Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-08-2013, 11:29   #21
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu
Nataniel o dziwo przebił się przez ścianę ognia i nawet wyszedł z tego bez szwanku. Być może to duchy przodków pokierowały go w miejsce, gdzie dało się napełnić płuca czystym powietrzem. Druid zaczął gasić tlące się na jego skórzni iskry kiedy naglę ujrzał, że jeden z regałów postanowił rzucić się na niego ze swoim płonącym zbiorem ksiąg. Niewiele myśląc rzucił się do ucieczki przed płonącym regałem, chroniąc twarz swoją tarczą.

Zielarz czuł na swojej skórze, że demon ognia w tym pomieszczeniu miał nie lada apetyt. Jak ogromny wąż pochłaniał i przewracał wszystko co stanęło mu na drodze. Nataniel widział jego zębate szczęki aż zanadto wyraźnie. Być może nie był to żaden demon a tylko złudzenie wywołane wypalonym przed chwilą zielem. W sumie nieistotne, jednak nie dało się ukryć, że wizja ognistego potwora dodała człowiekowi lasu siły w nogach.

Chmury dymu gryzły w przełyk i zasłaniały cały widok. El'skand starał się kierować w miejsca, które wydawały się nie świecić blaskiem ognia. W biegu odbijał się od płonących szafek, przeskakiwał nadgryzione już przez kieł płomieni ciała kuszników, oraz odbijał tarczą walące się z regałów płonące księgi. Adrenalina w jego żyłach spowolniła czas do tego stopnia, iż miał wrażenie, że ucieczka ta trwała wieczność. Naglę przed nim zwalił się kolejny regał. Stanął jak wryty lecz ogień za jego plecami zbudził w nim impuls, który wyrzucił druida w powietrze. Niestety nie był on najlepszym skoczkiem. Lot w początkowej fazie wydawał się udany lecz niestety w połowie drogi nieszczęśliwie zahaczył nogą o regał. "Znowu?" Pomyślał Nataniel. Z wyciągniętymi przed siebie rękami runął na ziemie. Lecz jak szybko upadł tak szybko wstał. Przed nim stała jakaś sylwetka otoczona wyczarowaną mgłą i dymem ze spalonych ksiąg. Niewiele się zastanawiając ruszył na nią próbując ją obalić tarczą. Osobnik musiał go nie zauważyć bo padł jak kłoda od uderzenia. Zielarz nie był żadnym wojownikiem, improwizował, a to skończyło się tym, że sam potknął się i padł obok swojej ofiary. Wtedy udało mu się dojrzeć z kim ma do czynienia. Obok niego leżał Grishnak, jeden z dłużników Szczura, a z jego nosa małą stróżką ciekła krew.

-Na obłęd natury, chyba się pomyliłem.- Rzekł sam do siebie, wstając. Zaczął kaszleć bo do jego płuc dostała się ogromna dawka gryzącego pyłu, mimo to wyciągnął rękę do czaromiota w geście pomocy.
 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
Stary 10-08-2013, 18:51   #22
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Herem łatwo odnalazł ludzi z którymi zetknął go los. Wystarczyło kierować się krzykami.
Zeszedłbyś do piwnicy zdał sobie sprawę, iż jednak w tym miejscu bronią zdatniejszą będzie nadziak.
W sakwie chroniąc się przed dymem i żarem nerwowo popiskiwał Baron.

Usłyszawszy Marlona odkaszlną aby pozbyć się dymu i dodał od siebie.

- Decydujcie się szybciej ani ogień, ani ja nie słyną z cierpliwości.

Sytuacja była parszywa.

„„Szczur” wysiała nas w pułapkę wszelkie długi są anulowane i jeśli nie znajdzie brzęczącej gratyfikacji będzie martwy.”

Na tą myśl twarzy młodzieńca ozdobił kpiący uśmiech.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
Stary 10-08-2013, 19:41   #23
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Matt „Grzeczny” Burgen


Grzeczny miał już serdecznie dość tej jebanej biblioteki. Nigdy w jego dotychczasowym życiu nie czuł się równie bezradny. Malcy przemykali pomiędzy regałami nieustannie zachodząc go z boku bądź tyłu, flankując i tnąc po kostkach. Tak, jakby był niezdarną krową którą zarżnąć może byle wieśniak któremu ochota przyjdzie na kiełbasę. Poruszał się niemal po omacku, instynktownie znajdując drogę w zakopconych labiryntach. Doprowadzony do szewskiej pasji, zbłąkany, jął ryczeć wściekle czując narastającą furię. Furię, której nie miał zamiaru powstrzymywać.

Pchnięty regał runął z hukiem w faeri iskier podsycając już i tak rozgorzałe płomienie. Wkurwiony Grzeczny wyszarpnął cięższe, jednoręczne topory i z głuchym warkotem jął szukać drogi wyjścia po drodze pieszczotliwie klepiąc tych, których nie brał za swojaków. Miał biblioteki serdecznie dość a Rudy, skurwiel po którego tu przyszli, z całą pewnością upiec się też nie da. Wyglądał na kumatego gościa, więc pewnie znajdzie jakąś drogę ucieczki. Grzeczny zaś już się … naczytał.

I utwierdził się w swoich odczuciach dotyczących miejsc gdzie ilość woluminów była większa niż w zbrojowni. Rudy gnój musiał wyleźć gdzieś, jak każda wsza szukająca drogi ucieczki. Jak.. Grzeczny. Tyle, że Matt miał zamiar już sobie na niego poczekać. I powyjaśniać to i owo. Dwa jednoręczne toporki z całą pewnością miały odpowiednią wagę argumentów.

.

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 11-08-2013, 18:51   #24
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Cas dołączył do reszty grupy w piwnicy jako ostatni. Uprzednio ochoczo dołączając się do Marlonna i Burgena, teraz poczekał spokojnie aż przebrzmią brzmiące jak armata kroki tego drugiego i dopiero wtedy ruszył w dół. Szalejące za plecami płomienie i wdzierający się w płuca ciężki dym zmotywowały Hayle'a, ale mimo to nadal miał wątpliwości co do obranej ścieżki. Pocieszał się myślą, że biblioteczna piwnica będzie musiała mieć drugi zestaw schodów albo chociaż jakieś podziemne korytarze prowadzące na zewnątrz. Rudy w końcu nie wpakowałby się w pułapkę.

Dołączywszy do piwnicznej części imprezy, nie spieszył się z działaniem. Odetchnął, poprawił rzemień trzymający czarne włosy z tyłu i wytarł nóż o zmasakrowanego zbira, wygiętego w ekwilibrystyczną pozę na kilku ostatnich stopniach. Dopiero krzyk Marlonna i huk regału popędziły go do działania. Skoczył, po raz drugi już, za Grzecznym, trzymając się poza zasięgiem jednoręcznych toporków. Co jak co, ale wystarczyło spojrzeć na olbrzyma, żeby wiedzieć że jest nieźle podkurwiony. Caspar nie miał zaufania do takich berserkerów, bo według niego żelazo należało trzymać pewnie, z chłodną kalkulacją.

Mimo trzasku płomieni pożerających coraz to kolejne woluminy oraz drużynowych pokrzykiwań, Hayle zdawał się w dużej mierze na słuch. Latające iskry, dym i gra cieni mogły łatwo zmylić jakąś fatamorganą, a słuch idący w parze z intuicją mylił rzadko.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 12-08-2013, 00:03   #25
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Gdyby nie te jebane pergaminy, rudego można by tu zwyczajnie zostawić cholerę. – stwierdził ponuro, pocierając skroń, w którą trafiła go gałka sztyletu, rozcinając skórę. – Od kiedy ze Szczura zrobił się taki czytelnik?

Czy był to kaprys znanego skurwiela, czy może na starość w Szczurze odezwały się eschatologiczne lęki, które chciał uśmierzyć lekturą, było teraz bez znaczenia.
Tym, co znaczenie miało, był dotychczasowy wynik: płonąca biblioteka jeden, istoty oddychające tlenem zero.
Owain, przygarbiony, ruszył z wyciągniętym mieczem w ciemność, oddalając się od burzy ognia i gdzie przy odrobinie szczęścia mógł natknąć się na Castellsa.
Oczywiście, nawet jeżeli mu się powiedzie i odzyska tak pożądany przez swego wierzyciela tubus, pozostawała kwestia wydostania się z gmachu, który właściwie przestał być już biblioteką, a stawał się prawdopodobnie największym w historii stosem pogrzebowym.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 14-08-2013 o 18:00.
Cohen jest offline  
Stary 12-08-2013, 08:57   #26
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Isherwood zwalił się na schody w ostatniej chwili przed taranującym wszystko i wszystkich Grzecznym, unikając zadeptania w ostatniej chwili przyspieszył potykając się o pierwszy stopień i lecąc wprost na jednego z czekających u podnóża schodów zbirów. W ostatniej chwili, w swoim kunszcie (czyt. przypadkiem) zahaczył się ręką o barierkę i wywinął w powietrzu akrobację zakończoną wkomponowaniem buta w nos niedoszłego oprawcy. Lądując na ziemi dobił nieszczęśnika klingą półtoraka po czym schował go z powrotem do pokrowca uznając, że ciasna biblioteka nie jest dobrym miejscem na wywijanie półtorametrowym kawałem żelaza. Sztylet przerzucił do prawej ręki, lewa zajęła się rozmasowywaniem obolałego barku, którym wleciał w żebra barierki.

Z głośnym hukiem i kilkoma przekleństwami jako świtą zjawili się na dole pozostali. Łażenie po omacku przynajmniej dla większości było głupim pomysłem, co do rudego zaś, ten musiał mieć jakiś plan skoro zwiał w miejsce z którego teoretycznie nie było ucieczki. Matt i kilku innych zablokowali wejście, nie pozostało więc nic innego jak wybrać się na wycieczkę. Isherwood oderwał kawałek rękawa koszuli i użył go jako prowizorycznego filtra powietrza, podrzucił z przyzwyczajenia sztyletem i zagłębił się w cienie rzucane przez płonące regały. Te oświetlały piwnicę na tyle dobrze, że nie trzeba było biegać z latarnią, a jednak pozwalały się schować.

No, a w chowaniu się Isherwood był całkiem niezły. Słuch i wzrok też miał, można powiedzieć, elfi tak więc postanowił zrobić użytek ze swoich atutów.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 12-08-2013, 10:09   #27
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Cliff gdy tylko znalazł się na dole przykucnął pod jedną ze ścian. Urwał by rękaw wzorem kompanów, ale niestety takowych nie posiadał. Hmm, pomyślał, po czym przyciągnął za nogę leżącego trupa. Sztyletem oberżnął mu rękaw, zbliżył do twarzy i nagle wszechobecny dym przestał być aż tak dokuczliwy. Odrzucił szmatę i wytarł dłoń i spodnie. Nie, już wolał zmarnować opatrunek. Wyjął kolejną czystą szmatę z sakwy przy pasie. czysta, bo wygotowaną ledwie 2 tygodni temu. Obwiązał dobie usta i nos, tak że przypomniały mu się dawne czasy na gościńcu. Jedynie szmata była prawie że biała, w przeciwieństwie do sprzętu zapełniającemu anonimowość podczas redystrybucji dóbr na gościńcu.
Poprawił opatrunek na ranię i zaczął skradać się wzdłuż ścian, bez światłą, macając ostrożnie wszelkie załomy i szukając wrogów oraz ewentualnych innych wyjść z piwnicy. Sztyletu, mogącego nie jednemu niższemu osobnikowi służyć za miecz, nie schował.
 
Mike jest offline  
Stary 12-08-2013, 15:05   #28
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Ciemność zwarła się ze światłem, mrok stanął w szranki z jasnością. Brzmiało to bardzo apokaliptycznie czy przeciwnie, kosmogonicznie, ale tak już wypadło, że te nadęte frazy pasowały do wirowania żywiołów w bibliotecznej piwnicy. W wiekowych epopejach zwycięstwo jasności było zawsze w porządku, więc brodaci patriarchowie byliby kontent z przebiegu podziemnych igraszek, bo płomień i tu brał górę nad cieniem. Wielu może by im i w tym przyklasnęło, bo zdania zjedzonych przez robactwo przedwiecznych dziadów cieszyły się dziwnie wysokim poważaniem, ale szczurza hałastra cieszyć się z obrotu spraw nie umiała. Dla nich łapczywość ognia, który szybko wygryzał sobie kęsy z mroku zalewając nietknięte jeszcze przestrzenie, była diablo niepokojąca. Miejsca i tlenu mieli coraz mniej. Fakt, że przybliżało to ich do znalezienia celów, które błąkały się gdzieś w zakamarkach piwnicy, ale co im było po samuelowych dokumentach, kiedy w uszach dźwięczał już żałobny rapsod.

Nikła nadzieja na ocalenie znacząco spęczniała, gdy zagubiony Nataniel wpadł na równie zbłąkanego Grishnaka. Los skąpiący im dotąd uśmiechu w końcu wykrzywił radośnie pyszczek. Byli razem i mieli księgę, a to była już… Może nie połowa sukcesu, ale jakiś skromny ułamek na pewno. Nie tracąc zatem czasu obaj od razu pognali do woluminu. El ‘skand lepiej łapiący się w alfabetach przerzucał nerwowo karty szukając jakiegoś punktu zaczepienia, skrawka inkanty, który mógłby wspólnie z szamanem poderwać i wzniecić w pożarze mocy, w błagalnym wołaniu o ratunek. Spocone dłonie plamiły wiekowy papier, karty szeleściły głośno, ale buchający ogień przygłuszył magiczne operacje duetu mistyków. Łowcy najwyraźniej odpuścili tej dwójce myszkując w poszukiwaniu wyjścia, albo skuszeni burgenowym darciem ryja postanowili odejść z hukiem. Zatapiając swój oręż w cielsku giganta. Niejeden wojownik marzył o czymś takim. Lepszej pompki dla ego wyobrazić sobie nie szło.

Matt jednak dać się pokroić jakimś zawszonym przeciętniakom nie zamierzał. Rycząc jak bawół, wymachując bez ładu i składu toporami, zaczął rzucać się po alejkach roztrącając regały i tnąc co popadło. Cała grupa jego przygodnych towarzyszy skuliła się za berserkerem i wypatrywała wroga licząc, że bydlę przyjmie na siebie wszelkie ataki. Mieli słuszność. Taktyka była prosta, ale sprawdzała się. Wywabiony nieludzkim darciem ryja zbir w łatanej gęsto przeszywanicy zwalił się na Grzecznego. Razem z napchanym literaturą regałem. Jednego nie przewidział w rachunkach. Burgen był dzikiem niesłychanym i zamiast jebnąć w kurz pod ciężarem mebla, skrzywił się tylko opadając na jedno kolano i zawodząc po barbarzyńsku podniósł ładunek przewracając go na drugą stronę. Na łysola, któremu dębowe deski zarządziły dentystyczną rozprawę z resztką uzębienia. Okrwawiony i nieprzytomny zbójnik nawet nie jęknął, kiedy Matt przeorał mu pierś toporami jak wpuszczony w ziemniaki odyniec. Drugi ze zbirów, staruch skąpany w siwiźnie, stracił nadzieję na happy end i w desperacji, samobójczo zaszarżował na ogra, który wykończył mu kumpla.

Był niezły, trzeba mu przyznać. Musiał chyba pół życia spędzić z mieczem przy boku, pewnikiem w jakiejś kompanii najemnej, gwałcącej i palącej „za wolność naszą i waszą”. Inaczej wyjaśnić by się nie dało, że atakiem swoim zmusił Grzecznego do cofnięcia, niemal przewrócił. Gdyby tylko dać mu chwilę dłużej… Masywna szyja wojownika prosiła się o stalowy pocałunek i Burgen doczekałby się tej czułości. Jego fart, że miał obok kumpli. Caspar i Isherwood wyskoczyli zza pleców dzikusa w pełnym zgraniu. Doskonale zsynchronizowani wyprowadzili atak, który sprawę konkurentów do samuelowej ręki rozwiązał definitywnie. Bulgotliwe gulgoty wyprutego z juchy dziadka powitano brawami.

- Wyłaź kurwo! Wyłaź! Dasz nam papierzyska i wypierdalasz! – Westrock wspiął się na szczyt najbliższego mebla lustrując okolicę w poszukiwaniu ostatniej ofiary. Punkt widokowy sprawdziłby się może przy nieskazitelnej pogodzie, a tu, pod czarnym jak smoła firmamentem, oczekiwania musiał zawieść. Po rudym nie było śladu. W monotonnie przygnębiającym krajobrazie, wyróżniającym się znaleziskiem był tylko duet sztukmistrzów, którzy zdawali się uprawiać aerobik wyczytując ruchy z potężnego poradnika. Głosy Grishnaka i El ‘skanda, wzburzone uwolnioną mocą grzmiały donośnie, ale nawet w tej transformacji, uwznioślone i złowrogie, dawały się odgadnąć. Trzeci głos zjawił się nagle, niczym niezapowiedziany. Tego głosu nikt nie znał, ale też i nikt pasażerów na gapę się nie spodziewał, więc musiał to być Samuel.

Samuel wył. Wył, wrzeszczał, przeklinał bogów. I skwierczał. Szybko zaczął skwierczeć, co najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli już z bliska. Z w miarę bliska, z bezpiecznej odległości. Bliżej podejść się nie dało, ogień oplótł okolicę wokół nieszczęśnika, zatarasował drogę falującymi ścianami żaru. Castells, mikrej postury człowieczek, miał pecha dostać się pod któryś z regałów przewalanych przez Burgena w jego bojowym szale. I tam już musiał pozostać. Mocowanie się z meblem nie poskutkowało, a skaczący po półkach - niby pasikonik - ogień zadomowił się wszędzie wokół. W końcu zguba dopadła i ryżego skrybę, a kiedy jego niedoszli oprawcy przybyli na miejsce niewiele do oprawiania już zostało. Castells był smolistą skwarką, a drogi, żeby tę grzankę wydobyć spod gorejących stert i schrupać zwyczajnie nie było.

* * *


Nataniel przewracał kartę za kartę, stronę za stroną, rzucał oczami po papirusie jak kameleon na muszym safari. Robił, co mógł, a czas gonił. Grishnak za plecami koncentrował się, swoimi sztuczkami wydzierał moc z ognia i powietrza, wchłaniał manę buszującą w każdym atomie wokół. Szamańskimi modłami otwierał umysł, błagał duchy przodków i totemicznych patronów o łaskę, szykował się do strzału stulecia. El ‘skand wiedział, że takie misteria są bardzo kosztowne i ślad zostaje po nich na zawsze. Z igrów z mocą nikt nie wychodził bez szwanku.

W końcu! Eureka! Druid natrafił na nić zaklęcia, ledwie nutę w skomplikowanej symfonii. Ale nutę skądś kojarzoną! Czar był obcy dla umysłu, ale jego cząstki, zapewne w formie prostszych modlitw i rytuałów musiały mu kiedyś mignąć przed oczami. Nie było sensu szukać dalej, to nie był elementarz. Wszystko, na co czarownik natrafiał miało posmak szaleństwa, wykraczało o lata praktyk poza jego zdolności. W tej sytuacji nawet liźnięcie znajomego kąta dawało nadzieję. El ‘skand zaczął inkantę, dał szamanowi znak, żeby ten włączył się w mistyczną jednię, splótł swą ścieżkę mocy z jego własną. Niesieni powiewem magii odtwarzali rytualne ruchy i słowa bezwiednie, poddani automatyzmom zwolnionym z grymuaru ich ewokacjami i modlitwą. Czar zaczął kiełkować, wyrastać ponad splamiony pergamin, manifestować swoją obecność. Każdy moment bliższy spełnieniu był dla duetu czarowników ciężką przeprawą. Skronie pulsowały tępym bólem, który z każdą sekundą spływał dalej, w głąb ciała, oplatając każdy nerw, zmieniając organizm w jedno cierpienie. Byli blisko, prawie u celu!

Krew z nosa buchnęła Grishnakowi, jak po spotkaniu z kowadłem, oczy wyszły z orbit, napięte żyły groziły pęknięciem. Nataniel podobnie, nie widział już nic przed sobą i tylko czuł, odtwarzał dalsze etapy rytuału mechanicznie, niesiony intuicją. Kiedy przeprawili się przez większość procesu umysły zaćmiła im mgła. To… To było do przewidzenia, ale co im zostało? Uwięzieni w popielnym grobowcu musieli postawić wszystko na jedną kartę. Kiedy mechanizm zabezpieczający księgi został zwolniony niewiele mogli już zrobić. Próbowali jeszcze podłapać rwącą się tkaninę mocy, zebrać do kupy wysączoną z ich umysłów manę, zatrzymać przerwane zaklęcie. Ale to nie był poradnik „Poznaj magię w weekend”. Założone zabezpieczenia przed nieuprawnionym korzystaniem z woluminu były tak, jak i sama księga. Dziełami najwybitniejszych, najpokrętniejszych i najcwańszych umysłów minionej epoki. Herem, Caspar, Marlon, Cliff, Owain, Isherwood i Matt, którzy zgromadzili się wokół majstrującym ich ucieczkę magików, też mieli doświadczyć tej czarodziejskiej ostrożności.

Rozerwana na strzępy inkantacja wygasła, a ostudzone, wyżęte do cna umysły czarowników ucichły. Nadzieja na ratunek przepadła. Powracający z nieświadomości, z trudem wygrzebujący się z mgły zapomnienia magicy wiedzieli tyle, że ich rytuał zawiódł. Nałożony na księgę glif wyrwał ich z transu, wyrzucił poza obręb mocy. Z kolei rozjarzone nagle, pączkujące drobnymi świetlikami runy na księdze…

Huk rozdarł powietrze, wstrząsnął budynkiem od posady po obfajdany przez gołębie dach. Światło eksplodowało oślepiająco, boleśnie gorąco, parząc gorzej niż szalejący za plecami ogień. Ale to był moment.

Cisza. Uszy dźwięczały wygłuszając wszystko wokół, pozostawiając pole tylko dla dochodzącego z głębi czaszki dzwonienia. Oczy też zresztą radziły sobie niewiele lepiej, rejestrowały okolicę zza mgły. Gdzieś na skraju świadomości buszował ogień, ale do palety czerwieni i czerni włączył się jednak jakiś jeszcze kolor. Marlon poczuł na twarzy chłodny powiew, zaciągnął się łapczywie dostawą nocnego powietrza. Przed sobą widział nocny błękit, łyskający zza chmur księżyc i całą kolekcję gwiazdeczek. W ścianie za księgą ziała potężna, otrzepująca się z pękających jeszcze cegieł dziura. Byli uratowani!

Półelf zebrał się powoli do siebie, wygramolił spod sterty nadszarpniętych ogniem starodruków i opierając o to, co zostało z regału obok, powstał na nogi. Krótki rzut oka na okolicę bardzo podniósł go na duchu. Nie, żeby wszystko wokół wyglądało radośnie i kwitnąco. Przeciwnie, było bardzo daleko od tego. Za to w porównaniu do towarzyszy Marlon miał się świetnie. Nie tylko żył, ale nawet chodził! I krwawił wprawdzie tu i ówdzie, włosy miał zalepione juchą, a siniaków musiał mieć więcej niż w zjaranej bibliotece było książek, ale i tak na tle kompanów wypadał bardzo solidnie.

Herema ognisty podmuch mocno przysmolił i wpasował gdzieś między półki, nie znanym nikomu sposobem wiążąc między jednym piętrem książek, a drugim. Żebra mogły być naruszone, a zhajcowanym brwiom trzeba było powiedzieć ‘adieu!’, ale łowca dał radę wygramolić się z drewnianej klatki i w miarę sprawnie ruszyć ku wolności. Owain kuśtykał za nim, a Isherwood, któremu nogi plątały się jak po pijackim weekendzie z whiskey, ucapił się Graeffa łapczywie i wykorzystując oszołomienie zbója jechał jego kosztem na zewnątrz. Cliff znalazł się pod sufitem, zawieszony na żyrandolu pod podejrzanym kątem, kręcił się nieprzytomny dopóki lina nie pękła zwalając go na składowisko słowników. Spotkanie z lingwistyką od razu go ocuciło i wciąż spętany w żebrach żyrandolu zaczął pełzać w stronę nocnego nieba. Matt, który wyglądał jak zmasakrowana brutalnie półtusza wieprzowiny, pluł potokami juchy i na czworakach zbierał się do ewakuacji. Parę alejek dalej, dziwnie nienaruszony, znalazł się i Nataniel. Nienaruszony, jak na odległość, z której startował, a trzeba przyznać, że przeleciał dobrych kilkanaście metrów. Ruchy miał bardzo golemie, sztywne i poskręcane w dziwacznych zawijasach. Wizyta u chirurga musiała znaleźć się w jego kalendarzu, bo kości chyba pozamieniały mu się miejscami, kiedy nikt nie patrzył. Bez szwanku ocalała mu chyba tylko prawa łapa, bo tę łapę zacisnął na kołnierzu Caspara wlokąc go do wyjścia. Młodzieniec dwojga imion nie dawał znaku życia, był wykrzywiony po rąbnięciu w dechy etażerki i cały siny. Jego szczęście, że był w miarę lekki, więc poruszający się w transie El ‘skand dał radę dociągnąć go do wybawienia. W tym wszystkim brakowało tylko Grishnaka.

Naderwany bok kamieniczki zaczął się chwiać, więc uciekinierzy zagęścili ruchy wyskakując – lub zwalając się – do rzeki, która kojąco szumiała pod murami biblioteki. Z tej perspektywy budynek wyglądał bardzo malowniczo, bielone mury w oczach nabierały smolistej opalenizny, a nad spadzistym dachem wykwitła ognista czupryna. Rozdmuchiwane wiatrem czerwone włosie opadało, to na jedną, to na drugą stronę, powoli zakradając się przez dachy sąsiednich kamieniczek do środka, na strychy i mansardy. Wrzaski mieszkańców i gapiów, którzy zgromadzili się wokół pobudziły całą okolicę, więc gwar wzbierał z każdą chwilą. Wykrzykiwane polecenia straży ogniowej i dźwięk piszczałek niosły pobudkę przez całe miasto, budząc już nie tylko Okoni Łach, ale i wszystkie sąsiednie kwartały i dzielnice. Przebudzili się nawet flisacy, którzy cumowali na pobliskiej barce i teraz podpływali ku kamieniczce w swoich łodziach, zaintrygowani gwałtownym hukiem. Rybacy, którzy wracali z nocnego połowu też postanowili zmienić kurs na sterburtę i sprawdzić, co to za wariaci chcą się o północy popluskać. Co znajdą mogło ich zaskoczyć, a reakcji poczciwych ludzi rzeki nie szło odgadnąć.

Część z pływaków, choć kończyny było mocno przeciążone, jakoś dawała sobie radę i młócąc wodę utrzymywała się na powierzchni. Niektórzy dawali nawet radę brnąć w jakimś kierunku, czasem i w tym, który sobie zaplanowali. Takim szczęśliwcem był Herem, który dopłynął do szalupy zacumowanej paręnaście metrów dalej, w doku rozładunkowym. Nataniel sam też dałby radę z tym przedsięwzięciem, ale musiał taszczyć Caspara, co bardzo obniżało jego szanse. Druid wiedział, że jeśli nie wspomoże go któryś z kompanów, młodzika będzie musiał zostawić na zatracenie pod falami. Rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu pomocy. W pobliżu był Matt, ale giganta chyba złapała kolka, bo sam zaczął rozpaczliwie pizgać łapskami po powierzchni i co chwila znikał pod wodą i wynurzał się. W świetle księżyca, który zdarł z siebie płaszcz chmur i zerknął na wydarzenia pod sobą objawił się też reszcie towarzystwa Grishnak. Szaman unosił się na brzuchu, leżąc krzyżem niby to w modlitewnej pozie, z gębą zanurzoną pod wodą. Spokój z jakim dryfował sugerował, że nie jest to medytacja, a nieprzytomny magik nie ocknie się nagle doznawszy objawienia. Wyglądało raczej na to, że jeśli nikt z druhów nie pobieży mu z pomocą to historia szamańskich wybryków zakończy się tu i teraz. Już dziś.

Proszę Komtura i Aro o niepostowanie.
 
Panicz jest offline  
Stary 12-08-2013, 18:50   #29
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Marlonn czuł się jak przeciągnięty przez młyńskie koło. Bolało go wszystko, krwawił i kuśtykał. Ale żył!

- Ryża mać Castellsa! Udało mu się. Nie żyje, gagatek. Szczur nas za to wychędoży bez łoju. Skrewiliśmy! - krwawa plwocina półelfa zdobiła posadzkę.
Rozejrzał się bacznie wokół. Na jego oczach biblioteka waliła się w gruzy. Płomień królował po całej komnacie. Jego kamraci niezgrabnie gramolili się na nogi. Ci, którzy w ogóle mogli się gramolić. Lodowaty wiatr duł znad rzeki przez nowo powstałą wyrwę.
Półelf dotknął swoich pięknych do niedawna włosów. Całe były oblepione czarnoczerwoną juchą. Tylko po części jego.

- Cholera jasna. Matka mnie zabije. Moje kudły całe w strzępach. Jak ja to, karwia, doczyszczę? - wyjęczał, zupełnie jak nie przystało na zakapiora pierwszej wody.

Ktoś z kompanów zajęczał, któryś zaskowyczał. Dopiero to otrzeźwiło Marlonna. Zebrał się w garść i zachrypniętym głosem wywrzeszczał.

- No, ale nic to! Nie raz kozła w rzyć się całowało, prawda? Wiejemy, kompania! To wszystko zaraz się zawali.


Wybił się przed otworem w ścianie biblioteki i skoczył w czeluście czarnej rzeki.

- Ihaaa! Na pohybel! - przed zanurkowaniem w zimną toń zdążył jeszcze złapać się za nos.

Wynurzył się parę sążni bliżej nurtu rzeki. Jego towarzysze wpadali za nim do rzeki jak ulęgałki. Niektóre, z tych ulęgałek się ruszały po wypłynięciu. Inne nie. Grishnak Szaman na pewno się nie ruszał.

- Diabli go nadali... - półelf prychnął wodą o smaku mułu i szybkim kraulem podpłynął do nieprzytomnego człowieka. Zanurkował tuż przed ciałem i wynurzył z Grishnakiem na plecach.

- Ufff... chłopie
- wymamrotał półelf. - Na czymś się tak spasł? Ważysz chyba z tonę. Nic to, zapłacisz za mnie pod "Czarną Kicią" i będziemy kwita.

To mówiąc począł zasuwać do brzegu.
 
kymil jest offline  
Stary 13-08-2013, 12:29   #30
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Cliff wygramolił się przez wyrwę wspomagając się niczym czekanem kawałkiem peta z kandelabru. Osiągnąwszy szczyt rzucił żelastwo w cholerę i skoczył do wody. Toń zamknęła się nad nim, pozwolił sobie swobodnie opadać chwilę p czym mocnym kopnięciem nóg wypłynął na powierzchnię. Chłód wody orzeźwił go trochę. |Rozejrzał się co porabia reszta. Wielkolud najwyraźniej poróżnił się z rzeka, bo ją napierdalać łapami na prawo i lewo. Reszta zachowywała się kulturalniej. Nie wszyscy wyszli bez szwanku, półelf wlókł na plecach szamana, Nataniel zaś holował kolesia, którego Clif imienia zapomniał. I jeśli nikt mu nie pomoże to i przypominać sobie jego miana nie będzie trzeba.
Westchnął lekko i podpłynął do nich lekko kulawą żabką. Jedna rękę oszczędzał, bo rana na boku promieniowała przy każdym ruchu.
- Pomogę ci - prychnął podpływając i łapiąc niedoszłego topielca pod drugie ramię. - Płyniemy do młodego, tam przy łódce. Lepiej nie zdawać się na pomoc miejscowych.
 
Mike jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172