Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2015, 08:29   #1
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
[Sesja detektywistyczna] Dziewczyna z Placu Vintimille

Marmurowy zegar wskazywał kilka minut po trzeciej. Większość biur przy Quai des Orfèvres tonęła w ciemności. Od dłuższego czasu ciszę przerywały tylko dolatujące z dala klaksony albo pisk hamulców taksówki ślizgającej się na mokrym bruku.




Lebret spojrzał zniesmaczony i odepchnął papiery na kraj biurka.
— Podpiszcie to, dziateczki, i możecie iść spać.
Ten pieszczotliwy zwrot odnosił się prawdopodobnie do trójki najoporniejszych drabów, jacy w ciągu ostatniego roku przewinęli się przez komisariat. Jeden — którego nazywano Dodusiem — wyglądał jak goryl, a najwątlejszy, z podbitym na fioletowo okiem mógłby z powodzeniem zarabiać na życie jako zapaśnik na ludowych festynach.
Janvier podsunął im papiery i pióro; teraz, kiedy wreszcie mieli to z głowy, nie wdawali się już w żadne dyskusje, nie czytali nawet protokołów przesłuchania, podpisywali kolejno z minami wyrażającymi obrzydzenie.

Kiedy wczoraj zjawili się tutaj, pokoje biurowe także świeciły pustkami, ponieważ nie byłe dziewiątej i pracownicy jeszcze nie nadeszli. Na zewnątrz padało; mżył drobny, przygnębiający kapuśniaczek.
Przeszło trzydzieści godzin opędzili w tych murach, chwilami razem, czasem rozdzieleni, podczas gdy Lebret i jego współpracownicy na zmianę wyciągali z nich zeznania.

Już od kilku miesięcy „pracowali” w okolicach ulicy La Fayette wybijając dziury w ścianach domów; gazety nazywały ich „dziurkaczami”. Dzięki anonimowemu telefonowi udało się wreszcie ich przyskrzynić.

Na dnie filiżanek było jeszcze kilka łyków kawy; mały emaliowany dzbanek, „w którym się parzyła, stał na maszynce. Wszyscy mieli rysy ściągnięte zmęczeniem i szaroziemistą cerę. Lebret wypalił już tyle, że drapało go w gardle; obiecywał sobie, że jak tylko załatwią się z tymi trzema typami, wyskoczą gdzieś z Janvierem na cebulową zupę. Senność odeszła go zupełnie. Koło jedenastej wieczór poczuł nagły przypływ zmęczenia i poszedł zdrzemnąć się chwilę w swoim pokoju. Teraz nawet nie myślał o tym, aby się położyć.
— Poproś Vachera, żeby ich odstawił.
Właśnie wychodzili z pokoju inspektorów, kiedy zadzwonił telefon. Lebret podniósł słuchawkę.
— Który to? — usłyszał.
Zmarszczył brwi i nie odpowiedział od razu. Na drugim końcu drutu indagowano dalej:
— Jussieu?
Tak nazywał się inspektor, który powinien był mieć dyżur, a którego Lebret odesłał do domu o dziesiątej wieczór.
— Nie. Tu Lebret — mruknął.
— Przepraszam bardzo, panie komisarzu. Tu Raymond z centrali.
Raymond dzwonił z sąsiedniego gmachu, gdzie w ogromnym pokoju mieściła się centrala telefoniczna paryskiej policji. W całym mieście znajdowały się specjalne skrzynki alarmowe.

Po rozbiciu szybki i naciśnięciu guzika, na mapie zajmującej całą ścianę sali komendy zapalało się światełko. Dyżurny policjant włączał w tablicę rozdzielczą odpowiednią wtyczkę.
— Komenda Główna. Słucham.
Czasem chodziło o zwykłą bójkę, czasem o pijaka, który stawiał opór, czasem dzwonił patrolujący swój odcinek policjant, który potrzebował pomocy.
Dyżurny wkładał wtedy wtyczkę do innej dziurki.
— Posterunek przy ulicy Grenelle? To ty, Justin? Wyślij jakiś wóz na Bulwar w pobliże numeru 210…

W komendzie dyżurowało każdej nocy dwu, trzech ludzi. Pewnie także parzyli sobie kawę. Od czasu do czasu, kiedy wypadek był poważny, alarmowali Wydział Śledczy. Ale często dzwonili na komendę po prostu, aby trochę pogadać z kumplem. Lebret znał Raymonda.
— Jussieu poszedł do domu — powiedział. — Chciałeś mu coś przekazać?
— Tylko to, że przy placu Vintimille znaleziono zwłoki jakiejś dziewczyny.
— Żadnych szczegółów?
— Ludzie z II obwodu są już chyba na miejscu. Sygnał odebrałem może trzy minuty temu.
— Dziękuję ci.


Trójkę drabów nareszcie wyekspediowano. Janvier wrócił do biura. Jak zawsze po nocnym dyżurze, powieki miał nieco zaczerwienione; spory zarost nadawał jego cerze niezdrowy wygląd.
Lebret narzucił płaszcz i rozejrzał się za kapeluszem.
— Przed chwilą na placu Vintimille znaleziono zwłoki jakiejś dziewczyny — powiedział do Janviera. Wezwij brygadę, spotkamy się na miejscu.


Ulice były opustoszałe, mokre; drobne kropelki tworzyły wokół gazowych latarni miniaturowe aureole; pod ścianami domów przemykały się z rzadka ludzkie cienie. Na rogu Montmartre’u i Wielkich Bulwarów była jeszcze otwarta kawiarnia; dalej widniały oświetlone reklamy dwu czy trzech nocnych lokali i rząd taksówek stojących wzdłuż krawężnika.

Położony o dwa kroki od placu Blanche plac Vintimille wyglądał jak spokojna wysepka. Na skraju stał zaparkowany wóz policyjny. Obok ogrodzenia małego skweru widać było kilka osób otaczających leżący na ziemi jasny kształt.


Nad zwłokami stało trzech umundurowanych funkcjonariuszy i jakaś para. Byli to pierwsi, którzy zobaczyli trupa i zaalarmowali policję. Wystarczyłoby, aby wszystko to stało się o jakieś sto metrów dalej, a natychmiast zebrałaby się gromada gapiów, ale mało kto przechodzi w nocy przez plac Vintimille.
— Kto to taki?- spytał Lebret.
— Nie wiadomo. Nie ma żadnych dokumentów. - odpowiedział jeden z mundurowych.
— Nie miała torebki?
— Nie.

Kobieta leżała na prawym boku; policzek dotykał mokrego chodnika, jedną stopę miała bosą. Nie znaleziono buta.
Widok palców u nogi prześwitujących przez cienką pończochę był dość zaskakujący. Kobieta miała na sobie wieczorową suknię z jasnoniebieskiej satyny; być może ze względu na pozycję, w jakiej się znajdowała, suknia zdawała się o wiele za duża.
Twarz była młoda. Dziewczyna musiała mieć najwyżej dwadzieścia lat.
Na sukni nie było śladów krwi. Jeden z policjantów latarką oświetlił twarz leżącej. Zdawało się, że lewe oko było lekko podbite, górna warga obrzmiała.
Nie miała płaszcza. Był marzec i raczej ciepło, ale nie do tego stopnia, aby spacerować po nocy, szczególnie w deszcz, w lekkiej sukni, która nie zakrywała ramion i trzymała się tylko na wąskich ramiączkach.
Niebieska suknia nie robiła wrażenia ani nowej, ani zbyt świeżej, materiał był dość pospolity. Mogła należeć do jednej z licznych cór Koryntu, działających w nocnych lokalach Montmartre’u. Wskazywało na to także srebrzyste czółenko na bardzo wysokiej szpilce, o startej, zniszczonej zelówce.
Pierwsze, co się nasuwało, to że wracającą do domu prostytutkę ktoś napadł i ukradł jej torebkę. Ale przecież nie zabierałby jednego buta i prawdopodobnie nie zadawałby sobie trudu, aby zdzierać z ofiary płaszcz.

Intrygująca była twarz ofiary. Dotychczas znali ją tylko z profilu. Czy ten lekko nadąsany wyraz był spowodowany tylko obrzękiem? Można by rzec: naburmuszone dziecko. Odrzucone do tyłu ciemne, bardzo miękkie włosy zwijały się w naturalne pukle. Makijaż rozpłynął się trochę na deszczu, ale fakt ten miast postarzać ją i szpecić, czynił dziewczynę jeszcze młodszą i bardziej pociągającą.

Zajechał samochód z Wydziału Śledczego. Jeden z policjantów usiłował odepchnąć pijaka, który oburzał się, że nikt nawet nie próbuje pomóc „małej damie”.

Z samochodu wyszła brygada Lebreta dołączając do komisarza. Kobieta i trzech mężczyzn.

- Przejmujecie tą sprawę. - rzucił bez ogródek Lebret - Ja idę spać. Janvier pomożesz im.

Filip Janvier tylko kiwnął głową i ziewną rozdzierająco dając do zrozumienia, że i jemu przydałby się sen. Nie miał jednak na co liczyć i tylko spojrzał smętnie na komisarza, który rzuciwszy okiem na ciało wsiadł do samochodu i odjechał.

Ostatnie co zobaczyli przez szyby samochodu, to jak Lebret zsuwa kapelusz na twarz pogrążając się w drzemce.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 01-10-2015, 11:44   #2
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Jean-Michel Moutier, detektyw w stopniu Inspektora, wyszedł jako pierwszy z samochodu. Nieogolona twarz, oraz podkrążone oczy zdradzały ślady zmęczenia, a może nawet i wypalenia. Mierzący niespełna sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu policjant na tle innych z reguły wypadał blado, lecz nigdy się tym jakoś nie przejmował. Gdy tylko jego stopa dotknęła ziemi, jego ręce powędrowały ku papierosom. Włożył jednego do ust i przypalił końcówkę zapalniczką. Dym z palącego się Camela zaczął roznosić się w powietrzu. Powolnym, i jakby ociężałym ruchem rozrzedził swoje przetłuszczone włosy. Kiedyś miały one barwę żywej czerni, ale teraz stały się wypłowiałe a większość pasemek była siwa. Czoło pokrywały liczne zmarszczki i blizny, o których pochodzeniu najchętniej by zapomniał. Lata pracy w policji, i innych miejscach odcisnęły na nim swoje piętno. Niebieskie oczy, niegdyś żywe i figlarne, teraz wpatrywały się w zwłoki beznamiętnie. Zaciągnął się kolejny raz. Dym dostał się do jego płuc, by po chwili wylecieć przez usta. Moutier zakasłał. Kaszel palacza. Można wyczuć od niego gorzałę, choć nie wygląda na wstawionego.

Ci, którzy widzieli go po raz pierwszy, mogli zdziwić się jego ubiorem. Szary, długi do ziemi, zniszczony płaszcz okrywał całe jego ciało. Pod spodem miał brązowy garnitur, noszący wieloletnie ślady używania i noszenia. Pogięty, niewyprasowany i przenoszony. Jedyne co było nowe to buty. Czarne, skórzane i dość eleganckie buty. Patrząc na niego można było dojść do wniosku że ów człowiek albo spał w ubraniu, albo co dopiero wraca z wielogodzinnej pracy. Broń, Colt M1911, trzymał ukrytą w kaburze na plecach. Choć nie sądził by mu była teraz potrzebna, wolał ją mieć przy sobie. W końcu był gliną. Był twardy, o czym mówiono nie raz, nie dwa w jego środowisku. Bywał brutalny, o czym przekonał się nie doszły zamachowiec Rene Cot’iego. Skończył on z dwoma przestrzelonymi nogami, i złamaną szczęką, a Moutier został zawieszony do czasu aż Lebret mu pomógł. Miał więc dług wobec niego. A te zawsze spłacał. Wszyscy wiedzieli że pił, a od kiedy żona go zostawiła pił jeszcze więcej. Rzadko jednak do pracy przychodził pijany czy zalany w trupa. Znał granicę. Mimo to w środowisku średnio go lubiano, bowiem był typowym samotnikiem, a teraz miał działać w zespole. Zapewne warunek Lebreta przy przywróceniu go do służby.

Wiele mówiło się o tym skąd Lebret wytrzasnął Moutiera, i jedni mówili że pracował dla SDECE a inni że obaj panowie poznali się podczas jego pracy w Interpolu. Sam zainteresowany nie udzielał się w tym temacie, unikając rozmów o swojej przeszłości. Co jakiś czas na posterunek przychodziła jego córka, Jeanne Élise Moutier, mająca 4 lata. Według tego co było wiadomo, miał on ograniczone prawo do widywania jej. Dziewczynka była dość powszechnie znana na posterunku i lubiana. Ciągle uśmiechnięta, lubiąca wszystkich a w szczególności podjadać cukierki, które nie którzy policjanci trzymali na swoich biurkach.

Glina ponownie zaciągnął się mocno, by po chwili wyciągnął gęsty dym z ust i powolnym krokiem ruszył ku zabitej. W milczeniu wsłuchiwał się w krótkie informacje jakie udzielali mu mundurowi. Nie mógł wiedzieć że, podobne zadawał parę chwil temu jego bezpośredni przełożony. Uklęknął koło niej, odgarniając kosmyk jej włosów z twarzy. Spojrzał na nią i poczuł żal. Taka młoda, taka piękna a już nie żyje. Miała całe życie przed sobą. Nowa, wolna Francja dawała jej wielkie możliwości, a teraz... nie żyła. Moutier poczuł ściskanie w żołądku, czując że najchętniej znów by się napił. Spoglądał na twarz, i widział w jej oczach “błaganie” by dorwać tego kto to zrobił. By poznać prawdę o jej śmierci. Opatulił się mocniej płaszczem jakby mu się zimno zrobiło. Powietrze wciągał mocno, jakby bał się że się udusi. Puls przyspieszył mu, a serce zaczęło bić szybciej. Coraz bardziej wracała mu pełna przytomność umysłu. Wieczorne wydarzenia w domu odchodziły w niepamięć.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 02-10-2015 o 11:39.
valtharys jest offline  
Stary 02-10-2015, 20:45   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Od chwili gdy wysiadł było widać, że
Tony
nie jest detektywem. Przystojny mężczyzna z modną fryzurą w skrojonym na miarę garniturze koloru piasku wyglądał zdecydowanie zbyt świeżo. Przypominał bardziej modela na wybiegu, niż policjanta.
I nim nie był. Ani detektywem, ani policjantem. Bo jakiż detektyw chodzi w z profesjonalnym aparatem fotograficznym zawieszonym na pasku na ramieniu. Jakiż policjant nie ma ubrania wybrzuszonego kaburą broni?
Cóż… łatwo było stwierdzić, że ten elegancik w szytym na miarę garniturze i w skórzanych drogich butach nie był policjantem.Tony Lebret był bowiem reporterem i obecność w tej ekipie zawdzięczał swemu wujowi, który postanowił dać szansę swe ambitnemu bratankowi.
Jako cywilnemu pomocnikowi.

Tony bowiem będąc reporterem miał już swego pracodawcę.Było to słynne paryskie “Le Figaro”, najstarszy dziennik we Francji i jeden z prestiżowych. Tony… nie był jednak w czołówce jego pracowników, a pisane przez niego artykuły dotąd nie pojawiały się na czołówkach tej gazety. Dlatego nikt z mundurowych nie kojarzył go z gazetą, no chyba że czytał kronikę towarzyską i interesował się plotkami ze świata celebrytów.
Mogło więc dziwić, że młody reporter zajmował się morderstwem, ale cóż… Tony miał ambicje pisać o czymś ambitniejszym, niż kto wylądował w łóżku znanej gwiazdy filmowej. A pierwszy krok ku temu zrobił ujawniając skandal korupcyjny w ratuszu. Apetyt zaś rośnie w miarę jedzenia, czyż nie?

Ale mało kto o tym wiedział. Tony był tym bratankiem Lebreta przyczepionym do ekipy. I dlatego starał się nie przeszkadzać prawdziwym detektywom. Skupił się na robieniu zdjęć i przyglądaniu się okolicy. Starał sobie wyobrazić tę napaść, tę śmierć… od której strony szła, jak została napadnięta?
Kto mógł to widzieć?
Bo świadkowie musieli jacyś być. Na rogu Montmartre’u i Wielkich Bulwarów otwarta kawiarnia, nocne lokale, taksówki…
Lebret zrobił i im zdjęcia. Tam też planował się rozejrzeć i rozpytać. Ktoś musiał coś wiedzieć. I może z chęcią o tym opowie, komuś kto nie wyglądał jak groźny pan detektyw wymachujący odznaką. Komuś takiemu jak Tony.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 04-10-2015, 01:02   #4
 
Reputacja: 1 MagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie coś
Margot szybkim ruchem rozciągnęła zmęczone nocną zmianą mięśnie, po czym szczelniej owinęła się czarnym płaszczem, który zapewniał choć minimalną ochronę przed deszczem. Luźne nakrycie paradoksalnie, jeszcze bardziej podkreślało jej drobną sylwetkę i nadawało dziewczynie melancholijny wygląd. Niedbałym ruchem przeciągnęła po związanych w ciasny warkocz, kasztanowych włosach, jakby chciała sprawdzić czy ze splotu nie uwolnił się żaden niesforny kosmyk. Te jednak jak zwykle pozostawały w idealnym porządku. Posłała ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę kusząco suchego wnętrza pojazdu. Lubiła deszcz, ale wtedy gdy przebywała na nim z własnego wyboru. Nocne, błyszczące wilgocią ulice mają w sobie coś pociągającego... gdy nie czeka cię praca, a powodem przebywania na nich nie jest kolejna zbrodnia. Jednak nie miała zamiaru narzekać na swoją pracę. Gdyby nie pomoc wuja pewnie wciąż z trudem wiązałaby koniec z końcem, żyjąc od jednego zlecenia do drugiego. Paryż był pełen ludzi szukających swojej szansy na spełnienie marzeń.

Powoli rozejrzała się po placu, wdychając chłodne, nocne powietrze pachnące już aromatem papierosowego dymu i na szczęście wolne od słodkiego zapachu krwi. Uważnie przysłuchując się wymienianym informacjom podeszła do zwłok. Przystanęła, spoglądając na dziecięcą twarz ofiary. Jak zwykle na miejscu zbrodni, tak i teraz nie okazywała żadnych uczuć, skupiona na słowach policjanta. Już dawno przysporzyło jej to łatkę wyrachowanej i bezdusznej. Nie próbowała tego na siłę zmieniać, choć nie chodziło o to, że nie było jej żal ofiary. Co jednak zmieni jej współczucie? Nie przywróci młodej dziewczynie życia, nie pomoże rozwikłać sprawy... a na tym przecież teraz powinni się skupić. Niewiele posiadali informacji. Z położenia zwłok, czy obrażeń może uda się wywnioskować cokolwiek o przebiegu zbrodni, ale sama ofiara już nie wyda swego oprawcy.Trzeba będzie sprawdzić czy para, która znalazła martwą dziewczynę nie widziała nikogo podejrzanego i rozejrzeć się za potencjalnymi świadkami. Może być z tym ciężko... sprawca z pewnością nie przypadkiem wybrał opuszczony plac na miejsce zbrodni. Niełatwo będzie odtworzyć jego twarz...
 
MagMa jest offline  
Stary 05-10-2015, 14:20   #5
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Spod nieprzemakalnego płaszcza wysiadającego z samochodu mężczyzny, czy może chłopaka, wystawała niepasująca do nocnej scenerii elegancka kamizelka i biała jak śnieg koszula. Po dosłownie kilku sekundach straciła piękną barwę moknąc i lepiąc się do wątłego ciała. Brązowe włosy, w mroku wydające się mieć kolor węgla, przylegały ciasno do głowy, z paroma kosmykami wznoszącymi się w losowych kierunkach. Czupryna zwykle była kręcona i rozczochrana na wszystkie strony i ludzie kojarzyli go z fizykiem, całkiem słusznie zresztą, kiedyś właśnie na studia z fizyki uczęszczał.

Swoją niewielką posturą wyróżniał się przy swoim przełożonym Moutierze, przypominając dziecko. Jednak od razu rzeczowo przystąpił do zapamiętywania szczegółów nie zwracając uwagi na innych. Gdy uważnie rozglądał się po miejscu zbrodni spod płaszcza wychylały się cienkie nóżki obleczone w zaprasowane w kant spodnie. Nie wyglądało to dobrze, szczególnie że ów w zamyśle prosta linia mogła zniszczyć wszelkie wyobrażenie o geometrii euklidesowej.

Kiedy myśli Dodiera umknęły ku ciekawemu oświetleniu i odbiciu światła na mokrej nawierzchni, Jean-Michel wyrwał go z rozmyślań zadając rzeczowe pytanie.

***

[Moutier] Postanowił się skupić na robocie. Zaciągnął się papierosem raz jeszcze, i wypuścił dym do góry. Cały czas klęczał nad dziewczyną dokładnie się jej przyglądając. Szukał obtarć na jej ciele. Może walczyła. Nie dotykał jednak ciała. Jak już to podnosił długopisem jej palce, czy rękę tak by nie zatrzeć żadnych śladów.

-Kto ją znalazł, albo kto nadał zgłoszenie o ciele? - zapytał mundurowego, a potem dodał -Trzeba będzie ściągnąć jej odciski palców, i przewieźć do koronera. Trzeba ustalić co było przyczyną zgonu - zarządził nie czekając na swoich towarzyszy. Warto było również sprawdzić pobliskie kosze na śmieci, może tam znajdą jej torebkę. To miało być jego kolejne polecenie.

Delmar przyglądał się dziewczynie smutno. Młoda i dość ładna. Westchnął. Na cholerę rzucał studia? Żeby patrzyć na brutalne życie, które musi wybierać na ofiary piękne kobiety? Durny, durny, lecz cóż poradzić, skoro leniwy? Trza się było brać do roboty.

Postanowił sprawdzić czy dziewczyna nie upadła w biegu - mogło na to wskazywać zadrapanie na boku, na którym leżała. Może przed czymś uciekała i po drodze zgubiła ten nieszczęsny but? A może jakiś odchyleniec zamordował kobietę, by zdobyć upragniony fetysz - bucik niewinnej, zmęczonej damy? Jean-Michel zarządził ściągnięcie odcisków, dość rozsądnie, a poszukanie torebki także nie było złym pomysłem. Sam Dodier starał się zapamiętać najlepiej jak potrafił but, który znajdował się na stópce, by móc rozpoznać zagubiony bezproblemowo.

Ubiór mógł sugerować, że wyrzucono ją z samochodu, a wcześniej była na salonach. Nie przejmując się możliwą oceną przez współpracowników nachylił się i powąchał ofiarę. Może to naprowadzi go na jakiś trop. Zapach jakiegoś środka chemicznego albo specyficznych perfum. Nachylając się nad martwą dziewczyną Dodier wyczuł delikatną woń szarego mydła i tanich perfum.

W tym czasie najmłodszy i pewnie najmniej doświadczony z nich mężczyzna brał się za robienie zdjęć, niezależnie od zatrudnionego przez policję detektywa. Cóż… [młody Lebret] był reporterem, krewniakiem komisarza. I miał pozwolenie na pisanie o śledztwie, choć z opóźnieniem. No i teksty miały być cenzurowane. Zdjęcie twarzy, zdjęcie stroju, zdjęcia ulicy, okien pobliskich domów. Zdjęcia ulic prowadzących do placu i pobliskich sklepów i kafejek.
W końcu jacyś świadkowie być musieli, a i ładne zdjęcia będą nieźle wyglądały w nagłówku gazety.

Moutier widząc że jeden z jego “towarzyszy” zaczął robić zdjęcia, podszedł do niego i rzekł:
-Zrób po kilka odbitek dla nas. Być może nie ma jej w żadnym systemie, i trzeba będzie pytać ludzi o nią. Dobre zdjęcie się przyda. Ułatwi rozpoznanie może to komuś… - glina cuchnął alkoholem i papierosami z bliska.

- Nie ma problemu.- odparł Tony, choć zdziwiło go pytanie. Myślał, że policjanci woleli polegać na zdjęciach robionych przez swoich ludzi, niż amatorów takich jak on.

“No tak, zdjęcia…” - pomyślał Delmar. Zapomniał, że można i zdjęcia zrobić. Przyjrzał się z zaciekawieniem aparatowi fotograficznemu młodego Lebreta. Uśmiechnął się. Uwielbiał optykę. Może znajdzie jakiś wspólny temat do rozmów? Trzeba się było powoli zbierać. Co udało im się wypatrzeć, wydedukować i zanotować, to już zrobili, teraz sprawa i tak należeć będzie do patologa.
 
Ardel jest offline  
Stary 05-10-2015, 14:38   #6
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Zrobiło się jakby chłodniej, a mżawka przeszła w drobny deszcz. Janvier poszedł zadzwonić do jednego z barów, które mieściły się przy placu Blanche. W chwilę potem nadjechała taksówka wioząca lekarza rejonowego.
— Może pan rzucić okiem, doktorze, ale niech pan nie zmienia położenia ciała. – powiedział Moutier, który z racji swego doświadczenia i temperamentu przejął rolę prowadzącego.
Tony miał czas na zrobienie kolejnych zdjęć.
Lekarz schylił się, dotknął przegubu i piersi leżącej.
- Nie ulega wątpliwości, że ona nie żyje. – powiedział, po czym obojętnie, wyprostował się i czekał, jak inni.

Dodier biorąc sobie za pomocników dwóch mundurowych policjantów zaczął przeszukiwać pobliskie śmietniki w poszukiwaniu torebki.
— Idziesz? — odezwała się kobieta, która trzymała męża pod rękę i której zrobiło się zimno.
— Zaczekaj jeszcze trochę.
— Niby na co?
— Nie wiem. Oni na pewno będą coś robić.

Moutier zwrócił się do nich.
— Czy państwo podali swoje nazwisko i adres?
— Tak, temu panu.

Wskazali na jednego z mundurowych, który właśnie grzebał w koszu na śmieci.
— O której państwo znaleźli ciało?
Wymienili spojrzenia.
— Wyszliśmy z kabaretu o trzeciej nad ranem.
— Pięć po trzeciej —
sprostowała kobieta. — Popatrzyłam na zegarek, kiedy odbierałeś rzeczy z szatni.
— Nieważne. Żeby dojść tutaj, wystarczyło trzy, cztery minuty. Mieliśmy właśnie okrążyć plac, kiedy zobaczyłem jasną plamę na chodniku.
— Czy ona już nie żyła? –
spytał Moutier.
— Przypuszczam, że nie. Nie ruszała się.
— Pan jej nie dotykał?

Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
— Wysłałem żonę, żeby zawiadomiła policję. Na rogu bulwaru Clichy jest skrzynka alarmowa. Wiem o tym, bo mieszkamy o kilka kroków stąd, przy bulwarze Batignolles.

Pomimo poszukiwań nigdzie w koszach, ani w pobliżu placu nie znaleziono torebki dziewczyny.

Kiedy Tony Lebret zrobił zdjęcia, doktor mógł już odwrócić ofiarę na plecy. Odsłonięta teraz całkowicie twarz wyglądała jeszcze młodziej.
— Co było przyczyną zgonu? — zapytał Moutier.
— Złamanie podstawy czaszki.
Lekarz trzymał rękę we włosach zmarłej.
— Uderzono ją w głowę czymś bardzo ciężkim: młotkiem, kluczem francuskim, ołowianą rurą — skąd mogę wiedzieć? Przedtem bito ją po twarzy, wygląda na to, że pięścią.
— Czy może pan w przybliżeniu określić godzinę zgonu?
— Moim zdaniem, między drugą a trzecią rano. Po sekcji będzie to można określić dokładniej.


Wkrótce zjawiła się również karetka z Instytutu Medycyny Sądowej. Ludzie czekali tylko na znak, aby wrzucić ciało na nosze i odjechać w kierunku mostu Austerlitz.
— Zabierajcie ją — westchnął Moutier.

Gdy karetka odjechała, a małżeństwo które znalazło ciało oddaliło się do domu, na Placu Vintimille zrobiło się zupełnie cicho i jedyne co było słychać, to krople coraz gęściej padającego deszczu.
Ciszę przerwał Janvier.
— Przekąsimy coś? – spytał stawiając kołnierz płaszcza i kuląc się przed deszczem.

Propozycja wydawała się kusząca. Nawet jeśli nie byli głodni, to padające z góry krople nie zachęcały do pozostawania na placu.
W pobliżu przy placu Blanche znajdował się bar. Jeszcze czynny, jak wiele tego typu paryskich przybytków.

Weszli wszyscy z wyjątkiem Tony’ego, który pojechał do redakcji „Le Figaro”, by zdjęcie i artykuł w sprawie morderstwa ukazał się w porannym wydaniu, no i jeszcze miał zrobić odbitki.

Janvier zamówił zupę cebulową i oddał się jedzeniu. Senność odeszła od niego całkiem.
Za barem rząd butelek kusił swą zawartością.
Przy sąsiednim stoliku dwie kobiety jadły kwaszoną kapustę. Prostytutki, obie w wieczorowych sukniach. Margot przyglądał im się uważnie, jakby chciał wyłapać najdrobniejsze nawet różnice między nimi a ofiarą.
— Zachodzę w głowę, kim ona może być — mruknął po dłuższej chwili Janvier. — Wieczorową suknię wkłada się tylko do teatru, do kabaretu albo na jakieś przyjęcie.

Wszyscy chyba myśleli o tym samym. Coś się tu nie zgadzało. Towarzyskie zebrania, na które wkłada się strój wieczorowy, nie zdarzają się tak często, zresztą rzadko można tam zobaczyć suknię tak tanią i sfatygowaną, jaką miała na sobie nieznajoma.

***

Było wpół do piątej, kiedy dotarli do Instytutu Medycyny Sądowej. Doktor Paul Garrel, który dopiero co nadszedł, z papierosem przylepionym do dolnej wargi, jak zawsze, kiedy miał zabrać się do roboty, wkładał właśnie biały fartuch.
— Obejrzał ją pan, doktorze? – spytał Moutier.
— Rzuciłem okiem.
Nagie ciało leżało na marmurowym blacie. Dodier odwrócił wzrok.

Doktor wciągnął gumowe rękawice i rozłożył narzędzia na emaliowanym stole.
— Państwo zostają? – spytał.
Na sąsiednim stole leżało ubranie dziewczyny, a także jeden but.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 15-10-2015, 18:41   #7
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Moutier + Janvier

Droga od mostu Austerlitz, przy którym znajdował się Instytut Medycyny Sądowej, do placu Vintimille była krótka. Zwłaszcza że Moutier i Janvier pojechali służbowym samochodem, z nimi zabrała się Deneuve. Deszcz przestał co prawda padać, ale wszędzie było mokro i na chodnikach pozostawały niewielkie kałuże. Miejsce w którym znaleziono ciało niczym się nie wyróżniało od reszty placu.
Słychać było budzący się powoli Paryż, pojedyncze, raz bliskie, raz dalekie odgłosy stopniowo łączyły się w dobrze znaną symfonię. Dozorcy zaczynali wyciągać pojemniki na śmieci na brzeg chodników. Na schodach rozległy się kroki małej pomocnicy mleczarza, która stawiała pod drzwiami butelki z mlekiem.

Moutier początkowo myślał analizując fakty. W końcu zaczął je mówić na głos, spoglądając od czasu do czasu na Janviera.
-Wiemy że dziewczyna nie była ani dziwką, choć być może była kimś w rodzaju damy do towarzystwa. Z pewnością była pijana. To na razie jednak nie istotne. Dopóki nie poznamy jej tożsamości, to kim była pozostanie w sferze spekulacji. Wiemy że, zginęła około drugiej, a ciało znaleziono tuż przed trzecią, i wiemy że śmierć nie nastąpiła w miejscu jej odnalezienia. Tak więc mamy godzinę, od momentu jej śmierci do momentu jej “złożenia”. Morderca w tym czasie ją umył jej twarz, bowiem skoro była bita to nie wierzę, że krew jej nie ubrudziła. Mam wrażenie że ją nawet przebrał, skoro suknia był czas. Zastanawia mnie czemu akurat w tym miejscu ją porzucił? - zapytał, choć miał koncepcję.

Janvier tylko kiwał głową przytakując koledze. Sam nie miał żadnego pomysłu. Wyciągnął w zadumie papierosa i zapalniczkę. Po chwili dym tytoniowy zasłonił jego twarz. Janvier dużo palił.

-Godzina czasu to nie dużo. Plac Pigalle wydawał by się bardziej odpowiedni do tego, przynajmniej jeśli chodzi o znaczenie. Może dziewczyna flirtowała z nim, piła dużo ale gdy przyszło co do czego odmówiła. To rozwścieczyło napastnika i ją zaczął bić. Tylko dlaczego ją umył, przebrał i zabrał jej but. Mordetstwo w afekcie, czy początek serii? - mówił pytając ciągle -Ruch o tej porze nie jest duży. Może na postoju taksówek, coś widzieli. - rzekł, i ruszył w kierunku w kierunku postoju przy placu Blanche. Do Janviera rzucił -Jak chcesz możesz przejść się na postój przy placu de Clichy, albo pójdziemy potem razem. - sam też wyjął papierosa i zapalił.

Janvierowi nie uśmiechało się chodzić samemu. Był zmęczony. Nie spał całą noc i myślał z trudem.
Przy placu Blanche ciągle czynna była kafejka, gdzie jedli zupę cebulową, choć za barem stał już kto inny. Janvier zaszedł tam po kawę. Na postoju taksówek stały tylko trzy samochody. Wszyscy kierowcy stali przy pierwszym aucie i o czymś rozmawiali.

Glina podszedł ku taksówkarzom i rzucił:
-Dobry panowie. Ktoś się poczęstuje - padła propozycja,, pokazując zebranym papierosy. Camele. Amerykański twór. Rzadko dostępne. Dobre w smaku. Pierwsza, by przełamać lody.

- Z podziękowaniem. - bez skrępowania sięgnął po papierosa jeden z mężczyzn, tęgi czterdziestolatek - potrzebujecie panowie taksóweczkę?

-Nie dziękuję. Inspektor Moutier. Policja paryska. Może mi pomożecie za to w czymś innym? Ktoś z was tu był między drugą a trzecią nad rano? - zapytał wprost, ukazując swoją legitymację.

- Tylko ja. Koledzy zmienili się po szóstej inspektorze. Rozumie pan. Jeździmy na zmiany. Mojemu zmiennikowi nie pasowało i jeżdżę od północy do ósmej, a potem szwagier przejmuje brykę.

-Rozumiem. Dużo było ruchu w tym czasie? Pora późna, to i pewnie ruch nie duży, co? - zapytał spokojnie, wręcz sennie

- Przy Moulin Rouge jest ruch całą noc. Gdzieś po czwartej się uspokaja. Wie pan klienci wychodzą wstawieni. Nie biorą własnych bryczek, to biorą takse. - stwierdził mężczyzna zaciągając się papierosem. Było zimno i mokro.

-A coś poza taksówkami rzuciło Ci się może w oczy? Jakieś auto, które skręcało plac Vintimille? - nie chciał się poddać od razu, choć wiedział że szanse ma małe. Doświadczenie. Szczęście, to ono było podstawą.

- Mały ruch w tamtą stronę. Coś tam jechało, ale … nie zwróciłem uwagi, a czemu Pan pyta? Chodzi o tą zamordowaną dziewczynę?

“Coś tam jechało”. Ten zwrot zwrócił uwagę.
-Tak, o nią. Proszę sobie spróbować przypomnieć cokolwiek. Małe czy duże auto. Każdy detal może nam pomóc.. - uśmiechnął się przyjacielsko.

Mężczyzna podrapał się po głowie:
- Bo ja wiem. Raczej osobowe. No i nie taksówki. My jeździmy po bulwarach.

-Coś może miało charakterystycznego. Jakiś napis, znaczek, kolor rzucający się w oczy - o tablice, czy wygląd kierowcy nawet nie pytał.

Taksówkarz tylko bezradnie rozłożył ręcę.
- Raczej nie.

-Rozumiem. Niech mi Pan powie jeszcze, to było bliżej drugiej czy trzeciej? W aucie poza kierowcą ktoś był jeszcze? - zapytał, i wyjął kolejnego papierosa, którym poczęstował taksówkarza. Nic mu nie szkodziło, a może taka przychylność się przyda. Gdy padła odpowiedź, zadał kolejne pytanie -Czy to auto potem widział Pan raz jeszcze?

Mężczyzna wydawał się lekko zdezorientowany.
- Jakie auto? - spytał niepewnie.

-To które Pan widział-
- No ale tu ciągle coś jeździ, kto by się tam przyglądał? - zadał retoryczne pytanie.

-No sam Pan powiedział że coś tam jechało. Że nie taksówka. Więc co Pan ukrywa? - rzucił

- Panie inspektorze … no … daj pan spokój … co ukrywa? Ja? - mężczyzna wydawał się być szczerze zdziwiony i zaniepokojony, jakby już się widział w komisariacie zatrzymany do wyjaśnienia na dwie doby.

-Panie...Jak pana godność? - padło pytanie krótkie i treściwe

Taksówkarz przełknął ślinę, a koledzy delikatnie, acz wyraźnie się od niego odsunęli.
- Gaston Rocher.

- Gaston, przejdźmy się sami przez chwilę. Dobrze? - zaproponował i dał znać taksiarzowi, że chce z nim pogadać sam na sam. Gość wyjścia nie miał więc jeśli nie chciał oficjalnego przesłuchania ruszył z gliną. Gdy Ci znaleźli się parę metrów od reszty Moutier rzekł wprost - Gaston posłuchaj mnie uważnie. Dziewczyna, którą znaleźliśmy była młodą kobietą. Pobitą na śmierć. Liczę że mi pomożesz, bo może wtedy ja kiedyś pomogę Tobie. Więc pomyśl jeszcze raz, czy dużo aut między drugą a trzecią wjeżdżało w kierunku Vintimille?

- Ale ja tu nie byłem cały czas. Miałem w ciągu nocy z kilka kursów, a w kierunku tego placu, to może na godzinę ze cztery samochody jechały, ale nie wiem kiedy, a że nie taksówki, bo my nie jeździmy po wąskich uliczkach, jak nie trzeba. Część nocy stałem na placu Clichy przed “Dzwonkiem”, to taki lokal. Wpadamy tam coś zjeść. - przerwał na chwilę, bo ku nim podszedł Janvier z kubkami kawy i gazetą pod pachą.
Czarna była dla Moutiera. Podał bez słowa gazetę koledze. To był “Le Figaro”. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie zamordowanej dziewczyny. Sama głowa z opuchniętą wargą nadającą dziewczynie nadąsany wygląd.
- O właśnie o tym rozmawialiśmy, kiedy panowie przyszli. - ożywił się Gaston.

-Dobrze. Dziękuję Ci Gaston. Powiedz mi jeszcze, czy Pigalle między drugą a trzecią, jaki tam jest ruch? - zapytał jeszcze na odchodne.

-Spory. Tu jest więcej przyjezdnych. Na Pigalaku to więcej miejscowych z Montmartru się bawi. Wie pan … artyści. - dodał jakby ten ostatni wyraz wszystko wyjaśniał.
Miejscowi nie korzystali za często z taksówek. Na placu Pigalle nie było nawet postoju.

-Widziałeś ją może wcześniej, albo któryś z Twoich kolegów? - zapytał, pokazując zdjęcie dziewczyny

- Nie. Szkoda, taka młoda. Tu pełno się kręci takich panienek. Pewnie jakiś klient ją załatwił, ale że się nie bał, tak blisko. Ja to bym takiego panie komisarzu zardzewiałą gilotyną potraktował.
Janvier tylko się uśmiechnął. Przemawiały i do niego takie ludowe sposoby walki z przestępczością.

-Wiesz może gdzie młode dziewczyny najczęściej chodzą w tym rejonie. Takie, które chcą poznać faceta. Złowić go? - zapytał lekko uśmiechając się. Taksówkarz podobał mu się z podejścia.

-Głównie tu. - wskazał ręką w stronę placu Pigalle - Po bulwarze. Kręcą się koło kabaretów, ale po prawdzie to w całej dzielnicy. Nawet koło bazyliki Sacre-Coeur.*

- Dziękuję za pomoc Panie Gaston, będę o tym pamiętać. Proszę trzymaj, i jakby Ci coś się przypomniało daj znać. - wręczył mu swoją wizytówkę, a potem ruszył z Janvierem do samochodu. Gdy już się oddalili zapytał:
- Dobra. Co ty o tym sądzisz? Chcę znać twoje zdanie - spojrzał na swojego towarzysza.

-Szczerze? Jedźmy spać. Jestem wykończony. - ziewnął rozdzierająco, lecz po chwili dodał. - Możemy sprawdzić jeszcze jeden postój. Jak chcesz, ale jak nie będzie nikogo, kto jeździł nocą, to dajmy sobie spokój i wróćmy wieczorem.

- Spać. W południe spotkamy się na posterunku. Zobaczymy co reszta ustaliła. Może ktoś się odezwie w sprawie zwłok. Zaoszczędzi nam to szukania - zadecydował Moutier. Był zmęczony. Potwornie. Nie mógł jednak tego pokazać.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-10-2015, 21:30   #8
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tony nie był detektywem. Nie był też policjantem. Nie widział też powodu by wpychać się na trzeciego do policyjnej roboty. W końcu jaki miałby sens gdyby kupą wszędzie łazili, prawda? Zamiast tego postanowił zająć się sprawą w sposób dziennikarski. Czyli zacząć od zbierania plotek.
Trochę liczył na łut szczęścia, trochę… cóż, był wszak reporterem. Nie płacono mu za rozwiązanie śledztwa, tylko za jego przedstawienie. Hôtel Vintimille… nazwa pasowała do placu i był dwie przecznice dalej. Liczył więc że w nim znajdzie tło wydarzenia, plotki o miejscu zbrodni, o okolicznych knajpach, przybytkach bywalcach. Bez zdjęcia denatki i tak niewiele mógł zrobić.

A po pogaduszkach w hotelu planował wyruszyć dalej. Rozejrzeć się po placu, przyjrzeć budynkom go otaczającym.
Gdy tam już dotarł, przymknął na moment oczy... Około drugiej nad ranem był zgon. Została wyrzucona w pośpiechu zapewne. Pozbyto się jej szybko, bo gdyby było inaczej, wybrano by bardziej odosobnione miejsce. Albo od razu zostałaby wrzucona z obciążeniem do Sekwany.
Druga nad ranem... cisza nocna. Nagły pisk opon. Nie przyjechali przecież...
Właśnie. Może zabójców, było więcej niż jeden?
Może... Ale to niepewna teoria. Samochód nagle przyjeżdża, hamuje głośno, wyrzuca ładunek i odjeżdża szybko.
Budzi śpiące osoby. Może więc warto więc popytać mieszkańców? Może zapamiętali jakiś detal z wczorajszej nocy?
Może? Cóż najwyżej zmarnuje trochę czasu, ale to żadna strata. Nie był wszak policjantem, a jedynie osobą pomagającą w śledztwie. Ważne że nie przeszkadzał prawdziwym stróżom prawa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 19-10-2015, 23:08   #9
 
Reputacja: 1 MagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie coś
Korzystając z uprzejmości doktora Garrela Margot zapakowała w szary papier niebieską suknię i jeden but.

Zabrała się z kolegami, którzy postanowili jeszcze raz odwiedzić miejsce znalezienia zwłok. Morgot dojechała do placu Vintimille. Ulica Douei była jedną z przylegających do placu. Budynki były dobrze oznakowane i nie trudno było znaleźć numer 35 bis.

Deszcz już nie padał. Niebo miało kolor jasnoszary, przez który, przebijało lekko żółtawe światło, co pozwalało się spodziewać słońca w ciągu dnia.

Ulica Douai była pusta. Tylko w bramie jednej z kamienic stała dozorczyni. Margot zatrzymała się przed wymalowanym na bladofiołkowy kolor sklepikiem, nad którym wisiał napis: „Panna Irena”. A niżej, mniejszymi literami, ,,Modne, eleganckie suknie”.
Na zakurzonej wystawie wisiały tylko dwie sukienki, biała, naszywana cekinami, i koktajlowa z czarnego jedwabiu.

Nacisnąwszy klamkę stwierdziła, że drzwi nie puszczają, ale nie są już zamknięte na zatrzask. Było wpół do siódmej. Przykleiwszy twarz do szyby Margot zobaczyła, że w pokoju za sklepem się świeci i zaczęła pukać.

Przez kilka minut nikt nie reagował na hałas, jakby nie było żywego ducha.

W końcu w drzwiach prowadzących na zaplecze sklepu zjawiła się jakaś postać. Była to dość młoda dziewczyna w czerwonym szlafroku, który przytrzymywała na piersiach. Przyjrzawszy się Margot zniknęła, zapewne poszła powiadomić kogoś, potem pojawiła się znów, przeszła przez zawalony sukniami i płaszczami sklep i wreszcie zdecydowała się otworzyć.
O co chodzi? — spytała patrząc nieufnie na Daneuve, a potem na paczkę.

- Dzień dobry, posterunkowy Deneuve – Margot przedstawiła się niezbyt głośno, swobodnym tonem, by nie przyciągać zainteresowania dozorczyni czy ewentualnych innych osób postronnych. Zwykle nie wywoływało to pozytywnych reakcji. Jednocześnie zerkając nad ramieniem kobiety omiotła spojrzeniem wnętrze sklepu – Możemy porozmawiać w środku? Chciałabym zadać Pani kilka pytań dotyczących Państwa domniemanej klientki. Czy zajmuje się Pani interesantami sama?

Dziewczyna nie okazała ani zdziwienia, ani strachu. Z bliska zorientowaliśmy się, że nie ma jeszcze osiemnastu lat. Była albo zaspana, albo odznaczała się wrodzoną powolnością.
Pani do Panny Ireny. Zaraz zobaczę — powiedziała zwracając się w stronę drugiego pokoju.
Słychać było, jak rozmawia z kimś cicho. Potem rozległ się odgłos, jakby ktoś wstawał z łóżka. Upłynęły dwie albo trzy minuty, zanim panna Irena przejechała grzebieniem po włosach i włożyła szlafrok.
Była to niemłoda kobieta, o bladej cerze, wielkich niebieskich oczach i przerzedzonych blond włosach, które zaczynały siwieć u nasady. Najpierw wsunęła tylko głowę, aby im się przyjrzeć, wreszcie zjawiła się z filiżanką kawy w ręku.
Pani do mnie? Proszę.
Cofnęła się, by Margot mogła wejść do środka.
- O co chodzi? – zadała identyczne pytanie co młoda dziewczyna.
- Dzisiejszej nocy w okolicy zginęła młoda dziewczyna - po powtórnym przedstawieniu się kontynuowała Deneuve przechodząc bezpośrednio do celu swojej wizyty. Zresztą fakt ten i tak wraz z porannym wydaniem gazet miał stać się powszechnie znany. - Najprawdopodobniej przebywała ona w ostatnim czasie w tej dzielnicy i była Pani klientką. - kontynuowała wyciągając podobiznę ofiary i podsuwając ją właścicielce sklepu- Czy rozpoznaje Pani tą dziewczynę? Prosiłabym także o próbę zidentyfikowania w jakim mniej więcej czasie mógł nastąpić zakup należącej do niej sukni. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że z pewnością przez Pani sklep przepływa ich spora ilość, ale gdyby po kroju lub stanie materiału udało się Pani rozpoznać choć przybliżony czas, byłoby to bardzo pomocne- Margot mówiąc ostatnie słowa obserwowała reakcję kobiety na portret , po czym zajęła się wyciąganiem mocno sfatygowanej sukni z paczki.
 
MagMa jest offline  
Stary 22-10-2015, 10:24   #10
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Hotel Vintimelle mieścił się w narożnej XIX wiecznej kamienicy. Liczył sobie cztery piętra i wysokie poddasze. Znajdował się u zbiegu ulic Vintimille i Ballu. Sprawiał wrażenie całkiem przyzwoitego, choć niezbyt ekskluzywnego.
Roztaczając swój czar przed recepcjonistą, starszym panem z siwym wąsem, Tony dowiedział się, że klientelę stanowią głównie turyści z Ameryki i Anglii. Owszem zdarza się, iż czasami któryś gość przyprowadza sobie panienkę z kabaretu, lecz nie stanowi to reguły i w żadnym wypadku hotel nie był domem schadzek. Te znajdują się znacznie bliżej placu Pigalle i bulwaru de Clichy. Mimo szczerych chęci recepcjonisty niewiele więcej mógł pomóc.
Nie słyszał w nocy co działo się dwie przecznice dalej na placu, gdzie znaleziono ciało dziewczyny.
Tony lubujący się w samotnych włóczęgach po mieście przeszedł się na plac Vintimille, który ogarniała już poranna krzątanina.


Sam plac otoczony był wianuszkiem kamienic. Każda posiadała dozorczynię, która dbała o porządek i zwykle była niewyczerpalną skarbnicą plotek o mieszkańcach i wydarzeniach z okolicy. Tony poświęcił sporo czasu na ich przepytywanie. Niestety dowiedział się mnóstwa plotek, ale nic związanego ze sprawą. Większość wysnuwała podejrzenie, że zamordowana była prostytutką, którą załatwił brutalny klient.
Brak informacji, też była informację. Dziewczyna była zupełnie nieznana w okolicy. A przynajmniej w najbliższej okolicy placu. Tony spojrzał na zegarek. Miał jeszcze trochę czasu do południa. W południe komisarz Lebret zwykle urządzał odprawy i oczekiwał obecności swych podwładnych.

***

Nieopodal na ulicy de Douei Margot przesłuchiwała Pannę Irene. Gdy pokazała jej niebieską sukienkę i spytała, czy ją poznaję kobieta nie zrobiła nawet kroku, by się lepiej, przyjrzeć, i bez wahania odparła:
— Oczywiście.
— Kiedy ją pani sprzedała?
— Nie sprzedałam jej.
— Ale pochodzi z pani sklepu?

Nie poprosiła Margot, aby usiadła, nie wyglądała na poruszoną ani zaniepokojoną.
— I co dalej?
— Kiedy widziała ją pani po raz ostatni?
— Czy to ważne?
— Może okazać się bardzo ważne.
— Wczoraj wieczór.
— O której?
— Trochę po dziewiątej.
— Ma pani otwarte po dziewiątej wieczorem?
— Nigdy nie zamykam przed dziesiątą. Prawie codziennie zdarzają się klientki, które kupują coś w ostatniej chwili.
— Mam wrażenie, że pani klientela to prostytutki i artystki kabaretowe?
— Nie tylko. Niektóre wstają dopiero o ósmej wieczór i zawsze brakuje im czegoś z garderoby: pończoch, paska, stanika… Albo nagle stwierdzają, że poprzedniej nocy podarły suknię…
— Przed chwilą powiedziała pani, że nie sprzedała pani tej sukni.
— Wiwiano! Daj mi jeszcze kawy —
zwróciła się do dziewczyny stojącej w progu drugiego pokoju.
Dziewczyna z niewolniczą usłużnością wzięła od niej pustą filiżankę.
— To pani służąca? — spytała Margot odprowadzając ją oczami.
— Nie. Po prostu się nią zajęłam. Kiedyś wieczorem zjawiła się, ot tak sobie, i już została.
Nie zadawała sobie trudu, by coś wyjaśniać.
— Wracając do wczorajszego wieczoru… — rzekła Margot.
— Zjawiła się…
— Chwileczkę. Pani ją znała?
— Widziałam ją jeden jedyny raz.
— Kiedy?
— Może miesiąc temu.
— Kupiła kiedyś od pani suknię?
— Nie. Tylko pożyczyła.
— Wypożycza pani garderobę?
— Zdarza się.
— Podała pani swoje nazwisko i adres?
— Chyba tak. Musiałam to zapisać na jakimś świstku. Jak pani chce, mogę poszukać…
— Za chwilę. Kiedy zjawiła się po raz pierwszy, chodziło o suknię wieczorową?
— Tak. Właśnie o tę.
— Czy także tak późno przyszła?
— Nie. Zaraz po kolacji, koło ósmej. Mówiła, że musi mieć wieczorową suknię, ale nie może sobie na nią pozwolić. Pytała, czy to prawda, że ja wypożyczam.
— Nie wydało się pani, że ona jest inna niż wszystkie klientki?
— One zawsze zaczynają od tego, że są inne. Po kilku miesiącach wszystkie są jednakowe.
— Znalazła pani coś odpowiednich rozmiarów?
— Tę niebieską, którą pani trzyma. Model numer czterdzieści. Pamięta wiele nocnych eskapad z „dziewczynkami” z tej dzielnicy.
— Wzięła ją?
— Za pierwszym razem —
tak.
— I następnego dnia oddała ją rano?
— W południe. Byłam zaskoczona, że przychodzi tak wcześnie. One przeważnie śpią cały dzień.
— Zapłaciła należność?
— Tak.
— I potem już jej pani nie widziała aż do wczorajszego wieczoru?
— Już pani mówiłam. Było trochę po dziewiątej, kiedy zjawiła się i zapytała, czy mam jeszcze tę suknię. Powiedziałam, że tak. Wtedy zaczęła mi tłumaczyć, że tym razem nie może mi dać kaucji, ale —
jeśli mi to odpowiada — zostawi to, co ma na sobie.
— Przebrała się tutaj?
— Tak. Potrzebowała także butów i płaszcza. Wyszukałam jej aksamitne wdzianko z kapturem, które mogło ujść za płaszcz.
— Jak ona wyglądała?
— Jak ktoś, kto koniecznie potrzebuje wieczorowej sukni i płaszcza.
— Inaczej mówiąc, było to dla niej bardzo ważne.
— Dla nich to jest zawsze bardzo ważne.
— Odniosła pani wrażenie, że szła spotkać się z kimś?

Panna Irena wzruszyła ramionami i wypiła łyk kawy, którą przyniosła jej Wiwiana.
— Pani podopieczna ją widziała?
— Pomagała jej się ubierać.
— Czy ona mówiła może coś, co zwróciło pani uwagę? —
spytała Margot patrząc na dziewczynę.
Szefowa wyręczyła ją w odpowiedzi.
— Wiwiana nie słucha, co do niej mówią. To ją nic nie obchodzi.
Rzeczywiście, dziewczyna wyglądała, jakby żyła w jakimś niematerialnym świecie. Jej spojrzenie nie wyrażało nic. Poruszała się bezszelestnie, a zwracając się do tęgiej właścicielki Sprawiała wrażenie niewolnika, a raczej psa.
— Wyszukałam dla niej buty, pończochy i wyszywaną srebrem torebkę. A czy coś jej się przytrafiło?
— Nie czytała pani gazet?
— Leżałam jeszcze, kiedy pani zapukała. Wiwiana robiła mi właśnie kawę.

Wiwiana usłużnie wyciągnęła gazetę. Panna Irena spojrzała na fotografię, nie okazując zdziwienia.
— To ona?
— Tak.
— Nie dziwi to pani?
— Już od dawna przestało mnie dziwić cokolwiek. Czy suknia jest zniszczona?
— Zamokła na deszczu, ale nie jest podarta.
— Dobre i to. Domyślam się, że chce pani, żebym wydała pani jej rzeczy? Wiwiano!

Dziewczyna zorientowała się o co chodzi, i otwarła szafę, w której wisiały suknie. Położyła na ladzie czarną wełnianą sukienkę i Margot natychmiast zaczęła szukać firmowej metki.
— Sama ją sobie uszyła — rzekła panna Irena. — Przynieś jej płaszcz, Wiwiano.
Płaszcz, również wełniany, beżowy w brązową kratkę, był drugiego gatunku; zakupiono go kiedyś w wielkich magazynach przy ulicy La Fayette.
— Taniocha, sama pani widzi. Buty niewiele więcej warte. Tak samo bielizna.
Lada zapełniła się rzeczami. Następnie niewolnica przyniosła czarną skórzaną torebkę zamykaną na zatrzask z białego metalu. W środku był tylko ołówek i para zniszczonych rękawiczek.
— Mówiła pani, że pożyczyła jej pani torebkę?
— Tak. Chciała zatrzymać swoją. Zwróciłam jej uwagę, ze nie pasuje, i wyszukałam małą wieczorową torebkę wyszywaną srebrem. Przełożyła do niej kredkę do ust, puderniczkę i chusteczkę.
— Nie miała portfela?
— Może i miała. Nie zwróciłam uwagi.
— O której stąd wyszła?
— Przebieranie trwało około kwadransa.
— Spieszyła się?
— Wyglądało, że tak. Dwa czy trzy razy sprawdzała, która godzina.
— Na swoim zegarku?
— Nie zauważyłam, żeby miała. Zegar wisi nad ladą.
— Kiedy wychodziła, padało. Czy wzięła taksówkę?
— Tutaj nie ma postoju. Poszła w stronę ulicy Blanche.
— Czy i tym razem podała pani swoje nazwisko i adres?
— Nie pytałam jej o to.

— Mogłaby pani odszukać ten kawałek papieru, na którym pani to wtedy zapisała?

Z westchnieniem obeszła ladę naokoło i wysunęła szufladę wypełnioną po brzegi notesikami, rachunkami, ołówkami, próbkami materiałów i mnóstwem najrozmaitszych guzików. Grzebiąc w tym bez przekonania mówiła:
- Pani rozumie, przechowywanie ich adresów na nic się zda, na ogół mieszkają w wynajętych pokojach, które zmieniają częściej niż bieliznę. Kiedy już nie mają z czego płacić za komorne, ulatniają się i… Nie! To nie to. Jeśli dobrze pamiętam, to było gdzieś w tej dzielnicy. Znana ulica. Nie mogę znaleźć. Jeśli pani na tym zależy, poszukam jeszcze i zatelefonuję do pani…
— Bardzo panią proszę nazywam się Margot Deneuve. Proszę dzwonić na numer komisarza Lebreta w Quai des Orfèvres

Margot owinęła wszystko w ten sam szary papier.
— Nie zostawi mi pan niebieskiej sukni?
— Nie w tej chwili. Odeślemy ją pani później.
— Jak pani sobie życzy.

Szła już do wyjścia, gdy przypomniała jej się jeszcze jedna sprawa.
— Kiedy zjawiła się wczoraj wieczorem, prosiła panią o jakąkolwiek suknię czy o tę, którą już raz miała?
— O tę, którą już raz miała.
— Sądzi pani, że gdyby tej nie było, wzięłaby jakąś inną?
— Nie wiem. Pytała właśnie o tę.
— Dziękuję pani.
— Nie ma za co.

Po wyjściu Margot poczuła jak płoną jej policzki. A więc ruszyli. Wreszcie ruszyli i to dzięki niej. Nie mogła się doczekać południowej odprawy, gdy podzieli się zdobytymi informacjami.

***


Około południa wszyscy z wyjątkiem Dodiera, który wedle słów komisarza musiał wziąć wolne z powodu pilnych spraw rodzinnych, zebrali się w gabinecie Lebreta na Quai des Orfèvres, który już wyspany z papierosem w ustach słuchał uważnie co ustalili.
- Znakomicie Deneuve. Świetna robota. – uśmiechnął się do Margot.
Rzucił okiem na dostarczone fotomontaże zdjęć. Jedno szczególnie przypadło mu do gustu. Był to prawdziwy majstersztyk.


Komisarz pokiwał tylko z uznaniem poklepując poufale Toniego po ramieniu. Zaciągnął się papierosowym dymem.

Zmarszczył brwi, zdziwiony i zawiedziony. Od czasu, kiedy zdjęcie ukazało się w gazetach, minęło dobrych kilka godzin.
— Nikt nie dzwonił? – spytał Janviera, który trafił do biura najwcześniej.
— Tylko w sprawie kradzieży sera w halach targowych.
— Mówię o dziewczynie, którą zamordowano tej nocy.
— Nic a nic.

Raport doktora Garrela leżał na biurku; wystarczył rzut oka, aby stwierdzić, że nie zawierał nic więcej ponad to, co lekarz sądowy powiedział im poprzedniej nocy
— Możesz mi przysłać Lapointe’a? – rzucił Lebret do Janviera.
Czekając porozkładał na fotelu całą garderobę zamordowanej i przypatrywać się uważnie to ubraniu, to fotografii dziewczyny.
— Dzień dobry, szefie. Ma pan coś dla mnie?
Lebret pokazał mu zdjęcie, suknię i bieliznę.
— Najpierw zaniesiesz to wszystko Moersowi na górę i powiesz, żeby zastosował normalną procedurę.
Znaczyło to, że Moers włoży wszystko do papierowego worka, dobrze potrząśnie, aby wytrzepać kurz, który następnie wsadzi pod mikroskop i podda analizie. Czasem dawało to rezultaty.
— Niech zbada także jej torebkę, buty i wieczorową suknię. Dobra?
Gdy Lapoint wyszedł, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zadzwonił telefon. Wszyscy aż podskoczyli, tak nagły i głośny był dzwonek. Słuchawkę podniósł Lebret.
- Do ciebie. – przekazał słuchawkę Moutierowi.
W tym samym momencie Janvier włączył głośnik, by wszyscy mogli słyszeć rozmowę.
- Inspektor Moutier? – rozległ się męski głos – Tu Gaston Rocher. Pamięta mnie Pan? Taksówkarz. Rozmawialiśmy na placu Blanche. Wie Pan nie dawała mi spokoju ta sprawa. No i faktycznie. Ktoś ją widział. Znaczy tę dziewczynę … co to w gazetach … no wie pan. Chłopaki mówią, że Leon Zirkt ją podwoził. Mieszka w Levallois–Perret, przy ulicy Carnot 4. Muszę kończyć.
Usłyszeli trzask odkładanej słuchawki. Nie zdążyli ochłonąć, gdy rozległ się kolejny dzwonek i w głośniku usłyszeli głos:
— Halo. Do komisarza Lebreta. Ktoś, kto nie chce podać swojego nazwiska, pragnie mówić bezpośrednio z panem — oznajmił funkcjonariusz obsługujący centralkę.
— Proszę połączyć.
Z aparatu rozległ się głos tak krzykliwy i ostry, że wprawiał w drżenie membraną słuchawki, głos osoby nie przyzwyczajonej do rozmów telefonicznych.
— Czy to komisarz Lebret?
— Tak, to ja. Kto mówi?

Cisza.
— Halo! Słucham.
— Mogę panu coś powiedzieć o tej dziewczynie, którą zabili.
— Tej z placu Vintimille?

Znowu cisza.
— Proszę mówić. Pani ją znała?
— Tak. Wiem, gdzie ona mieszkała.

Byli przekonani, że długie przerwy między zdaniami, które robiła rozmówczyni, nie wynikały z wahania, ale z wrażenia, że rozmawia przez telefon. Zamiast zwyczajnie mówić, krzyczała i zanadto przybliżała usta do tuby. Gdzieś niedaleko grało radio. Dosłyszał też płacz niemowlęcia.
— Gdzie to jest?
— Ulica Clichy 113 bis.
— Kim pani jest?
— Jeśli pan potrzebuje informacji, wystarczy tylko zapytać tej starej z drugiego piętra, wołają ją pani Crêmieux.

Posłyszał jakiś inny glos, który wołał:
— Róża! Róża! Co ty tam …
Potem niemal natychmiast odłożono słuchawkę.

Lebret powoli odłożył słuchawkę i spojrzał na zebranych wyczekująco.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172