Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2008, 20:50   #171
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Książe Bolko


„Co za bal szaleńców.”

Dla kogoś ślepego walka na szczycie wieży musiałaby wydawać się naprawdę różnorodnym zestawieniem brzmień.

Dźwięk uderzającej o siebie stali, świst kling w powietrzu i odgłos plaśnięcia o twarde podłożę ciała krzyżaka… a potem znów wszystko wróciło do normy.

..
.
Bolko zaskoczony wpatrywał się w Gabriela, który o mały włos nie rozpłatał go przed chwilą na kawałeczki.

- Vasques Ty przeklęty zdrajco! – Krzyknął w twarz wysłannikowi jego wuja. Przynajmniej Bolesław wiedział, jakim uczuciem pała do niego jego krewniak, zresztą z wzajemnością.
Książe jednak nie atakował, było coś ważniejszego niż niespodziewany atak od tyłu Gabriela. Z nim policzy się później teraz trzeba dorwać…

-Ten przeklęty krzyżak uciekł, jeśli przedostanie się do swojej armii to nie tylko dla mnie będzie to oznaczało zgubę, ale również dla Władysława i wielu innych książąt. – Jego przemowa wyraźnie przykuła uwagę Vasquesa, o to chodziło. – Możemy się tu wszyscy wyrżnąć jak świnię albo może zawrzeć pakt przeciwko Marszałkowi, przeciwko krzyżakom, przeciwko ich wielkiej armii. To oni stanowią dla nas największe zagrożenia.

- To jak będzie panie Vasques, panie Anzulewicz czy jesteście gotowi przystąpić do tego nieformalnego przymierza dla dobra Polski? Do czasu aż sprawa z krzyżakami nie będzie rozwiązana sugeruje zawieszenie broni między nami. – Książe chcąc dać przykład pierwszy opuścił miecz i zerknął przez moment w miejsce, z którego zaatakowały macki.

Lorianna gdzieś tam była i z pewnością słuchała pomysłu swojego męża jednocześnie mając baczenie na pomocnice Gabriela.

„Uratowała mnie, czy więc jestem dla niej kimś więcej niż kolejną przystanią w życiu po śmierci?” – Książe wierzył, że jest tak w istocie, sam darzył Loriannę głębokim uczuciem silniejszym niż wszelkie więzy krwi zawarte między nimi.
 
mataichi jest offline  
Stary 27-02-2008, 19:05   #172
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wszystko Gabriel byłby w stanie przewidzieć, ale nie słowa Bolka. Myślał, że czeka go mordercza walka z księciem. Wszak zaatakował go iście po chłopsku, ale kto by się tym przejmował. "Każdy sposób jest dobry, by wyeliminować przeciwnika z walki" - pomyślał, z satysfakcją słuchając słów Sokolnika.

"Nawet z pomocą żonki jest słaby. Tylko słabi proponują rozejm." - ile zyskał atakując Bolka - może nie zabił konkurenta Władysława, ale zyskał wiedzę, cenną wiedzę. Nakazał Sylvii, opuścić broń, sam też schował oręż, ale fiolkę ze złocistym płynem ciągle miał w lewej ręce. "Na wszelki wypadek."

- Proponujesz książę, wyeliminować marszałka? Zadanie dość trudne, można powiedzieć niewykonalne, ale niezbadane są wyroki...Pana. Pieprzony Krzyżak na pewno się dobrze schował, ale może coś na to zaradzę, tylko niech jeszcze pan Anzulewicz, wprowadzony w błąd przeze mnie, określi swoje stanowisko, cobyyśmy wiedzieli, czy nie trzeba znów będzie użyć naszych brzeszczotów -
zasalutował ostrzem, słowa wypowiadał chłodno i spokojnie, jakby przed chwilą nie było żadnej walki.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 27-02-2008, 20:10   #173
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Anzulewicz patrzył ze wściekłością na Vasqesa.
-„Chędożony zdrajca… Nasze ostrza jeszcze się skrzyżują, obiecuję ci to!”- zagroził w myślach mężczyźnie.

Gabriel wykorzystał go do własnych celów. Anzulewicz nie potrafił wybaczyć takiej zdrady.

Z zadumy wyrwał go Bolko, proponujący pakt przeciwko krzyżakowi.
Dla Gregora była to misja największej wagi. Liczyło się tylko zabicie krzyżaka.

-Jestem gotów stanąć do walki razem z wami, waszmoście.- powiedział patrząc na Sokolnika i chowając swój rapier- Mogę zaoferować pomoc mojego rodzinnego miasta w walce z krzyżakami. Może nasza armia nie jest tak liczna jak wasza, lecz dysponujemy ogromnymi zasobami żywnościowymi, które powiększają się z każdym dniem przez naszą gospodarkę rolną.
A jak wiadomo, bez żywności i innych zapasów wojny nie da się wygrać. Myślę jednak, że nie powinniśmy rozmawiać o tym tutaj-
kiedy skończył mówić przeniósł swój wzrok na Gabriela.
-Chcę mieć także pewność, że nasz sojusz nie zakończy się atakiem na plecy, któregoś z nas…- ostatnie zdanie wypowiedział stanowczo zachowując poważną minę. Chciał mieć pewność, że sytuacja z wierzy się nie powtórzy.
 
Zak jest offline  
Stary 28-02-2008, 22:32   #174
 
Eperogenay's Avatar
 
Reputacja: 1 Eperogenay nie jest za bardzo znanyEperogenay nie jest za bardzo znany
Profesor Paprocki pozostał sam. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nie skorzystał z zaproszenia by wybawić się na balu. Ciekawiło go, czy Lorianna domyśla się z jakim posłaniem przybył. Nie widział jej wśród gości, więc zapewne zajmowały ją inne sprawy. Szybko przemyślał dalsze kroki i uznał, że ma do załatwienia pewną sprawę.

Starzec powoli, ostrożnie zaczął wstawać. Nie narzekał już na stare kości. Spojrzał na tańcujące pary. Już wcześniej zerkał co dzieje się na parkiecie. Laszlo tańczył z jakąś niewiastą, białogłowa nie była sama. Cóż, kto wie, cóż może się stać. Spokojnym krokiem skierował się w stronę ojca dziewczyny, miał nadzieję, że Laszlo nie opuści dziewczyny zbyt szybko i dołączy do nich. Miał z nim do pomówienia, oj tak... i mężczyzna zapewne będzie miał kilka pytań, związanych z poprzednią rozmową.

Profesor po drodze pokiwał w zamyśleniu głową, wygląda na to, że tej nocy wszystko pójdzie po jego myśli...
 
Eperogenay jest offline  
Stary 01-03-2008, 19:03   #175
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Weronika szybkim krokiem udała się na taras. Oparła się o poręcz i zapatrzyła na rozgwieżdżone niebo. Gwiazdy lśnił silnym, tajemniczym blaskiem. Wręcz hipnotyzowały. Skłoniły też do coraz głębszych refleksji nad wydarzeniami wieczoru. Kasztanowe włosy powiewały na wietrze, delikatnie otulając bladą twarz. Przymknęła oczy. Spojrzała na rosnące niedaleko samotne drzewo. Ujrzała w ciemnościach, jak pomimo czerwcowej pory, jeden, osamotniony listek, pod wpływem wiatru powoli upadł na ziemię. Za niedługo wyschnie i nie przyjdzie mu zabarwić się na złoto, lub brunatno, gdy ludzie będą podziwiać kolorowe listowie. Wtedy nie będzie po nim nawet śladu... Odwróciła się i wróciła do pałacu. Profesora już nie było przy stole, więc postanowiła pokręcić się po sali. Zaniepokoiła ją plotka o śmierci arcybiskupa. Czy to prawda? A może komuś, tak jak jej, bardzo się nudziło i postanowił namieszać. Rozejrzała się. Nie było nigdzie ani księcia, ani księżnej, ani nawet krzyżaka. ~Czy ma to związek z pogłoskami o zabójstwie na wieży?~ Mogła się tylko domyślać. Wtedy... Znów poczuła niewyjaśnialny głód. Zakręciło jej się trochę w głowie, ale szybko znów stanęła pewnie na nogach. Nie mogła tego pragnienia zrozumieć, gdyż było inne niż to, które znała do tej pory. Starając się jednak o tym zapomnieć, wędrowała po sali wyczekując czegoś niezwykłego...
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 07-03-2008, 22:43   #176
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Kolejne krople deszczu spadały z nieba, by rozbić się o drewniany dach powozu. Miarowy stuk, wywoływany kolejnymi uderzeniami, wprowadzał w melancholijny, senny nastrój. Gdyby nie męskie głosy, donośnie przeklinające na czym to świat stoi, można by usnąć ukołysanym przez muzykę spadających kropel i odległe cykanie owadów, nieśmiało wychodzących ze swych kryjówek. Najgorsza cześć burzy minęła, a oddalające się gromy świadczyły, że już wkrótce nie pozostanie po niej prawie żaden ślad.

Prawie... za wyjątkiem rozmokłej, błotnistej drogi, cholernych gałęzi pourywanych przez wiatr i kilku równie „nieistotnych” szczegółów. Wyglądało na to, że wszystko, włącznie z samą naturą, próbowało zatrzymać powóz przed dotarciem do celu. A trzeba był przyznać, że Matka Ziemia jest niezwykle skuteczna w realizacji swych zamierzeń. Koła powozu zaryły się w błoto tak głęboko, że głębiej już chyba nie mogły.

Cienki listek ugiął się pod ciężarem wody i pojedyncza kropla powoli spłynęła po zielonej blaszce. Na chwilę jeszcze zatrzymała się na ostrym czubku liścia, jakby zbierając siły przed samobójczym skokiem w dół. W końcu jednak prawa fizyki zatryumfowały i kropla rozpoczęła swój, niezmiernie krótki lot.

Obojętne spojrzenie ciemnoniebieskich oczu śledziło jej ruch, aż do momentu, gdy rozbiła się o ziemie. Siedzący w powozie młodzieniec westchnął cicho, zupełnie jakby śmierć kropli była czymś strasznym i bolesnym. Głowa ciężko opadła na dłoń, wzrok znieruchomiał skierowany na jeden, odległy punkt. W połączeniu z nieruchomą sylwetką, sprawiało to wrażenie, że w powozie zasiada nie człowiek z krwi i kości, lecz posąg o martwych, nieruchomych rysach.

Wydawało się, że ta scena potrwa całą wieczność, że dopiero anielskie trąby wzywające na Sąd Ostateczny, zdołają wyrwać młodzieńca ze szponów jego myśli. Jednak zamiast końca świata wystarczyło, że do drzwi powozu zbliżył się rosły mężczyzna o nabiegłych krwią oczach i parodniowym zaroście. Prosta zbroja i miecz przyczepiony do pasa zdradzały zajęcie jakim trudził się na co dzień. Przemoknięte włosy lepiły mu się do czoła, a po karku spływały ostatnie krople wody spadające zarówno z drzew, jak i z nieba.

Młodzieniec spojrzał na przybyłego nieobecnym wzrokiem. Przez moment w jego oczach widać było zaskoczenie i niezrozumienie, jak u człowieka, którego gwałtownie wyrwano ze snu. Jednak była to zaledwie krótka chwila, niewiele większa niż jedno mgnienie oka, a zaraz po niej spojrzenie arystokraty odzyskało przenikliwość i głębie.

- Panie, nie możemy wyciągnąć powozu. Za głęboko zapadł się w błoto.
- Ech... Pięknie. Próbowaliście przywiązać pozostałe konie?
- Tak panie, ale dla zwierząt za ślisko jest.


Siemowit ponownie westchnął i przeniósł spojrzenie na cichą sylwetkę, która wraz z nim dzieliła powóz. Jednak Salwador, jak zwykle pogrążony był w bezdźwięcznej modlitwie, a jego palce to puszczały, to chwytały kolejne koraliki, zupełnie jakby zakonnik nieustannie odmawiał różaniec. Młodzieniec wiedząc, że nie otrzyma rady od cichego towarzysza i opiekuna, ponownie odwrócił się w kierunku rozmówcy.

- A zatem przygotuj dwa konie. Ja i Salwador pojedziemy sami, a wy postaracie się wyciągnąć powóz. Później przywieziecie moje rzeczy do Narcyzowa i przekażecie służbie, by przeniosła je do mojego pokoju. Gdy już się z tym uporacie, pojedziecie do mojego ojca z wiadomością o moim bezpiecznym dotarciu do celu. I... I przekażcie mu przy okazji, że planuje zostać w Narcyzowie przez parę dni.
- Jak rozkażesz panie. Ilu ludzi mam pozostawić jako twoją ochronę?
- Żadnego.
- Słucham?! Ale...


Zarówno po głosie mężczyzny, jak i po jego nagle pobladłej twarzy, od razu widać było, że uważa rozkaz swojego pana za szaleństwo. Tym bardziej, że ojciec Siemowita wydał zupełnie inne polecenia. Zanim jednak człowiek zdążył dokończyć swój protest, Siemowit uniósł dłoń, tym jednym gestem nakazując mu milczenie.

- Nie ma żadnego „ale”. Tak postanowiłem i tak będzie.
- Panie, twój ojciec każe mnie żywcem obdzierać ze skóry, jak coś ci się stanie.
- Mojego ojca tu niema. Za to ja jestem. Zrobisz tak, jak ci rozkazałem i żadnej dyskusji.
- Ale...
- Czy ty masz problemy z uszami? Może mam kazać, żeby ci je przeczyszczono gorącym woskiem?
- Nie, panie. Wybacz.
- A zatem świetnie. Niech przygotują dwa konie, ja i Salwador wyruszamy natychmiast.


Wkrótce dowódca niewielkiego oddziału, całkowicie bezsilnie obserwował jak dwójka wędrowców oddala się w kierunku grodu. Jeden uzbrojony w pojedynczy kwiat róży, a drugi w różaniec. Marna obrona. Dowódca wiedział, że będzie miał olbrzymie kłopoty ze względu na wypuszczenie książęcego syna samopas, jedynie z jakimś niemym zakonnikiem, który zapewne nawet nie wie, jak się trzyma miecz. Mężczyzna ostatni raz szpetnie przeklął, poczym wydał rozkazy. Wkrótce cały oddział zabrał się za wyciąganie powozu.

***

Odgłos kroków odbijał się w pustym, kamiennym korytarzu, ale i tak nikt nie miał okazji go usłyszeć. Większość osób była zbyt zajęta ucztowaniem, biesiadowaniem i tańcami, czy jak w przypadku niektórych, intrygami, żeby przejmować się nowymi gośćmi. W końcu od czegoś w Narcyzowie byli strażnicy.

Siemowit szedł spokojnym, pełnym gracji krokiem, z delikatnym uśmiechem i bystrym spojrzeniem, które zdawało się pochłaniać wszystko dookoła. Już sam stój młodego mężczyzny przekonał dwójkę wartowników, że nie mają do czynienia z jakimś chłopem, którym można od tak pomiatać. I właśnie dlatego, oboje bez słowa rozsunęli się przed nowym gościem, równocześnie otwierając masywne drzwi.

Młody mężczyzna śmiało przekroczył próg, doskonale słysząc, że bal musiał się rozpocząć już dawno. No cóż... nie wypadało się spóźniać i to jeszcze tak znacznie, ale Siemowita jakoś nie specjalnie jego własne spóźnienie martwiło. Zawsze mógł powiedzieć, że zatrzymała go niedawna burza, co swoją drogą byłoby zgodne z prawdą.

Jednak przekraczając próg sali, młodzieniec nie spodziewał się tak gwałtownej zmiany oświetlenia. Po przejściu z korytarza otulonego przyjemnym półmrokiem, jasne światło na chwile go oślepiło. Odruchowo zasłaniając dłonią oczy, mężczyzna przeszedł parę kroków w głąb pomieszczenia i zatrzymał się na szczycie schodów prowadzących w dół. Gdy w końcu jego zmysły wróciły do normy, z zadowoleniem stwierdził, że jego wejście nie przyciągnęło prawie niczyjej uwagi. Siemowit korzystając więc z okazji, ruszył przed siebie, zanim ktokolwiek miał możliwość, by krzykiem oznajmić jego przybycie. Mężczyzna nigdy nie rozumiał po co zatrudniać ludzi, których głównym obowiązkiem było wywrzaskiwanie imion i tytułów co znamienitszych gości.

Z wesołym uśmiechem na twarzy, kłaniając się co ważniejszym lub starszym osobą, Siemowit powoli brnął przez zgromadzony tłum. W przeciwieństwie do niego Salwador zdawał się nie mieć takich problemów, jak zwykle w całkowitym milczeniu, właściwie nie zauważany przez nikogo, podążał za swoim panem.

W końcu Siemowit zdołał odnaleźć miejsca, które powinna zajmować para gospodarzy. Bądź, co bądź, wypadało złożyć pokłon panu i pani grodu, i choć prezent dla nich został wraz z resztą rzeczy w powozie, to i tak Siemowit nie miał wątpliwości, że nawet bez niego, zostanie przyjęty ze sławną gościnnością. Nie widząc jednak książęcej pary, Siemowit poczuł się trochę zawiedziony. Szczególnie ze względu na księżną. Mężczyzna nie marzył o niczym innym, tylko o zobaczeniu jej twarzy. Zapewne byłaby z pozoru obojętna, może nawet zimna, ale w jej oczach... w jej oczach widać byłoby wszystko. Całe zaskoczenie, całe niedowierzanie. Tak właśnie wyobrażał sobie to spotkanie Siemowit, ale najwyraźniej musiał z tym jeszcze poczekać.

- Znajdź Lorianne przyjacielu.

Szept młodzieńca był zbyt cichy, żeby ktokolwiek mógł go usłyszeć. A jednak Salwador znieruchomiał jakby nasłuchując, by po chwili ruszyć przed siebie i bez większego trudu zniknąć w tłumie. Tymczasem Siemowit zajął najbliższe wolne miejsce i rozpoczął obserwacje tłumu. Oficjalnie przyjechał tu znaleźć żonę, warto wiec było chociaż zachować pozory.

Większość kobiet przebywających na balu należała do grupy, którą Siemowit nazywał „przeciętną”. Nie miały w sobie nic, co przyciągnęłoby uwagę młodego arystokraty. Brak im było prawdziwych... barw? Wszystkie takie same, szare i nudne. Do przesady przywiązane do zasady wpojonych im przez rodziców, posłuszne w każdym calu, skromnie spuszczające wzrok ilekroć jakiś mężczyzna na nie spojrzał. Jak ktoś taki mógł się wydawać interesujący? Siemowit miał już dość tych grzecznych, wspaniale ułożonych damulek. Wiele takich stanęło na jego życiowej drodze i już dawno zdążyły mu się przejeść. Zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Tym razem poszukiwał odmiany, ale czy miał szanse jej znalezienia? Szczerze w to wątpił.

Dopiero po paru minutach cichej obserwacji, jego spojrzenie padło na interesującą kobietę albo raczej dziewczynę. Była jeszcze bardzo młoda, wciąż świeża, jak dopiero zerwana róża. Nawet z tak znacznej odległości, Siemowit wręcz był pewien, że czuje pod swoją dłonią dotyk jej jedwabistej, bladej skóry i...

- Słyszał szanowny pan o tym wypadku na wieży?

Gwałtownie oderwany od przyjemnych doznać Siemowit odwrócił się w kierunku mówiącego, z mieszaniną zdezorientowania i gniewu, że ktoś ośmielił się przerwać jego sen na jawie. A owym kimś, był gruby mężczyzna, którego wielki zad ledwo mieścił się na jednym miejscu. Kępki siwiejących włosów stanowiły resztki z dawnej fryzury, a Siemowit wręcz mógł się założyć, że mężczyzna jest szczególnie uczulony na ich punkcie. Wielkie wargi, małe świńskie oczka i wielka gęba dopełniały obrazu odczłowieczenia osoby, która miała zbyt dużo pieniędzy, a zbyt mało wyższych potrzeb.

Pomimo lekkiej irytacji jaką odczuwał Siemowit względem mężczyzny, przypominającego świnie chodzącą na tylnych racicach, młody mężczyzna postarał się, żeby jego głos brzmiał przyjaźnie.

- Słucham? Proszę mi wybaczyć, ale jestem trochę rozkojarzony i nie dosłyszałem pytania.
- Pytałem, czy słyszał szanowny pan o wypadku na wieży? Ponoć Arcybiskup spadł.
- Arcybiskup?
- Arcybiskup, sam we własnej osobie. Niektórzy powiadają, że ktoś mu pomógł. Bo, co niby tak wysoki dostojnik kościelny miał robić na wieży?
- Może oglądał gwiazdy?
- Ha! Gwiazdy powiada pan? A to dobre. Ja panu mówię, że coś tu je...
- Tak, tak. Z całą pewnością ma pan rację. A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę jeszcze znaleźć przyjaciela.


Nie czekając na odpowiedź staruszka i dalszą część opowieści o straszliwym spisku uknutym przeciw arcybiskupowi, Siemowit wstał od stołu i ruszył w tłum. Spojrzeniem próbował wyłapać dziewczynę, którą dostrzegł przed tym, jak ten pijus ośmielił się do niego zagadać. Najwyraźniej jednak szczęście wciąż nie sprzyjało Siemowitowi, ponieważ piękna niewiasta znikła bez śladu.

Zanim młodzieniec zdążył ruszyć pośród pozostałych gości w poszukiwaniu dziewczyny, tuż u jego boku zjawił się Salwador. Siemowit zbyt dobrze znał towarzysza, by być zaskoczonym jego nagłym pojawieniem. Nie potrzebne też były słowa. Gdyby zakonnik zdołał znaleźć księżną już prowadziłby towarzysza wprost do niej. A skoro Salwador nie zdołał odnaleźć Lorianny, to mogło oznaczać tylko jedno. Księżna musiała być w innej części zamku.

- Dobrze przyjacielu. Będziemy musieli skorzystać z innych środków.

Siemowit ruszył w kierunku wyjścia z sali, momentalnie zapominając o pięknej dziewczynie. Miał teraz ważniejszy cel.

***

Siemowit nawet nie przyglądał się komnacie, do której przyprowadził go jeden ze służących. Nie zaszczycił spojrzeniem żadnej części umeblowania, tylko od razu podszedł do okna. Ciemnoniebieskie oczy ze spokojem obserwowały okolice okrytą przez noc. W słabym świetle księżyca, z trudem przebijającym się przez gęste chmury, niewiele było widać. I tak może było lepiej.

- Dopilnowałeś, żeby nikt nam nie przeszkadzał?

Oczywiście żadna odpowiedź nie padła z ust zakonnika, który klęczał gdzieś w ciemnościach za plecami Siemowita, oddając się niemej modlitwie. Pomimo to młodzieniec wiedział, że jego towarzysz o wszystko zadbał. Jak zwykle, od samego początku ich znajomości.

Siemowit oparł się jedną ręką o ścianę, czując na swojej dłoni przyjemne zimno kamienia. Lekki wietrzyk muskał twarz młodzieńca, przyjemnie chłodząc i orzeźwiając. Druga dłoń, zaciśnięta na czerwonej róży, powoli uniosła się w górę, przybliżając kwiat do twarzy mężczyzny. Siemowit czuł, jak cudowny, słodki zapach otula jego zmysły subtelną mgiełką rozkoszy. Powieki mężczyzny opadły, gdy ten wrócił wspomnieniami w odległą przeszłość. Czarne włosy, na których tańczyły promienie księżyca, i ich wspaniały zapach. Ciemne oczy, niczym bezdenne otchłanie. Czuł jak spada w nie, jak leci w dół, ku swojej zgubie, jednak nawet nie starał się bronić. To były tylko wspomnienia, wspomnienia, które nie mogą wyrządzić mu krzywdy. Jej czerwone, pełne usta, ułożone w delikatnym uśmiechu... Widział ją... Widział ją pod swoimi zamkniętymi powiekami, jakby stała tuż przed nim, na wyciągnięcie ręki. Uśmiechnął się... z pomiędzy rozchylonych warg na wolność wyrwał się najcichszy szept, niczym najlżejszy podmuch wiatru.

- Veni, veni, venias. [Prezencja: Wezwanie]
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 09-03-2008 o 14:13.
Markus jest offline  
Stary 07-03-2008, 23:06   #177
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Książe Bolko


Władca spoglądał to na Pana Anzulewicza to na Vasquesa mierząc się ze swymi myślami. – „Też mi sojusz, na Anzulewicza mogę liczyć, ale ten podły zdrajca jest zdolny do wszystkiego. Przy pierwszej możliwej okazji należy się go pozb…”

- W takim razie rozejm panowie, wszelkie spory między nami uregulujemy w stosowniejszej niż ta chwili. – uśmiechnął się wyjątkowo na siłę do rozmówców, po czym spoważniał momentalnie i podszedł spokojnie do chłopaka służebnego i jak troskliwy ojciec począł go ocucać.

Chłopaczek wyraźnie przestraszony powoli otwierał oczy bojąc się najwyraźniej, że koszmary znów mogą stać się realne, kto mógłby mu się dziwić po tym co widział. Bolko pomógł mu się podnieść na proste nogi.

- Chłopcze już jesteś niepotrzebny, wracaj do komnaty gdzie po raz ostatni widziałeś się z Księżną i czekaj tam aż się zjawi i odeśle Cię to twoich obowiązków.Bolesław pochylił się nad służącym i szepnął mu jeszcze na ucho. Szkoda mu było tak młodego człowieka. – Zapomnij o wszystkim co tutaj widziałeś i usłyszałeś a teraz przekaż mi wiadomość od księżnej i uciekaj.


Chłopiec kiwnął jedynie głową i zanim zniknął w drzwiach jeszcze lekko oszołomiony wyszeptał łacińską sentencje swojemu władcy. Gdyby sytuacja nieco inaczej się przedstawiała Bolko wybuchnąłby śmiechem.

„Dziękuje Ci najdroższa” – chciał już uścisnąć swoją małżonkę, jednakże najpierw czekało go wiele mniej przyjemnych czynności władcy.

Książe wyprostował się dumnie a jego oczy wręcz raziły skrywającym się w nich obłędem i rządzą mordu. Jest czas na politykowanie i jest czas na zabijanie…Bolko na pierwszym nie znał się za dobrze w drugim czuł się jak w swoim żywiole.

A teraz przyszła pora chwila żeby nauczyć tego psiego syna tytułującego się Wielkim Marszałkiem pokory. Panowie, głowa Truttcheweitza jest teraz naszym priorytetem, w eleganckim koszyku będzie idealnym prezentem dla samego Wielkiego Mistrza. Panie Vasques, jeżeli tylko może pan go zlokalizować to czekamy…

Łowy rozpoczęte, pytanie tylko kto jest tak naprawdę jest zwierzyną a kto łowcą…
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 07-03-2008 o 23:27.
mataichi jest offline  
Stary 09-03-2008, 21:06   #178
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kiedy chłopak służebny znalazł się w komnacie, gdzie ostatni raz rozmawiał z księżną, rozejrzał się strwożony. Po chwili z ciężkim westchnieniem opadł na ławę pod ścianą. Nawet nie zauważył, że rzucany przez niego cień jakby urósł i spłynął na ziemie niczym kaskada.

Co wydarzyło się na wieży? Toż to... toż to czarna magia była! Musi o tym powiedzieć! Najpierw Julce, a potem pójdą do kaznodziei. Stary Szczepan będzie wiedział co poradzić...

- Masz.

Podskoczył ze strachu, kiedy jakaś szczupła dłoń podsunęła mu kielich z winem. Chłopak spojrzał na postać, która stała tuż obok. To była pani Lorianna.
Sepleniąc jakieś przeprosiny, sługa zerwał się z ławy, omal nie trącając dłoni księżnej, czym wydawał się jeszcze bardziej strwożony.

- Spokojnie. – rzekła bez emocji kobieta. Wzrok miała zamyślony. – Wiem co się stało na wieży. Napij się, należy cię.

- Dzię.... dziękuję pani.


Chłopak przechylił czarkę, wypijając kilkoma haustami całą jej zawartość. Faktycznie lżej się na sercu zrobiło, gdy w gardle zapiekło, a pierś od środka rozgrzało. Kiedy odstawił naczynie, Lorianna podeszła bliżej i spojrzała wprost w jego oczy. Chciał spuścić wzrok, lecz nie potrafił.

- Na wieży widziałeś tylko jak twój pan, książę Bolko został zaatakowany przez Krzyżaka. Nic więcej, rozumiesz? [dominacja]

- Tak pani. Tylko Krzyżak...

- Właśnie. No, a teraz idź do kuchni. Powiedz kucharce, że ma ci dać kawałek pieczonego świniaka.

- Och, dzięki ci pani!


Wampirzyca z lekkim uśmiechem patrzyła na młodzieńca, który potykając się o własne nogi, wreszcie opuścił komnatę. Kiedy drzwi za nim skrzypnęły, jej mina zrzedła, a brwi ściągnęły się.

- Mów Magdaleno.

- Pssssyt, jesteś jak zwykle czujna księżno.
– wysepleniła szkaradna przedstawicielka klanu Nosferatu.

Stała ukryta w cieniu komnaty, jednak znając jej nawyki, Lorianna wyczuliła się na obecność drugiej wampirzycy. Jednocześnie też lękała się, ze pewnego dnia nie wyczuje swojej informatorki, a wtedy...
Tak czy inaczej nie ufała Magdalenie za grosz.

- Przybył posłaniec. Wojska krzyżackie faktycznie zmieniły swój cel, zmierzając do naszego sąsiada...

- Dobrze to słyszeć. Czy wiesz gdzie jest Burkhard?

- Jeszcze nie pani, coś się stało jeszcze...

- Zatem opowiadaj.

- Zabito. Zabito sługi Arcybiskupa, cała ich stajnia krwią spływa.

- Jak to?! Przecież ani ja, ani miłościwy książę...

- Ktoś obcy pani. Ktoś, kto posiada wiedzę o nas. Arcybiskup był jednym z nas, był uczniem magyji...

- Domyślałam się tego.

- Jakiś człek też musiał się domyślać, na ścianie stajni bowiem pozostawił przesłanie „Strzeżcie się nieczyści”. Łacińskie te słowa napisał krwią swych ofiar.

- Nikt nie może tego zobaczyć! A jeśli ktoś... każ go wtrącić do lochu lub zamknąć w komnacie do mego przybycia, jeśli to będzie szlachetnie urodzony. Rozumiesz?

- Tak pani...

- Czemu więc tu sterczysz jeszcze?

- Jest jeszcze coś... na bal przybył jeden z nas, dzieci Kaina. Nie znam go...

- Ależ... myślisz, że to on?

- Nie wiem...


Nagle martwe serce jakby załomotało w piersi. Lorianna odruchowo przycisnęła do siebie ręce, jakby to miało poluzować ów dziwny, chwilowy uścisk.

„Veni, veni, venias.” – obcy głos rozległ się w jej umyśle. Nie nachalnie, ale przyzywająco, zachęcająco... Tylko czy na pewno głos był obcy? Skądś go znała...

- Pani? – zaciekawiła się jej zachowaniem Magdalena, wychodząc odrobinę z cienia. Blask świec nałożył maskę śmierci na jej owrzodzone oblicze, szpecąc jeszcze bardziej.

- Odejdź! Zrób to, co kazałam.

- Jak sobie życzysz.

Gdy Nosferatu zniknęła, Lorianna wyprostowała się. Na moment znieruchomiała i zamknęła oczy, by upewnić się, że ciało jej nie jest w niczyim władaniu.
Nie było na szczęście, jedynie jakąś nitka subtelnie ciągnęła ją... no właśnie, dokąd? Nawet jeśli ów nieznajomy był mordercą ze stajni, musiała się dowiedzieć.


***


Nie musiała iść daleko. Przeczucie podpowiadało jej, że oto dotarła do właściwych drzwi. Po chwili wahania, popchnęła je.
W środku w blasku świec dostrzegła sylwetkę mężczyzny. Ten obrócił się, słysząc jej kroki. Poznała znajome oblicze, a pamięć, choć zagrzebała już dawne wspomnienie, od razu podsunęła imię.

- Siemowit...

Błyskawiczna dedukcja oraz świadomość upływu czasu, uzmysłowiły Loriannie co stało się z jej dawnym ukochanym. Już wiedziała także, kto był owym obcym wampirem na przyjęciu.

- Siemowicie... coś ty zrobił? – wyszeptały drżące wargi.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 10-03-2008, 15:36   #179
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
-Książę ma rację- przyznał Anzulewicz, patrząc na Bolka- Musimy znaleźć tego psa i pokazać mu naszą mściwość- dodał, po czym podszedł do okna, wyglądając przez nie- Dziwi mnie to, że przeżył upadek z takiej wysokości… Żaden człowiek nie jest wstanie uchronić się przed śmiercią po czymś takim…- zamyślił się na chwilę, wciąż wyglądając w dół.

Wiedział już, że na tym balu nie zetknął się tylko ze zwykłymi śmiertelnikami. Budziło to w nim przerażenie, które jednak ukrywał, wiedząc, że okazanie strachu będzie w tym momencie głupotą.

-Myślę, że nie odszedł daleko. Nawet jeżeli przeżył ten upadek, nie mógł mieć tyle siły, żeby uciekać… Można też się dyskretnie spytać służby, czy nie widzieli czegoś- powiedział Gregor, patrząc na zgromadzonych na wierzy- musimy działać szybko. Jeżeli dobrze słyszałem, armia Truttcheweitza czeka w gotowości do ataku. Musimy go znaleźć zanim przekaże jakiekolwiek rozkazy.


Po chwili spojrzał na Vasquesa.

-„Kiedy tylko skończymy z krzyżakiem, przyjdzie pora, aby nasze miecze się skrzyżowały i rozsądziły o naszym losie. Takiej zniewagi nie potrafię wybaczyć!”- w jego oczach dalej widać było ogień nienawiści- „To jeszcze nie koniec…”
 
Zak jest offline  
Stary 10-03-2008, 22:01   #180
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Znaleźć Krzyżaka? Hmm, myślę, że to da się zrobić..., panowie poczekają chwilkę - mówił do nich na poły serdecznym, na poły drwiącym głosem.
Odwrócił się do nich plecami bez strachu, wiedział, że Czarnowłosa pilnuje jego pleców. Tej kobiecie nie bał się oddać w opiekę swojego życia. Wsunął dłoń pod kaftan, zacisnął palce na zielonkawym agacie, oprawionym w srebro, zawieszonym na plecionce rzemiennej. Czekał aż kamień rozgrzał się w jego dłoni, wizja nadeszła niespodziewanie. Nagle spoglądał na świat z całkiem innej perspektywy, jakby wykrzywionej, jakby obraz, który rejestrował jego umysł, nie pochodził z jego oczu. Stara szopa, przytulona do muru wieży z której spadł arcybiskup... wokół pustka... tylko coś co ponaglało jego jestestwo, by udać do tej rozpadającej się budowli. Świat zawirował... po chwili znów patrzył na świat własnymi oczami. Odetchnął z ulgą... "Cholerne magiczne kurewstwo, obym nigdy nie musiał tego więcej używać" - pomyślał, oddychając ciężko. "Dobrze się spisałeś przyjacielu" - szepnął cicho do siebie...

- Wiem gdzie jest Teuton... ukrył się piekielnik w szopie niedaleko wieży... walka z nim to nie będą przelewki, wątpię by udało nam się go zabić, ale może uda się nam go pojmać? Wielki marszałek, będzie niezłą kartą przetargową w rozgrywkach z Zakonem i Cesarstwem... a zabić... możemy zawsze - spoglądał hardo w oczy Anzulewicza, jakby odczytał jego prawdziwe intencje. - Książę... myślę, że powinniśmy to załatwić osobiście, proponuję też byście wzięli ze sobą, z tuzin wojów, mi wystarczy do ochrony moja księżniczka... ale walka nie będzie łatwa... niech wezmą pochodnie... i odwagę w sercach - dodał już ciszej. Odruchowo sięgnął do pasa, sprawdzając czy delikatny szklany pojemniczek jest na swoim miejscu.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172