Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2011, 11:11   #1
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Fernir - Karczma

Było zimno jak nawet ja na wczesną wiosnę, przeto dziwić się nijak nie można, że w karczmie tłoczniej było niż w lokalnym burdelu podczas szczęśliwych godzinek, kiedy znacznie wysłużone już kurwy obniżały do połowy ceny za swoje sekrety, które i tak zwyczajowo wyceniane były znacznie zbyt wysoko jak na swój przebieg. Rzecz jednak nie w tym, jaka na ulicach De`Alvione panowała aura, ani też nie w tym co stara Marta zarządzała wśród swoich dziewczynek, lecz w tym, że to właśnie w tej karczmie pierwszy raz spotkać mieli się podróżujący do tej pory osobno osobnicy, związując swój los z tym miastem po na długi czas, a w przypadku co poniektórych wręcz po grób. To ostatnie miało okazać się jednak nie tak bardzo odległe, lecz spisujący wszystko po latach kronikarz niewielkiego szlacheckiego rodu Reruków żywo w sprawę zamieszanego, nie mógł ich udziału pominąć...

- Mówisz więc panie, że jesteś w stanie potwora ubić, tak by nikt z wami sprawy nie powiązał?
Grubszy jegomość skryty pod kapturem tak bardzo, że wydawało się iż wręcz nienaturalnie szeptał z każdym wypowiadanym zdaniem coraz bardziej, na tyle, że łowcy ciężko było powoli zrozumieć jego słowa. Tym razem jednak przytaknął nie chcąc po raz kolejny tłumaczyć na czym jego fach polega.
- Zatem będziemy mieć zgodę - z głosie okrągłego zleceniodawcy czuć było ulgę i głęboką satysfakcję. - Dla pewności raz tylko jeszcze powtórzę wszelkie warunki...

Ledwo słyszalny brzdęk monet, dobiegający zza pasa uginającego się pod ciężarem założonych nań łachów Mojo, on sam zdawał się być ponurym wieszczem skraju biedy, jaka towarzyszyła mu całe życie. Teraz siedział w rogu sali, garbiąc się i wytrzeszczając ślepia w kierunku małego, kanciastego przedmiotu zakrytego czarną poświatą. Siedział tak parę minut w ciemnościach karczmy, aż wreszcie jego chude, kościste i obmalowane białymi szramami ręce rozchyliły połaty materiału. W środku poruszyło się coś czarnego i włochatego, ginącego w ciemnościach, a z ust Moja wypłynęły niczym z gadziego pyska słowa...
- Opiekuję się, ty nie martw się... - Wyszeptał, patrząc się na potwora. Było to przerażające spojrzenie, niczym melancholijna, groteskowa maszkara wpatrująca się w swój największy skarb. - Oni nie rozumieją, ciebie ja tylko mam, oni tego nie powinni byli robić... Ihogh, poczekaj. - Zakrył spowrotem wykonaną z żelaza klatkę czarną opończą i zaczął... Recytować. - "Daj nam obiadu, stary dziadu..."

Tego wieczora w karczmie gościł nie jeden tylko łowca i to właśnie miało okazać się początkiem ich wspólnej przygody, gdy Konstanty skryty pod kapturem tłumaczył coś jednemu, drugi przyglądał się siedzącej w kącie dziwacznemu człowieczkowi, który równie dobrze mógł być dziadem borowym, co potężnym magiem naigrywającym się z obserwujących go ludzi. Takuma umiał oceniać świat zdecydowanie szerzej niż zwykły człowiek, wiedział więc, że nierozważnie byłoby oceniać okrytego łachmanami garbuska po pozorach. Żaden zwyczajny człowiek nie trzymałby przy sobie klatki ze stworzeniem, które Takuma rozpoznał już po jednym z odnóży nim tamten zakrył stworzenie czarną opończą.
W jednej chwili poczuł też do tego osobnika sympatię i zupełnie nie przeszkadzał mu jego pokraczny widok będący coraz głośniej obiektem kpin z pobliskiego stolika. Może właśnie to jak inni reagowali na tego człowieka sprawiło, że w jakiś sposób postanowił zareagować. Gdyby sam był mniejszy, nie nosił tyle żelastwa, czy miał mniej lodowate spojrzenie pewno i z niego nabijano by się podobnie komentując owiniętego wokół ciała węża, którego teraz wystawał spod kołnierza jedynie pysk raz za razem wysuwając rozdwojony język i sycząc coraz głośniej na aprobatę wyczuwanej u swojego pana złości. Wstał rozprostowując kark dokładnie w momencie, gdy ze stołu wiejskich szyderców podniósł się brunet, o włosach związanych w kucyk zmierzając wybitnie w stronę garbuska.

Spotkali się o niecały metr od Mojo, lecz z tej dwójki to Takuma był łowcą, a nie żołnierzem i zdecydowanie lepiej potrafił znaleźć szybszą drogę pomiędzy zastawionymi stołami. Stanął więc pomiędzy Mojo a Volfrygem jak zwał się ubrany w długi szary płaszcz z kapturem brunet.
- Zejdź z drogi przyjacielu, nie szukam waśni - bez namysłu rzucił Volfryg
Takoma podniósł tylko brew nie odpowiadając, a skryty niemal całkowicie pod połą jego ubrania wąż rozwarł pysk w mało przyjaznym geście. Łowca nadal bez słowa odwrócił się od nieznajomego i zasiadł nie pytając o przyzwolenie koło zadziwionego całą sytuacją Mojo.
Volfryg de Vregele nie potrzebował wiele by cały wypity do tej pory alkohol wyparował z niego niczym siły po silnym orgazmie. Za plecami siedziało przy stoliku trzech jego kompanów, a właśnie ich żart skończył się nim zaczął na dobre i to za sprawą jakiegoś przybłędy, który nie zdawał sobie chyba sprawy z komu staje na drodze. Bez dalszego namysłu położył silnie dłoń na ramieniu Takomy. Łowca wziął tylko głęboki oddech...

Na kilka minut przed wydarzeniami w karczmie, uliczkę dalej.

Blask od pochodni rozpalonych na rynku nie docierał zupełnie do zaułka w którym elf coraz ostrzej dyskutował z człowiekiem mającym chyba sobie za niewiele własne życie, bo nikt inny o zdrowych zmysłach, nie odważyłby się straszyć tak bardzo dzikiego elfa.
- Masz więc nie więcej jak kilka chwil by dotrzeć do niego nim zjawią się w karczmie gwardziści Rurków i powloką całą jego kompanię do dolnej wieży.
Wiewiór chwycił swojego informatora za poły kurtki podnosząc do góry, tak że ten oparty o ścianę dyndał dokładnie na wysokości głowy elfa.
- Na chuja trola, nie po to przynoszę ci wszystko o co prosiłeś, byś w zamian dawał mi CHWILĘ na znalezienie człowieka, którego tyle czasu szukam - wycedził, ale na tyle wyraźnie by mieć pewność, że niski człowieczek zrozumie każde jego słowo.
Ten jednak nie odpowiedział nic spoglądając tylko wymownie daleko za plecami łowcy. Wiewiór przymknął oczy z rezygnacją po czym samo spojrzał w tył nie opuszczając powodu swojej złości. Ostatni z szóstki jednolicie umundurowanych gwardzistów znikał właśnie w poprzecznej uliczce zmierzającej wprost do karczmy. Faktycznie miał nie więcej jak kilka chwil...

Karczma

Łowca wystrzelił do góry tak szybko, że Volfryd musiał postąpić lekko w tył, by nie stracić równowagi, pierwszy punkt należał więc do tego obwiesia i de Vregele nie zamierzał oddać mu już nawet jednego więcej. Dłoń odruchowa pomknęła w stronę poluzowanego już wcześniej sztyletu, oczy wciąż wpatrzone były w zwężone źrenice łowcy. Mierząc się spojrzeniem obaj zrozumieli, że stanęli na przeciw równemu sobie. de Vregele miał jednak za plecami jeszcze trzech kompanów, Takuma tylko niskiego garbuska, w którego, z niewyjaśnionych już teraz dla niego samego powodów, obronie stanął. Niemal niezauważalne napięcia mięśni przygotowywały każdego z nich do tego co musiało nastąpić...
Musiało gdyby w tym samym momencie, drzwi karczmy nie rozwarły się z hukiem i nie wkroczyłby przez nie oficer gwardii w asyście stojących jeszcze za jego placami piątki zbrojnych.
- Z rozkazu szlachetnego pana tych ziem Sir Alfonso Ruryka przybyłem aby aresztować oskarżonego o gwałt i morderstwo Volf...
Nie dane było mu jednak skończyć, bo w tym samym momencie drzwi, które rozwarł kopnięciem w swoim efektownym wejściu zatrzasnęły się ponownie pchnięte jeszcze mocniej niż za pierwszym razem z całym swoim impetem wyrzucając na zewnątrz tego przedstawiciela prawa i sprawiedliwości w mieście.

Elf zdmuchnął kosmyk włosów, który opadł mu na twarz podczas szaleńczej próby przegonienia oddziału i w jednej chwili spode drzwi znalazł się przy de Vregele.
- Nie jestem prorokiem, ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że dokończeniem jego sentencji miało być VOLFRYDA DE VREGELE.

Trójka stojących twarzą w twarz mężczyzn, z których dwóm wydawało się, że jeszcze przed chwilą wiedzieli co się dzieje miała dosłownie sekundy na działanie. Volfryd nie wahał się ani jednej, oskarżenie prawdziwe czy też nie z pewnością byłoby zbyt ryzykowną okazją do śledztwa, a na to pozwolić nie miał najmniejszej ochoty. Nie oglądając się więc na nikogo przepchnął stojącego przed nim łowcę nim ten zrozumiał po której tym razem stronie powinien stanąć i jednym susem znalazł się przy alkierzu, który jak już doskonale wiedział, miał swoje niezależne wyjście w wąską uliczkę na tyłach karczmy.
Nie był to jednak pierwszy raz, gdy zwierzyna uchodziła mu niemal z rąk i Takuma nie zwykł nigdy poddawać się w takim momencie. Podniósł się w tym samym momencie, gdy gwardziści po raz wtóry weszli do środka tym razem od razu w pełnym składzie studząc zapał dobrze spitych już towarzyszy de Vregele do jakiegokolwiek angażowania się w sprawę.

Dwie zaskoczone w alkierzu osoby najpierw znieruchomiały przekazując sobie właśnie pokaźną sakwę ze srebrem gdy do środka wpadł brunet w szarym płaszczu energicznie rozglądając się za wyjściem. Gdy w dwa oddechy po nim do środka wpadł inny którego ciało skrywała kurtka z czerwonego futra ich zdziwienie sięgnęło niemal szczytu, lecz ani pierwszy z intruzów z obnażonym już sztyletem, anie dopadający go i powalający jednym ruchem do ziemi zafutrzony łowca nie wywołali takiego zdziwienia jak wpadający jako trzeci elf, którego rysy aż nadto zdradzały dzikie pochodzenie dołączający się do toczącej się na podłodze kotłowaniny i przechylający szalę na rzecz tego pierwszego.
Konstanty cofając się odruchowo wysunął spod luźnego kaptura swoją pucułowatą twarz, lecz nie zważając już na swą anonimowość wypiszczał tylko do rozmówcy, z którym dopiero co dobił targu - Ratuj panie Takuma, ratuj, a dopłacę podwójnie.
Cahir w nosie miał jednak w tej chwili srebro, którego cała sakiewka wciąż wisiała jeszcze nad stołem w dłoni przerażonego Konstantego, a bardziej skupiał się na mężczyźnie, który wpadł do alkierzu jako drugi a co do którego nie miał wątpliwości, że w przypływie dziwnych uczuć postanowił skraść na tą jedną sytuację tożsamość i dorobić trochę grosza w tych trudnych czasach.
Niewiele myśląc doskoczył do walczących odpychając na bok elfa dokładnie w momencie, gdy Volfryd wystawił mu Takome do ciosu. Równowaga walczących ponownie się wyrównała, lecz z głównej izby dochodziły już odgłosy zbliżających się gwardzistów i nie było czasu na rozstrzyganie tej małej bitwy.
De Vregle zrozumiał to pierwszy, bo i o jego skórę chodziło tu w pierwszej kolejności, obrzucił szybkim wzrokiem wszystkich obecnych i szybkim ruchem zgarnął jedyną rzecz, która była na tyle mała by warto było się starać o jej zawartość.
- Panie Takoma - wyszeptał wciąż na bezdechu Konstanty - Pana srebro!
- Moje srebro? - Zdziwił się Takoma odzyskując dech po silnych chwycie Volfryda.
- Kurwa moje srebro! - Krzyknął Cahir rzucając się za złodziejem.
- Twoje? - Takoma nadal nie rozumiał kto do kogo tu mówi.
Elf otrząsnął się tylko po upadku i konsekwentnie ruszył za człowiekiem, który nie potrafił okazać wdzięczności już po raz wtóry za uratowanie tyłka.
Konstanty wtulił się głęboko w kaptur chcąc najchętniej wyparować z alkierzu na widok wkraczających gwardzistów jego pana.
- Brać go! - Zawyrokował oficer wskazując na jedynego z mężczyzn, którzy przed chwilą uciekli przed nimi z biesiadnej.
Takoma przymknął z rezygnacją oczy, po czym nie czekając na wyjaśnienia rzucił się do wąskich drzwiczek, za którymi wolność znalazła już trójka z bohaterów całego zamieszania.

Gdzieś w zupełnie innym miejscu miasteczka, acz nadal tej samej nocy
Cztery ostrza lśniły w nikłym świetle gwiazd i schowanego gdzieś za kościelną dzwonnicą sierpowatego dziś księżyca. Czterech drapieżników obserwowało się wzajemnie szukając luki w obronie lub retoryce pozostałych, przyszedł czas wyjaśnień, czas w którym musieli przestać się wzajemnie ścigać po całym De`Alvione zdając sobie sprawę z wyrównanych szans przy wciąż zmieniających się w czwórce sojuszach, oraz przestać dawać gwardzistą powody do ścigania ich w każdej uliczce, w której się pojawili niszcząc to co spotykali na swojej drodze.

- Na tym skrytym placyku, dom nasz na dziś cesarzu, na placyku namiocik... - recytował wesoło Mojo, który dawno już zapomniał o niezrozumiałych dla niego wydarzeniach z karczmy, a który niespodziewanie znalazł ponownie owych wydarzeń postacie pierwszoplanowe i to w miejscu, które planował na dzisiejszą noc nazwać swoim domem - Gruszka spada od jabłoni, pooglądamy co się stanie...
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 20-04-2011 o 12:53.
Akwus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172