Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Warsztaty Pisarskie Last Inn
Zarejestruj się Użytkownicy

Warsztaty Pisarskie Last Inn Jeśli chcesz udoskonalić swój warsztat pisarski lub wiesz, że możesz pomóc w tym innym, zapraszamy do naszej forumowej szkoły pisania! Znajdziesz tu ćwiczenia, porady, dyskusje i wiele innych ciekawostek dotyczących języka polskiego.


Zamknięty Temat
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2009, 02:02   #1
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
[Otwarte Warsztaty Pisarskie] Temat 1

Witam wszystkich śmiałków, którzy chcą spróbować swoich sił w Otwartych Warsztatach Pisarskich!

Ogólne zasady OWP można znaleźć tutaj ([Otwarte Warsztaty Pisarskie] Pisać każdy może!), uprzejmie prosi się wszystkich o zapoznanie się z nimi

Dzisiejszy temat (miejmy nadzieję, że nie ostatni) brzmi:

"Balthim, stary krasnolud z Thuderbow, nie miał już sił. Minęły chyba dwa tygodnie odkąd z bratem wyruszyli do Jadeitowych Sztolni. Dwa tygodnie forsownego marszu przez górskie przełęcze i ostre niczym mithrilowa stal skały gołoborza, z czego ostatnie parę dni niemal cały czas w biegu. Stracił już rachubę czasu odkąd natknęli się na orkowych watażków, którzy zapuścili się na północne zbocza. A teraz doganiali ich. Przymknął oczy, by złapać nierówny i rzężący oddech, a następnie odwrócił się ku zbliżającym się wrogom. "Śmierć wam skurwysyny" mruknął pod nosem i chwycił swój wysłużony topór." - opisz śmierć krasnoluda.

Termin końcowy: 1.02.2009, ew. przedłużymy z powodu sesji na uczelniach/ferii zimowych.
Objętość: min. 1/2 strony A4 - max. 2 strony

Powodzenia!
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 24-01-2009 o 00:47. Powód: kilka błędów - gorączka robi swoje... a teraz doganiali go => a teraz doganiali ich
woltron jest offline  
Stary 24-01-2009, 14:37   #2
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Z powoli wzbierającym na sile i głośności pomrukiem na ustach, przygarbiony jarzmem kilkuset lat krasnolud złapał za wyślizganą rękojeść obusiecznego topora. Zagubiony promień światła zalśnił na ostrzu niosąc tak niezbędną mu teraz nadzieję. Czyżby ten słoneczny refleks był jedynym powodem, dla którego warto jeszcze walczyć, bronić się, zabijać wreszcie? To Balthima akurat niezbyt obchodziło. On, psia jucha, krasnoludem był! Piękna dla niego była tylko rozłupana okrutnie czaszka sikająca naokoło krwią, jedynym zaufanym przyjacielem zaś ta stalowa siekierka wywijająca właśnie w powietrzu szerokiego młyńca.
- No chodźcie skurwysyny! No już plugawe odmieńce! – zawył potępieńczo, mimowolnie chwiejąc się na nogach.
Jedyną odpowiedzią był odgłos dobywanego z pochwy miecza i syk przecinanego z impetem zastygłego w bezruchu, gorącego powietrza. Kilka sekund napięcia ciągnących się w nieskończoność i zza załomu skalnego rumowiska wybiegł...
- O psia jucha, o kurwa! Gatlthim uciekaj! – rzeżąc szaleńczo wrzeszczał krasnolud. - Kurwaaaaa!
Cisza. Nieznaczny, nierytmiczny krok, zamach. Ptaki, spłoszone nieludzkim rykiem miejscami przechodzącym w świdrujący wizg, trzepocząc skrzydłami wzbiły się do lotu. Zataczając koło nad wąskim wąwozem, bez jakiegokolwiek zainteresowania, z obojętnością wpatrywały się w walące się na ziemię tłuste cielsko. Swymi małymi, mglistymi oczkami spokojnie przypatrywały się rozchlapanym okrutnie tętnicom wypluwającym z siebie czerwone fontanny gęstej cieczy. Odlatując spojrzały na wycierającego brudną szmatą zbryzgane, długie, od wieków niewidziane w tych okolicach ostrze, pokryte dziwacznymi znaczkami. I nie zrobiły nic, zupełnie nic. W końcu podobne sytuacje widziały każdego niemal ranka.
 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 24-01-2009 o 23:32.
Sulfur jest offline  
Stary 24-01-2009, 15:43   #3
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Moja wersja :)

Choć kilkanaście przekrwionych par oczu wpatrywało się w krasnoluda z kpiną, on nie zawahał się ani na moment. Szarżował niczym rozjuszony byk, niczym cała kawaleria księcia pana!
Lecz nią nie był.

Gdy pierwsze uderzenie potężnej maczugi spoczęło na jego twardym, umięśnionym karku, przypomniały mu się słowa Leilli – czarodziejki, z którą kiedyś on, jego brat i paru innych chwatów rzuciło wyzwanie górskim trollom. Wtedy wygrali, wtedy unosili broń ku słońcu, a chwała odbijała się w ich ostrzach. W tamtych czasach nie było karczmy, gdzie jakiś bard-gołodupiec nie śpiewałby o nich pieśni...
Czasy jednak mają to do siebie, że przemijają.

„Spójrz na siebie Balthimie – mówiła mu Leilla, kiedy postanowił wyruszyć przez góry do Jadeitowych Sztolni – Spójrz na mnie, na moje srebrzyste pukle i pajęczynę zmarszczek na licu. Widzisz to, prawda? Więc zrozum. Jesteśmy już starzy. Nasz wiek przeminął Balthimie, bezpowrotnie i nastał nowy – wiek postępu. Tu już nie ma miejsca dla bohaterów...”

- NIEEEEE!!! – ryknął krasnolud z wściekłością zataczając toporem.

Jucha spływała mu już na oczy i nawet nie był w stanie stwierdzić czy należy do niego, czy do plugawych orków. Trup wokół kładł się gęsto, jednak przewaga liczebna wciąż była miażdżąca. Usłyszał przeraźliwy krzyk swego brata, lecz nie był w stanie ruszyć mu na ratunek. Chwila dekoncentracji kosztowała go zresztą kolejną ranę na ramieniu, zadaną krzywą szpadą orka. Cuchnący stwór rozszerzył swe owrzodzone usta w paskudnym uśmiechu, przejeżdżając przy tym językiem po wargach w tak obleśny sposób, że nawet seryjny gwałciciel by się zgorszył.

Nie bacząc jednak na rany, Bathim wziął potężny zamach i rozpłatał nie tylko mieczyk, ale i brzuch przeciwnika z taka siłą, że bebechy plugastwa chlapnęły wprost na krasnoluda.
Uśmiechnął się tylko na to pod zakrwawionym wąsem i znów zaczął wymachiwać swą wysłużoną bronią.

„Niech psie syny wiedzą, co to znaczy zadzierać z jednym z Thuderbowów!”

Wtem ciałem krasnoluda wstrząsnął dreszcz. Cały zesztywniał i nawet ukochany topór wypadł z jego dłoni.
Orki zarechotały radośnie na tę nagłą niemoc.

„Co się dzieje do kroćset?!”

Dopiero padając na ciepłego jeszcze trupa wroga, Balthim zrozumiał, że ktoś zaszedł go od tyłu i wbił podstępem wielgachne ostrze w jego plecy, aż przeszło na wylot niemalże.

W dawnych czasach nawet orki nie zachowałyby się tak parszywie, ale - jak ostrzegała go Leilla – te czasy minęły.

Tej nocy Balthim z rodu Thuderbow – pogromca trolli i smoków, poległ na górskim szlaku do Jadeitowych Sztolni, bo w nowym świecie nie było już dlań miejsca.
Nie było miejsca dla prawdziwych bohaterów.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-01-2009, 22:37   #4
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
To wszystko tak strasznie męczy. Krasnoludowi towarzyszyło poczucie przemożnego dyskomfortu. Było mu zimno, nie spał prawie wcale, rana na ramieniu pewnie znowu się otworzyła i nie mógł sobie nawet przypomnieć kiedy widział jakąś porządną strawę. Najgorsze chyba było jednak przeświadczenie, że kiedy dotrą do celu, do Jadeitowych Sztolni, nie czeka go nic innego tylko dalsza służba. On Balthim, doświadczony wojownik z klanu z Thuderbow musi sprzedawać swój topór. Powróciła złość, która dodawała mu sił przez ostatnie dni. Właśnie teraz, kiedy i ona miała się poddać zmęczeniu pojawiły się te ścierwa. Można było nienawidzić ich bez krępacji. Ze wszystkich sił. Krasnolud przestał odczuwać zmęczenie. Adrenalina zagłuszyła ból, a mięśnie mu stwardniały. Uniósł swój wysłużony topór i ruszył na nich.
-"Śmierć wam skurwysyny"

Rozległ się grzechot, coś upadło i przeturlało się. Komuś wyrwało się ciche jęknięcie.

-Ork otrzymał cios przez obojczyk i padł nieprzytomny. Wykrwawia się. Niestety broń utkwiła mu w ciele, a ty straciłeś na moment równowagę i sytuację wykorzystał drugi ork. Przebija cię krótkim mieczem. Cios krytyczny, jesteś silnym krasnoludem, ustałeś na nogach ale zginiesz.
-Kurwa... "Uciekaj!" - Krzyczę, czy tam charczę do Galthima i ostatkiem sił rzucam się w przepaść starając się zabrać ze sobą tylu orków ile tylko mi się uda.
-Spoko zaraz sprawdzimy, rzucaj dwa razy. No proszę do piekła udało ci się zabrać ze sobą dwóch. No i ten... może zakończymy na dzisiaj. Jarek zrób sobie nową kartę postaci na następną sesje, a reszta dawać karty do mnie dopiszę wam punkty doświadczenia.
- Heh Jaro ale się dzisiaj wczułeś.
- Ej, wypierdalaj.
- No serio mówię, a ty od razu widzisz najgorsze intencje.
- Właśnie, coś ty taki kurwa nie w sosie? Kiedy twoi starzy wracają?
- W przyszłym tygodniu.
- No to do tego czasu jeszcze bibkę zrobimy.
- Taa, chyba z moją babcią w roli DJ'a.
- He he, ty to ją pilnuj bo chyba na mnie leci.
- Chcesz do niej numer?

Szew na kurtce wyglądał tragicznie. Nic dziwnego Jarek musiał go wykonać własnoręcznie. Chociaż z drugiej strony nie wyglądał tak okropnie jeśliby nie podnosić wysoko ręki. Chłopak lubił tą kurtkę, kupił ją z własnych pieniędzy które zarobił w wakacje przy zbiorze porzeczek. Zawiesił ją na oparciu krzesła i wpatrzył się w pustą kartkę. "Napisać do niej?" Ręce mu się pociły. Wytarł je o spodnie. "Jeszcze przykrość jej zrobisz, daj sobie spokój." Jarek wstał, powoli zmierzając w kierunku drzwi. Jednak coś go jeszcze tknęło i podszedł do biblioteczki. Wyjął „Biesy” Dostojewskiego i położył na biurku. Zaraz uznał, że to jednak nie był dobry pomysł, ale nie ruszał już książki. Wcisnął tylko czapkę z daszkiem na głowę i wyszedł z mieszkania.

- O! Patrzcie, kto tak popierdala! To nasz lamusek. – Krótko ostrzyżony chłopak w luźnych spodniach zsunął chustkę z twarzy - Za dużo masz hajsu? Chodź no kurwa tutaj, albo my podejdziemy do Ciebie!
Jarek się nie odezwał. Ruszył przez ciemne blokowisko w stronę dwójki chłopaków. Zaczynało mrzeć.
- Ty, kurwa! Gangster, nie trzyma się rąk w kieszeniach. Masz kurwa wejściówkę na moje osiedle? Bo jak nie, to masz kurwa problem – odezwał się wyższy wytrzeszczając oczy.
"Jak ona mogła woleć takiego debila?"
- Śmierć wam skurwysyny. – Wymamrotał pod nosem i błyskawicznym ruchem wyjął nóż sprężynowy. Dźgnął dwa razy, w krtań i w pierś. Z gardła ofiary wydobyły się tylko groteskowe charkania i krew. Przewrócił się konwulsyjnie chwytając powietrze rękami. Chłopak z rozmachem kopnął go jeszcze w twarz. Dało się słyszeć chrobot łamanych kości. Drugiego dopadł pod klatką. Strasznie piszczał, próbował zasłaniać się rękami, ale Jarek wbijał w niego nóż wielokrotnie dopóki nie złamał ostrza. Po chwili stał nad dwoma zmasakrowanymi ciałami ciężko dysząc. Światło latarni odbijało się surrealistycznie w bordowych kałużach.

Rękawem kurtki chciał otrzeć krew z twarzy, lecz tylko ją rozmazał. Popatrzył na złamany nóż. Nie nada się już do niczego. Pojedyncze światła w oknach zapaliły się, ktoś nawet coś krzyknął, ale nikt jeszcze nie wyszedł. Było cicho. Jarek wszedł do windy i wybrał najwyższe piętro. Drzwi prowadzące na dach były zamknięte na kłódkę, ale po mocnym kopnięciu cały zamek się rozleciał. Chyba coś sobie zrobił w nogę. Na zewnątrz wiał coraz mocniejszy wiatr. Złość zaczęła ustępować zmęczeniu. Jarek zebrał w sobie siły. Wziął rozbieg i z okrzykiem na ustach skoczył w przepaść.
 
Angrod jest offline  
Stary 26-01-2009, 14:42   #5
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Dogonili ich. Ile to już czasu z bratem uciekali nie wiedział. Co za różnica?
-Nie pójdę już dalej. Od bitwy pod Kharen żyje na kredyt. Chcesz uciekać, idź. Ja ich zatrzymam.
Jego rodzony brat milczał. Zatrzymał się i dobył swej broni.
-Jesteśmy ostatni z rodu. Niech bestie po wsze czasy zapamiętają ostatnią bitwę Thuderborów!
Balthim uśmiechnął się, po wysłuchaniu brata. To będzie krwawy dzień. Z czcią dobył swej broni. Dwuręcznego topora, był pierworodnym synem więc dostał go od ojca. Dzierżył broń założyciela jego rodu. Ostrze którym jego przodek oczyścił ziemię wokół jego przyszłej twierdzy z różnego plugastwa. Broń niezliczoną ilość razy zabijała orków dziś miał być jej ostatni bój. Tak jak i rodu pierwszego właściciela broni.
Magowie potrafią dzięki swym dziwnym sztuczką tworzyć magiczną broń. Jednak każdy z tych co mieli zaszczyt walczyć tym toporem wiedzieli, że nie trzeba żałosnych sztuczek by nadać broni moc. Balthim, tak jak przed nim jego ojciec czuł moc jego przodków spoczywającą w broni, czy była to prawda czy nie od pokoleń ta broń dodawała pewności kolejnym wojownikom.
Wróg się zbliżał. Wymienił z bratem ostatnie w ich życiu spojrzenie. Na skraju słyszalności usłyszał odgłos pracy w kuźni. Aroganccy ludzie twierdzą, że każdy jest kowalem własnego losu. Może dla nich, nie dla krasnoludów. Ich los jest wykuwany przez jednego z bogów w jego boskiej kuźni. Teraz ostatni wojownik z rodu Thuderbow w ostatnich minutach życia słyszał jak bóg pracuje nad jego losem.
Nad głowę wzniósł swój oręż. Światło zamigotało na czarnym jak noc ostrzu. Wydając z gardła pełen rozpaczy i bólu okrzyk ruszył na wroga, z pamięcią wszystkich tych co polegli.
Raz kolejny młot uderzył.
Jego brat biegł kilka kroków od niego. Przed nimi falowała orkowa horda.
Uderzyły topory, na ziemię upadły martwe ciała, dwaj wojownicy wpadli między szeregi wroga, rozdzieleni przez dzicz. Dopiero śmierć miała ich połączyć.
Raz kolejny młot uderzył.
Balthim ciął wrogów, jak przez lata się nauczył. Był stary jednak ciągły wysiłek nie osłabił jego krzepy. Każdy kolejny cios oznaczał kolejnego trupa. Stwory były żałosnymi wrogami, ich broń pękała przy każdej próbie parowania. Jednak było ich wielu, zbyt wielu. Stary krasnolud męczył się, powoli lecz jednak otrzymywał kolejne rany, powierzchowne lecz jednak przyśpieszały koniec.
Raz kolejny młot uderzył.
Długo walczył, jednak krwi już mu zbrakło. Opadł na kolana oparł się na trzonku swej broni. Krew płynąca z licznych ran zabarwiła podłoże. Czuł, że umiera, umiera nim zdążył pomścić swego syna. Spojrzał ostatni raz przed siebie mętnym wzrokiem.
I widzi parszywą gębę, pysk szpetny. Ten sam co widział w bitwie pod Kharen. Gdy bitwa była już wygrana wróg uciekał, czujność opadła. Ta bestia co przed nim stoi jego jedynego syna zabiła, zabiła jego dumę i nadzieje oraz zabrała życie. Teraz stoi przed nim w zbroi i insygniach wodza, stoi i samą swą obecnością szydzi z niego.
Raz kolejny młot uderzył.
Wstał i wydał z siebie gniewny okrzyk na który złożyło się całe jego cierpienie jakiego doznał przez wszystkie lata od kiedy poległ jego syn. Choć przeczyło to rozsądkowi poderwał się na nogi. Broń mocno chwycił. Rozpędził się. Topór nad głowę uniósł i ciął z góry na dół w łeb szkaradny. Ostrze uderzyło w hełm i pękło. Z pod hełmu wodza popłynęła krew, a następnie osunął się na ziemię. Balthim patrzył ledwo stojąc na nogach i gdy wróg jego padł martwy sam upadł i wydał ostatnie tchnienie.
W boskiej kuźni młot uderzył raz ostatni.
Tak oto znginął ostatni z Thuderborów. A wraz z jego rodem odeszło jego ostrze.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 26-01-2009, 19:56   #6
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Pomruk nie wystarczył Balthimowi, wiec krasnolud wrzasnął sobie głośniej, napawając się niesamowita głębią tego naprędce wykoncypowanego zawołania bojowego.
Krzyk przez chwilę jeszcze odbijał się echem głoszącym wszem i wobec pochodzenie orczych maruderów i przyjazność interpersonalną ich matek. Reef z zaskoczeniem patrzył jak jeden z tych górskich gwałcicieli owiec ze wściekłością w oczach zawrócił wymachując swym toporem, przedłużeniem ego każdego khazada. Człowiek towarzyszący orkom nie przepadał za kurduplami z wielu względów, teraz zaś doszedł do tego kolejny ważny aspekt - zniweczenie świetnie dopracowanego planu jego mocodawców.
Reef, wiedział już gdzie jest błąd, po prostu najpierw należało krasnoludy nauczyć wysyłać ważne wieści za pomocą posłańców, którzy mają więcej rozumu i woli przetrwania niż samiec modliszki z zaciętością starający się o przetrwanie jego genów. Dawanie listów krasnoludowi który miał u pasa przerośnięty tasak, wcześniej czy później musiało się zakończyć awanturą i dostarczenie listów spadało do radosnego i chaotycznego poziomu 50%. "Doniesie" vs "Nie doniesie".
Nawet nie marzył, że konusy zaczną używać magicznej sieci do przesyłu wiadomości. W tych niedostępnych zadupiach położenie sieci soczewek byłoby tytaniczną pracą, a przecież żaden krasnolud nie będzie używał tego co wymyśliły elfy

Człowiek uniósł głowę ku niebu pytając 'za jakie grzechy', po czym spojrzał na suto opłaconego orczego watażkę do którego (jak i do jego boyz) dochodziło że coś nie idzie według planu. Nawet te nie skażone myślą zielone kreatury wyjęte rodem z rynsztoków życia, rozumiały że coś jest nie tak, w końcu "nie o to chodzi by złapać króliczka". Mieli dawać o sobie znać jak świerzb na tyłku, aby ten brodaty kretyn dostarczył listy do Jadeitowych Sztolni i własnym słowem poręczył że to prawda, iż orki zagrażają szlakom. Reef popatrzył bezsilnie na dowódce komanda nazywającego siebie "Posdrach gur", którego mina mogła znamionować dwie ewentualności: że zielony rozwiązuje wybitnie złożony problem natury egzystencjonalnej, lub tez postanowił na stojąco ulżyć sobie tu i teraz, na oczach wszystkich.
- Nu... on chcieć w ryj, ta? - rzekł po chwili wskazując biegnącego krasnoluda, niesamowity zmysł empatii orka poraził człowieka do końca. - to nie dobrze?
*Nie no k... świetnie* - przebiegło Reefowi przez myśl. Wiadomość nie zostanie dostarczona, milicja kurdupli nie wyjdzie ze sztolni, nie dadzą się wciągnąć w zasadzkę. Kompania handlowanie nie będzie mogła wyjść w roli rycerza na białym koniu w celu ochrony kopalni i renegocjowania traktatów handlowych. Idealnie.
Przez chwilę człowiek z nadzieja patrzył na drugiego, młodszego z krasnoludów, który najwidoczniej powstrzymać chciał towarzysza, przed przepiękna i idiotyczną samobójczą szarżą, która dałaby starszemu z konusów chwałę uznanie i przychylne spojrzenia krasnoludzkich dziewoi. Mimo iż khazadzi nazywani byli "starszą rasą" jeszcze nie wyewoluowało w nich poczucie iż te sprawy potrzebne są za życia. Ale czego tu wymagać, równie dobrze można by uczyć zaskrońce idei sztafety przez płotki.
Jeden z orków uniósł karabin snajperski i przygryzając peta wycelował. Jak można było przypuszczać lunetka ustawiona na daleki zasięg sprawiła więcej problemu orczemu komandosowi i zamiast szybkiego strzału zielony począł komicznie machać karabinem przylepionym do oka, starając się znaleźć w polu widzenia swoja ofiarę biegnącą kilkadziesiąt metrów przed nim. Nie było żadnej groźby postrzału, bo choć ten bystrzak jako jedyny z oddziału nauczył się co to znaczy precyzyjne urządzenie celownicze, prędzej wpadał w szał i rzucał karabin w cholerę, niż wzbił się na wyżyny swego kunsztu dostrajając lunetkę do odległości. Zanim jednak Reef zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległa się krótka seria z PM-a i młodszy kurdupel padł jak ścięty. Starszy wciąż wymachujący w biegu toporem (mimo Mountain Eagle .44 wiszącego mu u pasa i ze smutkiem pobrzękującego o manierkę z wątpliwej jakości bimbrem) wrzasnął jeszcze głośniej i zapienił się nie na żarty.
- Spieprzajcie, byle szybko! - Reef miał ochotę usiąść i zapłakać.
- My go zabić, on gupi być - odezwał się ork ciesząc się jak dziecko że udało mu się błysnąć swym niezmierzonym intelektem na tle pokurcza.
- TY MIEĆ GŁĘBOKO W ODBYT MÓJ BUT JAK STĄD NIE PÓJDZIECIE, TY SKOŃCZONY IMBECYLU - wrzasnął człowiek goniąc resztkami wytrzymałości psychicznej.
Ork najwidoczniej obraził się, ale posłusznie kazał jego boyz wycofać się tempem wprost proporcjonalnym do groźby przechwycenia jego oddziału przez szalonego kurdupla. W myślach zwoływał już naradę wojenna swoich chłopaków, w celu ustalenia co znaczy "imbecyl".

Balthim wciąż wyjąc jak potępieniec wypadł z kotliny wprost na Reefa, który właśnie podnosił się z kolan. Przekrwione ślepka patrzyły za uciekającymi orkami, a świszczący oddech mógłby konkurować z syrenami portowymi. Krasnoludy zaiste były mordercze na sprinterskich dystansach. Wyczyn szalonego biegu na sto metrów i wiążący się z tym współczynnik zasapania mógłby przyprawić o zawał każdego obserwatora tej meki.
- Dzięki Ci wybawco - słabo odezwał się Reef opierając się o ścianę. - Porwali mnie zeszłej nocy po rozbiciu mej karawany i gdyby nie pomoc tak dzielnego męża wieczorem skończyłbym nad ogniskiem. mogę wiedzieć komu zawdzięczam ratunek?
Krasnolud spojrzał na człowieka, piana jaka ubabrał sobie brodę rozkosznie akcentowała kilka nadpsutych zębów jakie wyszczerzył w dumnym uśmiechu.
- Balthim, syn Ragniego, syna Mordrada, syna Regnara, syna...
- Dziękuję ci - przerwał mu Reef czując że jak dowie się czyim wnukiem był Regnar spokojnie i bez żalu będzie mógł oddać się do czubków. Ten dzień był bardziej szalony niż emisja "Master Brothera", reality show puszczanego w największych miastach, w którym w jednym zamkniętym parku umieszczono piętnastu uzależnionych od magicznej sieci elfów, z tylko jednym terminalem druidycznym gwarantującym przesył danych z zewnątrz.
Nagle Reef zamarł i uważniej spojrzał na krasnoluda. Nie było tulei z listami.
Krasnolud podążył za wzrokiem oszołomionego człeka i wytężył mózgownice, jemu tez czegoś brakowało.
- O na ciężką cholerą... żem zgubił...
Nie dokończył. Przerwał mu szaleńczy chichot Reefa i dźwięk odbezpieczanej broni.
Kula wystrzelona z ciężkiego pistoletu człowieka roztrzaskała Balthimowi głowę jak dojrzały arbuz. Ciało runęło na ziemię. Broda rzecz jasna nie ucierpiała,duchy przodków ochroniły ten największy skarb każdego Khazada.
Reef chichocząc konfidencjonalnie do ściany skalnej przyłożył lufę do skroni i pociągnął za spust.

A orki na naradzie nie doszły do niczego, pobiły się i zjadły szefa. Prócz jego kości w popiołach pozostała niedoceniona lunetka od karabinu snajperskiego, orki lubią wszelkie "fhingi" od mocodawców, ale tym można sobie przecież najwyżej oko wydłubać.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 31-01-2009 o 18:10. Powód: literówki i inne "fhingi"
Leoncoeur jest offline  
Stary 27-01-2009, 19:22   #7
 
Prabar_Hellimin's Avatar
 
Reputacja: 1 Prabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znanyPrabar_Hellimin wkrótce będzie znany
Balthim wziął głęboki oddech, jakby to miał być ostatni haust wdychanego przezeń powietrza. Splunął na prawą dłoń i ścisnął drzewiec topora. Powolnym krokiem wyszedł orkom naprzeciw, a za nim szedł jego brat Khandar. Siódemka zielonoskórych drabów dzierżących w ręku berdysze ruszyła z ochotą na krasnoludzkich maruderów.

Jeden z orków wykonał obszerny zamach zza pleców na Balthima. Krasnolud nie tylko zdołał uniknąć cięcia, ale także zadał śmiertelny w skutku cios na potylicę przeciwnika. Ork bezwładnie upadł na ziemię.
-Pozdrów moją babcię, zgniła cholero! - krzyknął wściekle Balthim, po czym obrócił się, sparował cios drugiego orka i ciął go w kolano. Zielonoskóry upadł, wrzeszcząc z bólu. Krasnolud uciszył go ciosem w tors.

Również i Khandar nie próżnował. Jeden z napastników szybko poniósł śmierć po cięciu głęboko penetrującym jego czaszkę. Drugi ork, po nieco dłuższej szamotaninie, wylądował na ziemi z wnikliwą raną, ciągnącą się od jelit w górę, przez całą długość torsu.
-Przez żołądek do serca – skwitował krasnolud, wyciągając topór z ciała przeciwnika. Następnie Khandar wdał się w walkę z następną dwójką orków.

Tymczasem Balthim toczył zacięty pojedynek z chyba najbardziej postawnym z tej bandy. Zacięta wymiana ciosów skutkowała wieloma ranami poniesionymi przez obydwu walczących. W końcu krasnolud wbił topór głęboko w pierś przeciwnika.
-Posmakuj tego, łajzo!
Balthim złapał oddech, po czym pobiegł na pomoc bratu. Z ogromnym impetem uderzył jednego z orków w plecy. Ten zawył i osunął się na ziemię. Drugi z orków, szykujący się do zabicia leżącego Khandara, niespodziewanie został potraktowany metalowym okuciem balthimowego topora. Krasnolud wyprowadził cięcie, zablokowane niestety przez orka, a po nim drugie, trzecie i kolejne, sukcesywnie parowane przez wroga. Zdyszany Balthim wreszcie dosięgnął ostrzem przeciwnika. Ork, ze spływającą z rany w czole krwią, przewrócił się na ziemię.

Zmęczony Balthim czuł pulsujące tętno, słyszał swój świszczący oddech, odczuwał ogromny ból głowy, jakby miała zaraz pęknąć, a także przerażającą niemoc. Najmniejsze spięcie było ogromnym wysiłkiem dla jego mięśni, kolana uginały się pod nim, obolałe dłonie nie były w stanie utrzymać broni. Nagle coś go uderzyło w tył głowy. Ogłuszony upadł, obracając się odruchowo na plecy. Po chwili poczuł przeszywający ból od wpijającego się w jego brzuch ostrza.

Przez mgłę widział tylko upadającą, odrąbaną głowę orka, oraz klękającego przy nim brata.
-Balthimie! Do jasnej cholery, nie zostawiaj mnie, nie umieraj!
-Powiedz wszystkim z Thuderbow, że będę się za nimi wstawiał u bogów. - powiedział z ogromnym wysiłkiem Balthim
-Nie chrzań, wyjdziesz z tego, wrócimy do domu razem!
-Weź mój topór, bracie, mnie już on nie posłuży.
-Balthimie!

Wojownik wyzionął ducha. Khandar wykrzyczał szereg przekleństw i kopnął parę razy leżące truchła orków. Pochował należycie ciało brata, przykrywając grób kamieniami, po czym, przepełniony smutkiem, udał się w dalszą drogę
 
__________________
Zasadniczo chciałbym przeprosić za tę manierę, jeśli kogoś ona razi w oczy... ;P
Prabar_Hellimin jest offline  
Stary 29-01-2009, 10:55   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Balthim sapał jak stary, wysłużony kowalski miech. Płuca paliły żywym ogniem.

- Cholerny brak treningu - wydyszał w końcu, opierając się na wysłużonym toporze. - Jak ty to robisz...? - z wyrzutem spojrzał na brata.

Fakt, że Kagar był od niego trochę młodszy nie znaczyło, że miał wyglądać jakby dopiero co wyruszył w drogę.

Kagar odpowiedział spojrzeniem, w którym kryły się cztery słowa "Mniej piwa, więcej ruchu".

Piwo...
Balthim po raz kolejny przeklął chwilę, w której założył się z Fririmem. Chyba faktycznie nadużył wtedy złocistego trunku... Inaczej nigdy by nie powiedział, że pójdzie do Jadeitowych Sztolni...

Splunął na ziemię i z ciężkim westchnieniem uniósł topór.
W samą porę.
Zza załomu skalnego wynurzyła się szaroskóra, nieco przygarbiona postać trzymająca w dłoniach topór, wielkością niewiele ustępujący broni krasnoluda. Ork zatrzymał się gwałtownie, a w jego czerwonych oczkach pojawiło się zaskoczenie zmieszane z nienawiścią.

Za pierwszym orkiem pojawiły się kolejne. Dwa, co spowodowało, że krasnolud otworzył usta ze zdziwienia.

- Przecież było was więcej - powiedział z wyraźną pretensją w głosie. Nie mógł uwierzyć w to, że uciekali przez parę dni przed paroma orkami... Czyżby te łachudry sądziły, że w trójkę dadzą radę dwóm krasnoludom?

Nie zastanawiając się dłużej ruszył do ataku.

O pierwszym starciu żaden bard nie napisałby nawet jednej zwrotki pieśni czy wiersza. Ork padł z rozwaloną głową zanim zdążył zadać choćby jeden cios.
Drugi przeciwnik, dla odmiany uzbrojony w dwa topory, cofnął się o krok, widząc tak szybką śmierć swego kompana. Jednak nie zamierzał rezygnować z walki. Zaatakował, a gdy Balthim odbił pierwszy cios, ork uderzył drugim toporem.
Gwałtowny unik...
Przejmujący ból w krzyżu przeszył krasnoluda.

"Cholerny znachor" - pomyślał Balthim z trudem się prostując. - Zapewniał..."

Nie miał czasu dokończyć myśli usiłując mimo bólu pleców wykonać kolejny unik. Tym razem mniej udany. Broń orka zatrzymała się na hartowanych ogniwach krasnoludzkiej kolczugi.
Zmagając się z podwójnym bólem Balthim zadał cios od dołu. Ork wrzasnął zadziwiająco cienkim głosem.
Na ścieżce, ograniczonej z jednej strony niedostępnym zboczem, z drugiej - przepaścią, której dno tonęło w mroku, mogły się spotkać dwie osoby. Interwencja osoby trzeciej była prawie niemożliwa. Mimo tego czekający się za plecami Balhima Kagar zdołał wyprowadzić cios, który uciszył orka na wieki.

Ostatni przeciwnik nie wyglądał na zmartwionego losem swoich pobratymców. Na jego tępym obliczu nie malowało się żadne uczucie.
Machnął wielką maczugą godną trolla i Balhim poczuł, jak drętwieją mu ręce. O mało straciłby topór.

"Jeszcze parę takich ciosów..." - pomyślał z niechętnym uznaniem. - "Starzeję się..."

Cofnął się, by uniknąć kolejnego ciosu. A potem zaatakował. Topór ze świstem rozciął powietrze, zderzył się z maczugą... i poszybował w stronę przepaści. Błysnąwszy dwa razy w zabłąkanych promieniach słońca zniknął we mgle.

Patrząc na opadającą maczugę Balthim widział nadciągającą śmierć. W tej ostatniej chwili silne pchnięcie posłało go wprost pod nogi orka. Maczuga przeszyła powietrze, a jej właściciel zachwiał się nieco. To starczyło, by Kagar zadał mu cios, potem kolejny...
Ork padł na plecy, drgnął parę razy i znieruchomiał.

Balthim zerwał się na nogi ze zręcznością młodzika.

- Zwycięstwo! - zawył na całe gardło. - Hurra!!

- Uraaa... Raaaa... Aaaa... - odpowiedziały mu okoliczne szczyty.

Fale dźwiękowe zmierzyły się z siłą tarcia.
Stuknął jeden kamień, drugi... A potem nic już nie mogło powstrzymać przeznaczenia... Szara, nieubłagana fala ruszyła w dół.

- Aaaaa..... - pełen przerażenia wrzask Balthima brzmiał jeszcze przez chwilę w powietrzu. Echo okrzyku odbijane przez zbocza otaczających to miejsce gór trwało jeszcze chwilę, chociaż nad krasnoludem zamknął się już kamienny grobowiec.



Kagar stał na skraju przepaści. Poobijany, ranny, ale żywy. Samotna łza spłynęła po pokrytym szarym pyłem obliczu.

- Ty stary głupcze - powiedział. - Tyle razy ci powtarzałem, żebyś nie wydzierał się w górach... A ty, jak zwykle, nie raczyłeś słuchać...
 
Kerm jest offline  
Stary 29-01-2009, 13:55   #9
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Historia druga

Balthim zatrzymał się gwałtownie. Miał wszystkiego dość. Od paru dni nic, tylko biegli, a on nawet nie miał czasu się porządnie napić. O spaniu też nie było mowy.

Cholerne orki....

Ze trzy dość duże grupy urządziły sobie zabawę pod hasłem „Gonić krasnoluda”. Bez względu na chytre sztuczki, mylenie tropów, brodzenie w strumykach czy przemykanie się po gołych skałach szaroskóre stwory zawsze potrafiły trafić na ich ślad. Jakby bogowie wskazywali im kierunek.

- Śmierć wam, sukinsyny - wrzasnął, patrząc w stronę, skąd przed chwilą przyszli.

Nie doszły stamtąd żadne odgłosy. A to mogło znaczyć, że mają chwilę przerwy.
Odruchowo sięgnął do pasa. W tym samym momencie uświadomił sobie, że jego manierka z wyśmienitą krasnoludzką wódką jest pusta. Do Jadeitowych Szczytów, najbliższego miejsca, w którym mógłby się napić, pozostało jeszcze kilka dni drogi.

Spojrzał na brata.
Nigdy nie lubił tej ofermy..
I nie rozumiał, skąd wziął się taki w porządnym skądinąd rodu Thunderbow.
Kagar nie miał pojęcia ani o piciu, ani o bitce. Całymi dniami siedział w kuźni, albo marudził.
Wyrodek i tyle.

Ledwo ruszył, poczuł ból w lewej stopie.
But, który powinien wytrzymać jeszcze dobrą setkę mil kłapał oderwanym obcasem.

- Cholera jasna – zaklął. Mógłby się założyć, że rankiem but był w porządku.

Z ukosa spojrzał Kagara.
Ukochany braciszek najspokojniej szykował się do drogi, nie zwracając uwagi na to, że Balthim ma kłopoty... W dodatku miał manierkę. Z pewnością pełną. I nawet nie pomyślał, żeby się podzielić...
Krew zawrzała w Balthimie. Podkradł się do brata i płazem topora zadał cios... A potem ze spokojem ściągnął z leżącego buty.
Przymierzył... Tupnął dwa razy... Pasowały idealnie.

- Tobie będą niepotrzebne – zaśmiał się szyderczo.

Sięgnął po manierkę. Zabulgotała zachęcająco. Pociągnął solidny łyk.

- O kurwa! - wrzasnął, plując na wszystkie strony. - Woda. - Odrzucił manierkę.

Nagle usłyszał ciche kroki.
Obrócił się, by spojrzeć prosto w czerwone oczka, patrzące na niego z odległości niespełna metra. Z ledwością zdążył unieść topór...

Walka nie trwała długo.
Stary, zapijaczony krasnolud zdołał zaledwie trzy razy machnąć toporem. Potem był już tylko ból. I ciemność.


Kagar usiadł z trudem. Głowa pulsowała mu bólem, przed oczami wirowały kolorowe kręgi.
Wstał z trudem, podpierając się rękami.
Podszedł do Balthima. Obrócił go na plecy.
Spojrzały na niego niewidzące oczy.
Kagar splunął na siwą brodę leżącego.

- Ty sukinsynu – powiedział. – Wreszcie koniec... Teraz ja jestem głową rodu. Skończyły się twoje szaleństwa, pijaństwa, głupie zakłady, marnotrawienie dorobku pokoleń...

Nagle usłyszał ciche kroki.
Obrócił się, by spojrzeć prosto w czerwone oczka, patrzące na niego z odległości niespełna metra.

- Krasnolud zapłacić jeszcze trzy sztuki złota – usłyszał. – Mój brat być ranny.

Po ramieniu jednego z orków spływała krew.
Kagar bez słowa sięgnął do kieszeni. Trzy sztuki złota... Zapłaciłby nawet więcej.


Tupot stóp orków zginął w oddali.
Kagar po raz ostatni spojrzał na stos kamieni, pod którymi spoczywał jego, szczęśliwie już martwy, brat.

- Jak sądzisz, kretynie? Skąd się wzięli na naszym tropie? Jakim cudem stale nas odnajdywali? Jeszcze nie wiesz? To ja im zapłaciłem... Ja zostawiałem ślady, tak widoczne, że ślepy by trafił... Tylko ty byłeś taki głupi...

- Z radością zatańczyłbym na twoim grobie. – Spojrzał na nierówno ułożone kamienie. – Boję się tylko, że jeszcze bym sobie skręcił nogę...

Podniósł z ziemi topór brata. Zrobił parę kroków w stronę Jadeitowych Szczytów. Nagle zatrzymał się, obrócił i powiedział:

- Nie martw się. Opowiem wszystkim, jaką piękną walkę stoczyłeś. Twój topór zawiśnie na honorowym miejscu... Zyskasz sławę... Staniesz się natchnieniem... Wszak zawsze tego chciałeś...

Roześmiał się szyderczo.
Pstryknięciem w krawędź hełmu oddał równie szyderczy salut.
Potem obrócił się i ruszył w drogę. Czekało go kilka dni marszu, a trzeba było jak najszybciej zanieść wieści o tragedii, jaka spotkała ród Thunderbow.
I chwale, jaką okrył się Balthim...

-------------------------------------

Tytułem wyjaśnienia słów kilka.
Do opowieści pierwszej wymyśliłem zakończenie alternatywne.
Po skończonej walce Kagar spycha Balthima w przepaść.
Brat zabija brata dla takich czy innych korzyści. Zbrodnia, jakich w literaturze wiele.
Po krótkim namyśle doszedłem do wniosku, że inne zakończenie zasługuje na nieco inną opowieść...
A że wszystko się ciut poprzestawiało w trakcie pisania, to już wina muzy...

Mam też nadzieję, że (tym razem) Obsługa nie będzie narzekać na post pod postem...
 
Kerm jest offline  
Stary 30-01-2009, 21:15   #10
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Stary Balthim był już niezmiernie zmęczony życiem i… biegiem? Tak biegiem! O ile można było nazwać tak TO, co on z bratem wyczyniali „uciekając” przed starym orkiem – Bendelem i jego równie starą zgrają. Banda wiekowych zielonoskórych zaskoczyła ich na drodze do zakładu pogrzebowego w Jadeitowych Sztolniach. Tępo było oszałamiające… trzy mile przez ostatnie dwa tygodnie ucieczki! Bracia byli twardzi, Orkowie zaś nie ustępowali im kroku trzymając się równe dziesięć metrów za brodaczami. Obie grupy praktycznie nie zatrzymywały się w swej karkołomnej gonitwie forsując swoje drewniane podkute stalą od spodu laski. Krasnoludy starały się gubić tropy…, ale pomimo tego, że wrogowie mieli Jaskrę i Astygmatyzm ze względu na swoje lata, to nawet całkiem ślepy kozioł zwęszył by tych karłych wędrowców na metrów dwadzieścia - to też Orkowie trzymali się ich powiedzmy jak… łajno bawolego zadu? Było ciężko! Balthim nie czuł się dobrze… wypadająca, połamana od zgrzytania zębami szczęka raniła go boleśnie, oddech rzęził, a najgorszym było to, iż zapominał czasami, czemu w ogóle ucieka! Jednak z czasem przypominał sobie wszystko – od swoich dziewiętnastych urodzin po przez mały incydent z obrzezaniem trolla jak był już podrostkiem, a następnie ożenek ze swoją piękną, złotobrodą Egronom, wspominał swoje piękne czarnobrode dzieci, a także dalsze chwalebne życie, …, napaść na trakcie do Jadeitowych Sztolni, otartą stopę podczas ucieczki… błogi stan nie wiedzy i niepamięci, potem przypominanie sobie w podróży całego swojego życia…

- ekhhheeeem chyba się trochę zapętliłem - brodacz przystanął i zaczął dogłębnie analizować - czekaj, czekaj „napaść na trakcie…” hyyyymm – myślał tak z dobrą godzinę, a przeciwnicy widząc swoją szanse nabrali niebotycznego tępa… W końcu trafiło go to jak Grom z jasnego nieba (tak między nami bardzo powolny grom, a niebo musiało być strasznie daleko…)!
- Aha! "Śmierć wam skurwysyny" – Krasnolud, aż zapiał z radości na szykującą się bitkę. Chciał odejść w chwalę, w chwalę dorównującej dawnym swym czasom. Zakrzyknął tylko do swego starego brata: „nie zatrzymuj się, ja ich powstrzymam. Biegnij(!?) bracie i wspominaj mnie dobrze!”. Kagar ze łzami w oczach uczynił ostatnią wolę brata i pokuśtykał dalej ku zakładom pogrzebowym. Następnie Balthim odwrócił się do Orków, splunął na bok złamaną sztuczną szczęką i powtórzył do nich:
- Shmerhc wham shurwmysyhny! – a następnie odpasał swój skarb – rodzinny topór Thuderbow. Chciał nim wymierzyć na próbę, jednak siła już nie była ta, co kiedyś. Spróbował ponownie i ponownie - bezskutecznie, topór nie był łaskaw się oderwać od ziemi, a co już mówić o ataku? Krasnolud próbował tak długo, aż poczuł dziwny ból w mostku. Jednak nie tylko on miał takie problemy, jego wrogowie kuśtykali do niego ciągnąć swój oręż po ziemi. Krasnolud czekał niecierpliwie na moment zwarcia. Czekał i czekał, aż w końcu po dwóch godzinach nadszedł wyczekiwany moment. Bendel – szef szajki dotarł pierwszy i nie mogąc unieść oręża uniósł swoją masywną, zakończoną ostrymi pazurami łapę… krasnolud nie zdążył się uchylić… to był koniec…
- Berek! Cała reszta spiepszamy teraz oni gonią! – Zielonoskórzy zaczęli uciekać, nie zauważając, iż dla Balthim’a była to ostatnia zabawa w życiu… Krasnolud nie wyruszył za nimi… to był dla niego koniec. Trzymając się za serce osunął się powoli na ziemie... umarł.

Kiedyś, gdy szedłem tym traktem widziałem grób z napisem: „Tu leży Balthim, syn Bothilim’a, który był synem Betholim’a, a ten był synem…(i tek dalej do dziesiątego pokolenia wstecz), - zemrzył tu chroniąc swój honor”.



******************
Przepraszam dotkniętych przez moją twórczość... mam dziwne poczucie humoru Ewentualne opinie proszę wysyłać na PW.
 

Ostatnio edytowane przez Mono : 31-01-2009 o 16:20.
Mono jest offline  
Zamknięty Temat



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172