Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-02-2016, 22:00   #51
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Nie było dobrze. Mikołaj spojrzał na ciało Mounta. Był potwornie okaleczony i miał marne szanse, żeby z tego wyjść bez specjalistycznej pomocy medycznej. Młody polak skrzywił się wyraźnie na widok jatki jaką urządził... ten stwór, jednak radził sobie z tą sytuacją nad wyraz dobrze, choć wszystko miało swoje granice. Jego stalowe nerwy przechodziły tu prawdziwą próbę sił i jak na razie wychodziły z niej zwycięsko.

Mężczyzna pomógł przetransportować ich przewodnika w pobliże obozu po czym poszedł do swojego namiotu, gdzie korzystając z chwili przerwy, zebrał swoje rzeczy do plecaka oraz ubrał brakujące elementy odzienia. Wyciągnął również nóż, oryginalny nóż wojskowy Ka-Bar Fighting Utility Knife, używany przez jednostki GROMu. Na widok marnego ostrza zaśmiał się mimowolnie.

-I co ja z tym niby zrobię?- powiedział do siebie, mrucząc pod nosem. Mimo wszystko klinga połyskująca w blasku ogniska dodawała mu otuchy.

Las ucichł. Wszystko zamarło, oczekując w napięciu na rozwój sytuacji. Powietrze zdawało się również stać bez ruchu, jakby wiatr bał się zdradzić swoją obecność.
Las ucichł. Jednak nie na długo...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Wxu_WxO3suI[/MEDIA]

Powoli, niczym wynurzając się z głębin, zaczęły dochodzić Mikołaja dźwięki lasu. Początkowo były to naturalne odgłosy, świerszcze, wiatr, jednak wśród nich zaczynały się rodzić takie, których źródła nie dało się jednoznacznie zidentyfikować. Chłopak stał jak wryty, wpatrując się w ciemność, która zaraz za krańcem kręgu światło bijącego od ogniska zdawała się tworzyć gęstą, nieprzebytą zasłonę. Jego oczy zaczynały mu płatać figle... ale czy na pewno? Czy to co widział było tylko zwidami, ułudą? Zdawało mu się, że na granicy światła i mroku poruszają się jakieś postaci, wirują cienie.

Trzask.

Chłopak odwrócił się gwałtownie za siebie, w miejsce, z którego dobiegł go odgłos. Poczuł, jak jego serce przyspiesza, ręce zaczynają się trząść. Rozbiegane oczy śledziły okolicę, wypatrując najmniejszego ruchu. Powoli towarzysze wyprawy zaczynali znikać, zacierać się i blaknąć. Stał sam, dysząc ciężko.


Młody mężczyzna poczuł jak po skroni spływa mu ciężka kropla potu, potem następna i kolejna. Mikołaj stał jak wryty, a otaczające odgłosy zaczynały się zbliżać. Atmosfera gęstniała i jemu wszechobecny strach zaczął się udzielać. Strach i uczucie bezsilności, dokładnie to samo co w śnie. Stał, sparaliżowany, bez sił i woli do najmniejszego ruchu. Jedynie jego serce biło w piersi jak oszalałe, ostatni znak, że jeszcze żył.

Krzyk.

Ktoś krzyczał, gdzieś pośród mroków nocy. Po raz kolejny Mikołaj odwrócił się gwałtownie, ale tym razem wrócił do rzeczywistości. Stał na środku obozu, pozostali albo czuwali nad ogniem albo opiekowali się Mountem. Ktoś mówił coś do niego, ale chłopak nie zrozumiał. Dźwięki, które słyszał okazały się prawdziwe. Po chwili dotarło do niego, że ktoś prosił go aby pomógł zbierać drewno na opał, gdyż wystarczy im go jedynie na kilkanaście minut.

-Ja pierdole... co się dzieje?- powiedział do siebie. Potrząsnął głową, przecierając spoconą twarz dłonią.

- Dobra... - powiedział po angielsku - Dobra, pójdę... Ktoś... idzie ze mną? - głośno przełknął ślinę.

Jednak nie doczekał się odpowiedzi. A przynajmniej nie odpowiedział mu nikt z obecnych uczestników spływu. Za to odezwał się las, po raz kolejny zatrzeszczały drzewa, a kości w łapaczach snów stukały o siebie cicho.

Jego oczy po raz kolejny go zwodziły, znów zobaczył złowieszcze cienie tańczące wśród najbliższych drzew, ledwo oświetlonych przez łunę bijącą od ogniska. Jednak tym razem to nie była jego wyobraźnia, a przynajmniej nie tylko jego. Inni też to widzieli. Tego... potwora, który na ich oczach zmaterializował się z mroku.

-Co do chuja... - powiedział po polsku - Pierdolone "Z Archiwum X"...-

Gdy dotarło do niego, że ta rzecz pojawiła się tam ponownie i inni też ją widzą oraz, że to ona prawie zabiła Mounta otrzeźwiał. Obraz stał się wyraźny, a odgłosy wokół ucichły.

- Bear, dawaj! Strzelaj w skurwiela! Nie zbliżajcie się do niego! Weźcie pochodnie! - po czym sam ruszył w kierunku ogniska i wyciągnął płonącą żagiew, starając się trzymać na dystans, cały czas "celując" w potwora płonącym końcem.

Liczył, że Bear zareaguje jak poprzednio, wystrzeli racę rozświetlając mrok. Poprzednio pomogło to przegonić napastnika, więc miał nadzieję, że i tym razem podziała. Potem... potem... nie wiedział co potem... o ile będzie jakieś potem...
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)

Ostatnio edytowane przez Lomir : 07-02-2016 o 22:09.
Lomir jest offline  
Stary 08-02-2016, 10:34   #52
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
W końcu ruszyli po Wellexa większą ekipą. I dobrze. Connor wychodził z założenia, że trzeba podejmować działanie, bo wtedy kreujesz swoją rzeczywistość, a nie pozostajesz biernym na wydarzenia. Tego nauczył się między innymi w pracy - jeśli stajesz się bierny, zostajesz ofiarą. Nie szukali długo - Mount leżał w krzakach niedaleko namiotów i był w opłakanym stanie. Mayfield ocenił jego rany i zajął się ich opatrywaniem, choć doskonale wiedział, że John będzie potrzebował specjalistycznej opieki medycznej. Przenieśli go bliżej namiotów i źródła światła, a strażak miał pełne ręce roboty - od razu zajął się poharatanym kikutem, na który poszła opaska uciskowa, by zatamować krwawienie, a potem zabezpieczył odpowiednio ranę opatrunkiem. Jeszcze tego by brakowało, żeby do Mounta przyplątało się jakieś paskudztwo, a o zakażenie w takich warunkach było nietrudno.

Connor pracował nad ranami niemal automatycznie. Jeśli przez ileś lat pracy widujesz zwłoki w rożnym stanie i w końcu, gdzieś na twojej drodze pojawia się zmasakrowane ciało czterolatka, który zginął w wypadku przez nierozgarniętego ojca, bo ten przesadził z prędkością, to żaden inny widok pokiereszowanego ciała nie jest w stanie zrobić na tobie takiego wrażenia, jak urwana żuchwa ledwo wisząca na niewielkim skrawku skóry, czy wypływające jelita małego człowieka, który miał przed sobą całe życie. Tak było i tym razem - obrażenia Mounta były paskudne, ale nie takie rzeczy widywał Connor. Zdążył się uodpornić, przyzwyczaić. A przynajmniej tak mu się wydawało. Najgorzej było ze złamaniami prawej nogi, pod którą podłożył zwiniętą kurtkę, by odciążyć kończynę. W dwóch miejscach, gdzie kość przebiła się przez skórę i spodnie Wellexa mężczyzna oczyścił ranę, po czym nałożył jałowy opatrunek, zabezpieczając złamanie przed zakażeniem.

To była jedynie doraźna pomoc - Mount potrzebował lekarza i szpitala z prawdziwego zdarzenia. Pomimo opatrzenia ran, wciąż było wielce prawdopodobne, że ich przewodnik nie dożyje do momentu powrotu do cywilizacji. Nim jednak Connor zdążył powiadomić o tym pozostałych, na linii drzew coś zaczęło się formować. Najpierw powoli, by coraz szybciej nabierać kształtu i już po chwili dojrzeli, z kim mają do czynienia. Widok rogatej bestii, będącej jakimś wynaturzonym skrzyżowaniem jelenia z humanoidem sprawił, że przez plecy Mayfielda przebiegł lodowaty dreszcz. Nicholas już krzyczał do Beara, by ten zaatakował racą raz jeszcze, sam unosząc płonącą żagiew.
- Wygląda, jakby był stworzony z ciemności, więc może to jest trop! Brońcie się ogniem, to powinno go na chwilę zatrzymać! - Krzyknął do pozostałych, choć wiedział, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Sam również chwycił za pochodnię, jednak został przy rannym Wellexie. Nie było sensu pchać się na siłę pod zębiska i pazury tego stwora oraz przeszkadzać innym, gdyby zdecydowali się walczyć. Connor jednak obserwował sytuację i był gotów pomóc każdemu, kto tego potrzebował, oczywiście, jeśli była na to szansa. Bestia nie chciała odpuścić, a strażak miał nadzieję, że do wschodu słońca było bliżej, niż dalej. Oby do rana i oby bez większych strat, wtedy będą mogli się zastanowić, co dalej. Póki co trzeba było walczyć o przetrwanie…
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 08-02-2016, 19:38   #53
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Nadzieja... Nadzieją matką głupich. Na szczęście nadzieja tylko się tliła, a nie nadawała sensu całości. Stan Mounta potwierdził przebieg wydarzeń. Wystarczyło tylko spojrzeć na biedaka by nie mieć jakichkolwiek złudzeń. Trzy sekundy oględzin wystarczyły Arisie by ta zamknęła oczy i odwróciła wzrok. Przyciągnęła do siebie Bruca, oparła czoło o jego klatkę piersiową a dłońmi objęła jego szyję. W takiej pozycji zastygła na jakiś czas. Dziewczyna odcięła się od otoczenia ograniczając swój świat tylko do zasięgu swoich ramion. Chłonęła temperaturę i bliskość jego ciała. Jak nigdy nie odczuwała za tym tęsknoty, tak teraz chciała nadrobić to uczucie na lata wprzód.

To nie był niedźwiedź.
To nie był kawał.
To była rzeczywistość.

Scenariusz najbliższych wydarzeń nie był łatwy do zaakceptowania, jeśli w ogóle możliwy do zaakceptowania przez kogokolwiek. Znała go tylko ona, ale gdy nie potrafiła opisać tego, co widziały jej prawdziwe oczy, nie powinna być zaskoczona, że nie potrafiła wyrazić tego, co widziały jej oczy wyobraźni. Jedyne, co potrafiła, to opóźnić wszystkie wydarzenia poprzez rozciągnięcie tej chwili do nieskończoności.

W takiej pozycji była do czasu, gdy reszta nie zabrała się za przemieszczenia przewodnika. Obserwowała organizujących się ludzi. Ogólna ocena wskazywała, by i ona zaczęła wykonywać pewne czynności. Japonka przerwała chłopakowi to, co robił. Położyła mu dłonie na policzkach gładząc go palcami i przyjrzała się jego twarzy.
- Bruce. Zdarzy się sytuacja, w której nie będziesz miał innego wyjścia i będziesz musiał dokonać wyboru... Nie wahaj się. Wybierzesz dobrze. Wiem, że wybierzesz dobrze. Tylko nie możesz się zawahać... - podzieliła się chcąc przekazać surową informację, bez owijania w jakiekolwiek ozdobniki, czy zabawę w tryb przypuszczający. Jej mina była poważna jak nigdy a to, co mówiła było ważne jak nic innego.
Bruce w odpowiedzi spojrzał jej w głęboko w oczy.
- Nic ci się nie stanie. Trzymaj się blisko mnie, a wszystko będzie dobrze - mówił, jakby ignorując jej poprzednie słowa. - Wszystko będzie dobrze.
- Zbierz wszystkie swoje rzeczy do plecaka, ok? - odpowiedziała podobnym tonem.
- Eh… Dobra. Razem z Ange trzymajcie się Beara. Nasłuchuj i jakbyś zauważyła coś podejrzanego, to krzycz. Będę z powrotem za parę minut. Przyniosę też wasze rzeczy - odparł i z widoczną niechęcią zostawił ją przy ognisku z resztą członków pechowej wyprawy.
"Nic nie będzie dobrze..." - odpowiedziała mu w myślach patrząc na jego plecy.

Czy potrzebowała pocieszenia? Uspokojenia? Zapewnienia bezpieczeństwa? Jej scenariusz był daleki od każdego z tych terminów. Słowa "ku pokrzepieniu serc" nie były jej przydatne. Sprawa była zbyt poważna na oszukiwanie samego siebie. Chciała, by tym razem Bruce zrozumiał i wzniósł się poza horyzont swojego optymizmu.

Nie mogła stać w miejscu i czekać na cud. Raz, cuda nie istnieją, istnieje tylko minimalne prawdopodobieństwo, dwa, nic sensownego po nich nie zostanie. Ludzie organizowali się i starali sobie poradzić z obecnymi problemami. Ciężko było się przygotować na problemy, które się pojawią gdy wszystko tak na prawdę się zacznie. Natomiast można było się przygotować na problemy, które się pojawią, gdy będzie po wszystkim. Bart Calgary nie został odnaleziony, bo zniknął bez śladu... A oni...? Oni przynajmniej mogli je po sobie zostawić. Dlatego Arisa chwyciła za nożyk w karabińczyku i zaczęła ryć jego końcówką w czymkolwiek sporym mogącym zachować jakiś wzór. Leżący konar, głaz, obojętnie. Trzeba było pozostawić po sobie jakieś okruszki.


Niestety nawet to zostało przerwane przez nieniedźwiedzia. Ponownie zastygła jak po ucieczce z namiotów. Osowiała jeszcze bardziej, choć w większości z powodu realizującego się scenariusza. Krzyki poleceń nieco ją wyrwały z tego stanu. Jego czaszka... Była taka sama, jak największy z indiańskich amuletów. Łapacze snów zachowały się inaczej gdy się pojawił... Czyżby złe duchy próbowały zerwać je, by się ich pozbyć? Czy może dokładnie odwrotnie i to duchy, wiedząc o obecności zła, pobudzały je by ostrzec ludzi? Ta czaszka? Może odgrywała w nich ważną rolę? Tak jak trop dany watasze psów szukających? Czymkolwiek to nie było to Indianie wiedzieli, co się tu działo.

- Bear, nie trafisz z takiej odległości - zakomunikowała jąkale wystarczająco wyraźnie, by do niego dotarło. Bliskość ognia sprawiała wrażenie bezpieczeństwa. Przynajmniej do momentu, w którym nie okaże się jaką przeszkodą dla nieniedźwiedzia jest pierwszy twór ludzkości.
 
Proxy jest offline  
Stary 08-02-2016, 23:03   #54
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



~ Ja pierdolę ale syf... Do dupy z takim urlopem! ~ Frank nerwowym ruchem przetarł rękawem spocone czoło. Cały się właściwie spocił jak to momentami do niego w pełni docierało. Tym razem nie z wysiłku a ze strachu. Wcześniej wszystko działo się tak szybko, że nawet ten strach to raczej by pewnie mówiło się, że strach ale bardziej chyba zaskoczenie i niepewność. Gdy tak nie było wiadomo co i jak właściwie wyrwało człowieka ze snu a czasem z namiotu. Ale teraz gdy dojrzał w jakim stanie jest Mount a zwłaszcza to coś tam w lesie, w cale nie tak daleko... No w sumie nie wiedział jak to nazwać. Jakieś zwierzę chyba. Ale co? Jakie zwierzę tak wyglądało? No żadne. I te znikanie jak teleportacja z filmów. I formowanie się.. Z cienia? Bez sensu...

~ Może to jakiś mutas? Z teleportacją... Jakiś eksperyment wojskowy czy co... Zwiał im teraz szalał im po obozie i okolicach. ~ co prawda nie słyszał by jakas armia, nawet ich, miała tak wysoko rozwinięte technologie by tak działała jak widzieli. Ale kto wie co oni mają w tych tajnych labach prawda? Nie na darmo się w końcu nazywały tajne. Jak w tej Strefie 51. Nic tam nie ma, żadna tajemnica, zwykły poligon ale zastrzelą cię jak przekroczyć linię zakazanego obszaru. A w końcu całe mile były tam ogrodzone no to było co przekraczać. A teoretycznie fizyka obrazu mogła pozwalać na takie optyczne znikanie przynajmniej. Teorie już były tylko nie było maszyn by przyoblec to w ciało. Może właśnie komuś się udało? Tyle, że jak na filmach... Nie wszystko poszło widać zgodnie z planem...

---


- Hiuuh... Czasami żałuję, że nie palę... - powiedział na głos gdy już wrócili do ogniska. W jego świetle Mount wyglądał jeszcze bardziej makabrycznie. Kwalifikował się do natychmiastowej ewakuacji do szpitala i to pewnie śmigłowcem jak z tego odludzia i od razu na OIOM. Dobrze, że mieli Connora bo w sumie w pierwszej chwili jak zobaczył krwawy ochłap w jaki zmienił sie ich przewodnik to go zamurowało. Pozwolił się minąć Connor'owi i dość biernie obserwował jak ten przystępuje do pracy. Tak. Naprawdę dobrze, że go mieli. Frank aż bał się mysleć co by było gdyby na przykład padło na niego by próbować ratować kogoś w tak krytycznym stanie. Pewnie nie wiedziałby nawet od czego zacząć. Zresztą... Ta cała krew w świetle latarek, porwane ubranie i śpiwór, pokaleczone ciało, chrypiący oddech Mount'a tak bardzo odmienny od zwykłego, zdrowego nawet zmachanego po wysiłku oddechu. No i ta krew. Sciekająca z krzaków i gałęzi, z liści, zbierająca się przy leżącym przewdoniku na trawie a potem jeszcze na pracujących rękawiczkach Connora. Ocknął się dopiero gdy trzeba było zanieść Mount'a do obozowiska. Złapał swój kawałek do niesienia i pomógł go zanieść ciesząc się, że wreszcie stało się coś co przerwało ten krwawy stupor.


---



- Zwierzę... W sumie... Nie wiadomo co to jest... Zwierzę chyba nie podeszło by nawet do tlącego się ognia... - wskazał na obecnie rozpalone ponownie ognisko. Coś mu świtało, że zwierzaki mają na ogół lepszy węch od ludzi i odstrasza je nawet dym z ogniska póki jest świeże. Raczej mieli świeże ognisko w nocy, i pewnie zapach się unosił ale jakos nie odstraszyło to tego czegoś. Ale kto wie? Może żywego ognia się jednak obawiało to coś? Tylko czy to było zwierzę? Jak to jakis eksperymentalny mutasowy potwór to w sumie chuj wie... Ale co by szkodziło spróbować? Ogień dawał przynajmniej ludziom ciepło i światło. Potrząsnął w końcu głową. Trzeba było się wziąć w garść! Bo się zapowiadała długa noc. Albo bardzo krótka choć wówczas pewnie już im to nie będzie robić różnicy.

- Connor, ty lepiej zostań i trzymaj się blisko Mount'a. - poparł wniosek strażaka w tej materii. W końcu poradził sobie dotąd świetnie w tak kryzysowej sytuacji i na razie nie widział kto by mógł go zastąpić. Ale co mu szkodziło zapytać. - Ktoś jeszcze zna się na niesieniu pomocy? - rozejrzał się po jeszcze rozświetlanych światłem ogniska twarzach.

- Bear lubisz łowić ryby tak? Super. Znasz się na rozpalaniu ognisk? Słuchaj jak znasz jakieś sztuczki jak podtrzymać ten ogień to się chłopie nie krępuj. - wskazał na ognisko. Miał nadzieję, że jąkała zna jakiś trik poza standardową procedurą dorzucenia drewna do ognia. A z kupki co ją uzbierali wcześniej z John'em zostało już niewiele. Ale zbierali przecież na jeden wieczór do posiedzenia przy ogniu a nie na cała noc.

- Angie, robiłaś te kolację. Była super masz do tego rekę dziewczyno. Ale zostały ci może jakieś przyprawy? Zwłaszcza ostre. Pieprz, papryka, curry... Coś w ten deseń. Mozna by rozsiać wokół obozu. Może jesli nie osłabi naszego zapachu i tej całej krwi to choć odstraszy. Każda chwila jaką dzięki temu zyskamy czekając na świt jest cenna. - zaczał mówić do siostry Bruce'a ale potem powiódł spojrzeniem także po innych. Musieli zacząć cos działać a nie jak ta skośnooka laska Bruce'a. No panikowała pieknie. Nic tylko położyć się i pieknie umrzeć. Za kurwę nędze nie uśmiechał się taki scenariusz Jacksonowi.

- Słuchajcie ognisko zaraz zgasnie. Sami widzicie ile zostało drewna. Zgaduję, że wasze telefony i lapy też nie działają tak jak i mój. Mamy więc problem bo nikt nie wie co się tu stało. I nie będzie wiedział pewnie przez tydzień bo tyle miał trwać ten spław. Więc raczej nie zaczną nas szukać wcześniej niż za te 6 dni. Dlatego musimy nadać sygnał SOS. Gdziekolwiek. Jesli ktos ma jakąś opcję nadawania przez radio czy krótkofalówkę w telefonie albo czymś takim to jest świetna okazja by tym poszpanić. To mogłoby uratować nie tylko Mount'a. - przedstawił jak widzi sprawę. Bez sygnału na zewnątrz świata byli w tej dziczy zdani sami na siebie. I to nie tylko na tą noc ale i parę nastepnych dób. Chyba, że natrafią na jakichś ludzi co na szlaku turystycznym w końcu aż tak niemozliwe nie było. Można też było spróbować dojść do tych indiańskich rodzin o których wspominał Mount ale to pewnie z rana.

Powiedział swoje ale dumał co dalej. Ta rakieta z rakietnicy Bear'a była niezła. Przynajmniej z zaskoczenia. Nie było jednak wiadomo co ostatecznie odstraszyło stwora. Zaskoczenie, huk, swiatło czy ciepło. Miał nadzieję, że swiatło. Wówczas to co mówił Connor miało sens. Starczyłoby jakiekolwiek źródło światła jak na przykład lighstick czy latarka. Gorzej jesli chodziło o żar i ogień. Drewna już prawie nie było a do świtu jeszcze kawał czasu. Nie było mowy by starczyło. Widząc jak reszta ochoczo wyznaję wiarę w samozbierające się modele drewna nie zostawało zbyt wiele opcji. Potrzebowali czegokolwiek byle starczyło do rana. Ten Polak cos mówił o pójściu ale Fran nie był pewny czy po pojawieniu się stwora to oświadczenie nadal było aktualne. ~ No chuj... Samo się nie zrobi... ~ pomyslał smętnie. Pokręcił jeszcze raz głową, przetarł rekawem czoło i westchnął cicho.

- Idę po drewno. Wątpie czy bez ognia damy radę. Ale samemu ciężko mi będzie zbierać i filować na to chujostwo. - powiódł wzrokiem po wycieczkowiczach. Connor raczej odpadał ze względu na opiekę nad przewodnikiem. Na tą skośnooka widzac co odstawia nie liczył. Bear coś niechętny był opuszczania ogniska od początku nie Frank nie sądował by zmienił nagle zdanie. Ale może ten Nick chociaż jak mówił to się poczuje gdy zobaczy, że nie lazł by sam. A jak nie to trudno. Spróbował by sam.

Nie zamierzał jednak iść na pałę. Skończył spokojnie ubieranie się i wyjął resztę lighsticków. Po namysle wziął ze sobą trzy i jeden rzucony w stwora wcześniej co spadł między namiotami. Chemicze światło paliło się parę godzin i żażyło dalsze kilkanascie. Była realna szansa, że będzie się świecić do rana. Podumał jeszcze chwilę nad detalami planu. Postanowił użyć trzech w tym jednego już odpalonego wcześniej. Chciał je rzucić trochę od obowzowiska. Łaził tam przecież wieczorem z John'em to pamiętał gdzie leży coś do spalenia. Przecież wcześniej nie dali radę zwlec wszystkiego. Wokół takiej "kopalni drewna" zamierzał rzucić swoje lighsticki. Powinny dać okrek światła wokół co by lepiej widziec jesli coś by się próbowało przedostać do Frank'a. Sam mógł sobie przyswiecać latarką. - Hej Connor, pożyczysz czołówkę? Przydałaby mi się. - spytał strażaka. Bo ze stosem drewna czy ciągnąc czy mając na klacie to jego wetknięta w klatę "L-ka" mogła mieć ograniczone pole oświetlenia no a wolał mieć wolne dłonie.

Plan w sumie opierał na improwizowanym założeniu, że stwór ma obawy przed oświetlonymi obszarami. Lighstick'i dałyby jakis margines bezpieczeństwa no i trudniej byłoby stworowi przekraść się niezauważonym do Frank'a. Ten w razie czego miał jeszcze latarki, zwłaszcza jesli strażak pożyczyłby mu tą swoją. Jeśli zaś tylko ogień no to zostawało się modlić by ostrzeżony przez aurę chemicznego światła i miał nadzieję życzliwych i czujnych towarzyszy będzie miał szybszy sprint niż to coś. Ale we dwóch czy nawet rzech byłoby łatwiej. Wówczas przynajmniej jeden mógłby mieć baczenie z latarą na pogrążony w ciemnościach las kryjace się w jego mroku istoty.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-02-2016, 19:35   #55
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mimo wszystko Bobby nie życzył Mountowi źle. Choć ich przewodnik porzucił ich na pożarcie bestii i po prostu zdezerterował, to jednak “Bear” wcale nie chciał jego śmierci. Ale też wyznawał zasadę, że nie ma się co na ślepo pakować do jaskini niedźwiedzia. Nauka tego faktu kosztowała go bliznę na barku i ramieniu. A poza tym… Mount był martwy. Taka była smutna prawda.

Bobby więc się cieszył, że się pomylił. I że obyło się bez kolejnych ofiar. Czasami mylenie się nie jest złe.


Która się potwierdziła, gdy udało się go ściągnąć do obozowiska. Dużo krwi, paskudne rany… Facet z dala od cywilizacji z jej transfuzjami, środkami zakrzepowymi i innymi lekami miał małe szanse na przetrwanie. Tutaj wraz z grupką turystów bez mapy i znajomości okolicy… żadne. GPSy nie działały, komórki padły. Byli zdani na siebie, a Mount na nich. I miał przesrane na całej linii. Smutne, ale prawdziwe. Barker słabo się znał na medycynie. Owszem, przeszedł kiedyś tam kurs pierwszej pomocy dawno temu, ale żaden był z niego doktor z dziczy. Poza tym, na sytuację ich przewodnika żadne ziółka by nie pomogły.

Bobby skupił się na ogniu, na jego pilnowaniu i na szykowaniu pochodni. Tego potrzebowali. Jeśli potwór był tak stary jak ten las, to indiańce pewnie znali na niego sposób. I z pewnością nie potrzebowali jakiejś wyszukanej technologii do tego. Barker obecnie nie zaprzątał sobie głowy zgadując z czym mają do czynienia.
Bo gdyby zaczął to roztrząsać w łepetynie, ani chybi… zesrałby się w spodnie ze strachu.
To był po prostu drapieżnik dla niego. Tak należało to traktować. Drapieżnik nie lubiący światła i ognia.
Nic więcej.


- Bear, dawaj! Strzelaj w skurwiela! Nie zbliżajcie się do niego! Weźcie pochodnie! - Bear nie słuchał tych krzyków. Słowa przystojniaczka ubranego w modne ciuszki, słowa gładko ogolonego niedzielnego surwiwalowca nie robiły na Bobbym wrażenia. Bo on nie rozumiał lasu… nie rozumiał polowania… nie rozumiał dziczy. Wygłaszał albo głupoty albo oczywistości. Bobby ignorował więc przystojniaczka jak ignoruje się natrętną muchę, Bobby liczył… ile jeszcze zostało do świtu, ile miał amunicji?

Pochodnie… oczywiście że trzeba było trzymać zapalone. Zbliżać się do potwora nie było sensu. Strzelać… tym bardziej. Bobby miał dwie race i nie miał zamiaru się z nich wyprztykać bez powodu.
Przepłoszą teraz, przyjdzie później… Dopóki tam stał, dopóty tylko straszył.
Dopiero jak zaatakuje, dopiero jak naprawdę stanie się zagrożeniem.

- Bear, nie trafisz z takiej odległości.- usłyszał słowa Japonki. Skinął głową na potwierdzenie.
- Wwieemm.. nie zzamierzaaam… Strzszał ttto ooostatteczność. Bboo.. nie wieeem… czczy ffflara zdołaa tttooo zaabiić na ammen. Nnna rrrazieee mmamy paat… chyba.- wydukał lekko się uśmiechając jakby na pocieszenie dziewczyny.- Mmmussimy ddooo świiituu… skkoro nie lubbiii ogniiia i świiiaaatła… Tto słoońńcca chchyba tteż.

Kolejny członek ekipy miał do niego zapytanie. Młody, chudziutki i trochę bardziej rozgarnięty najwyraźniej.-Znasz się na rozpalaniu ognisk? Słuchaj jak znasz jakieś sztuczki jak podtrzymać ten ogień to się chłopie nie krępuj. -
- Mmój.. nammiot… spalić mmożemy jego szczcz… płótno.- zasugerował Bobby.- Tttoo ppomoże na jakiiiś czczas. Plaaastiiik ppali się ddość dłuugo.
I truje ludzi i środowisko, ale cholera… parę toksyn w płucach i zanieczyszczenie powietrza to był ich najmniejszy problem w tej chwili.
- Przeszszukajcie… nammiooot i rzeeczy Mounta, możże mmma cccoś… kkarabin, ddruuugą rakietnnicę… CB rrradioo… cokkolwiek użytecznego… Jaaa ggo…- wskazał rakietnicą na rogatego przeciwnika.- pppoppilnnuję, ttaak.
I rzeczywiście Bobby kucnął przyglądając się bestii i pilnując ją. Czekając na powód, by zużyć drugą rakietnicę i mając nadzieję, że się taki powód nie pojawi.
“-Twój ruch sukinsynie.”- pomyślał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-02-2016 o 12:09. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 10-02-2016, 14:33   #56
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Wszyscy za dużo gadali. Serio. No jak można tyle biadolić w takiej sytuacji? Tutaj trzeba szybko, zrobić coś, spierdalać... Cokolwiek.

Gdy grupa była już przy ognisku, Ange skorzystała z okazji i ubrała się do końca. Tej nocy na pewno już nie zaśnie, więc warto było mieć na sobie niezbędne cichy, a przy sobie plecak z rzeczami. Może i były tam głupie i mało przydatne graty, ale czasami z niczego można zrobić "coś".

Ogień został rozpalony, choć każdy z nich wiedział, że nie będzie palił się wystarczająco długo. Arisa, jak na osobę kierującą się logiką, była strasznym kłębkiem nerwów. Ange nie potrafiła tego zrozumieć, bo przecież nie chodziły tutaj żadne potwory, to nie gra na pleja, na litość boską! To życie!
- Arisa, ogarnij się - szturchnęła ją łokciem szepcąc, kiedy to jeszcze stali spokojnie w skupieniu. Po chwili Ange spojrzała z powrotem na Mounta, w tym świetle mogła lepiej się przyjrzeć, co i jak. Gdy zobaczyła liczne rany i niemal wyżarty tors, nabrała powietrza wypychając policzki i złapała się za głowę.
- Ja pierdolę, przecież on już jest trupem! - powiedziała bez ogródek, a jedna jej dłoń zsunęła się po twarzy, aż do ust, które to kobieta zasłoniła. Poruszała bezdźwięcznie ustami i poczęła ciężko oddychać. Zastanawiała się, a ucisk w klatce piersiowej, spowodowany zdenerwowaniem i bezradnością, zaczynał ją przytłaczać.
- Żeś kurwa... Co tutaj się dzieje... - przeklęła całkowicie załamana i opuściła ręce wzdłuż ciała. Początkowo była spokojna, ponieważ słowa Smitha wydały jej się naprawdę logiczne, ale teraz? Teraz to było dziwne. Czyżby grasował tutaj morderca? Ponieważ "żarty" wykonane przez inną grupę mogła już wykluczyć. Nikt w żartach nie rozszarpuje ciała do ran śmiertelnych. Nikt, prócz psychopatów.

Cisza, a w tej ciszy jedynie postukiwanie łapaczy snów nadawało otoczeniu większego niepokoju. Niektórzy rozmawiali, inni coś komentowali, a mimo to wokół było tak cicho. Jak przed burzą. Pomysł Beara ze spaleniem namiotu nie był głupi. Ange zaproponowała, że i jej płótno można spalić, albowiem i tak rozdarła go już z tyłu, więc nie był dobrym schronem. Kobieta stanęła tuż za Bobbym i Brucem, gdy w oddali coś, lub ktoś, zaczęło się wyłaniać. Wśród mroku, z cienia formułował się nienaturalny kształt, powstawał wraz z brakiem płynności, jakby klatka po klatce, a w wyobraźni dało się słyszeć gruchotanie ocierających się o siebie kości, które to układały się tworząc niespotykane dotąd zwierzę. Kiedy stwór zaczął powstawać na swe kończyny, kobieta zaświeciła mu latarką prosto w paszczę.
Dopiero teraz zrozumiała lęk Arisy, która ledwo wydusiła z siebie słowa skierowane do Bobby'ego
- Bear, nie trafisz z takiej odległości.- odezwała się Arisa.
- Wwieemm.. nie zzamierzaaam - odparł.

Ange dała krok w tył. Miała ochotę rzucić latarkę i spierdolić. Jedyne, co wiedziała, to to, że światło latarki zdradza pozycje jej posiadacza... Ale doskonale wiedziała również, że potrafi oślepić, dlatego póki przerażenie nie sięgnęło zenitu, a przed sobą miała dwóch mężczyzn, zdolnych do ochrony, trzymała się. Starała się oślepić mutanta, choć nie miała pewności, czy on w ogóle ma oczy. Wolną ręką chwyciła Arisę za dłoń. Ścisnęła ją mocno. Wsparcie i czucie, że ktoś jest blisko, było ważne... A w razie zagrożenia, zawsze mogły uciec razem. Lepiej tak, niż samemu błąkać się po lesie.

- Powinniśmy oddać mu Mounta. On i tak jest już trupem, a tylko ściąga na nas to zwierzę... Może jak go zeżre, to da nam spokój - mówiła całkiem poważnie. Oj tak, bardzo poważnie. Zerknęła na Connora, on również musiał to wiedzieć.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 10-02-2016 o 14:52.
Nami jest offline  
Stary 10-02-2016, 19:16   #57
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Wijące się słabo płomienie ogniska nie dodawały Bruce’owi otuchy, tak jak powinny. Cieniste szpony nocy otaczały ich wciąż wąskim łukiem, napawając chłopaka strachem. Jednak mimo iż bardzo chciał, nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości. Arisa nie była w najlepszym stanie. Niemalże przez cały czas trzymał ją blisko siebie, szepcząc dodające otuchy słowa. Ange trzymała się lepiej, ale może po prostu nie dostrzegała jeszcze pełni sytuacji?

- Trzymajcie się blisko mnie i Beara. Nie oddalajcie się. Wszystko będzie dobrze.

“Wszystko będzie dobrze”. Sam usilnie chciał w to uwierzyć, jednak zmasakrowane ciało Mounta, okrutnie dewastowało tą nadzieję. Bruce - choć nie miał zamiaru mówić tego głośno, ze względu na Arisę - był niemalże pewien, że przewodnik wkrótce umrze. Byli dwa dni drogi KAJAKIEM od najbliższego ośrodka cywilizacji, a zerowy zasięg nie dawał im nadziei na szybki ratunek. Paquet nabrał ochoty by ulżyć w cierpieniach tego biedaka, jednak za każdym razem kiedy spoglądał na nóż wbity obok niego w ziemię, nabierał do siebie odrazy. Nie mógłby się na to zdobyć, nawet w obliczu największej rozpaczy i tragedii.

Drewno było na wyczerpaniu. Wyrzuty sumienia z powodu tego nieszczęsnego kawału naszły go dopiero teraz. Zamiast żartów mógł zrobić wtedy coś pożytecznego. Teraz jednak zostali skazani na pastwę ciemności… i tą monstrualną kreaturę z niej zrodzoną.

Serce zastygło w nim. Spoglądał na bestię z trwogą i przerażeniem, jednocześnie przyciskając do siebie Arisę. Bał się. Cholernie się bał. Jednak strach nim nie zawładnął. Nie mógł do tego dopuścić.

- Trzymaj się blisko Beara. Zaraz wrócę - szepnął dziewczynie do ucha. Konieczność chwilowego pozostawienia dziewczyny sprawiała, że serce mu się zaciskało w piersi, jednak nie mógł siedzieć bezczynnie, gdy inni ryzykowali. Nim podniósł się z ziemi, spojrzał na Bobby’ego - Idę po nasz namiot. Bear… Nie pozwól by ta bestia się do nich zbliżyła. Rozumiesz?

Bruce zamierzał ostrożnie z nożem i latarką w ręku ruszyć i przytaskać ich namiot do ogniska. Nim jednak powstał, spojrzał na wielki talizman zrobiony z czaszki tej wielkiej bestii. Zadrżał na myśl, że kilka godzin wcześniej był to dla niego jedynie zwykły rekwizyt żartu.

Wziął go do ręki i wrzucił do ognia.
 
Hazard jest offline  
Stary 11-02-2016, 10:18   #58
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
Kiedy dotarli na miejsce życie przyniosło im dobrą i złą wiadomość. Dobra była taka, że Mount ciągle żył, zła natomiast była taka, że wyglądał jak gówno. Facet był w cięższym stanie niż ochroniarz początkowo zakładał i kiedy przenieśli go z powrotem do obozu Smith zaczął odnosić wrażenie, że sprawa zaczyna ich lekko przerastać. Mężczyzna nerwowo chodził po obozie i zastanawiał się nad dalszymi poczynaniami. W pewnym momencie przykucnął przy Connorze, który udzielał Mountowi pierwszej pomocy. Przysunął się i zaczął szeptać strażakowi na ucho, tak by przewodnik broń boże tego nie usłyszał, była przecież szansa, że zachowuje świadomość, tylko koordynacja oczu mu lekko szwankuje więc wgapiał się w jakiś losowy punkt.
- Connor, wydaje mi się, że on nie przeżyje do jutra... Jeśli będzie trzeba... To znaczy, jeśli zauważysz, że zaczyna cierpieć jeszcze mocniej niż teraz to powiedz, jak będzie trzeba to mu ulżę ok? -
Smithowi jakoś wcale się to nie uśmiechało. Ale nie widział dziewczyn, reszty panów, ani tym bardziej strażaka, który ślubował ratować życie, którzy dobijają Mounta rozłupując mu łeb, albo podrzynając gardło. Czuł pod skórą, że ten obowiązek spadnie na niego, albo na Bear'a, ale chłopak i bez takich przeżyć się jąkać, Smith chciał mu tego oszczędzić.

Z planów nic jednak nie wyszło, ponieważ chwilę później powrócił ich prześladowca. Na jego widok Smith znów pobladł na twarzy. Powoli podniósł się z pozycji siedzącej. Biorąc do ręki upodobany sobie wcześniej kamulec, a w drugiej unosząc prowizoryczną pochodnie.
- Cofam to co wcześniej mówiłem o człowieku w masce... -
Odpowiedział w ciężkim szoku przyglądając się istocie. Z czym mogli mieć do czynienia? Zwierzę, czy też stwór ni cholery nie przypominał sasquatcha, który był najpopularniejszym leśnym cryptozoologicznym przypadkiem na ziemi. Z rozmyślań wyrwała go zaskakująca propozycja panny Paquet. Smith zareagował wzburzony.
- A może przyciąga go tu zapach twojej mokrej cipy i oddamy mu ciebie?! Nie damy nikogo zeżreć żywcem! Chyba, że.... -
Smith przeniósł wzrok na kęczącego przy Wellexie strażaka i powoli zbliżył się do niego o dwa kroki, nie zbliżając bestii z oczu.
- Connor... I tak dobrze wiesz, że musimy go niedługo dobić, a zwłoki nam zbędne. -
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-02-2016 o 12:15.
Komiko jest offline  
Stary 11-02-2016, 10:42   #59
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Connor pożyczył Frankowi czołówkę i w wolnej chwili wyciągnął z plecaka zwykłą latarkę. Późniejsze słowa towarzyszy sprawiły, że aż uniósł wysoko brwi. Nie wierzył, po prostu nie wierzył.
- Jakbyś nie zauważyła, to Mount wciąż żyje. Ledwo, ale żyje. A cuda się już zdarzały na tym świecie - rzucił szorstko do Angelique. - Poza tym nikt nie może być pewny tego, że jak to coś dostanie Mounta, to resztę zostawi w spokoju! Póki jest choćby cień szansy, że John przeżyje, to trzeba walczyć o jego życie, a nie oddawać go temu stworowi w celu kupienia sobie spokoju. I to pewnie chwilowego. Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, do cholery, a nie barbarzyńcami!

Gdy pojawił się przy nim John i wyszeptał mu do ucha swoje zdanie na ten temat, Mayfield zmarszczył brwi i spojrzał ochroniarzowi prosto w oczy. Choć tamten był większy, to strażak nie wyglądał na takiego, co by się go bał.
- Jeżeli Wellex sam nie poprosi, żeby go dobić, to będziemy walczyć o jego życie - rzucił ściszonym głosem do Smitha. - Nie nam decydować, czy będzie żył, czy umrze. Nie jesteśmy Bogiem.
Był oburzony i zniesmaczony takim zachowaniem, ale to potwierdzało tylko starą tezę o tym, że w chwilach zagrożenia to z ludzi wychodziły najgorsze potwory. Ciekawe, czy oni chcieliby być na miejscu Mounta i być "złożeni w ofierze" i czy tak samo by się zapatrywali na wyższe dobro drużyny, godząc się na pożarcie żywcem.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 11-02-2016, 10:52   #60
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

- Nie ma żadnych szans na przeżycie, czy Ty w ogóle medycynę skończyłeś, czy tylko szkółkę niedzielną z pierwszej pomocy?! - uniosła się kobieta.
- Na litość boską, Connor! On już jest trupem, a chronienie trupa nie ma żadnego sensu! Jak ktoś z nas zdechnie to też będziesz zwłoki taszczył przez pół lasu i je chronił? - Ange zdenerwowała się i bynajmniej nie na same słowa mężczyzny, ale jego durne postępowanie. Zachowywał się jakby jakiś durny krawężnik mu wmówił, że póki ktoś oddycha to go ratować trzeba; gówno prawda! W takich warunkach, jak te i z takimi ranami, jak TE, nie było już czego, ani kogo ratować.
Następnie spojrzała gniewnie na Smitha, mrużąc oczy.
- Twój brak mózgu go przyciąga co najwyżej, Ty... Buraku! - fuknęła i odwróciła od nich wzrok. Nosz żeby się kłócić podczas gdy jakieś bydle z mroku powstaje, to już była komedia. Ange asekuracyjnie dała kilka kroków w tył. Nie stała na przodzie, o nie. I na całe szczęście, potrafiła szybko biegać.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172