|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-07-2017, 07:50 | #21 |
Reputacja: 1 | Agota sumiennie wykonywała swoje obowiązki, choć jak na związanego krwią ghula nadal wykazywała umiarkowany entuzjazm jak i okazywała sie słaba do przejrzenia. Anna podejrzewała, ze taki był jej naturalny talent albo umiejętności wyuczone na diablim dworze. |
09-07-2017, 16:59 | #22 |
Reputacja: 1 | -Panie - Anna zaczynała czuć sie w obecności księcia nieco swobodniej. - Moze powinieneś kogoś wyznaczyć na zastępstwo Pężyrki? Wiem, ze ona zdrowieje i nikt jej nie chce z posady wygryźć, ale ty nie powinieneś jej obowiązków brać. Moze ja z Oldrzychem sie tym przez chwile zajmę? Flisaków on przypilnuje, a ja wszystko na pergaminie podlicze. Żeby nie było nieścisłości. Co sie rzeką spuszcza, musi sie pod Krakowem odliczyć. |
11-07-2017, 09:50 | #23 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Asenat : 11-07-2017 o 10:18. |
11-07-2017, 21:44 | #24 |
Reputacja: 1 | Anna jeszcze śpi, czy już nie śpi? Powieki nadal ciężkie a spod powiek wylewają się obrazy doświadczonych wizji, śpiącego węża i kata, który otworzył brzuch skutej w kajdany kobiecie. Ona nią była? Towarzyszył tamtej chłopiec o sinych ustach, tak jak i jej towarzyszy. I teraz te wszystkie widmowe postacie nakładały się na rzeczywistość, na jej pokryty cieniami pokój i twarz Ołdrzycha czekającego obok łóżka. Głos jego docierał do Anny jeszcze z daleka, ale wyraźnie poczuła pieszczotę zsuwającej się po nocnej koszuli pościeli. - Miałam zły sen - powiedziała bardzo cicho i ani nie drgnęła. Nie miała pojęcia co Ołdrzych zamierza, i co więcej zastanawiające, czy ona go ku temu wciąż prowokowała. Podkreślała wszak na wszelkie sposoby, że ich połączyły przysięgi i Bóg. A teraz on znów obrączkę nosił i przyszedł do jej sypialni, tyle, że Anna nie była już żywa. Tkanina spłynęła na podłogę przy łożu. Oldrzych trwał jeszcze chwilę nachylony, by pomału i z jakąś niechęcią oprzeć się z powrotem na krześle. Ślizgał się nadal po Annie spojrzeniem. - Na złe sny najlepszy jest łów. I krew - ton mu się nie zmienił, zachwyt z niego nie zniknął, wyparowało tylko zdziwienie. Pewny jest tego co mówi, i ta pewność wylewa się z niego, jak falą uderza i zagarnia. Anna usiadła. Brodę wbiła w kolana, rąbek koszuli nocnej naciągnęła pod palce stóp, ramionami oplotła nogi. Onieśmielał ją Ołdrzych i jego pewność siebie i męski, a nawet, zwierzęcy magnetyzm. -Dziwny jesteś…. - głos pozostał w najniższych nutach. - Coś ci się stało? - Dawnom się tak dobrze nie czuł - kącik ust drgnął w uśmiechu i Oldrzych powstał. Zgiął się wpół nad łożem, ujął dłoń Anny i złożył na niej dworny pocałunek. Anna wyrwała rękę i cofnęła się w róg łóżka jeszcze szczelnie opatulając w nocną koszulę. Usiadł z powrotem, uczucie zawodu na twarzy pojawiło się i znikło równie szybko. Zgiął się gibko, zgarniając kołdrę z ziemi i wyciągnął w jej kierunku. Wyrwała by sie nią okryć po sam nos. Tylko oczy, wielkie i czujne, i nieco tez wystraszone, wystawały ponad fałdy pościeli. -Panie Bożywoju, proszę mi uczynić tę przyjemność i wrócić do swojej twarzy. Dopiero wtedy będziemy rozmawiać. - Zdaje się, że ta przyjaźnie cię usposabia - zaoponował. -Blagier - odparła z nuta pogardy, bardziej hardo niż zamierzała. - Spryciula - uśmiechnął się drapieżnie. Jasne włosy pociemniały i spłynęły gładką, połyskliwą falą z ramienia. Twarz zeszczuplała, paznokcie na szczupłych, smagłych dłoniach wyciągnęły się w krótkie, ciemne szpony. - Lecz pod maską… jest kolejna maska, a za nią kolejne. Niech to jednakże będzie prezent i wywdzięka, skoro ci to potrzebne do… komfortu. To, jak i życie tej zdrajczyni. -Pężyrki - znów zmiękł jej głos, bo kiedy w jej sypialni miast Oldrzycha stanął prawdziwie Bożywoj po martwych plecach Anny przepełzł dreszcz strachu. - Z moją łowną suką rozprawię się w swoim czasie. Twą służką. Która wcześniej włosy Katarzynie kręciła na skórkach od chleba. Leży przy schodach. Wyżyje. - To nie jej wina - usprawiedliwiała ją Anna. - Nie chciała nic mówić, to i ją zmusiłam. A co do Pężyrki, nie dość żeś ją waść ukarał? Nająłeś wilkołaków, widziałam. Plemię Srebrnych Kłów i jednorękiego Wilka. Co oddałeś im w zamian? To co żeś zabrałeś z ruin zamku Barwald dwie noce temu. Co to było? Spiął się nagle, szczupłą twarz ściął gniew, błysnęły wysunięte kły. - Każdy - wycedził pomału - ma swe ciągoty. - Twoimi są walka i ziemia. Przeciwnie do twojego brata, romantyka. Może się z żoną kłócą, ale Łączy ich uczucie i lojalność, i trupek w kołysce. A ty jesteś sam! Spostrzegą twój fortel, żeś nie wybył na łowy i jak myślisz, machną na to ręka? - wychynęła spod kołdry dziarsko i nim się obejrzała stała bosymi stopami na podłodze obok niego, wyprostowana jak włócznia. - Może czas znaleźć sobie kogoś jak Włodek znalazł Katarzynę? Sojusznika dla siebie. Przestać trwać w tej relacji, chwiejnej jak trzynożny stół? - Wnyki na mnie zastawiasz, sarenko - stwierdził z kamienną twarzą, nie poruszył się nawet o włos. - Jeszcze zapomnę, po co żem przyszedł. I cię jak równą sobie potraktuje. -Mam dobrych nauczycieli - jeszcze wyżej zadarła podbródek. - A po coś wobec tego przyszedł? Omotać mnie tak jak Jitkę? Krew swoją w gardło wlać bym ci wyśpiewała, jak skowronek, wszystkie tajemnice? Nie wiem doprawdy, dlaczego kasztelan ma wobec ciebie tyle szacunku. Imię Gangrelki wywołało jakiś dysonans. Bożywoj brwi ściągnął, ale po chwili uśmiechnął się znowu. Zdążył o Jitce zapomnieć ze szczętem, musiał wygrzebać ją z pamięci. - Omotać? Może. Kiedyś. Po tym, jak Gangrel w końcu odnajdzie drogę do twej łożnicy i zrobi z ciebie kobietę… - uśmiech Bożywoja zamarł i zaczął przywodzić Annie na myśl węża. - Widzisz, Anno? Również potrafię - westchnął i wzruszył ramionami. - Nie ciągnij tego, bo ci więcej bólu władny jestem sprawić niż ty mnie. I nie po to przyszedłem. Po to, by podziękować. Tak prosto z niej wyciągnął największy wstyd. Zatrzepotała firankami rzęs, otworzyła usta bezwstydnie jak ryba, a gdy je zamknęła wróciła na materac. Oparła się czołem o zimną ścianę, stopy skromnie podwinęła i zapytała markotnie w ogóle nań nie spoglądając: -Za cóż? - Za wsparcie. Przywiozłem ci podarek. Byś nie musiała więcej brudzić sobie białych rączek, ryjąc w ziemi za poukrywanymi skarbami. Zdaje się, tego szukałaś w Barwałdzie? - wskazał na toaletkę. Pośród flakoników i biżuterii leżała opasła księga. -Nie byłam ci wsparciem - odparła cicho, nadal urażona jego słowami. Z ociąganiem jednak podeszła do księgi, bo tu sie akurat mylił. Anna niczego konkretnego nie szukała w zamku. Ale pewnie on, tak jak i ona próbował z urywków swych wizji i spostrzeżeń ułożyć całość. Ojciec przypuszczał, że zlecą się sępy szukać skarbów po Skrzyńskich. Bożywoj brał Annę za jednego z nich. Zerknęła na okładkę i przekartkowała. Corpus. Głosiły tłoczone litery. Ciało. Twórca miał ładny, kształtny charakter pisma.I obsesję na punkcie zachowania ciał w świeżości i dobrym stanie. Środkami naturalnymi, ziołami, minerałami i wydzielinami zwierząt. Lodem i mrozem. I rytuałami, których Anna zapewne nie będzie w stanie nigdy użyć. - Zatem niechaj będzie moja strata - odrzekł Bożywoj bez gniewu czy żalu. Powstał ze swego miejsca. - Do widzenia, Anno. -Stój - poprosiła i ośmieliła się złapać go za łokieć. - Źle zaczęliśmy... Szukam cię od kilku dni by pomówić, a teraz gdy wreszcie tu jesteś zostawiasz mnie z niczym. Nie chcę twoich ksiąg - nie było to do końca prawda, księgi i wiedza to było coś czego sobie nie zwykła odmawiać. - Chcę negocjować. Wykręcił się gładko jak wąż, pochwycił ją za nadgarstek i rękę w bok odwiódł, głowę nachylił, by się wesprzeć czołem o czoło Anny. - Oczywiście. Wszak wszyscy mamy swoje ciągoty. Jednak czas już na mnie. -Kasztelan cię szanuje i jest skłonny się ułożyć - nie wyrywała sie z kleszczy ścisku. -. Chce tylko jednego. Daj mu to a wówczas możesz dostać swoje ziemie. Możesz być kimś bez nich. - Ja jestem kimś bez nich - przyciągnął dłoń Anny do ust, ale zamiast eleganckiego pocałunku na wierzchu dłoni przeciągnął wargami po nadgarstku - Powiedz Aureliusowi, że polowanie zaczęte. Negocjować możemy w przerwach. Choć zaiste, gadanie nie jest tym, co mnie w nim nęci. |
11-07-2017, 21:49 | #25 |
Reputacja: 1 | Jakąś godzinę po wybyciu diabła przyszedł Oldrzych z Pężyrką. Pężyrkę było słychać od szczytu ulicy. Anna się dowiedziała przez okno, że ona, Anna, jest mimozą. A Gangrel ze wszystkich zwierząt przypomina najbardziej jelenia z utrąconym rogiem. Oldrzych szedł obok i się nie odzywał słowem, a flisaczka do niego fikała z ewidentną przyjemnością. Anna zdążyła doprowadzić do ładu Agotę, a ta ją samą, więc czekała teraz na gości u szczytu stołu, w eleganckiej sukni i kryzie z koronek zasłaniającej skromnie szyje. Była bardziej poważna niż zazwyczaj a i nieco przygaszona. Bez słowa wskazała im miejsca i nakazała służce polać do kielichów. -Mniemam, że nie trzeba nam się przedstawiać. Ja jestem Anną, mimozą. A ty Pężyrką, która wszystkim podpada. Dlaczego on jest jeleniem? -wskazała na Oldrzycha i przyglądała mu się inaczej, jakby już miała zawsze brać pod uwagę, że on może nie być nim. Flisaczka zmrużyła kocio i tak wąskie jak szparki oczy. Rozsiadła się na ławie swobodnie i po męsku, w szerokim rozkroku. Ta swoboda była jakąś grą, Anna widziała, jak dobrze Pężyrka kontroluje własne ciało i przestrzeń wokół siebie. W przeciwieństwie do Gangrela, który kontrolował głównie własny gniew, by nie urwać wampirzycy głowy. Ona zaś właśnie pochwyciła kielich i przysunęła go do siebie zamaszystym gestem. Uronione z krawędzi krople pofrunęły w powietrzu i chlapnęły na rękaw zbójcy. Oldrzych drgnął i zacisnął zęby. - Bo niby siedzi tutaj, ale jego pusty łeb, po którym przelewają się jeno nauki Husa, wisi nad twym kominkiem? - Pężyrka wyszczerzyła zęby i bez żenady wgapiła się w piersi Anny. Anna oparła policzek na dwóch palcach oddając Pężyrce swoją pełną uwagę. -Nie podzielasz, jak rozumiem, jego zachwytu naukami Jana Husa? Z którymi konkretnie z jego tez się nie zgadzasz? Choć jestem katoliczką, uważam, że miał wiele racji. - Religia batogiem ma być, nie bezpieczną przystanią - osądziła Pężyrka autorytarnie. Ołdrzych skrzywił się szpetnie. I zagotował się w sobie, co flisaczka z ukontentowaniem zauważyła, szybko i kątem oka. - Na synod mnie tu zaprosiłaś? - By ci zadać kilka pytań, oczywiście. Kasztelan prosił by ze mną współpracować. Po pierwsze wiec, jak to było, ze ty i twój rodzic zdradziliście Skrzynskich? Jakie mieliście powody, jak sie zabraliście do sprawy i wreszcie, jak ojciec twój poległ. - Skoro ci stary nie rzekł, i ja ci nie rzeknę. Bo teraz Aureliusa sprawdzasz, mimozo, nie Diabły - wycedziła Pężyrka, i paznokciami lewej ręki ze zgrzytem przejechała po stole. - A ociec mój zginął jak żył. W powodzi juchy, nie pytając nikogo o nic i nie prosząc o wybaczenie, że jest kim jest. -Nie mów mi kogo sprawdzam i do czego zmierzam. Mam zaufanie kasztelana i jego zgodę by wchodzić gdzie chcę i pytać o co chcę, a z celów nie nakazał mi się tobie spowiadać - Anna ciągnęła swoim chłodnym pozbawionym emocji głosem. - Rozumiem, że odmawiasz odpowiedzi na te pytania? - A masz jakieś mądre? - To może czym zalazłaś za skórę plemieniu Srebrnych Kłów, ze odjęli ci rękę, palce i pół twarzy? - Jestem, jak to oni mówią, trupielcem - Pężyrka trzepnęła dziewczęco rzęsami i zrobiła minę królika. -Za byle trupielcem by nie ganiali taki szmat drogi, na obce terytoria. Szukali cię. - I znaleźli - oznajmiła flisaczka nie bez satysfakcji. Obróciła się do milczącego zbójcy. - Nie sromaj się. Następnym razem będę gotowa. Nie będziesz mnie musiał obnosić po kniejach na rękach jak pannę młodą. Anna strzeliła palcami niby na psa, którego rozprasza nadmiar energii. -Później sobie poflirtujesz, teraz jest kwadrans dla mnie. Sądzisz, że Bożywoj się po ciebie pofatyguje? Jakiś cień obawy przemknął przez twarz wampirzycy. Zarzuciła nogi na stół, odchyliła się mocno w tył, balansując na krawędzi ławy. - O. Tak - oznajmiła bez wahania i bez entuzjazmu. - Co sądzisz o Gertrudzie? Podobno się przyjaźnicie. Pężyrka wzruszyła ramionami. -Tak rzekła? - Spytała obojętnie. - Cholera, musi być, żem naprawdę dobra i chwacko jej wygodzila. Ale nietrudna to sztuka w żywieckim grajdolku, gdzie jeden jest prawdziwy mąż pośród Spokrewnionych, i akuratnie Nosferatu. - Jeszcze jedno. Teraz, gdyś w niedyspozycji, zdaje ci się, że kto by najlepiej podołał twoim obowiązkom. Czy niezastępowalna jesteś przy takiej konfiguracji Kainitow, jaką tutaj mamy? Anna widząc, ze cierpliwość Oldrzycha wisi na włosku wstała, okrążyła stół i dolała mu do kielicha nakładając kojąco dłoń na brak. Spięty był jak zwierzę przed skokiem, mięśnie pod palcami Anny twarde jak skała. -Zależy którym - odparła flisaczka, pierwszy raz konkretnie i bez przytyku. Za to obróciła się na ławie, spojrzenie wbiła w Annę i kołysać się poczęła, a ława trzeszczała pod nią denerwująco. - We wszystkim co robisz. Żywiec za mały by cię zastąpić kilkoma. - Wieści Libor ponieść może. Dać mu dobrego konia, w Krakowie stanie niewiele później ode tratw. A jeśli kto lupinom uciec potrafi, to on w siodle. Baciarzy na miejscu może i on ogarnie - wskazała palcem na Oldrzycha - ale rzeki i jej narowów nikt z was nie zna. Anna nie chciała przeciągać struny i trzymać Pężyrki dłużej niż to konieczne bo Ołdrzych jej zaraz wpadnie w szał i dom w drzazgi obróci. -Narazie możesz iść. Rad kilka ci dam, posłuchasz czy nie, twoja wola. Znajdź sobie dobrą kryjówkę albo poproś o kąt w Grójcu. Łupiny z tobą nie skończyły więc las nie jest dla ciebie bezpieczny, tym bardziej bez prawicy. Gertrudy unikaj, boś nie tylko ty jej dogodziła ale również Bożywoj Skrzyński i mniemam że on lepiej. Cokolwiek jej mówisz, a widzę że języka nie szczędzisz, powtarza jemu. I wreszcie w samym Żywcu tez bym sie w oczy nie rzucała gdybym była tobą. Bożywoj mówi, że ze swoją łowną suką ma porachunki. A po prawdzie to się właśnie minęliście w drzwiach. Miała Anna nadzieje, ze jej spokojne słowa zetrą odrobine drwiący uśmiech z ust Pężyrki. - Jest tutaj? W Żywcu? - spytała ostro flisaczka, a Ołdrzych powstał ze swojego miejsca, odstawiając pełen puchar ze stukiem. -Ty siadaj - zażądała stanowczo od Oldrzycha. - Z tobą jeszcze nie mówiłam. Skrzynski już poszedł swoje sprawy załatwiać. Nie czeka pod furtką. Ty możesz iść - rzekła do flisaczki. - Rad posłuchasz lub nie. Agota pokaże ci drzwi. - Sama znajdę - Pężyrka wstała sprężyście, resztkę krwi z kielicha wlała w rozwarte usta. - Bywaj, jelonku. Pokąpiemy się kiedy indziej. Jak ci pozwoli. Ołdrzych warknął gardłowo i runął ku niej. Nim jednak stół i ławę wyminął, flisaczka zaśmiała się srebrzyście, skoczyła ku drzwiom i zniknęła w ciemnościach na korytarzu. Bała się, Anna była tego pewna. Borzywoj był jedynym, czego się bała w swoim życiu. Ale silniejsza od strachu była ulga. Anna lubiła spokój. A przy tej dwójce w jej własnym domu zrobiło sie głośno od śmiechów, powarkiwania i szurających mebli. Nakryła uszy dłońmi i cofnęła je dopiero gdy trzasnęły wejściowe drzwi. Spojrzała na naprężonego jak struna Odrzycha gotowego bić się… no właśnie z kim? Usiadła ciężko na krześle, nalała do ich kubków rozcierając skroń. -Nie wiem czemu z nią przystajesz. Jest wredna i nieprzyjemna, drwi z ciebie bo wie, że się przejmujesz i ma z tego ubaw. Szanujesz ją bo cię raz wiosłem obiła? Zastanów się nad tym. - Bywa inna - odwarknął. - A gdyśmy tu zjechali, jeno ona mówić ze mną chciała i wsparcie dała. To i gdzieś mam, że czasem drwi… Wiedziałem, że tak będzie. Nie chciała tu przychodzić, nie miała ochoty gadać. Szlag z nią. Co z Diabłem? -Bywa inna? Może jak ją na rękach nosisz - skrzywiła się Anna. Flisaczka zostawiła po sobie niemiłe wrażenie. W tej jednej sprawie mogłaby nawet Bożywojowi dopingować. Wredna pyskata kreatura. A Anna nie była mimozą! Musiała o siebie dbać od dziecka bo jej też pieniądze po mieczu ni po kądzieli nie spadły. A pytanie o Diabła zbyła innym. - Skoro nie wiesz co było, znaczy już na mnie ptasim okiem nie patrzysz. To będziesz miał zagadkę. Upiła z kielicha tłumiąc cień złości. Ołdrzych nie tłumił. Mógł się hamować przy Pężyrce, sam dobrze wiedział, że wpadając w gniew przegra. A teraz dębowy stół poderwał jak piórko i cisnął nim o ścianę. Anna podskoczyła na równe nogi, rozchlapana z dzbanka krew trysnęła na jej twarz i suknie. Cofnęła się od Oldrzycha krok za krokiem aż natrafiła na ścianę. -Wyjdź - wymamrotała blada jak śnieg. - Jeszcze ją dogonisz. Miotnął się jak ogłuszony. Głową potrząsnął, i zamiast do drzwi, na Annę się potoczył, zwężonymi źrenicami przyszpilił. - A pójdę - wycedził przez rozpychające się w wargach kły - Dogonię i nie tylko. Jej to może charakter osłodzi. Bo tobie to już nic. Słowa ją zraniły, ale porcelanowa twarz nawet nie drgnęła. -Słodźcie sobie, byle szybko, bo ci luba długo nie pożyje. Jak jej nie wybatoży na śmierć Borzywój to wilki zeżrą. I mnie wiedźmą zwiesz - wydęła usta.-. Ona Pewnie nawet w barłogu ci będzie lżyć, ale widać wolisz to niż jak ci ktoś dopomóc chce. - A połóż ty się do trumny - wypluł odstręczająco i wyszedł. Sądząc po trzasku, balustradzie schodów nie odpuścił. |
11-07-2017, 22:46 | #26 |
Reputacja: 1 | Musiała wziąć się w garść i popędzić na Grójec by zdać kasztelanowi najnowsze wieści. Bożywoj już tu jest i ogłasza rozpoczęcie łowów. Wcześniej widział się z lupinami i coś im dał. Coś, co dwie noce wcześniej wykopał z ruin Barwałdu. Aurelius był szczerze zaskoczony. Powiedział wprost, że musi się zastanowić. Zapytał także, czy Anny Diabeł nie omotał. Wzruszyła ramionami, że raczej nie. Odczytał jakieś jej ludzkie sekrety, ale bez znaczenia są one dla diabłów czy dla polityki. Poza tym o jej feralnym zamążpójściu zdawali się już wszyscy dookoła wiedzieć, więc żaden to sekret. Anna całą wizytę była przygnębiona i średnio entuzjastyczna do wszystkiego. Rzetelnie księciu zdała raporty, także w kwestii Pężyrki i tego co jej doradziła oraz wizji, którą skradła Bożywojowi. Że nie uprzedził pozostałych Skrzyńskich co do swojej wyprawy. Że zaciera ręce, że będzie "pierwszy". Do czego - Anna już nie wiedziała. Poprosiwszy o dalsze instrukcje Aurelius orzekł, że te się nie zmieniają i priorytetem są lupiny. Szkoda tylko, że ona pożarła się z Ołdrzychem, a jak tu iść w las bez obstawy Gangreli? Przed snem zerknęła jeszcze w dal, na Ołdrzycha, a ten odprowadził jak się zarzekł flisaczkę do Grójca, w ciemnym zaułku zapoznał się z jakowymś pijaczkiem i na chwiejnych nogach z miasta uszedł. Spojrzała też na Bożywoja, a ten, pędził przez las na koniu a wiatr rozwiewał jego czarne włosy. Piękny i straszny. W sen odpłynęła zagapiona na jego twarz, aby po przebudzeniu poważne podjąć decyzje. Do Gangreli pojedzie. Do leża ich wpadnie jak gdyby nigdy nic i powie, że takie rozkazy od kasztelana, że mają z nią jechać do lupinów. Za obstawę robić albo chociaż jednego z nich dać by na miejsce dowiózł. Albo... chociaż mapę rozrysować. Rozkazy są rozkazy a ona, Anna, musi przed obliczem lupińskiej zgrai stanąć. Inna sprawa, czy ją na strzępy nie rozerwą nim choćby usta otworzy? Czy Aurelius był tego pewny gdy ją z tą misją posyłał, czy po prostu gotów jest zaryzykować Aniną stratę? Anna wyciągnęła z szafy suknię, którą kiedyś skradła damie przed pochówkiem. Albo już po nim? Kto by się czepiał drobiazgów. Ważne, że była strojna i jaskrawa, chyba w kolorze fiołków, wykończona szafranem. A tak, teraz sobie przypomniała, że to wcale nie była dama, ale kobieta lekkich obyczajów. Towarzyszyła w podróży bogatemu panu i, jak chodziły plotki, płacił jej niemało by posiadać na wyłączność. I ona, ta droga murwa, w podróży zmarła śmiercią gwałtowną. Bogaty pan zostawił zwłoki grabarzowi, zapłacił za usługę i pojechał nie doczekawszy nawet pogrzebu. To i Anna pomyślała, że ta suknia żal by się tak zmarniła. Po co ją do Żywca przywiozła, to błyszczące falbaniaste ciastko z kremem? Ano pewnie dlatego, że niewiele rzeczy miała. Oby jeden kufer zapchać. A teraz Agota z miną zgorszoną zapinała haftki, czesała Annie włosy (które ta kazała zostawić sobie luźno spadające, aż po pas) i nakładała drżącym palcem czerwoną pomadą na Anine usta i róż na jej mocne kości policzkowe. Z satysfakcją stwierdziła Anna, że nie wygląda jak trup, po raz bodaj pierwszy od dwudziestu lat, kiedy jej Mikołaj życie odebrał. Ze stajni w przybudówce wyciągnęła konia, którego zakupiła Agota poprzedniego dnia. Wielki zimnokrwisty wałach zdawał się łagodny, a że Anna nie zdążyła dokupić do niego siodła, pojechała bez. Jeszcze tylko przystanek sobie zrobiła w szemranym zaułku. Skoro Ołdrzych z pijaków lubił sobie na pociechę wypić, to może i jej pomoże. W końcu w tym był problem, że taka jest zimna, nieprzystępna, sztywna jak kołek. To teraz będzie miał odmianę! Sam luz i swawola. Nawet jej się spodobało to ssanie pijaczków. Błoga się czuła. Wolna. Mogłaby teraz wszystko, nawet przeskoczyć przez płot. Nawet strącić księdzu czapkę z głowy w środku pogrzebu. Nawet śmiać się w głos. - Ha, ha, ha – i się śmiała dojeżdżając do leża Gangreli. Ależ im pokaże, że żadne z niej skóra i kości, i twarz porcelanowa bez wyrazu, i zimny posąg co stroni od dotyku. Podotyka ich wszystkich, a co! Na powitanie wyściska i poczęstuje gąsiorkiem. Dobrze, że sobie troszkę tego cudownie wzmocnionego trunku na zapas wzięła. Ostatnio edytowane przez liliel : 11-07-2017 o 22:53. |
12-07-2017, 09:47 | #27 |
Reputacja: 1 | Czy patrzył oczami zwierząt, czy też zwyczajna czujka na drodze do zbójeckiego gniazda ustawiona, Anna nie wiedziała. Dość, że gdy się piąć zaczęła w górę, z zarośli wypadł jeden zbójca i konia jej za uzdę pochwycił. Z paproci poderwał się drugi, kudłaty jak niedźwiedź, i spojrzeniem łakomym wbił się w odsłoniętą łydkę Annę przytuloną do końskiego boku. Potem ten, co uzdę pochwycił, powiódł Annę ku ruinom, towarzysza samego na straży ostawiając. Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-07-2017 o 09:52. |
13-07-2017, 21:20 | #28 |
Reputacja: 1 |
|
16-07-2017, 21:28 | #29 |
Reputacja: 1 | Anna mruknęła i podciągnęła skórzany pled po sam nos. Jeszcze tylko chwilę, ojcze. Zaraz wstanę... Zaraz... Ojciec? Nie, on jest przecież daleko. Poczekała aż rzeczywistość ją dogoni. Ta nowa noc. Nadzieje, ale i obawy. Lamia mogła okazać się rozwiązaniem niektórych problemów, co nie zmieniało faktu, że Anna odczuwała przed nią nie lada respekt zmieszany z dławiącym lękiem. Kapłanka Lilith. Gorgona. Strażniczka klanu Kappadocjan. Córka Lazarusa, wnuczka samego Ashura. Jak spojrzeć jej w oczy? Jak rozmawiać, bądź co trudniejsze, negocjować? I jakie mieć wobec niej oczekiwania, co zaoferować w zamian? Czego ona by w ogóle chciała, skoro żyje pośród kniei, bez wygód, niemal bez towarzystwa? Ale nie zawsze tak było. Przybyła na te ziemie z kimś. Ojcem? Skoro Aurelius zapewniał Annę, że to nie Ashura zamordowała Katarzyna, czy mogło być, że jej ofiarą padł Lazarus? I jak Lamia, czy też Kalyda, się na to zapatrywała? Łaknęła zemsty czy pogodziła się z przeszłością? Anna wypowiedziała w myślach imię Lamii, czekając czy nadejdzie wizja. Nie nadeszła. Chwedora - tak się przedstawiła Oldrzychowi – sprowadziła niejasne, oderwane obrazy wieśniaczek. To imię to fasada. Nic nie znaczy. Przy osobie Kalydy obrazy ożyły. Anna pozwoliła im swobodnie płynąć. Siedzi sobie w kucki, zupkę gotuje, babuleńka typ zasuszony, pomarszczona jak stare jabłko, ręce sękate jak szpony. Na ramieniu jej siedzi czarny kogut. Miesza w kociołku kością, Udową. Ludzką. A w zupce coś na wierzch wypływa między ziółka i krążki cebuli. Główka. Chyba kota, ale może dziecięcia. I Oldrzych ma rację, jest z nią coś ciemnego. Anna tego nie widzi, ale czuje. To piekielnie niebezpieczna kobieta i napawa Annę strachem. Ale Anna, mimo tego strachu, szpera głębiej. Szuka dalej, by dostrzec do to ukryte. Morze, dziwne budynki, inne niż Annie znane. Mężczyzna o orlim nosie i twarzy bladej jak całun. Spokój. Miecz o szerokim, zakrzywionym ostrzu na haku na ścianie. Lazarus? Trzeba się wreszcie obudzić. Wstać. Ołdrzycha nie ma już obok. Pozwolił Annie drzemać a sam robi to, co jest do zrobienia przed wyruszeniem. Anna postawiła na podłodze stopy. Odgarnęła włosy, aż się przesypały na jeden bok jak piasek w klepsydrze. Musi wszystko przemyśleć. Prezenty dla wiedźmy przygotowała, wszak nie wypada się w gości wpraszać z pustymi rękami. Bukłaczek pełen, chlupoczący, który Anna zagrabiła z zamku Grójec. Pracuje dla Aureliusa, nie ma czasu o takie detale zabiegać własnoręcznie. Uszczupliła mu piwniczkę, nie że bez pytania. Anna jest na to za grzeczna. Oprócz czegoś na ząb wzięła jeszcze coś dla umysłu. Opasłą księgę prawiącą o ziołach, którą znalazła w ruinach po Skrzyńskich, a właściwie nie ona, ale świętej pamięci Paszko jej ją wygrzebał ostrymi jak brony szponami. Prezenty więc są. Teraz strój stosowny. Anna postanowiła porzucić jaskrawy przyodziewek i zastąpić go tradycyjną czernią i bielą. Nie może wyglądać jak papuga przed obliczem samej Lamii, poza tym mogłaby jej na słowo wtedy nie uwierzyć, że Anna reprezentuje Klan Śmierci. Fiołki i szafrany są śmierci zaprzeczeniem, spokoju i ciszy, jaką z sobą niesie. Ze zbiorów Ołdrzycha pożyczyła sobie białą koszulę ze zdobionymi mankietami, dzieła dopełniła prosta czarna spódnica. Jeszcze podłużny wisior z ametystów, prezent ojcowy. Z twarzy starła pieczołowicie resztki barwiczki, by ujrzeć w tafli wody swoją białą twarz na tle czarnych włosów, spętanych już w ciasny warkocz. Znowu jest sobą. Znowu jest trupią Anną. Milczącą i nieciekawą, złodziejką życia innych. Ołdrzycha znalazła na powietrzu, pośród swojej bandy. Zazdrościła mu swobody z jaką zaakceptował nowy statut ich relacji. Nie narzucał się, nie ściskał za rękę, ale okiem bacznym omiatał. Odgonił Libora, gdy ten chciał Annę na konia podsadzić. To od dziś były jego obowiązki. Albo przywileje? Tak samoż na bok wziął Semena i coś musiał z nim wyjaśnić, bo się zbój z dala od Anny trzymał, jakby takie dostał ścisłe rozkazy. Podczas drogi konia zrównała z koniem Ołdrzycha i spytała po co wiedźmie krew nosił. Odrzekł, ze jako zapłatę za wróżbę, ale jaką wróżbę, już gadać nie chciał. Musiała fochy okazać, nosem pokręcić, że już nie ufa, już krętaczy. Rzekł, że wiedźma wiedziała o paru rzeczach z jego przeszłości. Wskazała mu kilka miejsc dobrych na napad - i faktycznie się tam obłowili. Kiedy kombinował, czy nie iść dalej na północ, odwiodła go od tego, twierdząc, że w Żywcu czeka jego przeznaczenie… no i sprawdziło się przecież, bo Anna przyjechała? Anna uznała wszystko za stek bzdur i manipulację obliczona najpierw na zdobycie zaufania a potem uzależnienie od siebie najważniejszego wilka w watasze. Gdy spytała jak to była z utraconą sroką – jego żebrem, wyszło, że wiedźma ją złapała i ożywiła. Powiedziała, że to za karę za szpiegowanie i teraz będzie Ołdrzych patrzeć, jak część jego starzeje się i umiera. Ale Gangrel nie pogodził się łatwo ze stratą, nie zamierzał też czekać aż wiedźmę obłaskawi i ta zaklęcia odczyni. Sroczkę sobie złapał i zghulił. Starości i umierania nie będzie, tyle miał satysfakcji. Ale on jest martwy, sroka żyje. Dlatego nie ma żebra. Anna słuchała w skupieniu skubiąc materiał przy jego kołnierzu. Ożywiła część nieożywionego... Fascynujące. Słyszała o zaklęciach życia, ale sama jeszcze ich nie pojęła. Ojciec był bieglejszy w tej materii. Mówił, że na to potrzeba czasu i nauki, że Annie nic za darmo nie przyjdzie, musi pokornie studiować sztukę mortis. Oswajać śmierć. Mikołaj... Według jego słów tylko jedno pokolenie dzieliło go po prawdzie od Lamii. Mogli się znać? Anna pogrążona w myślach jechała pośród Ołdrzychowej bandy, znowu jak zjawa, nieobecna. On w tym czasie ludzi przegrupował, na mniejsze oddziały podzielił, co by wiedźma jak i lupiny nie odebrali tego jak napadu. Dobrze, że myślał o takich kwestiach, które Annie umykały. Stąpał twardo po ziemi, podczas gdy Anna lewitowała ponad ciałem, w przenośni i dosłownie. Myślami odpłynęła do Semena. Pod przymkniętymi powiekami zamigotały obrazy, na które się Anna jakoś bała spojrzeć. Odwróciła wzrok przyjmując do wiadomości, że Semen jest bydlęciem, które popełni każde okrucieństwo. Ale wiedźma to co innego. Ją nazywa mateńką. Ona tuli jego podgolony łepek, jak jej krwi przynosi albo dziecko ukradzione czy jakiegoś nieszczęśnika podróżnego. Nie pił jej krwi, ale i tak jest do niej przywiązany i w jakiś sposób dostępny dla niego żywi do niej ciepłe uczucia. Anna się zastanawia czy babuleńka podsyca Semenowe ambicje zostanie hersztem, bo skoro próbowała okręcić wokół palca Ołdrzycha, by go mieć później na usługach, ale się Ołdrzych szczęśliwie nie poddał, to czy to jest jej zyłka, że Semen tak gorliwie o przywództwo zabiega? Gdyby w końcu Semen obił ryło Ołdrzychowi i przejął bandę, to wtedy wiedźma będzie miała na swoje usługi stado Gangreli a broń to niebezpieczna. Koń szarpnął i półprzytomna Anna w ostatniej chwili złapała się lejców żeby nie rymnąć z końskiego grzbietu. Siadła głębiej w siodło i pozwoliła by jej myśli wróciły do Semena i wiedźmy. Czy ona go jakoś wspomogła w tej ostatniej walce, w której zresztą Ołdrzych, wyszedł zwycięzko tylko dzięki Aninej pomocy? I rzeczywiście dostrzegła jak mu wiedźma podaje coś do picia. Napój ciemny, prawie czarny. Krew. Na pewno nie jej, bo w jej krew jest wpisana klątwa. Czyli oszustwem odpowiedział Ołdrzych na oszustwo. Anna poprawiła się w siodle. Oczy wbiła w Semena, szczerze rozradowanego, że do mateczki jadą w odwiedziny. I pośród tych rozważań Anna miała mocne przeczucie, że jakaś nić sympatii się zawiązała między tamtą dwójką, i Khalidzie się Semen w swoim zbydlęceniu podoba. Przeraziło ją to zarazem, bo kim jest wobec tego Lamia jeśli faworyzuje takie kreatury? Ostatnio edytowane przez liliel : 16-07-2017 o 22:09. |
19-07-2017, 08:18 | #30 |
Reputacja: 1 | Nim Libor i Jitka zawrócili, by dołączyć do ludzi, których Oldrzych w głąb lasu posłał, Gangrel wałacha Annowego za wodze przy pysku chwycił i w oczy mu zajrzał. - Przy domu wiedźmy konie się boczą. Twój będzie spokojny – zapewnił cicho. - Andrej trzyma się przy tobie… Nie ufam jej. Też nie powinnaś, panienko. Na pytanie czemu mruknął, że stare baby mają wielkie zady, by wygodniej siedzieć w kościelnej ławie, i plecy zgięte od ciężaru lat, co przygniata. Dalej ruszyli we czworo, Ołdrzych u jej boku i Andrej pilnujący tyłów. Semen wyrwał do przodu i pomknął galopem. Gdyby w jarze, co do sadyby wiedźmiej prowadził nie było tak wilgotno, kurzawa by się podniosła ponad korony drzew. Chatynka chyliła się dachem ku ziemi pod ciężarem mchów i lebiody, co go zarastała, i wyglądała całkiem jak we wspomnieniu Agoty. Cuchnęło zgnilizną, a jedynym, kto wyszedł ich powitać, był czarny kogut o długim, smolistym ogonie i paciorkowatych oczkach. Ten zaś umknął zaraz, gdy Semen zeskoczył z poparskującego niespokojnie konia i wparował do domostwa jakby do własnej siedziby. Ze środka dobiegł Annę głos chrypliwy, stetryczały. - No niechaj wlizą, jak już przyleźli. Chwilę zajęło, nim Oldrzych uwiązał boczące się konie, ale Anna przeszła parę kroczków i zerknęła do wnętrza. Przy otwartym palenisku na pieńku siedziała chuda jak tyka starowina, rzadkie, siwe włosy oblepiały pasmami jej czaszkę. Semen klęczał przed nią, oburącz obejmował nogi kobiety przysłonięte sztywną od brudu spódnicą, tłumaczył coś i całował obejmujące go, zagięte jak szpony ręce. Wiedźma nachylała się nad nim czule, a taki wyraz miała na pomarszczonej twarzy, jakby iście synaczka witała, co z wyprawy wojennej powrócił. Zdawała się nie zwracać na resztę przybyłych uwagi. Anna dała jej chwilę na okazanie Semenowi matczynych czułości, dopiero potem wystąpiła bliżej wiedźmy i skłoniła się głęboko. -Witam. Jestem Anna. To zaszczyt panią poznać. W wyciągniętych dłoniach trzymała księgę i bukłak. -Przepraszam, ze bez zaproszenia, ale przynoszą mnie ważkie sprawy. Wiedźma parsknęła. Nogą odsunęła Semena, jakby łaszącego się psa odsuwała. Podniosła się z wolna, wspierając na sękatym kosturze. I Annę też, jak Libora, uderzyła jakaś nieadekwatność jej postury. Stare kobiety szersze miały biodra. Chyliła się wiedźma wprawdzie do przodu, ale plecy przygarbione miała, nie zgięte trwale w pałąk. Owszem, pomarszczona była i sękata jak stara wierzba… ale szczupła i chyba także zgrabna pod brudnymi szmatami, co ją okrywały. Oczy miała stare, ale żywe i o sprytnym, przenikliwym wejrzeniu, czarne jak krucze pióra. - Każden jeden przemyśliwuje se, że sprawy jego ważkie. Wyjęła bukłak z dłoni Anny i potoczyła się z powrotem ku swemu miejscu. - Książczydło tamój połóż, duszyczko - machnęła kosturem w stronę deski ustawionej na kamieniach pod ścianą. Anna zrobiła jak tamta prosiła. Skórzany grzbiet książki musnęła pieszczotliwie palcem, jakby na pożegnanie i zwróciła się, o dziwo, wcale nie do wiedźmy a do Oldrzycha. -Zostawicie nas na chwile same? - a ton miała jakby dzieciom pozwoliła iść się pobawić, gdy dorośli będą rozmawiać.Wzrokiem prosiła go jednak o wyrozumiałość. - Nie - odparł niewzruszenie, na co wiedźma zarechotała, wielce po wiedźmiemu. - Myśli, że cię ochroni. Tym mieczykiem. Przed całym złem świata… ale ty wiesz, że to nieprawda, duszko - stwierdziła, ciągle rozbawiona. Przysiadła na pniaku i potargała wysoko podgolone włosy Semena. - Idźże, syneczku, drew narąb - poleciła. - Widzisz - zwróciła się do Oldrzycha - jam swego wilka odesłała. I ty idź. Nie zagryziemy się z duszką. -Idź, nic mi nie bedzie - zapewniła Oldrzycha i poparła słowa łagodnym uśmiechem. Anna poczekała, aż tupot ciężkich męskich butów ucichnie, drzwi skrzypną. Usiadła na niskim stołeczku z pewną fascynacją śledząc ruchy staruszki. -Wiem, żeś Lamią, córką Lazarusa - powiedziała cicho. - Kapłanką Mrocznej Matki. My z jednej linii krwi. Nie musisz udawać przy mnie, że jesteś kim innym. - A ty jesteś małą złodziejką - odparła wiedźma nieoczekiwanie młodym i mocnym głosem. Szybkim spojrzeniem rzuciła w górę, gdzie pasma dymu uciekały przez dziurę w dachu. Sięgnęła za siebie, po gliniany dzban szmatą okryty. -Co ukradłam? - zapytała zaciekawiona. Garść ziół dobytych z garnca i w ogień ciśnięta plunęła gryzącym dymem. Annę oczy zapiekły, a nad dymnikiem zatrzepotały skrzydła podrywającego się gwałtownie do lotu ptaka. - Kilka zwierząt. -Jedno ci się ostało, czyli dokładnie tyle ile miałaś, pani. Lawirowałaś, by przywódca wilków ci z ręki jadł, ale on nie chciał bo nie, długo przed moim się pojawieniem. Plan miałaś nawet dobry by swoim syneczkiem herszta zastąpić. Tylko przez wzgląd na nasze pokrewieństwo przemilczałam, że Semenowi co nieco pomogłaś by zwyciężył. Nie zwyciężył i tak, więc to już trochę bez znaczenia. A i mnie nic po tym, żeby wilki jednego ze swoich rozszarpały za łamanie jakichś tam reguł. Dobrze zrobiłam? - zapytała nie gubiąc z twarzy wyrazu naiwnej niewinności. Oczy wiedźmy zwęziły się w szparki. - Nie wpieraj, że łaskę mi robisz. Bo wyżrę ci mózg. - Nie uniosła głosu. Nie drgnęła nawet. Ale Anna była pewna, że jest w stanie to starcze ciało pchnąć do ataku szybciej i pewniej niż przechwalający się własną sprawnością Bożywoj czy Pężyrka. – I nie graj przede mną idiotki, Matkę obrażasz. -Matka uposażyła nas w różne sztuczki, by wygrywać - wzruszyła ramionami i porzuciła poprzednią taktykę. -I Nie zrobisz tego. Nie podniesiesz na mnie ręki mimo wszystko usłyszała wahanie we własnym głosie. - Jestem z klanu Śmierci. Tego samego, którego jesteś strażniczką. Ojciec opowiadał mi o czasach kiedy każdy Kapadocjanin miał u boku osobistą Gorgonę. By siła szła w parze z wiedzą. Chroniła. Anna posmutniała i potrząsnęła głową jakby ją ktoś w pierś dźgnął. -A teraz siedzisz tu, pośród głuszy gdy moich braci i siostry skrycie się wyrzyna. Dlaczego? -Bo czasem śmierć i dla nas jest stratą, dziecko - odparła. - Weszłaś mi w drogę. Ale słucham. Powiedzmy, iż jestem władna zrozumieć pobudki. Może i wybaczyć. -Więc jesteś w żałobie - zrozumiała Anna i nabrała nieco cieplejszych uczuć do kobiety. Żałobę potrafiła zrozumieć. -Przyjechałaś tu, pani, nie sama. Założyłam, że był z tobą ojciec, któremu natenczas towarzyszyłaś i którego ochraniałaś. Wiem, z czyjej ręki zginął i jak, i zastanawiam się czy z jego powodu tutaj zostałaś, na tych ziemiach? By go opłakiwać ale i snuć plany o zemście? - Tzimisce. Które z nich? - To mogło być złudzenie… ale wiedźmie usta pociemniały, barwą niemal w czerń wpadając. Khalida wyprostowała się i Anna pojęła, co ją tak raziło, co czyniło to starcze stetryczenie nieadekwatnym. Wiedźma miała posturę młodej dziewczyny, której skórę i włosy ktoś postarzył o dobre pół wieku. -Pomogę ci - zaoferowała Anna. - A później ty pomożesz mnie. Zaczniemy od przywrócenia ci młodzieńczego wyglądu. Który ze Skrzynskich przemodelował ci twarz? Czekała czy zachęta wyda się Lamii dostateczna. - Bożywoj… lecz akurat wiem, że nie on Faruka zabił. Imię Kapadocjanina, który spotkał się w Żywcu ze śmiercią ostateczną, wymówiła z wyraźnie innym akcentem. - I w czym mi chcesz pomagać? -Chcesz z powrotem swoją twarz? Albo inną… - Anna uczyniła nieokreślony ruch ręką wokoło własnego oblicza. - Lepszą niż ta. Nową? Podeszła do kobiety i delikatnym ruchem odgarnęła skołtunionej włosy by odkryć pooraną zmarszczkami twarz. -Po pierwsze, by cię Skrzynscy nie poznali. Po wtóre… by sobie ułatwić nieżycie. Mroczna Matka obdzieliła nas urodą byśmy jej używały do swoich celów. Lamia zaśmiała się gardłowo, paznokciem długim jak szpon przesunęła po Annowej krtani. - Nie uroda potrzebna mi, a maska. Tarcza, co mię osłoni. Nie zdołała jednak ukryć, że była ofertą zaciekawiona. -Wybierzesz sobie. Okręciła się na obcasie i wróciła na miejsce pod ścianą. -Ostatnio złapałam ghula Skrzyńskich. Aurelius był tak łaskaw, że go przygarnął darowując życie. Ma on troche mocy diabłów. Użyczy ich i twarz ci poprawi według twoich instrukcji. - Więc które to? - wiedźma wydęła lekko czarne usta. - Włodek czy Katarzyna? Starego węża nie podejrzewam. Gdyby się obudził, ziemia zapłakałaby krwawymi łzami. - Katarzyna - odrzekła, nawet się nie targując. - Ale to nie wszystko. Okoliczności… są myślę istotne. To był Lazarus? Ojciec twój? - Nie mówię z ojcem od wieków. Faruk był jednym z jego dzieci… o wiele lepszym niż Lazarus czy ja. Jakież okoliczności. Skąd wiesz. Co chcesz w zamian. Przestawanie z Gangrelami miało niewątpliwe zalety… dla Anny. Uczyło zwartej i konkretnej rozmowy, miast błądzenia po rozdrożach sensów. -Katarzyna i Włodek zawezwali was w kwestii trupka niemowlęcia. Przypuszczam, że to Faruk zdołał wskrzesić wyschnięte zwłoki. Gdy przestał być użyteczny Katarzyna go unieszkodliwiła. A potem długo i wytrwale wykarmiła ów niemowlę jego krwią, aż nie zostało nic. Dała jej czas, by przyswoiła nowe fakty. Tymczasem Lamia, miast przyswoić, przy palenisku przysiadła, po kość sięgnęła, co jej za kopyść służyła, i leniwie poczęła mieszać w kociołku. - Nie oddam żebra twemu cerberowi. Bez niego jakby zmądrzał. - Jesteśmy z jednej krwi. I obie jesteśmy córami pramatki. Nie będę niczego żądać w zamian za informacje jakie ci podałam. Jeśli mi pomożesz to z własnej woli, nie z przymusu, bo w życiu lepiej mieć przyjaciół niż ich nie mieć. Ja zamierzam znaleźć starego węża by Aurelius go zabił. Rozważ czy chcesz nam ponoć. Byłby to cios dla Skrzyńskich. - A jakąż mam pewność, że ten stary wyżeł Aurelius mego tropu nie złapie zaraz potem? -Ponieważ poproszę go, by dał ci spokój. Jesteśmy spokrewnione. Poza tym gdy tutaj skończysz, myślę, że powinnaś rozważyć dwie opcje. Pierwsza, to zająć się tym, coś ślubowała robić. Chronić Kapadocjan, tylu ilu jeszcze zdołasz. Aurelius zna się na łowach, i twierdzi, że mój klan chcą wybić w pień, by nie został nikt. I ja mu wierze. Druga opcja, jeśli pierwsza już cię nie obchodzi, da ci zajęcie i ochronę i przynależność. Aurelius ma sforę wiernych sobie wampirów, z którymi poluje. Nie wątpię, że doceniłby twoją siłę i doświadczenie a ty... Jesteś mieczem - Anna wyraziła podziw wkładając w słowa więcej życia niż miała w zwyczaju, rozbłysły jej do tego oczy.. - Nie po to cię wykuto byś rdzewiała w zmurszałej chacie. Z Aureliusem twoje ostrze znów zalśni, a on dba o swoich przyjaciół. Nie da cię tknąć Skrzyńskim, czy innym twym wrogom. Obiecał, że mnie także ochroni gdy już po mnie przyjdą zabójcy Kapadocjan. Dlatego się go trzymam i jestem mu wierna. Poza tym on jest na swój sposób…-szukała właściwego słowa- szlachetny. Wierz mi, da się go szanować a nawet polubić. To dobry materiał na przyjaciela, albo chociaż sojusznika. - Może na czas jakiś… - zadumała się Lamia, spoglądając w płomienie liżące kociołek. - Nie da się zmienić własnej natury, Anno. Można najwyżej udawać, krótko, a potem ona zęby wystawi i weźmie swoje. Bożywoj był u mnie - dodała po chwili tonem, jakim wiejska dzierlatka opowiada miłej towarzyszce u płota, że kawaler ją nawiedził. -Po co? - Ażeby mi przypomnieć, jak to mi żywot ocalił i twarz postarzył, ażeby nikt nie poznał mnie, łaskawca. I abym wyprawiła za bramy śmierci, tym razem nieodwołalnie, jakiegoś Patrycjusza z Krakowa, co tu w Żywcu przebywa - sypnęła w płomienie kolejną garść ziół. – To jeno początek próśb nie do odrzucenia, jak mniemam. Tacy jak Bożywoj Skrzyński, gdy poczują woń władzy, nie umieją przestać… -Wspominał imię tego Patrycjusza? Chyba tylko jeden Ventrue, podług mojej wiedzy tu jest. Graf Baade. - Egon? Hugo? Hugon? – Lamia nie przyłożyła do zapamiętania miana wielkiej uwagi. - Sypia na zamku grójeckim. Albo na niewiastach, gdzie bądź. -To ten sam - Anna skinęła. - Niby doradzać ma Aureliusowi, być jego okiem i uchem w domenie, ale też go kontroluje niejako z ramienia Krakowa. Nie wiem doprawdy, czy by kasztelan po nim zapłakał. - zamyśliła się. - A czemu właściwie Bożywoj ci pomógł twarz zmieniając? Przed kim niby ochronił? Przed bratem i jego żona? - Tak mi wpierał. Ich chroniąc przede mną. Licząc na to, że na smycz mnie weźmie, jak tę dziewkę ciemnowłosą - wiedźma skrzywiła czarne wargi. - Ważny ten Patrycjusz? - Właśnie próbuję to wydumać. Czemu akurat jego chciał się Bożywoj pozbyć - owinęła wokół palca końcówkę warkocza, by go w końcu z zapałem odrzucić na plecy. - Nie ważne narazie. Fakty są takie jak rzekłam, droga siostro. Stary Wąż się budzi. Widziałam sama. Już głód się wije w jego wyschłym na wiór gardle, już mu każe powieki raz po raz unosić. Jak się zbudzi krwią spłynie ta ziemia. Obiecałam Aureliusowi go znaleźć i to mi sen z powiek spędza. Zapytam więc wprost, bez owijania, jak się zapatrujesz na propozycję moją i Bożywoja. Czy którąś stronę obierzesz? Czy mam z Aureliusem w twojej sprawie pomówić? - Może na obie przystanę. - Nie możesz wybrać obu stron w konflikcie. To tak jakbyś nie wybrała żadnej. - Kluczowym jest, na co Diabłu śmierć owego Bagena. - Patrycjusza? Nie wiem. Spróbuję się wywiedzieć. - Dowiedz się i wróć. A teraz… powróżyć ci, duszko? Anna wyciągnęła w jej stronę dłoń, jakby inny sposób na wróżbę wydał jej się zbyt wyszukany, - A Krzesimir? Przysłać go tutaj by ci twarz zmienił? - Powiadom go. Znajdę go sama. Zbyt długo tu gnuśnieję - przyciągnęła dłoń Kapadocjanki nad kociołek i przejechała po jej wnętrzu przerośniętym paznokciem. Anna nie cofnęła ręki. - Przemyśl ofertę by dołączyć do sfory Aureliusza. Przynajmniej będziesz bezpieczna i na pewno popracujesz dla dobrej sprawy. Zastanowiła się czy aby na pewno Aureliusa nie przecenia? Czy sobie nie stworzyła jego wyidealizowanego obrazu, idealnego mentora i ojca. - Pomówię z nim, ale nie lękaj się. Nie powiem pod jaką postacią się ukrywasz. Co z tych wróżb wyszło? Będę żyła długo i szczęśliwie z mężem i garstką dzieci? - Hm - mruknęła starucha, nachyliła się nad kociołkiem tak nisko, że Anna obaw nabrała, iż się jej zajmą kosmyki cienkich siwych włosów. Zamieszała w wywarze, tym razem czubkiem własnego szpona. - Będziesz żyła długo. Mąż twój szczęście i nieszczęście znajdzie u twego boku. Aż oddasz mu to, coś mu winna. Dzieci takoż widzę. Jego liczne jak wilcza wataha, gdy nadchodzą mrozy, i tak samo zajadłe. Przy tobie chłopiec... Mówiła coś jeszcze, ale cicho i pod nosem, sama do siebie. Anny ucho wspomagane nadwrażliwością wychwyciło kilka pytań. Kim jesteś? Komu służysz? Kiedy odejdziesz? Rozmawiała z chłopcem o sinych ustach? A potem podniosła się gwałtownie i gibko jak młoda dziewczyna, w jednym z garnców pod ścianą grzebać poczęła. Do Anny dobiegł trzask nacinanej skóry, a potem zapach krwi, słodko-gorzki, jak wschodnie przyprawy. - Masz - wiedźma wepchnęła jej w dłonie małą buteleczkę wypełnioną krwią. - Przyjdzie czas, przyda ci się. Idź już, idźcie wszyscy. Nosferatu nie mów mego miana. Rzeknij, żem strażniczka twego klanu i dopomogę. Nic ponadto wiedzieć nie musi. Krew lamii niosąca śmierć. Bezcenny skarb. Może się przydać, to na pewno. Kiedyś, nie teraz. Anna schowała buteleczkę przy pasie i wyszła odrętwiała myślami o wróżbie. To Lamia, nie jakaś domorosła cyganka. Jej przepowiednie musiały coś znaczyć, nawet jeśli podana w pokrętny sposób. Większość nie stanowiło dla Anny zaskoczenia. Była odległą i mało konkretną informacją. Prócz jednej... Aż oddasz mu to, coś mu winna. Czy jest coś Ołdrzychowi winna? Chyba... tylko życie. Ocalił je, choć nie musiał, sam się narażając na wygnanie. Pokutuje za to i Anna rzeczywiście ma u niego dług. Dziwne. Nie myślała o tym wcześniej w takich kategoriach. Ale co to znaczy, że rachunek ureguluje? Odda mu życie, które jej wpierw zwrócił? Poświęci się za niego? Że z miłości? Ta myśl ją trochę przeraziła, ale koniec końców wydała się nawet przyjemna. To by znaczyło, że jej śmierć nie będzie bezsensowna. Czemuś posłuży. Chyba, że... to on odbierze to co jej łaskawie dał? Zabije Annę? Ale za cóż, przecież ona nie ma zamiaru przeciwko niemu działać, to niemożliwe! Ołdrzych by na nią ręki nie podniósł. A może? Czas bywa, że wszystko zmienia... Ołdrzych się może zmienić. Złem porosnąć, jak to z wąpierzami bywa. Jak było ze Śpiącym Wężem. Albo... Anna? Już jest ponoć zimna jak sopel, z biegiem stuleci jej ciepła nie przybędzie. Zbije ją, Annę, bo ta się zmieni w potwora? Strapiona wyszła z chaty wiedźmy. Spojrzenie jej zderzyło się ze spojrzeniem Ołdrzycha i uciekło w bok, spłoszone, jakby Anna przyznawała, że ma coś na sumieniu. Aż oddasz mu to, coś mu winna. - dzwoniło jej w uszach i zdawało jej się, że nie za parę setek lat ją to czeka, ale już zaraz, łeb na pieńku przed Ołdrzychem złoży, jak było jej pisane. |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
| |