Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2011, 23:42   #1
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
[FR 3.5] Ku Nieznanemu!

Ku Nieznanemu!


Lord Ashar le'Preshik zaplanował wszystko bardzo dokładnie. Calimport to było olbrzymie miasto, wypełnione prawie dwustu tysiącami wszelakich istot, z których większość stanowili dość niscy ludzie o ciemnej skórze, owinięci w długie, jasne szaty. Jeśli przyglądało się im dłużej, to różniły się nie tylko kolory, ale także lekkość stroju. Bogatszych można było odróżnić po delikatnych jedwabiach o wyrazistych kolorach, biednych po szorstkich, grubszych szatach z czegoś, co dla normalnego człowieka służyłoby co najwyżej za worek. Ale nie tylko tacy przebywali w tym miejscu. Było to także centrum handlu, z wyspami, z południem, ze wschodem a nawet z północą. Stolicą nie tylko Calimshanu, ale także całego regionu. I przy okazji olbrzymim portem, w którym cumowały setki statków.
Nic dziwnego, że chętnych do przeróżnych misji i ogłoszeń zawsze było bardzo wielu, choć niewielu się nadawało. Niektórzy więc szli pod wskazany adres, nie mając pojęcia, czemu człowiek, którego stać na organizację takiej wyprawy, każe przychodzić do jakiegoś zwykłego magazynu, w śmierdzącym rybami porcie, zamiast do jakiejś porządniejszej karczmy, na ten przykład. Być może miał tam chociaż jakiś cenny towar i nie chciał go zostawiać?
Nic z tego. Każdy, kto docierał do magazynu i twierdził, że przyszedł w sprawie ogłoszenia, był wpuszczany przez ciemnoskórego ochroniarza, który bez słowa wskazywał mu krzesła i ławy, które tam ustawiono. Prócz nich znajdował się tam także stół, trochę oddalony, z kilkoma kolejnymi krzesłami. Pustymi, najwyraźniej czekającymi na lorda i jego przybocznych. Było także jeszcze dwóch ciemnoskórych, milczących ludzi z zakrzywionymi mieczami przyczepionymi do pasów.
I ogromna, oświetlona kagankami i lampami przestrzeń pustego magazynu. Gorącego i dusznego, bo prawie nie było w nim okien, zwłaszcza otwartych, a godzina była wystarczająca do tego, aby słońce rozgrzało to miejsce.
Szybko zaczęli się pocić, kilka osób nawet wyszło. Może i to było częścią planu? Tak czy inaczej, w chwili, gdy wszedł lord Ashar i trójka towarzyszących mu ludzi, pozostała ich piętnastka. Tylu chciało płynąć do dżungli Chultu za sto złotych monet.

Le'Preshik okazał się mężczyzną o znacznie jaśniejszej karnacji, niż ci, którzy pochodzili z Calimshanu. Wyglądał na mniej więcej czterdzieści lat, a jego włosy i broda były równo przycięte. Również strój był zdecydowanie inny, od tutejszych luźnych szat, choć zamożny i raczej rzucający się w oczy na portowych ulicach. Nie miał przy tym zbyt wielu ozdób, prócz złotego sygnetu na palcu. Uśmiechnął się delikatnie, obrzucając uważnym spojrzeniem wszystkich zebranych ludzi i nieludzi. Oparł się lekko o stół, nawet nie patrząc na towarzyszącą mu trójkę, która właśnie zajmowała miejsca na przygotowanych krzesłach. Zamiast tego potarł swoją brodę, jakby zastanawiając się, o czym powinien powiedzieć najpierw.


W końcu musiał się zdecydować, bo zaczął, mocnym głosem, przyzwyczajonym bardziej do wydawania poleceń niż ich słuchania.
- Witajcie. Jak zapewne się domyśliliście, jestem lord Ashar le'Preshik. Pochodzę z północy, dotarłem tu niedawno i uznałem, że miejscowa moda nie do końca mi się podoba.
Uśmiechnął się teraz wyraźniej. Możliwe, że lubił słuchać swojego głosu, nie było w nim jednak zbyt dużo pychy, a pogardy względem tych, do których mówił, nie było w ogóle.
- Przybyliście tu, więc zapewne wiecie, do czego potrzebuję waszej pomocy. Szczegóły misji wyjawię później, wyłącznie tym przyjętym na wyprawę. Na razie powiem tylko, że natura przedsięwzięcia ma odkrywczo-naukowe podstawy. Udamy się morzem do miasta Mezro, a dalej rzeką Olung na południe.
Zamilkł na chwilę, a jedna z dwóch towarzyszących mu kobiet, dziewczyna w zasadzie, zbliżyła się wraz z krzesłem do stołu i wyjęła kilka zwojów pergaminu, który położyła przed sobą. Obok postawiła kałamarz, w którym zamoczyła pióro. Starała się nie dać tego po sobie poznać, ale co chwilę popatrywała na zebranych.


Ashar zaś kontynuował swoją przemowę.
- To Ellen, moja córka. Dla każdego przyjętego spiszemy traktat... a raczej wpiszemy do niego wasze imiona, bowiem już jest oczywiście przygotowany. Jeśli już jesteśmy przy przedstawianiu, to poznajcie jeszcze dwójkę, która z nami wyruszy.
Wskazał na ognistowłosą kobietę, której cera była już zdecydowanie ciemniejsza, a wyraziste, zielone oczy mocno rzucały się w oczy. Była wyraźnie starsza od Ellen, choć ciężko było dokładnie określić jej wiek. Na pewno musiała być znacznie młodsza od samego lorda. Ubrana była w luźną suknię ze sporym dekoltem, którego zdecydowanie nie musiała się wstydzić.


- To Loia. Współpracowaliśmy już kilkukrotnie i nigdy nie mogłem narzekać. Jeśli któreś z was posiada magiczne zdolności, z którymi się nieco zagalopuje... to Loia postara się o to, aby magazyn nie spłonął. Obawiam się, że obecnie nie stać by mnie było, na spłacenia miastu jego wartości.
Zaśmiał się, a czarodziejka obdarzyła wszystkich miłym, choć chyba trochę drapieżnym uśmiechem i skinęła głową. W końcu Ashar wskazał na mężczyznę o bardzo ciemnej, niespotykanej karnacji skóry nawet tutaj, na południu. Wyglądał na spalonego słońcem, a jego ciało pokrywało sporo blizn. Jedno jego oko wyglądało na sztuczne, a wąsy już posiwiały, świadcząc o jego wieku. Wciąż jednak był bardzo potężnie zbudowanym mężczyzną. Odziany obecnie w lekkie skóry, trzymał dłoń w pobliżu rękojeści lekko zakrzywionego, długiego miecza.


- A to Ion, mój bardzo wierny sługa i towarzysz. On także będzie testował wszystkich tych, którzy mają się za tych umiejących posługiwać się bronią.
Lord Ashar wyprostował się i jeszcze raz przyjrzał zebranym, chwilę potem siadając na krześle. Wskazał na pierwszego, młodego chłopaka o ciemnych włosach i karnacji, typowego mieszkańca Calimportu. Jego luźne szaty zafurkotały, gdy podnosił się gwałtownie, sięgając po swój sejmitar. Na chwilę zatrzymała go Ellen.
- Jak ci na imię?
Miała przyjemny, choć lekko drżący teraz głos. Uniosła głowę, a zaskoczony chłopak chwilę się zastanawiał.
- Morahad.
Skinęła mu głową. Ion już stawał w pozycji wyjściowej, trzymając w dłoni szerokie, wykrzywione lekko na końcu ostrze. Obeznani z walką nazywali je falchionem.Kiwnął na chłopaka, który rzucił się na przeciwnika z okrzykiem. Ciemnoskóry nawet się nie wysilił, schodząc tamtemu z drogi i podcinając go. Morahad przewrócił się jak długi. Szybko się podniósł i znów zaatakował, wysoko unosząc broń. Falchion Iona przeciął powietrze znacznie szybciej i sejmitar młodzieńca wylądował prawie pod samymi drzwiami. Lord Ashar chrząknął.
- Dziękuję za fatygę. Musisz jeszcze potrenować.
Spojrzał na następną osobę. Najwyraźniej niewielu chętnych miało faktycznie cokolwiek potrafić.
 
Lady jest offline  
Stary 15-06-2011, 10:16   #2
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Kolejne zatłoczone miasto, przez które przyszło się kobiecie przedzierać. Nic w tym nie byłoby może dziwnego, gdyby nie fakt, że jejmość ani nie była niska, ani jej aparycja nie zlewała się z urodą pospólstwa... i mogła stać się obiektem niezdrowego zainteresowania, czego wolałaby najbardziej uniknąć.
Mierzyła stóp pięć, dodatkowo połowę stopy komuś ucięto i dodano do miary.
Zatem wzrostu wyszło jakieś pięć i pół stopy z hakiem. Ponadto zrabowano około sto dwadzieścia funtów złota. Taka oto była jej waga, a postura nie tak chucherkowata jak u przeciętnej przedstawicielki płci pięknej.
Z ciemnego (jeśli chodziło o karnację) ludu wybijała się jaśniejszą skórą, srebrzystobiałymi, średniej długości włosami, które sprawiały wrażenie wiecznie nie do końca poukładanych i tatuażem na prawej ręce. Pani miała je tym razem związane w kucyk, a czarna przepaska na głowie w pewnym stopniu pętała mnóstwo niesfornych kosmyków.
Jejmość wyglądała na pierwszy rzut oka jak aasimar - nieskazitelna wręcz skóra, lekko wyostrzone uszy, piękne włosy. Jednak w jej osobie było coś dziwnego, coś, co gryzło się z jej nieprzeciętną urodą. Nie była to tylko kwestia czarnych oczu - tak ciemnych jak sama otchłań; jej spojrzenie niczym ostrze potrafiło przeszyć przeciętnego śmiertelnika, ale nie w dobrym znaczeniu tego słowa. Nie wyrażało ono ani cieplejszych, ani zimniejszych uczuć - wyrażały coś gorszego. Zwyczajną obojętność.
Jasnowłosa zdecydowała preferowała ascetyzm - jedyną ozdobą jej ciała mógł być tatuaż na prawej, mocniej zbudowanej niż u zwykłej niewiasty, ręki, dwie czerwone pręgi na lewym policzku oraz czarna opaska na szyi. To była jedynie jego mniejsza część - większość ukryta była pod prostym ubiorem: czarnymi koszulą i spodniami, oraz kolczugą i karwaszami.
Pogoda zdecydowanie dopisywała dzisiejszego dnia - promienie z dużą mocą przebijały się na ziemię i ogrzewały ciało “zimnej” kobiety. Na tyle nawet, iż ta zdecydowała się zdjąć biały, podróżny płaszcz i okryć nim plecy, dzięki czemu jejmość ukryła także półtoraręczny miecz, zawieszony na plecach.
A wcześniej znaki na niebie przecież zapowiadały... takie ochłodzenie klimatu.
Jeśli wojownik posiadał dwie dusze, to jej drugą duszą był miecz. Oczywiście półtoraręczny, ale nie gardziła także mieczami dwuręcznymi oraz halabardami, którymi posługiwała się równie dobrze, co swoim pupilkiem. Na tą wyprawę jednak zabrała jedynie jeden oręż, kilka eliksirów i śladową ilość pieniędzy, która pozostała jej jeszcze z poprzedniej. Mieszek w kieszeni spodni leżał i kwiczał z niedostatku złotego kruszca, po raz kolejny bieda zaglądała w oczy i trzeba było ponownie szukać jakiejś porządniejszej fuchy. Niełatwe było życie wojaka, a jeszcze trudniejsze było jego utrzymanie, zwłaszcza w obliczu wrogów i... różnorodnych pracodawców.

Najpoprzedniejszy z nich był mendą społeczną i oszustem. Nie wypłacił kobiecie pełnego, obiecanego wynagrodzenia i ten musiał skończył swój żywot tak brzydko, bo od ostrza jej własnego miecza, brodząc moment później w ogromnej kałuży krwi. Lecz co ją to obchodziło: jak się obiecuje, to się dotrzymuje.
Jeszcze poprzedni z niejasnych przyczyn odwołał misję, w związku z czym przygotowania do zadania poszły w diabli razem z nagrodą.

Ówcześnie nieboga dowiedziała się o zleceniu i dogłębnie je przeczytała. Sto monet nie wydawało się wygórowanym zarobkiem, w dodatku informacji dotyczących zadania mocno poskąpiono, tak samo jak zapłaty. Jedyną, absolutnie jasną informacją okazało się miejsce, do którego śmiałkowie mieli dotrzeć i to... że z pracodawcą mieli się spotkać w magazynie. Do diaska, dlaczego nie w karczmie? Dlaczego w jakimś syfie, od którego jechało rybami?

Kiedy dotarła na miejsce, zrozumiała: dlaczego.
Dyskretny sprawdzian wytrzymałości, najpierw węchu, później płuc. W pomieszczeniu było bardzo gorąco, a temperatura nadal wzrastała z powodu braku klimatyzacji. Jednak pani to nie przeszkadzało: z takim żarem przyszło jej zmagać się w życiu nie raz i nie dwa razy. Grupa potencjalnych najemników zaczęła się wykruszać. Wcześniej przechodząc z wrodzoną, czy może nabytą neutralnością obok strażników kobieta usiadła na miejscu jej przeznaczonym. Bez zbędnego dyskutowania i przedstawiania się komukolwiek czekała na zleceniodawcę.
A ten nadszedł z dodatkowym towarzystwem, co oznaczało dalszą część... zabawy. Pieszczoch ukryty pod płaszczem wręcz nie mógł się doczekać walki z potężnym Ion’em. Jasnowłosa beznamiętnie przyglądała się jego walce z jakimś frajerem, który chyba uciekł od mamusi wraz z nożykiem do obierania jarzyn i który to dla Ion’a był dobitnie żadnym wyzwaniem. W ułamku chwili chętny musiał zebrać swoje pośladki w troki i się nie ośmieszać więcej.

Zastanawiające - równie łatwo owy lord, który zlecił im zadanie, mógł wziąć tych sprawdzających. I mógłby sobie podarować... własną fatygę w związku ze zleceniem. Z gasnącą nadzieją na perspektywę dobrej pracy w kierunku dżungli Cthulu, z lekkim znudzeniem i zrezygnowaniem kobieta podniosła się z miejsca jedynie wtedy, kiedy nie znalazł się żaden chętny do małego testu kompetencji, z Ion’em w roli egzaminatora.
Przy okazji niejaka Ellen zatrzymała czarnooką jejmość, nim ta, wcześniej wyjąwszy półtoraręczniaka do walki, zdołała się skoncentrować tylko i wyłącznie na pojedynku. Całkiem miła, delikatna kobieta. Co białowłosą tyle obchodziło, co wczorajsza pogoda. Ta wiedziała doskonale, że lordowej córeczki lepiej było nie znieważać, ale nie dlatego, że wojowniczka się jej czy jego bała, a z tej przyczyny, że wolała sobie wrogów na “dzień dobry” nie dorabiać. Czy też, żeby ją za wrota nie wystawiono.
- Co Mi Zrobisz Jak Mnie Złapiesz - rzuciła odpowiedź odnośnie przedstawienia. Nie obchodziło ją to, czy tamta weźmie to jako żart czy kpinę i obrazę jaśnie majestatu.

Skinąwszy lekko głowę Ion’owi pani z długim imieniem i nazwiskiem przystąpiła do walki z mężczyzną. Pan zdecydowanie nie był pierwszym, lepszym wojaczkiem z ulicy, toteż i pani musiała się nieźle potrudzić w walce. Co prawda przychodziło jej walczyć nieraz z tak doświadczonymi wojownikami, ale nie zawsze walki te kończyły się zwycięstwem. I pani Co Mi Zrobisz była świadoma tego, że może się jedynie mniej skompromitować od poprzedników. Albo więcej. Wszystkie finty były skutecznie blokowane przez sędziwego wojownika, trafiło się jednak szczęśliwie parę kwart, dzięki którym mogła wytrącić przeciwnika z równowagi. Co się jednak nie udawało - Ion nie dawał się ani wcale pokonać ani wykiwać. Jegomość początkowo więcej się bronił niż atakował, co miało na celu, po pierwsze, zaoszczędzenie energii na mocne cięcia, a po drugie, sprawdzenie oponenta. Sęk w tym jednak, że stanie w miejscu i ładne wyglądanie tutaj ani nie przystoiło ani nie było celem dobrym w samym sobie.
Po wielu dobrych zastawach Ion zaatakował potężnie, o mały włos nie wytrącając Co Mi Zrobisz miecza. Wiek, doświadczenie i umiejętności połączone ze sobą dawały zaprawdę niesamowite efekty, choć ten już w oczach się starzał. Lecz jego sztukę władania falchionem można było porównywać do produkcji wina - im dłużej rozwijana, tym okazywała się wspanialsza.

Ion był świetnym wojownikiem, co dał odczuć nie tylko niejakiemu Moharadowi, ale też reszcie parających się ostrymi, niebezpiecznymi dla pospólstwa zabawkami. Bijącym ich na głowy, plecy, miecze i pięty. Co Mi Zrobisz może dorównywała mu do pięt, ale Ion okazał się tym lepszym - zmęczenie wielominutową walką dawało się pani we znaki, choć ta nie zamierzała się tak prędko poddawać.

W końcu jednak zwycięstwo legło po stronie mężczyzny.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 15-06-2011 o 14:03.
Ryo jest offline  
Stary 15-06-2011, 16:35   #3
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Calimport wydawał się nigdy nie spać, Perła Calimshanu oraz Klejnot królestw Lśniącego Południa Faerunu, jak nazywano kraje poniżej Amn. Był piękny niczym iluzja słodkiej niewiasty oraz równie jak ona, okrutnie zwodniczy.


Pomiędzy pustynią oraz morzem wydawał się oazą energii. Setki handlarzy od Luskanu do dalekiej Zakhary spotykało się na miejscowych bazarach. Tutaj wielbłąd szedł obok rycerskiego konia, turban, widniał obok czapki, kindżał przy szabli. Hurysy zamknięte kratami serajów przez niewielkie okna przypatrywały się innym kobietom, które niemal półnagie swobodnie chodziły po ulicach. Wprawdzie niewątpliwe były to przyjezdne z północnych krain, ale Calimport miał takich przyjezdnych na pęczki. Szanujące się niewiasty, urodzone na tej ziemi, ubierały się znacznie skromniej, ale przybyszów to nie dotyczyło. Barbarzyńska kultura, według oceny miejscowych, pozwalała kobietom na wiele więcej. Toteż niewieści wędrowcy, choć niezbyt liczni, stanowili istotny, wyróżniający się aspekt krajobrazu.

Wojownicy, bardowie, czarodzieje … szczególnie oni. Calimport słynął magią. Na tutejszych kramach można było dostać wszelkie składniki magii. Chciałeś serce gryfa? Proszę bardzo. Pępowinę narodzonego dziecka? Także nie ma sprawy. Szczególnie iluzjoniści oraz nekromanci uwielbiali ten kraj, bowiem tutaj otrzymywali rzeczy, które nie chciałby im sprzedać nawet najbardziej krwiożerczy oprych północy. Tak, na przykład ona.


Nie była stąd. Miała cerę zbyt jasną, jak na Calimshankę. Także jej luźny strój, podkreślający gołe nogi oraz uwypuklający piersi pokazywał, jak bardzo jest tutaj obca. Młoda, urodziwa oraz magiczna. Tallamir czuł moc, która biła od niej niczym letni wiatr od morza. Szła przez wielki plac targowy rozglądając się. Szukała kogoś, lub czegoś. Jej aura … właśnie, trudno powiedzieć … zawierała wszystkie kolory. Była zła, niczym gradowa chmura ciemności oraz dobra, jak wschodząca na jasne niebo jutrzenka. Drażniła krwistą czerwienią, łagodnym błękitem nieba, żółcią piasku oraz szmaragdem morskich fal. Potem jednak odeszła kryjąc się za aurami setek ludzi kręcących się po bazarze.

Chłopak spoglądał na nią przez chwilę. Właściwie chłopak, to może trochę zbyt mało powiedziane, Tallamir bowiem niedawno skończył osiemnastkę i wyglądał na całkiem sensownego młodzieńca. Może niezbyt wysoki, ale też nie maluch, miał miłą twarz, barwioną lekkim zarostem i ogólnie był określany przez dziewczyny, jako może nie piękniś, ale całkiem ładny chłopak. Brązowe włosy starał się trzymać względnie krótko, ale nie obcinał ich do gołej skory, czy niewiele więcej. Niby biorąc pod uwagę gorąco – wilgotne powietrze, kompletnie krótkie włosy byłyby bardziej praktyczne, ale przyzwyczaił się już do swojej czupryny uznając, że może kiedyś dojrzeje do jej mocniejszego przycięcia. Oczy doskonale harmonizowały do barwy włosów oraz spoglądały bystro. Ubrany był praktycznie, wedle podróżniczej mody wyrobionej setkami lat oraz tysiącami przebytych mil przez tłumy wędrowców. Bez wytwornego przepychu, lecz skromnie, choć dobrze jakościowo. Podróżnicy wiedzieli, że pęknięty but na bezdrożach stanowi prawdziwy problem, bo niby skąd mieliby wziąć szewca. Toteż przywiązywali wagę do jakości stroju wykonanego solidnie ze skórek oraz dobrej wełny. Tallamir przyjął, pod wpływem Tulli, taki przyodziewek i nie żałował, że zmienił obszerne, klasyczne szaty adepta magii na spodnie, koszulę, kaftan oraz skórzane buty. Profesję czarodzieja ewentualnie dałoby się rozpoznać jedynie dzięki solidnej ladze z fikuśną końcówką. Ponoć kiedyś należała do jednego z Harpellów, ale kiedy utraciła magię jej właściciel oddał ją za marne pieniądze. Tak przechodząc przez szereg rąk wreszcie trafiła do Tallamira, który mial nadzieję, że kiedyś uda się przebudzić jej sławetne moce, jakiekolwiek by one nie były. Póki co jednak używał jej wyłącznie do podpierania oraz walki, jeśli komuś trzeba było przygrzmocić.


Jakiś żebrak zaczepił go.
- Szlachetny panie
Nie dokończył, bowiem Tallamir szybko zorientował się, że ma do czynienia ze złodziejem, jeszcze młodym w swoim fachu, ale bardzo spragnionym cudzego złota. Zresztą także tamten pojął, że ma przed sobą kogoś wyjątkowo nienadzianego. Toteż świecąc zawiedzionymi oczyma odsunął się, zaś Tallamir wszedł do niedalekiego zaułka, gdzie umówił się z Tulli.


Słyszało się tutaj doskonale odgłosy bazarowej krzątaniny, ale były już nieco przytłumione. Na niedalekim podwórku ulokował się jakiś kupić dywanów, niewątpliwie południowiec, może nawet Zakharyjczyk, sądząc po ciemnośniadym kolorze skóry. Latający dywan pewnie także posiadał. Przynajmniej obiecałby klientowi, że sprowadzi takowy, rzecz jasna, za słoną cenę. Właśnie tak działali wszyscy handlarze, tylko ci południowi byli chyba bardziej natrętni, niż ich sembijscy, czy luskańscy kuzyni. Tyle, że Tallamir nie potrzebował dywanu. Przyglądał się za to ulicy, stojąc na boku oraz udając, ze nie rozumie ich języka. Ciekawe, że nawet innoplemieńcy, jak dosyć zadomowione na południu niziołki, preferowały bardziej ten język, niżeli swoją mowę rasową. Oczywiście, Calimshanie mówili na swój charakterystyczny sposób i Tallamir nie chwytał wielu słów, ale znając inny, dosyć podobny język południowy, swobodnie pojmował kontekst wypowiedzi.

Nie mówili jednak nic specjalnie istotnego.
- Ciekawe, ilu wśród nich jest bandytów? - zastanawiał się czekając na swoją siostrę. Wszyscy bowiem wiedzieli, że choć oficjalnie Calimshanem kierował imperator oraz paszowie, to tak naprawdę władzę sprawowały gildie, te półoficjalne oraz kompletnie utajnione. Kupcy, rabusie, piraci tworzyli organizacje dysponujące potężnymi pieniędzmi oraz gotowymi wojownikami. Kiedy nocne niebo pojawiało się nad Calimportem one przejmowały pełnię władzy. Po ulicach skorumpowane straże nie dostrzegały ich morderstw czy napadów. Wewnątrz sklepów uczciwi handlarze nagle zmieniali profesję stając paserami kupczącymi pochodzącym z napadów krwawym mieniem. Cnotliwe niewiasty zaś zrzucały chusty oraz kwefy skrywające ich oblicza, malowały twarze oraz obnażały ciało, ażeby skusić za złoto jakiegoś żądnego sprawnej dziwki przechodnia. Owszem, słoneczko świeciło wysoko na niebie, ale obydwoje z siostrą spędzili tu już jakiś czas szukając pracy i doskonale widzieli, jak wygląda nocny Calimport. Nie pociągała ich taka zabawa. Musieli znaleźć coś kompletnie innego, po prostu musieli.
 
Kelly jest offline  
Stary 15-06-2011, 16:36   #4
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
- Wsadź sobie swój dywan w to miłe, ciemne i ukryte miejsce, gdzie nie dochodzi słońce i dopełnij swojej rozkoszy tą znakomitą trzepaczką z sandałowego drzewa, którą mi także oferujesz, czcigodny - ciemnowłosa kobieta skłoniła się lekko, wypowiadając te słowa z nienaganną uprzejmością, a zakharyjski handlarz dywanów osłupiał, popatrując stropiony na swego chuderlawego pomocnika w czerwonym fezie, opierającego się o wiszący na ścianie dywan . Chłopak miał czarne wąsiki, jak dwie nieżywe gąsienice przyklejone do cwaniakowatej twarzy, za wyświechtaną szarfą w pasie sterczał mu niewielki jatagan. Popatrzył na swego szefa, odzianego w jaskrawą zieleń tuniki i takiej samej barwy szarawary, obciskające nieco zbyt pulchne łydki i stopy, na których połyskiwały odważną, zapewne modną czerwienią zawijane na czubkach pantofle. Rozłożył ręce - zamierzał jeszcze dyskutować, opuścić cenę, zaproponować znakomity, wspaniały i absolutnie sprawdzony środek na uprzykrzające dywanom życie mole - ale kobieta znikła już w bramie sąsiedniego podwórka, pozostawiając w umysłach kupca i jego pomocnika dziwne wrażenie, że zostali nie tylko wymanewrowani, ale i obrażeni. Chłopak chwilę patrzył za nią, mając przed oczyma obraz jej niby uprzejmej, a w rzeczywistości szyderczej twarzy, ciemnych, zuchwałych oczu i słysząc niski ton nawet dość miłego głosu , potem westchnął:
- Ona chyba jednak naprawdę nie chciała kupić naszego dywanu....



Tulli szła szybko wąskim podwórkiem na spotkanie Tallamira. Przeklęci handlarze. Sprzedaliby własną matkę, opakowaną w dywan. Miała już dość Calimportu, wiercących w nosie woni, nakładającego się na siebie odoru dzielnic biedoty, korzennych zapachów z targowisk, wiecznej wrzawy, nerwowego, nieustającego ruchu. Miasto wierciło się jak gniazdo robaków w kupie gnoju, okrytego kolorowym dywanem. Źle spała, tęskniła za lasem. Kończyły im się pieniądze. Widziała spojrzenia, rzucane na Tallamira przez szukające zarobku dziewki i spędziła sporo czasu, tłumacząc mu różnicę między głupcem, zarażonym tryprem, a mądrym, który słucha starszej siostry. Kilka razy musiała użyć sztyletu, by bronić samej siebie przed natrętnymi amatorami wdzięków, a jeszcze częściej kolana i swego solidnego, skórzanego buta. Ale w końcu szykowała się szansa na opuszczenie miasta – i Tulli zamierzała z niej skorzystać za wszelką cenę.

Była niezbyt wysoką kobietą, ale jej ciało było proporcjonalne i wytrenowane. Miłe dla oka kształty podkreślał jej strój- niby męski, ale dopasowany przez samą Tulli, która umiała posługiwać się igłą i nitką jak należy i drobnych przeróbek dokonała sama. Porządne portki, wzmacniane skórą na kolanach, wysokie buty na solidnej podeszwie, czerwona koszula o podwiniętych rękawach i skórzany gorset- to był jej zwykły strój. Biodra opinały dwa pasy, szerszy podtrzymywał lekki sejmitar o krótkim i szerokim jelcu, węższy – sztylet i dwie skórzane sakiewki, solidnie uwiązane, jedna z marnym już mająteczkiem, druga, z zapasowymi cięciwami i innym przydatnym drobiazgiem. Miała też łuk i kołczan, solidnie umocowane. Kasztanowe włosy nosiła nie związane, jej oczy miały ciemnobrązową, ciepłą barwę i wbrew pozorom kryło się w nich o wiele mniej cynizmu, niż w tej młodej, ale znużonej twarzy. Ujrzawszy Tallamira, siedzącego w podwórzu i czekającego na nią, odetchnęła z ulgą. Coś błysnęło w jej ciemnych oczach- czyżby cień uczucia, maskowanego zniecierpliwieniem?
- Chodź, czekają już na nas zapewne...- rzuciła cierpko- Wybacz spóźnienie...mała dyskusja z cholernym wielbicielem dywanów...

Spojrzała na niego; ubrał się porządnie, przynajmniej wyglądał teraz jak mężczyzna, a nie jak głupek w szlafroku. Nigdy nie mogła zrozumieć, czemu magowie noszą te idiotyczne szaty, chyba lubili powiew wiatru między nogami....Co do niej, to obiecała sobie, że suknię założy na własnym ślubie, a z jej charakterem było niemal pewne, że ten moment nie nastąpi nigdy. Od czasu kupca, za którego ojciec zamierzał ją wydać- a raczej któremu chciał ją sprzedać, co stało się początkiem jej ucieczki z domu- no więc od czasu kupca pojawiło się w jej życiu tylko stado baranów i kilku osłów. I ktoś jeden..który w między czasie okazał się szumowiną i draniem. Wystarczy. Miała 26 lat i więcej rozumu, niż złudzeń.

Skinęła na brata i ruszyli w stronę portu- Tulli prowadziła, znała drogę doskonale, miała instynktowne wyczucie przestrzeni i nie gubiła się niemal nigdy. Port dało się wcześniej wyczuć niż zobaczyć, zresztą, obejrzała go już wielokrotnie w czasie wielu dni, gdy wałęsała się tutaj, szukając jakichkolwiek zleceń. Magazyn był duży, dość ponury, strzegący wejścia ochroniarz o ciemnej skórze wpuścił ich do środka, wskazując, gdzie mają usiąść. Tulli od momentu przekroczenia drzwi zmieniła się niezauważalnie; jej ruchy stały się oszczędne, wzrok spokojniejszy i czujny. Obserwowała wnętrze pomieszczenia, notując w pamięci mimochodem wszystko – od położenia oświetlających je lamp i kaganków, po twarze zgromadzonych tu ludzi. Wbrew pozorom nie było ich wielu. Czyżby wymagania były tak trudne do spełnienia? Tulli na moment przymknęła oczy, jej ciemne rzęsy rzuciły cień na śniade policzki. W ruchliwym blasku lamp twarz dziewczyny wyglądała na delikatniejszą, niż w świetle dnia, a zarys upartych brwi nabrał pewnej bezradności. Kiedy do magazynu weszła czwórka ludzi, Tulli odetchnęła niezauważalnie. Patrzyła na tego, który przedstawił się jako lord Ashar le'Preshik. Od niego zależało wszystko. Wysłuchała jego przemowy spokojnie, przenosząc wzrok na kolejnych ludzi. Kobieta. Mag. Dziewczyna, jego córka. Ciemnoskóry, starszy już mężczyzna - to on będzie z nią walczył. Patrzyła, jak pewnie trzyma ostrze. Obejrzała dość krótką i niefortunną walkę jakiegoś chłopaka, potem jasnowłosej kobiety. W ob u przypadkach próbujący ich mężczyzna był górą- niczego innego nie oczekiwała, także w swoim przypadku. Dotknęła dłoni Tallamira i wstała, gdy nadeszła jej kolej. Zdjęła z pleców łuk i kołczan, powierzając je bratu, po czym cichym, kocim nieco krokiem podeszła do siedzącej przy stole dziewczyny.
- Mam na imię Tullileath - powiedziała cichym, dość przyjemnym w barwie głosem, po czym stanęła przed siwowąsym, ciemnoskórym mężczyzną, skłaniając lekko głowę na znak szacunku.
- Wiem, że masz mnie tylko wypróbować, a nie zabić, panie - zacisnęła dłoń na rękojeści swego sejmitara, przygotowując go do zadania pierwszego ciosu - I może nie jestem świetnym szermierzem, ale potrafię się bronić, a czasem nawet zrobić wrogom niespodziankę. Jestem na twoje usługi...

Uderzyła lekko, jakby badając, na jak wiele może sobie pozwolić – ostrze napotkało ostrze, szczęknęła stal. Dziewczyna poruszała się z gracją, jej ruchy były szybkie, pewne, wyprowadzane z dołu i z góry cięcia były jednak blokowane i odbijane swobodnie. Spróbowała ukłuć go w pachwinę, przysiadając lekko, obronił się z łatwością, wymierzając poziome cięcie – musiała uskoczyć w górę, by uniknąć okaleczenia. Mimo wieku był sprawny, a w jego ruchach była pewność siebie, swoboda i charyzma. Podobało się jej, jak walczył - na pozór bez wysiłku, ale spychając ją w tył, przyśpieszając. Poczuła pot na czole, gdy po raz kolejny uskoczyła, przysiadając; mężczyzna wykonał lekki obrót swoim falchionem, nacierając mocniej, a Tulli musiała cofnąć się w tył o kilka kroków. Sprawdzał ją, zataczał wokół niej kręgi, na zmianę napierając i odskakując, atakował z góry, z dołu, w końcu przysiadł, by z impetem wyrzucić ramię do ostatecznego ciosu. Padła na podłogę, jakby została trafiona, ale była to tylko sztuczka, by uniknąć ciosu, wiedziała, że ją przejrzał, bo coś na kształt uśmiechu błysnęło w jedynym oku – po czym jednym pewnym ruchem wytrącił jej sejmitar z obolałej dłoni. Walka była skończona.
 
Maura jest offline  
Stary 15-06-2011, 16:39   #5
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Południowe kresy Faerunu stanowiły wyzwanie dla poszukiwaczy przygód. Nic więc dziwnego, że lord le'Preshik nie chciał brać kompletnych ignorantów, zaś pewnie na prawdziwych herosów nie było go stać. Dlatego szukał jakiegoś pośredniego rozwiązania: osób, które już cokolwiek potrafiły, ale jeszcze nie tyle, ażeby słono wyceniać swoje usługi. Wśród zgłaszających się byli Tully i on. Niektórzy kandydaci odpadali na początku, inni próbowali oporu. Szczególnie ostro postawiła się jakaś wytatuowana, białowłosa dziewczyna, ale na dłuższą metę ona także nie mogła sprostać wojownikowi przybocznemu ich prawdopodobnego pryncypała. Mrugnął do Tully:
- Pokaż na co cie stać, siostrzyczko – oraz podszedł do czarodziejki Loi.

Właściwie nie chciał, ale oko od czasu do czasu samo mu się zawijało muskając uroczą dolinę tworzoną przez dwa pagórki kształtnych piersi, których górne fragmenty ukazywał odsłonięty dekolt. Bardzo się jednak starał, by tego nikt nie zauważył.
- Tallamir z Dolin – przedstawił się Loi.
- Tak jak lord wspomniał, nazywam się Loia. Na kapłana nie wyglądasz, więc czarodziej – głos miała miły, lecz zawierający nutki twardości zwiastujące, że jego właścicielka nie przypomina bynajmniej potulnej owieczki.
- Tak, właściwie to zajmuje się przywołaniami,ale niektóre inne szkoły także nie są mi obce.
- Rozumiem
– skinęła. - Wobec tego pokaż co, potrafisz. Oraz spróbuj nie przesadzać. Widziałam czarodzieja, który podczas takiej próby rzucił ognistą kulę wewnątrz drewnianego magazynu. Musiano przerwać przyjmowanie chętnych ze względu na nagłą niedyspozycję egzaminatorów.
- Nie będzie ognistej kuli
– obiecał Tallamir, który nie potrafiłby nawet rzucić czaru takiej mocy. Jednakże podczas przyjmowania do pracy tylko kompletnie naiwni opowiadają na temat swoich braków. - Będą za to inne drobiazgi, Na przykład takie.

Mogła zauważyć, że nie używał żadnych składników, co akurat było bardzo pożyteczną sprawa podczas wypraw. Jego dłoń spowiło nagle światło narastające wraz z szybka oraz krótką inkantacją. Potem nagle wszystko ściemniało, zaś Loia znalazła się nagle wewnątrz olbrzymiej pajęczyny, zaskoczona oraz unieruchomiona. Wilgotne smugi nitek przyczepiały się do sukni, do ciała. Były delikatne, każda osobno, ale wspólnie miały potężną siłę, na tyle dużą, żeby przytrzymać człowieka, czy nawet ogra. Korzystając z zaskoczenia czarodziejki Tallamir wykonał jeszcze kilka gestów oraz inkantacji.
- Terronokkottttle seiu – dopełniając rytuału przyzwania istoty planarnej. Potem powtórzył jeszcze te słowa. Przez chwilę jakby nic się nie działo, aż nagle powietrze zgęstniało, jakby trzeszcząc naładowaniem elektrycznym niczym grom. Potem trzeszczenie stało się nagle głośnym, narastającym bzyczeniem, kiedy nagle przy Tallamirze pojawiła się olbrzymia pszczoła otoczona kilkoma lśniącymi świetlikami. Czarodziej skinął, na ten gest krążące w powietrzu owady wykonały nagły zwrot kierując się do Loi, tam zaś zaczęły krążyć nad nią tworząc skomplikowane wzory. Niczym jakiś taniec.

Po chwili nagle pajęczyna zniknęła, niczym zdmuchnięta gigantyczna miotłą. Czarodziej przypuszczał, że Loia użyła zniszczenia magii, czyli czegoś, co także wykraczało poza jego umiejętności. Wszakże grupę owadów zostawiła. Przez jakiś czas Tallamir nie wiedział, czego się spodziewać. Zerkał na Loię oraz na siostrę, która właśnie przegrała pojedynek, lecz chyba pokazała się całkiem nieźle. Magini miała opuszczone spojrzenie, jakby dumała nad czymś. Po chwili jednak uniosła głowę, początkujący czarodziej zobaczył jej uśmiechnięte spojrzenie.
- Nieźle, jak na ucznia. Całkiem nieźle. Ta pajęczyna może być skuteczna, zaś pszczoły, cóż, one żądlą. Zresztą wiem, ze mając to zaklęcie możesz przyzwać także inne istoty.
- Prawda
– przyznał młody mag – ale uznałem, że to jest lepsze niż jakieś mniej apetyczne stwory.
- No cóż, może podczas wyprawy będziesz musiał jednak przyzywać także te mniej przyjemne
– podsumowała magini wskazując, że przeszedł kwalifikacje.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 16-06-2011 o 08:41.
Kelly jest offline  
Stary 15-06-2011, 17:22   #6
 
Gothomog's Avatar
 
Reputacja: 1 Gothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skał
Calimport. Olbrzymie miasto, pełne różnych domostw i istot. Gdyby nie możliwość zaciągnięcia się na wyprawę, Ebberk nigdy by nie przyjechał tutaj z własnej woli. Wolał dzikie puszcze od zabudowanych okolic, gdzie ludzie tracą podstawowe zmysły z powodu łatwości życia. Nie muszą już każdego dnia walczyć o przetrwanie z dzikimi zwierzętami i naturą. Teraz jedyne walki staczają pomiędzy sobą. Cywilizacja. Pospólstwo o ciemnej skórze do tego niskie. Niektórzy kupcy nie uciekliby przed kulawym wilkiem z powodu swojej nadwagi.
Nie to co on. Przewyższający znacznie zwykłych ludzi, potężnie zbudowany mężczyzna w już matowej i podniszczonej zbroi płytowej. Twarz z cechami wielu ludzi północy. Ostre rysy twarzy, długie, proste czarne włosy z krótką brodą nadawały mu wygląd typowego zbója. Do tego blizny na twarzy oraz brak części prawego ucha. Z tym człowiekiem lepiej było nie zadzierać, a spotkanego w ciemnej uliczce omijać szerokim łukiem. Miał coś jednak w swoim chodzi co zdradzało, że nie był prymitywnym barbarzyńcą. Był to miarowy, pewny wojskowy krok. Chodził wyprostowany i jakby zawsze gotowy do ataku. Cztery lata w wojsku odcisnęły na nim swoiste piętno. Nie służył jednak w zwykłych jednostkach wojskowych. To by było za proste. Został siłą wcielony do najgorszej kompanii karnej, która była zwykłym mięsem armatnim. Jednak udało mi się przeżyć, a nawet zasłużyć na dowodzenie tym ścierwem złożonym z rzezimieszków, zwykłych opryszków, gwałcicieli i morderców. Brakował mu tego dreszczyku emocji oraz walki ze śmiercią zaglądającą za każdym razem w oczy kiedy przychodziło do szturmu.

Mężczyzna kierował się prosto do magazynów. Szkoda marnować czas pośród motłochu. Pogoda zdecydowanie nie odpowiadała barbarzyńcy. Za dużo słońca. Nie przeszkadzał mu gorąc. Bardziej drażniła go moc promieni słonecznych. Może to wynik wczorajszego picia. Co jak co, ale Ebberk potrafił dużo wypić. A że wygrał zakład udało mu się wypić za pieniądze jakiegoś strażnika miejskiego.

Magazyn znajdował się w jakiejś oddalonej dzielnicy. Czuć w niej wszędzie było zapach ryb. Mężczyzna pomyślał, że warto by było coś przekąsić. Może później. Niedługo kiedy wyruszą do dżungli ciężko będzie posmakować ryb. Przed magazynem stał ciemnoskóry ochroniarz. Był od niego niższy i Ebberk podszedł do drzwi nie zatrzymując się nawet by poczekać na pozwolenie. Gdy strażnik coś odburknął obrócił się twarzą w jego stronę trzymając rękę na swoim kolczastym łańcuchu. Przepuścił go bez słowa. Kolczasty łańcuch był ulubioną bronią mężczyzny. Nie dość, że miała zasięg jak włócznia, za jej pomocą potrafił często rozbroić przeciwnika. Niewielu miało również styczność z tą bronią. Co często dawało przewagę nad przeciwnikiem.

Kiedy lord przedstawił swoją kompanię, Ebberk trochę dłużej przyglądał się czarodziejce. Coś go ciągnęło do niej. Może to tak wyeksponowany dekolt i ta tajemniczość otaczająca zwykle ludzi parających się tym fachem. Córka też nie była zła. Widać na brak kobiet nie będą narzekać.

Ion wyglądał na porządnego wojownika. Ten stary woj przeżył i widział wiele za co należy mu się szacunek. Kiedy wyszedł pierwszy kandydat Ebberk miał nadzieję, że zobaczy jakąś ciekawą walkę. Młody się nie popisał. Już miał zamiar wstać i ruszyć jako następny, jednak ubiegła go białogłowa. No skoro tak. Może ona coś pokaże. Tutaj się nie zawiódł. Walka trwała długo i była intensywna. Jednakże kobieta miała za słabą kondycję jak na takiego woja jakim jest Ion. Zyskała sobie jednak w oczach mężczyzny. Nie widział żadnej kobiety tak biegle posługującej się półtoraręcznym mieczem. Druga osoba nie reprezentowała zbyt wybitnych umiejętności szermierczych. Nie należy nigdy nie niedoceniań wroga. To błąd, który wiele kosztował Ebberka. Utrata części ucha nie była największą stratą.

- Ebberk Gromskin - przekazał drobnej córce lorda. - Zobaczymy na co mnie stać Ionie - uśmiechnął się drapieżnie wyciągając duży miecz trzymany obiema muskularnymi rękoma.

Rozpoczął spokojnie taniec śmierci. Uderzenie z góry, później z boków, dał przejąć inicjatywę Ionowi. Później przyśpieszył i włożył więcej siły. Kiedy Ion się odsłonił z góry, jego miecz natychmiastowo runął z całą siłą na jego głowę. Jednak ten stary pan obronił się. Z ledwością. Pewnie poczuł dreszcze na całej ręce. Nie był to jednak cios w który barbarzyńca włożył całą swoją siłę. Lepiej żeby nie znali wszystkich możliwości Ebberka. Kondycyjnie pewnie by pokonał go, jednakże Ion był zwinniejszy i szybszy. Zbroja płytowa ograniczała. Ebberk wykonał jeszcze jeden potężny cios tym razem z boku. Znowu blok, który prawie się załamał. Jednakże Ion szybko pozbył się dreszczy zwinnie się obrócił, okrążył wojownika i uderzył pałaszem w tył głowy. Ebberk rzucił na ziemię miecz. Mimo że cios nie był zbyt mocny, wiedział, że gdyby walczyli na prawdę, jego głowa już by leciała swobodnie po podłodze oddzielona od ciała zwinnym ruchem.

Po skończonej walce ukłonił się i odszedł. Nie trzeba słów. Należy się uczyć, aby żyć i zabijać.
 
Gothomog jest offline  
Stary 15-06-2011, 23:34   #7
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny


Calimport miasto mniej ciekawe, niż by na to wskazywało. Powinno być barwną, zbieraniną żeglarzy, poszukiwaczy przygód, czy też złota, handlarzy, kupców, targowisk i tym podobnych.
W ocenie Theodora, nie spełniało nawet części tych wymagań. Było szare, a raczej nijakie, dało się w nim rozpoznać, tak jak w każdym mieście, różnice klas, czy to ubiorem, czy miejscem bywania, była jednak cecha wspólna, jak w każdym regionie. Kolor skóry, i tu Theodor musiał, z bólem uznać, że nawet jakby chciał się wtopić w tłum, nie ma na to szans. Zwykła zmiana ubrania, i lekka charakteryzacja nie pomogą. Oczywiście mógłby użyć jakichś pudrów, ale zawsze na dłoniach, i rękach w miejscu stykania się z ubranie, te różnice było by widać.
Miał zasadę, że jeśli nie może czegoś zrobić dobrze, to lepiej znaleźć inną drogę, do celu. Odrobinę bał się, że z jego wyglądem, będzie mu ciężko znaleźć zaciąg do jakiejś kompani awanturników, a na statek to już w ogóle nie liczył.




Pierwsze kroki, w mieście skierował w stronę świątyń, wiedział, że w prawie każdym mieście portowym, znajdzie świątynię poświęconą pani szczęścia Tymorze. Przed świątynią, jak zawsze było mnóstwo żebraków, błagających o pomoc, dziękujących darczyńcom, i rzucających klątwy na obojętnych.

Hess wszedł do świątyni, i nie zwracając uwagi na innych ruszył do głównego ołtarza. Osobiście nigdy nie określił by siebie jako osobę wyznającą, któreś z bóstw panteonu. Z pewnością był wierzący, trudno być niewierzącym, w świecie, gdzie bogowie tak jasno manifestują swoją obecność. Wyznawanie to już zupełnie inna sprawa.

Tymora jednak nie była w jego mniemaniu przynajmniej, a skoro przez tyle lat nie został porażony piorunem, czy czymś podobnym, i co więcej, nieraz sprzyjało mu szczęście, uznawał, że sama bogini, albo o nim nie wiem, albo akceptuje jego sposób na oddawanie czci. Theodor bowiem, ograniczał się, do westchnień w potrzebie, i rzadkiego rzucenia na tacę, w świątyni. Wierzył, że bogini fortuny, wystarcza, jeśli czasem to w niej złoży swe nadzieje.

Tym razem, sytuacja wydawała się, na tyle skomplikowana, że pomoc bóstwa nie zaszkodzi, zbliżył się do posągu umieszczonego w centralnej nawie, przedstawiającego piękną kobietę, siedzącą na tronie i trzymającą monetę.

Spojrzał prosto na twarz kobiety, i powiedział w myślach.
No cóż, sytuacja wygląda źle, no bo spójrz na mnie, sześćdziesięcioletni szlachcic, w bogatych szatach, szuka zaciągu na statek, najlepiej w roli ochroniarza. Szanse marne, ale jakbyś mogła coś w tej sprawie zrobić, to nie będę narzekał. Sprzyjaj mi.




Odwrócił się i na odchodne wyjął złotą monetę, którą podrzucił, tak aby wirowała, i od razu ruszył do wyjścia. Nie obejrzał się, nawet kiedy nie usłyszał upadku monety, być może złapał ją, któryś z kapłanów, mających chyba nie do końca dobre zdanie o człowieku, tak zuchwałym, że patrzył na boginię, jak na równą sobie. Zawsze istnieje, szansa, że monetę złapała bogini. Uśmiechną się na tą myśl.



Na zewnątrz zaczepił jednego z żebraków, takiego, który żebrał z wyboru, a nie z konieczności. Za dwie monety, poznał najnowsze plotki, i fakty, z życia miasta. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Lord le'Preshik, rekrutował, na niebezpieczną morską wyprawę. Spełnienie marzeń, statek, niebezpieczeństwo, i do tego szef na tyle potężny, że może nie zważać, że rekrutuje szlachetnie urodzonego.


Na miejsce dotarł jako jeden z pierwszych, usiadł z boku, oparł ręce na lasce, z która Hess się nie rozstaje, drewniana o diamentowej głowni zakończona ostrą żelazną stopką i był już lekko zmęczony i znudzony, kiedy pojawił się jego potencjalny szef, zrobił, krótkie przedstawienie, i przystąpił do testów.

Theodor przyglądał się, innym i oceniał, czego można się po kim spodziewać.
Kiedy przyszła jego kolej, nadal nie wiedział, czy zgłosić się jako mag, czy jako wojownik. Jako mag miał większe szanse, bo jego wiek, przemawiał za doświadczeniem, i mądrością. Z drugiej strony, jego magia nie nadawała się w zdecydowanej większości do prezentacji wewnątrz budynków, zwłaszcza jeśli miały ocaleć. Zresztą serce kazało mu sprawdzić się w roli wojownika. Szepcząc rzucił na siebie zaklęcie pięści z kamienia.


Wstał i ruszył do Ellen, a przez halę rozniosło się miarowe stukanie jego laski. Kilka osób na niego spojrzał, i ci zobaczyli go dokładnie. Mężczyzna jak najbardziej wyglądający na swój wiek, czyli 60 lat, około 190 cm wzrostu, pociągłe i surowe rysy twarzy, przepaska na lewym oku wykonana u najlepszego z jubilerów. Siwe włosy krótko ścięte, wąsik i broda tego samego koloru. Jak łatwo było się domyślić jest to obecnie jego naturalny kolor włosów, osoby, które znały jednak Hessa z lat młodości, wiedziałyby, że miał bujna kruczoczarną fryzurę za młodu, jednak nie było tu nikogo, kto by go znał. Do tego jedwabna bluzka z żabotem, czarne spodnie, buty oficerskie. Na barkach Czarnych dwurzędowy płaszcz nie nagannie skrojony w stylu oficerskim. Czarne grube skórzane rękawiczki dopełniają całości. Wszystko to kontrastuje z siwizną tego dojrzałego jegomościa. Dostrzegł, że kilka osób uśmiecha się z politowania i ironii. Bogini, co ja sobie myślałem.

Podszedł do młodziutkiej dziewczyny, tak przypominającej mu jego adoptowaną córkę, choć jednak nie, miały dwie cechy wspólne. Obie były młode, i obie były kobietami.

- Theodor Hess - rzucił, i ruszył w stronę Iona, zrzucił plecak, który położył na podłodze, i pochylił się, wyciągając z niego rapier, który fizycznie, nie mógłby się w nim zmieścić, ale dzięki pewnemu zmyślnemu czarowi, plecak mógł pomieścić, o wiele więcej, niż wskazywały by na to jego rozmiary. Odłożył laskę i stanął na przeciw ciemnoskórego wojownika.

Skłonił głowę i przyjął postawę jakiej nauczył się od kapitana Visquero. Prawa noga lekko z przodu, wyprostowana, lewa pół kroku, za nią, także wyprostowana, rapier na sztywnej ręce skierowany, a dół. Była to posta całkowicie nie praktyczna, i dawała dobremu przeciwnikowi, jakim Ion z pewnością był, poczucie, że ma do czynienia z kimś kto walkę zna tylko z treningów, na dworze. Była to jednak postawa, która dawała ogromną przewagę, jeśli wojownik, z niej korzystający, miał kilka atutów w rękawie.

Przymrużył oczy obserwując przeciwnika i czekał na jego ruch, dostrzegł go odrobinę za późno, aby wykonać cały swój plan, ale na tyle wcześnie, żeby nie dać się powalić. Ion był szybki, i to cholernie na co nie wskazywał by jego wiek, Theodor widział jego umiejętności we wcześniejszych walkach, ale tym razem Ion pochwalił się szybkością kobry, ale Hess także nie był powolnym staruchem. Błyskawicznie uchylił się zasłaniając się rapierem, i zamykając a z lewej ręki uwolnił w twarz przeciwnika migoczące światełka, banalne zaklęcie, ale dobrze wykorzystane, dające olbrzymia przewagę, pociągnął piruet, otworzył oczy, i zaatakował, tnąc na wysokości ramienia.
Ion, co prawda został lekko oślepiony, ale najwidoczniej z samym słuchem radził sobie dostatecznie dobrze, bo zdążył się zasłonić.
Hess nie przestawał atakować, aby nie dać przeciwnikowi, szansy na odzyskanie kontroli, a tymczasem przygotował zaklęcie mniejszej kuli mrozu, aby trochę spowolnić przeciwnika.
Wykonał kolejny piruet, tym razem przez drugie ramię, zaatakował z góry rapierem, co po raz kolejny zostało sprawowane, a lewą ręką rzucił zaklęcie w korpus Iona. Ten zamiast, próbować odskoczyć, na co liczył Hess, przyjął zaklęcie, a samemu magowi, wymierzył ogłuszający cios pięścią w korpus, wytrącając go z równowagi, i powalając. Kiedy Theodor chciał się doturlać, i dosięgnąć broni, poczuł na piersi ukłucie ostrza.

Spojrzał na Iona, i z lekkim uśmiechem wyciągnął rękę, aby tamten pomógł mu wstać, ale widząc wahanie powiedział.
- Nie zamierzam dalej walczyć. Żyję dość długo, aby wiedzieć kiedy przegrałem. - Ian wyciągnął rękę, i pomógł mu wstać. Ruszyli razem do miejsca, gdzie zaczęli i gdzie leżał dalej plecak Theodora. Kilka osób przyglądało mu się, w tym testerka magów, teraz patrzyli innym wzrokiem, mrużyli oczy i Hess uznał, że pewnie zastanawiają się, co jeszcze ukrywa. Schował miecz do plecaka, i ruszył na swoje miejsce. Wiedział, że poszło mu dobrze, choć w sercu czuł ukłucie, że niewiele brakowało.
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 15-06-2011 o 23:59.
deMaus jest offline  
Stary 16-06-2011, 23:06   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Znajdująca się niedaleko calimshyckiego portu tawerna "Pijany Marynarz" mimo wczesnej pory tętniła życiem. Przede wszystkim życiem obcokrajowców, którzy przychodzili tu w poszukiwaniu rozrywek przypominających nieco te znane z leżących bardziej na północy stron. Piwo lało się strumieniami, wino cieszyło się prawie takim samym powodzeniem, zaś karty i kości były na porządku dziennym. Wszystko jednak przebijały panienki, chętnie oferujące swe wdzięki w zamian za odpowiednią ilość złota i srebra.
Nadmiar trunków i występujący niekiedy niedobór 'panienek' tudzież towarzyszące hazardowi emocje powodowały, że bójki były tu na porządku dziennym.

Mężczyzna siedzący przy stole niedaleko okna najwyraźniej lubił kolor brązowy, lub dobierał stroje uwzględniając tylko i wyłącznie kolor swoich oczu. Brązowa tunika, brązowe, skórzane spodnie, wysokie buty, w ciemnym odcieniu tej samej barwy.
- Jesteś zdecydowanie monotematyczny - zażartowała kiedyś jedna z jego ... znajomych.
Oczywiście mógłby się ubierać w bardziej zróżnicowane kolorystycznie odzienie, no i może dokupić sobie, jak mu to kiedyś żartobliwie zasugerowano, kapelusik z piórkiem, ale jak na razie nie odczuwał takiej potrzeby.
W brązowych oczach jaśniej nieco zabłysły wesołe ogniki, gdy wspomniał swój pierwszy publiczny występ. Co prawda publika nie była zbyt wymagająca, ale i tak można było powiedzieć, że odniósł pewien sukces. Przekonał się wówczas, że jego mentor miał rację - jeśli się postara, to zgrabnie odśpiewaną piosnką zdoła nie tylko zawrócić w głowie jakiejś pannie, ale i zarobić na chleb. A przy odrobinie szczęścia połączyć jedno z drugim. Co prawda musiał wówczas salwować się ucieczką skoro świt, ale z perspektywy czasu uznał, że było warto...
Odruchowo poprawił spadający mu na czoło kosmyk nieco zbyt długich, ciemnych włosów i uśmiechnął się do wspomnień. Zdecydowanie warto było.

Ci goście tawerny, którzy zwrócili na niego uwagę, niemal natychmiast przypisywali go do jednego fachu.
Lutnia - podniszczona nieco, lecz (co mogli dostrzec znający się na rzeczy) wykonana przez prawdziwego mistrza. Głos - dźwięczny, szkolony tenor, mogący bez problemu przebić się przez panujący w tawernie gwar. Kwieciste zwroty ozdabiające komplementy, którymi obdarzał - o dziwo - nie obsługującą go dziewkę, lecz szefa kuchni i jakość napitku. Kolcza koszulka - lekka, nie krępująca ruchów zbroja. Rapier - broń wymagająca więcej umiejętności, niż siły. Medalion, przedstawiający pięciostrunną harfę...

I stan ekwipunku, i opalona twarz wskazywały na to, że mężczyzna spędził znaczną część swego młodego życia na szlaku.

Murion wybrał ‘Marynarza’ nie tyle ze względu na jakość potraw (chociaż serwowana tu sola z rusztu była istnym arcydziełem), czy też lokalny koloryt, ale z powodu bardzo prozaicznego - bliskości magazynu, w którym miało się odbyć spotkanie. Chociaż morze znajdowało się nad wyraz blisko, to jednak jego wpływ na klimat był niezbyt wielki, a dla przybysza z północy - nieodczuwalny.
“Słońce leczy, słońce zabija”, jak powiadała pewna mądra księga. I nie myliła się, bowiem podczas ostatniej podróży Murion widział nie tylko parę szkieletów niedaleko szlaku, ale i ludzi poparzonych promieniami słonecznymi lub bredzących trzy po trzy po zbyt długim przebywaniu na słońcu. Wniosek był prosty - jeśli nie trzeba, to nie należy się smażyć.

Awantura wybuchła jak zwykle niespodziewanie i jak zwykle z błahego powodu. Jeśli błahym można nazwać cycatą brunetkę, o której wdzięki zaczęło się sprzeczać dwóch matrosów. Po argumentach słownych panowie przeszli do pięści, a potem w ruch poszły stołki i kufle. Kibice, którzy szerokim kręgiem otoczyli walczących, od dopingu przeszli do zakładów.
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Tak powiada przysłowie i, jak się okazało, prawdę mówi. Brunetka, nie czekając na wynik pojedynku, opuściła tawernę w towarzystwie łysawego konusa, skuszona bądź brzękiem monet, bądź wierząc w prawdziwość plotek traktujących o związku długości nosa z pewną częścią ciała nader przydatną podczas damsko-męskich igraszek.

Murion również nie zamierzał czekać, aż oponenci rozstrzygną, który z nich jest bardziej godny wdzięków owej (nieobecnej już) niewiasty. Trudno było przewidzieć, jak zareagują na zniknięcie niedoszłej wybranki. Mogła się rozpętać jeszcze większa awantura, z udziału w której trudno by było się wykręcić bez problemów.
Dopił doprawioną miętą mieszankę soków z owoców cytrusowych, a potem opuścił ‘Marynarza’.

Przed magazynem będącym celem Muriona stał ciemnoskóry strażnik, obojętny na żar lejący się z nieba. Bez słowa wpuścił pytającego o wyprawę.
W środku czekało już kilkanaście osób. I duchota. Czy miał to być sprawdzian cierpliwości (bo gospodarz nie od razu się pojawił), czy też odporności na upał (bo w środku było duszniej i cieplej niż na dworze)? Trudno było powiedzieć, ale zanim lord Ashar zdążył zabrać głos, już parę osób zrezygnowało z udziału.
Murion do nich nie należał. Chociaż w dzieciństwie cierpliwością nie grzeszył, to jednak w ciągu ostatnich paru lat nauczył się, że spokój i opanowanie mogą się opłacić. Dlatego też, nie zważając na temperaturę i brak świeżego powietrza siedział spokojnie, obserwując zarówno lorda i przybyłe z nim towarzystwo, jak i konkurentów do miejsca w wyprawie.
Niektórzy natychmiast zostawali odrzuceni, jak ten młodzik, co za broń ostrą chwytać się nie powinien. Inni mieli więcej szczęścia, chociaż on sam nie ze wszystkimi dokonanymi wyborami by się zgodził.
Blondwłosa wojowniczka walczyła całkiem nieźle, ale cóż... Skoro słońce wypaliło jej mózg na tyle, że nie pamiętała swego imienia, to nie rokowało to owocnej współpracy. Jeśli zaś była to demonstracja mająca świadczyć o poczuciu humoru... Chyba wolał już ponuraków.
Zdecydowanie bardziej spodobała mu się władająca sejmitarem Tullileath. Nie chodziło w tym przypadku o urodę, lecz o podejście do samej walki. I nastawienie się na spryt i zręczność, co zwykle świadczyło o inteligencji. Gdyby mieli razem wypłynąć, to może znalazłoby się parę okazji do wymiany doświadczeń i kilku ćwiczebnych ciosów. Trening czyni mistrza, a potyczki na pokładzie statku pozwoliłyby nie tylko utrzymać poziom, ale i rozwinąć niektóre umiejętności.
Kolejny kandydat był magiem. Murion nie miał nic przeciwko magom, chociaż niektórzy, zbyt zatopieni w swoich księgach, bywali nieco oderwani od rzeczywistości, ale oni siedzieli zazwyczaj w domach, wieżach czy bibliotekach. Ten tu zdecydowanie nie wyglądał na mola książkowego. Był może troszkę za młody, a tacy niekiedy są zbyt niecierpliwi i zapalczywi, ale Murionowi też daleko było do siwych włosów. Zapewne był ze dwa, trzy lata starszy od Tallamira. No i dobór czarów też mu się spodobał. Nie ma to jak dobranie się do skóry kilku wrogom na raz.
Ebberk Gromskin, w przeciwieństwie do Tullileath, zdawał się nie pamiętać, że to tylko mały sprawdzian, a nie walka na śmierć i życie. Zdawać się mogło, że za wszelką cenę dąży do zwycięstwa, do unicestwienia przeciwnika. Zero finezji, sama brutalna siła. Niekiedy dobrze jest mieć kogoś takiego po swojej stronie, a dokładniej - między przeciwnikiem a sobą, ale... czasami się zdarzało, że w życiu codziennym byli tacy sami, jak w walce. I całkowicie niereformowalni na dodatek.
Następny szermierz zdawał się być zbyt wiekowym, jak na wyprawę w takie rejony. Z wiekiem rosną umiejętności i wiedza, ale kondycja słabnie i zdrowie już zazwyczaj nie takie, jak kiedyś. Oczywiście Teodor Hess był dorosły i wiedział, na co się decyduje. Nikt nie mógł mu zabronić starania się o wyjazd. Z pewnością, jako że umiał łączyć władanie bronią z magią, byłby wartościowym członkiem wyprawy, ale z jego osobą wiązało się ryzyko przedwczesnego zejścia z tego świata z przyczyn naturalnych. Mimo wszystko Murion nie miałby nic przeciwko obecności Teodora wśród członków wyprawy. Oczywiście jeśli sam się dostanie, co było możliwe, bowiem żaden z kandydatów nie reprezentował jego profesji.
Podszedł do stołu, przy którym siedziała Ellen.
- Mam na imię Murion - powiedział. - Jestem kapłanem.
Dotknął medalionu, który na moment rozbłysnął srebrem i błękitem.
W tym momencie nie widział tu pola do demonstrowania swoich umiejętności. W czasie prób nikt nie został ranny, a szpikowanie kogoś żelazem po to, by za chwilę go łatać, w dodatku tylko dla potrzeb testu, zdało mu się bezsensowne. Jego bóg lubował się w pieśniach, a nie w jękach rannych czy rzężeniu umierających i Murionowi całkiem to odpowiadało.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-06-2011, 15:43   #9
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Cały ten test trał może z godzinę, co w dusznym pomieszczeniu i tak było niezwykle męczące i nieprzyjemne. Loia szybko użyła swojej mocy, sprawiając, że wokół nich pojawiła się lekka, zimna bryza, ale większość tej mocy zdecydowanie skierowane było bezpośrednio na nią i lorda Ashara. Szybko także okazało się, że osób, które można było nazwać poszukiwaczami przygód, zgromadziło się w magazynie tylko sześć. Pozostali nie nadawali się zupełnie. Część była dzieciakami, których przydatność mogłaby polegać co najwyżej na noszeniu bagażu. Innych le'Preshik wyrzucił "za brak potrzebnych mu umiejętności", choć wyraźnie było widać, jak krzywi się na sam ich widok. Bo człowiek z zupełnych nizin społecznych, śmierdzący, zakurzony i brudny, z nieprzyjemnym wyrazem pooranej bruzdami twarzy, nawet jeśli coś umiał, na taką wyprawę się nie nadawał. A sto złotych monet wyłącznie za przeżycie, skusiło głównie takich właśnie poszukiwaczy jakichkolwiek okazji, nie skusiło zaś więcej niż szóstki prawdziwych poszukiwaczy. Jednak nawet jeśli ilość i jakość go nie zadowalała, to nie dał po sobie tego poznać. Poczekał tylko, aż wyjdą wszyscy, którym podziękował, a pozostali podpiszą kontrakty, które nie były długie - zatrudniony zobowiązywał się do ochrony życia lorda Ashara oraz jego córki podczas całej wyprawy, a w zamian, po powrocie do Callimportu lub innego cywilizowanego miasta miał otrzymać sto złotych monet, oraz równą część pięćdziesięciu procent łupów - pozostałe pięćdziesiąt procent zastrzegał sobie lord. Przy podziale mieli liczyć się tylko ci zatrudnieni w tym dniu i w tym magazynie.
- Wypływamy jutro o świcie, wraz z przypływem. Nabrzeże piąte, nasz statek nazywa się "Bumerang". Nie spóźnijcie się, bo nie możemy czekać na spóźnialskich! Zapewniam wyżywienie na całą wyprawę, namioty i posłania, oraz opatrunki i medykamenty, choć tu bardzo się cieszę, że jest z nami kapłan. Resztę ekwipunku musicie załatwić we własnym zakresie. Jeśli się uda, do dżungli Chultu wpłyniemy rzeką i to nią będziemy się głównie poruszać, ale nie można wykluczyć kilku dni na nogach. A najlepiej nie wykluczać niczego.
Pożegnał ich i wraz z trójką swoich "przybocznych" opuścił magazyn. Wciąż mieli popołudnie i całą noc dla siebie. Ostatni dzień w Calimporcie.
Kto wie co czekało na nich na pokrytym dżunglą półwyspie? Wszystkie opowieści, które stamtąd pochodziły, były nieprzyjemne i złowieszcze. Ale i obiecujące wielkie skarby, wcześniej należące do jakiejś zapomnianej cywilizacji. Przygoda czekała!

***

Świt przyszedł o zwyczajnej, spodziewanej porze i nic nie miało zakłócać początku wyprawy, na którą się zapisali. Nabrzeże, jak i sam statek odnaleźli bez problemu. Chłodna, morska bryza owiewała przyjemnie, choć i teraz czuć było gorąco, które miało opanować całe miasto już w ciągu najbliższych godzin. Lato w tej pustynnej, południowej krainie to była prawdziwa męka, choć pewnie tutejsi mieszkańcy byli w stanie się do tego przyzwyczaić. Nikt jednak z tych, którzy ruszali do dżungli Chultu nie był tutejszy i większość cieszyła się, że opuszcza niegościnne miejsce, nawet jeśli oznaczało udawanie się w jeszcze mniej gościnne.
Karawela "Bumerang" była nowoczesnym, ładnym statkiem o czterech żaglach. W przeciwieństwie do galer nie miała wioseł i była dostosowana do pływania po morzach, nawet daleko od brzegów. Nie miała w sobie przy tym nic z magii smukłych, elfich okrętów, których żagle jak głosiły legendy zasilały właśnie czary. Tu miał być tylko wiatr.

Gdy wchodzili na pokład, kończono właśnie załadunek. Ostatnie bele materiału i worki z mąką znalazły się w ładowni. Oni byli tylko dodatkiem do rejsu, choć kapitan, przynajmniej powierzchownie, bardzo cieszył się z ich obecności. Zwłaszcza jeśli chodziło o kobiety. Gwizdnął nawet w podziwie, podobnie uczyniło kilku marynarzy. Wszyscy byli tutejsi, niscy i o skórze ogorzałej i ciemnej, a gwizdanie najwyraźniej należało do tutejszych, rzadko podobających się kobietom, zwyczajów. Sam kapitan był jeszcze niższy, wyglądał jakby morska sól zakonserwowała jego ciało. Rozebrany do pasa i łysy na głowie, wciąż przedstawiał obraz człowieka cieszącego się dobrym zdrowiem, choć swoje lata już wyraźnie miał, świadczyła o tym duża ilość zmarszczek wokół czarnych jak noc oczu.
- Witajcie na pokładzie "Bumerangu"! Jestem kapitan Abdul Hadi.
Ukłonił się nisko, machnąwszy dłonią w zapraszającym geście. Uśmiech odsłaniał jego zaskakująco białe zęby. Niestety nie miał wszystkich. A gesty były wyuczone, przecież jasne było, że przewoził ich za pieniądze a nie z dobrej woli.
- Przygotowane kajuty są do waszej dyspozycji. Lord Ashar już się rozlokował, ale niestety dla wszystkich pozostałych mamy tylko dwie. Dla kobiet i dla mężczyzn, jak sądzę. Widzicie, brak miejsca.
Skłonił się jeszcze raz, wskazując drogę.

Kajuty były ciasne, z piętrowymi łóżkami, ale każda z nich przeznaczona była dla sześciu osób - mieli więc trochę zapasowego miejsca. W jednej spotkali Loię, ubraną podobnie jak poprzedniego dnia. Przywitała się krótkim skinieniem głowy. Chwilę później przyszła też ubrana w bluzkę i spodnie Ellen, na której twarzy malowało się zmęczenie i zmartwienie.
- Wybaczcie, że mój ojciec nie powitał was osobiście. Jest zmęczony i wreszcie usnął. Ion jest z nim. Wczoraj wieczorem ktoś nas obrabował.
Stropiła się jeszcze bardziej, siadając na jednej z koi.
- Ukradziono między innymi mapę, a z tego co już wiemy, to niestety nie było przypadkowe. Mamy oczywiście inną, ojciec zawsze nosi ją ze sobą. Obawia się jednak... że będziemy mieli konkurencję.
Zagryzła wargę, a do rozmowy włączyła się czarodziejka.
- Taką, która nie poskąpi środków, aby być pierwsza. To czego szukamy to starożytna wiedza dotycząca życia i śmierci. Natknęłam się na to jakiś czas temu i niedawno udało się potwierdzić te informacje. Nie żebym wam nie ufała, ale nie mogę na razie powiedzieć nic więcej.
Jej głos nie zmienił się, wciąż należał do pewnej siebie kobiety, która zawsze wie czego chce. Ellen zaś położyła na ziemi zwykłą mapę, przedstawiającą tę część Faerunu.
- Ojciec uznał, że musicie wiedzieć jak najwięcej o trasie naszej wyprawy. Otóż podróż do Mezro zajmie około dwóch dekadni, zależnie od wiatrów. Na razie mamy płynąć na zachód, wzdłuż brzegów Calimshanu, a potem na południe, prosto do celu. Potem mamy nadzieję wynająć rzeczną barkę, którą moglibyśmy udać się aż do końca jeziora Luo. Na południe od niego znajdują Ogniste Szczyty i to u ich podnóża znajduje się nasz cel. Jest też inna droga, morska do Ishau, a potem prosto przez dżunglę... ale tej mój ojciec chciałby uniknąć.
Oderwała się od mapy i usiadła prosto.
- Jeśli macie jakieś pytania, chętnie odpowiem. Może wyjdziemy na zewnątrz? Nie przepadam za ciasnymi wnętrzami.
Loia już poprawiała swój dekolt, zbierając się do wyjścia na pokład.
A karawela opuściła już port, rozwijając wszystkie swoje żagle.

 
Lady jest offline  
Stary 19-06-2011, 15:29   #10
 
Gothomog's Avatar
 
Reputacja: 1 Gothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skał
Po spotkaniu w śmierdzącym rybami porcie Sidhe poszukała na tyle dobrej karczmy, by ją było stać na nocleg i jedzenie, a jednocześnie oferującej w miarę przyzwoite standarty. I znalazła się takowa, jedną milę położona od miejsca spotkania. Nazywała się “Kompas”.
Niespodzianką okazało się, że nie ona jedyna szła w kierunku tamtego miejsca. Jej wzrok odnalazł w tłumie ludzi postać Ebberka. Zresztą bez problemu, bo ten pruł przez tłum małych ludzi jak ludołamacz. Kiedy tylko jego spojrzenie napotkało postać białowłosej wojowniczki, ta skinęła na niego głową.

Brodacz został w magazynie tylko tyle czasu ile to było konieczne. Przed podpisaniem kontraktu rozejrzał się wokół. Tylko szóstka ludzi na taką wyprawę. Cóż będzie mniej osób do podziału pomiędzy nimi. Podpisał się dość koślawymi literami. Piórem zdecydowanie nie władał tak dobrze jak mieczem. Wyszedł na zewnątrz i odetchnął portowym powietrzem. Słońce już powoli chyliło się ku końcowi. Postanowił szybko ruszyć do najbliższej karczmy, która była odpowiednia jak na jego kieszeń. Szedł twardo naprzód, nie zważał na ludzi, którzy weszli mu w drogę. Ich problem. Rozglądał się jednak czujnie dookoła. Nie trudno tutaj o złodziei. Poza tym miał nadzieję, że ktoś z tej kompanii uda się tam gdzie on. Nie zawiódł się. Dostrzegł kobietę z tatuażem, wyróżniającą się w tłumie ciemnoskórych mieszkańców. Kiedy ta skinęła na niego podszedł szybkim krokiem. Tłum kandydatów, którzy nie dostali się na wyprawę już się przerzedził.

- Wydaje mi się, że idziemy w tym samym kierunku kobieto z tatuażem. Przyda się kompan do picia wśród tej cherlawej hołoty.
Ruszył szybkim krokiem w stronę karczmy. Miał nadzieję szybko wypić cokolwiek, by ugasić pragnienie po tym magazynie. Poza tym chciał poznać tą wojowniczkę. Nie spotkał jeszcze kobiety władającej tak mieczem.
- Wydaje się - odparła beztroskim tonem.
Przemilczał jej uwagę. Ludzie często go poprawiali, szczególnie kiedy służył w armii.

Dotarli oboje do karczmy “Kompas”.Przez całą drogę jasnowłosa się nie odezwała, ale nie dlatego, że bała się wielkoluda; po prostu mało mówiła. Była to niewielka karczma w środku miasta. Szyld był już podniszczony, zwisał na zardzewiałym łańcuchu. Z wnętrza słychać było typowe odgłosy. Przy murze stało parę ludzi w ciemnych płaszczach. Tylko łypnęli okiem na parę. Kontynuowali swoją rozmowę szeptem. Przekroczyli próg karczmy.
Karczma była dość zatłoczona, większość stolików zajęta, parę osób przy ladzie. Na szczęście nowi towarzysze broni znaleźli stolik prawie pusty. Siedział przy nim jakiś otyły kupiec. Kiedy Ebberk się przysiadł od razu zmienił miejsce. Do czarujących się nie zaliczał. A białowłosa też dziwnie wyglądała. Może kupiec bał się jakoś tak obco wyglądających osób? W dodatku ta miała nienormalnie ciemne oczy.
- Najpierw pokoje, później picie. - powiedział poważnym tonem do towarzyszki.
- Pokoje tak.
-W sumie pokój, będzie taniej. Przeszkadza ci to ? - obserwował karczmę. - Ja przytrzymam stolik i zamówię piwo - Krzyknął na najbliższą kelnerkę by przyniosła trzy kufle ciemnego piwa i jakiegoś mięsiwa.
- Ty co bierzesz ?
- Trzy kufle piwa dla ciebie? - spytała. - Mnie wystarczy na razie jeden. Nie przeszkadza mi, że to będzie pokój.
- Powoli zaczynam. Pić chce mi się. - spojrzał na białowłosą - Dobre piwo podają, znika raz dwa jak zawartość sakwy.
Sidhe zrozumiała kontekst “zaczynamy”.
- To ja się bać zaczynam, że pieniędzy mi nie starczy. Pójdę najpierw zamówić pokój z dwoma łóżkami.
Kiedy kobieta poszła do karczmarza, brodacz otrzymał swoje piwo i kawał mięsa wieprzowego. Rzucił kelnerce uśmiech i zabrał się najpierw za pierwszy kufel. Opróżnił go zanim blondwłosa wróciła. Zabrał się za mięsiwo przyglądając się tej kobiecie i popijając drugi kufel.
- Służyłaś gdzieś czy nauczyli cię tego na dworze tatusia ? - rzucił do niej mając nadal mając jedzenie w ustach. Część wyleciała na stół.
- Hę? - kiedy białowłosa upiła kufel piwa. - Szczerze powiedziawszy nie pamiętam. Ale raczej służyłam
- Pewnie nie pamiętasz pierwszego człowieka, którego zabiłaś - pogardliwie się zaśmiał - Dobre piwo. Co z naszym pokojem ?
Sidhe z delikatnym niesmakiem na niego popatrzyła.
- Nie pamiętam. Były ich może setki.
- Jak wolisz. Co sprowadziło cię tutaj ? - skubał już resztki z talerza, palce miał tłuste. Nie przejmował się tym jednak. Upił kolejne łyki z drugiego kufla - Mnie brak pieniędzy.
- Tak samo - kobieta wzruszyła ramionami i dopiła do cna piwo.
Rozmowa się nie kleiła. Ebberk był również rozkojarzony tym co się działo w karczmie. Coraz większy gwar, ludzie przybywało, tylko czekać, aż rozpocznie się rozróba. Wolał jednak przed zabawą dopić piwo za które zapłacił.
- A jak się zwiesz ? - przypomniał sobie, że nie znał jej imienia - Może to nie istotne. Ja jestem Ebberk.
- Mnie możesz nazywać Sidhe.
- Przynajmniej ty dobrze władasz bronią. Reszta to albo mizerni kapłani, czarodzieje lub starcy walczący bez honoru. - wyrzucił kufel i wziął już trzeci. Zadziwiające jak szybko pił. Większość ludzi byłaby najwyżej przy drugim kuflu.
- Dobrze bronią to włada ten Ion. Mi jeszcze sporo brakuje, by mu dorównać. Mi ciężko powiedzieć o tych ludziach, dopiero ich pierwszy raz widzę.
- Ion. Można się czegoś nauczyć od tego próchna. Dziwne, że wytrzymał moje uderzenie. Mało ludzi potrafi. - przechwalając się.
- Właśnie widać - pochwaliła Ebberka. - Ale sam widzisz, sama siła to jeszcze nie wszystko. Zdaje się, że już w kołysce bawił się mieczem.
-Taaa - skomentował - Teraz czas na coś mocniejszego
- Możliwe - Sidhe zgodziła się z nim po części. - Ja wezmę jeszcze jedno piwo i pieczyste.
No tak kobieta, pomyślał wielkolud.Krzyknął do najbliższej kelnerki z dość obfitym dekoltem i długą suknią w pasiaste wzorki.
- Podaj mi tu jakiejś mocniejszej gorzały, piwo oraz jakieś pieczyste. Tylko migiem.
- Trochę tu nudnawo co ? - kierując wzrok na bladą towarzyszkę
W karczmie zrobił się większy tłok. Gwar jednakże nie zwiększył się. Ludzie tutaj spokojnie spędzali czas na rozmowach i kosztowaniu trunków. Nie wyglądało na to by często zdarzały się tu rozróby. Stoły były z dobrego gatunku drewna, lada zadbana, a naczynia które im podawali były czyste. Aż dziw bierze, że jest tutaj tak tanio.
- Trochę - odpowiedziała. - Wiesz, wybacz, ale nie przyszłam tu się prać. Zamierzam nabrać nieco sił na jutro.
- Ja mówię o zabawie. Ech nie to nie. To idź już spać, skoro nie dasz rady. Ja spróbuję znaleźć chętnego do zapłacenia naszego rachunku. - Kelnerka przyniosła zamówienie. Kiedy położyła kieliszki, Ebberk wziął ją objął w pasie i usadowił na kolanach. Opierała się i prosiła z uśmiechem na ustach, aby ją puścił - A ty co robisz dzisiaj w nocy piękna ?
Sidhe wydawała się nie przejmować niczym. Ech, ten stoicki spokój.
- Kto powiedział, że ja niby idę teraz spać?
Nalał dwa kieliszki. Podał kobiecie i kelnerce. Ona niechętnie wzięła go. Natomiast Sidhe postanowiła najpierw dopić piwo, a dopiero potem wódkę.
- Pijta śmiało.
- Ebberk, daj spokój panience - haustem opróżniła kieliszek.- Ja się z tobą napiję.
Chwila zastanowienia, spojrzenie na kelnerkę, później na białowłosą. Pozwolił zejść kobiecie, na odchodne klepiąc ją w tyłeczek.
- Do dna. - łyknął z kieliszka, krótki oddech i rozlał kolejną kolejkę.
- Daj jeszcze - Sidhe pochłonęła w międzyczasie część pieczeni.
Kiedy Ebberk nalał białowłosej kobiecie trochę wódki:
- Twoje zdrowie - wzniosła toast za towarzysza i wypiła.
- Nasze zdrowie, abśmy mogli nadal cieszyć się nim. -flaszka powoli kończyła się - Nic ciekawego się tu nie dzieje. Kończymy i spać ? Czy może sami coś zrobimy ?
- Idę odpocząć na górę. Jeszcze daj kolejkę. Jutro czeka nas pierwszy dzień wyprawy.
- Zapłacę.- Podszedł do karczmarza. Był to stary już człowiek z ciemną karnacją jak wszyscy mieszkańcy tutaj. Zapłacił należność, jednakże ściszonym głosem zamówił jeszcze beczułeczkę piwa oraz prosił by wypełnić bukłak czymś mocniejszym. Karczmarz ochoczo wypełnił zamówienie. Potem udał się na górę, gdzie już była towarzyszka. Pokój był nieduży. Znajdowały się w nim dwa łóżka z siennikami. Oprócz tego pod oknem była mała komoda z ciężką mosiężną misą na wodę.
- Kobranoc, pchły na noc - Sidhe zajęła już swoje łóżko.
- Trza spać, jutro przed świtem wstajemy - Ebberk zdjął swoją zbroję, zostawiając jedynie bieliznę i udał się na spoczynek. Legł jak bela i już po chwili było słychać lekkie chrapanie.Blondwłosa zauważyła, że miecz ustawił przy swoim łóżku, tak na wszelki wypadek.Nie inaczej było w przypadku wojowniczki. Może nie poszła z tym mieczem do łóżka, lecz oręż opierał się o wezgłowie. W razie czego kobieta mogła wtedy sięgnąć po miecz, nawet nie podnosząc się z łoża.

Obudził się na dobre przed świtem. Usiadł na brzegu łóżka i przyglądnął się wojowniczce.
~Ciekawe co jeszcze kryje ta kobieta. ~
Obmył twarz zimną wodą z misy i zaczął ubierać swoją zbroję. Trochę mu to zajęło. Kiedy skończył odprawił krótką modlitwę do Tempusa, prosząc o siłę na tą wyprawę. Zapakował beczułkę do olbrzymiego plecaka jaki nosił, a bukłak przeczepił do pasa. Na dole karczmy nie spotkał żadnych gości. Pożegnał karczmarza i ruszył dziarskim krokiem na statek. Świeże powietrze portowe rozbudziło w nim nowe siły witalne. Na zewnątrz jeszcze było ciemno.
Kiedy dotarł do doków rozpoczął poszukiwania karaweli. Trochę to zajęło w tym portowym mieście. Statek wyglądał na nowy i przygotowany do tej wyprawy. Ebberk nie znał się na okrętach. Miał tylko nadzieję, że zmieści się w kajucie.

Kapitan okazał się miejscowym. Pewnie zna te wody pomyślał barbarzyńca. Nie miał zamiaru utonąć. Niestety korytarze jak i kajuty były za małe dla Ebberka. Na koi mieścił się z trudnością. Podczas przechadzania się korytarzem musiał mieć schyloną głowę. Kiedy położył swoją torbę na koi do kajuty weszła Ellen z Loilą. Wieści nie były dobre. Będą mieli konkurencję. Oczy Ebberka mimowolnie wyłapały jak Loila poprawiała dekolt. Wiedział, że jest niedostępna, jednak budziła w nim ogromne zainteresowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Gothomog : 19-06-2011 o 15:36.
Gothomog jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172