|
01-02-2021, 15:22 | #1 |
Moderator Reputacja: 1 | [Mag: Wstąpienie] W pogoni za domem W pogoni za domem Rzęsie krople deszczu ściekały po zaparowanej od wewnątrz szybkie w której odbijało się niewinne, zamyślone oblicze Kelly O’Brain. Dziewczyna jak to zwykle mała w zwyczaju, nie dojadła swojego zamówienia, natomiast kawę opróżniła ekspresowo podczas opowieści Patricka, którą wysłuchiwała z zaangażowaniem, emocjami i ciekawością. Syn eteru znał na tyle Kelly, iż niektóre bardziej drastyczne fragmenty musiał stonować, bo inaczej mówczyni marzeń nie zaśnie dziś z nerwów, a mimo to kobieta i tak była wystarczająco podekscytowana. Kelly podniosła wzrok spod szyby, wciąż analizując to co powiedział jej Patrick. - Cieszę się, że udało nam się spotkać – uśmiechnęła się delikatnie – naprawdę cieszę się, że wyszedł z tego wszystkiego cały. Ale wiesz, ta cała rzecz z Białym Domem… Przebudzenia lekko przygryzła wargę, nie seksownie, raczej wyrażając zdenerwowanie. - Mnie też oferowano uczestnictwo, zrezygnowałam. Mentorka mi odradzała – zaśmiała się – no dobra, zabroniła. Powiedziała, że skończy się na mokrej robocie i wystrychnięciu na dudka grupy poszukującej. Rada ma swoje wizje, ale… Co ja będę ci mówiła, sam wiesz jak to z tym politykowaniem niżej. Edynburg ostrzy sobie zęby na pozostałości po tamtej fundacji, a nie może działać bezpośrednio. Wiem, że po tej sprawie w Skandynawii dobrze wam jest odbudować zaufanie Tradycji… Po prostu uważaj. Jakoś zróbcie aby nie być narzędziami. *** Edynburska Loży Pawia, czyli fundacja Tradycji która ugościła Mervi i Patricka, starała się być być gościnna, niestety nieszczególnie im to wychodziło. Mieszcząca się na terenie zabytkowej wilii fundacja oficjalnie była dość snobistycznym klubem dżentelmeńskim, a nieco mniej oficjalnie, acz dalej w zasięgu ręki, lożą masońską. Idee tego miejsca czuć było w staroświeckich, drogich meblach i do bólu XIX-wiecznym wystroju. Mervi i Patrick oczekiwali na przyjęcie w tak zwanej Sali Zielonego Rycerza. Najpewniej wystrój inspirowano legendarnym rycerze Galvinem. Jedną ze ścian w całości zasłaniały wysokie, rzeźbione regały wyłożone starymi książkami – chociaż czujne oko Mervi dostrzegło, że znajdowały się tam nowe publikacje z zakresu matematyki i informatyki, które najpewniej oprawiono w postaranie oprawki aby ich grzbiety nie budziły nieprzyjemnego kontrastu zresztą zbiorów. Przeciwległą ścianę zajmowały z kolei powywieszane na ścianach egzemplarze uzbrojenia. Mervi była pewna, że niektóre były autentykami – trudno w sprawach wieku było oszukać adepta czasu – natomiast Patrick dostrzegł zadziwiająco dużo broni która wyglądała mu na w jakiś sposób zmodyfikowaną, nie chodził o broń palną, lecz podwieszone u szczytu ściany hakownice i samopały musiały być dotknięte ręką zdolnych rusznikarzy, kto wie, czy nie przebudzonych – może jakiś technokratów lub bardziej zainteresowanych trybikami, śrubkami i wielkim boom hermetyków. Środek sali wypełniał, wręcz zabierał całą wolną przestrzeń wielki, podłużny stół przy którym posadzono Mervi i Patricka, podsuwając im filiżanki kawy i zwietrzałe ciasteczka mające im umilić wątpliwą przyjemność czekania na jakiekolwiek zainteresowanie. Naprzeciw dwuskrzydłowych drzwi wejściowych, dokładnie po drugiej stronie stołu dumnie pierś prężył drewniany manekin przyodziany w gotycką, zieloną zbroję. W jednej dłoni trzymał tarczę z wymalowanym pentagramem, a w drugiej miecz który jakoś nie pasował do tarczy, za długa rękojeść i ostrze, była to broń ewidentnie przeznaczona aby człowiek władał nią dwoma rękami. Właśnie, człowiek. Patrick dostrzegł pierwszy, a po nim wkrótce i wirtualna adepta, iż manekin jest raczej jakiegoś rodzaju zakamuflowanym robotem, i to raczej z gatunku tych napędzanych trybami i silnikami elektrycznymi, zgodnie z najlepszymi tradycjami eteryków, niż jakimś mistycznymi źródłami. Tak oto spędzali czas, Patrick mogąc oglądać zbiór sprzętu, a Mervi narzekając na słaby transfer siei bezprzewodowej dla gości – do której hasło dostała na bardzo gustownej, inkrustowanej (chyba miedzią) kartce przypominającej wizytówkę. *** Do takiego traktowania Akane nigdy się nie przyzwyczai – miała nadzieję, że jednak w dłuższej perspektywie nie będzie musiała się przyzwyczajać. Najpierw recepcjonista nie dając jej dojść do słowa poprosił aby poczekała, gdyż szef służby lokalu jeszcze nie przyszedł do pracy. Potem, gdy już wyjaśniła nieporozumienie iż wcale nie jest nową pokojówką (miała szczerą nadzieję, że rzecz nie rozbijała się o bardziej intymną obsługę klubowiczów) i przekazała tajne hasło, spotkała ją drugą nieprzyjemność. Wysoki, szpakowaty jegomość w garniturze, z całą pewnością mag, nie dał wiary jej zapewnieniom kim jest i w jakim celu tutaj przebywa, twierdząc, iż nie szukają uczniów. Przepychanka trwała zdecydowanie zbyt długo, nim pojawił drugi osobnik. Niski, tęgi, siwy mężczyzna z widocznymi, wielkimi zakolami przywitał się z Akane serdecznie. Sprawiał lepsze wrażenie od swego kompana, ubrany w staromodną kamizelkę, nosząc fajkę w kieszeni przypominał trochę bogatego, dobrego wuja. Dziewczyna sama nie wiedziała, czemu takie skojarzenie jej się nasunęło. Nazywał się Gordon i wyjaśnił całe nieporozumienie. W tym samym czasie, pierwszy spotkany mężczyzna bez słowa ulotnił się za drzwiami, najpewniej dziękując czemukolwiek, w co wierzył, że nie przedstawił się młodej adeptce. Nie musiał. Lisica dobrze zapamiętała jego aurę. *** Lokaj zaprowadził japonkę do Sali Zielonego Rycerza, gdzie czekała już Mervi i Patrick. Wirtualna adeptka i Irlandczyk od razu stwierdzili, że jej twarz wydaje się znajoma, lecz nie potrafili określić gdzie i w jakim kontekście. Patrick był dodatkowo niemal święcie przekonany, że widział dziewczynę więcej niż raz. Akane nie zdążyła się nawet dobrze przywitać i zająć miejsca, gdy jedno skrzydło drzwi uchyliło się, a ze szpary między częściami wrót zaczęła wystawać głowa. Blada, o ostrych rysach, całkiem przystojna. Dobrze przystrzyżona, kwadratowa broda wyglądała dostojnie, zupełnie nie pasując do kolczyka w skroni oraz krótkiego, postawionego na lakier irokeza, równie kruczoczarnego jak zarost, wy starającego pośrodku gładko wygolonej czaszki. Piwne, zaciekawione oczy wpatrywały się im chwilę zza małych, okrągłych, przyciemnionych szkieł binokli. Mężczyzna uśmiechnął się sympatycznie, ukazując zbiór równych, trochę wilczych zębów. Otworzył drzwi pokazując resztę swego ciała. Nosił smoliście czarny garnitur, pasujący do grabarza. Z barwą marynarki i spodni kontraktowała wściekle niebieska koszula. Nie nosił krawatu, a klasę dopełniały spinki do mankietów w kształtach czaszek, których oczy wysadzono kolorowymi kamykami. Modniś wyglądał mimo wszystko gustownie, trochę jakby szatan miał nieco zbyt ekscentrycznego kuzyna który zamiast zbierać cyrografy, woli biegać po galeriach sztuki. Taki sympatyczny diabeł. - Jeśli dobrze rozumuję – zaczął wślizgując się do pokoju przez wąski otwór i zamykając po cichu, konspiracyjnie drzwi – państwo również w sprawie formowania grupy poszukiwawczej – bardziej stwierdził niż zapytał – nie abym był tak błyskotliwy, po prostu zerknąłem przez ramię pewnemu mistrzowi do akt i było tam wasze zdjęcie. Wyszczerzył się wchodząc bardziej do środka, lecz zamiast usiąść przy nich, zaczął wodzić wzrokiem po biblioteczce. Dotknął grzbietu jednej z książek w postarzanej, fałszywej oprawie. - Tandeta… Westchnął pod nosem. Minęła dobra chwila zanim nabrał ponownego zainteresowania magami. Odwrócił się do nich i zaczął podawać dłoń. - Samuel de Balzac z Verben. Druid, działacz społeczny, dyplomata… Tak w skrócie. Mam nadzieję na miłą współpracę… Po dłuższym przyjrzeniu się mu można było stwierdzić, iż był w podobnym wieku, lub nieco starszy od Patricka, raczej typ inteligenta. Akane ponadto z całą pewnością stwierdziła, iż lokalna rękawica dość mocno ugina się w obecności tego przebudzonego, było to subtelne, wyczuwalne dopiero przy bliskim kontakcie, lecz wyraźne. Dodatkowo jej uwagę przykuło jak Sameul oddychał. Jego tempo oddechu było zbyt regularne jak na typowego człowieka. Nie wyglądał na szczególnie silnego ani wytrzymałego, lecz wyglądało to tak, jakby dość dobrze kontrolował swoje prana. Co się dziwić? Verbena jest z tego znana. - Straszny bałagan tutaj mają – Samuel stwierdził zniesmaczony odkładając małą, czarną walizkę na ziemię, obok krzesła – posadzili mnie w innej sali. Czekam, czekam… Dopiero na korytarzu złapałem mistrza Gordona. Mam nadzieję, że chociaż przy tajemnych orgiach zachowuję odrobinę lepszą organizację tego kto z kim, o której - zamyślił się – jeśli nas nie wykopią stąd w stylu „macie natychmiast ratować świat” to stawiam lunch po tych całych obradach, lepiej się poznamy. *** Po przybyciu ostatniego z magów, nie trzeba było już tak długo czekać na mistrza Gordona, dokładnie tego samego maga, który powitał japonkę na recepcji. Mężczyzna przedstawił się tym razem pełnym tytułem, jako mistrz Gordon Anstruther, Syn Eteru i Wysoki Komisarz Edynburga. Tylko Mervi świtało, iż jest funkcja nadawana przez Rade Dziewięciu magom mającym koordynować wdrażanie jej rozporządzeń na danym terenie, chociaż nie była tego pewna. Zgodnie z odwiecznymi prawami przyrody, nie może istnieć polityczna sprawa bez zamieszanego w nią hermetyka, stąd wraz z Gordonem, przywitał ich adept Troy Luc Beyondfire bani Quaesitor. Hermetyk ten posiadał prezencję typowego gryzipiórka. Okulary w drucianych oprawkach, blada, anemiczna twarz, blond włosy zaczesane na bok, przyduży, nie do końca dobrze skrojony garnitur pasowały do anemicznego, znudzonego głosu oraz stery dokumentów które zaczął rozkładać na stole. Był też ona, Kari Brundtland, kultystka ekstazy, pociągająca femme fatale. Lekko opalona, nawet pomimo wtłoczenia się w żakiet (Patrick dobrze wiedział, iż chyba tylko po to aby bardziej pasować do estetyki tutejszych magów) prezentowała się bardziej jak tuż przed imprezą niż na oficjalnym spotkaniu. Widać było, iż jest tutaj tu raczej przejazdem. *** Prawie dwie godziny, nie licząc dziesięciu minut, zajęła im tak zwana papierkowa robota kierowana przez adepta Troya. Prawdę mówiąc, nikt z obecnych magów za bardzo nie orientował się w pełnej złożoności pełnomocnictw rady, postanowień, paktów, kabał niezależnych i całych tych problemów które bardziej pasowały do Unii niżeli Tradycji. Tylko dzięki obecność Kari, znajomej Patricka, powodowało, iż raczej mogli czuć się bezpieczni, kultystka na pewno, skoro już tutaj była, w jakiś sposób przypilnowała aby ich na tym etapie nie oszukano. Wartymi odnotowania wydarzeniami była niezręczność ze strony Sameula, nie pasująca d samozwańczego dyplomaty, który zaskoczony zapytał rozpalającego fajkę Gordona, czy nie uważa, iż w muzeum – wskazując na kolekcję broni – nie powinno się palić. Drugie wydarzenie to ustanowienie Patricka Sprawodawcą czyli oficjalnym reprezentantem nowej kabały wobec Rady. Nie oznaczało to z automatu jakiegokolwiek przywództwa, acz stanowiło silny argument aby forsować swoje zdanie lub chociaż rozrządzać spory wewnątrz grupy. Gdy to ogłoszono, Kari mrugnęła do Irlandczyka porozumiewawczo. Pod koniec, przy podpisach, przekazano im pełnomocnictwa rady na papierze i w formie kart cyfrowych (sztuk po dwie, nie per osoba) oraz kopie dokumentów, w tym część korespondencji Białego Domu. Odszukanie w tym jakiś wartych uwagi informacji może zająć całe dnie. *** Nieco ciekawiej zrobiło się gdy głos zabrał mistrz Gordon, nieco szerzej omawiając sprawę i tło polityczne oraz wydarzenia które powstały, jakby czując, że z papierów nikt normalny nie zrozumie o co naprawdę chodziło (Mervi kuło w sercu, że może zdrajca Jonathan, był wszak specjalistą od prawa magów). - Formalności – Gordon zaciągnął się fajką – już za nami – skinieniem głowy podziękował hermetykowi – zatem możemy przejść do rzeczy które które mają jakikolwiek sens – eteryk stwierdził pogodnie, dają jasny znak, iż sam nie lubił takiego formalizmu – wedle naszych danych fundację Biały Dom, czyli, jeśli dobrze wymawiam, Albayt A'abyad, zniszczono przynajmniej pięć miesięcy temu. W najbardziej pesymistycznym przypadku może być to trochę ponad rok temu, gdyż z tego okresu pochodzi ostatni znany ruch Białego Domu, prosta transakcja handlowa z jednym umbralnym dworem. Jednakże Biały Dom był znany ze swej skrytości, zatem nie brałbym najgorszego scenariusza pod uwagę. Te pięć miesięcy temu Horyzont odebrał sygnał o zniszczeniu dziedziny horyzontalnej Domu. Przez kolejne trzy miesiące próbowano nawiązać kontakt, lecz bez skutku. Gordon zrobił przerwę na fajkę. - Biały Dom posiadał swoją własną dziedzinę oraz węzły zasilające. Aspekt ziemski nie był stacjonarny, z tego co mi wiadomo, posiadali jeszcze aspekt w której dziedzinie cząstkowej lub jej cieniu. Byli skrycie, utrzymywali mało relacji zresztą… Po prostu zajmowali się sobą. Z tego co słyszałem, było tam na pewno kilku eutanatosów, chórzystów i hermetyków, kult ekstazy też… Może coś w papierach znajdziecie o szefostwie, ale szczerze wątpię. Jak każda dobra fundacja, trzymali swoje zasoby i wewnętrzną strukturę w tajemnicy. Mistrz znowu zaciągnął się fajką, puszczając dymne koło. - Tuż przed sygnałem zniszczenia dziedziny, do Horyzontu spłynął też drugi komunikat. Podpisany sygnaturą domu, awaryjną. Informacja zawierała listę ocalałych, stwierdzenie, że był to atak Unii oraz informację aby ich nie szukać. Dość osobliwe, prawda? Tym bardziej, ze wedle naszych danych Unia nie zaatakowała tej dziedziny. Trzeba przechwycić tą czwórkę, jeśli wszyscy żyją, dowiedzieć się co się stało, najlepiej zaprowadzić uch tutaj. Posiadam dostęp do Horyzontu, mogę ich odeskortować tam. Co ważne, trzeba im odebrać ewentualne przedmioty. Mimo bycia członkami fundacji, mogą sobie nie zdawać sprawy, co właściwie mogli wynieść z tej starej dziedziny. Poza tym, tak, oczywiście… Trzeba im pomóc. Tradycje to mimo wszystko również wspólne dobro. Mamy się wzajemnie chronić i wspierać, nie zostawia się przyjaciół nawet gdy sami sobie tego życzą w niejasnych okolicznościach – Gordon wyśpiewał starą, znaną kazdemu, i niestety niezbyt prawdziwą w rzeczywistych zastosowaniach, formułkę. W każdym razie, często się nie sprawdzała. - Wiem, że żyje chociaż jeden z nich… Ale zanim o tym, może omówię to, co do tej pory o nich wiemy, kogo szukamy. Najprawdopodobniej tworzyli kabałę w ramach Białego Domu. Eteryk podsunął im na stół wykadrowane, poprawione sztucznie zdjęcie z jakieś imprezy bogatych ludzi. Wskazał palcem na wysokiego, uśmiechniętego blondyna. Odziany był jak reszta towarzystwa w garnitur, zabawiał rozmową starsze damy. Widać było, że ma kilka kilogramów za dużo, lecz w granicach norm. Lekko pucołowata twarz i roześmiane oczy. - To adept Joseph Februus Antonius III bani Fortunae, hermetyk. Nie wiem czemu jego hermetyczne imię ma liczebnik, ale też nieszczególnie badaliśmy sprawę. Z imienia nazywa się Joseph Johnson, rodzina zginęła wtedy, gdy się przebudził, okoliczności nie są jasne. Jest Amerykaninem, terminował też w stanach. Zajmował się finansjerą, podobno jest dość dobrym wieszczem. Kolejne zdjęcie, pochodzące chyba z czasów szkoły średniej. Dziewczyna o smukłej, bladej, pociągłej twarzy. Błękitne, blade oczy, brak makijażu poza czarną szminką na usta. Włosy proste, luźno i bezładnie opadające na boki i na dół, daleko poza kadr. Czarne. - Podobno dużo się nie zmieniła od czasów szkolnych, jeśli to faktycznie ona. Jest najmłodsza z grupy, nie wiem czy osiągnęła status adepta. Catrin Bianchi, Verbena. Nie skończyła szkoły, uciekła z domu, nie utrzymuje kontaktu z rodziną. Uchodzi za dość narwaną. Trzecie zdjęcie, czy raczej dwa zdjęcia. Oba przedstawiały ładną, lokatą blondynkę. Na pierwszym spacerowała po molo w różowej skupienie. Na drugim ładną, serdeczną buźkę zdobiły zadrapania, krew i błoto, Zresztą cały jej strój, przypominający ubiór agenta specjalnego, był pobrudzony i poszarpany. Wraz z innymi ludźmi pozowała nad truchłem jakiejś rogatej bestii, definitywnie nie pochodzenia ziemskiego. - Te drugie zdjęcie od eutanatosów, uczestniczyła w kilku akcjach swojej Tradycji. Emma, Amelia lub Ava, używała dużo imion, podobno ma amerykański akcent. Niewinna twarzyczka, ale to zabójczyni. Ostatnie zdjęcie przedstawiało trochę stereotypowego, czerwonego na twarzy Rosjanina, w uszance, na mrozie. - Jurij Aleksiej Wasiljewicz Bykow. Syn eteru, próbowałem sam się czegoś dowiedzieć… Jakby nie istniał poza własną bańką. Publikował trochę do Paradigmy, specjalizował się w chemii i wypływie różnych substancji na organizm. Robił też używki. Z żywej rodziny, na brata w koloni karnej, ale nie byłem w stanie dowiedzieć się kto to. Właśnie co do Jurija jestem pewien, że żyje. Technomanta dał im chwilę na oswojenie się z informacjami, samemu delektując się fajką. - Siedemnaście dni temu dostaliśmy informacje o nim. Widziany był w Namibii, w okolicy Otjiwarongo. Podobno zaangażował się w lokalny konflikt… I przepadł bez śladu znowu. Mamy tam akolitę, Albert Russo, misjonarz. Powiązany z chórem, list też napisał w tamtym języku alegorii. Dobre na cenzurę, trudno coś pożytecznego przekazać. Zadeklarował pomoc, sadzę, że od wizyty u niego powinniście zacząć. Niestety poza listownym, nie mamy z nim kontaktu, dokładne go zlokalizowanie też nie jest tak łatwe. Pewnie macie wiele pytań – Gordon spojrzał po nich z uśmiechem. Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 01-02-2021 o 20:04. |
06-02-2021, 19:47 | #2 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
07-02-2021, 10:17 | #3 |
Reputacja: 1 | Podróż z Japonii do Anglii zajęła dużo czasu. Może gdyby leciała pierwszy raz byłaby bardziej zestresowana. Medytując ograniczyła jet-lag do zera dostosowując się do czasu wyspiarzy. Na miejscu była gotowa do dołączenia do sesji zdjęciowej. Fotograf był nawet znośny, ale japonkę irytowała zupełnie inna osoba. Ostatnio edytowane przez Asderuki : 07-02-2021 o 21:51. |
08-02-2021, 19:43 | #4 |
Reputacja: 1 | Knowań nad posiłkiem ciąg dalszy...
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
10-02-2021, 00:46 | #5 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
10-02-2021, 20:42 | #6 |
Moderator Reputacja: 1 | Mieszkanie zajmowane przez Samuela prezentowało się jak typowy lokal do krótkoterminowego najmu, z raczej wyższej półki, którego lokator nie zdążył nawet dobrze się rozgościć. Szybko przystąpili do selekcji dokumentów. Jak można było się spodziewać, praktycznie wszystko nadawało się do pełnego skopiowania, bez cenzurowania danych. Co niestety nie było wieścią pozytywny, gdyż wynikało to z gorzkiego faktu, iż dostarczano im same bezwartościowe, mało wnoszące informacji. Ekspresowo uwinęli się z tą częścią pracy i pożegnali Patricka z kopami dokumentów, który mógł udać się z nimi realizować swoje plany... ...zostawiając francuza sam na sam z japonką. Jak się Anake przekonała, Samuel był prawdziwym demonem pracy, przynajmniej jeśli chodzi o tego typu zajęcie. Wokół furowały kartki, długopis trzeszczał zbyt mocno wgniatany o notatnik, druid wyklinał w języku ojczystym pod nosem, potem się śmiał, żywiołowo komentując do siebie samego. Wydawało się, że praktycznie zapomniał o Anake, tylko raz na jakiś czas bez słowa, lub ze zdawkowym komentarzem podają jej dokument, czasem wskazując ciekawą frazę, jeśli za ciekawe uznać „kupiono za cztery jednostki Vis pięć piór Poukai” albo wzmiankę o poselstwie na Cienisty Dwór. Na jakiś większy komentarz ze strony Samuela musiała poczekać do końca prac. Sama znalazła kilka interesujących wzmianek. Biały Dom posiadał wieczysty pakt pokojowy z dwoma Królami Yama. Azjatka zastanawiałaby się kto chciałby rozmawiać z tak potwornymi istotami dla tak błahego powodu jak pakt o nieagresji gdy nie były podjęte wrogie działania – istne szaleństwo. Oraz co takiego trzeba było dać tym potworom za takie przyrzeczenie. Drugą ciekawostką było jedno z niewielu imion, Mistrz Oleander i jego pojedynek z mistrzynią (chyba) Kalisto, który odbył się dziesięć lat temu w Doissetepcie. Ostatnią rzecz na jaką zwróciła Anake były niejasne relacje Białego Domu z kimś, kto przedstawiał się jako „Wielki Han Ostatniej Ordy”. *** Patrick mógł być zadowolony z zakupów, chociaż trudno było powiedzieć, czy mógł być z tego zadowolony ktokolwiek inny poza technomantą. Oczywiście, kupił naprawdę ciekawy sprzęt o którym można było opowiadać godzinami, odwiedzając głównie antykwariaty i pokrewne przybytki, mógł nawet cieszyć się, że kupił względnie tanio. Prawda była taka, że na nic droższego nie było go stać. Będzie musiał tradycyjnie wspomagać się swoim talentem do majsterkowania oraz magy. Przygotowania minęły Irlandczykowi przyjemnie, na tyle dobrze, iż czas zleciał mu jak z bicza do spotkania z Kari. Kobiet, zgodnie z ustaleniami, czekała pod pomnikiem Walter Scotta, ćmiąc papierosa w cygarniczce. Pierwsza dojrzała Patricka, nawet się nie uśmiechnęła, a raczej zaciągnęła dymem z miną „w co znowu się wplątałeś”. - To co szefie – zaśmiała się pijąc do funkcji sprawozdawcy Patricka – gdzie tym razem prowadzisz? *** Załatwienie spraw wylotu zajęło Mervi odrobinę więcej czasu niż przypuszczała. Miała pełne prawo sądzić, iż organizacja fałszywych wiz, zaświadczeń szczepień, wprowadzenie drobnego chaosu w rejestrach osobowych oraz przygotowanie awaryjnego ataku ddos na linie lotnicze, gdyby na lotnisku było jednak gorąco, zajmie jej godzinę, dwie. Skończyło się prawie na reszcie dnia, przeczesywaniu baz danych, czekaniu na deszyfrowaniu haseł, oraz przeglądaniu aktualnej sytuacji politycznej miejsca docelowego, chociaż akurat w tym temacie, wszystko wyglądało na jeden, wielki chaos.Wedle tego co znalazła, aktywność Technokracji na ty obszarze była raczej umiarkowana, był to dalej teren sporny, lecz o wiele mniej gorący niż sąsiednie państwa. Jednocześnie, ze względu na geopolitykę, poza normalnie działającymi agentami, można było spodziewać się grup szturmowych. Ze względu na relatywnie cienką rękawicę w Afryce, pewnie często Unia organizowała pogrom na nielicznych podeszłych, którzy wrócili odwiedzić materialną rzeczywistość. Było to na swój sposób smutne. Podobno NWO miało długotrwały rozejm z Niebiańskim Chórem na teranie czarnej Afryki. Było to optymistyczne, ale z drugiej strony oznaczało, iż obie grupy dawały w kość Mówcą Marzeń. Coś w tym było, Afryka wraz z postępem cywilizacyjnym od lat się chrystianizowała jeszcze bardziej kosztem wierzeń plemiennych. Gdy uporała się z organizacją i wykupem lotu, przyszedł czas na szukanie informacji o Białym Domu. Niestety, nie było tego prawie wcale. Widać nowoczesne technologie nie stanowiły głównego zainteresowania fundacji, albo, co też było możliwe, działający w imieniu Białego Domu magowie nie lubili podpisywać się osobiście. Ale… znalazła ślad. Tym ciekawszy, że znaczyły go neony. Odruchowo, uśmiechnęła się pod nosem. Uśmiechnął się też Glitch. Biały Dom formatował sektor A-13, aktualnie oznaczony jako stracony, z tego co Mervi dotarła, najpierw był w rękach Unii, a potem znowu Tradycji (podobno znowu Biały Dom), a na koniec uwiły sobie tam gniazda agresywne pająki wzorca w swej cyfrowej odmianie. Nie lubiła ich. Szczególnie gdy wedle danych bytowały tam cztery wielkie pająki ze swym niezliczonym potomstwem, łapiąc w gęstą sieć informację. Oczywiście nie aby ją pożreć, nie były infopirem, lecz aby zanieść porządek i stagnację, aby każda zmiana informacji stała się niemożliwa, a dane martwe jak nieskończone bazy danych Unii. Ale to była wyprawa, co do której lepiej samodzielnie nie ruszać. Trzeba było się przygotować. *** - Tak jak myślałem – Samuekl zaczął wzdychając ciężko – będzie trzeba zasięgnąć wieści od Umbrodu. Tutaj rękawica jest gruba, trzeba podjechać pod miasto, powinno być odrobinę lepiej. Preferuję noc. Byłbym zaszczycony, jeśli mi pomożesz inwokować…Druid zamyślił się. - ….no tak, jak możesz się zgodzić, jeśli nie powiedziałem co będziemy wołać. Myślałem aby wezwać sługi Królów Yama aby wypowiedzieli się w jego imieniu. Może i nawet bym się tego podjął, ale mam wrażenie, że jeśli wydam takie zawołanie, to zaraz będziemy mieli poza samymi niezainteresowanymi, setkę ciekawych zmor. Co nie znaczy, że normalnie nie przybędą, ale to wiesz. No to, z tego co wyczytałem, Dwór Cienia jest trudny do osiągnięcia, widziałem też duży ruch z Pustynnymi Dziadkami. Mogłaś przeoczyć, nie wolno zapisywać ich imion, a wypowiada się je… No, lepiej za często nie mówić. Kiedyś dranie dbali o reputację, ale mają sporo wiedzy i długi wobec Tradycji. Mógłbym nawet jednego zawołać, mimo wszystko oficjalnie są po naszej stronie. Zostają też duchy natury, rozesłanym gońców, mi będzie najłatwiej, jak to Verbena – skrzywił się ironicznie – a ty co sądzisz?
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 10-02-2021 o 21:25. |
16-02-2021, 18:46 | #7 |
Reputacja: 1 | Kłamstwem by było gdyby powiedzieć, że dla Akane przeglądanie papierów było atrakcyjnym spędzeniem czasu. Kiedy Patric wychodził rzuciła do niego, że zadzwoni rano aby się znaleźć, a potem zajęła się innymi rzeczami. Sprawdzała telefon i feed z portali społecznych gdzie dawała odpowiednie komentarze. Po pół godzinie rzuciła urządzeniem na kanapę mając go już serdecznie dość. Poczytała co Samuel jej podsunął. Pokręciła głową na rewelacje. Zrobiła herbatę marudząc do siebie, że jest tylko europejski gniot w torebkach. Mimo to odczekała chwilę po zagotowaniu wody i dopiero jak ostygła do właściwej temperatury zalała. Zaniosła oba kubeczki z prującym naparem do stolika. Przejrzała kolejne propozycje czując znudzenie i irytację, że nigdy się tym bardziej nie zainteresowała. |
18-02-2021, 11:50 | #8 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 19-02-2021 o 23:47. |
19-02-2021, 19:57 | #9 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
21-02-2021, 15:52 | #10 |
Moderator Reputacja: 1 | Sen nie był łaskawy dla Irlandczyka. Sam nie wiedział czy to alkoholowe nudności (które zwykle mu się nie zdarzały, jego organizm reagował w inny sposób) czy też nawarstwienie nowych wrażeń i problemów. Nie mógł się dobrze wyspać. Jakby tego było mało, w środku nocy miał gościa. Trudno było mu ustalić czy to sen, czy jawa, albo - jak zwykle było to z pełnymi manifestacjami avatara - coś pomiędzy. Od smutnej rzeczywistości odróżniało to klarowność myśli i czystość organizmu Patricka, efekty upojenia na chwilę się zatrzymały. Chyba wolałby aby tak nie było, gdy za chwilę uderzą z pełną mocą. - Jestem pragmatykiem - gonomi wynalazca powiedział srogo, dziwnie srogo jak na siebie siedząc na fotelu - nie lubię komplikować spraw. Zasiedziałeś się w jednej pozie, w jednej formie. Zatem mam obowiązek podać ci dłoń - uśmiechnął się tajemniczo. - Bym się kłócił z tym stwierdzeniem. Nie zasiedziałem… ganiam po Europie z przestrzelonym kolanem. - odparł ironicznie i żartobliwie Healy.- A i moja forma się ruszyła, nawet jeśli to był upadek. - Nie - gnom pokręcił głową - duch ci krzepnia. Jak maszyna którą ktoś wykonał perfekcyjnie, raz na jakiś czas oliwi, i ona działa, działa i działa za każdym razem tak samo. Gnom wnikliwie patrzył na Patricka. Technomanta poniekąd rozumiał już podejście swojego avatara. On był wynalazcą z wielkich liter majsterkowiczem i nieustannym grzebaczem w trybach wszechrzeczy. Nigdy nie był zadowolony z kreacji, zawsze poprawiał, zmieniał, przeprojektował, znowu dodawał i odejmował moduły. - Będzie miał okazję do rozruszenia. Bo mam wrażenie, że za tą misją ciągnie się smrodek.- westchnął w odpowiedzi i zaśmiał się.- I czuję się jak jednooki król ślepców. A ty jak chcesz mi tego ducha rozruszać? - Najlepszą, bo najprostszą, metodą. Otworzę pewne drzwi. Zabiorę ci serce… Chociaż i tak dużo go straciłeś - gnom powiedział jakoś smutno - i będziesz musiał je znaleźć. Coś groźnego brzmiało w słowach wynalazcy. Patrick poczuł ciarki na plecach. - Nie będziesz taki sprawny fizycznie jak dawniej - gnom powiedział uważnie - będziesz musiał spojrzeć na świat z innej perspektywy. I jeszcze coś - avatar podniósł palec ku górze we władczym geście - te drzwi otwierają się tylko dlatego, że jest trudno. Jeśli odrzucisz tą propozycję gnij, syp się, krzepnąć w bezduszny automat. Ponowię ją dopiero gdy będzie trudno. Nie licz na lepsze czasy. “Jak tu nie kochać awatara… wredoty” westchnął w myślach Healy zapominając że gnom i tak je usłyszy. Był wszak ich częścią. Był nim. - Co to znaczy… dużo serca już straciłem? - zapytał Irlandczyk. Gnom uśmiechnął się pod nosem. - Nie lubię gadać po próżnicy. Sam zobaczysz. - Dobra. Wolę tę twoją próbę, niżbyś mi miał marudzić przez następne miesiące jaką to szansę zaprzepaściłem. - stwierdził dramatycznym tonem mężczyzna. - Dobrze - gnom uśmiechnął się. Patrick poczuł ból w okolicach klatki piersiowej. Zakręciło mu w głowie Gnom ściskał coś w powietrzu. - To jest to… Avatar pauzował, jakby dając Patrickowi szansę na rezygnację. Syn eteru poczuł się sto razy gorzej niż na kacu. Kręciło się mu w głowie, a ręce ledwo zaciskały palce. Dopiero po chwili odzyskał koordynację, lecz nie dawne sił. - Co.. co dalej?- sapnął z trudem Irlandczyk. Zobaczył jak w ręce gnoma materializuje się serce. Ścięgno mięśni po ścięgnie, tkanka po tkance, jakby oplatało się w powietrzu tkane. Poza ciałem, nagle pojawiały się wokół niego zębatki, szkło, metalowe rurki. Wszystko tworzyło tykająco-bijący mechanizm pół organicznego, półmechanicznego artefaktu. Gnom wyraźnie pobladł. Wstał z fotela i rzucił serce za okno. - Dokonało się - uśmiechnął się niemrawo. *** To był wyjątkowo ciężki poranek dla Patricka. Mógł spodziewać się potężnego kaca, lecz jeszcze nigdy nie stracił serca – nawet jeśli na warstwie symbolicznej. Symbole jak się okazało potrafią być wyjątkowo zajadłe. Technomanta doświadczył po przebudzeniu nudności które momentalnie przerodziły się w silny, promieniujący ból powodowany skurczami żołądka. Dzięki temu przebudzony mógł spędzić pierwsze minuty nowego dnia wymiotując do tolary żółcią zmieszaną z przetrawioną krwią. Wychodząc na powietrze, Irlandczyk wyglądał jak niedożywiony wampir – blady, pozbawiony charakterystycznej dla siebie sprężystości ruchów oraz obolały jakby przyjął na każdy mięsień przynajmniej jedno, dwa solidne uderzenia. Stało się jasne, że teraz będzie musiał poważniej dbać o zdrowie. Gdy wychodził, słyszał optymistyczne tykanie zegara rzeczywistości. Nie widział natomiast gnoma. *** Przebudzeni spotkali się w mieszkaniu zajmowanym przez Akane. Japonka jak zwykle wyglądała dobrze, chociaż jej małym sukces pozostawał fakt, iż wstając rano również, jak każdy cierpiała z niewyspania, ale kilka minut głębokiej medytacji podziałało jak powtórne położenie się do łóżka. Piękno wymaga nieuczciwych zagrań. Na niewyspanych wyglądał Patrick, acz on bardziej prezentował się jak skrajnie umęczony lub chory, oraz Mervi. Wirtualna adepta z trudem pokonała swoją ciekawość przed dalszym, samotnym brnięciem w skrajnie niebezpieczny sektor. Jednakże było to tylko częściowe zwycięstwo, gdyż resztę nocy spędziła na bezskutecznym szukaniu więcej informacji o tego typu pająkach wzorca. Przeklęta ciekawość! Samuel dla odmiany wyglądał jak nowo narodzony, chociaż chyba po raz kolejny załamał magów gdy przefarbował swojego krótkiego irokeza na kolor zielony. Japonka przez chwilę łudziła się, że może to magya, lecz nic na to nie wskazywało. Najwidoczniej pierwsze co robi nowoczesny verbana po nocnych negocjacjach z duchami jest farbowanie dla włosów. - Pozwolę sobie zacząć – Samuel pierwszy podjął nieco konkretniejsze tematy – drobne sprawozdanie. W nocy inwokowaliśmy pewne gwałtowne duch… - druid nagle przerwał i popadł w zamyślenie uciekając wzrokiem gdzieś w dal – nie ważne, nic przyjemnego. Dowiedzieliśmy się z Akane kilku ważnych faktów. Wedle ducha z którym rozmawialiśmy, związanego paktem z Białym Domem, jest co najmniej pięciu magów którzy żyją. Nie czterech. Co istotne, nie uznaje on zniszczenia fundacji jako całości ani ich dziedziny, lecz uznaje dostarczenie do nich wiadomości jako niemożliwe. Być może sami zabronili, tego nie wiemy. Ale oznacza to być może, iż ich dziedzina jest zniszczona w sensie ogólnym, to jest ruiny i inny syf, ale dalej jest zasilana i istnieje w rzeczywistości. To ważne. Druid przerwał dając im czas na przetrawienie informacji. Japonka zauważyła, iż pominął informację o sposobie zapłaty za pakt. Mervi wyczuła silne nuty niedopowiedzenia.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 21-02-2021 o 19:55. |