|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
16-03-2017, 16:55 | #21 |
Reputacja: 1 | Ludzie się zebrali, każde w swoją stronę. Liliput ze związanym Mustafem zaczął się pakować znacznie wolniej niż wyprawa mając do ogarnięcia nie tylko swój wóz. Dizi zaś wyprowadzał zwierzęta wraz wozem, który stał się saniami, na zewnątrz. Wszyscy na nowo ubrani od czubków głowy po koniuszki palców u stóp mogli usadzić się na wozie, bądź dosiąść swojego wierzchowca. Chłopak zajął się wargiem i jatakami wcześniej. Wielki pies był jak zwykle zadowolony że zobaczył swojego pachnącego rybami jeźdźca wyrażając swoją radość głośnym basowym szczeknięciem i wilgotnym nosem w twarz. Nim wszyscy ruszyli przybiegł do nich dzieciak. Ostatnio edytowane przez Asderuki : 16-03-2017 o 16:57. |
16-03-2017, 23:12 | #22 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Przez cały ten czas od wydarzenia z tą potworną, a jednocześnie piękną bestią zwaną koniem Lily siedziała bardzo cicho, ze skwaszoną miną. Obserwowała po prostu w milczeniu okolicę, słysząc jeszcze w głowie słowa tamtego starca. Być może to nieszczęście było efektem czyjegoś odejścia od ścieżki? A może to ona to coś sprowadziła? Choć niby jest na wybranej przez siebie ścieżce magini, to jednak wciąż potrafi walczyć wręcz i to całkiem nieźle. Bogowie jedni wiedzą.
__________________ [FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT] |
16-03-2017, 23:38 | #23 |
Reputacja: 1 | -Zaczekajcie- wtrącił Esmond, nim Ristoff zdążył odpowiedzieć. Płynnym ruchem zeskoczył z wozu, zanurzajac się w śniegu. Przykucnął przy śladach, oceniając kiedy powstały. Cała sytuacja kojarzyła się z klasyczną pułapką na trakcie. Wymienił z Dizim spojrzenia, po czym zwrócił się do grupy. -Pójdę pierwszy. Może po wydarzeniach z karczmy popadam w paranoję, ale coś tu jest nie tak. Nie czekając na odpowiedź ruszył, idąc po udeptanych śladach, trzymając dłoń na rękojeści długiego noza myśliwskiego. Rozglądał się bacznie na boki, szukając między drzewami i pośród śniegu.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence Ostatnio edytowane przez Asuryan : 16-03-2017 o 23:43. |
17-03-2017, 16:15 | #24 |
Reputacja: 1 | Koń. Hektor widział te zwierzę po raz pierwszy na własne oczy. Te obrazy, które widział wcześniej, malowane na płótnie, podsuwane przez wyobraźnię, nie potrafiły oddać grozy tego widoku. Koń. Istota wyjęta z praw śmiertelników. Otoczona boską opieką. Bezkarnie przemierzająca świat. Żadna śmiertelna dłoń nie miała prawa go dotknąć, a tym bardziej ujarzmić. Tak. Widok ten niósł ze sobą przede wszystkim grozę, która dotykała serca umarłego rycerza. Wiedział też dlaczego Ristoff nalegał na szybszy wymarsz i nie zamierzał się o to sprzeczać. Przytaknął w ledwie kilku słowach i zrobił wszystko by ruszyć wcześniej. Należało znaleźć następne schronienie zanim wiatr dogoni konia. Niestety plan ten mógł się nie powieść i choć rycerz chciałby winić za to zły uśmiech losu, to fakty wskazywały innego winowajcę. Sterta gałęzi na drodze ewidentnie nie została tu naniesiona przez naturę. Wichura nie była tak precyzyjna, a nic nie wskazywało na to, aby bobry wiedzione diabelskimi podszeptami rozpoczęły rewolucję od budowania tam na traktach zamiast rzek. Utopiec zatrzymał warga i sięgnął po miecz, wysuwając go powoli z pochwy. Prostując się w siodle rozglądał się po okolicy próbując wypatrzyć zagrożenie. Dłonią, którą trzymał lejce poklepał zwierzę po karku. - Węsz Rybożer - wydał rozkaz. |
21-03-2017, 13:54 | #25 |
Reputacja: 1 |
|
03-04-2017, 20:57 | #26 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Lily, jak zazwyczaj sama z siebie jest blada, tak teraz jej skóra nabrała koloru najwyższej jakości białego papieru. Jak do tego doszło, że nic nie zaczęła podejrzewać? Aż tak wytrąciła ją z równowagi sytuacja z ów okrutnym zwierzęciem, że całkowicie straciła jakikolwiek zmysł postrzegania swojego otoczenia?
__________________ [FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT] |
06-04-2017, 21:34 | #27 |
Reputacja: 1 | Esmond znajdował się w niewiele lepszej sytuacji. Dał się podejść jak kompletny nowicjusz i znajdował się teraz na całkowicie odsłoniętej pozycji. Zakładał że pozostali również wpadli w tarapaty, co oznaczało brak pomocy. -Czy ja wyglądam proszę kolegę na kogoś kto ma pieniądze?- zapytał retorycznie, kupując nieco czasu. Korzystając z tego, oszczędnymi ruchami, oglądnął się na boki, by upewnić się czy przypadło mu tylko dwóch przeciwników, sprawdził też odległość do najbliższej osłony. Było źle, ale bywało gorzej, chodź nie oznaczało to że i tym razem ocali skórę. Panowie o ponurych minach nie przestali celować. - Jesteś z wozem. A jak wóz to coś wiezie. Masz pieniądze, nawet jeśli jeszcze nie swoje - odpowiedział jeden zaskakująco spokojnie ponawiając gest. - Bandyyyyciii! - zajęczał duch ponownie ujawniając się oczom łowcy. Jeden z mężczyzn rozejrzał się. Zaklął widząc drzewo. - Ruszaj się albo cię nafaszerujemy bełtami - warknął. Pewnie dodałby coś jeszcze ale po lesie poniósł się pisk. - Co do… - obaj rozproszyli się na moment odwracając spojrzenie. Łowca zareagował instynktownie. Momentalnie w jego dłoni znalazł się łuk. Wyuczonymi i powtarzanymi po tysiąckroć ruchami, nałożył strzałę na cięciwę i wystrzelił w bandytę siedzącego na gałęzi. Nie przyglądał się efektowi, wierząc swoim umiejętnościom. Powtórzył czynność celując w kolejnego z mężczyzn, równocześnie szybkim krokiem w bok zbliżył się do osłony. Wypuścił strzałę w momencie gdy drugi z bandytów obracał się w jego stronę. Pierwszy strzał był celny. Rozproszony bandyta skończył ze strzałą w oku spadając z gałęzi z głuchym hukiem. Hałas zwrócił uwagę drugiego lecz nim zdołał zorientować się co się stało strzała przeszyła jego ramię. Krzyknął z bólu zwalniając cięciwę kuszy. Bełt wbił się gdzieś w ziemię gubiąc w śniegu. Esmond unikając nie trafił idealnie, ale przeciwnik nie wyglądał na chętnego do dalszej walki. Łowca usłyszał szaleńczy śmiech ducha, którego kolory nagle zmieniły się w brudno brązowe i przypominał teraz humanoidalną postrzępiona plamę w powietrzu. Esmond schowany za drzewem nie dostrzegł co zrobił duch, ale dobiegły go słowa rannego bandyty. - Co..? Co do kurwy?! - krzyknął i zaraz dało się słyszeć jak oddala się w pośpiechu.* Przyzwyczajenia znów wzięły górę. Łowca wychylił się lekko, wprawionym wzrokiem namierzając mężczyznę, który ranny z trudem poruszał się w śniegu, wystrzelił w jego stronę. Zwiadowca nie mógł zostawiać świadków. Tego trzymał się na wojnie, a odruchów ciężko się pozbyć. Stłumione jęknięcie towarzyszyło odgłosowi trafienia. Nie patrzył na mężczyznę, który bezwładnie zwalił się do śniegu. Jego uwagę przykuł duch, który mu się objawił. Esmond szybko zrozumiał czemu drugi bandyta zaczął uciekać. Choć łowca miał nieprzeciętne zdolności do strzelania, to nie one sprawiły, że uciekł. Truchło ze strzałą w oku było nieludzko powyginane, a twarz nienaturalnie wyschnięta i blada. Brunatna plama pożerała właśnie ulatującą duszę zabitego. Oszalały duch darł na strzępy delikatną świetlistą poświatę jaką wyrwał ze świeżych zwłok. A dzięki Esmondowi zaraz miał dostać kolejny posiłek. Łowca widział już coś takiego. Choć kapłani Pana Śmierci zapierali się, iż każda dusza zostaje zaprowadzona do toni, to nie była prawda. Mężczyzna widział już skutki braku pochówku lub śmierci w męczarniach. Kiedy umierający miał za złe i jego dusza topiła się w jego własnych negatywnych emocjach. Tak samo musiało być z kobietą przykutą do drzewa.* Mężczyzna wzdrygnął się na ten widok. Dostał kolejny powód, by do spraw wiary podchodzić coraz bardziej sceptycznie. Wykonał krótki gest chroniący przed złem i obrócił się w stronę drogi. Trzy strzały się zmarnowały, ale nie miał zamiaru zbliżać się do upiora, nawet jeśli w teorii nie powinien mu zaszkodzić. Usłyszany chwilę wcześniej krzyk Diziego, zmotywował go do biegu. Łowca pozostawił za sobą oszalałego ducha nie chcąc patrzeć na eteryczną scenę widoczną tylko i wyłącznie dla niego. Gdy dotarł do wozu zobaczył niespokojnie mleczące jataki i wóz. za przeszkodą z gałęzi leżał martwy bandyta z którego szyi wyciekała krew na biały śnieg. Gdyby nie ruch wewnątrz wozu można by pomyśleć, że pojazd został opuszczony. Gdy mężczyzna zajrzał do środka zobaczył maga z zakrwawionymi rękoma szyjącego pospiesznie ranę na barku małego człowieka. Dizi był blady, ale na widok łowcy słabo się uśmiechnął. - Chyba będę potrzebował pomocy przy powożeniu - jęknął zaraz się krzywiąc. - Za stary na to jestem Hebaldzie. Nie wiem jak ty to jeszcze znosisz. - Nie daję się postrzelić - odparł krótko mag. Spojrzał pytająco na Esmonda. - Potrzebujesz pomocy?* -Zdążyłem sobie poradzić- odpowiedział łowca przyglądając się rannemu. Dizzy miał masę szczęścia. Bełt mógł rozejrzeć główna żyłe, lub przerwać nerw. Karzeł wciąż mógł utracić życie pod wpływem zakażenia, lub nigdy nie odzyskać władzy w ręce. Na razie jednak żył, a to wróżyło dobrze - gdzie reszta? Ristoff zmarszczył brwi i zaklął cicho. - Jeśli Lily tutaj nie ma to mam nadzieje, że poszła do utopca - mruknął ponuro - Jego wierzchowiec ściągnął go w las chwilę po tym jak ty poszedłeś. -Sprawdzę czy są cali. Oczyść rany- odparł, podając magowi manierke z alkoholem- tylko nie wylej wszystkiego. Łowca zszedł z wozu zakładając luk na plecy. Idąc po śladach w śniegu, podszedł do stosu gałęzi. Jego uwagę zwróciła spora ilość krwi. Na miejscu zastał bandyte z rozdartym gardłem, schylil się sięgając po kuszę i belty. Preferował łuki, ale siła kuszy zawsze mogła okazać się przydatna. Z nowym ekwipunkiem ruszył po śladach magini. Wchodząc w las po przeciwnej stronie łowca usłyszał. - ESMOND! ŻYJESZ!?*
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
06-04-2017, 22:38 | #28 |
Reputacja: 1 | Hektor uśmiechnął się szeroko. Opuścił miecz i przerzucał spojrzenie pomiędzy kusznikami. - Nooo… proszę proszę. Napadać na rycerza na trakcie? Czyn iście brawghurowy. Trochę blisko podeszliście. Celność kiepska, czy chcieliście się przyjrzeć mojej facjacie? A tamtemu to rączki się trzęsą pewnie z zimna… bo na pewno nie z nerwów, prawda? Gadał i gadał i można by pomyśleć że rycerz ma wrażenie że panuje nad sytuacją. Otóż nie panował. Kuszników było trzech i musieliby być ślepi żeby nie trafić w nieruchomy cel. Dlatego Hektor gadał, a że gadał do całej trójki to ruszał się i kręcił wierzchowcem. Chciał aby rybożer był gotów do skoku w bok, który może i tylko może.uratuje go i jego pana przed bełtami. Jeśli te chybią, życia banitów zakończą się stosunkowo szybko. Warg się kręcił powarkując. Jeden z bandytów krzyknął mając dość słuchania bulgotania utopca. To był moment na który czekał rycerz. Rybożer skoczył według rozkazu swojego pana w bok unikając dwóch strzałów z kusz. Trzeci, od tego co mu się ręce trzęsły, trafił warga w udo. Zwierzak załkał boleśnie i jego następny skok nie był już tak celny. Zabrakło mu kilkunastu centymetrów aby chłapnięcie zębami dosięgnęło bandytę. Mimo to wywołał on przerażenie na twarzy swojej niedoszłej ofiary, która to zachwiała się i przewróciła na plecy. Pozostała dwójka cofnęła się widząc, że wierzchowiec jest wytresowany do boju. Ten bliżej sięgnął po swoją pałkę, zaś dalszy zaczął pospiesznie i nieco niedbale zakładać kolejny bełt na kuszę. - Gryź! - warknął utopiec zeskakując z wierzchowca. Zostawił leżącego bandytę wargowi, a sam rzucił się do przodu. Za cel obrał mężczyznę, który wciąż pokładał wiarę w kuszy. Na szczęście w lesie było mniej śniegu niż na polu, ale i tak rycerz musiał raczej skakać niż biec. Już nic nie gulgotał. Kontrolował oddech zgodnie z wpojonymi kiedyś w dawnym życiu naukami. Półtoraręczne ostrze trzymał tym razem w jednej dłoni wiedząc, że nie potrzebuje przesadnej siły uderzenia na bandytę. Drugą rękę wolał mieć wolną w razie gdyby musiał przyjąć na nią cios. Rybożer zgodnie z poleceniem rzucił się na leżącego. Wrzask bólu wydarł się z ust umierającego mężczyzny. Utopiec się nie oglądał chcąc pozbawić możliwości strzału przeciwnika. Zgodnie z przewidywaniami musiał zablokować cios, który gładko zszedł po jego zbroi tylko lekko ją zdrapując. Niedoszły strzelec nie był przygotowany na nagłe pojawienie się rycerza. Zasłonił się rękami puszczając kuszę. Ciężkie ostrze nie miało problemu z słabą zaporą wbijając się zarówno w ręce jak i w bark mężczyzny. Ten zawył z bólu. Hektor wyszarpnął miecz odpychając silnym uderzeniem pięści ciężko rannego przeciwnika. Natychmiast się odwrócił do ostatniego z bandytów. Bieganie po zaspach i nagły zryw w postaci nieoczekiwanej walki zmęczyły rycerza. Dlatego nie rzucił się od razu do kolejnej potyczki. Przeciwnik był mniej zmęczony od utopca. Naparł na niego dokładnie w momencie kiedy ten się odwracał. Metal ich ostrzy szczęknął kiedy rycerz w ostatniej chwili sparował cios. - Walcz, nie maż się - krzyknął do tego łkającego z bólu. Wyciągnął sztylet nie chcąc dać utopcowi wykorzystać przewagę jego zasięgu. Rycerze nie byli miejskimi szermierzami, którzy finezją przewyższali koty stąpające po rozwieszonych między oknami sznurach na pranie. Może taka sztuka władania bronią, nierzadko nazywana prześmiewczo przez rycerzy “wywijactwem”, lub też “szpadownictwem plebsowym”, przydałaby się w tej sytuacji. Pozwoliła zwinnie odsunąć się od przeciwnika łapiąc ponownie dystans, tak potrzebny do efektywnego wykorzystania długiego miecza. Hektor zdecydowanie nie podążał ścieżką ulicznych fircyków i karczemnych zwadźców. Nie umiał pięknie machać szpadą. Miał za to za sobą bojowe przeszkolenie, które zakładało wykorzystywanie w boju zarówno oręża, jak i pancerza. Dlatego nie zastanawiając się długo sieknął na odlew rękawicą w twarz bandyty ze sztyletem, jakby ten był niezdyscyplinowaną dziewką, która zamiast wytrawnego miodu pitnego do stołu przyniosła cieńkusza co to ledwo trzy miesiące w piwnicy leżakował. Ani myślał tym ciosem zabić swego przeciwnika, lecz liczył na zdezorientowanie. Wtedy zaś zamiar miał złapać miecz nie za rękojeść, lecz za ostrze, gdzieś w połowie jego długości, by zamachem obu ramion wbić jelec w głowę mężczyzny. Przeciwnik nie miał zbyt wiele doświadczenia z rycerzami. Choć uchylił się przed ciosem rękawicy został kompletnie zaskoczony sposobem trzymania miecza. W ostatniej chwili starał się jakoś zasłonić lecz rycerz lepiej wiedział co robi. Czaszka trzasnęła, a jelec wbił się kończąc żywot bandyty. Hektor puścił miecz nie chcąc się z nim mocować, ani tym bardziej rozchlapywać zawartości czaszki wszędzie dookoła i na siebie samego. Odwrócił się na pięcie i spojrzał z góry na leżącego, ale jeszcze dychającego, ostatniego napastnika. - Zraniłeś mojego wierzghrllchowca - wygulgotał utopiec. Uklęknął wyciągając sztylet zza pasa i płynnym ruchem wbił go od dołu w szczękę bandyty. Aby ten nie wierzgał, przytrzymał jego głowę drugą ręką. Zastygł na moment, po czym wysunął ostrze i oczyścił je w śniegu i o ubranie trupa. Podniósł się z klęczek i zebrał miecz, który również oczyścił z resztek. - Rybożer! - warknął przywołując do siebie zwierzę. Jego rana nie była na szczęście śmiertelna, ale warg kulał co uniemożliwiało dalszą jazdę. Serce krajało się Hektorowi na ten widok, ale nie miał czasu by teraz opatrzyć swojego towarzysza wędrówek. Musiał pomóc… Zauważył biegnącą ku nim dziewczynę z powozu. Przygotował miecz nie wiedząc czy ta przez przypadek nie ucieka przed bandytami. Ta jednak zwolniła kroku, kiedy ujrzała przed sobą znajomą rybio-podobną twarz. Wyglądało na to, że przed niczym się nie musiała salwować ucieczką. Ba, nawet sztylet, który teraz trzymała w lewej ręce, ociekał krwią. Jej bystry wzrok otaksował ich, sprawdzając stan fizyczny, i skinęła głową, nie widząc poważniejszych zranień. Podeszła szybkim marszem do Hektora, nieco mocniej naciągając kaptur na głowę. - Wszystko w porządku? Widziałeś Esmonda? - zapytała się cicho i ponuro, zupełnie odmiennie niż dotychczas. - Mój wierzchowiec potrzebuje opatrzenia - odpowiedział. - Co do Esmonda… pobiegł w drugą stronę. - ESMOND! - Hektor krzyknął donośnie. - ŻYJESZ!? -Żyję- odpowiedział, zbliżając się do nich po śladach Lily. Miał przy sobie zdobyczną kuszę. Spojrzał kolejno na towarzyszy, oceniając ich stan. Jego wzrok zatrzymał się na rannym wargu- i widzę że wy też. Dizi jest ranny, ale powinien z tego wyjść. Mieliśmy sporo szczęścia. - Dobrze. A teraz się zastanówmy w drodze powrotnej, czy przypadkiem się nas tutaj nie spodziewali - rzekła Lily z wyraźną ulgą na twarzy, niepewnie ruszając w drogę powrotną, zerkając kącikiem oczu na warga rycerza. - Pewnie wolałbyś sam go opatrzyć, a ja niestety nie dysponuję rytuałami “leczącymi”. Utopiec pokręcił głową i poklepał dyszącego warga po karku. Z pyska zwierzęcia jeszcze ściekała krew niedoszłego bandyty, ale po mrużeniu ślepi i przebieraniu w miejscu widać było, że warg też cierpi. - Wolałbym żeby zajął się tym ktoś kto zna fach - odpowiedział Lily, po czym dodał - Konował jakiś. Niestety nikogo takiego w okolicy nie było, więc sam musiał się zabrać do roboty. Stanowczym gestem popchnął zwierzę na śnieg, by legło na boku. Pogłaskał warga po pysku cicho wymawiając jego imię. Kobieta tylko przyglądała się z zainteresowaniem, a w jej oczach widoczna była analiza jego poczynań. Można rzec, że tworzyła w swojej głowie ciąg przyczynowo-skutkowy tego, co właśnie zrobił Hektor. - Podajcie mi jakiś luźny bełt, którymi strzelali. - poprosił rycerz zanim przeszedł do czynu. Chwilę później jeden pocisk od razu pojawił mu się przed twarzą lekko niesiony siłą lewitacji Lily. - Czy jesteś pewny, że chcesz robić to bełtem? - zapytała sceptycznie, patrząc się z pewnymi wątpliwościami - Na pewno mamy na wozie odpowiedni ekwipunek do zajmowania się takimi ranami, nawet dla wierzchowców. - Dziękuję. Nie będę tego robił bełtem… - odpowiedział. - Ale muszę wiedzieć, czy ranę wpierw rozciąć, czy grot wyjdzie tak łatwo jak wszedł. To mówiąc przygniótł zwierzę kolanem tuż nad udem, a tylną nogę złapał w żelazny uścisk. Wolną ręką powoli wyciągnął bełt starając się jedynie nie obrócić go w środku. Warg niechętny był działaniom rycerza. Piszczał i warczał chcąc zrzucić swojego pana. A utopiec nieco nie docenił siły swojego wierzchowca. Nagle rycerz znalazł się w śniegu zrzucony kopnięciem i nagłym zrywem Rybożera. Wielki pies odwrócił się do swojej nogi liżąc ranę. Zaraz rozdziawił paszczę i zakleszczył bełt w swoich zębach samemu go wyszarpując. Tylko rana wyglądała gorzej niż gdyby zrobił to człowiek. - Baah! Na wiedźmi ogon! - wydusił z siebie rycerz niezbyt zręcznie gramoląc się ze śniegu. - Wygląda na to, że twój wierzchowiec sam sobie chce poradzić z tą raną. - oznajmiła bezbarwnie Lily, gdy uznała, że Hektor sobie poradzi - Mając nadzieję, że jej nie pogorszy. -Na wozie powinniśmy mieć nieco ziół które oczyszcza ranę i wspomagą leczenie- zastanowił się Esmond- kościom to nie pomoże, ale rany szybciej się zabliznia. Przygotuję maść dla obu rannych. |
11-04-2017, 16:43 | #29 |
Reputacja: 1 |
|
19-04-2017, 22:26 | #30 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ [FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT] |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
| |