Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-05-2015, 22:13   #31
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
To była paskudna, cholernie długa i bezsenna noc. Tara dość szybko darowała sobie leżenie w łóżku wiedząc, że i tak nie dane jej będzie zaznać spokoju w objęciach Morfeusza. Była załamana, niczym lustro rozbita na tysiące małych i piekielnie ostrych kawałeczków, a irracjonalne poczucie winy drążyło jej trzewia, wrzynając się pierś i drąc pazurami krwawiący ochłap, będący niegdyś jej sercem. Może mogła coś zrobić, cokolwiek, co zapobiegłoby tragedii.
Świt powitała siedząc z podkulonymi nogami na parapecie, owinięta kocem razem z mężczyzna swojego życia. Ten o dziwo nie marudził na dość niewygodną pozycję dookoła pasa i ramion. kobiety. Z łbem na jej lewym kolanie, spoglądał z uprzejmą uwagą, gotowy wysłuchać, doradzić i podtrzymać na duchu...a przynajmniej dobrze udawał.
Lantana gładziła go po łuskowatym cielsku, gapiąc się martwo gdzieś za okno. Do świata realnego przywrócił ja dopiero pojawienie się Gregorego.
- Dam sobie radę, dzięki za troskę - odpowiedziała drewnianym głosem, obracając twarz w kierunku szyby, a przekrwione oczy wypełniły się łzami. Ne chciała żeby ktokolwiek widział ja w takim stanie.

-Jesteś pewna? Nie wyglądasz… Wiesz, to nie moja sprawa. Jestem tylko chłopakiem twojej kuzynki i…- Gregory nie powiedziało nic więcej. Bo co miał powiedzieć ? Że sypiają ze sobą? Łączyła ich tylko żądza i wygoda bezosobowych relacji jakie ich łączyły.- Lilly… W razie czego, jesteśmy tu dla ciebie. Ja w sumie będę tu pomieszkiwał. Lilly już wyznaczyła mi kącik w szafie i określiła… godziny w łóżku. Nie bardzo rozumiem te “cztery godziny dla urody”. Pewnie… zostanę z wami aż do końca tej ciszy radiowej. Więc jakbym był potrzebny… zarówno do wysłuchania narzekań, jak i rozładowania napięcia, to… łatwo będzie ci mnie znaleźć.

-Przejdzie mi...zawsze przechodzi - wymamrotała cicho, jakby do siebie. Wpatrywała się z szare, zasnute mgłą ulice, próbując przegnać melancholie i wziąć się w garść...lecz łatwiej było to powiedzieć niż zrobić. To jej wyrwana kończyna powinna leżeć w kałuży krwi na podziemnym parkingu. Kobieta zadrżała i poprawiła otulający ramiona koc. Nigdy nie należała do osób potrafiących dzielić się swoim cierpieniem i mówić o nim otwarcie. Przez całe życie to na niej ciążył obowiązek bycia dojrzałą, zrównoważoną i “tą ogarnietą”. Opiekowała się wszystkimi dookoła, troszczyła się o nich i niańczyła w razie potrzeby, zapominając jak dobrze jest czasem zdjąć z siebie ciężar i odłożyć go na bok. Zawsze samodzielna, samowystarczalna i choć otoczona wianuszkiem ludzi - samotna.
W sytuacjach podbramkowych zazwyczaj odsuwała się od reszty, budując dookoła siebie gruby mur, mający przekonać społeczeństwo, że wszystko jest w porządku. Tak było i tym razem, ale jak długo uda się jej udawać twardą i nie do złamania?
- Zostań...proszę. - przerwała w końcu milczenie.

[i]-Miałem się golić i… -[i]Gregory spojrzał na bokserki. Jedyne odzienie jakie miał na sobie.-... ubrać, ale nie spieszy mi się.

-Jak minęła noc? - spytała średnio przytomnie, rozpoczynając odkręcanie się z wężowych splotów. Marzyła o kawie i czymś bardzo kalorycznym i równie niezdrowym.

-Intensywnie… Miałem wrażenie, że Lilly wręcz chce ze mnie wycisnąć wszystkie siły. To jest wasza wspólna cecha.- rzekł z uśmiechem Gregory i podrapał się po podbródku.-Trzeba przyznać, że trzeba się przy was wykazać wigorem. Potem trochę się martwiła o ciebie, ale ponieważ spałaś, to nie chciała leźć i przytulić się do ciebie. Nie chciała cię budzić.

-Mhm- skomentowała, spuszczając nogi na podłogę. Jakoś średnio była w stanie uwierzyć w podobne deklaracje. Kwadrat wystawił język i badał nim powietrze zmącone przez pojawienie się mężczyzny.
-No już, spokojnie - szepnęła czule do gadziny, po czym dodała głośniej, kierując słowa do Gregorego - Nie lubi obcych.

-Nie byłem nigdy zbyt dobry w opiece nad zwierzętami.- Gregory nieco się wzdrygnął, gdy wąż podpełzł bliżej niego.-Skończyło się to na martwej złotej rybce w akwarium. Mam nadzieję więc, że nie oczekujesz iż zajmę się kolejnym żywym stworzeniem ?

- Nie żartuj. Na przychylność Kwadrata trzeba zapracować w pocie czoła, śmiertelniku - ciepły, czuły uśmiech ozdobił twarz Lantanty, nadając jej na chwilę żywszej barwy. Otworzyła terrarium i delikatnie rozplątała cztery metry węża, by położyć go na rozgrzanym sztucznym światłem piasku - Jest bardzo wybredny jeśli chodzi o towarzystwo.

-Albo jest wybredny, albo ma dobry gust.- odparł z uśmiechem Gregory i wzruszył ramionami.-Nie masz zapewne pod ręką podręcznika dla hodowców węży?

- A co, twój gad potrzebuje fachowej ręki i opieki? - kobieta parsknęła. Obecność drugiego człowieka działa kojąco, pomagając myślom powrócić do względnej normy.

-Aaa…- zamilkł zaskoczony jej odpowiedzią i dodał.-Ty bezczelnie prowokujesz mnie do tego, bym się wykazał… egocentryzmem. Niech ci będzie… mój gad lubi być otaczany czułą opieką.
Zaśmiał się cicho.-Dobrze wiedzieć, że ci humor wraca.

-Mówiłam ci, że mi przejdzie - wzruszyła ramionami i spojrzała z niesmakiem w dół. Wciąż tkwiła we wczorajszym opakowaniu, pogniecionym teraz i pomiętym, niczym wyciągnięta psu z gardła, stara szmata.
-Muszę się umyć...albo - zamyśliła się - Poczekam aż Lilly wyjdzie i poproszę, żebyś umył mi plecy.

-Lilly śpi jak zabita… jeszcze.- zaśmiał się Gregory, ale okazało się że nie miał racji. Głośne krzyki “Jestem spóźniona!”, połączone z wiązankami przekleństw potwierdziły, że Lilly już wstała i pędziła do łazienki.

- No to musimy poczekać - parsknęła z udawanym żalem, trącając Gregorego ramieniem -Idź się przywitać się ze swoją panną. Mam parę wiedźmich spraw do ogarnięcia.

- Zrobię śniadanie, a jak będziesz… zawołaj mnie jak będziesz chciała bym ci umył plecy.- rzekł z uśmiechem Gregory i opuścił pokój Tary.

-Włącz ekspres! - rzuciła do jego pleców, nim przekroczył próg. Znów została sam na sam z kłębowiskiem myśli, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. W normalnej sytuacji pogrążyłaby się w pracy i zapomniała o problemie, ale teraz. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie potrzebował usług doradcy ślubnego podczas kataklizmu.
Jakby nie patrzeć Tara dostała przymusowy urlop, tylko co z tym fantem zrobić?
-Najpierw kawa - mruknęła do siebie. Podejmowanie ważnych decyzji bez porannej dawki kofeiny brzmiało jak kiepski plan.
Z kocem na ramionach, kobieta ruszyła w kierunku kuchni mając nadzieję, że poranny jazgot Lilly postawi ją na nogi. Kuzynka zaś była wszędzie. Ganiała tam i z powrotem wyrzucając z siebie kolejne zdania. Ubierała się, jadła śniadanie i czesała jednocześnie, obdarzając przy okazji całusami w policzek robiącego jajecznicę Gregory’ego. Prawnicy jakoś urlopu nie mieli, więc ich sekretarka też nie. Gregory zaś się nie spieszył robiąc jajecznicę jak za studenckich czasów… w amatorski sposób.
Tara nie wtrącała się, nie pomagała, ani nawet słowem się nie odezwała. Zatopiona we własnych myślach siedziała przy stole i patrząc za okno sączyła powoli kawę. Jej nadprogramowa aktywność ograniczała się do odpalania drżącymi palcami kolejnych papierosów. Nie należała do nałogowych palaczy, ale były sytuacje, w których musiała w doraźny sposób sobie pomóc. Odpalić fajkę, zaciągnąć się, przytrzymać dym w płucach i wypuścić go przez nos - powtarzanie tych prostych czynności uspokajało i do diabła z grzmiącymi zewsząd lekarzami.
-Przejdę sie i zobaczę miejsce upadku meteorytu - obiecała sobie, przyduszając niedopałek w popielniczce. Skoro miała wolne, mogła poświęcić całe przedpołudnie na relaksacyjny spacer. A nuż Jenny da się wyciągnąć z domu? Lantanie przydałoby się towarzystwo kogoś, kto ograniczał swój słowotok do niezbędnego minimum.

Po chwili Lilly już gotowa do pracy pożegnała się z Tarą cmoknięciem w policzek, a potem z chłopakiem już bardziej namiętnym pocałunkiem i wyfrunęła do pracy zostawiając Gregory’ego i Tarę samych. Lardetsky uśmiechnął się nakładając porcje jajecznicy na dwa talerze i jeden podsuwając Tarze.- Obawiam się, że do meteorytu cię nie dopuszczą. Obszar parku jest zamknięty i a po nim nadal krążą faceci w kombinezonach ochronnych. Zdjęcia w prasie są robione zza barierek, a oficjalne obwieszczenia wspominają jedynie o wzmożonym zapyleniu. Ale raczej mało kto w to wierzy. Kumpel z siłowni obstawiał UFO, ja przychylam się do meteorytu z rdzeniem uranowym.

- Dzięki - kobieta uśmiechnęła się odruchowo, kiwając lekko głową. Jedzenie było ostatnia rzeczą, na jaką miała ochotę, ale nie chciała robić gościowi przykrości, skoro już postarał się i spreparował śniadanie. Wyszłaby na niewdzięczną, gdyby zacząła kręcić nosem. Przecież chciał dobrze...
- Kamyczek musiał być dość spory, skoro narobił takich szkód - w zamyśleniu ujęła widelec i zaczęła dłubać apatycznie w jajecznicy - Z drugiej strony zderzenie z powierzchnią ziemi nie należało do delikatnych. Mógł się rozpaść, hmmm...ciekawe. Każda skała kosmiczna niesie ze sobą pewien bagaż: minerały, martwe organizmy jednokomórkowe...o ile pochodzi z rejonu, w którym kiedyś istniał zalążek życia. To by było ciekawe...wiesz, może to nasz pierwszy kontakt z obcymi, co z tego że nie przypominają tych jajogłowych, zielonych karłów ze starych filmów? - zażartowała.

-Nie jestem znawcą, ale nie wierzę by cokolwiek przeżyło przejażdżkę przez kosmos, a potem gorący rollercoaster przez atmosferę i jeszcze uderzenie. Nawet jeśli to jest bakteria.- stwierdził z uśmiechem Gregory biorąc się za jedzenie posiłku.-Więc wiedźmia księżniczko, jak mam ci nieba przychylić? Lilly wspomniała, bym się tobą zajął do jej powrotu.

-A nie miałeś w południe lecieć na giełdę? -zapytała, odpalając kolejnego papierosa.

- Mam urlop do końca tego całego bajzlu. Ciężko jest być maklerem, bez dostępu do giełd światowych… Nie możemy sobie wróżyć indeksu NASDAQ z fusów niestety.- rzekł żartobliwie Gregory.- Ale po południu jedziemy z Lilly do mnie. Jeśli mam tu z wami pomieszkać, wypadałoby, bym miał jakąś inną bieliznę poza jedną parą bokserek. No chyba że… któraś z was mi pożyczy jakieś majteczki. Ponoć wyglądam szałowo w różowej koronce.

Tara zaśmiała się szczerze, chyb pierwszy raz od poprzedniego wieczora.
- Szałowo to wyglądasz bez żadnej bielizny - stwierdziła, wzruszając lekko ramionami jakby mówiła o czymś neutralnym jak pogoda - Po co się szpecić zbędnymi dodatkami? To zawsze ciężka sprawa. Lepiej stawiać na minimalizm, jest zawsze w modzie, to raz. Dwa: wygląda elegancko. To nie sztuka naćkać detali i ozdób, sztuką jest osiągnąć zadowalający efekt przy jak najmniejszym nakładzie środków.

-Jest z ciebie prawdziwa wiedźmą, wiesz?- westchnął Gregory i sięgnął w dół, na oczach Tary zdejmując bokserki i już całkiem nago wracając do jedzenia posiłku.-Zadowolona?

- Ostrzegałam - zachichotała, machając widelcem na talerzem, niezdecydowana czy podjąć posiłek, czy jeszcze chwilę poobserwować -Na ulicę też tak wylecisz? Byłoby...ciekawie.

-Są granice…-wystawił język Gregory zerkając od czasu do czasu na wymiętoloną tunikę Tary.-Goły na ulicę nie wyjdę… a ty… ty też lepiej prezentujesz się golutka.

Kobieta zaciągnęła się porządnie, przymykając na moment oczy. Jeśli tak miały wyglądać następne poranki aż do zniesienia godziny policyjnej, to albo się oboje w końcu zamordują, albo wpadną na Lilly i bajka się skończy.
-Też tak słyszałam - odpowiedziała zaczepnie, zerkając na rozmówcę przez kłąb siwego dymu.

- Od kogo jeszcze jeśli można spytać?- zapytał się Gregory, ale bardziej chyba dla podtrzymania rozmowy niż z innych powodów. Powoli kończył swoją jajecznicę.

-Od JC, naszej sąsiadki z góry - wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu. Niedopalony papieros wylądował w popielniczce, a kobieta wstała z krzesła i przeciągnęła się, aż zatrzeszczały stawy - W sumie ma niezłe cycki.

To go zaszokowało… Właściwie nie wiedział co odpowiedzieć, choć gwałtowna reakcja Gregorego poniżej pasa świadczyła w jakim kierunku popłynęły jego… myśli. Cóż… jak się już wcześniej Tara dowiedziała, jego fantazje miał dość… haremowe podłoże. Ruda uśmiechnęła się widząc żywą reakcję rozmówcy, lecz zamiast ciągnąć temat, skleiła dziób. Strach i uczucie zaszczucia uniosły łeb i tryumfalnym rykiem rzuciły się jej do gardła. Usta zadrżały, ramiona zjechały w dół, przytłoczone nagłym ciężarem. Próbując za wszelką cenę się nie rozpłakać, Tara obróciła głowę w bok, mrugając intensywnie i gapiąc się w lodówkę, jakby nagle ujrzała w niej coś niesłychanie ciekawego.
-Mógłbyś… - wyciągnęła ręce w kierunku Gregorego.

-Mógłbym? Mógłbym co?- zapytał zdziwiony jej zachowaniem mężczyzna.

-Podejść...objąć...cokolwiek - wydusiła w końcu przez ściśniętą krtań.

Gregory zbliżył się do Tary, jakby była figurką z porcelany… ostrożnie objął ją, przytulił i przycisnąwszy lekko, zaczął głaskać po włosach. Milczał tuląc ją mocno do siebie i od czasu wiercąc, bo… uczucia sobie, a fizjologia. I taka chwila bliskości, tylko pobudzała samcze instynkty ciała.
-Ciii.. jesteś.. bezpieczna. Nikt ci tu.. krzywdy nie zrobi… i… przepraszam.- mruczał obejmując ją mocno i starając się… ale nie bardzo mu to wychodziło. Faktem, było że ich intymne obszary były oddzielone tylko bielizną od siebie… tylko jej bielizną.

-Nie masz za co - wyburczała, przyciskając policzek do jego ramienia -Dziękuję, ze tu jesteś. To nie na moje nerwy...ale muszę wiedzieć. Jaki on był? Jeff.

-Jak każdy zepsuty synalek bogatego ojca: arogancki, pyskaty, przemądrzały… pewny siebie.- mruknął pod nosem Gregory i westchnął.-Może to samolubne z mojej strony, ale nie będę za nim tęsknił.

-A za mną byś tęsknił? - uniosła głowę, spoglądając mu prosto w oczy. Może i nie łączyła ich szczególnie trwała i mocna więź emocjonalna, ale w tej chwili miała tylko jego..i potrzebowała usłyszeć jakikolwiek podnoszący na duchu banał, choćby miał być jedynie pięknie opakowanym kłamstwem.

- Oczywiście że bym tęsknił. Umiesz zostawić po sobie niezatarte wrażenie.- odparł zupełnie szczerym tonem Gregory. A potem… przycisnął usta do jej warg i pocałował, mocno namiętnie i z nieukrywanym entuzjazmem.

Nie wierzę ci - pomyślała.
-Wierzę ci - odpowiedziała, gdy przerwali by złapać oddech - To co Gregory, prysznic? Wiesz gdzie jest łazienka, a ja powykręcaną podagrą wiedźmą jestem...wiesz, starość nie radość.

-Dobrze…- zgodził się Gregory po złapaniu oddechu po pocałunku. Uśmiechnął się lekko widząc, że Tarze humor się poprawił i ruszył przodem.

Obserwowała go spod przymrużonych powieki, kiedy odchodził: całkiem nagi i w najmniejszym stopnie nie skrępowany sytuacją, widać czuł się pewnie w nieswoim domu, z nie swoją kobietą. Co będzie dalej? Tego Tara zaczynała się obawiać. Co jeśli którejś nocy Gregory spije się i puszczą mu hamulce? Cały układ między nimi pójdzie gryźć piach, a wraz z nim zaufanie Lilly. Musieli uważać i pilnować się. Oboje.
-Lantana, ty wredna suko- szepnęła do siebie, kierując się w stronę łazienki. W połowie trasy ściągnęła z grzbietu nieświeże ubranie i nogą posłała je pod ścianę. Potem posprząta...przecież ma masę czasu. Na wszystko.

Gregory już tam czekał… z gąbką do mycia pleców, namydloną. Uśmiechał się trochę niepewnie w tej sytuacji. Jakby nie wiedział co miał zrobić, jakby nie domyślał się do czego to doprowadzi.
Tara bez słowa weszła pod prysznic, stając twarzą do pokrytej kafelkami ściany. Oparła o nią ręce, zupełnie jak podczas policyjnego przeszukania. Ciągle milczała, wpatrując się w różową fugę między płytkami. Różowa fuga...dlaczego w ogóle zgodziła się na podobne bezguście i to we własnej łazience?
No tak...Lilly nalegała.

Gregory był bardzo.. ostrożny. Dłońmi pieszczotliwie rozprowadzał mydło na plecach i pośladkach Tary i równie delikatnie szorował plecy dość miękką gąbką. Obchodził się z nią jak z małą dziewczynką. Mimo, że dobrze czuła jego… pragnienia. Byli zbyt blisko, by nie mógł się ocierać ich dowodem o jej pośladki. Ale… obiecał Lilly, że się zaopiekuje Tarą, mimo wszystko coś czuł do niej. Nie tylko pożądanie zapewne.

Było jej dobrze. Ciepło, bezpiecznie i spokojnie. Każdy kolejny drapiący, powolny ruch ścierał ze skóry prócz brudu również stres. Najchętniej nie wychodziłaby z łazienki do czasu aż sytuacja na ulicach nie stałaby się na powrót normalna.
Z błąkającym się w kącikach ust uśmiechem, obróciła się na pięcie i przylgnęła do niego, obejmując w pasie.
- Masz jakieś plany na najbliższe dni? - przerwała ciszę, ocierając się policzkiem o jego tors - Człowiek tylko myśli o urlopie, jak przychodzi co do czego to nie wie jak wolny czas wykorzystać. Już zapomniałam jak organizować sobie życie prywatne. Szukam... ciekawych pomysłów, alternatyw dla siedzenia w domu. Jakieś propozycje?

-Też pytanie… wiesz… jak ciężko się planuje takie wczasy, gdy naga i śliczna kobieta ociera się o ciebie. Sądząc po tym co mówiłaś o tej JC, to… wiesz.- zaśmiał się cicho Gregory, z trudem panując nad sobą. -Jego dłonie objęły pośladki Tary zaciskając się na nich i ugniatając je lekko, by w ten sposób… choć trochę zredukować erotyczne napięcie jakie się wytworzyło między nimi. Palce ślizgały mu się jednak nieco po mydle.-To zależy… lubisz...sztukę nowoczesną? Galerie? Lilly nie lubi. Jazz… kluby jazzowe...eeech… choć… głupio tam łazić we trójkę na dwie godziny nim policyjna godzina się… zacznie.

- Galerie są otwarte i za dnia - wspięła się na palce, żeby choć odrobinę zmniejszyć dzielącą ich różnicę wzrostu. Znowu się zaczynało...ale czegóż innego się spodziewała. Przecież właśnie po to go tu zwabiła. Jej ręka powolnym ruchem przesunęła się po brzuchu i zacisnęła na sterczącej męskości -A w klubie wiesz...możecie pomagać znaleźć wiedźmie kolejną ofiarę.

-Galerie sztuki… Lilly… nie lubi...nudzi się.- jęknął Gregory i poddał się chwili. Jego usta zaczęły pieścić szyję Tary, wędrować po obojczyku. Delikatnie napierał na Lantanę by, dobrzeć jej plecami do ściany i przyszpilić ją. Choć obecnie to ona trzymała w dłoni najważniejszy atut w tej sytuacji.


-A kto powiedział, że musi tam z nami iść? - wyszeptała mu do ucha - Możemy się powłóczyć póki siedzi w pracy. W końcu miałeś się mną zająć...prawda? - zakończyła wzmacniając chwyt, ale nie tak by sprawić ból. Facet i tak wykazał godny podziwu spokój, nie chciała męczyć go dłużej. Dała docisnąć się do ściany i uniosła lewą nogę, muskając łydką jego pośladek.

-To prawda… mówią, że cały tydzień… będzie bez kontaktu..- bardziej jęknął niż powiedział, całując następnie jej usta i zdobywając jej zakątek rozkoszy, gwałtownym ruchem ciała. Po nim nastąpiły kolejne przeszywające Tarę falami rozkosz i z jego dłońmi błądzącymi po jej udzie i piersi. Gregory był twardy i nieustępliwy… tam gdzie być powinien, więc ciało Tary poddało się szybko jego ruchom.

-Cały..tydzień. To masa..czasu [ - udało się jej wyszeptać, nim jej głos przerodził się w ochrypły krzyk. Z jednej strony czuła zimno kafelków, z drugiej gorąco rozpalonego ciała. Wpiła paznokcie w plecy kochanka, gdy podrzucał ja i opuszczał niczym szmacianą lalkę, służącą do zaspokojenia żądzy.
Dzikość wkradała się w ruchy ich ocierajacych się zmysłowo, gdy tempo ich tańca rozkoszy narastało coraz bardziej… Pewnie dlatego, żadne z nich nie dosłyszało otwieranych drzwi i dopiero głos.

-Tara-san? Jesteś? Lilly-san wspomniała, że masz jakąś chandrę czy coś… Chciałam sprawdzić czy wszystko w porządku.- głos Aiko, ale Gregory zaszedł zbyt daleko, by się wycofać. Jego biodra nadal poruszały się mocno, przyszpilając rozpalone ciało Tary do ściany łazienki i nie dając jej chwili wytchnienia od doznań.

Niezrozumienie. Ale jak to? Przecież nikogo nie zapraszała, a tym bardziej…
Zaskoczenie zmieniło się w czystą panikę.
-O cholera - Tara jęknęła, odpychając od siebie mężczyznę z całej siły. Zamek...łazienka ma zamek. Jeśli uda się jej, jeśli zdąży go zamknąć….
Tego co właśnie z Gregorym robili nie dało się wytłumaczyć, a Aiko miałą długi jęzor.

Nie było to łatwe, bo Gregory był w tej chwili w stanie bliskim nirwany i nie bardzo miał dość woli by się dać odepchnąć. Na jej próby zareagował mocniejszym dociśnięciem Tary do ściany i zduszenie jej protestów pocałunkiem. Nadal przytrzymując jej ciało przy ścianie, chwycił za zasłonkę i pociągnął osłaniając ich splecione pożądaniem ciała przed widokiem wchodzącej osoby. Przeczekać… dotrzeć do końca. Taki był jego plan. Nie przyciągać uwagi.
I chyba działał, bo Aiko nawołując Tarę poszła wpierw do jej pokoju.
-Przestań...zaczekaj. Ona nie n-nie może nas zobaczyć - wyjęczała cicho, łapiąc go a włosy i odrywając usta od swoich - To nie może się wydać…

-Jestem… blisko.. ty..chyba..-jęknął w odpowiedzi, ale zdołał się z trudem opanować… i odsunąć. Był… drapieżnikiem dzikim i tak blisko uczty. Jego oczy błyszczały. Jego oddech był chrapliwy. Prawdziwym samcem w tej chwili, wyciągniętym wprost z czasów pierwotnych.
Ale uwolnił ją… z dużym wysiłkiem woli.-..też.

Zaraz..d-dkończymy - zebrała resztki woli i sięgnęła ku plastikowej przesłonie. Na miękkich nogach wytoczyła się spod prysznica i zasunęła ją za sobą. W panice dobiegła do drzwi, wychylając przez nie głowę
-A..Aiko. Myję się. Jest ok, nic mi nie jest. - krzyknęła gdzieś w dalsze zakamarki mieszkania.

-Lilly wydawała się zmartwiona twoim stanem.- krzyknęła w odpowiedzi Aiko i ruszyła w kierunku Tary, a Gregory… bezczelnie wykorzystywał sytuację, to masowania nagiej pupy Tary. I ocierał się delikatnie swym organem rozkoszy o jej pośladki. Wyraźnie i bezczelnie ją prowokował i rozpraszał.

-Z...zaraz wyjdę...już mi lepiej. Serio! - krzyknęła wysokim głosem, zamykając drzwi i przekręcając kluczyk. Przeklęty Gregory...ale rozumiała go. W niej samej panika na dobre przemieszała się z czystym pożądaniem, zmieniając ciało w rozedrgany, pragnący spełnienia ochłap. Zaparła się o umywalkę i wypięła niecierpliwie pośladki. Musieli to skończyć tu i teraz. Szybko i bez dalszych przystanków, inaczej oboje zwariują.
Pieprzenie się, kiedy najlepsza przyjaciółka Lilly jest za drzwiami.
Już zwariowali.

Poczuła jak ją zdobywa od tyłu, Nie zdołała krzyknąć.. zakrył jej usta dłonią. Drugą chwycił za piersi i zaczął szturmować intymny zakątek Tary raz po raz, szybko i gwałtownie. Patrzyła na to… patrzyła na siebie i jego odbitych w lustrze umywalki. Na oczy pełne pożądania, strachu i szaleństwa. I patrzyła jak oboje dochodzą do szczytu rozkoszy, gdy Aiko mówiła.-Lilly wspomniała, że ma się tobą zaopiekować ten Gregory… ale go tu nie widzę? Gdzieś wyszedł?

Maligna...ich ciała zderzające się o siebie, stres i dodatkowa podnieta w postaci wroga po drugiej stronie drzwi. Zagryzła uciszającą ją rękę, by stłumić przeciągły jęk, kiedy szaleństwo osiągnęło apogeum. Zawisła nad armaturą i gdyby nie silne ręce wciąż trzymające jej talię, wylądowałaby kolanami na podłodze.

-Tara?- pytanie Aiko przywróciły rudą do rzeczywistości. Trzeba było przyznać Gregory nawet nie jęknął, gdy go ugryzła i trzymał ją mocno powoli odsuwając od umywalki. Wylądował zadkiem na sedesie, sadzając ją sobie na kolanach i drżał tuląc jej rozpalone niedawnymi emocjami ciało.
-Tara… wszystko w porządku?- sąsiadka nie ustępowała.

- Uwielbiam cię - wyszeptała do mężczyzny, koronując wyznanie pocałunkiem. Odetchnęła głęboko i odkrzyknęła:
- Tak kochana, wszystko gra! Pozbywam się włosków z pachwin...nie chcesz na to patrzeć. Wysłałam Gregorego po zakupy. Lilly znowu nakupowała samych śmieci z glutenem, a wiesz że nie mogę go jeść.

-Ja ciebie też wiedźmo.- mruknął jej do ucha Gregory i nie przerwał pieścić szyi Tary językiem, a dłońmi piersi… bezczelnie i z łobuzerskim uśmiechem.
-Acha..wiesz… w razie czego mogę ci pożyczyć jakąś książkę, albo grę i… wpaść do ciebie, gdy Lilly z jej chłopakiem pojedzie do jego mieszkania po południu. A przy okazji… jak oceniasz ten nowy model który Lilly upolowała?{- zagadała Aiko przez drzwi, a zdziwiony Gregory spytał.-Nowy model?

- Gregorego? - spytała głośno, sunąc bezczelnie dłońmi po klatce piersiowej wspomnianego osobnika - Niezłe ciacho...wygadany i zabawny. Szkoda że go w bokserkach nie widziałaś, pełna dycha.

- Ja się pytałam na ile miesięcy go oceniasz? Czy tym razem to będzie coś trwalszego?- stwierdziła ze śmiechem w głosie Aiko. Po czym dodała zamyślona.- A skoro dziesiątka, to… Może jeśli jej nie wyjdzie.. ty się nim zainteresujesz, albo ja?
W tym czasie usta Gregorego muskały obojczyki Tary, a jego dłonie już drapieżnie masowały piersi. Ani chybi by pobudzić apetyt rudej na więcej.

-A może obie naraz się nim zajmiemy? Wiesz...podwójna dawka pocieszenia - parsknęła, przyciskając jego dłonie do swojego ciała - Zobaczymy...znasz Lilly.

- Hmmm… lubię takie wyzwania. W życiu trzeba raz spróbować każdej przyjemności. Bo nie wiadomo w jakiego robaka wepchnie nas karma w następnym wcieleniu.- zaśmiała się Aiko głośno i po chwili dodała.-Jeśli jest rzeczywiście dziesiątką, to… sprawa jest do rozważenia.
Odpowiedzią mężczyzny na działania Lantany było miętoszenie jej biustu przez dłonie Gregorego. Mężczyzna nabierał wigoru i kolejny szybki numerek w łazience, był tylko kwestią czasu.
-No cóż… daj znać jak będziesz miała apetyt na gry i zabawy.- rzekła Aiko nie zdając sobie sprawy ze znaczenia słów jakie wypowiedziała nieświadomie przy Gregorym, tym samym który zachłannie pieścił szyję Tary językiem.-Będę u siebie przez godzinkę zanim pójdę na studia. Jakbyś więc czuła doła.. wpadaj bez wahania.

-Dzięki mała...kocham cię!. I na pewno wpadnę koło wieczora. Ściągniemy też JC i posiedzimy we trzy jak na stare panny przystało - odpowiedziała, a głos jej zadrżał. Odchyliła się do tyłu, przylegając plecami do piersi paskudnego kusiciela.
Gry i zabawy...w sumie nie znała nic lepszego na poprawę humoru.

***

Reanimacja dobrego samopoczucia Tary zajęła im więcej, niż godzinę, ale akurat czas stał się czynnikiem o najmniejszym stopniu priorytetu, a gdy oboje przesyt, do głosu doszedł rozsądek. Nie mogli cały dzień przewalać się po podłodze, łóżku, kanapie i kuchennym stole. skoro oboje zostali w domu, trzeba było powziąć odpowiednie kroki i przygotować się na najbliższy tydzień. Nikt nie mógł im zagwarantować, że spokój na mieście nie zmieni się nagle w falę terroru i przemocy, której nawet wzmożona aktywność policji nie będzie w stanie powstrzymać.
Ubrali sie oboje, posprzątali z grubsza pobojowisko w jakie nagle zmieniło się mieszkanie i zaopatrzeni w karty kredytowe i zapas toreb, wyszli z mieszkania. Lantana cieszyła się z towarzystwa pomocnika. Zamierzała zaopatrzyć się w długoterminowe produkty żywnościowe w ilości pozwalającej na przeżycie kilku tygodni bez konieczności zjadania Kwadrata, lecz przed wyjazdem chciałą załątwić jeszcze jedną rzecz.
Znów wspięła się po schodach i stukając obcasami podreptała pod drzwi dj'ki. Załomotała knykciami o framugę, zerkając to na zegarek, to na stojącego obok mężczyznę.
Po pukaniu do drzwi JC, rozległo się ciche pytanie.
-Kto tam?
Niewątpliwie dziewczyna była w domu, a Gregory był w swoim wczorajszym wizytowym ubraniu. Bo innego wszak nie miał.

-Tara...i Gregory, chłopak Lilly. Wpuścisz nas na chwilę? - Ruda stanęła prosto przed judaszem, dajac sąsiadce możliwosc dokłądnego sprawdzenia z kim rozmawia. Coś jej nie pasowało...dlaczego nie otworzyła od razu, tylko bawiła się w zgadywanki? Do tej pory otwierałą zawsze chętnie, nieważne co miała na sobie.

- Już już..- odgłos paniki w głosie JC sprawił, że Tara nabrała nowych podejrzeń. Tym bardziej, że chwilę musieli stać. A Gregory spytał.-Może przyszliśmy nie w porę?
Lantana mu nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi się odtworzyły i JC w nich stanęła.


Bluzka i mini… dość krótka, że nie zakrywały brzegów samonośnych pończoszek, co JC desperacko próbowała ukryć zsuwając mini w dół. Biała bluzka i czarna mini. Założone na szybko.
-Wybaczcie… musiałam… coś załatwić na szybko… przepraszam że musieliście czekać.- rzekła nieco cichym i bardzo drżącym tonem głosu JC.

Nie marnując czasu, Tara objęła ją i przytuliła do siebie.
-To ja przepraszam - wyszeptała, po czym dodała głośniej -Zajmiemy tylko chwilę, przepraszam za najście.

-Nic nie szkodzi.. Po prostu, po prostu myślałam, że.. wiesz…- dj-ka z trudem próbowała wyrazić swoje myśli.-Spotkamy się… że chłopak Lilly, no.. u was… się spotkamy.

-Musimy coś załatwić, wpadłam bo chciałam zobaczyć czy wszystko z tobą w porządku - Lantanie zrobiło się głupio. Zapomniała...zapomniała co obiecała Jenny, co za wstyd. Odwróciła głowę w kierunku Gregorego i poprosiła -Poczekasz na mnie przy samochodzie? Zaraz zejdę.

-Tak.Miło było poznać.- Gregory wydawał się zaskoczony tą sytuacją, ale uśmiechnął się i skinął głową.-Naprawdę miło JC.
Po czym szybko ruszył schodami w dół. A JC zaskoczona i tym obejmowaniem i zachowanie Gregorego rzekła
.-Wydaje się… miły. To o co chciałaś spytać? Bo słyszałam od Aiko, która słyszała do Lilly, że coś… cię wybiło z równowagi.

Tara wepchnęła ją do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi. Ręce miałą zajęte, używał więc do tego nogi.
- Tylko nie mów Lilly - poprosiła, pozwalając by maska dobrego humoru opadła z jej twarzy - Ten wczorajszy zboczeniec o którym ci opowiadałam...i ten gość z samochodu, Jeff...on nie żyje, Jenny. To nie był zboczeniec, tylko jakiś pieprzony psychol! Ja...on...o-n...zabił go zamiast mnie. Znaleźli tylko jego nogę w kałuży krwi. Dlatego musiałam sprawdzić, czy wszystko u ciebie gra.

Panika pojawiła się na twarzy JC. Zadrżała i przytuliła się do Tary mówiąc.-Ale… ty jesteś tu bezpieczna prawda? On nie polował na ciebie, skoro napadł kogoś innego. Tobie nic się nie stanie, prawda? Nie pójdziesz tam więcej. Nie narazisz się na niebiezpieczeństwo, prawda?

-A może był zły, że Jeff mu przeszkodził? Nie wiem...nie wiem Jenny. Nie będę sprawdzać, nie wrócę tam...ale to może nie być odosobniony przypadek. Zobacz...to miasto wariuje, kto wie czego jeszcze możemy się spodziewać, kiedy ludziom puszczą hamulce? Będzie jak w Nowym Orleanie - ruda nadawała, trzęsąc się z nerwów. Mówiła szybko, na jednym wydechu wyrzucając z siebie kolejne słowa - Proszę, nie wychodź nigdzie sama po zmroku...i uważaj, proszę. To się robi chore…

-Dobrze… obiecuję… ale ty musisz obiecać to samo.- mruknęła cicho JC tuląc się Tary i głaszcząc ją po plecach.-Obiecujesz… zresztą masz teraz Gregorego, wygląda na silnego, choć pewnie będzie ci ciężko w nocy… samej. Z Lilly za ścianą.

- Miałabyś czas, siłę i chęci, żeby zmarnować parę nocy u mnie? - spytała nagle, a w jej spojrzeniu zabłysła prośba - Zwariuję, jeśli kolejną noc będę musiała spędzić sama w czterech ścianach. Gregory...to facet Lilly. Zajmuje się Lilly. Zostaje tylko Kwadrat…

-Mam ładne piżamki… jeśli nie przeszkadza ci motywy z kucykami… i śpiwór.- rzekła żartobliwym tonem JC.-I żadnego zwierzaka, którym musiałabym się opiekować.

-Dziękuję, odwdzięczę się. Ratujesz mi życie - Tara odetchnęła z ulgą, opierając czoło o ramię sąsiadki -Na pewno to nie będzie problem? Nie chcę się za bardzo narzucać, jeszcze uznasz mnie za męczącą.

-Jaki problem.. milej będzie popatrzeć… i spędzić noc z kimś w pokoju, niż siedzieć samotnie.- odparła z ciepłym uśmiechem JC, gdy jej dłonie zsunęły się po pośladkach Tary, do granic krótkich szortów i palce dotknęły skóry ud.-Będzie fajnie. To raczej ja się narzucam, bo wiesz.. . jaka jestem.

- A czy kiedykolwiek dałam ci do zrozumienia że mi to przeszkadza? - wyszczerzyła się drapieżnie i cmoknęła JC w czoło - Aiko zgarnia nas na wieczór na jakieś gry i zabawy, ciebie i mnie. Trochę się rozerwiemy, a potem wrócimy do mnie. Dam ci klucze, rozgość się i poprzenoś co uważasz za stosowne. Dodatkową kołdrę mam, została z czasów jak jeszcze mieszkali tu moi rodzice. Poradzimy sobie.

-Ale po co? Zabiorę tylko najważniejsze rzeczy. W końcu mieszkam ledwo parę metrów od ciebie. - zachichotała JC rumieniąc się coraz bardziej.Spoglądała wprost w oczy Tary, przygryzając wargę i coś wyraźnie rozważając. Zacisnęła mocniej dłonie na pośladkach Lantany masując je drapieżnie… jakby chciała je zedrzeć z rudej. Nagle opuściła lekko głowę. Jej oddech był coraz intesywniejszy, co Tara czuła ocierając się biustem o piersi JC. Znów uniosła twarz i uśmiechnęła się ciepło zmieniając temat.
- Aiko wspominała coś o tym, że zamierzacie się wspólnie rzucić na tego Gregorego jak Lilly go odpuści sobie.- nacisk dłoni na pośladki zelżał. Cokolwiek dj-ka planowała… zabrakło jej odwagi, by dokończyć… i dlatego zmieniła temat.

- Coś tam się dziś nam ubzdurało - Tara zachichotała, wzruszając ramionami - I raczej długo młoda go przy sobie nie utrzyma. Już zdążyła się przelizać z jakimś obcym facetem na dyskotece. Znasz ją, to w końcu Lilly...tylko szkoda Gregorego, bo to całkiem miły gość. A..-nagle spochmurniała -Wade był u Terrence’a?

-Mają pójść wkrótce. Wiesz… wujaszek Wade jest dość praworządny z natury toteż chce skrzyknąć wszystkich nobliwych członków bloku i komisyjnie otworzyć mieszkanie.- rzekła z uśmiechem JC.-A i.., słyszałaś wieści o Jamesie Trentonie? Okropność. Ale nie wiem czy pojechać go odwiedzić wraz z innymi. To będzie dość późno.

-James? Nie słyszałam...co się stało? - westchnęłą ciężko. Dzień, jak widać, obfitował w same dobre informacje.

-Wiesz jaki jest wielki działać gejowski James.- stwierdziła cicho JC od dłuższego już czasu masując dłońmi pośladki Tary poprzez spodenki.-Pokłócił się z władzami podczas swojej demonstracji, nie stosował do poleceń policji i… demonstracja zmieniła się w zamieszki, a jego samego pobito. Wylądował w szpitalu.

- A potem powie że to i tak wina homofobii i społecznej nietolerancji - ruda pokręciła głową. Nie miała nic do ludzi wyznających inną niż standardowa, orientację seksualną, ale robienie sobie z niej tarczy i wyskakiwanie z pazurami nawet przy najniewinniejszym zwróceniu uwagi...na cokolwiek...to juz było poza jej zdolnością pojmowania - Dobra Jenny, będę się ewakuować. Widzimy się wieczorem -zakończyła obejmując sąsiadkę.

- To do… zobaczenia?-spytała bardziej niż powiedziała JC.

-Do wieczora - przytaknęła Tara, wyplątując się z jej kończyn i pocałowawszy w czoło na do widzenia, otworzyła drzwi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 03-05-2015, 22:13   #32
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
***


Dodatkowa dusza w domu...kolejna. Im więcej czasu mijało, tym liczniejsze grono osób przebywało w mieszkaniu numer pięć. Kto by pomyślał, że upadek meteorytu i wariatkowo w jakie powoli zmieniało się miasto sprawią, że człowiek zacznie szukać towarzystwa drugiego człowieka...gdyby jeszcze nie wiązało się to z koniecznością dzielenia łazienki na cztery.
Po porządnych zakupach i półgodzinnym targaniu toreb z samochodu do domu, była zlana potem i zmęczona. Na szczęście udało sie kupić wszystko co potrzebne i aktualnie całą kuchnię zawalały pakunki, kartony i opakowania.
Gregory pierwszy skorzystał z łazienki, lecz nim rudej zdążyła wpaść do głowy jakakolwiek kosmata myśl, wróciła Lilly. Szybko zgarnęła chłopaka i oboje udali się zwiedzać mieszkanie Gregorego.

Tara wykorzystała chwilę spokoju, by raz jeszcze wziąć prysznic. Tym razem porządny, bez elementów rozpraszających. Z głową opartą o różowe kafelki zastanawiała się jak rozplanować czas na najbliższą godzinę. Powinna przygotować rzeczy dla JC, zrobić jej trochę miejsca w szafie. Powinna przewietrzyć pościel, zrobić coś do jedzenia. Powinna...powinna pamiętać o wszystkim.
Powinna… zamiast jednak uczynić to wszystko usłyszała pukanie do drzwi i znajomy głos.
-Tu JC… można wejść?- dj-ka jak zwykle wykazywała się swą grzecznością posuniętą, aż do przesady. Albo po prostu nieśmiałością.

-Wejdź! - krzyknęła nie zmieniając pozycji -Otwarte!

Tara usłyszała kroki JC, ta zapewne skierowała się do gościnnego pokoju. Nic więcej jednak Lantana nie usłyszała. JC nie lubiła się narzucać, więc z pewnością przycupnęła niczym cicha myszka starając się nie przeszkadzać nikomu.

Nie spiesząc się ruda dokończyła mycie. Równie powoli zarzuciła na grzbiet czarną kieckę do połowy uda i z mokrymi, zamotanymi w ręcznik włosami, w końcu wyszła z łazienki, kierując się wprost do salonu.

JC spojrzała zaskoczona na widok wchodzącej do pokoju Tary. Sama wszak w flanelowej koszuli i jeansach nie wyglądała zbyt szałowo. Nieco zaczerwieniła się zerkając na dość krótką sukienkę i skupiając wzrok na jej udach Tary. -Wyglądasz szałowo… nie wiedziałam, że już… no… nie przygotowałam się jeszcze.

-Potem mogę nie mieć czasu, zresztą nie lubię odkładać niczego na potem. - wzruszyła ramionami -No to jak...masz piżamę i papucie? - dodała wesołym tonem, opierając się o framugę [/i]

-Taaak… wszystko. I szczoteczkę. I… kosmetyki. - klepnęła dłonią nieduży plecaczek, który przyniosła ze sobą.-A jakby czegoś brakło to… mogę przynieść z domu.
Wzrok JC co chwilę wędrował po kreacji Tary, gdy spytała.-To w czym mogę pomóc?

Lantana udała, ż nad czymś poważnie się zastanawia.
-Hmm..ogarniemy coś do żarcia? Jeśli jeszcze raz w tym tygodniu ktoś zaproponuje mi przypaloną jajecznicę i czerstwe bułki to wyjdę z siebie i stanę obok. Lilly z Gregorym pewnie nie będą mieli głowy do podobnych pierdół, a uwierz mi. Na widok kukurydzianek mam ochotę kogoś zamordować. Samemu nie chce się stać przy garach..we dwie raźniej.

-Nie wiem czy powinnaś stać przy garach tak… ubrana.- wymruczała JC. Było coś zmysłowego w jej głosie i spojrzeniu… przez chwilę. Potem się opamiętała.-Może więc ja będę gotować, a ty będziesz mi wydawała polecenia?

-Damy radę, chodź - Tara parsknęła schylając się i z paradnym ukłonem wskazała na kuchnię.

-Ok.- JC zgodziła się i wstała z kanapy ruszając za Lantaną z takim dziwnym uśmieszkiem na obliczu i rumieńcem na policzkach. Gdy szły do kuchni, spytała.-To… co gotujemy.

-Quesadillas? Zawsze to lepsze niż pizza...albo kanapki. Aiko lubi meksykańską kuchnię? - wyszczerzyła się podchodząc do lodówki. Dzięki Gregoremu znajdowało się w niej coś więcej poza burgerami i kartonem soku - Lepiej mów na co ty masz ochotę.

-Lubi… wschodnią, więc pewnie wszystko co ostre. Nie przypominam sobie potrawy, której by nie skosztowała ona.. lub Lilly… jak podejmowała wyzwanie. - uśmiechnęła się JC biorąc się za przygotowywanie składników.-Ja wolę coś łagodniejszego. Risotto może?

-No to może makaron jakiś? Albo paella? Ehhh - Tara pokręciła z rezygnacją głową. Odsunęła się od lodówki i zapraszającym gestem przywołała JC - Wybierz coś na co masz ochotę. Zjem wszystko co postanowisz przygotować...i oczywiście pomogę kroić, siekać, cokolwiek potrzeba. W tym mieszkaniu nie masz praw gościa, tylko domownika. Rób co chcesz i o nic nie pytaj

-Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść.- rzekła JC biorąc się za szykowanie posiłku, od czas do czasu zerkając na Tarę i czerwieniąc się lekko dodała ze śmiechem.-Wyglądasz… bardzo seksownie, przy tobie czuję się jak kopciuszek. Ale to chyba nie strój nadający się do kuchni.

- Po coś wymyślili catering, prawda? Ostatnia deska ratunku dla owych kucharek - ruda parsknęła, a jej policzki pokrył rumieniec, gdy usłyszała dalszą część wypowiedzi - Nie przesadzaj. To przecież zwykła kiecka, nic specjalnego… uprałam swój żółty dres i nie wysechł jeszcze. Poza tym, skoro w każdej chwili może tu wpaść Lilly ze swoją nową zabawką…. eh, co jej będę wstyd robić? Sama też źle bym się czuła, ale spokojnie. Mów co mam robić, od pracy się nie migam. - dodała podchodząc bliżej i wyjmując nóż ze stojaka przy zlewie.

-Ale…- JC stanęła za Tarą przesunęła palcami po jej plecach i zsunęła opuszkami palców po ramionach dochodząc do dłoni Lantany.-...Zostaw. Ja robię… wystarczy, że wyglądasz ślicznie. Nie chcę byś upaprała tą kieckę. Szkoda by było.

- Dobrze mamo - przewróciła oczami. Sąsiadka wyganiała ją z własnej kuchni. Co z tego, że nigdy nie lubiłą gotować? Próbowała pomagać i starała się być miła. Odłożyła nóż na blat i ścisnęła błądzące po jej dłoni palce -Nie chcę cię wykorzystywać...jeszcze potem będziesz mówić, że zagoniłam cię do garów i potraktowałam jak tanią siłę roboczą. Normalnie zamiast kolejnych stringów pod choinkę, dostanę od Aiko kostium poganiacza niewolników…

-Jeszcze nie próbowałaś mojej potrawy.- oddech JC przyspieszył, Tara czuła to na plecach, jak i przy uchu do którego JC szeptała żartobliwie.-A… co z chłopakiem Lilly, nie boisz się że zamarzy mu się zdjęcie tej kiecki z ciebie? Mnie na jego… ech… mnie by się marzyło...marzy… Nie chcesz chyba robić Lilly konkurencji.

Tara wstrzymała na chwilę oddech. Konkurencja...Jenny nawet nie wiedziała jak blisko prawdy znalazła się w tym z pozoru niewinnym żarciku. Ciekawe czy nadal chciałaby mieć z nią cokolwiek wspólnego. Na szczęście podobne dywagacje były bezcelowe.
- Poczekaj z tym do wieczora - wyszczerzyła się bezczelnie, puszczając oczko - Dam ci się rozebrać przed snem w ramach podziękowania za obiad. Co ty na to?

- Zgoda…- mruknęła JC tuląc usta do szyi Tary i całe ciało zresztą. Drżała wyraźnie.-I przepraszam.

Ująwszy twarz JC w dłonie, Tara odchyliła ją delikatnie ku górze i pocałowała ją w czoło
- Nie przepraszaj, tylko gotuj. Jestem głodna - zakończyła ze śmiechem, robiąc krok do tyłu - W każdej chwili może wrócić Piąty Jeździec Apokalipsy wraz ze swoim dzielnym rumakiem...poczekajmy do wieczora, aż się wszystko uspokoi.

-Nie powinnam się tak narzucać.- westchnęła ciężko JC bynajmniej nie zamierzając kończyć tematu.- Ja wiem, że kiedy wypiłyśmy u mnie mogło do czegoś dojść i że miałaś już doświadczenia, ale… nie powinnam sobie robić… To nieuczciwe tak narzucać się tobie. Czasami jednak każdy ma prawo do chwili słabości. Ale… nie zrobię, nie chcę żebyś czuła się przymuszana. Po prostu… czasami naprawdę potrafisz… testować moje opanowanie.- zachichotała nieśmiało.-Nie przeszkadza mi to, ale czasami… wygrywasz i tracę kontrolę… nad sobą.

-Nie narzucasz się. Tylko... - Lantana westchnęła, a lewy kącik jej ust powędrował ku górze - Robienie czegoś na hop-siup zawsze odbija się czkawką. Znasz mnie, każdy szczegół muszę zaplanować, obmyślić i wprowadzić w życie według planu, inaczej zawsze coś rozłazi mi się w palcach, a nie chcę żeby się rozlazło - mruknęła cicho, spoglądając gdzieś w bok.

-Och… czyżbym była częścią twojego planu?- zachichotała JC i wróciła do robienia posiłku dodając wesoło.-To może jednak wybrałabyś skromniejszą kieckę, bo mogę nie wytrzymać i rzucić się na ciebie… robiąc bardzo nieprzyzwoite rzeczy po jej zsunięciu w dół. I popsuję ci plany.

- Mówisz i masz - parsknęła, odwracając się na pięcie i drepcząc pospiesznie do swojego pokoju. Wróciła po kilku minutach, ubrana w jeansy i podkoszulkę z Hello Kitty - jeden z nietrafionych prezentów od młodej. Żeby jeszcze bardziej podkreślić infantylność kreacji związała włosy w dwa kucyki i przytargała ze sobą pluszowego misia. Obróciła się na pięcie i pakując kciuk do ust spytała:
- Teraz lepiej?

- Wyglądasz.. uroczo… nadal.- zaśmiała się JC nakładając przygotowane paelle na talerze.-Wybacz… może to przez to, że widziałam cię prawie nago. Takie obrazy… niełatwo zapomnieć. I... eee… nie jestem najlepszą kucharką. Da się to zjeść, ale nie oczekuj nieba w gębie. Rzadko gotuję.

-Nie jadłaś naleśników Lilly. Można ich używać jako wkładów do piły tarczowej - Tara przyjęła talerz i podziękowała skinieniem głowy. Wyglądało...nienajgorzej, pachniało podobnie. Bez zwłoki wbiła widelec w słuszną porcję i zjadła pierwszy kęs, cały czas się uśmiechając.

- To chyba ona nie gotuje, a jej chłopak? Kucharzy może?- zapytała z nadzieją JC, po czym zabrała się do jedzenia. I Tara musiała uznać racje dj-ki. Posiłek był jadalny, co było jednak zaletą. Co prawda w restauracji Tara mogłaby na niego pomarudzić, ale jedząc za darmo i w miłym towarzystwie… było dobrze.
-To co Aiko planuje? Jakiś pikantny wypadzik? Disco? Filmy? Salon gier? Czy może ty zaplanowałaś wieczór?- mruczała JC zerkając od czasu do czasu na Tarę.

- Wiem, że Gregory potrafi robić jajecznicę…- mruknęła przeżuwając intensywnie aby upewnić Jenny o jadalności posiłku i tym, że jej smakuje -A Aiko...nie wiem. Pewnie wymyśli coś, czego następnego ranka będzie żałowała zarówno wątroba, jak i głowa. Połączenie kaca moralnego z kacem alkoholowym...ale co tam. Czasem można.

-Obstawiam na klub z męskim striptizem. Gdy ją spotkałam rano narzekała, że będąc z Lilly nie napatrzyła się na męskie mięsko… za bardzo. I że musiała pilnować Lilly, by ta nie zbliżyła się po pijaku za bardzo do kolesi w klubie. Biedny… Gregory… Lilly ma problemy z wiernością… zwłaszcza, gdy pije za dużo. Ale za słodkie usta...- speszyła się nagle JC zdając sobie sprawę, że wypaplała za dużo.

-I jak tyje to idzie jej w cycki - dorzuciła swoje dwa grosze, unosząc oczy ku górze z miną cierpiętnika. - Trochę...mi żal Gregorego. Pobawi się nim i przeskoczy na następny kwiatek, znasz młodą. Stateczność jest jej obca...tylko wiesz. To moja kuzynka, mam na nią kablować? Niech sami rozwiążą swoje problemy, o ile takie się napatoczą.

-Aiko wspomniała o jakiejś dziesiątce… i że proponowałaś dzielenie się nim, jak Lilly sobie odpuści.- wymruczała JC czerwieniąc się coraz bardziej.-Wybacz, że o tym wspominam.
Skończyła jeść i spytała.-To co zrobimy, zanim Lilly… zanim wpadnie Aiko, bo chyba nie będziemy przeszkadzać Lilly i Gregoremu w ich rozmowie, prawda?

- Nie ma sprawy, tak wyszło z rozmowy dzis rano. Miałam wybitnie wisielczy humor, chociaż jak się tak człowiek dłużęj zastanowi, ehhhh. Nieważne - odłożyła sztućce na talerz i obejrzała krytycznie widoczną nad stolem górną połowę ciała brunetki -Skoro mamy trochę czasu, to trzeba się przygotować do wyjścia. Myślę...że dwie godziny wystarczą. - zakończyła z wyraźnym zamyśleniem.

Ciągnąc sąsiadkę do pokoju myślała czy wyjście we trzy na pewno jest dobrym pomysłem. To, co stało się z Jeffem bardzo dobitnie świadczyło o niecodzienności sytuacji. Miała udawać, że nie ma tematu? Z drugiej strony...naprawdę przyda się jej wyluzować, a klub to zawsze klub.
Ogarnęła siebie, pomogła JC z włosami i makijażem. Znalazła też dla niej odpowiednią warstwę wierzchnią. W połowie przygotować wrócili Lilly i Gregory, ale zajrzeli tylko na chwilę i zaraz zajęli się rozpakowywaniem przywiezionych bambetli.

Tara nie wiedziała co rozbawiło ją bardziej po wyjściu z pokoju: to, że czekająca w korytarzu Japonka również przypominała ekskluzywną prostytutkę i pasowała do nich jak ulał, niedowierzanie na twarzy Lilly, czy mina Gregorego, gdy z JC za rękę przeparadowały w stronę wyjścia.
- To się źle skończy - szepnęła pod nosem.
Akurat co do tego miała dziwną pewność...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 05-05-2015, 21:38   #33
 
Affek's Avatar
 
Reputacja: 1 Affek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłość
Wspaniale. Przetłumaczył tego dnia dobre 200 stron, ale w bibliotece, w której chciał tłumaczyć jak najwięcej, udało mu się zaledwie napocząć dokument. Wypożyczył więc ogromną ilość słowników i zrobił to w domu. Ale czas ucieka, a Harris chciał mieć to jak najszybciej za sobą. Postanowił wziąć więc spontaniczne chorobowe. Najgorsze było przekonanie naczelnej jędzy jego miejsca pracy, że naprawdę jest chory. Okutał się więc jak mógł, postarał się wyglądać jak najgorzej. Poszedł, specjalnie zwalniając kroku przy bibliotece. Gdy już witał się z gąską, George zauważył swoją ulubienicę.

-Uch… - George z wyraźnie zniechęconym wyrazem twarzy wszedł do budynku, aby jak najszybciej oświadczyć współpracownikom - Naprawdę źle się czuję. Boli mnie prawie wszystko. Chyba coś mnie bierze, lepiej wezmę na dziś wolne.
Dorothy ruszyła w jego kierunku. Zły znak. Ta kobieta o aparycji starej szkolnej nauczycielki wręcz wzbudzała respekt samym swoim spojrzeniem. A jak jeszcze miała linijkę w dłoni, to mogła stać stałym składnikiem koszmarów.
- Doprawdy panie Harris? Czy to kolejna wymówka, by demonstrować przeciw Bóg wie czemu?- rzekła zjadliwym tonem kobieta.- Wie pan dobrze, że ta instytucja szczyci się rzetelnością swoich pracowników. Nie chce pan chyba być niechlubnym wyjątkiem?
Pierwszą odpowiedzią George’a było mocne kaszlnięcie.
-Nie tyle chcę być tym niechlubnym wyjątkiem, tą czarną owcą, co muszę. Dość ciężko się pracuje, kiedy wypowiedzenie słowa sprawia trudności z powodu bólu gardła, a złożenie składnego zdania to niemałe wyzwanie przez ból głowy. - Harris był nieco spanikowany. Ta kobieta zawsze znajdzie na kogoś haka.
- Jak dla mnie mówi pan bardzo składnie i płynnie jak na chorego na gardło człowieka.- mruknęła Dorothy przyglądając mu się podejrzliwie.- Czyżby zdrowie się panu cudownie poprawiło?
- Nie, ta charakterystyczna aura wokół pani powoduje, że ludzie robią się mądrzejsi. - George krzywo się uśmiechnął.
- To w takim razie powinien pan pracować bliżej mnie… bo mam wrażenie, że ostatnio pan się obija w pracy.- mruknęła ponuro Dorothy podchodząc bliżej George’a. -Wczoraj pan się przykładał.
Nie miał wyboru. Cały czas mu siedziała na karku. Stara raszpla.
Harris popatrzył się na nią wzrokiem martwej ryby.
- Nie dziś. Zresztą, z tego co pamiętam, wciąż mam parę dni urlopu.
- Papiery na urlop składa się z kilkudniowym wyprzedzeniem.- prychnęła gniewnie bibliotekarka.- A nie wyskakuje się z nimi jak Filip z konopi.
- Proszę powiedzieć chorobie, aby zgłaszała zamiar ataku kilka dni wcześniej. - George popatrzył się na nią z nieukrywaną niechęcią.
- No to ma pan przy sobie to podanie o urlop?- zapytała Dorothy nadal starając się nie ułatwić mu sprawy.
- Jestem chory. Czy tego nie widać? Zamiast męczyć się z tobą mógłbym teraz leżeć w łóżku i odzyskiwać siły, aby jutro wypracować dwieście procent normy! - ostatnie słowa Harris powiedział z sztucznym, wymuszonym entuzjazmem.
- No właśnie… nie widać.- mruknęła podejrzliwie Dorothy i wzruszyła ramionami.- Jeden dzień tak? I jutro przyjdziesz z podaniem o urlop z wcześniejszą datą?
- Tak, przyjdę. - powiedział podirytowany Harris. - Na pewno dostarczę.
- Więc niech pan się idzie… kurować panie Harris.- w końcu wiedźma odpuściła.
- Wspaniale, jutro będę świeży i gotów do pracy jak nigdy. Do widzenia. - George wyszedł.

Nie mógł uwierzyć temu, co się właśnie stało. Wynegocjował coś u tego koszmaru sennego, przekleństwa tego miejsca pracy. Było to na swój sposób niesamowite. Tak niesamowite, że jak najszybciej dotarł do domu, zrobił sobie mocną kawę i zaczął tłumaczyć, ciesząc się z faktu, że jest ranek i ma cały dzień na sprzątanie. Aż zerknął na jedno z tych ogłoszeń, które wywieszono na słupie. Wynikało z nich, że ta wczorajsza demonstracja była nielegalna. Powinien powiadomić o tym tego gościa, Davida. Jednak złamali prawo. Dobrze mu się zdawało. Tymczasowo zelżała jego nienawiść do demonstracji. Teraz wszystko wróciło na dawne tory, i dobrze.

------

Dom, znów w domu. Lubił swoje mieszkanie. Było ładne, przyjemne i przytulne. To trzecie zapewne dlatego, że nie należało do największych, więc wszystko ustawił tak pragmatycznie, że nie ma miejsca, w którym nie znajdowałoby się coś użytecznego. Dlatego mógł z poziomu stołu, przy którym znajdował się laptop, zaparzyć kawę. Tak też zrobił, od razu zabierając się do tłumaczenia. Tekst był, w najlepszym wypadku, ciężki. Nędzny. Nie lubił takich. Wolałby tłumaczyć, na przykład, książki! Tak, duży margines błędu i możliwość kreatywnego wykazania się to dobry pomysł. A tutaj? Terminy techniczne, których za nic nie rozumie, i tak dalej, i tak dalej. Nuda.

Dał się jednak ponieść transowi tłumaczenia i do godziny około dziewiątej przetłumaczył sporo ponad 200 stron. George był z siebie dumny, ale oczy piekły go niemiłosiernie. Po godzinie wszystko jednak wróciło do normy. Wtedy sobie przypomniał o podaniu o urlop. Napisał coś, co można było uznać za taki dokument. Podpisał się, ale marzył jedynie o położeniu się spać. O spędzeniu kolejnego dnia w bibliotece nie tak bardzo.
 
__________________
It all makes perfect sense. Explained in dollars, centes, funts and pense.
Affek jest offline  
Stary 06-05-2015, 23:32   #34
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 dzień 2

PRZED ZMIERZCHEM


Karl Hoobs wrócił do swego mieszkania sfrustrowany i nieco przybity. Rozumiał sytuację. Wszak był człowiekiem rozsądnym, w dodatku pracodawcą któremu nieobce było zarządzanie siłą roboczą. Rozumiał wyjątkowość wydarzeń. Rozumiał chaos. Niemniej i tak to co zobaczył na posterunku nieco go przybiło.
Zwłaszcza w kontekście tego co zobaczył w mieszkaniu Larry’ego. Bo niewątpliwie biedakowi coś się stało. Miał wszak na to dowody na komórce i słyszał zeznanie jednego świadka. Tylko jednego… inne drzwi pozostawały głuche na jego pukanie. Inni ludzie nagle nie mówili po angielsku, bądź niczego nie widzieli lub nie słyszeli.
Jedynie jedna osoba odważyła się powiedzieć co nieco. Że ciężko ranny Larry wrócił do swego mieszkania brocząc krwią z boku. Potem.. gdzieś około północy słychać było z jego kawalerki, jakie krzyki, ryki bólu, odgłosy pazurów drących ściany… Nikt się nie odważył sprawdzić co się dzieje. A rano.. nie było już ciała Larry’ego. Drzwi były już wyważone, więc… sąsiedzi splądrowali mieszkanie. I dlatego nikt nic nie chce powiedzieć.
Z tymi dowodami Karl stanął w kolejce na posterunku policji. Oficer do którego w końcu dotarł spisał wszystko i przejął materiał dowodowy i… tyle. Nie mógł się tym zająć. Ostatnio w mieście alarmująco wzrastała liczba zarówno zabójstw jak i zaginięć. W tym funkcjonariuszy policji. Przy braku ludzi, łączności… Policja skupiła się głównie na utrzymywaniu jako takiego porządku na ulicach, zostawiając sobie śledztwa na później.
Rozumiał sytuację, ale i tak był zawiedziony.
Potrzebował odmiany nastroju i taką odmianą było też propozycja wspólnego odwiedzenia pobitego przez policję Jamesa Trentona. Dobra okazja do zacieśnienia więzów z sąsiadami. Jechała Olga Wiereznikow, a oprócz niej Paul Hoover, Brain Woods oraz Bert Bernstein.
Całkiem spora grupka, więc dlatego pojechali kultowym hipisowskim wozikiem.


Który to był własnością Trentona. Była więc to prawie wesoła wycieczka. Gdyby nie jej powód, to nic nie psułoby nastrojów jadącej grupki. Przynajmniej do czasu dotarcia na miejsce.
Szpital był duży i profesjonalny… z ładnym holem. Był też… opustoszały. Żadnych pacjentów, żadnych lekarzy, żadnych ludzi. Nawet recepcja była pusta. W dodatku, korytarze w głębi szpitala miały chyba uszkodzone oświetlenie, bo tonęły w mroku.
Hopes chyba wyraził nastroje wszystkich podsumowując sytuację słowami.- Co tu się do cholery dzieje?!

PO ZMIERZCHU


Bycie uczciwym obywatelem czasami... ssie. Charlie Belanger stwierdził to po czwartej godzinie. Co prawda zapewniono mu lokum tylko dla siebie, ale...


… bez wygód i rozrywek. Zamknięty w celi Charlie został bowiem zapomniany. Policjanci nie mieli na niego czasu. Na posterunek przychodziły coraz to nowe osoby, a oficerów policji było zaskakująco mało. Co Belangera trochę dziwiło… trochę tylko. Po tym co widział, miał nieco własnych podejrzeń co do sytuacji.
Póki co jednak siedział za kratami samotny i zapomniany. Dostał jakiś posiłek w okolicy obiadu i tyle.. znów pozostało mu “medytowanie za kratkami”.
Miał wrażenie i zapewne słuszne, że tutejsi oficerowie policji uważali go za gorącego kartofla. Nie bardzo wiedzieli co mieli z nim zrobić. A pozbyć nie bardzo się go mogli. A poza tym… ściemniało się już. Kiedy zamierzali go wypuścić?
Zmarnował cały dzień. Nie. Policja zmarnowała mu dzień!
Te gniewnie rozmyślania Charliego przerwały głośne krzyki bólu. I strzały… na posterunku policyjnym, takie strzały nie wróżyły nic dobrego. Ani takie okrzyki. Co się tam do licha działo?!
Wkraczający aresztu śledczego policjant, trzymał się lewą dłonią za krwawiący bark i trzymał rewolwer w dłoni. I strzelił do przeciwnika próbującego zaatakować. Przeciwnika którego Charlie zobaczyć nie mógł, gdyż był on poza polem jego widzenia… nadal w korytarzu prowadzącym do miejsca obecnego pobytu studenta. Ale… jego głos usłyszał. Skrzekliwy warkot bólu. Ni to ludzki, ni to zwierzęcy.

Tara Lantana nie miała takich kłopotów, za to pojawiły się inne…
Trzy wesołe dziewczyny, ubrane bardzo wyzywająco to wręcz zaproszenie do zabawy… albo kłopotów.
Tara wolała zabawę… ale kłopoty pojawiły się same. Wyszły trzy na podbój miasta i skierowały się pod wodzą roześmianej Aiko do kolejnych barów, by na końcu wylądować w “Różowym Ogierze”. W klubie z męskim striptizem, z “najlepszymi drinkami z palemką na tym brzegu rzeki” jak twierdziła Aiko.
Klub ten… wydawał się opuszczony. Klientek było jak na lekarstwo. Striptizerów...


apetycznych co prawda, też było mniej. Jakoś impreza się w tym klubie nie kleiła. Choć tańczące męskie ciała były na widoku, rozbawiona Aiko i JC zaś na wyciągnięcie ręki. Wszystko co trzeba, by się nieźle zabawić. I sumie, choć atmosfera w klubie nie była zabawowa to… czy to był problem? Były niemal królowymi klubu, mogły same rozkręcić imprezę. Zwłaszcza, że nieliczni chłopcy na scenie wili się zmysłowo, właściciel przy barze obiecywał zniżkę na drinki. A Aiko i JC tuliły się do Tary przyglądając się “gubiącym” ciuszki striptizerom. Dopiero, gdy na skinięcie barmana, paru pakerów zaczęło zamykać wszystkie drzwi klubu na sztabę i zamek, do głowy Tary przyszło, że nie wszystko jest tak jak być powinno. Wszak zostały zamknięte w klubie, wbrew swej woli.

NOC

Nie tylko ona… George Harris spał snem sprawiedliwych, po długim i męczącym dniu pełnym niemieckiego języka. Skupiony na tłumaczeniu kolejnych stron technicznego bełkotu w końcu mógł się udać na zasłużony spoczynek, wiedząc że jutro czeka go to samo, a następnego dnia to samo, aż w końcu otrzyma nagrodę za swą harówkę.
Jednak owa drzemka zakończyła się gwałtownie. Głośne strzały z dubeltówki wyrwały Harrisa ze snu…
Kolejne strzały potwierdziły, że Harris bynajmniej już nie śnił. Ktoś strzelał… bardzo blisko.
Coś się wydarzyło tej nocy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 27-05-2015, 21:53   #35
 
Molkar's Avatar
 
Reputacja: 1 Molkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputację
Charlie z przerażeniem wsłuchiwał się w odgłosy walki, a kiedy do pomieszczenia w którym przebywał wpadł ranny policjant oddający strzał do kogoś zza drzwiami wydusił z siebie :

- C… co.. sięę.. dzieje ?!

- Nie wiem… wpadli na posterunek niczym sfora wściekłych zwierząt i zaczęli się rzucać policjantom do gardeł. ! - odparł mężczyzna drżącymi dłońmi przeładowując magazynek.
- Na litość boską, kto tak robi? Jaki świr próbuje odgryźć głowę człowiekowi?! I jakim cudem im się to udaje?! - mężczyzna niewątpliwie był w nie mniejszym szoku co Belanger. Co nie wróżyło dobrze w tej sytuacji.

- Zamknij drzwi ! zamknij drzwi szybko bo się tu dostaną ! - zaczął panikować Charlie.

Policjant nie opowiedział, bo słysząc zbliżający się warkot znów zaczął strzelać do niewidocznego jeszcze przeciwnika. Dwa strzały padły, dopiero wtedy podbiegł i zamknął drzwi zatrzaskując je zasuwą.

- Co teraz ?? Musimy się stąd jakoś wydostać … wezwać kogoś na pomoc, ukryć się… nie... nie... zdecydowanie trzeba opuścić to miasto - Charlie nie wiedział co począć, zaczął chodzić w kółko po swojej celi.

Policjant ignorował krzyki Charliego sprawdzając zasuwę, po czym ruszył w kierunku przeciwnych drzwi, od czasu do czasu zerkając na szyby wentylacyjne. Przekręcił klucz otwierając drzwi i rozglądając się ostrożnie. Tymczasem od strony tych zamkniętych zasuwą słychać było ryki i uderzenia ciała o metal. Pewnie próbowały je wyważyć… czymkolwiek te stwory były.

- Panie funkcjonariuszu ! chyba nie ma zamiaru mnie Pan tutaj zostawić ?! Przecież ja nawet nie zostałem aresztowany! Jak tu zostanę sam to pewnie już nikt po za tym czymś za drzwiami tu nie wróci i zdechnę z głodu albo dopadną mnie te stwory! - krzyknął z oburzeniem Charlie.

- Zamknij się ! Zamknij się ! Zamknij się! Muszę pomyśleć! - wrzasnął mężczyzna celując z broni w Charliego.
- Tam moi kumple są zagryzani przez te.. zwierzęta, a ty mi tu pierdzielisz o sobie? Co mnie ty obchodzisz?! Muszę pomyśleć. - dłoń policjanta drżała, najwyraźniej był w szoku… równie niebezpieczny i nieprzewidywalny, co bestie za drzwiami.

Charlie usiadł jak porażony prądem bojąc się odezwać, zdecydowanie policjant nie jest chyba do końca dobrym kandydatem do tego aby się wykłócać, szczególnie w tej sytuacji. Obecnie wyglądał jak kłębek nerwów… uzbrojony kłębek nerwów.
Boże, jak Charlie żałował tego, że zgłosił się na ten posterunek, mógł przecież udać się do domu, a teraz w dobie takich wydarzeń spakowałby na szybko swoje rzeczy i wsiadł do samochodu i wyjechał z miasta zabierając swoich rodziców. No ale siedząc teraz przestraszony w celi był na łasce przerażonego policjanta i bandy czegoś za drzwiami. Dobrze, że te chociaż wyglądały solidnie i raczej ciężko będzie je wyłamać.

Po chwili rozmyślania policjant odpiął klucze i rzucił nimi w kierunku Charliego.
- Jedne są do celi, inne pozwolą ci wyjść z posterunku… spadaj stąd. - rzekł wściekłym tonem policjant spoglądając w górę. Słychać bowiem było łomot w przewodach wentylacyjnych.
- I unikaj ciemnych miejsc. - warknął na koniec celując w górę.
- Skurczybyki. - dwa pierwsze strzały potwierdziły podejrzenia obu mężczyzn. Z dziur po kulach w otworach wentylacyjnych wypłynęły drobne stróżki krwi.

Charlie po spojrzał na przewody wentylacyjne po czym szybko odszukał klucz od celi, po wyjściu popatrzył to na pomieszczenie, to na policjanta i przewód wentylacyjny nie wiedząc za bardzo co począć po czym wyciągnął plik kluczy w stronę funkcjonariusza mówiąc :

- Przepraszam, że krzyczałem, ale spanikowałem, lepiej będzie jak postaramy się razem stąd wydostać, większe szanse no i trzeba kogoś o tym zawiadomić…

- Kogo niby? - policjant nie zwracał uwagi na klucze. Skupiony na przewodach wentylacyjnych… oddał kolejne dwa strzały, po czym ruszył biegiem do przeciwległych drzwi.

Charlie nie miał zamiaru zostawać sam w pomieszczeniu, jak tylko zobaczył, że policjant daje nogę ruszył za nim. W końcu przecież on sam nawet nie znał układu pomieszczeń na posterunku i wątpił aby udało mu się znaleźć tylne wyjście bo słysząc odgłosy dochodzące z frontu posterunku tam nie miał zamiaru na pewno się udawać.
Wpadli w ciemny korytarz pozbawiony okien, policjant poświecił latarką w górę i można było zobaczyć, że świetlówki w tym korytarzu ktoś rozbił. Zresztą pod butami chrzęściło szkło. Policjant ruszył do przodu prawdopodobnie kierując się na parking i trzymając mocno w dłoniach rewolwer.
Charlie szedł za policjantem rozglądając się nerwowo, zbite żarówki nie wróżyły nic dobrego. Sięgnął do kieszeni po telefon komórkowy, w końcu też może robić za latarkę i da mu trochę światła. Idąc korytarzem zaczął się rozglądać za czymś co mogłoby mu posłużyć do obrony, nie miał zamiaru siłować się wręcz z czymś co mogą spotkać ale przeczuwał, że będzie problem ze znalezieniem czegoś co by się nadawało w końcu to posterunek policji a nie podwórko gdzie znajdzie się jakiś kij albo stalowy pręt.
Policjant szedł pierwszy, ściskając w dłoni rewolwer, szedł szybko i zdecydowanym krokiem. Niewątpliwie chciał się jak najszybciej wydostać z tego budynku. Nagle, gdy przewodnik Charliego mijał uchylone drzwi jakieś białe i niewątpliwie ludzkie dłonie pochwyciły go. Kilka par ludzkich dłoni zakończonych jednak długimi szponami. Wciągnęły one go do środka pokoju i zamknęły drzwi za sobą.
Charlie słyszał strzały, krzyki bólu i strachu… i agonii. Najpierw skrzekliwe, a potem niewątpliwie ludzkie… Tajemnicze bestie dopadły przewodnika Belangera wprost na jego oczach i zapewne zabiły go. Pozostawiły Charliego samego… w pustym i sterylnym korytarzu prowadzącym do parkingu.
Krzyki nie ustawały, natomiast strzałów już słychać nie było. Policjant jednak dawał swą niezamierzoną ofiarą kilka sekund bezpieczeństwa Charliemu. Kilka sekund, których ten nie mógł zmarnować. Charlie stał tak ułamki sekund które wydawały się całymi minutami, wiedział, że ma duże problemy. Nie znał układu posterunku, nie wiedział gdzie iść a tym bardziej co zastanie na końcu korytarza. Do tego jedyne światło które miał to światło z lampy błyskowej w telefonie. Sam nie wiedział kiedy zaczął biec ale puścił się ile sił w nogach przed siebie chcąc jak najszybciej wydostać się z tego korytarza i znaleźć jakieś bezpieczne schronienie. Biegnąć przed siebie przyszło mu do głowy, że w sumie w celi w której był zamknięty nie było tak źle...

Dopadł drzwi i otworzył gwałtownie wpadając wprost na policyjny parking. Na którym stało niewiele radiowozów… w tym jeden z otwartymi drzwiami i krwią na przednich siedzeniach do którego Charlie od razu dopadł, w środku było pusto, w stacyjce znajdowały się kluczyki a przednie siedzenia lepkie były od wcale nie takiej starej krwi. Charlie nie zwracając nawet na to uwagi szybko wsiadł i zamknął dokładnie wszystkie drzwi i okna, tyle wiedział, że okna w samochodzie nie tak łatwo wybić szczególnie przez coś co ma pazury. Rozejrzał się na szybko po radiowozie ale prócz kluczyków nie było nic innego, żadnej broni… Przekręcił kluczyki i pełen radości, że samochód odpalił ruszył szybko w stronę domu.
Ulice po godzinie policyjnej były pustawe, więc jazda była nawet prosta i przyjemna, gdyby nie krzyki bólu i strachu jakie słyszał. Gdyby nie szamoczące się sylwetki w oknach, gdyby nie cienie przemykające ulicami, gdyby nie ciągłe odgłosy wystrzałów… W mieście niewątpliwie działo się coś strasznego. Jakby w jedną noc całe Detroit przeszło Stefy Mroku.

Charlie po dojechaniu na miejsce zatrzymał się na parkingu, zgasił światła i pozostawił silnik włączony. Przyglądał się budynkowi w którym miał mieszkanie czy było widać światła w oknach, jakieś walki może krzyki i odgłosy walki. Również rozglądał się teraz po samochodzie w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby się przydać, może chociaż pałka policyjna która leżałaby gdzieś między fotelami. Bagażnik… pomyślał Charlie, pamiętał z filmów, że często tam była też broń w radiowozach szczególnie długa bo czasami ciężko było ją umiejscowić w kabinie radiowozu. Może chociaż pałka, albo klucz od kół… Charlie raz jeszcze rozejrzał się po ulicy dookoła, odszukał w kieszeni klucze od mieszkania, odszukał w samochodzie dźwignię do otwarcia bagażnika, musiał szybko do niego zerknąć i znaleźć cokolwiek co by się nadało. Uchylił lekko szybę w samochodzie po czym wsłuchał się w okolicę.
Było cicho… może nawet zbyt cicho. W mroku nocy ciężko było dostrzec jakieś sylwetki, ale Charlie miał wrażenie, że coś się tam czaiło. Lub mógł to być efekt jego przewrażliwionej obecnie wyobraźni. A gdy otwierał klapę bagażnika i obejrzał się za siebie dostrzegł parę metalowych uchwytów, na których to… powinna spoczywać śrutówka. Ale jej akurat nie było.
Ehh tak też Charlie myślał, że broni nie będzie ale nadzieje można mieć, szybkie rzucenie okiem i odnalazł się dość ciężki klucz do kół. Charlie po cichu zamknął bagażnik, zamknął samochód i biegiem udał się do budynku. Po wejściu do budynku zamknął za sobą drzwi i zaczął nasłuchiwać, nie słysząc żadnych odgłosów walki, warczenia, jęków i tym podobnych zamknął za sobą drzwi od środka i ruszył po cichu na górę do swojego mieszkania.
Charlie po zamknięciu drzwi popatrzał na nie po czym dla pewności przesunął komodę tak aby je zastawić, po wydarzeniach na posterunku nie zamierzał ryzykować. Następne co zrobił do dopadł do szafy w poszukiwaniu rewolweru po zmarłej ciotce i naboi, w prawdzie nigdy z niego nie strzelał ale wycelowanie w paskudztwo i pociągnięcie za spust nie powinno być aż tak skomplikowane, jak tylko go znalazł od razu go załadował. Klęcząc tak na ziemi dopiero zdał sobie sprawę z tego, że całe ubranie lepi się od krwi, jak najszybciej wszystko zdjął i dla pewności wywalił za okno nie chcąc mieć nic z tego w mieszkaniu. Zmęczenie pojawiło się nagle, w końcu póki działała adrenalina nie było go czuć a tu cały dzień na nogach a końcówka szczególnie do spokojnych nie należała. Resztkami sił postanowił wziąć kąpiel aby zmyć z siebie cały bród i krew która przesiąkła przez jego ubranie. Padając na łóżko po kąpieli i przed oddaniem się w ręce kojącego snu wiele myśli chodziło mu po głowie, w końcu takie wydarzenia nie mogą pozostać bez odzewu, na pewno rano pojawi się więcej policji albo i nawet wojsko które zrobi porządek i cały ten bałagan zostanie posprzątany… tak na pewno tak właśnie będzie… zasypiając z bronią w zasięgu ręki miał właśnie taką nadzieje…
 
Molkar jest offline  
Stary 27-05-2015, 22:29   #36
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista


Szpital




Karl był zaskoczony ciszą zastałą w recepcji szpitala. Spodziewał się dokładnie czegoś odwrotnego. Czegoś co już znał ze swojej niezbyt pocieszającej wizyty w komisariacie czyli chaosu i bieganiny w sporej domieszce wszelakich wrzasków i nerwów. A tu cisza. Cisza i po części ciemność. Ani żadnego dyżurnego ani nic ruchu. Przecież powinien być ruch i wrzask już z daleka a tu nic. Jakby wszyscy zgodnie gdzieś zwiali.

- Halo? Jest tu kto? - krzyknął głośniej przedsiębiorca patrząc i za ladę i w korytarz. Może jak jest jakiś dyżurny to korzystał właśnie z toalety? - Przyszliśmy odwiedzić naszego kolegę! - krzyknął dalej w pustą przestrzeń. Podszedł też do lady i zajrzał za nią i na blat i na tablicę za nią. Szukał jakiegoś ogłoszenia, że może pacjenci i personel są gdzieś przenoszeni czy coś takiego. Właściwie bez radia, netu, telefonów i telewizji to jak mieliby się wcześniej dowiedzieć o takim numerze? Ale szczerze mówiąc czuł się dziwnie i nieswojo. Szpital z taką pustką i ciszą wydawał mu się kompletnie odmiennym miejscem niż zazwyczaj.

Odpowiedzią na krzyki Karla, była tylko cisza. A potem odpowiedź Hoovera. - To niemożliwe, by szpital szybko… opustoszał. Takie rzeczy wymagają organizacji… dużej organizacji. Phil… nie pomyliłeś może adresów?

-Nie. To na pewno ten szpital, poza tym nie wygląda na zamknięty! - zdenerwował się Hopes.

- Raczej na taki z horrorów.- zażartowała nerwowo Olga, ale nawet jej usta nie wykrzywiły się w uśmiechu.

Zaś Bert robił się coraz bledszy na i usiadł na najbliższym krzesełku, Paul zaś spytał go z niepokojem.- Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakbyś szykował się na wylew.

- Poczuję się lepiej, jak odpocznę.- westchnął z trudem Bert próbując się uśmiechnąć uspokajająco.

- Tak… To wymaga organizacji…. I to dobrej. A w takich warunkach, bez komunikacji, ewakuacja tylu ludzi w tak krótkim czasie… No to naprawdę byłby godny podziwu wyczyn. - rzekł Karl przypominając sobie jak gładko i prosto było przebić się przez miasto, zwłaszcza w panującym obecnie chaosie przypominajacym jakiś karambol rozległy na całe miasto.

- No i powinny być jakieś ogłoszenia, że szpital zamknięty i gdzie kierować następnych pacjentów. No i gdzie przewieziono poprzednich. Przecież jakby z rodziny ktoś kogoś szukał albo no tak jak my teraz… - Hobbs dał wyraz swojej dezorientacji tą sytuacją. Jego zorganizowanej i nawykłej do komunikacji i interakcji z innymi ludźmi naturze tak całkowity brak informacji jakoś dziwił no i przeczył tak sprawnie przeprowadzaniej ewakuacji. No bo co? Wstali i wyszli? Wszyscy? Tak zgodnie i na raz? Bez wyjątków? No to przeczyło zdrowemu rozsądkowi. No i wyjść mógł ktoś kto mógł chodzić. No i co z personelem? Też wstali i poszli? Nie, no to nijak sensownie nie wyglądało im dłużej się Hobbs nad tym zastanawiał.

- Dobra, Bert zostałbyś może tutaj co? Odpocznij sobie. Olgo zostałabyś z nim? - spytał patrząc na kobietę. - Phil, wiesz może gdzie leży James? Myślę, że można pójść i go spróbować odwiedzić. Jakby ktoś się czepiał powiemy, że recepcja wygląda jak widać. Może gdzieś dalej jest bardziej normalnie. - rzekł do reszty sąsiadów Karl. Miał nadzieję, że ostały się jakieś tablice - drogowskazy i uda im sie i bez niczyjej pomocy trafić na odpowiedni oddział.

- Może lepiej jak zostaną w samochodzie, co? Phil daj Oldze kluczyki?- zaproponował Paul nerwowym głosem.

Hopes skinął głową i rzucił kluczyki Paulowi, po czym zwrócił się do Karla.- James powinien leżeć na urazówce. Ogólnie.. wiem gdzie to jest, bo dwa razy byłem pacjentem tego szpitala z okazji wypadków przy pracy. Myślę że tam powinniśmy się udać.

- To fakt, może lepiej poczekajcie na nas w samochodzie. Może zjawi się jakaś karetka czy radiowóz to się czegoś dowiecie. - rzekł drobny przedsiębiorca do sąsiadów mających zostać przy samochodzie. Gdy jednak był już gotów by pójść razem z gośćmi pobitego sąsiada i spojrzał w mroczną strefę kłębiącą się w głębi korytarza poczuł się jakoś nieswojo.

- Phil a nie macie może w samochodzie jakiejś latarki? No boo… - wskazał brodą na ciemny korytarz z nieco markotną miną. - A nie wiadomo jak będzie dalej. Światło raczej jest ale czasem dużo nie trzeba by sobie krzywdę zrobić. - rzekł do partnera pobitego właściciela czerwonego busika. Na szczęście okazało się, że Trenton jest przezorny i posiada tak użyteczny element wyposażenia jak sprawna latarka. W duchu uśmiechnął się jak sobie uświadomił, że zazwyczaj w ten sposób tłumaczył swoim dzieciom jak powinny lub nie się zachowywać.

Gdy Phil wrócił ruszyli we czterech ku oddziałowi gdzie powinien leżeć James. Phil jako mający światło i znający drogę prowadził. Karl wkraczając w mroczną strefę na korytarzu z zaciekawieniem poprosił Phila by poświecił na sufit. Okazało się, że światła nie mają klasycznej awarii czy nie są zgaszone tylko zostały rozbite. Zresztą na korytarzowej podłodze nadal widać było resztki szkła z żarówek i obudów. Karla zaniepokoiło to dodatkowo. Po co ktoś miałby rozbijać żarówki w szpitalnym korytarzu? I to kilka pod rząd. Jakiś wandal pewnie.

- Mam nadzieję, że przed nami nie przyszli tu jacyś chuligani. A jak już to sobie już poszli. - wyraził na głos swoje podejrzenia. Nie lubił takich typów z założenia. Sprawiali tylko kłopoty banda bezużytecznych obiboków. A do tego najczęściej byli jakoś powiązani ze światem przestępczym w ten czy inny sposób co tym bardziej nie poprawiało ich wizerunku w oczach Karla.

- Cholera… co do…- mruknął Phil, gdy poświęcił latarką do jednej ze szpitalnych sal. Łóżka… były przewrócone i zdewastowane, ściany porysowane jakimiś liniami przypominającymi ślady pazurów. Wszędzie było widać ciemne plamy, które w świetle latarki okazywały się krwią.

-Mój Boże, to wygląda jakby jakieś zwierzęta…- wydukał z siebie Paul spoglądając na zdewastowany pokój szpitalny.

- Tu jest podobnie…- stwierdził Brian, otwierając drzwi do pokoju na przeciwko. -Zupełnie jak rzeźnia.

- Nie wygłupiajcie się… Chyba nie wierzycie że centrum Detroit pojawiło się stado niedźwiedzi ludojadów! To niedorzeczne. - stwierdził Hopes, a Brian dodał.- Niedorzeczne, czy nie… to się stało. Nie ma co tu się rozglądać. Powinniśmy wsiąść do samochodu i pojechać powiadomić policję, albo wojsko, albo…

- Jestem pewien, że ktoś już pewnie pojechał powiadomić policję… Swoją drogą jakoś nie zauważyłem zbyt wiele patroli, gdy jechaliśmy do szpitala.- dodał niepewnym głosem Paul.

-Ja jestem za tym by wracać.- rzekł Brian.- Rozejrzyjcie się. Jestem pewiem, że Jame… Phil musisz brać pod uwagę, że…- rzekł ale nie zdołał skończyć.

- Nie! Nie zamierzam się poddać od razu. Nie zamierzam zostawić tu Jamesa. On może żyć! Paul, Karl… jesteście ze mną, prawda?- spytał dramatycznym głosem Phil, a Hoover westchnął.- Dobra, ja mogę… ja pójdę z tobą dalej.

- Panowie, jesteśmy już bliżej niż dalej. Przyszliśmy tu we czterech i wróćmy we czterech. A jeśli trzeba będzie zanieść James’a do samochodu? Przecież jest pobity. We dwóch to się umęczymy niemożebnie ale we czterech to ledwo spojrzymy i już będziemy w samochodzie. - Karl był tak samo zaskoczony i zaniepokojony jak i reszta mieszkańców ich kamienicy. I tak samo wodził takim spojrzeniem po zdewastowanych salach szpitala jak i pozostali mężczyźni. Jednak jak przyszło co do czego nie chcial ustępować w połowie drogi. Ponadto ewidentnie stało się coś dziwnego. I złego. I chyba niebezpiecznego. Bo to nic, że jakiś pijany czy naspidowany ćpun wpadł z bejzbolem z jakiegos pseudoważnego powodu i narobił boruty. O nie to ewidentnie było coś większego. I nijak Hobbs nie potrafił tego dopasować do jakiegoś znanego mu schematu. Zwłaszcza te pazury. No i gdzie sąw szyscy? Nawet jak komuś… No… Bardzo miał pecha to chyba powinny tu być jego… Hm… No nadal powinien tu być. A tymczasem wciąż mijali tylko bezludne okolice straszące ciemnością, pustką i ciszą. Karl był pewny, że nijak nie spotkał się wcześniej z taką sytuacją. Ale był pewny, że nie chciałby leżeć pobity w takim szpitalu gdzie dzieją się takie rzeczy. I nikt nie reaguje. Więc uważał, że trzeba zabrać stąd Trentona i zabrać do jakiegoś innego szpitala albo chociaż do domu. No a na to zdecydowanie bardziej nadawała się czwórka ramion niż para.

- Brian... chcesz iść sam, przez te puste korytarze? - słowa Paula przekonały Briana do zostania, choć mina mu zrzedła.

- Przydała by się jednak jakaś broń. - dodał w końcu, ale Phil rzekł ukrócając wszelkie nadzieje.- Nie będziemy się wracać po bejsbola.

Broń, broń, broń… Słowo dźwięczało w uszach Karla dłuższą chwilę. Jakoś był Amerykaninem ale udało mu się dotąd przeżyć swoje życie bez kontaktu z bronią. Po co przedsiębiorcy broń? Zwłaszcza jak mieszkał i pracował w dzielnicach uchodzących na spokojne, a nie babrał się w jakichś lewych interesach z półświatkiem ani ludźmi z takiego otoczenia. No ale… Musiał przyznać, że to miejsce jakoś działało na niego lękotwórczo. Zwłaszcza ta cisza i bezruch. Szarpały nerwy mimo, że dotąd właściwie im samym nic się nie stało to jednak te napięcie i niepewność dawały się wszystkim we znaki. W takim kontekście pytanie i potrzeba posiadania broni robiła się już znacznie bardziej zrozumiała. Zwłaszcza jak się widziało ślady tych pazurów.

Karl rozglądał się po mijanych korytarzach i salach aż wpadł mu w oko wózek inwalidzki. Złapał za niego i prowadził przed sobą. Na pewno by im się przydał do transportu James’a. A w razie jakby jakiś chuligan na nich wyskoczył to można było się nim zasłonić albo ostatecznie popchnąć na niego. No ale sam pomysł nie był taki głupi by złapać za coś tak na wszelki wypadek.

Ruszyli dalej, przez mroczne korytarze szpitala. Ruszyli w ciszy przerywanej tylko odgłosem ich butów. W takim mrocznym i cichym miejscu wręcz wydawało się, że są obserwowani przez dziesiątki niewidocznych. Takie puste i ciemne korytarze płatały figle ich oczom, sprawiając że cienie zdawały się poruszać. Nic więc dziwnego, że cała czwórka niemal dostała zawału, gdy z jednej sal usłyszeli ciche jęki.

- Słyszycie? - spytał Karl patrząc na swoich kompanów tej dziwnej i nieprzyjemnej szpitalnej eskapady. Był pewny, że też słyszeli no ale musiał coś powiedzieć. - To chyba stamtąd… - rzekł niepewnie wskazując na podejrzane pomieszczenie. Z duszą na ramieniu skierował się ku niemu pchając przed sobą wózek. Szedł powoli pozwalając by ten mini pojaździk powoli odsunął drzwi by mogli zobaczyć co i kto jest po drugiej stronie.
Za barykadą z łóżek, blokujących wejście po drugiej stronie drzwi, znajdowała się…



… lekarka. I to z wyraźnym szoku pourazowym, bo z uśmiechem na ustach, próbowała lewą ręką zatamować krwawienie poszarpanej prawej ręki. I opatrzeć ją.
Łóżka z których zrobiła barykadę utrudniały dostanie się do niej. Ale bynajmniej nie były przeszkodą dla czterech zdrowych mężczyzn. Choć usunięcie jej było pracochłonne i czasochłonne.
- Hej! Słyszy mnie pani?- zawołał cicho Paul. Kobieta spojrzała ze strachem i obłędem w oczach, ale nie zareagowała na jego słowa żadną odpowiedzią.

- Phil, weź stań przy drzwiach tak an wszelki wypadek dobrze? Może ktoś jeszcze będzie wracał tędy albo co… - poprosił czarnoskórego sąsiada Karl. Widok zabyrakadowanej kobiety podzialał na niego niepokojąco. Nie wyglądała na sprawną i silną a takiej barykady nie budowało się w minutę czy dwie. Oznaczało więc całkiem sporą potrzebę zapewnienia sobie bezpieczeństwa i schronienia. Tylko Hobbs nie wiedział jeszcze przed kim. Przed kulami chyba nie chroniły takie łóżka ale nie był pewny. Za to można się było schować za nimi i liczyć, że się zostanie nie zauważonym. No chyba, że kogoś zaintrygowałaby sama barykada i chciał ją obejrzeć.

- Proszę pani? Jak się pani czuje? Ja jestem Karl Hobbs a to są moi przyjaciele i sąsiedzi. Przyszliśmy odwiedzić kolegę ale… - zaczął jak zwykle od przedstawienia się i swojej sprawy. W handlu to się sprawdzało. Dłonią dał znak sąsiadom by się wstrzymali z działaniami. Bał się, że jak zaczną grzebać przy łóżkach kobieta może wpaść w panikę i zrobić coś niepotrzebnego co mogło się dla kogoś źle skończyć. Zawahał się dopiero przy opisie szpitala. Sami nie wiedzieli co tu się stało i co o tym myśleć. Tu akurat ta kobieta mogła wiedzieć coś więcej od nich. Starał się też spostrzec czy nie ma jakiejś plakietki z imieniem jak to było popularne w tego typu miejscach.

Plakietka była, tyle że pokryta plamą krwi, a przez to niewidoczna. Zresztą mrok zalegający zarówno na korytarzu, jak i w sali szpitalnej nie ułatwiał sprawy. Gorzej, że do kobiety nie docierały za bardzo słowa Karla, jedyne co z siebie była w stanie wydobyć to. - Wszyscy zginiemy. - A pozostała trójka mężczyzn radziła co dalej. Phil chciał nadal szukać swego partnera. Paul i Brain zdecydowanie stracili zapał do dalszych poszukiwań, tym bardziej że nikt z nich nie był uzbrojony.

Karl czuł się w rozterce. Nie chciał zostawiać tu samej kobiety w tym nieprzyjemnym miejscu ale i nie chciał się z nią też szarpać albo zaprzestań poszukiwań James’a. Wahał się co robić tak samo jak i reszta sąsiadów. Tylko Phil zdawał się być zdecydowany choć on od początku miał największą motywację.

- Chłopaki, idźcie pomóżcie Philowi znaleźć James’a. To już powinni być blisko na tym piętrze. Ja spróbuję zabrać stąd tą panią. Dogonimy was. Jakbyśmy się rozminęli to spotkamy się na dole przy samochodzie. - rzucił wykrystalizowany w końcu w jego głowie plan. Zapewne Phil nie dałby się odwieść od poszukiwań a Paul i Brian mogli mu do transportu James’a bardziej się przydać niż jemu do samodzielnie poruszającej się lekarki.

- I może… Tak na wszelki wypadek… Nie chodźcie z pustymi rekami… - dodał po chwili wahania wskazując na ślady dewastacji a zwłaszcza szponów na ścianach. Sam zwrócił się ponownie w stronę barykadującej się doktor. - Proszę pani? Może pani pójść ze mną? Mamy samochód na dole. Możemy stąd panią zabrać i odjechać. Wydostać się stąd. - rzekł do niej wyciągając powoli ku niej rękę. Był już prawie pewny, że kobieta jest w szoku. Nie miał doświadczenia w tego typu przypadkach ale miał nadzieję, że możliwość wydostania się stąd jakoś do niej przemówi. Może się też przełamie i zacznie coś mówić wreszcie. Poruszał się wolno nie chcąc jej wystraszyć. Ale i był gotów odskoczyć jakby spanikowała i próbowała zrobić coś nierozsądnego.
Brain postanowił zostać z Karlem. Mimo wszystko to miejsce nie wydawało się odpowiednie by zostawać samemu. Brain postanowił pilnować pleców Karla, a może.... bardziej postanowił nie iść w głąb szpitala który wyglądał jak żywa reklama jakiegoś horroru.

Phil był jednak zdeterminowany iść dalej. Paul zaś niechętnie postanowił mu jednak pomoc. Oddalili się więc z wózkiem.
- Nie żyją wszyscy nie żyją a my nie żyjemy jesteśmy następni oni czatują nie żyją wszyscy nie żyją a my nie żyjemy…- mamrotała pod nosem nieufnie wpatrując się w Karla. Trudno było powiedzieć czy spina się do walki czy do ucieczki.

- Jak ci na imię? Ja jestem Karl. - rzekł spokojnie Hobbs wciąż trzymając wyciągniętą rękę. Wyglądało na to, że kobieta ich zaczęła zauważać choć to co mówiła nie wyglądało zachęcająco. Ten wystrój i atmosfera zdewastowanego i opuszczonego szpitala niepokoiły go co raz bardziej i co raz silniej odczuwał chęć powrotu do samochodu. Jednak miał na tyle silne poczucie obowiązku, że nie chciał zrezygnować z powziętego zadania. No i z drugiej strony byli już prawie u celu.

- Pam…- wymruczała kobieta na moment przerywając swój szalony monolog, a Brain na rozglądał się w sali obok za czymś mogło by się nadawać na broń i wrócił z nogą od łóżka.

- Pam, bardzo ładne imię. - rzekł pdrobny przedsiebiorca i zauważył pomiędzy zaimprowizoawną przez lekarkę barykadą przejście przez które chyba dąłby radę przejść na jej stronę. Powoli ruszył w stronę przejścia mówiąc dalej. - Pam, proszę, daj mi rękę. Musimy stąd się wydostać. Przed wejściem mamy samochód. Zabierzemy cię stąd. Pojedziesz razem z nami. Możemy cię odwieźć do domu albo możesz pojechać z nami do nas. Mieszkamy w kamienicy. To jest Brain, jesteśmy sąsiadami. Albo do restauracji. Słyszałaś o “Karl’s Food”? To moja restauracja, prowadzę ją. Jesteś głodna? Możesz zamówić co chcesz, na mój koszt. Noo Pam… Choć z nami… - rzekł starajac się przekonać kobietę. Wiedział, że ma rację. Ta barykada nie mogła jej ochronić zbyt długo, była złudzeniem bezpieczeństwa. Miała szansę uniknąc losu pozostałego personelu jeśli się stąd wydostała. Nie podobało mu się to co mówiła i jak mówiła tak samo jak wygląd tego budynku. Chciał jak najszybciej się stąd wydostać ale zgadywał, że pozostawiona tu sama kobieta skończy raczej marnie a nie miał sumienia ot, tak jej zostawić.

“Samochód”… te słowo pobudziło kobietę. Oderwało ją od koszmaru w którym tkwiła. Ostrożnie sięgnęła dłonią po dłoń Karla.

- Oh, świetnie Pam. Chodźmy! - rzekł krótko Karl z zauważalną ulgą i radością w głosie. Złapał ją delikatnie za wyciągnietą dłoń ale trzymał pewnie. - Brain, wracamy do samochodu. - rzekł do starszego sąsiada i wskazując drzwi. Był ciekaw czy jak wrócą na korytarz zobaczą jeszcze pozostałych dwóch sąsiadów albo światło ich latarki. Chciał im dać znać, że wracają na dół.

- Dobry pomysł.- stwierdził staruszek. Tym lepszy, że po chwili krzyk bólu rozniósł się echem. Krzyk bólu głośny, ludzki i nie ludzki zarazem. Krzyk Phila.

Pam odpowiedziała cichym piśnięciem. Pewnie by krzyczała głośno, ale jej gardło było zaciśnięte strachem.
Krzyk Phila niosacy się po pustym korytarzu był jakby spełnieniem wszelkich złych przeczuć jakie miał Hobbs wchodząc do tego dziwnego i podejrzanego szpitala. Reakcja wcześniejsza i obecna Pam tym bardziej. Wahał się tylko chwilę. Ale te sumienie…

- Brian!, Bierz Pam i zasuwajcie do samochodu! Zaraz do was dołączę. Biegnijcie prosto do samochodu! - krzyknął do starszego sąsiada popychajac ich oboje w kierunku skąd przybyli. Sam przełknął slinę i ruszył biegiem w kierunku skąd dochodził głos Phila. Musiało się dziać coś strasznego, że tak wrzeszczał i wcale tak naprawdę nie uśmiechało mu się podzielić jego losu. Ale musiał wiedzieć. I spróbować mu pomóc. Może była jeszcze nadzieja jak nie dla niego to chociaż dla Paula. Przecież Mindy Hoover na pewno będzie się pytać co się stało z jej mężem. A skłamać czy przyznać się, że stchórzył mu się nie podobało.

Brain zdecydowanie nie był zwolennikiem rozdzielania się, ale też wolał zawrócić z Pam do samochodu, niż pozostawać dłużej w tym przeklętym miejscu, więc tylko skinął głową i zawrócił z pokieroszowaną kobietą, zostawiając Karla samego w korytarzu.

Karl z duszą na ramieniu ale jednak ruszył biegiem w głąb korytarza skąd zdawało mu się dobiegał wrzask Phil’a. Tak naprawdę miał ochotę zawrócić do samochodu niż zbliżać się do tego nieznanego zagrożenia z którym jak widać zetknął się Phil. No ale… Sumienie… A właściwie jego wyrzuty, gdy się spaprało sprawę. Więc teraz biegł korytarzem mając nadzieję, że znajdzie swoich sąsiadów jeśli nie całych to chociaż do uratowania.

Miał szczęście, albo coś nad nim czuwało. bo w ciemnym korytarzu zobaczył dwie sylwetki. Phila i Paula. Obie były zakrwawione. Rany po pazurach widniały na ich torsach i nogach, a lewa ręka Phila była jedną krwawiącą się raną. Była też za krótka.Coś odgryzło lub ucięło dłoń Phila.

- Wynośmy się stąd! - krzyknął wyraźnie spanikowany Paul.

- Dawaj, do samochodu! - krzyknął Karl do sąsiada. Nie był medykiem ale wiedział, że rana z utraconej kończyny to zdecydowanie coś co go przerasta. Ponadto jak tu było coś co odrywało kończyny to Hobbs wcale nie miał zamiaru tego szukać czy spotkać. Machnął więc tylko ponaglająco na sąsiada dając znać, ze czas stąd spadać czym prędzej do samochodu.

Ruszyli korytarzem we dwóch. Teraz dopiero jak już nieco pierwszy szok minął Karl zaczynał naprawdę się bać. To nie był jakiś film czy opowiastka tylko działo się naprawdę. Tam w korytarzu za nimi leżał umierający Phil! Nie jakiś aktor na filmie tylko Phil! Jego sąsiad, którego znał i widywał może nie codziennie ale co parę dni, wiedział jak wygląda, jak mówi, gdzie mieszka, jaki jest... Znał go! I do tego... No kurwa! Co jest w stanie oderwać czy odciąć człowiekowi rekę?! Jakiś niedźwiedź?! Skąd do cholery w środku miasta, wewnątrz budynku wziąłby się jakiś cholerny niedźwiedź! A nawet jakby odciąć... To przecież wcale nie takie łatwe, Karl w końću miał wieloletnie doświadczenie i przy różnych pracach majsterkowych i przy kuchni. Wiedział więc, że nawet dość drobne kości kurczaka nie jest wcale tak łatwo przeciąć i dlatego się je kroi z reguły na łączeniach a o kościach wieprzowych czy wołowych to bez piły czy tasaka nie było co podchodzić. A człowiek miał raczej kości tych większych zwierząt niż kuraków. No a tu było coś co dość sprawnie pozwoliło sobie na taki numer. No i te szpony na ścianach...

Szpony i dewastacje były chyba wszędzie. Nie wiedział czy to wiele... Stworzeń? Bo jakoś nie miał innej nazwy. Za ludzi ciężko mu to było uznać bo ludzie nie zostawiali takich śladów a zwierzęta... No też chyba nie... No ale były wszedzie. Więc albo było wiele stworzeń albo mało lub jedno ale za to przejawiało sporą aktywność i miało czas. Przypomniało mu się, że często mijali po drodze rozbite światła. Może... - Paul, bierz telefon i włączaj światło, ile się da! Może się będzie bać światła! Zobacz ile narozwalanych świateł tutaj jest! - krzyknął w biegu. Miał zamiar podnieść z podłogi jakiś kij czy cokolwiek by nie mieć tak idiotycznie teraz pustych rąk, by te coś jak już to zatrzymać kijem czy inna lagą niż pustymi rękami. Ale rozglądał sie też za gasnicami. W końcu budynek publiczny. A jakby te coś dostało zimnym strumieniem z gasnicy może by dało się koło tego przemknąć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-06-2015, 00:39   #37
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Coś tu nie pasowało. Tara nie raz i nie dwa spędzała wieczory w podobnych miejscach, ale nigdy nie widziała, by zamykano je i zabezpieczano od wewnątrz niczym więzienne cele. Czy miało to związek z nerwową sytuacją na mieście, czy jeszcze z czymś innym - na tą chwilę ciężko było jednoznacznie stwierdzić.
- Aiko - szepnęła na ucha rozbawionej Azjatki, siedzącej tuż obok - Ty tu częściej bywasz...to normalne, że zamykają drzwi na skobel?

- Co?- zdziwiła się dziewczyna zerkając to na Tarę, to na tyłek kręcącego się przed trójką klientek tancerza. -No … nie… kto zamyka?
Zajęła rozbieraniem oczami Azjatka niezbyt rozumiała pytanie Tary, za to JC się zaniepokoiła.
-Coś się stało?- spytała cicho Tarę.

-Sama zobacz - mruknęła cicho, odwracając głowę w kierunku rozbierającego się na scenie striptizera. Wystarczyło, że jedna z nich strzelała oczami dookoła. Jeśli właśnie wpakowały się w kłopoty...zachowanie spokoju i brak paniki na pewno im nie zaszkodzą.

-Zamknęli nas…- szepnęła cicho JC i przytuliła się do Tary mówiąc nerwowo.-Myślisz, że chcą nam zrobić krzywdę? Przecież ten klub nie wyglądał tak obskurnie, by wydawać się niebezpieczny. Aiko… ma taser w torebce, ja gaz pieprzowy, ale…
Nie musiała dokończyć. Muskulatura byczka kręcącego się męskich stringach na scenie robiła wrażenie na tyle masywnej, by taser wydawał się w tym przypadku kiepską bronią.

-Nie ma co panikować - ruda posłała dj’ce uspokajający uśmiech, choć sytuacja nie wyglądała na wesołą -Zobacz jaki szum jest na mieście. Może to nowe procedury bezpieczeństwa? Żeby do klubu nie wparowała nagle ekipa remontowa z młotami, czy metalowymi rurami i nie zaczęła rozróby. Różnie się dzieje, cała masa dziwnych pojebów wychodzi na ulice...wiem coś o tym, no nie? - zakończyła, krzywiąc się cierpko. Samo wspomnienie przeklętego parkingu wywoływało w niej strach.

- Może... barman będzie wiedział? - zapytała ostrożnie JC i szepcząc dodała.-Chyba jest tu szefem.

Tara kiwnęła głową i nagle przytuliła do siebie obie towarzyszki.
-No to co laski, jeszcze po jednym? - spytała śmiejąc się wesoło - Trzeba narzucić szybsze tempo, żeby dotrzymać kroku chłopakom na scenie.
Wstała lekko z kanapy i wolnym krokiem ruszyła w kierunku baru, przelatując wzrokiem to tańczących i kręcących się w okolicy mężczyznach, mrugając do tych, którzy akurat odwrócili głowę w jej kierunku. Próbowała wyłapać czy są spięci, zdenerwowani...i przede wszystkim kto gapi się na kobiecie trio jak na połcie mięsa w rzeźni.

Nerwowość była widoczna wśród umięśnionych typków. Nerwowość i czujność i… coś jeszcze.
Jednakże ich zainteresowanie skupiały, głównie zamknięte drzwi niż nieliczne klientki. No… może nie do końca. Badź co bądź strój Tary powstał, by podkreślać i odsłaniać atuty jej urody. Więc naturalnie męskie spojrzenia wędrowały po nim.


Barman jednakże takim typkiem nie był. Nalewając akuart trunku uśmiechnął się przyjaźnie do Tary mówiąc.- Hej słoneczko. Jakim to smakiem popieścić twoje podniebienie?
A Lantana… miała wrażenie, że gdzieś go już widziała. Tylko nie mogła sobie przypomnieć… gdzie.

-Trzy razy Blue Monday, szefie - posłała barmanowi uśmiech numer pięć, ten najbardziej czarujący. Gdzieś go już widział… tylko gdzie? Pracowała z dużą ilością osób oraz firm. Przypięcie odpowiedniej karteczki z nazwiskiem pod czyjąś twarz nie było takie proste. - Chyba, że możesz mi polecić jakąś specjalność zakładu.

-Trzy Różowe Kwiatuszki… ale uprzedzam, mocno kopią i są zaprawione odrobiną lubczyku. Na Ibizie, gdy piłem je pierwszy raz… dodawali czegoś innego, ale tu byłoby to nielegalne. Może być?-spytał z uśmiechem fachowca.

-Jasne, zdaję się na szefa zręczne rączki - odpowiedziała lekko i zaraz dodała - Nie wiedziałam, że wprosiłyśmy się na imprezę zamkniętą…

-Aaaa to… godzina policyjna się zaczęła. I tak nie mogłybyście wyjść. Ale nie martwcie się. Kanapy w pokojach do prywatnych pokazów są wygodne, a kibelek od teraz darmowy. Jakoś się przekimiecie na nich do rana. Zresztą do takich klubów nie chodzi się, by spać, prawda?- odpowiedział mężczyzna starając się ukryć nerwowość w głosie. Nie wydawał się kłamać, ale całej prawdy… też chyba nie mówił.

- No tak...zapomniała o godzinie policyjnej. Się porobiło, co szefie? Atak z kosmosu, meteoryty i dziwne chmury zakłócające kontakt radiowy. - pokręciła głową, obserwując jak mężczyzna preparuje drinki - Długo tu już szef pracuje?

-Od jego założenia… bo to mój klub. Moja emerytura i renta zarazem.- zaśmiał się cicho mężczyzna szybko przygotowując kolejne różowe drinki I stwierdzając po chwili posępnie.- Się porobiło…
Głośny piskliwy krzyk Aiko… wstrząsnął nagle Tarą, która odwróciła się odruchowo i w przerażeniu… a potem z niesmakiem zorientowała się, że pisk Japonki wywołany był tym, że striptizer stracił ten wąski pasek materiału zwany majtkami i kręcił kółeczka obfitym przyrodzeniem.

- Fakt, się porobiło, ale dobrze, że niektóre rzeczy wciąż pozostają takie, jakimi je znamy - puściła barmanowi oczko, wskazując brodą na rozentuzjazmowaną Azjatkę - Szefie, czy ja szefa przypadkiem kiedyś już nie poznałam? Kojarzę twarz..

-Grałem w kilku filmach. Dość znanych w kręgu… ehmm… koneserów tej twórczości.- stwierdził ostrożnie barman. -Może mnie w nich pani widziała?
Coś w tym było… Tara rzeczywiście mogła go widzieć w filmach. Ale przecież nie był żadnym sławnym hollywodzkim celebrytą.

Zmarszczyła brwi i raz jeszcze przyjrzała się dokładnie twarzy rozmówcy, a w jej głowie zaświtała pokrętna idea: branża pornograficzna. Zrobiła w myślach szybką listę znanych aktorów porno starego pokolenia, z którymi urozmaicała sobie wieczory za szczeniaka.

I… tak...nieco bardziej zarośnięta głowa i mniej ubrań… i barman był, wypisz wymaluj, aktorem porno z lat 60 czy 70 o ksywce “Long Dong Silver”... w czasach gdy filmy pornograficzne nie były jeszcze tak restrykcyjne w estetycznym doborze aktorów, Long Dong święcił triumfy, cóż.. dzięki prawdziwie monstrualnemu wyposażeniu. A barman trochę go przypominał.

-Long Dong? - spytała więc, a jej twarz ozdobił szeroki, wesoły uśmiech. Zaczęła się zastanawiać, czy ma gdzieś w torebce długopis i coś na czym dałoby radę zapisać autograf.

-Od dwudziestu lat nie słyszałem tej ksywki.- stwierdził z uśmiechem barman i pokiwał głową.-Ale prawda… a ten klub powstał na forsie z branży pornograficznej. Ale jak już w coś inwestować, to w coś na czym się człowiek zna.

-I widać dobrze prosperuje - ruda przyjęła gotowe drinki - Pewnie zaraz i tak do szefa wrócę, więc do zobaczenia - zakończyła, puszczając mężczyźnie oczko.

Aiko piszczała jak nastolatka łakomie pożerając wzrokiem tańczące ciało striptizera. Widać było, że z Japonki jest imprezowe zwierzę. Tak jak z Lilly… Natomiast JC starała się wyglądać na zainteresowaną, ale była wyraźnie speszona sytuacją. I robiła dobrą minę do złej gry. Cóż… nie był to klub w jej guście.

-Dolewka - ruda postawiła drinki na stoliku i zajęła miejsce między dwiema dziewczynami, obejmując dj’kę ramieniem. Nachyliła się w jej stronę, by mruknąć cicho:
- Godzina policyjna, dlatego zamykają. Swoją drogą wiesz że właścicielem tego klubu jest dawny gwiazdor porno? Może jak poprosimy to i z nami jakiś film nakręci? - zakończyła ze śmiechem.

JC zaśmiała się speszona.- Nie żartuj tak nawet… Nie czułabym się pewnie w takiej sytuacji. Poza tym, serio…?- dj’ka spojrzała w kierunku barmana mówiąc.- Nie wygląda na takiego.

-Pozory czasem mylą - Tara parsknęła, sięgając po swojego drinka - A niby taki niepozorny, co? Z drugiej strony...od czasu jego sławy i świetności minęło już kilkanaście lat. Ludzie się zmieniają, sytuacje się zmieniają...powiedz, masz na coś ochotę, czy obserwujemy przedstawienie? - spytał odwracając się w kierunku striptizera.

-Wiesz dobrze, że nie pociągają mnie faceci.- dodała cicho JC nachylając się ku Tarze.- Ale Aiko dobrze się bawi.

-Tym bardziej cieszę się, że tu przyszłaś ze mną, naprawdę - Lantana mocniej objęła brunetkę - Naprawdę, dziękuję Jenny. Bez ciebie to nie byłoby to samo. - uniosła drinka i stuknęła nim jej w kieliszek.

- Akurat…- zaśmiała się JC i dodała udając naburmuszenie.-Ty również wodzisz oczkami za tutejszymi parówkami. Nie udawaj, że jest inaczej.

- Panowie tak się ładnie starają… jeszcze bym im przykrość sprawiła - zaśmiała się cicho, choć najchętniej wróciłaby do domu i zakopała się pod koc. Pomysł z wypadem był dobry, jednak przy obecnym stanie ducha Tara nie czuła się duszą towarzystwa. Z zamiarem zresetowania systemu przechyliła drinka i wypiła duszkiem do dna. Może jeśli się zbombarduje, zacznie zachowywać się jak przystało na klub z męskim striptizem.

- Akurat.. cóż… ja też mam na co popatrzeć.- spojrzenie JC przesunęło się po bezczelnie głębokim dekolcie, błyszczącej czerwonymi cekinami sukience Aiko.

- Wiesz, będziemy musiały zostać tu do rana. Podobno pokoje są dość komfortowe... - ruda zawiesiła głos, a jej twarz ozdobił zębaty, bezczelny uśmiech - Trzy pijane babki w jednym łóżku, będziesz miała pole do popisu i manewrów.

-Nie mogę was tak wykorzystywać… to nieuczciwe.- speszyła się JC opuszczając głowę w dół na swe dłonie miętoszące brzegi swej kusej i obcisłej spódniczki.

-Nieuczciwe byłoby, gdyby całe zajście miało się stać wbrew czyjejś woli - wzruszenie ramion zaakcentowało odpowiedź - a ktoś tu kogoś do czegoś zmusza, nóż do gardła przystawia i celuje ze spluwy? No dobra...pod do ostatnie da się podciągnąć to i tamto - ruda na chwilę obróciła głowę w stronę wywijającego przerodzeniem tancerza.

-Też masz pomysły.- zachichotała JC w odpowiedzi zerkając wzorem Tary na atrybuty tancerza, ale jej dłoń spoczęła na kolanie Lantany i zaczęła ostrożnie i delikatnie wodzić po jej udzie do granicy kusej spódniczki.-Czyli pijemy i gapimy się na… to co każda z nas lubi?

-Ewentualnie możemy pomacać, jak coś ciekawego znajdzie się w zasięgu ręki - parsknęła, przenosząc wzrok na Japonkę - Aiko jest już w swoim świecie...a ja nie mam ochoty dziś na aktywności zmuszające do komunikacji werbalnej z obcymi osobnikami. Jest dobrze jak jest...tylko żeby drinki się nie kończyły tak szybko - zakończyła z ciężkim, pełnym boleści westchnieniem, przysuwając się do Jenny, i całkowicie przypadkowo ułatwiając jej zabawę.

-Barek jest pełny…- JC skinięciem głowy wskazała na barmana i stojące za nim półki z alkoholami. Jej dłoń odważniej sięgnęła dalej wsuwając się pod spódniczkę i wodząc po udzie Tary pieszczotliwie i zmysłowo… Coraz odważniej dotykała uda rudej i coraz głębiej sięgała. Owa pieszczota zdecydowanie traciła na niewinności, zyskując za to na pikanterii.

-Tu mnie będziesz rozbierać, czy poczekasz aż znajdziemy jakiś pokój? Wiesz...to nie ja tu mam być główną atrakcją wieczoru -Tara parsknęła, jednak nie zrobiła nic, by powstrzymać zapędy dj’ki. Alkohol powoli wpływał na jej umysł i ciało, odgradzając od zdrowego rozsądku miękką, pluszową kotarą. Lokal w którym się znajdowały z pewnością widział sceny bardziej gorszące niż dwie pijane klientki migdalące się do siebie. Zresztą, czy nie przyszła tu żeby odpocząć? O konsekwencje zacznie martwić się w swoim czasie, gdy już wytrzeźwieje i na powrót znajdzie się we własnym łóżku. Póki znajdowała się na gościnnych występach, czemu miałaby sobie czegokolwiek żałować?

-Ja cię nie rozbieram…- speszyła się Jenny, acz nie zaprzestała pieszczot dłonią. Sięgnęła już palcami do kusych majteczek Tary zmysłowo muskając jej delikatny intymny obszar ciała.- A co ma być atrakcją?
Aiko zajęta w tej chwili piszczeniem na widok kolejnej trąbki nie zauważyła migdalenie się dwójki przyjaciółek. A może się tym nie przejmowała. Wszak była otwarta na przygody.

- Główna atrakcja wieczoru, hmm… To musiałoby być coś wyjątkowego, niepowtarzalnego. Wartego uwagi i wzbudzającego duże zainteresowanie - ruda udała że się nad czymś zastanawia, wodząc palcem wskazującym po swoich ustach. Spojrzała JC w oczy i pochyliła się w jej kierunku, zastygając twarzą o kilka centymetrów od jej głowy -Ostatnio zrobiłam ci mały pokaz, może teraz rewanż?

-Eeee...co?! Tutaj?!- JC wyraźnie spanikowała słysząc te słowa z ust Tary.-Nie mogłabym. Nie tutaj… nie przy wszystkich. Może… gdybyśmy… były tylko we dwie.

Uśmiech Tary zrobił się jeszcze szerszy i bardziej zębaty.
-Podobno można tu wziąć pokój...wiesz...i tak jest godzina policyjna i do rana stąd nie wyjdziemy. - zaproponowała, klepiąc brunetkę lekko po policzku końcami palców.

-No dobrze…- westchnęła JC i zaczerwieniona dodała.- Tylko że ja akurat nie umiem tańczyć.

- A to ma w czymkolwiek przeszkadzać? -wzruszenie ramion miało starczyć za cała odpowiedź. kobieta podniosła się i zgarniając puste szklanki potoczyła się w stronę baru, prosto ku uśmiechniętemu gwiazdorowi porno minionej epoki.
-Szefie...jak wygląda kwestii tych pokoi, o których była mowa wcześniej? - rzuciła lekkim tonem, stawiając szkło na ladzie.

- W tym lokalu nie ma pokoi… w normalnym znaczeniu tego słowa. Są natomiast pokoje do prywatnych pokazów. Od biedy da się tam zdrzemnąć. No i darmo dorzucę koce, żeby było się czym przykryć.- wytłumaczył mężczyzna.-Da się zamknąć od wewnątrz, więc będziecie miały spokój.

- Będziemy zobowiązane - ruda kwiknęła głową, po czym dodała -i butelkę whisky...na lepszy sen.

-Dość szybko idziecie drzemać.- stwierdził w odpowiedzi barman podając butelkę i zerkając na głośną Aiko.- Wszystkie trzy?

- Na razie tylko dwie sztuki. Reszta pewnie dojdzie do nas jak już...ehhh. Albo i będzie siedzieć do bladego świtu - rozłożyła ręce w geście zagubienia - Wie szef...to był ciężki tydzień. Przeliczone siły na zamiary i tak dalej. Zdarza się najlepszym.

-Jasne.. też tu był ciężki tydzień. Mało klientów, zaginięcie Fabio… parszywa sytuacja z tym meteorytem.- westchnął barman i podał spod lady ciężki ciepły koc.

- Zginął któryś z chłopaków? - kobieta wzdrygnęła się, a przed oczami znów stanął jej przeklęty parking i czający się w mroku morderca - Ale...jak...wiadomo cokolwiek? Policja coś znalazła?

- Niech się pani nie martwi. Po prostu nie zjawił się w robocie… Zresztą niewielka to strata, przy tak małej klienteli.- odparł z ciepłym uśmiechem mężczyzna.

-Przepraszam, wiem że to nie moja sprawa - westchnęła, zbierając okrycie i przycisnęła je do siebie, gapiąc się gdzieś w bok - Po prostu ostatnio...zaginął też ktoś kogo znam. Pomyślałam, eh. Nieważne. Dzięki za koc - machnęła ręką.

-Tak.. ostatnio to spory problem. Ale nie tej nocy.- odparł wesoło Long Dog.- To jest noc zabawy.

- Ma szef rację..świętą rację. -Tara przywołała na usta uśmiech - Dziękuję za koc...i dobrej nocy….ach. Jeszcze jedna rzecz: gdzie te kabiny?

-Prawym korytarzem, łatwo poznać… drzwi obite czerwonym pluszem.- wyjaśnił mężczyzna.- Kanapy zresztą też.

Kobieta kiwnęła głową na znak, że zrozumiała instrukcję i skierowała się ku dwójce pozostałych, znajomych panienek
-To co? - rzuciła do JC - Idziemy?

-Ok… - rzekła cicho dj’ka i wstała. A Aiko spojrzała na nie i spytała zaskoczona lekko mrużąc oczy.-Cco.. się dzieje?
JC zaś spanikowała. Błagalnie wpatrywała się w Tarę licząc, że ta jakoś załatwi sprawę, nie zaciągając i Aiko z nimi do pokoju.

- Lecimy spać. Pokój do pokazów. Jak padniesz już , albo stwierdzisz że pora lulu, zapukaj cztery razy, to cię wpuścimy - wytłumaczyła spokojnie, wskazując brodą korytarz ze wspomnianym pokojem.

-OK… tylko nie pośnijcie tam. Nie chcę się dobijać pięściami.- zażartowała Aiko, a JC szybko ruszyła przodem ciągnąc Tarę. Zapewne bała się, że Aiko zmieni zdania, lub odwaga wyparuje z niej samej wraz z alkoholem. Pokój do którego weszły był mały okrągły… z okrągłą czerwoną kanapą i długim żelaznym słupkiem po środku. JC rozejrzała się po pokoju, po czym zdjęła okulary podając je Tarze.
-Potrzymaj proszę.- wymruczała cicho JC.


I oparła się o ścianę prężąc ciało, mruknęła.-Nie jestem pewna czy sobie poradzę. Powiedz jak będziesz chciała, bym skończyła się wygłupiać.

Tara ze spokojną miną rozsiadła się na kanapie, zakładając nogę na nogę. Ramiona oparła o oparcie i zachichotała.
- Wygłupiać...oj nie sądzę żeby twój pokaz zaliczał się do rzeczy głupich - mrugnęła, a na jej twarzy pojawiło się oczekiwanie - Masz moją uwagę… całą .

JC czerwona na twarzy uśmiechnęła się nerwowo i zaczęła gwizdać pod nosem i powoli tańczyć w miejscu. Chwiejąc się na szpilkach poruszała się zmysłowo, kręcąc przy okazji pośladkami. Sięgnęła dłońmi za siebie rozwiązując powoli węzeł koszulki. Wyciągnęła w górę przy okazji ściągając siebie koszulkę i odsłaniając piersi uwięzione w kusej czarnej sukience ze sznurowaniem jak u gorsetu. Tarę nie dziwił taki dobór sukienki. Gorsety wydawały się małym fetyszem dj’ki.

Patrzyła jak zahipnotyzowana przed siebie, kołysząc głową niczym wodząca za dłonią zaklinacza kobra. Oddech jej przyspieszył, na policzki wypełzł lekki rumieniec. Pomyślała, że jeśli Long Dong zamontował tu kamery, dostaje właśnie niezłe przedstawienie i to całkowicie za darmo. Ciekawe czy obie kobiety znajdą się kiedyś na stronie z “branżowymi” filmikami podstarzałego aktora? Na dobrą sprawę...nie miało to znaczenia. Nikt nie gwarantował kiedy i czy w ogóle kwarantanna zostanie zniesiona, a życie w Detroit wróci do pierwotnego rytmu.
-I ty mówisz, że nie robiłaś tego wcześniej - spytała ochryple, z wyraźnie wyczuwalnym zadowoleniem.

- Ale.. widziałam… w Internecie.- wydukała nerwowo JC i wyraźnie zaczerwieniona zaczęła wodzić po swym ciele dłońmi. Obcisła skórzana sukienka pozwalała jej niemal dotykać swego ciała jakby pieściła kochankę… lub jakby chciała być pieszczona.-Podo.. podobam… ci się?

Tara zaśmiała się, nie mogąc oderwać wzroku od dj’ki.
- Jenny...zaczynam się obawiać, że pomysł ze wspólnym nocowaniem ma jeden niewielki mankament… może być problem z tym, żebym wypuściła cię z łóżka nad ranem.

-Wypiłaś za dużo, nad ranem będziesz skacowana i możesz się zastanawiać nad czymś innym.- JC nadal się kręciła, ale niemrawo już i powoli. Jej dłonie przestały wić się po jej ciele. Powód był tego prosty, napięta niczym struna dziewczyna zabrała się bowiem za rozwiązywanie sznurowania sukienki na plecach.-Zresztą wpadnie ci w oko jakiś przystojniak i zapomnisz o mnie.

- Do rana jeszcze szmat czasu. - powoli podniosła się z kanapy, wyciągając prawą rękę w stronę Jenny - Tym będziemy martwić się...potem. Po co zawracać sobie teraz głowę detalami? A przystojniacy - to z tobą chciałam tu być i z nikim innym.

- Ale wiesz… ja jestem… a ty…- zerkała wzrokiem na JC i oblizała nerwowo usta.-Bo zrobię coś szalonego.
Zatrzymała się w swym tańcu i patrzyła na Tarę mówiąc.-I… jeszcze się nie rozebrałam. Przepraszam, ta sukienka wygląda szałowo na mnie, ale zdejmowanie jej to wrzód na … wiesz gdzie.

- No...jaka jestem? - mruknęła Tara przechodząc za jej plecy i zaczynając majstrować przy sznurowaniu gorsetu - Możesz mi pocisnąć, nie krępuj się.

- Apetyczna…- wymruczała cicho JC na oślep sięgając do tyłu i chwytając za pośladki rudej, podciągając mini spódniczkę, która starała się je ukryć przed światem.-Ty nie jesteś taka jak ja… dla ciebie to tylko szał tej nocy… Ot, miła odmiana. Chciałabym być taka jak ja… Naprawdę chciałabym, żeby także faceci mnie kręcili, ale gdy tak gapiłyście się na tańczącego drągala.. pragnęłam tego, byś… gapiła się tylko na mnie.
Odsłoniwszy oba pośladki Tary podrapała je paznokciami w ekscytacji.-Tyle, że… nieważne… może kiedyś ci powiem. Na dziś i tak powiedziałam, za dużo.

-Teraz gapię się tylko na ciebie...tylko co z tym zrobimy? - Lantana udała że poważnie zastanawia się nad tym pytaniem. Nagle przycisnęła kobietę do siebie i przechylając ciało do tyłu, pociągnęła za sobą na kanapę, śmiejąc się głośno. JC za dużo myślała, potrzebowała zając myśli czymś innym niż wieczne troski.

-Nie wiem…- skłamała JC, bowiem jej dłonie wyraźnie wiedziały, wpierw osuwając sukienkę w dół, by odsłonić dekolt, a potem kierując na swe piersi dłonie Tary. Pupa dj’ki nerwowo się kręciła, gdy już dziewczyna wylądowała zadkiem na siedzącej na kanapie rudej.

- Nic nie szkodzi, mam pewien pomysł - Lantana ujęła w dłonie twarz Jenny i bez ceregieli zamknęła jej usta pocałunkiem.

---


Dwa nagie ciała leżały splecione razem, wśród czerwieni… ale nie krwi.
Tylko czerwonej bielizny. Zmęczona JC tuliła się ufnie do Tary. Spocona i śpiąca podobnie jak jej obecna kochanka. Alkohol nie zdołał jeszcze wywietrzeć z głowy Lantany, ale żądze związane z nowymi doświadczeniami, zostały zaspokojone. Choć ciekawość dopiero uległa rozbudzeniu dzięki nowym doświadczeniom. Ale póki co ważny był sen. I z tego Tara została wyrwana łomotem w zamknięte drzwi.

Hałas przebijał się przez resztki su, wbijając w skołowaną głowę drażniące szpile. Pukanie było natarczywe, mocne, nie pozwalało go zignorować i ponownie udać się do krainy Morfeusza. Chcąc nie chcąc, Lantana wysunęła się delikatnie spod śpiącej dj’ki i znalazłszy sukienkę, zarzuciła ją na plecy. Drugą kobietę okryła kocem, by wchodzący nie dostrzegli jej nagości.

- Zaraz...Aiko...zaraz - burczała pod nosem, człapiąc powoli w stronę drzwi.
Łomot jednak nie ustawał, chaotyczny i słaby. Ktokolwiek był za drzwiami, zdecydowanie był uparty… acz niekoniecznie skuteczny.

-Aiko? - kobieta spytała głośniej, stając przy framudze - Jesteś sama, czy coś ze sobą przyciągnęłaś?

- Sama… samiuteńka… porzucona na pastwę losu… zdradzona.- Aiko łkała bełkocząc każde słowo.-Pozostawiona… przez kumpele…

Tara wywróciła oczami. no tak...Japonka upiła się na smutno i widać nie udało się jej poderwać niczego co dałoby się przelecieć, dlatego włączyła się jej opcja z marudzeniem.
- Nie pozostawiona, daj spokój - westchnęła ciężko, otwierając zamek z klucza i nacisnęła klamkę - Dałyśmy ci pole do popisu, chwilowo zeszłyśmy ze sceny. Wiedziałaś gdzie nas szukać, prawda?

- Taaak… ale nie po to żeśmy tu przyszły we trzy.- odparła Aiko zionąc alkoholem niczym stuletni smok i wpadając chwiejnie do środka. Rozejrzała się dookoła i całkiem przytomnie stwierdziła.-Co babskie majtki robią na podłodze?
Jednak była zbyt pijana, by wyciągnąć kolejne wnioski z tego faktu.

Ruda wzruszyła ramionami. Akurat ona i JC bawiły się świetnie podczas tego drobnego wypadu. Co prawda w ferworze pasji i pod wpływem pożądania kompletnie zapomniały o ostatniej z tria, ale cóż...nikt nie jest doskonały, a umysł ludzki płatał najróżniejsze figle, szczególnie gdy zamoczono go w dużej ilości napojów wysokoprocentowych.
-Dawaj, idziemy spać. - westchnęła podchodząc do kanapy i niby przypadkiem, dyskretnie wkopała pod nią zapomniany element garderoby - Do rana i tak się stąd nie wydostaniemy...tylko trzeba zamknąć drzwi. Tak… profilaktycznie.

-Dobra…- Aiko ruszyła ku przerażeniu Tary w kierunku śpiącej cicho JC. Zapewne po to by położyć się blisko niej i skorzystać z koca, którym była przykryta.

-No ej...wchodziłaś ostatnia, ty zamykasz. - chwyciła japonkę za kieckę i stanowczo pociągnęła do tyłu - Co ja, odźwierna twoja, czy co? Zasuwaj przekręcić kluczyk - zakończyła, wymijając ją i samej kładąc się na kanapie obok dj’ki.

-Ej… a co wy robiłyście tutaj. Przecież zabawa była tam?- mruknęła Aiko zamykając drzwi i ponownie ruszając chwiejnym krokiem w kierunku obu kobiet.

-Źle się poczułam - ruda skłamała gładko, wskazując brodą na pustą butelkę - Trochę zapaskudziłam JC ciuchy, trzeba było je wyczyścić. Siedziała i pilnowała mnie, żebym sobie krzywdy nie zrobiła. Teraz śpi, więc jej nie budź. - ziewnęła, pakując się pod koc.

-Cha cha cha…- wybuchła pijackim śmiechem Aiko i pogroziła palce.- Tak to jest, gdy się nie umie pić.
Po czym po kilku krokach runęła nieprzytomnie na kanapę i zasnęła pijackim snem.

Jeden problem usunął się sam, bez konieczności wyższej, mentalnej gimnastyki. Wymyślanie kolejnych wymówek, gdy łeb boli, a obraz wciąż nie odzyskał prawidłowej ostrości nie było tym, co tygryski lubią najbardziej. Tara poczekała aż oddech japonki stanie się spokojny i wyrównany, dopiero wtedy potrząsnęła ramieniem JC.
-Jenny - szepnęła - Ubierz się nim Aiko się obudzi.

- Dobrze..- JC nie była jeszcze dość przytomna, by zrozumieć całą sytuację, ale zawsze była uczynną dziewczyną, więc wykonała polecenie nie zadając pytań, choć wciśniecie się w ciasną kieckę przychodziło jej z trudem.

-Dobra dziewczynka - Tara uśmiechnęła się ciepło i uniosła się na moment, by pocałować JC w czoło. Zaraz powróciła na poprzednią pozycję z nadzieją, że dane jej będzie przespać się choć te dwie-trzy godziny przed świtem.

---

Pobudka była głośna i niepokojąca. Strzały z broni palnej. Dużej broni palnej. Nie brzmiało to jak rewolwer. Wyrwało to ze snu Tarę i JC, która wpatrywała się w rudą z mieszaniną strachu i niepewności. Aiko… była nadal nieprzytomna.

- A..ale? - zdołała wydusić przez ściśnięte gardło. Broń nigdy nie zapowiada nic dobrego. Kobieta poderwała się i przeturlawszy średnio żywe ciało przez oparcie kanapy, wylądowała na podłodze - A...ale jak? Co się dzieje? - rzuciła nieprzytomnie do brunetki.

-To chyba były strzały…- wyszeptała dj’ka powtarzając działania Tary i przybliżając się do niej. Szepnęła cicho.-Prawda?

Ruda pokiwała nerwowo głową.
-Chyba tak… tak mi się wydaje wyjąkała - Nie wychylajmy się i siedźmy cicho...i Aiko! Trzeba ją tu schować razem z nami. - dokończyła, wyciągając ręce w kierunku nieprzytomnej Azjatki.

-Chcę jeszcze pospać...- wymruczała Aiko w odpowiedzi, podczas gdy dziewczyny nasłuchiwał w ciszy. Broń palna już nie zabrzmiała, za to słychać było kroki i bieg… ucieczkę może? I jakieś charczenia, nieludzkie acz i nie przypominające zwierząt. Coś się działo na korytarzu, za zamkniętymi drzwiami do tego pokoju. JC i Tara nie wiedziały co. Pokój wszak był dość solidnie zbudowany. I ściany były do pewnego stopnia wytłumione, by nie rozpraszać gości. Ale przez drzwi dochodziły owe niepokojące jęki.
-Co robimy? Może i Aiko będzie wiedziała. Ona zna kung fu.- wyszeptała nerwowo JC.

- W takim stanie, to ona nawet nogi nie podniesie nad głowę - Lantana burknęła z powątpiewaniem. Może i Japonka znała sztuki walki, ale po pijaku była równie bezużyteczna bojowo, co Tara i Jenny - Poczekajmy i siedźmy cicho. jeśli mają broń… lepiej nie wybiegać im pod lufy...chyba. Nie wiem! Nie znam się ! Nie jestem policjantem, tylko doradcą ślubnym - zakończyła z wyraźną paniką.

-Nosi broń… chwaliła się, że nosi broń w torebce.- przypomniała sobie JC i drżąc cicho poinformowała o tym fakcie rudą.

Ta wzdrygnęła się, ale wychyliła głowę zza kanapy, poszukując wzrokiem wspomnianej torebki.
-A wiesz chociaż jak się to odbezpiecza? Trzymałaś kiedyś w ręku broń inną niż nóż czy paralizator… lub puszka z gazem?

-Wiatrówkę. Wychowałam się na wsi i strzelałam z wiatrówki.- stwierdziła cicho JC.- Do puszek na wiejskich festynach.
Jej wypowiedź przerwał krzyk kobiecej agonii… głośny i przeraźliwy. I blisko. Ale nawet on nie zbudził Aiko, której torebka wciąż była zaczepiona o jej lewą rękę… leżąc na kanapie.

- Kurwa! - wyrwało się Tarze i zaraz rzuciła się w poszukiwaniu broni - Słyszałaś to? Jezu...co tu się dzieje?! - szeptała gorączkowo, a przez drżenie głosu ledwo dało się rozróżnić słowa.

-Boję się.-pisnęła JC i tuląc się do rudej i drżąc ze strachu. Przypominała małego pisklaczka lgnącego do kury nioski, której rolę Lantana pełniła.

- Musimy być cicho, nie możemy się odezwać...może nas nie zauważą - Tara była nie mniej zdenerwowana. Zdrętwiałe palce nie chciały się słuchać, wyciągnięcie czegokolwiek z torebki zabierało masę czasu...o wiele za długo jak na jej gust - Poczekajmy, jak zrobi się cicho wyjdziemy i zobaczymy czy da się stąd uciec. Wolę już patrol wojska i problemy z naruszeniem godziny policyjnej, niż...niż...matko boska. Nawet nie wiem co tam się dzieje.

Wspaniała broń Aiko okazała się nie być bronią palną. Tylko taserem. Cóż… lepsze to, niż gaz pieprzowy. Tymczasem JC przytuliła się mocno do Tary i mruknęła cicho.-Czy to niestosowne, jeśli powiem, że...cieszę że tu jesteś? Bałabym bardziej, gdyby nie ty.

Lantana zachichotała.
-jak już mieć problemy, to w doborowych towarzystwie! - rzuciła, chichocząc pod nosem. co prawda wolałaby mieć przy sobie chociażby Gregorego, ale tego nie zamierzała mówić na głos - Co prawda nie tak wyobrażałam sobie naszą pierwszą randkę, ale trudno. Bierzmy co jest...i zobaczymy jak się to skończy.

JC odpowiedziała uśmiechem i coś miała rzec, ale wtedy… posłyszały sapanie po drugiej stronie drzwi. A co gorsza...Aiko zaczęła się wiercić na kanapie.

Czas zwolnił. Sekundy zdawały wlec się niemiłosiernie jedna za drugą, podczas gdy Tara patrzyła brunetce prosto w oczy. Już nie było możliwości zmiany planów, przemieszczenia się, ani czegokolwiek innego. Zostały we dwie skulone w ciemnym kącie za kanapą i Japonka - leżąca na niej niczym powalona ostrzem alkoholu, ruchoma kłoda. Przez nią mogły zginąć wszystkie trzy. Napastnik czający się za drzwiami nie mógł nie dosłyszeć rabanu jaki uczyniłoby przenoszenie ledwo ciepłego ciała z miejsca na miejsce. Decyzję podjęła pod wpływem emocji. Przycisnęła do siebie Jenny, wolną ręką zakryła jej usta. Drugą dłonią kurczowo ściskała taser i skuliwszy się jak mogła najbardziej, zamarła w bezruchu.
-Cokolwiek by się działo...siedź cicho - szepnęła kobiecie do ucha.

Po drugiej stronie drzwi… rozległo się drapanie, jakby pazurów o drewno. Powolne, metodyczne, badawcze… Może to coś nie wiedziało, co znajduje się za drzwiami. Może też wiedziało, że dziewczyny nie mają uciec z tego pokoju. Może…
Na szczęście Tara się nigdy tego nie dowiedziała, bo jakiś rumor odciągnął uwagę drapacza i ten zamiast dokończyć swego dzieła pogonił w kierunku odgłosów.

- Co robimy? - wydusiła z siebie po dłuższej chwili - Zostajemy czy idziemy? Jak idziemy trzeba jakoś zabrać Aiko, nie możemy jej tu zostawić samej.

-Ja… boję się wyjść. Poczekajmy jeszcze… może policja przyjedzie?- zapytała ostrożnie JC i zerknęła na zegarek.-Jeszcze dwie godziny do rana.

-Dobra mała - Tara przełknęła głośno ślinę - Zdejmijmy Aiko i przesuńmy kanapę pod drzwi. Może to i prowizoryczna barykada...ale przynajmniej nikt tak łatwo nie dostanie się do środka. Potrzebuję twojej pomocy, sama sobie nie poradzę. Mogę na ciebie liczyć? - spytała, ujmując delikatnie brodę JC końcami palców i uniosła ją ku górze zmuszając, by ta spojrzała jej w oczy.

-Tak.-odparła stanowczo dj’ka i powoli wstała. Jej nogi co prawda drżały, ale była zdeterminowana pomóc Tarze.

Na pierwszy ogień poszła nieprzytomna Aiko, która z racji upojenia przelewała się kobietom przez ręce. Tara starała się załatwić wszystko jak najszybciej.
- Jenny...a ty masz jaką broń?

-Nie…- wydyszała cicho JC, gdy przenosiły śpiącą Japonkę jak worek ziemniaków. Gdy wylądowała na podłodze, zabrały się za przesuwanie kanapy. W samą porę… zaledwie kilkanaście minut po zablokowaniu drzwi, coś znów zaczęło drapać drzwi. A potem je wyważyć. Barykada jednak zadziała idealnie, bowiem temu czemuś za drzwiami nie udało się sforsować drzwi. Zwierzęce sapanie i warczenie które słyszały wydawało się być dowodem irytacji. W końcu stwór odstąpił i nastąpiła cisza. Pięć, dziesięć minut, piętnaście, dwadzieścia. Cisza się przedłużała… i narastało ciśnienie w pęcherzach. W końcu wypity alkohol należało zwrócić.
-Moja głowa…- głuchy jęk świadczył, że Aiko wraca do świata żywych.

-Cicho...jest afera w klubie. Ktoś strzelał, ktoś krzyczał. Musimy być cicho, to może nas nie znajdą - Tara przyłożyła rękę do ust Azjatki i wyszeptała jej gorączkowo do ucha kilka prostych słów, które miała nadzieję przebiją się przez otępiały od alkoholu umysł.
Czekanie...mogły tylko czekać i mieć nadzieję, że ktokolwiek grasuje na zewnątrz nie zainteresuje się zablokowanym wejściem do kabiny pokazowej.

---



Po odsunięciu barykady i otwarciu drzwi dziewczyny wyszły na korytarz, pełen potłuczonego szkła z rozbitych świetlówek, pełen rys na ścianach i drzwiach przypominających ślady pazurów oraz okazjonalnych plam krwi. Korytarz pełen ciszy przerywanej jedynie chrzęstem szkła pod stopami. Ciszy w której nie było słychać nikogo.
-H...halo? - głos Aiko mimo że cichy sprawił, że pozostałe dwie kobiety podskoczyły ze zduszonymi piskami. Na wołanie nikt jednak nie odpowiedział. Sala była równie cicha co martwa. Japonka bała się podobnie jak JC i Tara, ale znacznie lepiej trzymała swój strach w ryzach. Była jednak równie zagubiona jak Jenny, więc to na barki Tary spadło zadecydowanie o dalszych posunięciach całej trójki.

- Miłe panie...- ruda z trudem, ale przywołała na twarz zdegustowany grymas - Zmieniamy lokal, ten przestał prezentować sobą jakikolwiek dopuszczalny standard. Aiko... bądź tak miła i zorganizuj nam coś do nakrycia. Jest rano...będzie zimno tak wracać na piechotę, a o taksówce nie ma co marzyć pewno. Przyda się coś na grzbiet. Może ten koc pod którym spałyśmy? Jenny, pomożesz jej szukać? - wydawała kolejne polecenia, choć ich sens nawet jej wydawał się znikomy. Rzeźnia... babskie trio znajdowało się w samym środku rzeźni. Brakowało jedynie trupów, lecz ślady krwi wyraźnie wskazywały, że pozostali goście lokalu nie urządzili sobie hiszpańskiej bitwy na pomidory, tylko...no właśnie. Ślady szponów, olbrzymich pazurów - skąd się wzięły? Mimo ciekawości Tara nie zamierzała szukać, dociekać i sprawdzać. Zgarnąwszy towarzyszki pod oba ramiona, szybko opuściły klub, okrywając się w trójkę jednym kocem.
Świat zewnętrzny powitał je krajobrazem jak po zamieszkach...i ciszą: głęboką, głuchą. Przerażającą.
-Wracajmy do domu -ze wszystkich sił Lantana próbowała się nie rozpłakać. Głos jej drżał, tak samo jak całe ciało. Powinny wracać...o ile jeszcze miały coś takiego jak dom.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 04-06-2015, 22:21   #38
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 noc 2


-Światła… Światła! Nie ma świateł ! Rozbite! - wrzeszczał Paul podtrzymując biegnącego Phila. Na szczęście adrenalina i szok pourazowy trzymały murzyna w kupie i nie pozwalały mu się zmienić w jęczącą kupkę bólu.
Na szczęście…
Ale na tym szczęście ich się kończyło. Za Paulem i Philem było widać biegnące osobniki. W półmroku korytarza, przypomniały przygarbione humanoidy. Przypominały ludzi.


Prawie… Ich skóra była biała, im ciała muskularne i garbate i oczy … dziwnie błyszczące Ich suta pełne kłów, a dłonie zakończone długimi pazurami. Szponami zdecydowanie nieludzkie. Część z nich biegła na dwóch nogach, ale większość zdecydowanie korzystała z wszystkich czterech kończyn, jak przerośnięte zwinne małpy. Nie czas zresztą było się tym przejmować, krąg światła w recepcji był już w zasięgu trójki uciekinierów. Tylko trzeba było się tam dostać. Karl Hobbs słyszał za sobą sapanie Paula, ale w tej chwili nie przychodziło mu do głowy by zwolnić i pomóc sąsiadom. Instynkt podpowiadał bowiem jasno: uciekać do światła!
Wpadli tam, ale ten fakt nie zwolnił bynajmniej stworów. Te ruszyły za nimi także w krąg światła, ale gdy się w nim znalazły… wyraźnie zwalniały i poruszały się ostrożniej. Nie bały się światła.
Tylko nic w sztucznym świetle nie widziały. Ich oczy były zbyt czułe na takie natężenie jasności.

Nie czyniło to ich bezbronnymi więc trójka mężczyzn wypadła na parking i zobaczyła jak w ich kierunku podjeżdża Olga zatrzymując z piskiem opon vana.
-Wsiadajcie szybko!- krzyknęła i cała trójka wpakowała się do wozu, a Olga ruszyła z piskiem opon. Nie pytała co się stało. Nie musiała. W środku był także Brian z uratowaną lekarką i wyraźnie przerażony Bert mamroczący coś o monstrach w krzakach. Nie padły pytania… nie było na to czasu.
Olga ruszyła z kopyta, tym bardziej że stwory ruszyły za nimi opuszczając szpital.


Jakoś nikt nie mówił w drodze powrotnej. Miasto było ciche, choć teraz gdzieniegdzie słychać było strzały, a nawet krzyki. Gdzieniegdzie zaś były widoczne garbaty sylwetki unikające świateł miasta i przemykające zaułkami. Miasto tylko pozornie było ciche, miasto tylko pozornie było opustoszałe. Wszyscy w vanie to wiedzieli. I ta sytuacja odbierała im ochotę do rozmowy.
Udało się jakoś zatamować upływ krwi u Phila. Lekarka popadła w katatonię, a reszta rozglądała się czujnie po okolicy. Cisza ta w końcu została przerwana wiązanką rosyjskich słów z usta Olgi i charczeniem silnika.
Samochód zwalniał, a kobieta poinformowała resztę.- Paliwo się skończyło. Jedziemy na oparach.
Faktycznie zwalniali coraz bardziej.Niemniej zobaczyli promyczek nadziei.


Porzucony z jakiegoś powodu samochód policyjny. Opancerzony samochód policyjny… ale czy to była szansa, czy może przynęta w pułapce? Czemu bowiem taki pojazd stał pośrodku ulicy. Gdzie byli funkcjonariusze? Co się z nimi stało?

DETROIT LATO 2010 dzień 3



Trzy kobiety w imprezowych ciuszkach. Okryte jedynie kocami. Trzy kobiety w postapokaliptycznym mieście. To brzmiało jak… początek kiepskiego pastiszu Mad Maxa dla dorosłych. Mad Maxine XXX może?
Tara Lantana pewnie by się uśmiała, gdyby sytuacja nie dotyczyła właśnie jej. To ona przechodziła przez opustoszałe Detroit wraz z Aiko i JC. To ona właśnie oglądała nowe oblicze miasta.

[MEDIA]http://www.aljazeera.com/mritems/imagecache/mbdxxlarge/mritems/Images/2015/4/18/b48d0f2b108f48ba8ebe8b80baf5302d_18.jpg[/MEDIA]

Porozbijane szyby, uszkodzone samochody, plamy krwi, pożary… jak w strefie wojny. Tylko trupów brakowało. No właśnie. Gdzie były trupy? Co się działo z ciałami?
Choć po prawdzie to teraz Tarę bardziej interesowała nietykalność jej własnego ciała. Niestety szykował się dla trójki kobiet spacer przez pół miasta. Nic więc dziwnego, że i JC i Aiko miały niewyraźne miny. Taki spacerek w szpilkach? I to przez mało bezpieczne dzielnice Detroit?
Trzeba było coś wymyślić, żeby wrócić do domu. A rozbite wystawy sklepowe, wręcz zachęcały do kradzieży… tym bardziej motywował do tego fakt, że w ciemnych zaułkach ulic czaiły się jakieś postacie. Może przyjazne, ale… JC i Aiko jakoś w to powątpiewały.

Ale w domu do którego dążyła Tara… również nie było różowo. Wrócili do niego Charlie i George, oraz Lilly Hopkins wraz chłopakiem. Ale ci co wyjechali Philem Hopesem nie wrócili na noc. Podobnie jak trójka dziewcząt. Być może zaginęli, być może byli martwi.
Po tym co wydarzyło się w nocy. Po próbach wdarcia się bestii mieszkań na parterze i zdobycia kamienicy, trudno było uwierzyć że przeżyli. Tylko zimna krew Wade’a i Alistaira uratowały sytuację, choć oczywiście śrutówki i broń palna wielce pomogły w walce z białasami. Czymkolwiek bowiem były te stwory, ich skóra była bardzo blada. I nie lubiły światła. I zabierały swych poległych.
Wade jakoś nie wierzył by czyniły to w ludzkim odruchu.
-Widziałem już taki głód w oczach. Gdy byłem w Korei… na wojnie. Te komunistyczne żółtki czasami… zjadały swoich zmarłych z głodu. Te stwory… spoglądały tak samo na swych poległych.- tym jakże przyjemnym akcentem Wade zaczął zebranie w świetlicy ich budynku. Zebrali się tu wszyscy. I George Harris który całą noc krył się za drzwiami Alistair Dowson który prawie zginął wczoraj. I Charlie Belanger... Ten ostatni zresztą grzebał przy przyniesionym odbiorniku radiowym, bo dziś rano miał wrażenie, że coś usłyszał w tym radio. Byli tu wszyscy, poza Rose Bernstein która zajmowała się małą Katie Harper, małą Alice Hoover i załamaną Mindy Hoover. Mimo, że także jej mąż zaginął Rose trzymała się dzielnie.
A reszta… dyskutowała, coś wszak trzeba było postanowić. Wszak ta absurdalna sytuacja, która wydarzyła się w nocy była ich rzeczywistością. Musieli postanowić co robić w tej sytuacji, a gdy tak rozmawiali odbiornik przy którym majstrował Charlie w końcu wypluł z siebie coś więcej poza szumem.
Dźwięk nie był najlepszej jakości, prawdopodobnie chmura nie rozproszyła się na tyle, by sygnał nienaruszony przenikał przez nią. Słowa więc były niewyraźne.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2ZxqRmqPxnc[/MEDIA]

Ale przekaz… jednoznaczny.
- Kurde… to jakieś… żarty?- Bruener skomentował te słowa drżącymi ustami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-06-2015 o 14:34. Powód: poprawki :(...ważne poprawki
abishai jest offline  
Stary 02-07-2015, 07:59   #39
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Post wspólny: MG, Affek, Buka, Molkar i Armiel

Zebrali się w „klubie szachowym”. Zmęczeni i przestraszeni. Lęk odciskał piętno na ich twarzach, czaił się w oczach, dosłownie emanował, niczym niewidzialny zapach powoli wypełniający pomieszczenie.

- Słuchaj, Wade, mam pytanie. Kto strzelał w nocy i do czego? – ciszę przełama Harris.

- Nie słuchałeś co mówiłem. Jakieś chore stworki próbowały się wedrzeć tutaj. Gdyby nie moja śrutówka to by się tu dostali.- burknął Wade, który najwyraźniej nie cenił osób, które nie uczestniczyły w nocnej rozwałce.

- Wybacz, zamyśliłem się. – Przeprosił George Harry - Te stworki… jak myślisz, celny strzał by takiego zabił? Trochę się martwię o nasze bezpieczeństwo tutaj, w tym bloku.

- Nie wiem… może następnym razem ja strzelę, a ty pójdziesz w zmrok sprawdzić czy na pewno ubiłem gada, co?!- odparł wściekły Wade, a Peter Wiereznikow rzekł.- Wade, nie wyżywaj się na człowieku.

- To niech on nie pierdoli głupot! Nie zeszliśmy się tu wszyscy, by wzdychać nad faktami. Tylko by podjąć jakieś decyzje. Niektórym z nas zaginęli krewni. Niektórzy narażali osobiście skórę!- dyszał wściekle Wade, po czym usiadł pocierając podstawę nosa.- Jeśli chce odpowiedzi, to niech je sam poszuka… Ja nie jestem pieprzoną informacją. -

Charlie popatrzał po zebranych po wysłuchaniu komunikatu

- Eeee czy ja dobrze słyszę ?? To brzmi jak jakaś apokalipsa zombie… - Nagle zrobił dość nieciekawą minę i kontynuował - W sumie … na komisariacie te stwory zagryzały petentów i policjantów … a tego który próbował się ze mną wydostać zabiły na pewno, bo do teraz mam jego krzyki w pamięci...

Charlie po tych słowach wyglądał na iście przerażonego wspomnieniami, które musiał właśnie mieć przed oczami.

- Fajnie… tylko niewiele to daje. I to nie są zombie? To z pewnością bardzo żywotne cholery.- burknął nadal zagniewany Wade.

- Może i żywotne, ale jak z człowiekiem to nie pogadasz. - George na chwilę zamilkł. - Jak myślicie, może mieć to jakiś związek z tym meteorytem? Mnie osobiście wydaje się nieco absurdalnym szukać powiązań, ale co innego mogło się stać?

- Nie sądzę by to miało znaczenie, skąd się wzięły.- stwierdził Wolfgang ponuro.

-Zdaję sobie sprawę, że to nie są Zombie Panie Wade… bo coś takiego nie istnieje. – Do rozmowy włączył się Charlie Belanger - Co nie zmienia faktu, że cholerstwa napadły również na komisariaty więc w mieście jest teraz dużo bardziej niebezpieczne nawet w ciągu dnia. Komisariat na West Fort Street możecie całkiem wykluczyć, potwory wpadły i zagryzły wszystkich. Mamy tak na prawdę dwie opcję zabezpieczyć budynek i czekać aż przyjedzie wojsko albo spakować co potrzebne i dać nogę za pas. Mój samochód jest zatankowany, radiowóz którym przyjechałem w nocy też ma paliwo.

- Zdecydowanie optuję za pierwszą opcją – kontynuował swoje wywody George - Musimy wytrzymać jeszcze kilka dni, wtedy ta chmura zniknie i będziemy mogli zadzwonić po jakąś pomoc. Myślę, że tyle czasu się utrzymamy. Macie jakąś broń?

- Zabić okna i drzwi na parterze. – Wyliczał Wade - Założyć sztaby i zamki… kupa roboty… brak narzędzi i materiałów. Za dużo amunicji w domu nie trzymam. Nie wiem jak jest w przypadku reszty, ale i broni i naboi też mi brakuje. Trzeba by wszystko zebrać. Można by opuścić miasto, pewnie szybciej i łatwiej… ale ja jeszcze się stąd nie wybieram.- stwierdził Wade Kowalsky.

Natomiast Wolfgang rzekł.- Nie ma co tu się kisić i czekać aż będzie gorzej, ja jadę.

-Ja chyba też.- stwierdził Peter i zerknął na Sarę Harper.- Co ty na to? Pomyśl o dziecku i jego bezpieczeństwie.

Sara wyraźnie się wahała.

- W czym mogę pomoc? - zapytał oszołomiony Alistair, który wyraźnie od rana miał problemy z koncentracją uwagi - Wczoraj byłem strasznie zmęczony. Wziąłem kilka tabletek i chyba wszystko przespałem.

- Słyszałeś w nocy strzały? – Spojrzał na niego George - Jakiś syf chciał się wbić do naszego budynku. Podobno wygląda jak człowiek, ale zachowuje się jak zombie. Wiesz, co to zombie, prawda? - George sie zapytał, poprawiając okulary.

- Pracownik chińskiej korporacji? - zgadywał Alistair. - Czy taka kukiełka, co podskakuje jak w teledysku tego czarnego bez nosa? Wiem. No, ale wiesz, one te zombie nie istnieją. W tym problem.

- Wiem o tym, ale problem leży właśnie w tym, że są dość dobre dowody, że jednak coś jest na rzeczy. – George najwyraźniej dobrze się czuł, jako wykładowca. - Sam tego nie widziałem, ale… ciekawe. Najpierw demonstracje, teraz to. Mam nadzieję, że jakoś przez to przejdziemy. A co do pochodzenia… musimy ustalić, jak to się roznosi. Tylko tak tego unikniemy.

- Wirus? Patogen? Promieniowanie? Toksyna? Jest wiele sposobów, a my nie jesteśmy naukowcami. Najlepiej siedzieć w domu. Utrzymywać kontakt tylko w obrębie sąsiadów. Mam wodę, jakby było trzeba. Sporo wody i jedzenia. Coś przeczuwałem. No i mam jedzenie. Niezbyt tego dużo, ale dla nas starczy na kilka dni, jeśli będziemy racjonować. Zresztą. Znam takie przypadki. Szybko nas wyciągną do jakiejś strefy kwarantanny czy coś.- Alistair pocieszał, jak potrafił najlepiej, chociaż nie do końca wierzył w swoją teorię.

- Czy ja wiem czy tak szybko? - Wtrącił się Charlie. - Z tego co zauważyłem to nawet policja nie miała pojęcia co to może być. Czekając na komisariacie szło zauważyć, że tłumy osób zgłaszały zaginięcie kogoś bliskiego, do tego jak powiedziałem, że zaginął policjant to nie byli jakoś super zaskoczeni, a podczas ataku policjant sam nie wiedział, co ich zaatakowało. Mówił tylko o potworach z pazurami i rzucającymi się do gardła, aby zagryź.
Charlie wziął głęboki oddech, po czym mówił dalej. - Z tego co zauważyłem chyba nie lubią światła, bo na posterunku wszystkie żarówki były pozbijane a bez przyczyny nie zadawaliby sobie tyle trudu ze zbiciem każdej żarówki.

- Na razie mamy prąd. - ocenił Wade w zamyśleniu.- A i prądnica by się znalazła, ale nic co by utrzymało na chodzie światła w całym budynku.

- Czyli niedługo…- stwierdził Wolfgang ponuro.

- Nie wierzę w zbawienną moc światła. Skoro potrafią tłuc żarówki, to znajdą sposób by ten problem rozwiązać.- dodał Peter.
- No, ale mieliśmy nie wychodzić? - W końcu odezwała się milcząca do tej pory Sara Harper - Przeczekać aż przyjdzie pomoc, wojsko? W końcu to przecież nie może trwać wiecznie? Zabarykadować się, zebrać jedzenie, tak jak mówili w komunikacie?

- Mieliśmy… ale myślisz, że chuligani, te dziwne… stworzenia i tego typu element się tym przejmuje? - wtrącił się George.

- Zamkniemy i zabarykadujemy co trzeba, macie broń… w mieszkaniach żywność, wodę, przygotujemy się trochę, żeby to przesiedzieć po cichu i nas uratują. A jak nie… - Sara na chwilę zamilkła - No to jak się będą zapasy kończyły zawsze możemy wyruszyć - Sięgnęła po papierosa, zanim go jednak odpaliła, spojrzała wyczekująco na dozorcę, ten milcząco się zgodził.

- Masz rację… - George zgodził się kobietą. - Z drugiej strony, co się stanie, jak woda będzie towarem deficytowym? Wtedy będziemy napadać innych ludzi? Też uważam, że musimy to jakoś przeczekać, ale co, jeśli nie będzie innej alternatywy, niż pakować nasze manatki i wyruszać - George zanurzył się głębiej w krzesło i z zamyślonym wyrazem twarzy zaczął wpatrywać się w podłogę.

- Dobra… ja próbuję się wydostać póki jeszcze jest szansa. Wy róbcie jak chcecie.- stwierdził Wolfgang i zerknął w kierunku Petera.- A ty?

-Ja zostaję.- odparł Rosjanin.

- To pojadę sam. Spróbuję się z wami skontaktować przez telefon jak mi się już uda.- Skinął głową pisarz i po tych słowach ruszył do wyjścia.

- Coś w tym może być - odpowiedział cicho Harris - Jednak myślę, że pan Alistair może mieć rację, co do stref kwarantanny. Na pewno coś zrobią, wierzę w to.

- Powodzenia, Wolfgang. Proszę dać znać, jak sytuacja wygląda poza kamienicą. Wyjdę z panem przestawię swój samochód. - rzekł Alistair i obaj opuścili pomieszczenie.

* * *

Wolfgang podjął decyzję, nie było więc sensu dalej dyskutować. Sara zaczęła tłumaczyć jakby ona to widziała, jednak zanim naprawdę zaczęto rozważać różne opcje, mężczyzna już podjął decyzję. Dobrze chociaż, że Peter się tak nie spieszył.

- Ma pan chwilkę po spotkaniu? - Zagadnęła na szybko Wade’a, licząc jednak jeszcze na jakieś rozmowy i podjęcie decyzji pozostałych mieszkańców.

- Jasne… mam.- zgodził się Wade i zwrócił głośno do reszty mieszkańców.- Dobra… radzicie by czekać, zebrać jedzenie, zabarykadować się, zdobyć inne potrzebne rzeczy. No to przejdźmy ze słów do czynów. Kto uda się załatwić żarcie, kto uda się po deski gwoździe i inne materiały, kto ma pomysł na to gdzie zdobyć inne towary?

- Co do rozdzielania się to nie ma za bardzo sensu, podejrzewam że te potwory jak mają takie zwierzęce odruchy mogą chodzić w grupach, a wtedy pojedyncza osoba to pewna śmierć. – Charlie najwyraźniej miał swoje własne teorie i koniecznie chciał się z nimi podzielić z resztą sąsiadów. - Zawsze można zamknąć mieszkania na parterze, drzwi raczej nie wyważą od środka, bo każdy ma raczej solidne drzwi i zamki i przenieść się do mieszkań wyżej. Zabijanie okien raczej zwróci na nas uwagę i narobi hałasu, a jeśli się gdzieś czają po budynkach to mogą się skupić na nas. A tak jeśli nawet wejdą przez okno do mieszkania na parterze to co zrobią ? Pochodzą pozabijają żarówki i tyle. W pobliżu są sklepy z jedzeniem, pewnie nawet jakiś z bronią powinien być ale takich nigdy nie szukałem. Lecz to wypad najlepiej z kimś kto umie obsługiwać broń żeby osobę która będzie pakować jedzenie do samochodu druga osłaniała. Co do sklepów każdy z nas zna sklepy z okolicy, wiem że Pan Karl ma lokal więc jakby był z nami to jedzenie mógłby zorganizować.

- Sam mam broń - Charlie wyciągnął rewolwer po ciotce. - Ale nigdy nie strzelałem. Znam zasady, wycelować w przeciwnika i nacisnąć spust i to tyle. Sam chciałbym sprawdzić, co u rodziców i ewentualnie ich przenieść do siebie jak są w domu i nic im nie jest. Samochód mam zatankowany do tego pod budynkiem stoi radiowóz, którym uciekłem z zaatakowanego posterunku też ma paliwo a kluczyki mam w domu.

- Też mam broń… w szufladzie. – Nieśmiało przyznał George. - Zawsze miałem nadzieję, że się nie przyda. Nieco ćwiczyłem, na strzelnicy. Sądzę, że na razie nie musimy chodzić po jedzenie. Zgadzam się co do przeniesienia się do wyższych mieszkań, ale czy są wolne? - Geroge zrobił wyraz twarzy, jakby nad czymś intensywnie myślał.

- Prawie wyważyły tylne drzwi do kamienicy.- wtrącił Wade sceptycznym tonem.- Więc ja bym tam nie lekceważył stworów, które spacyfikowały posterunek policyjny pełny facetów, którzy posługiwali się bronią lepiej niż my i mieli w arsenale coś więcej niż starą śrutówkę.

- Uhh myślałem, że po prostu dostały się do środka przez otwarte drzwi… no to w takim razie trzeba coś pomyśleć – Charlie wyraźnie stracił animusz.

Alistair wrócił. Uśmiechnął się.

- Miasto wygląda jak po przejściu tornada. – Obwieścił. - Jakieś nowe wieści?

Lilly Hopkins dotąd milcząca i stojąca z boku wraz ze swym “chłopakiem” które imienia nikt z zebranych tu osób nie znał, rzekła nieco ironicznie:

- Uradzili co zebrać, chyba… nie uradzili jak zebrać i w ile grup.

- Miło się rozmawiało i w ogóle, atmosfera nastraja optymistycznie - zatarł ręce Harris - ale ja muszę coś załatwić. Dlatego znikam. Powinienem niedługo wrócić.

Bibliotekarz wstał i odszedł od stołu.

Sara skończyła rozmyślanie i palenie papierosa, odrobinę zdenerwowana faktem, iż co chwilę ktoś wychodził, nie dała tego jednak po sobie poznać.

- No dobrze…- powiedziała - to proponuję, żeby mężczyźni zrobili barykady, zarówno drzwi frontowych, jak i tylnych, do tego znajdziemy z pewnością wystarczająco gratów w naszych piwnicach, i powinno to powstrzymać te stwory… pomysł z opuszczeniem mieszkań na parterze nie jest taki zły, okna można zabić tylko częściowo, w końcu parter wysoki, a i te mieszkania byłyby puste? Ma ktoś może tą taką maszynę… no… jakby wiertarkę, ale do wkręcania śrubek? Będzie ciszej niż walić młotkiem, a śrubki to możemy, chociaż z mebli powykręcać - Uśmiechnęła się przelotnie - Każdy chyba ma dość jedzenia i wody w mieszkaniach, żeby wytrzymać do jutra, wtedy moglibyśmy iść w poszukiwaniu nowego pożywienia, dziś raczej ważniejsze zabarykadowanie się na noc, zapewnienie nam bezpieczeństwa… ma ktoś może lornetke? Moglibyśmy z ostatnich pięter, albo chociażby z dachu rozglądnąć się po okolicy… od biedy moja córka ma teleskop, ale to by pomogło raczej na dalszą odległość. W nocy siedzimy cichutko zabarykadowani dodatkowo w swoich mieszkaniach, a jutro się zobaczy? - Przedstawiła w końcu, jako tako swój punkt widzenia.

- W sumie wszystko by się zgadzało, co do narzędzi to z tego, co pamiętam w okolicy jest market budowlany, podejrzewam, że nikt nie będzie miał za złe jak sobie weźmiemy, co nie co. – Podsunął rozwiązanie problemu Charlie Belanger - Problem tylko w tym, że jeśli chodzi o zabicie okien to za bardzo nie ma czym. Chyba, że ktoś ma jakieś porządniejsze meble, z których będą grubsze deski. Co do przywiezienia tego z marketu ja mam samochód osobowy, więc ciężko. Ale można zawsze podjechać zobaczyć może się coś przydać. Tylko jak już wspomniałem na takim wypadzie musi być ktoś, kto dobrze strzela w razie czego. Do siedzenia w domu dodałbym jeszcze przy zgaszonym świetle, aby nie zwracać uwagi, że ktoś w domu mieszka. Może nawet lepiej by było zebrać jakieś materace i żeby nocować w miarę w jednym miejscu, razem zawsze niby bezpieczniej.

- Ja mam minivana na siedem osób, jak siedzenia złożymy to robi się masa miejsca na zakupy… - Wtrąciła Sara.

- Czyli...kto jedzie na zakupy? A kto zostaje?- zapytał Wade. I pierwszy zgłosił się chłopak Lilly Hopkins.- Ja jadę.

Ta go jednak szarpnęła za ramię i coś mu wyszeptała do ucha.

-Tak ją znajdziemy szybciej i bezpieczniej, niż działając w pojedynkę.-odparł cicho mężczyzna, więc Lilly rzekła.- Ja też jadę.

-Ale nie możemy wszyscy… ktoś musi zostać i pilnować domu.- stwierdził Wade.

- Ja mogę jechać jako kierowca albo aby pomóc coś nosić, ale potrzebna będzie osoba która umie strzelać aby w razie czego nas osłaniać. – Zaoferował się Charlie - A mogę spytać kogo chcecie poszukać?

- Oczywiście Tary i JC i Aiko.- rzekła dramatycznym tonem Lilly.- A niby, kogo miałabym szukać?!

- Ja też mogę jeździć. Wczoraj już zrobiłem małe zapasy. Tak jak powiedziałem, dla nas wszystkich starczy to na kilka dni racjonalnego użytkowania. - Alistair był spokojny i małomówny odkąd się to wszystko zaczęło. Ci, co znali go lepiej, wiedzieli, że straszy mężczyzna nie przejmuje się aż tak bardzo sytuacją. Dla niego zagrożenie życia miało mniejsze znaczenie, niż dla innych. On nie miał bliskich, za których warto walczyć. Poza sąsiadami. - Ale mogę robić to, co w danej chwili będzie potrzebne. Mi tam praca nie straszna.

- Cztery osoby.. chyba wystarczy prawda?- Zaproponował Wade.- Reszta mogłaby się zająć umacnianiem naszego budynku.

- Dobrze brzmi. To co, ruszamy? – Zapytał Alistair.

- Wydaje mi się, że nie ma co tracić czasu – Zaaprobował pomysł Charlie. - Im szybciej pojedziemy i wrócimy tym szybciej będziemy siedzieć bezpiecznie w domu.

-Ja zostaję.- stwierdził Wade po namyśle. Lilly zaś stwierdziła.- My z Gregorym jedziemy.

-Ty nie powinnaś.- zaprotestował Gregory.

-Co ? Dlaczego?!- krzyknęła dziewczyna, a Gregory dodał.- Nie wiemy, jak tam jest. Nie wiemy… co możemy tam znaleźć. Dla ciebie będzie jak zostaniesz tutaj. Poza tym, będzie mi łatwiej wiedząc, że jesteś tu bezpieczna.

To mieli wszystko dogadane. Można było ruszać.
 
Armiel jest offline  
Stary 15-07-2015, 16:56   #40
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Poranki po mocno zakrapianej i zabawowej nocy zaczynały się zazwyczaj kiepsko. Czasem człowiekowi zdarzało się otwierać oczy w kompletnie obcym miejscu, przy kompletnie obcych ludziach. Otwierał piekące oczy, unosił obolałą głowę i ze zdziwieniem zauważał brak jakiejkolwiek gotówki w portfelu. Gdzie się ona podziała pozostawało tajemnicą, jako że jakiekolwiek próby przypomnienia sobie dnia poprzedniego, skutkowały bólem rozsadzającym czaszkę na drobne kawałki niczym trafione cegła lustro. Takie poranki śmiało dało się zaliczyć do tragicznych… więc jak nazwać sytuację w której znalazła się trójka kobiet?
Mogło się wydawać, że przez jedną noc miasto zmieniło się w centrum jakiegoś wojennego konfliktu, a one przegapiły moment rozpoczęcia się wojny, zajęte kompletnie czymś...innym.
Co na Boga stało się w nocy, kim lub czym były sapiące istoty, stojące za zniknięciem wszystkich ludzi z klubu? Co zaś najważniejsze - gdzie zniknęły i kiedy wrócą, bo to że to uczynią… Tara w to nie wątpiła.
Niewiadomą pozostawały jedynie czas i miejsce ich ponownego przybycia.

Kolejną niemiłą niespodziankę zafundowała felernym imprezowiczkom Aiko. Żadna z nich nie wiedziała gdzie się dokładnie znajdują. Co prawda Japonka znała adres...ale Google Maps i sieć komórkowa nie działały, a wcześniej jakoś żadna z kobiet nie przejmowała się dokładną lokalizacją klubu, stawiając na wiedzę i obycie miastowych taksówkarzy. Z tym że w strefie wojny zamówienie taksówki odpadało z przyczyn oczywistych, a drałowanie na piechotę poprzez ogarnięte chaosem ulice zakończyć się mogło w tylko jeden sposób. Lantana wzdrygnęła się na samą myśl, a gdzieś z tyłu potylicy załaskotało ją wspomnienie rozmowy, przeprowadzonej z JC bodajże poprzedniego dnia. Żartowały wtedy o Nowym Orleanie i tamtejszych zamieszkach po huraganie.
- Wykrakałyśmy - apatycznie pokręciła głową, mocniej okręcając się kocem jakby warstw materiału mogła ochronić ją przed niebezpieczeństwem.

Musiały zorganizować sobie transport i choć powrót do wymarłego klubu był ostatnią rzeczą na jaką miały ochotę, ponownie przekroczyły drzwi prowadzące do środka. W lokalu panowały niepodzielnie mrok i cisza, w powietrzu zaś unosił się ostry, żelazisty odór krwi. Podłogę tu i tam szpeciły szkarłatny plamy. Na ścianach w pobliżu przebieralni dla striptizerów, Tara dostrzegła rozmazane odciski dłoni w tym samym kolorze.

Sama przebieralnia również okazała się… wymarła. JC na krótki moment pożegnała się ze świadomością, dostrzegając na podłodze obgryziony ludzki palec. Aiko i Tara potrzebowały dobrych pięciu minut i dwóch butelek wody, zabranych z typowo scenicznej toaletki - z wielkim lustrem i masą żarówek, oraz męskich kosmetyków, aby doprowadzić dj’kę ponownie do stanu używalności. Wyprawa jednak okazała się owocna i warta wszelkiego stresu. Przeszukując kieszenie pozostawionych przez pracowników klubu ciuchów, znalazły kluczyki od samochodu. Znalezisko wlało w serca trzech kobiet odrobinę nadziei, o jakiej od kilku dobrych godzin mogły raptem pomarzyć.

***





Bryka dupy nie urywała, ale wyglądała na szybką, miała bak pełen w ⅔ i rewolwer z trzema kulami w schowku, paczkę viagry oraz parę butelek z wysokooktanową zawartością...żyć nie umierać. Cyferblat zegarka na desce rozdzielczej wskazywał 9:10, a radio wciąż i wciąż nadawało pokretny komunikat. W pierwszej chwili Tara myślała, że to żart z rodzaju tych kiepskich...bardzo kiepskich. Zamarła z dłońmi na kierownicy, niezdecydowana co ma o tym wszystkim myśleć. Powinny uciekać, wrócić do domu i zabarykadować się w najbezpieczniejszym możliwym miejscu, tylko jak takie znaleźć? Musiały wybrać mądrze, lecz wpierw porozmawiać z kimś, kto wiedział co tu na Boga się dzieje. Czy ich dom jeszcze stał? Co zastaną w środku? A może rzeczywiście był to tylko kiepski dowcip? Lantana bardzo chciała w to wierzyć, jednak zdemolowane otoczenie żywcem wyjęte z któregoś z post-apokaliptycznych filmów rozwiewało złudzenia.
- Co o tym myślicie? To dowcip...czy na serio mamy aż tak przerąbane? - burknęła, wduszając przycisk “off” na czarnej obudowie, a w aucie zapanowała ciężka cisza.

- Brzmiało bardzo poważnie…- rzekła cichutko JC tuląc się na tylnym siedzeniu.
A skacowana Aiko spojrzała po wystrzałowych ciuszkach koleżanek.-No to jesteśmy “idealnie” ubrane na koniec świata. Chociaż...przynajmniej odrobinę zabalowałyśmy, prawda?
Te pytanie sprawiło, że JC się zaczerwieniła niczym burak i jeszcze mocniej wtuliła w fotel.

-No nie… zabawiłyście w przyjęcie ze striptizerami i nawet mnie nie próbowałyście wciągnąć w to? Zapomniałyście o mnie?- rzekła oburzonym głosem Japonka.

Tara przewróciła oczami i nie chcąc marnować więcej czasu niż na postoje, przekręciła kluczyki w stacyjce, budząc uśpione pod maską mechaniczne chabety.
-Aiko...byłaś tak zajęta że nie śmiałyśmy psuć ci zabawy i przeszkadzać - mruknęła, spoglądając z ukosa na Japonkę - Toż to byłaby zbrodnia...dobra. Zawijamy gdzieś po drodze, czy prosto do domu? O ile jeszcze mamy coś takiego jak dom -burknęła na koniec i Zaraz ugryzła się w język. Sianie defetyzmu nie należało do najszczęśliwszych pomysłów, biorąc pod uwagę ich dość niepewna sytuację.
-Zobaczycie, będzie dobrze. Skoro przetrwaliśmy krach na giełdzie, przetrwamy i to.

Aiko była twardą laską, więc się nie przejęła. JC zaś była na skraju załamania, blada i bliska płaczu. JC… była delikatna, wczoraj Tara przekonała się jak bardzo delikatna… i mięciutka.
-Nie wiem jak ty, ale ja nie będę rozdawać kopniaków w szpilkach, ani podnosić wysoko nogi w miniówie. Może jakiś sklepik odzieżowy?- zaproponowała Aiko.

-A widzisz tych jełopów? - ruda wskazała brodą na szabrujące beztrosko trio motocyklistów i pokręciła głową - Zakupy sobie darujmy może. W domu się przebierzemy w bardziej cywilne łachy. Cholera wie czy nie natkniemy się na podobnych przyjemniaczków...a szkoda by było połamać obcasy. Nie po to wydawałam na nie pół pensji, żeby teraz pacyfikować nimi jakiegoś natręta - spróbowała zażartować, obserwując we wstecznym lusterku roztrzęsioną DJ’kę. Zdecydowanie atrakcje jakimi uraczył ich los poprzedniej nocy i teraźniejszego poranka, były ponad jej siły. Dobrze chociaż, że Azjatka trzymała fason. Jeśli już miały się kąpać w szambie, należało to robić z klasą.

-To po co pytałaś, skoro i tak zamierzałaś się nie zatrzymywać?- mruknęła marudnie Aiko i dodała poważniej.-Stąd ruszajmy, ale ponieważ nie wiem dokładnie jak wrócić do domu, to… równie dobrze możemy skorzystać z jakiejś okazji, jeśli się nadarzy. Bo nowe ubrania, coś do zjedzenia, broń… bardzo by się przydały.

-Nie zamierzałam zatrzymywać się TUTAJ - westchnęła z cierpiętniczą miną i dorzuciła lekko cynicznym tonem - Okazja czyni złodzieja, co nie? I co to za tekst że nie wiemy jak wrócić do domu? Ukradli go nam, czy co? A może kamienicę przenieśli jak nie patrzyłyśmy, zajęte podziwianiem męskich zwisów? Nie ma co panikować, lepiej wyglądaj potencjalnego niebezpieczeństwa. Weź lewą stronę, JC, możesz patrzeć co mijamy po prawo? W razie znalezienia okazji...no dobra. Jeśli będzie bezpiecznie, możemy skorzystać...co nam szkodzi? Przecież to pieprzony koniec świata, ale nie strzelamy do nikogo, nie wyrywamy staruszkom torebek, ani nie kradniemy dzieciom słodyczy. Trzeba zachować przynajmniej pozory człowieczeństwa.

-Dobrze.. postaram się.- uśmiechnęła ciepło JC do Tary, a Aiko dodała.-Wiem, że nie ukradli… nie chwytaj mnie za słowa. Lepiej ruszaj cichutko, zanim tamci chłopcy się zorientują, że mają trzy ostre laski w zasięgu swoich motorynek.

-Niesamowite...nie masz ochoty na dodatkową zabawę? - w pytaniu prawie nie było czuć ironii. Prawie. Ruda ruszyła jednak kabarynę, zezując na stan paliwa. Trochę nie uśmiechało się jej stanięcie pośrodku potencjalnej awantury z powodu pustego baku.
Miasto było ciche i opustoszałe. Było jeszcze dość wcześnie, a mieszkańcy z pewnością przeżywali traumę po tak krwawej nocy. Aiko rozglądała się po ulicach, które przejeżdżały, a szczególnie ciemnych zaułkach.

-Cholera..trudno rozpoznać co się tam czai… ludzie czy cosie, o których mówili w radiu.- westchnęła, po czym zaskoczyła obie dziewczyny pytaniem.-Tooo… która z was ma ładniejsze cycki?

Tara o mały włos a wjechałaby na krawężnik.
-Serio? - sapnęła z niedowierzaniem - Naprawdę świetny czas i miejsce na podobne pytania. - wróciła do obserwacji trasy przed sobą. Jeszcze tego brakowało, by wpadły na któryś z wraków, lub mającego fantazję wbiec na drogę człowieka...albo inne cholerstwo.

-Nudzę się….- stwierdziła Aiko i wzruszyła ramionami.-A jak się tam u was rozkręciła impreza z chłopakami, to pewnie parę ciuszków pogubiłyście, więc jest o czym pogadać.
-Ssklep… butik… z rozbitą wystawą.- rzekła cicho JC starając się odwrócić uwagę obu kobiet od kłopotliwego tematu.

-Dobra...to która najlepiej strzela? - Tara z ulgą zmieniła temat, nie mogąc się jednak powstrzymać od drobnego żartu. Zwolniła i z uwagę zlustrowała wspomniany przybytek. Może Versace? Jeśli już kraść i umierać to w czymś z najwyższej półki.
Butik był całkiem porządny… ale i zdemolowany. Dolce & Gabbana głosił szyld. Sama zaś wystawa została rozbita innym samochodem, który tkwił w niej w połowie.

-Ja.. ja chyba.- wspomniała JC.

- Zróbmy tak… jedna pilnuje drugiej przy przebieralni, a trzecia samochodu. Przy okazji, można by opróżnić bak wozu, który tu się rozbił.- zaproponowała Aiko zapominając na razie o porównywaniu biustu.

Ruda nie wyglądała na szczęśliwą. Z powątpiewaniem gapiła się przez szybę, co jakiś czas mrucząc pod nosem wyrazy powszechnie uznawane za niecenzuralne.
- Ustalmy jakiś sygnał alarmowy. Trzy szybkie gwizdy, albo “Anielski orszak niech twa duszę przyjmie” śpiewane wysokim sopranem. Coś czym damy sobie znać o niebezpieczeństwie… tylko tak która zostaje w samochodzie ma czekać na resztę. Pamiętajcie… jesteśmy drużyną pierścienia, nawet pasuje. Zapomniałam wczoraj ogolić nóg.

-Gwizdanie jest ok… gwizdanie pasuje.- stwierdziła Aiko, a JC skinęła głową na zgodę. Po czym zapytała cicho.-To kto idzie pierwszy?

- A kto musi spalić najwięcej kalorii po nocnej popijawie? - Tara spojrzała wymownie na Japonkę i dorzuciła lekko - I tak idziemy w duecie, no nie? JC...chcesz zostać w samochodzie?

-Mmmogę.- odparła drżącym głosem JC, a Aiko spojrzała na Tarę.- Wolisz się przebierać, czy pilnować jak ja zmieniam ciuszki?

- Wiesz, że lubię sobie popatrzeć - mrugnęła do Azjatki i wzdychając ciężko sięgnęła ku klamce drzwiczek - Ehh...dlaczego czuję, ze będziemy tego żałować?

- Bo może być ciekawie.- mruknęła ponuro Aiko, a potem uśmiechnęła się bezczelnie.- A ty możesz sobie popatrzeć. Może nawet powyginam się zmysłowo, by ci szczęka opadła. Ćwiczyłam gimnastykę artystyczną… zanim wykopały mnie z klubu, wredne siksy.
Wysiadła dodając.-Zresztą pewnie lepiej się będę czuła, jak ktoś będzie się na mnie gapił. JC.. siadaj za kółkiem i bądź czujna… Może będziemy się musiały stąd szybko ulotnić.

- Wezmę broń - Tara z niechęcią, ale sięgnęła po rewolwer i wysiadła z samochodu - Obyśmy nie musiały robić z niego użytku. Dobra, tym będziemy się martwić później. Aiko...zaraz za tobą.

- Ech… czemu muszę pierwsza.- westchnęła nieco dramatycznym tonem głosu Aiko sięgając po taser i pierwsza weszła do zdemolowanego sklepu.- Chyba nie jest tak źle… przebieralnia stoi i większość ubrań nie jest zniszczona.-Szukamy spodni, butów, koszul… masz jakieś sugestie dla mnie, co do kroju, albo koloru?

Uśmiechnęła się bezczelnie, ale zdawała sobie, że to słaby żart. Samochód który wjechał w wystawę miał rozwaloną chłodnicę i raczej nigdzie już nie pojedzie. Miał też pół baku paliwa.
Lada znajdowała się z tyłu sklepu… za ladą rozłożone były różne modele butów, zaś przed nimi stały rzędy wieszaków z różnego rodzaju ubraniami… pomijając te przewrócone przez samochód. Było cicho i było dość ciemno w tym sklepie, co wywoływało dość upiorną atmosferę w tym miejscu.

- Też czujesz się jak w jakimś tandetnym horrorze sygnowanym nazwiskiem Romero? - Lantana siliła się na lekki ton, ale głos i tak jej zadrżał. Rozglądała się nerwowo po zdemolowanym wnętrzu wyszukując najmniejszych oznak osób lub istot trzecich - Zaraz z zaplecza wytoczy się na nas armia żywych trupów ze standardowym “móóózg!” na przegniłych wargach. Będą jaja - wbrew sytuacji zachichotała jak wariatka, popychając Japonkę by ta zagęściła ruchy.

- Ja tam nigdy nie bałam się żywych trupów. Co strasznego jest w starych gnijących zwłokach.- rzekła Aiko wybierając na chybił trafił obszerną flanelową koszulę i wąskie spodnie.-Skoczysz po buty dla mnie?

Ruda kiwnęła głową i ruszyła w kierunku wystawy z butami.
- Wiesz...zjadanie żywcem nie należy do wymarzonych form zakończenia swojego życia. Wolałabym..a zresztą nieważne. Jaki masz numer?

Odrzucając spodnie, Aiko sięgnęła po kolejne mrucząc pod nosem numer swych, butów… lecz te nie wbiły się w pamięć Tary, jak to co zobaczyła. Zwłoki. Martwe i nieruchome.
Za ladą leżał trup z grymasem przerażenia na twarzy i… kilkoma dziurami w klatce piersiowej. To nie potwory go zabiły…

Mocniej ścisnęła rewolwer z trzema kulami w bębenku. Przy sprzyjających wiatrach dałaby radę zastrzelić jednego oponenta, ale większa ich ilość? Poza tym, na litość boską! Przecież nie wolno zabijać drugiego człowieka, po prostu nie wolno. Starając się nie spoglądać na zwłoki wymacała parę butów na płaskim obcasie i pospiesznie wróciła do kumpeli.
-Pospiesz się - wychrypiała, wciskając jej baleriny.

-Dobra… tylko pilnuj mojej pupy.- rzekła Japonka i weszła do środka. Nie dbała o zamykanie drzwi, więc Tara przyglądała się jak rozpina pasek przy sukience i powoli zaczęła zsuwać krótką kieckę, ze swego gibkiego i wysportowanego ciała. Rzeczywiście miała ciało akrobatki.. umięśnione i ładne. Zgrabne piersi i ładną pupę, którą Ruda chcąc nie chcąc musiała podziwiać pilnując jej bezpieczeństwa. Aiko zsunęła sukienkę w dół i zamarła zamyślona… nie miała bowiem majtek. Pod sukienką nie był to problem… ale pod spodniami.
- Możesz mi jakieś znaleźć?- poprosiła.

- Może od razu zrób mi listę, ok? Zaoszczędzimy czas...zresztą po co ci gatki? Dobrze wyglądasz bez - wzruszyła ramionami i nagle zachciało się jej palić. Musiała zagryźć wargi, lecz kontemplacji poczynań drugiej kobiety nie przerwała. Uśmiechała się nieco nerwowo, a broń obijała o udo.

-Nie założę spodni bez… mam delikatne łono. Nie chcę się tam obetrzeć.- wyjaśniła Aiko splatając ręce razem na piersiach. Uśmiechnęła się przymilnie dodając.- Dam buziaka za majteczki… jako goła babka nie mogę wszak dać nic innego.

-Możemy negocjować o twoja duszę - Tara przewróciła teatralnie oczami i podreptała na poszukiwania kolejnego elementu garderoby. Przy okazji zaczęła rozglądać się za czymś dla siebie i dla JC. Skoro już robiła za doradcę modowego, mogła przy okazji skombinować coś dla reszty załogi. Po cholerę latać później i jeszcze raz bobrować wśród przewróconych wieszaków.

Aiko szybko pochwyciła majteczki i wyginając się zmysłowo naciągnęła je na pupę, potem tak samo zmysłowo i prowokacyjnie wyginała się naciągając spodnie. Jej spojrzenie posyłane Tarze spod przymkniętych oczu świadczyły, że pokaz jest jak najbardziej celowy… choć bardziej dla zgrywy, niż prawdziwej prowokacji.
-Co robimy z naszymi ciuchami? I innymi? Możemy przy okazji wziąć parę ładnych szmatek.- zaproponowała.

Lantana posłała jej spojrzenie typu “no patrz, nie wpadłabym na to!”. Kontrastowało to z przewieszonymi przez ramię kilkoma ubraniami i rozbieganym wzrokiem, próbującym podzielić uwagę kobiety między pilnowanie czy nikt się do nich nie zbliża, a wypatrywanie co ciekawszych modowych cudeniek.
-Pakuj wszystko do torby i spadamy stąd. Tylko trzeba jeszcze ogarnąć coś dla JC. Przebierzemy się już w samochodzie. Tu...jest za sztywna atmosfera - wskazała brodą za ladę, gdzie leżał grzecznie zastrzelony mężczyzna. Przynajmniej miała nadzieję, że grzecznie leży.

-Chcecie się przebierać w wozie? To może i fajna bryka i szybka, ale… nie wydaje mi się dość obszerną na przebieranki.- stwierdziła Aiko, w końcu wzruszyła ramionami.-Ale jak chcesz… możemy jechać.

-Poradzę sobie. Jestem..dość elastyczna - wyszczerzyła sie bezczelnie i wskazała na wyjście - Chodź, zgarniemy jeszcze po drodze z cztery rzeczy. Przyda się na potem. Nie na co dzień ma sie okazję szabrować D&G...ta apokalipsa ma swoje plusy.

-To prawda…- uśmiechnęła się Aiko i rzekła do JC.-Posuń się mała, ja prowadzę.
A gdy Aiko zasiadała za kierownicą, Tara dostrzegła. Zatrzymujący się na skrzyżowaniu chopper… należący do plądrującej supermarket grupy - trzech brodatych facetów i ich dwóch lasek. Kobieta siedząca na nim, również zauważyła trzy dziewczyny i ich brykę.

Panika ścisnęła jej wnętrzności, zmieniając krew w płynący żyłami sorbet. Serce dla odmiany zgubiło kilka uderzeń, po czym podjęło pracę ze zdwojoną mocą.
- Ruszaj, kurwa! - krzyknęła do Azjatki, modląc się w duchy, by ekipa sklepikarzy nie dostrzegła w nich celu następnego szabru. Użeranie się z innymi, agresywnie nastawionymi ludźmi...jakby i bez tego trzy dziewczyny nie miały wystarczająco wiele problemów.

Aiko ruszyła jak z kopyta i trzeba było przyznać, że radziła sobie całkiem nieźle na drodze.
Ale nie zmieniło to faktu, że motory niczym stado wilków ruszyło za nimi.
Japonka starała się ile mogła, ale nie potrafiła zgubić siedzących im na ogonie harlejowców. Pijani i agresywni rzucali głośno seksistowskimi uwagami, przechwalali się wielkością swych męskości i rzucali łóżkowe propozycje. Także kobiety ich nie miały przed takimi popisami oporów, co mogło dziwić. Na szczęście nie atakowali wozu, uważając, że mają trójkę dziewczyn i tak w garści.

Azjatka lawirowała między wrakami aut, przewróconymi koszami na śmieci i całą resztą pozamieszkowego syfu. Samochód minął kilka zwężeń, które spowolniły nieco choppery. Próbując zgubić prześladowców Aiko przejeżdżała przez kolejne uliczki i raz czy dwa potrąciła idących niczym pijane mumie przechodniów, zbyt zaaferowana by zwracać uwagę na te wypadki. W końcu pojazd dojechał do podmiejskiego tunelu. Na widok mrocznej czeluści nastrój motocyklistów zmienił się diametralnie. Zaczęli krzyczeć do jadących kobiet, by się zatrzymały lub zawróciły… i to natychmiast. Widać było, że sami nie chcieli się zbliżać do owego tunelu.

Tarze z miejsca przypomniał się epizod na parkingu...i kilka filmów jakie dane jej było obejrzeć razem z Lilly podczas “wieczorów grozy”. Z tym, że aktualnie horror dział się na jawie, zamiast na ekranie telewizora. Miała ochotę szarpnąć kierownicą, lecz wiedziała że to najgłupsze co może zrobić. Zamiast tego wrzasnęła, a przerażenie zmieniło jej głos w wysoki pisk.
- Nie jedź tam! Znajdźmy inną drogę! Tam mogą być te stwory!

-To gdzie mam jechać… prosto do bandy pijanych zboczeńców, która nas ściga?- burknęła Aiko.-Mamy te koktajle, które montowałaś na motocyklistów… Tam mogą być bardziej przydatne, niż tu przeciw szybkim ruchomym celom.
JC zaś wtulona w fotel była zbyt przerażona, by wtrącać się w ten spór.

- Nie wiem, kurwa! Ty siedzisz za kółkiem! Wrzuć wsteczny i zasuwamy naokoło! Znajdzie się przejazd między wrakami i zatarasuje tym głąbom dalsza drogę ogniem! - nadawała pospiesznie, wbijając paznokcie w ramię Azjatki. Przerażenie nakazywało jej wrzeszczeć i uciekać byle dalej zarówno od motocyklistów jak i ciemnego, mrocznego tunelu. Trzymała się w ryzach jedynie resztkami zdrowego rozsądku topniejącego z sekundy na sekundę niczym wystawiona na palące słońce porcja lodów. Mrocznej czeluści bała się o niebo bardziej niż masowego gwałtu… mimo wszystko wolała go zaryzykować.- Kto wie do jakiej kolizji doszło tam w środku. Pieprzniemy w coś, przebijemy oponę i nas uziemi...po ziemią. Tutaj przynajmniej widzimy co nas otacza, nic nie spadnie nam na łby z sufitu! Kurwa, Aiko...cofnij, wykręć i zapieprzamy po powierzchni. Jenny - wypatruj zawalonych uliczek - takich przez które się przeciśniemy i damy radę zostawić za sobą dywan płonącej wódy. Ruchy moje panie, ruchy! Pełne skupienie! Wiem że wielokrotny numerek z tymi zarośniętymi panami jest pociągający, ale pamiętajcie o chorobach wenerycznych. Bo oni na bank będą chcieli lecieć bez gumek!

-Cholera…- zaklęła Aiko i zakręciła kierownicą próbując z trudem obrócić samochodem. Opony i hamulce zapiszczały… samym autem zatrzęsło, gdy Japonka wykręciła obrót dookoła osi.
-Młot i kowadło… tak to się mówi?- mruknęła Aiko zerkając to na mroczną czeluść tunelu, to stojących motocyklistów u wjazdu w tą ulicę. Były jeszcze boczne uliczki, ale za wąskie. Samochód się w nich z pewnością zaklinuje. Młot i… kowadło.

- Scylla i Harybda… urząd skarbowy i opieka społeczna - w Lantanie zatliły się smętne resztki czarnego humoru. Spoważniała po chwili i dorzuciła z zacięciem. Gaz do dechy. Jak trzeba będzie to któregoś staranuj...no niby czołgu nie mamy, ale masą i gabarytami przeważamy nad nimi. Jenny, szykuj koktajl. Ja wezmę to
- mruknęła z niechęcią, obracając w dłoniach rewolwer. Cholera...strzelić do człowieka tak na żywo, to nie to samo, co zabijać kogoś w konsolowej grze.
-Może jednak gwałcik? - zachichotała w przypływie nagłej, chorej wesołości.

-Jak nas dopadną… to nie skończy się na gwałcie. Będą wkurzeni po taranowaniu. Dotąd bawili się z nami w kotka i myszkę.- oceniła ponuro Aiko wyraźnie nie przekonana do tego planu. JC skuliła się w fotelu jak przerażony mały kotek. Dla niej… gwałcik nie był opcją, którą mogłaby znieść.

-A co, wolisz wjechać tam i dać się rozerwać na strzępy? Jest ich czwórka...mamy trzy kule i trzy butelki z wódą do palenia mostów za sobą. Nie jedziemy tunelem...kurwa Aiko. Widziałaś ślady rzeźni w klubie. Tak czy siak możemy zginać, a ja wolę przynajmniej widzieć co mnie morduje. Ruszaj do jasnej cholery, a nie pieprzysz bzdury!

-Możemy… w bok…- zaproponowała cicho JC, a Aiko burknęła w odpowiedzi.-W bok ? A co to da? Samochód się zaklinuje w ciasnej uliczce.

-No… i oni też nie będą mogli łatwo przejechać, zablokujemy ich… na jakiś czas. Uciekniemy przez okno… przednie.- zaproponowała cicho JC.

Ruda prychnęła ze złością i machnęła ręką, pospieszając obie towarzyszki do działania.
- Świetnie! Zróbmy tak, a potem dymajmy na piechotę aż do domu. Mam nadzieję że macie wygodne buty - wzruszyła ramionami. Skoro tak to chciały załatwić, nie zamierzała im bronić. Każdy był dorosły.

Aiko mruknęła pod nosem jakieś japońskie przekleństwo, zerkając to na Rudą, to na JC i rozważając opcje z których żadna nie była dobra. Ani tunel, ani jazda na front, ani jazda w bok.
W końcu zdecydowała i ruszyła do przodu wprost na harleyowców, którzy wesołymi uśmiechami przyglądali rajdowy japonki gotowi by ustąpić im drogi i rozpocząć dalszą zabawę w kotka i myszkę. Nagle skręciła i ruszyła z piskiem opon w boczną wąską uliczkę zupełnie zaskakując goniącą ich bandę. Było ciasno, ale rozpędzony samochód przedzierał się z impetem w głąb uliczki, trąc bokami o ściany i iskrząc przy tym. Nie spodziewający się takiego obrotu sytuacji harleyowcy stracili trochę czasu na gapienie nim ruszyli. A tym czasie samochód nadal wbijał się w głąb uliczki. W końcu kolejna przeszkoda zatrzymała ich rajd… opuszczona drabinka przeciwpożarowa uderzyła w szybę wozu powodując jej popękanie i wypadnięcie z ramy karoserii…widocznie ktoś zamontował nowoczesną szybę w tym wozie, więc dziewczyny uniknęły pokaleczenia. Ale samochód stanął na dobre tarasując drogę. Harleyowcy ruszyli już w uliczkę goniąc dziewczyny i zbliżając się do nich. A Aiko zadecydowała od razu.
- Na schody, na dach…- i ruszyła pierwsza, Ruda i JC również nie czekały na rozwój wypadków i zabrawszy zdobycze pognały za Japonką. Harleyowcy widzieli jak uciekały i złorzeczyły im, klęły wyzywały od głupich cip, ale… zatrzymali się przyglądając ich rejteradzie. Ich choppery były za ciężkie by pokonać zadarty tył wozu, a tym bardziej wjechać na schody, ich amunicja była za cenna do zmarnowania. Zresztą co im po martwych laskach?

Spoglądając z dołu na trójkę uciekinierek… klęli przez chwilę jeszcze. Po czym zaczęli odjeżdżać uznając, że te trzy laski nie są warte ryzyka utraty ich ukochanych motorów.
-Jesteś na mnie zła?- JC zapytała Rudą cichym głosem spoglądając w dół.

Tara grzebała w torebce, aż wyciągnęła z niej paczkę papierosów i zapalniczkę.
-No co ty, mała - puściła jej oczko, odpalając fajka. Zaciągnęła się porządnie, wstrzymując dym w płucach i z rezygnacją patrzyła w kierunku w którym znajdowała się ich kamienica. Naraz wyszczerzyła wesoło klawiaturę i znów się zaciągnęła - Wiążemy ciżemy i spadamy do domu. Poszukajmy albo innego auta, albo nie rzucajmy się w oczy...i unikajmy tuneli, parkingów i kanałów, tak profilaktycznie. Ten przekaz w radiu...może to żart, ale na zimne lepiej dmuchać.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172