Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-12-2020, 21:21   #61
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Podróż była długa i nudna. Widoki nieco już Elizabeth spowszedniały, a i to co na nią czekało sprawiało że się poczęła niecierpliwić. W końcu tyle na nią w tej posiadłości czekało. Dorożka zatrzymała się i El wysiadła. Morgan podeszła do drzwi zaplecza i zapukała nieco niepewnie. Miała nadzieję, że jej list dotarł.
Drzwi otworzył James po chwili i uśmiechnął się na jej widok.
- Panienko Morgan, jak miło cię widzieć. Madame Duncan ma w tej chwili ważnego gościa, więc jeśli skłonna byś była poczekać nieco w kuchni, to byłbym bardzo wdzięczny.
- Oczywiście. - El uśmiechnęła się do Jamesa.
Mężczyzna wpuścił Elizabeth do środka i zamknął za nią drzwi. Podszedł do stojących na srebrnej tacy filiżanek. Sięgnął po stojący obok nich koniak i odrobinę doprawił czarny aromatyczny płyn wypełniający filiżanki.
- To nie powinno potrwać długo.- rzekł do niej.
- Och to nie problem. - Morgan weszła do środka i skinęła z wdzięcznością. - Nie chciałabym przeszkadzać w ważnym spotkaniu.
- Cóż… z pewnością przyciągnęłabyś uwagę w takim ślicznym stroju.- mężczyzna wziął tacę w dłonie i ruszył do wyjścia z kuchni.
- Nie potrzebujesz pomocy? - Morgan spojrzała niepewnie na majordomusa.
- Nie. Nauczyłem się sobie radzić sam. Poza tym… myślę że madame Duncan raczej nie chciałaby pokazywać jaki to skarb pochwyciła w swoje paluszki. Zwłaszcza Alhimrze.- odparł białowłosy podchodząc do drzwi.
- Dobrze… zaczekam. Czy mogę poczęstować się kawą? - Elizabeth wskazała na imbryk.
- Oczywiście.- zgodził się lokaj i wyszedł.
Morgan podeszła do imbryka, wzięła jeden z ceramicznych kubków używanych przez służbę i nalała sobie kawy. Rozejrzała się z zaciekawieniem po pomieszczeniu, które podobno przez kilka lat odwiedzała regularnie. Była to kuchnia, o wiele większa czystsza i lepiej wyposażona od tej w jej domu. Acz nie różniła się szczególnie od innych kuchni jakie czarodziejka widziała w życiu. Była za to… za duża jak na ten dom. Mogła służyć do obsłużenia trzydziestu osób, a przecież w posiadłości była ich dwójka.
El była jednak pewna, że Duncan miewała gości i to pewnie czasami wielu. Podeszła do drzwi prowadzących na podwórze i obejrzała z zaciekawieniem zamek, popijając kawę.
Wyglądał na dość skomplikowany i podstępny. Była niemal pewna, że skrywał w sobie jakąś pułapkę.
- Zauważyłaś coś ciekawego? Bo ja z pewnością.- rzekł James wchodząc i znacząco spoglądając na pupę pochylonej Elizabeth.
- Zamek mnie zaciekawił. - Przyznała szczerze nie zmieniając pozycji, w której ją przyłapano. - Zazwyczaj te drzwi kuchenne miewają zasuwy czy coś takiego, a on… jest piękny.
- Pod gust madame Duncan. Bardzo wyrafinowany gust. Jak ci mogę służyć panienko Morgan? Obawiam się że rozmowa z Alhimrą się trochę przedłuży. Przyszło bowiem do targowania się o cenę. - odparł James.
- Chcesz powtórzyć przygodę z mojej ostatniej wizyty? - Elizabeth pozwoliła sobie na żartobliwy ton. Wyprostowała się i dopiła napój. - Pyszna kawa.
- To kusząca propozycja i z pewnością bym jej nie odmówił.- odparł z uśmiechem albinos i skłonił się lekko. - Dziękuję za komplement, staram się.
Elizabeth podeszła do zlewu i zmyła po sobie kubek.
- A propozycja… też chętnie bym skorzystała, ale zapewne masz sporo obowiązków gdy Duncan ma gościa.
- Niekoniecznie…- James podszedł do panny Morgan, delikatnie podwinął jej sukienkę i bez pośpiechu zsunął majtki. - Po prostu nie mogę się rozbierać.
Jego język leniwie przesunął się pomiędzy pośladkami El.
- Zapewniam jednak, że jestem wystarczająco kompetentny by sprawić ci przyjemność bez rozdziewania się.
- Pytanie… - El zadrżała czując pieszczotę. Jej dłonie zacisnęły się na blacie gdy stanęła w delikatnym rozkroku. - czy sobie też ją sprawisz?
- Wielbienie tak ślicznego ciała, to przyjemność sama w sobie.- mruczał mężczyzna licząc i całując wypięte pośladki i masując kobiecość Elizabeth palcami okrytymi rękawiczką.- A potem...znajdziesz czas na odwdzięczenie się mi… jeśli będziesz miała taki kaprys.
- Yhym… - Morgan zamruczała czując dotyk materiału na swej wilgotnej już kobiecości.
- Z pewnością będę niecierpliwie oczekiwał twojego dowodu wdzięczności panienko Morgan.- mruczał albinos czubkiem języka drażniąc przyjemnie bramę ukrytą między jej pośladkami i sięgając palcami w głąb tej ukrytej między jej udami. Leniwie i stanowczo wypełniając ją doznaniami.
- Ja też. - Morgan zaczęła pojękiwać cicho czując jak pieszczoty Jamesa prowadzą ją na szczyt. Albinos grał na niej niczym muzyk na swym instrumencie. Czuła jak każdy jego dotyk podrażnia jej zmysły.
- Z pewnością…- zamruczał James delikatnie kąsając prawy pośladek czarodziejki.-... będę się musiał tobą dogłębnie zająć, by potem poczuć twoją wdzięczność.
Czując ukąszenie El jęknęła nieco głośniej.
- T...ttak. - Nie była w stanie wydusić z siebie dużo więcej. Czuła jak palce kochanka pływają już w jej wilgotnym wnętrzu, jak ciało samo zaczyna poruszać biodrami, nabijając się na nie.
- To dobrze, bo jeszcze wiele mamy do… zrobienia.- kolejne ukąszenie w pupę. Delikatne pieszczoty przerwał jednakże dzwonek.
- Madame Duncan mnie wzywa.- odparł mężczyzna odsuwając się od drżącej czarodziejki.
- Okrutny. - Morgan westchnęła ciężko, wiedziała jednak że nic nie da się poradzić. Oboje byli tu jakby w służbie. - Będziesz musiał zacząć od nowa. - Uśmiechnęła się ponad ramieniem do Jamesa.
- Będzie to dla mnie przyjemność madame. - skłonił się James.
- No … idź już do Duncan. - Elizabeth obróciła się nie zważając na leżące na podłodze majtki i uśmiechnęła do majordomusa.
- Postaram się wrócić jak najszybciej. - Albinos skłonił się i wyszedł zostawiając Elizabeth znów samą w kuchni.
Morgan sięgnęła palcami do swojej wilgotnej kobiecości i zaczęła ją delikatnie pieścić. Była tak wilgotną, a on… cóż. Miał inną panią. Było coś szalonego i perwersyjnego w tym, że tak bezwstydnie i otwarcie pieściła się w kuchni tego budynku. Ktoś mógł wszak wejść i zobaczyć ją w takiej sytuacji. Prawdopodobnie James albo Isadore. Co niej o pomyślą wtedy, ale do czego ich skusi? Teraz jednak miała problem z rozsądnym myśleniem. James tak rozpalił jej ciało, że teraz drżało intensywnie.
I tak właśnie go powitała, z prowokująco podwiniętą suknią, bezwstydnie rozchylonymi nogami… dotykając swojego ciała na jego oczach. James niósł tacę w dłoniach, a ta nie zadrżała mu na ten widok.
- Madame Duncan oczekuje ciebie w gabinecie. Aczkolwiek powiedziała, że w ramach przeprosin za czekanie… ona poczeka, aż spełnię jeden twój kaprys.- rzekł uprzejmie albinos odkładając tacę na bok.
- Och… - Morgan spojrzała na niego nieco nieprzytomnym wzrokiem. - Weź mnie… proszę.
- Oczywiście.- odparł mężczyzna podchodząc do Elizabeth.- Może wybierz wygodniejszą dla siebie pozycję?
- Może… - El miała problem by się skupić. Jej głową pełna była rozedrganych myśli, pragnień. Wysunęła palce ze swej kobiecości i usiadła na kuchennym stole spoglądając na majordomusa. - Tak… powinno być dobrze.
- Idealnie panienko.- albinos podszedł i rozpiął przed nią spodnie, pozwalając swojej dumie wynurzyć się niczym ciekawski wąż. Znała tą męskość i wiedziała jaką przyjemność potrafi sprawić. Ale… James zaczął się z nią droczyć wpierw rozpinając kolejne zapięcia jej gorseciku przygotowując ją do tego co ma się stać.
- Potem… będziesz mnie w to ubierał. Chyba że panna Duncan chce mnie zobaczyć nagą. - El spróbowała zażartować, ale niezbyt jej to wyszło przez ten rozpalony głos.
- Nie rozbiorę cię do naga… choć kusi mnie ten pomysł.- zrzucił z niej gorset i ujął drapieżnie dłońmi piersi przez koszulę panny Morgan. Ściskając je i ocierając, zaczął całować jej usta.
- Połóż się na blacie.
- Nie krępuj się. - Elizabeth położyła się na stole. Zrobiłaby teraz wszystko by James ugasił pożar, który wzniecił w jej ciele. I wyglądało na to że to właśnie planował, ujął delikatnie biodra czarodziejki dłońmi i posiadł ją mocnym silnym pchnięciem. Teraz… była jego, bezradnie leżąca na placie, poddająca się ruchom i twardej obecności kochanka w sobie. On zaś rozpinał jej koszulę, by po chwili rozchylić ją władczo. Nachylić się ku jej krągłościom, całować i pieścić je dłońmi. Elizabeth wiła się na blacie pod jego dotykiem. Poruszała biodrami chcąc pogłębić ich spotkanie. Chciała go, pragnęła go i tylko jego.
On powoli zwiększał napięcie, z każdym ruchem bioder mocniej przeszywając jej ciało. Rozpalona czarodziejka czuła jego zabawy, jej biustem… pieszczoty i pocałunki i lizanie skóry. Przeszywająca rozkosz szarpała jej ciało spazmami przyjemności. Więcej i więcej… nic dziwnego, że Isadore tak ceniła Jamesa. Mieć na każde skinienie paluszka… pobudzająca wizja. Morgan doszła w ostatniej chwili zakrywając usta i dławiąc nieco głośny okrzyk, który się z nich wyrwał. Czuła jakby świat wokół zawirował na chwilę odbierając jej zmysły.
- To było bardzo przyjemne… - zamruczał kochanek sapiąc nad nią i po chwili doszedł z głośnym jękiem, pospiesznie odsuwając się by zrosić jej uda i podbrzusze białym trybutem dla jej urody. Uśmiechnął się.- Liczę, że jeszcze nie planujesz opuścić nas tak szybko.
- To… zależy od panny Duncan. - El uniosła się na przedramionach i spojrzała z uśmiechem na albinosa. - Jesteś cudowny.
- Tak mi mówiono, ale to nietrudne z tak śliczną kochanką.- odparł uprzejmie mężczyzna wodząc po całkowicie odsłoniętych krągłościach El wzrokiem.
- To… chyba powinniśmy coś ze mną zrobić. Panna Duncan chyba nie chciałaby mnie zobaczyć w tym stanie. - El przesunęła palcem po swym podbrzuszu rozmazując trybut kochanka.
- Jestem pewien że ten widok by jej się spodobał.- odparł z uśmiechem James.
- Mam tak do niej pójść? - El spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Jeśli chcesz. - odparł uprzejmie James i dodał.- Oczywiście nadal możesz mną dysponować i wydać mi polecenia. Pomogę ci we wszystkim.
- Wyczyść mnie. - Elizabeth bardzo kusiło by pojawić się tak przed Duncan, ale czy na pewno powinna? Czy rzeczywiście sprawiłoby jej to przyjemność?
- Oczywiście… - mężczyzna klęknął przed nią i zaczął z pietyzmem muskać jej skórę językiem, zbierając każdy ślad swojej “zbrodni” z jej ciała. Jeden po drugim.
- Och …. Tak będziesz musiał mnie posiąść jeszcze raz. - El zadrżała od jego dotyku. Wpatrywała się w kochanka rozpalonym wzrokiem.
- Nie. Miałem tylko raz. - drażnił się z nią James smakując jej ciało powolnymi ruchami języka. - Będziesz musiała deczko poczekać na kolejny.
- A co jak… napadnę twą panią? - Morgan spojrzała na niego zadziornie. Czując gorąc rozlewający się z miejsc, których dotknął jego język.
- Moja pani umie się bronić… poza tym mam wrażenie, że chcesz trafić pod jej obcas.- delikatnie ukąsił przy tym podbrzusze “karając” Elizabeth za takie myśli.
- Mhm… może. - El zaśmiała się. - Dobrze… chyba powinnam się ubrać.
- Powinnaś.- przyznał mężczyzna przesuwając językiem po jej wrażliwym punkciku na koniec i wywołując kolejną falę przyjemnych dreszczy.
- Nie ułatwiasz mi. - El jęknęła cicho.
- Przepraszam… też potrafię ulegać pokusie.- odparł lokaj wstając i zabierając się za uporządkowanie swojego stroju.
- A jednak nie chciałeś mnie wziąć raz jeszcze. - Elizabeth sięgnęła po porzucony na stole gorset i założyła go.
- Czasami lepiej podrażnić się z własnym apetytem, by kolejny raz smakował jeszcze lepiej.- wyłożył swoje podejście James.
- zapewne masz rację. - Elizabeth schyliła się po porzucone na podłodze majtki, wypinając się w stronę majordomusa i nasunęła je na pupę.
- Proszę za mną.- rzekł lokaj gdy już się nacieszył widokami, jakie mu pokazała.
Morgan ubrała się pospiesznie, starając się doprowadzić swój strój i włosy do porządku. Zapięła pas z sakwą i ruszyła za majordomusem.


Udali się wąskim korytarzem na piętro posiadłości. Gabinet znajdował się za dębowymi drzwiami. Podłogę pokrywała skóra złowieszczego tygrysa, kolejne skóry pokrywały ściany gabinetu. Były tu też sztucery i fuzje, oraz kusze. Były też tu duże szafy zamknięte na klucz. Ciężka kotara zakrywała okno. Siedząca za ciężkim biurkiem Isadore w różowym szlafroczku w ogóle nie pasowała do tego miejsca, tak jak ten “męski” pokój nie pasował w ogóle do tej posiadłości.
James zamknął drzwi za panną Morgan.
- To nietypowy pokój. - Elizabeth odezwała się niepewnie, rozglądając się przy tym z zaciekawieniem po pomieszczeniu.
Isadore uśmiechnęła się zerkając na czarodziejkę. Gestem dłoni przywołała ją ku sobie.
- To jest moje małe hobby. Polowanie. Nie pasuje jednak od image hedonistycznej rzeźbiarki, więc… jest ograniczone do tego pokoju.- rzekła rozglądając się dookoła.
- Och.. rozumiem. - Morgan podeszła powoli do biurka. - Udało mi się co nieco dowiedzieć i w sumie tak jak pisałam, myślałam że wypełnię obietnicę o tym pozowaniu. Ale jeśli to zły dzień to przyjdę kiedy indziej.
- Ależ skąd…- Isadore machnęła dłonią. -... skąd w ogóle myśl, że nie miałabym ochoty oglądać cię nago. Niemniej…- oparła podbródek na dłoniach. - … na pewno chcesz by taką zobaczyli cię obcy ludzie? By podziwiali twoją nagą urodę w wyuzdanej pozie?
- Ja… - Elizabeth zawahała się. - To nie będzie w twojej prywatnej kolekcji?
- Będzie, ale moja prywatna kolekcja to nie sejf. Rzeźba nie istnieje po to, by zbierać kurz. Goście mogą ją podziwiać, tak jak ty podziwiałaś… Jamesa.- przypomniała jej Isadore.
- Tak długo jak nie stanie to na ulicy Downtown… chyba mi to nie przeszkadza. - El uśmiechnęła się do gospodyni. - Wszak.. i tak oficjalnie pracowałam tu jako pokojówka, czyż nie?
- Obawiam się że żadne moje dziełka nie skończą na ulicy… prędzej w piecu hutniczym.- zachichotała Isadore. - A co byś chciała w ramach zapłaty za swój czas i intymność?
- Ja… po prostu obiecałam, że zapozuję. Nie myślałam o wynagrodzeniu. - Morgan spojrzała nieco zaskoczona na Duncan. Mimo swojej rozmowy z Frolicą nie spodziewała się za to zapłaty. - Jeśli jednak będziesz mnie chciała pani jakoś wynagrodzić, będzie to dla mnie wielka przyjemność.
- To oczywiste, że płacę moim modelkom i modelom.- westchnęła Isadore zaskoczona jej słowami. Uśmiechnęła się dodając. - Ale negocjacje… później. Wpierw… co udało ci się dowiedzieć?
- Kilka razy udało mi się zaobserwować dziewczyny z tego salonu masażu. Zawsze odwiedzały jeden budynek na uczelni, wiem już też do którego pokoju przychodzą, ale zajmie mi chwilkę nim dowiem się jakie nazwisko ma mag, który tam mieszka. - Elizabeth podała numer pokoju na uczelni, w którym zaobserwowała scenę z masażem.
- Tylko tyle? - zamyśliła się rzeźbiarka przymykając oczy.- To… niewiele, ale początek rzadko bywa spektakularny. Dobra robota. Może uda mu się podesłać jakąś panienkę od Cycione?
- Na pewno nie korzystał ze zwykłego masażu. Więc może być chętny do skorzystania z usług innych dziewczyn. Za to te azjatki…. wpadłam na jedna miała powszywane w gorset niewielki kieszonki z dziwnymi przedmiotami. - El zamyśliła się. - Czego dokładnie miałabym się dowiedzieć?
- Przede wszystkim czym zajmuje się ten mag i czego szukają. Obawiam się jednak że te masażystki przewyższają cię kunsztem.- zamruczała lubieżnie Isadore.
- Cóż… dostałam się na usługi jako prywatna pokojówka do czarodziejki Almais. Czekam teraz na umowę. Na pewno będę mogła się dowiedzieć kto mieszka pod tym numerem i czym się zajmuje. - Elizabeth nieco się zmieszała słysząc koniec wypowiedzi Duncan. - Co do kunsztu… obawiam się, że nie jestem… wyszkolona, a już na pewno ciężko mnie samej ocenić moje umiejętności.
- Nie przejmuj się tym. One były szkolone od dziecka niemal w sztuce masażu, zadowalania mężczyzn i kobiet, etykiecie, masażu, szpiegostwie sabotażu i zabijaniu. - westchnęła Isadore i spojrzała na El dodając. - Ale ty też nie masz się czego wstydzić.. jesteś słodziutka i byłabyś idealną kurtyzaną… z czasem.
- Chyba mam na siebie nieco inny plan. - Elizabeth dygnęła kurtuazyjnie unosząc swoją krótką spódnicę jakby była balową suknią i pokazując nieco więcej ud - Ale dziękuję za komplement. Pani.
- Jakiż to plan? Jeśli można wiedzieć. - zaciekawiła się Isadore wędrując spojrzeniem po zgrabnych nogach Elizabeth.
- Mieć kiedyś swój salonik z bielizną. - Morgan uśmiechnęła się ciepło po czym zawahała się na chwilę. Czy powinna się zdradzać ze swymi wątpliwościami, mówić o wujku? Tylko jak inaczej miała szukać? - I… odnaleźć pewna kobietę.
- W Downtown to by nie było problemem, ale w Uptown? Wszystkim rządzą gildie. Nawet ja muszę do takiej należeć i opłacać haracz. - westchnęła ciężko Isadore.
- Nigdy nie czułam bym musiała mieć salonik w Uptown. MIałam okazję długo szyć dla mojej matki i projekty sprawiały mi wiele radości. - Morgan przyjrzała się z zaciekawieniem Duncan, ciekawa do jakiej gildii należała kobieta.
- A ta kobieta?- zaciekawiła się Isadore nachylając bardziej ku El, tak że jej piersi delikanie zaczęły wynurzać się spod szlafroka.
- Och znalazłam jedynie zdjęcie, w przedmiotach po moim zmarłym wujku. - Wzrok Morgan zaczął uciekać w kierunku odsłoniętych fragmentów krągłości Isadore.
- Jego dawna miłość może?- zadumała się Isadora zamyślona.- To całkiem romantyczna wizja, nieprawdaż?
- Tak… jest jednak wiele innych możliwości. - El westchnęła. - Wujek był mi bardzo bliski i po prostu chciałabym wiedzieć.
- Cóż… myślę że przynajmniej na salonik z bielizną masz szanse.- zaśmiała się Isadore wędrując spojrzeniem po zgrabnych nogach czarodziejki.- Pomyśl co ode mnie chcesz w ramach zapłaty za pozowanie, a ja…
Nachyliła się ku szufladom biurka i zaczęła grzebać w jednej z nich.
Elizabeth przyglądała się jej zaciekawiona. Nie wiedziała o co mogłaby poprosić Isadore.
Na razie Isadore wyciągnęła saszetkę pełną narzędzi ślusarskich i złodziejski, wykonanych z jubilerską precyzją.

Przesunęła ten zestaw ku czarodziejce.
- Zgodnie z zamówieniem.- dodała i sięgnęła znów do szuflady. Po chwili wyjęła fiolkę wypełnioną niebieską cieczą.
- Eliksir znikania tak na wszelki wypadek.- dodała.
- I o co ja mogłabym więcej poprosić? - El zaśmiałą sie i podeszła do leżących na stole przedmiotów. Przesunęła dłonią po wytrychach. Wychodziło na to, że na następnej wyprawie z Johnsonem będzie mogła być bardziej przydatna.
- Ale to nie ode mnie. Tylko od firmy… a dokładniej dostarczone na życzenie pewnej gnomki.- odparła ze śmiechem panna Duncan.
- Dziękuję. - Elizabeth podniosła rzeczy i starannie schowała je w przypasanej sakwie. - Ale naprawdę nie wiem o co mogłabym prosić. Zapewne pieniądze wystarczą. - Spojrzała niepewnie na Duncan. Nie miałą pojęcia co gospodynie mogłaby jej ofiarować.
- Trzysta dolarów to moja standardowa stawka.- odparła wprost Isadore spoglądając na Elizabeth i niemal rozbierając ją wzrokiem.
- To wystarczy. - El uśmiechnęła się ciepło, ciesząc się, że nie musi decydować.
- Dobrze.- odparła Isadore sięgając do kolejnej szuflady i wyjmując z niej pokaźny plik banknotów. Po czym zaczęła odliczać kolejne papierki.
- Nie wolałabyś mi Pani zapłacić gdy już ocenisz, czy moje pozowanie się na coś przydało? - El patrzyła z odrobina niedowierzania na tą ilość pieniędzy. Cóż… Duncan miała jednak pałac w Uptown.
- Wtedy jakoś inaczej… odpracujesz…- odparła Isadore oblizując lubieżnie wargi. El miała zaś wrażenie, że bez względu na pozowanie… inne “odpracowanie” jest bardzo prawdopodobne.
- Dobrze. - Morgan przyjęła pieniądze. Nie schowała ich jednak w sakwie, a w ukrytej między fałdami spódnicy. - Więc… jestem do Pani usług.
- Może najpierw się rozbierz… obejrzę sobie całość.- odparła z uśmiechem Isadore.
- Och… dobrze. - El odpięła sakwę i odłożyła ją na stojącym obok fotelu. Po tym zaczęła zdejmować z siebie kolejne warstwy garderoby, odsłaniając coraz więcej ciała, aż w końcu stanęła przed gospodynią zupełnie naga.
- Śliczny widoczek… zdecydowanie jest w tobie potencjał na łamaczkę, męskich i nie tylko, serc. Potrzeba by tylko nad tobą popracować.- Isadore wstała od biurka. Obeszła je. Jej dłonie sięgnęły do ciała czarodziejki… pieściła piersi, szyję, uda i pośladki, dotykając jej skóry samymi opuszkami palców.
- Chyba… nikt nie planował nade mną pracować. - El zadrżała od kobiecego dotyku.
- To prawda…- zaśmiała się Isadore dając mocnego klapsa w pośladek panny Morgan. Po czym ruszyła w kierunku szafy dodając.- Rozpuść włosy i przeczesz je… lubię nieujarzmione.
Elizabeth posłusznie wysunęła wsuwki, które służyły jej dotychczas jako wytrychy i odłożyła na poskładane ubranie. Przeczesała włosy przez co rozsypały się po jej plecach sięgając ich połowy.
Tymczasem Isadore powróciła do niej z satynowym szlafrokiem.
- Będzie pasował… na ciebie. - rzekła podając go jej.
- Jest piękny. - El spojrzała z zachwytem na materiał. Nie przywykła do noszenia takich rzeczy. Miała szlafrok w domu ale był robiony na drutach… ciepły. Niepewnie wsunęła dłonie w rękawy czując przyjemny chłód materiału.
- Oczywiście że jest. Więc pasuje do ciebie.- odparła Isadore ruszając do drzwi i geste dłoni nakazała podążenie za sobą.
El niepewnie spojrzała na swoje rzeczy. Szybko jednak podążyła za gospodynią, zawiązując szlafrok w pasie… zabierając jednak swoje rzeczy w pospiesznie improwizowanym tobołku.
- Gdzie idziemy, Pani? - Spytała niepewnie, czując jak jej szczyty piersi sztywnieją od chłodu.

- Do mojej pracowni oczywiście.- odparła Isadore podążając przodem w kierunku drzwi na końcu korytarza. Po otworzeniu drzwi czarodziejka dostrzegła niewielki marmurowy postument na środku pokoju, oraz James w kącie wraz z licznymi sztabkami brązu ustawionymi razem w postaci sześcianu.
- Wszystko gotowe pani. -rzekł lokaj, odbierając od Isadore jej szlafrok. Pod nim rzeźbiarka miała jedynie satynowe majtki. I one oraz czarne pantofelki na obcasie stanowiły jej ubiór. Kobieta kołysząc hipnotycznie pupą przy każdym kroku podeszła do owego “skarbu”.
- Co mam czynić, Pani? - Elizabeth rozejrzała się z zaciekawieniem po pracowni. Cóż Ona miała na sobie nic poza owym szlafrokiem. Czy James będzie przy rzeźbieniu? Spojrzała nieco niepewnie na majordomusa.
- Na razie nic… - rzekła Isadore wodząc po metalowych sztabkach, które pod jej palcami były miękkie niczym masło. I powoli cały zapas ugniatała w coś przypominającego pionowy walec.
Elizabeth obserwowała jej poczy nania z zachwytem. Czy to była magia? Musiała być i była też tak… piękna.
Jeśli to była magia, to nieznana El. A gdy “walec” był gotowy, Duncan odwróciła się do El mówiąc.
- A teraz zdejmij szlafrok, stań przy kolumience na środku i zaprezentuj się tak… jakbyś chciała skusić mnie lub Jamesa do zakosztowania twoich… jabłuszek i nie tylko.- zamruczała lubieżnie Isadore.- A nuż ci się uda ten zamiar. Bo czemu nie rozerwać się po rzeźbieniu.
Wzrok El spoczął na brzuchu Isadore, sprężystym i kuszącym. I ozdobionym znamieniem w postaci pękającego łańcucha. Morgan nie widziała nigdy takiego. Spotkała się z bielmem na jednym oku i ręce o poczerniałej skórze… ba, widziała też gwiazdę na czole wędrownego kaznodziei. Ale to znamię widziała po raz pierwszy.
Zdjęła z siebie szlafrok i na palcach podeszła do kolumny obserwując Isadore. Co też musiało się stać, że nosiła takie znamię? Nie. Nie mogła o tym teraz myśleć. Przypomniała sobie dziewczyny z pączka, to jak kusiły mężczyzn. Oparła się plecami o kolumnie wypychając nieco biodra do przodu. Powoli przesunęła palcami po swym brzuchu, odchylając nieco głowę do tyłu i rozchylając lubieżnie wargi. Jej dłonie powoli dotarły do jej własnych piersi gdy to obserwowała swoich gospodarzy. Ujęła je i uniosła ku górze, jak w chwilach gdy zdarzało jej się bawić samej z sobą.
Odpowiedzią Jamesa było spojrzenie, wodzące po jej ciele… lubieżne i łakome. Mimowolnie muskał dłonią obszar spodni, w której kryła się ulubiona bestia panny Morgan.
- Idealnie.- skomentowała Isadore, pod której palcami blok brązu nabierał bardziej ludzkich kształtów.
El bawiła się swymi piersiami oddychając coraz ciężej. Czuła jak jej krągłości nabrzmiewają, jak ich szczyty twardnieją od jej własnego dotyku. Ścisnęła uda czując zbierającą się między nimi wilgoć.
- Żadnego ukrywania… -skarciła ją rzeźbiarka zajęta kształtowaniem metalu, który poddawał się jej dotykowi niczym miękka glina. A James bezczelnie rozpiął spodnie i uwolnił swojego węża… jego tańce zatańczyły na nim, gdy on sam patrzył na pannę Morgan. Widok który miał być dla niej zachętą.
El rozchyliła nogi i poczuła jak kropla wilgoci spłynęła po jej udzie. Niepewna co ma czynić, puściła jedną z piersi i sięgnęła pomiędzy swoje uda delikatnie wodząc palcami po własnej kobiecości.
Posąg z brązu powoli nabierał kobiecych kształtów, ślicznych i zgrabnych. Isadore skupiła się na powolnym tworzeniu wizerunku rozpalonej pożądaniem i bezwstydnej niewiasty… a James patrzył dotykając się, patrzył pożerając nagie ciało Elizabeth wzrokiem.
Morgan pieściła się delikatnie by nie dojść, by nie zepsuć pozycji, którą uwieczniała Duncan. Czuła jednak że ta delikatna zabawą tylko ją rozpala, a ciało coraz częściej przeszywa dreszcz rozkoszy.
I jej ciało oraz siła woli, była wystawiona na próbę. Metal co prawda poddawał się pragnieniom Isadore, ale nawet przy tej przychylności losu rzeźba powstawała powoli. Panna Duncan była bowiem perfekcjonistką. Tak więc El musiała wytrzymać narastające pragnienie… i rozpalony wzrok Jamesa. Jej pieszczoty zwalniały, ale to nie pomagało. Czuła jak palce dłoni, którą dotykała swej kobiecości, ślizgają się po niej. Czuła jak jej własną wilgoć spływa po udzie, tworząc na jej skórze ścieżkę. Wzrok stawał się zamglony, a wargi coraz bardziej nerwowo łapały powietrze gdy ugniatała swą pierś.
Trwało to boleśnie długo… ale w końcu Isadore odsunęła się i podziwiając swoje dzieło rzekła z dumą.
- Gotowe.-

Rzeźba była odbiciem ciała i urody Elizabeth… była jej wyuzdanym i lubieżnym odbiciem. Panna Morgan uwieczniona w chwili pobudzenia, kusząca ku sobie… spojrzenie posągu mówiło “posiądź mnie”, a ciało wiło się w żarze pożądania.
- Yhym… - Morgan sięgnęła palcami głębiej, czując że zaraz oszaleje.
James zaczął się rozbierać… przekornie zostawiając sobie rękawiczki. Isadore zaś zsunęła jedynie majtki i ruszyła ku czarodziejce. Delikatnie chwyciła ją za włosy przyciągając jej usta do swoich i całując zachłannie, drugą dłonią zaś pochwyciła Elizabeth za pierś. James… cóż… miał więcej do zrzucenia z siebie.
Elizabeth odpowiedziała intensywnie na pocałunek puszczając pierś i chwytając krągłość gospodyni. Na co Duncan odpowiedziała lubieżnym pomrukiem przy pocałunku i mocniejszym ściśnięciem pochwyconej krągłości.
Morgan docisnęła swoje biodra do bioder gospodyni. Chwytając za jej pośladki dłonią, którą się do tej pory pieściła.
Isadore zsunęła dłonie na pośladki, ścisnęła je mocno i rozchyliła je kąsając delikatnie szyję El. Niewątpliwie mając zamiar ułatwić napaść swojemu lojakowi który już się zbliżał nagi i podniecony. Morgan nie widziała go jednak liczyły się jedynie usta i dłonie Duncan.
Te kąsały zachłannie szyję czarodziejki i ściskały mocno pośladki. Po chwili, oprócz ocierających się o jej biust piersi Isadore, panna Morgan poczuła męskie dłonie na biodrach i dumę powoli zanurzającą się w obszarze między pośladkami czarodziejki. Szturm w tym miejscu trudny był do przeoczenia.
Elizabeth krzyknęła głośno. Odrobinę z bólu, ale przede wszystkim z rozkoszy. Oboje pochwycili uda czarodziejki, powoli unosząc ją i odrywając od podłogi. El zawisła na dłoniach kochanków, jak i na dumie przeszywającą leniwymi ruchami jej tyłeczek. Całowali ją, po szyi obojczykach, po ramionach. Morgan pojękiwała coraz głośniej czując jak się zbliża się do szczytu. Obejmowała nogami Duncan poddając się szturmom kochanka.
Była uwięziona między nimi, ocierająca się swoim drżącym ciałem o ich… czuła ciepło i miękkość skóry, lubieżność pocałunków… i corąc bijący od podbijane brutalnie obszaru… od kochanka który również był na skraju wytrzymałości. El doszła z głośnym okrzykiem czując jak cały świat wokół zawirował. A po chwili poczuła, że i James doszedł.
- Połóż ją…- zadecydowała Isadore… i drżąca panna Morgan wyglądowała obolałą pupą na zimnej podłodze. Rzeźbiarka chichocząc niczym chochlik rozchyliła uda El i językiem sięgnęła do jej kobiecości oraz kręcąc wypiętą pupą zachęciła Jamesa do pieszczot tego obszaru swojego ciała.
El zaczęła się wić na podłodze, przytłoczona jeszcze niedawnym szczytem. Jej ciało drżało mocno, a z ust wyrywały się słodkie jęki. A język Isadore nie dawał jej spoczynku, wodził po udach, muskał kobiecość i wrażliwy punkcik. Z czasem jednakże jego precyzja osłabła… James atakujący ją od tyłu zastąpił język swoją już pobudzoną dumą i kolejnymi sztychami wprawiał ciało rzeźbiarki w drżenie.
Elizabeth patrzyła z zachwytem na roztaczające się przed nią widoki. Czuła, że za chwilę dojdzie ponownie jeśli Isadore będzie kontynuować. Co akurat nie było pewne. Z każdym ruchem bioder lokaja rzeźbiarka sapała i pojękiwała głośniej, a taniec jej języka na kobiecości panny Morgan robił się coraz bardziej urywany i chaotyczny.
- Proszę… jeszcze. - El rozchyliła szerzej swoje nogi, obnażając swą kobiecość.
- Może… powinnam cię… w takiej… pozie….- sapnęła w odpowiedzi Isadore prężąc się pod ruchami bioder kochanka. Zamiast języka sięgnęła palcami do kwiatu El i mocniej poruszać nimi zaczęła sama będąc blisko szczytu.
El jęknęła z ulgi, gdy zaatakowały ją palce gospodyni. Poddała się tym atakom czując jak zbliża się do szczytu. Jej wzrok wędrował od pieszczącej ją kobiety do biorącego ją mężczyzny.
Ten spoglądał na obie niewiasty z pożądliwością i dzikością, co chwila zderzał się z pupą Isadore, które podobnia jak on drżała i podobnie jak on była coraz bliżej spełnienia.
Morgan nie wierzyła w to co się dzieje. Robili to… we trójkę… Nagle doszła ponownie.
A po chwili patrzyła na głośny szczyt Isadore…. i po chwili na jej pupę zroszoną trybutem lokaja.
- Piękni… - El odezwała się cicho z zachwytem, obserwując swoich kochanków.
- Mhmm… ty też.- przyznała Isadore prężąc się nad El niczym zadowolona kotka, nachyliła się i pocałowała ją mrucząc.- Tylko co dalej?
- Ja… muszę wrócić na uniwersytet przed zmrokiem, ale do tej pory jestem wasza. - Morgan uśmiechnęła się ciepło. - Może… chciałabyś mnie ułożyć, skoro tego mi brakuje.
- Najpierw muszę sprawdzić co potrafisz jeśli chodzi o zadowalanie niewiast i mężczyzn. James zamówi ci dorożkę, więc nie musimy się spieszyć.- zamruczała Isadore.
- A jak mam to pokazać? - El uśmiechnęła się nieco zadziornie.
- Na Jamesie…- odparła rzeźbiarka wstając i opierając się o postument plecami.
 
Aiko jest offline  
Stary 10-12-2020, 21:22   #62
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Morgan podniosła się i usiadła na podłodze. Przyjrzała się z zaciekawieniem albinosowi. Nie była pewna jak owo sprawianie przyjemności miało wyglądać po tym co już robili przed chwilą.
- Cóż…- Isadore sięgnęła palcami do męskości nagiego mężczyzny i delikatnie powiodła po nim opuszkami. - Jestem pewna, że masażystki nie są pasywne… wprost przeciwnie, wykazują się inicjatywą.
- Tak… widziałam. - El spojrzała na poczynania dłoni gospodyni. W głowie miała masaż jaki wykonywała tamta kobieta. Powoli podniosła się i podeszła do Jamesa. - Czy… pozwolisz Pani?
- Aczkolwiek powinnaś użyć ust zamiast dłoni w ramach pełnej satysfakcji.- wyjaśniła rzeźbiarka odsuwając palce.
El przyklęknęła przed mężczyzną. Czuła się dziwnie, niezbyt pewna po co w ogóle to robi? Co chciała udowodnić? I komu? Ujęła męskość w obie dłonie i zaczęła powoli wodzić po niej palcami obserwując z zaciekawieniem reakcję Jamesa.
Ten wzdychał ciężko, stojąc wyprostowany i drżąc pod jej dotykiem. Jego duma poczęła się prężyć, jakby była jakimś żyjątkiem masowana jej palcami. A oparta o postument rzeźbiarka obserwowała jej poczynania. El poczęła całować pochwycone ciało. Czubek na początek a potem coraz bardziej w stronę podstawy.
- Och… delikatna jesteś i niewprawna.- zachichotała Isadore, choć wzdychający mężczyzna był innego zdania. Lokajowi się chyba podobało.
- To przyjemne… że można tak reagować na coś tak delikatnego. - Wyszeptała nim objęła męskość kochanka swymi wargami.
- To prawda…- zgodziła się Isadore przyglądając jej działaniom.
A El bawiła się w swych ustach, wodząc językiem po męskości Jamesa i spoglądając ku górze na jego reakcję. Jemu to się zdecydowanie podobało, a i nie musiała patrzeć, by czuć wargami tę przyjemną sztywność i ciepło… i smak intymności Isadore.
El intensyfikowała swoje działania. Coraz mniej całowała, lizała, a coraz częściej ssała pochwycone ciało wodząc palcami po jego podstawie. Czuła językiem i wargami narastające napięcie, widziała je spoglądając na mężczyznę, słyszała jego ciężki oddech. Niewątpliwie docierał na szczyt rozkoszy. El już wiedziała czym to się skończy, ale nie przerywała. Za to ssała nieco słabiej drażniąc się z apetytem kochanka. Przedłużała tym rozkosz, a James się na to godził głaszcząc ją po włosach. Ta zabawa jednak nie mogła trwać wiecznie… w końcu El poczuła w ustach smak kochanka, gdy jego muszkiecik niespodziewanie wystrzelił.
Spijała go powoli, czując jak niewielka stróżka jego nasienia spływa z kącika jej ust.
- Ojej… chyba cię ta zabawa wciąga.- zamruczała Isadore spoglądając na dziewczynę.
Morgan wypuściła kochanka z ust i obliczała wargi.
- To miłe sprawiać komuś przyjemność, szczególnie gdy jest tak przystojny. - El mrugnęła do Jamesa.
- To prawda.. .- zaśmiała się w odpowiedzi rzeźbiarka. I wzruszyła ramionami.- Problem pojawia się gdy nie jest przystojny.
- Tak… dlatego zapewne nie nadaję się na kurtyzanę. - Elizabeth wstała klęczek.
- No cóż… nie każdy może. - odparła z uśmiechem Isadore i dodała podchodząc do czarodziejki.- Niemniej… kto wie, jaki w tobie drzemie potencjał?
- Ja tego nie wiem. - El przesunęła wzrokiem po ciele Duncan. - A ty Pani?
- Może się tego kiedyś dowiemy…- odparła filozoficznie Isadore.-... teraz zaś…-
Rozległ się dzwonek przy drzwiach.
James skłonił się kobietom i pospiesznie zaczął się ubierać, A Isadore warknęła pod nosem.- Kto się tam dobija do mnie o tej porze ?
- Czyli zapewne czas na mnie… - El podeszła do przyniesionych z sobą ubrań.
- Zaczekaj…- mruknęła Isadore zakładając szlafrok i podchodząc do okna. Spojrzała przez nie dodając do siebie. - Co tu robi Czarna Gwardia?
- Nie wiem… wczoraj był wybuch na mieście. - Elizabeth założyła koszulę nie podchodząc do okna.
- Oni raczej nie przychodzą z powodu wybuchu.- mruknęła do siebie Isadore. - Przynajmniej przychodzi… dyskretnie. Bez ich tych ciężkich arkanicznych-zbroi.
El spojrzawszy, ujrzała w czarnym płaszczu z dziwną masywną bronią którą opierał o ramię.



Rozglądał się on bacznie konwersując z już nienagannie ubranym Jamesem. Albinos skłonił się i skierował do drzwi posiadłości. Zapewne by powiadomić Isadore o gościu. Sam gość zaś wykonywał dłonią gesty, które mogły oznaczać rzucanie jakiegoś czaru.
- Przystojny. - El odezwała się cicho, zakładając spódnicę i biorąc się za swój gorset.
- I niebezpieczny… - przyznała Isadore ruszając do wyjścia z pracowni. - Powinnaś się wymknąć przy pierwszej okazji z mojej posiadłości.
- Dobrze. - Elizabeth przymocowała sakwę i narzuciła na ramiona płaszcz. - Przejdę do kuchni.
- Zgoda…. James cię wypuści przez nią, jak sam tam przyjdzie.- odparła z uśmiechem rzeźbiarka ruszając inną drogą. - I uważaj na siebie.
- Ty też Pani. - Elizabeth dygnęła przed Isadore. Swoje kroki skierowała w stronę kuchni, na wszelki wypadek trzymając się cieni.
Udało się jej bezpiecznie dotrzeć do kuchni, w której Jamesa nie było. Pewnie jeszcze był zajęty obowiązkami lokaja. El nalała jeszcze sobie wystygłej kawy stojąc przy oknie i wyglądając na podwórze. Było to jednak działanie bardziej dla zabicia czasu, niż z innych powodów. Bowiem nikogo nie dostrzegła. Nikt się nie czaił w mroku, nikt się nie krył… cisza i zapadająca ciemność.
- Bardzo mi przykro, ale ze zrozumiałych powodów nie mogę panience zamówić dorożki.- rzekł James wchodząc do kuchni.
- Poradzę sobie. Niedaleko był postój. - El założyła kaptur na głowę gotowa wyruszyć w mrok.
- Dziękujemy za informacje i niecierpliwie oczekujemy następnego spotkania.- pożegnał ją tymi czułymi słowami James. Cofnął się i zamknął za sobą drzwi.
Elizabeth jakoś nie wierzyła w jego słowa… może nieco te o informacjach. Cóż… teraz miała większy problem. Musiała szybko dotrzeć na uczelnię.


Ten rozwiązała jednakże obietnica większej zapłaty dorożkarzowi, jeśli się pospieszy. To wystarczyło by dorożka pognała jak szalona ignorując przepisy. Podwójna stawka zadziałała… i pozwoliła El dotrze do uczelni o czasie. Elizabeth szybkim krokiem przemierzyła, poprzedzający uniwersytet, park. Chciała wrócić do pokoju o normalnej porze. Jutro czekała ją prawdopodobnie randka z Clarice.
Zaś w pokoju czekała już bardzo wesolutka i bardzo pijana Frolica. Na widok panny Morgan uśmiechnęła się wesoło, doskoczyła do niej oplatając ją ramionami wokół szyi i dociskając do siebie zionęła gorzelnianym oddechem mówiąc.
- Heeeej… Jaaak było… dooobrze… się bawiłaś, bo ja bardzzzooo dobrzeee.
- Całkiem nieźle. - Elizabeth objęła przyjaciółkę po czym dodała żartobliwie - Widzę, że bawiliście się przy alkoholu.
- I nie tylko…- wymruczała cicho Frolica, a czubek jej rozdwojonego języka muskał wargi czarodziejki prowokująco. - A ty…. jak się bawiłaś?
- Przerwano nam zabawę… przyjechała czarna gwardia i musiałam się zwinąć. - Elizabeth pocałowała zaczepny język. - Więc jestem nieco… głodna.
- Uuuu… to szkoda…- wymruczała rogata dociskając swoje piersi do biustu czarodziejki i zachłannie poczęła całować jej usta… bezczelnie wsunęła ogon pod sukienkę El i muskając nim podbrzusze panny Morgan mruczała zionąc drogim alkoholem. - Na szczęście dla ciebie ja dziś maaaam… ooogromny apetyt.
- Och… z przyjemnością skorzystam. - Elizabeth odpowiedziała na pocałunki. Przesunęła palcami po bokach diablicy i docisnęła ją do siebie.
- Uprzedzam… mogę być dziś drapieżna…- zamruczała pomiędzy pocałunkami Frolica, a ja jej ogon wślizgnął się pod jej majteczki, owinął wokół nich, szarpnął… grożąc zerwaniem.
- To… może się rozbiorę? - Morgan ścisnęła mocniej pośladki Diablicy.
- Moooożże powinnaś….- przyznała Frolica powoli i chwiejnie odsuwając się od czarodziejki chichocząc pijacko. Ogon uwolnił bieliznę panny Morgan ze swojego splotu.
Elizabeth zaczęła rozbierać się, zrzucając z siebie ubrania. Nie zważała na bałagan który zapanował w pokoju. Zabawa z Jamesem wystarczająco ją pobudziła. Rzuciła koszulę na podłogę, zostając zupełnie naga.
- Co za ładniutka dziewuuuuuszkaa…- śpiewnie rzekła rogata podchodząc do El. Chwyciła ją za włosy.. szarpnęła do tyłu. Pijana Frolica najwyraźniej straciła wszelkie opory i jej dominująca strona stawała się wyraźniejsza. Całując i kąsając szyję swojej ofiary rogata przycisnęła ciało panny Morgan do drzwi, a palcami sięgnęła między jej uda, do spragnionego dotyku zakątka.
Elizabeth jęknęła głośno ale poddała się zabiegom diablicy, rozchylając uda.
- Słodka z cieeebiee.. dzieeewuszka… a jaaa… - beknęła i dodała wprost do ucha El kąsając przy okazji.- …. mam dziś...plaaaaany.
Raczej nie miała… szła na instynkt, brutalnie wykorzystują sytuację. Jej palce zanurzały się głęboko i poruszały gwałtownie. Była pijana i była teraz… bardzo władcza.
- Zrobię… co zechcesz. - El czuła jak palce Frolicy zaczynają mlaskać w jej wnętrzu.
- Wiem…- wymruczała rozpalonym głosem diabliczka mocniej szarpiąc za włosy El i zmuszając ją do wypięcia dumnie biustu. Jej wargi przylgnęły do jednej z piersi liżąc i kąsając ją. A palce poruszały się coraz mocniej i energiczniej.
Morgan chwyciła się ramion kochanki i uniosła nogę, układając ją na biodrze diablicy. Pojękiwała coraz głośniej, czując jak zbliża się do szczytu. Jej biodra nabijały się dodatkowo na atakujące ją dłonie.
- Słooddddk… aaa… -wymruczała rozpalonym, nadal ubrana diabliczkach, poruszając palcami bez litości i wodząc na boki ogonem.
Elizabeth krzyknęła głośno dochodząc. Jej ciało oparło się całym ciężarem o drzwi gdy zachwiała się stojąc na jednej nodze.
- Teraz… czas na mnieeee… - zachichotała rogata puszczając kochankę, cofając się chwiejnie i sięgając pod swoją fioletową sukienkę, by zsunąć bieliznę.- Naaa… kolana El…-
- Mhm… - Morgan z ulgą przyjęła stabilniejszą pozycję i zaczęła iść na czworaka w stronę diablicy.
- Ooo…- zamruczała rogata zsuwając z siebie majtki. Gdy te upadły na ziemię, zabrała się za sznurowanie kamizelki.
Elizabeth podeszła do diablicy i pocałowała jej nogę. - Uwaga… idę w górę… - Zaczęła całować idąc ku kobiecości kochanki i kręcąc przy tym pupą.
Ogon rogatej przesunął się po jej ciele, musnął plecy… jego końcówka otarła się o pośladki, a potem strzelila niczym bicz trafiając w jeden z nich.
- Trooochę za wooolno idziesz. - zamruczała Frolica lubieżnie.
- Jesteś niecierpliwa. - El kąsnęła udo kochanki i sięgnęła językiem do pachwiny Frolicy.
- Jesteeeem szeeefową… i lubię twóóój tyłeeeczek…- zaśmiała się rogata chwytając El za włosy i ocierając podbrzuszem o jej twarz. Ogon ponownie uderzył o jej pośladki, ale nie odwróciło to uwagi od koktajlu smaków jakie czarodziejka kosztowała. Czuła na języku nie tylko żądzę Frolicy ale i posmak męskiego entuzjazmu.
- Ktoś tu był. - Wymruczała i językiem sięgnęła wgłąb kobiecości Frolicy.
- Mhmm… ktoś… był…- zamruczała rogata wodząc ogonem pomiędzy pośladkami i po chwili uderzając ponownie ogonem.
El sięgnęła palcami jednej dłoni w głąb ciała Frolicy i zaczęła mocno ssać kobiecość kochanki. Też nie była delikatna, pewnymi ruchami atakując diablicę.
- Nieeee…. grzecznaaa….- sapnięcie Frolicy przeszło w głośny jęk, gdy ta doszła drżąc intensywnie.
- Teraz będę niegrzeczna. - El sięgnęła mokrymi palcami dłoni do pupy kochanki i zanurzyła je między jej pośladkami.
- Bardzo niegrzecznaaaa…- mruknęła rogata ogonem napierając na obszar pupy w odpowiedzi. Zsunęła z siebie kamizelkę, podciągnęła sukienkę do góry ściągając ją z siebie i zostając tylko w butach, które tak bardzo się jej podobały. El zaczęła szturmować jej tylne wrota, cały czas całując kobiecość. Czuła jak jej własne biodra napierają na atakujący jej pupę ogon.
- Trzeeeba będzieeee… cięę…. nooo… utempeero…- na razie jej dłonie ujęły własne piersi i ugniatały je namiętnie przy wtórze własnych jęków. Ogona mocniej wciskać się w pupę El, tak i tyłeczek rogatej napierał na palce czarodziejki.
Elizabeth kontynuowała tą zabawę samej zbliżając się do szczytu. Który obwieściła głośnym jęknięciem. Jej kochanka również dyszała głośno i wiła się coraz bliżej rozkoszu… opuściła ogonem pupę czarodziejki i delikatnie szarpiąc ją za włosy dociskała mocniej twarz El do swojego podbrzusza. El kontynuowała chcąc ponownie doprowadzić Frolicę do szczytu.
I po chwili rogata oznajmiła swoje spełnienie głośnym jękiem. Morgan pieściła ją jeszcze chwilę nim opuściła ciało kochanki. Usiadła naga na podłodze, obserwując górującą nad nią diablicę.
- Wygląąąądasz uroooooczo.- stopa Frolicy oparła się na ramieniu siedzącej kochanki, diabliczka rozchyliła płatki swojego kwiatu.- Aż maaaam ochooootę zrobić z tooobbbą więcej… wymęczyyyyć cię, aż paaaaadniesz.
- Brzmi jakby cię tam wygłodzili. - Elizabeth przesunęła palcami po odsłoniętej części kobiecości kochanki.
- Niee… aczkooolwieeek… jak mam nie ulec… takiemu widokowi.- mruknęła lubieżnie Frolica. Przesunęła ogonem po szczytach piersi El dodając.- Chcesz bym dziś… byyła twojąąą paaanią?
- Będzie to dla mnie przyjemność. - El uśmiechnęła się lubieżnie i oparła dłońmi za plecami by nie przewrócić się od zabaw diablicy.
- Zacznij od buta… chcę pocałunki… i języczek… na nim.- wymruczała chrapliwie diabliczka bawiąc się za pomocą palców, własnym intymnym zakątkiem, a ogonem obejmując i ściskając lewą pierś kochanki.
El zaczęła całować i lizać obuwie diablicy powoli zmierzając ku miejscu gdzie się ono kończyło, a zaczynała noga Frolicy.
I patrzyła jak diabliczka pieści się podnieceniu obserwując uległą kochankę. Jej ogon mocno ściskał pochwyconą krągłość czarodziejki. Jej oczy błyszczały ogniem i pijackim pożądaniem. A Elizabeth dotarła do czerwonej skóry diablicy i ukąsiła ją delikatnie, ciekawa reakcji swej pani.
- Drapieżna… z ciebieeee słuużżka…- rzekła lubieżnie rogata oblizując wargi.- Trzeeeba by cię...nieeeco… noo… uteeemperować?
- Może? - Morgan przeciągnęła językiem po ugryzieniu.
- Myśśślę… że tak… - odparła rozpalonym głosem rogata poruszając palcami energicznie, bowiem była bliska szczytu.
Morgan ukąsiła nieco wyżej i ponownie oblizała zaczerwienienie. Potem wyżej i wyżej, spoglądając na palce zaburzające się w kobiecości kochanki.
- Zdecydoooowanieee….- sapnęła rogata dochodząc i boleśnie ściskając ogonem pochwyconą pierś czarodziejki.
El jęknęła z bólu i rozkoszy. Bo czuła jak ta zabawa rozpala jej ciało, jak wprawia je w przyjemne drżenie.
- Diabliczka puściła pierś kochanki i cofnęła się szepcząc rozpalonym głosem.- Naa czwor czworrak… aa El i wypnij tyłeczek.
Morgan przyjęła wymaganą pozycję, czująć jak jej własną wilgoć spłynęła po udzie. Poczuła jak rogata stawia stopę na jej pupie, jak obcas ociera się o jej perwersyjny zakątek. A potem.
- Postaaarraj się być ciiiicho…- zachichotała Frolica, gdy jej ogon mocno i boleśnie uderzył o prawy pośladek El, a potem o lewy wijąc gwałtownie się na boki.
Morgan przygryzła wargę starając się zdławić jęki. Czuła, że długo tak nie wytrzyma. A Frolica była bezlitosna ocierając obcasem o jej wrażliwy obszar i mocnymi ruchami ogona uderzając o jej drżące zaczerwienione pośladki. El czuła jak zaczyna się ocierać pupą o obcas, jak jej ciało domaga się by ponownie je wypełniono.
Diabliczka bezlitośnie przedłużała zabawę rozkoszując się “cierpieniem”, ocierając obcasem jej seksownego buta o ciało czarodziejki, jak i mocno obijając jej pośladki.
- No… wystarczy…. połóóóż się na łóżku, na plecach… rozchyyyl nóóóóżki. Jestem głodna.- wymruczała diabliczka oblizując wargi swoim rozdwojonym językiem.
El niemal odetchnęła z ulgą. Położyła się na łóżku spoglądając na Frolicę z rozchylonymi nogami.
Rogata wdrapała się na kochankę, tak że ta mogła podziwiać jej buty z bliska, oraz łono. Język diabliczki zatańczył zaś na udach i podbrzuszu czarodziejki. El jęknęła z ulgą czując tą napaść. A potem jęknęła ponowniej wsuwając język głębiej w słodki kwiat kobiecości panny Morgan.
- Hej… nikt nie pozwolił ci na odpoczynek… zabierz się do pracy…- wymruczała diabliczka ocierając się podbrzuszem o nos i usta El… wilgotnym od żądzy.
El przywarła ustami do kobiecości kochanki, pieszcząc jej uda i pośladki dłońmi.
- Właśnie… - wymruczała rozpalonym głosem diabliczka i przycisnęła oblicze do podbrzusza kochanki, sięgając wijącym drapieżnie językiem głębiej. Morgan nie była pewna ile to trwało. Pieściła się ustami, palcami, raz po raz czuła ogon diablicy w swym wnętrzu. Usnęła chyba po jednym z intensywnych szczytów.
 
Aiko jest offline  
Stary 06-01-2021, 20:46   #63
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Pobudka wymagała się wygrzebania spod skacowanej kochanki, która chrapała głośno nie mając zamiaru się ruszyć. El ostrożnie wysunęła się spod diablicy i przykryła kochankę kołdrą. Czuła ból pulsujący od pośladków. Na szczęście zostało jej nieco maści od Waynecroft. Podeszła do szafki i zerkając do magicznej księgi zaczęła rozmasowywać maść na pośladkach. Tym razem mogła sobie pozwolić na chwilę spokoju. Frolica leżała bez życia i przytomności, więc panna Morgan mogła się bezpiecznie rozkoszować przyjemnym porankiem. Gdy przypomniała sobie zaklęcia zabrała się za robienie kawy i czytanie jednej z książek od Clarice. Dziś zabiera ją na randkę… była ciekawa czy bibliotekarka pozwoli sobie na nieco śmiałości. Książka była napisana dość ciężkim do przetrawienia naukowym żargonem i opisywała zagadnienia z którymi El już zapoznała na pierwszej lekcji. I to dość szczegółowo. Zawiła polityka i duża ilość różnych nazw i nazwisk była dość konfudująca. Niemniej wyłaniał się z stron obraz miasta, jako tajfunu wielu różnych politycznych sił kotłujących się nad New Heaven i rady miasta lawirującej między nimi. Choć książka skupiała się na faktach, nie dało się odnieść wrażenia, że autor jest deczko stronniczy. I podlizuje się włodarzom miasta którzy, w przeciwieństwie do innych opisywanych polityków, nie mieli wad.
Elizabeth była pewna, że kryło się tam coś więcej, jednak spróbowała się skupić na tej drugiej stronie. Tych których autor nie lubił, bo byli ciekawi. Skończyła robić kawę i szturchnęła diablicę.
- Wstawaj ty zboczuchu. - Klepnęła Frolicę w tyłek i ustawiwszy książkę na stole zabrała się za robienie śniadania.
Z ust skacowanej diabliczki wydobyły się jęki, sapnięcia i beknięcie na końcu. Rogata najwyraźniej nieźle wczoraj popiła.
- Jest już kawa. - Elizabeth odezwała się głośno, kontynuując przygotowywanie śniadania.
- C...hoo….?- wydusiła z siebie z trudem rogata, z jeszcze większym trudem otwierając oczy.
- Już jest kawa. - El wskazała na wypełnioną filiżankę. - Zaraz będzie też śniadanie.
- Do...oo.. bij… - wycharczała rogata wyschniętym na wiór gardłem.-... zmi… łuuj.
- Trzeba było tyle nie pić. - Elizabeth wstała od stołu i przyniosła diablicy kawę do łóżka. - Jest źle?
-Taaa…- wymruczała rogata nie otwierając oczu.
- Wiesz… mogę sama spróbować poogarniać dzisiejsze lokale. - El podsunęła diablicy kawę pod nos.
- Juszsz nieee… poczythaj…- rogata wskazała palcem na kartkę z przydziałami.
- Co nie? - El zostawiła diablicy kawę na stoliku nocnym i podeszła do rozpiski.
Odpowiedź była w liście zadań do wykonania. Tylko dla Frolicy. Bowiem przed Elizabeth było inne zadanie. Spakować swoje rzeczy i uporządkować łóżko. Udać się o dziesiątej do gabinetu madame Waynecroft by dopełnić formalności powiązane z przeniesieniem.
- Och… - Elizabeth zamyśliła się spoglądając na kartkę. - Będziesz tęsknić? - Zetknęła na leżącą w łóżku diablicę.
- Mhmm..- wychrypiała rogata i przyglądając się czarodziejce spytała. - Aaaa...thy nhie?
- Ja to już myślę gdzie by się z tobą na schadzkę umówić. - El zaśmiała się. - Wstawaj. Śniadanie dobrze ci zrobi.
Znowu coś wycharczała Frolica spadając z łóżka przy próbie zejścia. El podbiegła do niej i pomogła Frolicy się podnieść.
- Nieszle… żeśmy fczoraj zabalowały...co? - zapytała rogata uśmiechając się zadziornie.
- Nom… byłaś cudowna. - Morgan usadziła diablicę na krześle, podała jej kawę i podsunęła kanapkę. Po czym sama zabrała się za jedzenie. Rogata powoli sączyła kawę przyglądając się kochance i mrucząc.
- Dziś wielka zmiana w twoim życiu, nieprawdaż?
- Chyba.. na razie czuję, że będę pokojówką tak jak do tej pory. - Morgan zerkała na diablicę jedząc.
- Mmhhmm… bo ta twoja pracodawczyni nie jest śliczna i namiętna, co? - zamruczała Frolica po wypiciu większości kawy.
- Bo moja współlokatorka nie była śliczna i namiętna? - Morgan mrugnęła do diablicy.
- Twoja pani może sobie jednak ciebie całkowicie zagospodarować. My… mamy godziny pracy wyznaczone przez zadania do wykonania… twój czas pracy będzie bardziej elastyczny… ale może być i dłuższy.- przypomniała jej naga diabliczka, zabierając się za jedzenie i starając się ignorować ból głowy.
- Tak słyszałam. Waynecroft poleciła mi dokładnie przeczytać umowę. - Elizabeth dopiła kawę i zabrała się za pakowanie swoich rzeczy. - Myślę, że ona ma jednak swoje zajęcia i swoich kochanków, więc ja będę tylko dodatkową rozrywką.
- Nie bądź taka skromna… szybko możesz stać się główną rozrywką.- zaśmiała się rogata cicho. I wstała od posiłku, by założyć coś na siebie i udać do łazienki pod prysznic. Elizabeth postanowiła do niej dołączyć, zabrała ze sobą strój pokojówki w którym planowała się udać do Waynecroft i ruszyła z Frolicą pod prysznic.
Rogata wkroczyła pod prysznic i z ulgą zaczęła obmywać się pod strumieniem ciepłej wody. Był to luksus na który to nie każdego stać było w Downtown. A ponieważ obie zaspały, toteż nikt w tym prysznicu nie przeszkadzał. Frolica była mało rozmowna… było to zrozumiałe, wszak kac jedynie złagodniał, a nie ustąpił. El także wymyła się w milczeniu ciekawa co teraz z nią będzie. Umówiła się na randkę z Clarice, tylko czy Almais ją puści? Czy da jej dzień wolny by mogła się udać do Śrubki? Lub jakikolwiek wolny wieczór? W zamyśleniu wytarła się i ubrała w strój pokojówki by wrócić do pokoju i skończyć pakowanie.
Diabliczka wkroczyła wkrótce po niej i również pospiesznie zabrała się za ubieranie, a potem pognała do roboty… posyłając jeszcze “całuska” w drzwiach. Nic dziwnego, że jej się spieszyło. Nie dość że musiała wykonać wszystkie zadania sama, to jeszcze była spóźniona i na kacu. Zaś El zostały dwie godziny dla siebie, nim przyjdzie się jej zgłosić do panny Waynecroft. El wróciła do pokoju, posprzątała po śniadaniu. Zostawiła Frolicy liścik by śmiało korzystała z samowaru i spakowała się. Zmieniła też swoją pościel, a brudy zdążyła wynieść do pralni. Spakowana udała się na spotkanie z Waynecroft.


Kobieta już czekała na jej przyjście z biurkiem zasłanym dokumentami, które przeglądała.
- Usiądź.- rzekła krótko na powitanie.
Elizabeth zajęła to samo miejsce co ostatnio, ustawiając swoją walizkę obok krzesła. Posłusznie czekała aż szefowa poświęci jej uwagę.
Musiała chwilę czekać nim Waynecroft spojrzała na nią, uśmiechnęła się lekko i podsunęła jej dokumenty.
- Przejrzyj je i powiedz jeśli coś nie będzie się podobało.
Elizabeth przytaknęła ruchem głowy i w ciszy zaczęła uważnie czytać dokument. Zmienił się “czas pracy” ale nie zakres obowiązków. El miała pełnić rolę całodobowej gosposi i za to płacono jej tak samo. Za Almais miała z własnej kiesy wynagradzać jej za nadgodziny, jak i opłacać inne posługi. Zarówno zapłata (tak i w formie jak i ilości) jak i usługi nie zostały jasno sformułowane i pozwalały na całkiem spory obszar interpretacji. Cały dokument, choć wydawał się pułapką, jasno El mówił że uczelnia umywa rączki od personalnych umów mag-służba. I w razie jakichś tragedii nie ponosi odpowiedzialności prawnej.
- Czy z magami podpisuję się odrębną umowę? Ta… jest dosyć… ogólna. - El odłożyła papier na biurko.
- To jest umowa między tobą, uczelnią i Almais. I tak.. wypadałoby żebyście sama poprzez notariusza spisały osobną umowę, acz to już nie jest problem tej szacownej instytucji. - wyjaśniła madame Waynecroft.
- Czy gdyby pani Almais zrezygnowała z moich usług… mam szansę ponownie zostać pokojówką pracującą z ramienia uczelni?
- To zależy… od tego w jakich warunkach się rozstaniecie.- wyjaśniła Waynecroft uprzejmie.
- A czy może mi pani przedstawić dopuszczalne warunki? - Elizabeth przyjrzała się jeszcze raz umowie.
- To znaczy? - zapytała się Waynecroft. - Jeśli chodzi o stawki to nie ma żadnych granic, jeśli chodzi o usługi to… cóż… szczerze powiedziawszy, nie mam wglądu w prywatne umowy między magiem a jego służbą. Dyskrecja jest ceniona w obu profesjach.
- Nie… pytałam jakie muszą być warunki zwolnienia by uczelnia je zaakceptowała. Już zrozumiałam, że muszę się umówić dokładnie z Panią Almais jeśli chodzi o moje zatrudnienie. - Elizabeth powoli wyjaśniła o co jej chodziło. Była ciekawa czy Almais dotrzyma ich umowy i czy przez wzgląd na Clarice będzie miała nieco… taryfy ulgowej.
- Jeśli zwolnienie nie odbędzie się w atmosferze skandalu i polubownie za pomocą porozumienia stron. Nie lubimy tu przyciągać wścibskiej prasy… i tak piszą od czasu do czasu o “zaginięciach”...- odparła Waynecroft pogardliwie akcentując ostatnie słowo.-... jakie rzekomo zdarzają się na terenie uczelni.
- Rozumiem. - El sięgnęła po pióro i podpisała dokument. - Dziękuję za te wyjaśnienia.
- Panna Alharazar wkrótce powinna przyjść. - odparła Waynecroft odbierając umowę i wstawiając własną parafkę. - Podpisze umowę i zabierze cię do siebie. Jakieś pytania w tej kwestii?
- Nie. - El uśmiechnęła się..
- To dobrze.- madame Waynecroft pogrążyła się na moment w dokumentach tracąc zainteresowanie El, która siedziała jak uczennica wezwana na dywanik u dyrektorki. W końcu zjawiła się i sama Almais uśmiechając się promiennie.
- Witajcie moje drogie.- rzekła na wstępie.
- Dzień dobry Pani. - El wstała i skłoniła się czarodziejce.
- Przejrzysz dokumentację?- Waynecroft wstała i podsunęła półelfce papiery.
- Może później… poczytam sobie do snu.- odparła Almais podpisując dokument, a Waynecroft aż zgrzytały zęby, gdy uśmiechała się fałszywie tłumiąc irytację.
El zaczekała posłusznie aż Almais skończy, od czasu do czasu zerkając na swoją szefową.
- Gotowe…- czarodziejka się wyprostowała i spojrzała na Waynecroft.- To wszystko?
- Tak.- odparła kobieta, a półelfka zwróciła się do El.- Więc… ruszamy po twoje rzeczy i idziemy do mnie?
- Mam tu wszystko. - Elizabeth wskazała na stojącą obok jej nóg walizkę.
- Trochę mało. No cóż… ruszamy.- rzekła półelfka podążając przodem.
Morgan chwyciła swoją walizkę, skłoniła się jeszcze Waynecroft i ruszyła za Almais.


Dotarły wkrótce do jej uniwersyteckiego mieszkanka.
- Rozkład pokojów już znasz, więc nie ma co cię oprowadzać.-
Podeszła do sofy.
- Tu oficjalnie będziesz spała. Choć pewnie częściej w moim łóżku. Wkrótce załatwię ci kufer na twoje rzeczy. Coś jeszcze potrzebujesz?
- Może koc i poduszkę, gdybym rzeczywiście musiała spać na sofie? - El zasugerowała niepewnie rozwiązanie. - Mam pytanie i… pania Waynecroft coś wspominała, że powinnyśmy spisać naszą umowę.
- Ano tak… wyciągniesz sobie z mojej szafy jakieś i… eee… no wiesz. Nie planowałam tego, nie mam pojęcia jaką umowę zawrzeć. - zakłopotała się półelfka.
- Chyba chodzi tylko o mój zakres prac i ewentualne dodatkowe wynagrodzenie za pracę dodatkowe. - El uśmiechnęła się ciepło. - To swoją pościel schowam w kufrze z ubraniami. A pytanie… umówiłam się dziś na ra… spotkanie z panią Clarice. Czy mam je odwołać?
- Nie wiem czy zarówno zakres prac jak i wynagrodzenie chcesz zapisywać na notarialnym dokumencie, do którego mieliby dostęp przedstawiciele prawa.- stwierdziła z ironicznym uśmiechem Almais.
- Nie muszę… tylko przekazuję sugestie od Pani Waynecroft. - El ustawiła swoją walizkę obok sofy.
- Pomyślimy o tym później… ja mam zajęcia więc ty tu ogarnij trochę. Nie tykaj niczego w pracowni, bo możesz narobić nam kłopotów. Ogólnie posprzątaj tu. A z Clarice oczywiście, że powinnaś się spotkać. Ja muszę na wykład.- rzekła z uśmiechem półelfka.
- Oczywiście. - Elizabeth dygnęła i zabrała się podwijanie rękawów. Z porządków nawet się cieszyła, bo jednak było to coś co znała. I okazało się, że bajzel w sypialni był czymś normalnym dla Almais. Półelfka niespecjalnie przejmowała się zachowaniem porządku. I rzeczy były porozrzucane po całym pokoju. Łoże było wygodne, co mogło być ważne w przyszłości. El podejrzewała że spędzi w nim niejedną noc. Teraz jednak skupiła się na zebraniu ubrań i oddzieleniu czystych od brudnych, potem zmieniła też pościel. Potem ogarnęła salonik i łazienkę. Sprzątała szybko by jeszcze zdążyć się naszykować na spotkanie z Clarice.
Nie zauważyła nawet, kiedy nadszedł czas obiadu. Ciało El jednak nie było tak zapominalskie i brzuch zaburczał głośno. El westchnęła ciężko, chyba teraz nie przysługiwała jej stołówka… niby planowała jakiś posiłek. Była ciekawa czy Almais wróci na jakiś posiłek. Z czasem okazało się, że nie wrócała, a brzuch burczał jej coraz mocniej. Chyba będzie musiała tę sprawę załatwić we własnym zakresie. El westchnęła ciężko i postanowiła zaryzykować zejście do kuchni. Na wszelki wypadek wzięła jeszcze nieco pieniędzy i upewniła się która jest godzina i ile czasu zostało jej do spotkania z bibliotekarką.

Na miejscu została obsłużona bez problemu. Najwyraźniej nadal zaliczała się do służby uczelni, mimo że teraz pracowała prywatnie. Choć z drugiej strony, nadal przecież podlegała też madame Waynecroft, mimo że nie otrzymywała zleceń tak jak dotychczas. Posiłek nie zmienił się wielce, ale wygłodniałej czarodziejce to akurat nie przeszkadzało. Zjadła ze smakiem, choć raczej nie odpowiadało jej tutejsze jedzenie. Postanowiła zajrzeć na pocztę. Była ciekawa czy coś do niej przyszło, ale też… czy uda się jej dowiedzieć kto mieszka pod numerem mieszkania. Zawsze mogła powiedzieć pracownikom, że ma list dla kogoś spod tamtego numeru i czy ma go dostarczyć do obsługi czy wrzucić do skrytki… Westchnęła ciężko wychodząc z jadalni. Na pewno nie zawadzi spróbować.

Podstęp ów prawie wybuchnął El w twarz, gdy pracownik uczelnianej poczty zapytał się o ów list uznając że najlepiej zrobi oddając go jemu właśnie. Niemniej sprawę się udało jakoś załagodzić, gdy panna Morgan powiedziała że listu nie ma… przy sobie. Bo wszak mogła zostawić w mieszkaniu. Uff… był list z domu. Rodzice dopytywali się o to, co się działo u kochanej córeczki. A działo się wszak sporo. Charles napisał o tym, że udało mu się zdobyć dwa bilety na tetralną sztukę i może wybrali się razem na nią? Oczekiwał na odpowiedź wrzuconą do skrzynki, bo podobnie jak ona… miał wiele na głowie.
El zabrała listy, planując odpisać na nie gdy tylko ustali z Almais czy może wyjść. Na razie musiała się przebrać i chyba rzucić na siebie urok… choć kusiło by tego nie robić i ot tak spędzić miłe popołudnie.


W pokoju Almais postanowiła, że psiknie się jedynie perfumami od niej. Założyła strój za który nawet matka by się krzywo na nią nie patrzyła i zostawiła list gospodyni, że wróci wieczorem.
Clarice już czekała na nią, a jej strój… cóż… był stosowny i elegancki . I cnotliwy. Biała koszula, czarna spódnica, zapięta pod szyją… kok jako fryzura. Chyba obie miały inne plany na to spotkanie.
- Wyglądasz uroczo.- zarumieniła się Clarice zerkając na pannę Morgan.
- Ty też. - El uśmiechnęła się ciepło. Cieszyła się, że Clarice nie założyła jakiegoś kaftanu. - Czyli mogę cię porwać na kawę i ciasto? Czy moźe nie jadłaś obiadu?
- Planowałam właśnie coś takiego… kawę i ciastka w restauracji. - mruknęła wstydliwie bibliotekarka.
- Wspaniałe. - El chwyciła Clarice za dłoń i poprowadziła do wyjścia z uczelni. - Jest jedna droga cukiernia w Uptown… ale ostatnio trafiłam na inną uroczą, prowadzoną przez gnomy na granicy z downtown. Myślę, że tam będzie nieco puściej.
- Dobrze, to prowadź…- stropiła się Clarice pozwalając pokojówce przejąć kontrolę nad sytuacją i wybrać miejsce docelowe.
- Jeśli lubisz jakieś miejsce to mów śmiało. - El uśmiechnęła się do bibliotekarki prowadząc ją w kierunku postoju dorożek. - Ja nie znam dobrze Uptown.
- Ja rzadko ruszam się z uczelni. I znam aż tak dobrze Uptown… to znaczy nie znam za bardzo restauracji i innych takich miejsc spotkań towarzyskich. - przyznała Clarice.- Ale… znalazłam nam taki zakątek.
- O… no to chętnie go odwiedzę. - Elizabeth podprowadziła Clarice do dorożki. - Podasz adres?
- Podam, oczywiście…- mruknęła Clarice i gdy El wsiadała do dorożki, bibliotekarka rzekła woźnicy gdzie ma jechać.
Elizabeth zaczekała aż dorożka ruszy.
- Mam dla ciebie wieści. - Zaczęła nieco niepewnie. - Zostałam osobistą pokojówką Almais.
- Och… cóż… musisz się przygotować na szokujące widoki. Almais nieprzyzwoicie się prowadzi.- szepnęła cicho Clarice i zasłoniła usta zawstydzona. - Przepraszam. Nie powinnam tak mówić o mojej przyjaciółce, nawet jeśli to prawda.
- Zauważyłam. Sprzątałam jej pokoje. - El zaśmiała się. - Ale dzięki temu będę mogła się dalej uczyć i… jak widać nie ma nic przeciwko takim spotkaniom.
-To prawda…- zarumieniła się Clarice wodząc spojrzeniem po ciele pokojówki i odruchowo (acz nieświadomie) muskając palcami swoje piersi. Niestety podróż była za krótka, by El mogła wykorzystać jakoś to spostrzeżenie. Wkrótce powiem zajechali przed dziedziniec kawiarenki, niedużej ale urokliwej. Firanki w oknach, kwiatki w doniczkach na parapecie.
Prowadzona przez niziołki kawiarenka, miała kawę ciastka, żadnego alkoholu i żadnej okazji do nieprzyzwoitości. Stoliki były dobrze widoczne z każdej strony, nie było cienia w którym można było się ukryć.
- Jak tu ładnie. - El wysiadła z dorożki i podała dłoń Clarice by jej pomóc wysiąść.
- To prawda. I można wypić dwanaście rodzajów kaw.- odparła bibliotekarka rumieniąc się. - Jest tu dość cicho i spokojnie, więc mam nadzieję że nie znudzisz się w moim towarzystwie. Bo nikt tu zaczepiać nas nie będzie.
- Jeśli jeszcze się znajdzie ciastko to ja jestem w niebie. - Morgan zaśmiała się i podeszła do kawiarenki. Rozglądając się za stolikiem, przy którym mimo wszystko mogłaby pozwolić sobie na to by nieco podrażnić Clarice.
- Znajdzie się… z pewnością.- odparła ciepło bibliotekarka i zerkając na pannę Morgan spytała. - Czego szukasz?
- Wybieram stolik. - El uśmiechnęła się i poprowadziła bibliotekarkę do stolika tuż przy budynku. - Jest wybór to trzeba korzystać.
- Acha…- odparła Clarice podążając za El. Niestety nie było tu zbyt wiele miejsca na droczenie. Wkrótce zresztą zjawił się niziołek z wypomadowanymi podkręconymi wąsami i przedstawił obu niewiastom karty dań i napojów.
Elizabeth szybko zamówiła kawę i ciasto dnia po czym skupiła się na bibliotekarce.
- Jak ci minęły ostatnie dni? Jak się czujesz?
- Całkiem… spokojnie…- odparła Clarice, po czym rozgadała się opowiadając o codziennej harówce, o wizytach zadufanych w siebie uczniów w bibliotece, o przepędzaniu schadzek w jednym z działów, wreszcie o kłopotliwej przyjaciółce jaką była Almais.
El słuchała bibliotekarki popijając kawę. Przy okazji delikatnie zaczęła wodzić stopą po nodze Clarice.
- A co znów napsociła moja nową szefową?
- No… niii..ic… konkretnego.- zaczerwieniła się Clarice czując dotyk El na łydce, ale nie cofnęła nogi. - Po prostu zachowuje się nieodpowiednio i różne takie rzeczy sugeruje.
- Och...sugerowała coś ciekawego? - El uśmiechnęła się ciepło nie zaprzestając swych działań.
- Nie. Nie wydaje mi się.- pisnęła cicho Clarice czerwieniejąc się na twarzy.
Elizabeth odsunęła nogę.
- Wiesz, że chętnie bym cię porwała w bardziej ustronne miejsce?
- Niby po co? - zdziwiła się Clarice śmiejąc się z tych słów.- Nie ma po co mnie porywać? Okupu za mnie nie dostaniesz.
- By powtórzyć to co miało miejsce ostatnio u ciebie. - El zaśmiała się i odkroiła sobie nieco ciastka.
- Och… do tego trzeba mnie porywać? - zaczerwieniona Clarice niemal udławiła się swoim.
- Z tego miejsca na pewno. - Morgan zaśmiała się. - Chyba, że lubisz takie rzeczy robić publicznie.
- Co?! Oczywiście że nie ! To nieprzyzwoite!- Clarice oburzyła się na samą taką sugestię. Choć bardzo cicho.
- Żartowałam. - Elizabeth uśmiechnęła się ciepło.
- Ach. - odetchnęła Clarice, a El trudno było stwierdzić czy bibliotekarce ulżyło, czy raczej była… rozczarowana.
- Ale nadal… chciałabym cię porwać. - Morgan powoli przesunęła stopą po nodze bibliotekarki.
- Nie żartuj. I gdzie byś mnie porwała.- prychnęła cichutko Clarice czerwieniąc się mocno i starając się skupić na swoim cieście.
- Ta gnomia knajpka jest niedaleko… i mają pokoje na piętrze. - Elizabeth spróbowała zabrzmieć niewinnie.
- Cóż…- speszyła się Clarice.- ...sama nie wiem.
- Czyli jednak porwanie? - El pochwyciła jedną z dłoni bibliotekarki.
- Heeej… heeej…- próbowała protestować Clarice, nie stawiając jednakże oporu.
- Chodź. - El rzuciła pieniądze na zapłatę na stół i pociągnęła bibliotekarkę.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. - stwierdziła cicho Clarice podążając za El, zawstydzona i pobudzona przez sytuację.
- Dlatego cię porywam. - Morgan uśmiechnęła się i poprowadziła bibliotekarkę w stronę znanej sobie knajpki.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-01-2021, 07:20   #64
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Udało się jej. Razem z Clarice znalazły się przed przybytkiem w którym El i jej “chłopak” Charles testowali łóżka.
- Wiesz… że do niczego cię nie zmuszę, najwyżej zobaczysz ciekawe miejsce, dobrze? - Morgan poprowadziła bibliotekarkę do środka. W lokalu zamówiła im kolejną porcję kawy i ciastek, oraz pokój na godzinę i poprowadziła tam Clarice.
Bibliotekarka podążyła za nią zawstydzona i zakłopotana. Coś wymamrotała w odpowiedzi, ale El nie dosłyszała co. Skrępowana sytuacją rozejrzała się po pokoju i dodała.
- Ładnie tu.
- Siadaj. - El ustawiła na stoliku zgarnięte z dołu, kawę i ciastka. - To całkiem przytulne miejsce.
- Mhmm…- mruknęła cicho Clarice przycupnąwszy na brzegu krzesełka, na którym to siedziała.
- Wiesz… jak rozmawiałyśmy, mówiłaś że chciałabyś się odwdzięczyć za ostatnie. - El zabrała się za ciastko.
- No… to dlatego zabrałam cię na ciastka?- zapytała retorycznie bibliotekarka sięgając po filiżankę.
- Cóż… to też jakiś sposób. - Elizabeth zaśmiała się.
- No właśnie.- zgodziła się Clarice.
El przesunęła stopą po nodze bibliotekarki.
- I nie masz ochoty na nic innego?
- Eee… nie? - pisnęła Clarice wyraźnie kłamiąc, gdy jej spojrzenie wędrowało po El.
- Wiesz… jesteśmy tu same. Mamy chwilę dla siebie. - Morgan dalej wodziła stopą po nodze Clarice sięgając coraz wyżej.
- No… nie wiem…- pisnęła zawstydzona i pobudzona Clarice nie wiedząc na czym zawiesić wzrok, na piersiach pokojówki czy może na klamce do drzwi. Mikstura od Almais mogła bibliotekarkę zmiękczyć, ale nie zmieniła jej natury.
- Mi to wygląda jakbyś wiedziała… podobało ci się wtedy, prawda? - Stopą El wsunęła się pod spódnicę bibliotekarki.
- Tttak.. to było miłe… ale i nagłe i nieprzyzw…- ostatnich sylab Elizabeth nie dosłyszała.
- Czyżbyś czekała na wielką miłość, która przyjdzie… oświadczy ci się i dopiero potem przyjdzie wszystko inne? - Morgan zjechała pod stół i podeszła na kolanach do Clarice, kładąc dłonie na jej kolanach.
- No… nigdy o tym nie myślałam na poważnie. Przypuszczam raczej, że to będzie jakiś młodzian z dobrego domu, który zauroczy rodzinę.- mruknęła cicho bibliotekarka nie wiedząc co właściwie ma zrobić w takiej sytuacji.
- To powinnaś nieco wychodzić i go poznać.- El podwinęła spódnicę bibliotekarki i sięgnęła dłońmi do jej bielizny, szukając rozcięcia.
- Chodzę… po prostu nie szukam… niko… niczego… w przeciwieństwie do ciebie.- wymruczała Clarice głaszcząc pannę Morgan po włosach.
- Cóż… ja też nie szukam. - Palce Morgan dotknęły kobiecości Clarice. - Ale… cieszę się takimi chwilami.
Clarice pisnęła cichutko i zadrżała, gdy El musnęła wyjątkowo obecnie wrażliwego zakątka jej ciała. To niewątpliwie przerwało jej chichot, gdy mówiła.- Ttto… zabawne… bo wydaje się… jakbyś szukała.. tu teraz.. czegoś… znalazłaś… coś… inte...reeesującego?
- Kolejny śliczny fragment ciebie. - Elizabeth sięgnęła palcami głębiej delikatnie pieszcząc kwiat kochanki.
- Jesteś… strasznie… pewna… siebie…- zachichotała Clarice napierając biodrami na atakujące ją palce i pojękując cichutko.
- A wyobraź sobie, że są pewniejsi ode mnie. - El mrugnęła do bibliotekarki pieszcząc delikatnie jej wnętrze.
- Ale mało… ładniejszych… - zamruczała rozpalonym głosem Clarice.
- Może. - El zaśmiała się, po czym rozchyliła mocniej nogi bibliotekarki. Wargami przywarła do materiału jej bielizny, pieszcząc nadal palcami jej wnętrze.
- Mhmm..- mruczała rozpalonym głosem bibliotekarka wijąc się na krześle, coraz bliższa szczytu… coraz bliższa spełnienia z pewnością nie zwracała większej uwagi na otoczenie. Aż doszła z krzykiem, aż doszła mokro.
El wysunęła palce i obliczała je dokładnie.
- Więc.. dla mnie znów tylko kawa? - Podniosła się nieco odsuwając Clarice od stołu i pocałowała bibliotekarkę w usta.
- Co? Och… ja nie potrafiłabym… przepraszam.- speszyła się bibliotekarka.
- Kiedyś trzeba spróbować. - El mrugnęła do bibliotekarki, odsunęła się od niej i usiadła na łóżku. - Trzeba sobie tylko wyobrazić co sprawia ci przyjemność i zrobić dla drugiej osoby to samo.
- Elizabeth, nie jestem w tym.. tak… śmiała czy doświadczona.- westchnęła Clarice poprawiając spódnicę, po czym usiadła obok czarodziejki. Delikatnie ujęła jej twarz w swoje dłonie i pocałowała czule w usta.
El odpowiedziała spokojnie na pocałunek pozwalając bibliotekarce narzucić swoje tempo.
- Wiem… dlatego tylko doradzam. - Uśmiechnęła się do kochanki. - Zrobisz co będziesz miała ochotę.
- Mhmm…- mruczała Clarice całując jej usta, potem policzki, a na koniec szyję. Nie posunęła się jednak dalej.
El ujęła jedną z jej dłoni i ułożyła na swojej okrytej koszulą piersi.
Pomrukując cicho bibliotekarka pieściła i masowała pochwyconą krągłość czarodziejki. Delikatnie ściskała, ale nie sięgnęła głębiej. Po chwili oderwała się od ust El mówiąc.
- Przyjemnie ci było?
- Nadal jest - Morgan uśmiechnęła się ciepło do Clarice.
- Cieszy mnie to…- zamruczała zawstydzona bibliotekarka lekko odsuwając się od El.
- I jest to jakiś krok na przód. - Morgan nachyliła się i pocałowała w policzek Clarice. - To co… wracamy na uczelnię, czy może spacer?
- Możemy się przespacerować… w drodze na uczelnię. - doprecyzowała Clarice.
- Dobrze. To po drodze kupię sobie coś do jedzenia… jeszcze nie wiem jak o takie rzeczy prosić Almais. - El westchnęła i zaczęła poprawiać swój strój. Czuła gorąc w swym ciele. Pragnęła więcej, ale… i tak to był postęp.


Clarice pomogła pannie Morgan przy zakupach, znając najlepsze sklepy sprzedające solidny towar po sensownych cenach. Nic więc dziwnego, że przejęła inicjatywę podczas tych zakupów. Niemniej nawet ona nie wiedziała, czego potrzeba El do pracy na nowym stanowisku. Na razie Morgan wystarczyło, że miała nieco jedzenia dla siebie, o kawie i innych rzeczach jednak pogada z Almais. Wracając porozmawiała jeszcze nieco o książce dla profesora, którą zaczęła czytać. Clarice miała wiedzę na temat przeszłości miasta, choć nie tak dogłębną i raczej dotyczącą ostatnich osiemdziesięciu lat. O tym potrafiła pogadać… dalszą historię miasta znała tylko fragmentarycznie.
Elizabeth to wystarczyło. Podopytywała też nieco bibliotekarkę o Uptown i tak wspólnie dotarły do uczelni.
Tam rozdzieliły się. Clarice miała obowiązki związane z biblioteką, a El… w sumie nie wiedziała co ma zrobić. Almais jako pracodawczyni nie sprawdzała się dobrze, jeśli chodzi o wyznaczanie obowiązków.
Elizabeth skorzystała z chwili by odpisać na list i zanieść je na pocztę. Napisała rodzicom, że została prywatną pokojówką czarodziejki. To może ich nieco uspokoi, bo to jednak kobieta. Uprzątnęła jeszcze nieco łazienkę.
Na tym zajęciu przyłapała ją Almais, wchodząc do łazienki. Zdążyła już na siebie narzucić satynowy szlafrok, dla wygody. Bo nadal miała trzewiki na stopach oraz pończochy. Reszty dostrzec El nie mogła.
- Więc… jak ci poszło na randce?- zapytała zaciekawiona poprawiając okulary.
- Spokojnie. - Elizabeth wycisnęła szmatkę do wiadra. - Clarice to jednak… Clarice, ale pomalutku się do mnie zbliża. A jak ci minął dzień, Pani?
- Na obowiązkach niestety. Teraz też będę zajęta tym.- wyjęła z kieszeni szlafroka metalową różdżkę rozdwajającą się na końcu na dwa końce. Wykutą z jakiegoś stopu metalu.- Analiza tego trochę mi zajmie. Wpadnie tu pewien czarodziej… zajmiesz się nim? Metodę zostawiam tobie.
- Dobrze…. Czy życzysz sobie jakiejś kawy? Kolacji? - Morgan schowała sprzęty do sprzątania w szafce z zaciekawieniem zerkając na trzymany przez Almais przedmiot. - To różdżka?
- Nie bardzo. To kamerton. Zazwyczaj są używane w muzyce, ale wykonane z odpowiednich stopów mogą posłużyć magowi do dostrojenia jego czaru zamiany czarów do innego planu egzystencji. Nie wiem do którego dostraja ten. O ile w ogóle dostraja.- odparła półeflka przyglądając się przedmiotowi. - Ugh… dywinacja nie moją mocną stroną.
- A kim jest ten mag? Czy mam się go po prostu pozbyć by co nie przeszkadzał? - El uśmiechnęła się ciepło.
- Raczej zatrzymać na razie… będę go potrzebowała później. - zadumała się Almais chowając różdżkę. - Mam do niego kilka próśb, ale wpierw muszę rozpracować tą różdżkę.
- Rozumiem. - El uśmiechnęła się. - Przynieść coś do jedzenia?
- Nie… nie trzeba. Kawa wystarczy i może ciastka dla gościa.- odparła po namyśle półeflka.
El przytaknęła ruchem głowy.
- To zaraz wracam. - Z pokoju zabrała jeszcze list i po chwili namysłu obejrzała się na Almais. - Przyjaciel… zaprosił mnie do teatru… ach i jutro chyba jest wyprawa, czy… potrzebujesz mnie któregoś wieczoru?
- Nie. Nie wydaje mi się. - zamyśliła się magiczka. - Może później, ale na razie nie… Rano to co innego?
- Rano jestem w pełni do twojej dyspozycji. - El zgarnęła jeszcze przybory do pisania. - Zaraz wracam.
- Nie śpieszy mi się. Zamknę się w sypialni… z książkami.- westchnęła półelfka kierując się tego właśnie pokoju.
Morgan skorzystała z tej okazji by napisać do Charlesa i zaproponować niedzielę i z oboma listami udała się na pocztę.
Po załatwieniu tej sprawy zostało jej wykonanie obowiązków. Wieści musiały się szybko rozchodzić po uczelni, skoro naczelna kucharka nie robiła jej wyrzutów gdy wydawała kawę i ciasteczka. El podziękowała jej i tacą wróciła do pokoi Almais, już zajętą badaniami. Pozostało więc zająć się przygotowaniami na gościa.
Morgan podała czarodziejce kawę, układając na jej talerzyku kilka ciastek. Sama, nadal w stroju, w którym była na randce uprzątnęła salonik i nakryła stolik.


Gość Almais zjawił się wkrótce… jego wejście poprzedziły dziwne efekty. Zrobiło się bowiem ciemniej, światła jakoś tak pogasły. Cienie się pogłębiły. Mrok wypełnił kąty. El nie usłyszała jak wchodzi, dostrzegła go dopiero jak zamknął drzwi. Był to wysoki chudy mężczyzna, ubrany na szaro… i otoczony pełzającymi smugami ciemności. Płaszcz jaki miał na sobie wykonany był z drogich materiałów i haftowany przez artystę.
- Dobry wieczór. - Morgan skłoniła się mężczyźnie. - Jestem Elizabeth i jestem osobistą pokojówką pani Almais. Pani teraz pracuję, ale prosiła by Pan zaczekał.
- Mój czas jest bardzo cenny. Może lepiej jak przyjdę później?-zapytał mag wyraźnie niezadowolony z powodu tego co usłyszał.
- Och to z pewnością nie potrwa długo. - El zrobiła zasmuconą minę. - Może napiję się Pan kawy? Szkoda by marnował Pan czas poświęcony na przyjście tutaj.
- Skoro tu już jestem, to mogę się napić.- postanowił po chwili namysłu mag siadając w wygodnym fotelu.
Elizabeth stanęła naprzeciwko i nachyliła się głęboko nalewając kawę, tak by mag mógł zawiesić wzrok na jej dekolcie.
- Czarna, z mlekiem? Może cukru? Są też ciasteczka jeśli Pan sobie życzy.
- Hmm…- zawiesił spojrzenie na jej piersiach wynurzających się delikatnie spod stroju.- Odrobinę cukru. Bez mleka. Czarna jak noc.
- Oczywiście. - Elizabeth dodała odrobinę cukru, zamieszała i podała filiżankę mężczyźnie. - Z przyjemnością dotrzymam panu towarzystwa, jeśli nie ma Pan nic przeciwko.
- Nie bardzo wiem jak niby planujesz mi tego towarzystwa dotrzymać. Kawa mi wystarczy… ciasteczka nie są w moim guście.- odparł żartobliwie czarownik.
- Mogę na przykład zjeść ciasteczko. - El pozwoliła sobie na żart. - Mogę też spróbować zabawić Pana rozmową, lub stać obok i ładnie się prezentować.
- Możesz… nie powiem twojej pani jeśli zjesz parę. Nie jestem pewien czy nadaję się na zabawianie rozmową. A i nie widzę powodu, byś musiała tu stać i… prezentować się. Szkoda ładnych nóżek na to. - odparł czarownik upijając nieco kawy.
- Potraktuję to jako przyzwolenie by usiąść. - El dygnęła i zajęła miejsce naprzeciwko maga, pozwalając mu nacieszyć wzrok jej nogami, podczas gdy sama sięgnęła po ciastko, nachylając się. - Nie wiem czemu miałby Pan się nie nadawać, to bardziej pytanie czy ja podołam.
- Jestem tego całkowicie świadom panienko.- mruknął czarownik wędrując spojrzeniem po ciele El.
- Że mi się nie uda? - El oparła się o podramiennik, prezentując swoje ciało przed magiem.
- Że nie mamy tematów na rozmowy.- odparł uprzejmie gość Almais.
- Cóż… ja jestem bardzo ciekawa Pana osoby, ale nie zapytam bez przyzwolenia. - Morgan pozwoliła by okruszek spadł jej na dekolt, zrobiła przepraszającą minę i wyjęła go, tak jak to dziewczyny z Pączka miały w zwyczaju.
- Callus Valefort, jest wykładowcą szkoły cienia. To podszkoła iluzji. Cenionym pracownikiem tej instytucji.- przedstawił się czarownik.
- Och i to tą szkoła magii sprawia iż otaczają Pana cienie? - El uśmiechnęła się do mężczyzny. - Nie czułabym się pewnie gdyby to za mną wędrował mrok. - Jej wzrok przesunął się na nogi mężczyzny, wokół niektórych jeszcze niedawno pełzały cienie, pozwalając by jej spojrzenie zawisło też na innej części męskiego ciała.
Szkoda że szata i cienie ukrywały przed nią te detale.
- Każdy ma swój gust panienko, każdy ma swoje… powołanie. Stronę magii, do której ciąży. Moją jest mrok i cienie.- odparł mężczyzna.
- Może moje zdanie nie jest wiele warte, ale dla mnie ta aura jest niesamowita. Bo na niewielu magach na uczelni tak bardzo widać ich… pasję. - El sięgnęła po kolejne ciasteczko. Była ciekawa na ile znajomość takiej magii mogłaby jej pomóc w jej innych zadaniach.
- Doprawdy? Nie wiem… nie przyglądałem się im.- zadumał się mężczyzna.
- Ja miałam przyjemność pracować dla kilku nim pani Almais przyjęła mnie do siebie. - Morgan wgryzła się w ciasteczko ciesząc się tą niewielką kolacją. - Przyznaję też że zaskoczył mnie Pan… ten cień, mrok zdaje się być tak realny. Jakby to pomieszczenia wkroczyła czarna mgła. A jednak to szkoła iluzji?
- Wiesz coś o szkołach magii? - zapytał mężczyzna wyjątkowo podejrzliwie. Niepokojąco wręcz.
- Tyle ile może wiedzieć osoba sprzątająca sale wykładowe, o wdzięcznych nazwach katedr powiązanych ze szkołami. - El zaśmiała się cicho. - Nazwy są dosyć sugestywne, czyż nie? Szkoła iluzji… ma chyba związek z iluzją. Ale nie… nie mam o nich większego pojęcia.
- Tak… ma… ale nie masz co męczyć tym swojej ślicznej główki. To tak naprawdę obchodzi tylko czarodziei.- zaśmiał się cicho Callus i spojrzał w kierunku drzwi do sypialni Almais. - Nie spieszy się jej.
- Spieszy. - El także powędrowała wzrokiem w stronę drzwi. - Pani bardzo zależało na spotkaniu z Panem i chciała swą pracę skończyć jak najszybciej.
- Niemniej…- mruknął mężczyzna stukając palcami o blat stołu.- … i tak jej to schodzi. Może lepiej byłoby przełożyć spotkanie? Przekażesz to swojej pani?
- Nie mam mocy by Pana zatrzymać jednakże… z przyjemnością bym Pana tu zatrzymała? - El nachyliła się i sięgnęła do imbryka. - Może jeszcze jedna filiżanka kawy nim podejmie Pan decyzję o przełożeniu terminu spotkania?
- Niech będzie jeszcze jedna. - przyznał czarownik.
Elizabeth wstała z fotela. Przykucnęła przed fotelem maga, pozwalając by cień otoczył jej ciało i dolała mu ostrożnie kawy.
- To bardzo dobra… kawa.- mruknął mężczyzna hipnotyzowany jej dekoltem.
- Yhym… i szkoda by się zmarnowała, prawda? - El odstawiła imbryk i oparła dłonie o kolana maga, ciekawa jego reakcji.
- Kawa? - zapytał mag przyglądając się nieco zaskoczony pokojówce Almais.
- To ją pan pochwalił czyż nie? - Palce Morgan wodziły powoli po kolanach maga.
- Tak… w sumie to pochwaliłem… kawę…- mruknął mężczyzna zaskoczony zachowaniem El i pozwalając jej wodzić palcami po napiętych udach.
- Czy życzy pan sobie bym przestała? - Palce El powędrowały nieco dalej sięgając do ud gościa.
- To zależy co planujesz…- Morgan poczuła i zobaczyła jak chwyta ją za dłonie i władczo przesuwa je na swoje podbrzusze. Nie widziała przez cienie, ale czuła twardą wypukłość do której ją doprowadził.
Elizabeth poszukała po omacku zapięcia spodni mężczyzny drugą dłonią pieszcząc jego wypukłość przez materiał.
- Kto wie… - Uśmiechnęła się lubieżnie do mężczyzny.
- Ty wiesz…- mruknął rozpalonym wzrokiem wodząc po El i pozwalając uwolnić swoją męskość z okowów spodni. Jej czubek wynurzył się z cieni, niczym zaciekawiona rybka.
El zaczęła pieścić ją obiema dłońmi spoglądając na maga. Miała go zatrzymać, ale czy na pewno musiała to robić? A na ile miała ochotę? Nachyliła się i ucałowała rosnącą męskość. Czarownik nie protestował czując dotyk jej ust na swoim ciele. Niewątpliwie mu się to podobało. A El… musiała szybko podjąć decyzję. Od niej co prawda zależało jak daleko posunąć sytuację… ale też nie mogła zatrzymać się w pół kroku. Musiała sama określić granicę swoich działań i bezwzględnie się jej trzymać. El podjęła jednak decyzję nim się nachyliła i teraz objęła mężczyznę wargami. Pieściła go powoli, chcąc kupić czas dla Almais.
Powolna pieszczota chyba mu się podobała, bo to co czuła na języku prężyło się jak żołnierz na paradzie. Mag… nie popędzał jej, ani nie wymuszał nic więcej. O czasu do czasu głaskał ją pogłowie. Z drugiej strony… ile jeszcze czasu potrzebuje Almais?!
Elizabeth wiedziała, że prędzej czy później doprowadzi kochanka. Sam gorąc w jej ciele sprawiał, że jej ruchy stawały się coraz bardziej intensywne i nerwowe.
I jego oddech stawał się coraz cięższy, aż w końcu… poczuła smak zwycięstwa. Ciało jej kochanka uległo. El spiła go niespiesznie znów kupując nieco czasu, a potem wylizała męskość i swoje wargi.Uśmiechnęła się lubieżnie do kochanka.
Jej “perfekcjonizm” został nagrodzony uśmiechem ze strony maga i w końcu… drzwi do sypialni półelfki się otworzyły i gospodyni stanęła w nich, okryta długim acz obcisłym szlafrokiem. Bardziej… reprezentacyjnym.
- Wybacz że musiałeś tyle czekać. Mam nadzieję, że się nie nudziłeś?- zapytała figlarnie.
- Nie… ależ skąd.- odparł mag pospiesznie chowając swój delikatny organ pod ubranie.
El wyprostowała się skłoniła Almais.
- Czy życzysz sobie czegoś, Pani? - Spytała uśmiechając się do gospodyni.
- Nie… w zasadzie to masz wolne na resztę wieczoru.- zadecydowała Almais i uśmiechnęła się do czarownika. - Zapraszam tutaj, sprawa w której potrzebuję twojej rady wymaga dyskrecji.
- Rozumiem.- odparł Callus podążając do komnaty. - Znowu coś z planami egzystencji? Wiesz… według mnie powinnaś trzymać się przechodnich. Zapuszczanie się dalej, bywa niebezpieczne.
- Mój drogi… plany przechodnie są dobrze zbadane. Nie znajdę tam okazji do nowych odkryć.- stwierdziła wesołym tonem zamykając za nim i za sobą drzwi do sypialni.
El zabrała się za sprzątanie. Miałam plan na swój wieczór. Przetestować płyn na niewidzialność. Ale trzeba było pozwolić magom zająć się sobą.
Zamknięte drzwi nie pozwalały stwierdzić co robią, tym bardziej że grube drewno tłumiło dźwięki. Niemniej sądząc po stroju Almais, mężczyzna szybko stamtąd nie wyjdzie.
Elizabeth przebrała się w spodnie, narzuciła płaszcz. Do torby przy pasie spakowała wytrychy, miksturę niewidzialności i rękawiczki. Narzuciwszy na głowę kaptur opuściła pokoje Almais.


Miała plan na tę noc, plan niebezpieczny. Uczelnia była bowiem miejscem potężnych magicznych zaklęć, także takich które rzucono na budynki. Musiała być ostrożna, także z magią. Był już późny wieczór. O tej porze należało się przygotować do snu, gdyż wkrótce mieli wyjść ze swych skrytek mechaniczni strażnicy. Miała na oko godzinę nim na swoje plany. Elizabeth przekradła się do sąsiedniego budynku i zatrzymała niedaleko wejścia sprawdzając czy te jest strzeżone. Jeśli tak, miała plan wkraść się jak ostatnio.
Elf nadal tam był, nadal stróżował niczym pies podwórzowy. Pozostało więc przemknąć się i mieć nadzieję, że nie zostanie przez niego złapana. Tylko musiała wyczekać okazji… oby szybko się nadarzyła. El czekała ukryta w krzakach. Wolała nie ryzykować wchodzenia przez okno… tak długo jak nie będzie to konieczne.
Musiała wykazać się cierpliwością. I stalową wolą, bowiem okazja szybko się nie nadarzyła. Dopiero pod koniec uwaga elfa została zajęta przez rozmowę z pewną damą. I wtedy El bezpiecznie się prześlizgnęła… mając świadomość, że w drodze powrotnej zmierzy się już z czujnymi mechanicznymi strażnikami.
Elizabeth skryta pod pelerynką starała się niepostrzeżenie przemknąć do pokoju, który ostatnio odwiedzała masażystka.
Dobrze pamiętała drogę, wryła się jej w pamięć. Więc szybko pomknęła w kierunku siedziby owego maga, która o tej porze… był już zamknięta. A przynajmniej drzwi były. El użyła szybko zaklęcia by sprawdzić czy ktoś jest w środku.
Wyczarowana dziurka przyniosła snop światła, ktoś zdecydowanie był w środku. A szybkie zerknięcie pozwoliło stwierdzić, że ten ktoś pracuje właśnie przy biurku. Pochylona sylwetka nie pozwalała za bardzo dojrzeć detali dotyczącego owego ktosia, ale z pewnością był to gospodarz lokum. El zaklęła w myślach. Starała się dojrzeć jakiś szczegół, który zdradziłby jej czym zajmuje się ten mag i jak ma na nazwisko. Niestety mijające minuty niewiele zdradziły. Strój był… niewyróżniający się za bardzo, zapewne taki domowy. Za to miał… rudego kota, co bynajmniej nie wróżyło za dobrze pannie Morgan. Wątpiła bowiem, by było to zwykłe zwierzę. Raczej chowaniec. Dostrzegła tą istotę, gdy mag wstał od biurka, a potem zgasił lampę naftową i udał się do sypialni.
To była jej szansa tylko… co zrobić z kotem. Postanowiła zaryzykować i rzuciła na siebie czar przebrania starając się upodobnić do masażystki, którą widziała ostatnio. Potem zabrała się za otwieranie drzwi wytrychami od Duncan nasłuchując czy mag już zasnął.
Dobrze że miała przy sobie, te mistrzowskie wytrychy bo zamek okazał się zaskakująco ciężki do otwarcia. Pierwsza próba się nie powiodła, ale po kolejnej usłyszała owo piękne “click”. I drzwi stanęły otworem przed panną Morgan.
Elizabeth odczekała chwilę nasłuchując nim uchyliła je obserwując reakcję kota. Ta była niestety przewidywalna. Kot odpoczywał na biurku zwinięty w kulę lecz usłyszawszy skrzypienie drzwi od razu odwrócił głowę w ich kierunku.
- Część malutki. - El udała głos masażystki na tyle na ile go zapamiętała. - Zapomniałam o czymś. Zgarnę to i znikam.
Podeszła sprawnym krokiem do biurka. Potrzebowała tylko nazwiska. Nazwisko, jakiś tytuł i zwiewa.
Dostrzegła je… na samym wierzchu, bowiem mag pracował nad rękopisem pracy naukowej dotyczącej piromancji. Gregor Kasthiakis. Kot wstał i lekko zjeżył się przyglądając się dziewczynie podejrzliwie, ale nie zachowywał się agresywnie.
- Pa pa. - El pomachała kotu i postanowiła opuścić pokój. Wolała nie ryzykować spotkania z magiem.
Zamknęła drzwi za sobą, odetchnęła z ulgą i spięła się słysząc znajome metaliczne zgrzyty. Automatony patrolujące uczelnię w nocy, właśnie zaczęły swoją robotę.
Westchnęła ciężko i spróbowała się przemknąć do znanego sobie okna by z niego znów wylądować na krzaku róż.
Wymagało to pośpiechu, bo już słyszała jak jeden z nich wchodzi po schodach, ale znów… miała szczęście, przynajmniej do czasu zetknięcia się kolczastym krzewem. Zdecydowanie za często musiała się porywać na takie desperackie kroki. I prawie została przyłapana przez automatona, gdy wyplątywała się z krzaka i desperacko chowała w cieniu budynku.
Przez dłuższą chwilę łapała oddech starając się uspokoić. Czekało ją jeszcze dotarcie do drugiego budynku magów i do Almais.
Oznaczało to lawirowanie pomiędzy kilkoma automatonami, które to wędrowały po całym kampusie i wewnątrz budynków. Nic trudnego, wszak robiła to już parę razy. Znała nieco ich trasy… nic trudnego, ale zawsze tym razem mogło coś pójść nie tak. Więc szła ostrożnie. Często robiła przerwy starając się wyczekać ten najlepszy moment. Ważne by dotrzeć do celu a nie by być tam szybko. Wszak Almais pewnie miło spędzała czas ze swym gościem. Musiała tylko pamiętać by tuż przed wejściem odczarować swą postać.

Udało się. Czasami było niepokojąco blisko złapania, ale El udało się prześlizgnąć między spojrzeniami mechanicznej ochrony uczelni. Z bijącym sercem dotarła do lokum swojej pani i otworzyła drzwi kluczem zabranym z niedużego stoliczka przy drzwiach. Dopiero zamykając je poczuła się bezpieczna, słysząc cichy zgrzyt metalicznych przegubów strażnika za nimi.


Zerknęła czy drzwi do sypialni Almais są nadal zamknięte i jak się okazało, nie były. Zabrała swój szlafrok i udała się pod prysznic. Przyjemnie było mieć własny osobisty prysznic tylko dla siebie, a nie korzystać ze wspólnego. Przyjemnie było mieć zawsze ciepłą wodę, nawet jeśli rano trzeba będzie ten prysznic wyszorować.
Ubrana w szlafrok i pachnąca zajrzała do pokoju Almais, ciekawa czy mag został u nich na noc. Powitał ją widok zgrabnego zadka półelfki, bowiem czarodziejka spała na brzuchu w krótkiej koszulce nocnej… sama.
Morgan zawahała się. Niby Almais zapraszała ją do swojego łóżka, ale czy naprawdę mogła? Podeszła do odsłoniętej pupy i przesunęła po niej palcami.
Odpowiedzią był senny pomruk i poruszenie się ciała półelfki. El delikatnie zacisnęła na niej palce i nachyliła się do ucha Almais.
- Mogę się przyłączyć? - Spytała, przesuwając wargami po uchu gospodyni.
- Mhmmm…- mruknęła sennie szpiczastoucha.
El zdjęła z siebie szlafrok, odłożyła go starannie na stoliku obok łóżka i wsunęła się pod kołdrę obok półelfki, przykrywając przy okazji jej odsłonięte pośladki.
 
Aiko jest offline  
Stary 07-01-2021, 19:25   #65
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kolejny poranek zaczął się sennie. Ani Almais, ani sama El nie chciały otworzyć oczu… ni wyjść spod ciepłej kołdry. Niemniej wypadałoby, żeby pokojówka w końcu wzięła się do roboty. El usiadła na łóżku i przeciągnęła się spoglądając na swoją gospodynię.
- Dzień dobry, czy życzy sobie Pani kawy?
- Acha… kawy… tak… życzę… sobie. - wymruczała Almais przeciągając się w łóżku.
Morgan wstałą z łóżka i owinęła się szlafrokiem. Odruchowo pozbierała leżące na podłodze ubrania.
- Gdyby był tu samowar, mogłabym ją sama zaparzyć. - Powiedziała składając ubrania i chowając je do szafy. - Ach i.. skorzystałam z prysznica nie pytając. Czy będzie to kłopot?
Odpowiedzią było machnięcie ręki półelfki, oznaczające: “wszystko mi jedno”. Najwyraźniej wstawanie tak wcześnie nie leżało w naturze czarodziejki. Elizabeth wzięła więc szybki prysznic, nie ubierała się jednak w strój pokojówki, a jeden z kostiumów, które nosiła zazwyczaj w domu z nieco dłuższą spódnicą, skórzanym gorsetem i białą koszulą. Tak wyszykowana ruszyła zdobyć śniadanie z kawą. Dla dwóch osób. Potem spyta Almais czy może tak robić.
Rozczochrana i w niedbale zawiązanym szlafroku Almais wygrzebała się z łóżka ruszając za zapachem kawy. Po drodze poprawiła na nosie okulary pytając El.
- Jak tam noc ci minęła?
Nim zasiadła przed filiżanką.
- Dobrze. Wróciłam chyba chwilę po tym jak mag wyszedł. - Morgan usiadła naprzeciwko czarodziejki i nałożyła jej śniadanie. - Wzięłam też dla siebie… jeśli to nie problem. Zaraz zabiorę się za porządki.
- Nie wydaje mi się, żebyś wróciła tak wcześnie.- odparła Almais wzruszając ramionami.- Ale nie przeszkadza mi, że wymykasz się do kochanka czy kochanki.
- Dziękuję. - El uśmiechnęła się do swojej pracodawczyni. - Rzeczywiście… automatony już działały. - Przyznała cicho i nie słysząc protestu odnośnie jedzenia zabrała się za posiłek. - Czy masz dla mnie jakieś szczególne zadania, Pani?
- Nie wiem… nigdy nie miałam pokojówki… nigdy nie planowałam mieć.- przyznała półelfka szczerze. - Nie bardzo wiem co masz robić.
- Mogę ci zrobić zakupy jeśli czegoś potrzebujesz. Znam Downtown, więc nawet tam. Odebrać zamówienie. - El zaproponowała kilka rzeczy popijając kawę. - Gdyby był tu samowar mogłabym ci zrobić kawę rano.
- Nie jadam śniadań w tym domu, więc… sama rozumiesz. Poza tym nie znam się na gotowaniu. Co do szczególnych zadań to te są… ale na horyzoncie.- odparła tajemniczo Almais i zadumała się dodając cichym tonem. - Za dwa trzy dni… przejdziemy na Plan Cienia. Na małą wycieczkę.
- Rozumiem, ja mam kilka sprawunków swoich w najbliższych dniach, bo jednak nie spodziewałam się, że to wszystko odbędzie się tak szybko. - Morgan uśmiechnęła się ciepło i dolała kawy półelfce. - Mam też książki od Clarice.. chętnie je przeczytam jeśli to nie kłopot.
- Jak tam randka z Clarice? Opowiadaj ze szczegółami.- odparła z uśmiechem półeflka i machnęła ręką.- A wyprawa na Plan Cienia jest w planowaniu. Możliwe że… przygotowania zajmą mi to dłużej niż trzy dni.
- Rozumiem. A co do randki z Clarice… myślę, że byłoby jej przykro gdybym opowiadała o naszych spotkaniach. - El uśmiechnęła się przepraszająco do swojej gospodyni.
- No co ty… przecież nic jej nie powiem. - mruknęła Almais nadymając policzki jak mała dziewczynka. Po czym wstała, podeszła do pokojówki i usiadła na jej kolanach. Oplotła ramionami jej szyję mrucząc.- To będzie nasz sekret.
- To naprawdę nie było nic.. wielkiego… Pani Clarice jest bardzo nieśmiała. Dopiero odważyła się mnie sama pocałować. - El przemilczała na razie to co sama robiła z bibliotekarką, mając nadzieję, że gospodyni nie będzie drążyć tematu.
- Nie bądź taka.. jest ciekawa jak dobrze działają te pachnidła… niewiele ci już chyba ich zostało.- mruczała Almais tuląc się do niej i muskając ustami wargi czarodziejki.
- Tak.. niewiele. - El kusiło by pocałować półelfkę ale grzecznie odpowiadała. - Działają.. ciekawie. W sensie Clarise wyraźnie czuje pociąg do mnie, widzę, że jest rozpalona. Nie protestuje gdy jej dotykam, ale… nie przełamują jej nieśmiałości. Sama nie chce wykonywać żadnych kroków.
- To będzie problem… bo nie bardzo mam jak zrobić kolejną porcję. Mój alchemik, cóż… już mi nie pomoże.- zamruczała Almais prowokując El muśnięciami języczka na jej wargach.
- Och… a kto nim jest? - Morgan spojrzała na półelfke z zaciekawieniem. - Przyznaję, że… kupiłam od jednego maga na uczelni eliksir.
- Jest wydalony… nazywa się Gregorius i cóż… obecnie przebywa w areszcie. - westchnęła smętnie Almais. - Nie wiem za co go przymknęli.
- Rozumiem. Mi pomógł mag David McNamara. Bardzo życzliwy człowiek. - El uśmiechnęła się ciepło. - Ale.. chyba nic się nie stanie jak mikstura się skończy. Mam wrażenie, że Clarice i tak.. w sensie że chyba się jej podobam.
- Pewnie tak, ale może nie być tak śmiała. Niestety receptura mikstury była znana tylko Gregoriusowi. - zadumała się Almais.
- Czy nie można odtworzyć receptury gdy ma się jeszcze eliksir? - El spojrzała na czarodziejkę z zaciekawieniem.
- Ugh… za dużą cenę… nie każdy alchemik jest na tyle zdolny by to uczynić. - westchnęła ciężko półelfia czarodziejka. - Musiałabym zaciągnąć duży dług u paru osób. Nie warto.
- Oczywiście. - El przytaknęła ruchem głowy. Była ciekawa czy David lub ktoś z gildii Charlesa by się tego podjął. Czy ona sama mogłaby spróbować? - Przyznaję, że sama chętnie nauczyłabym się nieco alchemii.
- Aa.. aa...aaa…- Almais pogroziła palcem przed nosem Elizabeth.- Zapomnij o tym. To niezdrowa ambicja. Alchemia rzuca się w oczy Elizabeth. Żadnych więc takich pomysłów w przyszłości, żadnej alchemii.
- Co znaczy, że rzuca się w oczy? - El żartobliwie pocałowała grożący jej palec.
- To znaczy że wymaga stanowiska do pracy, substancji, narzędzi… wszystkiego co da się łatwo namierzyć. Gildie nie lubią konkurencji.- mruknęła poważnie półelfka.
- Spokojnie.. jeśli mówisz, że to niebezpieczne to ci ufam. Tylko jestem ciekawa jak wobec tego magowie zajmują się alchemią.. też należą do gildii? - Morgan przyglądała się czarodziejce z zaciekawieniem.
- Są licencjonowani, kontrolowani i część należy do Gildii. Reszta, jeśli wychodzi przed szereg jak Gregorius… kończy jak on.- wyjaśniła poważnym tonem czarodziejka.
- Rozumiem. W Downtown… gildie nie są tak silne. - Morgan przytaknęła ruchem głowy.
- Nie wiem. Acz na twoim miejscu nie powinnam przeceniać gildii. Nie wszystkie grają uczciwie.- odparła cicho czarodziejka.
- Cóż… ja raczej nigdy w żadnej nie skończę. - El pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech. - To może.. zabiorę się za sprzątanie?
- Może…- odparła figlarnie półelfka jakoś nie mając ochoty na zmianę położenia. Wygodnie jej było, tam gdzie się znajdowała.
- Czy masz może inne życzenia? - Dłoń Morgan przesunęła się po udzie czarodziejki.
- Może? - zamruczała Almais kokosząc się na udach El i pocałowała szyję pokojówki.
Elizabeth powędrowała palcami dalej, sięgając pod szlafrok gospodyni i szukając jej kobiecości. I wkrótce znalazła swój cel, zdecydowanie spragniony pieszczoty, Almais tymczasem zaczęła całować i delikatnie kąsać szyję swojej służki. Morgan zagłębiła swoje palce w kobiecości półelfki, pieszcząc przy tym kciukiem jej wrażliwy punkcik.
Cichy jęk wyrwał się z ust Almais poddawanej tej pieszczocie. Jej ciało zaczęło wić się nerwowo, pod tym dotykiem. A jej pocałunki robiły się coraz bardziej chaotyczne. El pieściła ją coraz mocniej, prowadząc gospodynie na szczyt. Drugą dłonią pochwyciłą twarz kochanki i pocałowała ja namiętnie. Nie musiała czekać długo nim poczuła jak Almais drży pod wpływem wzbierającej rozkoszy. Jak się wije i jak dociera na szczyt całując żarliwie usta Elizabeth. El pozwoliła kochance się uspokoić nim wyciągnął palce z jej wnętrza i oblizała.
- To też prace dodatkowe czyż nie? - Rzuciła żartobliwie i pocałowała kochankę raz jeszcze.
- Och… a ja sądziłam że to akurat dodatkowa korzyść związana z pracą dla mnie. - “oburzyła” się teatralnie półelfka. I pokręciła głową. - Nie. To nie są prace dodatkowe.
- Żartowałam, to dla mnie też przyjemne. - Morgan klepnęła delikatnie pupę elfki.
- To dobrze… bo lubię być rozpieszczana.- stwierdziła figlarnie Almais, a potem zsunęła się z nóg czarodziejki.- Należy tu wysprzątać i… przygotować obiad i nie wiem na razie. W razie czego dam ci znać, ale obecnie nie mam jeszcze tajnych zleceń dla siebie. Bądź jednak cierpliwa, już wkrótce takie się pojawią.
- Dobrze. To przystąpię do pracy. - Elizabeth wstała fotela, czując że jej własną bielizna jest wilgotna.
- A ja idę się umyć, jak i przebrać. A przy okazji… jak bardzo nieśmiała jesteś?- zapytała Almais zerkając na El.
- Chyba.. niezbyt. Ale też nie lubię zwracać na siebie przesadnej uwagi. - El obejrzała się na gospodynie z zaciekawieniem. - A czemu pytasz?
- Bo czasami towarzystwo w sypialni może być liczniejsze, a rytuały… nieprzyzwoite. Więc… - wzruszyła ramionami półelfka dodając. - ... trzeba będzie grupowego splecenia ciał. Ale o tym się pomyśli, jak już coś takiego zaplanuję.
- Dobrze. - Elizabeth przytaknęła ruchem głowy i zabrała się za sprzątanie.

Docierały do niej odgłosy kąpieli pracodawczyni, głośne i wesołe. Almais z pewnością była wesołą osóbką i straszną bałaganiarą. Więc akurat zatrudnienie pokojówki przez nie wydawało się pozbawione sensu. Po kąpieli półelfka przebrała się i zabrała za przygotowanie notatek. Nie przeszkadzała więc El w zadaniach. Potem opuściła czarodziejkę udając się na wykłady i panna Morgan została sama. Owszem miała jeszcze do uprzątnięcia łazienkę, ale co dalej? Skończy do południa, zje posiłek i miała wolne przez resztę dnia. No chyba że weźmie swoje zajęcia na poważnie, bardziej niż jej pracodawczyni. Na razie uprzątnęła wszystko, wyszorowała łazienkę. Chwilę poczytała lekturę dla profesora nim zebrała rzeczy do prania i zastawę po śniadaniu, by je wynieść do pralni i kuchni. Gdy już się tym zajęła udała się na pocztę, ciekawa czy przyszła jakaś wiadomość od Charlesa z terminem wyjścia do teatru. Był tam już list od ojca i matki, dopytujących się kiedy znów ich odwiedzi. Był też list od Charlesa… proponujący pójście jutro, co mogło nieco skomplikować plany czarodziejki.
Postanowiła odpisać mu pytając czy Niedziela byłaby dobra. Napisałą też do rodziców, że wpadłaby może na obiad w sobotę. Mogłaby u nich pobyć i zobaczyć się z Simeonem. Choć nadal nie była pewna czy to dobry pomysł. Jednak… chyba była dla łowcy nikim. Wygodną towarzyszką do zbliżeń. Ale nie chciała też odchodzić bez słowa. Zobaczy co Charles odpowie. Zapłaciła za wysłanie obu listów i wróciła do pokoi Almais.

Wyprawa miała być wieczorem. El przekąsiła coś z zakupionych zapasów i wróciła do lektury. Miała nieco dodatkowych informacji dla Duncan, ale też obawiała się codziennego kontaktu by nie ściągnąć na swą dawną pracodawczynię kłopotów. Czytając sporządziła jeszcze list do Mel pytając do u niej i czy wybiorą się w przyszłym tygodniu na zakupy. Chyba potrzebowała chwili rozmowy.


Obowiązki zatrzymywały Almais z dala od mieszkania, więc czarodziejka spakowała się szykując na ponowne spotkanie z Johnsonem i jego drużyną. Pozostało też jeszcze zjeść obiad na mieście, tylko… gdzie? Miała dość pieniędzy, by zafundować sobie ucztę w najlepszej knajpie w Uptown, acz… przecież nie zamierzała aż tak się wykosztować.
Postanowiła opuścić bogatą dzielnicę i zjeść w jakimś sympatycznym miejscu w Downtown. Brakowało jej tego mniej snobistycznego światka gdy była na uczelni. Zdecydowała się na knajpkę zaledwie przecznicę od Uptown. Niby nie była tania, ale w sumie dostała trochę dodatkowej forsy i mogła sobie pozwolić na wypoczynek i smaczny posiłek. Była tu kiedyś z rodzicami, gdy ojciec zakończył duży kontrakt i chciał uczcić to z rodziną. Prowadziło ją starsze małżeństwo przy pomocy swych licznych synów.
Morgan zajęła miejsce na uboczu i zamówiła sobie dwudaniowy obiad i wino do tego.
Jak zwykle było tu tłoczno i jak zwykle przeważali tu kupcy i bogatsi rzemieślnicy. Hojnie opłacana ochrona, zarówno w postaci dwóch permanentnych rezydentów przy jednym ze stolików jak i jak łapówek dla organizacji przestępczych oraz straży miejskiej, zapewniała spokój w tym miejscu. Nic więc dziwnego, że klientela przyjazna rodzinom. Nie można tu było natknąć się na złodziejaszka (gangi o to dbały), żebraka (tym zajmowały się służby porządkowe), czy też damę negocjowanego afektu.

Tworzyło więc to przyjazną i rodzinną atmosferę. Tym bardziej że właściciele byli purytanami oddanymi starej wierze w Boginię Czystości Ashtalante. Co prawda sama bogini od lat się nie odzywała, a jej kler nie potrafił wymodlić nawet najprostszego cudu, niemniej oni trwali w swojej wierze i wychowywali w niej swoich synów. Takoż więc żadne nieprzyzwoite przyśpiewki, żadne nieprzyzwoite zachowania czy stroje nie mogły się pojawić w tej karczmie. Na szczęście dla El, to musiały być naprawdę prowokacyjne stroje… których czarodziejka nie miała w swojej garderobie.

- Elizabeth? Co za spotkanie? Jak ci się wiedzie?- posilanie się przez pannę Morgan przerwał przyjazny i ciepły głos. Galina Krugh przyszła tu wraz z córką na posiłek. Fulla lekko zawstydzona kryła się za matką.- Ostatnio tak rzadko odwiedzasz nasze strony. Kariera w Uptown musiała cię wciągnąć.

- Dostałam nową pracę i wypełnia mi szczelnie czas. - Elizabeth uśmiechnęła się ciepło do krasnoludzicy. - Właśnie.. świętuję nieco pierwszą wypłatę. A jak się u Was wiedzie?
- Bardzo dobrze.- odparła Galina obejmując czule córkę.- Fulla już jest na tyle obeznana z profesją, że twoja mama zostawia jej garderobę klientek do reperowania.
- O.. to wspaniale. Gratulacje. - Morgan uśmiechnęła się do swojej sąsiadki. - Jeszcze trochę i sama zaczniesz szyć.
- No… jeszcze długa droga przed nią, ale … kto wie… może w przyszłości? - odparła wesoło Galina i zadumała się. - Ale to oczywiście komplikuje sprawy związane z kuźnią.
- Maaamooo.- pisnęła cicho Fulla trącając bok matki.
- Ach… racja.- zaśmiała się Galina i spytała.- Zamierzasz uczestniczyć w święcie ku czci światła? Najkrótsza noc wszak wypada za dwa tygodnie i jak zwykle będzie ucztowanie na ulicach, tańce… -
I zaręczyny. Najkrótsza noc to czas zrękowin i często też, poszukiwań przyszłych małżonków. Czas nieformalnych układów między rodzinami. Zwyczaj ten, choć krasnoludzkiego pochodzenia, rozpowszechniony był też i u ludzi.
- Nie wiem czy dostanę wolne. - El uśmiechnęła się nieco zmieszana. Wszak nie planowała żadnych zrękowin w najbliższym czasie.
- To by była szkoda. Ale też nie powinno być z tym problemu. Ci u góry też szanują tradycje. - odparła z uśmiechem Galina. - W końcu w tym dniu świętują wszyscy…-
- Ci z Azjatown nie. - wtrąciła Fulla, a Galina dodała z ironicznym uśmiechem.-... wszyscy którzy się liczą…
- Może… jednak ludzie dla których pracuję są mocno.. oderwani od rzeczywistości. - Morgan starała się nadal uśmiechać. Nie wiedziała czemu ludzi z azjatown mieliby się nie liczyć.
- No tak. Magowie. - mruknęła Galina przykładając dłoń do piersi, obfitych i z dekoltem który był na granicy dobrego smaku. - Ponoć to nieprzyzwoite bestyje… tak przynajmniej głoszą plotki, ale… ja akurat nie wierzę w takie bajki. Nie widzą nic poza swoimi czarami. Nie dostrzegliby gołej niewiasty, nawet gdyby weszła im do łóżka.-
- Mamo. -skarciła ją córka speszona jej słowami.
Galina zaś zaśmiała się wesoło wprawiając swoje piersi w poruszenie. To ją łączyło z jej siostrą, piersi rude włosy i prowokujące stroje. Galina co prawda była ubrana skromnie w porównaniu ze skandalicznymi strojami Amaralde, ale i tak lubiła podkreślać swoją urodę. I z tego co pamiętała El, była głośno w łóżku… a teraz gdy znała ciało siostry Galiny, nietrudno było czarodziejce wyobrazić sobie… co się tam działo.
- Och nie jest tak źle. Mają swoje partnerki, partnerów. Ale jest spokojniej niż mówią plotki. - Elizabeth zaśmiała się ciepło. - Mają dość dużo pracy, mają swoje kłopoty jak wszędzie gdzie są gildie.
- No tak… gildie. - niechęć do nich była powszechna. Galina także była do nich uprzedzona. - Niemniej pewnie widziałaś ciekawe rzeczy na uczelni. Będziesz mogła tymi anegdotkami zabawiać towarzystwo podczas święta, prawda? I posłuchać tych z rodzinnych okolic.- odparła przyjaźnie Galina.
- Jeśli tylko będę mogła przyjść. - Morgan przytaknęła ruchem głowy.
- Powinnaś, to rodzinne święto, a nic nie jest ważniejsze niż rodzina.- stwierdziła Galina poważnym tonem.
- A ciocia Amaralde ?- zapytała Fulla wbijając metaforyczną szpilę w matkę.
- Ona… ona… będzie świętować z przyjaciółmi.- odparła szybko Galina i zwróciła się do córki. - Chodźmy już. Ojciec pewnie już na nas czeka.
I zwróciła się do El z uśmiechem. - Odwiedź nas czasem. Fulla tak rzadko miewa gości.
- Chętnie. - El pomachała krasnoludzicom i zabrała się za swój posiłek.
Obie krasnoludzice wychodziły, gdy Fulla obróciła się by spojrzeniem przeprosić za swoją matkę.


Za kontuarem w Gorzkim Pocałunku stał ten sam barman udający żywego trupa, a może to był żywy trup udający barmana? W każdym razie pod tym względem karczma się nie zmieniła. Także i teraz nie było tu zbyt tłoczno. A i Johnson tu by… a nie, to nie on.
To jego brat Manfred siedział przy stoliku.
- Część. - El uśmiechnęła się do Manfreda. - Jest może John?
Manfred się uśmiechnął widząc dziewczynę. - Niech zgadnę… Igła? Uroczo wyglądasz bez maseczki.
I zaprzeczył głową. - Jeszcze nie wrócił.
El przytaknęła ruchem głowy. No tak, maska!
Przysiadła się do Manfreda.
- A… gdzie jest? - Spytała nieco niepewnie.
- Załatwia kolejną misję u znajomego… kupca. Szykuje nam się ochrona transportu ponoć.- stwierdził cicho Manfred.
- O… jakąś dłuższą trasa, czy nocna robota? - Morgan zaciekawiła się, jednak pewnie nie mogła sobie pozwolić na dłuższe niż nocne bieganie.
- Raczej nocna robota, albo wieczorna… raczej krótka trasa. Za to niebezpieczna.- ocenił Manfred. - Zważywszy z jakimi ludźmi ów kupiec handluje.
- Jak to? - El pomachała barmanowi by ten nalał jej piwa.
- Nie chciałbym psuć niespodzianki, ale na wszelki wypadek radzę wybrać wysoko sznurowane buty i spodnie raczej… niż sukienkę.- zasugerował Manfred z uśmiechem.
El sięgnęła do torby i wydobyła z niej maskę nakładając ją na twarz.
- Liczyłam, że John da mi się u siebie przebrać i tak jeszcze nie zgarnęłam swojej części za ostatnią robotę. - uśmiechnęła się do Manfreda już z twarzą osłoniętą maską.
- Mam klucz do jego pokoju, mogę ci dać swój jeśli chcesz.- uśmiechnął się zawadiacko Manfred.
- Nie obrazi się? - El spojrzała na Manfreda z zaciekawieniem.
- Na co miałby się obrazić? - zapytał z niewinną miną Manfred.
- To skorzystam. - El zaśmiała się. - Najwyżej spróbuję go udobruchać.
Manfred dał czarodziejce klucz z ciepłym uśmiechem. - I pamiętaj by zamknąć za sobą drzwi.
- Bo jeszcze by cię kusiło by wejść? - Morgan mrugnęła do mężczyzny przyjmując klucz. - Zaraz wracam.
I udała się na górę. Nieco niepewnie otworzyła drzwi do pokoju Johna i zajrzała do środka. Widząc że jest sama zamknęła za sobą drzwi i zabrała się za przebieranie. Pozostawiając gorset i mocno wycięte majtki, wcisnęła się w ciasne spodnie i jedną z czarnych koszul, które sobie kupiła, zakładając na nią skórzaną kamizelkę. Potem dłuższą chwilę wiązała długie buty na niskim obcasie, by na koniec związać włosy w kok i narzucić płaszcz. Torbę zabrała z sobą. Zostawi ją u Johna po naradzie.

Tak naszykowaną wróciła do Manfreda i oddała mu klucz.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - odparł z uśmiechem Manfred w towarzystwie swojego brata. Johnson uśmiechnął się zaś do czarodziejki.
- Miło cię widzieć.
- Mi ciebie też. - Elizabeth przysiadła się do braci i sięgnęła po piwo, które za mówiła przed przebierankami.
- Więc…- Manfred zwrócił się do Johna. A ten podrapał się po karku.- Mamy to. Dzisiaj trzeba odeskortować towar do celu i odebrać zapłatę na miejscu. Myślę że musimy ruszyć zaraz po zebraniu drużyny.
Spojrzał na El.- A to oznacza wędrówkę kanałami i niżej.
- Może dla odmiany będzie spokojnie, skoro z tego spotkania ze szczurami wyszło to co wyszło. - Morgan była ciekawa co oznacza "niżej" na pewno nie było bezpieczne skoro wynajmowano awanturników.
- Nie liczyłbym na to.- ocenił Manfred ponuro i spojrzał na czarodziejkę. - Piszesz się na to? Tym razem może być krwawo.
- Pytanie co oznacza to niżej. - El spojrzała z zaciekawieniem na obu mężczyzn.
- Pod kanałami są tunele… część z nich jest naturalnymi jaskiniami, inne… takie jak podczas naszej ostatniej przygody. - wyjaśnił Johnson.
- Cóż… nie spodziewałam się, że to będzie spacer po parku. - Elizabeth przytaknęła.
- Wchodzisz w to?- spytał Johnson.
- Tak. - Morgan przytaknęła ruchem głowy.
- Dobrze… oby pozostali wykazali tyle samo entuzjazmu. - odparł z uśmiechem Johnson.

Nie wykazali. Zwłaszcza Jess była niezadowolona z tego pomysłu. Uważała bowiem, że w kanałach i podziemiach będzie tylko obciążeniem dla reszty.
- Johnson…. ostatnio nie załatwiasz sensownych misji. - stwierdziła z przekąsem rudowłosa.
- Ma trochę racji.- stwierdziła Mandragora karmiąc okruszkami z kanapki swojego gryzonia.
- To nie wchodzisz w to?- zapytał John diabliczkę.
- Nie. Ja wchodzę.- stwierdziła rogata.
- Ja nie.- rzekła Jess.- Byłabym tylko zawadą? Manfred?
- Ja wchodzę.- odparł Manfred i obaj bracia na niziołka.
- Ech… niech będzie.- stwierdził przyciśnięty ich spojrzeniami alchemik.
- Dobra… więc ruszamy natychmiast. - zadecydował Johnson. I ruszyli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-01-2021, 10:33   #66
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Do doków. Wędrowali na piechotę rozprawiając głośno o wszystkim i o niczym. El znalazła się jakoś tak… w centrum pomiędzy oboma braćmi. Co nie uszło uwadze ni niziołka ni diabliczki. W końcu dotarli do celu, niedużego magazynu. Przy jego drzwiach siedział krasnolud o czarnej brodzie i w szerokim kapeluszu na głowie.
- Taaa… czego tu?- mruknął na ich widok, odchylając połę płaszcza by odsłonić krasnoludzką śrutówkę.
- Hirum przysyła nas po towar.- rzekł Johnson wyciągając jakieś pismo i podając je krasnoludowi.
- Dobra…- krasnolud rzucił klucz Manfredowi.- Zabierajcie towar, a ja z waszym szefem dopełnię formalności. Są już nakarmione.
El czekała grzecznie. Nie była pewna czemu bliźniacy ustawili ją między sobą, ale ta sytuacja sprawiała, że jej myśli nieco uciekały ustawiając ją w ich towarzystwie ale w zupełnie innych okolicznościach. Starała się jednak odganiać te wyobrażenia chcąc skupić się na misji.
Niziołek i diabliczka nie czekali tak jak ona. Gregor pochwycił klucz i otworzył drzwi do magazynu, a Mandragora podążyła za nim. Manfred tak jakoś został blisko czarodziejki obserwując brata wypełniającego robotę papierkową. Z magazynu zaś słychać było syki i ryky jakichś bestii. I przekleństwa diabliczki… acz pozbawione nutki paniki.
El podeszła niepewnie do Mandragory ciekawa co przyjdzie im transportować.
- Co to? - spytała cicho stając obok diabliczki.
- Transport.- mruknęła cicho diabliczka, gdy El ujrzała… olbrzymie jaszczury, niektóre osiodłane. Pozostałe z przytoczonymi pakunkami. I właśnie z jednym z nich szarpał się niziołek. Bestia odpowiadała na jego szarpaninę ostrzegawczym krzykiem. Panna Morgan słyszała o jaszczurach wierzchownych, ale żadnego na oczy nie widziała. Nie tak szybkie jak muły, nie tak silne jak konie, nie tak wytrzymałe jak wielbłądy… jaszczury w zasadzie nie były wykorzystywane w transporcie… z jednym wyjątkiem. Używały je wszystkie ludy żyjące pod ziemią. Nic więc dziwnego, że te właśnie bestie wybrano na przewóz pakunków.
- Nigdy… nie jechałam na czymś takim. - Morgan zmartwiła się patrząc na dziwne wierzchowce.
- I dziś też nie pojedziesz. Będziemy prowadzić te uparte gadziny za uzdy. Wy będziecie prowadzić. Te jaszczury mają upodobanie w łapaniu diabląt za ogony. - stwierdziła z przekąsem Mandragora.
- Ach… to dobrze. Chyba… - El podeszła do jednego ze zwierząt i spróbowała chwycić je za uzdę.
Bestia syknęła ostrzegawczo i szarpnęła uzdą za którą trzymała panna Morgan testując jej siłę fizyczną jak i woli.
- Trzeba im pokazać kto tu jest panem. - dodał Manfred wchodząc za nimi.
- To zdradliwe bestie.- fuknęła gniewnie diabliczka, a Manfred kontynuował.- Mamy już trasę z zaznaczonym miejscem spotkania. Pójdziemy do najbliższego kanału burzowego i nim się wślizgniemy pod miasto.
Morgan pociągnęła za uzdę dając znać gadowi, że tak łatwo z nią nie będzie. Było to trochę jak siłowanie się na rękę, ale bestia powoli ustępował sycząc gniewnie. El starała się sobie wyobrazić, że to tylko uparty muł.
- No już spokój. - Mruknęła do zwierzęcia i pociągnęła ponownie. Ruszył za nią, ryknął, naparł na moment i cofnął się.
- Manfred pomóż im. -krzyknął Johnson do swojego brata, a ten spytał z uśmiechem do El. - Może ja go przejmę?
- I będziesz prowadził wszystkie? - Morgan spróbowała ponownie pociągnąć bestię.
- Gregor sobie poradzi.- odparł z uśmiechem Manfred, a Mandragora dodała.- Bo nie ma wyboru.
- Może uda mi się nieco pomóc. - El odezwała się marudnie ciągnąć jaszczura.
- Może… z czasem… w końcu się podda. - pocieszył ją Manfred obserwując jej siłowanie z gadziną, podobnie jak siłowanie niziołka. Obie bestie w końcu dały za wygraną i cała wyprawa mogła ruszyć przez doki w kierunku plaży na której to ciągnęły się pomosty zbudowane na niskich palach. Piasek tam był mokry… bo akurat była pora odpływu.
Celem ekipy była olbrzymia okrągła rura po części zagłębiona w piasku. Z niej wylewała się brudna woda… i pachniało tam za dobrze. No cóż… nikt nie powiedział, że robota awanturnika zawsze jest czysta.
El już czuła, że będzie mieć obolałe ręce po tym spacerku. A tu też jeszcze było spokojnie. Jak sobie poradzi gdy zwierzaki się spłoszą? Musiała pokazać, że ona jest tu górą… jakoś.
Powoli dotarli do dziury… John i Manfred zapalili pochodnie i pierwsi weszli do kanału rozglądając się bacznie.
- Chyba bezpiecznie, możemy iść.- zadecydował John.
El przytaknęła ruchem głowy i spróbowała wciągnąć swoją bestię w tunel.
Nie opierała się szczególnie, więc nie musiała się wysilać, choć podobnie jak Gregor musiała być czujna. Bo gadzina tylko czekała na jej chwilę słabości. Mandragora zaś zamykała pochód podążając za całą czwórką przez tunel. Podróż nie była wartka, szli pod prąd wartkiego nurtu ścieków po śliskim terenie. Na szczęście nie mieli zamiaru cały czas podążać tą drogą. John rozglądał się za boczną odnogą w którą mieli wkroczyć. El cieszyła się z niskiego obcasa i wysokich butów. Starała się także rozglądać za niebezpieczeństwami.
Te jednak pierwsi dostrzegli bracia Johnson. Nic dziwnego, bo szli na przedzie z pochodniami. Pułapka była prymitywna, ot sznurek i deska z ostrzem od noża rozbijająca kamień grzmotów. Niby nic szczególnie groźnego, ale...tu w kanałach taki wybuch z pewnością rozszedłby się echem. I jego dźwięk dotarł do tych, którzy tę pułapkę zastawili.
- Spróbować rozbroić? - El zetknęła pomiędzy braćmi na pułapkę.
- Jeśli potrafisz?- stwierdził Manfred.
- Co nieco… mamy wybór? - Inu podała Manfredowi wodze i przeszła obok braci, ocierając się o Johna docierając do pułapki. Wydobyła otrzymane od Duncan narzędzia i zabrała się do pracy. Po kilku minutach kombinowania udało się jej rozbroić pułapkę i zyskać kamień grzmotów dla siebie.
El spakowała go do podręcznej torby i dała znak, że mogą ruszać dalej.
- Ruszamy dalej.- zadecydował John rozglądając się bacznie. I wkrótce ruszyli podążając tym szlakiem na którym zastawiono pułapkę. Początkowo przemierzali błotniste kanały, potem jednak dotarli do przegniłych drzwi, które Manfred otworzył bez trudu. I zeszli do obszaru jaskiń ciągnących się pod kanałami. Zeszli po starych i często uczęszczanych schodach.
Elizabeth rozejrzała się po tym miejscu z zaciekawieniem. Czy i tu zastawiono pułapki? Zerknęła pomiędzy braćmi na schody przed nimi, ciekawa dokąd prowadzą.
Widoki nie były interesujące, ot ciemność przed nimi… ciemność okraszona kamiennymi soplami zwisającymi z góry.El miała wrażenie że już opuściła rodzinne strony. To był całkiem inny świat. A na końcu schodów… kolejna pułapka.
Morgan podała znów wodze Manfredowi i przeszła na czoło by się nią zająć. Ta pułapka była równie prymitywna, deska zakończona krzesiwem, pod wpływem nacisku ocierała się o drugie krzesiwo powodując iskry i wybuch prochu strzelniczego którego warstewkę rozsypano pod deską. Niegroźna, ale głośna przeszkadzajka.
Elizabeth przyjrzała się pułapce a potem spojrzała na Johna.
- Komuś bardzo zależy na tym by go uprzedzić o naszym nadejściu. - Szepnęła i zabrała się za rozbrajanie kolejnej pułapki.
- W tych okolicach pełno jest rozbójników. - wyjaśnił cicho Manfred pilnując ją, gdy brała się do roboty.
Elizabeth rozbroiła pułapkę i zagarnęła dla siebie to co mogłoby się jej ewentualnie przydać, nim przepuściła mężczyzn, chwytając za wodze swojego gada.

Gdy ruszyli dalej, El zauważyła cień jakiegoś stworka przemykającego wzdłuż ściany jaskini do jej wyjścia. Nie tylko jedna zresztą, także i pozostali członkowie wyprawy. Był zbyt daleko by mogli zareagować i był zbyt mały, by mogli ocenić czym był ów stworek. Jedno było pewne, ktoś już o nich wiedział.
- Przygotujcie się na kłopoty.- zarządził Johnson.
Morgan przytaknęła ruchem głowy nasłuchując. Nie miała tyle doświadczenia co pozostali, mogła więc obiecać sobie jedynie że zrobi co w jej mocy by wszyscy jakoś z tego wyszli. Sięgnęła do swojej różdżki, trzymając ją w jednej dłoni, drugą zaciskała na wodzy gada.
Powoli przemieszczali się jaskinią podążając w kierunku jej zwężenia w tunel. Zwierzęta były spokojne, w przeciwieństwie do ich ochrony i przewodników. Teraz kiedy wiedzieli, że ich obecność nie była sekretem każdy cień zmieniał się w potencjalnego przeciwnika szykującego się do ciosa. Co prawda, głównie w ich wyobraźni.
Bo póki co przemieli korytarzem kolejne metry nie niepokojeni przez nikogo.
- Kto to może być? - Morgan odezwała się szeptem gdy od dłuższej chwili było cicho.
- Koboldy, gobliny, duże węże… szczury, olbrzymie pająki… skolopendry, derro…- zaczął wyliczać cich Gregor i idąca na samym tyle rogata dodała.- Możliwości są nieskończone.
- To wydawało się niewielkie. - El zamyśliła się cały czas bacznie obserwując cienie. - Ja… mogłabym sprawdzić drogę przed nami… po cichu. By nas nie zaskoczyli.
- To ryzykowne.- stwierdzili bracia unisono.- Lepiej trzymać się razem.
- Dobrze. - Morgan przytaknęła i zamilkła spoglądając w mrok. Nie była pewna jak się powinna odbywać taka wyprawa. Ogólnie czuła się nieco… nie na miejscu. O ile lepiej radziłby sobie tutaj Simeon.
Nagle w połowie drogi, odkryli niepokojący obiekt. Szkielet… a właściwie połowę szkieletu półorka, którego czaszka lekko się poruszała.
- To może być pułapka, ty idź to sprawdź. My z bratem będziemy cię osłaniać.- zadecydował John zwracając się do El.
- Dobrze. - Morgan ściskając kurczowo w dłoni różdżkę, ruszyła zakradając się w kierunku szkieletu. Obserwowała nie tylko go, ale też jego otoczenie, spodziewając się, że mógł on jedynie odwracać uwagę od prawdziwego problemu.
Bracia podążyli parę kroków za nią. Czuła ich oddech niemal na plecach. Ze szczelin w ścianach jaskini nic jednak nie wyskoczyło. Elizabeth podeszła do szkieletu by się mu przyjrzeć gotowa w każdej chwili odskoczyć. Szkielet był stary i oczyszczony z mięsa, kości lekko pożółkły i pokruszyły. Panna Morgan nie wiedziała co go zabiło, nie wiedziała czemu brakuje miednicy i nóg i nie wiedziała czemu głowa się chybocze. Ale pułapki żadnej nie dostrzegła.
- Wygląda czysto. - Odezwała się szeptem i spojrzała dalej, rozglądając się za ewentualnymi pułapkami. Powoli zrobiła krok wymijając truposza, czując jakby jego puste oczodoły ją obserwowały.
Nadal nie zauważyła niczego niebezpiecznego, nadal nic się nie działo. Acz czaszka chybotała się coraz bardziej.
- Chyba… coś się zbliża. - El dotknęła ściany ciekawa czy poczuje drgania, które mogłyby poruszać czaszką.
Nie było żadnych drgań przebiegających po ścianie, jak i podłodze. Nie było słychać kroków. Co poddało w wątpliwość jej własną diagnozę. Zresztą bracia też powątpiewali.
- Jesteś pewna? - zapytał John.
- Niepokoi mnie, że jej głowa się porusza. - Morgan wskazała na szkielet. - Nie jestem w stanie sprawdzić czy to magia… bo nie widze pułapki mechanicznej.
- Co więc robimy?- zapytał Manfred, najwyraźniej uznając że to Elizabeth jest autorytetem od pułapek w tej drużynie.
Morgan westchnęła. Autorytetem to ona nie była chyba od niczego, ale ugryzła się w język. Podeszła do czaszki i ostrożnie spóbowała zatrzymać jej głowę.
I wtedy coś z niej wyskoczyło, małe włochate niebezpieczne coś! Szkarłatny pająk. Ukąsił jadowymi kiełkami boleśnie w dłoń i rzucił się do ucieczki chcąc uratować swoje życie.
- Idźmy dalej. - El westchnęła zerkając na ugryzienie. Spojrzała za pająkiem. - Myślicie, że ma tu rodzinę?
- Oby nie był w niej najmniejszym dzieckiem.- stwierdził cicho Johnson i gestem nakazał ruszenie dalej.
- Naprawdę? W sensie… jak duże mogą być?
- Tu pod ziemią? Wielkości kuca nawet.- odezwał się Gregor.- W górach na zachodzie jeszcze większe.
- To… znaczy, że dobrze było go zabić? - El spojrzała pytająco na towarzyszy..
- A czy my się znamy na pająkach?- zapytała retorycznie Mandragora i machnęła dłonią.- Nie przejmuj się tym.
Elizabeth przytaknęła i ruszyła za resztą prowadząc powierzonego jej gada.


Kolejne pół godziny przez podziemia pozwoliły jej zapomnieć o pająku i skupić się na korytarzach wyrzeźbionych głównie przez siły natury. Wkrótce do jej uszu, dotarły dźwięki płynącej wody. I to dość głośne. Ich drogę przecinała bowiem, płytka ale bardzo wartka podziemna rzeka. Nad nią wzniesiono prymitywny mostek. Obecnie w bardzo złym stanie.
- Chcemy po tym przejść? - El spojrzała na braci, zerkając przy okazji na prowadzonego gada.
- Możemy spróbować wpław. Woda chyba sięgnie do pasa… - rzekł John kucając przy brzegu i zanurzając dłoń w lodowato zimnej wodzie.
Elizabeth zadrżała na samą myśl. Nie chciała się sprzeczać z dowódcą ale…
- Może jedna osoba by przeszła i rzuciła linę? Mogłoby być łatwiej? - Zasugerowała, niepewnie zerkając na mostek.
- Można tak. Kto ma linę?- najwyraźniej John Johnson nie miał nic przeciwko czyimś radom.
- Nie mamy? - Elizabeth prawie jęknęła. - Można chyba zgarnąć z gadów… albo wodze dwie spiąć.
- W sumie możemy.- ocenił John, a Manfred sprawdzał liny na pakunkach, czy którejś nie da się użyć. W końcu znalazł taką za cenę poluzowania węzłów ładunku na jednym z jaszczurów.
- To kto? - El rozejrzała się po towarzyszach. - Proszę… ja jestem drugi raz na akcji i pierwszy w podziemiach.
- Ja się przejdę.- rzekł zawadiacko Manfred i ruszył na drugi koniec mostka. Drewniana budowla lekko skrzypiała pod jego ciężarem, ale przeszedł bezpiecznie.
Nagle dookoła nich nastąpiły eksplozje!... Krąg ognia otoczył awanturników i ich zwierzęta. Jaszczury na szczęście nie były stworami łatwo wpadającymi w panikę. Pierścień ognia sprawił jedynie że zaczęły syczeć rozdrażnione.
Krąg ognia odciął ich także od Manfreda, będącego po drugiej stronie mostka. Niemniej ten ogień nie był magiczny i prędzej czy później powinien się wypalić. To nie był więc problem… tylko ci którzy ten ogień podpalili. Gobliny wypełzły z różnych jam i szczelin dookoła. Uzbrojone w prymitywną broń, prymitywne ładunki wybuchowe i równie prymitywną magię ruszyły do boju. Były znacznie liczniejsze od drużyny czarodziejki, było ich koło trzydziestu… były za to małe i głupiutkie szturchając się nawzajem i pędząc ku awanturnikom bez składu i ładu. Elizabeth nie zastanawiając się długo, użyła różdżki posyłając w stronę jednego z goblinów promień osłabienia. A trafiony potworek zamarł z wyrazem zaskoczenia na pysku, jego ręka dzierżąca ciężki tasak zaczęła mocno drżeć, po czym opadła w dół pod jego ciężarem. Potworek z trudem się przemieszczał pod ciężarem kościano-śmieciowego pancerza. Zresztą cały ich ekwipunek składał się z kości, metalowych odpadków oraz kawałków drewna połączonych skórzanymi paskami, sznurkami oraz łańcuszkami. Mimo tak żałosnego ekwipunku nie wyglądali żałośnie… wprost przeciwnie.

Manfred otoczony przez przeciwników, zawirował unikając ciosów włóczni i tasaków. Był szybki i zwinny parując ich ataki, mimo że go osaczyli. I jego ciężki pałasz trafił ciężko raniąc jednego z goblinów w pysk, a potem kolejne trafienie w szyję zabiło stworka.

Otoczeni kręgiem ognia bohaterowie musieli radzić sobie ściśnieci razem. Póki co gobliny nie mogły uderzyć w nich atakując wręcz, co wykorzystali Gregor i Mandragora. Niziołek zamieszał coś pospiesznie łącząc substancje z dwóch fiolek w jedną… po czym cisnął w największy tłumek goblinów. Ognista eksplozja zabiła dwóch, a poraniła resztę. O ile El miała skrupuły, o tyle reszta najwyraźniej nie. Mandragora z głośnym sykiem przywołała i rzuciła kwasową eksplozję, która poparzyła żrącą substancją gobliny. A John sięgnął po rewolwer celując i strzelając do goblinów, z czego jednego poważnie ranił.

Te ataki przerzedziły co prawda szeregi goblinów, ale nie stłumiły ich zaciekłości.
Bo choć nie mogły dosięgnąć uwięzionych w kręgu ognia awanturników za pomocą noży i mieczy, użyły do tego kulek z procy i fiolek z alchemicznym ogniem. Oberwało się tak każdemu. I Mandragorze i Johnowi i samej pannie Morgan. Co prawda uniknęła trafienia ogniem alchemicznym, ale jeden z pocisków do procy zranił ją w czoło, a dwa trafiły w korpus.

El jęknęła z bólu i przetarła krwawiące czoło. Tak po prostu… jej towarzysze tak po prostu zabijali te stwory. Nieco wystraszona splotła zaklęcie i rzuciła w jednego z goblinów magicznym pociskiem. Ten atak zabił stworzenie, magiczne świetliste kule które wystrzeliły z dłoni czarodziejki rozerwały ciało stworzenia które pisnęło głośno przed śmiercią.
Inne również piszczały z bólu, bo Mandragora bezlitośnie cisnęła w nie kulę ognia dla odmiany. Podobnie Gregor rzucił kolejne fiolkę z alchemicznym ogniem, przy którym zwykły alchemiczny ogień wydawał się płomyczkiem. Jaskinię wypełnił zapach pieczonego mięsa.
I gobliny (te które przeżyły) zdecydowały się ewakuować z pola bitwy. Zdążyły niemniej jednak wcześniej poparzyć Mandragorę i Gregora celnym rzutem alchemicznego ognia i zranić Manfreda w plecy dwukrotnie. On sam zdołał jeszcze zdekapitować goblina, który go zranił. Zapora ogniowa wygasać poczęła. A rozdrażnione jaszczury syczały gniewnie starając się trzymać od płomieni. Trzeba było przyznać, że bestie nie wpadły w popłoch na widok ognia, jak i na odgłos eksplozji. Ktoś je dobrze ułożył.
Elizabeth odetchnęła i rozejrzała się po swych towarzyszach ciekawa w jakim są stanie. Jej dłonie drżały więc splotła palce starając się nad tym zapanować.
- Przeklęte pokurcze, że też im się zachciało rozbojów.- syknęła gniewnie diabliczka poddając się obecnie medycznym oględzinom niziołka. Manfred przykucnął i sięgnąwszy do pasa po fiolkę wypił ją chyłkiem. Zaś John podszedł do panny Morgan i spytał cicho. - Wszystko w porządku?
- T..tak. - El spróbowała się uśmiechnąć przy czym zacisnęła mocniej dłonie. - Tylko skaleczyły mi czoło, ale to się zaraz wygoi. Co dalej?
- Ogień za chwilę wygaśnie, przeprawiamy się na drugą stronę i ruszamy dalej. Wolę nie przeszukiwać ciał…- zadecydował Johnson.
Elizabeth powstrzymała wzdrygnięcie. Przeszukiwanie ciał? Spojrzała na leżące niedaleko drobne zwłoki goblinów.
- Myślisz… że zaatakowały przypadkowo czy ktoś je tu wysłał?
- Gobliny to rozbójnicy podziemi, polują na wszystko co wlezie na ich terytorium. Niestety… my przez nie musimy przejść.- wyjaśnił spokojnie Johnson.
Elizabeth przytaknęła ruchem głowy i spojrzała na dogasające płomienie. Jej dłonie pomału się uspokajały. Podobnie jak oddech. Musiała się skupić bo w takim stanie nie rozbroi żadnej pułapki.
- Jeśli chcesz, to mam przy sobie piersiówkę.- zaproponował John sięgając po metalową manierkę bezpiecznie ukrytą w kieszeni.
- Jeśli mam jeszcze coś rozbroić to lepiej nie. - El poklepała mężczyznę po ramieniu i uśmiechnęła się do niego. - Przejdzie mi… jak ruszymy.
- To dobrze… pójdziesz kawałek z Manfredem? Sprawdzicie czy coś się nie czai i rozbroicie ewentualne pułapki. - zaproponował Johnson.
- Jasne. - Elizabeth przytaknęła i dołączyła do drugiego bliźniaka.
- Cześć piękna… z czym mój braciszek posyła?- zapytał na powitanie Manfred.
- Mamy podejść kawałek, sprawdzić czy nic tam nie ma i rozbroić ewentualne pułapki. - Morgan powtórzyła polecenie uśmiechając się do mężczyzny.
- No dobrze. Tylko trzymaj się mnie blisko.- na potwierdzenie swoich słów zagarnął El ramieniem i przytulił do siebie mocno.
- Tak blisko? - Morgan pozwoliła sobie na żartobliwy ton, chcąc ukryć czający się z tyłu jej głowy niepokój.
- Tak blisko. - potwierdził Manfred, ale po chwili puścił czarodziejkę i ruszył przodem.
El szła kilka kroków za nim uznając, że czas na żarty się skończył.


Manfred z orężem w dłoni szedł przodem, rozglądając się co chwila. Rany już na nim znikły, pewnie eliksir leczenia wypił. Nie odzywał się do El, nie zerkał na nią. Nadal byli na terytorium goblinów, a to że przed chwilą poniosły one porażkę nie oznaczało, że nie mogą spróbować ponownie. Elizabeth rozglądała się czujnie w jednej dłoni ściskając różdżkę. Ten krótki uścisk nieco dodał jej otuchy i teraz skupiła się na tym by nie wyładować ich w tarapaty.
Po drodze napotkali sznurek z dzwonkami… rozbrojenie tej pułapki zajęłoby chwilę. Była ona rozciągnięta wzdłuż tunelu który przechodził w kolejną dużą jaskinię oświetlaną przez fosforujące grzyby i świecące kryształy u szczytu jaskini. Sznurek był nowy… pułapkę założono niedawno. I nie była szczególnie groźna. W przeciwieństwie do stworzeń, które panna Morgan dostrzegła wraz z Manfredem. Ni to szczury, ni to psy….
Zwierzaki o wielkości i posturze rosłych psów o pokrytych ropieniami grzbietach, szczurzy ogon obecnie żerowały na padlinie jakiegoś rosłego humanoida. Była to mała sfora… ledwie pięć, żerowało nieco po lewej stronie od El i Manfreda, w głębi jaskini. Niemniej jeszcze głębiej mogło być więcej tych bestii.
Na razie nie zauważyły przyczajonej pary awanturników. Elizabeth kryła się za mężczyzną, nie była pewna co mają robić. Zabić je? Tylko czy wtedy nie uszkodzą pułapki?
- Co proponujesz ?- zapytał ją Manfred. Ją? Przecież była tu nowa i niedoświadczona. Jakże miała mu odpowiedzieć. Czemu miałaby decydować?! No tak. Była w tej drużynie złodziejką, więc Manfred uznał, że zna się na tym fachu mimo, że znała jedynie podstawy poznane u Amelii i do żadnej gildii złodziejskiej nigdy nie należała.
- Osłaniaj mnie. - Mruknęła cicho, nasunęła kaptur i podkradła się do pułapki by ją rozbroić.
- Dobrze…- rzekł cicho Manfred kucając i zerkając na zwierzaki. Panna Morgan zaś dotarła cicho do dzwonków. Po drodze musiała często stawać i czaić się za skalnymi słupkami, bo parę razy stworzenia odrywały się od posiłku i zerkały w jej stronę. Ale chyba jej nie wyczuły bo wracały do posiłku. Potem pozostało El najtrudniejsze… rozbrojenie pułapki. Krok po kroku,dzwonek po dzwonku powoli rozbrajała pułapkę czując na karku kropelki potu. Czy potwory ją zauważą, czy się na nią rzucą… czy Manfred nie jest zbyt daleko od niej, by jej pomóc?
Powoli odłożyła ostatni dzwonek. Pułapka została rozbrojona, a stwory na razie zajęte były posiłkiem. Tylko… co teraz? Elizabeth obejrzała się na Manfreda. Mieli oczyścić drogę czyż nie? Schowała ostatni dzwonek i rzuciła czar w kierunku szczuropsów gdy tylko upewniła się, że jest dość blisko. Z jej dłoni wydobył się stożek ognia.

Płomienisty atak był zaskoczeniem. I dla szczuropsów i dla Manfreda. Objął dwa z pięciu stworzeń raniąc je mocno ogniem. Bestie początkowo się rozbiegły zaskoczone tym atakiem, ale potem od razu ruszyły ku czarodziejce osaczając ją. I Manfredowi, który z wyciągniętym mieczem rzucił się jej na pomoc.
Elizabeth ponownie użyła zaklęcia starając się odsunąć od przeciwników. Kwasowy rozprysk na łbie jednej z bestii zakończył się jej zgonem. Druga jednak dopadła czarodziejkę zacisnęła kły na jej przedramieniu, gdy osłaniała gardło przed paszczą bestii. Zabolało mocno. Ale czarodziejki ten ból nie oszołomił na szczęście. Bowiem musiała uniknąć ataku bestii z drugiej strony. I to się udało.
Tylko skóra nagle zaczęła ją… swędzić. Podczas walki było to lekko drażniące. Kolejnego dopadł Manfred tnąc od tyłu przez grzbiet i zabijając. Ostatni zmienił kierunek i zamiast atakować Pannę Morgan, wybrał jej obrońcę.
Elizabeth posłała w jego kierunku kolejny kwasowy atak starając się nie myśleć o swędzącej skórze.
Było to ryzykowne, ale osaczona czarodziejka nie miała wyboru. Zwierzę które ugryzło czarodziejkę zawyło z ból poparzone na pysku kwasem i puściło rękę cofając się. Manfred zabił kolejnego psa. A pozostałe atakowały nadal. Jeden zdołał ugryźć mężczyznę, a kolejny capnął czarodziejkę w udo… gruby materiał nieco stępił atak.
Tymczasem wsparcie już było dosłownie w drodze. Seria magicznych pocisków Mandragory rozerwała psa, który ugryzł El. Pozostałe niedobitki rzuciły się do panicznej ucieczki.
Skóra zaś El swędziała i pokryła się białymi drobnymi krosteczkami.
El spojrzała na wystające spod ubrania fragmenty skóry. Przyjdzie jej poodwoływać umówione spotkania… jeśli ktoś ją tak zobaczy. Spojrzała na resztę i na Manfreda.
- Przepraszam…. Myślałam, że mamy oczyścić drogę i tak z zaskoczenia dam radę. - Spojrzała na rany przysłaniając je materiałem koszuli. Czuła że nie jest z nią dobrze, że jeśli nie będzie uważać… zostanie tu na zawsze, bo nie miała mikstur leczących.
- Trochę ci się udało. - przyznał Manfred przyglądając się czarodziejce. A rogata spojrzała niziołka mówiąc.- No… Gregor pomóż jej.
- Mógłbym. - przyznał szczerze mały alchemik i dodał wzruszając ramionami. - Ale miksturę leczenia chorób mam tylko jedną przyszykowaną. Wolałbym jej nie zużywać na zwykłą reakcję alergiczną. Jeśli wyjdziemy z tych podziemi bez jej wykorzystywania, wtedy będzie twoja El… pasuje?
- Pewnie tylko… - Elizabeth spojrzała na swoje palce. - Może mi być trudniej rozbroić pułapki. - Skóra swędziała a krostki nachodziły na kłykcie. Mimo ran El szczerze martwiła się co powie Almais widząc ją w tym stanie.
- Leczniczych mam przygotowanych więcej.- stwierdził dobrodusznie Gregor podając złodziejce drużynowej fiolkę. - Wypij to.
- Nieźle wam poszło.- wtrącił się dotąd milczący John i spojrzał na mapę.- Na szczęście jesteśmy już blisko.
El bez marudzenia wypiła podarowaną miksturę. Oby tylko udało się im wyjść… chociaż na razie to chyba głównie ona dawała ciała. Rana na czole i na ręce nieco się zagoiły, gdy mikstura została wypita, ból nieco ustąpił. Tylko to swędzenie nie dawało czarodziejce spokoju.
- Chodźmy. Igło, tym razem trzymaj się blisko Mandragory i Gregora.- zadecydował John.
Morgan przytaknęła i ustawiła się w szeregu między diablicą i gnomem, starając się nie drapać.

Przemierzyli całą jaskinię powoli i ostrożnie. Zamieszkujące ją bestie uznały zapewne, że nie warto atakować karawany… gdyż nie nastąpił kolejny atak. Potem był korytarz ze sznurem i dzwoneczkami. Tym razem za ich usunięcie zabrał się Gregor… nie był tak zwinny i dobry jak El, ale pułapka nie należała do szczególnie trudnych. Kolejny korytarz, zakręt, kolejny korytarz. Najwyraźniej opuścili już niebezpieczne terytorium bowiem nie napotykali kolejnych zagrożeń i pułapek.
 
Aiko jest offline  
Stary 20-01-2021, 10:08   #67
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Wkrótce dotarli więc na miejsce spotkania i tam… dostrzegli kolejną gromadkę goblinów. Tym razem dwunastkę. Niemniej tych stroje, choć nadal obszarpane i brudne nadawały im nieco cywilizowanego sznytu. Mieli nawet lekkie kusze. I nie zachowywali się szczególnie wrogo.
- Nie spieszyło wam się. - odezwał się jedyny nie-goblin w tym towarzystwie, górujący nad zielonoskórymi szaroskóry elf o białych włosach i w zbroi skórzanej godnej arystokraty. Jego czerwone oczy bacznie śledziły drużynę przeskakując z jednego jej członka na drugiego, gdy opierał się nonszalancko wodząc dłonią po rękojeści miecza. Na szczęście schowanego w pochwie.
El nie wychylała się zaciskała dłonie na przedramionach starając się nie drapać.
- Droga tutaj nie była bezpieczna. Masz zapłatę?- rzekł John wychodząc przed szereg.
- Tak. Tak. Zgodnie z umową.- drow ( bo to nie mogło być nic innego) skinął głową ku jednemu ze swoich goblinów. Te podał mu sakwę, którą ów szaroskóry elf cisnął Johnsonowi. John złapał ją i zaczął sprawdzać zawartość. A drow skinął głową ponownie i cztery gobliny ruszyły ku jaszczurom.
El zerkała z zaciekawieniem na ich zleceniodawcę. Nie długo jednak by nie przyciągać na siebie zbyt wiele uwagi. Nawet nie wiedziała ile mieli za to dostać! Nawet nie odebrała starej wypłaty od Johna! Gdzie się podział jej zdrowy rozsądek?
- Zgadza się. Puszczajcie jaszczury.- stwierdził John po sprawdzeniu zawartości sakwy.
Morgan wypuściła wodze swojego jaszczura i cofnęła się jeszcze w tył.
Gobliny pokrzykując coś i popychając się nazwajem szarpnęły za lejce i ruszyły z jaszczurami ku drowowi.
- Mam coś przekazać twojemu kontrahentowi? - zapytał tymczasem Johnson.
- Nie. Nic nie mamy do przekazania.- odparł drow.
Morgan spojrzała to na jednego to na drugiego mężczyznę. Czyli.. byli wolni? Mimo woli podrapała się po swędzącym przedramieniu.
- Mapa wskazuje, że tamten korytarz… prowadzi do najbliższej studzienki kanalizacyjnej. Szlak ten jest aby bezpieczny?- zapytał Johnson wskazując odnogę widoczną tuż za prawym ramieniem drowa.
- O ile wiem tak.- potwierdził szaroskóry.
- Więc tam się udajemy. Bez jaszczurów powinniśmy się przecisnąć.- zadecydował Johnson zerkając na swoją drużynę.
El zerknęła mu z zaciekawieniem ponad ramieniem na mapę. Planowała ruszyć za resztą drużyny. Jakby nie patrzeć gnom obiecał jej fiolkę z eliksirem na to potworne swędzenie.
Trzymany przez niego kawałek papieru był bazgraniną na starej mapie kanałów… która wyglądała na “pożyczoną” z archiwum Miejskiego Departamentu ds. Utylizacji Odpadów Płynnych.
Trzeba było chwilę się w nią wgapiać, nim w końcu El zorientowała się co przedstawia.
- Dobra… ruszajmy więc.- zadecydował John chowając papierzysko.
Morgan podążyła za nim posyłając drowowi ostatnie niepewne spojrzenie.


Podróż nową drogą była bezpieczniejsza. Pomijając spotkanie z dużym szczurem, który syczał jedynie ostrzegawczo na ich widok, nie mieli żadnych ekscytujących spotkań. Była to za to ciasna i bardziej błotnista droga… a potem przemierzana po kolana w nieczystościach.
Nie dałoby się jej przejść z obładowanymi jaszczurami. I w końcu… wspinać się zaczęli po drabince, by wyjść przez studzienkę ściekową. Dzielna drużyna awanturników wyglądała jak nieboskie stworzenia… i pewnie śmierdziała gorzej niż wyglądała. El nie wiedziała, bo jej nos przywykł już do smrodu kanałów. To z pewnością nie była czysta robota. Morgan wędrowała pomiędzy swoimi towarzyszami, nie mogąc się doczekać wyjścia na zewnątrz. Cóż… jej obecny stan miał pewien plus. Nawet jakby trafiła na kogoś znajomego to i tak nie uwierzą że to ona.
- Dziś to mi się marzy łaźnia. - Mruknęła cicho do swych towarzyszy.
- To nas dziś czeka. - przyznał John, a niziołek podał czarodziejce fiolkę.- Wypij, powinno pomóc.
- Dziękuję. - El nawet się nie zastanawiała czy to jej rzeczywiście pomoże. Swędzenie było nie do wytrzymania i już z trudem powstrzymywała się od drapania. Wypiła zawartość fiolki duszkiem. Podziało prawie natychmiastowo. Swędzenie ustało, a i wypryski na ciele zaczęły zanikać.
- Gdzieś tu w okolicy powinna być publiczna łaźnia.- zastanowił się Manfred.
- Nawet balia w karczmie brzmi dobrze. - El odezwała się cicho spoglądając na swój strój. Rozejrzała się po okolicy czy może tu swobodnie rzucić zaklęcie.
- Karczma do której by nas wpuścili w takim stanie nie jest godna polecenia.- zaśmiała się Mandragora, podczas gdy El zauważyła, że na ich widok… tak jakoś ludzie i nieludzie się oddalając zatykając przy okazji nosy.
- No tak...To może chodźmy, zanim ktoś nas uzna za zwłoki? - Morgan uśmiechnęła się do reszty towarzyszy i tak ciesząc się jak dziecko z tego, że już ją nie swędzi.
- Za kanalarzy… uznają nas za kanalarzy. Zresztą Departament od Utylizacji często wynajmuje najemników do udrażniania kanałów. - dodał John podczas gdy jego brat znalazł już łaźnię w której można było się w końcu umyć.
- Też łapiecie takie fuchy? - Morgan spojrzała na Johna z zaciekawieniem. - Ja… tak się zastanawiałam. Bo w sumie teraz nieco zmieniłam pracę. Czarodziejka, której teraz służę wspominała coś że miałaby pewnie zlecenia dla najemników. Czy jakby mi coś takiego przekazała przyjść z tym do ciebie?
- Nie widzę problemu. Jeśli robota będzie sensowna, a zapłata spora… cóż… pieniądze nie śmierdzą.- odparł z uśmiechem John podążając wraz z resztą najemników za bratem. - Przypomnij bym się z tobą rozliczył po kąpieli.
- Po, a nie w? - Morgan uśmiechnęła się zadziornie do Johna. - Jasne. Przyznaję, że.. szukałam trochę noclegu na dziś. Jeszcze jedną noc będę musiała unikać straży i skończę bez ciuchów.
- W… nie będę miał sakwy.- zaśmiał się John klapsem popędzając El w kierunku łaźni.- Myślę że da się tam oddać odzież do prania.
- Oby… bo jak nie kradnę im ręcznik i w nim przekradam się do twojego pokoju. - Niestety świeże powietrze sprawiało, że coraz mocniej docierał do niej zapach jej ciała i ubioru.
- Tooo… może mnie skusić do zatrzymania przy sobie zapłaty.- stwierdził ze śmiechem John.


Niestety w samej łaźni sytuacja się deczko skomplikowała. Wolne były dwie duże balie. Jedna dla trójki mężczyzn. Druga dla panny Morgan i Mandragory. Diabliczka szybko się rozebrała i wra ze szczurkiem z lubością zanurzyła się w gorącej wodzie. El szybko do nich dołączyła, wcześniej myjąc dokładnie włosy w wiadrze, by nie zatargać tego syfu do balii. Z ulga zanurzyła się w ciepłej wodzie.
- Taka jest robota najemnika. W pieśniach bardów nie ma mowy o tym całym syfie pomiędzy epickimi bataliami. - zamruczała rogata, podczas gdy służka wzięła ubrania do przepierki.
- Może zabrzmi to dziwnie ale… jest to też … niesamowite. W sensie. Te opowieści zawsze wydawały mi się trochę na jedną sztampę. Wiesz… ważne zadanie, niesamowita nagroda, chwila załamania i epickie zwycięstwo. Najemnicy wydawali się być istotami nie z tego świata. - Morgan przyznała się do swoich wrażeń, zanurzając na początek niemal pod brodę by ogrzać zmęczone ciało.
- Na szczęście nie mieliśmy chwili załamania. Gobliny bywają groźne jedynie w dużej liczbie, ale ja już jestem na tyle silna, by im przetrzepać skóry.- zaśmiała się Mandragora i kiwnęła głową dodając.- Czasami trafiają się groźniejsi przeciwnicy. Im głębiej się zejdzie tym straszniejsze poczwary można spotkać… tak powiadają. Ale tu i na powierzchni też. W Azjatown na przykład.
- Ja miałam chwilę gdy jeden z tych pso-szczurów wgryzł mi się w ramię. - El westchnęła i wynurzyła się nieco pozwalając części swych piersi zamajaczyć nad wodą. - A co do przeciwników… tak… nawet w downtown miałam już okazję spotkać wampiry.
Diabliczka przeciągnęła się prowokacyjnie zerkając na krągłości El i dodała. - Wampiry? No no no… to się powinnaś bardziej cenić. Wampiry są niebezpieczne.
- Był obok ich łowca. Pewnie dzięki temu was poznałam. - Morgan wzruszyła ramionami i przyjrzała się diabliczce. - Jeszcze wiele muszę się nauczyć.
- Z pewnością…- odparła z uśmiechem splatając swoje mokre czarne włosy w prowizoryczny warkocz i muskając czubkiem ogona raz jedną raz drugą pierś Elizabeth.-... ale czego dokładnie? Zamierzasz być słynną awanturniczką? Gregor nie. On na przykład to robi w ramach dodatkowego zarobku. Jego sklep z ziołami nie jest aż tak zyskowny jak myślał, że będzie.
- Ja na razie też traktuję to jako okazję do dorobienia sobie, ale… rozbrajanie pułapek.. przekradanie się… używanie czarów. - To ostatnie dodała bardzo cicho. - Chciałabym to robić lepiej.
- Praktyka czyni mistrza. - odparła ze śmiechem Mandragora coraz śmielej wodząc ogonem po krągłych piersiach Elizabeth i podrapała się za karkiem. - Poza tym co to za problem z czarami. Uczysz się, ich zapisujesz, rzucasz… wielka mi filozofia.
- Jestem samoukiem i jeszcze nawet nie próbowałam zapisać zaklęcia. - El westchnęła ciężko, a jej dłoń przesunęła się po pieszczącym ją ogonie. Palcami podrażniła jego spodnią część.
- To nie jest trudne. Wiem bo sama też jestem samoukiem. - zamruczała diabliczka nie przerywając pieszczoty ogonem i przyglądając się palcom czarodziejki.
- Niby.. nie wygląda, ale… cały czas mówiono mi jak to niebezpieczne, co za to grozi. - El pochyliła się zmierzając palcami ku podstawie ogona diabliczki. - A ty… czemu to robisz?
- Bo jest… teoretycznie. Gdy się wychylasz, gdy jesteś zaklinaczką…- odparła diabliczka ze śmiechem. - Ale Czarna Gwardia nieliczna, a ich zbroje drogie. Nie będą ganiać po slumsach za byle czarownikiem. Generalnie trzymają się Uptown, a jeśli schodzą w dół to z ważnego powodu. Samo szukanie ulicznych magów… nim nie jest. Zostawiają gildiom magicznym rozprawianie się z konkurencją.-
Zamruczała lubieżnie czując dotyk El, owinęła ogon wokół jej szyi i przyciągnęła czarodziejkę do siebie. Pocałowała usta panny Morgan. - Dla dreszczyku… lubię łamać zakazy i przekraczać granice. A poza tym… księga czarów to… jedyne moje dziedzictwo.
Pochwycona czarodziejka odpowiedziała na pocałunek sięgając wolną ręką do piersi czerownoskórej i zaciskając na niej palce.
- Muszę przyznać, że ten dreszczyk… też jest przyjemny.
- No właśnie… - wymruczałą cicho rogata delikatnie kąsając dolną wargę El. Jej własna dłoń prowokacyjnie przesunęła palcami po podbrzuszu panny Morgan.- A Czarną Gwardią się nie martw. Wbrew temu co o niej mówią to nie poluje na drobnicę, trzeba się zajmować podejrzanymi sprawami by trafić na ich listę do odstrzału.
- Yhym… - El miała poważne obawy, że akurat zajmuje się podejrzanymi sprawami, a już szczególnie współpracując z Almais, ale teraz, miała na uwadze inny problem. Usiadła okrakiem na kolanach diablicy, tak blisko, że ich piersi się spotkały. - To.. co teraz? - Spytała uśmiechając się do swojej partnerki w kąpieli.
- Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia… - zamruczała Mandragora uśmiechając się niewinnie, a jej palce zaczęły pieścić wrażliwy punkcik nad kobiecością El. -... ja tu sobie grzecznie siedziałam, a ty… z pewnością z niecnymi planami… co?
- Yhym… ja to mam tylko takie. - Elizabeth zamruczała lubieżnie, poddając się dotykowi diablicy. - Tak jak twój ogonek. - Mówiąc to ścisnęła dłońmi mocniej pochwycone piersi Mandragory.
- Aaaach… a jakie niby miałabym mieć plany?- zamruczała rogata, a jej ogon zanurzył się pod wodzę, wodząc po pupie El, a także pomiędzy pośladkami. - Masz jakieś… sugestie?
- Nie mam pojęcia. - Morgan udała niewinną minę i otarła się pupą o ogon diablicy.
- Ja też nie mam pojęcia.- diabliczka postanowiła również zgrywać niewiniątko. Oparła się plecami o balię, rozłożyła szeroko ramiona i delektowała się kąpielą napierając swoim wypiętym dumnie biustem na piersi panny Morgan. Jedynie jej ogon nie był grzeczny, pocierając między pośladkami El i napierając badawczo od czasu do czasu samym czubkiem na nieprzyzwoity obszar ciała czarodziejki ukryty między tymi krągłościami.
- Yhym… - El miała problemy ze znoszeniem takich tortur. Oparła się swym ciałem o ciało diablicy wypinając mocno pupę. - Myślisz… że zmieścisz tam swój ogon?
- Myślę, że chcesz to sprawdzić…- zamruczała rozpalonym głosem diabliczka i pocałowała usta Elizabeth, delikatnie napierając ogonem na pupę kochanki, powoli ją podbijając.
Pocałunek zdławił nieco jęknięcie El gdy Mandragora podbijała jej ciało. Wtuliła się w kochankę dociskając swoje piersi do jej.
- Chyba nieźle nam idzie… co?- wymruczała chrapliwie Mandragora ruszając leniwie ogonkiem zagłębiającym się delikatnie. Jej rozdwojony język wodził po szyi kochanki, a jej oddech wyraźnie przyspieszył.
- Tak… weź mnie. - Elizabeth oparła czoło o ramię diablicy eksponując swoją szyję i poddała się jej działaniom.
- Skoro taka ładnie prosisz…- zachichotała mandragora kąsając szyję czarodziejki ostrymi ząbkami, a jej ogon zaczął się mocniej poruszać między pośladkami El zagłębiając i wynurzając. Rogata pochwyciła pośladki panny Morgan dłońmi i ścisnęła je mocno.
Elizabeth czując, że zaraz zacznie jęczeć zacisnęła zęby na ramieniu diablicy, a dłonie na jej piersiach, ściskając mocno pochwycone krągłości.
A Mandragora nie zwalaniała ruchów ogona ocierając się swoim biustem o jej i drżąc z ekscytacji. Jej paznokcie delikatnie drapały pośladki panny Morgan. Po kilku takich atakach El doszła wypijając swoje usta w wargi diablicy i całując ją gorąco.
- Jesteś prawdziwą bestyjką.- wymruczała po pocałunku diabliczka.
- Czy przeszkadza ci to? - El uśmiechnęła się lubieżnie do Mandragory nie zmieniając swej pozycji i nadal tkwiąc na kolanach diablicy.
- Nie wiem… - zamruczała rogata rozkoszując się kąpielą i słodkim ciężarem. - Jeszcze nie zdecydowałam.
- To może nieco ci pomogę z decyzją? Usiądziesz na krawędzi balii? - El uśmiechnęła się lubieżnie do kochanki.
- Gdyby to było możliwe… ale i tak spędziłyśmy tu dużo czasu… chyba trzeba będzie się umówić na jakieś spotkanie… towarzyskie tylko. Jeśli się nie boisz.- odparła zadziornie rogata.
- Nie. - El powoli zeszła z kolan diablicy i stanęła nago naprzeciwko niej. - Nie boję się.
- Jesteś pewna… od prywatnej strony bywam straszniejsza.- zaśmiała się Mandragora wstając z balii i dodała biorąc ręcznik.- Mam nadzieję że już wysuszyli nam ubrania. Chłopaki nie zasłużyły na nasz widok w ręcznikach.
Elizabeth zaśmiał się cicho zasłaniając dłonią usta.
- Teraz tylko pobudziłaś moją ciekawość. - Morgan owinęła się ręcznikiem gotowa wyruszyć na poszukiwanie ubrań.
- I oto chodzi.- zaśmiała się Mandragora susząc włosy, podczas gdy El otworzyła drzwi, by przekonać się że ich ubrania leżą ładnie złożone i suche na ławie w korytarzu, tuż obok drzwi.
- Możemy się ubrać. - W głosie El pojawił się entuzjazm. Wybrała swoje rzeczy i zabrała się za ubieranie ich.
- I udać się do domu…- odparła rogata przeciągając. Po czym zabrała za ubieranie dodając. - To był męczący dzień.
- Ja jeszcze wybieram się do Johna. - El zapięła wyczyszczony płaszcz.
- Po zapłatę? Pewnie kończą kąpiel w pokoju obok.- zadumała się rogata poprawiając swój strój. Uszkodzony nieco tu i tam przez ostatnie przygody.- Zamierzasz dołączyć do nas przy następnym kontrakcie?
- To zależy od mojej pracodawczyni… chce mnie wykorzystać co przez kilka dni. A kiedy? - El przyjrzała się z zaciekawieniem diablicy.
- Nie wiem… to zależy.- zaśmiała się rogata i zabrała za wyławianie swojego szczurka z wody. Ten lubił chyba się moczyć. - Łażenie w nieczystościach i groźba ran nie przestraszyły cię?
- Przestraszyły… nieco tak. Zniechęciły do tej roboty… nie. - Czarodziejka z że aśmiała się.
- To pewnie coś się znajdzie za kilka dni.- odparła Mandragora i zabrawszy gryzonia rzekła.- Idziemy?
Morgan przytaknęła ruchem głowy.


Nie minęło zbyt wiele czasu, nim obie natknęły się na braci Johnson i niziołka. Cała trójka również była wypucowana. No i trudno było El rozróżnić do którego z bliźniaków ma interes.
- Przypominam się z zapłatą. - Morgan uśmiechnęła się do obu. Teraz znów przypomniały się jej fantazje z początku wyprawy, ale zepchnęła je w tył głowy.
- A tak. O to twój zarobek. - John sięgnął do sakiewki i szybko zaczął przeliczać kolejne banknoty. Zebrał się z tego całkiem spory plik, który został podany pannie Morgan.
- Jutro możesz wpaść po zapłatę za dzisiejszą fuchę.- dodał John.- Jak mnie nie będzie, to barman wypłaci.
El spojrzała na niego nieco niepewnie i przeliczyła swój dochód.
- A wracasz do siebie? Zostawiłam tam rzeczy. - Spytała w końcu. Zawsze mogła sobie poszukać noclegu gdzieś indziej.
- Wracamy. - potwierdził Manfred, a niziołek dodał zwracając się do diabliczki.- Odprowadzisz mnie Mandragora? Kawałeczek chociaż.
- Cykor. Ale niech będzie. To do jutra.- na koniec diabliczka pożegnała się z wszystkimi udając się do wyjścia z niziołek.
- Więęęc… i na nas pora. Ciekawe czy Jess na ciebie czeka.- zwrócił się do brata John.
- Oby nie… znaczy… zapewne nie.- poprawił się pospiesznie Manfred.
- Nie mieszka gdzieś z wami? - El przyjrzała się obu braciom jak już pomachała niziołkowi i diabliczce.
- On… ma własny interes, sklep zielarski. Mieszka na zapleczu.- wyjaśnił Manfred i dodał.- Ciebie też trzeba będzie odprowadzić do domu?
- A chcesz pakować się w kłopoty? - El zaśmiała się. - Nie… od dawna chodzę nocą sama po Downtown, ale przyznaję, że liczyłam na nocleg u Johna. - Uśmiechnęła się do drugiego brata.
- Służę miejscem, aczkolwiek najpierw będę musiał wpaść się rozliczyć z pracodawcą. Ale jak wrócę to także z twoją dolą. - odparł ze śmiechem John.
- Pójść z tobą? Zaczekać w karczmie? - Morgan przyjrzała się szefowi drużyny. Obecność obu braci utrudniała wyrzucenie z głowy wyuzdanych fantazji.
- Zaczekaj w karczmie.- odparł z uśmiechem John i wzruszył ramionami.- Ci ludzie nie lubią nowych twarzy.
- Nikt kto robi interesy z drowami nie ma czystych rąk Igiełko.- rzekł cicho Manfred gdy szli.- Ale nie martw się, będziesz bezpieczna. Śpię w pokoju obok
- Z Jess.- rzekł John, a Manfred dodał cicho.- Czasami.
Morgan zaśmiała się.
- Nie wiem na kogo wyglądam, ale… naprawdę czuję się bezpiecznie w Downtown, a już na pewno w karczmie. Nie chciałabym podpaść Jess. - Mrugnęła przy tych słowach do Manfreda.
- Nie podpadniesz.- zapewnił Manfred, a John wzruszył ramionami żartując.- W każdym razie nie postrzeli ciebie pierwszej. Zwykle zaczyna od Manfreda.
Elizabeth uśmiechnęła do nich obu.
- Zaczekam z Manfredem, myślę, że za wspólne piwo nawet Jess nie będzie strzelać.
- Nie powinna.- zapewnił Manfred, a John po namyśle ocenił. - Nie powinna… teoretycznie.-
Przemierzali we trójkę uliczki miasta. El szła pomiędzy dwoma mężczyznami i ten widok… z pewnością mógłby wzbudzić podejrzenia u znających jej rodzinę osób. Orientowała się że we trójkę zbliżają się w okolicę jej rodzinnego domu.
- Tu… poszłabym inną trasą. - El nasunęła kaptur na głowę. - Spotkamy się w karczmie.
- Czemu? - zdziwili się razem bracia.
- W tych rewirach wolę się nie pokazywać. - El uśmiechnęła a się niepewnie.
- Czemu? To jedna ze spokojniejszych dzielnic Downtown. Dużo rzemieślników się tu osiedla.- wyraźnie zaciekawili się tajemnicą panny Morgan.
- Sekrecik. To jak idziecie ze mną, czy spotkamy się na miejscu? - El zetknęła w kierunku jednej z uliczek.
- Idziemy z tobą.- zadecydował John i bliźniacy ruszyli za Elizabeth.
Morgan poprowadziła mężczyzn okrężną drogą w kierunku znanej im karczmy, unikając domów znajomych matki.


 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-01-2021, 10:30   #68
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Tu musieli się rozdzielić, Manfred zaprowadził El do środka karczmy a John ruszył rozliczyć się z pracodawcą. O tej porze przybytek pełen był “podejrzanych typów o mrocznej fizjonomii” jakby to określiła jej matka, ale El nie czuła zagrożona mając Manfreda przy boku.
- To co… piwo? - El spojrzała na Johnsona nieco niepewnie. Nigdy nie spodziewała się, że będzie bywać w takich miejscach.
- Jeśli na nie masz ochotę?- zapytał Manfred.
- Na serio wolałabym nie podpaść Jess nawet sugerując coś innego. - Morgan zaśmiała się. - Zacznijmy od piwa.
- Zacznijmy.- odparł Manfred i poprowadził czarodziejkę do kontuaru. Tam zaś zamówił dwa kufle pieniącego się trunku.
- Więc co cię skłoniło do najemniczej roboty?- zapytał ją awanturnik.
- Pewna bardzo przekonywujące gnomka. - El uśmiechnęła się do towarzyszącego jej mężczyzny. - A ty jesteś pokłócony z Jess?
- Eeee…. czasami. Teraz chyba nie. A może tak?- zakłopotał się Manfred na wspomnienie Jess.
- Możesz mi po prostu powiedzieć, że to nie mój interes. - Morgan przyjrzała się mężczyźnie z zainteresowaniem. - Ale wracając do twojego pytania, na początku byłam ciekawa czy po prostu dam radę, a teraz… chyba nawet mam z tego frajdę.
- No… dobrze, że dzisiejsza przygoda dała ci frajdę. Bo w większości takie właśnie są. Pod miastem pełno jest goblinów koboldów, szczurów i podobnego tałatajstwa. I wszystko głodne. - ocenił z kwaśnym uśmiechem Manfred.
- Nigdy… nie zabijałam… czegokolwiek. - El przyznała się do niepokojących ją myśli i upiła spory łyk piwa. - Boję się że przez moją opieszałość może się wam stać krzywda.
- Nawet szczurów, które dobrały się do spiżarki?- zapytał zaciekawiony Manfred i dodał po chwili wesoło.- Nikt ci zabijać nie każe. Bierzemy cię do pracy przy zamkach i pułapkach. Z zabijaniem Mandragora radzi sobie sama dobrze, a Gregor jej w tym pomaga.
- No tak… - El przytaknęła ruchem głowy. - Ale jak wtedy w ogniu… chyba nie potrafiłabym stać i nic nie robić.
- Nie przejmuj się tym. John przy pierwszej bitwie narobił w gacie.- zaśmiał się Manfred.
Elizabeth zaśmiała się i upiła piwa.
- Ja prawie gdy spotkałam wampira. - Przyznała się do swojej krótkiej przygody.
- Masz w ogóle szczęście, że uszłaś cało. Wampir to nie przelewki. - odparł cicho Manfred i wzruszył ramionami. - Na szczęście nie jest tu ich zbyt dużo.
Morgan przytaknęła.
- Ale prawdą jest, że jak się widzi kogoś kto walczy z czymś takim… no ja byłam ciekawa jak to jest być kimś takim. Nie żebym planowała walczyć z wampirami ale… to takie niesamowite. - Elizabeth oparła się łokciami o blat eksponując piersi w koszulce o głębokim dekolcie. W karczmie zdjęła kamizelkę która teraz leżała obok.
- Mhmm… niesamowite…- mruczał Manfred zerkając w dekolt El i pijąc piwo. Dopiero po chwili się otrząsnął dodając.- Cóż… wampiry to zagrożenia, które lepiej omijać z daleka.
- Tylko jak ich unikać? Jak zechcą to przyjdą, nie? - Elizabeth uśmiechnęła się do Johnsona nie zmieniając swojej pozycji.
- No… niestety.- przyznał Manfred i podrapał się po policzku. - Niemniej wampiry są subtelne. Ostrożne. Nie rzucają się w oczy. Jeśli byłoby ich sporo, wybuchła wampirza zaraza… to… na Starym Kontynencie wypalają ogniem takie zarazy.
- Prawdą jest, że ich nie widać… zazwyczaj. - El zamyśliła się wodząc dłonią po pustym kuflu. Ona spotkała już trzy wampiry, ale to pewnie z powodu Simsona. On zabijał je, one chciały zabić go. Uciekła od swych myśli i spojrzała na Manfreda. - A tobie z kim zdażyło się już walczyć?
- Na szczęście nie. Widziałem ofiarę jednego z nich. Guślarz przebił tors trupa osikowym kołkiem i spalił ciało benzyną.- wyjaśnił Manfred.
- Czyli nie z wampirami… a inne stwory? - Morgan zastanowiła się czy nie nazbyt rozprasza swego towarzysza.
- Zombie, szkielety… koboldy, jaszczury… takie paskudne pełzacze, duże złowieszcze szczury. Piekielne szczury i ogniste ogary, impy i quasity… - zaczął wyliczaćna palcach Manfred.
El otworzyła nieco szerzej oczy. O części tych istot nawet nie słyszała.
- Impy.. to miały coś wspólnego z ogniem? - Spytała nieco niepewnie.
- Nie… to czarty. Aroganccy czarodzieje sprowadzają je czasem do naszego świata, by zrobić z nich swoich chowańców. Jeśli się taki czarownik przeliczy w siłach, to taki imp ucieknie w miasto.- wyjaśnił Manfred. - Takie dzikie impy potrafią być wrednymi zagrożeniami.
- Dużo się jeszcze muszę nauczyć. - El zaśmiała się. - Kolejne piwo czy masz ochotę na coś innego?
- Kolejne piwo.- zaproponował Manfred, choć jego spojrzenie zdecydowanie sugerowało “coś innego”.
El pomachała do karczmarza, a jej piersi zafalowały nieco przy tym. Ten przyniósł wkrótce dwa kolejne kufle pełne cienistego napoju. Postawił je przed obojgiem.
- To za kolejną udaną wyprawę? - Elizabeth uniosła kufel.
- Za kolejną udaną wyprawę.- odparł z uśmiechem Manfred upijając trunku.
El upiła spory łyk i poczuła jak trunek rozgrzewa jej ciało. Musiała się pilnować. Fantazje, fantazjami, ale wolała nie podpaść Jess, a nawet bardziej...rozbijać drużyny, ona była tu jednak na doczepkę. Choć… tak bardzo kusiło. Podniosła wzrok na Manfreda. Nie mogła. Gdzie się podział ten John!?
Na razie go nie było. Za to Manfred uśmiechał się równie czarująco co jego brat bliźniak.
- Jeśli szukasz nauczycieli, ja mógłbym dać ci parę lekcji szermierki.- zaproponował przyjaźnie.
- O.. chętnie. - El uśmiechnęła się ciepło. - Zazwyczaj chodziłam po mieście z tym. - Odpięła od pasa podwiązki Derringera i pokazała go Manfredowi.
- Mała zabaweczka…- przyznał mężczyzna bardziej skupiając się na chwilowym widoku zgrabnej nogi El, niż na samej broni. -... dystans na jakim jest używany, sprawia że trudno z niego nie trafić.
Morgan przypięła broń z powrotem, pozwalając mężczyźnie jeszcze chwilę cieszyć się jej widokiem.
- Do samoobrony w pełni wystarczał. Wiesz… większość rzezimieszków zwiewa na sam widok broni. - Poprawiła swój strój i spojrzała ponownie na swego towarzysza.
- No cóż. Kule bywają kłopotliwe.- przyznał Manfred pijąc z kufla. - Z derringera strzelasz na krótkich dystansach. Nie trzeba się uczyć celować z niego.
- To prawda… niestety tam na dole jest niezbyt pomocny. Chyba gdy coś podejdzie na jego zasięg to da radę się i we mnie wgryźć. - El wskazała na uszkodzoną koszulę, której nie miała jeszcze okazji naprawić.
- Powinnaś kupić coś innego do obrony. Użyłaś jakiejś różdżki o ile dobrze pamiętam.- odparł z uśmiechem Manfred.
- Tak… znaleźliśmy ją podczas ostatniej wyprawy. - Morgan oparła się ponownie o stół, bawiąc się kuflem z piwem. - Ty walczysz raczej bezpośrednio, prawda?
- Ja i mój brat. - przyznał Manfred. - Rewolwery rewolwerami, ale zawsze warto być gotowym na bezpośrednie starcie. Zwłaszcza w podziemiach, gdzie jest mało miejsca.
- Zauważyłam. - Morgan zaśmiała się. - Niestety nie wiedziałam czego się spodziewać.
- Cóż… na szczęście robota była prosta. Typowo ochroniarska fucha. No i nie było nudno.- odparł ze śmiechem Manfred.
- Dla mnie w ogóle schodzenie na dół nie jest nudne. To taki trochę inny świat. - Elizabeth dopiła drugie już piwo i poczuła, że lekko zaczyna ją ono brać. Nieco niepewnie przesunęła palcami po krawędzi dekoltu starając się skupić myśli.
- Co innego, gdy przychodzi pilnować jakiegoś ładunku w magazynie. Siedzisz i czekasz aż coś ciekawego się wydarzy. Choć oczywiście… lepiej jest żeby się nie wydarzyło.- mruczał Manfred podążając spojrzeniem za palcami El.
- I człowiek się tylko zastanawia jak tu nie usnąć na warcie. Czasem pomagałam ojcu, gdy przyjechało za dużo towaru i ktoś musiał posiedzieć na podwórku i popatrzeć, czy nikogo nie kusi by coś sobie zabrać. - Elizabeth czuła jak wzrok mężczyzny ją rozpala. Była ciekawa czy drugi z Johnsonów też jest tak sprawny w łóżku. Ale toż nie powinna o tym myśleć! Powoli cofnęła palec i powróciła do zabawy pustym kuflem.
-Tak. To dokładnie taka sama fucha.- przyznał ze śmiechem Manfred. I na szczęście w końcu zjawił się John wchodząc do karczmy.
Morgan powstrzymała westchnienie ulgi. Jak by tak dalej poszło, zaczęłaby uwodzić Manfreda, a może już to robiła? Pomachała nieznacznie drugiemu z braci.
- Mam zapłatę. - rzekł na powitanie John i odliczył pieniądze wpierw El, a potem Manfredowi. Całkiem przyzwoita sumka z tego wyszła dla panny Morgan.
- Dziękuję… - El uśmiechnęła się. - Może w końcu powinnam uzupełnić sprzęt jeśli mam wam czasem pomagać.
- Masz już jakieś pomysły na zakupy?- zainteresował się Manfred.
- Pewnie jakieś ostrze, na wypadek gdyby ktoś podszedł za blisko. Niestety pancerz.. pewnie by mi przeszkadzał przy zaklęciach…. choć skoro Mandragora się tym zajmuje. - El westchnęła . - Jeszcze nie jestem pewna.
- A umiesz się jakimś posługiwać ?- zapytali razem obaj bracia.
Elizabeth zaśmiała się.
- Możecie mnie sprawdzić. - Uśmiechnęła się ciepło do obu mężczyzn.
- To może jutro rano.- odparł z uśmiechem John.
- Obawiam się, że przy twoim rano, to ja będę musiała już być w pracy. - Morgan mrugnęła do szefa ich małej grupy najemników. - Niestety nie mam jutro wolnego.
- Wymagający szef ? Szefowa?- zaciekawił się Manfred.
- Bardzo nie, ale woli by nie ściągać na nią uwagi, a moje nieobecności mogą to spowodować. - El przyjrzała się obu braciom. - A co do walki.. kiedyś chodziłam z nożem dla bezpieczeństwa… ale to nie tak, że jakoś wspaniale walczę.
- Podszkolimy cię w tym, jak nadarzy się okazja.- odparł z uśmiechem John.
- Mogę przyjść kiedyś gdy nie będziemy mieć zlecenia. Popołudnia mam zazwyczaj wolne.
- Któryś z nas z pewnością tu będzie popołudniu.- stwierdził John zamawiając kolejną kolejkę piwa dla całej trójki.
El podziękowała skinieniem głowy, ale czuła, że jeśli wypije kolejne piwo może naprawdę próbować zaciągnąć obu do jednego łóżka.
- A już macie jakieś kolejne zadanie? Nastawiać się na jakiś konkretny dzień? - Spojrzała to na jednego do drugiego, czując jak nieco dwoi się jej w oczach.
- Cóóż… myślę że za dwa dni, będę miał fuchę. - odparł z uśmiechem John.- Coś bardziej zyskownego… ale i bardziej niebezpiecznego.
- O to szybko… - Morgan spoglądała na pełen kufel już nieco mniej świadomie bawiąc się krawędzią swojego dekoltu. Była ciekawa czy wtedy spotka się z Charlesem.
- Cóż… liczę na to, że się uda capnąć coś… wartościowego. - przyznał John zerkając wprost w biust Elizabeth, Manfred czynił podobnie. Obaj popijali piwo przedłużając jednak swój pobyt przy barze tak bardzo jak się tylko dało.
El upiła łyk piwa, potem kolejny, czując jak alkohol miast chłodzić jeszcze ja rozgrzewa. W końcu westchnęła ciężko.
- Jesteście okrutni. - Mruknęła cicho, tak by tylko bracia mogli ją usłyszeć.
- Czemu?- mruknął zaskoczony John przyglądając się El, a Manfred uśmiechnął się ironicznie. Musiał być bardziej doświadczony jeśli chodzi o relacje damsko-męskie.
- Bo mam na was obu ochotę. - Elizabeth upiła spory łyk piwa, niestety to nadal nie chciało poprawić jej sytuacji.
Manfred zaśmiał się cicho, a John speszył słysząc te słowa.
- To… niewątpliwie nie coś czego spodziewać się można po damie tak… eee… gustownie ubierającej się. Niewątpliwie zaskoczyłaś mnie takim apetytem.
- Chyba też ciężko się spodziewać po mnie, że będę chodziła po kanałach, czyż nie? - Morgan uśmiechnęła się w odpowiedzi. Teraz gdy wyrzuciła z siebie upartą fantazję było jej nieco lżej, choć nadal potwornie kusiła.
- No to też prawda.- ocenił John pijąc piwo i wodząc wzrokiem po El. Rozbierał ją spojrzeniem.
- Z mojej strony stwierdzę, że kusisz nas obu.- dodał Manfred uśmiechając się lubieżnie.
- I co my z tym zrobimy. - Morgan zaśmiała się, a jej biust przy tym zafalował. Także chętnie by ich rozebrała… ale nie wzrokiem.
- Nie skusisz się… choć raz braciszku? Skoro dama tak ładnie prosi? - zapytał Manfred przyglądając się zakłopotanemu Johnowi.
Elizabeth spojrzała na Johna rozpalonym wzrokiem. Niby oferował jej noc z Mandragorą, ale wierzyła, że gdy jest dwóch mężczyzn jest.. nieco inaczej.
- No dobra… ale tylko raz.- szepnął John wychylając cały kufel dla kurażu.
Morgan nie wytrzymała i przyskoczyła do niego całując go.. na razie w policzek.
 
Aiko jest offline  
Stary 21-01-2021, 10:30   #69
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
- Dobra… to chodźmy na górę. Zanim się rozmyślę.- mruknął John wstając od kontuaru. Podał dłoń El. Manfred powstał chwilę później. Morgan przyjęła podaną rękę i przywarła mocno do ramienia mężczyzny. Idąc spoglądała z zaciekawieniem na Johna. Była ciekawa czy bardzo mu nie odpowiada ta sytuacja… choć pewnie wtedy by się nie zgodził, prawda?
Właściwie trudno było ocenić, tak jak trudno było przewidzieć. Problem z fantazją Elizabeth polegał na tym, że żaden z nich nie wiedział jak takie zabawy przebiegają.
Powoli kroczyli po schodkach zapewne licząc, że panna Morgan albo zmieni zdanie, albo… ich poprowadzi. W końcu jednak dotarli do drzwi kwatery El i ją przekroczyli.
- To co teraz?- zapytał Manfred zamykając drzwi za nimi. I to pytanie było skierowane do czarodziejki.
- Ja mam ochotę was, rozebrać, a wy? - Elizabeth odpięła torbę i inny niepotrzebny ekwipunek i wraz z płaszczem i kamizelką rzuciła je na jedno z krzeseł. Podeszła do Johna i sięgnęła do jego stroju. Nie była do końca pewna co ma robić. Dziewczyny z Pączka czasem miewały po dwóch klientów, jakoś sobie radziły… tylko… jej brakowało ich doświadczenia. El nie pozostało nic innego jak zaspokajać własne zachcianki i ciekawość, a teraz była bardzo ciekawa co też skrywają pod strojami obaj bracia.
Gdy zabrała się za rozbieranie jednego brata poczuła jak jej spódniczka podwijana jest przez drugiego z nich. Jak jego dłonie wodziły po pupie okrytej bielizną. Jej “ofiara” zaś grzecznie poddawała się jej ciekawości, zaczynającej się od zdjęcia pasa i kamizelki. Obaj bracia milczeli nie wiedząc co powiedzieć w takiej sytuacji.
Elizabeth poddawała się działaniom Manfreda, drżąc gdy jego dłonie dotykały jej ciała, tak bardzo tego chciała i teraz, teraz byli tu razem. Zdjęła spodnie Johna szukając jego oręża.
Z uśmiechem pochwyciła ów… mieczyk… w pełni gotów do użycia. Manfred zaś zdjął jej majtki do kolan i wodząc palcem pomiędzy pośladkami szepnął wprost do ucha.
- Wolisz mnie tu, czy może… ustami posmakować?
- Tu. - Elizabeth napadła pupą na jego palce przyciągając Johna do siebie i nakierowując go na swą kobiecość. - A ciebie… tutaj.
- Achaa…- odparł John całując namiętnie Elizabeth i zaciskając dłonie na jej piersiach, nadal bronionych warstwami materiału. Manfred na razie kucnął, a panna Morgan poczuła muśnięcia jego języka między pośladkami.
Czując pocałunki na swym ciele El zaczęła się nerwowo rozbierać. Rzuciła na podłogę gorset, a chwilę później koszulę, odsłaniając swe piersi.
Usta Johna skupiły się na piersiach El, dłonie je ściskały i miętosiły zachłannie. Tak samo czyniły dłonie Manfreda ugniatając pośladki, gdy prowokował ją muśnięciami języka.
El zsunęła spódnicę i już po chwili stała pomiędzy mężczyznami w samych pończochach i butach. Szybko powróciła też do rozbierania Johna, pupą napierając na twarz Manfreda. Nie mogła się już doczekać kiedy ją wypełnią.
Manfred też się nie mógł doczekać… dzikus jeden. Ledwo El poczęła się pochylać i wypinać tyłeczek, a już wstał i chwyciwszy za pośladki posiadł ją drapieżnie. Poczuła twardą obecność kochanka, jego bezlitosny atak i ruch ale… tak pochylona nie mogłaby poczuć Johna. Nie między udami przynajmniej.
Miała jednak przed sobą oręż drugiego kochanka i bez zastanowienia objęła go wargami ssąc mocno.
Poczuła jego smak i twardość, tak jak czuła obecność Manfreda w sobie. Poruszała się przenosząc ruchy jednego kochanka na drugiego. John chwycił ją za pukle włosów, trzymał mocno dysząc przy tym głośno. Teraz stali się niemal jednym organizmem drgającym w ekstatycznych ruchach. Piersi El falowały wraz z pchnięciami kochanka, a usta pieściły oręż drugiego.
Ona jednak chciała więcej. Wypuściła Johna i prostując się popchnęła Manfreda na krzesło, chcąc by ten usiadł.
Rozdrażniony tym przerwaniem zabawy Manfred jednak się cofnął i usiadł. Jego męskość nadal stała na straży czujna i gotowa.
Elizabeth sama rozchyliła swoje pośladki i spoglądając ponad ramieniem na rozdrażnione go brata nabiła się na jego oręż. Powoli, celebrując każdy zdobywany fragment jego ciała.
Dopiero gdy jej pośladki dotknęły bioder mężczyzny, rozchyliła nogi zapraszając Johna do siebie.
Jej drugi kochanek ukląkł i na kolanach zbliżył się do El. Sam Manfred nie tracił okazji, jedną dłonią pieszcząc pierś, a drugą wrażliwy puncik dosiadającej go czarodziejki. Czuła nawet jak kąsa jej szyję delikatnie. W końcu i John dotarł. Jego dłonie oparly się o jej uda, jego usta pieściły drugą pierś, a co najważniejsze… męskość zachłannie wbiła się w spragniony dotyku zakątek.
Elizabeth jęknęła głośno. Czuła jak dwa organy miłości ocierają się w jej wnętrzu wywołując fale dreszczy. Otulona męskimi ciałami, pieszczona dziewczyna była teraz więźniem obu braci i rozkoszy jaką sprawiali. Wiła się odruchowo między nimi, pojękiwała głośno… drżała, a oni przyspieszali ruchy nie dbając o to czy ona jest na zwiększenie tempa gotowa. Morgan zasłoniła dłońmi usta. Czuła, że z trudem panuje nad sobą. Naprawdę to robili! Jej wzrok się lekko rozmywał, a jednak widziała ich. Johna nad sobą, czasem migającą przy jej ramieniu twarz Manfreda. Gorąc ich ciał, ich ruchy, sprawiały że gwałtownie zbliżała się do szczytu.
Oddechy ich pełne były alkoholowych oparów… takoż i jej też. Naprawdę wiła się uwięziona pomiędzy dwojgiem kochanków oddając się im obu. I tym razem to ona była powodem tej rozpusty… nie było tu żadnej wyuzdanej rzeźbiarki na którą można było zwalić winę. Niemniej czując te napierające fale ekstazy i drżenie kochanków… mogła czuć tylko zadowolenie. John mówił… tylko raz. Chciała się więc tym cieszyć. Pochwyciła jego twarz i pocałowała namiętnie czując jak jej ciało dociera na szczyt. Pocałunek zdławił nieco okrzyk, który chciał wyrwać się z jej ust gdy jej własne wyuzdane ciało zacisnęło się na obu kochankach. I po chwili… poczuła ich ekstazę w sobie. A po wszystkim… nadal ich dłonie wodziły po jej piersiach i brzuchu. El oparła się o Manfreda łapiąc oddech. Nie miała sił by się im opierać. Ani sił ani ochoty. Była teraz ich cała, a oni to wykorzystywali… całowali piersi i szyję. Ugniatali jej krągłości, bawili się jej ciałem… powoli wracając do sił, tak jak i ona.
Morgan pomrukiwała z zadowolenia uwięziona między nimi.
- Jesteście cudowni. - Wyszeptała w końcu gdy nabrała nieco więcej powietrza.
- Raczej ty… - mruknął… któryś z nich. Nie widziała twarzy żadnego, czując ich usta na swoim ciele, jak i dłonie zachłannie ugniatające krągłości, czy to piersi czy to pośladków.
- Wygodnie wam czy przejdziemy na łóżko? - Elizabeth pozwoliła sobie na to by jedną dłonią pogładzić włosy kąsającego jej ramię Manfreda, a drugą, włosy klęczącego przed nią Johna.
- A co planujesz robić w łóżku?- zamruczał któryś z nich.
- Oddać się wam raz jeszcze? - W głosie Morgan pojawił się cień niepewności. Nie wiedziała czy nie nazbyt wiele sobie pozwala.
- A jak chcesz… tam się nam oddawać… - najwyraźniej im też się to spodobało, bo John uwolnił ją od swojej obecności.
- Na leżąco z jednym z przodu drugim z tyłu… albo siedząc na jednym… lub na nim leżąc… może na klęczka jak tu na początku. - El wyrzucała z siebie kolejne fantazje powoli wstając i uwalniając się od obecności Manfreda.
Jej kochankowie pozbywali się ubrań zdecydowanie zainteresowani jej planami, a może jej kształtną pupą?
Elizabeth także usiadła na łóżku. Rozsznurowała buty i powoli zsunęła z nóg pończochy. Jej wzrok wędrował po obu braciach gdy starała się rozpoznać, który jest który.
W półmroku trudno było powiedzieć. Z budowy byli podobni do siebie, z tonu głosu, postawy… różnili się doświadczeniem i temperamentem. Ale nie entuzjazmem. Nadzy i pobudzeni zbliżali się do niej. Była ich zdobyczą.
Elizabeth czekała na nich na łóżku. Naga… rozpalona. Tak bardzo nie chciała spać tej nocy. Tylko nacieszyć się tą dwójką.
I po chwili… leżała, czując jednego kochanka rozchylającego jej uda… czując jego żar w sobie i widząc męskość klęczącego nad jej głową drugiego. Manfred? John ? Jakie to miało znaczenie… liczyła się prężąca bestia, taka jak ta przeszywająca jej kobiecość. Elizabeth uniosła się na przedramionach i ujęła męskość w usta. Czyja była? Czy miało to znaczenie? Pieściła ją wargami oddając się drugiemu bratu. Mocne ruchy bioder, poruszały jej ciałem, wprawiały piersi w falowanie. Usta smakowały twardy oręż… to chyba była Johna. Noc zapowiadała się gorąco i intensywnie. Oddech Manfreda przyspieszał, a szturmy robiły się coraz bardziej gwałtowne. Ci kochankowie El byli trochę… drapieżni. A jej to nie przeszkadzało. Ta gwałtowność tylko ją nakręcała. Objęła biorącego ją brata nogami i dociskała do siebie ssąc drugiego. Znów czuła się częścią sporego erotycznego organizmu, wijąc się pomiędzy kochankami i pokusą swojego ciała doprowadzając obu kochanków do spełnienia… i siebie przy okazji. Raz po raz… właściwie to pięć razy, nim Manfred uznał, że musi wrócić do swojego pokoju. Zanim wróci Jess. El skuliła się pod kołdrą Johna gdy jego brat się ubierał. Teraz gdy atmosfera nieco ostygła czuła się ciut dziwnie i to chyba głównie przez to, że nie żałowała, że to zrobili.
- To co teraz… śpimy? - Odezwała się do Johna gdy zostali sami.
- A planujemy coś innego?- zapytał John kryjąc zakłopotanie pod zawadiackim uśmiechem.
- Teraz jestem tylko twoja. - El poklepała łóżko obok siebie. - Ale pewnie nieco snu też nam nie zaszkodzi.
- Teraz nie wiem czy byłbym w stanie ci zaimponować.- mruknął mężczyzna kładąc się bliżej niej i tuląc do niej.
- Nie musisz mi imponować. - Elizabeth wtuliła się w ciepłe ciało mężczyzny.
- Mhmm..- odpowiedział sennie John.
Morgan pocałowała go w usta a potem pozwoliła snu nadejść.


Ranek był bolesną agonią, torturą dla ciała. Zwłaszcza oczu… blask poranka wypalał źrenice, wróble jazgotały za oknem, a żołądek próbował przecisnąć zawartość przez knebel na gardle. Wczoraj Elizabeth zaszalała… dziś rzeczywistość wracała do niej z solidnym kacem moralnym i fizycznym. Musiała się jednak zwlec z łóżka i dotrzeć do Almais. Zetknęła jeszcze na śpiącego Johna z zazdrością i zaczęła się ubierać.
Mężczyzna nie był w lepszym stanie od niej. Miał jednak tą przewagę, że nie musiał wstawać. Tak więc ubierała się w towarzystwie widoku gołego zadka i czupryny kochanka. Elizabeth założyła strój w którym opuściła uczelnię a resztę spakowała do torby. Nim jednak wyszła przykryła Johna i pocałowała go gorąco w usta.

Dopiero po tym ruszyła pędem na uczelnię. W tym dniu na uczelni było mniej ludzi i panował spokój. El przemierzała prawie puste korytarze zmierzając do komnat swojej pracodawczyni. Ta, jak się okazało, leżała w łóżku i spała głośno chrapiąc. Elizabeth wzięła prysznic, ogarnęła nieco pokoje i dopiero po tym zeszła po śniadania do kuchni, przechodząc po drodze na pocztę.
O tej porze jednak nic nowego dla niej nie było. Tymczasem półeflka nieco się ogarnęła, bo po powrocie Elizabeth natknęła się na magiczkę przy toaletce, rozczesującą swoje rude pukle i ubraną tylko w sam fikuśny szlafrok.
- Dobrze się bawiłaś?- zagadnęła pannę Morgan.
- Można.. tak powiedzieć. - El uśmiechnęła się do gospodyni i postawiła na stoliku tacę. - Mam kawę i kanapki.
- Nie wyglądasz za dobrze… i powinnaś się nauczyć gotować. Znowu kanapki?.- marudziła półelfka i podrapała się po czuprynie dodając. - Trzeba będzie też uporządkować nieco moją pracownię. Zabierzemy się za to po śniadaniu.
- Dobrze. Przyznaję, że nieco za dużo wypiłam, ale po kawie będzie lepiej. - Elizabeth odpowiadała powoli patrząc na reakcję Almais. Cały czas nie była pewna na ile tytularnie ma się zwracać do swojej gospodyni.
- To mnie cieszy… mamy trochę porządkowania gratów. Potrzebuję by komnata nadawała się do użytku. - zadumała się czarodziejka nie przejmując się poufałością El.
- Szykujesz się Pani do jakiegoś rytuału? - Elizabeth z wdzięcznością napiła się kawy i zjadła nieco, zapamiętując by następnym razem poprosić w kuchni o coś innego.
- Taak… w przyszłości… najbliższej.- przyznała Almais splatając pukle w podręczny warkocz.- Do przywołania czegoś. Ale to sekret… więc zatrzymaj dla siebie.
- Oczywiście. - Morgan uśmiechnęła się przytakując i powróciła do jedzenia.
- Jeszcze nie wiem co dokładnie przywołam. Ciężko mi znaleźć właściwy klucz…- zadumała się płelfka odchodząc od toaletki i przysiadając się naprzeciw jedzącej El.-... kogo wypytać i jak. Na razie błądzę po omacku.
- A jeśli mogę spytać, jakiej natury ma być to… stworzenie? - Morgan spojrzała na półelfkę z zaciekawieniem.
- Raczej demonicznej…choć kusi też przepytać jakoś archona, ale one bywają bardzo… sztywne. - zachichotała Almais.
- A.. rozmawiałam z tą drużyną, o której ci wspominałam, jakbyś czegoś potrzebowała… to są otwarci na zlecenia. - Morgan nalała półelfce kawy.
- Interesujące… a dobrzy są?- zaciekawiła się czarodziejka i przyjrzała niezagojonej jeszcze ranie na czole El. - Nie dość skoro nie obronili mojego kwiatuszka.
- Cóż… to raczej wina mojego braku doświadczenia. - El westchnęła i spróbowała zasłonić ranę włosami.
- Powinni lepiej o ciebie zadbać. Hmm… no cóż później trzeba będzie coś na to poradzić.- oceniła Almais po chwili zadumy.
- Yhym… to… gdzie mam posprzątać? - El spojrzała niepewnie na drzwi do gabinetu.
- Tam… z moją pomocą.- odparła Almais popijając kawę.- Potem będzie lecznicza kąpiel, a potem… ja wrócę wieczorem.
- Dobrze… ja odwiedziłabym rodziców. Nie potrzebuję Pani niczego z Downtown? - El dobiła swoją kawę i odstawiła pustą filiżankę. Czarny napar bardzo jej pomógł, choć głową nadal dokuczała.
- Hmm… nie wiem. Zaskocz mnie. - zażartowała półelfka.
Elizabeth zaśmiała się, nachyliła i pocałowała półelfkę.
- Dobra… to idę się ubrać, a ty załatw jakieś wiadro z wodą i mopy.- odparła Almais wstając.
- Dobrze. - Elizabeth zakazała rękaw y i udała się do najbliższego schowka z przyborami do sprzątania.
Gdy już wróciła, Almais otworzyła drzwi do gabinetu. Tam panował bałagan i mrok. Okna zasłonięte były grubymi kotarami. Almais czarem przywołała magiczne światełka krążące wokół nich. To nieco ułatwiało sytuację, acz dodawało upiornego nastroju… Były tu ślady pazurów na ścianach i podłodze. Plamy… niektóre wyglądające na krew. Magiczne kręgi na podłodze… szlamy i śluzy tu i tam. Na meblach, ścianach i podłodze. Było tu biurko i instrumenty magiczne oraz astrologiczne na nim. Widać jednak było, że Almais nie zajmuje się produkcją magicznych przedmiotów.
Elizabeth rozejrzała się po pokoju z zainteresowaniem. Ślady tłumaczyły czemu okna były zasłonięte.
- Hm… to może zacznę od ścian? - Elizabeth spojrzała na głębokie szramy rozrywające materiał ścian gabinetu. Tego raczej nie naprawi szmata z wodą.
- Ja posprzątam biurko.- stwierdziła Almais biorąc się za porządkowanie tam.
Elizabeth zabrała się za zmywanie śladów krwi i śluzu, kilkukrotnie biegając by wymienić wodę. Przy okazji czyściła meble zostawiając sobie podłogę na koniec.
Almais niezbyt jej w tym pomagała obecnie skupiając się na poprawkach przy magicznych kręgach wyrysowanych na podłodze. El domyślała się, że służą one na zatrzymaniu wrogich stworzeń w środku. Acz ich skuteczność najwyraźniej nie była stuprocentowa.
- Ile podłogi mogę wymyć? - Morgan od czasu do czasu zerkała na to co robiła półelfka, starając się jej nie przeszkadzać.
- Całą… te magiczne napisy są odporne na ścieranie.- stwierdziła Almais, a ton jej głosu nie brzmiał przekonująco.
- No… dobrze. - El pobiegła wymienić wodę i wróciła z pełnym wiadrem i mopem biorąc się za czyszczenie podłogi.
- Ja już skończysz udaj się do łazienki.- odparła z uśmiechem półelfka wychodząc i wynosząc część sprzętu magicznego ze sobą.
Morgan odprowadziła ją wzrokiem nieco zaskoczona, ale szybko wróciła do sprzątania. Była ciekawa co też naszykowała dla niej Almais, więc się nie ociągała, starannie szorując podłogę.
Do łazienki dotarła po dłuższej chwili wyraźnie zmęczona.
Elfka przygotowała jej kąpiel, wanna była pełna ciepłej zielonkawej wody o ziołowym zapach. Piana na powierzchni też była zielonkawa. Morgan nieco niepewnie rozebrała się odsłaniając siniaki po wczorajszej wyprawie i… spotkaniu z bliźniakami. Upięła włosy wysoko i nieco niepewnie zanurzyła nogę w wodzie.
- Może trochę szczypać.- przyznała Almais siadając na brzegu wanny. - Ale powinno pomóc.
- Powinno? - El uśmiechnęła się do półelfki, ale już po chwili zanurzyła się cała w wodzie. - Co to?
- Nie wiem… coś ziołowego.- wzruszyła ramionami półelfka. - Zakupiłam to na wszelki wypadek. Mniej rzuca się w oczy niż ciągłe zakupy eliskirów leczenia.
- Och… - Po chwili wahania El przemyła też twarz. - Wypróbowywałaś to kiedyś?
- Eee… jeszcze nie miałam okazji.- przyznała cicho półelfka, gdy El przekonywała się że rzeczywiście płyn szczypie… ale też i rany zaczęły się goić szybciej.
- Czuję się jak obiekt eksperymentalny. - El zaśmiała się. - Ale działa i chyba nie zmieniam koloru.
- Obawiam się że bycie takim masz w kontrakcie.- odparła ze śmiechem Almais.
- Tym którego nie spisałyśmy? - Morgan mrugnęła do Almais i zanurzyła się w wodzie aż pod brodę. - Dziękuję, za tą kąpiel.
- No… nie zapisany na papierze kontrakt.- przyznała z uśmiechem Almais. - Wiesz dobrze, że taki zapisany papierek mógłby zamknąć nas w więzieniu.
- Wiem, wiem. - Morgan uśmiechnęła się ciepło do gospodyni, jeszcze raz przemyła twarz i wyszła z wody. - Jakie teraz masz plany Pani.
- Wykłady i praca w terenie…- westchnęła smętnie półelfka wstając.- … jestem wykładowczynią wszak.
- A ja jestem bardzo ciekawa twoich zajęć. - El wytarła się ręcznikiem i zawiązała go zasłaniając newralgiczne miejsca.
- Z pewnością, ale nie możesz ich oglądać.- przypomniała jej Almais.-Jesteś pokojówką, a nie uczennicą.
- Niestety. Ale tak… wiem, że nie wolno mi na nich być. - El owinięta ręcznikiem, spuściła wodę i zabrała porządkowanie wanny po kąpieli.
- Niewiele tracisz. - zaśmiała się cicho czarodziejka i ruszyła do wyjścia z łazienki. - Spotkamy się później.
- Dobrze. - Morgan pożegnała elfkę i zabrała się za szykowanie do wyjścia. Planowała odwiedzić rodziców, więc założyła skromny strój. Zajrzała jeszcze do swej księgi przygotowując zaklęcia, zostawiła część gotówki i zebrała się do wyjścia. Po drodze do rodziców zaszła jeszcze sprawdzić czy Charles do niej nie pisał.
Niestety nic nie było na poczcie dla El, ale może się pojawić później. Pozostało więc wrócić do domu.


Jazda tramwajem miała swój urok. Jazda dorożką też. El spostrzegła jak szybko stało się to jej nawykiem. Teraz, kiedy niemal codziennie kursowała między Downtown i Uptown, przestało to na niej robić wrażenie. W okolicy jej rodzinnego domu panował spokój znany jej dobrze. Czasem ulicznicy przebiegali ścigani przez okradzionego naiwniaka. Czasem podejrzany element popijał piwko w zaułkach, ale Elizabeth nikt tu nie zaczepiał. Elizabeth była wszak miejscowa. Podeszła do domu i nie pukając weszła do środka, rozglądając się w poszukiwaniu rodziców. Zauważyła Fullę przy garnkach zajętą pichceniem i zaglądaniem do książki kucharskiej. Pulchnymi acz uroczymi paluszkami wrzucała marchewkę. Urodę niewątpliwie odziedziczyła po kądzieli… wszak matkę miała ładną, a ciotkę… wspomnienie owej ciotki budziło rumieniec na policzkach panny Morgan. Skor Fulla była w kuchni to mama pewnie zajmowała się klientką.
- Cześć! - Elizabeth przywitała sie radośnie z krasnoludzicą, wchodząc do kuchni.
Fulla pisnęła głośno zaskoczona i kładąc dłoń na dekolcie fuknęła niezbyt rozdrażnionym głosem.
- Nie rób tak. Myślałam że mi serce wyskoczy z piersi.-
- Przepraszam. - Morgan podeszła do Fulli. - Co tam pichcisz? U mamy jest klientka?
- Mhmm… i jakaś ważna, bo zamknięte na głucho.- wyjaśniła krasnoludka i dodała.- Gulasz.
- Pachnie dobrze. Jak tam ci idzie? Przy twojej mamie nie chciałam wypytywać. - El przysiadła na krześle, obserwując krasnoludzicę.
- Dobrze… pomijając haftowanie i przyszywanie koronek. Igły i nici do nich używane są strasznie… malutkie.- odparła krasnoludzica skupiając się na przygotowywniu gulaszu i nie przypaleniu go.- A tobie? Mało mówisz o swojej pracy.
- Bo to nic ciekawego. Sprzątam. Dziś musiałam wyczyścić ściany z jakiegoś dziwnego śluzu. Ale nie licząc tego co jest brudem no to.. to nadal brud. - El wzruszyła ramionami. - Zostałam prywatną pokojówką to tyle się zmieniło. Płacą mi tyle samo, ale mam nieco więcej czasu.
- Nic ciekawego? Jakże to. Przecież tam pełno magów. Pewnikiem codziennie jakieś cuda wyczyniają magiczne.- zaśmiała się Fulla słysząc wypowiedź panny Morgan.
- U siebie w gabinetach lub na wykładach. - El zaśmiała się. - Służba nawet nie powinna mieć z tym kontaktu.
- A nie boisz się że cię tam obłapiać będą? Różne skandale się tam na uczelniach wydarzają. - odparła ściszonym głosem Fulla.
- Poradzę sobie jestem z Downtown, a to banda bogatych snobów. - Morgan uśmiechnęła się do krasnoludzicy.
- Ale czarujących snobów. Co się stanie jak oczarują cię do zrobienia czegoś… nieprzyzwoitego. - mruknęła cicho Fulla rumieniąc się lekko.
- Nie wolno im robić takich rzeczy wobec służby i pilnuje tego moja szefowa Pani Waynecroft. - Morgan oparła się o stół obserwując z zaciekawieniem swoją rozmówczynię. - A ty jak tam, wybierasz się na święto, szukać narzeczonego?
- Co?! - niemal wrzasnęła Fulla czerwieniąc się jak burak i machając gwałtownie dłońmi.- Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł?! Nnie… nie będę się…. za nikim uganiać. Na święto pójdę pod opieką rodziców.
- Nie musisz się uganiać. - Elizabeth zaśmiała sie. -Toż wszyscy wiedzą, że to prezentacja panien na wydaniu.
- No i? Ty też pewnie będziesz. - odparła cicho Fulla.- Prawda? Masz już kogoś na oku?
- Nie… teraz nie w smak mi małżeństwo, więc spróbuję się wymigać. - Elizabeth westchnęła. - Tylko tego by brakowało, by moja mama wypatrzyłą okazje na moje zamążpójście. - Przy tych słowach niepewnie zerknęła na drzwi do kuchni.
Na szczęście nikt się w nich nie pojawił.
- No wiesz… teraz jesteś całkiem atrakcyjną partią.- mruknęła cicho Fulla zerkając na El. - Możesz wybrać sobie z lepszych, bogatszych kandydatów.
- A z kogo będę mogła wybrać, mając własny salon? - Morgan mrugnęła do krasnoludzicy. - Pracuje dopiero kilka tygodni… to jeszcze nie czas.
- Ambitne plany.- zaśmiała się Fulla kończąc gotowanie. - Z chęcią bym popracowała pod tobą. Masz już upatrzone miejsce na ten salon?
- Jeszcze nie… nadal nie mam pieniędzy nawet na to by kupić ruderę w porcie. Jak nieco odłożę zacznę się rozglądać. - Elizabeth westchnęła ciężko.
- Nie wiem czy port to akurat miejsce na figlarną bieliznę. Marynarze chyba takich nie noszą, prawda?- zachichotała krasnoludka.
- Tak.. marzy mi się jakiś lokal na Targowej… - Elizabeth rozmarzyła się wspominając jedna z głównych ulic handlowych Downtown. - Tam czasem nawet ludzie z Uptown wpadają...a oni mają forsę.
- Ale i lokale są tam najdroższe. - przyznała krasnoludka w zamyśleniu. - Choć pewnie nie tak drogie jak w Azjatown.
- Mam cel do którego warto dążyć. - El mrugnęła do Fulli.
- Mhmm.. to dobrze, ale mąż z majątkiem… może ci osiągnięcie takiego celu ułatwić.- odparła krasnoludka, a obie usłyszały kroki dwóch kobiet na schodach prowadzących na piętro.
- Mhm… - El zakończyła temat obserwując drzwi do kuchni.
Po schodach zeszła matka rozmawiając z nobliwą kobietą staromodnie się ubierającą. Takie lubowały się w gorsetach, choć… czy akurat dzieła matki nie były dla nich kontrowersyjne.
Kobieta pożegnała się z klientką uprzejmie cichym głosem, a następnie zwróciła do córki i uczennicy.
- O czym głośno szczebiotałyście?
- Tylko opowiadałyśmy sobie jak nam idzie. - Elizabeth wstała i uściskała matkę na powitanie. - Jak się czujesz?
- Dobrze…. bardzo dobrze… Interes kwitnie. Fulla sobie radzi. A ty?- zapytała ciepło Adelaide.
- Jak pisałam, zostałam prywatną pokojówką. Teraz mam nieco lżej. - Morgan uśmiechnęła się do matki.
- Powiedz więcej o tej nowej pracy. I o osobie która cię zatrudniła. Dochodzą do nas bardzo różne niepokojące plotki. - odparła Adelaide siadając, podczas gdy Fulla nabrała gulaszu na talerz i postawiła go przed czarodziejką.
- To czarodziejka, półelfka. Sympatyczna, niewiele ode mnie wymaga. Sporo czasu zajmuje jej uczelnia. - Morgan wzruszyła ramionami. - A jakie plotki?
- No… takie… które nie wypada powtarzać w obecności młodej damy.- Adelaide zerknęła na Fullę, która teraz nabierała dla niej gulaszu. - Nieprzyzwoite. O maga robiących z pokojów swoje… utrzymanki. No ale tobie to nie grozi. Skoro to niewiasta?
- Nie. Z resztą nie mam ambicji bycia utrzymanką. - El uśmiechnęła się.
- To dobrze.- odparła z ulgą Adelaide.- Najlepiej trzymać się z dala od magów i zbierać pieniądze. Magia nigdy niczego dobrego nie przyniosła tej rodzinie.
- Na razie przynosi pieniądze to chyba nie najgorzej. - El zaśmiała się ukrywając zmieszanie.
- Zamierzasz zostać na noc ? - zapytała Adelaide zmieniając temat, podczas gdy Fulla sobie nabrała gulaszu i zaczęła jeść.
- Nie… jutro powinnam być w pracy i lepiej jak wrócę wieczorem. - Elizabeth nałożyła sobie jedzenie. - Zmiany mnie nieco zaskoczyły.. za tydzień bym poprosiła o dłuższe wolne.
- Szkoda… tak rzadko ostatnio widujesz się z rodziną, a jeszcze święto się zbliża.- dodała półgębkiem matka biorąc się za jedzenie.
- Postaram się to nadrobić. - El uśmiechnęła się. - A jak zlecenie taty?
- Trochę go przerasta. Możliwe że zatrudni jakiegoś tymczasowego pomocnika… albo zacznie wciągać Edwina w rodzinny interes. Trochę za wcześnie na to, ale nie można zmarnować takiej okazji.- oceniła Adelaide.
- Prawda… nie potrzebujecie pomocy? Mogę założyć za pomocnika. Potem tata by oddał jak dostanie zapłatę. - El spojrzała na matkę niepewnie.
- Nie. Nie jest aż tak źle, byś musiała się kłopotać. Ojciec jakoś to sam rozwiąże. Poza tym ma dwóch synów. Niech się nauczą cenić ciężką pracę.- dodała żartobliwie na koniec Adelaide.
- Też prawda. - El uśmiechnęła się i wróciła do jedzenia.
- Jeśli pojawią się jakieś problemy, to nie będziemy ich przed tobą ukrywać. Co planujesz na popołudnie? Ojciec co prawda szybko nie wróci, ale twoi bracia powinni pojawić się wkrótce. Będę się musiała nimi zaopiekować, więc może pomożesz Fulli z poprawkami przy bieliźnie? A potem… jest taki miły sprzedawca pasmanterii u którego zamówiłam towary do odbioru.- zarządziła Adelaide.
- Wieczorem muszę jeszcze nabyć coś dla mojej czarodziejki, a do tamtego momentu mam czas. - El uśmiechnęła się. - Zjem i chętnie pomogę.
- Cieszy mnie to. - odparła z uśmiechem Adelaide, a Fulla rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Elizabeth.
- Nie próbujesz mnie wyswatać mamo? - El wstała od stołu zbierając brudne naczynia.
- Wyswatać? Nie sądzę. Winnaś jednak poznawać odpowiednich kandydatów. Zwłaszcza teraz, gdy masz pracę.- odparła z uśmiechem matka ni to zaprzeczając, ni to przyznając się do zarzucanego jej czynu.
- Jeszcze będzie na to czas. - Morgan podkręciła niedowierzają głową, biorąc się za zmywanie.
- Na swatanie może… niemniej na zapoznawanie się z lokalnymi przedsiębiorcami zawsze jest czas. Lepiej żeby ci taki zakręcił w głowie, niż niebieski ptak z Uptown.- Adelaide miała kiepskie zdanie na temat tej części miasta.
- Na razie nie poznałam tam nikogo kto… zawrócił by mi w głowie. - Morgan wytarła ręce o szmatkę i spojrzała na matkę. - To w czym pomóc?
- Nie poznasz, jeśli nie będziesz nie będziesz spotykała, prawda kochanie?- spytała retorycznie Adelaide, a Fulla westchnęła ciężko i współczująco.
- Prawda. Ale mogę zacząć za rok. - Elizabeth przyglądała się matce nieco niepewnie.
- Nikt ci się nie każe umawiać na randki, choć parę uśmiechów by nikomu nie zaszkodziło. Zawsze możnaby ugrać jakąś zniżkę.- zażartowała Adelaide, po czym dodała. - Po prostu pójdziesz i odbierzesz z Fullą zamówienie. A i przy okazji obejrzysz sobie inny “towar”. To całkiem zyskowny sklepik, a właściciel miły oku.
- Dobrze. Ale to jak już pomogę nieco z szyciem. - El zaśmiała się ciepło. Jej matka potrafiła być bardziej uparta niż ona.
- Dobrze kochanie.- odparła z uśmiechem Adelaide, a Fulla odstawiła już swój talerz. Bo skończyła się posilać. Za to bracia El wpadli do kuchni jak burza i od razu zaczęli wypytać o magiczne cuda Uniwersytetu i te wszystkie czary jakie musiała widzieć. Ku niezadowoleniu Adelaide.
El opowiedziała im podobne rzeczy co Fulli i matce jedynie napomykając o ukrytych za iluzjami pokojach.
- A potrafisz już czarować?- zapytał się młodszy, co wywołało fuknięcie Adelaide. - Franku Haroldzie, twoja siostra poszła tam do pracy, a nie po to by podglądać magów!
- Mi nawet nie wolno się tam uczyć. - El zaśmiała się. - Mamo pokaż w czym pomóc.
- Skończyłaś już jeść? To pomożesz Fulli, ona ci pokaże.- odparła z uśmiechem Adelaide.
- Dobrze. - Morgan skinęła na krasnoludzicę. - Chodźmy.

Fulla ruszyła na górę pospiesznie, podciągając spódnicę na pół łydki na schodkach. Podążała do pracowni matki, a gdy tam się znalazły.
- Moja jest taka sama. Węszy już za dobrą partią dla mnie.- stwierdziła cicho zamykając drzwi za El.
- Ale ty chyba nie szukasz nikogo sobie, prawda.? - Morgan podeszła do leżących na stole materiałów.
- Nie widzę powodu. Ostatecznie i tak wyjdę za tego, którego wybierze mi ojciec.- odparła krasnoludka podając El niedokończone pończochy, do których trzeba było doszyć leżące obok podwiązki. - Ale to mama wyszukuje pulę potencjalnych kandydatów.
- Widzisz… - El siadła do stołu i od razu zabrała się za delikatną robotę. - Ja chcę się usamodzielnić i sama sobie wybrać męża.
- Nie wiem czemu, ale masz szczęście... bo chyba cię nie zmuszą do ożenku.- przyznała ze śmiechem Fulla biorąc się za swoją robotę.
- Mogliby gdybym siedziała u nich na garnuszku i wiesz… była obciążeniem dla rodziny. - Wprawione palce Elizabeth ostrożnie przyszywały podwiązkę gdy w jej głowie kotłowało się myśl. Kto by ją teraz chciał? Nie była dziewicą, nawet nie chciała jej udawać.
- Ale nie jesteś. - stwierdziła cicho Fulla, której pulchne palce nie mogły pracować tak szybko ja u El. - Niemniej martwią się o twoją przyszłość. Bogaty mężczyzna z fachem w ręku i własnym interesem, to całkiem dobre zabezpieczenie jej.
- Myślisz, że bym się nadawała do takiego małżeństwa? - El zerknęła na krasnoludzicę i wróciła do przerwanej pracy.
- Nie wiem czemu byś miała nie nadawać. Jesteś pracowita.- oceniła Fulla odpowiadając podobnym zerknięciem na Elizabeth. - Choć może trochę za odważna.
El uśmiechnęła się do siebie skupiając się na pracy i zerkając na zegar. Musiała pilnować czasu. Miała dziś jeszcze randkę z Simonem.
- Nie widziałam jeszcze tego sklepikarza, ale myślę że twoja matka wybrała raczej przystojnego. - stwierdziła cicho Fulla.
- Zapewne. - El zaśmiała się. - Wie, że raczej na staruszka bym się nie zgodziła.
- Jeśli byłby dostojnej urody, to czemu nie?- oceniła Fulla w zamyśleniu.
- W sumie… - Morgan zetknęła z zaciekawieniem na krasnoludzicę nie przerywając wykonywanej pracy. - A ty co myślisz o takich starszych partiach?
- Nie przeszkadzają mi. Mają ładnie wypielęgnowane brody i są stateczni.- zadumała się Fulla na moment przerywając pracę. - Młody amant niekoniecznie musi być dobrą partią.
- Może… na razie żaden nie jest dla mnie dobrą partią. - Morgan zaśmiała się. - To po prostu… nie ten czas.
- A po czym poznajesz, że nie to nie ten czas? - zadumała się Fulla.
- Po tym, że mam inne plany. - El zerknęła na Fullę odkładając pierwszą pończochę i biorąc się za drugą.
- Acha… to trochę ci zazdroszczę.- stwierdziła po namyśle krasnoludka i zabrała się do pracy.
- A ty? Chciałabyś niebawem wyjść za mąż, czy wolałabyś robić coś innego? - Dłonie El powoli pracowały odzywając kolejną podwiązkę do delikatnego materiału.
- Ja…. wolałabym się nadal uczyć. Nie mam co prawda planów, ale… nie śpieszy mi się do małżeństwa.- rzekła po dłuższym namyśle krasnoludzica.
- To może napomknij o tym swojej mamie. Rok nas nie zbawi. - El mrugnęła do krasnoludzicę i ponownie skupiła się na szyciu.
- Na szczęście cały proces związany z zaręczynami zajmuje cały rok. I nie wymaga mojego uczestnictwa.- zaśmiała się cicho Fulla.
- Tobie to dobrze, u nas to uścisk dłoni, impreza, datek na świątynię i można dzieci robić. - Morgan zaśmiała się szczerze.
- Eeemmm…- odparła zawstydzona i dodała ze śmiechem.- Masz rację.
- Dobra kończmy to i obejrzymy sobie tego handlarza. - El pochyliła się nad stołem, by dobrze widzieć krawędź tkaniny.
- Mhmm…- mruknęła cicho krasnoludzica zerkając na czarodziejkę. - Ja już prawie zrobiłam co miałam zrobić. Możemy iść w każdej chwili.
El przytaknęła, skończyła swoje zadanie i mogły ruszać.
 
Aiko jest offline  
Stary 28-01-2021, 12:17   #70
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

To była nostalgiczna wędrówka znajomymi uliczkami. Tę część Downtown El znała jak własną bieliznę. Każdą uliczkę, każdy zaułek, każdy budynek… każdą dziurę w płocie i każdy skrót. Niemniej nie musiała przyznać, że miasto nie stało w miejscu i jej dzielnica również się zmieniała.
“Figlarna wstążeczka” była tego przykładem. Był to sklep pasmanteryjny, wyraźnie celujący w wyrafiną klientelę i bogato wyposażony. Trochę za dobry jak na tą okolicę, a może… i okolica się zmieniła? Właściciel zatrudniał dwie młode ekspedientki zajmujące się sprzedażą detaliczną, a sam zapewne nadzorował hurtowe zakupy. I był młody… szczupły i z cygarem w dłoni, którym się delektował obserwując podwładne podczas pracy.
- Witam przybyłam odebrać zamówienie dla Pani Morgan. - El uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Zamówienie pani Morgan? - mężczyzna zdziwił się na widok El, ale Fullę rozpoznał. I uśmiechnął się dodając. - Oczywiście. Już wszystko spakowane i gotowe do zabrania. Nadzorowałem pakowanie osobiście. Będziecie panie zadowolone z jakości towaru. Najlepsze hafty po tej stronie oceanu.
- Dziękuję. - El uśmiechnęła się. - A tak w ogóle. Tu Elizabeth Morgan… niedawno założył Pan to miejsce?
- Kilka tygodni temu. To miejsce ma potencjał.- odparł mężczyzna kłaniając się jej i zdejmując kapelusz dodał.- Rupert Wilkins do usług madame.
- Czy mogłabym zobaczyć twoje produkty? - El rozejrzała się po nowym miejscu z zainteresowaniem.
- Obawiam się że to niemożliwie, bo nic nie produkuję osobiście. Mam za to rozległe koneksje i sprowadzam towary od wielu podwykonawców. Niektórzy z nich to bardzo utalentowane osoby. - gestem wskazał El jedną z gablot i sam ruszył w tamtym kierunku.
- Z kim pan współpracuje? - El podeszła do wskazanej gabloty, gdzie znajdowały się kolorowe tasiemki wyszywane w różne wzory, niektóre barwne a niektóre monochromatyczne. Wszystkie wykonane z dużym naciskiem na detale.
- Tajemnica handlowa madame. Mogę tylko powiedzieć, że zlecam moje zamówienia przedstawicielom i przedstawicielkom różnych ras i kultur.- odparł mężczyzna żartobliwie przykładając palec do ust. - Z tego co wiem pani Morgan zajmuje się szyciem bielizny na zlecenie? Niewątpliwie tworzy małe arcydziełka, ma bowiem dobrą renomę w okolicy.
- Tak. Moja mama jest mistrzynią w tej dziedzinie. - El nachyliła się by przyjrzeć się wyrobom sprzedawanym przez Ruperta. Była ciekawa czy znajdzie tu coś dla siebie.
Dostrzegła żółty jedwab wyszywany w czerwone znaczki, przypominające jakieś dziwne krzaczki. Było to dziwne i bardzo egzotyczne. Wstążeczka była bardzo wąska, a sam wzór wykonany z pietyzmem.
- Czy mogłabym to obejrzeć? - Morgan wskazała na jedną ze wstążeczek. Nie była pewna czy by pasowała jej do jakiejś bielizny…. Choć jako zwieńczenie pończoch na pewno.
- Masz dobre oko, to szczególnie cenny nabytek. - odparł z uśmiechem mężczyzna otwierając gablotkę i podając El wstążkę.- Więęęc jesteś nową uczennicą pani Morgan?
Fulla zaś cichutko trzymała ich pakunek i zaciekawieniem oglądała rytuały godowe ludzi.
Będąc blisko niego czarodziejka czuła zaś zapach tytoniu zmieszany z innymi słodkawymi aromatami. Rupert nie palił byle czego.
- Jej córką, ale pracowałam długo u matki. - El przyjrzała się wstążce. Kusiło ją zakup. - Teraz pracuje jako pokojówka by odłożyć na swój warsztat.
- Taaak… słyszałem, że robi panna karierę w Uptown. Nie wiedziałem jednak jaką.- przyznał mężczyzna i uderzył się w czoło.- No tak… przedstawiłaś swoim nazwiskiem. Ale nie spodziewałem się córki… kuzynki może… ale nie bezpośredniego potomka. Głupiec ze mnie. - zaśmiał się na koniec.
Morgan uśmiechnęła się tylko i pokazała wstążkę.
- Ile za nią by Pan sobie życzył? I nie… nie jest Pan głupcem, rzadko bywam w tych stronach.
- Niech będzie… dwadzieścia dolarów trzydzieści centów, w ramach przeprosin.- zastanowił się Rupert przyglądając wstążce.
Morgan przyglądała się jej dłuższą chwilę. To było sporo pieniędzy. Jednak już wyobrażała ją sobie na swoim udzie. Tylko kto to doceni? Simon? Johnson?
- Niech będzie. - El wydobyła zwitek banknotów i odliczyła od niego kwotę podając ją mężczyźnie. - To naprawdę piękny wyrób aż kusi by wykończyć nim… - Zawahała się nie będąc pewną czy powinna mówić o takich rzeczach. W końcu uznała, że i tak mężczyzna wie co szyję jej matka. - Bieliznę.
- Z pewnością przyciągnie oko do ciała, które ozdobi.- odparł Rupert przesuwając spojrzeniem po Elizabeth. - I przyniesie szczęście, bogactwo i… miłość. Bo to mają dać zaklęcia na niej wyhaftowane.
- To bardzo dobre zaklęcia. - Morgan zaśmiała się. - Wobec tego na pewno zachowam ją dla siebie.
- Więc ozdobi prześlicznie ciało.- odparł z uśmiechem Rupert zaciągając się dymem z cygara.
Elizabeth schowała zapakowaną wstążkę do przypasanej sakwy.
- Z pewnością zapamiętam to miejsce. Mimo braku czasu lubię sama poszyć. - Obdarzyła mężczyznę szczerym uśmiechem. Był miły i to bardzo, jednak… nie czuła tego magnetyzmu co przy Simeonie. Co nieco ją zaniepokoiło.
- Zawsze będzie tu panna mile widziana. - odparł z uśmiechem Rupert.
Elizabeth pożegnała się z mężczyzną i ruszyła z Fullą w drogę powrotną. Krasnoludzica długo milczała, gdy tak szły nim się odezwała.
- Iiii… co? Twoja mama miała rację?-
- Przystojny… pali niezłe cygara… - El westchnęła - Nie w moim typie.
- Noooo… brodę ma mizerną.- przyznała Fulla i zaciekawiła się. - A jaki jest w twoim typie?
El zawahała się spoglądając na krasnoludzicę i przez chwilę szła w milczeniu.
- Chyba mam słabość to rozrabiaków. - Przyznała się w końcu. - To niestety nie są jednak dobre partie na męża.
- Zdecydowanie. - zgodziła się z nią Fulla, po czym spytała zaskoczona.- A gdzie ty znalazłaś rozrabiaków, by się o tym przekonać?
- Jak pracowałam dla dziewczyn z Pączka, a ich klienci czasem robią fuchy dla magów. - Skłamała nieco. - Wiesz.. charyzmatyczni, przystojni.. władający bronią itd. - El westchnęła ciężko.
- Pączek to przecież siedlisko rozpusty. Gdyby moja mama się dowiedziała, że tam byłam… albo co gorzej, ojciec. - pisnęła cicho Fulla, a jej oczy powiększyły się do wielkości spodków.
- Ekhym.. Fullo. Byłaś ze mną w Śrubce… i to miejsce… występów. W pączku jest restauracja i dom publiczny. - Morgan poklepała krasnoludzice po ramieniu. - Szyłam bieliznę dla pracujacych tam dziewczyn bo mama bywała dla nich za droga.
- No… byłam… i umarłabym gdyby się mama o tym dowiedziała, albo tata by mnie zabił gdyby poznał prawdę. Panna z dobrego krasnoludzkiego rodu nie chadza do takich miejsc i nie znajduje przyjemności w rozpuście. - rzekła Fulla na koniec cytując rodziców, których czyny przeczyły ich słowom. Mama Fulli jak najbardziej lubiła małżeńską rozpustę, głośno to wyrażając co drugą - trzecią noc. Potem krasnoludka spytała cicho. - Czy one… w tym Pączku, też się.. rozbierają jak ciocia?
- Tylko w pokojach jak klient zapłaci. - Morgan uśmiechnęła się do swojej sąsiadki. Darowała sobie komentarz odnośnie jej rodziców.
- Acha… to… ciekawe.- mruknęła enigmatycznie Fulla.
- Dziewczyny są bardzo miłe i chętnie służą poradą, więc to fajna znajomość. - El uśmiechnęła się prowadząc krasnoludzicę do domu. - No i praca dla nich to była coś dzięki czemu wiele się nauczyłam. Bo i mogłam naprawiać droższą bieliznę, prezenty od ich klientów i szyłam coś sama.
- Mhmm… ale to nie miejsce dla mnie. - przyznała Fulla.
- Wiesz… może nie powinnam, ale według mnie powinnaś kiedyś pogadać więcej o sprawach damsko-męskich ze swoją mamą. Mam wrażenie że bardziej jesteś nieśmiała niż tego nawet wymaga wasza tradycja. - El zerknęła nieco niepewnie na niższą kobietę.
- Takie rozmowy matka przeprowadza z córką tuż przed zawarciem przed nią małżeństwa. Wcześniej takie rozmowy są… niewłaściwe i niestosowne. - odparła Fulla.
- Cóż… nie wydaje mi się, ale ty znasz krasnoludy lepiej niż ja. - Morgan wzruszyła ramionami.
- Taka jest tradycja. - odparła Fulla. - A moja ro… mój ojciec i mama trzymają się tradycji. I rodzina ojca też.
- Cóż… nie wyglądają jakby nie czerpali przyjemności ze wspólnych chwil. - El nieco nie wytrzymała. Nie rozumiała absolutnie uporu krasnoludzicy. Było jej wszytsko jedno, ale po co okłamywała sama siebie.
Fulla zadumała się nad tymi słowami, chyba nie do końca je rozumiejąc. - Są bardzo zżytym małżeństwem.
- I też na takie zasługujesz. - El poddała się nie wiedziała jak ugryźć Fullę. Może gdyby ciocia z nią porozmawiała, ale jej sąsiadka sama siebie wpędziła w kozi róg.
- Liczę że rodzice znajdą mi odpowiedniego męża.- odparła z promiennym uśmiechem krasnoludzica. - I myślę, że twoi też… może znajdzie się jakiś łobuz wśród sprzedawców?
- Myślę, że ja sobie swojego znajdę sama. - El uśmiechnęła się do krasnoludzicy. - U nas nie ma tak wyśrubowanych tradycji.
- Zauważyłam. - przyznała Fulla, gdy już docierały do domu.
- Dobra zostawię to i będę lecieć dalej. - Morgan weszła do środka.
- Z powrotem do pracodawczyni?- dodała na koniec Fulla.
- Jeszcze po zakupy dla niej. - El rozejrzała się po domu szukając swojej rodzinki.
- Acha… to mogę pójść z tobą.- zaoferowała się Fulla, podczas gdy El słyszała głosy matki i braci dochodzące z piętra.
- To okolice Pączka, mogłabyś się niekomfortowo czuć. - Morgan podeszła do pokoju do którego dochodziły do niej odgłosy.
- Ale skoro tam nie wejdziemy…- dodała Fulla, gdy El słyszała jak matka odrabia z potomstwem zadanie domowe.
- Zajrzę do dziewczyn, zapytam co u nich. - Morgan uśmiechnęła się do krasnoludzicy i zwróciła do matki. - Mamo wróciłyśmy, a ja będę uciekać.
- Jaaa mogę poczekać na zewnątrz wtedy. - stwierdziła Fulla po zająknięciu się, a Adelaide rzekła rozczarowanym tonem głosu.- Tak szybko, myślałam że zostaniesz nieco dłużej.
- Wspominałam, że muszę jeszcze dziś załatwić kilka sprawunków. - El podeszła do młodszego z braci i potarmosiła jego włosy. - Napiszę jak dostanę wolne.
- Mimo to… szkoda.- odparła Adelaide z ciepłym uśmiechem.
- Następnym razem zostanę na noc. - Obiecała El i obejrzała się na krasnoludzicę. - Nie wiem ile mi się tam zejdzie, ale następnym razem możemy się przejść na wspólne zakupy, dobrze?
- Mhmm… no dobrze.- Fulla w końcu odpuściła.
- Nawet nie zauważycie jak ten czas leci. - EL uśmiechnęła się do obu kobiet. Zabrała pozostawiony wcześniej u matki koszyk na zakupy i ruszyła w kierunku Pączka.


Minęło sporo czasu odkąd ostatnio tu była. Ale nic się nie zmieniło, przynajmniej z zewnątrz. Morgan z zaciekawieniem zajrzała do środka i podeszła do baru szukając znajomych twarzy. Za barem stał Karl jak zwykle. Półork uśmiechnął się na widok czarodziejki i zaprosił ją gestem do siebie. Po lokalu w tej chwili kręciły się Melody i Króliczek kelnerując, było bowiem za wcześnie na nocne usługi. Było tu nieco gości już teraz. Była Penny Paxton rozmawiająca o czymś z Villimariusem. Był Lucius jedzący obiad w towarzystwie swoich “ochroniarzy”. I paru kupców których El znała z widzenia.
El podeszła do baru i uśmiechnęła się do Karla.
- Cześć! Dostanę piwo? - Spytała, machając dyskretnie do dziewczyn.
- Oczywiście… ze zniżką. Dawno cię tu nie było.- odparł z uśmiechem Karl nalewając kufel.
- Trochę się u mnie pozmieniało ostatnio. A tutaj działo się coś ciekawego? Jakieś nowe twarze? - Morgan ustawiła koszyk na kontuarze i oparła się o niego wygodnie.
- Jest nowa pracownica… jeśli cię to ciekawi. Dalia ją szkoli.- odparł z uśmiechem Karl i dodał rubasznie. - Jeśli chodzi o klientelę, to zawsze się trafi jakaś nowa twarz.
- Ooo.. ciekawa persona z tej nowej? - Morgan rozejrzała się ciekawa czy gdzieś ją dojrzy.
- Mhmm… ładniutka. I egzotyczna. - przyznał półork, ale nikt taki nie rzucał się w oczy na sali.
- Ciekawe czy będę miała okazję poznać. - El uśmiechnęła się i upiła piwa, obróciła się i pomachała do Mel, chcąc porozmawiać ze starą znajomą.
- Pewnie wkrótce. - odparł z uśmiechem Karl, a Mel odpowiedziała gestem dłoni, ale na razie nie miała czasu na rozmowę.
- Długo nie zostanę, mam jeszcze dziś kilka sprawunków. - Morgan upiła kolejny łyk. - Brakuje mi tego miejsca.
- Nam ciebie też brakuje. Byłaś jak różowa chmurka na niebie. Zawsze mile widziana.- odparł Karl przygotowując kolejki dla pozostałych klientów przy kontuarze.
- A teraz dużo ciemnych chmur? - Elizabeth odezwała się gdy półork znów znalazł się obok niej.
- Nieco. - przyznał Karl kiwając głową. - Ale to bardziej problemy okolicy, niż tego przybytku w szczególności.
Po czym uśmiechnął się bardziej odsłaniając kły. - I nie twoje to problemy więc kłopocz tym swojej ślicznej główki.
- Jeśli są to wasze problemy to i moje. - El pokręciła przecząco głową. - Jesteście mi jak druga rodzina.
- To nie są problemy tego przybytku. A raczej… ostatnio w okolicy pojawiły się… stwory atakujące ludzi w nocy. - wyjaśnił Karl.- To trochę płoszy klientów. Tym gotowych zapłacić więcej.
- Oj...to rzeczywiście kłopot. Co za stwory? - El spojrzała z zaciekawieniem na półorka.
- Szczerze powiedziawszy… nie wiem… - odparł Karl, a tymczasem po schodach z góry zaczęła schodzić Dalia, a tuż za nią nowa. Egzotyczna piękność, długonoga przy tym. I uzbrojona w cały zestaw ostrzy. Protegowana Dalii obserwowała bacznie otoczenie, zerkając na wszystkich z góry. Co było łatwe przy jej niemal dwóch metrach wzrostu.
- No… no… rzeczywiście egzotyka. - El przyjrzała się podopiecznej Dalii z uznaniem. Melisandrae dorobiła się piękności, która wyraźnie wypadała lepiej niż by El na jej miejscu.
- I ostra jak jej mieczyki.- zgodził się z nią Karl.
- Wypróbowałeś? - Morgan mrugnęła do barmana.
- Tylko w walce... jest lepsza.- przyznał Karl i wzruszył ramionami.- Nowa jest głównie dla dam. Dalia ją zwerbowała.
- Ooo… a to ciekawostka. - Morgan przyjrzała się nowej z uśmiechem i pomachała Dalii.
I Dalia ruszyła w jej kierunku z uśmiechem i kręcąc hipnotycznie biodrami.
- Dawno cię tu nie było kochanie. Czyżbyśmy cię znudziły, a może w Uptown znalazłaś ładniejsze od nas?- zapytała figlarnie przysiadając się, podczas gdy nowa stanęła w kącie karczmy obserwując okolicę.
- Praca mnie związała. - El zaśmiała się. - Karl mi właśnie opowiadał, że dorobiłaś się podopiecznej.
- Tak… zwerbowałam ją. Jest trochę świeża w zawodzie i wybredna, ale z czasem rozkwitnie. - odparła z uśmiechem Dalia przyglądając się czarodziejce. - A ty z jakiej okazji wpadłaś tutaj?
- Byłam w okolicy, u rodziców i byłam ciekawa co tam u was. - Morgan uśmiechnęła się do azjatki.
- Interes trochę cierpi na niekompetencji Luciusa.- przyznała Dalia, podczas gdy Karl postawił przed El i jej przyjaciółką po kuflu, a następnie oddalił się zająć swoimi sprawami.
- Pani Melisandrae nie zwróciła mu jeszcze na to uwagi? - Czarodziejka zetknęła z zaciekawieniem na otoczonego ochroną mężczyznę.
- Przypuszczam że to nie jest tak, że on nie chce rozwiązać problemu. Raczej… nie potrafi.- zachichotała Dalia popijając piwo.
- Naprawdę… co się tu wyrabia. - El westchnęła, szczerze martwiła się i o dziewczyny i o Pączka.
- Hoshiko zadba o nasze bezpieczeństwo, nie martw się. To nie tylko para zgrabnych nóżek i zwinny języczek.- Dalia wskazała kciukiem na swoją podopieczną. - Melisandrae zatrudniła ją głównie do naszej ochrony, choć… jeśli chcesz ją sprawdzić. Myślę że mogę dać ci zniżkę.
El zaśmiała się szczerze.
- Aż tak dobrze mi nie płacą, ale dziękuję. Cieszę się, że jesteście w dobrych rękach.
- Bardzo dużą zniżkę, a i zapłata w towarze jest opcją. - kusiła dalej Dalia żartobliwie.
- Mam upiec babeczki? - El mrugnęła do azjatki.
- Nie aż tak tanio… obawiam się.- mruknęła żartobliwie Dalia.- Ale za ładny komplet gorsetu i majteczek, zajęłbyśmy się tobą razem.
El westchnęła.
- Gdybym tylko miała kiedy szyć… nawet bym się nie wahała.
- Jeśli ten komplet który masz na sobie jest ładny, to jestem otwarta na negocjacje. Hoshiko potrzebuje okazji do ćwiczeń.- mruknęła zmysłowym tonem Dalia i zerknęła za siebie czując złowieszcze spojrzenie Melody. Ta już gnała do obu dziewczynom z morderczymi zamiarami ukrytymi za ciepłym uśmiechem.
- Byłam u siebie, więc nic szczególnego. - El mrugnęła do Dalii. - Ale zapamiętam tą ofertę. - dodała cicho nim zwróciła się do Mel. - Część kochana.
- Hej… cokolwiek ci wciska nie daj się oszukać. Planuje cię złapać w swoje pazurki już od dłuższego czasu. Lubi tak niewinnie wyglądające dziewczęta.- rzekła na wstępie Melody i spytała. - Na długo zostajesz? Bo jak widzisz nie mam teraz zbyt wiele czasu. Nie jestem tak uprzywilejowana jak Dalia.
- Wpadłam tylko napić się piwa i zobaczyć co u was. - Elizabeth uśmiechnęła się ciepło do Melody, pomijając temat Dalii.
- U nas nienajgorzej… rozwijamy się.- stwierdziła żartobliwie Melody wskazując kciukiem na stojącą w kącie nową. - A u ciebie? Jak twoja kariera? Spotkałaś kogoś ciekawego?
- To zależy o jakiej ciekawości mówimy. - El zaśmiała się. - Tak spotkałam kilka ciekawych osób.. i awansowałam. Jestem teraz osobistą pokojówką.
- Opowiedz więcej o tym awansie… najlepiej pikantne szczegóły. - wtrąciła Dalia, a Melody ( o dziwo) zgodziła się z nią, przytakując głową.
- Niezbyt były pikantne. Po prostu jedna z czarodziejek potrzebowała kogoś kto zająłby się rzeczami, które “nie wypadają” magom. Wiecie zakupy w Downtown. Ma też swoje eksperymenty magiczne, przy którym chciałaby by ktoś jej pomógł… i po nich posprzątał. I tak okazało się, że mam mniej pracy ale tyle samo pieniędzy. - Morgan upiła spory łyk piwa.
Obie kelnerki przyjęły te “rewelacje” z wyrazem rozczarowania.
- Tu byś miała więcej i ciekawszą pracę.- oceniła Dalia, a Mel dodała tylko cicho.- Nie słuchaj jej.
- Nie nadaję się do tego. - El zaśmiała się. - Same wiecie.. to co innego robić to z kimś kogo się lubi, a co innego tak zarabiać na życie.
- Można dob…- zaczęła Dalia, a Melody fuknęła.- Daj jej spokój wreszcie.
- Uważajcie na siebie… na serio niepokoi mnie, że coś się dzieje w tej okolicy. Tym bardziej że sama jeżdżę tędy do domu. - Morgan westchnęła ciężko.
- Poradzimy sobie. Karl nas obroni.- odparła ciepło Melody.
- Nie wątpię. - El uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Kiedy wybierzemy się na zakupy?
- A kiedy znajdziesz czas? Może jutro po południu?- zaproponowała Melody.
- Chętnie. Plany mam ewentualnie na wieczór. - Morgan ucieszyła się, kto wie, może znajdzie sobie coś ładnego.
- W razie czego wiesz gdzie mnie znaleźć.- odparła z uśmiechem Mel.
- Jasne… to zajdę jutro po ciebie. - El przytaknęła ruchem głowy.
- No to jesteśmy umów…- rzekła w odpowiedzi Melody, a Karl podsuwając jej tacę z kuflami dodał.- Nie możesz zwalać całej roboty na Króliczka, tylko dlatego że masz okazję na ploteczki.
- Dobra. Już się biorę do pracy.- pomarudziła Melody i wzięła tacę w dłonie.
- To do zobaczenia. - Elizabeth pomachała przyjaciółce przesuwając się na tyle by mogła zabrać tacę.
- Pa.- odparła króciutko Mel i pognała do swoich obowiązków, a Dalia spytała El z łobuzerskim uśmiechem.- Co planujecie… kupować?
- Ot chyba bardziej sobie pochodzić i pogadać. Może jakieś ciuchy. - Morgan uśmiechnęła się do Azjatki i upiła kolejny łyk piwa.
-Ach… no taak.- zamruczała sama zabierając się za swoje piwo. - Takiee sprawy.
- Czasem tak też trzeba. - El zaśmiała się, powoli szykując się do wyjścia. Była ciekawa czy Simeon czekać będzie na nią w okolicy. Było to bardziej niż pewne, bo nie wyglądał wszak na typka który lubi przesiadywać w barach, pić alkohol, czy plotkować… jakby się zastanowić był bardzo podobny do potworów które tropił.
Elizabeth pożegnała się ze wszystkimi i wyszła z lokalu, ruszając ulicą, na której się ostatnio spotkali z łowcą. Morgan bardzo chciałaby dowiedzieć się kim ten dokładnie jest. Wampirem? Tak jak jego ofiary. Niby był blady… jednak daleko mu było do stworzeń, które widziała.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172