24-04-2021, 16:40 | #71 | |
Reputacja: 1 | - Dzień dobry - Siwy odwzajemnił uśmiech. - Historia jest drzwiami, przez które przeszła teraźniejszość. Wie pan kim jest ten człowiek? - Podszedł do obrazka i wskazał wysuszonego mężczyznę stojącego obok starca. - Przypomina mi kogoś - wyjaśnił. - Niewiele o nim wiadomo - odpowiedział pracownik muzeum. - To bardziej taka legenda. Wie pan, były nawet dyskusje czy go tutaj umieszczać, skoro trudno powiedzieć czy w ogóle istniał. Ale ludzie lubią takie bajędy - przewrócił wymownie oczami. - To podobno członek pomniejszej szlachty z piętnastego wieku. Miał rządzić kawałkiem ziemi i mieszkać w twierdzy, na którą szanowny pan właśnie spogląda. Potem zjawił się ten przyjemny jegomość - zaakcentował ironicznie kustosz, wskazując na portret ślepca. - Szybko wygryzł książątko z interesu i wrzucił je do własnych lochów. Biedak miał tam oszaleć, dlatego przedstawia się go w taki sposób. - Piętnasty wiek… - powtórzył Lwyd kręcąc z niedowierzaniem głową, bardziej do siebie, niż kustosza, po czym odezwał się już głośniej. - Coś zostało z tej twierdzy? Można ją zwiedzić? Wyciągnął telefon i uruchomił aplikację z mapą. Kiedy jednak ponownie spojrzał na okularnika, dostrzegł w jego oczach błysk licencjonowanego służbisty. - To kompletna ruina. Wstęp do takich miejsc jest surowo wzbroniony - zadeklarował akademickim tonem. - Oh… - westchnął detektyw najwyraźniej zawiedziony, opuszczając jednocześnie rękę z telefonem. - Na prawdę? Nie ma żadnego sposobu? Nawet z przewodnikiem? - Absolutny zakaz. Względy bezpieczeństwa. Może gdyby stać nas było na dobrych konserwatorów… ale wie pan, kto by przejmował się takimi peryferiami - teraz głos kustosza nabrał realnego żalu. - Szkoda, wielka szkoda - odparł chowając telefon do kieszeni, - ale oczywiście rozumiem. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Właśnie… - podniósł palec podłapując myśl, - słyszałem kilka lokalnych legend, dość hmmm… specyficznych, że tak powiem. Na przykład o starcu z gór, od razu skojarzyła mi się z tym ślepcem z obrazu, lub o święcie Eisteddfod, które w tym regionie obchodzone było w dość… - szukał przez chwilę właściwych słów, - no właśnie “specyficzny” sposób. Czy to się wszystko jakoś wiąże? Czy to tylko moja wyobraźnia? Detektyw spojrzał na kustosza z zaciekawieniem, przykładając w zamyśleniu palec do warg. Drugi z mężczyzn tylko skinął głową i uśmiechnął się lekko. Fakt, że przyjezdny wykazywał realne zainteresowanie lokalnymi historiami, rzeczywiście w jakiś sposób go łechtał. - To ciekawe, że pan o tym mówi. Faktycznie Eisteddfod wyglądało u nas inaczej - zrobił przerwę i przez chwilę łowił coś w zakamarkach swojej pamięci. - Lokalni mieli wykorzystywać ten obrządek jako rodzaj przykrywki. W rzeczywistości chodziło ponoć o rytuały nawiązujące do przyrody. To nie jest tak nieprawdopodobne, w końcu każda kultura jakoś personifikowała otaczające ją żywioły. Tu mielibyśmy po prostu kolejny odłam, który próbował to robić na swój sposób. Różnica może polegała na tym, że mieszkańcy traktowali sen jako inherentną częścią natury. To właśnie motyw śnienia powtarza się w wielu zapiskach z tamtego okresu. A co do ślepca… czy sugeruje pan, że to wszystko było elementem jakiejś większej psychozy? - kustosz podrapał się po brodzie. - Lubimy zaklinać historię i tworzyć z niej ciekawe opowieści, ale zazwyczaj za legendami stoją całkiem prozaiczne i „ludzkie” motywacje. Stary tyran, jak to mówią, upił się władzą, to prawda. Tylko że w tamtych czasach nie było to znowu takie wyjątkowe. Oczywiście, niczego nie można wykluczyć w sposób ostateczny. Lwyd aż rozdziawił usta, gdy mężczyzna wspomniał o śnieniu, z czego zdał sobie sprawę gdy kustosz zakończył wypowiedź. - To ciekawe, że wspomina pan o snach - powiedział odrywając palec od ust. - Pewien lokalny artysta, może pan zna, Blake Winston, on też utrzymywał, że miał realne sny, o jakimś korytarzu. Utrzymywał, że powoli zatraca rozróżnienie między snem a jawą i że korytarz go przywołuje. - Zamyślił się nim podjął temat ponownie. - Zresztą, zdaje się, że oszalał ale... Spotkałem się też z kukłą z patyków i gałęzi, zawieszoną na drzewie. Czy to możliwe, że obchody tego święta w tej starej, mroczniejszej formie zachowały się do dzisiaj? Chętnie dowiedziałbym się więcej o zapiskach odnośnie śnienia, jeśli znalazłby pan dla mnie trochę więcej czasu. Opiekun muzeum zmarszczył brwi. - Oczywiście znam pana Winstona. Jego syn przekazał nam zresztą jego obrazy. Artyści mają swoje dziwactwa, ale nic nie wskazywało, że tak to się skończy. Szkoda człowieka, szkoda… - mężczyzna machnął ręką, jakby chciał już przegonić smutny temat i przejść do następnego. - Jest pan pewien, że widział prawdziwy totem? Może to była jakaś zabawka dzieciaków z okolicy? Musiałbym to zobaczyć i ocenić, ale do tego czasu naukowy obowiązek każe mi w to wątpić - puścił oczko do rozmówcy, sugerując, że traktuje to raczej jako żart. - Jeśli chodzi natomiast o moje skromne usługi, nigdzie się nie wybieram, więc możemy przejść do rzeczy nawet teraz. - Hmmm… - detektyw wyciągnął komórkę. I odnalazł film od Carmichell. - Niech pan spojrzy na to. Może nie najlepszej jakości ale… Do czego to w ogóle mogło służyć? Huw widział po rozmówcy, że nadal podchodzi do tematu co najmniej sceptycznie. Kiedy jednak nachylił się on nad ekranem, jego twarz nabrała powagi. - Rzeczywiście, nie wygląda to na zwykłe wygłupy - przyznał wreszcie. - Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby przypominało pierwotnie stosowane totemy. Musimy więc uznać, że mamy w okolicy jakichś rekonstruktorów. Co jest zastanawiające, bo tacy hobbyści zazwyczaj z nami współpracują. Przyznam panu, że w sumie to nie wiem co o tym sądzić. - No dobrze - Lwyd potarł skronie. - Załóżmy, że ktoś chciałby wznowić kult... właściwie nie wiem czego, przywrócić lub kultywować dawne wierzenia. Przyzwać moc, która dawała... - westchnął. - Widzi pan, poruszam się po terenie, którego nie do końca rozumiem. Czysto hipotetycznie. Czy to możliwe, że ktoś zadałby sobie tyle trudu, żeby przywołać jakąś nieznaną siłę czy istotę? Co chciałby przez to uzyskać? Czy historia jest nam w stanie odpowiedzieć na to pytanie? - Tutaj mnie pan zaciekawił - odpowiedział kustosz, śląc szeroki uśmiech. - Widzę, że nie zadowalają pana proste odpowiedzi. Cóż, sprawy mają się tak, że Sionn to zwyczajnie nudne miejsce. Może podkopuję dołki pod własne kompetencje - ostentacyjnie rozłożył ręce. - Ale taka jest prawda. Kulty i spiski to ostatnia rzecz, jakiej bym się tu spodziewał, pan wybaczy. Z drugiej strony czemu nie moglibyśmy sobie tak hipotetycznie podeliberować. Okularnik spojrzał na makietę i strzepnął z siebie niewidzialny pyłek. Huw szybko odgadł, że tamten się nad czymś zastanawia. Rybka nie złapała jeszcze haczyka, ale chyba zmierzało to w odpowiednim kierunku. Facet zapewne stale powtarzał o powstawaniu okolicznych gór, wypiętrzeniach skorupy ziemskiej oraz pierwszych osadnikach. Tymczasem nagle przyszedł do niego obcy gość, którego nie interesowała historia z podręcznika, ale dziwne rytuały oraz kukły z lasu. To musiało przynajmniej dawać do myślenia. - Powiem tak - podjął znowu jajogłowy. - Mamy na miejscu bibliotekę ze starymi odbitkami, wycinkami z gazet i tak dalej. Oficjalnie nie jest gotowa do zwiedzania, bo próbujemy ją zdigitalizować. Myślę jednak, że możemy zrobić wyjątek i przejrzeć materiały. I tak frekwencja jest jaka jest, więc co za różnica - wskazał na pustkę wokół siebie. - Przyznam szczerze, że robię to również z przekory. Chcę udowodnić, że wszystko to co prawda ciekawy, ale wciąż zbieg okoliczności. - Oczywiście - szeroki uśmiech zagościł na twarzy detektywa. - Na prawdę doceniam poświęcony czas i chciałbym aby mnie pan przekonał, że nie ma żadnych mrocznych kultów. Chętnie też spojrzę na te zapiski o śnieniu. Huw Lwyd - wyciągnął dłoń, - badacz tajemnic. - Lloyd Erwood - mężczyzna chętnie odwzajemnił gest. - Jestem tu każdym po trochu. A teraz proszę za mną. Obydwaj wrócili do sali, którą poprzednio zwiedzał Huw. Lloyd tym razem poprowadził Siwego do skrzydłowych drzwi. Wstępu dalej bronił niedużej grubości łańcuch. Na metalowych ogniwach wisiała tabliczka z zakazem wstępu, lecz kustosz odpiął jakąś klamrę i zaprosił detektywa do środka. Dalej znajdowała się średnich rozmiarów sala, którą oświetlały dwa srebrne żyrandole. Pod nimi umiejscowiono stanowiska z komputerami oraz maszyny przywodzące na myśl coś pomiędzy skanerem, a mechaniczną prasą. Zapewne to one przenosiły papierowe archiwa do elektronicznej wersji. Zdawały się to potwierdzać woluminy, teczki oraz tomiszcza, czekające na swoją kolej w oszklonych regałach, które z kolei uzupełniały resztę pomieszczenia. Erwood podszedł do jednego z komputerów i uruchomił jednostkę. Kiedy wystukiwał jakieś komendy, rzucił jednocześnie przez ramię: - Nie wszystko jeszcze mamy w systemie, ale jest tego całkiem sporo. Proszę spojrzeć jak to działa. Tutaj wpisujemy interesujący nas obszar geograficzny - wskazał na kolejne z wyskakujących okienek. - W tym przypadku będzie to same Sionn. Dalej podajemy kluczowe frazy. Wewnętrzny intranet powinien przeanalizować związek między nimi i wskazać najtrafniejszy wynik. Dla przykładu: „tartak”, „lata sześćdziesiąte” - mężczyzna wpisał obydwa człony i odczekał chwilę. - To miejsce już nie funkcjonuje, ale było kiedyś ważnym punktem dla lokalnej gospodarki - wyjaśnił, wciąż czekając na wynik. Moment później ekran wyświetlił artykuł z jakiejś gazety. Przedstawiał on kilkunastu robotników, którzy w pocie czoła uwijali się nad długimi belami drewna. Tekst traktował o tym, w jaki sposób materiał był obrabiany i wysyłany do Anglii oraz Irlandii. Lloyd wcisnął jakiś klawisz i system przeskoczył do następnej zakładki. Tym razem wyglądało to na pracę naukową. Dla odmiany jej autor zwiastował rychłe zamknięcie tartaku w związku z jakimiś obostrzeniami. Dalej stało o przeniesieniu ludzkiej siły do nieodległej manufaktury, która produkowała części samochodowe. Niby nic specjalnie pasjonującego, ale rzeczywiście dawało pewien ogląd na możliwości samego systemu. Kustosz skasował wyniki wyszukiwarki i wskazał Huwowi krzesło. - To co, zechce pan spróbować? - Bardzo chętnie! - Lwyd z zapałem usiadł na podsunięte miejsce, gdy jednak położył palce na klawiaturze zmarkotniał. Wszystko co wiedział było w sferze domysłów i niedopowiedzeń. Żadnych nazwisk, konkretów. Czy system wyszuka cokolwiek? Nie dowie się jeśli nie spróbuje. Westchnął, po czym wklepał dwa zwroty, które zaprzątały mu umysł: starzec z gór, śnienie. Komputer buczał przez dłuższą chwilę, jakby wewnątrz umieszczono dziesiątki metalowych owadów. Wreszcie wyrzucił informację, której źródłem był odpowiednik jakiejś encyklopedii, aczkolwiek spisanej dość luźnym językiem.
Lwyd był zdumiony odpowiedzią. - Niesamowite - odparł szczerze. - Rozumiem, że mowa o tych dwóch mężczyznach z obrazka. Świetna robota Lloyd. Jestem naprawdę… Nagły przebłysk nie pozwolił mu dokończyć myśli. Sięgnął ponownie po telefon. - Widziałeś gdzieś może to? Erwood wyciągnął szyję, aby dojrzeć symbol i w zadumie podrapał się po policzku. Już wcale nie ukrywał, że i jemu udzieliły się emocje Huwa. - Niech mnie zastrzelą, jeśli pamiętam. Coś jakby znajome, ale gdzie to mogłem widzieć… - założył ręce na siebie, spoglądając na symbol z innego kąta. - Do czego właściwie zmierzamy? Jaki to może mieć związek z legendą? - Być może żaden - odparł Siwy i zdał sobie sprawę, że odruchowo sięgnął po fajkę i ustnikiem dotknął dolnej wargi. - Oh... Proszę się nie przejmować, nie zapalę - uspokoił kustosza. - To silniejsze ode mnie. Pozwala zebrać myśli. Wydawać by się mogło - wrócił do wątku, - że ten symbol nie ma żadnego związku z legendą o Ślepym Rozpruwaczu. Ten symbol narysował Winston Blake. Ten sam, który podarował obrazy muzeum. Rozparł się wygodnie na krześle, z fajką między zębami i przymkniętymi powiekami, zastanawiając się chwilę jak najlepiej podjąć przerwaną opowieść. Jak pozbierać te elementy układanki, które powoli zaczynały do siebie pasować jak dobrze dobrane puzzle. - I tutaj zaczyna się najlepsze - powiedział w końcu wyjąwszy fajkę. - Winston mówił o korytarzu, którym podąża, który go przyzywa. - Wskazał ustnikiem ekran monitora. - "Mnogość korytarzy". Taaak. Można by pomyśleć, że Winston musiał znać lokalną legendę. Może zresztą tak i było. Był inteligentnym, oczytanym mężczyzną, ale... Lwyd wstał i podszedł do okna. Wyjrzał krótko, bez zainteresowania. Odwrócił się w końcu do niego tyłem i, oparł o parapet. Spojrzał na Lloyda. Było widać, że historia, którą opowiada, bardzo dotyka go osobiście i wywołuje głębokie uczucia, że nie jest to po prostu jakaś zasłyszana opowiastka. Lwyd był w jakiś, nieznany Erwoodowi sposób z nią osobiście związany. - Ale malarz nie był jedynym - kontynuował. - Trafiłem tutaj za agentem ubezpieczeniowym z Liverpool. On też śnił o korytarzach, które doprowadzały go do obłędu. Leczył się psychiatrycznie. Dostał zaproszenie do Sionn. Obiecywano mu, że tutaj rozwikła ich zagadkę. Nigdy go nie odnalazłem. Znam trzy kolejne osoby, które śniły o korytarzach i szukają tutaj w Sionn odpowiedzi, bo je tutaj zaproszono. Jedna z nich już zaginęła. W snach pojawia się też ten człowiek, który jest przedstawiony na obrazie. Szlachcic, który popadł w obłęd. Brzmi niewiarygodnie? Wiem, że tak. Siwy zamilkł gryząc ustnik. Nie będąc pewien, czy pracownik muzeum już nie wziął go za wariata. Czy nie poprosi grzecznie ale stanowczo, żeby sobie już poszedł, czy nie wymówi się teraz brakiem czasu. - Jest pan człowiekiem pełnym zagadek, panie Huw - odpowiedział po dłuższym milczeniu kustosz. - Normalnie bym w to wszystko nie uwierzył, ale… ten agent, o którym pan mówił... chyba tutaj był. Zresztą dał popalić nie tylko mi, bo ogólnie nagabywał ludzi i gadał bez składu. Lloyd podszedł do okna i uchylił żaluzje. Stał tak jakiś czas, spoglądając na obrys dalekich gór. - Elijah Addington. Chyba tak się nazywał, prawda? To właśnie on pokazał mi ten symbol. Wypytywał co może oznaczać i czy ma jakieś konotacje historyczne. Nie miałem pojęcia o czym w ogóle mówi. Myślałem raczej, że jest naćpany i kazałem mu wyjść - Erwood odwrócił się i rozłożył szeroko ręce w bezradnym geście. - Ale teraz widzę, że to bardziej złożone. Niech pan mi tylko powie, że to nie jest jakiś bardzo skomplikowany żart i za chwilę nie wpadnie tu telewizja z kamerami. - Obawiam się, że to nie żart - odparł Huw. Zmartwiło go, że Addington też tutaj był. To znaczy, że szukał jak on. To znaczy, że Lwyd ciągle był kilka kroków za nim. Zmartwiło go, że mimo iż przed chwilą wydawało mu się, że robi postępy w śledztwie, ciągle może skończyć jak agent ubezpieczeniowy. - Tak, to jego szukałem. Dawno tutaj był? Czegoś się dowiedział? Ma pan pojęcie gdzie mógł się udać? - Oh, to było kilka miesięcy temu. Jeszcze jakoś w maju - Lloyd przysunął sobie krzesło i usiadł. Jego mina zdradzała, że wciąż tkwi w nim niepewność. - Ode mnie niczego się nie dowiedział. Może Lysa powiedziałaby panu coś więcej, w końcu to u niej chyba wynajmował pokój. Choć i tu nie mogę wiele obiecać - zdjął okulary i przetarł je własną koszulką. - Facet miał bzika. Zanim zniknął na dobre, inni widzieli go gdzieś na szlakach. To okrutne co teraz powiem, ale pewnie od dawna leży na dnie jakiejś kotliny. Huwowi coraz trudniej było skupić się na słowach Erwooda. Coś było nie tak i ledwie kiedy opiekun muzeum skończył mówić, Lwyd zdał sobie sprawę z natury zjawiska. Miał coraz silniejsze wrażenie czyjejś obecności tuż za swoimi plecami. W swoim fachu nauczył się obserwować ludzi i wiedział też, gdy sam był obserwowany. Kiedy jednak odwrócił się, ujrzał tylko drzwi, którymi wszedł tu wraz z kustoszem. Być może były to jednak tylko jego nerwy. - Hmmm… - mruknął Lwyd roztargniony. Może to nerwy a może… ktoś z tamtej strony rzeczywistości. - Chciałbym być bardziej optymistyczny, ale może pan mieć rację. Czyli ten symbol nic panu nie mówi? Może spróbujemy wpisać ten tekst do tej sprytnej maszynki? Może nam coś podpowie? - Wpisać nie zaszkodzi. Spróbujmy. Zasiedli z powrotem do komputera, po czym Huw szybko wklepał odpowiednią frazę. I tym razem musieli odczekać dłuższą chwilę, aż system przeżuje nową informację. Siwy w międzyczasie spoglądał po sali, gdyż ciągle wydawało mu się, że ktoś za chwilę wyjdzie zza regałów. Pomieszczenie wyglądało jednak na zupełnie puste. - Mamy coś - mruknął nagle Lloyd, wskazując na ekran. - Bardzo mało, ale zawsze. Wygląda na to, że w maju ktoś wypisał podobny slogan na budynku kościoła - streścił skan krótkiego artykułu o wandalach w mieście. - Po interwencji księdza Gregoryego napis usunięto, potem jest wypowiedź jakiejś kobiety o wychowaniu młodzieży… i w sumie tyle. - Niewiele - westchnął detektyw. - Mówił pan wcześniej o notatkach odnośnie śnienia… - zawiesił głos. - W tym przypadku akurat wszystko mam tutaj - Lloyd przyłożył palec do swojej głowy. - Trochę tego przerobiłem. No chyba, że będzie pan chciał mocno wchodzić w szczegóły. Ale po kolei - mężczyzna strzelił knykcami i chytrze się uśmiechnął. - Może po prostu zacznę, a pan będzie zadawał pytania. A zatem… jeszcze za czasów pierwotnego Eisteddfod tutejsi faktycznie wierzyli, że świat snów jest połączony z naszym. I to nie w ten sposób, w jaki ludzie rozumieją, dajmy na to, senniki. Nie chodziło o szepty podświadomości, ale coś na rodzaj rzeczywistości, która może przenikać naszą. Czy dotychczas mówię zrozumiale? Huw usiadł ponownie na krześle, wychylił się w stronę rozmówcy i głaskając ustnikiem fajki dolną wargę chłonął każde słowo. - Tak, tak - powiedział zniecierpliwiony dalszym ciągiem, - proszę kontynuować. - Tutaj zaczyna robić się ciekawie - podjął znów Lloyd. - Mówiłem już, że lokalsi łączyli śnienie z siłami przyrody. Uznawali, że nocne mary to rzecz tak naturalna, jak płynąca w rzece woda. Te rytuały, o których rozmawialiśmy, miały służyć komunikacji z pewną… jaźnią - kustosz zagryzł w zadumie wargę. - To chyba najlepsze określenie. Według mojej wiedzy to nie był żaden bożek, ale rodzaj bezosobowego bytu albo energii. To coś miało trzymać okoliczny ekosystem w ryzach - Lloyd ponownie przerwał, dając rozmówcy chwilę na przetrawienie informacji. - A totemy miały wzmacniać więź między tymi dwoma hmmm… universami? - podpowiedział. - Dokładnie tak. Podczas rytuałów tubylcy wchodzili w stan śnienia na jawie. Druga strona potrzebowała kontaktu z ludźmi, a konkretnie ich snami. Wierzono, że karmi się nimi i zamienia w siłę, dzięki której wszystko trwa w równowadze. - No dobrze, dobrze… - w całej historii Lwydowi brakowało ciągle jakiegoś elementu układanki. - Ale dlaczego właściwie tubylcy byli zainteresowani karmieniem tego bytu? Dawał im jakąś moc w zamian? Jakąś obietnicę życia po śmierci? Wie pan… każda religia, każdy kult się na tym opiera. - Tutaj musimy skupić się na tych, którzy przewodniczyli obrządkom. Roboczo nazywamy ich „starszymi”. Pańska uwaga jest słuszna, bo logika podpowiada, że musieli mieć jakąś korzyść. Osobiście podejrzewam, że byli to manipulanci, którzy rzekomym kapłaństwem zyskiwali jakieś tam wpływy - Lloyd zawahał się i przyłożył kciuk do ust. - Chyba że idziemy w kierunku teorii, według której ci ludzie naprawdę w to wszystko wierzyli. Ale wtedy nie wiem co sobie roili. Widzi pan, nawet po tylu latach wciąż mamy wiele znaków zapytania. Przypominam, że Eisteddfod było prawdopodobnie fasadą służącą temu, aby nikt nie oskarżył tutejszych o czary. Ci ludzie dość skutecznie dbali o swoje tajemnice. - I później co? Kult zanikł? Albo zszedł do podziemia? - dociekał Huw. - Coś szczególnego się stało, że nagle o nim ucichło? - W końcu plotki dotarły do Kościoła. Oko opatrzności potrafiło mieć jastrzębi wzrok, a status innowiercy nie był wtedy zbyt modny. Siwy włożył fajkę w zęby i w zamyśleniu gryzł ustnik. Wszystko się układało w całość. Góra Maddox. Czy to tam powinien szukać odpowiedzi? Karmili snami jakiś byt, który w końcu ich pożre i zamieni w śliniących się wariatów. Dalej nie wiedział jak to przerwać. - To wszystko co mi pan opowiedział - przerwał milczenie wyciągając fajkę z ust, - jest niezmiernie interesujące. Zaskakujące, że taka mała miejscowość może skrywać tak fascynujące tajemnice i historie. Chciałbym pana, panie Erwood prosić o ostatnią przysługę. Załóżmy, roboczo, czysto hipotetycznie, że w lasach góry Maddox, w okolicy, rzeczywiście istnieje tajemniczy byt, który karmi się snami, że od piętnastego wieku istnieje grupa ludzi, która go karmi. W pewnym momencie represje ze strony Kościoła są tak duże, że wyznawcy tej siły schodzą do podziemia. W dalszym ciągu dokarmiają to coś, nie dają mu jednak tyle by miał wystarczająco dużo mocy, lecz by przetrwał. Głodny, wściekły, może osłabiony. Czasy się zmieniają. Potęga kościoła maleje. Większość ludzi nie pamięta o tej sile. Byt domaga się nowej energii. Więcej i więcej. Kult ciągle trwa, chce zaspokoić głód swojego pana. Wybiera ofiary. Nie może ich wybierać wśród okolicznych mieszkańców, bo to ściągnęłoby od razu uwagę miejscowej policji. Dlatego sprowadza ich z całej Wielkiej Brytanii. Przyjeżdżają, tak jak Addington i znikają. Istnieją też osoby, które eliminują ciekawskich, rozpytujących o totemy rozwieszane po lasach. Lwyd wzrok miał utkwiony w kustoszu ale jego oczy patrzyły przez niego. Zanurzony w wizji, którą teraz kreślił. - Jednocześnie osoby - kontynuował Huw, - których snami miał się karmić byt, to rozumiem najmniej, widzą w nich postać tego szaleńca z góry Maddox, który ciągle żyje w śnieniu, zawieszony między rzeczywistością a snem i kreśli symbol oka w płomieniu, i twierdzi, że istnieje droga ucieczki. Nieważne! - machnął ręką, jakby chciał cofnąć wypowiedziany wątek i wrócić do poprzedniego. - Czysto teoretycznie. Gdyby taki kult ciągle istniał, gdyby ten byt był prawdą... Gdzie by miał swoją siedzibę? Jak można by ten byt pozbawić mocy nad ludźmi? Czy istniały na ten temat jakiekolwiek zapiski? Lloyd wysłuchał Huwa ze skupieniem, po czym w milczeniu zrobił rundkę wokół stołu z komputerem. Wreszcie przysunął sobie z powrotem jedno z krzeseł i opadł ciężko na siedzisko. Chyba nie wiedział jak na to wszystko zareagować, co wciąż było lepsze od uznania detektywa za czubka. - Gdybym nie znał dobrze historii Sionn, to bym powiedział, żeś pan zwyczajnie zwariował - stwierdził poważnym tonem. - Ale w tej historii faktycznie widać pewne niepokojące zależności. Wciąż jednak będę twierdził, że jacyś fanatycy podczepili się pod starą religię. I jak oni rzeczywiście mogą istnieć, tak nie kupuję reszty. To musi mieć logiczne wytłumaczenie - bronił się kustosz. - Dlatego sądzę, że pańskie pytania wybiegają poza moje kompetencje. Może oprócz tej siedziby… - Erwood zmarszczył czoło i na moment się zawahał. - Mam pewien pomysł, ale samo mówienie o tym byłoby mało profesjonalne z mojej strony. - Lloyd. Panie Erwood - poprawił się, - w ciągu pół godziny dowiedziałem się od pana więcej niż w przeciągu paru dni kręcenia się po okolicy. Proszę mówić wprost. Jakkolwiek niedorzeczne by się to panu zdawało. Chyba nic nie jest w stanie zadziwić mnie w tej całej historii. Proszę… - Chodzi o to, że tam również nie wolno wchodzić. Tak między nami to teoretycznie, bo nikt tego nie sprawdza - Lloyd tupnął kilka razy nogą pod dyktando gorączkowych myśli. Huw wiedział jak szybko potrafi zjednywać sobie ludzi. Był to wręcz dar, dzięki któremu jego rozmówcy nieraz mimowolnie się wygadywali. Ot, kilka słów i nagle łączyła ich z Siwym dziwna więź. Jednocześnie część z nich potrafiła wyczuć, że jest pod dziwnym wpływem. Reakcje na to były różne: jedni płynęli z prądem i odkrywali karty, inni, w tym Lloyd, doznawali pewnego rozdarcia. - Ujmę to w ten sposób. W okolicy leży miasteczko… gdzie łatwo o dyskrecję - Lloyd lekko nachylił się do Huwa. - Gdybym chciał załatwić coś na uboczu, kierowałbym się właśnie tam. Oczywiście ani ja, ani pan nie mamy takich aspiracji, więc skończmy już ten temat - skwitował kustosz i znów odchylił się na siedzeniu. Siwy wyczuł, że mężczyzna i tak przekroczył barierę, której przekroczyć nie zamierzał. Nie chciał go naciskać, wypytywać o te tajemnicze miasteczko, tym bardziej, że przypomniała mu się historia opowiedziana przez Connora i miał podejrzenie graniczące z pewnością, że chodzi o to samo miejsce. - Dziękuję panie Erwood - wyciągnął dłoń. - Rozmowa z panem była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Jestem pod wrażeniem wiedzy, którą się pan ze mną podzielił. Uścisnęli sobie mocno dłonie i pożegnali. Przemierzając długie, wysokie korytarze muzeum Lwyd ciągle czuł jakby ktoś go obserwował. To nieuchwytne uczucie, że ktoś mu się przyglądał zniknęło wkrótce gdy opuścił budynek. To była efektywna rozmowa. Czas najwyższy odwiedzić to zapomniane miasteczko. Przed tym jednak Huw zamierzał zadzwonić do Paula i Robin, a w następnej kolejności dowiedzieć się co też porabia komisarz.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) | |
28-04-2021, 20:58 | #72 |
Reputacja: 1 | Parking przy stacji benzynowej. Wygwizdów. - Dopsz… - mruknęła Robin . – Więc plan B. Technicznie rzecz biorąc, nie miała żadnego planu b. Jedyny, jaki miała, to odnalezienie Eda. Ziółka pani Sparks poprawiły jej percepcje, ale ciągle nie doszła do pełnej sprawności. Ci tam Huw mówił o tym Edzie? Hmm.. postanowiła iść na żywioł. - Foxy – pies podniósł mordę, wbijając spojrzenie w twarz pani. Ta wskazała mężczyznę ruchem dłoni. – Idź. Przywitaj się. Hop. Powstrzymała psa, podnosząc palec. Mięsnie zwierzak napięły się, nie mogła się doczekać, zęby wykonać zadanie. – Go! Pies skoczył w stronę Pieńka, najszybciej jak potrafił. - Poczekaj! – zawołała z nią Robin, biegnąc za suczką. – Co za niegrzeczna dziewczynka! Nie wolno uciekać pańci! Wracaj natychmiast, mała pokrako! Równie dobrze mogłaby wołać po chińsku – pies nie reagował, jak zawsze wykonywał zadanie, aż do usłyszenia sygnału odwołania. Właściciel „drewnianej” skóry zrobił krok do tyłu, najwyraźniej nie będąc pewnym zamiarów psa. Kiedy jednak zobaczył, że toller nie jest agresywny, delikatnie położył mu rękę na głowie. A przynajmniej próbował, bowiem Foxy skała radośnie wokół niego, dopóki obok nie pojawiła się Robin. - Powinna pani uważać - powiedział mężczyzna poważnym tonem. - Po ostatnich wydarzeniach ludzie są wyczuleni na psy bez smyczy. - Oczywiście, bardzo przepraszam - Robin gestem odwołała psa, który natychmiast przysiadł nieruchomo w odległości dwóch kroków od ludzi. – Byłyśmy na tych zawodach… - drgnęła. – To było straszne. Widział pan? - Słyszałem. Paskudna sprawa - mruknął siwy jegomość. - Pani stamtąd czy zupełnie przyjezdna? - zaciekawił się. Zanim Carmichell odpowiedziała, złowiła okiem Paula, który zaczął zbliżać się do pick-upa szerokim łukiem. Było bardzo wątpliwe, że właściciel auta tego nie zauważył, raczej po prostu go zignorował. Mimo tego Goodman posłał Robin porozumiewawcze spojrzenie, aby kontynuowała rozmowę. - Przyjechałyśmy na zawody, z Londynu – powiedziała Robin. – I pewnie byśmy wygrały, gdyby nie te wszystkie.. zdarzenia. Wie pan, im dłużej tu jestem, tym bardziej mam wrażenie, że trafiłam do miasteczka z horroru. Wiem, wiem – podniosła dłonie, stopując ewentualne protesty mężczyzny. – Przepraszam, nie chciałam pana urazić. To tak jakby jakiś mój gość zapytał, czy zaprowadzę go na peron numer 9¾. – Zaśmiała się, nieco nerwowo – Pewnie brzmię, jakby to mi trochę peron odjechał, prawda? Znów kątem oka złowiła Paula. Ten podniósł kciuk do góry i stanął tuż obok samochodu. A to go doglądał, to znów nachylał się z wystudiowaną miną znawcy. - Wiele się dzieje jak na naszą okolicę - stwierdził tymczasem stary. - Po prostu zjawiła się tutaj pani w nieodpowiednim momencie. Zazwyczaj to wymarzone miejsce, aby zapomnieć o problemach. Ale wszystko ma swój kres, także filmy o miasteczkach z horroru, jak to pani określiła. Niemal pewny kandydat na Edda spojrzał gdzieś na horyzont i uśmiechnął się do siebie. - Chyba wiem o czym pani mówi… ale proszę się nie martwić. W kościach czuję, że to już długo nie potrwa. - Wie pan, o czym mówię ? - Robin zajrzała mężczyźnie w twarz. Tamten odpowiedział jej dziwnym grymasem, który chyba miał być uśmiechem. Trudno było jednoznacznie nazwać aparycję mężczyzny, choć na usta cisnęły się gadzie konotacje. - Tak sądzę - odpowiedział. - W każdym razie nie jestem urażony. Zastanawiam się tylko czy zawsze dzieli się pani takimi wnioskami z obcymi - jego spojrzenie oceniało i przeszywało teraz kobietę. Tymczasem Paul był tuż obok pick-upa i cokolwiek planował, miało stać się właśnie teraz. - Jestem bardzo towarzyska osobą – wyjaśniła Robin, również się uśmiechając. – A pan wygląda na doświadczonego człowieka… Poznałam już sporo mieszkańców. Pani Sparks i jej siostra. Winston Blake. Taak – przeciągnęła sylabę. – Niezwykła osada i niezwykli mieszkańcy. - Pani Sparks, doprawdy? - zaciekawił się rozmówca. - A co takiego powiedziała? Robin nie zdążyła jednak odpowiedzieć. Paul wykonał błyskawiczny ruch, jakby jego ręce i ciało były zaklęte. Wszystko przebiegło tak błyskawicznie, że trudno było powiedzieć czy cokolwiek tak naprawdę zrobił. Następnie zmierzył bezpośrednio do dwójki z szerokim uśmiechem na twarzy. - Tak jak myślałem - powiedział głośno. - Proszę wybaczyć, że wchodzę w rozmowę. Jestem przyjacielem tej pani - bez pardonu podszedł do starego i uścisnął mu rękę. - Wiem, że wy o jednym, a ja o drugim, ale coś mi tak nie grało w pańskiej bryce. Koleżanka zawsze mnie strofuje, że jestem zboczony na punkcie samochodów, prawda? - lekko szturchnął Robin. - Prawda. Prosta parafilia związana z obiektem - wyjaśniła uprzejmie Robin. – W sumie nieszkodliwa, poza momentami kiedy... Nieważne. - Uśmiechnęła się znów i przeniosła uwagę na Pieńka. - Pani Sparks pochwaliła Foxy, że jest dobrze wychowaną dziewczynką. Ale przede wszystkim dała nam trochę czasu. . Mi i mojemu koledze, innemu dewiantowi – wyjaśniła. – I powiedziała też, że „Drwa gotowe na opał”. Oraz poradziła poszukać Emyra. Mężczyzna tylko kiwnął parę razy głową, ale nic już nie powiedział. Po prostu odwrócił się na pięcie i podszedł do swojego auta. Paul popatrzył pytająco na Robin, po czym podążył w tym samym kierunku. - No właśnie… miałem powiedzieć. Drzwi się u pana nie domykają - dogonił swój cel i wskazał auto, które rzeczywiście z jakiś powodów stało otwarte. Stary spojrzał na pick-upa, przyjezdną dwójkę i z powrotem na samochód. Uderzył palcami o zwisające na żylastej sylwetce spodnie. Wreszcie stanął naprzeciwko mężczyzny i kobiety, odsłaniając lekko poprutą kapotę. Pod fałdami materiału spoczywał lśniący, dobrze naoliwiony rewolwer. Pieniek pokazał go tylko na moment, ale nie ulegało wątpliwości, że chciał, aby dwójka go zobaczyła. - Myślę, że powinniśmy wybrać się na przejażdżkę - powiedział powoli. - Pani poprowadzi, a my siądziemy z tyłu - wskazał na Goodmana. - Nie rozumiem - Robin wodziła wzrokiem od mężczyzny do samochodu. Na prawdę nie rozumiała. - Gdzie mamy jechać? - Po prostu. Wsiadajcie. Do samochodu - wycedził Edd. Kobieta rzuciła spojrzenie na Goodmana, a potem znów wróciła wzrokiem do Edda. Prychnęła. - I co ? – zapytała. Nie zaczepnie, nie agresywnie. Pobłażliwie. Z nutą czułości. Tonem, jakiego używa się do przedszkolaka, który oświadcza, że już nie kocha mamusi i wyprowadza się do kanałów mieszkać razem z wojowniczymi żółwiami ninja. – Zastrzelisz nas obydwoje? Na logikę może nawet zdążysz wyciągnąć ten pistolet, ale serio sądzisz, ze my będziemy z Paulem stali i czekali? Oparła się o maskę samochodu. Za dużo się ostatnio zdarzyło, żeby teraz obawiała się staruszków z rewolwerami. - Nigdzie nie jadę. Najpierw mi wytłumacz ten cały bajzel. Edd uśmiechnął się ponuro, co jedynie napięło złuszczoną skórę jego twarzy. - Jeśli Sparks podała ci hasło, to tylko po to, żeby mi zaszkodzić. Podobnie z Emyrem. No ale to już nieważne. Chwilę potem wszystko zadziało się jednocześnie. Robin miała wrażenie, że czas na chwilę stanął w miejscu. W jednej sekundzie Pieniek sięgnął do paska, a Paul już pędził w jego kierunku. Nie wiedziała czy to Goodman sprowokował sytuację lub jedynie zareagował na podejrzany gest. Jedno było pewne: miała jedynie moment na reakcję. Nie spodziewała się tego. Sądziła, ze staruszek roześmieje się i powie „Taki żarcik mały…”. A jednocześnie spodziewała, a raczej jej ciało i intuicja podpowiedziały jej, co się zadzieje, zanim mózg ogarnął sytuację. Bo emocje pojawiają się zawsze przed poznaniem, czyli najpierw czujemy że coś nam grozi, a dopiero potem wiemy, co . A ona miała doświadczenie w rozpoznawaniu niewerbalnych sygnałów. Ciało Robin zareagowało automatycznie, rozluźniło się, żeby kobieta mogła podjąć akcję. Behawiorystka sięgnęła do nerki przy pasie, szarpnięciem zwolniła uchwyt karabińczyka przytrzymującego metalowy pojemnik. Uniosła dłoń , czasu na celowanie nie było wiele, ale powinno wystarczyć. Zamknęła oczy i nacisnęła spust, posyłając zawartość pojemnika z gazem pieprzowym w twarz mężczyzny. Brązowy strumień wystrzelił z syknięciem tuż przed tym jak Paul wpadł na napastnika. Edd osłonił się dłonią, lecz nie dość szybko. Przynajmniej część substancji musiała dostać się do jego oczu, co Goodman natychmiast wykorzystał. Uderzył bokiem starego, od razu próbując wyrwać mu broń. Pieniek wykazywał jednak zaskakującą krzepę i przez kilka sekund mężczyźni mocowali się w uścisku. Robin cofnęła się o dwa kroki. Wchodzenie między szarpiących się – i naprawdę nie miało znaczenia, czy byli mężczyźni, czy psy - było najgorszym, co mogła by zrobić w tej sytuacji. Pojedynek wyglądał dość chaotycznie. W filmach akcji takie sytuacje zazwyczaj były portretowane jako zgrabna wymiana ciosów. Tymczasem w rzeczywistości mężczyźni wili się jak dwa piskorze. Paul umiał się bić, ale Pieniek nadrabiał wigorem, który nabył chyba u samego diabła. Obydwaj wymieniali mało finezyjne ciosy, przede wszystkim jednak próbując wyrwać broń dla siebie. W końcu Paul wywalczył sobie pozycję, dzięki której uderzył pięścią w podbrzusze oponenta. Napastnik skulił się w sobie i zasyczał z bólu, lecz wciąż nie oddał pistoletu. Wyczuwając kolejny cios, na ślepo pociągnął za spust, po czym rozległ się ogłuszający wystrzał. W ułamku sekundy Robin ujrzała jak Paul ostatecznie wyrywa rewolwer z ręki oponenta. Coś jednak było nie tak. Jej towarzysz poruszał się w dziwny sposób i zamiast wykorzystać zdobycz, odrzucił ją dwa metry za siebie. Chwilę potem osunął się na ziemię. Edd z kolei porzucił pole walki: wciąż dość oszołomiony zmierzył do samochodu. Robin nie była zdziwiona, wiedziała co - że to - się stanie. Może cała ta sytuacja rozwinęła jej zdolności parapsychiczne? Prekognicję i te sprawy? A może po prostu wyostrzyła się jej intuicja, lub zbyt dużo widziała filmów, w których zwarcie kończyło się wystrzałem pistoletu? Tyle, że to nie ta osoba powinna była upaść na ziemię. Nie była zdziwiona. Dlatego działała szybko. - Foxy – pies wbił spojrzenie w swoją panią, to wskazała Edda i wykonała dwa szybkie ruchy – jeden na wysokości swoich kolan, drugi barku. - Go! - Pies skoczył do przodu z całym impetem, wpadł na nogi mężczyzny, podcinając go. Gdy ten próbował zachować równowagę, Foxy wybiła się i wskoczyła mu na plecy. Sama Robin sięgnęła po rewolwer, wrzuciła go do nerki, a potem przyklękła obok Paula. - Spokojnie – powiedziała. – Wszystko będzie dobrze. Co się dzieje? Zaczęła oglądać mężczyznę, szukając miejsca, gdzie kula rozerwała ciało. Szybko zlokalizowała ranę. Mężczyzna dostał w lewy bark, zaś pocisk ugrzązł wewnątrz ciała. Krew lała się obficie, nie wyglądało jednak na to, aby Paul dostał bezpośrednio w którąś tętnicę. Goodman zresztą trzymał się całkiem znośnie, choć mogła to być tylko jego gra. - Udało… się… - wysapał, zaciskając z bólu zęby, po czym odchylił połę swojej kurty. Pod ubraniem Paul trzymał dość osobliwy przedmiot, który przypominał śrubokręt. Przyrząd posiadał jednak inne zakończenie: zamiast regularnej gwiazdki miał on coś na rodzaj pofalowanego drucika. Potem kobieta zerknęła na samego Pieńka, który szamotał się teraz z Foxy. Choć Will zwykł nazywać suczkę „ujemnie agresywną”, to teraz dawała z siebie wszystko. Edd stale próbował powstać na nogi, podczas gdy toller mozolnie wdrapywał mu się na plecy. W tym momencie Robin zrozumiała również, co tak naprawdę zrobił Paul i że otworzenie drzwi dziwnym śrubokrętem było tylko zmyłką. Klęcząc przy rannym kompanie dostrzegła przyklejoną do podwozia komórkę, która miała służyć za nadajnik. Edd na szczęście leżał odwrócony od jej widoku, zresztą skupiał się na próbach zrzucenia z siebie Foxy. Musiała dokonać kolejnego wyboru i szybko zastanowić się co było lepsze: Edd w garści czy też pod obserwacją, czego najwyraźniej chciał dopiąć Paul. Bo właśnie, był jeszcze on, który robił dobrą minę do złej gry, mimo że wygląd jego rany nie napawał optymizmem. Robin powędrowała wzrokiem za spojrzeniem Pauka. - O Boże , Paul! – wykrzyknęła, nieco zbyt ekspresyjnie, dbając o to, żeby Pieniek usłyszał. – Paul, nie umieraj! Nie możesz mnie zostawić samej! - Foxy chodź do pani! – zawołała z rozpaczą w głosie, a pies porzucił nową zabawę we wspinanie się na ruchomy cel i przypadł do swojej pani. Ta wtuliła się w niego, łkając. – Paul! Rana Paula nie wyglądała jakoś tragicznie, w każdym razie nie wyglądał jakby miał właśnie zejść. Oczywiście, kozaczył, Robin nie urodziła się wczoraj – faceci zawsze kozaczyli, chyba, że chodziło o drobne skaleczenie, czy katar, wtedy umierali. Na razie zależało jej na tym, żeby facet uwierzył, ze zabił Paula i zmył się jak najszybciej. Tak też się zaraz stało: jak tylko Pieniek wstał na nogi, od razu przypadł do drzwi swojego auta i wskoczył do środka. Sekundę później silnik zaryczał jak głodne zwierzę, a pick-up ruszył przed siebie slalomem, co zapewne było efektem działania gazu. Dopiero po kilkudziesięciu metrach auto jakoś wyrównało swoją trasę, aby szybko oddalić się w tumanach szarej kurzawy. Jedna rzecz mogła tu zastanawiać: podczas całego zajścia nie przyszedł nikt ze stacji benzynowej: żaden ochroniarz, ani nawet ekspedient. Nadal Robin pozostawali z Paulem sami. - Dobra robota… - wycedził Goodman. - Tylko… jedna rzecz… Długa historia… ale wolałbym… - zrobił pauzę na złapanie oddechu - …unikać policji. - Dobra, nie gadaj przez chwilę. Może zaboleć. Robin oddarła kawałek koszuli Paula i przycisnęła do rany. Na wierzch dołożyła pluszową kaczkę Foxy. Docisnęła i zaczęła stabilizować prowizoryczny opatrunek sprawdzonymi już wcześniej torebkami. Potem wybrała nr dr Powella. Odczekała dziesięć długich sekund, w trakcie których Paul wyszeptał całą wiązankę przekleństw. Gdy weterynarz wreszcie odebrał, w tle słyszała głównie szczekanie psów, przez co Powell musiał niemal je przekrzykiwać. - Cześć. Od razu mówię, że jestem dość zajęty. - Cześć. Z perdołami bym nie dzwoniła. – wyrzuciła na jednym oddechu. - Więc szybko: kolega… się postrzelił. Trzeba wyciągnąć kule, na moje oko, zszyć. Kolega nie chce się spotykać z policją. – zaczerpnęła powietrza i dokończyła: sugestie? Pomysły? Rady? Powell milczał i przez dłuższą chwilę Robin słyszała jedynie ujadanie kilkunastu psich gardeł. - Czekaj. Co? - mężczyzna jakby obudził się z letargu. - Jakie postrzelił? Gdzie ty jesteś do cholery? - Jesteśmy przy stacji benzynowej. za miastem Nie mam samochodu. Mam niewiele czasu. - Kurwa, ty mówisz poważnie - uświadomił sobie Powell. - Czekaj. Spróbuj powstrzymać krwawienie… co, już to zrobiłaś? Dobrze. Samemu lepiej się z tym nie babrać, bo może być gorzej. Poczekaj chwilę. Doktor na chwilę odłożył słuchawkę. Tym razem Robin usłyszała jak z kimś rozmawia. Niejasno uświadomiła sobie, że przekazuje jakieś polecenie asystentowi. - Już jestem. Zostańcie tam, gdzie jesteście. Niedługo będę - powiedział na jednym oddechu i zakończył połączenie. Paul tymczasem lekko odpływał, aby zaraz ocknąć się, złorzeczyć i znów spuścić głowę. Opatrunek trochę pomógł, ale nadal kolejne strużki krwi spływały po ramieniu mężczyzny. Carmichell jeszcze raz spojrzała w stronę stacji: wciąż nikt się stamtąd nawet nie wychylił. Trząchnęła Paula. - Hej, nie śpimy. Otwieraj oczy, opowiedz mi coś… najlepiej jakieś żenujące tajemnice, co z Huvem macie. Wiesz, żebym go mogła zawstydzać. - No wiesz… - wysapał mężczyzna. - Kumple… nie zdradzają... takich rzeczy. Ale raz… Tucznik… orzeszki w czekoladzie - zaczął mamrotać i mrużyć oczy. Bark ciągle krwawił, Robin ściągnęła swoją kurtkę, zrolowała ją i docisnęła ranę. - Nie spij. Pomoc już jedzie. Powell był na miejscu kwadrans później. Zajechał srebrnym sedanem i od razu wyskoczył na drogę. Kiedy zobaczył zastaną scenę, jego twarz stała się prawie tak blada jak Paula. Do tego czasu sam poszkodowany był już półprzytomny: ciało reagowało na szturchnięcia, ale ciężko szło się z nim dogadać. Weterynarz od razu sprawdził przesiąknięty krwią opatrunek i szybko zastąpił go materiałami z podręcznej apteczki. Potem ostrożnie podniósł plecy Goodmana. - Pomóż mi z nim. Tylko ostrożnie. Pojedziemy do mojego domu i zobaczę co da się zrobić. Robin już wcześniej wyjęła z dłoni Paula niewielkie urządzenie i wsunęła je do nerki. Teraz pomogła Powellowi dźwignąć lejące się przez ręce ciało. Wspólnie dotachali Paula do samochodu i, z trudem, umieścili na tylnym siedzeniu. - Dziękuje ci za pomoc – powiedziała Robin. Wytarła ręce w kurtkę, którą wrzuciła w nogi samochodu – Musze iść. Mam mało czasu. Jeśli.. zdążę, to przyjdę .. potem. Dziękuję. Przez chwilę patrzyła za odjeżdżającym samochodem. Potem zeszła na pobocze, żeby nie być tak widoczna ze stacji. „Wszyscy tam umarli? „ – przemknęło jej przez głowę – „Czy raczej są przyzwyczajeni do takich atrakcji i wiedza, że lepiej się nie wychylać?” Wyciągnęła z nerki dziwny przyrząd i dokładnie go obejrzała. Skoro komórka była nadajnikiem, to to powinno być odbiornikiem.. chyba. Technika nie była jej mocną stroną. Dobrze by było sprawdzić, czy samochód ciągle się przemieszcza, czy gdzieś dojechał. Zaparkował. W każdym razie powinna podążyć jego śladem, ale do tego potrzebowała jakiegoś środka transportu… Czy na tej stacji da się coś wypożyczyć? A może szybciej będzie ściągnąć tu Huwa? I tak powinna go poinformować o Paulu. Wyciągnęła komórkę i wybrała numer Lwyda. „Odbierz, odbierz” poganiała go w myślach. W razie czego pośle mu smsa… czas niebezpiecznie się kurczył.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
12-05-2021, 17:13 | #73 |
Reputacja: 1 | – Cześć – Siwy odebrał właściwie od razu, – właśnie miałem do was dzwonić. Jak idzie? Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-05-2021 o 08:26. |
18-06-2021, 18:04 | #74 |
Reputacja: 1 | - Wygląda na to, że Edd siedzi tu sam - Owen spojrzał wymownie w kierunku skarpy. - Nie spodziewałbym się oblężenia Konstantynopola. Z drugiej strony to ponoć przebiegła bestia, więc nie można faceta lekceważyć. - Masz broń - stwierdził bardziej niż spytał Siwy, odsłaniając jednocześnie kaburę pod połą płaszcza. - Gość jest u siebie i raczej uzbrojony nie zawaha się przed zabijaniem. Jeśli więc zdecydujemy się tam wejść, trzeba liczyć się z tym, że zacznie się strzelanina. Może być niebezpiecznie. - To dla mnie nie pierwszy raz, dla ciebie jak widzę również. Owen przygryzł wargę i spojrzał na Robin. - Idziesz z nami czy wolisz zostać? - Idę, oczywiście – pytanie Owena przywróciło Robin do rzeczywistości. Wcześniej stała, przeglądając się swojemu psu, który hasał jak szczeniak za motylkami. Jak randomowy szczeniak, Foxy jako młodziak była bardziej skupiona. - Foxy, noga – odwołała ją. – Przypięła linkę do obroży. - Jest coś dziwnego… - popatrzyła na mężczyzn. – Ona zwykle się tak nie zachowuje. Zawsze była uczona ignorowania otoczenia, a tu.. sami widzicie. Albo to przypadek, albo zbliżamy się do czegoś. - Niewykluczone - mruknął Huw. - Nie zdziwiłbym się, gdyby dziadek miał jakiś sposób monitoringu otoczenia, potykacze, czy może coś bardziej w jego stylu, jakieś totemy czy inne czary, co właściwie podsuwa mi jeden pomysł. - Spojrzał jeszcze raz na chatę i jej otoczenie. - Moglibyśmy podejść z Owenem od strony lasu, ale spodziewam się, że Pieniek w jakiś sposób może być ostrzeżonym przed intruzami, dlatego myślałem o odciągnięciu jego uwagi. Pomysł jest taki. Robin da nam dwadzieścia minut na podejście lasem, po czym podjedzie moim samochodem od strony drogi. Może postawić go w poprzek zjazdu, żeby uniemożliwić mu wyjazd, zabrać kluczyki i uciec. To powinno wywabić dziadka z chaty. Nas z Owenem się nie spodziewa. Wtedy powinniśmy go dopaść. - Podrapał się po czapce. - Trzyma się kupy? Siwy najbardziej martwił się tym, że w lesie są kukły, które będą chciały wpłynąć na ich umysł. On z dziewczyną powinni być odporni ale Gryffith? Będzie musiał go mieć na oku. Kolejnym zmartwieniem był fakt, że właściwie nikt nie wiedział gdzie obecnie są i jeśli cokolwiek pójdzie nie tak… Właściwie dzwoniąc do Owena nie myślał, że ten od razu przyjedzie im pomagać. Liczył na to, że w razie gdyby zniknęli, będzie wiedzieć gdzie ich szukać. Teraz czuł się z tym trochę nieswojo. Paul był ranny i nie chciał go obarczać dodatkowymi kłopotami, jeszcze gotów był tutaj przyjechać. Wariat. Byli zdani tylko na siebie. - Dla mnie ok - powiedziała Robin. - Daj kluczyki. Lwyd sięgnął do kieszeni. - Uważaj na siebie. Robin uśmiechnęła się. - Tylko tym się zajmuje. Wy też się pilnujcie. Poszła do samochodu. - Dwadzieścia minut - przypomniał Huw, po czym zwrócił się do Owena. - Idziemy? Owen tylko skinął głową i po prostu ruszył w las. Robin tymczasem wsunęła się za kierownicę. Foxy zwinęła się w kłębek w nogach, przy fotelu pasażera. Kobieta wyciągnęła komórkę, sprawdziła czas. Przemknęło jej przez myśl, że powinni byli zsynchronizować zegarki. Absurdalność skojarzenie rozbawiła ją. Mimo to napięcie narastało. Sądziła, że kontakt z narzeczonym poprawi jej nastrój, ale tak się nie stało. Rzuciła szybkie spojrzenie na psa. Włączyła lokalizację w komórce, a potem opcje namierzania. Posłała do narzeczonego pinezkę . ' Będziesz wiedział, gdzie jestem' wstukała mu. Will zareagował szybko. Chwilę potem przyszedł do niej sms: „Przyjąłem i zakładam, że nie jesteś na grzybach. Będę w pogotowiu”. Kobieta przeniosła spojrzenie na psa. Foxy najwidoczniej wyczuła nastrój swojej pani, ponieważ teraz ani myślała o zabawie. Wyglądała wręcz na czujną i stale spoglądała to na las jako taki, to znów w stronę, gdzie stał dom. Robin zaś skrupulatnie odczekała swoje 20 minut, trochę przekomarzając się z Willem smsami, co i z kim może robić w lesie, a trochę obserwując psa i okolicę. Po ustalonym czasie wrzuciła jedynkę i ruszyła w stronę domostwa. Miała nadzieję, że facet wyjdzie z domu. Nacisnęła klakson, dojeżdżając i ustawiając pojazd tak, aby zablokował drogę. Jak tylko to zrobiła, okolicę przeszył donośny odgłos. Przestrzeń doliny nieco go zniekształciła, toteż Robin nie od razu rozpoznała, że dźwięk był psim zawodzeniem. Foxy z kolei podniosła uszy do góry, jednocześnie spoglądając na prawo od chaty. Moment później coś zakotłowało się w tamtejszych zaroślach. Dopiero po kilku chwilach wystrzelił stamtąd łaciaty buldog amerykański - na szczęście z innej strony, niż ta, którą obrali Owen i Huw. Dotychczas zwierzę musiało przeczesywać okolicę, lecz klakson natychmiast przywołał je w pobliże domu. Pies nie ruszył się jednak dalej i przysiadł tuż na ganku. Wszystkie mięśnie miał napięte jak sprężyny i wystarczyłby jeden impuls, aby porwał się do szaleńczego biegu. Robin potrafiła odczytywać takie rzeczy od razu. Drzwi domu otworzyły się, a ze środka powoli wyszedł Pieniek. Był ubrany jak poprzednio, jego mina sugerowała zaś, że wcale nie był w lepszym humorze. Tym razem uzbroił się w cięższy kaliber: na ramieniu niósł myśliwski sztucer z lunetą. Mężczyzna zaczął bez pośpiechu zmierzać ku Robin, a w stronę psa wykonał jedynie ruch głową. Buldog natychmiast podniósł się z ziemi i kroczył teraz obok niego. Robin też wyciągnęła zdobyczny pistolet z nerki przy pasie. Chyba nigdy wcześniej nie strzelała, ale to nie powinno być skomplikowane… Coś się odciąga, coś naciska… widziała w filmach. Przyjrzała się rewolwerowi. Pistolet, jak pistolet. Pies był absolutnie słodki. Robin by go nie wybrała, ze względu na zbyt krótką kufę - preferowała rasy bardziej pierwotne, mniej zmienione. Wiele osób sądziło, że rasa jest agresywna, ale buldogi amerykańskie były przyjazne i łagodne, choć energiczne. Jednak w opisie rasy była też lojalność, pewność siebie i dominacja. Robin nie wiedziała, jakiej socjalizacji i treningowi poddany został pies. Tym niemniej bardziej niż zwierzak niepokoił ją karabin w rękach mężczyzny. Zablokowała drzwi samochodu. Edd wraz ze swoim pupilem nadal podążali równym tempem. Pieniek wykrzywiał kilka razy głowę, próbując dojrzeć kto znajduje się w aucie. Wreszcie poznał kobietę i zatrzymał się w odległości, która pozwalała usłyszeć go nawet przez szyby auta. Broń trzymał z boku, ale jego palce zdawały się wystukiwać rytm na drewnianej kolbie. - Nie chciałem zrobić twojemu koledze krzywdy - zawołał do Robin. - Sam to wymusił. Ale postawmy sprawy jasno. Do ciebie również strzelę, jeśli zrobisz coś głupiego. Na początek radzę wyjść. - W porządku - odpowiedziała Robin. Samochód stał bokiem, blokując podjazd. Kobieta otworzyła drzwi, dając jednocześnie sygnał psu, żeby został tam, gdzie był. Wyszła powoli, ciągle ściskając broń w dłoni. Samochód odgradzał ją od mężczyzny i pozwalał ukryć pistolet. Trzymała go nisko, chowając za bryłą auta. To zdało się pozornie uspokoić mężczyznę. Lekko rozluźnił swoją postawę, ale broń wciąż trzymał w pogotowiu. - Więc jednak masz trochę rozumu - stwierdził chłodno. - Domyślam się dlaczego tutaj przyjechałaś. Zresztą, jeśli gadałaś ze Sparks, to i tak pewnie już ci coś zdradziła. Posłuchaj, wiem że nie przyszłaś tam na parking, ot tak porozmawiać - Edd cmoknął sinymi wargami. - Cokolwiek planujesz, to bez znaczenia. Nie masz wpływu na to, co się stanie. Rozumiesz o czym mówię? - stary posłał behawiorystce przenikliwe spojrzenie. Kobieta przeskanowała szybkim spojrzeniem okolice, szukając mężczyzn. Potem zogniskowała spojrzenie na twarzy Pieńka. - Słyszę i rozumiem, co mówisz, ale trudno mi się z tym pogodzić. Dostałam od Sparks dwa, może trzy dni. Jeśli ich nie wykorzystam… skończę jako warzywo. To znaczy, ze nie mam nic do stracenia. NIC – podkreśliła słowo. –- Dlatego spróbuję wszystkiego. Rozumiesz o czym ja mówię? Wszystkiego… - powtórzył Edd. - A masz jakikolwiek plan? Co właściwie chcesz zrobić? Mieszasz się w sprawy, których nie rozumiesz, a wchodząc mi w drogę tylko pogarszasz swoją sytuację. - Mojej sytuacji nie da się pogorszyć - Robin pokręciła głowa. Cały czas stała za bryłą samochodu, maska zasłaniała broń. - Może jednak znajdę kogoś, kto pozwoli mi ją polepszyć. Taki właśnie jest mój plan.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
18-06-2021, 20:14 | #75 |
Reputacja: 1 | Jakiś czas wcześniej Owen i Huw szli dość zbitą gęstwiną, lawirując wśród paproci skrywających zdradliwe uskoki oraz nory. Gryffith milczał dłuższą chwilę i ograniczał do wskazywania najbardziej przystępnej drogi. Obydwaj musieli stale się pilnować, aby nie wejść w potencjalne pole widzenia Pieńka. Jednocześnie odejście zbyt daleko groziło zabłądzeniem wśród szpaleru drzew. Policjant zszedł właśnie ze zbutwiałego pniaka i mruknął niby od niechcenia. - Więc, ten Edd… jak sądzisz, kim on właściwie jest? Mieszkam tu dłuższy czas, a w sumie tego nie wiem. - Nie wiem dokładnie - przyznał po chwili Lwyd usuwając się zręcznie przed gałęzią puszczoną przez komisarza, - ale zdaje się być lokalną grubą rybą, której zależy bardzo, żeby pewne sprawy nie wyszły na światło dzienne. Działa tutaj coś w rodzaju bractwa kultywującego dawne, mroczne rytuały, oddające cześć jakiejś nadprzyrodzonej sile, która w pewien niezrozumiały dla mnie sposób powoduje, że ludzie zatracają się w innej, wyśnionej rzeczywistości. Ten walący się dom, który widziałeś z Carmichell, o czymś takim mówię. Nie wiem w jaki sposób to wpływa na ludzi ale zdaje się działać tylko na tych, którzy przeżyli jakąś traumę. To w jakimś sensie otwiera… hmmm… drzwi. Pieniek - wrócił do sedna pytania - pilnuje, żeby nikt nie interesował się zniknięciami w okolicy. Chroni tajemnice bractwa. Owen spoglądał przed siebie, ale jego mina świadczyła, że uważnie słuchał Huwa. Prawdopodobnie jeszcze wczoraj w ogóle nie pytałby kogoś o zdanie, lecz ostatnie wydarzenia zdawały się w nim coś zmieniać. - Szalona teoria, ale niech mnie zastrzelą… to ma jakiś sens. Trzeba drania przycisnąć, żeby puścił farbę. Czego zapewne nie zrobimy po prostu go aresztując. Przede wszystkim za kratkami trudno kogoś dobrze połaskotać, to już nie te czasy. Poza tym… - zawahał się przez chwilę - mam wrażenie, że niektórzy policjanci patrzą na to wszystko przez palce. Czy są kupieni, nie wiem, ale w świetle twoich słów to by się nawet zgadzało. - To by miało sens - odparł po chwili zastanowienia. - W okolicy znikają ludzie i mam wrażenie, że policja nie zajmuje się tym wystarczająco uważnie. Wybacz - zreflektował się po chwili. Gryffith wzruszył ramionami. - I tak oficjalnie robię w drogówce. Poza tym masz rację. Funkcjonariusz znów zamilkł, lecz tym razem dlatego, że wreszcie zaczęli zbliżać się do budynku. Spomiędzy rosłych pni ujrzeli tylną część domostwa Edda. Wyglądało na to, że nie było tam dodatkowego wejścia, natomiast na parterze dało się ujrzeć przynajmniej dwoje okiennic. Jedna z nich była zabita na głucho, druga jednak wyglądała na uchyloną. Obydwaj mężczyźni przycupnęli między zwartymi kępami kosodrzewiny, które dawały całkiem dobrą osłonę. Stąd mieli do swojego celu około sześćdziesięciu metrów. W tym momencie Owen znacząco spojrzał na swój zegarek - był to znak, że powinni odczekać jeszcze kilka minut do ustalonych dwudziestu. Kolejny ruch należał bowiem do Robin. Wkrótce okazało się, że kobieta nie zawiodła. W ustalonym czasie usłyszeli klakson, lecz zaraz potem dwójkę mężczyzn doszło coś jeszcze - było to zajadłe szczekanie. Gryffith skinął na swojego towarzysza i zaczął opuszczać swoją kryjówkę, zaś Siwy wyciągnął broń z kabury i ruszył za policjantem. Obydwaj szybko przemierzyli odległość dzielącą ich od budynku. Owen natychmiast przyparł do jednej z okiennic i ostrożnie uchylił ją swoim pistoletem. Pomieszczenie wewnątrz okazało się być prosto urządzoną kuchnią. Warunki były dość spartańskie: w oczy rzucał się zardzewiały kran, rozchybotany stół oraz stosy pokrytych osadem talerzy. W głębi pomieszczenia dojrzeli również jakiś tłumok. Detektyw ominął Gryffitha i wyjrzał za róg budynku, tam gdzie spodziewał się, że Pieniek wyszedł na spotkanie dziewczynie. Nie mylił się: obydwoje spoglądali właśnie na siebie. Robin stała za samochodem, który blokował drogę wyjazdową. Z kolei Pieniek trzymał jakiś karabinek lub strzelbę, towarzyszył mu również większy pies. Edd był oddalony od Huwa o jakieś sto pięćdziesiąt metrów, a Carmichell o kolejne czterdzieści. Siwy dał znać Owenowi, że ma Pieńka w zasięgu wzroku i żeby obszedł budynek z drugiej strony, sam zaś z wymierzonym w mężczyznę glockiem zaczął skracać dystans, starając się wykorzystać istniejące przeszkody jako potencjalną osłonę. Gryffith bez słowa zmierzył na ustaloną pozycję, następnie obydwaj mężczyźni ruszyli wzdłuż przeżartych kornikami ścian. Huw na bieżąco analizował swoją sytuację. Niestety wyglądało na to, że był skazany poruszać się głównie po otwartej przestrzeni. Wątpliwą ochronę dawały mu co najwyżej skarłowaciałe drzewa, które rosły tu i tam na podwórzu. Trochę dalej od drogi leżały jednak omszałe kamienie - mógł się ich trzymać na tyle blisko, aby móc doskoczyć za którąś ze skał. Minęli od dwóch stron ganek i szli teraz mniej więcej równo w kierunku Edda. Mieli do niego lekko ponad sto metrów, gdy pies tamtego odwrócił się, podrzucając łeb do góry. Rozległo się gardłowe szczeknięcie. Owen również spojrzał za siebie, stojąc teraz bokiem między Robin a dwoma mężczyznami. Siwy odszedł w bok od drogi. Po pierwsze, w razie zauważenia, chciał odciągnąć uwagę od Owena. Po drugie, na poboczu były marne drzewka, które mogły służyć za mizerną osłonę. Po trzecie wreszcie, chciał zmienić kąt podejścia, żeby dziewczyna, która schowała się za samochodem i uzbrojony mężczyzna nie stali w jednej linii. Nadkładał drogi, ale ciągle starał się skrócić dystans do takiego umożliwiającego pewny strzał. - Rzuć broń! - krzyknął Lwyd mierząc do mężczyzny, gotowy strzelić w korpus na każdy jego gwałtowniejszy ruch. - Rzuć broń! Żadnych gwałtownych ruchów! Edd zastygł jak słup soli. Przez jego twarz przebiegł jakiś grymas, ale wiedział już że skrewił. Robin zajęła go dostatecznie długo, aby Owen i Huw mieli czas na dotarcie do swoich pozycji. Oczywiście nadal dzieliła ich spora przestrzeń, lecz koniec końców Pieniek był otoczony. Stary rzucił broń. Był spokojny. Spojrzał najpierw w kierunku Carmichell, a potem zlustrował obydwu mężczyzn. - Nie wiem co chcecie osiągnąć, ale to bez sensu - wzruszył ramionami. - W pobliżu roi się od moich ludzi. Jeśli cokolwiek mi zrobicie, to nie zdążycie tego pożałować. - Ręce za głowę! Na kolana! - Siwy nie wychodził z roli złego policjanta. Skrócił dystans na tyle, że mógł zastrzelić i mężczyznę i psa, gdyby go zaatakował. Owen zrobił to samo, zachodząc go z boku i nie stając na linii strzału. Tymczasem Edd wykonywał polecenia dość opieszale, lecz nie okazywał bezpośredniego oporu. Gdy Pieniek klęknął, Huw wydał kolejne polecenie. - Każ psu wejść do domu! Zwierzak jakby zrozumiał, że to o nim mowa. Dotychczas kręcił się w miejscu nerwowo, czekając na sygnał swojego pana. Teraz pochylił ciało do dołu i ponownie zawarczał. Robin obeszła, powoli samochód. Ciągle ściskała w dłoni broń. Kątem oka śledziła psa. - Odwołaj go - powiedziała do Pieńka. Pieniek powoli podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Carmichell. Na krótką chwilę kobieta dostrzegła w jego obliczu coś chytrego. I wtedy wszystko stało się równocześnie. Edd krzyknął jakieś mało składne słowo, które jednak pies od razu zrozumiał. Buldog wyskoczył szybko w stronę Owena, który dotychczas stał w pobliżu czworonoga. Jego właściciel sięgnął z kolei gdzieś za swoją pazuchę, próbując z powrotem odwrócić się do Huwa. Robin - nie namyślając się - uniosła broń, skierowała w stronę Pieńka i wystrzeliła. Odruch mięśniowy, coś czego Lwyd nauczył się w szkole policyjnej zadziałał prawidłowo. Broń wycelowana w prawe ramię mężczyzny wystrzeliła zlewając się w jeden wystrzał ze strzału oddanego przez Robin. Podbiegł do Pieńka jednocześnie obserwując kątem oka czy Owen poradzi sobie z psem. Edd zdążył jeszcze wyszarpnąć to, co trzymał dotychczas w ukryciu. Jednocześnie odezwały się dwa wystrzały. Robin nie była z oczywistych względów wprawiona w walce bronią palną: ręka lekko jej zadrżała, lecz sam pocisk ostatecznie utknął w barku mężczyzny. Huw namierzył drugą rękę. W jego przypadku nie było praktycznie mowy o pomyłce, a kula trafiła dokładnie tam, gdzie chciał. Pieniek upadł na ziemię i wydał z siebie zdławione przekleństwo. Dopiero teraz dwójka ujrzała, co trzymał w rękach. Był to sklejony z gałązek i kości humanoidalny kształt, który przypominał trochę miniaturową wersję leśnego totemu. Również w tym samym momencie Lwyd poczuł, że coś w głębi jego kieszeni lekko zawibrowało, jakby na samą obecność osobliwego rekwizytu. Nie zdążył jednak tego sprawdzić, bowiem krzyk Owena ściągnął uwagę towarzyszy. Gryffith szamotał się z psem. Próbował postrzelić zwierzę, ale tamto było szybsze, zaś huk tylko rozwścieczył napastnika. Buldog amerykański uczepił się rękawa policjanta, szarpiąc mu płaszcz na fruwające w powietrzu strzępy. Robin wepchnęła pistolet do nerki, a potem opadła na kolana obok Pieńka. - Odwołaj go - warknęła. - Natychmiast. Zbliżyła kciuk do rany na barku mężczyzny i lekko docisnęła. Siwy widząc, że dziewczyna dobrze radzi sobie z Pieńkiem, minął ich i ruszył w sukurs Owenowi. Wziął na cel psa, lecz nie mógł oddać bezpiecznego strzału, nie będąc pewien, że nie postrzeli policjanta. Edd wciąż syczał z bólu i uderzał głową o ziemię, rozrzucając grudki błota. W końcu jednak otworzył usta i wydusił: - Leno… do domu. Pies w pierwszym momencie niczego nie usłyszał i wciąż atakował Owena. Blisko czterdzieści kilo nacierającej na niego masy było trudne do powstrzymania. Pieniek znów podjął komendę, tym razem trochę głośniej. Buldog podniósł uszy i niechętnie wypuścił ze swoich szczęk ubranie Gryffitha. - W porządku? - spytał Lwyd Policjant skinął mu głową, po czym obejrzał swoją rękę. Na szczęście nie wyglądało na to, aby czworonóg zdążył go solidnie poharatać. Zwierzę odeszło kilkanaście metrów na bok, nie spuszczając wzroku ze swojego pana. Policjant cały czas celował w jego kierunku i było raczej pewne, że z tej pozycji będzie już mógł powstrzymać kolejny atak. Tymczasem Edd powoli odwrócił głowę w kierunku Robin. - Mówiłem ci już… - jego głos przypominał teraz nieprzyjemny chrobot. - To na nic. - Ja też już mówiłam – zielone oczy Robin ściemniały, ale głos złagodniał. Był teraz przyciszony, miękki, wręcz uwodzicielski. I zupełnie spokojny, bez najmniejszych nut histerii czy zdenerwowania. - Nie mam nic do stracenia. To znaczy, że nic mnie nie ogranicza, rozumiesz? Mogę strzelić do ciebie jeszcze raz. Z bliska trafię bezbłędnie. W jądra, albo brzuch.. pomyślę jeszcze. – stukała palcem w ciało Pieńka, pokazując , które obszary rozważa - Mogę zacząć ci przecinać , po kolei, ścięgna. Albo wyłupać oko. Mogę też - Robin uśmiechnęła się nieprzyjemnie, samymi ustami - Zrobić to wszystko twojemu psu. Więc zacznij współpracować. – wskazała na mały totem. – Co to jest? Pieniek zmarszczył się i przez chwilę jakby nad czymś zastanawiał. Ból wyraźnie mu doskwierał, ale trzeba było przyznać, że całkiem dobrze go teraz znosił. - Musisz się bardziej postarać, żeby mnie przestraszyć - powiedział, patrząc kobiecie prosto w oczy. Siwy stanął teraz za nimi, szturchnął truchełko z patyków czubkiem buta i tknięty przeczuciem siegnął do kieszeni, gdzie wcześniej wyczuł wibracje. Jak się okazało, była to figurka przedstawiająca ruiny zamku, którą kupił zaraz po przyjeździe do Sionn. Przez chwilę miał wrażenie, że to wszystko mu się wydawało, lecz rekwizyt ponownie poruszył się na jego dłoni i dopiero wtedy znieruchomiał na dobre. - Co jest? - spytał retorycznie, zaskoczony. - Przez chwilę wydawało mi się, że… - Ujął w dwa palce figurkę zamku i podsunął pod twarz Pieńkowi. Chciał zobaczyć jego reakcję nim powie cokolwiek.// Robin na słowa mężczyzny uśmiechnęła się tylko. Potem podniosła się na nogi, żeby zrobić miejsce Huwowi. Na razie nie odzywała się, ustawiła się tak, żeby na raz móc śledzić wzrokiem Pieńka i psa, który wciąż człapał nieopodal. Robin wiedziała, że wystarczyłby jeden sygnał, aby ten znów zaatakował. Pewne postawy i zachowania były dla wszystkich ras podobne. Edd tymczasem splunął gęstą plwociną, dając znać co myśli o nabytku Huwa. Klatka piersiowa mężczyzny unosiła się i opadała miarowo, a na jego nienaturalnie pobrużdżonym czole zebrał się pot. Trudno było jednak powiedzieć czy był to tylko wynik walki organizmu lub również reakcja na figurkę. - Co mam ci powiedzieć - wydyszał z coraz większym trudem. - Masz szczęście stary głupcze… zadałeś mi mata... nawet o tym nie wiedząc… - Ta durna figurka? - Robin też nie rozumiała. Nie to było jednak priorytetem w tej chwili : - Każ psu wejść do domu. Huw wyprostował się. - Owen, odlicz do pięciu - powiedział patrząc twardo mężczyźnie w oczy - i zastrzel psa. Nie mamy czasu tego przedłużać. Gryffith poprawił uchwyt swojej broni i przycelował w stronę zwierzęcia. - Raz… - powiedział głośno, na co pies lekko się nastroszył. - Dwa… - kontynuował odliczanie, zaś w obliczu Pieńka coś zaczęło się zmieniać. - Trzy… - Już dobra! - warknął właściciel buldoga i z trudem wziął głębszy oddech. - Leno, do domu! - tym razem jego głos miał wszelkie znamiona rozkazu. Czworonóg jeszcze chwilę się wahał, ale wreszcie zawrócił i pognał w kierunku chaty. Edd w tym czasie zacisnął ponownie zęby. Krew z obydwu ran lała się coraz obficiej. - Otwórz bagażnik - rzucił detektyw do dziewczyny, przygważdżając bezceremonialnie Pieńka twarzą do ziemi. Figurka zamku powędrowała do płaszcza. Zdrowym kolanem klęknął mężczyźnie na plecach, po czym obszukał kieszenie. Na szybko znalazł kolejną, niedokończoną jeszcze pacynkę (nie wyglądała jednak, aby miał jakąkolwiek moc). Poza tym wyjął wysłużoną komórkę, pęk kluczy, garść funtów oraz szwajcarski scyzoryk. Na końcu zlokalizował dokumenty: mężczyzna rzeczywiście nazywał się Edward Anderson i był już pod sześćdziesiątkę. - Znajdziesz tam taśmę klejącą - Huw wrócił do tematu bagażnika. - Musimy się stąd zebrać nim ktoś się tutaj przypałęta. Robin skinęła głową, ale skierowała się w stronę domu. Zamknęła drzwi. - Może tu ? - wskazała na przybudówkę z boku domu. - Będzie szybciej… i trzeba zatamować krew, bo nam odleci. Lwyd spojrzał niechętnie na budynek. - Obawiam się trochę - odpowiedział przyciskając ciągle mężczyznę do ziemi, - że ktoś się zainteresuje wystrzałami i przyjedzie sprawdzić co się dzieje. - Poza tym… W chwili gdy ten gnojek wyciągnął kukłę z patyków… jestem pewien, że figurka ruin zawibrowała. "Zadałeś mi mata". - Przypomniał słowa Pieńka trzepnąwszy go z otwartej dłoni w głowę, który ograniczył się do cichego syknięcia. - Mam wrażenie, że nam pomogła. To twierdza Maddox a jej właściciela spotkałem w snach. Tam pojedziemy. - A propos snów - Owen wszedł nagle w rozmowę, chowając jednocześnie broń do kabury. - Jest jeszcze jeden powód, dla którego wróciłem - westchnął, jakby podnosił jakiś ciężar. - Skoro działamy razem, powinniście o tym wiedzieć... po prostu miejmy to za sobą. Mi też ostatnio przyśnił się ten pieprzony tunel. Lwyd kiwnął głową. - To wiele ułatwi - stwierdził. - Nie będziesz nas mieć za war… - spojrzał na dziewczynę, - za szaleńców. To jak z tą taśmą? - Przypomniał. - Dobrze się też sprawdza do opatrzenia ran. - Jasne - Robin tym razem skierowała sie prosto do samochodu. Wyciągnęła duck tape i podała Huwowi. - Witaj w naszym ekskluzywnym klubie - rzuciła do Owena. Gryffith tylko się skrzywił, co w jego przypadku mogło jednak oznaczać uśmiech.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
25-06-2021, 10:49 | #76 | |
Reputacja: 1 | W pobliżu domu Edda nadal panował spokój. Wyglądało na to, że pogróżki o patrolach w okolicy były zwykłym blefem. Z drugiej strony nikt nie zamierzał kusić losu. Dlatego też Robin, Owen i Huw na szybko zajęli się postrzelonym mężczyzną: taśma posłużyła zarówno jako prowizoryczny opatrunek, co knebel i pęta. Potem Pieniek wylądował z łomotem w bagażniku, a trójka wsiadła do obydwu aut i bez zbędnej zwłoki odjechała z miejsca. W tym czasie buldog jeszcze raz wyszedł przed werandę i stęsknionym wzrokiem odprowadził pojazdy, które znikały właśnie w gęstych obłokach pyłu. | |
14-07-2021, 20:56 | #77 |
Reputacja: 1 | - Zaczynamy - potwierdził detektyw łapiąc Pieńka za szmaty i wyciągając z kufra. - Rozejrzyjcie się po okolicy - rzucił do dziewczyny, - a my sobie porozmawiamy. Mężczyzna spadł bezwładnie z samochodu na ziemię. Stęknął głośno. - Oh… Niezdara ze mnie. Przepraszam - powiedział Lwyd, całkowicie nieszczerze. Owen tymczasem pobieżnie sprawdził otoczenie, następnie wrócił do Edda i zerwał mu knebel. Tamten syknął przez zęby, ale poza tym nic nie powiedział Robin z kolei wyglądała jakby przekroczyła już swoją granicę. Była teraz w świecie, gdzie zwyczajowe normy przestawały obowiązywać. Walczyła o życie, więc wszystkie środki były dozwolone. Nie namyślając się specjalnie przekopała mężczyźnie w postrzelony bark. Pieniek mógł być twardy, ale teraz ledwie zdusił okrzyk. Huw odsunął się dając dziewczynie większe pole manewru. Początkowo chciał jej oszczędzić widoku przesłuchania. Teraz widział, że zupełnie niepotrzebnie. Chciała tego. Pragnęła Robin przez chwilę przyglądała się, jak kropelki krwi wsiąkają w nosek jej musztardowego trapera. „Zimna woda” – przemknęło jej przez myśl. „Czy może lepiej czysty piasek?” Krew kiepsko się spierała… Cóż w takim razie warto zadbać o symetrię. Przykopała Pieńkowi drugą nogą, na co mężczyzna zwinął się w kłębek i głośno przeklnął. Foxy pisnęła, zaniepokojona a Robin uważnie obejrzała nosek drugiego buta. Wzór wydawał się inny… - Zawsze atakujecie… bezbronnych ludzi? - wysapał z trudem stary. - Czy to po prostu… wasz szczęśliwy dzień? "Jak wysłałeś na mnie draba z łomem to nie miałeś takich dylematów?" - przemknęło przez głowę Siwemu, lecz nie podzielił się tą myślą głośno, nie chcąc zbaczać z tematu. - Takie… mamy… kurwa… hobby - każdemu słowu towarzyszyło kolejne kopnięcie. Robin nie skupiała się na sile swoich oddziaływań, raczej na precyzji. I powtarzalności. Bo, jak wiadomo, gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo. Dwa semestry łaciny na studiach nie poszły na marne. - Mów… co … wiesz. Edd wierzgnął jeszcze raz i zwalczył kolejną falę bólu. Przez dłuższą chwilę spoglądał wprost na Robin. W jego wzroku była determinacja i coś jeszcze, lecz nie potrafiła tego nazwać. - A potem… co? Przecież mnie tak po prostu nie wypuścicie. - Na twoim miejscu zacząłbym martwić się o teraz - wtrącił się Lwyd dociskając krwawiące ramię mężczyzny butem do ziemi, - bo potem może już nie być… -Tak na logikę - Robin była leciutko zdyszana. Kopanie ludzi było bardziej męczące, niż sądziła. - Mamy cię gdzieś. Możemy cię zakopać, możemy wypuścić. Jest nas troje, postrzeliłeś naszego kolegę. Mamy przewagę. Wciśniemy policji, co zechcemy. Zresztą mój brat jest komisarzem… - Wzruszyła ramionami. - Ale mamy cię gdzieś. Po prostu powiedz, co chcemy wiedzieć. - No dobra… raczej nie mam większego wyboru - stwierdził Pieniek, który robił się coraz bledszy. - Chyba wiem kogo szukacie. Ta… opuszczona dziura na wschodzie. Tam spotykają się dziś wieczorem ci ludzie. - Jaka dziura? Którzy ludzie? - warknął Lwyd. - Jestem zmęczony zagadkami. - A… Abe… - usłyszał w odpowiedzi. - Chodzi mu o Aberdar - wtrącił nagle Owen, który również zaczął tracić cierpliwość. - To jest to miasteczko, które miało zostać zalane. - Tak… - skinął mu Pieniek. - Ludzie, którzy tu was przywiedli… tak myślę… będą tam dziś. - Jedźmy - zadecydowała Robin. Wskazała na Pieńka: - Naszego przyjaciela zabierzemy z nami. Niebezpiecznie jest przebywać samemu w lesie.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
15-07-2021, 11:41 | #78 |
Reputacja: 1 | - Chwila! - Lwydowi coś nie pasowało w odpowiedzi mężczyzny. Czy to, że zbyt szybko zaczął mówić, czy też może fakt, że znowu kazał im wracać skąd przybyli. Coś tutaj nie grało… - Co to za ludzie, którzy nas tutaj sprowadzili i po co? Czy to nie przypadkiem twoi kumple? Dlaczego powiedziałeś, że trzymam cię w szachu? I co do cholery kryje się w górze Maddox? Dlaczego ta figurka ruin zaczęła wibrować mi w kieszeni? Detektywowi również zaczynało brakować cierpliwości. Miał serdecznie dość ganiania od jednego miejsca do drugiego szukając tropów. Mieli w ręce człowieka, który wydawał się wiedzieć wszystko czego potrzebowali, a on zbywał ich jakimiś głodnymi kawałkami. Miał zamiar wycisnąć z niego informację tutaj i teraz, nawet jeśli razem z informacjami miałby wycisnąć z niego życie. Wyciągnął spluwę. - Zacznij odpowiadać, bo nie będę taki miły jak moi znajomi - załadował magazynek i przyłożył lufę do kolana Edda. Pieniek podniósł lekko głowę i spojrzał na broń. Niewielka ilość śliny na jego ustach zamieniła się teraz w bańkę, która miarowo powiększała się, to znów zmniejszała. - Ci, którzy was tu ściągnęli… śnią o korytarzu. Sądzą, że mogą coś zrobić. Otóż nie mogą... to są szaleńcy i tylko pogarszają sprawę. Tacy jak ja… próbują ich zatrzymać. Nie wiem co jest na górze Maddox, moim zdaniem tylko kupa kamieni. A figurka… dał ci ją Emyr, prawda? Cóż, z jakiegoś powodu postanowił cię chronić. To już pytanie do niego, nie do mnie… - Edd zrobił dłuższą przerwę i zebrał jakąś myśl. - Słuchajcie… wiem, że źle zaczęliśmy. To pewnie nie zabrzmi wiarygodnie, ale nie jestem waszym wrogiem. Te... sny o korytarzu MUSZĄ się dopełnić. Inaczej wszyscy będziemy mieli przesrane. Nie wytłumaczę wam teraz tego lepiej... nie w tym stanie - oczy mężczyzny uciekły gdzieś pod powieki, ale zebrał resztkę sił, próbując skupić wzrok na otaczającej go trójce. - Nie jesteś naszym wrogiem - powtórzył miękko Lwyd, w zamyśleniu, przesuwając lufę w bok. - Jak to się ma do tego, - jego głos zaczął nabierać chropowatości, - że nasłałeś na mnie Hodera, żeby mnie obił i prawie zabiłeś mojego najlepszego przyjaciela! Ostatnie słowo zlało się z hukiem wystrzału. Pocisk trafił w stopę związanego. - To za Paula - wyjaśnił. - Jak nas znaleźli? Co nas czeka na końcu korytarza? Jak przerwać to gówno? Pieniek jednak nie odpowiedział, ale zawył już całkiem donośnie. Echo zwielokrotniło jego krzyk i poderwało do lotu ukryte dotąd stado ptaków. Detektyw zdawał się na to nie zważać. Więcej nawet, w oczach Lwyda pojawił się mrok. Jak kiedyś, jako mały chłopiec patrzył zafascynowany na truchło kota na poboczu drogi, tak teraz wpatrywał się z jakąś niezdrową fascynacją w rannego mężczyznę, który doprowadził go niemal do furii. Śmiecia. Padlinę, która żyła jeszcze tylko dlatego, że mogła okazać się przydatna. - Mów ssskurwysynu! - wysyczał repetując broń i przystawiając mu ją teraz do głowy. Owen zrobił krok do przodu, ale Carmichell go uprzedziła. - Hej, hej. Huw – głos Robin był spokojny. Uspokajający. – Nie chcesz tego robić. Dotknęła jego ramienia i zajrzała mu w twarz. - Nie znam się na metafizyce.. ale on może mieć rację. Zobacz, jak jest w fizyce – te wszystkie zasady zachowania pędu, zachowania energii.. nie znam się na tym, no, jeśli coś się zacznie, to są skutki. Każde zdarzenie ma początek i koniec. Akcja i reakcja. Nie da się przerwać skoku Foxy w pół. Chyba, ze zadziałamy inną siłą z boku, ale wtedy nie znamy skutków… - zaczęła się denerwować, nie mogła znaleźć słów, żeby przekazać to, co chciała. – To z dośnieniem snu może mieć sens. Tak jak z przeskoczeniem przeszkody, rozumiesz? Spojrzałam na mężczyzne skulonego u ich stóp. Przykucnęła. - Jak mamy to dośnić? - zapytała. - I przeżyć. Potrzebuję wskazówki. Pochyliła się niżej - Daj nam coś - poprosiła i wskazała na Siwego. - Zginiesz. On jest zdeterminowany. Edd znów się trochę uspokoił, ale jego stan był już zauważalnie gorszy. Splunął gdzieś na bok i zmarszczył siwe brwi. - Ah kurwa… - jęknął. - Mówiłem już. Wy sami możecie tylko czekać… W końcu dojdziecie na koniec korytarza tak czy siak. Co się potem dzieje, tego nawet ja nie wiem… Ale powstrzymując sam proces tylko pogarszacie sytuację… - spojrzał na minę Lwyda i najwyraźniej uznał, że to nie wystarczy. - Do głowy przychodzą mi tylko ci ludzie… w Aberdar… mają jakiś plan… - stary zaczął już wyraźnie odpływać. Gryffith powoli podszedł do dwójki. Najpierw nachylił się ku Huwowi. - Jestem ostatnią osobą, która powinna mówić, żeby się uspokoić. Ale gość nam tu zaraz wykituje - teraz spojrzał również na Robin. - Stracił już wiele krwi. Być może ktoś jeszcze lubi mnie w Ynseval i uda mi się go uratować bez robienia nam smrodu. Wy moglibyście zająć się dalszym planem, cokolwiek by to nie było. Z drugiej strony… facet nakierowuje nas na ludzi, których dotychczas zwalczał. Albo rzeczywiście obleciał go strach, albo coś kręci - szturchnął butem mężczyznę i wziął się pod boki. - Ja nie będę po nim płakać, ale bez względu na to, co zrobimy, trzeba się streszczać. - Dobrze - odparł Lwyd po chwili namysłu, zwalniając zamek broni i chowając ją do kabury. - Jeśli uważacie, że życie tego śmiecia jest coś warte… - Sam najwyraźniej nie był co do tego przekonany. Co do jednego się tylko zgadzał. Czas grał na ich niekorzyść. - Co proponujecie? - Stary jest na tyle warty, na ile może nam coś jeszcze wyśpiewać - Owen kontynuował poprzednią myśl detektywa. - Dla mnie sprawa rozbija się o Maddox albo tę zapomnianą mieścinę. Pierwsze mamy pod nosem, choć będzie ciężko, bo nie ma tam żadnych szlaków. Podróż do Aberdar brzmi jak spokojniejsza opcja, ale to równie dobrze może być pułapka. - W normalnych warunkach powiedziałbym, żebyśmy się nie rozdzielali i sprawdzili po kolei oba miejsca - Huw wyraził głośno swoją opinię, wzdychając orzy tym - ale warunki są dalekie od normalnych. Nie mamy na to czasu. Proponuję się rozdzielić i sprawdzić te miejsca równolegle. Ja wezmę górę Maddox. Wy miasteczko. W dwójkę macie większe szanse. Bo złamanego szeląga nie dałbym za dobre intencje naszego przyjaciela. Ostatnie słowo aż ociekało ironią i przez chwilę mogło się nawet wydawać, że detektyw kopnie leżącego ale ostatecznie odpuścił najwidoczniej uznając, że szkoda na to jego energii. Włożył ręce w kieszenie płaszcza i spojrzał po towarzyszach, czy zaakceptują jego plan. Tym razem Owen tylko przelotnie rzucił okiem na Robin. Ich ostatnia wspólna wyprawa nie skończyła się zbyt dobrze: zaczęło się od kradzieży psów na posterunku, a skończyło na rozpadającym domu. Policjant nie zdradził jednak swoich myśli. - Mi pasuje - mruknął wreszcie. - Tylko najpierw zajmę się Pieńkiem. Mam pomysł gdzie go zostawić. Potem Aberdar. To nie powinno zająć specjalnie długo. Robin opadła adrenalina, co nieco ją spowolniło. - Dla mnie może być - mruknęła. - Oczywiście, poczekamy do nocy? - spróbowała zażartować. - Za dnia nie byłoby zabawy - podchwycił Huw. Owen pokręcił głową, ale na krótką sekundę uniósł kącik ust.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
29-07-2021, 10:30 | #79 |
Reputacja: 1 | Zgodnie z planem trójka przeniosła nieprzytomnego Edda do auta Gryffitha. Po ustaleniu szczegółów Huw usiadł za kierownicą swojego volkswagena i odjechał w stronę góry Maddox. W lusterku zobaczył jak Owen i behawiorystka wsiadają do drugiego auta i jadą w przeciwnym kierunku. |
31-08-2021, 21:07 | #80 |
Reputacja: 1 | Aberdar Wciągnęła przed siebie nogi, rozprostowując je. - Mamy mało czasu Owen, nie traćmy go na ściemnianie. Spojrzała mężczyźnie w twarz. - Co widziałeś na poboczu? Owen oparł się o fragment pordzewiałego drogowskazu i głośno westchnął. Robin miała rację. Zabrnęli zbyt daleko i dalsze mącenie nie miało sensu. Dobrze o tym wiedział. - Ten budynek w górach, który się na nas zawalił... - zaczął z pewnym ociąganiem. - To był mój poprzedni dom. Stara historia, ale rzecz w tym, że jeszcze czasem mi się śni. Tylko że my go widzieliśmy, prawda? Byliśmy w środku. Zdawał się równie prawdziwy jak te ruiny - Gryffith wskazał na ulicę wokół siebie. - Natomiast dziś na poboczu widziałem jakąś postać. Jestem prawie pewien, że taka sama istota towarzyszy mi w snach o korytarzu. Owen przysiadł na krawężniku i nerwowo podrapał się po głowie. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, które dodawało funkcjonariuszowi kilka lat. - To nie pierwszy raz kiedy widzę tych gości. Zauważyłem, że im gorzej sypiam, tym są wyraźniejsi. Zazwyczaj stoją gdzieś daleko: na obrzeżach miasta albo dachach, raz nawet przed moim domem w Ynseval. Myślałem, że zaczynam wariować. Ale skoro byliśmy w nieistniejącym mieszkaniu, to równie dobrze oni naprawdę mogą nas obserwować. - Wiem – głos Robin był spokojny i kojący – Ja też chodziłam po tym domu. I Foxy. My mogliśmy ulec… jakiejś hipnozie, ale pies? Też tego nie rozumiem. – jej głos nabrał mocy. – Ale wiem, że chodziłam po tym domu. Przysiadła obok mężczyzny. Zauważyła, że Owenowi to służy, bowiem nagle ogorzał na twarzy i rozluźnił się. - Ja też mam wrażenie, ze jestem obserwowana – kontynuowała kobieta. - A raz nawet,, wieczorem, jak wracałam do motelu, wydawało mi się, że kogoś wiedziałam na dachu. Ciemna postać. Nabrała powietrza. - I odkąd tu jestem.. mam koszmary. Bardzo realne. Wydaje mi się, że się budzę, a wtedy atakuje mnie mój pies. I budzę się znowu. Po tej akcji w górach.. chodziłam po szpitalu. Choć moje ciało leżało na łóżku, rozumiesz? Ona mnie wyczuła – wskazała na Foxy. – Może to w twoim domu to był po prostu kolejny koszmar? Gryffith odchylił się i popatrzył w niebo, na które od jakiegoś czasu wypełzały szare obłoki. Potem w zamyśleniu potarł bruzdy na swoim czole. Wyraźnie nie chciał wracać do tych wspomnień, lecz pewne słowa padły, więc musiał pójść za ciosem. - Ja… nie, to wydarzyło się naprawdę. Nawet jeśli wszystko każe mi temu przeczyć. Jesteśmy na etapie, w którym musimy myśleć o śnieniu i jawie jako dwóch równoległych światach. Coś w stylu. Byłaś w szpitalu, ale i poza ciałem. Tak samo dom, który mi się śnił, okazał się całkiem namacalny. To szalone, ale trzeba to w końcu zaakceptować. - Dwa wszechświat, nakładają się i czasem przeskakujemy z jednego do drugiego? Brzmi obłąkanie… ale ja nie osądzam, staram się zrozumieć. - odparła Robin. - Chce przeżyć, a do tego potrzebna mi wiedza. Pani Sparks dała mi i Huvowi kilkanaście godzin… ale ten czas się kończy. Wstała. - Sprawdźmy ten budynek – wskazała na jedyny zadbany dom. – Jeśli się maja gdzieś tu spotkać, to tam. Poszukamy wejścia i rozejrzymy się w środku. Może uda się ich podsłuchać, jak znajdziemy jakiś miły spocik na biforek. Raczej spocik biforkiem - poprawiła samą siebie. Owen również się dźwignął. Jakiekolwiek działanie dawało poczucie sensu, a on wyraźnie potrzebował teraz konkretnego celu. Do samego budynku mieli całkiem niedaleko. Minęli kilka przecznic, skrzętnie omijając osuwiska wykwitłe na popękanych ulicach i znów stanęli przed prawdopodobnym magazynem. Już pobieżny zwiad wykazał, że obiekt został dobrze zabezpieczony. Obydwoje nie znaleźli żadnej luki ani dziury, którą mogliby się przedostać do środka. W związku z tym Owen przeszukał najbliższe ruiny i z pewną dozą triumfu na twarzy zawrócił, dzierżąc kawałek pręta zbrojeniowego. - Posłuży nam jako łom - wskazał drzwi do budynku, jednocześnie kierując się we wspomnianym kierunku. Kiedy jednak tylko podszedł do wejścia, Foxy ubiegła go i wyskoczyła przed mężczyznę. Sierść na całym jej ciele podniosła się, a pies nisko zawarczał w kierunku hangaru. Owen nie przeszkadzał zwierzęciu. Zamiast tego zawrócił do Robin i zrównał się z behawiorystką. - Chyba twojej suczce znów coś się nie podoba. Z drugiej strony to może świadczyć, że mamy jakiś trop… co o tym sądzisz? - Ostrzega nas przed czymś.. przed kimś może – Robin rzuciła psu chrupka. – Ale nie wiem, czy ta osoba tam jest, czy była.. spróbujmy – Foxy – pies wbił spojrzenie w twarz swojej pani a ta zatoczyła dłonią krąg – Ludzie. Pokaż. Pies węszył przez chwilę, podreptał w kółku, po czym siadł na ziemi i obrócił lekko głowę. Wyglądało na to, że nie chodziło mu o ludzi. - Ludzi raczej nie ma - zawyrokowała Robin - Więc wygląda na to, że to… ta dam - przerwała na chwilę, czyniąc dramatyczną pauzę - duchy. - Dobra, wchodzimy - zdecydowała. Owen zrobił taką minę jakby wcale nie wykluczał obecności duchów, lecz ostatecznie podszedł do wejścia budynku. Stanął w lekkim rozkroku i docisnął pręt między framugę a drzwi. Przez kilka następnych chwil policjant mocował się z konstrukcją, kilkukrotnie wzdychając oraz klnąc. Ostatecznie drzwi ustąpiły w akompaniamencie pisku starych zawiasów. Obydwoje wraz z psem ostrożnie wsunęli się do środka, aby wkroczyć w wypełniony stęchlizną mrok. Foxy nadal boczyła się i warczała po cichu: słuchała swojej pani, jednocześnie całą sobą pokazywała co sądzi o tym miejscu. Kobieta kątem oka obserwowała psa, wodząc jednocześnie spojrzeniem po pomieszczeniu. Z pozoru wyglądało ono całkiem zwyczajnie. Prawdopodobnie był to jakiś skład dla pracowników budowlanych. O ściany stały oparte łopaty i drogowe słupki, natomiast we właściwej części magazynu ustawiono kontenerki z wyschniętą zaprawą. W jednym z rogów spoczywała również pokryta korozją betoniarka, a tuż obok przyczepka, którą transportowano narzędzia. To wszystko było jednak mało istotnym tłem wobec tego, co ujrzeli w dalszej części niewielkiego kompleksu. Oto bowiem ze wszystkim stron otoczyły ich totemy, jakie przywodziły na myśl to, co Robin znalazła raz w lesie. Poza tym ujrzeli drugie tyle groteskowych laleczek - te z kolei przypominały rekwizyt, którego próbował użyć Pieniek. Wszelkiej maści gałązki, sznurki, zwierzęce czaszki i gnaty tworzyły tu galerię humanoidalnych chochołów o różnych wielkościach. Można było wręcz odnieść wrażenie, że multum pustych oczodołów spoziera wprost na dwójkę intruzów. - Spieprzajmy stąd – zdecydowała Robin. Nie czekając na decyzję policjanta zwróciła szybko do drzwi. – Powinniśmy spalić to wszystko… Owen podążał tuż za nią. Jedynie raz obrócił się przez ramię, aby zaraz przyspieszyć kroku i zrównać się z kobietą. - To brzmi jak plan - powiedział już na zewnątrz. - Myślę, że jestem w stanie ściągnąć trochę benzyny z baku. To powinno załatwić sprawę jeśli chodzi o szybką rozpałkę. Policjant spojrzał na magazyn i przez chwilę rachował coś w myślach. - Po pierwsze nie powinniśmy działać pochopnie. Kukły wyglądają teraz na nieaktywne, ale podejrzewam, że paląc ten syf odbierzemy oszołomom sporo broni - powoli przeniósł wzrok na Robin. - Z drugiej strony nie dowiemy się co tamci knują. O ile rzeczywiście mają tu spotkania. No i po wszystkim trzeba się będzie szybko zmyć. To narobi sporo dymu. Robin niby słuchała Owena, kiwała nawet głową, kiedy próbował jej przemówić do rozsądku, ale w środku nakręcała się coraz bardziej. Przekonanie, że jej pomysł jest świetny rosło w tempie geometrycznym. - I o to chodzi, żeby tu się zlecieli! Upieczemy dwie piecznie na jednym ogniu – zachichotała, rozbawiana swoim żartem słownym. – Zniszczymy te totemy, Huv już raz jeden zniszczył, to chyba pomogło, może to rozwiąże problem? A jak nie – kiedy to sfajczymy, to właściciel się zainteresują. Przyjadą tutaj, nie będziemy musieli czekać do wieczora, my się przyczaimy i wyciągniemy nich wszystko, co się da. Z pieńkiem świetnie nam poszło! Potrząsnęła energicznie głową, dla podkreślenia swoich słów. - Masz broń, prawda? – dotknęła nerki na swoim pasie. - No raczej - Owen poklepał się po prawej stronie swojego płaszcza. - Do roboty, dawaj ta benzynę. Nie ma na co czekać! - Moment! Chwila - policjant podniósł dłonie w uspokajającym geście. - Widzę, że nieźle się napaliłaś i to może faktycznie wypalić, ale najpierw formalności. Jako „formalności” mężczyzna miał na myśli lepsze ukrycie auta. Dwójka wróciła szybko do samochodu, zjeżdżając tym razem do jednej z wąskich uliczek. Potem Gryffith zebrał z okolicy kilkanaście większych gałęzi, aby przynajmniej częściowo przykryć nimi swój wóz. Na końcu zlustrował parę najbliższych domostw, szukając takiego, w którym mogliby się potem w miarę bezpiecznie ukryć. Wreszcie ściągnął też benzynę z własnego baku - tak, jak to poprzednio zamierzał. Posłużył mu do tego gumowy wąż oraz niewielki kanister z bagażnika. Samo rozpalenie ognia nie miało już być specjalnie problematyczne. Dwójka wróciła na chwilę do hangaru, gdzie funkcjonariusz rozlał paliwo. Starał się trzymać możliwie daleko totemów, lecz musiał mieć jednocześnie pewność, że dosięgnie celu. Na chwilę więc zbliżył się do groteskowych kukieł i mocniej chlusnął w ich stronę. Następnie między nimi wylądowały dwie zapałki, a podpalacze natychmiast wybiegli na zewnątrz. Już po kilku chwilach ogień buchnął z najbliższych okien, wysadzając w powietrze deski, którymi je zabito. Krwiste języki wydobyły się ze środka, osmalając ściany budynku. W powietrzu zakotłowało się od siwego dymu. Foxy w pierwszym momencie lekko odskoczyła do tyłu, ale zaraz się uspokoiła i razem z właścicielką spoglądała jak czerwony kur pożera kolejne partie budynki. Na reakcję również nie musieli długo czekać. Po dwudziestu minutach pożar rozhulał się na dobre, natomiast Robin i Owen ujrzeli od północy i zachodu tumany kurzu. Ktokolwiek to był, zbliżał się niezwykle szybko. - Nie stójmy tak na widoku. Schowajmy się - Robin wskazała najbliższy, opuszczony budynek. - Zobaczmy kto to i ilu ich będzie.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |