Hüserbach, popołudnie 9 Erntezeitu 2512 KI
Na dachu jednej z chat przysiadł wędrowny sokół, wypełnił powietrze nad osadą melancholijnym kwileniem, po czym odleciał w stronę morza. Ośmielone jego zniknięciem, spłoszone obecnością drapieżnika mewy, powróciły na plaż€ przynosząc ze sobą z powrotem ptasi zgiełk i rwetes.
Ludzie zgromadzeni na placu Hüserbachu nie zwrócili na to najmniejszej uwagi wbijając nieme spojrzenia w postacie dwóch siedzących wciąż na wozie obcych.
Stark podczas swojej kariery wiele razy spotykał się z wrogim przyjęciem. Poborcy nie byli kochani przez poddanych cesarza, co może dziwić bo to przecież oni byli solą tej ziemi. To dzięki nim strumień pieniędzy płynął do cesarskiego skarbca, z którego wypłacany był żołd, najmowani byli strażnicy, budowane drogi, okręty. Bezpieczeństwo i wygoda dzięki ciężkiej i niewdzięcznej pracy takich ludzi jak Gustav Stark.
Ta wrogość pojawiała się jednak po okazaniu ryngrafu, listu uwierzytelniającego lub najpóźniej po samej czynności zainkasowania podatku.
Tutaj jednak wroga postawa pojawiła się nim mieszkańcy Hüserbachu zdążyli się przekonać z kim mają do czynienia. Nie była to też podejrzliwość jaka jest naturalną rzeczą w stosunku do nieznajomych. Oni po prostu z jakiś powodów nie lubili obcych.
Nie było jednak tak źle. Po pierwsze, jeszcze ich nie zabili. Po drugie jeszcze ich nie poszczuli psami i nie pogonili. A po trzecie "kim jesteście i czego tu chcecie" otwierało drzwi do negocjacji.
Schodząc z kozła Stary Wilk przypomniał cicho Erlingowi
- Zostań, obserwuj, nie prowokuj.
Stęknął zeskakując na ziemię. Wyprostował kręgosłup aż trzasnęło w starych kościach i podszedł powoli do grupy masując sobie pośladki. Stanął naprzeciw mówiącego, trzy kroki od niego.
- Dupa mi ścierpła - przyznał. - To znaczy, nie nazywają mnie Dupamiścierpła - zmitygował się szczerząc zęby. - Mateczka dała mi na imię Gustav a ojcu było Stark, tyle że jadąc od rana dupa-mi-ścierpła - objaśnił kładąc nacisk na ostatnie trzy słowa jakby tłumaczył dziecku. - A was jak zwą? - spytał dłubiąc małym palcem między zębami?
- Na pewno nie Gustavem - odpowiedział bezceremonialnie brodacz, który najwyraźniej grał w tej osadzie pierwsze skrzypce - Co was tu sprowadza? Zwykli wędrowcy tak daleko nie docierają. Szukacie czegoś?
Stark wydłubał w końcu coś, co uwierało go między zębami. Wytarł mokry palec o spodnie. Podparł się pod boki.
- Skoro masz pewność Niegustavie… - podkreślił nie-imię patrząc mu prosto w oczy. - Mam wiadomość dla kapłana morra, Dietera Faulknera, który tutaj ponoć zamieszkuje od jakiegoś czasu. Zaprowadzisz mnie do niego Niegustavie?
Od chwili przyjazdu obcych mieszkańcy Hüserbachu spoglądali na nich z mieszaniną wrogiej podejrzliwości i niechętnej ciekawości, lecz kiedy poborca wspomniał kapłana Morra, jego nawykłe do wyszukiwania drobnych szczegółów oczy natychmiast dostrzegły subtelną zmianę w mowie ciał rybaków.
Niektórzy wymienili pomiędzy sobą pośpieszne spojrzenia, inni ścisnęli mocniej broń, tu i ówdzie rozległ się szmer niezrozumiałych szeptów, które z miejsca ucichły.
- Wiadomość, powiadacie? - Brodacz zwęził oczy w szparki, skrzyżował ramiona na piersiach cofając dłoń od rękojeści wsadzonego za pas myśliwskiego topora - To zmienia postać rzeczy. Jestem Raumund, starszy Hüserbachu, tutejszy naczelnik. Wybaczcie szorstkie powitanie, wszelako nie wyglądaliście nic, a nic na cesarskich poczmistrzów, jeno okrężnych handlarzy. Świątobliwy ojciec Faulkner dawno już nie dostał żadnego listu, tedy pewnikiem niezmiernie go ucieszy ta wiadomość.
Brodacz pozwolił sobie na cień przyjaznego uśmiechu demonstrując oczom Starka podziwu godne pod względem kompletności uzębienie.
- Dajcie mi zatem tę wiadomość, która jak mniemam jest na piśmie, a ja zaniosę ją naszemu kapłanowi. Wy zaś udajcie się czym prędzej z powrotem za rzekę, bo w powietrzu wisi sztorm, lepiej niech was nie złapie w podróży.
- Okrężnych handlarzy? - Stark zaśmiał się głośno, podpierając boki. - No tak nas jeszcze nie obrażono.
Coś się widziało Staremu Wilkowi, po spojrzeń wymianie, szybkich szeptach, że nie zobaczą już Dietera Faulknera żywym. Dlatego lepiej by było rzeczywiście oddać pismo brodaczowi i dać tyły, jeśli chcieli wyjechać stąd w jednym kawałku. Ale po pierwsze, zaintrygowało go, co też takiego się stało w osadzie. Po drugie, bliżej było mu na tamten świat i wolał zginąć rozniesiony siekierami, niźli obesrany w konwulsjach za krzakiem. A po trzecie w końcu, odezwała się w nim nutka hazardzisty.
- Chętnie bym ci dał pismo, Raumundzie Niegustavie i odjechał z tego niegościnnego miejsca, ale widzisz - przysunął się dwa kroki bliżej do naczelnika, ziejąc mu teraz konspiracyjnym, przyciszonym głosem prosto w twarz - kazali dostarczyć do RĄK WŁASNYCH. A poza tym musieliśmy po drodze rozdzielić się z oddziałem sierżanta Ackermanna z cesarskiej służby konnej. - To wypowiedziął głośno, by każdy usłyszał. - Pognał za zielonoskórymi i mieliśmy na niego tutaj poczekać. Zrobiłby się bardzo podejrzliwy, gdyby nas tutaj nie zastał.
Poborcą pochwycił wzrokiem kolejne spojrzenia rybaków: nerwowe, spłoszone, gniewne bądź pełne złości. Doświadczenie podpowiedziało mu z miejsca, że ludzie ci przywykli do życia poza zasięgiem cesarskiej władzy, że nie lubili zwierzchnictwa obcych i że zapewne mieli coś na sumieniu. Z grubsza domyślał się zatem jak sroga przeprawa z nimi miała go czekać, kiedy już oficjalnie zażąda płacenia podatków, wpierw jednak chciał do końca wyjaśnić zagadkową sprawę kapłana.
- Świątobliwy Faulkner mocno słabuje na zdrowiu i nie lza mu przeszkadzać - warknął twardym głosem Raumund, a jego zniechęcające słowa tylko utrwaliły Gustava w przeświadczeniu, że kleryk Morra odszedł na łono Morra - Tedy uszanujcie ów stan rzeczy i pozwólcie, że oddam mu ten list do rąk własnych, gdy tylko poczuje się lepiej.
- Przemawiasz do urzędnika cesarza, kmiocie! - Elring zeskoczył z wozu na rozmiękłą od deszczu ziemię obryzgując błotem nogawice Gustava. - Jak czcigodny pan Stark rzekł, rozkaz mówił o doręczeniu do rąk własnych. Zajedno nam jak bardzo chory jest wasz kapłan, byleby tubę na listy ręką zmacał. To sprawę zamknie w majestacie prawa.
~ Doprawdy jak murwa cipę otwiera, tak młody gębę - zaklął w myślach Stark lecz nie dał nic po sobie poznać. Nie mieściło mu się w głowie czego Erling nie zrozumiał w “zostań, obserwuj, nie prowokuj”.
Na dźwięk słowa kmiot na obliczu brodacza wykwitł głęboki rumieniec wieszczący napływ złej krwi, ale starszy wioski okazał się dość rozsądnym, aby nie uczynić wobec cesarskiego urzędnika żadnego otwarcie wrogiego gestu.
Przynajmniej na razie.
- Dobrze zatem - powiedział po chwili złowróżbnego milczenia - Knut, Drumcajs, przyprowadźcie tutaj ojca Faulknera, jeno ostrożnie.
Dwaj wywołani z imienia rybacy - chłopy na schwał, a brodate i nieprzyjazne z gęby tak samo jak ich starszy mruknęli coś pod nosami z zamiarem opuszczenia zbiegowiska, lecz w miejscu usadził ich krzyk Starego.
- Gdzie leziecie kozie chwosty! - Teraz gdy młody przesunął granicę, poborca nie zamiarował się już miarkować. - Dobrym już był ale widzę, że łby macie sianem wypchane, więc trza z wami inaczej. Ojciec Faulkner mówicie słabuje? I z łożnicy go chcecie wywlekać, żeby łaskę pana szybciej ujrzał?! Sam do niego pójdę, jeno mnie zaprowadźcie. A ty Niegustav - dźgnął naczelnika palcem w pierś, - każ przygotować jakąś strawę, bo mnie z nerwów coś w brzuchu jeździć zaczęło.
Pośrodku Hüserbachu znowu zapadła ciężka, nieznośnie wręcz nienaturalna cisza. Przeszywany na wylot dziesiątkami oczu Gustav splunął demonstracyjnie na mokrą ziemię, podrapał się ostentacyjnie w kroczu, a potem zaczął zmagać się w myślach z pomysłem jeszcze bardziej prowokacyjnego pierdnięcia.
Brodaty naczelnik ponownie położył dłoń na rękojeści topora i widząc ten gest wszyscy rybacy stężeli w jednej chwili, jakby tylko czekali na jakiś znak starszego. Fristad niezawodnie dostrzegł to samo co Stark, bo pozornie niedbale odwrócił się bokiem do wieśniaków przyjmując pozycję, w której łatwiej było mu dobyć miecza nie hacząc przy tym ostrzem o poborcę.
- Wielce hardo sobie poczynacie w tej surowej krainie - oznajmił naczelnik. - Rzekłbym wręcz, że nieroztropnie. Kto inny na naszym miejscu mógłby pomyśleć, że drzecie ryja, boście szacunku wyzbyci dla prostego ludu. Myśmy jednak są ludzie wyrozumiali i pobłażliwi, nigdzie po wsi was wlec nie będziemy, cobyście przypadkiem w kozie gówno nie wdepli. Kapłan codziennie zażywa spaceru na świeżym powietrzu, a dziś jeszcze nie wychodził, tedy przyjdzie tutaj. Knut, ruszaj. A my w tym czasie gości strawą podejmiemy. Alisa, dawaj półmisek suszonego dorsza i wodę do popicia. Urzędnicy podróżą strudzeni, w koźle nogi wyprostują, na wozie odpoczną przed powrotną drogą.
Dwaj wywołani już wcześniej z imienia rybacy zerknęli na poborcę i jego towarzysza zaciętymi gniewnymi oczami, po czym zniknęli gdzieś w jednej chwili. Gustav odprowadził ich wzrokiem do narożnika najbliższej chaty, po czym przeniósł spojrzenie z powrotem na Raumunda.
I nie uszło jego uwadze, że niektórzy rybacy pozornie bez powodu zmienili w międzyczasie miejsca, w których wcześniej stali; że przesunęli się tu i ówdzie na boki tworząc zamiast stojącej na wprost wozu zbitej ciżby półpierścień biorący powoli i zaprzęg i stojących przy nim obcych w potrzask.
- Odpłacam pięknym za nadobne - warknął Stark. - Dobrym był na początku ale mój szacunek się skończył gdy zauważyłem jak traktuje się tutaj cesarskiego wysłannika. Myślicie, że ślepym? Że nie widzę co tutaj się dzieje?!
Kropelki śliny opryskały brodę Raumunda. Poczekał Stark aż ziarno niepewności zasieje się w głowach chamstwa.
- Broń trzymacie w pogotowiu jakbym jakim zbójcem był i na wasze dobro nastawał - perorował po niechwili Stary podniesionym tubalnym głosem. - Czy ja do was zbrojny przyszedłem? - Rozłożył puste ręce. - Chcecie mnie rżnąć po słabiźnie tym toporkiem? Dalejże! - Pchnął brodacza otwartą dłonią. - Skończ to! I przygotuj se jaką historyjkę dla Ackermanna, a powiem ci w sekrecie, że nie słabuje on na umyśle jak wy. Skończ to mówię! - złapał go za brodę i przycisnął kudłatą twarz do swojej, po czym wycedził cicho przez zaciśnięte z gniewu zęby, opluwając soczyście - albo odwołaj ludzi i zacznij mnie przekonywać, żebym odjechał po dobroci.