego spoczywała długa, misternie wykonana laska w kształcie węża. Z bliska dostrzec można było, że skóra nieznajomego pokryta była niewielkimi, zielonymi łuskami, sam zaś yuan-ti przyglądał im się z góry wyzywającym spojrzeniem żółtych oczu, które zdawały się znać tajemnice, wykraczające poza ludzkie pojęcie...



Poszukiwacze zaginionej kapłanki

Dostanie się do świątyni Anubisa nie sprawiło bohaterom zbyt wiele problemów, gdyż Nadal miał już okazję zapoznać się z ogólnym planem miasta. Do celu dotarli praktycznie w momencie, gdy Yasumrae wraz z Ramadem kierowali się w drogę powrotną. Naveed w swej nowej formie jako pierwszy pobiegł w kierunku kapłanki, miaucząc radośnie. Kapitan jednak nie wykazywał tyle pogody ducha, witając się z tabaxi.
- Zawiodłem się na tobie kapłanko. Naraziłaś swym zachowaniem nie tylko swoje bezpieczeństwo, ale również nasze i ludzi, o których nawet nie masz pojęcia.
By nie ryzykować bycia podsłuchanym przez nieprzyjazne pary uszu, poszukiwacze zdecydowali, że dalsze ustalenia omówione zostaną wraz z wszystkimi z powrotem w gospodzie. Nie zdawali sobie nawet sprawy, że z cienia pobliskiego zaułka, obserwowały ich czujne oczy Roshana, upewniającego się, że nic im nie grozi.

[media]https://i.imgur.com/RIe9VTZ.png[/media]

Gdy drużyna znalazła się wreszcie razem w miejscu zakwaterowania, mogli wreszcie przysiąść przy stole i zdecydować co dalej. Plan był prosty i zakładał, że gdy tylko każdy przygotuje się już do drogi, niezauważeni wymkną się na zewnątrz i jak najszybciej skierują w stronę wschodniej bramy, gdzie jak mieli nadzieję Ardeshir już na nich czekał. Okazało się, że ich karczma wybrana była nieprzypadkowo, gdyż w jej piwnicy znajdował się podziemny tunel, prowadzący do niewielkiego składziku, w sąsiedniej ulicy. Powodu istnienia tego przejścia gospodarz nie miał zamiaru jednak zdradzać i nikt nie miał mu w tym momencie tego za złe. Trzymając się cieni wąskich uliczek, niczym zbiegowie pospiesznie udali się w stronę wyjścia z miasta, które jak dotąd przysparzało im jedynie kłopotów.

 
Koime jest offline  
Stary 26-10-2019, 16:24   #44
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZU_c8hTYAeM&feature=youtu.be[/MEDIA]


Noc przed śmiercią Nyliana..


W gospodzie było już względnie cicho. Czasem ktoś się zaśmiał, a w tle wciąż było słychać jakieś przytłumione rozmowy, różne głosy, kobiece i męskie mieszające się ze sobą. Niedbałe kroki zagubionych stóp krzątały się z każdej strony, ale zgodnie z prawami natury wszyscy powoli spieszyli się zakończyć dzień i oddać się w objęcia Besa.
Proste drewniane drzwi otworzyły się skrzypiąc wrednie, niczym marudzenie starej wioskowej jędzy. Zaraz ciepłe światło świecy wlało się do środka, ukazując prostą komnatę wynajętą przez nich na jedną noc. Stąpała bezgłośnie, niczym utalentowany morderca, ale zarazem jej kocie łapki minęły próg elegancko i dostojnie. Nie każdy wiedział, że tak jak u wszystkich kotów, tabaxi miała tylko cztery palce u stóp. Krótkie, szarogranitowej barwy futro przechodziło w czystą biel otaczającą każdy z tych paluszków, a gdy znikała we wnętrzu, jej długi ogon pociągnął się jeszcze po podłodze. Zamknęła drzwi za sobą, odkładając świeczkę na skromny stolik i zdmuchnęła jej knot. Źrenice wielkich oczu tabaxi rozrosły się, świecąc w ciemności odbitym blaskiem księżyca rozlanym w pomieszczeniu przez okno.

Zmęczona dniem walnęła tyłek na łóżko i westchnęła, chcąc go jak najszybciej zakończyć. Cała ta afera w jaką się zaangażowała i wyprawa śmierdziała jej na milę, a plan działania zdawał się formować na bieżąco. Nie było co się oszukiwać. Jeśli coś im się stanie, nikt nie wystawi im pomnika, a kości rozsypią się zapomniane na pustkowiach. Położyła się w ubraniach na boku, rozmyślając. Natrętny ruch ogona był tylko objawem tego co zrozumiała po jakimś czasie. Nie mogła zasnąć, a nerwy drażniły grzbiet. Przewróciła się na drugi bok, potem na brzuch, ale wciąż była zbyt spięta. W końcu zerwała się na nogi jakby właśnie stanęła na czele niewidzialnej armii i zamarła niczym posąg. Oto ona, która nie zsikała się ze strachu na widok wielkiego Roca, teraz trzęsła się bojąc własnej przeszłości i przyszłości. W jednej chwili elegancko ubrana kocia kapłanka zgarnęła swój bukłak i otworzyła szerzej drewnianą okiennicę, a gdy ta tylko ustąpiła, dała nura w ciemność nocy. Przez chwilę jeszcze ogon kapłanki pomagał jej uchwycić równowagę nim wciągnęła łapy za sobą, a komnata została pusta.

Tej nocy, choć wciąż ubrana niczym kapłanka, zrzuciła z siebie brzemię wyuczonego człowieczeństwa. Czuła się tak samo jak lata temu, gdy pierwszy raz wyruszyła na północ. Wolna, gdy chłodne powietrze muskało jej futro w biegu. Niezależna, gdy nie pytała nikogo o zgodę i opinię. Dzika, łamiąc ludzkie zasady i nie wstydząc się swojego kociego ciała. Naturalna, biegnąc po dachach obcych mieszkań raz na czterech raz na dwóch łapach, skacząc od jednego do drugiego tak samo jak robiła to lata temu. Teraz nikt jej nie oceniał, nie rzucał kąśliwych uwag i nie rościł sobie żadnych oczekiwań. No prawie nikt.

- Hej skurwielu, złaź z mojego dachu albo przetrącę Ci kości! - Ktoś wydarł się z dołu gdy zeskoczyła na jego dom z innego, nie doceniając faktu że tabaxi na dachu na pewno przyniosłaby szczęście całej rodzinie! Sobie samej jednak tabaxi nigdy szczęścia nie przynosiły, dlatego Yasu czym prędzej czmychnęła nim dosięgnąłby ją gniewna ręka gospodarza. Przez jakiś czas kicała tak, bez większego celu, byle poczuć się jak dawniej, a gdy w końcu znużyło ją zwiedzanie miasta z perspektywy dachów, a uśmiech na kociej buzi opadł, zatrzymała się. Znalazła sobie wyjątkowo wygodne miejsce, kładąc się na płachcie rozciągniętej jako zadaszenie przy jednej z kondygnacji budynku jakiegoś bogatego człowieka którego domostwo miało aż trzy piętra. Jej kocie stópki i koniec ogona zwisały za materiał, podczas gdy Kiya położyła się na plecach uspokajając oddech i patrząc w gwiazdy. Zdecydowanie czuła się lepiej tutaj, na dachu obcego domu, niż zamknięta w wynajętym pokoju gospody.

- Apep? - Wyszeptała pod nosem, trzepocząc powiekami jakby chciała odgonić jakąś nocną marę.


Przez moment zdawało jej się że widzi ogromnego węża pełzającego przez nocne niebo, ale gdy tylko zamknęła oczy na moment demon zniknął.
- Czy to możliwe..? - zapytała samą siebie, wtulając grzbiet bardziej w naciągnięty jej ciężarem materiał płachty, a kocie uszy dziewczyny nastroszyły się czujnie. Apep był symbolem chaosu wprost ze świata potępionych, wężem który wciąż próbuje zatrzymać słońce w swojej wędrówce walcząc z Bastet która je chroni.
- Pani Uciechy, Bast, nie pozwól by Apep zatrzymał dziś słońce. Nie pozwól by nie powstało ono już ani dla mnie, ani dla kogokolwiek innego. Chroń nas przed demonami. Pozwól nam wciąż.. cieszyć się.. Cieszyć się życiem?

Modlitwa tabaxi zarwała się wraz z niepewnością płynących z jej ust słów. Zrozumiała że przecież jej życie nie cieszy już od dłuższego czasu, karmiąc tylko przebłyskami które dawały tyle nadziei by wciąż trwać i liczyć że wszystko może się odmienić. Poczuła przygnębienie, ale nie mogła pozwolić sobie na słabość gdy Apophis jak go też zwano czaił się w mroku. Jeszcze raz spróbowała wypatrzeć węża na niebie, ale nadaremnie.
Zrobiło się trochę chłodno, na co kapłanka wspomniała Farshida, wyobrażając sobie jak wolałaby być teraz w jego objęciach. Wyobraziła sobie dotyk jego dłoni, masujących jej poduszeczki u łapek, a potem uśmiechnęła się zarumieniona na wspomnienie ich wspólnej nocy. Odruchowo dotknęła karku, wyobrażając sobie ten silny i pewny chwyt męskiej dłoni, jak i to gdy dotykał jej ogona. Z drugiej strony był dość irytujący, a słowa które rzucił do niej na targu dziwaczne. Czemu w zasadzie się z nim przespała? Myśli kołatały się w jej głowie dość chaotycznie, gdy próbowała ustalić co się w zasadzie stało. Spędzili razem tylko jedną noc, a tak to nawet niewiele rozmawiali. Sam seks był dobry, ale czy cokolwiek znaczył? Raczej nie. Wyglądało na to że każde z nich w ten sposób zaleczyło jakiś skrywany wewnątrz stres, udając się na wyprawę która może być ich ostatnią. On od początku patrzył na nią jak na kobietę, nie zaś jak zwierzę i sprawił że dała się uwieść. Kapłanka wypuściła powietrze z ust z rozbawieniem. Wielce mu nie utrudniła tego zadania, jako że długo już była sama i też tego chciała.

Dobyła teraz bukłak zabrany ze sobą i upiła z niego nie odrywając wzroku od gwiazd. Silny i słodki smak wina rozluźnił jej ciało, a szorstki koci język łapczywie oblizał jeszcze dzióbek. Yasumrae miała słabość do smakowych alkoholi i ta jedna rzecz wyciągnięta z ludzkiej cywilizacji przypadła jej do gustu bardziej niż inne. Lubiła nieco otępić swój umysł i nie myśleć więcej niż powinna.

Niespodziewanie zamyśliła się nad tym że mimo że jest tak inna, wciaż znajdzie się taki Farshid który będzie jej pragnął fizycznie, niczym ludzkiej kobiety. Czy wolałaby by był to męski tabaxi a nie człowiek? Może, ale odkąd zamieszkała pośród ludzi nie poznała ich tak wielu, a jakoś żaden nie zaciekawił jej charakterem na tyle by być kimś więcej. Dziwnym zbiegiem okoliczności więcej razy była z ludźmi niż dzieliła łoże z tabaxi. Nie przeszkadzało jej to jakoś specjalnie wcześniej, ale teraz uznała to za nieco smutne. Tak samo jak to że szlachcic chyba stracił nieco nią zainteresowanie.

- Czego ja w zasadzie chcę od życia..? - wyszeptała zamyślona.

Upiła znów nieco wina i pomyślała o Andraste. Dziwna, nietypowa elfka i jej przyjaciółka zarazem była na nią bardzo zła za to jak “zniszczyli” jej namiot ona i Farshid. Yasu nie rozumiała czemu dziewczyna aż tak na nią wybuchła, w końcu to nie jest coś nad czym można panować w takich chwilach. Poza tym byli na środku pustyni i ciężko byłoby znaleźć sposób by od razu przywrócić mu dawną świetność. Trochę było jej przykro, ale nie żałowała i gdyby mogła, podrapała by po nim jeszcze raz.

Jakiś wietrzyk zasyczał przemykając między budynkami poniżej wylegującej się tabaxi.

Zaczęła myśleć o tym co tu robi i jak to się skończy. Wyruszyła na tą wyprawę mając gdzieś dobro sułtana i jego dynastii, ale chcąc zrobić to co sama uzna za słuszne. Trochę też, ze względu na Andraste. Gdy usłyszała że jej przyjaciółka podejmuje się tak szalonego wyzwania, bała się o nią. Yasumrae nie ufała nikomu obcemu, a szczególnie tym którzy piastowali jakieś wysokie stanowiska. Nadal, Sułtan, Wezyr.. wszyscy wydawali jej się podstępnie nimi manipulować byle ugrać swoje i wtedy porzucić. Tych którzy wierzyli w ich słowa uznałaby za głupców. Nikt jej nie będzie mówił jak wygląda świat, co jest dobre a co złe. Ona sama spojrzy, oceni i postąpi wedle własnego uznania. Przez cały okres podróży niespecjalnie wykorzystywali swój autorytet jakim musiał cieszyć się kapitan Sułtańskiej straży, tak jakby wcale nie byli na jego nadzwyczaj ważnej misji. Czasem kocica zastanawiała się czy Ci ludzie w ogóle mają jakiekolwiek wpływy i rzeczywiście piastują swoje stanowiska, skoro jedynym do tej pory używanym argumentem był argument siły. Czemu podążają tak po omacku, w zasadzie skromną swoją grupą mierząc się z całą tą zagadką? Czemu szpiedzy z całego państwa nie zbierają dla nich informacji, nie szykują zasobów i wpływów na ich przybycie do miasta by ułatwić wykonanie zadania wagi państwowej? Czemu sułtan ma tak mizerne wpływy że Dumatat, miasto pod jego kontrolą popadło w niewolnictwo? A nawet gdyby akceptował to dla szemranych zysków, to przecież nie mógłby zaakceptować by przypadkiem ta misja ugrzęzła z tak trywialnego powodu. Już dawno władze miasta powinny zostać uprzedzone, wpływowi ludzie poinformowani, także przestępcy, że mają ich nie tykać bo dotyk ten wywołałby gniew samego sułtana i armie która mogłaby zdmuchnąć to wielkie miasto z ziemi. Tymczasem oni z niezrozumiałej przyczyny błądzą jakby pozbawieni wpływów i zaplecza finansowego organizatora tego przedsięwzięcia. Idą za szybko, stawiając ślepo kroki przed siebie. Kapłanka czuła że jeśli będzie tak dalej, to miejsce które wyznaczyła im wyrocznia będzie ich ostatnim.

Uniosła nieco bukłak i znów upiła wina. Jej oddech wyrównał się, a senność powoli ogarniała ciało. Leżąc tak, przypomniało jej się jak leżała na hamaku, w koi Saadii. Nie od razu sprawili jej łóżko i lepszą kwaterę, ale zapracowała na nią. Ten etap życia wspominała dość miło, chociaż nie była pewna czy chciałaby spędzić je całe na fali. To był chyba drugi raz gdy poczuła się akceptowana w ludzkiej społeczności, a pierwszym był rozkwit jej świątyni Bastet. Czarne chmury przesłoniły myśli Yasumrae, bo wszystko wróciło. Obrazy te dobre jak i złe z okresu gdy zaczęła być kapłanką. Słup ognia spalonej świątyni. Leżącego bez życia w jej dłoniach ciała innej kapłanki, innej tabaxi, dobrej dziewczyny. Tego jak okryta wtedy w miękkie szaty kapłańskie doskoczyła do Omara razem z innymi i rozszarpali go żywcem. Jak pazury nie służyły za ostrzeżenie, a rozszarpywały jego twarz, gardło niczym dzikie bestie brocząc w krwi i wyrywając mięso i wnętrzności póki nie mieli pewności że już nie żyje. Czy to przez nią ona zginęła? Czy przez nią spłonęła świątynia Bast? Może wystarczyło nie uciekać od problemu tylko stawić mu czoła? Omar, który wykorzystał jej ciężką sytuację i naiwność by więzić ją w swoim domu i gwałcić nie dawał jej o sobie zapomnieć nawet po takim czasie. Zaufała mu, tej wyciągniętej dłoni. Była głodna i słaba i dała się oszukać. Może zamiast uciekać, powinna już wtedy go zabić?

Jęknęła, kuląc się i wzięła łyka z bukłaka. Przy jej problemach niebo wydawało się takie spokojne i beztroskie. Wspomnienia powiodły jeszcze bardziej wstecz, do czasów tak dawnych że wydających się innym światem i rzeczywistością. Z jej kocich oczu potoczyły się łzy, powoli gubiąc gdzieś na granitowym futerku. Próbowała przypomnieć sobie mamę i tatę, ale ku swojemu rozczarowaniu wiele detali przepadło i nie umiała ich już przywołać. Pamiętała że układ i kolorystykę futra ma po mamie, choć ona była dużo niższa, ale kiedy jeszcze nie było takiego głodu, wyglądała pięknie i poruszała się z gracją damy. Temperament za to chyba odziedziczyła po ojcu, który lubił wkurzać mamę, igrając słowem z jej nastrojami.

Kim byłaby gdyby wychowała się z nimi od początku do końca? Najważniejsze w sumie, czy wciąż żyją? Czy martwią się o nią, a może jej nienawidzą? Wtedy też uciekła, zostawiając tak swoich bliskich jak i całą rasę tabaxi. Trwała wojna, a śmierć przychodziła tak od broni, jak i z głodu, ale czy to ją usprawiedliwia? Czy tabaxi przetrwały i czy kiedyś tam wróci? Czy zastanie żywych czy martwych? I.. czy kiedyś przestanie to boleć?

Upiła znów i zwinęła się w ciasny kłębek, zwijając w kuleczkę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n9E3kKaTUZk&feature=youtu.be[/MEDIA]

Oczy zamknęły się zmęczone i wilgotne, a niespokojnie unoszące się w oddechach ciało powoli łapało rytm nocy. Czas zagubił się w snach które swoją magią i czarem pozwoliły jej wrócić wspomnieniami dalej niż na jawie. Spacerowała przez piękne rodzinne miasto, oglądając je takie jakie było jeszcze za czasów swojej świetności. Słyszała szum wody, odgłosy ptaków i szmer poruszanych przez wiatr palemek, ale nie licząc tego było puste. Niczym martwy obraz dla którego wygrywał gdzieś z tyłu grajek. Mijała ogrody, posągi i zdobione kolumny przyspieszając kroku, aż dotarła do swojego własnego domu. Wydawał się dokładnie taki sam jakim go zapamiętała. Kocie łapy zbliżały się powoli, niepewnie, lecz gdy wreszcie stanęła przed wejściem odmówiły posłuszeństwa. Usiadła, bojąc się zrobić następny krok.




 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 03-11-2019, 18:50   #45
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Pojawienie się Yuan-Ti było dla Ardeshira… delikatnie mówiąc zaskoczeniem. Misja grupy, w którą wplątała go ta przeklęta przepowiednia, była wyraźnie sekretna, a stojący przed nim czystokrwisty nie budził, na pierwszy rzut oka, zaufania. Raczej instynktowną niechęć, górując nad maluczkimi w swojej lektyce. Drapiąc siedzące mu ciągle na ramieniu zwierzątko kapitana, obrócił się z powrotem do Mustafy, zerkając na potencjalnego nowego towarzysza, mając nadzieję że nie będzie mu sprawiać problemów… na przykład zmuszając by rozlał jego krew na piasek chrzęszczący im pod stopami.
- Co jeszcze możesz mi o nim powiedzieć? Pojawił się nagle, i zażądał udziału w wyprawie… i co? Ktoś go przysłał? Miał ze sobą jakieś listy?
- Jeśli coś tam ze sobą ma, to nic mi o tym nie wiadomo - starzec odpowiedział, spluwając na ziemię obok siebie - Ja mam swoją robotę do wykonania - przygotować wasz ekwipunek i dostać zapłatę. Dopóki nie wtrąca się w żadną z tych kwestii nie mam do niego żadnego interesu, co jeśli mogę rzec jest mi bardzo na rękę. Jeśli rzeczywiście jesteś od kapitana, to on jest teraz twoim problemem.
Ardeshir spojrzał beznamiętnym wzrokiem na okaleczonego pół-elfa, i przesunął oczy powoli w kierunku Yuan-Ti.
- Jest jak mówisz. - Mężczyzna ruszył w kierunku lektyki, skupiony tylko na niej, i jej lokatorze w tym momencie - Liczę że twoja robota będzie wykonana szybko i sprawnie. Ja zajmę się naszym gościem.
Al-Asad lawirował między robotnikami bez większego problemu, zastanawiając się jak rozwiązać tą sytuację. Dzisiejszy dzień stawał się coraz bardziej skomplikowany z każdą minutą, co mu się nie podobało. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, bardzo niewielki, kiedy uświadomił sobie ironię całej sytuacji: Wyglądało na to że jego zadaniem, teraz, było kwestionować motywy nowo przybyłego, dokładnie jak jego były kwestionowane parę godzin temu. Zatrzymał się, zmuszony by patrzeć w górę na swojego rozmówcę.
- Wierzę że chciałeś ze mną porozmawiać. Jak mogę ci pomóc? - Jego ton był bardzo neutralny, rzeczowy. Jeśli obecność postaci niosących lektykę, jak też ich forma, zrobiły na nim wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. Oczekiwał na odpowiedź w ciszy.
- A jesteś pewien, że się do tego nadajesz? - odpowiedział Yuan-ti, patrząc na rozmówcę z góry. Stuknął laską o lektykę, a niosący lektykę słudzy, jak na rozkaz zaczęli się poruszać. Dwóch z nich puściło lektykę, zostawiając cały jej ciężar na barkach pozostałych, a następnie ustawili się obok niej, formując ludzkie schody ze swych pleców. Sposób w jaki się poruszali wydawał się bardzo nienaturalny, wręcz… sztuczny? Nie trzeba było być geniuszem, by zrozumieć, że ci ludzie nie mają wolnej woli, a kierują nimi najprawdopodobniej zaklęcia Yuan-ti. Ten z kolei nieśpiesznie wstał i zszedł delikatnie stawiając kroki po swoich sługach na ziemię. Stanął naprzeciwko Ardeshira i zlustrował go badawczym spojrzeniem.
- Tak... bardzo możliwe. - odezwał się wreszcie - Ty i grupa twoich... towarzyszy... udajecie się w interesujące miejsce. Miejsce, w którym można... bardzo szybko pożegnać się ze swoim żywotem, jeśli nie ma się pojęcia, czego się spodziewać. - wąż zawiesił głos, jakby czekając na reakcję mężczyzny, wpatrując się w niego pionowymi źrenicami.
- W rzeczy samej. Kiedy nie wiadomo czego człowiek może się spodziewać, jego życie może skończyć się bardzo nagle. - Ardeshir wypowiedział te słowa jak gdyby były one stwierdzeniem oczywistego faktu życia. Nie był do końca pewny jak poradzić sobie z Yuan-Ti. Teraz, kiedy stał tuż przy nim, był niemal pewny że byłby w stanie go zabić… ale wolał na razie tego uniknąć. - Muszę więc zapytać o źródła twojej wiedzy, czystokrwisty. Kiedy podróżuje się w miejsca o których lepiej nie mówić głośno, trzeba być pewnym swoich towarzyszy.
- Pytasz tak, jakby ostatnie wydarzenia nie sprzyjały odkrywaniu tajemnic - odpowiedział z udawanym zdziwieniem Yuan-ti, nawiązując do obecności Wyroczni w mieście - Cóż… nazywam się Tet-pthah-af-ankh i jestem... badaczem. Wiedza, którą posiadam, a którą możecie być zainteresowani pochodzi z najznamienitszych bibliotek, do jakich dostać się może uczony używając złota i... perswazji. Jeżeli potrafisz czytać, to chyba możesz sobie wyobrazić wartość takich informacji, które zaoszczędzą wam... niepotrzebnych strat. - odpowiadał powoli, jakby tłumacząc każde słowo.
Al-Asad spojrzał na Yuan-Ti, Tet’a, jak teraz wiedział, i zamyślił się na moment. W końcu, spojrzał na swojego rozmówcę, bardzo neutralnie.
- Nie mnie oceniać wiedzę tajemną przewyższających mnie intelektem badaczy… ale znam ludzi. Mój… kapitan, jest podejrzliwym człowiekiem. Zwłaszcza teraz. - Przeniósł swoje spojrzenie na oczy maga, tym razem samemu oceniając odpowiedź swojego rozmówcy - Ale… gdyby nowy przybysz wyświadczył mu przysługę, jestem pewny że bylibyście w stanie dojść do porozumienia.
- Nie spodziewałem się, by miało być inaczej. Mów zatem, co zadowoli twojego pracodawcę? - zapytał Tet. Nie miał co prawda ochoty wykonywać jakichkolwiek “przysług”, lecz był w stanie się pomęczyć, jeśli przybliży go to do jego celu. W ostateczności, gdyby ten cały kapitan okazał się zbyt wymagający, Yuan-ti zawsze mógł się jeszcze uciec do uroków.
Ardeshir uśmiechnął się, nieco uspokojony skłonnością do współpracy Tet’a.
- Jest to niezwykle prosta rzecz, zwłaszcza dla człowieka o twoich talentach. Mój pracodawca potrzebuje opuścić to miasto. Ma już co do tego plan, ale obawiam się że ktoś może spróbować go powstrzymać. - Wojownik usiadł na leżących w pobliżu skrzyniach, wyglądając na zamyślonego - A ja zawsze byłem ostrożnym człowiekiem… Chciałbym abyś odwrócił uwagę strażników miejskich. Plac przed świątynią Tota jest świetną lokacją w tym celu, z racji obecności wyroczni, i ludzi nią zainteresowanych. Potrzebujemy czegoś widowiskowego, ale z możliwie jak najmniejszą liczbą ofiar śmiertelnych. Następnie, spotkasz się z nami kiedy już opuścimy miasto. To moja oferta.
- Mam być pajacem, którego sobie najmiecie do ściągnięcia uwagi gawiedzi, a którego można bez konsekwencji potem wystawić do wiatru? - oburzył się Tet - Zapomnij. Z miasta wychodzę razem z tobą i twoją grupą. Ale strażników... - Yuan-ti zastanowił się, rozważając opcje - ...jestem w stanie ich odciągnąć, skoro nie wykluczasz całkowicie ofiar. To powinno wystarczyć jako... przysługa.
Tet odwrócił się tyłem do Ardeshira i postąpił parę kroków w stronę swoich sług. Złapał się ręką za podbródek, po czym wskazał laską na najstarszego z nich.
- To będzie nasza dywersja. Jak dobrze pójdzie, to nawet nikt nie zginie.
Al-Asad wzruszył ramionami, przysłuchując się tyradzie Yuan-Ti.
- Strażnicy bram, o tej godzinie, chronią się przed słońcem i upałem w cieniu, z dala od kłopotów, i swojej pracy. O tej godzinie, wychodzą tylko i wyłącznie jeśli coś zwróci ich uwagę. Karawana, wyruszająca z miasta przy takim ruchu, nie przyciągnie uwagi. - Kiedy następnym razem spojrzał na Tet’a, jego spojrzenie było nieco inne. Zimniejsze. Bardziej wyrachowane. - Pełnokrwisty Yuan-Ti z lektyką niesioną przez cztery postaci które, jak bym nie spojrzał, nie zachowują się jak ludzie, z drugiej strony… Rozumiesz moją niechęć do przyciągania wzroku ludzi chcących nas zatrzymać. Chciałbym uniknąć niepotrzebnej śmierci… jeśli będzie to możliwe.
Yuan-ti spojrzał przez ramię na mężczyznę, a następnie ponownie na swoje sługi.
- Zdejmijcie z niego szaty i bandaże - zwrócił się do trzech z podwładnych, a ci zaczęli się uwijać wokół ostatniego z nich, odsłaniając coraz bardziej rozkładające się ciało, na którym widać było jeszcze zaschnięte ślady krwi i liczne rany. Gdy zombie był od pasa w górę nagi, Yuan-ti wstrzymał swoje sługi gestem ręki i odwrócił się z powrotem do Ardeshira - Uważasz, że widok ożywieńca zatapiającego swoje zęby w szyjach przypadkowych przechodniów, w biały dzień przed placem świątynnym, to za mało, by zrobić... zamieszanie? Zawszę mogę posłać ich więcej...
Ah. Nekromanta. To wiele tłumaczyło. Dumny. Pewny siebie, jeśli postanowił mu pokazać swoje dzieła. Z dozą arogancji, bo równie dobrze Ardeshir mógł stwierdzić, że zabije go w momencie kiedy ujawnił mu istnienie swoich nieumarłych.
- Uważam że odciągnie to strażników stacjonujących wewnątrz miasta. - Powiedział, dość zimno. Jeśli Yuan-Ti próbował go zastraszyć, bądź zbić z tropu, wyraźnie to nie zadziałało. - Nie tych przy bramach. A ci, kiedy zobaczą ciebie, zainteresują się tobą od razu. Zwracasz uwagę, bez urazy. Dlatego chciałem byś opuścił miasto inną drogą niż my.
Tet, najwyraźniej zmęczony z użeraniem się z (w jego mniemaniu) uparty i aroganckim imbecylem, westchnął i odpowiedział:
- Niech będzie... Ominiemy ucztę zmarłych na placu świątynnym, a ja odciągnę uwagę strażników moją własną, małą... karawaną. Jednakże potrzebuję czegoś... w zastaw, by mieć gwarancję uczciwości waszych intencji - Yuan-ti złapał się za podbródek. Po chwili zastanowienia uśmiechnął się delikatnie pod nosem i wskazał palcem na egzotycznego zwierzaka, siedzącego na ramieniu mężczyzny - Wezmę jego. Jeśli spotkam was poza miastem, wróci do ciebie cały i zdrowy.
Stworzenie przekręciło ciekawie łebkiem, najwidoczniej zdając sobie sprawę, że przeniesiono na niego uwagę, lecz nie rozumiejąc znaczenia słów.
- Niestety... - Ardeshir podrapał urocze stworzonko pod brodą, i uśmiechnął się do niego lekko - Nie mogę oddać czegoś co nie należy do mnie. Twoja pozycja negocjacyjna słabnie za każdym razem kiedy pokazujesz jak bardzo zależy ci na dołączeniu do tej ekspedycji. A zdrajców w tych czasach na pęczki, prawda, malutki? - zapytał retorycznie zwierzaka, i odwrócił się w stronę Yuan-Ti - Przysługa, dokonana bez żadnych gwarancji, ma większą wartość. Prawdziwą wartość. Przedstawiłem ci warunki. Jeśli postąpisz wedle instrukcji, okażesz w ten sposób swoją szczerość. Jeśli nie… towarzysz któremu nie można zaufać, jest bezwartościowy, nieważne jaką wiedzę posiada. Teraz pozostaje tylko liczyć iż twoje przekonanie jest wystarczająco mocne by dokonać skoku wiary. Życzę powodzenia… i miłego dnia.
To powiedziawszy, Al-Asad wstał, i odszedł, wracając do Mustafy, z zamiarem omówienia z nim trasy karawany przez miasto, jak i potencjalnych przeszkód które mogły czyhać na ich drodze. W końcu… on sam nie posiadał żadnych gwarancji że dobre spisanie się da mu wstęp do wyprawy na którym zależało mu… i możliwość spełnienia postanowień które podjął. A to… to było warte dla niego więcej niż stracony czas, czy nawet jego własne życie. Czasem warto było podjąć ryzyko, by zyskać to czego się pragnęło.
- Masz dziwne pojęcie słowa “przysługa”, skoro rozmawiamy o interesach - “albo jesteś strasznie niedomyślny” dopowiedział sobie w myślach Yuan-ti, a co uważał za bardzo prawdopodobne. Następnie wzruszył ramionami i zaczął odchodzić w stronę lektyki, rzucając tylko przez ramię - Dla mnie żadna strata. Zaopiekuję się tym, co z was zostanie w grobowcu...
Mężczyźni ostatecznie oddalili się od siebie. Ponownie korzystając z pomocy swych nieumarłych sług, Tet-pthah rozsiadł się wygodnie w lektyce i ruszył w swoją stronę. Opuścił zasłony i ruchem ręki przywołał na Plan Materialny niewielką, ciemnołuską, skrzydlatą jaszczurkę.
- Nie spuszczaj go z oczu...

[media]https://i.pinimg.com/564x/70/57/89/705789fd2ceef275ad441f96a6ffa3b1.jpg[/media]

Mustafa i jego współpracownicy okazali się być dobrze przygotowani do odpowiedniego zapewnienia zaopatrzenia dla wypraw, nawet w tak specyficznych okolicznościach. Cztery grupy, każda składająca się z trzech jego pracowników oraz jednego wielbłąda, miały niezależnie od siebie wyjść przez wschodnią bramę i w jej okolicy czekać na pojawienie się klientów. Niedaleko za miastem miało dojść do odliczenia należnej Mustafie kwoty i wyruszenia w dalszą podróż. Trzech z pracowników miało odebrać zapłatę i powrócić prosto do punktu handlowego. Plan był prosty i podobno sprawdzony.
Ardeshir postanowił nie mieszać się w plan Mustafy. Nie znał miasta dość dobrze by przedstawić lepszą alternatywę, a na pierwszy rzut oka, nie widział nic specjalnie błędnego w rozumowaniu kupca. Odszedł na moment na bok, wyjął z juków przypiętych do swego wierzchowca kawałek papieru, oraz przybory do pisania, i szybko sporządził krótką notatkę, upewniając się że nikt go nie obserwował. W wszechobecnym cieple, atrament wysechł szybko. Kiedy wiadomość była gotowa, przywiązał ją do tylniej łapki zwierzątka siedzącego mu na ramieniu, i powiedział cicho, tak by obecni nie mogli go łatwo usłyszeć.
- Zanieś to Nadalowi. On będzie wiedzieć co robić.
Zwierzak zareagował na dźwięk znanego mu imienia i na gest przywiązania papieru do kończyny. Widocznie zrozumiał czego najemnik od niego oczekiwał. Zatrzepotał kilkakrotnie skrzydłami i poleciał w głąb miasta.
Sam Ardeshir zaś wrócił do Mustafy, polecając mu by w miarę możliwości spieszył się. Sam zaś udał się do wschodniej bramy, by upewnić się że na resztę nie czekają żadne niespodzianki, a także by móc interweniować gdyby ktoś próbował zatrzymać karawanę i zapasy.
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 06-11-2019, 22:27   #46
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
-Nie jestem pewien czy mamy czas na te przebieranki, po prostu przekradnijmy się do bramy i jak nas zauważą, z naszymi talentami po prostu przedrzemy się bez strażników.. -Skwitował z zniecierpliwieniem Rashad, kiedy podczas narady padł pomysł przebrania się za trupę cyrkową.
- Popieram pomysł Rashada. Uliczek jest tu na tyle dużo, że możemy się nimi spokojnie poruszać niezauważeni. Zwłaszcza, że jak Mistrz Orryn zapewnił, jego sowa z wyprzedzeniem uprzedzi nas o zbliżaniu się strażników. - Akram bez wahania poparł szlachcica.
- Macie chyba rację. Przebieranie się niepotrzebnie nas spowolni i może nawet zwrócić na nas niepotrzebną uwagę - zamyślił się Nadal.
- A rudowłosy demon i szaleniec machający żelazem nie? - Mruknął Roshan w odpowiedzi. - Przebieranki mogą zająć za dużo czasu, ale mamy przecież magię. Lepiej dmuchać na zimne.
- Masz coś konkretnego na myśli? - kapitan zapytał zaintrygowany.
- Iluzje, niewidzialność, et cetera - odparł pół-elf wymijająco, patrząc w stronę Andraste i Orryna, jakby oczekując ich reakcji.
- Domyślam się, że mówiąc o rudowłosym demonie masz na myśli mnie i naszą ostatnią przygodę. Nie mam niestety zaklęć mogących pomóc w naszym kamuflażu, oprócz tego którym wtedy zmieniłam Rashada w orła. Kosztuje mnie jednak ono dużo wysiłku i nie jestem w tej chwili w stanie go użyć. - odparła bardka.
- Powtarzam jedynie epitety, które usłyszałem na ulicach. Wasza eskapada zdecydowanie zapadła tutejszym w pamięć - odpowiedział Roshan. - Lepiej trzymać ciebie i Rashada jak najdalej od ludzi. Bez urazy. Mogę was ukryć pod zaklęciem, jeśli na to przystaniecie.
- To miasto jest duże, nie każdy nas widział, a nie będą chyba aresztować wszystkich rudych kobiet. Zresztą włosy można zawsze zakryć kapturem. - zauważyła bardka.
- A twarz? Bo i ona też zapada w pamięć.
- To działo się tak szybko, że nie sądzę by wszyscy zebrani mieli czas na zapamiętanie naszych twarzy. Nie zawsze zapamiętujemy twarze napotkanych osób mój drogi, szczególnie gdy widzimy je tylko chwilę. - zauważyła. - Wiem, że jak na swoją rasę jestem dość młoda, ale przez moje osiemdziesiąt lat życia, zdążyłam rozmawiać z wieloma ludźmi i nie ludźmi, których nie poznałabym pewnie mijając ich gdzieś na ulicy.
- Może i tak - Roshan wzruszył ramionami - ale jak wspomniałem, lepiej dmuchać na zimne.
- Uważaj z tym zimnym bo się przeziębisz. - burknęła Andraste, która od rana miewała niespodziewane wybuchy negatywnych emocji.
- Zresztą owy "demon" miał rude niczym lis włosy prawda? - dziewczyna ściągnęła z włosów chustę, którą dla jakiegoś dziwnego kaprysu zawiązała nad ranem na głowie, a na jej ramiona opadły długie gęste fale o kolorze głębokiej czerwieni przypominającej barwę krwi. Roshan zdawał się być zaskoczony obrotem sytuacji, bo choć nie drgnęła mu nawet powieka, to patrzył się oniemiały na Andraste i zdawał się szukać słów.
-To prawda, że wiele ludzkich twarzy łatwo puścić w niepamięć, ale twoje nieziemskie oblicze nie tak łatwo… ja też nie jestem kimś pospolitym o kim łatwo zapomnieć - Rashad wyszczerzył się, opanowując zdziwienie na widok zmiany koloru włosów Andraste.
-Ale jak chcesz nas zamaskować iluzją to śmiało, zrób to i ruszajmy, bo czas nie płynie na naszą korzyść - zwrócił się do Roshana, który skinął jedynie głową w odpowiedzi i podniósł się z krzesła. Widać było, że zgadza się z rashadowymi słowami i zdawał się być równie zniecierpliwiony co szlachcic.
Orryn w zamyśleniu skubał swoją brodę, milcząc. Intensywnie myślał, a jego długie uszy łowiły propozycje towarzyszy. W końcu kiwnął głową na plan Roshana.
-Nigdy za wiele ostrożności. Pomysł Roshada z przebierankami nie jest wcale taki zły. Wolałbym uniknąć ofiar. Pomimo oczu mojej sowy, wciąż może się zdarzyć coś losowego i któryś z nieszczęsnych strażników może zginąć, kiedy użyjemy na nich swojej mocy. Cóż winny jest strażnik, któremu jedynie kazano pilnować porządku? Również dysponuję zaklęciami iluzyjnymi, jak i fantasmagoriami pozwalającymi na ogłupianie śmiertelnych. Jeśli się nie uda przemknąć się jako na grupa cyrkowa, może uda się też przebić bez niepotrzebnego rozlewu krwii - Gnom włożył swoje kościste dłonie w rękawy długiej szaty i znów się zamyślił.- Mogę grać kuglarza, żonglującego jakimiś piłkami. Wyczaruję iluzję. Ty Andraste śpiewaj coś, Rashad będzie robił za mięśniaka, kapitan również. Żonglujcie czymś, albo znajdźcie jakieś szczudła albo coś. Zwierzaki będą wyglądać wiarygodnie. A jeśli chodzi o wygląd Andraste...słyszałem, że kobiety na pewnych wyspach na wschodzie malują twarze na biało, a włosy zaplatają w ogromny kok. Owijają się jednym kawałkiem materiału...przez co trudno okreslić ich wiek i wygląd - Orryn spojrzał na Andraste i uśmiechnął się szeroko - Żartowałem. Po prostu się przebierz i umaluj-
Eladrinka przez chwilę spoglądała na gnoma jak na wariata.
- Dziwny moment na żarty. - mruknęła i sięgnęła do swego plecaka, wyciągając z niego szczotkę i wstążkę, po czym zaczęła zaplatać włosy w warkocz.
Tymczasem przez czas całej tej debaty Yasumrae była zajęta głaskaniem Naveeda który wyskoczył na nią znienacka już na początku i teraz odciągał jej uwagę jak tylko mógł. Od kiedy Nadal wyraził swoje rozczarowanie tylko prychnęła ze wzgardą i zażądała by oddał jej złoto jakie musiała uiścić by jego elf otrzymał pochówek. Poinformowała go także że może zapłacić więcej za lepszy, jeśli ceni swoich “ludzi”. Dyskusja o metodach ucieczki wpadała jej do uszu mimochodem i starała się w nią nie wtrącać, ale pomysły w stylu trupy cyrkowej sprawiły że wywinęła oczami z pewną irytacją. Była w końcu kapłanką Bastet w jednym z dużych miast królestwa i nie czuła potrzeby się ukrywać przed kimkolwiek. Gdy Orryn wspomniał o zwierzakach, kocica przerwała pieszczoty Naveeda i spojrzała na gnoma.
- Kogo nazywasz “zwierzakiem”? - wtrąciła kąśliwie. To chyba nie był jej najlepszy dzień.
- Na przykład Naveeda czy sowę... - wtrąciła bardka. - Nikt nie nazywa cię zwierzęciem, chociaż czasem mogłabyś się mniej zwierzęco zachowywać. - dodała nieco kąśliwe, nawiązując do zniszczonego namiotu.
Naveed, słysząc swoje imię, odwrócił się w stronę bardki, poruszając powoli ogonem, i spojrzał na nią urażonym wzrokiem, jak gdyby był zirytowany porównaniem do sowy… albo dlatego że zrozumiał złośliwy ton który kierowała do kapłanki. Ziewnął, pokazując wszystkim zainteresowanym, i nie, swoje okazałe kły, po czym nadstawił się znów Yasu, wyraźnie zdania że drapanie go za uszyma było o wiele ważniejszym zadaniem niż słuchanie gadania innych, mniej ważnych dwunogów.
- Sowa? Jaka sowa? - zapytał Orryn i pstryknął palcami, odsyłając swojego chowańca do międzywymiarowej kieszeni. Potem pstryknął ponownie i sowa znów pojawiła się na jego ramieniu. Znów pstryknął i znów zniknęła. Ponowne pstryknięcie i sowa, która pojawiła się na jego ramieniu zahukała donośnie i ugryzła czarodzieja w ucho
- No dobra!Dobra… - pstryknął palcami.
- Chowańce do nie zwierzęta. To duchy, pewne czarodziejskie koncepcje, odziane w pewną materialną formę. Są duchowo podobne do zwierząt, ale nimi nie są - wyjaśnił w wielkim skrócie i uproszczeniu czarodziej.
Kapłanka wystawiła w stronę bardki swój długi, szorstki język najwyraźniej nie mając zamiaru być bardziej “ludzka”, a jej ogon machnął niespokojnie.
- Jaki piękny jesteś.. tak? tak!
Mówiła do leoparda ujmując jego pyszczek za policzki, patrząc w jego oczka i drapiąc delikatnie.

- Kapitanie - pół-elf zwrócił się do Nadala - szykujmy się do drogi. Za waszym pozwoleniem poprowadzę nas na miejsce spotkania.
Mężczyzna właśnie kończył poprawiać paski na swoim plecaku.
- Świetnie. Myślałem już, że nigdy się nie zdecydujecie. Też mogę wspomóc was niewidzialnością, jeśli przyjdzie potrzeba.
-Ja również, ale nie korzystajmy z tej opcji dopóki nie będzie to konieczne - dodał czarodziej.
Grupa wyruszyła więc, starając się wzbudzać jak najmniejszą uwagę. Roshan będący zawsze kilkanaście kroków z przodu, zaskakiwał wszystkich, uznających go do tej pory za zwykłego urzędnika, swoją zręcznością i sztuką skradania. Co jakiś czas słyszeli też pohukiwanie sowy Orryna, ich podniebnego anioła stróża, która wysyłała im ostrzeżenia, gdy tylko zauważyła w pobliżu patrole straży.
Około piętnaście minut później usłyszeli inny trzepot skrzydeł i znajomy już odgłos.
Firuuuu
Zwierzak Nadala podleciał do swego pana, przysiadając na jego wyciągniętym ramieniu. Mężczyzna przyjrzał się przywiązanej do łapki futrzaka wiadomości, rozwiązał ją i dokładnie przeczytał. Najpierw raz, później ponownie. Następnie zwrócił się w stronę Akrama.
Wiadomość od najemnika. Nasze zapasy najwidoczniej czekają już na nas, więc zaraz po wyjściu z miasta będziemy mogli ruszyć dalej.
Wschodnia brama o tej porze dnia nie odznaczała się niczym szczególnym. Ruch odbywał się bez żadnych zakłóceń czy kontroli. Najwidoczniej wzmożony ruch przyjezdnych był zbyt duży, by tutejsi strażnicy mogli go okiełznać. A może po prostu chcieli jakoś przeczekać porę, gdy gorąc bez litości lał się z nieba.
Tak czy inaczej, powstała szansa była zbyt kusząca by z niej nie skorzystać. Po tej stronie murów ani Ardeshir, ani najęci tragarze nie byli jeszcze jednak widoczni. Roshan, skryty pod prostą iluzją człowieka, uważnie przyglądał się bramie i strażnikom jej pilnującym. Nie chciało mu się wierzyć w ich szczęście i lenistwo wartowników, co objawiło się zatrzymaniem grupy poprzez uniesienie dłoni. Pół-elf przejechał spojrzeniem po tłumie przelewającym się przez wierzeje, powoli kierując wzrok w górę ulicy, jakby upewniając się czy rzeczywiście sprzyjało im szczęście.
Gnom wyciągnął rękę i pstryknął palcami, a z pod dachu jednego z budynków wyleciała biała sowa, bezgłośnie szybując nad kolorowym tłumem wypełniającym ulicę, po czym zaczęła krążyć coraz wyżej. Gnom zamknął oczy, wchodząc na chwilę w zmysły chowańca, spoglądając w dół, wprost na bramę i ulice miasta.
W tłumie nie udało mu się dojrzeć niczego niezwykłego, w posterunku zaś strażnicy rzeczywiście grali w kości, opowiadając sobie niewybredne historie o niektórych przyjezdnych kobietach, które udało im się niedawno “bliżej poznać”. Kątem oka wychwycił jednak coś niepokojącego. Dwie sylwetki skryte w cieniu pobliskiej alejki, uważnie obserwowały wyjście z miasta, co chwilę wymieniając się jakimiś spostrzeżeniami. Roshanowi nie udało się jednak dokładnie przyjrzeć ich twarzom, a pobliski tłum skutecznie zagłuszał wszelkie odgłosy rozmowy, którą mogliby prowadzić. Pół-elf zmełł przekleństwo cisnące się na usta, nie dając po sobie poznać że coś było nie tak. Odwrócił się w stronę towarzyszy i spojrzał w kierunku bramy.
- Ruszajmy - gestem dał znać, że nie miał zamiaru wyrywać się na szpicę - ale nie wszyscy na raz. Starajcie wmieszać się w tłum.
Gdy jego spojrzenie napotkało Nadala, znacząco spojrzał się w stronę zaułku i dwóch sylwetek, kapitan podążył za wzrokiem pół-elfa, lecz nie na dobrze skrytą podejrzaną parą, lecz na kramik kupca sprzedającego właśnie cudowny lek na kurzajki. Nadal spojrzał pytająco na Roshana z uniesioną brwią, który z trudem powstrzymał się od kąśliwej uwagi i reakcji.
- Kapitan i ja będziemy tuż za wami - Shahib oznajmił stanowczo, odkładając wyjaśnienia na później gdy już zostaną sami.
- Ruszajmy zanim te niedołęgi w czymś się zorientują - Rashad, rozbawiony nieco niekompetencją straży, skinął w stronę Andraste, kierują się powoli w stronę bramy. Szło im dobrze, ale mimo to zachowywał czujność, zbyt wiele zdradzieckich węży się ostatnio wokół nich kręciło…
Śmiałkowie udali się więc w kierunku bramy. Starali się przy tym nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, idąc pojedynczo lub w parach, próbując się ukryć w większych skupiskach podróżujących, lub nawet chować twarze pod kapturami płaszczy. Wszystkim udało się bez przeszkód wydostać na zewnątrz, gdzie pustynia kolejny już raz przywitała ich swą świszczącą pieśnią i upalnym powietrzem.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 06-11-2019 o 22:31.
Lord Melkor jest offline  
Stary 07-11-2019, 22:57   #47
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Podczas gdy mężczyźni dyskutowali na temat najlepszej metody wydostania się z miasta tabaxi po prostu odeszła, mieszając się z tłumem, ale nie ruszyła w stronę bramy. Koty chodzą swoimi ścieżkami, nawet jeśli Nadal karcąco macha potem palcem. Pokręciła głową, marudząc pod nosem, bo od początku męczyło ją to zastanawianie i pomysły na ucieczkę. Zamiast próbować nie rzucać się w oczy, idąc przez bramę co raczej i tak by jej nie wyszło, wybrała inną opcję. Odeszła dalej, gdzie nie zauważyła straży i gdy tylko uznała że jest właściwy moment, wskoczyła na mur, wbijając weń pazury.

- Cyrki i udawanki.. nie mam na to czasu. - szepnęła pod nosem.
Mury miasta były solidne, ale nie idealnie gładkie, ułatwiając wczepianie pazurków tu i tam. Kapłanka już jakiś czas nie miała okazji się tak dobrze bawić więc kręcąc swoim zwisającym ogonem czmychnęła szybko gnana adrenaliną i wylała się na mur. Rozejrzała na boki, czy nie ma tu żadnej straży, ale w czasie dłuższego pokoju patrole musiały być dość leniwe i mało liczebne. W najbliższej okolicy na murze nie było nikogo, ale tabaxi nie chciała kusić losu i przygotowała się do trudniejszego zadania jakim było zejście po drugiej stronie. Schowała medalion Bast, by przypadkiem nie spadł jej z szyi i dała nura przez blanki. Przez chwilę widać było tylko jej koci tyłek, nogi a potem już tylko ogon gdy opuszczała się po murze na drugą stronę. Koniec tej kociej wędrówki nastąpił gdy straciła przyczepność i z lekkiej wysokości spadła w piasek.

- No widzisz Yas? Jeszcze młoda dupa jesteś. - Po tym uroczym samokomplemencie dmuchnęła piaskiem z nosa i otrzepała się, odwracając się by odejść od murów, kiedy usłyszała ciche parsknięcie śmiechu.
- Młoda i sprawna… choć nad lądowaniem trzeba jeszcze popracować. - Ardeshir wstał spod muru, skąd miał dość dobry widok na ludzi w dość dużej odległości opuszczających miasto przez główną bramę, na pewno wystarczający by dostrzec gdyby zaczęło się jakieś zamieszanie.
Kapłanka właśnie była zajęta oklepywaniem swoich uszu, by wypadły z nich resztki piasku gdy zaczepiona znienacka, odwróciła się gwałtownym susem. Zdążyła położyć już uszy w obronnej postawie, a futerko na karku lekko jej się zjeżyło gdy zorientowała się że to tylko jeden mężczyzna którego poznała chwilę wcześniej w oberży. Uniosła palec i rozchyliła usta jakby miała odpowiedzieć na tą bezczelną ocenę jej umiejętności wspinaczkowych, ale po chwili zrezygnowała. Nagle uszka tabaxi uniosły się, łapiąc łakomo dźwięki niczym w pełni napięte żagle, a dziewczyna spojrzała gdzieś za Ardeshirem.

- Yasumrae, dobrze to wymawiam? - zapytał, smakując jak to imię, dość egzotyczne, brzmiało mu ustach - Ale jeśli ty tu jesteś, to gdzie jest...
Mężczyzna nie zdążył dokończyć, kiedy z muru zeskoczyło na niego coś dużego, przewracając go na ziemię, i zaczynając lizać go po twarzy.
-... Naveed. - Wojownik dokończył z westchnieniem, jak gdyby spodziewał się że kot przywita go dokładnie w ten sposób.
Ponieważ język leoparda zasłaniał mu cały widok, jedyne co, to usłyszał rozbawiony śmiech dziewczyny. Podczas gdy Al-Asad odpierał “atak”, Yasu podeszła i kucnęła obok nich.
- Yasumrae. - Poprawiła go, choć wiele się w brzmieniu nie pomylił. - Jesteś pierwszą osobą która zapytała.
Kocica przechyliła głowę by spojrzeć na nich z ukosa, a jej turkusowe oczka wydawały się wesołe.
- Co za niezdara.. musisz popracować nad lądowaniem. Wszędzie powpada Ci piasek.
Zakpiła z niego niegroźnie po czym wstała, na tych śmiesznych stopach wygiętych jakby była w szpilkach. Pochyliła się i wyciągnęła dłoń by pomóc mu wstać.

- Co tu robisz? Co uzgodniliście w oberży? - fuknęła przez nos i dodała ze złośliwym uśmieszkiem - Tabaxi rzeczywiście muszą przynosić szczęście, wystarczy zobaczyć jaki Naveed jest szczęśliwy.
- Tyle pytań... - on też się uśmiechnął, choć nie było widać w tym złośliwości. Chwycił jej dłoń, i podniósł się z ziemi, szybko, i sprawnie. - Uzgodniliśmy że ja zajmę się waszymi zapasami, i zaczekam na was przy wschodniej bramie. Więc jestem.
Ardeshir otrzepał się z piasku, patrząc na ubrania, i zerkając na Yasumrae, po czym przykucnął przy Naveedzie, głaskając go powoli po grzbiecie.
- I oczywiście że Naveed jest szczęśliwy. Bardzo nalegał żeby cię znaleźć. - Leopard spojrzał na kapłankę, wyraźnie dumny z siebie, i zadowolony.
- Dobrze się spisałeś. Jest cała i zdrowa. - Wojownik również spojrzał na kocicę, uśmiechając się lekko - I ciągle chodzi swoimi ścieżkami. Czemu mur? I gdzie jest reszta?
Kotka cmoknęła.
- Wybacz ale usłyszałam tylko twoją wersję wydarzeń, a jeśli Ci odmówili? Jeśli mówisz prawdę, to i tak się przekonamy już niedługo. Czemu mur? Bo mogłam. Nie lubię tłumów, ani ukrywać ogona.
Stała patrząc z ukosa, z dłońmi opartymi na biodrach.
- Zaiste niezwykły zbieg okoliczności.. bogowie muszą mieć dobry humor.
Na to, Ardeshir prychnął krótko.

- Nigdy nie pokładałem dużo wiary w bogów. Wolę myśleć że sami stanowimy nasz los. - przeniósł wzrok na Naveeda, który teraz siedział sobie spokojnie, powoli kręcąc ogonem po piasku, obserwując ich oboje, i uśmiechnął się - Ale masz przynajmniej jednego wiernego wyznawcę w pobliżu.
Wojownik rzucił okiem na bramę, i wzruszył ramionami.
- Dowiemy się niedługo. Nadal dostał moją wiadomość? Jego zwierzątko wydaje się sprytne, ale nie jestem pewny czy zrozumiało co mam na myśli, kiedy powiedziałem mu by do niego wracał.
Tabaxi odgarnęła futro zwane włosami, po czym wyciągnęła i zawiesiła na szyi swój medalion Bastet. Spojrzała to na leoparda, to na jego pana. Tego ostatniego nagrodziła drobnym uśmiechem.
- Wygląda jakby brakowało mu czułości. - skomentowała potrzebę łaszenia się Naveeda i uniosła brew w kierunku mężczyzny, jakby sugerując że za mało uwagi mu poświęca.
- Co do Nadala to tak, zwierzak do niego wrócił, ale nie mogę Ci nic powiedzieć póki nie wiem czy się z Tobą dogadali. Zdążył za to mnie ochrzanić za zapewnienie jego podwładnemu pochówku gdy oni pozwolili by jego ciało leżało i leżało jakby ta sprawa nie była dość ważna. Jestem prawie pewna że zostawiliby to w rękach jakiś nieodpowiedzialnych ludzi którzy skopali by sprawę.
Kapłanka ruszyła wolnym krokiem by podejść bliżej w stronę bramy. Niespodziewanie spojrzała w kierunku Ardeshira, z tymi swoimi nastroszonymi jak u wiewiórki uszami.
- Lubisz to miejsce? - zapytała znienacka.
Wojownik wydawał się zaskoczony pytaniem, jak gdyby nie do końca wiedział co powiedzieć. Zawahał się przez moment, drapiąc Naveeda powoli za uszyma, również zbliżając się bliżej do bramy, wraz z kapłanką.

- To miasto? Czy ten kraj? - uniknął jej spojrzenia, patrząc w dół na leoparda - Nie mogę powiedzieć że lubię. Ani jedno, ani drugie. Nie jestem pewny czy znasz to uczucie... - Zawiesił głos na moment, jak gdyby nie był pewny czy mówić dalej. Cisza trwała dłuższy czas, zanim odpowiedział. - Spojrzałem na otaczający nas świat, i stwierdziłem że powinien być lepszy. To czuję, kiedy odwiedzam miasta w tym kraju.
- Celowo nie sprecyzowałam. Chodziło mi bardziej o pustynię. Tam skąd pochodzę jest więcej roślinności, a za tymi waszymi ludzkimi miastami i tak nie przepadam. - Odparła miękko tabaxi, sięgnęła do bukłaka i napiła się bo stanie w żarze pustyni nie było najprzyjemniejsze gdy nie miało celu. Kac powoli ustępował, ale kocica jeszcze czuła się trochę otępiała.
- Chcecie się napić? Idealisto, nieznany brodaczu? Naveed? - potrząsnęła bukłakiem patrząc pytająco.
- Idealisto? - uśmiechnął się do niej, biorąc od niej bukłak, i pociągając łyk, a potem dając napić się leopardowi, kucając przy nim kiedy łapczywie chłeptał wodę - Nie wiem czy jestem idealistą. Człowiek powinien robić co uważa, i żyć wedle swoich zasad. Inaczej, po co chodzić po tym świecie? - Podniósł się, oddając jej bukłak, i patrząc jej głęboko w oczy - W tobie też jest coś z tego. Inaczej nie poszłabyś pochować tego elfa. Zaryzykowanie własnego życia dla zasady wymaga woli. A to rzadka rzecz.
- Życia? Nie przesadzaj nie było aż tak groźnie. Poza tym jestem kapłanką Bast, ludzie raczej nie mają ze mną żadnych zatargów.. są źli na podatki, władców którzy narzucają im swoje prawa. Nikt raczej nie atakuje wyciągniętej w ich kierunku ręki gdy chce ona pomóc. Wszyscy potrzebują odpoczynku od stresów i nerwów, dlatego łakną tej łaski od Bastet.
Odwzajemniła się spojrzeniem, choć jej źrenice podobnie jak u Naveeda w tym ostrym świetle przypominały prawie wąską pionową kreskę.
- To co powiedziałeś z jednej strony jest słuszne, a z drugiej jestem pewna że Ci łowcy niewolników też “robią co uważają i żyją wedle własnych zasad”

- Oh, tak. Po tym poznaje się jakość człowieka; większość daje się ponieść, gdyż brak im woli by postępować tak jak powinni. Dlatego istnieją prawa. A czasem… ten brak woli prowadzi do czynów złych. Czy celowych, czy poprzez zaniechanie...
Na moment, bardzo krótki, tak krótki że nie była w stanie stwierdzić czy był prawdziwy, czy tylko jej się zdawało, oczy Ardeshira stały się bardzo twarde, a ton, zwłaszcza przy jego ostatnim słowie, bardzo zimny. Minęło to tak szybko jak powiew wiatru.
- A jeśli człowiek zboczy z prawej ścieżki, trzeba go na nią skierować. Gdyby zaś odmówił… dla tych są ostrza, i kły. Prawda, Naveed? - Kot warknął potakująco.
- Yh.. gadasz jak stary klecha. - skomentowała Yasu, wywijając oczami, najwyraźniej niezbyt przekonana jego wypowiedzią. - Mamy zdecydowanie inne podejście, zaczynając od tego że nie uważam by moją misją było nawracanie wszystkich na “lepszą” drogę. Większość sama musi to zrozumieć, mogę dawać przykład, ale nie będę siłą nikogo nawracać. Użycie jej to raczej ostateczność.
Ardeshir parsknął śmiechem.
- Gorzej. Gadam jak stary Lew. I pomyśleć że śmiałem się z niego kiedy wygłaszał swoje przemowy. - pokręcił głową, i spojrzał na nią raz jeszcze, tym razem bardziej poważnie - Niektórych nie da się nawrócić samym przykładem. Jestem pewien że nie raz to widziałaś. Ale widać nie tylko ja mam w sobie coś z idealisty. - Machnął dłonią, jak gdyby nie przejmował się kompletnie jej brakiem aprobaty - Długa służba żołnierska robi z ludzi filozofów, albo poetów. A że do poezji talentu nie mam, ku niekończącemu się żalowi mego mistrza, zostaje mi filozofia. - wzruszył ramionami, i uśmiechnął się rozbrajająco - A dyskusje na temat natury ludzi, i ich postępków lepiej prowadzić wieczorem, w dobrym towarzystwie, i przy dobrym alkoholu.

- O, teraz mówisz moim językiem! - rzekła wesoło po czym dodała. - Wiesz, ale przynajmniej ze mnie nie będą się tak śmiać pijanej, jak z was, chodzących na czworaka.
- Oh? Czy to wyzwanie kto kogo zapije pod stół? Nie wiem do jakich szlachciców ze słabymi głowami jesteś przyzwyczajona, ale ja jestem synem kowala, i żołnierzem z wyboru. Nie dam się łatwo pokonać.
Kotka parsknęła.
- Zawody w piciu? Ze mną? Żartujesz sobie, kobiecie nie przystoją takie rozrywki, ani kapłance tym bardziej.. - odpowiedziała zadzierając nos i mówiąc tonem pełnym arystokratycznej pogardy, po czym zaśmiała się i dodała już normalnym głosem. - Mam słabą głowę do alkoholu więc będziesz musiał spróbować swoich sił z kimś lepszym odemnie.. na pewno dorwiesz jakiegoś włochatego krasnoluda.
- Ale czy będzie tak uroczy? - mrugnął do niej przekornie, i również się roześmiał - A mówiąc szczerze, mam w jukach butelkę dobrego Arak, i nikogo z kim mogę ją wypić. Reszta twojej grupy wydaje się być... - szukał dobrego słowa -... trochę spięta całą sytuacją. Albo nie nadają się do picia. Jak Nadal. Po tym wręcz widać że rozrywka z niego żadna. Plus... - rzucił okiem na leoparda - Naveed cię lubi. A ufam jego opiniom. Ma dobrą intuicję.

- Ah.. czyli to Naveed powiedział Ci że masz mnie upić? - Kapłanka odpowiedziała detektywistycznym tonem jakby właśnie rozgryzła jakąś zagadkę. - A wydawał się taki porządny.
Spojrzała na leoparda, udając powagę i uniosła wzrok na Al-Asada.
- Jeśli liczysz że zobaczysz mnie nietrzeźwą, błądzącą na czterech łapach to cię zawiodę, ale raczej już umiem pić. A Nadal może być fajny jak się go rozpije, dzięki za pomysł.
Leopard obrócił ciekawsko główkę, zainteresowany nagłą uwagą którą oboje mu poświęcili, i parsknął. Ardeshir dalej się uśmiechał, lekko, wyraźnie zrelaksowany.
- Jesteśmy obaj podstępni, jak widać. A choć widok kapłanki Tabaxi próbującej naśladować Naveeda na pewno mu schlebi, ja pewnie wykorzystałbym okazję by przekonać cię byś mi pozowała. Szkicowanie. - wzruszył ramionami - Trzeba jakoś odwracać uwagę, a dawno nie miałem okazji szkicować kogoś żywego. Życie w podróży nie służy poznawaniu nowych osób. Zwłaszcza takich które nadają się by je narysować.
- Masz przecież Naveeda! On jest dość dostojny i piękny by go rysować, prawda? - Pogłaskała leoparda po głowie, uciekając od tematu rysowania jej, nieco skrępowana.

- Prawda. I rysowałem go już. Wielokrotnie. - Naveed wyprostował się dumnie, jak gdyby potwierdzając słowa Ardeshira - A tobie też niczego nie brakuje. - Spojrzał po niej uważnie, od stóp do głów, zawieszając oczy na jej krągłościach, futerku, i figurze, z udawaną powagą artysty. - Twoje kolory bardzo pasują do mojego stylu.
Chociaż pokrywało ją futro, nie trudno było się domyślić że zawstydził ją i pokryła się rumieńcem gdzieś za jego granitową barwą. Odwróciła twarz, kręcąc głową i uniosła otwartą dłoń.
- Andraste z pewnością by chciała być uwieczniona, lubi być w centrum uwagi, a i urody jej nie brak. - Kotka rzuciła prędko, nieco nerwowo i przyspieszyła krok, wyprzedzając nieco mężczyznę. Sama do końca nie wiedziała czemu poczuła się aż tak spięta.
Ardeshir i Naveed spojrzeli po sobie, wyraźnie rozbawieni jej reakcją. Mężczyzna podrapał leoparda za uszyma, i podążył za kapłanką. Choć rozmowa była bardzo przyjemna, trzeba było spotkać się z resztą… i zaprowadzić ich do oczekujących ludzi Mustafy. Pogadać… i nie tylko, będzie można później.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 11-11-2019, 09:11   #48
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Mężczyzna wraz z Tabaxi kilkadziesiąt metrów od bramy miasta, przy jednej ze studni dla podróżnych odnaleźli ludzi handlarza, przeładowujących towary i udających zainteresowanie dobrami “przypadkowo” spotkanych innych podróżników. Wydawałoby się, że para była pierwszymi z drużyny, którzy dotarli na miejsce, gdyby nie fakt, że w niedalekiej odległości stała już, dobrze znana Ardeshirowi lektyka, z siedzącym na niej dumnie, niedawno poznanym przez najemnika yuan-ti.
Paladyn już miał zareagować, lecz za swoimi plecami usłyszał nagle pohukiwanie sowy.
-Ech… Yasu, czy ty nigdy nie umiesz wyjść "drzwiami"? - bardka zwróciła się do tabaxi chichocząc, gdy nagle jej uwagę zwróciła lektyka z siedzącym na niej, pokrytym gdzie nie gdzie łuską, młodym mężczyzną.
- A ten to kto? Kolejny, któremu wyrocznia przepowiedziała, że ma się dołączyć do wyprawy z której może nie wrócić? - spytała pół żartem, pół serio. Musiała przyznać, że widok lektyki wraz z jej właścicielem robił na eladrince niemałe wrażenie. "Muszę sobie kiedyś taką sprawić" pomyślała. Zastanawiała się także kim jest owy jegomość i po co pojawił się na miejscu ich spotkania.
Orryn wychylił się z palankinu na swoim osiołku, który czując dziwny zapach bijący od lektyki, zarżał donośnie i zatupał kopytami po piasku. Czarodziej, pochylony w palankinie nad otwartą księgą wykonał różdzką w powietrzu skomplikowany wzór, i przez chwilę bladoniebieska runa smoczego alfabetu zawisła nad kartami książki, która szeleszcząc, zatrzasnęła się donośnie. Bystre oczy taksowały lektykę i niewolników które ją niosły.
Tymczasem kotka wmieszała się w grupę unosząc ramiona w odpowiedzi na retoryczne pytanie Andraste i skwitowała wszystko niewinnym uśmiechem. Wnet skupiła wzrok tam gdzie większość, na jakimś gadopodobnym jegomościu który nie lubił chodzić o własnych siłach.
- Zostaliśmy właśnie zdradzeni przez jednego z naszych “towarzyszy”, nie powinniśmy chyba pozwalać by ktoś nowy do nas dołączał bez bardzo dobrego wyjaśnienia, prawda? - Rashad syknął, przerzucając groźnym spojrzeniem pomiędzy Al-Asadem a obcym w lektyce.
Andraste położyła dłoń na ramieniu wojownika.
Nie rzucaj się od razu jak ryba bez wody. Jeśli wymagasz wyjaśnienia, to daj mu je najpierw przedstawić. Może akurat takowe ma. – warknęła zirytowana porywczością swojego kochanka.
- Proszę….daj mówić nowoprzybyłemu. Uważam, podobnie jak Rashad, że daleko posunięta ostrożność, nawet taka ocierająca się o brak manier jest uzasadniona - spokojnie odparł czarodziej ze swojego palankinu.
- Ja nie znam zarówno tajemniczego wojownika z jego kotem, jak i temu yuan-ti - wskazał na palankin - Czy oświecicie mnie, nieznajomi, z jakich powodów chcecie się przyłączyć, albo inaczej, jaki macie w tym interes? - wzrok gnoma taksował najpierw wojownika i jego zwierzę potem z powrotem spoczął na yuan-ti
Ardeshir był zaskoczony obecnością Yuan-Ti. Wyglądało na to że śledził jego… bądź jednego z ludzi Mustafy. Tylko jak? To pytanie mogło zaczekać… A ta podejrzliwość zaczynała być męcząca. Co nie przeszkadza, że widząc bojowo nastawionego Rashada parsknął śmiechem, i spojrzał na niego z pogardą.
- A dlaczego? Już zostaliście zdradzeni. Przez jednego z was. Dlaczego ktokolwiek miałby być ponad podejrzeniem? Dlaczego ty miałbyś być ponad podejrzeniem? Myśl zanim otworzysz usta. - Oczy Al-Asada były bardzo chłodne, i bardzo gniewne. Ton również się zmienił, kompletnie inny niż wcześniej, kiedy rozmawiał z nimi w gospodzie, czy kiedy gadał z Yasu. Twardy, ze stalowymi nutami. Można było łatwo dostrzec jak był w stanie przetrwać samotnie na pustyni, trudniąc się pracą najemniczą. - I trzymaj nerwy na wodzy.
- [i] Ja nie jestem zdenerwowany, po prostu nie mam powodu ci ufać. Jestem z rodu starszego niż jesteś w stanie sobie wyobrazić i sam Wielki Wezyr zaufal mi w tej misji o niezwykłej wadze podczas której przelewałem już krew…. a ty co o tym wszystkim wiesz i czemu chcesz się do nas przyłączyć? [/] - Ton Rashada był nie mniej twardy niż Al-Asada.

- Tobie radziłabym to samo, Al-Asad. - wtrąciła eladrinka. - Rashad faktycznie reaguje zbyt gwałtownie, ale ty również zbyt śmiało jak dla mnie sobie pogrywasz. Zachowujesz się tak, jakbyś miał za pewne, że postanowimy ci zaufać i przyjmiemy do siebie. Jeśli faktycznie ma tak być, to bardzo cię proszę zejdź z tonu, bo jeszcze nie jesteś jednym z nas. - powiedziała grzecznym, lecz dosadnym i stanowczym tonem.
Słysząc tą ogarniającą wszystkich spinę tabaxi ziewnęła głośno, wyciągając ręce i podchodząc bliżej. Zmierzyła Rashada, Andraste i Ardeshira zdziwionym wzrokiem, zastanawiając się co w nich wstąpiło, a zaledwie chwile potem ślepia kocicy uważniej spoczęły na mężczyźnie w lektyce. W jednym momencie uszy stanęły jej dęba, a uniesiony ogon który chwile temu wywijał sobie leniwie smagając powietrze, teraz zamarł przypominając jeża.
- Wąż! - kotka wskazała palcem wprost na Teta z miną jakby zobaczyła ducha.
Spojrzała po reszcie, ale nie widząc natychmiastowej reakcji, spojrzała na Nadala.
- Wąż!- Krzyknęła jeszcze raz, bardziej dramatycznie, po czym spojrzała na Ardeshira.
- Wąż!!! - Dźgnęła powietrze wystawionym palcem kilka razy, jakby to miało pomóc wszystkim dostrzec zagrożenie.
- Wąż, wąż, wąż! - skakała od jednej do kolejnej osoby, by w końcu zwrócić się do bardki. - Andraste graj na flecie! Tylko tak można zakląć węża! - tabaxi podrapała się z tyłu głowy w zamyśleniu, zasłaniając jedną łapką usta jakby wystraszona. - A może to było o szczurze? Na węża na pewno też zadziała! Graj zanim nas ukąsi!
Andraste widząc zachowanie kotki, odruchowo uniosła dłonie do głowy i zaczęła rozmasowywać swoje skronie. “Otaczają mnie debile” pomyślała, po czym spojrzała w kierunku wężowatego mężczyzny siedzącego w lektyce wzrokiem mówiącym: “jeśli naprawdę planujesz do nas dołączyć, to się dziesięć razy zastanów”.
Orryn popatrzył na kapłankę i znacząco popukał się w czoło, sugerując jej pewną dolegliwość, dotykającą czasem eremitów którzy zbyt długo oddalili się od cywilizacji.
Ardeshir patrzył się na kapłankę przez moment. Naveed usiadł mu przy nodze, również się na nią gapiąc. Chwilę później dało się słyszeć podwójne parsknięcie, niemalże idealnie zgrane w czasie.
- Jest to, w rzeczy samej, wąż. - Al-Asad uśmiechnął się pod nosem, bardzo szczerze, a jego spojrzenie złagodniało kiedy widział dramatyzm w ruchach kapłanki. Podejrzewał że chciała rozładować napięcie… i była w tym strasznie urocza. Jego głos wrócił do bardziej spokojnego, stonowanego tonu, jak gdyby ten moment był tylko przelotną burzą. Skłonił się lekko Andraste i Rashadowi.
- To był stresujący, i długi dzień… dla nas wszystkich. W ramach przeprosin, i dowodu dobrej woli, wasze zapasy. - wskazał za siebie, na ludzi w służbie Mustafy. - A jeśli idzie o moje powody… to długa dyskusja. Proponuję ją odbyć kiedy stracimy miasto z oczu… z wiadomych przyczyn.
Gnom wzniósł oczy do nieba, czując kolejny podstęp sprawnego w gadce człowieka, który zgrabnie unikał tematu. Czarodziej zanotował sobie jednak w pamięci, aby dokładnie wypytać nieznajomego wojownika, jakież to altruistyczne pobudki pchają jego, i jego zwierzaka do pomocy w misji, która powinna być tajną, a która tajną nie była, powinna być chroniona przez agentów władcy, a taką nie była. Wszystko zdawało się sprzysiegać przeciwko nim, i kolejny agent, władający językiem niczym makarydyjski szermierz jedynie wzmagał podejrzliwość w czarodzieju. Posłał na koniec spojrzenie Al-Asadowi, jakby chciał powiedzieć “jeszcze do tego wrócimy, młodzieńcze” po czym skupił się na siedzącemu w lektyce, odzianemu niczym mędrzec indywiduum.
Nadal przeszedł między mężczyznami kierując się w stronę nieznajomego. Po drodze zwrócił oblicze w stronę najemnika, przytakując z wdzięcznością za ostrzeżenie, które ten przesłał.
- Witaj nieznajomy. Jestem Nadal i obecnie pełnię funkcję przewodnika tej grupy. Czy zechcesz nam może zdradzić swe imię? - zapytał, lecz najwidoczniej bardziej zainteresowany był czterema niezmordowanymi sługami yuan-ti.
Tet westchnął bezgłośnie zdając sobie sprawę, że jego pech nie skończył się na niefortunnie bezowocnych rozmowach z Ardeshirem. Zamiast tego los postanowił obdarować go jeszcze większą grupą niekompetentnych prymitywów, w których łaski musiał się wkupić. Byli co prawda jeszcze milczący mieszaniec, elfka, być może nawet eladrinka, która w razie czego nie ulegnie tak łatwo jego magii, choć przy pociąganiu za odpowiednie sznurki powinno obyć się bez sztuk tajemnych oraz gnom, który choć niepozorny, mógł okazać się z nich najbardziej niebezpieczny. Podobnie jak elfy, ta rasa była częściowo odporna na magię, ale z doświadczenia Yuan-ti gnomy były dużo bardziej… nieobliczalne.

Był także mężczyzna podający się za przewodnika. “Może on wykaże się nieco większą kompetencją?”.
- Moje imię brzmi Tet-pthah-af-ankh - odpowiedział na powitanie Nadala i powtarzając manewr z rozmowy z Ardeshirem, zszedł po swoich sługach na ziemię. Tym razem postanowił nie czekając na lawinę pytań, wyjaśnić wszystko co uważał za niezbędne - Jestem badaczem, zajmuję się historią i sztukami tajemnymi i tak się składa, że obiekt moich ostatnich studiów jest miejscem, do którego i wy się wybieracie. Wyrocznia ukazała mi cel waszej wyprawy, choć powody jakie wami kierują nie są mi znane i nie specjalnie mnie obchodzą tak długo, jak będę mógł przestudiować wiedzę i tajemnice kryjące się na miejscu. Nie przychodzę jednak do was z pustymi rękoma. Posiadam kilka... informacji na temat budowy tamtego miejsca, bez których możecie nie poradzić sobie z dostaniem się do środka.
Kapitan nie zlustrował obcego od stóp do głowy, przyglądał się jednak przez dłuższą chwilę jego twarzy. Wreszcie odpowiedział.
- Nie obraź się proszę, że jesteśmy podejrzliwi. Sporo już przeszliśmy, a ostatnie okoliczności sprawiły, że ostrożnie musimy podchodzić do planowania dalszej podróży. Na ile jesteś pewien zaręczyć za to, że informacje te będą prawdziwe i przydatne dla nas? Pytam dlatego, że potrzebowałeś chwili, by nazwać to czym chcesz nas do siebie przekonać “informacjami”.
Kocica która przed chwilą dramatyzowała, teraz stała spokojnie wpatrując się w Yuan-ti. Nie była pewna czy jej wygłup rozluźnił trochę atmosferę między nimi, ale z pewnością tak jak niektórzy spojrzeli na nią, tak ona patrzyła na nich gdy zarzucali się nawzajem podejrzeniami. Mimo posiadania bardki w drużynie, wszyscy byli jacyś niesamowicie spięci i jak tak dalej pójdzie to wszyscy pozabijają się nawzajem. Yasu uznała że opowieści o bardach są nieco przekoloryzowane, zapewne przez nich samych. Ona też miała wiele uwag co do całej tej wyprawy, ale po co sobie jeszcze bardziej życie utrudniać? Z pewnością Bastet by tego nie pochwaliła. Tymczasem Yas była kapłanką i to nie jakąś początkującą. Aurę śmierci od sług Teta wyczuła już wcześniej i nie napawała ona optymizmem jak i sam ich właściciel. W zasadzie to Kiya powinna być tu na nieznajomego najbardziej cięta, jednak skrzętnie zagrzebała swoje emocje czekając na rozwój sytuacji. Gardziła nekromantami, a używanie ciał, wskrzeszanie zmarłych do służby jako nieumarli uznawała za pewien rodzaj niewolnictwa, nawet gorszy niż zwykłe. Oferta gada wydawała jej się dość marna, bo to on był samotny i prędzej ich potrzebował, a ich zespół może mógłby skorzystać z jego wątpliwej pomocy, albo tylko na tym stracić. Dał tylko wątpliwe słowo desperata, który coś chciał ugrać, ale oczywistym było że chce ich wykorzystać. Do czego może wykorzystać ich ktoś kto już teraz para się czarną magią i obraża życie, przywołując na świat te okropne karykatury wolnych niegdyś ludzi? Kocica położyła uszy po sobie, spojrzała na Nadala, a potem dość nieprzychylnym wzrokiem na wężoluda.
- Równie dobrze moglibyśmy podpisać pakt z diabłem, lub liczyć w szczerość demona. Śmierdzi od niego śmiercią na kilometr i nawet jeśli jakimś trafem nie wystąpi w kluczowym momencie przeciw naszym interesom, to jestem pewna że w interesie wszystkich żywych ludzi jest to by ten czarodziej nie zdobył tego czego tak bardzo pożąda. Chyba nawet tego nie rozważasz? - Zwróciła się do Nadala, patrząc w pionowe źrenice gada i swoimi jakże podobnymi oczami.
- Jestem gotowy sprzedać swą duszę diabłom, byle tylko udało nam się osiągnąć cel - odparł beznamiętnie mężczyzna.
- Tu nie chodzi tylko o Ciebie! - wtrąciła się tabaxi. - Myśl wielowarstwowo, a co jeśli dzięki tobie zdobędzie broń czy wiedzę której użyje by powtórzyć to co stało się w Morroc?! Odpowiadasz za więcej niż własny nos kapitanie gwardii!
Gdy tylko zakończyła wypowiadać ostatnie zdanie, poczuła na ramieniu silną dłoń Akrama. Wojownik jedynie spojrzał jej w łagodnie w oczy i pokręcił głową.
- Wybacz, że nasza towarzyszka traktuje cię jakbyś nie istniał panie. Wracając do mojego pytania... - kontynuował Nadal.

 
BloodyMarry jest offline  
Stary 11-11-2019, 12:29   #49
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację


Ardeshir poruszał się powoli, przysłuchując się rozmowie. Nie miał zamiaru się wtrącać; nie był jeszcze na dostatecznie mocnej pozycji by to robić, ale słowa Nadala wprawiły go w niepokój. Człowiek powinien się ograniczać. Powinny być granice których nie można przekroczyć. Jeśli ich nie było… oczekiwało go potępienie. Ta droga była niebezpieczna. Nie odezwał się jednak ani słowem. Wolnym krokiem, Naveed przy jego stopach, podszedł do Yasumrae, a leopard otarł się jej o nogi, jakby chciał jej przypomnieć że tutaj jest. Sam obserwował nie Yuan-Ti, ale jego sługi. Jeśli miałyby poczynić ruch, nie planował tylko patrzeć.

Tet patrzył przez chwilę poirytowanym wzrokiem na tabaxi, po czym odwrócił się do Nadala:
- Staram się po prostu dobrać odpowiednie... słownictwo, żebyśmy na pewno się dobrze zrozumieli. W archiwach biblioteki udało mi się przetłumaczyć zapiski architekta, który - wszystko na to wskazuje - był budowniczym owego grobowca.

Kapitan wciąż wpatrywał się to w badacza, to w jego ”sługi”, możliwe że ważąc jego słowa i oceniając prawdomówność.

- W tej chwili bardzo zależy nam na szybkim… wyruszeniu w podróż - powiedział najwyraźniej starając się naśladować sposób wypowiedzi yuan-ti, co jednak wyszło komicznie - Możesz do nas dołączyć, póki nie zatrzymamy się w miejscu odpowiedniejszym do rozmowy.

- Wolnego, kapitanie Nadal - Orryn zmarszczył groźnie brwi z palankinu swojego siodełka, a jego broda i wąsiska nastroszyły się niebezpiecznie, co wraz z przekrzywionym do przodu kapeluszem nadawało mu nieco komiczny, acz nieco wyjęty z kontekstu, a przez to nieco groźny wygląd - Kilka minut nas nie zbawi, a jeśli zbawi, domagam się, aby dla potrzeb bezpieczeństwa całej naszej wyprawy nieznajomi nie podróżowali razem z nami. Ostrożność, tak zaniedbana w mieście przywiodła nas tutaj, i raczej nie chciałbym powtarzać drugi raz tego błędu - Orryn zganił kapitana, mierząc go swoim przenikliwym spojrzeniem.

- Proponuję byśmy przynajmniej oddalili się trochę od miasta, nie jakoś bardzo daleko, ale nie stójmy przy bramach na widoku. Jeszcze kilka godzin temu oskarżano nas o próbę morderstwa. - skomentowała eladrinka. Orryn kiwnął jej głową, zgadzając się, jednak jego wzrok pozostał nieugięty i nieufny.

Nadal uśmiechnął się z wdzięcznością do eladrinki, która jako jedna z nielicznych wydała się rozumieć jego troski, po czym poprosił wszystkich by przygotowali się do wymarszu, sam zaś udał się rozliczyć z ludźmi Mustafy.

Grupa była skonfliktowana, co mogło zadziałać na plus teraz, gdy Tet próbował ich przekonać do wspólnej podróży, lecz mogło przynieść duże problemy później w obliczu czekających na nich niechybnie niebezpieczeństw. Yuan-ti wzruszył delikatnie ramionami:
- Gdyby nie było wam tak śpieszno, moglibyśmy skorzystać kapłańskiej magii wykrywającej kłamstwa. Nie dziwi mnie wasz... brak zaufania, dlatego nie miałbym nic przeciwko odpowiadaniu na pytania pod działaniem takiego zaklęcia. - wiedząc, że nie mogą wrócić do miasta, Tet mógł sobie pozwolić na takie deklaracje.

Słysząc słowa Yuan-Ti, Ardeshir uśmiechnął się, nie przestając obserwować zombie czystokrwistego.
- Mnie także nie dziwi ten brak zaufania. A tak się dobrze składa… - uśmiechnął się do Yasumrae, - Że drużyna posiada kapłankę. O mocnych zasadach moralnych, jak można zauważyć. Nie masz nic przeciwko by zbadała ona moje i twoje intencje, prawda? Tak właśnie myślałem.
Ardeshir gwizdnął, po czym podjechał do niego majestatyczny, czarny koń bojowy, którego pogładził po grzywie.
-Do tego czasu, twoje sługi będą pod obserwacją, moja broń w rękach… Akrama, na przykład, a podejrzliwy Rashad ze starożytnego rodu któremu ufa sam Sułtan,- Jego słowa aż ociekały drwiną kiedy mówił o Rashadzie - będzie stał nad naszymi głowami, gotów je odciąć w przypadku podejrzanych ruchów. Jestem pewny że to usatysfakcjonuje wszystkie podejrzenia, prawda?

- Nie dziwi cię nasz brak zaufania… - powiedziała bardka podchodząc bliżej yuan-ti, kompletnie ignorując słowa Ardeshira - Mnie za to odrobinę dziwi, że ty panie nie wiedząc kompletnie z kim masz do czynienia chcesz wybrać się z nami. - dodała obchodząc mężczyznę dookoła i przyglądając się mu niczym rzadkiemu eksponatowi.

Orryn, patrząc na Yuan-ti, podrapał się przez chwilę po swojej zmierzwionej brodzie
- Być może, on mógłby pozostać chwilowo pod moją opieką… - Orryn myślał długo nad odpowiedzią - o ile wciąż ma te zapiski architekta na które mógłbym jako specjalista, rzucić okiem . Oczywiście, mógłby też zdeponować różdżkę, laskę czy czego tam używa w swoim obrządku jako mistrz, o ile nie urąga to jego godności, lub jakimś wewnętrznym tabu - gnom uśmiechnął się pod nosem, patrząc chytrze na yuan-ti.

- Po co badać intencje nekromanty? To jak badanie intencji gwałciciela. - Prawie krzyknęła tabaxi i patrzyła zaniepokojona na przybysza, to na resztę osób którym to najwyraźniej mało przeszkadzało. - Andraste nie podchodź do niego, postradałaś rozum?!

- Z moim rozumem wszystko w porządku. Kim by nie był to ma prawo przedstawić swoje racje. To ty zachowujesz się w tym momencie bezczelnie nie dając mu dojść do słowa. - rzuciła bardka nawet nie odwracając wzroku od Yuan-Ti w stronę kapłanki.

- “Bezczelnie”? Czy ty jesteś poważna? To jest czarodziej morderca, który używa plugawej magii by powoływać do świata abominacje sprzeczne z prawami natury i bogów! Istot które naznaczył swoją oślizgłą magią nie można już odratować, pozostaną nieumarłymi poczwarami, albo zostaną unicestwione. Tak dumna, a tak mało wiesz o naturze życia! Nie bez powodu ciała zmarłych otacza się ochroną i talizmanami które mają chronić ich tak w tamtym świecie jak i tym tutaj. Powinniśmy zabić go nim wykorzysta swoje wstrętne umiejętności przeciwko komuś kto nie będzie w stanie się obronić!
Tabaxi zrzuciła z ramienia dłoń Akrama, stanęła w bojowej pozie i zainkantowała zaklęcie ochronne.

Andraste ujęła w dłonie swój magiczny instrument i przyłożyła smyczek do strun.
- Jesteś moją przyjaciółką, ale nie pozwolę atakować ci kogoś, kto nie wykazał wobec nas ani krzty agresji.

- Być może źle dobieram przyjaźnie, jeśli uważałam za przyjaciółkę kogoś, kto akceptuje masowe mordy i niewolnictwo, bo z tym się łączy bycie nekromantą. - fuknęła w odpowiedzi, teraz już ze zjeżonym naprawdę futrem.

- Kochanków na pewno. - stwierdziła wypominając jej Farshida. - Co do przyjaźni, to boli mnie to co tu się dzieje, ale jak ty mam swoje zasady. On mi nic nie zawinił, więc nie mnie go oceniać. Tak samo Ardeshira, mimo, że mnie zaczął irytować. Niech czas pokaże czego są warci.

Najemnik raz jeszcze starał się spróbować przemówić kapłance do rozsądku.
- To nie jest czas ani miejsce na takie zachowanie Yasumrae. Wciąż jesteśmy jeszcze blisko murów.

Rashad potrząsnąl głową po czym stanął pomiędzy kapłanką Tabaxi a czarnoksiężnikiem. Yuan-ti, wznoszać do góry płonące ostrze.
- Uspokójmy się wszyscy, ta misja jest zbyt wielkiej wagi by się pochopnie zabijać! Niech czarownik odda się w ręce Mistrza Orryna i przekaże mu swoje mistyczne przedmioty, a jak będzie dogodny moment przesłuchamy go z użyciem magii Yasumrae. - zawołał, przenosząc spojrzenie pomiędzy Yasumrae a czarnoksiężnikiem.

- Kot, a szczeka głośniej od psa - prychnął Tet, a następnie uniósł delikatnie laskę i trzymał poziomo, gotową do podania Orrynowi, pokazując jednocześnie, że nie traktował groźby Tabaxi na poważnie. Ignorując zarówno Rashada jak i Andraste, zwrócił się do gnoma - Mistrz Orryn, tak? Z przyjemnością oddam się w waszą opiekę. Zapiski w dalszym ciągu mam przy sobie i jestem kontent, by przedyskutować ich treść z innym uczonym.

Orryn wyciągnął rękę i laska pofrunęła z ręki nekromanty wprost do gnomiego czarodzieja, młócąc głośno powietrze.
- No, w tej chwili nie jest już tak groźny kapłanko, byś musiała być tak niegrzeczna. Czy możemy iść dalej i oddalić się od miasta, a ja zajmę się wypytywaniem? Jako konstruktor, pewne tematy związane z budownictwem nie są mi obce, i jestem w stanie zweryfikować informację od niego znacznie lepiej niż wy wszyscy, a zrozumienie ich przekracza obecnie wasze możliwości - Orryn popatrzył w szczególności na Al-Asada i kapłankę - Jeśli Bastet poczeka ze zgładzeniem nekromanty, którego motywów jeszcze nie znamy, a który mógłby okazać się użyteczny w miejscu, do którego zmierzamy, byłbym niezmiernie zobowiązany. Los i prestiż bogini najpewniej na tym nie ucierpi. Czymże są dla bóstwa godziny, lub dni nawet, jeśli nie ziarnkami piasku na pustyni czasu? - Orryn zagadnął kapłankę, lekko się uśmiechając pod nosem.

Tabaxi skinęła do Orryna, którego słowa wydały się względnie przekonujące, mimo że może nie darzyła go wielką sympatią, to to co mówił brzmiało rozsądnie. Zafalowała ogonem zastanawiając się nad tym co powiedzieli do tej pory.

Ardeshir rzucił okiem na całą drużynę. Tę bandę ludzi szalonych… i wyraźnie pozbawionych zasad. Wystąpił krokiem spokojnym, bez pośpiechu, stając obok Yasu, i mówiąc spokojnie, tak by tylko ona mogła usłyszeć.
- Odpuść… na razie. Trzeba wiedzieć kiedy grać na czas, jeśli chcesz zachować wierność swoim zasadom w tym świecie.
Potem zaś, zrobił krok do przodu, stając przed nią, i zwracając się do samej drużyny, choć głównie do Yuan-Ti.
- Nie znam waszej historii, i specjalnie mi na niej nie zależy. Ale zawsze mocno wierzyłem w zasady. - zdjął z pleców glewię, i wskazał nią na nieumarłych sługów Teta - Być może, ci ludzie uczynili coś by zasłużyć na brak godnego pochówku, i takie traktowanie. Być może są oni niewinnymi ofiarami, których jedynym grzechem było życie. Być może, celem czystokrwistego jest pomoc, w zamian za nieszkodliwą wiedzę tajemną. A być może planuje zabić nas wszystkich, i zamienić cały kraj w swoje królestwo trupów. Za lekko traktujecie profanację życia która kroczy przed wami… za lekko, i nieostrożnie.
Jego głos zrobił się twardy, choć dalej pozostawał bardzo spokojny.
- Magia bogini Bastet da nam jutro odpowiedź. A jeśli ta odpowiedź nie będzie odpowiednia, Yuan-Ti i jego sługi spotka śmierć z mej ręki. Tak samo każdego kto postanowi mnie zatrzymać. Cel nie uświęca wszystkich środków… i są granice których nie należy przekraczać.

- Czekaj, czekaj… grozisz nam? Świetny sposób na budowę zaufania. - spytała bardka unosząc brew, wciąż trzymając skrzypce w rękach.

Al-Asad spojrzał na nią, opanowany i spokojny… choć wydawało się że gdzieś głęboko w jego oczach czaiła się głęboka pogarda.
- Jeśli jesteś osobą która dla ślicznej twarzy, i niepewnych informacji jest w stanie zignorować morderstwo niewinnych… tak. Grożę. I nie jestem zainteresowany ani twoim zaufaniem, ani współpracą z ludźmi dla których moralność znaczy tak niewiele.

-To co tu w ogóle robisz? - zmrużyła oczy i wskazała smyczkiem w jego stronę. - Chcesz do nas dołączyć, a nie jesteś zainteresowany współpracą i naszym zaufaniem. Nie dbam o to czy Nadal pozwoli aby którykolwiek z was do nas dołączy. Jeśli pozwoli będę starała się współpracować i tolerować, ale podnieś na kogokolwiek z drużyny rękę, a obiecuję, że ugotujesz się żywcem w tym pancerzu.

- A w takiej sytuacji ja go jeszcze podsmażę moim rapierem- dodał ze złowieszczym uśmiechem Rashad, stając u boku Andraste. Zastanawiał się, czy ten cały Ardashir miałby jakiekolwiek szanse mierząc się z nim w sztuce szermierczej, bardzo niewielu miało.
-Współpraca z nekromantą nie jest łatwą decyzją, ale mamy ważniejsze problemy, niż rozważanie kim byli ci ludzie, na pewno teraz już nie można im pomóc, możemy później to wyjaśnić...moze byli to niegodziwcy, łotry które poniosły zasłużoną karę?

Akram wyszedł w tym momencie naprzeciw, stając obok drugiego mężczyzny.
- Dość już tych gróźb - odpowiedział z uśmiechem - My prawdziwi wojownicy potrafimy współpracować nawet bez zbytniego zaufania. Instynkt i trening pozwala nam dobrze zrozumieć sojuszników, nawet gdy nie czujemy do nich sympatii. Wierzę mu i wiem, że nie jest dla nas zagrożeniem, o ile będziemy postępować w sposób prawy. A tak właśnie będziemy robić, prawda? - zapytał puszczając oko do eladrinki, ta jednak zauważyła, że najemnik mimowolnie spojrzał z pewną dozą wątpliwości w kierunku rozmawiającego z ludźmi Mustafy kapitana.

Gdy Al-asad szepnął jej na kocie ucho, to uniosło się nastroszone, ale kapłanka wciąż bardziej obserwowała Teta i inne potencjalne zagrożenia. Mimo że czuła się zaszczuta, nie ustępowała. Paradoksalnie to nowo poznany obcy któremu nie ufała, podzielał jej lęki co do gada którego moc była skazą świata żywych.
- Nie bez powodu w moim świecie karą za nekromancję jest śmierć. Gdy wyruszaliśmy na tą wyprawę, mieliśmy ratować życie, nie zaś ratując jedno, skrzywdzić tysiąc innych. Nigdy nie byłam osobą która bardzo zważała na prawa nadane przez władców, ale to jest coś innego. Każda żywa istota rozumie czym jest dar życia i że należy go chronić, szanować, przynajmniej tak wydawało mi się do tej pory. - Zrobiła przerwę by złapać zachłanny dech. - Zgodzę się by wąż udał się z nami, pod warunkiem że zostanie związany, zakneblowany, a jego nieumarłe sługi unicestwione. Przynajmniej do czasu gdy przesłuchanie rozstrzygnie jak bardzo plugawą ma naturę.

Akram wzniósł oczy ku niebiosom, po czym potrząsnął głową.
- Większość z was patrzy na to właśnie w ten sposób. Najęci by uratować życie sułtana. Chyba tylko jedna osoba myśli o uratowaniu Skarbu Makarydii. Cóż Yasumrae, może nie jesteś jedyną osobą tutaj, której chodzi o większe dobro.

- Yasumrae, nie jesteśmy w twoim świecie, tak jak ja jestem daleko od swojego. W moim nikt nie płacze nad pierzastą istotą, która jednym pociągnięciem pazurów niszczy kwartał latającego miasta, porywając w szpony całe rodziny. Być może nekromanta jest zły, i gdzieś daleko stąd grozi mu za jego magię kara. Nie tutaj, i choć dziedzina magii jest przeciwna naturze, magia jest mocą, która kształtuje świat. Jeśli powołuje do życia takie istoty, boskich praw tej krainy nie łamie - Orryn wyjaśnił spokojnie kapłance swój punkt widzenia.
-Ty zaś wojowniku, zbyt szybko wyrywasz się do bycia katem, zupełnie o to nie proszony. W czasie, kiedy ja będę konwersował z nekromantą, ty dokładnie wyjaśnisz w drodze powody, dla których chcesz do nas przystać, i w naszej misji nam pomóc. Nadal, Akram, prowadźcie naprzód. Dosyć tej zwłoki. W marszu też można rozmawiać - Orryn obrócił osiołka w stronę szlaku, kończąc najwyraźniej temat.

- Dokładnie, mistrz Orryn jest pośród nas największym autorytetem w dziedzinie mistycznych sztuk i zrobimy jak powiedział, jak rozumiem ten któremu Sułtan powierzył dowodzenie, popieram tę decyzję, więc sprawa zamknięta- stwierdził dobitnie Rashad.

- Apropo boskich praw Ty mnie nie pouczaj, ale po części się zgadzam. Niech pozwoli się związać i zakneblować do czasu gdy nie dowiemy się jak dużym jest zagrożeniem, tylko takie środki bezpieczeństwa są jakąkolwiek gwarancją i tylko to mnie usatysfakcjonuje, na razie. Jeśli rzeczywiście ma dobre intencje i nie jest zły, to chwilę wytrzyma z wężowym językiem za zębami. - Kapłanka sięgnęła do piersi i wyciągnęła złoty symbol Bastet skupiając moc swojej pani by światło łaski zniszczyło żywe trupy. - Nieumarli tutaj zakończą swoją wędrówkę!
Talizman zajaśniał boską mocą, skupiając w sobie całą wiarę Yasumrae w potęgę swej bogini. Na oczach śmiałków dwa z czterech żywych trupów zajęły się niezwykle jasnymi płomieniami, które jednak nie wydawały się wydawać ciepła. Po chwili z nieumarłych tych pozostał jedynie popiół, a lektyka wywróciła się na ziemi, wytrącona z równowagi. W tym samym też momencie na murach miasta dało się zauważyć jakieś poruszenie.

- Nie ma czasu na wiązanie. Na murach zaczynają się nami interesować. Ruszamy się stąd łaskawie. - rzuciła poirytowana eladrinka szybko podchodząc i wskakując na swoją białą klacz.

- Co na bogów ZNÓW uczyniłaś kapłanko?! - usłyszeć można było jęk Nadala - Ruszamy! Migiem!

Ardeshir nawet nie gwizdnął, ani nie uczynił żadnego ruchu. W mgnieniu oka, Govad pojawił się tuż przy nim, a Al-Asad błyskawicznie go dosiadł. Wierzchowiec zatoczył krótkie koło, leopard podążył za nim, a kopyta zaryły w piasku gdy zatrzymał się, przy Yasu, oferując jej dłoń, i uśmiechając się.
- Ludzie rozsądni powinni trzymać się razem, nie sądzisz? - Gdzieś z boku dało się słyszeć głośne miauknięcie. - I koty też, Naveed, masz rację.

Skupiony wzrok tabaxi powiódł w stronę murów tylko na moment, nim odwróciła się i przyjęła oferowaną przez mężczyznę dłoń, wsiadając zwinnie na grzbiet jego konia. Musiała przyznać że było to piękne i silne zwierzę. Najwyraźniej Ardeshir dobrze dbał o swoich zwierzęcych przyjaciół. Uszy kocicy wciąż były opuszczone w tył, a surowy wyraz oczu szukał zabłąkanych nieumarłych którzy przetrwali oczyszczający ogień.
- Jakbym była rozsądna, to by mnie tu nie było. - Odpowiedziała dość szorstko, obejmując mężczyznę w talii, chwytając się go, a po krótkiej przerwie dodała już miękko. - Dziękuję.


 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 11-11-2019 o 14:37.
Kata jest offline  
Stary 11-11-2019, 12:58   #50
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Opuszczając miasto, poszukiwacze mogli odnieść wrażenie, że nie wyruszają by zbliżyć się bardziej do celu ich misji, lecz uciekają z miejsca, które chciało ich zamknąć w szczelnej pułapce. Nerwowe spojrzenia przez ramię towarzyszyły im, gdy Dumatat powoli znikało za linią horyzontu, zniekształconą przez falujące, rozgrzane powietrze.

Poruszali się wolniej niż dotychczas. Nie mieli już do dyspozycji ganta, które zostały naprędce sprzedane lokalnym hodowcom w mieście. Większość zapasów była co prawda załadowana na grzbiety wielbłądów, lecz część i tak musiała być niesiona przez wynajętych tragarzy.

Nerwowej atmosferze z pewnością nie pomagało nieoczekiwane pojawienie się dwóch nowych śmiałków, którzy chcieli dołączyć do drużyny. Po szokujących wieściach o występku Farshida, zniknięciu Sadiba oraz tragicznej śmierci Nyliana, część z karawany miała zapewne trudności w zaufaniu jakiejkolwiek nowej osobie.

Chociaż tajemniczy najemnik zgodził się oddać swą broń, to jego drapieżny kot wciąż biegał swobodnie pomiędzy wielbłądami i dwa razy nawet spłoszył konia Andraste, której z trudem udało się opanować wierzchowca. Tragarzom również nie podobała się obecność bestii. Czułe uszy Orryna dosłyszały jak jeden opowiadał, że takie koty nie raz atakowały i pożerały bydło i dzieci z jego rodzimego plemienia.

Ugiętym pod ciężarem pakunków ludziom, stresowała pewnie również obecność dwóch pozostałych niezmordowanych sylwetek, które bez słowa skargi taszczyły za sobą lektykę drugiego z nieoczekiwanych gości. Mężczyźni nie próbowali się nawet zbliżać w tamtą stronę, lecz nie wykazywali żadnych oznak agresji, w przeciwieństwie do gniewnych okrzyków skierowanych w kierunku wielkiego kota, gdy tylko ten zaczął się zbliżać.

Jeśli chodzi o Tet’a to z powodu utraty dwóch sług, musiał przenieść się na jednego ze swoich wielbłądów i wraz z gnomim magiem omawiali sobie jedynie znane tematy, być może starając się odgadnąć kolejne tajemnice wszechświata.

Do jadących obok siebie Andraste i Rashada, podszedł w pewnym momencie Nadal by podziękować eladrince za wsparcie. Zaczął też pytać wojownika o jego ojczyznę i o to jak wygląda tamtejsze życie. Widocznie interesowało go jak wyglądała tamtejsza codzienność i jakie były wspomnienia szlachcica z czasów, gdy żył jeszcze w Varudżystanie. Raz na jakiś czas jednak jego wzrok umykał w stronę sług maga yuan-ti.

Akram natomiast bez skrępowania dołączył do jadących na bojowym rumaku Ardeshira i kapłanki, wypytując najemnika o jego przygody i o wieści na temat ”Starego Kota”. W trakcie podróży sam też opowiedział im kilka ciekawych opowieści ze swoich wcześniejszych zadań.

-... I wtedy właśnie wyważyłem drzwi do jego sypialni. Gdybym wcześniej wiedział, że ten celnik ma słabość do samic kenku, pewnie poczekałbym aż skończą. Z drugiej strony był już przywiązany do łóżka, dzięki czemu oszczędzili mi kłopotu z obezwładnieniem go...

Po kilku godzinach wędrówki, gdy karawana przygotowywała się powoli do znalezienia dogodnego miejsca na pierwszy postój, sowa Orryna, poczęła ostrzegawczo pohukiwać. Przejmując kontrolę nad jej zmysłami, gnom dostrzegł w oddali tumany pyłu wzbijające się w powietrze. Grupa jeźdźców z dużą prędkością zbliżała się w ich kierunku.

 
Koime jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172