Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2016, 17:37   #61
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Światła latarek przecinały mrok lasu. Prześlizgiwały się po pniach, po konarach, po krzakach. Ręce trzymające latarki drżały ze strachu. Nie dało się ukryć, że strach zaciskał szpony na grupce żadnych mocnych wrażeń uczestnikach spływu.

To co widzieli….

To co z mroku wycinały ich latarki….

To… nie miało prawa … nie miało prawa istnieć … Wszyscy to wiedzieli…
I tylko rogata, zrodzona z mroku istota najwyraźniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Stała spokojnie, przygarbiona, a kręgi światła zdawały się przenikać jej ciało, czy cokolwiek zamiast ciała ów stwór miał. Bestia nie atakowała. Nie uciekała. Nie ruszała się. Po prostu była…

Czuli na sobie jej wzrok. Czuli jej głód. Wyglądało jednak na to, że na razie nie zamierza atakować… Jakby na coś czekała.

Bruce pierwszy przerwał bezruch przy ognisku. Ruszył po namiot z zamiarem wrzucenia go do ogniska. Zyskania kilku, może kilkunastu minut ognia. Wcześniej jednak cisnął w płomienie dziwny łapacz snów.

Czaszka wrzucona do ognia nie chciała się palić. Leżała tam, pośród żaru i płomieni, chociaż ogień szybko strawił przyozdabiające ją pióra, rzemyki i inne rzeczy.

Frank okazał się najodważniejszy. Albo najgłupszy. Poszedł w las. Co prawda płytko zaledwie kilka kroków, w miejsce oświetlone zarówno przez złamaną pałeczkę świetlną jak i pożyczoną latarkę. Nikt nie zamierzał mu pomóc. Reszta wspierała go na ile potrafiła. Świecąc na las, pod nogi i – najważniejsze – na stwora. Na tą zrodzoną z piekielnych ciemności kreaturę. Skupieni na tym, by … właśnie... By co? Ostrzec Franka, gdyby coś poszło nie tak? Rzucić mu się na pomoc? Zwiać, tylko dokąd? Przed siebie? W las? A jeśli w mroku czaiło się więcej takich koszmarnych kreatur? Co wtedy?

Burce zajął się namiotem. Odczepienie go od podłoża szło mu, szczerze mówiąc, średnio, czego powodem były mocno drżące ręce i obawa, że za chwilę coś wyskoczy z ciemności nocy i zmieni go w siekańca, jak Mounta. Dlatego, kiedy otworzyły się bramy piekieł, Bruce był dopiero w połowie swojej „walki” z namiotem.

Skupieni na tym, co robi Frank nie zauważyli tego, co stało się tuż obok nich, a co było właśnie początkiem końca.

Mount… Mount przestał oddychać… Skonał cicho, bez jednego jęku…
Connor upewni się, sprawdził puls…

I wtedy Mount zaatakował. Jak zombie z filmów gore. Podrywając się do pozycji siedzącej, klapiąc zębami, wymachując dziko rękami, ze zwierzęcym wyciem … Tylko doświadczenie z pracy uratowało Connora. Wyrobiony refleks. Zdążył cofnąć się przed zębami, przed paznokciami rozdzierającymi powietrze. Mount jednak nie dawał za wygraną. Poderwał się na nogi – szybki, jak dzikie zwierzę i tak samo rozjuszony – i rzucił się w stronę ratownika z wyraźnym zamiarem zagryzienia go, rozerwania na strzępy, zatłuczenia. Widzieli, że nie odpuści! Nie zatrzyma się! Jak drapieżnik, którym faktycznie się stał. Ale widzieli też jego oczy. Szkliste, martwe, pozbawione jakichkolwiek emocji. Jakby ciało nieszczęsnego przewodnika stało się jedynie marionetką dla jakiejś nienazwanej, ukrytej, plugawej siły.

Przy ognisku wybuchło zamieszanie. Latarki straciły cel. Aron krzyknął. Angie mu zawtórowała. Czaszka w ognisku pękła z głośnym trzaskiem. Strzeliły iskry, a nad płomieniami uniósł się jakiś dziwny, efemeryczny kształt. Kłęby czarnego dymy, zwijającego się niczym wąż o zadziwiająco regularnych kształtach. Jakby coś wyszło z czaszki po jej zniszczeniu, niczym diabeł z pudełka.

Frank poczuł, jak tuż obok niego pojawia się jakiś cień. Poczuł, jak coś wyciąga po niego szpony. Uratowało go naręcze chrustu, które zdążył zebrać. Łapa, która wynurzyła się z ciemności, wyszarpnęła opał z rąk chłopaka. Frank widział bestię. Poznał ją po rogach! Po czesze. Rzucił się w tył, potknął, upadł obijając plecami o ziemię.

Bear widział, jak zrodzona z cienia bestii po prostu znikła, by w ułamek sekundy później pojawić się w lesie, tuż obok Franka. Wiedział już, że to nie światła bał się stwór. Raczej ognia lub naprawdę potężnego rozbłysku, jaki towarzyszył wystrzeleniu rakietnicy. Mógł zużyć drugi pocisk i zapewne uratować życie Frankowi, albo i nie? Chociaż z odległości, w jakiej się znajdował, nie ryzykował zbyt wiele – może co najwyżej lekkie poparzenie chłopaka, którego mógł ocalić.

Sytuacja nie wyglądała dobrze.

W lesie, za chwilę, rogaty demon szykował się, by rozedrzeć Franka na strzępy, jak wcześniej Mounta.
Przy ognisku Mount, którego uważali za śmiertelnie rannego, w dzikim szale rzucił się na najbliższą osobę.
A nad ogniskiem kłąb dymu wyraźnie nie „powiedział” jeszcze ostatniego słowa. Formując się w … kolejny, chociaż jeszcze bardzo niewyraźny kształt dobrze im znanej istoty z rogami.
 
Armiel jest offline  
Stary 11-02-2016, 19:50   #62
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Ledwo Mayfield sprawdził dwoma palcami puls poranionego przewodnika, czy raczej jego brak, a Mount zerwał się do pozycji siedzącej i zaatakował strażaka. Mężczyzna mógł być tylko sobie wdzięczny za to, że lubił biegać i mięśnie nóg odpowiednio zareagowały przy takim zaskoczeniu. Czworogłowe, choć paliły bólem, to pozwoliły utrzymać równowagę i wyprostować się, choć przez moment Connor miał wrażenie, że po prostu się wywali na plecy i to będzie koniec. Będąc już w pionie, odskakiwał i starał się odpierać ataki, jak tylko mógł, jednocześnie planując i szukając możliwości by obezwładnić, bądź unieszkodliwić Wellexa.

Szukał możliwości, by zdzielić Johna trzonkiem latarki w głowę. Jeśli Mount rzeczywiście był martwy, to nie miał przytomności, bądź świadomości, których mógłby go pozbawić takim ciosem. I jeśli faktycznie to by nic nie dało, to Connor planował wykorzystać słaby punkt przewodnika, czyli nogę, która miała otwarte złamanie. Jedno silne kopnięcie z ciężkiego buta powinno go poskładać. A przynajmniej przystopować i dać strażakowi czas na obmyślenie dalszych ruchów. Będąc martwym, Wellex nie odczuwał bólu, ale jeśli pozbawi go nogi, tamten straci równowagę i sprawi, że będzie stanowił mniejsze zagrożenie. A przynajmniej taki był plan i taką Connor miał nadzieję.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 12-02-2016, 11:56   #63
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ange z początku nie wiedziała gdzie wzrok podziać. Najpierw Rogacz się "teleportował", Mount powstał, niby z martwych, ale w sumie, to dalej był trupem. Kobieta miotała się wokół własnej osi, kiedy Frankowi wypadł z rąk chrust. Nie wiedziała już, czy stwór machnął łapskiem, chcąc tak naprawdę dorwać chłopaka, czy ten sam po prostu upuścił drewno, będąc zaskoczonym. Potem powstanie Wellexa, który w dzikim szale rzucił się na pomagającego mu wcześniej Connora. Ange była zmieszana, zdenerwowana, zdezorientowana! Krzyknęła przeraźliwie, starając się tymi krzykami zatrzymać gwałtowność akcji, jakie nagle ją otoczyły.
Pierwszą myślą było podpalenie Wellexa. Tak, był to chore, nienormalne, ale w ręku latarka, w drugiej pochodnia, co miała robic? Nie wiedziała.
Latarka wypadła jej z rąk, przyświetlając teraz Franka i rogatego stwora. Dziewczyna wzięła plecak i wyjęła z niego dezodorant, spojrzała na ognisko. Niepokojące kształty, które formowały się z pękniętej czaszki sprawiły, że odskoczyła na bok.
Nagle Connor kopnął Mounta w otwarte złamanie. Kobieta w dezorientacji i z instynktem, który nakazał jej bronić się w tej sytuacji, wyciągnęła rękę z pochodnią przed siebie i psiknęła na ogień, ustawiając cel na zombie.
- Connor odsuń się! - krzyknęła nim nacisnęła na przycisk dozownika. Żywa pochodnia w postaci palącego się, chodzącego człowieka, była niebezpieczna. Ale ona o tym nie myślała. Przyszło jej to do głowy, dopiero po fakcie. Uciekła w stronę Bruce'a.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 12-02-2016, 17:24   #64
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Aaaange... gdyby ten... skurrwiel.. chchciaaał go zaaabiić...- Bobby wskazał rakietnicą na czającą się bestię.- Tttto mmmiaaał wysstarczczająąco czczasuu i okkazji. Rzuccenie naa pożarcie nic nic... nnnnie da.
Odetchnął głęboko.- Jjjeemmu jjuużżż nie chodziii ooo Mounta. Sskkończył się niim bbaawić.
Jak syty kot z zagonioną w kąt myszą. Stracił zainteresowanie ich przewodnikiem, gdy jego jęki bólu go znudziły.
- Zaajrzyjcie... w kklammoty przewwwodniiika. Na pewwno jeest tam coś bbardziej użytecznegoo... Ange... zrobisz to?- dopytał cicho Bobby.- Wszszyscy nnie musiiimy roggacza pilnować. Leeeppiej przygotować się na po po porrranek.

Ange wydawała się mieć w planach posłuchanie prośby rudobrodego jąkały, ale plany sobie… a życie sobie.


Mount oddał ducha, zanim cała ekipa zadecydowała o jego dalszym losie.

A potwór...

Potwór nie zważał chyba na światło, a na ogień właśnie. Bobby tego się domyślił, ale pozostali… wiedzieli swoje. W dodatku potwór znikł nagle z przed oczu Barkera wywołując z jego ust ciche przekleństwo.

Bobby nerwowo się rozglądał w poszukiwaniu skurczybyka i z przerażeniem stwierdził, że bestia zaatakowała Franka, który wierząc w swą szczęśliwą gwiazdę i lighstick udał się po opał. Lighstick zawiódł na całej linii.
Gwiazda jeszcze mu sprzyjała, jeszcze nie został rozerwany na strzępy przez pierwszy atak rogatej bestii. Ale to była chyba kwestia czasu, tymczasem Mount przebudził się niczym żywy trup z filmów Romero i rzucił na Connora

- Ch Ch Cho… Chol… szlag!- zaklął pod nosem Bobby i wycelowawszy rakietnicę, posłał kolejną płonącą flarę w rogatego wroga i jego ofiarę. Jedna… ostatnia flara mu pozostała. Bobby zrobił, co mógł dla Franka. Reszta zależała do szczęśliwej gwiazdy biedaka. Barker nie mógł mu już pomóc. Zamiast tego uzbrojony w prowizoryczną żagiew ruszył na Mounta.
- Ooognisskoo.. zeppchniijjjjmy draa..nie w ogień! W ogniisko! -krzyknął szukając okazji do zaatakowania zapalonego przez Ange potwora.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-02-2016, 23:23   #65
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.


~ No tak chłopaki, wielkie dzięki za pomoc. Bo przecież jasne, że jak naniosę tego drewna to przecież sam rozpale solowe ognisko i będę się przy nim tylko sam jeden grzał i oświetlał... A jak co to kurwa kazdy jeden jest superkozak i megacwaniak... ~ milcząco przyjał "wsparcie" reszty grupy. Grzyb z laskami, zwłaszcza z tą rozhisteryzowaną skosnooką co już sama prawie zakładała sobie powróz na szyję jak jeszcze nawet jej włos z głowy nie spadł. No ale na samczym wsparciu to się jednak zawiódł. Cała banda zgodnie wolała się trzymać kurczowo linii życia pozornie dającą bezpieczeństwo przed stworem całkowicie nie przyjmując oczywistej wiadomości pod łepetyny, że ten save nawet jeśli zadziała to skończy się za ile? Kwadrans? Dwa? Godzinę? No za chuja nie starczy do świtu. O ile świt i Słońce mogło cos realnie zmienić bo była tylko nadzieja a nie gwarancja czy twarde dowody. I za te pietnaście czy więcej minut wszyscy znajdą sie w takiej samej ciemności w jaką on własnie miał zamiar się udać. Ich głupota i krótkowzroczność wkurzały go, zwłaszcza, że czuł się bezsilny w próbach przekonania ich. Mógł tylko sam pokierować swoją wolą i krokami by spróbować przełamać impas który musiał ich doprowadzić do klęski.

Ale wkładając na głowę connrową czołówkę musiał przyznać, że gdy twarda rzeczywistość wskazała, że jednak pójdzie sam zrobiło mu się dość niemrawo na duszy. Też by wolał zostać i czekać na to by zrobił to ktoś inny i w ogóle by najlepiej światło i ciepło zrobiło się samo. No ale to było nierealne. ~ No i słowo to słowo. ~ westchnął w końcu. Mógł się zamknąć i siedzieć cicho to może nie miałby spokoju sumienia ale chociaż inni by tego nie wiedzieli. A tak naszczekał głupio i bez pomyślunku publicznie to teraz nijak nie szło tego odkręcić by nie wyjść na pozera i krętacza. A szkoda...

- No to ten... Idę... Nie róbcie jakichś głupich numerów bo zejdę na zawał i sami będziecie musieli iść po te drewno... - uśmiechnął sie trochę nerwowo, pomyślał czy by nie palnąć czegoś jeszcze ale nic mądrego czy zabawnego nie przychodziło mu do głowy więc wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.

Frank odkrył, że jakby czasoprzestrzenią tych kilkunastu czy kilkudziesięciu metrów jego najbliższego otoczenia zaczęły działać jakies inne prawa niż dotąd. Te parę czy parenaście niby zwykłych kroków od ogniska do granicy oświetlonego ciepłym, żywym światłem przez niego to mu znikło prawie jakby mu ktoś wyciął czy przyśpieszył film. Zwolnił prawie od razu potem ciekaw czy stór jakoś zareaguje na człowieka poza obszarem ogniskowego światła. Ale nie zareagował. Nadal stał tam gdzie się ujawnił po przegonieniu z obozu. Nadal oświetlały go promienie latarek i nie zrobił żadnego podejrzanego ruchu by przekroczyć którąś z plam swiatła rzucanych przez chemicznie świecące pałeczki.

Frank nadal nie mógł rozszyfrować co to w ogóle jest. Jakoś nie pasowało mu to do jakiegokoliwek okazu z atlasu darwinowskiej biologii. Bo co? Uchowało sie tu jakies plejstoceńskie bydlę? No niby jak? Coś mu mówiło, że chyba naknęli się na coś co jest na pograniczu znanej obecnie nauki. I może jacyś łebscy kolesie wiedzieliby o co tu biega no ale przecież on sam tylko składał filmy w studio w jedną newsową całość. Z jakimś wilkiem czu niedźwiedziem to mimo wszystko coś by kojażył chociaż czego się spodziewać a z tym czymś nie miał pojęcia jak postąpić i co tu wymyślić.

Wznowił wędrówkę w ciemność rozświetlaną już tylko promieniami latarej jego i jego towarzyszy podróży. Czuł jak serce mu wali jak młot pneumatyczny a na plecach i skroni spływały grube krople potu. Ale jakoś szło. Miał już jeden badyl, drugi, tu jakaś laga, tam ćwierćpieńka, już miał pół naręcza, już ze trzy czwarte i wreszcie koniec! Uzbierał całe naręcze! Miał z czym wracać normalnie jak myśliwy z polowania. Na patyki. Przez moment czuł satysfakcję i dumę normalnie jakby wracał z upolowania bizona. Zaryzykował i udało się! To co uzbierał powinno podtrzymać ogien w ognisku na dłuzej. Teraz musiał tylko wrócić do...

Wyprostował się akura gdy władował ostanią gałąź i kontrolnie spojrzał na stwora. I ten jakby tylko na to czekał! Na oczach Frank'a w jednej chwili stało tam rogate coś omiatane plamami latarek a w następnej po prostu promienie bezproduktywnie omiatały puste krzaki i drzewa w lesie. Frankowi zdążyły sie źrenice rozszerzyć z budzącej się w nim grozy, zdążył wstrzymać w połowie wdech, otworzyć usta do ostrzegawczego krzyku gdy bestia już była tuż przy nim! Zjawiła się nagle jakby wyskoczyła z ciemności! Zupełnie jak mutas z teleportem! Nie przebiegła superszybko przez krzaczory, nie zapadła się pod ziemię w jakimś tunelu, nie przeskoczyła jakimś susem tylko znikła i wyskoczyła tuż przed nim!

- O ku... - wrzasnął bliski paniki Frank. Sam nie wiedział co sie dokładnie stało. Czy on zasłonił się odruchowo przed ciosem łapą stwora stertą trzymanego drewna, czy to stwór sam mu ją wyszarpnął czy jeszcze coś innego tego nie wiedział. Przekleństwo też urwane było z powodu zaskoczenia by gdy się odruchowo cofnął potknął się i rypsknął jak długi na ziemię. W dłoniach została mu jakaś laga a latarki obie oswietlały z bliska stwora. I na preferencje Franka to rogaty suczykot był zdecydowaie za blisko!

Leżąc na ziemi zaryzykował rzut oka w stronę obozu. Tak blisko! tylko kilkanascie może tuzin może dwa kroków! A tak daleko! Przecież to coś zasuwało teleportami to było szybsze od najlepszego sprintera! Jak miał przed tym zwiać?! I co tam się działo w tym obozie?! Zerknął tylko i widział wszystko prawie do góry nogami ale jakaś bieganina i wrzaski. Ale tam było światło! Musiał tam dotrzeć, potem zajmie się resztą! Ale kurwa jak zwiać przed pierdolonym mutasem z teleportem?! Chyba że...

Rzucił się w bok zanim myśl się do końca wykrastylizowała. Nie sądził by stwór dał mu czas na zerwanie się na nogi. Po prostej nawet na chodniku pewnie nie miałby z nim szans. Ale nie po porstej? Desperacko próbował się chwycić tego pomysłu. Stwór jakoś zaginał czasoprzestrzeń w ich świecie tym przeskakiwaniem z miejsca na miejsce. Ale jak już tu był chyba był związany z jego realiami. Jakieś ograniczenia musiał chyba mieć jeśli rozerwał namiot a nie teleporcił się wewnątrz. Może więc jeszcze była szansa. Spróbował sie odturlać w bok i potem zaraz odskoczyć. Może zdołałby nawet skoczyć na nogi a potem zerwać się do biegu. Może wpadłby za jakiś pieniek czy krzaki cokolwiek co by go zasłoniło przed atakiem stwora! I być wciąż w zmiennym ruchu, nieobliczalnym jakby uciekał przed namierzeniem przez strzelca. Nie poruszać się ruchem jednostajnie porstoliniowym tak łatwym do przewidzenia i obrania poprawki choć najszybciej zbliżającym do celu! Może się uda... To tylko z kilkanascie kroków... Zasłoni się, odskoczy, wymanerwuje przeciwnika, umknie... I dotrze do światła i będzie żył! Uda się! Musi!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-02-2016, 13:39   #66
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
- O ja cież pierdolę, czegoś takiego jak żyję na oczy nie widziałem!-
powiedział po polsku Mikołaj. Stał z rozdziawioną gębą i wybałuszonymi oczami wpatrując się w podnoszące się zwłoki pałające żądzą mordu na ratowniku, który przecież kilka chwil wcześniej czuwał nad Mountem. Chłopakowi to nie mieściło się w głowie. Jednak limit jego zdziwienia właśnie się wyczerpał. To była kropla, która przelała czarę. Mikołaj postanowił już nie kwestionować ani nie kontemplować tego co widzi, musi brać to za rzeczywistość i zmagać się z tym jak z realnym zagrożeniem, nawet jeśli to działo się tylko w jego głowie.

Właśnie... Może wypadł z kajaka podczas spływu, uderzył głową o kamień i teraz leży gdzieś na brzegu, nieprzytomny, a cała reszta ekipy stoi nad nim, próbując go ocucić? ~Boże, ile bym dał, żeby to była prawda, a nie to co widzę na własne oczy, tu i teraz~ pomyślał.

Wtedy zobaczył, jak Connor posyła solidnego kopniaka w uszkodzoną nogę Mounta, mając nadzieję, że zatrzyma to napastnika, następnie Ange próbuje go podpalić.

Mikołaj powiódł wzrokiem po obozie i zatrzymał się na czaszce, która znajdowała się w ognisku i na "obłoku mroku", który wydobywał się z niej. Następny stwór?! Chłopak nie mógł ryzykować, podbiegł do ognia i wysunął czaszkę z płomieni, posługując się płonącym kijem, który trzymał już w ręku, a następnie kopnął ją z całej siły w kierunku mroków lasu, tak, aby znalazła się poza okręgiem utworzonym przez blask ognia.

Frank! Mikołaj usłyszał jego krzyk. Jedyny odważny, który ruszył po drewno, które mogłoby posłużyć za opał. Nie zwlekając już ani chwili, ruszył w jego kierunku, wyciągając przed siebie płonącą żagiew, osłaniając się jej blaskiem od rogatych stworów.

-Frank! Dawaj tutaj, szybko kurwa! - krzyknął do mężczyzny, licząc, że uda im się spotkać w pół drogi, a następnie osłonić ich obu przed szponami potwora dzięki blaskowi płonącej gałęzi.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 14-02-2016, 18:11   #67
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Rozległ się chaos, który nie dziwił Arisy w żadnym stopniu. Wychwytywała charakterystyczne elementy, z których starała się złożyć związek przyczynowo skutkowy. Czaszka była dla Indian ważna. Czy to w nich więzili złe duchy? Jak miało się to do czaszki, którą ma zmaterializowany duch? Z pewnym zaokrągleniem można było powiedzieć, że były takie same. Czym zatem się różniły, skoro indiański amulet nie zamieniał się w cienistą maszkarę? Jakie stuki będą uwolnienia mocy zamkniętej w pękniętej czaszce? Co ma na celu atakujący duch? Czekał jak dzikie zwierze, jak wilk, by ofiara wyszła z bezpiecznego terenu. Był zachowawczy, myślał. Bał się ognia, i wiedział, że jego jest niewiele. Wiedział, że bez dorzucenia drewna zgaśnie a żyjący ludzie nie będą mieli schronienia. Zaatakował Franka, bo odszedł, czy chciał dorzucić do ognia? Mount... Lub to, czym się stał... Czy miało to związek z pękniętą czaszką? Czy fragment złego ducha wypełnił puste ciało, gdy duch człowieka je opuścił? Czy duch uleci ponownie w takich samych okolicznościach?

- Rozłupcie mu czaszkę! - zakomunikowała zainteresowanym wystarczająco wyraźnie, by do nich dotarło.

Tam, gdzie był tłok, były możliwości. Najlepsze z nich łączyły się z ryzykiem, którego Arisa bała się podejmować. Ryzykowanie niezbyt było w jej stylu, musiała więc dołożyć do tego nieco więcej kroków. Myśląc nie o tym, co jest teraz, a to tym co będzie potem, skierowała się do pomocy Brucowi. Potrzebowali ognia. Trzeba było wrzucić cokolwiek, co da płomienie. Nóż był dobrym argumentem na stawiany opór przez przyczepione namioty. Po drodze jeszcze podniosła wyrzucony przez Ange łapacz snów i przywiązała go do ramienia plecaka. Zdawał egzamin, więc warto było go mieć przy sobie.

Do Bruca nie odezwała się, oszczędziła słów. Wrzucenie czaszki do ognia nie było najlepszym pomysłem, lecz wtedy o tym nie wiedzieli. Czy wyrzucenie czaszki z ogniska było lepszym pomysłem? Uwolniony duch ucieknie w całości, co nie wróżyło nic dobrego. Niestety nie było czasu na poprawki.
 
Proxy jest offline  
Stary 14-02-2016, 19:05   #68
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
"Szybko!" "Szybko!" "Szybko!" "Szybko!"

Niestety, słowa powtarzane w myślach wcale nie pomagały. Bruce nigdy nie posiadał wyrafinowanych zdolności manualnych. Bez pomocy Arisy nawet rozłożenie namiotu stanowiłoby dla niego niebywałe wyzwanie. “Ale jaki to problem go rozebrać?” - zapytałby ktoś. Zapewne żadne… Gdyby nie mroczna bestia stworzona z samej ciemności, której ślepia łypały na nich, w poszukiwaniu nowej ofiary. Musiał się uspokoić. Musiał...

Wtedy za plecami usłyszał krzyk przerażenia. Odwrócił się i zobaczył Mounta. Wybałuszył oczy, kiedy śmiertelnie ranny rzucił się na Conora. Pierwszą reakcją jaka przyszła mu na myśl, było rzucenie się z pomocą. Wtedy usłyszał trzask. Coś pękło w ognisku - a Bruce dobrze wiedział co - i uwolniło wijący się kłąb dymu, formujący nową istotę. “Co ja zrobiłem?” - Paquet załamał się w myślach. Czaszka nie była talizmanem przywołującym tą bestię. Była więzieniem, które on w swojej głupocie zniszczył. Musiał to jakoś naprawić.

Zobaczył biegnącą w jego kierunku Arisę. Najwyraźniej chciała mu pomóc uporać się z namiotem, co nie było złym pomysłem. Potrzebowali ognia. Przy ognisku było wystarczająco osób, które mogłyby powstrzymać Mounta. Bruce chwycił mocniej w dłoń nóż i zaczął ciąć wszystkie linki oraz podważać wbite w ziemie haki utrzymujące namiot w miejscu. Chwilę później w ich stronę ruszyła także Ange. We trzech powinni szybko uporać się z namiotem i wrzucić go do ognia.

Bruce nie zamierzał jednak tak po prostu wrzucić go do ognia. Miał zamiar spróbować zarzucić go na formujący się nad ogniskiem cień i spróbować wciągnąć go do ognia. Oczywiście, o ile do tego czasu istota nie nabierze nazbyt wielkich rozmiarów i nie zacznie działać w podobny sposób, co jego towarzysz, który aktualnie próbował pożreć Franka.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 14-02-2016 o 19:11.
Hazard jest offline  
Stary 14-02-2016, 19:16   #69
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Myślał. Myślał gorączkowo i szybko jakby od tego zależało jego życie, co nawiasem mówiąc było prawda. Przez cały czas studiów i późniejszej pracy zawsze stosował się do zasad brzytwy Ockhama, zawsze szukał najprostszych, najbardziej prawdopodobnych rozwiązań. Unikał zaś fantazji, co paradoksalnie było konieczne w jego pracy. Więc i teraz nie zamierzał porzucać metody która sprawdzała się przez ponad dwadzieścia lat bez zarzutu. Był pewien, że i teraz będzie umiał wyjaśnić pozornie niewyjaśnione i nadprzyrodzone zjawiska.

- Spokojnie, wszyscy się uspokójmy. Jest logiczne… naukowe wyjaśnienie tego… wszystkiego. - Podniósł głos. - To wszystko musi być efekt zatrucia, gazem bagiennym czy czymś w tym rodzaju, to wszystko zbiorowa halucynacja. - Kogo bardziej starał się przekonać, ich czy siebie?

Chwilowo wolał nie wspominać, że teren jest ekranowany. Brakowało jeszcze by się obudziły teorie spiskowe. Choć sam miał niejasne przeczucie, ze za ich stan może odpowiadać jakaś placówka badawcza, może nawet z czasów zimnej wojny. Kto wie, wtedy panika była tak wielka, że nie zdziwiło by go gdyby jedno z laboratoriów założono w takim miejscu jak to. No a jeśli badano tu gazy bojowe czy inne… rzeczy mogące wywołać takie halucynacje to wówczas wszystko stawało się jasne. Po pierwsze więc musieli wszyscy się uspokoić, nie było żadnej bestii z koszmarów tylko niedźwiedź a tego można odstraszyć ogniem, co też właśnie się działo. Nie było żadnego zombie tylko pośmiertne konwulsje.
Żeby tylko go posłuchali, żeby posłuchali...
 
Googolplex jest offline  
Stary 15-02-2016, 07:37   #70
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Connor wyprowadził potężne kopnięcie. Niezgrabny przeciwnik nie miał szans go uniknąć. Kość i tak już wcześniej złamana , złamała się jeszcze bardziej i Mount upadł na ziemię, by od razu zacząć się czołgać w stronę najbliższych ludzi, wymachując łapskami, próbując schwytać ich za kostki, niczym zombie z popularnych seriali.

Angi podpaliła skórę Mounta bez najmniejszego problemu. W zetknięciu z płonącymi chemikaliami ciało zapłonęło, niczym wyschnięty na słońcu wiecheć słomy. Aż za bardzo! Buchnęło żarem, płomieniem, jak łatwopalny płyn. Tak potężnie, że wszyscy, którzy byli Bilsko, zmuszeni byli odskoczyć by uniknąć obrażeń.

W tym samym czasie Bear posłał pocisk z rakietnicy prosto w stwora, który zaatakował Franka. Nie patrzył, co będzie się działo dalej, lecz szybko, uzbrojony w żagiew, ruszył na Mounta. Niepotrzebnie. Ich przewodnik płonął właśnie, nadal próbując pełznąć w ich stronę.

Frank próbował uciekać. Miał plan. Ale plan ten na niewiele się zdał, bo potwór, czymkolwiek był, był wszędzie. Chłopak poczuł, jak szpon bestii rozrywa mu nogawkę, szarpie ciało, ciągnie w stronę reszty cielska. I wtedy właśnie eksplodowała flara z rakietnicy. Zalewając wszystko czerwienią ognistego światła. Potwór znikł, rozwiał się, niczym dym. Ale ból i krwawiąca noga zostały, podobnie jak czarny szpon, który rozwiał się jako ostatni. Frank ruszył w stronę ognia. Kuśtykając i krwawiąc, ale najwyraźniej rana nie była aż tak poważna, by go unieruchomić.

W pół drogi dopadł do niego Mikołaj, pomógł dobiec do ogniska. Uścisk Polaka był dla Franka niczym szalupa na morzu. Dodawał pewności i sił.
Słowa Arisy, przynajmniej na tą chwilę, pozostały bez odpowiedzi. Zresztą, Mount płonął tak, że próba podejścia bliżej była dość ryzykowna.
Unieruchomiony, płonący żywy-trup wymachiwał dziko łapskami, syczał, skwierczał, dymił, wypełniał przestrzeń wokół aromatem pieczystego.

Bruce miał plan. Narzucić namiot na formujący się kształt, wepchnąć do ogniska. Ale samemu było to trudne. Płachta nie słuchała, a kiedy zetknęła się z ogniem, Bruce pojął, jaki błąd popełnił. To nie były zwykłe namioty. Lecz takie z górnej półki. Zrobione tak, by przepuszczały powietrze, trzymały ciepło ale też by nie zapaliły się zbyt łatwo od chociażby przypadkowej iskry czy zaprószenia ognia. Nowoczesne, superbezpieczne namioty. Cholera by je wzięła! Owszem, ogień w końcu je zapali, ale nie tak szybko, jakby tego sobie życzył. No i, najważniejsze, formująca się istota zdawała się być niematerialna.

Aaron był w szoku. Podobnie jak John. Stali – jeden nawołujący do czegoś nerwowo, drugi – zupełnie nieruchomo, jakby wyczekujący na coś, na jakiś dogodny moment, czy cokolwiek innego – na co, wiedział chyba tylko on sam.

Nagle, z przeraźliwym dźwiękiem, który przecież nie mógł wydobywać się z niematerialnego kłębu dymu, bestia wyrwała się do przodu. Jak …. Jak duch?! Uderzyła w Johna, przenikając bez trudu przez ciało człowieka i obalając olbrzyma na ziemię, niczym chucherko. A potem z tym samym przeraźliwym wrzaskiem uniosła się w mgnieniu oka w górę, opadła łukiem i znikła gdzieś, w lesie – stracili ją z oczu.

Ciało Mounta zapadło się z cichym trzaskiem. Kości czaszki, żeber, kręgosłupa pękły, wzbijając w górę iskry i kurz. Ogień zgasł pozostawiając jedynie zapadły, okopcony, poczerniały szkielet.

Las zaszumiał. Powiał silny wiatr. Zakołysał wierzchołkami. Wprawił w ruch łapacze snów, które znów zaczęły wydawać z siebie te niepokojące, podobne do szeptów odgłosy.

Czuli, że coś się zbliża. Coś nadciąga. Z głębi lasu. Czuli to wszyscy, jakąś zapomnianą, atawistyczną cząstką swej natury, swojej duszy.

Wiatr powiał jeszcze mocniej. Łapacze snów obłąkańczo zawirowały na wietrze. Jeden z nich, na ich oczach, rozpadł się z trzaskiem na drobne kawałki. Pióra i sznurek, a także inne materiały z których go wykonano poleciały w ciemność nocy. A po pierwszym rozpadł się kolejny amulet i ujrzeli, jak coś małego, bezkształtnego opuszcza go, niczym zrodzony z cienia stwór.


Tym razem wyraźnie słyszeli głosy. Jęki, zawodzenia, płacze, krzyki oraz inne, trudne do nazwania odgłosy. Cały las wokół nich, wszystkie łapacze snów, wszystkie te dziwaczne indiańskie amulety! To z nich dobiegały te odgłosy.

Wiatr przybierał na sile. Zerwał kolejnego łapacza snów, który z trzaskiem uderzył w pień drzewa.

Zajęczały konary drzew, zatrzeszczały złowieszczo pnie.

Coś nadchodziło. Zbliżało się. Wyczuwali to wszyscy!
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172