Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2012, 16:02   #1
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
[Scion] Melodia Upadłych [+18]



Kevin J. McGregor
- Boston, USA -


[Media]http://www.youtube.com/watch?v=jT55P2xHCSQ&feature=youtu.be[/Media]

Odnalazł się pośród ciemności, bez żadnego celu, punktu odniesienia. Z nikim prócz poczucia potwornej bezradności za towarzysza. W tej krótkiej chwili nawet jego wyostrzone zmysły zdały się na nic.

I wtedy ...

I wtedy poczuł delikatny dotyk na swoim karku. Odwrócił się instynktownie, tylko po to by ujrzeć Lindę. Była jednak jakaś inna. Sprawiała wrażenie tak delikatnej, że byle podmuch wiatru, mógłby ponieść ją na swoim grzbiecie setki mil stąd. Tylko gdzie on tak właściwie był? Dopiero kiedy dostrzegł niewielkie światło w jej dłoni zrozumiał, że dłużej nie otacza go już mrok.


Zamiast tego stał na łące, z księżycem ponad głową, otoczony znacznie przyjemniejszymi barwami fioletu. Nadal jednak z przeczuciem niezrozumiałego niepokoju i uwagą niezmiennie skupioną na postaci swojej siostry. Niestety niezbyt długo mógł cieszyć się jej widokiem. Z przerażeniem obserwował jak światło trzymanej przez nią lampy zyskuje na intensywności. Tylko po to by chwilę później przerodzić się w płomień, który zaczął trawić jej osobę. Chciał ruszyć na ratunek, zrobić cokolwiek. Wszystko po to by móc stwierdzić, że stracił panowanie nad swoim ciałem. Nawet powieki nie drgnęły, kiedy chciał zamknąć oczy. Był bezradny. Musiał bezczynnie patrzeć, jak jego mała Lindę trawiły tajemnicze zielone płomienie. Ta zdawała się jednak nie zwracać na to uwagi. Bez słowa wpatrywała się tylko w niego wielkimi, pozbawionymi jakiegokolwiek wyrazu oczyma.

Dopiero wtedy dostrzegł, że towarzyszy im jeszcze jedna osoba. Mężczyzna w białym garniturze i o skórze w barwie jadeitu wyłonił się zza zielonych płomieni tańczących już w najlepsze na miejscu uprzednio zajmowanym przez Lindę.

Ozyrys!

Bez zaszczycenia go choćby jednym spojrzeniem, włożył jedną dłoń w ogień. Jego wargi zaczęły poruszać się, choć do uszu Kevina nie dotarł nawet najcichszy dźwięk. Znowu mógł tylko patrzeć. Tym razem jak bóg stopniowo wchłania niewielki pożar w swoje własne ciało. Na swój sposób ten widok zapierał dech w piersiach. Rzecz jasna nie dla niego. Całe jestestwo McGregora miotało się po niewzruszonej celi, którą utworzyło jego ciało.

- Przykro mi - wyszeptał Ozyrys, kiedy po płomieniach nie było już śladu. Kiedy ich oczy spotkały się, Kevin mógł dostrzec smutek malujący się na twarzy boga.

Wtedy też świat materialny postanowił się o niego upomnieć. Poderwał się z łóżka zlany potem i zdyszany jak nigdy w życiu. Wpadające przez nieszczelnie zasłonięte okno promienie porannego słońca drażniły mu oczy, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Bardziej skupił się na uparcie wwiercającym się w jego głowę dzwonku telefonu komórkowego. Mało nie upuścił aparatu na ziemię, kiedy postanowił chwycić go nadal roztrzęsioną dłonią.

- Halo?
- Kevin, to ja Jack - potrzebował dłuższej przerwy. Wyszkolony agent nawet w takim stanie i zaraz po przebudzeniu, mógł wychwycić charakterystyczną nutę w jego głosie, był zrozpaczony. - Chodzi o Lindę, ona ... ona nie żyje.

Rozmowę przerwało kilka krótkich sygnałów, coś przerwało połączenie. Próbował dzwonić do Jacka, do wszystkich których znał. Chciał wiedzieć, musiał wiedzieć cokolwiek. Telefon uparcie odmawiał jednak współpracy. Dopiero wtedy na wyświetlaczu pojawił się komunikat o jednej nieodebranej wiadomości. Z braku alternatyw zdecydował się ją odsłuchać.

- Two International Place. Będę czekał.

Jasne stało się, że może zapomnieć o dzisiejszym locie do Kairu.




James Papageorgiou
- Liverpool, UK -


Kilka charakterystycznych syknięć i coraz gęściej rozmieszczone linie zaczęły układać się w konkretny wzór. Nic zbyt ekskluzywnego ot twarz funkcjonariusza policji z przerośniętym gwizdkiem i przekrwawionymi, wybałuszonymi oczami. Wzór idealny do przyozdobienia ściany domu policjanta, który nie tak dawno temu postanowił wlepić mu mandat. Jednocześnie przekreślając szansę na premię za szybkie dostarczenie zamówienia. Normalnie nie zrobiłby czegoś takiego, ale kto wie, może odezwała się jego buntownicza natura. Wśród jemu podobnych artystów nie było to nic niezwykłego.

Choć tak naprawdę nie było wielu jemu podobnych. Jego dzieło było więc tworzone na wysokości drugiego piętra, podczas gdy on w najlepsze zwisał na jednej ręce, trzymając się niewielkiego gzymsu. Dla pewności podparł się jeszcze stopą wciśniętą w niewielką przerwę między cegłami. Czuł się stabilnie, choć normalny człowiek bez chwili wahania wziąłby go za szaleńca. Już skończył i zabierał się do podciągnięcia, kiedy z dołu usłyszał czyjeś krzyki.

- Hej ty tam!
- Zostań tam gdzie jesteś! - dokończył drugi.

James obrócił głowę i dostrzegł dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Nie był zachwycony. Specjalnie zabrał się do tworzenia w środku nocy, by uniknąć niechcianych gapiów. Ta dwójka jakimś cudem jednak zdołała go dostrzec. Nic straconego - pomyślał podciągając się i po wykonaniu kilku sprawnych akrobacji, stając na dachu. Kiedy postanowił posłać ostatnie spojrzenie natrętnym obserwatorom, na jego twarzy pojawił się wyraz szczerego zaskoczenia.

Normalni policjanci nawet nie kłopotaliby się pościgiem. Ta dwójka zdecydowanie jednak do takich nie należała. Obaj byli już na wysokości pierwszego piętra, pokonując kolejne stopnie schodów przeciwpożarowych w piorunującym tempie.

Znał tą okolicę. Wiedział, że trudno będzie mu znaleźć schronienie między niewielkimi domkami jednorodzinnymi rozciągającymi się tuż pod jego nosem. Z drugiej strony za plecami miał Princes Park. Zaletą był fakt, że gdyby goniący go mężczyźni mieli samochód, tam zdałby się na nic. Decyzja była więc prosta.

Dostrzegł szczelinę między budynkami. Dokładnie tą samą, którą wykorzystał by wspiąć się na szczyt. Na tyle wąską, by stanowiła również doskonałą drogę w dół. Sprawnym ruchem zanurkował, w powietrzu obracając się jeszcze, by sprawdzić gdzie znajduje się jego ogon. Dwa garnitury pokonały już połowę dachu i sądząc po ich szybkości, pewnie wystarczyłaby chwila zwątpienia, by go dopadli. Szczęście że w takich sytuacjach myślenie już dawno temu zastąpił instynkt.

Spadał tak blisko ściany, że niewiele brakowało, a zaryłby o nią brzuchem. Zatrzymał się dopiero kiedy chwycił parapet niewielkiego okna i podparł się obiema stopami tuż pod jego linią. Chwilę później wykorzystując je do energicznego wybicia i powtórzenia całej operacji na ścianie budynku po drugiej stronie. Odbijał się jak piłka uwięziona w szczelnie zamkniętym pudełku. Niedługo potem stał już na chodniku i bez chwili zastanowienia ruszył przed siebie.

Mężczyźni mogli być szybcy, ale na pewno nie dorównywali mu sprawnością fizyczną. Musieliby cofnąć się i zejść tą samą drogą, którą weszli na dach. To dawało mu czas na zostawienie ich w tyle. Był niemal pewien, że jest już bezpieczny, kiedy usłyszał potężny huk.

Odwrócił się i poczuł jak jego źrenice zaczynają się rozszerzać, kiedy skupiły się na dwójce mężczyzn. Zeskoczyli z dachu, najzwyczajniej w świecie, zeskoczyli z dachu i bez chwili zastanowienia zaczęli kontynuować pościg. Świat Jamesa mógł stanąć na głowie, po tym czego dowiedział się mimo wszystko nie tak dawno temu. Nadal widział jednak zbyt mało, by przejść z takim widokiem do porządku dziennego.

Potknął się i stracił równowagę. Poczuł, że w coś uderzył. Następnie odbijając się i lądując na ziemi. Dopiero wtedy mógł dostrzec, że znajdował się już między drzewami, dodatkowo przysłonięty dość szczelną zabudową. Nie było więc szans na zauważenie go przez przypadkowego przechodnia.


- Witam.

Dopiero teraz zrozumiał co, a raczej kto posłał go na ziemię. Mężczyzna w doskonale skrojonym garniturze nieco kontrastował z zielenią parku. Mierzył Papageorgiou spokojnymi oczami z delikatnym uśmiechem malującym się na jego twarzy. Trzeba było przyznać - otaczała go jakaś nieziemska aura.




Erez Skolnik
- Gdzieś pod Jerozolimą, Izrael -


Cichy szum silnika i bezkres ciągnącej się przed nim szosy. Oprócz tego jedna wielka pustka. Niepojęty zbieg okoliczności wepchnął go do samochodu z tą tajemniczą staruszką i niesamowitym ptakiem, który spokojnie drzemał gdzieś na tylnej kanapie.

Czuł, że znajduje się nad samą krawędzią. Ze wszystkim co uznawał do tej pory za prawdziwe i rzeczywiste, sypiącym się w gruzy tuż za jego plecami. Przed sobą natomiast z ciemnym bezkresem tego co tajemnicze i nierealne. Ludzie mają w zwyczaju uciekać od rzeczy niepojętych i choć z taką lubością czytają historie o przygodach wielkich bohaterów. Sami nierzadko nie są w stanie wykonać kroku w przód, kiedy nadarza się ku temu okazja. On był jednak inny. Z jakiegoś powodu czuł, że tam w dole jest jego miejsce. Nie myśląc więc dłużej, po prostu skoczył. Oddał się w objęcia ciemności, wierząc, że gdzieś pomiędzy mrokiem może znaleźć światło. Jakże złudna nadzieja i jakże dla zwykłych ludzi absurdalna. On jednak nie był już zwykłym człowiekiem, o ile kiedykolwiek ...

Zebrał się więc na odwagę i postanowił odezwać do nieznajomej. Kiedy jednak obrócił głowę nie dostrzegł staruszki, a młodą, piękną kobietę. Nie znalazł jednak chwili, by podziwiać urodę swej pasażerki. Był najzwyczajniej w świecie zszokowany i na moment stracił panowanie nad pojazdem, który ostatecznie zatrzymał dopiero na prowizorycznym poboczu.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=1CfpPdrhW4k&feature=youtu.be[/Media]

- Jesteśmy na miejscu - odparła melodyjnym głosem i opuściła samochód, następnie uwalniając uśpionego do tej pory ptaka.

Kiedy zwierze wydostało się z pojazdu, od razu postanowiło wykorzystać chwilę wolności. Kilka zamachów potężnych skrzydeł i ptak był zaledwie mieszanką niesamowitych barw mknącą po nocnym niebie. Księżyc i gwiazdy, których piękno zainspirowało tak wielu artystów, w chwili obecnej były tylko tłem. Erez w zdumieniu obserwował jak Huma zatacza szeroki łuk, wydając z siebie donośny dźwięk. Dopiero wtedy zapikowała, by chwilę później znaleźć się przy swoim nowym właścicielu. Skolnik czuł ogromne podmuchy powietrza, kiedy bestia powoli zbliżała się do niego, by ostatecznie usadowić na jego głowie. Ze zdumieniem doszedł do wniosku, że jest mniejsza niż początkowo sądził. Jej ciężar był co prawda odczuwalny, ale zdecydowanie nie wywoływał żadnego dyskomfortu. Nieznajoma kobieta skwitowała to tylko uśmiechem.


- W dawnych czasach po czymś takim okrzyknięto by cię królem mój chłopcze - zdawała się być wyraźnie rozbawiona i z jakiegoś powodu nawet Erez nie mógł odmówić sobie subtelnego uśmiechu.

Ten jednak szybko zniknął, kiedy w dłoni kobiety znikąd pojawiła się niewielka saperka.

- Kop - stwierdziła krótko, rzucając mu ją pod nogi.

Już miał coś powiedzieć, ale przerwała mu dość oszczędnym ruchem ręki.

- Nie bój się, to nie twój grób - wypowiedziane zdanie wyraźnie jeszcze bardziej ją rozbawiło. - To twoja zapłata za odpowiedzi na wszystkie nurtujące cię pytania. To chyba uczciwa cena. Teraz zabierz się do pracy, tylko żwawo, nie mamy całej nocy.

Erez potrzebował chwili, by przetrawić słowa nieznajomej. W końcu zdecydował się jednak chwycić za saperkę. Spojrzał jeszcze tylko na ptaka, który usadowił się wygodnie na dachu samochodu i uważnie śledził wszystkie jego ruchy.

Cóż innego miał uczynić?
Zaczął kopać ...




Aaron Camfrey
- Cambridge, UK -


Prowadził pożyczone od znajomego Audi S3 przez dość zatłoczoną o tej porze dnia East Road. Był to jednak najlepszy sposób by dostać się do Grafton Car Park. Stamtąd natomiast czekał go już tylko krótki sprint na Young Street. To właśnie tam znajdowało się mieszkanie Alice, do której pędził na złamanie karku.

Nie miał pojęcia co się stało. Wiedział tylko, że nie mogło być to nic dobrego. W jej głosie aż nazbyt wyraźnie brzmiała nuta najzwyklejszego w świecie strachu. Minęła chwila, a był już na klatce schodowej, pokonując stopnie w porażającym tempie. Dopiero kiedy znalazł się pod drzwiami Alice, stanął jak wryty. Te były bowiem delikatnie uchylone, a to zdecydowanie trudno było uznać za zbyt powszechny widok w tej okolicy.

Tak cicho jak to tylko możliwe wślizgnął się do mieszkania. Nie słysząc natomiast żadnych dźwięków, zaczął powoli zagłębiać się wgłąb studia przyjaciółki.


To co zobaczył sprawiło, że dosłownie zamarł. Jego serce zdążyło uderzyć kilkanaście razy, nim szok minął. Pracowania wyglądała jak po przejściu huraganu. O malarce można było powiedzieć wiele rzeczy, ale nigdy nie miała problemów z utrzymaniem porządku. Zresztą rozciągający się przed nim chaos nie mógł być efektem zwykłego bałaganiarstwa. To nie ulegało wątpliwości, coś musiało się wydarzyć, coś niedobrego.

- Mmmm... - przeciągły jęk wyrwał go z zamyślenia.

Aaron momentalnie doskoczył do źródła hałasu i ku swemu zdziwieniu dostrzegł leżącą na podłodze Alice. Natychmiast ukląkł i pomógł jej się podnieść.

- Hej Mała, co się stało?
- Camfrey? - Jej głos nadal się łamał, ale zdawała się być w całkiem niezłym stanie, przynajmniej szybkie oględziny nie wykazały żadnych poważnych ran.
- Tak, to ja. Co się stało? Kto ci to zrobił?
- Nikt, przynajmniej tak sądzę - zamilkła na moment i dopiero teraz dostrzegła jak wygląda jej pracowania, spojrzała przerażona na Aarona. - Malowałam?

Irlandczyk chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna przerwała mu podnosząc się z ziemi. Od razu ruszyła w kierunku ściany, która jak się okazało, jako jedyna nie była dotknięta tym ... cokolwiek miało tu miejsce.

- Spójrz na nie - zaprosiła go gestem ręki i wskazała cztery prace.

Pierwszy obraz przedstawiał dwie kobiety o hebanowej skórze. Zupełnie nagie z uśmiechami leżące na ogromnym łożu, niesionym przez niezliczoną ilość mężczyzn.
Drugi - kwadrat wypełniony dziwnymi symbolami, z niewyraźną postacią w swoim centrum i czterema uschniętymi kwiatami w każdym rogu.
Na trzecim znajdował się budynek, który przywodził na myśl zwykły bar. Jedyną różnicą był fakt, że znajdował się na samym środku cmentarza.
Czwarty i ostatni wypełniała na pozór zwykła ściana. Po bliższym przyjrzeniu można było jednak stwierdzić, że pokrywało ją niezwykle drobne pismo. Dodatkowo po prawej stronie dało się zauważyć opartą o nią kosę.

- Nic z tego nie rozumiem - wydukał z siebie Aaron, kiedy skończył uważnie badać wszystkie obrazy.
- Nie musisz - usłyszał za swoimi plecami. Kiedy zarówno on jak i Alice odwrócili się dostrzegli ją ...


- Bri... - zająknął się i dopiero po chwili poprawił. - Matko.

Rudowłosa kobieta odpowiedziała mu pięknym uśmiechem. Po chwili podeszła do niego i złożyła pocałunek na jego policzku. Tylko po to by następnie przemknąć obok niego i pojawić się przy Alice. Obie dłonie położyła na jej ramionach, jednocześnie zbliżając do siebie ich twarze.

- Jak długo planowałeś ukrywać przede mną ten skarb? - Brigid nawet na niego nie spojrzała, cała jej uwaga skupiona była na wyroczni.

Aaron od razu dostrzegł, że powietrze wokół obu kobiet zaczyna falować. Zupełnie jakby właśnie otaczało tańczące płomienie. Na szczęście znalazł w sobie dość rozsądku, by nie interweniować. Obserwował tylko jak z niewielkiej szczeliny w ustach jego matki, zaczęło wydobywać się niezwykle jasne światło. Kiedy natomiast ucałowała Alice, ten sam blask spowił jej oczy. Brigid odstąpiła od niej, z uśmiechem obserwując jak ta w transie podchodzi do sztalugi i zaczyna tworzyć kolejny obraz.

Potrzebowała przeszło trzydzieści minut. W tym czasie nie wypowiedziano ani jednego słowa, dwójka widzów nawet nie zdobyła się na najmniejszy ruch. Pomieszczenie wypełniał więc tylko niewyraźny szum wydobywający się spod pędzla prześlizgującego się po płótnie.

Kiedy skończyła, Alice upadła na ziemię tak nagle, że nikt nie zdołał w porę zareagować i chwycić jej bezwładnego ciała. Aaron idąc w kierunku omdlałej, pozwolił sobie jeszcze spojrzeć na dzieło malarki.

Postać w obszernej szacie, z twarzą skrytą pod szpiczastym kapturem. Wyglądała jakby wygłaszała jakąś przemowę. Najdziwniejszy był jednak fakt, że mówca stał na pojedynczej wyspie pośród morza płynnej lawy. Z niej wystawały natomiast setki trupich rąk, stopniowo trawionych przez płomienie.
 

Ostatnio edytowane przez Cas : 06-04-2012 o 17:11.
Cas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172