Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2009, 19:59   #61
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sabine Shwartzwissen & Eric Gower - poniedziałkowy wieczór / noc.

Eric Gower



Niewielka kartka z logiem "IX" oraz numerem telefonu Erica zniknęła w kieszeni Sabine. Barman uśmiechnął się i odszedł o innych gości. Sala była juz pełna i to znacznie utrudniało "obserwację". Klientów przy barze też było sporo... Kilka, nawyzej kilkanaście minut po odejściu od Sabine przy barze pojawił się Kurt. Przez chwilę rozmawiał z dziewczyną, po czym zapłacił i oboje wyszli. Męzczyźni przy stoliku posiedzieli jeszcze jakieś pół godziny po czym również wyszli. Eric zauważył, że jeden z nich wychodząc przywitał się z jakimś gościem, który chwile potem znalazł się przy barze. Eric nie obsługiwał go, ale usłyszał fragment rozmowy klientów:

- ...alem, że w DSG-9 zarabiają takie pieniądze, żeby tak się odwalić?!?
- Przesadzasz, może po pros...


Wieczór był jednym z tych, które potrafią dać w kość. Ruch jak w ulu, setki zamówień, dziesiątki "jasne", "oczywiście", "z przyjemnością", "proponuję..." Luźniej przy barze zrobiło się dopiero koło godziny 22:00. Eric w końcu znalazł chwilę, aby porozmawiać z Miki i wręczyć jej dedykację od Sabine...

Rozumiał, ze można się cieszyć z prezentu, ale żeby aż tak?!?

Cóż... Miki usiłowała mu coś powiedzieć o Sabine, o jej wyjątkowości i w ogóle, ale Eric miał szczerze dosyć dzisiejszego wieczoru i słowa koleżanki po prostu przez niego przeleciały... Z utęsknieniem spoglądał na zegar i kiedy tylko cyfry ułożyły się w magiczny ciąg 2300 uśmiechnął się do ostatniego kienta i odwrócił na pięcie.

- Czekaj. - Fix - jak wszyscy wołali na Filipa, zatrzymał wychodzącego. - Miałem Ci nalać jak będziesz schodził. - Wprawnie zdjął z półki butelkę Midleton i nalał podwójną - Z lodem pan życzy? - pokazał w uśmiechu swoje białe zęby.

Eric wziął szklankę z whiskey i poszedł na zaplecze.



===

Sabine Schwartzwissen


Schowała kartkę z numerem telefonu i właściwie zanim czymkolwiek się zajęła koło niej pojawił się Kurt. Wypił połowę swojej śmietanki i wymalował sobie przy tym białego wąsa:

- Przepraszam, że tyle to trwało... Mam nadzieję, że się nie zanudziłaś? Możemy jechać? - widząc jej skinienie głową przywołał barmana i powiedział: - Ericowi proszę nalać podwójnego Mideltona jak będzie schodził... Dzięki.

Zapłacił za wszystko i dopił swoją śmietankę, lub jak kto woli - Białą Rosję, bez wszystkiego...


Sabine po kilku minutach znalazła się z powrotem w samochodzie. Kierowca przez chwilę mocował się z nawigacją wbijając jakiś końcowy adres i opcje. Zsyntezowany głos wyrecytował: "Będziesz u celu za 5 godzin i 10 minut".

Kurt
szybko wyjechał na autostradę A2 i przyspieszenie wgniotło Sabine w fotel.

- Przepraszam... - powiedział Kurt kątem oka spoglądając na ruch jaki wykonała pasażerka.


Podczas jazdy Webber praktycznie nie mówił, oparty o fotel zajmował się prowadzeniem i było widać, że jazda sprawia mu wiele przyjemności.



Berlin pojawił się za oknami samochodu dużo szybciej niż po pięciu godzinach zapowiadanych przez "głuptaka"...

W mieście Kurt jechał znacznie wolniej, choć i tak pewnie powyżej przepisowych 50... Po kilkunastu minutach kluczenia po ulicach miasta dojechali do Paul-Lincke Ufer. Zatrzymał przy krawężniku i powiedział:

- Ten piaskowy, tam na przeciw. Za tym niewysokim ogrodzeniem. Budynek jest zamieszkany...

W budynku świeciły się jeszcze jakieś światła, pomimo tego, ze było kilka minut po północy...




Steven Visconti


Kilka minut po 18:00 telefon Stevena rozdzwonił się - numer wyświetlił się jednak aparat nie zidentyfikował go jako żadnego zapisanego kontaktu.
Odczekał kilka sygnałów i odebrał.

- Tu Markus Stein. Przypomniałem sobie trzeci adres, a właściwie to kto mieszka pod trzecim adresem... Chciałbym, aby Pan tam podjechał, przyjrzał się mieszkaniu, a najlepiej wlazł do środka pod byle pretekstem i sprawdził czy wszystko jest OK. Do zmroku jest pan bezpieczny... Musze kończyć. Będę dostępny za jakieś 6 godzin, jak wysiądę z samolotu. Do usłyszenia.

Rozmowę rozłączono zanim detektyw zdołał o coś zapytać.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 16-03-2009 o 19:57. Powód: kawałek Stevena
Aschaar jest offline  
Stary 17-03-2009, 22:18   #62
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
No tak... pod wpływem natłoku zdarzeń zupełnie zapomniała, że ktoś wynajmował dom jej rodziców. Czerwień zalała jej policzki na samą myśl, że będzie teraz musiała przepraszać Kurta, iż przyjechali na darmo... Coś jednak przypomniało jej się.

- Ty... byłeś może w środku? – zapytała ostrożnie – Wiesz coś o tych ludziach?

Pytanie było zapewne super-dziwne zważywszy na fakt, że to ona była właścicielką budynku, jednak znający jej historię Kurt, mógł łatwo się domyślić, że dziewczyna z uwagi na swój komfort psychiczny została odgrodzona od tego miejsca i to nie ona zajmowała się sprawami wynajmu.

Kurt siedział oparty o fotel, jakby nagle coś go w niego wcisnęło. Nagłe pytanie wyraźnie zaskoczyło mężczyznę czy raczej wyrwało z transu, w który wpadł. Nie odwracając się, powiedział spokojnie:

- Nie byłem w środku. Nie musiałem... czy może raczej... nie chciałem. Jeżeli idzie o tych ludzi- w schowku jest teczka, tam jest wszystko napisane.

Dziewczyna posłusznie sięgnęła we wskazane miejsce i wyciągnęła nieuporządkowany plik kartek. Więc w domu jej rodziców mieszkało jakieś małżeństwo, zupełnie normalne... dzieci wysłane na wyższe uczelnie... Nic ciekawego. Nic znajomego.
Przeglądając dokumenty, które nic tak naprawdę jej nie mówią, Sabine czuła jak narasta w niej panika. Na dodatek czytała dokumenty mając dziwne wrażenie deja vu... Znała te dane... Skąd? Uświadomiła sobie, że "dowiedziała się" tego wszystkiego przed chwilą - może w momencie kiedy dotknęła skoroszytu? Czyżby jej zdolności aż tak rozwinęły się ostatnim czasem? Trudno było to objąć myślami, a co dopiero pojąć.
Wreszcie jednak, nie chcąc już bardziej denerwować Kurta swoim niezdecydowaniem (choć na szczęście tego nie okazywał), powiedziała ze skruchą:

- Przepraszam, trochę nie pomyślałam z przyjazdem tu. Nie możemy oczywiście tam teraz wejść, ale... może moglibyśmy stanąć pod domem? Chciałabym... chciałabym sprawdzić czy coś czuję. Może przejść się kawałek...

- ... Jasne
- odparł mając coś w ustach. Otworzył drzwi samochodu i wypluł coś na ziemię.

- Tylko nie wiem, czy będę w stanie to kontrolować... - spojrzał na nią i wtedy Sabine zauważyła, że to, co wypluł, musiało być krwią.

- Ach!

Widząc plamę czerwonej posoki, czuła jak robi jej się niedobrze, a umysł ogarnia panika. Spokój Kurta był dla niej zupełnie niepojęty. Przecież on... on musiał być chory! Chwytając w obie dłonie jego twarz, zmusiła mężczyznę, by na nią spojrzał.

- Musisz mi powiedzieć! Widzę przecież... widzę, że coś się z tobą dzieje... ja nie chcę ci robić krzywdy...proszę...powiedz mi wreszcie!

- Co mam ci powiedzieć?
- mówi spokojnie jakby się z czymś zmagając.

- Co ci dolega. Przecież widzę... też jesteś inny. Bardziej niż ja... Coś się dzieje z twoim ciałem... leczysz się szybciej, ale...też często krwawisz...

- Czasami wykorzystuję swoje ciało jako... Nieważne. Nie wiem czy to co chce się z tobą skomunikować jest... Czym to jest...

- Przestań! Nie rozumiesz?
- teraz już prawie płakała - Nie rozumiesz, że ty jesteś dla mnie ważny? Jeżeli to przeze mnie cię to męczy... ja nie chcę. Nie chcę tego znać, nie chcę pomagać!

- Ty też jesteś dla mnie ważna. Powiedziałem Ci już, że Ty sama musisz rozwiązać tajemnicę tego... tej... Istoty... Może niewłaściwie interpretuję to co ja czuję, ale... Mnie nic nie będzie.
- zakończył z jakimś zacięciem.

Po tych słowach oboje umilkli, a Sabine naburmuszyła się jak typowa nastolatka. Siadła teraz zła z założonymi na piersi rękami zła z powodu nagromadzonej ciekawości, a także braku odpowiedzi na jej opiekuńczość. Długo jednak nie wytrzymała.

- To mi nic nie mówi. Jeśli jestem dla ciebie ważna, jak mówisz, to chyba mam prawo wiedzieć, co się z tobą dzieje? Może i nie jestem dorosła, ale też chcę i mam prawo ocenić niebezpieczeństwo sytuacji! Jakbyś nie zauważył... pracuję w tej branży.

- Tak? Świetnie.
- też się naburmuszył - Chcesz wiedzieć? Proszę. Istota z Umbry usiłuje się z tobą skomunikować. Ja nie znam tego wymiaru, nie tak głęboko... Sądząc po ilości energii jaką zbiera ze mnie dla człowieka jest to dawka śmiertelna. Zadowolona z wytłumaczenia, czy mam coś dopowiedzieć?

Zapadła cisza... bardzo długa cisza.

Nie rozumiała. Zupełnie nie rozumiała słów tego człowieka, a jednocześnie... podskórnie czuła, że maja one sens. Uspokoiwszy nieco emocje, Sabine przemówiła tym razem dobierając z rozmysłem słowa i operując ciepłym głosem, mającym skryć popędliwość jej charakteru.

- Ja... wiesz, że nic z tego nie rozumiem, ale i tak... mówisz o tym czymś, a ja pytam o ciebie. Kim jesteś...medium? Dlaczego krwawisz i regenerujesz się tak...niezwyczajnie?

- Nie jestem medium... Nie w znaczeniu ludzkim. Częściowo egzystuję w świecie duchów... to powoduje, że znacznie łatwiej dostrzec mi to co jest, co przynależy do tego świata... Lubisz koty
- zapytał po chwili zupełnie bez związku - duże koty?

- Tygrysy? Pumy? Pewnie... są piękne. A co to ma do...?

- Zaczekaj.
- powiedział i wysiadł z samochodu.

Przeszedł kilka kroków i zniknął za zakrętem, gdzieś pomiędzy garażami. Po chwili, zza innego załomu wyszedł biały tygrys. Potężny biały tygrys, dużo większy i piękniejszy od tych widzianych w zoo.


Majestatycznie przemaszerował przed oczami Sabine i zniknął z powrotem za budynkiem, spojrzał na nią tymi smutnymi oczami, które znała z innej twarzy, twarzy człowieka, który przebojem wdarł się w jej życie i rozpętał nad nim wichurę, która wciąż nabierała rozmachu, by niszczyć to, co ludzie nazywali normalnym życiem...

Dopiero trzaśnięcie drzwiami wyrwało dziewczynę z zaskoczenia.

- A-ha. - Sabine wyraźnie dochodzi do siebie - Jesteś... piękny, tylko nie rozumiem... Nie rozumiem wiele...Nic. Bo...dlaczego... ja? Dlaczego chcesz mi pomóc?

- Masz wyjątkowy dar... Myślałem, ze jesteś po prostu doskonałym medium... To również zdarza się wśród ludzi... Jednak kiedy Cię spotkałem, zauważyłem, że jest w tobie, z tobą, coś jeszcze... Początkowo nie wiedziałem, dalej nie wiem... co to jest. To w sumie Ktahis... znaczy Punia chciała... abym Ci pomógł... Uznałem, że ona zna Cię lepiej i jeżeli uznała coś za zagrożenie... Ja nie wiem... może ta Istota walczy ze mną, bo chce się skontaktować z tobą, a ja jej w tym przeszkadzam... Ale dla mnie to nie ma...
- zastanowił się - kontekstu, nie mogę wydać werdyktu... w nieswojej sprawie...

Sabine Schwartzwissen znów musiała chwilę przetrawić tę wypowiedź. Cały czas też walczyła teraz ze strachem przed nieznanym. Pewnie normalna dziewczyna na jej miejscu uciekłaby z krzykiem i może nawet byłoby to rozsądne, ale nie w przypadku młodej medium. Cudownie ocalonej, przeklętej amnestią, skazanej na kontakty ze światem, którego tak naprawdę nie rozumiała i nie była częścią. Tak, wielu ludzi widziało w niej dziwadło, dlatego nie chciała zrobić teraz tego Kurtowi. Starała się myśleć jasno, lecz łzy emocji cały czas spływały po jej policzkach.

- A gdybym... gdybym chciała poznać twoje zdanie? Zrozum, błądzę w ciemnościach zupełnie po omacku i choć teraz w sumie... błądzimy oboje, to... oczy kota są dużo lepsze w mroku...czyż nie?
– uśmiechnęła się blado.

- Ja nie mam zdania... Kot spadnie na cztery łapy zawsze... Człowiek, nie. Nie mogę... może raczej nie chcę... wypowiadać się. Możemy spróbować zrobić jedną rzecz... Nie wiem czy to się uda... Nigdy tego nie robiłem z... Ten rytuał da Ci na kilka, kilkanaście sekund możliwość skomunikowania się z tą istotą... Zadania krótkiego pytania, usłyszenia czegoś, zobaczenia czegoś... Jest jednorazowy niestety... i nie wiem czy się uda...

- Czy nic ci się nie stanie przez to?

- Mnie nie. Ty zapewne poczujesz się dziwnie... może słabo. Nie wiem.

- Dam radę.
- powiedziała nagle bardzo pewna siebie - Zgadzam się, choć to chyba nie tutaj...prawda?

- To nie ma znaczenia. Znaczy miejsce nie ma. Co cię interesuje? Pytanie, myśl, obraz? Jeżeli to określisz będzie bardziej dokładnie...


Dziwnie niespodziewanie w jej umyśle pojawiły się błękitne oczy z jej snów, przynosząc ze sobą odpowiedź...

- Obraz... chyba.

- Ok. Więc do dzieła...
– nawet jej nie dotknął, tylko na nią spojrzał.

Sabine poczuła jak coś delikatnie wślizguje się do jej umysłu, a może to jej umysł wyzwalał się z okowów ciała. Przez chwilę zawisła w prawie namacalnej czerni po czym zauważyła jakąś postać na tle antycznej budowli – może rzymskiej... może greckiej. Postać miała rozmazane rysy i była tak daleko, że nie dało się określić nawet jej płci. Tuż obok pojawił się dziwny nóż przywodzącym na myśl ostrze ofiarne.


A jeszcze dalej stał... mężczyzna z jej snów. Choć jego twarz była pozbawiona wyrazu, jak na fotografii, jasne, błękitne oczy wwiercały się prosto w nią.


„Więc on istnieje?!”

Nie miała nawet sposobności przetrawić owych wizji, bowiem kolejny obraz pojawił się przed jej oczyma, tym razem tradycyjna waga. Ostatnim obrazem, jaki zawisł w czerni była kupka szlachetnych kamieni... Potem wizja się urwała - czerń wchłonęła wszystko na powrót i Sabine zauważyła krople deszczu, jakie zaczęły spadać na samochodową szybę.
Czuła się dziwnie.
Emocje gdzieś się ulotniły, jakby w ogóle nie miała uczuć... Nawet mężczyzna o jasnych oczach nie był w stanie jej teraz wyrwać z apatii. Chciała tylko zasnąć... a jednocześnie wiedziała, że nie powinna.

Silna dłoń Kurta spoczęła na jej ramieniu, palce dotknęły policzka... chciała go uspokoić, coś odpowiedzieć, lecz ciemność ściągała ją coraz bardziej w dół, aż wreszcie poczuła, że spada do morza snów...
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 21-03-2009, 17:30   #63
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Detektyw podniósł się z łóżka, na którym do tej pory leżał oglądając jakiś głupi teleturniej w telewizji i zaczął się przygotowywać do wyjścia. Nie mógł powiedzieć, że lubił Steina. Właściwie to mu niezbyt ufał i oczywiście miał ku temu odpowiednie powody. Jednak jak sam zauważył, nic nie dzieje się przypadkowo. A cóż ten akurat konkretny przypadek, z pewnością nie był wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Mimo wszystkich tych jakże ważnych przyczyn, chciał sprawdzić to mieszkanie, także dlatego, że mu się nudziło. Nie lubił bezczynności, a ostatnie parę godzin było istną katorgą. Był człowiekiem czynu, człowiekiem akcji ... nuda by go pewnie zabiła.

Ruch o tej porze jakby zelżał, dlatego dojazd na miejsce nie zajął mu dużo czasu. Stara kamienica całkiem nieźle się prezentowała, korytarz był czysty, zadbany i dobrze oświetlony. Wspinając się po schodach do mieszkania czuł się dziwnie. Jakby tu nie pasował, w końcu od wielu lat spędzał czas raczej w tych gorszych częściach miast, czy nawet w tych "gorszych" częściach świata, a tutaj ... no cóż, to nie było miejsce, w którym mógłby znaleźć poszukiwanego przestępcę.

Kilka razy zapukał do drzwi, jednakże nie doczekał się odpowiedzi. Jednakże wiedział, że takie coś go nie powstrzyma. Z kieszeni wyciągnął wytrychy i kilkoma sprawnymi ruchami otworzył zamek. "Powinni, więcej zainwestować w zabezpieczenia" przeszło mu przez głowę.

Wszedł do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. W korytarzu od razu zwróciło jego wzrok jedno ... krew. Momentalnie i automatycznie przywarł do ściany, a jego ręka powędrowała ku kaburze z pistoletem. Wszystkie te ruchy wykonał jak maszyna.

Ostrożnie posuwając się przy ścianie ruszył za śladem krwi, który zaprowadził go prosto do kuchni. Wpadł do środka z wycelowaną bronią. Od razu zauważył mężczyznę leżącego na podłodze w kałuży krwi. "Kurwa" pomyślał i schował pistolet. Po krótkiej chwili Visconti był już przy nim i próbował go uspokoić, a także zatamować krwawienie.

"Jest z nim źle" ocenił stan wyjmując komórkę i dzwoniąc na pogotowie. Czekając na przybycie łapiduchów ocenił sytuację. Na stole leżał zakrwawiony nóż, a okno było otwarte. Poza tym żadnych innych śladów.

Na początku oczywiście lekarz chciał wezwać policję, ale legitymacja Stevena i jego historyjka: "Miałem porozmawiać z nim w związku z prowadzoną przeze mnie sprawą" wystarczyło, aby przekonać go do nie robienia tego. Szybko odjechali, Visconti obawiał się jednak, że dla faceta jest już za późno. Potrzebny byłby cud, a i tak nie wiadomo, czy przez resztę życia nie będzie jakimś warzywkiem.

Cóż trzeba było skończyć te dywagację i zacząć przeszukanie. W domu znalazł miskę i smycz psa, ale nigdzie nie było widać zwierzaka. Było tam też trochę kobiecych rzeczy. Oprócz tego jedynie ciekawszym pokojem, było jakieś archiwum. Prawdopodobnie nie używana od kilku lat, dokumenty były oczywiście w jakiś sposób zaszyfrowane.

Na stoliku w sypialni leżały dwa listy, jeden z kancelarii prawniczej, a drugi zaadresowany do Sary Bauer z Galerii Rosenthal. Z listem z kancelarii detektyw ruszył do kuchni, gdzie ostrożnie otworzył go nad parą z kuchenki.
Po odrzuceniu całego tego bełkotu prawniczo - formalnego udało się dowiedzieć coś ciekawego: "działając z polecenia naszego klienta zapraszamy na spotkanie dotyczące pańskich spraw rodzinnych. Spotkanie odbędzie się w poniedziałek o godzinie 17:30 w siedzibie naszej kancelarii". Było jednak za późno, żeby tam jechać, poza tym wątpił żeby udało mu się coś tam ugrać.

Z mieszkania zabrał nóż wkładając go do plastikowego worka. Następnie zaczął pytać sąsiadów o mieszkającą tam parę. Dowiedział się, że w Niedzielę była u nich jakaś awantura, potem słychać było trzaśnięcie drzwiami i bieg po schodach. Wyglądało na to, że ich związek zakończył się w dość burzliwy sposób, a Leader postanowił ze sobą skończyć. Wszystko było całkiem logiczne, a i tak czuł, że coś jest nie w porządku.

Po wyjściu z mieszkania na świeże powietrze udał się do stojących nieopodal budek. Wybrał numer Kasandry i z Irlandzkim akcentem powiedział:

-Witam. Chyba mnie pamiętasz -

- Chyba... nie. - połączenie skasowane

Ponowny telefon i znowu dość nieudana rozmowa:

- Słucham?

-Miałem sprawdzić pewne mieszkanie, albo raczej to co się dzieje z mieszkającymi w nim osobami. A nie działo się dobrze. Muszę znaleźć kontakt z pewna osoba i muszę soc sprawdzić w laboratorium, a myślę, ze jesteś najlepsza osoba, aby obecnie to załatwić

- Przepraszam, ale chyba mnie pan z kimś myli. Żegnam - rozmowę skasowano.

Być może zbyt długo pracował dla firmy, być może był przyzwyczajony do takiego typu rozmów. Widać jednak trzeba było zmienić strategię. Przeszedł do drugiej budki i wybrał numer.

-Stein prosił mnie o zbadanie mieszkania, niejakiego Leadera, facet podciął sobie żyły, potrzebuje pewnej pomocy- powiedział do telefonu gdy dziewczyna ponownie odebrała

- Pomocy w czym?-

-Facet podciął sobie żyły, a przynajmniej tak to wygląda. Znalazłem tam jednak dziwny nóż, który chciałbym poddać analizie. Potrzebował bym dostępu do laboratorium

- Dobre laboratorium jest przy TatterStrasse 13. Albo tam będę, albo zorganizuję coś, aby Panu to przeanalizowali. Coś jeszcze?-

-Tak. Musze jeszcze znaleźć niejaka Sare Bauer, albo spróbować się z nią skontaktować.-

- Po co?-

-Była partnerką tego faceta. Może chciałaby to wiedzieć. A dwa, ze chciałem ją zapytać o jeszcze kilka rzeczy do niego się odnoszących. -

- Możemy coś spróbować na miejscu... Coś jeszcze?-

-Nie-

- Do usłyszenia. - rozmowę rozłączono

Szybka i profesjonalna rozmowa. Na cóż więcej mógł liczyć, lub cóż więcej mógł pragnąć. Wsiadł do samochodu i ruszył w drogę do laboratorium.

Budynek laboratorium był dość nowoczesny.


Jednak detektyw nie miał czasu na podziwianie widoków. Wysiadł z samochodu i ruszył do wnętrza. W środku zauważył strażnika pilnującego drzwi, a także opierającego się o biurko rudego mężczyznę:



-Miałem się tutaj pojawić - powiedział Steven na wstępie

- No Name Man... Co jest do obejrzenia? - mężczyzna oderwał się od kontuaru i zrobił krok w kierunku Viscontiego.

Detektyw wyciągnął torebkę z nożem i podał ja mężczyźnie -To-

- Ile osób tego dotykało? - zapytał rzeczowo.

-Prawdopodobnie tylko 1. Ja wziąłem go przez rękawiczki -

- Czyli dwie. - skwitował biorąc woreczek, tak, ze nóż swobodnie w nim zwisał. - czekasz tu, czy idziesz ze mną?

-Mogę pójść z tobą - odpowiedział spokojnie detektyw

- To zapraszam. - odwrócił się i podszedł do bramki zabezpieczonej elektroniką przyłożył kartę i przepuścił detektywa przodem. kilka kroków do kolejnych strzeżonych elektroniką drzwi, winda, kolejne drzwi z elektroniką. Wnętrze raczej przypominało luksusowe apartamenty niż biura. Mężczyzna wszedł do jednego z pokojów - jak się okazało sporego laboratorium. Podszedł do zestawu audio i wepchnął do czytnika jakąś płytę, chwilę później dźwięki czegoś elektronicznego wypełniły pomieszczenie.
- Ekspres jest tam, ciasteczek pewnie znów nie ma.- po tych słowach podszedł do stołu i zaczął przyglądać się nożowi.

Cóż można było zrobić. Visconti zajął się parzeniem kawy, co mogło okazać się w obecnych warunkach bardo przydatne

Po chwili gapienia się w przedmiot zapytał: - Który certyfikat bezpieczeństwa Pan ma?-

Visconti delikatnie się uśmiechnął -A jaki ty masz? - zapytał bez ogródek

Mężczyzna nie oglądając się odpiął swój identyfikator i rzucił do tyłu. Trajektoria lotu była idealna, aby go złapać. Poza zdjęciem, nazwiskiem "Brad F. Vogel", jakimś kodem mozaikowym widniał napis "PV: E"
- Zakładam, że starczy. -

-Pięknie, pięknie. W takim razie mogę liczyć na dyskrecje - odparł detektyw, odrzucając mu plakietkę -Jestem NOC*-

- Wiedziałem. - Chwycił plakietkę, potężny ekran komputera pokazywał praktycznie identyczny nóż.

Wrócił do stołu i wyrzucił nóż z woreczka... Zaczął coś mamrotać pod nosem, ale nie zajmował się niczym konkretnym. po chwili uśmiechnął się.

-Coś ciekawego? - zapytał spokojnie detektyw

- Tak. Odcisków pewnie nie będzie, ale spróbujmy... - ubrał rękawiczki i zabrał nóż. Widać, było, ze gość zna się na rzeczy.

Steven postanowił na razie mu nie przeszkadzać, później zapyta się o wszystko. Teraz przyglądał się jego pracy

- Mam podzielną uwagę. - powiedział po chwili - Odcisków nie ma... DNA pewnie też nie będzie, z wyjątkiem DNA ofiary... Co Pana tu sprowadziło... z Bostonu?

-Sprawy zawodowe - odpowiedział krótko -Mówisz, ze nie ma odcisków, ani DNA, coś jednak odkryłeś, szczególnie, ze powiedziałeś "ofiarę"-

- Brak odcisków jest tak samo ważny jak ich obecność... DNA... - spojrzał na monitor - na nożu należy do Wiliama Ledera... Kur...na... - wybrał jakiś numer na telefonie: - Shadow dowiedz się do jakiego szpitala przewieziono kilka godzin temu Williama Ledera. Załatw przeniesienie go do Klinicznego, od trzech dni jest pracownikiem Trójki. Yep! - odłożył komórkę

- Innych śladów DNA nie ma. A ofiarę wnoszę po tym ... - wskazał na monitor przy którym przed chwilą pracował.

Detektyw rzucił okiem na monitor. Była tam jakaś lista z nazwiskami

-Co to za lista?- zapytał rzeczowo Steven

-Jak widać lista zdarzeń z użyciem takiego noża. Ten jest 22.-

-Pięknie, pięknie. Dlaczego ja zawsze muszę wpaść w niezłe szambo. Co do tego Leadera, to chłopak może już nie żyć-

- To prawdopodobne. - odparł i poddał nóż kolejnemu badaniu. Zakreślił jakieś kratki w dokumencie wyświetlanym na monitorze

-Coś jeszcze ciekawego?-

- A co jest ciekawe? Dla Pana?

Steven popatrzył na młodzieńca -Nie uwierzyłbyś -

- Może jednak? Wiara nie ma nic do rzeczy przy faktach. One istnieją niezależnie od wiary...-

-Ciekawi mnie jak ktoś zdołał go zamordować nie wchodząc do mieszkania, jak zdołał mu tak idealnie podciąć żyły -

- Musiał wejść do mieszkania. Żyły to nic trudnego, wystarczy trochę wiedzy z medycyny i trochę siły... Musiałbym widzieć miejsce zdarzenia wtedy mógłbym powiedzieć więcej... -

-Możemy tam pojechać -

- Dobrze... Ten nóż powiedział już wszystko... - wyjął odpowiedni kartonik po czym zastanowił się - To było badanie na zlecenie... - Przyłożył palec do monitora i drukarka ożyła - Wziął kartki i razem z nożem zapakowanym do worka podał detektywowi. - Proszę.

Detektyw wziął wszystkie rzeczy i szybko przeglądnął podane mu kartki. Dokument stwierdzał, że nie znaleziono żadnych odcisków, DNA zidentyfikowane jako W. Leder, nóż wykonany metodą chałupniczą (kuty ręcznie), skład chemiczny, etc, etc. Pełen komplet badań łącznie z toksykologią (też nic)

-To chodźmy do mojego samochodu zawiozę na miejsce-

- To zależy co chcesz wiedzieć... Ja ogólnie sypiam...

-Każdy sypia. Bylem na miejscu zbrodni i nie widzę możliwości żeby wszedł do środka, chyba ze przez otwarte okno, ale to dość wysoko-

- To nie zawsze jest przeszkoda... Chodźmy jeszcze gdzieś... - otworzył drzwi z laboratorium wyraźnie wypraszając Stevena ze środka

Visconti ruszył we wskazanym kierunku trzymających teraz większa kupkę rzeczy

Kolejne zabezpieczone drzwi na końcu korytarza, schody do góry i kolejny zabezpieczony korytarz. Przyłożył kartę do szerokich drzwi w połowie korytarza i wszedł do środka przepuszczając detektywa przodem. Pomieszczenie oświetlane było tylko kilkunastoma 51" monitorami LCD zawieszonymi na bocznej ścianie, po lewej stronie, po prawej na dziwacznym fotelu leżała postać z goglami VR na oczach i mikrofonem przy krtani. Na wprost drzwi wisiał jeszcze jeden ekran LCD. Na oko jakieś 130 cali.

- Nie grać. Pracować! - powiedział Czerwonowłosy w przestrzeń

- Czego? - głos ewidentnie dochodził z głośników umieszczonych gdzieś w pokoju.

- Lederowi załatwiłem już przeniesienie. Telefon jego żony jest wyłączony, leży na stacji metra 72. Zgubiła go jak wsiadała do pociągu. Obecnie jest poza Essen. Czego potrzebujesz, bo jestem trochę zajęty - jeden z LCDków rozjarzył się jakąś grą komputerową. - Jak widać.

-Co do ... - wyrzucił z siebie zaskoczony Visconti

- Masz na której kamerze budynek? Do, panie No Name?

- Nie, ale mogę Ci go wygenerować. Rudy, jego nazwiska nie chcesz? -

- Nie. Mam to gdzieś. To problem Gota nie mój. - Spojrzał na Stevena - Co do....?

-Nic - odpowiedział lekko zdziwiony tym wszystkim Steven, chociaż po przeżyciach ostatnich dni, to było całkiem normalne -Niezłe studio

- Dzięki. Podatnicy zapłacili... Masz budynek. Rekonstrukcja z blueprintów, zdjęć i kilku innych danych. Nie jest chroniony żadną kamerą, ani monitoringiem elektronicznym... No gdzie idioci. Lewym mostem!!! Lewym. - Które to mieszkanie - Rudy podniósł jakąś bezprzewodową klawiaturę - lewe czy prawe? Bo rozumiem, ze ostatnie piętro...

-Prawe -

Kilka kliknięć w klawiaturę odrzuciło lewą część budynku powiększając prawą.

- Już widzę, że to się da... z dachu. Parapety mają po 25 centymetrów szerokości... da się na nich utrzymać...-

Stevenowi wydawało się, że to nie jest wykonalne, chyba, ze ktoś w ogóle nie odczuwałby strachu.

-Macie jakieś podejrzenia, kto to mógł być?- zapytał mimo wątpliwości detektyw

- Tak.-

-Świetnie powiecie mi, czym mam bawić się w zgaduj zgadule?

- Myślę, że nie powinieneś się do tego mieszać.

-Wszyscy mi to mówią, jednak mam jakieś dziwne skłonności nie słuchania dobrych rad

- To twój problem.

-Z pewnością, co nie znaczy, ze nie możecie mi powiedzieć

- Wręcz przeciwnie. Dokładnie to znaczy. Shadow, baw się. Ja idę spać. Odprowadzę Pana, panie NoName... Yep!-

Wzruszenie ramionami -Jak tam sobie chcecie- powiedział zrezygnowany detektyw

Rudy wyszedł z pomieszczenia i odprowadził go do holu na parterze. Kiedy otworzył ostatnią bramkę i wypuścił detektywa do ogólnodostępnej strefy powiedział:

- Osobiście nie znoszę ludzi, którzy sami coś ukrywając starają się wyciągnąć informacje. To, że powiedziałem ci tyle jest tylko zasługą tego, że mnie o to osobiście poproszono... Sam nawet bym z tobą nie rozmawiał. - odwrócił się nie czekając na reakcję, czy pożegnanie.

-Taką niektórzy mają pracę - Na tą ostatnią uwagę rudy nie zareagował. Visconti ruszył w drogę powrotną do hotelu. Napisał krótkiego smsa do Steina, z prośbą o kontakt, a potem udał się w objęcia morfeusza ...

---------
* NOC -> Not Officially Classified -> Tutaj oczywiście użyty odpowiedni skrót w języku Niemieckim, nieznajomość sprechania nie pozwala mi jednak na napisanie odpowiedniego skrótu
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-03-2009, 15:08   #64
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 7 - 2008-07-22 (wtorek) do godziny 13:00.

Sabine Schwartzwissen


Sabine obudziła się w dużym dwuosobowym łóżku. Wskazówki stojącego obok zegara wskazywały godzinę 8:12, gdzieś z umieszczonych w pokoju głośników sączyła się cicho muzyka. Panna Schwartzwissen rozejrzała się po pokoju - był duży i przyjemnie urządzony.





Zza cienkiej ścianki dochodziły odgłosy branego prysznica. Po chwili kompletnie ubrany, aczkolwiek jeszcze z wilgotnymi włosami Kurt pojawił się w pokoju:
- O już wstałaś. Zjemy jakieś śniadanie i pojedziemy obejrzeć ten budynek? Jest co prawda zamieszkały, ale nie musimy wchodzić do środka... Chyba... Usnęłaś wczoraj w drodze na miejsce i postanowiłem Cię nie budzić... Dobrze Ci się spało?

Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz: Nawet ładna pogoda dzisiaj będzie... Ok. Idę na śniadanie. Poczekam na Ciebie na dole. - Uśmiechnął się i po chwili drzwi pokoju trzasnęły. Sabine miała wrażenie, że faktycznie musiała gdzieś zasnąć... Dobrze pamiętała drogę do Berlina, jednak potem wszystko było jakieś zamazane. Jakby na rzeczywisty obraz nakładały się jakieś wizje... Antycznych budynków, zwierząt, kolorów... Wszystko było takie nierzeczywiste i dziwne... Jakby faktycznie tylko śniła o tym.

Kiklanaście minut później była już w hotelowej restauracji. Kurt siedział już przy porannej kawie i francuskiej, słodkiej, bułeczce. Zamówiła coś z karty i zastanawiała się jak nawiązać rozmowę. W zasadzie to chciałaby wiedzieć co tak naprawdę wydarzyło się wczorajszego wieczoru, a co było już wytworem jej sennych fantazji... Mężczyzna naprzeciwko powiedział:
- Wielu ludzi uważa, że tylko ludzie posiadają Ducha czasami zupełnie niepoprawnie utożsamianego z Duszą. Duch jest bowiem niematerialną cząstka każdego ciała. Dusza natomist - jakby pomostem pomiędzy ciałem a duchem jedyną cząstką potrafiącą egzystować na pograniczu pomiędzy tymi dwoma całkowicie rozdzielnymi światami... Ducha posiadają także zwierzęta, rośliny, a nawet przedmioty nieożywione. Czasami jest on jednak tak słaby, że jest niewyczuwalny i kontakt z nim jest niemożliwy. Nawet jeżeli da się go wyczuć i z nim skontaktować - ponieważ jest całkowicie oddzielony od ciała - porozumiewa się językiem metafor i obrazów, czesto o bardzo odległym, od zamierzenia, znaczeniu. Interpretacja takiego przekazu bywa bardzo skomplikowana i często zajmuje dużo czasu... Czasami silne medium jest w stanie skontaktować się z Duchem, a nie tylko Duszą... Jednak o ile Dusza przeważnie nie chce niczego w zamian za kontakt czy informacje; o tyle Duch rzadko zadowala się słowem dziękuję... Do tej pory kontaktowałaś się z Duszmi ludzi. Jeżeli pojedziemy do budynku, w którym kiedyś mieszkałaś, który w jakiś sposób jest z tobą związany... Być może będziesz w stanie skontaktować się z Duchem tego budynku. Jednak; to będzie oznaczało, że Twoje możliwości się zmienią. Możesz je stracić całkowicie, ale również możesz być jak telepata w centrum handlowym - słyszeć myśli tysięcy istot jednocześnie... Ostrożność nakazuje bardzo dużą rozwagę - to jest bardzo cieńka linia...
Jeszcze jedno - Ktoś powiedział mi, że masz już wszystkie części klucza i, jeżeli tylko chcesz, możesz otworzyć szkatułkę swoich wspomnień i rozliczyć się z tym okresem swojego życia... Przepraszam -
wyciągnął telefon i odebrał: - Cześć. Daj mi chwilę, odejdę tylko od stołu...

Uśmiechnął się, trochę smutnymi, zwykłymi oczami, i odszedł. Sabine odprowadziła go wzrokiem do hotelowego lobby i starając się zrozumieć to co powiedział - zaczęła jeść stygnące kiełbaski...


Po kilkunastu minutach Kurt wrócił z pytaniem: - Więc jaki masz plan na dzisiaj?




Eric Gower


Eric wracał do domu z jednej strony wykończony, z drugiej... poddenerwowany? Coś w tym wszystkim się nie zgadzało... Był zmęczony i whisky zrobiła swoje... Wyjście z ogrzewanego autobusu na chłodną ulicę otrzeźwiło go trochę i powędrował do domu.




Z mieszkania sąsiadki dwa piętra niżej wychodził jakiś mężczyzna, który prawie wpadł na Erica. Prawie, ponieważ Gower odruchowo, odchylił się... Sąsiadka obdarzyła go uśmiechem z cyklu "To nie jest tak jak myślisz"... Wzrok Erica prześlizgnął się po jej twarzy i przedpokoju za nią. Sam nie wiedział dlaczego zauważył napis GSG-9 na naszywce przeciwdeszczowej kurtki wiszącej w przedpokoju. Odwzajemnił uśmiech i poszedł do siebie. Miał szczerze dosyć wszystkiego, może dopiero teraz zaczynały go boleć niektóre mięśnie. Wypił szklankę jakiegoś soku i zawinął się w kołdrę.

... Długiego - jak wszyscy nazywali jednego z ochroniarzy w części "IX" znali wszyscy. Zamknięty w sobie uciekinier gdzieś z wschodniej Europy pracował za dwu i nigdy się nie skarżył. Dostawał zawsze najgorsze zmiany i nigdy niczego nie powiedział. Eric w sumie nie wiedział czy go lubi, czy raczej go żałuje. ... Padało. Było to irracjonalne. Była szósta zero trzy rano. barman stał na moście nad autostradą A2 przy zjeździe 244 na wschodnie dzielnice Essen. Stał i patrzył na drogę. Stał i patrzył moknąc coraz mocniej. Pisk hamulców wyrwał go z zadumy. Pod mostem przemknęło czerwone Z4 Długiego, aby chwilę potem rozsmarować się na betonowej balustradzie okalającej zjazd...

Obudził się i natychmiast poczuł, że coś się pali. Zapach niewątpliwie dochodził z kuchni. Zerwał się z łóżka i znalazł koło kuchenki. Tutaj jednak zapach przypominał raczej jakieś wschodnie kadzidełko... Przez chwilę starał się ustalić skąd dochodzi zapach i w końcu dał za wygraną. Otworzył okna i pozwolił się kadzidełku ulotnić. Na wszelki wypadek otworzył jeszcze drzwi na korytarz. Tutaj żadnego zapachu już nie było, za to niżej ktoś na korytarzu powiedział:

- Dziękuję pani psycholog. Zatem umówieni jesteśmy na kolejny seans pojutrze o tej samej porze? Dziękuję... Do widzenia.

Ktoś zaczął schodzić w dół i Gower zamknął drzwi: "Ludziom naprawdę odbija. Seans psychologiczny o 2 w nocy..." Pozamykał okna dochodząc do wniosku, że kadzidełko musiało się przedostać do jego mieszkania przez kuchenny kanał wentylacyjny...
Położył się ponownie do łóżka...





Steven Visconti






Wrócił do swojego motelu. Kiedy znalazł się w pokoju uświadomił sobie, że koniecznie musi się porządnie wyspać. Ostatnie kilkadziesiąt godzin było co najmniej zagadkowe. Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się w zbyt krótkim czasie. Może raczej - zbyt wiele niewytłumaczalnych rzeczy... Może po prostu uroił sobie znaczną część z nich? Tam gdzie nie było dowodów, nie było sprawy...

Położył się obiecując sobie, że będzie spał lekko - tak na wszelki wypadek...
Obudził się grubo po dziewiątej rano i właściwie tylko dlatego, że pod jego oknem słychać było jakieś wrzaski. Przewrócił się na drugi bok puszczając mimo uszu kłótnię o zarysowany bok samochodu. Już miał ponownie zapaść w sen kiedy uświadomił sobie gdzie jest i co właściwie się dzieje. Zerwał się z łóżka i rozejrzał po pokoju. Pod drzwiami leżała koperta. Zwykła brązowa koperta listowa formatu A4. Ostrożnie obejrzał ją spodziewając się wszystkiego z wyjątkiem listu. Po jakimś czasie dostał się do zawartości koperty... Prawie z żalem wyjął kilka kartek. Pierwsza z nich zawierała złośliwy do granic możliwości napis: "Jak długo otwierałeś ten list?" Załączone zdjęcia przedstawiały otoczenie jego mieszkania / kancelarii - bez trudu rozpoznał obserwatorów uchwyconych w "nierzucającym się w oczy" BMW. Profesjonalna obserwacja, nie ma co... reszta pewnie też była niczego sobie... Ciekawe czy jego komórka również była na podsłuchu? - zastanowił się przez chwile; po czym obejrzał resztę dokumentów. Zwłaszcza jedna informacja była zaskakująca - w sprawę zamieszana była... jego stara agencja. Zaklął pod nosem. Z drugiej strony... Skąd ktoś był w stanie tak szybko uzyskać tak dokładne dane?
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 30-03-2009 o 19:39.
Aschaar jest offline  
Stary 25-03-2009, 21:31   #65
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dziwnie było tak siedzieć między ludźmi i jeść śniadanie u boku Kurta, wiedząc kim jest naprawdę. Normalne zachowanie jakby nic się nie stało poprzedniej nocy przychodziło Sabine z wysiłkiem, ciągle bowiem przed oczami stawały jej wizje, które ujrzała przed domem, gdzie zamordowano jej rodziców kilkanaście lat temu oraz łeb potężnego, białego kota, który spoglądał na nią ludzkimi oczyma.

O ile jednak dziewczyna była małomówna, o tyle jej towarzysz wydawał się być w nadzwyczaj dobrym humorze. Nagle ten małomówny dotąd mężczyzna zaczął klechać niczym przekupka na targu i to w sposób zgoła tak lekki, jakby mówił o przyprawie do zupy a nie o duchach. Nie mogła jednak narzekać, wreszcie zaczęła bowiem poznawać odpowiedzi na pytania, które gromadziły się w jej głowie ostatnimi czasy w zatrważającym tempie.
Miała wszystkie części klucza... jak mogła je jednak złożyć? Wizje zeszłej nocy wydawały się pozbawione sensu w zestawieniu z sobą. Może faktycznie miała już klucz, ale wciąż nie wiedziała czym jest szkatułka.

Telefon, który rozdzwonił się w kieszeni Kurta przywrócił dziewczynę do rzeczywistości. Automatycznie obserwowała, jak jej towarzysz wstaje od stolika i oddala się po to, by porozmawiać z telefonującą osobą. Czy odszedł dlatego, że nie chciał przeszkadzać Sabine w rozmyślaniach, czy raczej chciał przed nią utajnić treść swojej rozmowy? To przypomniało dziewczynie o jego poświeceniu dla sprawy i o tym, jak bardzo już wykorzystała jego czas. Nie mogła więcej pozwolić na marnotrawienie go.

Kiedy po kilkunastu minutach Kurt wrócił z pytaniem „Więc jaki masz plan na dzisiaj”- zjadła już wszystko ze swojego talerza i wypiła herbatę. Odpowiedź miała gotową.

- Jeśli będziesz tak uprzejmy, chciałabym podjechać jeszcze raz pod ten dom. Tak się składa, że wzięłam zapasowe klucze ciotki do niego, więc jeśli nikogo nie będzie... W końcu jako właścicielka – nawet jak mnie nakryją – sprawa powinna rozejść się po kościach. Mogę powiedzieć, że doszła do mnie informacja o jakimś przecieku i dlatego chciałam sprawdzić czy dom nie jest niewłaściwie użytkowany... Choć nie ukrywam, że mam nadzieję, iż domownicy są w pracy. – uśmiechnęła się psotnie. – Potem oczywiście możemy albo wrócić razem do miasta, albo ja wrócę pociągiem, jeśli jesteś zajęty. Nie chcę już dłużej pasożytować... – dodała szczerze.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-03-2009, 18:12   #66
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
-„Coś tu nie gra…”- pomyślał patrząc na ulicę przez szybę autobusu. Czół, że coś jest nie tak. Nie mógł konkretnie powiedzieć, o co chodzi, ale wiedział, że coś się święci.

Eric nigdy nie lubił być stawiany w niejasnej sytuacji. Drażniła go niewiedza, zwłaszcza w takich przypadkach, kiedy owa wiedza jest przez niego jak najbardziej pożądana. Do tego wszystkie dochodziła świadomość, że i został podświadomie wciągnięty w jakiś burdel, o którym nie miał pojęcia.

Działanie drinka, który ufundowano mu w „IX” straciło na mocy, gdy Eric wysiadł z autobusu. Noc była stosunkowo zimna, a powietrze rześkie. W końcu doszedł, lekko skulony, z rękoma w kieszeniach do klatki swojego bloku. Jedyne, o czym teraz myślał to ciepłe i miękkie łóżko.
Idąc po schodach, nagle zauważył, że coś, a raczej ktoś na niego leci. Odskoczył w bok i instynktownie wyciągnął ręce z kieszenie, unosząc je do góry, na wysokość twarzy. Okazało się, że był to mężczyzna wychodzący od uśmiechającej się w stronę Erica sąsiadki, mieszkającej 2 piętra niżej. Chłopak odwzajemnił uśmiech, po czym udał się do siebie.

W końcu dotarł do mieszkania. Otworzył drzwi kluczem i wszedł do środka. Kurtkę i buty zdjął dopiero w salonie. Rzucił wszystko na fotel i wszedł do kuchni, aby się czegoś napić. Nie mając już na nic ochoty położył się i zamknął oczy. Sen przyszedł bardzo szybko.

Sen, koszmar. Kiedy się przebudził w środku nocy sam nie wiedział, czym to było. To chyba niezbyt normalne, kiedy śni się komuś śmierć kolegi z pracy, którego się praktycznie nie zna…
Chwile później, Gower poczuł swąd spalenizny, dochodzący gdzieś z kuchni. Zerwał się natychmiast z łóżka i pobiegł, aby to sprawdzić. Kiedy stanął przy kuchence, wydało mu się, że zapach przypomina bardziej jakieś kadzidło. Ale niby skąd się do cholery wzięło w kuchni? Nie mogąc doszukać się źródła zamieszania po prostu otworzył okno, aby wywietrzyć zapach. Wolał mieć pewność, że nic poważnego się nie dzieje, dlatego wyjrzał przez drzwi na korytarz, jednak i tam wszystko wyglądało dobrze.
Ponownie do jego uszu doszedł przypadkiem fragment czyjejś rozmowy. Uśmiechnął się do siebie, ponieważ ostatnio bardzo często mu się to zdarzało.

-Seans psychologiczny w środku nocy?- parsknął- Co się dzieje z tym światem.

Zamknął drzwi i okno, poczym położył się spać.

***

Nad ranem czuł się bardzo wypoczęty. O dziwo. Udało mu się nawet wstać trochę wcześniej, bo kiedy podniósł się z łóżka było dopiero parę minut po 9.
Wziął prysznic, a następnie zabrał się za śniadanie. Jedząc przed telewizorem nagle przyszło mu coś do głowy.
W jego śnie Długi rozbił się- nie da się ukryć- szybkim samochodem. Z tego co wiedział Kurt też lubił prędkość...

-O czym ty myślisz- zganił sam siebie po cichu- Cała ta afera z Webberem źle na mnie działa.

Istotnie w ciągu ostatnich kilku dni, jego życie zmieniło się w jeden wielki „zbieg okoliczności”. Doszedł do wniosku, że nadszedł czas poznania kilku odpowiedzi. Chwycił za telefon i wysłał wiadomość pod niedawno zapisany numer- Kurt Webber.

Cześć tu Eric, barman z IX. Jeżeli znajdziesz chwilę to może spotkalibyśmy się gdzieś? Mam kilka pytań, które nie dają mi spokoju. Myślę, że wiesz, o co chodzi.

Wcisnął przycisk „zatwierdź” i wrócił do kanapek.
 
Zak jest offline  
Stary 29-03-2009, 13:57   #67
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Intro

W poprzednim odcinku: Adrian spotyka tajemniczego detektywa nie z tego świata, który zamierza zabrac go ze świata Poooodziieeemiii! (w tle, głosy: Podziemi! Podziemi!) Relatywizm czai się w mroku, uderzając na chłopaka, gdy Orfeusz pozostawia swoją Eurydykę pod ziemią.
W tym odcinku: Adrian mierzy się z Brand New World po raz kolejny i rozpoczyna ucieczkę korytarzami metra przed goniącym go relatywizmem. W międzyczasie doświadcza niespotykanych przygód na granicy rzeczywiśtości i obłędu, nieudolnie próbuje kupic kokainę i rusza na spotkanie ze starymi przyjaciółmi, a wszystko to czyniąc, czując gorący oddech Manii goniącej za nim!

Teraz:

Młody Hasse spoglądał na załom korytarza, za którym zniknął jego rozmówca, oczekując skrycie, że mógłby jeszcze tutaj powrócic, jeszcze raz ponowic swoją ofertę i wyrwac go z tego obłędu raz na zawsze. Ale tak się nie stało, Adrian wybrał A więc nie było B. A sekundy dłużyły się, potem minuty i kwadranse do tego stopnia, że czarne myśli zaczęły na powrót ogarniac chłopaka, mimo potężnej dawki glukozy aplikowanej z automatu. Na razie wiedział, jak się nazywa, ale to nie pocieszało go, jedynie ledwie powstrzymywało wycie jakie rozlegało się wewnątrz jego głowy. Tu mara czy insze widmo nie myliło się – mógł tutaj tylko położyc się i umrzec, nie czekało go nic, nic, nic pod tym betonowym sklepieniem! Halogeny nadal wygrywały elektrycznymi trzaskami melodię hałasu, denerwującego, statyką generując szumy wypierające prawie medytatywną ciszę, jaką próbował osiągnąc. Nie, kurwa. Przywalił pięścią w beton ale pożałował, bo zabolało. Biernośc i apatia brały górę nad jego zmęczonymi zmysłami, generując coraz to głupsze ciągi skojarzeń i wątpliwości. Tak powoli fizyka zaczęła jawic się jego umysłowi, walcząc z siłą inercji, na której ciągnął do tej pory niedogolony, niedoszły bandyta. (choc to, co się działo przez ten ostatni tydzień, było definitywnie dla niego mocno punkowe) Więc, gdy siedział na brzegu peronu, zwieszając stopy i wpatrując się w trakcję rozłożoną poniżej, dodał jeden do jednego i zapominając o metrykach wysnuł wniosek, że otrzyma pewne 2, gdyż Thomas/nieznajoma kobieta/inne omamy/oznaki Geniuszu nie dadzą mu umrzec. Do tej pory bał się tego – no, że nie mógłby już wątpic, czy jest, tylko przekonałby się ostatecznie - tego się bał.

Tak, no bo trzeba przyznac, że to rozwiązanie jawiło się już wcześniej Adrianowi, lecz uważał je za wyjście podłe: takie, pójście na łatwiznę. Teraz jednakże, zmienił spojrzenie na tą materię – jeśli udało się mu przekroczyc granicę tego, co wydawało mu się możliwe już wcześniej, pędząc ku miejscu chwały cierpienia, jakim było Verdun…to może teraz, mógłby…
Kołotała mu w głowie kwestia swojej własnej wiary, którą jakiś czas temu stracił. Jeśli…jeśli może Bóg…czy…coś, wymaga od niego czynu na miarę Abrahama? Nóż, uderzenie rozpaczliwe w stronę najukochańszej rzeczy jaką posiadał – syna – i ręka anioła wstrzymując w połowie ruchu zabójczy cios, by powiedziec mu „oto wierny” i nauczyc go przez to doświadczenie. Czyli, jeśli….
Beznadziejnie, środkiem torów, ku czerni, pustce i otchłani Szeolu tunelu metra zaczął snuc się, mając nadzieję na…nie, nie mając nadziei.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6580BRPL6KA[/MEDIA]

Rozbłysk dwojga świetlnych bomb wżera się w tęczówkę Adriana, paraliżując i oślepiając bólem.
Rozpędzony byk o mocy tysiąca mechanicznych koni szarżuje ku małemu człowieczkowi, by zmiażdżyc go pod swoimi kołami.
Adrianowi nie jest już teraz wszystko jedno, teraz właśnie czuje taki strach, że mógłbym umrzec z jego powodu gdyby nie fakt, że
cwałowała ku niemu śmierc o wiele większej bezwładności, niż on teraz czuł nad swoim ciałem.
Ale to klasyczne mechaniczne podejście.
Teraz popatrzmy na rzeczywistośc.
Kwantową, niekonkretną, rozmytą.

Dżentelmen, jakim niewątpliwie bywał pan Heinsenberg, określił niepkojącą rzecz - otóż, wysnuwał on oto koncepta takie, że jednocześnie
określic się nie da czasu życia i energii. Oczywiście, pan Werner Heinsenberg odnosił się do cząstek, ale czym innym był Adrian,
niż właśnie anonimową cząsteczką w wielkim związku społeczeności miasta, tworzącym przecież samą materię świata? Toteż, ponieważ
niezbyt można określic czas życia nieboraka, to przypomnijmy, że ktoś mu już rzekł, że dla Adriana "sky is the limit".
Wola pana obserwatora, my wtrącac się do takich sądów nie będziemy. A ponieważ przypadkowa śmierc skończyłaby w dokładnym momencie
życie nierozsądnego chłopaczka, napotykamy na trudny orzech do zgryzienia - co tu więcej powiedziec?
No to powiedzmy o efekcie tunelowym. Jak każdy wie, zachodzi on w tunelach. Polega on zatem na tym, że taki człowieczek, czy
tam cząstka, przechodzi przez barierę potencjału o wiele większego, niźli sama posiada.
Adrian nie miał potencjału bycia bohaterem. Miał tam jednak jakiś tam potencjał, który wspaniałomyślnie docenił Jim Morrison.
Ale nie jemu mierzyc się z wściekłą energią absolutnej rzeczywistości rozjeżdżającego go pociągu. Dlatego, wbrew swoim oczekiwaniom,
będąc w tunelu, doświadczył czystej fizyki.

A ponieważ był nieukiem i nie za dużo pojmował z tego wszystkiego, drżał cały, gdy setki świateł migających wewnątrz przedziałów neonów
oświetlało go, klatka po klatce nagrywając na betonową ścianę film: człowiek skulony, cień rośnie, blednie, rośnie, blednie, człowiek kurczy się, drży jak osika,
poci się, ciemnośc, oświetlenie na chorą twarz i przelęknione spojrzenie i zaraz koniec filmu, ciemnośc, z furkotem metro przejechało.
A Adrianowi kołotała wraz z sercem jedna myśl "Jak...jak...jak..."

***


Powieki ciążą. Światła przygasają, rozmazują się, by po chwili zacząc zanikac w ciemno...
Otwórz oczy!
Nie możesz zasnąc, debilu. To oznaczałoby, że ON będzie znał Twoje sny. Musisz pamiętac, że jesteś sobą. Że istniejesz. I że...nie zamykaj oczu!
Adrian uderzył się raz w skroń. Nie bolało, ale i nie otrzeźwiło go. Jeszcze raz. Mocniej. No, jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Dobrze, boli. Ale nadal chce Ci się spac. Uszczypnij się. Nie tak...no, jeszcze...argh!
Twarz stężała i cichy jęk wydobył się z ust chłopaka.
Gdzie Ty jesteś? Rozglądnij się...środek torów? Tunel? Pojebało Cię? Co tu robisz? Musiałeś wpaśc w jakieś halucynacje...wracaj.

Po kilku minutach Adrian, sapiąc, wdrapał się znów na peron. Akcja...musi zając czymś umysł, inaczej będzie z nim źle...
Schody, te ruchome, spojrzenie na mural, Adrian samotnie wsłuchuje się w swoje kroki odbijające się we wnętrzu oblepionego płytkami korytarza metra, licząc je skrupulatnie i koncentrując swoją uwagę na otoczeniu - a to na brudzie między płytką, a to na niedopałku papierosa, a to na cieniu pod ścianą, a to na mężczyźnie pod murem, a to na automacie biletowym, a to na...
Wróc.
Mężczyzna, zakapturzony dres. Wygląda znajomo.
- Słuchaj, Ty sprzedajesz metylobenzoiloekoginę? -spytał po konfidencku. Gośc zrobił tylko wielkie oczy:
- Co? Metylo...co, koleś? Czy my się wogóle znamy?
- Nie udawaj, że mnie nie znasz, byłeś na sylwestrze u Mazziego rok temu, sprzedawałeś crack. Masz trochę?
- Co? Czekaj...
- Kokaina.
- Odpierdol się koleś, nie sprzedaję narkotyków!
- Taaa, jasne.
- Odpierdol się - odsunął się, ale wtedy Adrian złapał go za bluzę - Słuchaj, potrzebuję tego. Daj mi crack, zapłacę i...
Ugh! - zduszony okrzyk wydobył się z jego ust, gdy dostał z kolanka w brzuch. Potem w twarz, poczuł krew na ustach i upadł na brudną podłogę
- W Y P I E R D A L A J ćpunie! - rzucił jeszcze wraz z kolejnym butem i uderzeniem pod żebra, podniósł nieszczęśnika i postawił go na nogi/rzucił nim tak, że się zatoczył. Ze strachu, a chyba przede wszystkim z niego, susem chłopak rzucił się do ucieczki, będąc posłusznym słowom faceta. Dośc długo zresztą biegł, tak, że nie wiedział, kiedy był już na jakiejśtamstrasse i próbował wypluc z siebie płuca, gdy krztusił się/łapał oddech. Zimne powietrze, gęsia skórka, drżenie na ciele. Będzie chory. Ale co go podkusiło, by kupowac narko? Nigdy tego nie robił, zawsze był przeciwko i teraz...kurwa, kurwa, traci klasę.
Ściskając się za ramiona, przygarbiony, jeszcze spluwając po drodze raz krwawą śliną, potoczył się chodnikiem przed siebie.

A noc była długa, zbyt długa i zbyt zimna dla niego, dręczonego niemożnością odszukania wśród ulic szpitala. Lato i tak chłodno? Co za cholerny efekt cieplarniany, wszyscy pozdychamy...


Tak, no tak, więc, kilka godzin później, dziwnie, bo dziwnie, ale przed zamglonym spojrzeniem studenciny zamajaczył oświetlony niewyraźnym neonem szpital św. Elżbiety. Prawie uradowało to zziębniętego chłopaka, który robiąc szybki check swojej osoby, strzepał o tyle o ile kurz ze swetra, wyrównał włosy i wargi wytarł chusteczką znalezioną gdzieś w kieszni jeansów. Chwilę później jednak te zabiegi na nic się nie zdały - nadal czuł się za mało sterylnie jak na standardy sztucznie oświeltonego wnętrza budynku. 50 eurocentów poleciało na obuwie ochronne, a na oddziałową musiał czekac dobre parę minut, zanim kobieta nie powiedziała mu, że powypadkowi to nie na oddziale pediatrycznym, ale na urazówce albo ogólnej. Adrian był nawet zadowolony z pomyłki, bo mógł trochę dłużej poszwędac się po budynku, mimo, że ostre światło neonówek nadawało wnętrzu szpitala jakiś taki straszny kształt, a może nie same światło, ale ten charakterystyczny zapach szpitala, którego chłopak szczerze nienawidził. Czuc było tutaj starymi ludźmi i chemikaliami. Tak, hmm... to pediatria i nie ma tutaj starych ludzi, ale to miejsce kojarzy mu się tylko i wyłącznie z umieraniem i rzeczami, od których dostaje się gęsiej skórki, bo wtedy stają przed oczami zdjęcia a la rotten.com czy jazdy z niektórych sekcji /b/ 4chana. Brr...przynajmniej jest tutaj cieplej niż na zewnątrz...chociaż...jadąc windą na wyższe piętra, mijając kolejne oddziały i przeglądając się jeszcze raz w lustrze umieszczonym w kabinie, trudno powiedziec, by nagle ogarnęło go komfortowe uczucie spokoju. Nie, był przestraszony, poddenerwowany i jeszcze do tego cholernie śpiący. I przeczuwał, że coś złego wisi w powietrzu. Nie umiał tego nazwac, ale to było COŚ, coś, co go bezpośrednio dotknie, tak jak wszystkie loli pedobear.
Majaczy.
Złapał się za głowę, przymknął oczy.
Nie na długo. Piiiik. Drzwi się rozsuwają.
Małe pomieszczenie, cisza, korytarz, słuchac tylko nieprzyjemnie, jak folia ociera się o podłogę, prawie sterylną. Wzrokiem wyszukac nikogo nie można, może dalej, korytarzem...zagląda chłopak zza załomu korytarza, pokój dyżurnej, nie ma jej - no tak...

Westchnął i już miał zakląc pod nosem, gdy nagle przyuważył ruch w jednej z sal, był to chyba pielęgniarz...tak, pielęgniarz, wreszcie, Adrian żwawo podszedł do uchylonych drzwi, zapukał, z miejsca wszedł, nie rozglądając się zbytnio za kroplówkami i wypalił, głosem o tyle ochrypłym, co zdradzającym jego ożywienie - Przepraszam, proszę Pana, czy orientuje się Pan, gdzie mógłbym znaleśc jedną z tych osób: Reinholda La... - zaczął wymieniac i gdy wypowiadał imiona swoich przyjaciół, uczucie niepokoju nagle wróciło do niego z podwojoną siłą: ten kontur sylwetki, ruch, zarys twarzy, wydawały się bardzo znajome, zbyt znajome, zawierały w sobie nienazwany strach i niebezpieczeństwo, należały do...
Ech, uff...pielęgniarza. Anonima, którego nie zna i który teraz przysłuchuje się nazwiskom jego przyjaciół.
Nieokreślone uczucie jednak pozostało w Adrianie, gnębiąc go przez kolejne dni.

***

Michael nie mówił, że w szpitalu św. Elżbiety jest inaczej niż w komputerze. Że śmierc wygląda inaczej, gdy jest blisko. Złośliwiec.
- Karl? - spytał, stając na progu pokoju.
- Jest w śpiączce, nie odpowiadał od czasu wypadku...
Adrian skinął głową na znak zrozumienia.
- A...jego stan? - podjął.
- Ciężki ale stabilny, dlatego może go Pan odwiedzic...
- Aha...a czy reszta...tam była taka dziew...
- Niestety, nie może się Pan z nimi widziec.
- Rozumiem... - jeszcze raz skinął delikatnie głową, samemu wchodząc do sterylnego pokoju. Kroplówka, coś jakby EKG u głowy łóżka, spod prześcieradła wystaje też zbiorniczek na mocz. Adrian spojrzał na to niewyraźnie, jakby chcąc zapytac "Was?"
Uciekł szybko wzrokiem w stronę okna, potem rozglądnął się za pielęgniarzem, ale go już nie było.
Karl tam leżał. Głowa obwiązana cała bandażem jakimś, a to co było widac spoza bandaży było poznaczone fioletową barwą. Jedno oko było napuchnięte, a na szyi widac było głębokie bruzdy wokół miejsca zakrytego kolejnym opatrunkiem, widocznie nabił się na coś i teraz musiał byc podłączony do aparatu tlenowego, też znajdującego się obok, a którego w pierwszej chwili Hasse nie zauważył.
Karl...kiedy myślałem, żeby Cię zabic, to nie o to chodziło...znaczy...
Głupio, głupio się poczuł. Nie o to mu chodziło...przecież...przecież pomyślał tak tylko raz...czy dwa...częściej, ale to ze złości na siebie...a nie na Karla...
A jak będzie musiał on tak oddychac do końca życia?
A czy może się ruszac?
A wogóle, czy kiedykolwiek się przebudzi ze swojego snu?
- Hej...Karl... - powiedział Adrian. Na filmach tak robili, uważali, że ludzie w śpiączce słyszą swoich bliskich. Jak zwykle, pieprzenie. Czuł się jak debil, gdy mówił, że wszystko będzie ok, że będzie tutaj przychodził i tak dalej. Nie wiedział nawet, że tak może gadac, te słowa były dla niego obce, z każdą kolejną chwilą chciał uciec, od swojego głosu, od Karla, który teraz leżał i się nie ruszał, właściwie, to nie oddychał, jego pierś się nie unosiła, twarz nic nie wyrażała i...po prostu wiedział, że to było bez sensu, że Karl go nie słyszy, bo i po co miałby?

Chciało mu się rzygac.
Zaraz też poczuł jakąś nieokreśloną wściekłośc, gdy zobaczył żółte krople spływające rurką ku zbiorniczkowi.
Nie, tego jest kurwa za wiele...
Wstał, szybko wyszedł na korytarz, łapiąc oddech i przysiadając przy ścianie.
Najgorsze, że nie mógł sobie nawet wmówic, że to nierealne. Jeśli coś miało byc prawdziwe, to tylko chwile spędzone tutaj, w tym mdłym i przyprawiającym o wymioty powietrzu.

***


Obudził się. Siedział na krześle, słońce mocnym światłem wpadało do pomieszczenia. Usunął piasek z oczu i otarł łzy, które nie zaschły. Siedział do rana, cały czas mówiąc do Karla, przepraszając, mówiąc o rzeczach, jakie razem robili, dziewczynach, które wyrywali, opcjach, jakie im się przydarzyły i wogóle o wszystkim, wszystkim...pocieszał Karla, no bo to jasne, że nie może on tak spac, że musi się obudzic, jeszcze z nim wyjechac w podróż na wschód, załapac się na kolej transsyberyjską i jechac i pic ruską wódkę i widziec tajgę i wogóle zrobic zajebistą sprawę, no, jak śpi, to znaczy, że sobie tam układa w głowie jakieś rzeczy i pewnie niefajnie mu jest i wogóle go boli, więc mówił do niego i wspominali razem tyle rzeczy prawdziwych...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4BXTBg8s3Ts[/MEDIA]

***


Było popołudnie, czyli spał gdzieś od późnego ranka pewnie z całych sześc godzin. Śnił. Bolało go w kościach, czuł się bardziej zmęczony, niż był przed zaśnięciem, ale trudno - zasnął. Dupa, jeśli Thomas jest niedbającą o nic, niszczycielską siłą uniwersum, to niech pozna jego sny. Mógłby mu nawet powiedziec, że przyśniło mu się dziwnie, bo kojarzył scenę z przedszkola, widok z oczu dzieciaka Adiego, nigdy to się nie wydarzyło, ale często śnił, że patrzył w dół przez barierkę na piętrze, taką starą i że dziwnym trafem przechylił się czy coś i spadał ku podłodze na dole, tak odległej, tak szybko, obracała się ona jeszcze i wiedział, że umrze i zaraz przed uderzeniem następowało właśnie przebudzenie...
Dawno mu się to nie śniło, ale kurwa, nie to było ważne. Ważne było to, że był dupkiem i od razu nie pojechał z pomarańczą do Karla. Chryste, jak Adrian mógł wogóle kiedyś myślec, że jego przyjaciel mu odbił dziewczynę marzeń...nie, nie, cholera, on był z nią szczęśliwy a ona z nim i to po prostu Hasse nie był wart jej, a teraz...arrr....
Splunął, idąc chodnikiem. Wściekły na siebie kolejny raz, czuł, że jest gdzieś na dnie i przemienił się w jakiegoś wykrzywionego, chorego na nienawiśc, nie wartego spojrzenia osobnika, który za 30 lat nadal będzie ściągał na potęgę pornole, pił w samotności piwo i będzie obleśnym koszmarem 12 latek. Scheise.
Dwie godziny później był już na mieszkaniu, odświeżył się i poszedł spac z postanowieniem doprowadzenia się do porządku.
Ale zasnął z sercem podeszłym mu do gardła, bo gdy powieki jego opadały, świadom był monety ściskanej w ręce. To nie kwestia trzeciego wyboru, zatrzymania się między rewersem i awersem i stanie się Buddą. Nie. To on jest monetą, ciskaną przez niewidzalną, potężną siłę, która warunkuje co zrobi, gdzie poleci, jak obróci się i w końcu jak uderzy w zimny bruk i co wyjdzie z niego na wierzch.
Czuł, że świat za oknem, mimo, że słoneczny, przykrywa ciemnośc, którą zaszły jego powieki. Jeszcze ostatnią myślą, irracjonalnie budującą mu uśmiech na twarzy, było to, że żyje w prawdziwym świecie mroku, który wydobywa się na zewnątrz każdego z nas i pokrywa gzyms katedry św. Kosmy i Damiana, stacje kolejowe, bloki, kopalnię Zollverein, uniwersytet, rozlewa się w asfalcie ulic wsiąkając w glębę zagłębia Rurhy, w ziemię, żyjąc tam, zaraz obok nas.
Zostaje nam więc tylko nadzieja przeciwko temu mrokowi.
 
Miriander jest offline  
Stary 29-03-2009, 23:31   #68
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Przeglądając te zdjęcia rzucił w eter głośny "Fuck". Oto po raz kolejny dopadło go był życie. Czyżby ktoś postanowił mu przesłać ostateczny rachunek? Pięknie, cholera, pięknie. Usiadł na łóżku i wybrał numer Steina, otrzymał jednak tylko niezbyt pocieszającą informację ... "Abonent jest chwilowo niedostępny ... ". Włożył swój aparat z powrotem do kieszeni i popatrzył się w sufit. Teraz przyłączenie się do ostatniej pracy nie wyglądało tak wspaniale
********
Restauracja "Americanos" w stolicy Kolumbii - Bogocie była przyjemnym, schludnym, czystym i jednocześnie kameralnym miejscem. Być może te cechy sprawiły, że był to też jeden z ulubionych lokali agentów CIA działających na terenie Kolumbii. Właśnie dlatego znajdował się tutaj on. Po szkoleniu na "Farmie" trafił tutaj aby inwigilować FARC. Praca jak każda inne, tylko rytm życia inny do tego, jaki dotychczas odbywał. Cóż ktoś musiał jednak wykonywać tą robotę i chociaż nie przyznawali za nią medali, była tego warta.

Napił się jeszcze raz łyku herbaty i przypatrzył się zdjęciom dostarczonym przez jego dowódcę. Cel, który miał wyeliminować, być może nie była to jedna z jego specjalizacji, ale przecież ktoś musiał to zrobić. Padło na niego i to akceptował, zaufali mu, a raczej nie powinni wystawić do wiatru ... raczej, ale przecież nikomu nie można ufać w stu procentach. Cóż czas wrócić do dżungli ...
******
Nie było na co czekać, trzeba było działać. Visconti szybko wziął resztę swoich rzeczy i wyszedł z pokoju. Nie miał już tutaj zamiaru wracać, dlatego odłożył kluczyk w odpowiedniej skrzynce.

Chwilę przyglądał się swojemu otoczeniu i samochodowi, kiedy upewnił się, że nikt specjalnie się nim nie interesuje, sprawdził je całe wykrywaczem, który do tej pory spokojnie spoczywał w bagażniku. Wyglądało na to, że jest jednak czysty. Z wyraźną ulgą detektyw włączył się do ruchu.

Szybko jednak zauważył Toyotę Land Cuisier siedzącą mu na ogon od czasu wyjechania z parkingu motelu. Zaklnął głośno to wszystko było jednak zbyt piękne aby było prawdziwe. Na całe szczęście zabrał wszystkie swoje rzeczy z bagażnika, w razie potrzeby mógł spróbować ucieczki. Nie wiedział jednak kim jest ów tajemniczy, samotny kierowca, który postanowił go nie odpuszczać. Raczej nie pracował dla jego byłych pracodawców, już by go zatrzymali ... musiał się jednak upewnić, a to oznaczało pewną szybką akcję. Spokojnie jechał, udając że go nie zauważył, a jednocześnie "ściągając" go do starej, w większości opuszczonej dzielnicy przemysłowej. Skręcił w jedną z małych bocznych uliczek i przyspieszył gubiąc go. Gdy tylko znalazł odpowiednie, puste miejsce przed magazynem wyskoczył z samochodu i z wyciągniętą bronią schował się za stertą gruzu.

Śledzący go wóz zatrzymał się jakieś 10 metrów za jego BMW. Czekał tylko na ten moment, wyskoczył za swojej kryjówki i sprintem dopadł do Toyoty, pociągnął za klamkę i wrzasnął
-Ręce do góry!- Jednocześnie wolną ręką odpiął facetowi pas bezpieczeństwa.

- Wow - gość trzymał obie ręce na kierownicy

-Dla kogo pracujesz?- Zapytał jednocześnie przeszukując go. Nie miał przy sobie nic ...

- Jestem wolnym strzelcem. - odparł tamten

-Ta to świetnie, a kto kazał ci mnie śledzić?-

- Nieistotne. Pytanie co dalej zamierzasz?-

-Nie wiesz, ze to facet celujący z broni zadaje pytania? -

- Nie. Celowanie nie jest dowodem...-


-Wysiadaj i żadnych gwałtownych ruchów - po tych słowach odsunął się lekko. Słowa człowieka zaskoczyły go trochę, spodziewał się, że tamten będzie już wystraszony, wykazywał jednak niezwykły spokój. Wysiadł tak, że że zasłaniał sobą wejście do samochodu. Detektyw wykonał lekki ruch lufą w stronę swojego auta

-Podejdź do samochodu i wyjmij torbę z przedniego siedzenia -

- Żartujesz. - ciężko było stwierdzić czy to było pytanie ..

-And ye shall know the truth and the truth shall set you free. Nieprawdaż? A teraz zadaj sobie pytanie, czy wyglądam na człowieka, który jest skory do żartów, panie wolny strzelec, nie ważne dla kogo pracuje -

- Nie. Jesteś skłonny do działania. Bo nie myślisz. Is that Your truth? Thus this truth set You free?


-Jakie działanie powinienem według ciebie podjąć? Jak dla mnie wszystko jest proste, podjedziesz do mojego auta, wyjmiesz torbę i zamkniesz je. Potem podasz mi ja i pojedziemy w pewne miejsce. Tam zostawię cie na chwile, kiedy sam pożyczę sobie twój samochód -

- Nie wchodzi w rachubę. Chcesz się zabrać, nie ma problemu, zbieraj swoje manatki i wsiadaj. Mój samochód nie jest z wypożyczalni, a z drugiej strony, nigdzie się beze mnie nie ruszysz.


Mimo zaskoczenia i złości zrobił to, co powiedział człowiek. Nie przestał jednak do niego mierzyć ... tak na wszelki wypadek, był w końcu bardzo ciekawym przypadkiem.

-Jesteś dziwnie hardy, jak na człowieka, do którego mierzy się z broni. Nie boisz się, ze cie zastrzelę?- zapytał spokojnie Steve

- A jesteś w stanie pociągnąć za spust? Do nieuzbrojonego człowieka?

-Nie wiesz do czego jest zdolny człowiek, który walczy o życie. -

- Wiem... Jedziemy czy chcesz sobie jeszcze pogadać?


-Jedziemy-

- Gdzie?-


-Powiem ci po drodze-

- Nie wiem gdzie jest "powiem Ci po drodze". To w Europie?- zapytał ironicznie facet

-To mila mieścinka, całkiem nie daleko. Sąsiaduje z "wsadzę ci lufę tam gdzie słońce nie dochodzi" - odparł detektyw -Podjedziemy tam do jednego domku, wtedy cie zwiąże, a twoi kumple z firmy, będą mogli cie odebrać później- dodał w celu wyjaśnień

- I znów jesteśmy w punkcie wyjścia... Czy Wam w CIA zdarza się czasem myśleć? Moi kumple z firmy się o mnie nie martwią...-

-Wiesz, ze już nie pracuje dla CIA-


- Niczego to nie zmieniło. Dalej nie myślisz.-
[i]
-Dobra, wiem ze nie jesteś z CIA, bo już bym pewnie nie żył. Im nie zależy na pytaniu mnie o różne bzdury. Co nie zmienia faktu, ze nie wiem dla kogo pracujesz i dlaczego mnie śledziłeś. Musze odebrać parę rzeczy, a obawiam eis jechać moim starym samochodem. Skoro już eis nawinąłeś, to mi w tym pomożesz-

- Więc gdzie? Skoro ustaliliśmy już, że żaden z nas nie pracuje dla tej sympatycznej agencji...-


-Gelseschkirchen - powiedział detektyw siadając do samochodu.

Droga minęła w ciszy. W końcu dojechali do małego mieszkanka. Tam porzucił swojego towarzysza i zabrał potrzebne mu rzeczy. Dokument tożsamości, to znaczy paszport RPA na nazwisko: David Mallory. 27 letni, urodzony w małej mieścinie, niedaleko Kimberly. Posiadł brytyjską "zieloną kartę" oraz zgodę na stały pobyt i pracę w Niemczech. Był byłym pracownikiem, jednej międzynarodowych "prywatnych firm ochroniarskich", byłym sierżantem spadochroniarzy, który nie posiadał obecnie stałego zatrudnienia, ale pisywał do różnych specjalistycznych czasopism, związanych z jego byłymi zajęciami. David miał również zgodę na posiadanie broni i był dumnym posiadaczem 9 milimetrowego Vektora SP-2, które pokochał jeszcze za służby wojskowej.

Mallory spokojnym krokiem powrócił do samochodu
-Jak ci nie przeszkadza, to ktoś musi odejść z tego świata. Niestety obawiam, się ze pan Steven Visconti zginął- powiedział siadając na przednim miejscu, w nowym ubraniu. Stary pistolet wylądował w kilku częściach w różnych miejscach rzeki podczas wcześniejszego "spacerku", dokumenty mówiące o Viscontim przestały istnieć ...

- Jak dla mnie mało przekonujące.-

-Masz jakiś lepszy pomysł? Powiem ci, ze znajda nawet trochę DNA, chociaż w takich dużych wypadkach, ciało może ulec nawet waporyzacji-

- Może, ale jest to mało przekonujące.-


-Wybacz, ale nie mam zbyt dużych możliwości manewru -

- heh... - westchnął głośno jego towarzysz.

-Widzę, ze aż palisz się, żeby przedstawić mi swoje przemyślenia. Jestem otwarty na wszelkie propozycje -

- Możemy zorganizować niewielki pokazowy wypadek... Co oczywiście będzie kosztowało...-

-Rozumiem, mam troszkę kasy, a poza tym zawsze możecie wziąć pieniądze z konta pana Viscontiego-

- Sensowny układ. Ile tego jest na koncie?

- Kilkanaście tysięcy euro -

- Pracowaliśmy za mniejsze pieniądze... niech będzie moja strata...-

-Cieszy mnie to bardzo -

- Potrzebuję wzoru podpisu takiego jak na dokumentach bankowych...

- Nie ma zadnego problemu -
po tych słowach David wyciągnął kartkę i zamaszystym ruchem podpisał się "umierającą" "świadomością" -Proszę- powiedział gdy skończył podając mu kartkę

- Dzięki. -

-A teraz powiesz mi dlaczego mi pomagasz? Raczej do tego nie przywykłem. -

- Należę do stowarzyszenia "Miłosierny Samarytanin"...-


-Taa ... piękne stowarzyszenie, ostatnio tyle się zdarzyło, że byłbym w stanie w to uwierzyć ... albo i nie. Widzę, że nie jesteś jednak chętny do dzielenia się ze mną jakimiś informacjami. Powiedz mi przynajmniej czy od dawna mnie śledziłeś?-

- Od rana. Zresztą nie Ciebie, tylko samochód...-

-Co teraz? Jeżeli chcesz mnie dalej śledzić to niedługo będę wybierał się na jakiś obiad-


- Mam się wzruszyć? Czy co?-

-Chciałem zapytać, co zamierzasz teraz zrobić-


- Póki co łażę za Tobą... Powiedzmy, że jestem twoim aniołem stróżem...-

-Angele Dei, qui custos es mei, me, tibi commissum pietate superna,illumina, custodi,rege et guberna.Amen - po tych słowach uśmiechnął się szeroko -Powiem ci, ze przy ostatnich wydarzeniach, nie uwierzyłbyś kto mógłby mieć do mnie jakieś pretensje -

- Doprawdy?-


-Samemu nie chce mi się w to momentami wierzyć. Czasami wszystko to wydaje eis jakimś snem. Czytałeś "Hamleta" Szekspira?-


- Niestety miałem okazję... Nie była to moja ulubiona pozycja...-

-Tez nie jestem jakimś dużym fanem, przypomniałem sobie jednak scenę, w której Hamlet rozmawia z duchem swojego ojca, ostatnimi czasy zaczynam rozumieć, co on mógł czuć -

- Znam dobrego psychologa... Gdzie na ten obiad?-

-Wszystko mi jedno. Znasz Essen na pewno lepiej niż ja. Co do psychologa, to tez znam jedną-

- Wiem gdzie dają niezłe steki... -
skręcił w jedną z bocznych uliczek... aby po kilkunastu minutach zatrzymać pod lokalem.

Obaj mężczyźni weszli do środka, Mallory zamówił sobie steki i pepsi do pica, natomiast tajemniczy towarzysz colę. W normalnych warunkach, może drążyłby to dalej, ale cieszył się z perspektywy pozbycia się kłopotów z CIA ... cóż może kolejne życie będzie lepsze.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 31-03-2009, 15:54   #69
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 8 - 2008-07-22 (wtorek) do godziny 23:00.


Sabine Schwartzwissen



Kurt powiedział coś z cyklu: „nie ma sprawy“, kiedy Sabine wspomniała o wyjeździe do berlińskiego domu. Uwaga o pasożytowaniu wywołała krzywy uśmiech – w stylu tych prezentowanych przez gwiazdki w telewizji, kiedy dowiadują się, że to nie one wygrały nagrodę MTV...

- Byłbym naprawdę zobowiązany, gdybyś przestała zachowywać się jak... Nieważne. Sprawy zawsze dzielą się na ważne i ważniejsze. Prosiłaś mnie o pomoc, więc teraz nie rezygnuj zasłaniając się czymś tak nieistotnym jak pieniądze.
- Ale... – zaczęła Sabine, ale jakby na zawołanie komórka Kurta znów wydała z siebie zdziwioną fanfarę:
- Przepraszam – urwał i spojrzał na wyświetlacz. Szybko wstukał wiadomości i zaczepił przechodzącego kelnera:
- Poproszę „Kotka”.
- Oczywiście –
Kelner uśmiechnął się i odszedł. Po chwili na stole pojawiła się śmietanka w dużej koktajlowej szklance.

Panna Schwartzwissen
skończyła swoje śniadanie, a Kurt dopił kolejną śmietankę. Kilkanaście minut później wyszli z hotelu i wsiedli do samochodu. Po następnych kilkunastu minutach Kurt zatrzymał pod poprzednim domem Sabine.

Medium mogłoby przysiąc, że widzi budynek po raz pierwszy od... od bardzo dawna. Wczoraj... Wczoraj na pewno tu nie była...



- W domu nikogo nie ma. – Powiedział kierowca kątem oka spoglądając na Sabine. – Masz jakieś 45 minut spokoju... Nikt nie zajrzy do domu, nikt tu nie przejdzie, nikt nie zauważy, że tam jesteś... Pamiętaj o tym co powiedziałem rano. Więc jeżeli jesteś gotowa, aby przekroczyć tę linię... Ten krok zawsze trzeba zrobić samemu...

Sabine wysiadła z samochodu i rozejrzała się. Faktycznie na ulicy było pusto. Może wszyscy udali się do pracy? Zacisnęła rękę na spoczywających w kieszeni kluczach i poszła w kierunku domu. Minęła ogrodzenie i zmierzała do budynku... Budynku, który nawet w dzień przywoływał wspomnienie nocy... Doszła do drzwi i wyciągnęła klucz z kieszeni. Wątpliwości ciągle nią targały. Nie wątpliwości związane ze „średnio legalnym” wejściem do domu, ale... Jeżeli Kurt ma rację? Jeżeli to co robi jest drogą tylko w jedną stronę? Czy wiedzieć oznacza być spokojnym? Czy to co się tu stało było... Każda sekunda stania przed drzwiami z kluczem ściskanym kurczowo w dłoni była udręką nieskończoności...

Panna Schwartzwissen zdusiła w sobie wszystkie wątpliwości, albo tylko zepchnęła je gdzieś do podświadomości... Gdy zamierzała włożyć klucz do zamka drzwi odskoczyły jakby ktoś z wewnątrz nacisnął klamkę... Pchnęła drzwi i weszła do środka... Ciche „pip,pip” dobywające się z skrzynki na ścianie uświadomiło jej, że w budynku może być alarm. Zanim jednak pomyślała co zrobić dźwięk ustał jakby właśnie ktoś właśnie go wyłączył... W budynku wszystko wyglądało inaczej... Tylko schody na górę były takie same – z białą poręczą i dywanem wyłożonym na stopniach i przytrzymywanym złotymi nitami.

- P...i...e...s...z...c...z...e...k... – dźwięk kolejnych głosek był raczej czymś na kształt zgrzytu blachy po szkle, czy skrzypienia starych nigdy nie oliwionych drzwi piwnicznych.
Starała się nawiązać jakiś kontakt z istotą, która przemówiła, ale tutaj nie było żadnego ducha... Nikogo kto potrafiłby odpowiedzieć na jej sygnał.
- Pie...Sz...Cze...k... – Ktoś powtórzył, tym razem dźwięk był wyraźniejszy, dochodził z bardzo bliska, ale... znów w pobliżu nie było żadnej egzystencji. – Jak długo... odeszłeś... On też... istnieje z tobą... to dobre...

Percepcja dziewczyny zmieniła się. Nagle poczuła chłód wiejący z góry ze schodów, wszystko pociemniało, a za oknem zapadł wieczór. W jakiś sposób wiedziała, że właśnie w tej chwili jej rodzice... na górze... Byłaby w stanie stanąć twarzą twarz z mordercą, zapamiętać tę twarz i...
Nie była w stanie tego zrobić. Nie była w stanie się ruszyć... Realność wizji ją przygniotła... To była rzeczywistość...




Coś wdarło się do jej jaźni i spowodowało, że... w bieli dostrzegła najpierw stalowe oczy. Kocie oczy. Biel z wolna przybierała kształt futra. W końcu biały tygrys odciął się od białego tła...

- Sabine... Jak się czujesz? – pytanie padło gdzieś z jej własnej podświadomości.

Uświadomiła sobie, że siedzi w samochodzie kilkanaście metrów od domu. Jest rozdygotana i mokra od potu, w ręku cały czas ściskając klucz... Wokół było pusto. Totalnie pusto. Kątem oka widziała siedzącego obok mężczyznę... Widziała, ale nie czuła... NIE CZUŁA!



Eric Gower


Odpowiedź nadeszła bardzo szybko. Zaledwie po kilku sekundach jego telefon wyświetlił wiadomość:
„Będę po południu od 16:00 w herbaciarni. Wieczorem, po 21:00 będę w IX.”
Odpowiedź tak samo niewiele mówiąca jak... cała ta sytuacja. Przy kolejnej kanapce poczuł ten sam zapach kadzidełka, który w nocy wydawał mu się spalenizną... Zanim zareagował jego umysł skojarzył kilka informacji... „komandosi”; „GSG-9”; „szkolenie”...

Grenzschutzgruppe 9 (Grupa nr 9 Straży Granicznej) niemiecki oddział antyterrorystyczny , uznawany za jeden z najlepszych na świecie, będący wzorem dla brygad z innych państw, utworzony po tragicznych wydarzeniach z Olimpiady w Monachium 1972r za zgodą ówczesnego Ministra Spraw Wewnętrznych RFN Hansa Dietricha Genschera. Miejscem stałego pobytu brygady jest miejscowośc St. Augustin (okolice Bonn). Przepisowym nakryciem głowy jest w niej zielony beret.
GSG 9 jest używana do zwalczania terroryzmu, odbijania zakładników, eskortowania, zabezpieczania obszaru, oraz "neutralizacji wyznaczonych celów". Członkowie GSG 9 dzieleni są na pięcioosobowe oddziały odpowiedzialne za bezpośrednią realizację wyznaczonych zadań.

Informacje pojawiły się, jakby w jego mózgu otwarła się strona www... Po chwili znikły gdzieś w podświadomości. Tylko, że... Po co...

Walcz... Pokażę Ci coś... Czego on nie potrafi...

Kadzidełko i wizja zniknęły... Przez chwilę siedział otępiały, jakby wszystko działo się za szybko, za poukładanie, za dziwnie...




Adrian Hasse



Na dworze było koszmarnie gorąco. Przez otwarte okna wlewało się tylko więcej słonecznego żaru. Na wykładzie był komplet, jak zawsze... W totalnej ciszy słychać było nawet pisk flamastra po białej tablicy...
- Równanie różniczkowe cząstkowe to równanie, w którym występuje niewiadoma funkcja dwóch lub więcej zmiennych oraz niektóre z jej pochodnych cząstkowych... co, w podstawowej definicji wyraża się następująco:
Profesor Weiss – zmora wszystkich matematyków i fizyków na matfizie odwrócił się i spojrzał na salę: - Panie Hasse – czym jest ?

Teatralnie zawiesił głos, po czym nie czekając na odpowiedź kontynuował:
- Ja wiem, że pan się tutaj nudzi... Na najbliższym kolokwium podyskutujemy o rozdziałach 1 i 2 z Elementary Introduction to the Theory of Pseudodifferential Operators – Xaviera Saint Raymonda. To w sumie banalna notacja wielowskaźnikowa... Przechodząc dalej...

Adrian spuścił wzrok i do jego uszu dotarł trzask tablicy. Podskoczył i ujrzał aulę fizyki z wielkimi starymi tablicami – kiedyś w kolorze czarnym – obecnie brudnobiałym. Kubistyczny ludzik z trzema rękami i dwoma nosami wyrecytował: „Mutationem motus proportionalem esse vi motrici impressae, et fieri secundum lineam rectam qua vis illa imprimitur.” Jak wszyscy wiedzą... Panie Hasse! Cieszę się, że się pan obudził! Więc możemy przestać zajmować się bzdurami i wrócić do tunelu...

Mamy więc jakiś układ kwantowy... Nakładając przestrzenie Hilberta obrazujące sam tunel – w powietrzu zawisło wieloliniowe coś z tysięcy niebieskich linii – oraz pociąg metra, a także damę w czerwieni z torebką, ale bez łasiczki – kolejne dwa kolorowe „wielolinie” zawisły w powietrzu – Oraz może do smaku trochę losu... Dostajemy całkiem ciekawy iloczyn tensorowy... Ciekawy, ale idiotyczny - bo prowadzący do niczego... Dorzućmy więc coś jeszcze... Może... Thomasa... Może pomoże nam równanie Schrödingera, które jest jednym z podstawowych równań nierelatywistycznej mechaniki kwantowej (obok równania Heisenberga, czego państwo i tak nie chcecie wiedzieć). Powiem jednak, że opisuje ono ewolucję układu kwantowego w czasie. W czasie... Panie Hasse a co pan wie o czasie... Pan wie dużo o czasie, bo pan się bawi czasem... Wracając jednak... Łącząc wszystko razem uzyskujemy równanie Schrödingera zależne od czasu:

A to już wygląda jak...


Hasse obudził się:

- To wygląda jak mural!

Przed jego oczami wisiało jeszcze coś:
Co po chwili rozsypało się w tysiące iskier, które znikły w słońcu wpadającym przez okna. Było późne popołudnie. Młody Matematyk... brzmiało to prawie jak MM’s... czuł się świetnie. Wypoczęty, wyspany, z umysłem ostrym jak brzytwa... „Coś dużego” kryło się gdzieś w rozwiązaniu banalnego równania z dwoma niewiadomymi: 32x^459+y^21+... znalazł się na ziemi, kiedy zaplątał się w koc usiłując zmienić pozycję z horyzontalnej na wertykalną... „Ponieważ rozwiązanie znajduje się w zbiorze liczb rzeczywistych dodatnich... x=51,23 a y=7,06”Adriana jakoś nie zdziwiło to, że jego umysł przeliczył równanie, które nawet dla komputera powinno być „lekkim wysiłkiem”... Wywinął się z koca i powędrował do łazienki, po drodze zrzucając ubranie. Odkręcił wodę i pozwolił jej płynąć po sobie przez chwilę... Chwilę wynoszącą dokładnie 413 668 429 650 okresów promieniowania odpowiadającego przejściu między dwoma poziomami F = 3 i F = 4 struktury nadsubtelnej stanu podstawowego S1/2 atomu Cezu 133...

Wyszedł z łazienki i wziął do ręki monetę otrzymaną na stacji metra. Podrzucił ją kilkukrotnie i zaśmiał się – Twierdzenie Lindeberga-Lévy'ego... Jeżeli spełniony jest warunek Lindeberga to:

, wtedy:


Wystarczy... czas. Nic więcej.



David Mallory

Pod koniec obiadu do restauracji wszedł młody chłopak. Przechodząc koło stolika przy którym siedzieli mężczyźni powiedział:
- Białe M3, kluczyki pod siedzeniem kierowcy. – Chwilę później był przy barze i wziął dużą kawę na wynos. Potem wyszedł z lokalu jakby nic się nie stało.

Siedzący z Davidem również dopił colę i wstał od stołu:

- Świetnie było się spotkać po tylu latach – powiedział nieco za głośno – Ach! Bilety na koncert – wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kartki papieru przypominające bilety teatralne i położył na stoliku. – Do zobaczenia.



Po tych słowach Mallory został sam. Wlał do ust trochę coli i spojrzał na bilety. Były na godzinę 18:00 do kina – pewnie jednego z tych wielkich „plexów”. Na jednym z biletów napisano: „476111324”, koło zakreślonej reklamy darta w sąsiadującym z kinem lokalu.

Dokońcył jedzenie i po kilku minutach wyszedł na zewnątrz. Toyoty już nie było, natomiast w pobliżu stało białe BMW na rejestracji z drugiego końca Niemiec.
Ruch pieszych był dosyć spory, więc nie wygłupiał się z badaniem czy samochód czasem nie wyleci w powietrze. To już nie miałoby najmniejszego sensu. Otworzył drzwi i usiadł za kierownicą. Kluczyki faktycznie były pod siedzeniem i bez problemu do nich dosięgnął. Uruchomił silnik i pokładowa nawigacja wyświetliła zapisaną trasę. Adres docelowy był adresem jego kancelarii... Byłej kancelarii – poprawił się natychmiast. Ktoś opisał cel podróży jako „Przedstawienie 22:00”.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 31-03-2009 o 19:58. Powód: Mallory...
Aschaar jest offline  
Stary 01-04-2009, 18:23   #70
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Chwilę zajęło zanim odzyskała świadomość na tyle, by kontrolować swoje ciało. Nic nie czuła, była niczym wypalona świeczka, której ogień zgasł i teraz musi wzniecić go na nowo.

-Żyję, daj mi chwilę. – szepnęła bezbarwnym głosem raczej po to by Kurt nie wdzierał się już do jej myśli, niż po to, by go uspokoić.

Raz jeszcze Sabine przywołała obrazy z wizji. Teraz wszystko było dużo bardziej poskładane i realne niż mara ostatniego wieczora. Dziewczyna miała dziwna pewność, że cofnęła się w czasie do momentu przełomowego dla tego domu... tak właśnie musiało być. Stała niedaleko schodów zaledwie parę kroków od pokoju, gdzie morderca właśnie... właśnie zajmował się jej rodzicami. Nie poruszyła się jednak, a przecież mogła... wtedy poskładałaby tę cholerną układankę ze swojego życia! Była na siebie zła.

- Muszą tam wrócić! Już! – rzekła z taką siłą, że krew buchnęła jej z nosa. – Muszę zobaczyć tego drania!
- Przestań!
Kurt widać nie podzielał jej zdania. – Krwawisz. Nie możesz wrócić. Wykończysz się...
- Ty też krwawisz często!
– otarła krew z twarzy chusteczką, niechlujnie ją przy tym rozmazując na policzkach. Widząc to mężczyzna tylko schwycił higieniczną chustkę i delikatnie, niemal czule pomógł dziewczynie w usunięciu czerwonych śladów z twarzy.
- Ja to co innego. – odpowiedział łagodnie, lecz to jeszcze bardziej zirytowało Sabine.
- Nienawidzę tego! Nienawidzę bycia słabą gówniarą!

Dziewczyna uderzyła we fragment tapicerki auta, zaraz potem jednak pokrywając się na twarzy rumieńcem. Nie mogła znajomemu przecież zdemolować samochodu z powodu własnych problemów. Zaraz też odezwała się dużo spokojniej:

- Wybacz mi. Ponoszą mnie emocje. Po prostu omal...omal go zobaczyłam... zabójcę. Czuję jednak, że jestem za słaba na tę konfrontację i przez to... trochę ci zazdroszczę. Wiesz, dodatkowych możliwości...
- Musisz odpocząć.
– kiedy to odrzekł, jego twarz była nieodgadniona.
- Tak, muszę... ale jeszcze nie teraz. – nagle znieruchomiała coś sobie przypominając – „Pieszczek”!
- Co?
- „Pieszczek”, to słowo czy też imię słyszałam już wcześniej w swoich wizjach. I teraz znowu. Aż dwa razy...Wygląda na to, że ów „Pieszczek” jest bezsprzecznie związany z moją sprawą. Top chyba jedyny sensowny trop. Muszę koniecznie sprawdzić co oznacza - w Internecie, bibliotekach... i gdzie się tylko da. Chyba że ty rozumiesz o co może chodzić?
– spojrzała pytająco na Kurta.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172