Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-01-2016, 23:31   #91
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Sterowiec Richarda La Croix, Antigua

Po wyjściu sir Richarda i Dewayne"a lurker osunął się na podłogę maszynowni. Drgawki i przejmujący ból sprawiły, że ponownie zwinął się w kłębek. Dobrze, że towarzysze nie widzieli tej chwili słabości. W zasadzie to przez ostatni czas poławiacz miał do czynienia tylko z nieustanną słabością, a nieliczne przebłyski siły pozwalały mu pozorować normalne funkcjonowanie.
- Co za przekleństwo... Noasie! Niech te męczarnie się skończą, wybaw swe dziecię z udręki, wszak zawsze było wierne morzu... - wyszeptał. Przed oczami stanął mu nawiedzony kapłan, młodzieniec nie potrafił dokładnie sobie przypomnieć jego słów, ale zaiste były prorocze. Bezbłędnie wywieszczył kłopoty... Gdzie szukać nadziei? - pomyślał. - Być cierpliwym... - odległe, znajome echo - Jak długo? ...
Kiedy poczuł się lepiej i niepewnie stanął na nogi, ujrzał zbliżającego się mechanika. Mógł mu jedynie pozazdrościć formy i wigoru. Mężczyzna aż kipiał energią. - Ten brak powietrza źle ci służy, chłopcze - właśnie czyścił odkręconą rurkę metalowym bacikiem - Ja przy tych maszynach robię pół życia, ale ty nie jesteś przyzwyczajony. Podczas postojów otwieramy zewnętrzne balkony. Chodź - wziął Denisa za ramię jakby ten dopiero nie był śmiertelnie chory.
Lurker odruchowo odsunął się od mężczyzny, dał znak dłonią, że da sobie sam radę.

Widok z platformy sterowca, wlał w serce nadzieję i dodał siły osłabionemu ciału. Arcon sycił się niesamowitą panoramą miasta. Czystą, nieskalaną przez brud, fetor oraz ludzkie niegodziwości. Dystans, który dzielił go od zepsutej aglomeracji dawał złudne poczucie piękna, w które uwierzyłby każdy obserwator. Ożywczy pęd wiatru obezwładniał i oszałamiał młodzieńca. Wyrwany z piekła kotłowni chwilowo zapomniał o demonie zarazy czyhającym w jego ciele...

Inżynier zadeklarował, że przyprowadzi Papugę - prawie rówieśnika Denisa, którego kamraci podejrzewali o zdradę i sprowadzenie doktora na sterowiec. Jeśli naprawdę to uczynił, chciał poznać pobudki, kierujące załogantem korsarza. Kiedy rzeczony chłopak się pojawił od razu padł na kolana i rozpaczliwych słowach zanegował swój udział w spisku.
- Panie! To nie jest tak, jak mówią!
- Wstań i odsuń się ode mnie! - zalecił stanowczo lurker.
- A co takiego mówią? - Denis bardziej zapytał dla zwłoki, chcąc pokontemplować jeszcze chwilę urok miasta oglądanego z tej perspektywy. Widok roztrzęsionego małolata nie dostarczał bowiem żadnej przyjemności i boleśnie przypominał o ludzkich słabościach.
Papuga zaczął się jąkać i trząść, co duma kazała mu nieudolnie skrywać. Złożył ręce na głowie, niby broniąc się przed ciosem. Dawne życie na Black Betty musiało odcisnąć na nim silne piętno. Zapewne spodziewał się, że Denis potraktuje go jak kapitan w przypadkach buntu. Zmowa przeciw władzy stanowiła na pokładzie najgorszą zbrodnię.
- Że je-jestem konfidentem. Ale oni nie musieli wcześniej ro-rozmawiać z tym facetem. Jak Manuel i De-Dewayne przyszli do mnie, to powiedzieli że się rozdzielamy i idziemy szukać ste-sterydów. Tylko że mam pytać subtelnie. Pe-pewnie że subtelnie. Co ja głupi jestem? T-to poszedłem na pływający targ, do paru karczm, o-odwiedziłem dzielnicę przemysłową. Tam m-mnie znalazł.
- Doktor?
- Tak. Ten sam, który był na statku.
- Zastraszył cię? - zapytał jąkałę, mimo iż domyślał się odpowiedzi. Co z nim zrobić? - pomyślał - kwestia czasu nim Papudze przytrafi się "wypadek"... Zwyczajnie zrobiło mu się żal tego młokosa. Pewien pomysł zaświtał mu w głowie, może była to zasługa świeżego powietrza, które dotleniło wyczerpany umysł?
- Zastraszył? Nie używał gróźb, jeśli o to chodzi.
Chłopak trochę się uspokoił. Wciąż był poddenerwowany, ale głos mu już tak nie wibrował i patrzył przed siebie, zamiast wlepiać wzrok w podłogę. Coś mówił Denisowi, że jego reakcja nie wynikała tylko ze sposobu w jaki został potraktowany przez załogę. Ponowne starcie z postacią doktora, nawet w opowieści było traumatyczne. Sam wiedział jak niepokojąca była to osoba, nawet jeśli sam obserwował ją z ukrycia.
- Powiem wszystko, ale chcę gwarancji bezpieczeństwa.
- Dostaniesz je - potwierdził poławiacz. - Wstawię się za tobą u kapitana. Poza tym w porcie mam łódź, którą kiedy tylko uzupełnisz zapasy, możesz w razie potrzeby opuścić Antiguę...
- To uczciwa propozycja - Papuga zdawał się wierzyć tym zapewnieniom, z resztą nie miał innego wyjścia. Kiedy ochłonął, jego obcy akcent stawał się wyraźniejszy - Powiedział, że wie czego szukamy. Nie sondzę, co by ktoś puścił farbę. Gościu musiał być po prostu dobrze i szybko informowany. Mówił że nam to da i nawet wiency - złoży propozycję. Ale musi siem spotkać z panem osobiście.
Zawierucha przeszła po pokładzie zagłuszając wszystko wokół. Denis oraz jego rozmówca zasłonili rękawami twarze, odczekali.
- Jak twierdził, im mniej osób bendzie o tym wiedzieć, tym lepiej. Nie mogłem powiedzieć tego panu osobiście. Zakazali się z panem widzieć. Kiedy doktor pszysed na statek i zgubił trop, zrozumiałem czemu potrzebował tutaj poinformowanej osoby. Nakierowałem go na maszynownię - wskazał pod swoje stopy - resztę pan zna.
Spojrzał na ciągnące się w dal miasto. Mełł w ustach coś jeszcze.
- Sam nie wiem czy dobrze zrobiłem. Facet miał w sobie cosik takiego… że kazało go słuchać. Jakby się wwiercał w ludzkom duszę, wie pan?
Denis analizował słowa, które usłyszał. Doktor ich sojusznikiem? Brzmiało to nieprawdopodobnie i na serpeńską milę, pachniało podstępem. Chociaż, może… To byłaby piekielnie sprytna zagrywka, gdyby ktoś sprzyjający zarażonym albo szpieg skrył się w kostiumie doktora! Cała historia brzmiała niezwykle intrygująco i gdyby nie stan zdrowia lurker pokusiłby się o natychmiastowe spotkanie, mimo śmiertelnego ryzyka. Co do ostatnich słów Papugi, nie lekceważył ich. Sugestia i hipnoza mogły zostać wykorzystane przez obcego. Nie znał się na tym, ale słyszał pewne opowieści o manipulowaniu umysłami. Skoro kapłani Noasa potrafili wpływać na tłum, ktoś inny bez problemu mógł zniewolić pojedynczą osobę.
Skinął głową, potwierdzając pytanie majtka. - Wierzę ci, sam czułem się nieswojo w jego obecności. - Gdzie on teraz przebywa? Jakby na zawołanie wiatr ponownie wzmógł się, zajadle szarpiąc olinowaniem sterowca. Była w nim jakaś złowieszczo brzmiąca nuta... Tak jak przed sztormem, kiedy wraz z wujem opuszczali Rigel…
- Nie mam pojencia. Wolałem go już o nic nie pytać.
Papuga wstał i zakołysał się na wietrze. Jego twarz stężała.
- To już wszystko co wiem. Proszę pamientać o mnie kiedy będzie pan rozmawiać z kapitanem.
- Bądź spokojny, ale do tego czasu nie rzucaj się w oczy reszcie załogi… - mrugnął porozumiewawczo.
Lurker postanowił wrócić do maszynowni. Na odchodne zerknął jeszcze na miasto, którego wcześniejszy urok prysł pod naporem diabelskiego żywiołu…
 
Deszatie jest offline  
Stary 10-01-2016, 13:58   #92
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Podmroki
- Czego?!
Szlachcic ocenił sytuację. Nie dysponował siłą argumentów, a odwołanie się do argumentu siły na początku rozmowy zamknie przed nimi wiele drzwi. Postanowił zasłonić się swoim bardziej znanym w okolicy kolegą.
- Kapitan Casimir chciałby dobić interes.
- Sterydy. Teraz, zaraz. A ja nie masz, wskaż od kogo możemy je dostać. Richardzie, możesz mu błysnąć tą ślicznotką? - szturchnął kompana, aby pokazał monetę.
Z drugiej strony drzwi zapanowała cisza. Wreszcie enigmatyczny głos oznajmił po prostu:
- Zaczekajcie tutaj.
Wizjer zamknął się z powrotem, a dwójka przybyszy została przed drzwiami sama. Grupa lokalnych kurtyzan szybko zwęszyła okazję. Bezzębne, tłuste dziewoje otoczyły potencjalny łup. Jak spod ziemi wykwitli również tragarze niosący w dłoniach rzekomo nowoczesne implanty oraz zagadkowe kukły. Te ostatnie miały możliwość przelania na siebie dusz zawziętych wrogów. O ile kupa słomy i podziurawionej skóry potrafiła coś więcej niż szybko płonąć. Tak minął kwadrans, a mężczyzna zza drzwi nie wracał.
- Podejrzewam że jest tam jakiś system korytarzy. No wiesz, że gościu przechodzi miastem do właściwego miejsca i pyta o dany towar. Potrzebuje czasu - uspokajał siebie i Richarda korsarz.
Czas przeciągał się. Minęło pół godziny, a dwójka miała na karku nie tylko naciągaczy. Wielu z tutejszych nie podobał się szlachetny profil arystokraty. Nie pasował tutaj i wzbudzało to złość. Parę razy został szturchnięty przez zgarbionych przechodniów. Jeden z nich rzucił coś w niezrozumiałym dialekcie, ale łatwo było się domyśleć że chodzi o przekleństwo. Krótko mówiąc, zaczynało być gorąco. A delikwenta wciąż nie było widać.
- Czekamy? - mruknął coraz mniej pewny sytuacji Casimir.
Na jedno ze szturchnięć szlachcic odpowiedział wybuchem agresji. Rzucił pod nosem szpetne przekleństwo i szybkim ciosem trafił szturchającego go człowieka w splot słoneczny. [Test Siły] Otyły dryblas ze śladami po ospie padł na ziemię. Złapał się za klatkę piersiową, walcząc o oddech.
W tej okolicy krążyły sępy, które chciały rozszarpać padlinę. Oni musieli pokazać, że nie są padliną, tylko drapieżnikiem. Mierzył groźnym wzrokiem pozostałych ludzi. Na ulicy zrobiło się dziwnie cicho.
- A sprawdzałeś czy drzwi są otwarte? Jeśli nie, to poczekamy.
- Richardzie, czy ty masz mnie za idiotę? Oczywiście, że są zamknięte i ktoś już dobrze zadbał, by nie dało się ich łatwo sforsować.
Dłoń szlachcica mimowolnie opadła na rękojeść rapiera. Może i nie pasował do tej okolicy, ale zaczął rzucać przechodniom spojrzenia, po których spuszczali wzrok, lub odwracali głowy.
Cierpliwość została wynagrodzona. Enigmatyczna sylwetka, a tak naprawdę jej część ukazała się za podwojami. Usłyszeli dźwięki kilkunastu skobli i drzwi uchyliły się na grubość łokcia. Dawno nie były otwierane, gdyż z framugi posypało się dużo pyłu, który obielił buty kompanów. Czarna rękawica podała przez szparę fiolkę, żeby natychmiast zamknąć wrota.




Naczynie nosiło w sobie błękitną ciecz zamkniętą po obu stronach inkrustowanymi pokrętłami.
- Dlaczego nam pomagasz? - zagadał Dewayne do wybałuszonych oczu.
- Bo mieliście monetę. Coś jeszcze?
- Shagreen - rzucił Richard chowając do kieszeni fiolkę. [Sterydy]
- Gdzie go znajdziemy? - Dedukcja szlachcica była szybka. Monetę Denis otrzymał od zarażonych. Ich przywódcą był człowiek, którego śmierci chciała rodzina Barensów. Monety były czymś na znak pieczęci potwierdzającej tożsamość wśród grupy wspierającej zarażonych. Zimny pot spłynął mu po plecach gdy uświadomił sobie jak duży może być zasięg spisku.
- Ja nie podaję informacji. Skoro posiadacie monetę, spotka się z wami nasz główny kontakt w mieście. Za długo rozmawiamy. Żegnajcie.
Szczelina zniknęła za metalowym zamknięciem. Drzwi pozostały głuche na dalsze nawoływania. Richard odwrócił się. Rzeczywiście, kilku gapiów zatrzymało się w pół kroku, mierząc wzrokiem całą scenę. Pacyfikacja jednego z mieszkańców tylko na chwilę przytemperowała wnikliwość tutejszych.
- Skoro się spotka, to pewnie nas znajdzie. Nie chcę za długo zwlekać z podaniem leków naszemu lurkerowi - powiedział korsarzowi.
Tamten tylko skinął głową.
- Racja, chodźmy.
Ruszył w stronę, z której wcześniej przyszli żeby wrócić na sterowiec.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 11-01-2016, 14:08   #93
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Choć postać zza drzwi okazała się oszczędna w przekazywaniu wiedzy, wyprawa była się owocna. Kiedy Dewayne oraz Richard wrócili na statek, od razu udali się do chorego. Kapitan przyjął z umiarkowanym spokojem wieści, które zdobył w międzyczasie Denis.
- Ha, mówiłem że jest za głupi żeby spiskować. Zdaję się na twój osąd Denisie. Papudze nie spadnie włos z jego pustej głowy
Korsarz uśmiechnął się szpetnie i skinął na La Croix’a.
- Dobra. Mamy sterydy. Zdobyliśmy je nie bez pomocy naszego gospodarza. Powinniście zobaczyć sierpowy Richarda.
Atmosfera rozluźniła się tylko na chwilę. Pracownię alchemiczną Jonasa przerobiono na prowizoryczną salę zabiegową. Na jednym ze stołów alchemik rozłożył ceratę, obok postawił stolik ze strzykawkami, bandażami i spirytusem technicznym.


On sam poczuł się do roli. Założył fartuch, czepek, zaś na nosie świeciły okulary z mocno skupiającymi soczewkami. Kawałek od niego stali obok stali obok siebie Richard, Dewayne oraz Ferat.
Jonas podszedł do lurkera i wskazał przekazaną od La Croix’a fiolkę.
- Musisz zrozumieć parę rzeczy. Dzięki flaszce którą dano ci na wyspie w ogóle jeszcze dychasz. Ale jak wiesz, to nie wystarczy. Sterydy po raz ostatni wymogą na twoim ciele ogromny wysiłek mający na cel pozbycie się obecności zarażonych bakterii. Jednocześnie dodadzą ci sił, można powiedzieć nadludzkich. Będziesz balansować na granicy wytrzymałości ludzkiego organizmu. Prawda jest taka, że nie potrafię przewidzieć jaki będzie tego efekt. Właściwości substancji którą przywiozłeś z Serpens wciąż są dla mnie zagadką. Fuzja ze sterydami może okazać się tak samo zbawienna co zabójcza.
Przeszedł kawałek i napełnił pierwszą strzykawkę.
- To twoja jedyna nadzieja, choć pamiętaj że wciąż nikła. Nikt nam znany nie oparł się pladze.
Odwinął rękaw pacjenta i zaaplikował część dawki. Początkowo zabieg przebiegał spokojnie. Jonas wycierał czoło Denisa wilgotną szmatką, poprawiał mu opatrunki. W trakcie podawał mu również dodatkowe witaminy. Małe, żółte pastylki, które wypełniały pół stolika. Wreszcie napełniał kolejne tłoki i wysyłał ich zawartość do krwiobiegu zarażonego.
Z czasem lurker zaczął się wiercić, a wtedy alchemik zapiął go w skórzane pasy. Po trzeciej dawce chory wyraźnie czuł dyskomfort. Zagryzał mocno zęby i uderzał miarowo tyłem głowy w poduszkę. Kwadrans później jego ciało wygięło się w łuk i już tak pozostało, póki Jonas nie zaaplikował innej niż dotychczas substancji: środka zwiotczającego mięśnie.
Robiło się gorąco. Dosłownie i w przenośni. Czoło Denisa skroplił pot, a on sam zaczął miotać się w malignie. Rzucał coś pod nosem, ale był to już niezrozumiały bełkot. Bielmo jego oczu zaszło krwią, począł szpetnie kaszleć, żeby nagle zawyć jak dzikie zwierzę. W tym momencie Jonas odwrócił się do pozostałych.
- Potrzebuję skupienia. Poczekajcie na zewnątrz.
Richard miał pełną świadomość, że jego pracownik był profesjonalistą. Inaczej nigdy by go nie zatrudnił. I choć pracował jako alchemik, nie zaś cyrulik, mógł być spokojny o jego kompetencje. W trójkę wyszli na korytarz i tam odczekali kolejne pół godziny rozrywane krzykiem i stęknięciami. Po czasie który zdawał się rozwlekać w nieskończoność, Jonas opuścił gabinet. Jego twarz nie wyrażała niczego. Podszedł do zebranych i spojrzał po kolei na każdego z nich. Zatrzymał wzrok na szlachcicu.
- Zrobiłem co w mojej mocy. Nie żyje.
 
Caleb jest offline  
Stary 14-01-2016, 23:37   #94
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cooper uśmiechnął się przebiegle.

- Masz to urządzenie ze złej strony. Musisz ulepszyć zabezpieczenie broni sejsmicznej. Złamało się wręcz samo - powiedział i odszedł niespiesznie.

Do wynurzenia pozostało już niewiele czasu. Do kajuty postanowił nie wracać, by przeanalizować najprawdopodobniejszy scenariusz wydarzeń uzupełniony o nowe dane. Nadal były one trzema osobnymi historiami nieskorelowanymi czasowo.

Pierwsza historia była polityczna.
Black Cross testowało broń dla Wolnych miast, a agenci Hanzy dowiedzieli się o tym. Hanza postanowiła wyprzedzić mające nadejść uderzenie i sprowadziła zarażonych, by tropili Barnesów będących ważnymi osobami w szeregach Krzyżowców. Ci z kolei przeprowadzili rekrutację Richarda la Croix, najprawdopodobniej mającego zająć się całą sprawą. Kartą przetargową miała być Eloiza, zatem im więcej kłopotów będzie miał Richard, tym bardziej Eloiza będzie poszukiwana.

Druga historia była lokalna.
Zabójcy z Black Cross dostają zlecenie na Eloizę. Pomaga zarażony, lecz dziewczyna finalnie i tak dostaje się w ręce Czarnego Krzyża, jednak agent rezygnuje z jej zgładzenia. Ma być asem atutowym w rozmowach z Richardem.

Trzecia historia była ciekawsza, gdyż dotyczyła Enzo i Yarvis.
Enzo był bliski odkrycia Yarvis, a odkryciem szkatułki podzielił się z Zoi. Finalnie jednak nie przekazał jej szefowej gildii, tylko Lucjuszowi Feratowi, a ta wściekła doniosła o tym Black Cross.
Enzo wypłynął na Quard i nigdy nie wrócił. Zapewne już nie wróci.

Rozejrzał się. Czerwone lampki mrugały, zaś okręt podwodny wznosił się. Czas na wynurzenie na Antugui.

- Czas na nas - mrugnął Eloizie wściubiając głowę do kajuty, po czym ruszył z dziewczyną w kierunku wyjścia.
Kilka chwil później znajdował się już na powierzchni. Dziwnie było chodzić po stałym lądzie.

- Przewodzę gildii Nautilus. Możesz mnie cmoknąć - powiedziała Zoi do obszernego człowieka w porcie.

- Hojna propozycja - skomentował Starr z rozbawieniem i nagle, całkiem niespodziewanie znalazł się w objęciach Zoi.

- Czy jestem o nią zła? Tak. Czy będę robić z tego problem? Nie. Jestem profesjonalistką i mam nadzieję, że kiedy ponownie się spotkamy, nasze relacje będą czysto zawodowe. Hm? No powiedz coś! - mówiła Clemes, ale Jacob zdążył jedynie otworzyć usta, ponieważ Eloiza wskazała na sterowiec identyfikując go jako pojazd jej brata.

- Najpierw powiedz jak się mają sprawy między nami. - naciskała dalej Zoi najprawdopodobniej chcąc zmusić go do zadeklarowania się przy którejś z kobiet. Problem w tym, że monogamia była przereklamowana.

- No dalej, idziesz? - naciskała dalej Eloiza najprawdopodobniej chcąc zmusić go do tego samego. Tylko w drugą stronę. Monogamia na prawdę była przereklamowana.

- Idę, tylko się pożegnam - odpowiedział Jacob, po czym nachylił się do ucha Zoi.

- Moje nadzieje są wprost odwrotne - musnął ustami ucho kobiety pilnując, by dla Eloizy wyglądało to jedynie jak przekazywanie informacji. Clemes nie mogła tego widzieć, bo była zbyt blisko.
Następnie delikatnie wysunął się z łobuzerską miną wskazującą na to, że droczy się z szefową gildii, a następnie nie puszczając jej dłoni pochylił się by ją dwornie pocałować. Oraz, wbrew etykiecie, lekko przygryźć najmniejszy palec z figlarnym błyskiem w oku.
Oczywiście zadbał o to, by wszystko wyglądało zwyczajnie i dwornie.

Cofnął się kilka kroków z szerokim uśmiechem.
- Do zobaczenia. Z całą pewnością - mrugnął.

Dopiero potem pokazał Eloizie twarz zamiast pleców. Odchodząc w kierunku sterowca poprawił torbę i jeszcze raz obejrzał się w kierunku pozostawionej kobiety.

- Jest coś, o czym powinienem wiedzieć? - zapytał szlachciankę po kilku chwilach.

- Coś w stylu: "mój brat widząc przy mnie kogokolwiek, kto nie jest kobietą najpierw strzela, a potem próbuje uzyskać odpowiedź"? Hmm? - zażartował szczerząc się do niej.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 16-01-2016, 11:59   #95
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Rozmowa z kupcem należała do najtrudniejszych, jakie Samantha przeszła w całym swoim życiu. Nie potrafiła rozmawiać z ludźmi, targowanie się u niej było na poziomie zerowym, "albo to weźmiesz, albo w ryj!". Nie należała do osób, które potrafiłyby negocjować, dlatego jak zbity, acz wściekły, pies wzięła to, co jej sypnęli i zwinęła się warcząc pod nosem.
Nie było dobrze, było źle. Ojciec ją oskalpuje, ponieważ w sakwie brakowało jeszcze 300 dukatów. Czy powinna kogoś napaść, aby zdobyć brakującą kwotę? Kogoś okraść? W sumie, było tutaj wystarczająco ponuro, ciemno i nieprzyjemnie, żeby być w stanie kogoś zaczepić, dać mu w ryj, okraść i nawiać. Tylko czy to było w porządku? Pewnie, że jako pirat nie miała wysokiej poczuci moralności, jednakże co innego napadać na statki, a co innego kraść jak głupi rzezimieszek. Co śmieszne, nie brała nawet pod uwagę, że jej "napad" mógłby się nie udać i to ją by okradziono. Więc, czy lepiej wrócić na statek mając przy sobie te głupie 500 dukatów, czy zaryzykować i wrócić z gołą kieszenią?
- A srał to pies. - Zaklęła kopiąc w stojący w pobliżu gliniany garniec. Chyba ktoś go chciał sprzedać, bo coś darł się za jej plecami, gdy już odchodziła, ale ona nie miała czasu na te biadolenia. Narzuciła kaptur na głowę, aby nie było widać kim jest i udała się w drogę powrotną, ażeby resztę nocy spędzić na skalistym brzegu tuż koło morza, gdzie powinien zawędrować Clockwork Dog i mieć już za sobą cały ten "lądowy shit", którym tak bardzo gardziła. Idąc szybkim krokiem, trąciła kogoś barkiem, jednak jak to ona, miała to głęboko w poważaniu. Zniknęła szybciej, niż się tutaj pojawiła, mając nadzieję, że się nie zgubi w tej ciemnej i zapadłej dziurze oraz że nikt nie będzie jej zaczepiał ani próbował napaść. Wtedy z wielką chęcią utnie mu łapę ostrzem swojej broni. Ochota na krew nigdy nie przemijała.

 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 16-01-2016 o 12:12.
Nami jest offline  
Stary 16-01-2016, 16:33   #96
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Na pożegnanie...

Czas Ciepłego Wiatru był wyjątkowo przyjemny tego roku w Tholarii.



Altany ciągnące się wzdłuż alei zakwitły czerwoną i różową barwą. W powietrzu pełnym kolorowych płatków roznosiła się słodka woń dojrzewających pomarańczy. Wilgi tkały wysoką pieśń, dzieci dokazywały, przy fontannie moczył nogi zasuszony staruszek. Idealny, spokojny dzień na wizytę w świątyni.
Przez grupę roześmianych trubadurów, zmierzających na festyn przeciskała się dwójka braci. Mówili podniesionym głosami, żeby przekrzyczeć trefnisiów i ich donośne instrumenty.
- Mówię ci, Louis. To jeszcze dzieciak. Nic nie zrozumie z kazania.
Wysoki brunet zabłysnął szerokim uśmiechem i zmierzwił włosy chłopaka.
- Renaudzie, nie obraź się. Ale na wychowywaniu dzieci to jednak twoja żona znała się lepiej. Chcesz żeby został dobrym lurkerem? Tu nie chodzi tylko o ćwiczenia.
Brukowany trakt poprowadził ich poprzez bramę miasta i dalej ku skarpie nad wybrzeżem. Tam znajdował się przybytek Noasa. Spadzista budowla o czterech podobiznach boga, każda zwrócona w innym kierunku świata.
- Nie jesteś specjalistą od wszystkiego, wiesz - żachnął się ojciec dziecka.
- Mówię tylko, że młody musi mieć świadomość czym jest wodny żywioł nim doń wkroczy. No jak mały? Pamiętasz dlaczego musimy koić się przed potęgą morza?
Ciemne jak węgielki oczy spoczęły na sześcioletnim Denisie.
- Bo.... wszyscy wynurzyliśmy się z niego z łaski Noasa... To dom do którego kiedyś powrócimy...
Renaud patrzył na syna wielce zaskoczony. Louis uśmiechnął się tylko pod nosem.
- Miałeś wątpliwości?
Tylko nie zrób z niego kolejnego naiwnego, wierzącego w cuda tych szarlatanów. Sam miewasz o nich krytyczne zdanie. Po czym zwrócił się do Denisa.
- Ocean to nasze miejsce pracy, stanowi przede wszystkim źródło utrzymania dla większości świata. A dla lurkerów w szczególności. Gdyby nie to, co z niego wyławiamy sam wielokrotnie odczułbyś głód. - poklepał malca po brzuchu. - Chodźmy, liczę że kazanie nie potrwa długo i zdążymy posmakować tutejszych specjałów...
Rodzeństwo zmierzyło się wzrokiem. Pomimo młodego wieku, Denis wiedział że ojciec i wuj tylko się między sobą droczą. Czuł również, że Renaud jest zadowolony z jego odpowiedzi. Ich relacje nie były podręcznikowe, więc milcząca aprobata musiała wystarczyć.
Świątynie otaczały zagajniki, wśród których ciągnęły się żwirowe alejki. Pośród nich kręcili się posługiwacze kapłanów, doglądających kwiatów oraz winorośli. Jeden z nich trzymał w dłoni stalowy sekator. Pozdrowił przybyłych skinieniem głowy.
Wnętrze budynku było przestronne i witało gości chłodem. Po obu stronach kamiennej posadzki stały rzędy równych, drewnianych ław. W powietrzu unosił się wonny zapach kadzideł. Na centralnym podeście górowała posrebrzana podobizna samego Noasa. Połyskująca rzeźba przedstawiała starego człowieka, lecz o dużej witalności co sugerowała dumnie wypięta sylwetka. Jego długa broda spływała aż do ziemi, gdzie stał zdobiony w lilie ołtarz.
Pomiędzy ławami, gdzie miejsce zajęło już paru ludzi przeszedł właśnie kapłan. Miał krótki, szczeciniasty zarost oraz brązowe oczy, zdające się wwiercać w przybyłych. Nosił togę, z której zwisał amulet na łańcuchu. Każdy pierścień naszyjnika był wykonany z innego metalu. Kiedyś ojciec stwierdził, że kapłani lubili nosić tego typu gadżety, aby odciągać uwagę od błahości ich sztuczek.
- Renaudzie, Louisie. Dobrze was widzieć w zdrowiu - rozłożył szeroko ręce i przywitał się z dwójką - Niech wasze ścieżki pozostaną proste, a lady Arcon spoczywa w pokoju - dokończył z nutą żalu w głosie.
Oczywiście nikt nigdy nie powiedział głośno, że matka Denisa umarła, lecz dla wielu przeniesienie na archipelag było równoznaczne śmierci.
- A to jak mniemam syn. Jak ci się podoba nasza świątynia chłopcze?
Renaud westchnął ciężko, dając wyraz irytacji. Wyraźnie nie chciał, aby mieszano jego latorośl do sakralnych spraw. Wuj tylko się uśmiechnął.
- Gdzie są delfiny? - wypalił młody Arcon wyraźnie rozczarowany. - Przecież to one zabierają dusze ludzi do Boga? Nastąpiła niezręczna cisza, a miny jego opiekunów wyrażały tylko głębokie jak uskok Gilaberta zakłopotanie.
Milczenie przeciągało się. Było pełne napięcia, którego obecności nie rozumiał jedynie młody Arcon.
- Ja… przepraszam - wystękał tylko jego ojciec.
Nagle kapłan zaśmiał się serdecznie.
- Za co? Czyż ganimy nieuformowaną glinę, że nie jest naczyniem?
Zniżył się na poziom oczu chłopca i podał mu rękę.
- Nazywam się Leonard. I nie, delfiny nie mają nic wspólnego z transportem zmarłych. Widzisz. Wierzymy że gdy opuszczamy ścieżki ziemskiego życia, do krainy cieni prowadzi nas Kaos. bóg nocy. Istnieje wiele bóstw, a każde z nich zajmuje się inną dziedziną. Na przykład Lavios przekazał ludziom sztukę oraz pojmowanie piękna. Bez niego ogrody którymi tutaj szedłeś wydawałyby ci się szaroburymi krzakami. Najważniejszy jest Noas. Jemu przypisane jest morze a także ludzki los.
Mały odwzajemnił powitanie, a następnie zaciekawiony słuchał krótkiego wywodu, utwierdzając się w przekonaniu, że delfiny w jakiś sposób służą jednak bogu, ponieważ mieszkają w morzu. Mogły być posłańcami albo przynosić Noasowi ryby. Nie wychylał się jednak ze swymi myślami na głos, pomny wcześniejszego milczenia dorosłych. Zamiast tego zapytał: - A moja przyszłość? Czy Noas wie kim będę?
- To wiemy również my - wtrącił ojciec rad, że rozmowa nie toczy się w stronę liturgii. Nie chciał, by syn stał się pomocnikiem duszpasterzy i podlegał swoistej indoktrynacji. - Będziesz wykonywał zawód poławiacza, kontynuując tradycje rodu Arconów. Wyglądało na to, że kapłan chce coś dodać, by nadać wypowiedzi lurkera, bardziej duszpasterski charakter...
- Każdy ma swoje powołanie w życiu. Zawód lurkera to wielka nobilitacja. Spojrzysz na cienie dawno minionej historii. Ah. Szkoda tylko, że niektórym poławiaczom brakuje czasem pokory.
- Nie będziemy zabierać ci czasu i zajmiemy swoje miejsca - wycedził Renaud.
Spoczęli za ławami, zaś krzewiciel wiary przeszedł do ołtarza.
Denis nie zapamiętał wiele z kazania. Bardziej fascynująca była postać kapłana. W oczach malca jawił się on jako magik. Mistycyzmu dodawał dym kadzideł, osnuwający ołtarz i żywa gestykulacja sługi bożego. Ale słowa o tęsknocie za tymi, co odeszli obudziły w nim skrywane uczucia. Myślał o swojej matce, łzy mimowolnie zakręciły mu się w oczach. Wierzył, że tak jak obiecywał człowiek w todze jeszcze ją zobaczy, w chwili kiedy Noas okaże mu swoją łaskę...



Post zainspirowany przez Caleba i przy jego znaczącym udziale
 
Deszatie jest offline  
Stary 18-01-2016, 10:00   #97
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Sterowiec.

Richard zaciskał pięść. Nie mógł krzyczeć, przeklinać, uderzać rękami o statek. Chciałby bardzo. Ale nie mógł. Byli na Antidze już od ponad dwóch tygodni. A mieli tu spędzić ledwie jedną noc. Nic nie układało się tak jak miało. Zaryzykował zdrowiem i życiem całej załogi, żeby ocalić młodego lurkera. Teraz Denis nie żył. Zasiedzenie. Brak celu. Brak postępów. Trup na pokładzie. Morale załogi padnie w ciągu dnia. Dlatego musi być twardy. Nie może pokazywać przed wszystkimi jak się miota w złości. Albo jak upija się do nieprzytomności. Musi być oparciem dla załogi. Musi też podjąć natychmiast działania, które zajmą załogę.
Ferat obdarzony bardziej delikatną naturą, głęboko się zasępił. Raz czy dwa w jego oczach zaświeciły iskierki, które szybko zgasił pociągnięciem wyszywanej chusty. Spoczął na siedzisku w korytarzu, z głową opartą na kantach dłoni i tak już pozostał.
Kapitan Dewayne również niewiele się odzywał. Twarz miał mocno skupioną i choć nie dawał tego po sobie poznać, na swój sposób także przeżywał stratę. Z pewnością podchodził do śmierci zgoła inaczej. Wielu jego ludzi padło pod ciosami Hanzytów, zaś życie na statku dostarczało licznych okazji by trup słał się gęsto. Ale ten przypadek był inny. Obydwaj dołożyli wszelkich starań, aby uratować młodego lurkera. I wszystko to, okazało się koniec końców zawieść. Arystokrata przyłapał parę razy korsarza, jak złorzeczył pod nosem i wpatrywał dziwnie w przestrzeń. Nie pozwolił sobie jednak na jawne eskalowanie swoich emocji.
Richard podszedł do alchemika.
- Zabezpiecz ciało. Nie możemy pozwolić na rozprzestrzenienie zarazy. Niech Malfloy przygotuje jakąś dratwę. Spalimy jego zwłoki na dratwie, na morzu. Całe jego życie wiązało się z głębinami morskimi. Myślę, że tam chciałby spocząć. Wy dwaj ze mną.
Nie czekał na odpowiedź Jonasa. Z Feratem i Casimirem wyszli na pokład. Spojrzał na historyka. Nie miał pojęcia jaki zrobić użytek z tego człowieka. Był tak aspołeczny, że jedyne miejsce z którego mógł przynieść jakiekolwiek wartościowe informacje to biblioteka. A tam zasoby już były wyczerpane. Przeniósł wzrok, na korsarza.
- Co sądzisz o spacerze do tego Doktora?
- Teraz ryzyko jest mniejsze. W razie czego nic nam nie udowodni. Tylko jedna rzecz. Denis przed... operacją opowiadał o rozmowie z Papugą. Może to jeszcze gówniarz, ale w jednym mój majtek miał rację. Ci cali doktorzy mają w sobie coś hipnotyzującego. Uważajmy na sztuczki tego sukinsyna.
Kiwnął głową. Zgadzał się z ostrzeżeniem korsarza.
- Tak, trzeba uważać. Choć w swoim życiu rozmawiałem już z różnymi ludźmi, więc postaram się prowadzić rozmowę. Za jakieś trzydzieści minut wychodzimy. Masz doświadczenia w pogrzebach ludzi morza? Ja dotychczas byłem na takich, gdzie ciało składano do rodzinnej krypty.
- Nie sądzę, aby moja odpowiedź ci się spodobała. Motłoch wrzucamy po prostu do wody. Na morzu mówi się, że trup przyciąga zarazę, więc ze względu na morale pozbywamy się go możliwe szybko. Ale miałem jednak kilku oficerów, którzy wyjątkowo się zasłużyli. Składaliśmy ich do starych, nieużywanych już kryp i obtaczaliśmy ulubionymi rekwizytami. Korsarze nie są przesadnie oryginalni: zazwyczaj były to butelki rumu, ale trafiały się sygnety, kordelasy, a nawet złote kielichy. Potem, krótko mówiąc wszystko szło z dymem. Taka rozgorzała łódź płynąca przez noc to widok który rozkruszy najbardziej zatwardziałe serce, mówię ci.

*******************************

Dzielnica przemysłowa Antigui, jakiś czas później.

Richard rozglądał się po okolicy. Antigua nie posiadała przemysłu jako takiego. Miasto nie było węzłem handlowym ze względu na prężny eksport, tylko na położenie. Tym bardziej dziwiło jak wielka była owa dzielnica przemysłowa. Jak się okazało cztery z pięciu znajdujących się tutaj “fabryk” było stoczniami. Przybyłe statki trzeba było naprawiać, przerabiać, ulepszać. Raczej nie widział produkowanych od zera jednostek. Za to już mu proponowali zakup kilku wymagających gruntownego remontu wraków.


- Panie ten z Xanou płakał jak sprzedawał! Pływał tylko do świątyni z orszakiem raz w tygodniu. Nówka, nie śmigana!
Mógł się tutaj nawet załapać na naprawę sterowca tylko “oryginalnymi” częściami. Jednak nie po to tutaj przyszli. Podobno gdzieś w okolicy można było znaleźć Doktora. Tak wynikałoby z relacji Denisa po rozmowie z majtkiem.Richard rozglądał się, kogo możnaby subtelnie zapytać o tak ważną personę. [Test Obycia]
Podczas gdy Dewayne dobrze odnajdywał się w szemranych okolicach, tak Richard dobrze radził sobie w tych bardziej cywilizowanych. Jego wzrok przykuła szczupła inżynier, która właśnie pouczała robotników w jakiej kolejności ładować skrzynie oznaczone białą farbą. Miała na sobie wąską kurtkę i ciemny melonik. Pod pachą trzymała dziesiątki zrulowanych szkicy oraz rysunków technicznych.
- Nie wiem kto chciałby się z nim dobrowolnie widzieć - odpowiedziała na pytanie, nie przerywając obsobaczania swojej grupy - To ptaszysko wynajmuje hangar numer dwanaście.
Dalej poszukiwania nie trwały już długo. Za garść złota dzielnica udostępniała lokalnym, jak też obcym zamykane, metalowe pawilony. Każdy posiadał basen o dziesięciu metrach głębokości, oddzielony od portu zamykanym włazem. Gdy przybyli, doktor otworzył go, ukazując za sobą czarny kuter ZOA oraz pomieszczenie wypełnione torbami. Z tamtych okolic wydobywała się natrętna woń ziół. Przechylił głowę, lecz nic nie powiedział.
Richard ukłonił się ukłonem jakiego etykieta wymaga od petenta przychodzącego do ważniejszego od siebie człowieka. Nie wiedział na ile Doktor był obyty z dworskimi manierami, ale szlachcic zrobił to praktycznie mimo woli.
- Dzień dobry. Chcielibyś porozmawiać. Pochodzę z Rigel, moja rodzina tam jest. Wyspa została objęta kwarantanną. Czy może Doktor posiada jakieś wieści? - zaczął od niezobowiązującego tematu, żeby wyczuć nastawienie rozmówcy.
Doktor przepuścił gości nadal bez słowa i zamknął uchylną bramkę. Richard dostrzegł teraz, że w hangarze znajduje się wiele porozwieszanych, zwierzęcych szkieletów. W rogu pomieszczenia leżały na kupkach groteskowe czaszki. Część z nich niepokojąco przypominała ludzkie. Zioła w zamkniętym pomieszczeniu ciągnęły już tak, iż La Croix czuł jakby na nim osiadły i wypuściły zarodniki wszędzie wokół.
- Z Rigel wciąż to samo. Mówi się o kwarantannie w Hece i Tabit. Betelgeza pozostaje otwarta, ale zwiększono kontrolę w portach - doktor mówił głębokim, beznamiętnym głosem.
Nawet Dewayne wstrzymał oddech. Dziwne napięcie wyraźnie czuło się w powietrzu.
- Ale nie przyszliście tutaj o tym rozmawiać, jak mniemam.
- Komu zależało na usunięciu z rynku sterydów? Czyżby rodzina Barens chciała się w taki sposób uporać z Shagrenem? - Szlachcic bardzo uważnie obserwował rozmówcę gdy pojawiło się nazwisko jego mocodawców i inię człowieka, którego śmierci chcieli.
- My to zrobiliśmy żeby przybliżyć spotkanie z właścicielem monety.
Doktor stale nosił maskę toteż ciężko szło ocenić jego reakcję. Stał nieruchomo jak posąg z dziobem skierowanym wprost w klatkę piersiową Richarda.
- Tej monety? - Richard pokazał tajemniczą monetę. - Niestety jej właściciel nie żyje.
- Taki scenariusz był prawdopodobny. Co zrobiliście z ciałem?
- Nic. Jest przygotowane do spalenia.
- Zróbcie to. Jak najszybciej.
Kiwnął głową na znak, że przyjął do wiadomości polecenie.
- Dlaczego tak wam zależało na spotkaniu z właścicielem monety?
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 18-01-2016, 21:01   #98
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację




Leonard stanął za ołtarzem i głośnym chrząknięciem uciszył zebranych. Nałożył monokl, spoglądając z umiarkowanym uśmiechem. Gdy wierni ucięli rozmowy, kapłan od razu przeszedł do wygłaszania swojego kazania.
- Wszyscy zwykliśmy traktować Noasa jako swego rodzaju żywioł. Nic w tym zdrożnego ni dziwnego. Kiedy przed wypłynięciem z bezpiecznego portu widzimy wzburzone morze, modlimy się do niego o bezpieczną podróż. Gdy znów brodzi w pożywienie pod postacią ryb, przed posiłkiem dziękujemy mu za te dary. Dziś jednak chciałbym porozmawiać o władcy losu z innej perspektywy. Bardziej personalnej. Tak, moi drodzy. Zdążyliśmy zapomnieć co starsze apokryfy. Pozwoliliśmy starym klechdom pokryć się patyną. A to często w nich znajdziemy nie mniej mądrości niż w oficjalnych księgach, których nauką moi bracia raczą w świątyniach całego świata.
Nastąpiło pewne ożywienie. Istotnie, rzadko kiedy kapłańskie przemowy wychodziły poza sprawdzone wersy i religijne formułki. Acz żaden z świętych mężów nie zamierzał tego dotychczas przyznać.
- Stare podania mówią, że Noas spogląda na nas w swojej komnacie poprzez kulę obtoczoną jasną smugą światła. Jedno oko pilnie obserwuje każdy ruch pulsującej energii. Drugie pokryte jest bielmem. Ktoś wie dlaczego tak się dzieje?
Kilka osób w pierwszych rzędach odwróciło wzrok, niczym uczniacy wymigujący się od odpowiedzi.
- To definiuje jego dualistyczną rolę w naszym życiu. Z jednej strony widzi efekty naszych czynów, ale pozwala nam podejmować decyzje samodzielnie. Połowiczna ślepota symbolizuje fakt, że to my decydujemy o swoim losie. Noas nie będzie oceniał każdej naszej myśli i słowa. Wie bowiem że człowiek jest istotą niedoskonałą, a pomyłka jego najlepszym nauczycielem.
Kilku wiernych pokiwało ochoczo głowami. Jeden z nich zaryzykował całkiem szczery uśmiech. Wbrew pozorom rzadki widok w zimnych ścianach świątyni.
- Gdy patrzy wgłąb w kuli, widzi nasz świat. Jawi mu się jako symetryczna, harmonijna treść. My możemy doświadczyć tylko części tego piękna, ponieważ zbyt duża jego ilość doprowadziłaby ograniczony umysł do szaleństwa. Czasem jednak na sferze pojawiają się krzywizny, brudne ślady i załamania boskiego światła. Nie są to konkretne grzechy jednego człowieka. Raczej sytuacje zaburzające uniwersalny porządek. Wielkie niesprawiedliwości, wojny, ale i zbyt duży blichtr czy nawet zbyt długi okres pokoju. Tak, moi drodzy. Bezpieczeństwo i przyjazne otoczenie mogą człowieka popsuć, jeżeli nie zaznał gorzkiej nauki niewygody i krzywdy.
Leonard spoważniał po raz pierwszy od wejścia na podest. Nachylił się nad kamiennym blatem niczym zwierzę gotowe do ataku.
- Pała on gniewem, kiedy w odbiciu naszej rzeczywistości widzi tego typu nieregularność. Wtedy też stwarza warunki mające przywrócić ład. Tak, by nie zbrakło po równo piękna i brzydoty. Dobra i zła. Sprawiedliwości jak występku. Wielu z nas nie rozumie tej mądrości. Uważa że skoro czuwają nad nami boskie istoty, powinniśmy żyć w idyllicznym świecie. Jeszcze inni twierdzą, że żadna ingerencja nie zachodzi i są to zwykłe zbiegi okoliczności.
Teraz głos kapłana górował już, wznosząc się pod samo sklepienie. Brzmiał niczym potężny grzmot morskich fal. Lud zadrżał, chłonąc każde słowo.
- Lecz posiadając odpowiednią parę oczu ujrzeć można jak dawno zastałe trybiki rzeczywistości ponownie wprawiane są w ruch. Bywa iż natłok niesamowitości jest zbyt wielki, by wszystko zrzucić na karb przypadku. I czasem…
Podniósł rękę wysoko do góry. Uderzenie o ołtarz było tak donośne, że kilku najbliższych słuchaczy podskoczyło z wrażenia.
- Tylko czasem…
Leonard otworzył szeroko oczy.


- ...dzieją się cuda!

Denis zerwał się ze stołu. Krzyk utknął mu w gardle.
Kaos nie przyszedł.

[+3 punkty Zdrowia]



Jeszcze w stalowym i dusznym wnętrzu Nautilusa, Jacob rozmyślał nad intrygą, której był częścią. Właściwie trzema jej składowymi elementami, pomiędzy którymi wciąż nie dostrzegał łączących ich nici.


Barnesowie byli jubilerami tylko na papierze. Nazwa “Kamienny Herb” czyli Blazon Stone stała niczym innym jak dezinformacją. Trzymali wszystkie akcje spółek w swoich biurkach, ale to nie drogie kamienie ich interesowały, ale broń. Zajmowali się testami. Oni albo podległe im Black Cross. Pytanie, czym się zasłużyli że byli dobrze kryci polityką Wolnych Miast.


Eloiza nie funkcjonowała jako cel sam w sobie. Nawet jako szlachcianka za mało znaczyła. Spotykała się z kimś w rigelskiej bibliotece, ale był to raczej element młodzieńczego zauroczenia. Rzecz niezwiązana ze sprawą. Miała umrzeć, ale stała się wentylem bezpieczeństwa dla nieznanej Starrowi sprawy. W międzyczasie jej brat musiał pójść na jakąś ugodę albo z czymś się zadeklarował.


Enzo. O czymś wiedział. Legenda o Yarvis nie istniała od wczoraj. Sam Jacob czytał jeszcze na uniwersytecie w Corvus, że pierwsze ekspedycje urządzano trzysta lat temu. Castellari nagle zainteresował się tematem, a gdzieś po drodze nadepnął na odcisk Barnesom. Potem znikł. To nie mógł być zwykły przypadek.

Kiedy już wysiedli w porcie Antigui, Zoi postanowiła wymusić na badaczu deklarację co do swoich uczuć. Widział po niej że chce zamknąć romantyczny epizod, choć robiła to niechętnie. Kiedy pocałował jej rękę, drgnęła. A więc miała wątpliwości
- Do zobaczenia. Z całą pewnością.
Odwrócili się w swoje strony i odeszli. Cooper szedł przed siebie, jak zwykle pewnym krokiem. Nie widział już, że Zoi na chwilę odwróciła się w jego stronę.
Czasem zapach, dźwięk, prosty obraz przywracają z uporem maniaka konkretne wspomnienie. Dane zdarzenie zakotwicza się w umyśle tak mocno, że każdy element jaki mu towarzyszył przywraca je wciąż i wciąż. Tego wieczora w całym porcie roznosił się mocny zapach jodu. Rzecz niby w żaden sposób ekstraordynaryjna. Prawie każde większe miasto posiadało dostęp do morza, skąd ciągnął zapach charakterystycznego pierwiastka. Lecz w tamtym momencie specyficzna woń zdawała się bombardować nozdrza. Zoi miała niejednokrotnie wracać wspomnieniami do tej chwili, kiedy tylko gdzieś wyczuła niesiony przez bryzę jod. Momentu, kiedy wypuściła Jacoba ze swoich objęć i pozwoliła, aby odszedł z inną kobietą. Nie mówiła tego głośno, lecz zżerała ją ciekawość o relacje dwójki. A z rzadka myślała żeby wydrapać Eloizie oczy.

Dwójka wspinała się po kamiennym moście z rzędem marmurowych lwów po obu jego stronach. Pod ich stopami cicho szemrał jeden ze spływów. Drobinki wody uderzały ze wszystkim stron, wieczorne światło załamywało się w nich tworząc mdłą tęczę.
- Jest coś, o czym powinienem wiedzieć? Coś w stylu: "mój brat widząc przy mnie kogokolwiek, kto nie jest kobietą najpierw strzela, a potem próbuje uzyskać odpowiedź"? Hmm?
Eloiza uśmiechnęła się pogodnie, jakby niepomna trudnych warunków podróży.
- To rozsądny człowiek. Z pewnością będzie strzelać później - jej twarz się roześmiała.




- Dlaczego tak wam zależało na spotkaniu z właścicielem monety? - zapytał wprost Richard.
- Bo mieliśmy dla niego ofertę. Którą nadal jest aktualna.
Doktor podszedł do jednej z czaszek. W skupieniu zabębnił palcami po kości czołowej.
- Będę z panem grał w otwarte karty, panie La Croix. Należysz do rodu, który jako jeden z nielicznych jest godny jakiegokolwiek szacunku. Wiemy że na wyspie byli Barnesowie. Zakładam że złożyli wam propozycję zabicia Shagreena. Nie są głupi, więc w tym momencie przemieszczają już się gdzieś indziej. Ale będą was obserwować oczyma Black Cross. I jeśli nie spełnicie ich “prośby”, zabiją was.
- Lepiej nam powiedz dlaczego doktor konspiruje z zarażonymi - wypalił nagle Dewayne. To zdanie musiało paść, było nadto oczywiste.
- Bo wierzy, że także im przysługuje prawo do zemsty. Azyle są hermetycznie zamkniętymi miejscami, ale nawet tam czasem trzeba wprowadzić przez bramę środki z zaopatrzeniem i żywnością. Albo chloran, siarkę czy glin.
- Brzmi jak skład bomby.
- Oh, tylko jeśli ktoś wie jak ją zrobić.
Czaszka podniosła się z miejsca, niesiona kościstymi palcami. Ptasia twarz spojrzała w ciemnie jak studnie oczodoły.
- Niebawem Shagreen i tak ich znajdzie. To tylko kwestia czasu. Problemem są ludzie, którzy stanęliby po jego stronie. Wykonujemy różne zawody, ale brak nam zbrojnego ramienia. Potrzebujemy kogoś, kto kocha smak wojny i nie zadaje pytań. Piratka o nazwisku Kidd była incognito dziś w mieście. Udała się do Clyde’a. Błąd z jej strony. Ten człowiek żyje z informacji. Wie wszystko o wszystkich. Dziewczyna zapewne wciąż jest na wyspie. Znajdźcie ją i namówcie piratów na rozmowę z nami. Nie obchodzi mnie jak to zrobicie.
- A jeśli odmówimy? - Casimir podniósł brew.
- Wtedy uznamy was za swoich wrogów. Dobrze się zastanówcie i stańcie po właściwej stronie. Dopóki będziecie po naszej, moneta otworzy przed wami wiele furtek. Kto wie, może nawet do NIEGO.
Wracali w skupieniu, analizując nowe informacje. Doktor dał im do myślenia, ale nie mieli podstaw aby wierzyć mu bardziej niż Kamiennemu Herbowi. Kiedy przybyli z powrotem do sterowca, Jonas wpadł na dwójkę jakby paliło się za jego plecami. Richard nigdy nie widział go tak bladego.
- Szefie… nie wiem jak to wytłumaczyć, więc powiem wprost. Denis. On się obudził. Jest zdrowy!
Nagle wyszczerzył się szeroko.
- To chyba mogę sobie dopisać tytuł lekarza, hm? Cóż. Jedno jest pewne. Po tym wydarzeniu już nic mnie nie zdziwi.
I wtedy właśnie pojawiła się Manuel. Szła do mężczyzn szybkim, sprężystym krokiem. Ona również miała na twarzy wypisane gorące wieści.
- Richardzie. Przybyła twoja siostra. Z jakimś historykiem. Jacob Cooper.
Dewayne ledwo otrząsnął się z pierwszego szoku.
- Jonas. Może i będziesz znachorem, ale na pewno nie wróżbitą.



Sakiewka Samanthy okazała się lżejsza, niż jej ojciec tego wymagał. Ale słowo się rzekło. Nie mogła już nic więcej ugrać. Oczywiście, dochodziła opcja zwykłego rabunku, ale pospolita bandyterka na ulicach miasta nie należała do jej stylu. Poza tym lekkomyślnie było zwracać na siebie uwagę, będąc od lat ściganą listem gończym opiewającym na większą sumę niż nosiła w kieszeni. Tym bardziej, że już ten cały Clyde badawczo jej się przyglądał jakby pewna myśl kiełkowała mu w głowie.
Zezłoszczona przeciskała się przez tłum, tratując co mniej uważnych przechodniów. Wyszła z Pomroków, kierując się bezpośrednio na bramy miasta. Wiatr dął ze wszystkich stron, walczyła z jego impetem jak gdyby siłując się z niewidzialnym olbrzymem. Tylko dzięki temu nie mogła zobaczyć pary czujnych oczu, które śledziły ją od zakazanej dzielnicy.
Dopiero kiedy opuściła miasto, nabyła wrażenie że ktoś ją śledzi. Widząc przemykający cień między stróżówkami na polach, początkowo zrzuciła to na karb zmęczonego umysłu. Podczas wędrówki przez teren pełen odpływowych rowów uczucie tylko się nasiliło. Nie musiała długo czekać. Napastnik wykorzystał jedną ze wspomnianych rynien, aby się nią przekraść i wyskoczyć dosłownie znikąd.


Mężczyzna miał na sobie koszulę ciasno oplatającą wąskie ciało oraz rzuconą nań kamizelkę. Długie cholewy butów połykały szyte na rozmiar spodnie z lepszej dzianiny. W ręce trzymał dziwny pistolet, którym właśnie mierzył do piratki. Kidd spojrzała mu w oczy, a właściwie gogle które błyskały lekkim światłem. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie są okulary a część wbudowanego w jego ciało implantu. Soczewki przekręciły się kilkakrotnie. Ujrzała w nich własne, prześwietlone odbicie a na nim rys wszystkiego co nosiła pod wierzchnią odzieżą. W tym dużej ilości złota.
- Pani pozwoli że się przedstawię. Sir Malcolm z Al Chiba. Artysta. Gentelman. Złodziej. Niewielu potrafi jeszcze w naszym zawodzie trzymać klasę. A tu proszę. Ja! Rączki całuję niestety tylko czysto werbalnie. Z łamiącym sercem muszę zastosować tę prymitywną technikę jaką jest wymierzona w panienkę broń. Zwracam się z uprzejmą prośbą o oddanie mi swoich kosztowności. Następnie będziemy mogli pogratulować sobie sprawnej transakcji i ruszyć za swoimi sprawami w zdrowiu i spokoju.



Patrick był wysokim mężczyzną w średnim wieku. Pod jego mlecznobiałą skórą rozciągały się sieci niebieskich żyłek. Zrzucił kubrak przypominający lekarski kilt na oparcie krzesła. Podszedł do jednej z tub i zapukał nią wyciągniętym wcześniej patyczkiem.
- Sarifea conasioa. Piękny okaz - ocenił istotę przypominającą dużego, czarnego kraba.
Clyde w tym czasie siadł na biurku i zaczął doglądać straż Hanzyty. Wiedział jak wiele o człowieku potrafi powiedzieć sama jego świta. Dwaj ochroniarze byli wysocy, tędzy, a ich wzrok bezskutecznie błądził za konstruktywną myślą. Było w ich wyglądzie coś nie tak. Za wysokie czoła, dziwnie kwadratowe szczęki. Wyglądali jak przykry efekt chirurgicznych prac felczera pozbawionego sumienia i rozumu.
- Wiesz, że nim sarifea pożre swoją ofiarę najpierw wgryza się w nią przez parę godzin i sączy jad? Przez następne doby nieszczęśnik jest petryfikowany i przeżywa niewysłowione katusze - von Tier wciąż podziwiał okaz.
- Nie bredź. Z czym do mnie przychodzisz? - Clyde zamachnął się długą grzywą włosów.
- Potem go wpieprza. Bez względu na rozmiar i biologiczny skład. Odnajdywano już ludzi ogołoconych do kostek przez pojedynczego osobnika. To małe ustrojstwo zjada pechowca całymi dniami, a on może tylko odchodzić od zmysłów w pułapce sparaliżowanego ciała.
- Czy ty mnie kurwa słuchasz?!
- Można tego dowieść jednym, precyzyjnym cięciem wzdłuż odwłoku sarifei. Wszystko jest wtedy na wierzchu: gruczoł z trucizną, drugi ze śluzem upośledzającym motorykę, powiększony żołądek… cała ta historia dzięki ruchowi małego skalpela. Daje do myślenia, nie ma co.
- Wiem co mam w swojej kolekcji. Tłumacząc mi takie rzeczy, uznajesz mnie za głupca. Bardzo tego nie lubię. Nie wiem czego miała dotyczyć ta głupawa historyjka. To zapewne jakaś metafora pedryla z dużego miasta.
Clyde odwrócił się za siebie i wyciągnął składany sztucer.
- A ja nie jestem dobry w przenośnie.
Patrick skinął głową. Zrozumiał z jakim rodzajem człowieka miał do czynienia. Przynajmniej tak sądził. Rzucił na blat dwie wykrochmalone rękawiczki i oparł się o niego.
- Chcę dostać się do Barnesów. Mam z nimi niewyrównane rachunki.
- Dlaczego miałbym pomagać Hanzycie?
- Nie wyglądasz na osobę, która naprawdę wierzy w prawidła Wolnych Miast. Ani jakiekolwiek inne.
- Punkt dla ciebie Wilku.
Zasiedli po obu stronach biurka.

 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 20-01-2016 o 12:54.
Caleb jest offline  
Stary 18-01-2016, 23:43   #99
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Laboratorium alchemika na sterowcu Richarda La Croix'a

Nie było już ciepła rodzimej wyspy Tholarii, feerii barw, głosu najbliższych, dziecięcego wspomnienia otulonego słodyczą niewinności. Nie było kapłana, który odprawił mistyczne kazanie, targające uczuciami i wiarą zgromadzonych w świątyni. Zamiast tego był tylko ból, ból narodzin, którego Denis nie mógł przecież pamiętać. Zdławiony krwią, przerażony, nie poznający swego ciała szamotał się wściekle, próbując wyrwać z krępujących go więzów. Pasy oplatające ciało tylko częściowo zostały usunięte po operacji. Instynktownie odnalazł klamry i wyswobodził korpus, a później nogi. Zapach laboratorium szarpał zmysły, przypominał o zaznanych katuszach. Lurker zatoczył się rozbijając fiolki, retorty i inne wyposażenie pracowni alchemika. Odpryski szkła raniły jego dłonie, ale nie zważał na to w niekontrolowanym szale. Wreszcie nieco ochłonąwszy, pokrwawiony i otumaniony padł na ziemię, niezdarnie przeczołgał się kilka metrów w stronę jednej z metalowych szafek. Oparł się o nią plecami, spoglądając na owoc swojego szaleństwa. Oddech powoli wracał do normy, chociaż wydawało mu się, iż oddycha inaczej. Miał wrażenie, że to nie jego płuca... Cała tkanka wydawała się obca i spaczona. Pomacał dłońmi twarz, włosy, pozornie wszystko było w porządku, ale wiedział, że jest inny, już nie był dawnym Denisem Arconem...

Noas spojrzał na niego, przez moment Denis był obiektem zainteresowania w jego szklanej kuli. Jako jeden z nielicznych doświadczył bliskości Stwórcy, obserwując kształt boskiej źrenicy. Nie mogło to pozostać bez wpływu na ciało i umysł. Czuł, że sam stracił część zmysłów, jakby zostały zasnute bielmem. Czy otrzymał coś w zamian? Na to pytanie nie potrafił sobie odpowiedzieć. Podobnie na kolejne, czy demon zarazy ostatecznie go opuścił? Zmęczony wpatrywał się, jak zahipnotyzowany w skalpel leżący na podłodze... Idealne narzędzie, aby rozpruć rzeczywistość, dowiedzieć się gdzie leży granica między życiem a śmiercią. Kłamstwem a prawdą... Bogiem a człowiekiem...
 
Deszatie jest offline  
Stary 22-01-2016, 14:09   #100
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ciemność w zaułkach pochłaniała poczucie bezpieczeństwa jak niektóre krypty pochłaniały światło. Pożarte oświetlenie jednak nie przeszkodziło zbirowi w odnalezieniu teoretycznie łatwego celu.
Mimo, iż Samantha przemierzała korytarze szybkim krokiem i starała się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, okazało się to być nie lada wyzwaniem.
Najwidoczniej to ponure miejscu słynęło z tego, że nie ma sensu dokonywać w nim transakcji, bo wszystko, co się spieniężyło, trafi przysłowiowy szlag.

Szczupły mężczyzna wyrósł przed nią niespodziewanie, na co ta gwałtownie się zatrzymała. Uniosła swój dziki wzrok, by wtopić się spojrzeniem w złodzieja i na nowo zapłonąć gniewem jak żądzą. W jej zachowaniu nie było rozsądku, dyplomacji czy też nadmiernej wiedzy. Mogłaby iść przez życie z mottem "To ja go tnę" i wszystko by było takie samo, jak jest teraz. No, może poza tym, że zamiast sprzedać sekstans, próbowałaby zabić kupca, ale na szczęście jeszcze odrobina ogłady i obycia w jej zachowaniu się uchowała. Wręcz śmiała by stwierdzić, że miała jej najwięcej z całej załogi.

Zielone tęczówki błysnęły jak zęby obnażone w szerokim uśmiechu. Wysłuchała całej tej kulturalnej przemowy rzezimieszka, stojąc prosto w lekkim rozkroku. Początkowo nie drgnęła, przyglądając mu się badawczo. Jedna broń palna, jedne gogle, które zapewne ograniczały mu zdrowy osąd przestrzeni oraz podążanie za szybkimi ruchami, jeśli nie ograniczały się one do biegu przed siebie, oczywiście.


- Pańska uprzejmość nie pozostawia mi wyboru - zaczęła Samantha sięgając niespiesznie za pas w okolicę sakwy - Będę zmuszona dać co mam najcenniejsze. - Dokończyła wyjmując woreczek z brzęczącymi monetami. Jej uśmiech aż promieniał, choć tylko dzięki implantom sprawiał wrażenie uroczego uśmiechu. Bez niego na pewno byłby bardziej podły. Wiedziona pewnością, że gogle zdobiące mordę tej szui potrafiły też dostrzec posiadane przez kobietę spluwy, postanowiła sięgnąć uczciwie po sakwę, tak jak obiecała. Mimo silenia się na dobrą i posłuszną, obawiającą się o swe życie niewiastę, nie oddała mu monet. Przecież to nie one były dla niej najcenniejsze.

Woreczek z monetami zadzwonił wyrzucony wysoko w powietrze. Samantha uginając kolana do półprzysidu, zrobiła szybki krok w bok oraz przód, by zbliżyć się do przestępcy. W tym też momencie, obracając się wokół własnej osi wyjęła jeden ze swoich pistoletów, jakie posiadała przy swoim pasie. Tym sprawnym manewrem próbowała uniknąć ewentualnego strzału, a później przeszła do kontrataku, bez względu na skuteczność uniku. Chwyciła mężczyznę za broń, próbując mu ją wyrwać lub po prostu skierować lufę w innym kierunku. Samo wykręcenia mu ręki, byłoby miłym dodatkiem. Jej druga zaś dłoń dzierżąca broń, wycelowała w wieczornego chama i oddała niespodziewany strzał. Prawda była taka, że nie miała już nic bardziej cennego do zaoferowania, niż szybka kulka w łeb. Gorzej, jeżeli sam zainteresowany nie miał ochoty tego przyjąć, cóż. Samantha nie ceniła swojego życia bardziej niż walki. Prędzej dałaby się skatować w bitwie, niż potulnie z niej zrezygnowała, a sam ten fakt potwierdzały liczne blizny na jej ciele oraz jedna paskudna będąca na twarzy.

W tym momencie sakwa powinna już być w połowie drogi powrotnej i ewentualnie upaść gdzieś za jej plecami. Miała więc nadzieję, że szybko ją odzyska, gorzej, jeśli nie. Wtedy mogła sama sobie podarować to, co miała najcenniejsze.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 22-01-2016 o 14:17.
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172