Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-07-2007, 19:41   #141
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

Harpo rozejrzał się po okolicy nieco zdezorientowany ostatnimi wydarzeniami. Tak wiele zdarzyło się tak szybko. Gnom miał wrażenie, że poza walką i ucieczką nie robił nic innego.
Harpo przysiadł na najbliższej ławce i zamknął oczy. Skupił się na ostatnich wydarzeniach.

"- Oczywiście nie zrobię tego osobiście- to byłoby zbyt proste. Ostatnim etapem tego przedstawienia będzie sprawdzian, czy wy możecie zginąć z rąk istot tak bardzo różnych od was, że wręcz całkowicie innych. Ale nawet nie próbujcie tego zrozumieć, niestety, ale nie będzie wam dane pojęcie moich planów. To wy przyszliście do mnie, żeby zwierzyć się ze swoich problemów, a nie na odwrót, a ja obiecałem wam pomóc. I zrobię to... ostatecznie kończąc wasze nieistotne egzystencje."

Te słowa nie dawały gnomowi spokoju.. Jaką pomoc? Jakie problemy? Owszem, życie gnoma nie było usłane różami, ale Harpo nie mógł sobie przypomnieć żadnego problemu, który by mu ciążył.
Niemniej czarownik dał mu wystarczająco wiele powodów był miał chęć porządnie złoić mu skórę, gdy ponownie się spotkają.
Owszem Harpo, był już obiektem eksperymentów czarodzieja, ale jego Pan nigdy nie traktował go jak zabawkę!
Spojrzawszy przez przymknięte oczy zastanawiał się nad tym miejscem. Na pewno nie było to realne miejsce. W każdym realnym miejscu kolczaste coś w falbankach wzbudzało by zdziwienie.. Jeśli nie popłoch. A tu wszyscy przechodzili obok spokojnie jakby półczart-półork, zdaniem Harpo najstraszliwsze połączenie z możliwych , był normalnym widokiem.
"- A więc zapewne konstrukt magiczny, czyj? To należy jak najszybciej ustalić. - " pomyślał Harpo. Spojrzał na pierścień, dość wyróżniający swym niecodziennym wyglądem.
Przyglądając sie na miecze skrzyżowne na tarczy, inna myśl przyszła gnomowi do głowy- "Różyczki wyszły pewnie z mody."
Gnom nie zwracał uwagi na trajkotanie niziołki dopóki ta nie zwróciła się do niego bezpośrednio.
- A kim wy jesteście? I co was łączy z naszym prywatnym koszmarem? -Płomiennorudy gnom odpowiedział krótko.- Jestem Harpo, a łączy ..zapewne pech .
Harpo wstał i rzekł.- Teraz należy zdobyć jakąś broń i jak najwięcej informacji... i w miarę bezpieczne lokum. Nigdy nie wiadomo, kiedy ci mieszkańcy rzucą się na nas pochodniami i widłami.
Do tego zadania powinniśmy się podzielić po dwie osoby, co by mieć pewność, że ów magik nie wpadnie na pomysł , by zastąpić jedno z nas sobą, bądź klonem własnej roboty. W każdym razie ja bym tak zrobił, gdybym miał taką możliwość.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 31-07-2007, 01:51   #142
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Rynek. Zatłoczony. Dziwne ubrania. Towarzysze.
Jedyne co Albert Foncroyss był w stanie pomyśleć to: „Za żadną cholerę nie zrozumiem tego, co się stało.”


***

Sen był początkiem wszystkiego. Wszystko było w nim na opak, wszystko waliło się i było potwornie wykrzywione, wszystko było tajemnicze i przerażające. Sen był koszmarem.
Kiedy człowiek budzi się z koszmaru, zlany potem, czując swoją lepiącą się nieprzyjemnie do ciała koszulę, kiedy nagle otwiera oczy, tak naprawdę nie widzi nic. W pierwszej sekundzie jeszcze ciągle znajduje się w świecie snu, który jest tak plastyczny, że gdyby wyciągnąć rękę to można by dotknąć ostatnich sennych wizji. Lecz umysł rozjaśnia się, promienie światła odbite od skraplającej się na gładkich skałach wody docierają do oczu i zmuszają duszę do przebudzenia się. Mija kolejna sekunda i wciąż ciężko dysząc człowiek rozgląda się dookoła, rozpamiętując koszmarne wizje. I szuka kogokolwiek, kto mógłby mu pomóc odnaleźć się w świecie do którego został wyrwany, świecie być może póki co spokojniejszym, ale nie pewniejszym. Kiedy człowiek budzi się z koszmaru, świat rzeczywisty wydaje się być równie niebezpieczny co niepokojąca cisza zapadająca przed burzą. Dlatego właśnie rozbiegane oczy szukają oparcia w jakiejkolwiek życzliwej istocie.
Foncroyss nie miał żadnej życzliwej istoty pod ręką. Był sam.

Nagle po jego plecach przeszedł dreszcz. Niedaleko usłyszał jęk. Niemal agonalny.

Zerwał się i starając się opanować drżenie kolan podbiegł w kierunku źródła dźwięku. Kiedy zobaczył merkantów stojących nad wijącym się w konwulsjach ciałem Hawriły, oniemiał. Teraz naprawdę bał się wysokich, niebieskich kupców, o palcach jak szpony. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie stojącego blisko merkanty… a uczucie nagle minęło. Foncroyss nawet nie pamiętał o co zapytał, ale odpowiedź była przerażająca.

***

Z pomocą mapy udało mu się odnaleźć przytulną, niewielką jaskinię, niedaleko ścieżki, którą podążał. Usadowił się w skalnej szczelinie, opatulając podróżną opończą merkantów. Niewielki płomyk prowizorycznego ogniska tlił się na korzonkach drzew wyrastających ze stropu jaskini, które Foncroyss od pewnego czasu skrupulatnie odcinał. Wiedział, że za niecałą godzinę zgaśnie zupełnie i że nie daje wielkiego ciepła, prawie żadnego. Ale do tego czasu powinien się trochę rozgrzać i przyzwyczaić do niewielkiej ochrony przed zimnem, jaką dawała mu opończa. Siedząc myślał o merkantach. Od pewnego czasu już kręciło mu się w głowie, niedługo po tym jak wziął dzienną dawkę swojego lekarstwa. Początkowo myślał, że niemożność rozróżnienia upływu dni sprawiła, że przedawkował, ale szybko odsunął te myśl, objawy zawsze były zupełnie inne. Ogarniała go już całkowita senność, jednak nagle podłoga jaskini uniosła się go góry i kilka razy przekręciła. Foncroyss zerwał się, zatoczył, obił o przeciwległą ścianę groty rozdeptując swoje ognisko. Rzucił się na kolana i zwracając całą zawartość żołądka oparł na rękach. Poczuł się lepiej. Jednocześnie obrazy merkantów w jego pamięci zmieniły się. Pojawiły się nieszczere uśmieszki, chciwe i złe błyski w ich oczach, nieprzyjemny – nawet bez silenia się na uprzejmość – ton głosu. Przypomniał sobie „lekarstwo”, jakie od nich dostał. Jak dobrze, że prawdziwy lek bardzo nie chciał zostać w jego sąsiedztwie i domagał się natychmiastowego wymienienia treści żołądkowych.
„Chociaż z drugiej strony” – przemknęło mu przez głowę gdy kątem oka dojrzał zdobioną wazę w kącie groty – „Teraz i tak nie mam wyjścia. Mając Hawriłę w garści, mają w garści mnie. Szlag.”
***

Jak dobrze wydostać się z jaskini ciemnej jak tyłek zakopanego na samym dnie dziewięciu piekieł kytona, prosto w noc – ciemną jak tyłek goblina ukrytego w takiej jaskini. Foncroyss potarł pierścień otrzymany od merkantów. Już im nie ufał, ale ten magiczny prezent, dający przy potarciu snop jasnego światła, był niezwykle użyteczny. Przynajmniej zdołał zebrać dość ziół na przygotowanie sobie specyfiku na najbliższe dwa dni. Kilka godzin marszu jednak znów dawało mu się we znaki. Powoli i ostrożnie postawił wazę na ziemi, kucnął i sięgnął po bukłak z winem. Prawie pusty. Kiedy przechylał go do ust, jego wzrok padł na pewnien szczególny detal w zdobieniach wazy. Ciąg symboli, zapisany dwukrotnie, jeden pod drugim. Tak mały i tak misternie wpleciony w ornamentykę, że Crois dziwił się, że go nie przeoczył. Przyjrzał mu się jeszcze raz, starając się zapamiętać dziewięć znaków, niewątpliwie litery lub słowa w jakimś nieznanym mu alfabecie. Na wszelki wypadek z pochwy wyjął spory nóż myśliwski z herbem Tuckich na rękojeści i wyciął z pobliskiego drzewa kawałek kory, w której odwzorował pismo. Patrząc jeszcze chwilę na znaki, próbował rozgryźć ich tajemnicę. Przez chwilę kusiło go, by otworzyć wazę i zajrzeć do środka, powstrzymał się jednak – zdawał sobie sprawę, że życie przyjaciela wisi na bardzo cienkiej lince. „Asmeno, jak bardzo byś się teraz przydała” pomyślał Foncroyss o elfiej czarodziejce, która była teraz jak przelotny, odległy sen o ukochanej, wciąż bezradnie patrząc na wyryte w korze znaki.

***

...olbrzymia lawina głazów spadała wprost na Foncroyssa. Pomyślał kilka najbardziej parszywych przekleństw we wszystkich znanych sobie językach. Działał już niemalże bez myślenia. Trzaski bicza, odruchowe i instynktowne walczenie o przetrwanie.
Ktoś bardzo nie chciał, aby Crois dostał się do fortecy.

***

Foncroyss, cały umorusany i w wystrzępionej niebieskiej szacie merkantów, powoli podniósł się z ziemi. Jego cel był niedaleko. Majestatyczna forteca była tuż przed nim, właściwie patrząc z perspektywy półki skalnej, tuż pod. Nagle fragment góry, na którym stała cytadela, oderwał się od reszty górskiego łańcucha i kompletnie zaprzeczając wszelakim prawą natury, powoli wznosił się nad ziemie.
Foncroyssowi zebrało się na płacz.

***
- To niemożliwe!! Takich czarów nie ma!! Nie ma!! Fortece nie latają!! …Nie latają!! To skończone nieloty! To nie w porządku!!…
***

Bezsilne krzyki mają to do siebie, że zazwyczaj są zupełnie bezużyteczne. Na szczęście Foncroyss miał na tyle przytomności umysłu, aby zdać sobie w tej chwili z tego sprawę.

***
- Gdzie klucze?!
Bezcenna, bo mogąca ocalić Hawriłę waza leżała rozbita w drobny mak przed twarzą Foncroyssa, który notabene też leżał i to z mieczem na gardle. Wśród skorup leżała niewielka drewniana szkatułka.
Więc to wszystko po to? Podróż przez jaskinię, lawiny, szaleńczy bieg pod górę i skok z wysokości by dostać się do środka i to tylko po to, aby przynieść w drogocennej wazie, małą, nic nie znaczącą szkatułkę?!
Croisowi już nawet nie było żal. Był wściekły.
Nagle usłyszał donośny huk zamykanych drzwi. Trzymający nad nim nagie ostrze elf, który wybitnie wyglądał na szaleńca, rzucił za siebie szybkie spojrzenie. Pewnie liczył na to, że odziany w szaty przystające magowi i do tego nieposiadający miecza jegomość nie wykorzysta tej chwili nieuwagi, albo po prostu rozstroił go pobyt w tym dziwnym miejscu. Foncroyss nie myślał jednak nad tym i momentalnie opierając się na jednej ręce, pozwolił swojej stopie wystrzelić w górę. Czubek jego nogi trafił w mostek przeciwnika, który zwinął się i odskoczył do tyłu. Niezbyt honorowe zagranie, ale skuteczne. Zrywając się na nogi, dobył bicza i pozwolił mu się z trzaskiem rozwinąć. Rzucił szybkie spojrzenie na bok, tam gdzie przed chwilą patrzył elf. Zupełnie zdezorientowany, rudy gnom stał patrząc wybałuszonymi oczyma na dziwną scenę.
Robiło się coraz ciekawiej.

***
- Ty!
Krzyknęła niziołka, oskarżycielsko wskazując smyczkiem na mężczyznę zasiadającego na platynowym tronie.
Foncroyss dopiero teraz zwrócił na nią uwagę. Tak jak wszyscy był oszołomiony tym co się wydarzyło. Oszołomiony, ale nie zdziwiony. Ostatnie godziny dały mu pewność że już nigdy nie będzie zdziwiony. Niczym. Gdyby nagle zza tronu wyskoczył Arglish – wspomnienie, które najbardziej przepełniało go lękiem – ubrany w fioletową sukienkę i zaczął śpiewać po gnomiemu – Crois byłby zniesmaczony. Ale na pewno nie zdziwiony.
Spojrzał uważniej na umorusaną krwią niziołkę i nagle poczuł, jakby coś uderzyło go od tyłu. Wziął głęboki wdech. Skrzypce i smyczek w jej ręce utwierdzały go w przekonaniu, że nie ma omamów, ani że pamięć na płata mu figli. Zupełnie niedawno, w migoczącym świetle trzaskającego spalanym drewnem ogniska, słyszał dźwięki muzyki. Muzyki granej przez nią. Kiedy to było? W jakich okolicznościach? Jak ona ma na imię? Skąd ją pamięta?
Dziury w pamięci. Czy mogła go poznać? Nie wiedział. Niech szlag trafi tę cholerną chorobę.

***

Kula jest wzrokiem, oko jest drogą, pozostaje ścieżka.
Mosty rzucone na wiatr... Światło walczące o blask... Kształty bez formy... i Znak.

***


Rynek. Zatłoczony. Dziwne ubrania. Towarzysze.
Jeśli powiedziałby, że poukładał to sobie wszystko w głowie, skłamałby przed samym sobą.
Ledwie spojrzał na dziewczynę, która próbowała wcisnąć wysokiemu elfowi o długich, ciemnych włosach bukiet jakiś kwiatów. Odnotował, że nazwała miejsce ich pobytu Azylem. Brzmiało kojąco. Być może złudnie kojąco, ale domyślał się że jego towarzysze tak jak i on sam potrzebowali ukojenia, choćby niepewnego. Przyjrzał im się uważniej.

Kobieta z bardzo krótko przyciętymi włosami. Właściwie wygolona. Wyglądała jednak wystarczająco kobieco – zgrabna sylwetka podkreślana była przez dobrze dopasowaną i elegancką suknię. Właściwie zbyt elegancką, ilość falbanek na każdej z nich była wręcz niesmaczna. I musiała być cholernie niewygodna. Patrząc na kobietę, mógł śmiało stwierdzić że podziela jego zdanie co do wygody. Co do estetyki zapewne też, być może przywykła do prostych, wygodnych strojów, może nawet lepiej czułaby się w skórzanych spodniach. Co ciekawe zdawało mu się, że nie widział jej wcześniej. Choć w jej spojrzeniu było coś niezwykle podobnego do kobiety, która towarzyszyła ślepemu gnomowi.

Drugą z osób był wysoki elf, którego potencjalnie istniejąca ukochana była nadzieją kwiaciarki na zarobek. Jego poważna i piękna, typowo elfia twarz zdradzała przeszłość doświadczającą wojowników, a dziwna sytuacja w jakiej się znalazł – przez nachalną kwiaciarkę wręcz podwójnie dziwna – nie osłabiła nabywanej przez lata treningów czujności, objawiającej się w dystansie jaki zachowywał i rzucanych na boki spojrzeniach. „Rzucanych wystarczająco często, żeby orientować się w sytuacji i wystarczająco rzadko żeby nie wzięli go za wariata” pomyślał Foncroyss mając przed oczyma swój niewątpliwie rozbiegany z powodu nie wzięcia medykamentów wzrok.

Tuż przy elfie stał gnom, którego nagłe przybycie do „sali tronowej” pozwoliło Foncroyssowi na pozbycie się elfa z mieczem. Był całkowicie rudy, co było dość nietypową cechą, okolony elegancko zapuszczoną brodą i przyciętymi wąsami, o równie ognistej barwie. Jego wyraz twarzy nie zmienił się od czasu przybycia do sali i przedstawiał bezgraniczne zagubienie i zaskoczenie obecną sytuacją. W dodatku jasna kamizelka nie leżała na nim najlepiej.

Zdziwienie było obce Croisowi od pewnego czasu. Odnotował już w sali, że obok wysokiego elfa z drewnianej skrzynki, którą on sam przyniósł do piekielnej fortecy ich wroga, wyłoniła się jakaś wielka figura. Oto stała, tuż za gnomem, który wydawał się przy niej jakąś zabawką lub miniaturką. Postać była rodzaju męskiego, zdradzała cechy diabelstwa – podróże z Astatisem pozwoliły mu to stwierdzić na pewno – ale z pewnością płynęło w niej więcej czarciej krwi niż w jego przyjacielu. Zdecydowanie więcej. Co ciekawe – wciśnięcie w ogromne spodnie i białą koszulę nie wywołało komicznego efektu. Stwór wciąż budził grozę, w dodatku jego obecne położenie powoli chyba wyzwalało pokłady furii.

Ślepy gnom stał tuż obok Foncroyssa. Jego oczy wciąż były przesłonięte opaską, u jego nóg przechadzał się nonszalancko wierny kot. Gnom wyglądał na maga lub kuglarza, choć nowy strój nie pozwalał stwierdzić tego na pewno. Jego ruchy były opanowane i pewne. Foncroyss patrząc na nie czuł się jak paralityk.

Przy jego lewym ramieniu stał w zupełnym milczeniu „szalony” elf. Foncroyss poczułby wściekłość na jego widok, gdyby nie to, że doskonale rozumiał jak czuł się elf w Sali tronowej. „Dokładnie tak samo jak ja” – pomyślał.

Była jeszcze niziołka. Nie patrzyła na niego, a Crois zastanawiał się wciąż co by się stało gdyby jednak go rozpoznała. Martwiło go to, że była jedną z tych osób, które niemal całkowicie wyparowały z jego pamięci, a być może nawet była urojeniem.

Foncroyss popatrzył na siebie. Spodnie w barwie ciemnej zieleni, trochę zbyt luźne. Ujdzie. Biała koszula i kamizelka. Koszmar. Na palcu widniał pierścień ze skrzyżowanymi mieczami, całkiem ładny emblemat. Na drugiej dłoni wciąż znajdował się podarunek od merkantów, co było wyjątkowo dziwne. „Być może w kieszeniach znajdzie się również coś pożytecznego” pomyślał zabierając się do przeszukiwania nowego stroju.
Głos skrzypaczki skłonił go do podniesienia głowy.

- …wy jesteście? I co was łączy z naszym prywatnym koszmarem?

- Jestem Harpo, a łączy... zapewne pech. –
wypalił szybko rudy gnom. Mówił szybko i poprawiał przy tym odruchowo i zapewnie nieświadomie kamizelkę. - Teraz należy zdobyć jakąś broń i jak najwięcej informacji... i w miarę bezpieczne lokum. Nigdy nie wiadomo, kiedy ci mieszkańcy rzucą się na nas pochodniami i widłami.
Do tego zadania powinniśmy się podzielić po dwie osoby, co by mieć pewność, że ów magik nie wpadnie na pomysł , by zastąpić jedno z nas sobą, bądź klonem własnej roboty. W każdym razie ja bym tak zrobił, gdybym miał taką możliwość. –
dodał pośpiesznie.
Cokolwiek by nie mówić, miał od cholery racji. Właściwie miał stuprocentową rację. Pomylił się tylko w terminie. Na razie wszyscy byli rozbici wewnętrznie i zagubieni, być może przerażeni, być może wściekli lub zmartwieni. Foncroyss odczuwał zdaje się wszystko to po trochu.
- Nazywam się… mogę nazywać się Croisem. I jestem miejscowym idiotą. Zresztą chyba wszyscy jesteśmy, albo niedługo się staniemy, jeśli będziemy stać nieruchomo i milcząc, w dodatku ustawieni w długi szereg. I to właśnie nas łączy. – westchnął.
- Drogi… Harpo. – Przypomnienie sobie imienia gnoma było radosnym świadectwem tego, że pamięć ostatnich wydarzeń działa bez zarzutu, przynajmniej póki co – Wszystko co mówiłeś było piękne, ale – czuł że głos mu drżał kiedy mówił, ale w sumie chyba udało mu się nadać całkiem spokojną intonację – jesteśmy w Azylu. Jakkolwiek nie brzmiałoby to na pułapkę: każdy z nas ma dość. Właściwie nie znamy się i ponoć chcemy dorwać skurczygnata, który nas w to wplątał. – „Ja już nie chcę” pomyślał odruchowo o Elizie i Asmenie i o swoim domu. O dotychczasowych celach. O Fritzu. I o jedynym śnie jaki kiedykolwiek zapamiętał, a jaki okazał się koszmarem. Jeśli to wszystko miało okazać się ułudą, to jaki cel mógł mu pozostać? – Oo takich sprawach dobrze rozmawiać na siedząco. W spokoju. Dobra kobieto – powiedział do słuchającej w osłupieniu kwiaciarki, której jeszcze wciąż nikt nie spławił – gdzie tu można napić się dobrego miodu? I tanio przenocować?
Miał nadzieję, że większości towarzyszy pomysł pójścia do karczmy i odpoczęcia w posłaniu powinien przypaść do gustu.
Miał też nadzieję, że w kieszeniach znajdą się pieniądze na kielicha. Rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Patrząc na przymusowych towarzyszy niedoli przypomniał sobie swoją własną kompanię, złożoną. Roześmiał się nagle głośno zdając sobie sprawę, że lepiej trafić nie mógł. To całkiem podobni towarzysze. Banda oryginałów i dziwaków. Można się wtopić w otoczenie, a to już coś.
- Znowu w drodze – mruknął cicho do siebie.
Obrócił się na pięcie i oniemiał.
Włosy miał luźno rozpuszczone i przycięte równo, z przedziałkiem na środku. Nie miał brody, zastąpiły ją sporych rozmiarów krzaczaste wąsy. Dopiero widząc swoje odbicie w szybie zorientował się, że on też jest ubrany w to co inni.
No, teraz już na pewno miał powód, żeby dorwać tego, co ich w to wplątał.
 

Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 31-07-2007 o 02:02.
Fitter Happier jest offline  
Stary 01-08-2007, 20:05   #143
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

- Nazywam się… mogę nazywać się Croisem. I jestem miejscowym idiotą. Zresztą chyba wszyscy jesteśmy, albo niedługo się staniemy, jeśli będziemy stać nieruchomo i milcząc, w dodatku ustawieni w długi szereg. I to właśnie nas łączy. – westchnął wąsaty człowiek.
- Drogi… Harpo. – po czym kontynuował – Wszystko co mówiłeś było piękne, ale .. jesteśmy w Azylu. Jakkolwiek nie brzmiałoby to na pułapkę: każdy z nas ma dość. Właściwie nie znamy się i ponoć chcemy dorwać skurczygnata, który nas w to wplątał...O takich sprawach dobrze rozmawiać na siedząco. W spokoju. Dobra kobieto gdzie tu można napić się dobrego miodu? I tanio przenocować?
Harpo też był zmęczony. Gonitwa przez las, ciągła walka, wyczerpały siły gnoma.
Ale determinacja wciąż podtrzymywała go w pionie...Nie mógł spokojnie usiąść, dopóki nie był pewien, że jest bezpieczny
A mimo tej przyjemnej nazwy nie czuł się bezpieczny.
Harpo wahał się pomiędzy kuszącą wizją odpoczynku, a irytującym uczuciem zagrożenia, którego nie dostrzegał.. poprawka, JESZCZE nie dostrzegał.
Lukrowany obrazek jakim był ten Azyl, drażnił jego złodziejski zmysł. Tu było zbył ładnie, zbyt czysto, zbyt idealnie.. zupełnie jak przy spotkaniu z Vinnim.
"Przygotować na najgorsze , oczekiwać najlepszego"- tego motta nauczyła go złodziejska gildia do której kiedyś należał.
Spoglądał na swych różnorodnych towarzyszy.. Wiedział ,że postąpi tak jak zrobi większość. Samotnie długo tu nie pożyje.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-08-2007, 21:16   #144
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Delikatne stuknięcie w ramie otrzeźwiło Almiritha. Już podczas obrotu dłoń powędrowała ku rękojeści miecza, kiedy zamiast kolejnego wroga, zobaczył śliczną dziewczynę z koszem pełnym pachnących kwiatów. Potrząsnął głową jakby chciał pozbyć się jakichś omamów. Grymas na pięknej i dostojnej twarzy elfiego wojownika, świadczył o tym, że szermierz jeszcze raz przeżywał w duszy wydarzenia, których niedawno był uczestnikiem.

*****

Cios...atak prawym ostrzem... parada... blok zaostrzonych pazurów...grymas na potwornej twarzy opętańca. Ramiona uginają się pod siłą uderzenia demona, a ostrza mieczy niebezpiecznie zbliżają się do twarzy... i znów atak... finta... wypad z lewej.. cios w płuco... ostrze tnie miękką tkankę.

Almirith myślał, że to się nigdy nie skończy, jego siły słabły, a demon jakby stawał się silniejszy. Szalejąca wokół pożoga, fruwający Trryk i mocarne ciosy Maygara i wirujące ostrza Srebrnego Lwa - sprowadziły na szaleńca śmierć.

*****

Elf cofnął się na widok kwiaciarki, zaskoczony nagłą zmianą scenerii i nowymi osobami, które widział także w upiornej komnacie kilka chwil wcześniej. "Azyl - co to za miejsce?" - pomyślał. Rozejrzał się dookoła po schludnych ulicach i jego mieszkańcach, którzy nijak nie przypominali obdartusów spotkanych w magicznej szkatule. Spojrzał na swe bogate odzienie i na widok kolorów zapragnął mieć na sobie swój zielony płaszcz i elfią kolczugę. Niestety zaginęła ona wraz z jego cennymi sejmitarami, "to tylko najmniejsze przewinienie na długiej liście naszego ciemiężyciela" - pomyślał.

Podszedł jeszcze raz do przestraszonej kwiaciarki, wyciągając dłonie w przyjaznym geście. Sięgnął po piękną orchideę, która zapachem przypominała mu ojczyste lasy i ogrody jego rodaków. Ujął ją delikatnie w swoje dłonie i klękając przed niziołką, złożył ją na jej ręce, mówiąc: - To twój talent Sae i emocje nas ocaliły, ogień twojej duszy zniszczył demony, ratując nam życie. Mam u Ciebie dług, w razie niebezpieczeństwa moje życie skończy się przed twoim - ukłonił się raz jeszcze.

Wstał i staną obok Maygara, ściskając szponiastą dłoń staremu przyjacielowi. - Twoja siła jest bardzo przydatna rogaczu - uśmiechnął się chcąc rozładować napiętą atmosferę. Spojrzał na "nowych" towarzyszy", próbując się dowiedzieć czegoś ciekawego.

Słowa rudowłosego wydały się mu słuszne: - Jestem Almirith, zgadzam się z twoją propozycją. Myślę, że powinniśmy połączyć siły by pokonać naszego ciemiężyciela.Myślę, że możecie wnieść coś nowego do tego co już wiemy. Jak się dostaliście do tego koszmaru, może wiecie coś więcej niż my o tym który nas więzi w tych przeróżnych miejscach.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 02-08-2007 o 07:20.
merill jest offline  
Stary 04-08-2007, 09:17   #145
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
- Jestem Almirith, zgadzam się z twoją propozycją. Myślę, że powinniśmy połączyć siły by pokonać naszego ciemiężyciela.Myślę, że możecie wnieść coś nowego do tego co już wiemy. Jak się dostaliście do tego koszmaru, może wiecie coś więcej niż my o tym który nas więzi w tych przeróżnych miejscach.
Elf mówił niespiesznie, spokojnie, wręcz uspokajająco. Croisa martwiło tylko, że wciąż nie mogli podjąć decyzji, co właściwie dalej zrobić. Reszta towarzyszy w milczeniu patrzyła na siebie, jakby onieśmielona sytuacją. "Nic dziwnego" przemknęło przez głowę biczownikowi.
- Mości elfie - odezwał się przerywając chwilę krępującego milczenia - myślę, że na omówienie tych spraw nie jest najlepszą ulica na której stoimy.
Mówiąc to spojrzał wymownie na kobietę z kwiatami. Czuł nieodpartą pokusę by wulgarnie ją spławić. Poczuł, że drga mu kciuk, więc pośpiesznie schował go w pięści spalatając ręce za plecami.
- Propozycja Harpo była niewątpliwie rozsądna. Ale weźcie pod uwagę, że sami się nie znamy. Że nie wiemy co tu robimy. I zanim zaczniemy dzielić sie na grupy w poszukiwaniu prowiantu i ekwipunku - musimy wyjaśnić parę spraw. - odetchnął - A do tego najlepsza będzie jakaś przyjemna karczma, więc nie wiem jak wy, ale ja zamierzam zapolować na jakiś kolowy szyld.
Mówiąc to zaczął się bez słowa rozglądać.
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 04-08-2007, 19:18   #146
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Post Learion Aylinn

Poszło... zupełnie nie tak. W żadnym z wyobrażeń Leariona - a miał ich POTWORNIE wiele, nie widział i nie przewidywał toku wydarzeń choćby w części podobnego do tego, co się zdarzyło. Lawina wypadków przytłoczyła młodego gnoma, rewelacje sypały się jak z rękawa, oszałamiając go, tak, że przez dłuższy czas po prostu analizował co się wydarzyło, bojąc się, że przegapi coś niesamowicie istotnego, coś cholernie ważnego, coś, co będzie kluczem do rozwiązania zagadki.

Początek był taki, jaki być powinien. Wyraźnie to pamiętał. Pogrzeb 'zmarłego', reakcja wzruszonej kobiety, jego własna wdzięczność, portal, przejście.

Potem, nagła, alarmująca wizja, Fialar, przekazując ją syczał, więc gnom odruchowo zesztywniał, gotując się do natychmiastowego działania.

Słupy. Kamienne słupy, układające się w schody. Problem był tylko taki, że po schodach się schodzi, a tutaj... należałoby skakać, najlepiej o tyczce. A upadek oznaczał stopienie się w lawie, o czym przekonało zerknięcie w dół, i bijąca stamtąd czerwona poświata.

Przejście osłabiło gnoma, totalna zmiana otoczenia zrobiła swoje. Zachwianie, upadek, potworny strach, świst powietrza w uszach, panika ściskająca żołądek, FIALAR... i ratunek.

Długo trwał galop po morzu wrzącej lawy, na tyle długo, że Learion przezwyciężył strach, zaś pęd wywołał na jego twarzy radosny uśmiech.

- Najbliższa rzecz ku prawdziwej wolności, to pędzić z wiatrem w zawody - zwykł mawiać jego starszy brat.

Odrzuciwszy wizje zdrady, Learion skierował swe myśli ku władcy Labiryntu. Któż inny, jeśli nie on? I jeśli on, co stało się z Vilmorgan? Ponure rozmyślania wzmógł fakt, że gnom stał sam w ciemności, gdy jego wierny towarzysz poleciał na zwiady. Ale powrót Fialara, choć radosny, nie miał najlepszych wieści.

Portal, przebiegnięcie komnaty, słupy, przesypujący się piasek w zdecydowanie za małej klepsydrze oraz ostrza, ostrza, tak wiele i tak różnych. I wszystkie, jak jedno, wyciszone. Wyćwiczony od dawna słuch, w tej próbie, miał być zupełnie nieprzydatny.

"Kochany Fialar. Bez niego zginąłbym marnie." - pomyślał Learion głaszcząc czarnego kota. Magia w komnacie nie działała. Ale połączenie z niewielkim nietoperzem, dało efekt. Gdy tamten mknął górą, gnom śmigał dołem, używając wszystkiego, co tylko potrafił. Parokrotnie perspektywa przekazanego mu obrazu zmuszała go do nakładania poprawek, zanim wydawał mięśniom polecenia, parokrotnie był zbyt wolny, ale czy to miało znaczenie? Nie. Przeszedł i tę próbę, nie poddał się, wspomnienie Fristusa dodało mu sił.

Wspominając rany, gnom uniósł ręce do ramienia, przejechał palcem drugiej po udzie. Przeczesał palcami kocie futro. Nic. Ani śladu. Zamyślił się ponownie.

Wybór. Wybór nie był wyborem. Jeśli Deanlath oczekiwał choć sekundy wahania, był głupcem. Choć o potędze równej potędze boga. Czy jednak? Magowie często sprawiali wrażenie potężnych istot, lecz... to potrafiło uśpić ich czujność, pozwalało zapomnieć o rzeczach prawdziwie ważnych.

Obserwując, jak Vilmorgan przychodzi im z ratunkiem, Learion czuł podziw dla kobiety. Nie za własne życie, nie za potęgę, choć definitywnie był pod wrażeniem, gdy jednym słowem i drobnym gestem rozstrzaskała mającą go zmiażdżyć skałę.

Głos „Pocieszycielki” brzmiał pewnością siebie, której nic nie mogło zniszczyć, ale także wyraźnie słychać było wściekłość. Vilmorgan piękna i groźna, niczym burza, bez zastanowienia przekroczyła na nowo otwarty portal, ciągnąc za sobą Leariona.

I ten wiedział, że kobieta właśnie podąża na konfrontację z Deanlathem, że już podjęła decyzję... I nie mógł jej nie podziwiać, ponieważ znakomita większość istot poddałaby się rozpaczy, próżnemu rozpamiętywaniu zdrady ukochanej istoty, lub próbowała ogłupić się sztucznymi wyobrażeniami.

Kolejne magiczne wrota. Skarbiec. Elf i człowiek, gotowi do walki. Rudy gnom, zdziwiony tą sytuacją zupełnie jak Learion.

Cztery szczerozłote trony, choć wspaniałe i kunsztownie wykonane, przy piątym wychodziły na wykrzywione wiekiem i pokryte patyną krzywe krzesła.

Czy to oznaczało, że piąty był oryginałem? Czy Fristus, i pozostali, jakkolwiek ich tam nazwano, byli jedynie ułudą? W końcu sam tak orzekł:

- Czy ktokolwiek z was myślał, że żyje własnym życiem? Czy myśleliście, że wasz przeszłość należy do was?

Czy wierzycie, że Fristus, Hawriło, Sunimos, Vinni i ten przeklęty Deanlath, kiedykolwiek istnieli? Nie! Ponieważ oni wszyscy...
- znikajace sylwetki na złotych tronach - -... są mną!

Zaraz potem pojawiła się tamta trójka. I unosząca się za nimi... zbroja?

"O do diaska, na wszystkie moje przeszłe i przyszłe imiona, za wiele. Głowa mi pęka!"

Gnom powoli osunął się na kolana. Wydarzenia przelewały się nad nim, ich potworne tempo i ważkość powodowały, że czuł się jak łódeczka, mająca zatonąć w oceanie, albo jak pływak, którego zbyt wartki prąd porwał i który może jedynie całą swoją mocą unikać skał, bez szans wobec pewnej śmierci słyszalnej w grzmocie niedalekiego wodospadu.

Wspomnienie do wspomnienia. Gnom poczuł uderzającą mu do głowy krew, gdy przypomniał sobie okrutne słowa, jakimi mag skwitował słowa Vilmorgan... nie, Sidero.

"Zabawa. Tym dla niego byliśmy. A jednak, nawet w zabawie, był sam."

Powstając, Learion przemówił. Pewnym, czystym głosem.

- Zawsze uważałem, że ludzkie imiona nie do końca oddają sprawę. Nie zrozumcie mnie źle, brzmią ładnie, i najwyraźniej im pasują, ale... Nie oddają im sprawiedliwości.

Gnom uśmiechnął się przepraszająco, po czym skupił wzrok na ludzkiej kobiecie:

- Pocieszycielko - zaczął, łagodniejszym tonem - Nie dbam o to, czy nazywasz się Vilmorgan, czy Sidero, czy jeszcze jakoś inaczej. Jesteś, kim jesteś. Jeśli zechcesz, masz moją przyjaźń. I imię ode mnie. Airuinath.

Gnom zamilkł, nie wiedząc, czy powiedzieć coś więcej, czy zamilknąć. Wypowiedziane imię, w gnomim języku składało się z dwu słów. Airu - Wspaniała, i nath, pocieszenie, pocieszający. Zatroskanemu Aylinnowi jednak nie powstało w głowie, że ktoś mógłby nie znać gnomiego, więc pominął tłumaczenie, jako nieistotne. Myślał intensywnie. Wiele tajemnic udało się rozwikłać, tak wiele, że młodego Aylinna bolała od nich głowa. Nadal nie miał swych wspomnień, a sądząc po słowach maga, pozostali także. No i nadal nie wiedział, kim są, gdzie są, jak wyglądają. Słysząc miauknięcie, zdecydowanym ruchem sięgnął po kota, po czym umieścił go sobie na ramionach, ciesząc się z bliskości i ciepła towarzysza.

Nie wiedział, czy mówić o zauważonej samotności maga, o tym, jak to brak celu w życiu, brak granic, mógł spowodować tę zmianę. Nim ubrał to w słowa, wspomniał coś naprawdę dziwnego, choć trwało to krócej niż jedno uderzenie serca. Wykrzywioną twarz mężczyzny, z jakimś instrumentem w dłoniach. Twarz wykrzywioną pogardą dla niego, Leariona i zachwyconą swoją potęgą. Twarz wykrzywioną tak, jak twarz maga tam, w skarbcu.

"Definitywnie za dużo się dzieje, wymyślam już obrazy."

Gnom nabrał powietrza, odetchnął, uspokajając się.

- Learion Aylinn jestem. - skłonił się w kierunku, z którego słyszał głosy. Nadal jednak martwił się o Airuinath, Wspaniałą Pocieszycielkę.

"Ostatni sprawdzian", przypomniał sobie, szukając ewentualnych dalszych słów. "Czy możemy zginąć z rąk istot tak bardzo różnych od nas, że wręcz całkowicie innych. Cóż to za brednie? Możemy zginąć z rąk podobnych sobie, co miałoby powstrzymać obcych? Zaraz. Słowo, którego użył... na gnomi się nie tłumaczy na obcych. Tłumaczy się na odmiennych? Ale co znaczy odmienny ode mnie? Człowiek jest odmienny ode mnie. Elf też. Ba! Nawet ten gnom jest ode mnie inny, ma rude włosy, to też pewna odmienność. Czyli... właściwie nic nam łobuz nie powiedział. Pffft. Też mi rebus.".

Ostatnie przeniesienie było nie lada czarem, bo było selektywne. Zadbano o niemal wszystko, co przekazywał właśnie swemu panu Fialar. Elf-wojownik stracił kolczugę i miecze... no chyba, że miał je jakoś schowane, niziołka dorobiła się futerału na skrzypce, Straszliwa Istota, cóż... miała ubranie na miarę, co w oczach gnoma było osiągnięciem nie lada, zaś jej przenośny taran chyba się jakoś zmieścił pod płaszczem. Gnom nie mógł dostrzec Niewidzialnego Rycerza, ale skoro tamten był niewidzialny, to wystarczyło, aby zdjął skórznię aby stracić go z oczu, więc Learion nie widział w tym niczego szczególnego, ani też nie upatrywał w jego zniknięciu powodu do zmartwienia. Wszyscy mieli dobrane stroje, w błękitach, który to kolor gnom dawno temu obdarzył sympatią, a biżuteria kobiet była nawet ładna, a na pewno kosztowna. Oczywiście, przy nieziemskiej urodzie Airunath, wszystko wydałoby się ładne...

"Naprawdę, spotkałbym wreszcie kogoś niższego... Zaraz. Przecież już spotkałem."

Mając ochotę palnąć się w czoło, Learion wsłuchał się w dyskusję, 'rozglądając się' źrenicami kota. Fialar, lekko znudzony robieniem za etolę, ziewnął, przeciągnął się i zeskoczył z gracją. Learion uśmiechnął się. Nawet nie zdążył pomyśleć, czy kot nie chciałby również rozglądnąć się dokoła...

Szeregi domów ustawione wzdłuż przecinających się ulic. Szare twarze ludzi pędzących za sobie tylko znanymi sprawami. Kolorowe ubrania szlachty, stare zniszczone łachmany żebraków, wspaniałe karoce ozdobione piórami i herbami.

"Więc tak wygląda Azyl? Hmmm..."

Nasłuchujący gnom dosłyszał nie tylko głosy otaczających go nowych towarzyszy. Krzyki ludzi, uderzenia podkutych kopyt o wybrukowane ulice, ciche rozmowy, szelest ubrań i odgłosy kroków. Czuły nos gnoma skrzywił się, gdy wyczuł straszną mieszaninę typową dla miast: pot i perfumy, zgniłe jedzenie i smród rynsztoków, zaraz obok piekarni, z jej świeżym pieczywem, albo zapachem niedawno zerwanych kwiatów, jak tych, które kwiaciarka właśnie sprzedawała elfowi.

"Sprzedawała... Czy mamy pieniądze?"

Oglądając samego siebie, gnom z lubością wygładził płaszcz, który z miejsca stał się jego ulubioną sztuką ubrania, z całej ozdobnej garderoby.

"Dobry materiał."

Jego ręce dyskretnie poczęły sprawdzać kieszenie. Wyczuwając pierścień, gnom przejechał po nim delikatnie palcem, wczuwając się w fakturę ozdoby. Paznokciem stuknął, nasłuchując dźwięku. Pragnął oszacować przedmiot, wyczuć grawerkę, poznać metal, z jakiego rzecz była wykuta. Niezawodny kot zdołał już wypatrzeć takie pierścienie u wszystkich pozostałych. To i strój łączyło ich, niczym przynależność do umundurowanej formacji.

"Fialarze, czy płaszcze mają jakiś wzór? Herb, czy odznaczenia, cokolwiek? Nie muszą to być nawet dwa skrzyżowane miecze na tle trójkątnej tarczy, ale ich też poszukaj, proszę. Także na budynkach, czy flagach."

Buty o twardych podeszwach, luźne spodnie utrzymane w ciemnych barwach, nowe stroje cechowała wygoda, nie tylko elegancja. Takie stroje nosili wysłannicy, ludzie ważni, lecz sporo podróżujący.

A kobiety? Nagle, gnom odkaszlnął, raz, drugi, w wyciągniętą zawczasu chusteczkę.

"Rany.. Ale... urocza! I te loczki!" policzki gnoma pałały, gdy kot przez moment skupił wzrok na skrzypaczce. Ubrana w podkreślającą jej figurę długą suknię, przyozdobioną licznymi falbankami (które przyciągały wzrok gnoma w stanowczo nieodpowiednie do dłuższego gapienia się miejsca), kobieta miała oczy pełne ognia. Liczne klejnoty i falbanki nie zdołały ukryć jej ducha. Gorzał w oczach. Gnom mimowolnie uśmiechnął się, gdy obiekt jego 'spojrzeń' przygryzł wisior, sprawdzając autentyczność kruszcu.

- Almirith, Marcepanku - Learion oniemiał. Jakkolwiek praktyka nadawania imion była doskonale znana gnomiej rasie, tak daleko było mu do śmiałości nazwania Potwornej Istoty... Marcepankiem. - dobrze, że jesteście cali. I dzięki za pomoc. - głos dziewczyny wyrwał gnoma z transu w sam czas - A kim wy jesteście? I co was łączy z naszym prywatnym koszmarem? - z ciekawością przyjrzała się 'nowym'.

Płomiennorudy gnom odpowiedział pierwszy:

- Jestem Harpo, a łączy ..zapewne pech. Teraz należy zdobyć jakąś broń i jak najwięcej informacji... i w miarę bezpieczne lokum. Nigdy nie wiadomo, kiedy ci mieszkańcy rzucą się na nas pochodniami i widłami. Do tego zadania powinniśmy się podzielić po dwie osoby, co by mieć pewność, że ów magik nie wpadnie na pomysł, by zastąpić jedno z nas sobą, bądź klonem własnej roboty. W każdym razie ja bym tak zrobił, gdybym miał taką możliwość.

Elfi wojownik oddychał nieco nierówno. Wzburzony? Niespokojny? Obojętnie które, Aylinn doskonale go rozumiał. I był pod wrażeniem, gdy ten tak spokojnie wziął orchideę i sprezentował ją z taką ładną przemową skrzypaczce.

"Sae... mmm, więc tak ma na imię!", skrycie rozmarzył się gnom. Imię było śliczne. I miało znaczenie, w gnomiej mowie, choć ten fakt Learion postanowił, póki co, ukryć. Różnie było, z imionami innych istot niż gnomy. Doświadczenie mówiło młodzianowi, że to raczej delikatny temat. Dla niego imię więcej to nie była wielka różnica. Ale niektóre rasy potrafiły potraktować to jako obrazę...

Głosem rozsądku okazał się człowiek z przedziałkem i wąsami, Crois Idiota. Słysząc jego lekko chropawy głos, gnom zapałał doń sympatią za poczucie humoru.

Odezwała się natomiast kwiaciarka, odpowiadając na zadane jej pytanie i spoglądając z wyczekiwaniem na elfa, który wciąż nie zapłacił.

- Gospoda? Nawet niejedna jest. Można na przykład przejść się do Lisów i Kamieni, to zaraz za rogiem. Dobrze zjeść dają w Brzuchatym Kupcze - dłoń dziewczyny wskazała kierunek - A najlepszy miód będzie w Królewskim Synu, zaraz przy południowej bramie.

- Kochana nie daj się zbyć jednym kwiatem! Skoro zratowałaś ich wszystkich od demonów swą magią, to niech każdy Ci conajmniej po koszu kupi! Dług życia, to nie byle co, niech nie skończą na gładkich słowach, a moje kwiaty są naprawdę ładne. - dziewczyna potrząsnęła koszem, patrząc na Sae znacząco.

Dalsze słowa Almiritha i Croisa nieco ochłodziły atmosferę. Learion zgadzał się z głosem rozsądku, ulica nie była najlepszym miejscem.

Poprawił opaskę, i zaklaskał głośno trzy razy. Milczenie Airunath, Straszliwej Istoty i drugiego elfa było dziwne, zwłaszcza milczenie kobiety niepokoiło go bardzo, więc odezwał się celowo dość radosnym głosem:

- Brawo. Celne słowa, pani. Kosz kwiatów, wobec długu życia jest oczywistym gestem. Masz pani jeden kosz? Bo są wśród nas dwie piękne damy. Obawiam się, że mój towarzysz ze swym typowym dlań smakiem, wybrał już najpiękniejszy kwiat, lecz nie pozostanę z tyłu. Jako ślepiec, nie będę przebierał. Cały kosz poproszę.

Sięgnąwszy na szyję, gnom namacał sznurek, dobył go. Niewielki, złoty krążek zabłysł na sznurku.

"Ech... właśnie straciłem monetę na czarną godzinę..."

- Proszę.

Gnom nie ruszył się z miejsca, zdejmując monetę ze sznurka i wyciągając dłoń na słuch w kierunku kwiaciarki.

Dopiero, gdy kobieta odeszła, Aylinn odezwał się żywo:

- Jedzenie i wypoczynek wydają mi się ważniejsze od picia, a przyznam, pokój na poruszenie kwestii podniesionej przez Almiritha lepszym jest, niż ulica.

Znienacka gnom szarpnął koszykiem. Pachnące kwiaty posypały się na niespodziewającą się niczego niziołkę, otaczając ją falą zieleni, mnogością kolorów, barw, miękkością różnokolorowych płatków i zielenią łodyg czy liści. A przede wszystkim - zapachem łąki w rozkicie. Ślepiec błysnął chłopięcym, rozbrajającym uśmiechem i rzekł, lekko się skłaniając:

- Ze słów pana Almiritha wywnioskowałem, że obsypanie Cię pani kwiatami, to coś, co się Ci wręcz należy. A nie mając jego elfiego umiaru, ani nie potrafiąc słowami złożyć hołdu dla Twego wyczynu, składam go tak.

Dłoń gnoma sięgnęła do koszyka. Gdy poczuł ukłucie, wydobył sprawcę z kosza. Dziwny, kolczasty kwiat, ranił palce, na tle pozostałych kwiatów wyglądał bardziej jak zwierzę, jakiś daleki krewny jeża. Niewielkie kropelki krwi delikatnie ruszyły wzdłuż smukłych palców białowłosego gnoma, ku jego nadgarstkowi, gdy uniósł rękę w górę przyglądając się roślinie. Powąchał, a powolny uśmiech wystąpił mu na twarz. Zmienił uchwyt, naciskając na kielich kwiatu, który zamknął się z cichym pop. Wtedy szybko postąpił dwa niepewne kroki w przód, i wystawiając rękę ku górze, podsunął kwiat pod nos milczącej Sidero. Orzeźwiający, intensywny aromat rozszedł się na moment w powietrzu.

- W zamian poproszę o uśmiech, Airuinath. Może być słaby. - rzekł z łobuzerskim uśmiechem gnom, starając się żywym tonem zamaskować troskę w swoim głosie.

- Zatem, gospoda za rogiem może? - odezwał się do wszystkich, przekrzywiając głowę tak, aby słyszeć ich odpowiedź. Jego lewa dłoń, dyskretnie wyciągnęła z kieszeni kamizeli chustę, którą owinął zakrwawioną dłoń, starając się nie syczeć ani w żaden inny sposób nie okazać bólu. Górski oset pachnie pięknie, mocno i orzeźwiająco, ale jedynie wtedy, kiedy się go zgniecie. Wrzucając resztki kwiatu do koszyka, a koszyk składając na ramieniu, gnom starał się wykorzystać koszyk aby zasłonić wyciąganie chusteczki. Doskonale wiedział, że nie ma szans zrobić tego przed wszystkimi, ale przede wszystkim nie chciał aby Airuinath widziała.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 05-08-2007, 19:38   #147
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- No to chodźmy do tej gospody, myślę, że to najlepsze rozwiązanie - odpowiedział Almirith na słowa Leariona, klepiąc Maygara w mocarne ramię. Zerknął na Sae, obsypaną kwiatami przez białowłosego gnoma, nie wyglądała na zadowoloną z obecnej sytuacji. Dostrzegł w oczach przyjaciółki ogniki, które wyrażały zdegustowanie strojem i fryzurą. - Może tam omówimy wszystkie palące kwestie, obmyślimy jakiś plan i sposób jego realizacji? Dowiemy się kto jest kim w tym mieście, co znaczą te sygnety na naszych dłoniach i o co w ogóle chodzi z tym całym Azylem? Czym jest to miejsce, bo jak dla mnie to kolejnym więzieniem, tylko w "trochę" przyjemniejszym opakowaniu.

Ruszył za gnomem w kierunku gospody, która wedle słów karczmarki znajdować się miała tuż za rogiem. Idąc elf obserwował dokładnie mijanych ludzi, starał się wyciągnąć jakieś wnioski z ich zachowań i wyglądu. Nie znalazł nic co odróżniało by ich od setek innych mieszczan, jakich wielu widział przed uwięzieniem - I to go najbardziej martwiło. Wiedział, że tu kryje się jakiś podstęp - "to kolejne oszustwo i ułuda, może jakaś iluzja" - pomyślał - "to nie możliwe, musiała by być bardzo potężna".Ale zaraz odpowiedział sobie w myślach - "ale ten, który nas uwięził, musi także posiadać wielką moc".

Jego rozmyślania skończyły się dopiero, kiedy ujrzał szyld gospody...
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 06-08-2007, 19:13   #148
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

"- Prowadzeni przez ślepego gnoma.. Musimy stanowić pocieszny widok.- " westchnął w myślach Harpo. Przesunął dłonią po bujnej fryzurze ciesząc się tym, że jego włosy ułożone zostały tak by skryć różki. -"Musze kupić sobie kapelusz, nie wspominając krótkim mieczu."- pomyślał po czym jego wzrok padł na szyld.. Przedstawiający smoka walczącego z zającem. I napis "Zając i Smok".
-Dziwna gospoda w dziwnym mieście.- powiedział do siebie, choć na głos. W środku było dość zwyczajnie, choć bogato. Dębowa boazeria i stoły, sosnowa klepka na podłodze. Harpo przysiadł się do jednego ze stolików i czekał, aż pozostali również zajmą miejsce. Dopiero wtedy rzekł. - Na waszym miejscu nie pytałbym o sygnety. Przynajmniej nie bezpośrednio. Mogą być wszak symbolem organizacji nielegalnej w tym mieście...Nie chciałbym zginąć tylko dlatego, że przypadkiem wzięto mnie za jakiegoś sekciarza, a wy?
Harpo nie uznał za ważne wtajemniczać towarzyszy, w to skąd się wziął taki pomysł...Choć przed oczami mignęła mu dawno zapomniana scena.. Korowód ubranych na czarno postaci , z twarzami zasłoniętymi kapturami, zmierzający do wielkiego stosu. Na którym członkowie Gildii Czarnego Płomienia mieli zginąć w straszliwy sposób. Swoją drogą, za to czym się parali, należała im się tak sroga kara... Harpo nie miał z nimi nic wspólnego, był wtedy jednym z wielu świadków egzekucji. Wiedział jednak, że rozpoznawali się po niewielkim tatuażu czarnego płomienia na przedramieniu. Straż miejska i templariusze zrobili nalot na kilkanaście domów i wyłapali wszystkich z takimi tatuażami...Słysząc jednak krzyki płonących alchemików ciemności, bo tak też ich zwano, Harpo cieszył się wtedy, że za jego uczynki najwyżej go powieszą...O ile go złapią.
Po chwili jednak gnom otrząsnął się ze wspomnień i rzekł. - Ci z was, którzy są zmęczeni, niech tu odpoczywają i jedzą. Potrzebuję jednego ochotnika do towarzystwa, aby zdobyć informacje i broń. Potem wrócilibyśmy tutaj...No, jest wśród was jakiś chętny?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-08-2007 o 21:07.
abishai jest offline  
Stary 06-08-2007, 22:32   #149
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Azyl
”Ulica”

- W zamian poproszę o uśmiech, Airuinath. Może być słaby.

Airuinath uśmiechnęła się do Leariona. Uśmiechnęła się w niepewnie, zupełnie jak osoba, która zgubiła się wśród własnych wspomnień i myśli. Ta dawniej pewna i stanowcza kobieta, teraz nie mogła mieć nawet pewności kim jest. Jej piękno przygasło, zupełnie jakby była przekwitającym kwiatem, który traci pierwsze ze swoich barwnych płatków.

- Dziękuje ci Learionie. Dziękuje za kwiat i dziękuje za nowe imię... Już nie jestem Vilmorgan, czy Sidero. Od dziś nazywam się Airuinath i od dziś... rozpoczynam nowe życie.

Nowo narodzona Airuinath dumnie uniosła głowę. Znowu była tą samą osobą, piękną i stanowczą, dobrą i kochaną. W jej oczach na nowo zapłonęły radosne ogniki, gdy spokojnie przyglądała się wszystkim nowym towarzyszą, każdego obdarzając pogodnym, przyjaznym uśmiechem.

Elf, który do tej pory milczał i z podejrzliwością przyglądał się towarzyszą, chyba w końcu doszedł do wniosku, że najlepiej zrobi, jeśli się przedstawi.

- Jestem Valquar i...
- A ja Maygar i co z tego? Lepiej ruszajmy dupy i chodźmy do tej karczmy. Muszę się napić czegoś mocnego, albo skopie jakiegoś trepa.


***

''Kwiaciarka z zaskoczeniem obserwowała oddalającą się grupę. Ich bogate stroje, najnowszy krzyk mody wśród szlachty Azylu i bardzo dziwne zachowanie, bynajmniej jak na arystokracje, bardzo ją zaskoczyły. Choć z drugiej strony mają olbrzymie majątki, wiec czemu nie mieliby się zachowywać dziwnie? Młoda kobieta przez moment rozmarzyła się, co by zrobiła gdyby miała tyle pieniędzy, co ci bogacze. Dopiero klucz ptaków, który przeszył jasne, pogodne niebo, wyrwał kwiaciarkę marzeniom. Z błogim uśmiechem na ustach, kobieta ruszyła ulicą zmierzając do swojego domu. Do końca swojego życia nie zastanawiało ją, co przedstawiciele arystokracji robią w dzielnicy rzemieślników.''

***

Dziwna i różnorodna grupa szła jedną z ulic Azylu, zgodnie ze wskazówkami kwiaciarki. Ku ich zdziwieniu miasto wcale nie było takie zwyczajne, jak na początku się wydawało. Wystarczało wyjść za róg i wszystko się zmieniało. Przedstawiciele wszelakich ras, nie tylko tych ogólnie znanych i tolerowanych, ale także tych rzadszych i na ogół nie lubianych, przechadzali się po ulicach. Gdzieś kłóciły się jakiś diabeł z demonem, gdzie indziej centaur próbował się przepchnąć przez tłum zebrany przed sklepem. Parę metrów dalej, grupka ludzi z dużymi, pierzastymi skrzydłami, żarliwie o czymś dyskutowała. Wyglądało na to, że Azyl jest prawdziwym, rasowym tyglem.

Przez chwilę bohaterowie mieli trudności z przyzwyczajeniem się do widoku istot, których obecność zazwyczaj wywoływała okrzyki w rodzaju: „Pomocy!”, „Bij, zabij drania!”, czy „Won mi stąd, paskudo jedna!”. Wysoko na niebie, pośród ptaków latały o wiele większe istoty. Grupa bohaterów ledwo co powstrzymała się od rzucenia na ziemie, gdy do ich uszu doszedł łopot skrzydeł. Wielka, łuskowata bestia przemknęła tuż ponad dachami domów, zaraz potem podrywając się w górę i znikając pośród chmur. Bohaterowie jeszcze przez chwile stali oniemiali, patrząc za smokiem, który jakby nigdy nic, latał sobie nad miastem. A ludzie nawet się tym nie przejęli! Tylko małe dzieci szarpały rodziców za ubrania i wskazując w niebo, głośno krzyczały:

- Mamo! Smok! Jak będę duży, to zostanę smoczym jeźdźcem i będę takiego dosiadał. Prawda mamo?

Dalsza rozmowa ucichła w gwarze innych, bardziej przyziemnych. Bohaterowie szli już od paru chwil i Azyl uległ zmianie. Ze spokojniejszej, bocznej ulicy, grupa wyszła na o wiele bardziej uczęszczaną ulice. Teraz bohaterowie stali się obiektami bardziej lub mniej ukradkowych spojrzeń i cichych rozmów. Nie było w tym nic dziwnego. Wyróżniali się z tłumu, głównie dzięki bogatym ubraniom. Właściwie wyglądało na to, że są jedynymi osobami z takimi strojami, bynajmniej w najbliższej okolicy.

Na ulicy był niezły tłok. Dla przeciętnego zjadacza chleba przejście gdziekolwiek graniczyło z cudem, jednak dla nowo przybyłej grupy nie stanowiło to żadnego trudu. Wszystkie istoty, nawet te którym zazwyczaj schodzono z drogi, ustępowały przed pochodem bohaterów. Tłum „otwierał się” jakiś metr przed idącymi i „zamykał” metr za nimi, zupełnie jakby wszyscy bali się stanąć im na drodze.

Idąc do tawerny, nie dało się też nie zauważyć jeszcze jednego dziwnego zjawiska. W pewnym momencie, bohaterowie dostrzegli dwójkę kłócących się ludzi. Obaj mężczyźni wyglądali na mocno podchmielonych i nie najlepiej trzymali się na nogach. Pomimo to, obaj mieli wyraźny zamiar doprowadzić do walki. I właśnie w tym momencie, gdy wszystko wskazywało, że starcie jest nieuniknione, jeden z kłócących się... zniknął. Drugi człowiek stał przez chwile zaskoczony, poczym wzruszywszy ramionami, rzucił jeszcze krótki komentarz, który brzmiał jak „Pszeeekleci jedno...”- czknięcie- „...dniowcy.”. Bohaterowie postanowili nawet się nie odzywać, w milczącej zgodzie postanawiając, że wszystkie ewentualne pytania zadadzą karczmarzowi.

Okazało się, że wskazówki kwiaciarki były całkiem błędne i gospoda, która miała być „za rogiem” była ulicę dalej. Zanim bohaterowie zdążyli tam dotrzeć, zza ich pleców doszedł ich męski, donośny głos.

- Z drogi hołoto.

Grupa konnych otaczała stylowy, czarny powóz, zaprzęgnięty w dwa, dorodne rumaki. Dziwne było zmuszanie takich koni do ciągnięcia powozów, no chyba, że właściciel chciał się popisać swoim majątkiem i bogactwem.

Grupa podróżników z zainteresowaniem obserwowała powóz, który powoli posuwał się na przód. Czerwone zasłony były lekko odsunięte i z wnętrza pojazdu, wyglądała twarz starszej kobiety. Cała masa zmarszczek, nieudolnie przykryta toną najrozmaitszych kosmetyków, z pogardą i wyniosłością obserwował tłum. Głowa podparta na dłoni, lekki kpiący uśmiech... całą sobą kobieta wyraźnie chciała zademonstrować, że jest lepsza od wszystkich tych istot.

Gdy kobieta dostrzegła podróżników, jej twarz uległa momentalnej zmianie. Wpierw pokazało się na niej bezbrzeżne zaskoczenie, zupełnie jakby kobieta nie mogła uwierzyć w to co widzi, które zaraz potem zmieniło się w wyraz największego oburzenia. Zbulwersowana starsza dama odwróciła się do kogoś, kto musiał wraz z nią zasiadać w karecie. Po chwil, zza czerwonej zasłony wychyliła się twarz starszego mężczyzny. Siwe włosy gładko uczesane do tyłu. Równie siwe wąsy i bródka okalające twarz i to samo „święte oburzenie” widoczne na twarzy. Widać i jego zaskoczył widok grupy szlachciców, spacerującej pośród zwyczajnej hołoty.

***

Azyl
”Zając i Smok”

W końcu bohaterowie dotarli do karczmy. Szyld przedstawiający smoka i zająca, przyniósł w końcu nadzieje, że te ciągłe ciekawskie spojrzenia i szeptane rozmowy, w końcu dobiegną końca. Członkowie grupy przekraczali kolejno drewniane, solidne drzwi i wkraczali do środka.

Lokal cechowało typowe, solidne wyposażenie, odparte na karczemne burdy i niewielka ilość gości. Jednak scena, która przywitała bohaterów już nie była taka zwyczajna. Jak to zwykle w karczmach bywa, za drewnianą ladą stał karczmarz. Niski, pulchny człowiek w pobrudzonym fartuchu i grymasie złości na twarzy. Para małych, świńskich, czarnych oczek wpatrywała się w istot stojącą po drugiej stronie lady. Gościem na którego tak bardzo gniewał się karczmarz, był dość dziwny smokowiec. Istota cała pokryta łuskami, trochę przypominała bezskrzydłego smoka, który nagle zmalał do wysokości przeciętnego człowieka. Ponadto, jak większość przedstawicieli swojej rasy, stał na nogach, a jego ręce, zakończone dłońmi uzbrojonym w pazury, leżały oparte na ladzie. Na lewej dłoni smokowca, na powierzchni łusek wyraźnie rysowały się czarne linie skomplikowanego tatuażu.

- Ha! Wiedziałem! Przeklęty jednodniowiec! Myślałeś, że oszukasz starego Hazara. Może już nie dowidzam, ale tatuaż jeszcze widzę.
- Ale ja nie chciałem nikogo oszukać!
- Ta. Chciałeś się tylko przespać, a później zniknąć nie płacąc, co nie?
- Chciałem zapłacić z ...


Smokowiec nie zdążył dokończyć, ponieważ... zniknął. Zwyczajnie tak samo jak pijak wcześniej, tak smokowiec teraz. W jednej chwili był, a później już nie. Karczmarz stał jeszcze, z zaskoczeniem wpatrując się w miejsce, gdzie stał klient. Po chwili dość głośno zaczął rzucać najwymyślniejsze wyzwiska pod kierunkiem „jednodniowców”. Dopiero po chwil dostrzegł nowych klientów, którzy zdążyli już zająć miejsca.

W ciągu ułamka sekundy, karczmarz znalazł się tuż przy stoliku bohaterów. Kłaniając się nisko, prawie do samej ziemi, z chciwym uśmiechem wymalowanym na twarzy, zwrócił się do nowych gości.

- Witajcie szlachetni goście! Najwspanialsi dobrodzieje! Niech wam się wiedzie gdziekolwiek się udacie, a bogowie niech się do was uśmiechają. Co sprowadza tak znamienite osoby w moje skromne progi? A nie wybaczcie... Oczywiście to nie moja sprawa. Zapewniam, że jestem najdyskretniejszą osobą w całym Azylu i żadne słowo, które padnie w tym miejscu, nigdy go nie opuści. Przysięgam na grób własnej matki, że na za wołanie mogę stać się ślepy, niemy i głuchy. A teraz, czym mogę służyć, tak wielkim i wspaniałym osobistością?

***

”Niski i chudy mężczyzna oniemiał na widok wchodzących. Jego oczy z niedowierzaniem przesuwały się po bogatych, wspaniałych strojach i bajecznie drogiej biżuterii. Niewiele brakowało, a brak uwagi, mężczyzna przypłaciłby udławieniem się kawałkiem mięsa, które właśnie przełykał. Krztusząc się i dławiąc, człowiek walił się w pierś, próbując wypluć jedzenie. Udało mu się, choć jego gwałtowne popisy nie mogły pozostać bez zainteresowania ze strony grupy arystokratów. Błagając wszystkich bogów, żeby nikt z tej grupy nie rozpoznał go, szybko usiadł z powrotem na miejsce i zajął jedzeniem. Przez moment czuł na sobie spojrzenia karczmarza i całej grupy, ale w końcu wszyscy wrócili do swoich spraw. Niski mężczyzna udając, że jest całkowicie pochłonięty jedzeniem, nastawił uszu, chcąc wyłapać choćby najdrobniejsze, pojedyncze słowa, doskonale wiedząc, że zostanie sowicie za nie wynagrodzony.”
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 07-08-2007 o 10:06.
Markus jest offline  
Stary 07-08-2007, 09:34   #150
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Sae z uwagą słuchała odpowiedzi ludzi i nieludzi zgromadzonych tu przez ich Nieprzyjaciela - najwyraźniej wspólnego. Takie rzeczy łączą mocno, mocniej niż nocna pijatyka... "A ją najwyraźniej też mamy na dziś w planach. Niziołka nic przeciw temu nie miała, a nawet wręcz przeciwnie - po ostatnich przeżyciach chętnie odebrałaby sobie świadomość czymś mocnym, słodkim i pachnącym łąką.

Zapach. Kwiat, który otrzymała od Almiritha był piękny... ale ważniejsze były jego słowa. "...Twój talent i emocje nas ocaliły... ogień zniszczył demony... dług... moje życie skończy się przed Twoim." Na takie słowa nie potrafiła nic odpowiedzieć, wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Elf był dla niej najdroższym z towarzyszy, wypróbowanym we wspólnej walce i nieszczęściach.
Odzyskała mowę.
- Nasze losy są złączone.

Kwiaciarka, od której pochodził kwiat najwyraźniej próbowała zarobić na nich jak najwięcej - Sae była profesjonalistką w grze na emocjach, od razu rozpoznała więc tą próbę jako dzieło dość nieudolne... choć najwyraźniej skuteczne. Nowo poznany gnom, 'właściciel' pięknego kota, zachował się gwałtownie i patetycznie - w pierwszym momencie Sae skrzywiła się, nie lubiła błaznowania... to było jednak zabawne - jednocześnie zawadiackie, dworne i urokliwe. Obsypana kwiatami Sae nie mogła zareagować inaczej niż śmiechem - był perlisty, głośny, radosny... i przyniósł ulgę. Gnom wyglądał na konesera kobiecych wdzięków, zdawał się też łatwo tracić głowę a jego dramatyczne gesty były rozbrajające.
- Dziękuję za ten deszcz kwiatów, ich zapach przypomina mi łąkę. Pszczoły. Miód. Karczmę. - roześmiała się jeszcze raz i ukłoniła dwornie nowemu znajomemu - Idziemy?. Zanim ruszyła wplotła sobie jeden z kwiatków we włosy, podarunek od elfa tkwił już wcześniej między falbankami otaczającymi dekolt sukni.

Kiedy ruszyła w stronę, gdzie miała znajdować się karczma zauważyła, że niewidomy gnom daje kwiat komuś jeszcze, komuś o imieniu Airuinath... jak to? SIDERO? Skąd? Niziołka starała się nie przyglądać kobiecie zbyt nachalnie - nie miała jednak do niej zaufania. Sidero nie żyje. Spaliła się. "To jakieś kolejne diabelskie kuglarstwo."
Często zdarzało jej się odkładać problemy 'na później'... od dzieciństwa zawsze miała nadzieję, że jakoś same się rozwiążą.

W drodze do karczmy skrzypaczka skupiała się głównie na jednej rzeczy - jak tu się nie wygrzmocić na bruk w tych niewygodnych pantofelkach. Jej własne skórzane buty oczywiście zginęły... "tak samo jak kubrak, kamizela, płaszcz, spodnie... do disaka! Jak one w tym łażą?" Obuwie, które otrzymała w zamian było w jakiś przemyślny sposób podwyższone, dość wąskie... wyglądało uroczo, ale jak w tym walczyć? Postanowiła sobie, że w razie zagrożenia pierwszą rzeczą będzie zrzucenie ze stóp tego diabelstwa. Poważnie rozważała też sprzedanie wszystkich tych fatałaszków i zakupienie porządnego stroju - szczególnie, że za cenę tej biżuterii można kupić naprawdę pierwszej klasy ekwipunek.
Myśl tę chwilowo porzuciła, kiedy zobaczyła reakcję tłumu. "Jeśli te łachy budzą taki szacunek - niech i zostaną. Ekwipunek kupię i tak, ale póki co zostanę w tej sukienczynie.
Jak na Sae, która szlachecki stan porzuciła już dawno, decyzja ta była naprawdę poważna.

Powoli nabierała wprawy w uważnym i bezpiecznym stąpaniu w tych bucikach - zaczęła taż zwracać większą uwagę na otoczenie. Cóż za mieszanina! Toż o takich miejscach jedynie w baśniach się czytuje, w opowieściach słucha! I ta kłótnia...
"'Przeklęci jednodniowcy'? No tak - czegoś takiego można się było spodziewać." Trzeba w takim razie szybko zdobyć ekwipunek, prowiant i napić się na zapas - "Nigdy nie wiadomo ilodniowcami MY jesteśmy."

Dotarli do karczmy - wyglądała miło. Najmilej zaś wyglądały szerokie ławy i kilka wyściełanych (choć zużytych) krzeseł - "wreszcie siądę i ściągnę te gówniane cudeńka." - z nienawiścią spojrzała na wyszywanych perełkami i złotą nitką prześladowców.
Zanim jednak zdążyła usiąść zmusiła się do koncentracji i uważnie przyjrzała nowemu otoczeniu - jeśli mają tu odpocząć i czuć się bezpiecznie, trzeba je najpierw zbadać. "No tak, następny. Zaraz, zaraz... zdaje się, że tych 'jednodniowców' poznaje się po tatuażu. My ich cyba nie mamy...?" Z niepokojem spojrzała na swoje przedramię i powróciła do obserwacji otoczenia, starała się wyczuć emocje zgromadzonych tu stworzeń. Wrogości nie wyczuła, więc chyba mogli tu zasiąść... zaraz, chwilę - niski i chudy mężczyzna siedzący przy jednym ze stołów okazał na ich widok naprawdę spore poruszenie. Ukradkowe spojrzenia na boki i próba ukrycia emocji zwróciły na niego uwagę niziołki. Puściła gadaninę karczmarza mimo uszu i postarała się usiąść tak, żeby mieć go na podejrzanego mężczyzne a jednocześnie zagradzać mu drogę do wyjścia - coś jej mówiło, że wymykanie się chyłkiem nie jest mu całkowicie obce.

Cóż... w końcu najważniejsze było to, że USIADŁA.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.

Ostatnio edytowane przez Tahu-tahu : 07-08-2007 o 09:38.
Tahu-tahu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172