|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
13-05-2018, 22:57 | #41 |
Reputacja: 1 | Basia wyrusza w dalszą drogę Szlachcianka weszła do karczmy z wysoko zadartą głową. Nie osłaniała zaczerwienionego policzka, tak jak i nie uśmiechała się bo nie miała ku temu powodu. Niech ta banda zobaczy, że nie jest tu z własnej woli! Rozejrzała się po izbie uważnie przyglądając się grupie podpitych sarmatów. Musiała odzyskać swoją broń, wyrwać się z rąk tej bandy. Niechętnie spojrzała na kuzyna i nim przydzieleni jej opiekunowie zdążyli zareagować ruszyła prężnym krokiem w stronę spierających się konkurentów. Uśmiechnęła się starając się zrobić dobre wrażenie nim znalazła się tuż przy zajętym przez szlachtę stole. - Może pozwolą Panowie niewieście ocenić czy pomysły na zdobycie ręki wdowy Brzeszkowskiej mogą zadziałać? Wąsaty szlachcic spojrzał wprzódy spode łba okrytego misiurką na niewiastę, która w męskie to rozmowy wtrącić się raczyła. Ale widok urodnego liczka od razu rozpogodził chmurne oblicze. Nierówno przycięte wąsy świadczyły o stoczonym, w tym roku jeszcze, pojedynku. Wydawał się z czwórki pijących szlachetek najstarszy, a z pewnością, największym szacunkiem darzony. Mimo że był chudy i żylasty, a pas słucki, którym się opasywał wyprany był już z kolorów. - Wasyl Sawłuczko… niech pannę imię nie zmyli. Moi pradziadowie, byli ruskimi kniaziami… zanim ich muzułmańska orda nie przepędziła z rodowych ziem. Na Podlasiu moi krewni też jeszcze żyją.- wyjaśnił nieco z ruskim akcentem. - Można by porwać cygańskim obyczajem, tyle że tak jako rumantycznie trza to zrobić.- doradził nieco baryłkowaty szlachcic o mocno podgolonym łbie, na którego czubko jedynie uchowała się kępka czarnych włosów. Tymczasem słudzy kuzyna podążyli za niesforną szlachcianką, bojąc się jednak ją siłą odciągać od szlachciców. A sam Józef ulegając swym namiętnościom zaczepiał karczmarza o gorzałę pytając. Bo o swej zdobyczy chwilowo zapomniał. - Och… daję Panom słowo, że nie zawsze porwanie, nawet to romantyczne, miłe jest niewieście. - Mówiąc to niechętnie obejrzała się na swych oprawców. - Barbara Kalinowska. - Przedstawiła się, dygając przy tym lekko. - Jakub Bohatyrowicz…- rzekł kolejny, najmłodszy ze szlachciców, podkręcając zawadiacko kąta i prezentując pierścienie z klejnotami na dłoni. Jego podszywany jedwabiem kontusz świadczył o tym, że jest tu najbogatszy. Pucułowaty zwolennik rumantyzmu przedstawił się zaś jako. - Osuchowski Jeremi herbu Jelita.- uśmiechał się przy tym smutno, patrząc na Barbarę jak pies na kiełbasę poza zasięgiem swego pyska. Może to złota obrączka na jego palcu była tego powodem? Ostatni z czwórki. Nieco smutny z oblicza szlachcic, został przedstawiony przez samego Wasyla. - To jest Roch… co ślubował Pannie Przenajświętszej obejść wszystkie jej sanktuaria w Rzeczypospolitej. Na piechotę i bez wygód. Nazwiska nikomu nie podał, więc… szlachetne to poświęcenie z jego strony.- - Tyle że trudno doliczyć ile tych sanktuariów jest w obecnych w granicach Ojczyzny, obecnie. Nie wiadomo też czy inflanty polskie są, czy szwedzkie.- stwierdził Jakub wzruszając ramionami. - Zapewne zmierzał Waćpan do Lublina? - Barbara przyjrzała się Rochowi. Z całej grupy on jeden nie budził jej obaw. - Słyszałam, że w mieście źle się dzieje. - Takoż i ja żem słyszał. Ale ślubu trzeba dotrzymać.- Roch wzniósł oczy do nieba.. cóż, do powały... wzdychając smętnie. - A byli Panowie może w Lublinie? Lub może słyszeli coś więcej? - Przesunęła wzrokiem po zebranych szlachcicach. - Mój brat udał się tam czas już jakiś temu i słuch o nim zaginął, podobno miał się widzieć z przyjacielem rodziny ojcem Eustachym. Szlachcice spojrzeli po sobie zadumani. - Nie słyszałem o żadnym ojcu Eustachym. Ale Lublin to ludne miasto… pewnie wielu Eustachów tam jest. Może wiesz cosik więcej na jego temat?- zapytał Wasyl, a Osuchowski rzekł dumnie. - Ja tam bywałem regularnie. Plony sprzedawać. Ostatnio pod koniec sierpnia. Barbara uśmiechnęła się smutno. - Niestety mój brat niewiele więcej chciał mi rzec, bo toż to “męskie sprawy”, a to i mi nie wypadało dopytywać. Martwię się, czy wiedzą panowie jak źle jest w mieście? - Spojrzałą z nadzieją na Osuchowskiego. - Z tego jakie docierają tu wieści… z pół piasta spłonęło. Wielu ludzi zginęło, wielu jest rannych. Bandyci korzystając z niepokojów targających Rzeczpospolitą najechali miasto pod wodzą infamisa Krzyżowskiego.- wyjaśnił pucułowaty szlachcic, dumny z tego że dziewczyna zwraca ku niemu swój wzrok. Tu już uśmiech zniknął z twarzy Barbary, z przerażeniem przyjrzała się mężczyznom, na chwilę tylko zerkając za siebie czy pachołki Józefa nadal ją obserwują. - A ktoś ocalał? Komuś udało się zbiec? - Nooo tak… wielu zbiegło porzucając swój dobytek. W końcu bandyci przyszli rabować, nie łaknęli krwi. Ale jeśli kto stawał na ich drodze, nie mógł liczyć na litość.- wyjaśnił Wasyl, a reszta towarzystwa zgodziła się z nim kiwając głowami. Kalinowska poczuła odrobinę ulgi. Może i jej bratu się udało. Nie mogła tu zostać, tylko jak miała się wyrwać? - Powinnam poszukać tych zbiegów, może ktoś widział mego brata. - Samą ją zaskoczyło, że wypowiedziała te słowa głośno. Odrobinę zakłopotana popatrzyła po szlachcicach. - Ale gdzie moje maniery. Oderwałam Panów od rozmowy, a ze szczerymi chęciami przyszłam tu by może coś doradzić. - Uśmiechnęła się ponownie. - Pani Brzeszkowska musi być szczęśliwą kobietą, mając dwóch ubiegających się o nią, tak szlachetnych panów. - Cóż… my tu raczej… rozmyślamy jeno, jak podejść tą starą lisiczkę co wodzi naszego dobrego przyjaciela obietnicą swych wdzięków.- zaczął Wasyl, a Jakub wtrącił złośliwie. - Nieco przywiędłych i oklapłych nieco. - Klucz czterech wsi dodaje im urody.- stwierdził Jeremi, a Roch… jako że nietutejszy, bo pątnik, jedynie skinął w milczeniu. - W każdym razie radzimy, jak tu by myśmy ją… pochwycili na obietnicy oddania ręki… wraz z posagiem.- uściślił znów Wasyl zerkając koso na swych kompanów, oraz na szlachciankę, której to wdzięki były pilnowane przez kuzynowskie sługi. Bo sam kuzyn właśnie znalazł przyjaciół do partyjki bakarata. I o swej krewnej całkowicie zapomniał. Jak to miał w zwyczaju przy takich rozrywkach. Barbara bardzo żałowała, że nie dobrał sobie sług o podobnych upodobaniach, choć kto wie może jak wypije jeszcze trochę będą musieli tu zostać. - Wiem, że jest jedna rzecz dzięki której z pewnością skradnie nawet jeśli nie serce to wdzięczność owej damy. Jako wdowa z pewnością musi radzić sobie z ludźmi, którzy są jej niemili. Może wasz przyjaciel mógłby ją poratować. Nie wierzę by była kobieta, która nie chce być wyratowana z opresji. - Jakby od niechcenia machnęła dłonią w kierunku towarzyszących jej pachołków, dając przy tym znak że przemawia przez nią doświadczenie. - W tym sęk że wdowie obecnie nic nie grozi. Poza nudą… a i na nią ona narzekać nie może. - stwierdził Jeremi, a Wasyl zapytał. - A waćpanna tu widzę z… obrońcami przybyła. Ktoś waćpannę napastuje? Wziął bowiem błędnie sługi kuzynowskie za najemnych obrońców, bo też i wobec Barbary takoż się oni zachowywali.Swobodę ruchów jej ostawiając. Szlachcianka nachyliła się lekko licząc na to, że gwar zagłuszy jej słowa. - Niestety, to nie do końca moi obrońcy. - Wyprostowała się ponownie. - Nie chce jednak waćpanów swymi losami zanudzać. Jednak przyznam, że teraz bardzo jestem ciekawa, jak z tą nudą Brzeszkowska sobie radzi? Czyżby aż tyle obowiązków spoczęło na tej damie? - A to jeden adorator wpadnie z wizytą, a to drugi. A to rodzina przyjeżdża z Brześcia. Rodzina po zmarłym mężu. Ledwo miesiąc minął od pogrzebu, a przyjechali i testament nieboszczyka próbują podważyć, by biedaczkę pozbawić praw do majątku. Najechać na nią nie mogą, bo z czym? Chudopachołki z nich, a ona ma niemalże cały regiment hajduków. - zaśmiał Jeremi i upiwszy nieco trunków.- I dwóch potężnych przyjaciół rywalizujących o jej przychylność. Tylko głupi by zajazdu próbował w takiej sytuacji. - Czyli jednak problem jest. Czy mogę? - Barbara przysiadła się do szlachciców. - Z rodziną tylko problemy. Majątek mój i mego brata chce zagarnąć ciotka, ci ludzie przybyli tu bym do niego nie dotarła. Niech Panowie wierzą, takie to czasy że rodzina bardziej niebezpieczna potrafi być niż Szwedzi. Może przyjaciel mógłby jej przy tej sprawie pomóc? Rodzinę zniechęcić? Ale, co ja będę! Toż panowie tu już jakiś czas radzą. Czy zechcą sie ze mna podzieliś swoimi pomysłami? - Rzecz w tym, że obaj adoratorzy mogą… ale tamci to…- machnął ręką Wasyl.- … brzęczące natrętne muchy, które tylko przez pamięć o zmarłym mężu, jejmość toleruje. Jakby chciała ich pogonić, to by pogoniła. - Ale panienka nie powinna i tak sama do Lublina się wybierać. Niebezpiecznie tam… - stwierdził Jakub Bohatyrowicz. - łacno tam życie postradać, niźli brata znaleźć. - Ja mogę panienkę przypilnować w Lublinie, przynajmniej dopóty tam moich ślubów nie dopełnię.- odparł melancholijnie Roch. Barbara otworzyła szerzej oczy. - Byłoby wspaniale! Tylko.... - Spojrzała niechętnie na czających się niedaleko “opiekunów”. Po chwili obejrzała się z powrotem na Rocha i nachyliła lekko w jego stronę. - Zabrano mi moją broń i… ci ludzie chcą mnie zabrać do ciotki. - Posmutniała. Nie powinna prosić szlachcica o pomoc w ucieczce, ale jaką miała szansę sama? - O to się waćpanna nie martw.- stwierdził z zawadiackim uśmiechem Jakub i zerknął po panach braciach. Roch wydawał się być nieobecny spojrzeniem, Jeremi uciekał wzrokiem. Za to Wasyl… - A co mi tam.- wstał i podszedł do jednego z pachołków i… walnął go nim twarz bez ostrzeżenia. - A to za to, że twoi bracia… obrazili męża mojej siostry. Myślisz że cię nie poznam psie niewierny! - wrzasnął głośno przyciągając uwagę wszystkich. Po czym z wrzaskiem rzucił się w kierunku drugiego pachołka. W którego kierunku poleciał drugi kufel… nie tak dawno tkwiący w ręce Bohatyrowicza. Zaś ręka szlachcianki została pochwycona i sama Barbara została wciągnięta pod stół przez Jeremiego. - Lepiej się schować… poczekać aż burda się rozkręci i wciągnie całe towarzystwo w karczmie.- rzekł Osuchowski chowając się pod stołem. Na chwilę całe ciało Barbary zesztywniało. Była pod stołem, w karczmie i to z mężczyzną! Wzięła głębszy oddech. Jakby nie patrzeć była to jednak jakaś szansa. Po prostu… musiała mieć oczy dookoła głowy. - Ja… dziękuję Waćpanom. Myślałam, że już wszystko stracone. - Poczuła jak pod powiekami zbierają się jej łzy. - Jeszcze nikt cię poratował dziewuszko… i cichaj! Bo jak nas przyłapią tu razem, to… mój pączuszek dłoń ma ciężką, a i wałkiem wywija lepiej niż ja karabelą.- syknął cicho szlachcic patrząc jak to burda ogarnia całą karczmę i szlachta zaczęła lać po pyskach. Wszak łatwo o to było, przy takich ilościach wypitego alkoholu. Barbara przytaknęła ruchem głowy, starając się powstrzymać łzy. Odsunęła się odrobinę od sarmaty i wyjrzała na izbę, szukając wzrokiem swego kuzyna. Gdyby tylko miała sposobność by odzyskać swoją broń! Jej spojrzenie powoli przesuwało się po walczących sylwetkach. Powinna stąd jak najszybciej czmychnąć. Walka jaka toczyła się na jej oczach, odbywała się na pięści, kufle i wyzwiska. Nikt nie brał się do szabel, bo i powodu do ich użycia nie było. A i miejsca też. Na szczęście nikt też nie sięgał po czekaniki, choć paru szlachciców posiadało ową złowieszczą broń. Barbara dostrzegła swego kuzyna, który właśnie prał po mordzie jakiegoś chudego szlachciurę, a i jednego z jego sług już leżącego bez czucia na ziemi. Drugi, tęższy, radził sobie lepiej dając odpór ciosom Bohatyrowicza. I to on właśnie miał ukochany pistolet Barbary. Liczyło na to, że Jakub poradzi sobie z napastnikiem. Wolałaby nie narażać pomagających jej szlachciców na jakieś nieprzyjemności, gdyby uznano że jej pomagali. Rozejrzała się w poszukiwaniu Rocha, który miał jej towarzyszyć. Roch uderzał swoją pięścią niczym młotem i rozdawał ciosy tym, którzy ośmielili się go zaatakować. Był całkiem niezłym wojakiem, co dawało nadzieję na bezpieczną podróż. Natomiast… Jakub… cóż, był bardziej ambitny niż zdolny. I widać było, że sługa Józefa wkrótce go znokautuje. Zepchnięty do obrony Bohatyrowicz, ledwo trzymał się na nogach. Barbara poczuła jak nieprzyjemny dreszcz przebiega jej po plecach. Nie mogła pozwolić by stała się krzywda komuś kto chce jej pomóc. Nawet jeśli o to nie prosiła. Zaczekała na moment, w który droga do pary walczących nada się do przejścia i wymknęła się ze swej kryjówki. Podbiegła do pachołka i spróbowała podstawić nogę. To było ryzykowne… nawet bardziej niż sądziła. W ferworze walki, ktoś uderzył ją w twarz… a dokładniej w policzek, tak mocno że się zatoczyła. Będzie siniak. Co prawda ów szlachcic nie uderzył jej celowo, ba nawet nie zauważyl że ją uderza… gdyż Barbara oberwała łokciem podczas wyprowadzania przez nieco ciosu. Zabolało, ale nie zmniejszyło to determinacji szlachcianki, wołanej przez ukrytego pod stołem Jeremiego. Jeszcze jeden krok i.. patrząc jak sługa cofa się przed nagłym desperackim atakiem Bohatyrowicza, podstawiła mu zgrabną nóżkę i… sługa wyłożył się jak długi na podłogę. Oszołomiony po upadku, rozglądał się niepewnie, a Barbara… wiedziała, że to jedyna szansa dla niej. Nie czekając na reakcje mężczyzny, szlachcianka chwyciła swoją broń i ruszyła w kierunku drzwi, przepychając się przy okazji. Ów okradziony sługa zauważył dziewczynę i próbował rzucić się za nią w pogoń, ale Bohatyrowicz skoczył na niego przyduszając go ciężarem ciała do ziemi. Basia wypadła na zewnątrz i rozejrzała się za swym koniem. Czy ktoś go zabrał, nie planowali się tu zatrzymywać, chyba nie powinien być rozsiodłany. Nie był. Nadal czekał przywiązany do pobliskiego płotu, ale… co dalej? Mogła uciekać sama, ale co z Rochem? Zaklęła cicho pod nosem, w sposób, który na pewno nie był właściwy dla damy i zajrzała z powrotem do karczmy. Gdzie był ten Roch? Zajrzała i odruchowo walnęła się dłonią w czoło. Bo Roch, wzorem dzielnych rycerzy, bił się w samym centrum budry, rozdając razy na prawo i lewo. Rozejrzała się upewniając się gdzie znajdują się jej oprawcy. Włażenie tam z powrotem było co najmniej głupie, ale… Weszła do środka, gotowa w każdej chwili zrobić zwrot w tył. Przed nią była kotłowanina, w której tylko Józef jeszcze toczył boje. Jego słudzy leżeli już bez czucia, tak jak i Wasyl oraz Jakub. Bójka już trochę się przerzedzała, gdyż większość szlachty leżała na ziemi, powalona pięściami adwersarzy, nadmiarem procentów lub zmęczeniem. Trzymając się ścian i z dala od kuzyna dotarła w pobliże Rocha… w każdym razie w zasięg jego słuchu. - Proszę Pana. - Zaczęła cicho ale coś czuła, że to może nie zadziałać. - Panie Rochu… Roch! - Co… waćpanno?- mocne uderzenie pięści szlachcica położyło “trupem” kolejnego wojowniczego karmazyna. - Ruszajmy. To dobry moment. - Machnęła ręką w kierunku walczącego Józefa. - Dobrze….- stwierdził krótko Roch i rozdając razy na prawo i lewo ruszył w kierunku drzwi wejściowych do karczmy. Basia ruszyła blisko niego, starając się nie dać obić. - Masz konia? - Jej wzrok raz po raz uciekał w kierunku walczącego kuzyna. Wolałaby nie zauważył zbyt szybko jej zniknięcia. - Mam… w stajni. Nieosiodłanego.- stwierdził szlachcic, który nie spodziewał się że tak nagle wyruszy w dalszą drogę. - To pospieszmy się. Pomogę ci. - Barbara wsunęła pistolet za pas. - Módlmy się by się nie zorientowali do tej pory. Roch ruszył przodem, kierując się do owego przybytku. Tam od razu przymusił się pachołka pilnującego stajnię, do przyprowadzenia i osiodłania swojego rumaka. - Barbara! Nie rób tego! Pożałujesz! - krzyki Józefa było słychać nawet w stajni, gdy pijany kuzyn próbował się wyrwać z bójki karczemnej i pochwycić niesforną dziewuszkę. Szlachcianka wzięła po drodze swoją klacz. Miała nadzieję, że jeśli kuzyn wybiegnie to pomyśli, że już odjechała. Nerwowo zerkała na stajennego, patrząc jak mu idzie. - Barbaro! Niech no ja cię dopadnę… - krzyczał już w drzwiach karczmy będąc, gdy tymczasem Roch w skoczył na osiodłanego konia. - Ruszajmy.- rzekł krótko i pognał galopem. Barbara podążyła śladem swojego nowego opiekuna. Obserwując plecy szlachcica, zastanawiała się tylko, czy na pewno dobrze robi, jadąc z zupełnie obcym człowiekiem. Czasu jednak na to za wiele nie miała. Roch pędził przejeżdżając przed karczmą, za nim ona słysząc za sobą coraz cichsze pokrzykiwania pijanego kuzyna. Przed sobą miała noc pogrążony w ciemnościach nocy i milczka Rocha, który “pielgrzymował”, ale nie wiedziała z jakiego powodu. Jednak bił się jak sam diabeł. Będą musieli porozmawiać. Porozmawiać na wiele tematów i już cieszyła się, że mężczyzna nie ślubował milczenia. Pochyliła się w siodle, pozwalając by ciało przyjęło wygodniejszą pozycję i skupiła się na jeździe. Przez pewien czas jechali galopem na złamanie karku niemal. Potem, gdy groźba pościgu przestała wisieć nad nimi jak miecz Damoklesa, Roch zwolnił tempo, by dać odpocząć wierzchowcowi. - Nie mamy prowiantu. Do Lublina z półtora dnia drogi.- rzekł lakonicznie znienacka. - Można zapolować, albo gdzieś kupić… - Basia wyprostowała się w siodle i teraz uważnie obserwowała swojego nowego towarzysza. - Mam co nieco w jukach, chyba, że Józef je opróżnił. - Nie wiem czy będzie czas…- Roch ocenił czas spoglądając w niebo. - Spieszno ci do lublina? I masz z czym zapolować? Łuk może? Oszczep? Basia lekko się naburmuszyła. - Jeśli masz lepszy pomysł to powiedz. Moglibyśmy coś kupić, ale jeśli zatrzymamy się w karczmie, jest ryzyko, że nas dogonią. - Jej wzrok powędrował do wierzchowca Rocha. Wątpiła by był to koń z ich stajni, ale nic się nie dało poradzić na przyzwyczajenia. Siwek, dosyć stary co ocenić można było łatwo po zaczynających się rysować pod skórą guzach miednicy, nosił wiele blizn. Co też spotkać musiało to zwierzę, że tyle ran zniosło? Roch musiał być wojakiem, widziała jak walczył, może koń służył mu podczas bitew. - Raczej przyjdzie nam pościć panienko. - ocenił Roch nieco nabożnie zerkając w niebo. - I spać na gołej ziemi. - Zajedziemy do pierwszego lepszego dworu i spytamy czy nie sprzedadzą nam czegoś. Przestrzegasz jakiegoś postu? Nie masz nawet koca? - Basia spojrzała na juki szlachcica a w jej głosie pojawiła się szczera troska. - Miałem… ale dobytek został w moim pokoju w karczmie. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.- rzekł w odpowiedzi Roch. - Dwór… pierwszy lepszy dwór. Lub jakakolwiek bardziej zamożna chata. - Barbara przytaknęła głową, a w jej głosie pojawiła się determinacja. - Dziękuję, że chciałeś ze mną wyruszyć. - Widać ktoś tam… postanowił.- wskazał dłonią Roch w górę. Kobieta zaśmiała się cichutko. - Ten ktoś mógł mnie postawić na twej drodze, ale to ty zgodziłeś się ze mną wyruszyć. - Skupiła wzrok na drodze. - Czemu złożyłeś takie śluby? - Tooo… długa historia i niezbyt miła niewieściemu uchu.- odparł Roch ponuro i rozglądał się po okolicy.- Po ciemku ciężko będzie odnaleźć… drogę bez pochodni. Trudno będzie odnaleźć drogę, nie mają jedzenia. Basia westchnęła ciężko i rozejrzała się po okolicy. - Znasz tą okolicę? Nie kojarzysz tu jakichś chat? Wsi? - Wzrokiem zaczęła wodzić po najbliższej okolicy, szukając czegoś co mogłoby ewentualnie nadać się na pochodnie. - Nie wiem czy ogień jest rozsądnym rozwiązaniem, łatwiej będzie nas znaleźć. Pewnie najrozsądniej byłoby się gdzieś zatrzymać… - A najchętniej pojechałabym jak najdalej. Dodała w myślach. - Pierwszy raz w tych stronach.- odparł Roch krótko. -Wiem jeno w którą stronę na Lublin trzeba jechać. - Wobec tego będziemy się rozglądać. Nic w tej chwili nie poradzimy. - Basia ukryła dłonie w długich rękawach. Nie mogła się poddawać. Musiała znaleźć Stasia i jeśli wymagało to zniesienia kilku niewygód, była w stanie sobie z tym poradzić. - Najwyżej nadłożymy nieco drogi. Nie jesteś zmęczony? Nie zrobili ci krzywdy w tej karczmie? - Zmęczony nie. Poobijany… bardzo.- ocenił swój stan Roch.- A waćpanna? - Tylko dwa siniaki. Myślę, że dam radę jechać. - Zacisnęła piąstki na wodzach, rozgrzewając w ten sposób palce. - To dobrze… niech waćpanna.. przejmie prowadzenie….- po tych słowach Roch osunął się ku przodowi, na szyję swego konia. Basia podjechała szybko, równając się z mężczyzną. - Wszystko dobrze? Może jednak się zatrzymamy? - Wyciągnęła dłoń by chwycić wodze siwka. - To nic.. stara rana się otworzyła. Piekielna rana…- zaklął… a może mówił prawdę? Nie zabrzmiało jak przekleństwo.- Musimy się wpierw oddalić. Znaleźć bezpieczny zakątek. Barbara przytaknęła i zabrała mu wodze. - Odpoczywaj. - Spięła lekko konia, zmuszając go do równego marszu. Miała pewne obawy czy gdziekolwiek teraz może być bezpiecznie. Ostatnio edytowane przez Aiko : 14-05-2018 o 21:58. |
14-05-2018, 17:55 | #42 |
Reputacja: 1 | Janina&Ałtyn Janeczka otworzyła półprzytomne oko. Widok zakładającego się do niej szlachcica wzięła wpierw za nocne majaki ale jego głos utwierdził jej odstręczające podejrzenia. Usta otworzyła do wrzasku ale się wstrzymała. Chyłkiem wysmyrnęła z łóżka, złapała swój bucik utytłany w gnoju i jak nie zacznie gospodarza nim okładać. -Stary zbereźnik! Hultaj o kosmatych myślach! Bezbożnik i wiarołomca! - podeszwa musiała zostawiać na koszuli nocnego gościa ślady z zaschniętego łajna co się Janeczce wydało całkiem zabawne. - Cichaj Ałtyn, cichaj... to ja. Cichaj bo ludzi pobudzisz.- nieszczęśnik skulił się zasłaniając głowę i twarz przed ciosami krewkiej szlachcianki. Dopiero po chwili się orientując. - Tyś nie Ałtyn? Gdzie ona? - A co cię to interesuje, he? Do żony idź może lepiej a nie do obcych niewiast! Won, mówię albo rabanu takiego narobię że na ciebie ksiądz ekskomunikę ześle! - Janeczka nie przestała wywijać pantofelkiem. - Siiiio! - Jakiej żony? Co waćpanna… prawisz? - dopiero przy tych słowach szlachcianka się zorientowała, że nie starego koguta, a młodego ptaszka ze swojej alkowy przegania. -Przyszłej żony? - zaproponowała Janeczka zdziwiona, że to nie staruch. - Chyba, żeś się przyszedł oświadczyć? Ha ha, tedy budźmy wszystkich i ogłośmy radosne wieści, że się o mą rękę starasz. Altyn? Słyszysz ty? Adoratora mam! - ryknęła śmiechem i wskazała paluszkiem na podłogę. - Tedy klękaj i pokazuj błyskotkę. - Cccoo?!! Nininnnieee… cichaj waćpanna.! Jak się ojciec dowiedzą… to mi skórę pasami będzie drzeć. Zresztą ja tu… nie dla oświadczyn.- oczywiście że nie dla oświadczyn. Janka dobrze wiedział po co tacy młodzieńcy jak on łażą do sypialni dziewcząt. Jeśli by nie podejrzeć co nieco, to w nadziei na umoczenie węgorza w grocie. Tyncia obudzona krzykami Janeczki i jej gościa w drzwiach stanęła akuratnie na ten ostatni respons. Stanęła w stroju nocnym, i choć ten, jak wszystkie suknie Karaimki nader był przyzwoity, w sznurowaniu koszuli wdzięki odznaczały się kusząco. W słowach jednakże nic z uwodzicielki nie było. - A cóże wyczynia się tutaj - zakrzyknęła cicho lecz surowo, głosem godnym matrony, co młódki strzeże przed bezeceństwami. Pistolet nabity, co go wzięła ze sobą, by czci Janeczkowej i bezpieczeństwa bronić, ciągle w dłoni dzierżyła. - Waćpan na cnotę panny, gościa pod swym dachem nastajesz? A to się zdziwi nasz opiekun, mości Wilczyński… - i dech wzięła głęboki, by Wilczyńskiego wołać. - Jażem… na nikogo nastawać nie zamierzał.- oburzył się młodzieniec i rzekł tkliwym głosem.- Ino sprawdzić bierzył, ci wygód nie brakuje… czy łoże miękkie. Matula moja cię nie polubiła, więc przypuszczałem że ci jakieś złosliwości na noc przyszykowała. - Naprawdę? - Ałtyn nadal nie dowierzala i wejrzenie miała surowe. - I dlatego cześć panny Janiny na szwank narażasz? - Nie narażam… żem myślał, że ty odpoczywasz w tej komnacie i wołałem ciebie cicho.- Jan Ignacy “oburzył” się słysząc te oskarżenia. Ałtyn usta otworzyła w zdumieniu, zaraz jednak rezon odzyskała. - Waści kota ogonem nie odwraca! Waści tu być nie powinno wcale, to nie uchodzi młodemu panu z dobrego domu. Co by ojciec waści na to rzekł i pani matka? -Właśnie ich wolałam - Janeczka niewinnie wskazała palcem na drzwi. - Bo chyba są niepomni, że ich syn mnie chce do rodziny włączyć. To znaczy… tak myślałam, że przychodzi po nocy o rękę mnie potajemnie prosić, bo po co innego? A teraz sie nagle wycofał z oferty - Janeczka usta wykrzywiła w przesadnie załamanym grymasie. - Jakoś mi musisz to waćpan wynagrodzić bo mi miękkie serduszko pęknie jak jajko co wypadło z gniazda. Nie chcesz chyba omletów usmażyć z mej dziewczęcej niewinności? - Nie wołać pani matki, a już ojca… nie budzić! - wypiszczał błagalnie młodzik zaszczuty i zagadany przez dwie niewiasty. Jan Ignacy miał minę zbitego psa. Z jego naiwnych wizji gorącej nocy ze śliczną Karaimką, zapewne wdzięczną za ratunek, nie zostało już nic. Załamany chłopak szukał już tylko okazji do rejterady z tej niewygodnej mu sytuacji. - Toć chyba lepiej sprawę zmilczeć - rzekła Altyn wolno i wbiła spojrzenie w Jana Ignacego - Jeśli do niczego zdrożnego nie doszło? -Doszło, niedoszło - naburmuszyła się Janina. - Panicz ma mi jakoś zamieszanie wynagrodzić i basta. No co? Rozpieszczona jestem, wysoko urodzona. Wysil sie waćpan i jutro mnie czymś miłym zaskocz. Inaczej ja zaskoczę ciebie i wierz mi, zachwytem nie zapałasz. - Waćpanna…- szlachcic upadł na kolana przed Janką pochwycił i jej dłoń i przytuliwszy do policzka.-... wyświadczysz mi ten zaszczyt i dasz się zabrać na spacer, albo przejażdżkę konną po okolicy? - Zastanowię się - odparła szlachcianka dziarsko i jeszcze chwilę pozwoliła trzymać swoją rączkę. - A teraz już waćpan lepiej idź. I żeby ci nie przyszło do głowy nachodzić mnie ponownie wiedz, że Ałtyn ze mną zostanie na noc by ukoić me nerwy. Będzie mnie trzymać za rękę i gładzić po plecach bo nie będę mogła zasnąć przez waćpana. Może i się rozpłaczę i wtedy Ałtyn będzie nawet zmuszona przytulić mnie do piersi i spokojny rytm w jakim te będą falowały pod cienką materią ciut mnie uspokoi. Posłyszawszy to młodzian od razu czmychnął jak spłoszony zając, zdecydowanie mając dość amorów na tą noc. - Ja to bym z niego wycisnęła więcej niż przerażone spojrzenia - oznajmiła Tyncia, rączki składając nabożnie na co Janeczka wybuchnęła gromkim śmiechem gdy tylko młodzian zniknął z horyzontu. - Lecz… w końcu to twój adorator - uśmiechnęła się słodko. - Bronić twojej cnoty, jako chciałaś? Bo ty się nie wywiązałaś, odwiedziła mnie Ludmiła. Ona to zaprawdę demon. -Czyli śpimy od dziś we dwie. Dla bezpieczeństwa - Janina machnęła rączka na zamknięte drzwi i wróciła do łóżka. - Chodź. Coze Ludmiła chciała ode ciebie? Tyncia śmiałości nabrać musiała, bo się dwakroć nie dała prosić. Pisolet złożyła na kufrze, a sama wsunęła się pod pierzynę. - A pocałunków i obłapiań… i jeszcze wieści, jak nam pogoń idzie. - A jak nam idzie? Na razie jak po grudzie chyba. I co? Podobało ci się? Z Ludmiłą? - Domaszewiczowna przykryła się pierzyną pod nos z twarzą blisko Ałtynowej twarzyczki. - Idzie nam nieszczególnie - przyznała Karaimka z westchnieniem. - Lecz może dalej los poszczęści… podobać, się podobało… jeno wstyd trochę. I… tak naprawdę to ona całkiem młoda. Obiecała mi powiedzieć, co w listach co starosta dał stoi. - Wstydzić się będziesz jak się ludzie dowiedzą - pocieszyła ją Janeczka. - Póki tylko my wiemy, to nie ma co być przesadnie skruszonym. I tak do nieba nie pójdziemy. Obróciła się na plecy, dłonie zaplotła na podołku. - Wściekła jestem na Miłowita. Na razie nie wybiegam daleko w przyszłość ale jeśli on nie wróci znajdę mu zastępstwo i pociągnę do ołtarza. Myślisz, że go to rozeźli? - Myślę, że małżeństwo, acz wiąże się z pewnymi profitami, daje mężowi za dużo władzy nad połowicą - Tyncia skrzywiła usteczka. - I po co chcesz do ołtarza iść, jemu na złość? - Nie, nie tylko po to. Przez wzgląd praktyczny - Janka zacisnęła usta w grymasie gniewu ale gdy obróciła na Altyn oczęta, te tonęły we łzach. - Jakie mam inne wyjście? Niedługo zacznie być widać. Na to Tyncia uniosła się na ramieniu. - Boże Abrahama… od kiedy? - spytała rzeczowo. - Nie jestem pewna - odparła Janeczka marudnie. - Cztery, może pięć miesięcy. Nie liczę. Na szczęście mało widać. Jak się mocno sznuruję gorsetem to wcale. - To jest problem, który można rozwiązać, jeśli jest wcześnie - pociągnęła Altyn tym samym tonem. - Są babki po wioskach, co wiedzą jak. - Nie wiem. Przecie to Miłowita. Może ostatnie co mi po nim zostało? - Janka wytarła oczy wierzchem dłoni. - Poza tym… to skomplikowane. Chcę tego i nie chcę jednocześnie boI nawet nie wiem czy on… czy to… - rozbeczała się na dobre i rzuciła ku Tyńci, jako opowiedziała wcześniej, układając policzek na jej falującej piersi. Tyncia nie pytała nic więcej. Otuliła Jankę pierzyną, ramionami otoczyła. - Zawsze możesz w moim młynie stanąć. A jeśli Szwed nas tu ogarnie, ze mną pod Kraków pójść. Rodzinę tam mam, nigdy ich nie widziałam na oczy, ale rodzina… to rodzina. Zaopiekuję się tobą, nie potrzebujesz malowanego męża. Janeczka w odpowiedzi przytuliła się tylko mocniej i łkała jeszcze jakiś czas, coraz ciszej i ciszej aż w tych spazmach zasnęła. |
14-05-2018, 21:58 | #43 |
Reputacja: 1 | Basia i Roch we wsi Minęli ścianę lasu, docierając do niedużej wioski. W jej okolicy widać było kilka ognisk obozowych i czuwających przy nim ludzi. Uchodźcy z Lublina, tego się Barbara domyśliła. Szlachcianka rozejrzała się wokół. Najlepiej byłoby porozmawiać z jakąś grupą, wolała jednak by były to jakiejś rodziny, a nie wojacy. Jadąc powoli wybrała jedno z ognisk i ruszyła w jego kierunku. Będąc już blisko zeskoczyła ze swego konia i poprowadziła go za wodze, tak jak siwika Rocha. - Wybaczcie, czy jest tu może gdzieś cyrulik? Mój towarzysz potrzebuje pomocy. - Tamój… - wskazał jeden mężczyzn, z wyglądu przypominający włościanina. Może wójt wioski.- Niemiec… ale z Lublina, da siem z nim dogadać. Wyjaśnił ruszając przodem i przejmując rolę przewodnika. Basia ruszyła za mężczyzną, prowadząc oba konie. - Długo tu jesteście? - Rozglądała się po.okolicy wypatrując twarzy brata lub któregoś z jego pachołków. - Od urodzenia.- stwierdził chłop, a potem podrapał się po czuprynie.- Aaaa chodzi… o przybyszy? Ci to siem rozłożyli tak… z dwie… trzy niedziele temu.- policzył na palcach. - Jesteś tutejszy? - Basia ucieszyła się. - Czy jest tu gdzie kupić nieco prowiantu i jakiś koc? - Koc… da się. Z jedzeniem… a waćpanna dużo ma moment przy sobie, bo w gospodzie jedzenie wielce podrożało. - zadumał się chłop. - Myślałam, że może u jakiegoś gospodarza by się co znalazło… - Dobry nastrój prysł. Nie miała dużo pieniędzy. Nawet nie była pewna czy stać ją będzie na medyka dla Rocha! Zezłoszczona zacisnęła piąstki na trzymanych wodzach. - Teraz… kiedy tyle gąb do wykarmienia? A jeszcze listopad się zbliża? - zapytał ironicznie chłopina.- Teraz o strawę ciężko. - Wiem. Myślałam, że może trochę chleba, czy sera się znajdzie. - Westchnęła ciężko i skupiła wzrok na drodze. - Trochę może się znajdzie. Trochę…- pocieszył ją chłopina, gdy docierali do chaty chłopskiej w pobliżu której gromadzili się ludzie. Najwyraźniej medyk z Lublina był rozchwytywany. - Ojć. - Basia przyglądała się gawiedzi z rosnącym przestrachem. Miną wieki nim się dostaną do cyrulika! Obejrzała się w tył na swego towarzysza. Nie powinni tu długo zostawać, a i nie wiedziała ile Roch wytrzyma. - Powim jaka sprawa cyrulikowi. Może zgodzi się pomóc.- rzekł w wójt zostawiając szlachciankę samą, pomijając nieprzytomnego Rocha leżącym prawie na koniu. - Dziękuję! - Barbara krzyknęła jeszcze za nim i zbliżyła się do swego towarzysza. - Po chwili wydobyła z jednego z juków bukłak z wodą. - Powinieneś się napić. - Szturchnęła go delikatnie, nie chcąc go zrzucić z konia. - Co?- wymamrotał sennie Roch, gdy go szturchnęła. - Napij się. - Barbara wcisnęła mu bukłak do ręki. - Spróbujemy dostać się do cyrulika. - Nie pomoże mi żaden…- upił wody z bukłaka. I nakazał. -Polej mi… polej mi twarz. - Powiedziałeś, że to stara rana, to chociaż założy ci opatrunek. - Basia nalała sobie wody na dłoń i ostrożnie zaczęła przemywać twarz Rocha. - Niedaleko była studnia, tam byłoby prościej. Zaraz może wróci wójt i będziemy wiedzieć co dalej. - Odpoczynek się waćpannie należy.. Ja odpocznę w grobie.- wysyczał z bólu Roch próbując podnieść się do postawy siedzącej. Jego strój barwiła ciemna plama krwi. Tymczasem do obojga zmierzał wójt, z przypominającym z postawy bociana mieszczaninem w przybrudzonym burgundowym kubraku i z białą peruką na głowie. Nosił na nosach binokle i oświetlał sobie drogę pochodnię, starannie omijając wszystko co mogło być odchodami zwierzęcymi. Niełatwe zadanie na wsi. - Wolę byś odpoczął. Na pogrzeb mnie teraz nie stać. - Odburknęła i ponownie podała mężczyźnie bukłak. - Napij się jeszcze, zaraz spróbujemy uzupełnić wodę. Dopiero gdy wojak zaczął pić, zwróciłą się do nadchodzącego mężczyzny. - Czy coś wiadomo, Panie wójcie? - To jest cyrulik Herman fon Willuambegg.- zaczął wójt, a wychudzony i wyraźnie zmęczony medyk warknął z silnym niemieckim akcentem. - Herrman von Wilderbergen. Jestem z szlacheckiego rodu Wilderbergen wygnanego przez luteran z rodowych ziem. Możeszmy nie zachowali ni bogactwa, ni klejnotu rodowego, ale zachowaliśmy dumę i twoje kaleczenie mego nazwiska zaczyna powoli działać na nerwy! -No… właśnie tak się nazywa…- wójt jakoś nie przejął się wybuchem cyrulika. Basia skłoniła się głęboko. - Barbara Kalinowska. - Wyprostowała się i uśmiechnęła serdecznie do cyrulika. - Dziękuję, że mógł Waćpan do nas wyjść. To mój towarzysz podróży i opiekun, Roch. Podczas drogi otworzyła mu się stara rana. - Proszę pokazać…- stwierdził Herman podchodząc do mężczyzny z pochodnią.- I nie jestem żaden cyrulik czy inny kat. Tylko prawdziwy medyk! Roch powoli odsłonił bok odsłaniając nieco zaropiałą ranę, będącą śladem po cięciu szablą. Herman zasłonił twarz krzycząc po niemiecku. - Mein Gott! Jak pan może żyć z czymś takim! - Zaskakująco długo.- zaśmiał smętnie Roch. - Czy to poparzenia?- zapytał Niemiec. - Próbowano ją ogniem zamknąć. Nie udało się.- wyjaśnił szlachcic.- Żaden opatrunek, żadne zioło nie działa. Otwiera się czasem, bez względu na zabiegi. - Czy będzie Pan nam mógł pomóc? - Głos Basi lekko drżał, nie spodziewała się że jej towarzysz odniósł takie obrażenia. Należał mu się porządny klaps, za to, że jej nie powiedział. Toż ta droga mogła go rzeczywiście zabić. - Nie mam wiele, ale zapłacę. - Cóż… opatrzyć, opatrzę… zaszyć mogę spróbować.- zastanowił się medyk. - Ale rano dopiero. Teraz należy mu się wypoczynek. - Nie ma co zaszywać. Próbowano. Strata czasu… czasem bolesna.- wtrącił Roch. - Na razie mogę mu zrobić opatrunek. O zapłacie pogadamy rano. Tak i o szyciu.- stwierdził medyk. Basia stała trzymając wodzę. Nie do końca wiedziała co ma zrobić. - My… nie mamy gdzie spędzić nocy. - Odezwała się cicho, starając się nie okazać smutku. Musiała być silna, bo jak inaczej miała znaleźć Stasia?! - SPojrzała na wójta. - Czy może jest tu gdzie jakaś stodoła… cokolwiek. W karczmie pewnie miejsca już nie ma. - A jej na nią też nie stać. Ugryzła się w język, obserwując obu mężczyzn. - Jakaś stodółka się znajdzie. W tamtej może…- wskazał chłop jedną.- Jeszcze nikt tam poza bydlątkami nie siedzi. - To jeśli Pan WIlderbergen opatrzyłby ranę… bardzo chętnie odpoczęlibyśmy w tej stodółce. Czuła, że nie powinna spać sama z Rochem, nawet w takim miejscu, nawet jak był ranny. Co z jej opinią? Popatrzyła na ziemię. Prawda była taka, że po ucieczce z karczmy ta i tak pewnie nie była najlepsza. - Jeśli to nie będzie dla Panów problem. - Więc niech panienka potrzyma.- rzekł medyk podając dziewczynie pochodnię, a sam sięgając po płócienne szmaty, które trzymał zatknięte za pas.- I dobrze oświetli. Basia przerzuciła końskie wodze przez ramię. Swojej klaczki była pewna, ale nie wiedziała jak siwek zareaguje na takie zachowanie. Chwyciła podaną pochodnię i starała się trzymać tak by dobrze oświetlić ranę, która z każdą chwilą wydawała się jej być jeszcze bardziej przerażająca. Medyk zabrał się wpierw za jej oczszczanie wąskim sztyletem ignorując jęki bólu pacjenta, który już zsunął się z wierzchowca na ziemię. - Paskudnie to wygląda.- ocenił, co tylko wywołało ironiczny uśmiech Rocha. - Jazda konna pewnie nie pomaga. - Basia odwróciła wzrok. Czuła jak łzy cisną się jej pod powieki i nie rozumiała, jak szlachcic może w takiej chwili się uśmiechać. Czyżby to przez tą ranę miał pokutę? Kto ja mu zadał? Zmusiła się by spojrzeć na twarz swego towarzysza. - Bardzo boli? - Piekielnie…- odparł mężczyzna zaciskając zęby, gdy medyk przemywał mu ranę czystą wodą, oczyszczając ją z ropy. Po czym zaczął ciasno owijać bandażem próbując zatamować krwawienie. - Powinieneś już nie żyć.- stwierdził nieco ponuro. - Wiem… każdy z was mi to mówił.- zaśmiał się chrapliwie Roch. - To nie jest powód do śmiechu. - Basia mruknęła pod nosem. - Powinieneś dbać o siebie. - Z zainteresowaniem obserwowała jak medyk nakłada bandaże, nigdy nie robiła czegoś takiego, a coś czuła, że jeśli Roch ma jej towarzyszyć, będzie to przydatna umiejętność. - To nie boli, jak bandaże są tak ciasne? - Spytała z podziwem obserwując pracę Hermana. - Nie ma to znaczenia. - odparł medyk.- Ważne żeby ranę zawrzeć i by więcej krwi nie trafił. Upuszczać złą krew warto, ale zawsze ryzyko jest, że za wiele jej się z ciała wyleje. A wtedy grób pewien. Basia przytaknęła i starała się już nie przeszkadzać medykowi. Wkrótce opatrunek został założony i Roch z trudem wpakował się z powrotem na wierzchowca. Jeknął przy tym z bólu. - Zaprowadzę.- rzekł wójt ruszając przodem pozostawiając Basi prowadzenie wierzchowców. Zaś medyk ruszył z powrotem do chatki, przeklinając po niemiecku na miejscową faunę i miejscowe gówna. - Dziękuję. - Basia ruszyła prowadząc dwa konie. Im bliżej byli stodółki, tym cięższe wydawały się jej nogi i tym więcej miała wątpliwości. Toż Roch był jej zupełnie obcy, a co… co jeśli postanowi wykorzystać sytuację. Spoglądała niepewnie na swego towarzysza, czując że tej nocy nie zmruży oczu. Gdy dotarli do stajni, Roch zsunął się z konia doczłapał do najbliższej kupy siana i padł na nią bez życia. Od razu zamknął oczy zapominając o wszystkim. O prawie wszystkim. - Szturchnij jakby się coś działo.- wymamrotał nie patrząc, gdzie dziewczyna zamierza zaprowadzić oba konie. I gdzie chce spać. - Dobrze. - Basię samą zaskoczyła ulga, która pojawiła się w jej głosie. Rozejrzała się za jakimś miejscem, do którego dałoby radę przywiązać konie. Chyba to ona będzie musiała je rozsiodłać i napoić. Już zakasała rękawy gotowa zabrać się do znajomej i bliskiej jej pracy, gdy sobie o czymś przypomniała. Wydobyła z juków jeden z kocy i okryła nim Rocha. - Śpij dobrze. Ostatnio edytowane przez Aiko : 14-05-2018 o 22:02. |
20-05-2018, 06:36 | #44 |
Reputacja: 1 | Ałtyn miała spokojną noc, co było dobre dla jej urody. I niekoniecznie dobre dla jej misji. Ludmiła nie zjawiła się z informacjami jeszcze. Póki co.. był ranem, a Karaimka udała się na łowy. A jej zwierzyną, był syn gospodarzy. Niestety musiała chwilę za nim nachodzić, bo dopiero po pospiesznym śniadaniu Jan Ignacy wreszcie oddalił się od surowego ojca i nieco zaborczej matki. Dopadła go dopiero w stajni, gdy szykował wierzchowca do jazdy. Był wtedy sam… wydany niemal na żer sprytnej niewiasty. Stanęła w odrzwiach, niby z boczku i skromnie, ale wyjazd tarasując swą niewielką personą. - Waszmości bez pożegnania jedzie. Wielce to niegrzeczne. - Aaaa… witam waćpanno… z poleceniem ojca jadę. Wypada ojca słuchać.- rzekł nerwowo Jan Ignacy, któremu po wczorajszej nocy wszelkie romanse wywietrzały z głowy… przynajmniej do wiosny. - Rzecz godna pochwały - skomplementowała go Tyncia. I kroczek dała w jego stronę. - Tedy ja się pożegnam z waści odpowiednio. A rzeknijcie mi, mości Janie, czy w Lublinie druhów czy rodzinę jakowąś macie, wieści im możemy od was przekazać, gdy dojedziem. - Gdzieżby… my do Lublina nie jeździmy. Przyjeżdża do nas pewien Ormianin na jesieni i na wiosnę. I jemu ojciec sprzedaje nadmiar zapasów.- rzekł z uśmiechem Jan Ignacy odrobinę się rozluźniając. - Rozumiem - odparła Ałtyn, główką kiwając. Entuzjazm w niej oklapł. Skoro nadwyżek mieli jeno na handel raz w roku, nie była to dość dobra partia dla Janki. - Tedy do widzenia, drogi Janie. Zachowam twą dobroć i gościnność we wdzięcznej pamięci. I wyciągnęła rączkę do ucałowania królewskim gestem. Ale gdy się młodzik nachylił, ona nachyliła się także i pocałowała go w policzek. -Na szczęście w miłosnych bojach. Następne będą dla waści bardziej udane. Coś tam młodzik wybełkotał niewyraźnie pod nosem czerwieniąc się jak burak. Skłonił się jeszcze raz głęboko i na konia wskoczył. |
20-05-2018, 16:38 | #45 |
Reputacja: 1 | LUBLIN! Wreszcie dotarli. Miasto to było znaczne i ponoć piękne. Wszelako teraz ślady niedawnej napaści odbiły się boleśnie na jego urodzie. Nadal czarne dymy unosiły się nad miastem. A dookoła niego rozbite były obozy uciekinierów. Bowiem niemalże połowę miasta spaliły pożary. A z części budynków pozostały zgliszcza, nadające się tylko do wyburzenia. Zbliżająca się zaś zima utrudniała odbudowę, tym bardziej że brakowało wszak wykwalifikowanej siły roboczej. Za to byli Szwedzi. Wojska szwedzkie już tu dotarły. Jeden pułk wojskowy, zajął już strategiczne miejsca wokół i w samym mieście. A i jego dowódca zajął sam ratusz na swą siedzibę. Szwedzi byli bezlitosnymi najeźdźcami i egzekutorami swych praw. Ale miasto teraz tego potrzebowała. Dyscypliny i porządku który ukróciłby anarchię i rabunki. Aczkolwiek sami Szwedzi nie byli szlachetnymi rycerzami i grabili mieszkańców miasta i osoby mieszkające w obozowisku. Były to ciężkie czasy dla mieszczan. Klasztor był dobrze znany w mieście, toteż bez problemu kompanija dotarła poprzez wąskie uliczki do jego podwoi. To co zobaczyli nie napawało optymizmem. Brama do niego była wyłamana niedawno i obecnie pospiesznie załatana. Okna świątynne wybite. A okoliczne domostwa spalone. Niewątpliwie klasztor znalazł się też w tej części miasta, której napastnicy oszczędzać nie zamierzali. Kompanija też dobrze sobie zdawała sprawę, że choć braciszkowie byli biedni, to wystroje świątyń już nie… i ci którzy nie bali się boskiej pomsty za profanacje kościołów, lubili je łupić. Chudy i nerwowy brat furtian, otworzył drzwi dopiero po długim w nie kołataniu i nieufnie przyglądał się przybyszom. Był młodym człowiekiem, który niewątpliwie przeszedł ostatnio zbyt wiele, by być w stanie okazywać chrześcijańską życzliwość. - Klasztor zamknięty. Pochówki mamy. Przyjdźcie może za dni kilka, albo tygodni.- rzekł cicho nie dbając za bardzo na to z kim rozmawia. Za to gotów szybko zawrzeć wrota na pierwsze oznaki agresji. - Dotarlim.- skwitował krótko Roch, gdy konie jego i Basi zbliżały się do bram miejskich. Obrońca dziewczyny trzymał się prosto, choć wedle medyka w ogóle nie powinien wstawać z “łoża”. Rana, choć opatrzona, mogłaby się otworzyć znów przy nagłym uderzeniu w jego bok. Lub innego rodzaju wysiłku. Roch jednak zignorował zalecenia cyrulika i wsiadł na konia. Mrukliwy szlachcic wszak obiecał pomóc szlachciance w dotarciu do miasta. I słowa dotrzymać zamierzał. I dotrzymał. Szlachcianka widziała mrowie ludzi na przedpolach Lublina i prawdopodobnie kolejne mrowie ludzi w samym mieście. Gdzieś tam był jej brat… ale gdzie? Jak go znaleźć? Jak odnaleźć jedną osobę wśród takiego tłumu? Kogo spytać o niego? Kogo prosić o pomoc? Kolejna noc… tym razem Tyńcia znalazła się w samej haleczce. Pośród lasu, pełnego paproci. Noc jednak była śliczna, powietrze parne. A poszycie miękkie. Kroki swe Karaimka skierowała w kierunku mgiełki unoszącej się pośród paproci. Tam właśnie Ałtyn znalazła nieduże jeziorko z którego owa mgiełka się unosiła. Spokojne jej lustro nagle zafalowało na środku i wynurzyła się głowa... … a za nią całe ciało Ludmiły okryte w bardziej skąpą halkę. Mokry materiał lepił się do jej ciała, jak i mokre włosy do jej twarzy. - Woda jest cieplutka. Chodź…- zamruczała zmysłowo i z lubieżnym uśmiechem. Karaimkę czekała więc intrygująca rozmowa.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
23-05-2018, 23:10 | #46 |
RPG - Ogólnie Reputacja: 1 | Nareszcie zajechali do Lublina. Sławne miasto trybunalskie było zniszczone, spalone, ale nie doszczętnie. Jakub wzrok zawiesił na herbie województwa lubelskiego, który przedstawiał w polu czerwonym białego rogatego jelenia z królewską koroną na szyi i nogami podniesionymi do biegu. Ten herb dobrze oddawał to co robiła ludność miejska po napaści szwedzkiej, jako ten jeleń przebierała nogami byle dalej od niebezpieczeństwa. Trefnisie żartowali że jeleń z lubelskiego herbu symbolizuje króla, który schronił się za granicą w takim pędzie, że korona zsunęła mu się z głowy na szyję i dusi jego monarszą godność. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RQB_KAHoD1g[/MEDIA] Lublin był zniszczony i Wilczyński zdawał sobie sprawę, że mogą w mieście napotkać trudności zaopatrzeniowe. Ale województwo lubelskie toż nie tylko miasto trybunalskie, ale i kilka innych starostów niegrodowych Urzędowskie, Kazimirskie, Parczowskie, Wąwolnickie, Kąkolownickie, Zbuczyńskie. Na każdej wojnie poza najeźdźcami biorącymi łup, bandami hultajstwa korzystającymi z nierządu i chaosu, bogacą się obrotni spekulanci handlujący żywnością i innym dobrem koniecznym do przeżycia. Wilczyński posłał pachołka swego Adama za sprawunkami. Grosza mu trochę udzielił, aby uzupełnił racje podróżne i zapasami jedzenia. Niemiecki żydek jako że szwargoty rozumie miał też w miarę możliwości ucha nakłonić przy niemieckich najemnikach w służbie szwedzkiej. Wilczyński niewiastom zostawiwszy wolność co do sprawunków i oznaczając spotkanie pod klasztorem kapucynów. Jakub sam udał się do karczmy, porozmawiać ze szlachtą i pytał o niebezpieczeństwa, bandy zbójeckie na traktach okolicznych. Liczył, że ktoś wspomni Jana Krzyżdanowicza, może ktoś miał z nim styczność, a może żołnierze się z nim potykali, może kogoś ze znajomych szlachciców usiekli. Ale o bandach, ani Krzyżadanowiczu nikt nie wspomniał, przeto Jakub nic się nie dowiedział. Dotarły do niego wieści o śmierci kilku członków rady miejskiej, o ucieczce burmistrza z grupą ocalałych notabli miejskich i o szwedach wprowadzających porządek i ład, który widać niektórym w gust przypadł. Bo zapytanie o wojska koronne kwitowali sarkastycznym westchnięciami i oskarżycielskimi spojrzeniami na kontusz Wilczyńskiego. Takie były przypadki i rozmowy Jakuba w oczekiwaniu na Adama. |
23-05-2018, 23:17 | #47 |
Reputacja: 1 | Basia, Roch i nowy znajomy Im bliżej Lublina tym bardziej męczyło Basię i zmęczenie i wątpliwości. Jako, że Roch szybko zasnął, a i ona chciała mu zapewnić co nieco odpoczynku, postanowiła czuwać. Teraz cały czas to zaciskała to rozluźniała rączki na wodzy by nie usnąć. - Jak się czujesz? - Spojrzała z obawą na swego towarzysza. Rana która zobaczyła w świetle pochodni wyglądała paskudnie i cały czas martwiła się jak szlachcic zniesie dalszą podróż - Przeżyję… już czuję lepiej się niż czułem się wczoraj.- rzekł uprzejmie Roch starając się trzymać prosto na koniu. - To nie pierwsza moja bójka. - Za każdym razem jest tak? - Basia z obawą zerknęła na miejsce gdzie była rana. - Że rana się otwiera? - Nie zawsze… za to nigdy się nie goi, ropiejąc powoli.- wyjaśnił krótko Roch. I spróbował się pocieszająco uśmiechnąć.- Ale teraz mnie w ogóle nie boli. Słyszała zakonnice mówiące bardziej wiarygodne kłamstwa. - Skoro tak uważasz… - W głosie Basi pojawiło się powątpiewanie. - Chciałabym zatrzymać się przed wjazdem do miasta. Mój brat powinien chyba wjeżdżać od tej strony, może ktoś go widział. - Zamilkła na chwilę, skupiając wzrok na drodze. - Potrzebuję też odpoczynku. - Wydusiła z siebie, niechętnie przyznając się do zmęczenia. - Dobrze… tak uczynimy.- rzekł powoli mężczyzna zerkając za siebie i ją. Na pustą drogę za nimi.- W Lublinie pewnie dużo jest miejsc do… Nie dokończył, bowiem zza zakrętu dostrzegli wozy i obozowiska rozłożone na przedpolach miasta. Jak i dymy unoszące się nad samym Lublinem. -Waćpanna ma kogo pytać, ale obawiam się że bez miniaturki oblicza brata... odpowiedzi nie uzyska.- ocenił szlachcic widząc te tłumy. Basia z przerażeniem przyglądała się tłumom w pobliżu miasta. - Obawiam się, że nie mam czegoś takiego… Ile ludzi. - Uniosła się w siodle, szukając pomiędzy obozowiskami jakichś zabudowań. - Mój brat był tu jakiś czas temu, jeśli się zatrzymywał to pewnie w karczmie. Popytam może się przedstawił. - W której… to duże miasto. I dużo luda się przez niego przewija.- zadumał się Roch pocierając potylicę. - Waćpannę czeka trudna misja. Szlachcianka lekko się naburmuszyła. Czemu on zawsze musiał widzieć tylko te przykre strony! - Zacznę od pierwszej. Jak go tam nie było to spytam, które przetrwały i ruszę dalej. - W jej głosie zabrzmiała determinacja. - Waćpan chciał odwiedzić wszystkie sanktuaria, czyż nie? Popytam w nich o brata Eustachego. Toż Staś nie mógł przepaść. Roch chciał cosik rzec, coś ponurego zapewne, ale zamikł dodając.- To już łatwiej. Sanktuariów mniej, a księża się znają. Pewnikiem tego Eustachego łatwo będzie znaleźć. - Może w karczmie wiedzieć będą co przetrwało napaść. - Basia usiadła w siodle by móc swobodniej manewrować koniem. W głowie miała słowa Wasyla, że Eustachych to pewnie jest bądź było w Lublinie mnóstwo. Ale nie mogła się teraz poddać. Uciekła kuzynowi, dotarła aż tutaj i da sobie radę. - Będę pytać do skutku. Co Waćpan planuje? - Rozejrzeć się. Wywiedzieć o tutejszych świętych miejscach. Popytać co przetrwało. Nie podoba mi się, że tylu tu luteran teraz.- rzekł cicho zerkając na szwedzkie patrole przemierzając uliczki. - To może zatrzymamy się gdzieś i popytamy? - Basia popatrzyła z nadzieją, na szlachcica. Nie chciała zostać zupełnie sama w tym obcym miejscu. - Może znajdzie się coś ciepłego do jedzenia i jakieś miejsce na nocleg? Jutro można by ruszyć po sanktuariach. - Będzie trudno waćpanno.- ocenił szlachcic widząc grupki ludzi koczujących po karczmami i w ich okolicy. Ze wszystkich przybytków słychać było zresztą gwar. - Wczoraj też było trudno, a udało się. Według mnie lepiej poświęcić czas zmroku na szukanie noclegu niż po ciemku jeździć po mieście. - Basia nawet nie marzyła o pokoju w karczmie. Wątpiła by jakiś jeszcze był wolny, a i pewnie nie było ją na taką wygodę stać. Westchnęła tęsknie wyobrażając sobie ciepłe łóżko i balie z wodą. - Może być niebezpiecznie jak nie uda nam się znaleźć schronienia. - Tylko.. gdzie się udać?- Roch rozejrzał się bezradnie po pobliskich budynkach z których to dochodził gwar rozmów. - Brat jechał z końmi… jeśli się gdzieś zatrzymał to pewnie tak by zwierzęta nie ucierpiały. - Jednego Basia była pewna, to że brat otaczał ich podopiecznych podobną jeśli nie większą troską niż ona. Większość karczm miała jakieś miejsce dla zwierząt, ale pewnie wybrałby takie, z którego nie łatwo byłoby je wykraść. Oko szlachcianki pochwyciło karczmę, której szyld “Srebrny mieszek” wyglądał dość ładnie. Do tego zabudowania, w tym i te dla zwierząt, prezentowały się solidnie. I był jakiś pacholik przy branie. Uzbrojony w pałkę i szeroki nóż. - Zacznijmy od tej. - Basia wskazała budynek, który pierwszy wpadł je w oko i ruszyła w jego kierunku. Dziewczyna ruszyła więc, jak tylko Roch skinał głową na zgodę. Pacholik, mający jakieś siedemnaście wiosen na karku… lub mniej, spiął się wyraźnie widząc nadjeżdżającą parę. - Miejsc nie ma… waszmości. O resztę Gerona pytajcie, co za kontuarem siedzi.- rzekł piskliwym głosem niższy wiek sugerującym. - Tak podejrzewaliśmy. - Basia zsiadła z konia i podeszła do pachołka uśmiechając się. - Wejdziemy i zapytamy, tylko byłam ciekawa czyś może nie widział pewnej grupy. Brata szukam, podróżował konno z pięcioma ludźmi, trzy konie prowadząc na sprzedaż. - Oj waćpanno… a kto by tu ludzi liczył. Albo spamiętał po tym co się stało.- machnął ręką chłopak. - To dobre konie były, czy często takie widujecie? - Basia nie wydawała się być zrażona. - Młode wałaszki i ogierek. Proszę się choć chwilkę zastanowić, może jednak był ktoś taki w okolicy. - Toż to co dnia… konie tu widuję. - podrapał się po czuprynie chłopak.- Różne różniste. Co dzień prawie… waćpanna coś się więcej rzec może? - Musiał tu być ze cztery tygodnie temu. Szlachcic, z herbem na kołpaku takim jak ten. - Basia poklepała swoją zapinkę od płaszcza. - Dosiadał jabłkowatego wałaszka, reszta koni gniada, ale ogierek kary, z białą latarenką na czole. Piękne narowiste zwierze, naprawde ciężko takie przeoczyć. - A przynajmniej Basia nie byłaby w stanie. Cały czas zachodziła w głowę, komu brat chciał tego konkretnego konika sprzedać. - Ano... ogierka kojarzę. - w końcu chłopakowi coś zaświeciło pod czerepem. Basia prawie podskoczyła z radości. - Zatrzymywał się w tej karczmie? - Dyc musiał, skoro konie czyściłem jego.- stwierdził pacholik zamyślony. - Można gdzie tu konie zostawić? Weszlibyśmy i popytali nieco w karczmie. - Basia miała straszną ochotę wyściskać pachołka. Jeśli jej brat rzeczywiście tu był… Zaszurała z radości nogą, licząc na to, że nie było tego widać. W końcu coś może zacznie się układać. - Niestety… nie bardzo jest gdzie.- wyjaśnił młodzik, a Roch zaoferował.- Ty idź, ja koni przypilnuję. Basia na chwilę się zawahała. Podróżowała z Rochem drugi dzień, jednak pozostawić mu konia z dobytkiem… Zerknęła w stronę karczmy, z której dochodził gwar. Powoli podała szlachcicowi wodze swojej klaczki. - Może usiądź i odpocznij chwilę? Postaram się nie być tam zbyt długo. - Dobrze… jak usłyszę wystrzał… to przybędę.- rzekł krótko szlachcic zsiadając z konia. Basia przytaknęła i ruszyła do wejścia. Wzięła kilka głębszych oddechów starając się dobudzić i dodać sobie otuchy, po czym przeszła przez próg. Wilczyński siedział w końcu stoła między szlachtą i rozmawiał o niewesołych, bieżących sprawach, nieszczęściach jakie na Lublin spadły. Za kwaterą dla niewiast sposobną trzeba mi będzie się rozejrzeć, zakonnika znaleźć i wypytać, wiele spraw wymagało załatwienia i to zaprzątało myśli Jakuba obok gadki ze szlachtą. Basia zatrzymała się w drzwiach i stanęła na palcach szukając kontuaru i stojącego za nim Gerona. Jej wzrok przesunął się po zebranych w izbie ludziach gdy upewniała się, że ani brata ani kuzyna tu nie ma. Ciężko było się upewnić w tej ciżbie o braku Stasia. Przy kontuarze zaś było najtłoczniej i trudno przez to było się dopchać do karczmarza. Basia niestety nie mogła sobie pozwolić na czekanie. Zakasała rękawy i pewnym krokiem ruszyła w kierunku największej grupy ludzi. - Przepraszam. - Podniosła odrobinę głos zatrzymując się jak najbliżej kontuaru. - Ja chciałabym tylko o coś spytać. Uroda i płeć pomagały przy przeciskaniu się w kierunku w brodatego karczmarza, którego łysina niemal świeciła w blasku kandelabrów, natarta jakimś śmierdzącym rybą tłuszczem. Rude i rzednące kłaki okalały jego twarz w parodii brody, a nochal był czerwony od umiłowania trunków. Ot, Geron w całej swej karczmarskiej okazałości. Basia delikatnie chwyciła lepki od tłuszczu i pwa kontuar, by gawiedź nie zepchnęła jej znów do tyłu. - Przepraszam Waćpana...szukam swojego brata. Podobno był w tej karczmie. - Wyrzuciła z siebie na tyle głośno by przebić się przez gwar. - Wielu było braci w tej karczmie… codziennie czyiś bracia bywajom.- burknął Geron po polsku, ale z wyraźnym niemieckim “charczeniem”. - Mój brat był tu przeszło dwa lub trzy tygodnie temu, przyjechał z końmi na sprzedaż. Wasz stajenny rozpoznał zwierze gdy mu je opisałam. - Basia nie poddawała się, karczmarz musiał cokolwiek pamiętać! - Blondyn, podobny do mnie, szlachcic. Wtedy jeszcze nie było chyba tylu ludzi co teraz, prawda? - No i? Mam spamiętać każdego karmazyna i szaraczka którzy tu przychodzą?- zapytał retorycznie Geron.- Tu Lublin panienko. To nie wioskowa karczma. Tu zawsze jest tłoczno. - Był z pięcioma ludźmi, to chyba spora grupa. - Basia naburmuszyła się lekko. Teraz naprawdę żałowała, że nie wzięła żadnego konterfektu brata z domu. - No i ? Może i był.- wzruszył ramionami karczmarz, drapiąc się po policzku.- Teraz na pewno go nie ma. - Przecie widzę. - Szlachcianka mruknęła pod nosem, zniechęcona rozmową ze starym gburem. Niby karczma nie wioskowa a właściciel i owszem. - Noclegu pewnie też nie ma? - Wszystko zajęta. Nawet stajnia.- stwierdził krótko Geron wzruszając ramionami. - Dziękuję za pomoc. - Basia odsunęła się od kontuaru i wycofała by ludzie mogli zająć jej miejsce. Rozejrzała się po sali szukając kogoś kogo można by jeszcze zapytać. Niestety nie wiedziała czy ktoś był w tej okolicy wtedy co Staś. Jeszcze mniejsza szansa na to, że jednocześnie zatrzymali się w tej samej karczmie. Poprawiła suknię. Nie mogła się poddawać. Staś tu był, a więc go znajdzie. Ruszyła w kierunku najbliższej grupy szlachciców. Zatrzymała się przy stole uśmiechając się. - Przepraszam Waćpanów, ale może któryś z was był w tej okolicy dwa tygodnie temu. - Dla ciebie gołąbeczko, mógłbym być wszędzie.- odparł ten najbardziej podpity ziejąc wódczanym odorem niczym smok wawelski oddechem. Pozostali dwaj jego kamraci równie pijani byli, acz trzymali bardziej pionu. - Dfa.. tygoodnie? A co było takiego dwa tygodnie…- próbował jeden z nich przypomnieć sobie. A trzeci wychylił kufelka i dodał.- Dwa tygodnie żem jałówki sprzedawał… Bo Żyd przechera narzekał że chude. - Rozumiem, to przykre. - Basia niezrażona ruszyła dalej, szukając kogoś mniej podpitego, po czym z tym samym uśmiechem zatrzymała się przy kolejnym stoliku, powtarzając pytanie. Tu z kolei nie uzyskała żadnej wiedzy… szlachcic wraz z małżonką przybył niedawno, a jego sucha jak badyl połowica ucięła wszelkie rozmowy “jadowitym spojrzeniem zabijając” zarówno Barbarę jak i małżonka. Kolejni, choć byli pomocni i byli przed paroma tygodniami w mieście, to brata Basi nie widzieli. - Sssłonko tyyyy mojeee...- trzymający się stołu pijak od pierwszego stolika do którego za zapytaniem podeszła wstał i zaczął się za nią wydzierać.- Wróóóć tyyy do mniee.. słoneczkoo... Ja ci nieeeba przychylę! Basia cała zesztywniała. Nie powinna się obracać w jego stronę. To tylko pogorszy sprawę. Grzecznie podziękowała szlachcicom, z którymi rozmawiała na końcu. - Wrrróóóć do mnie… słooooneczko…- darł się głośno szlachcic, z pomocą kompanów pakując się na stolik, co groziło wypadkiem. I ściągało uwagę na Basię. - Śllicczna… jaaaak ja… żyyyć bez cieeebie…niee będę.- ryczał chwiejąc się jak trzcina na wichurze. Szlachcianka obejrzała się na wołającego ją mężczyznę i z przerażenia aż zakryła usta dłonią. Zrobiła kilka kroków w jego stronę. - Proszę, niech się Waćpan uspokoi. To niebezpieczne. - Ja… ci neektarruu z chmureeek nazbieraaam… tylkko wróóóć do mnie... - odezwał się pijak dzielnie podtrzymywany przez równie zalanych kamratów. Nikt im nie próbował przeszkadzać, wszak trudno o darmowe przedstawienie. - Niech Waćpan zejdzie z tego stołu. - Basia rozejrzała się po sali, zatrzymując wzrok na wyjściu. Powinna ruszać dalej, nocleg sam się nie znajdzie. - Miło było Waćpana poznać, ale na mnie już czas. - Dygnęła lekko i ruszyła w kierunku drzwi. - Słoooneeeeczkoooo!- za ty krzykiem posłyszeć można było głośne “łup.” Wyglądało na to, że pijanica zapomniał gdzie stał i ruszył za dziewczyną, a próbujący utrzymać go w pionie towarzysze nie nadążyli. Za owym “łuuup” posłyszeć można, było głośne śmiechy całą tą sytuacją wywołane. Wilczyński obserwował jak gładka szlachcianka rozpytuje panów braci. Aże hultajom z czupryn już mocno się kurzyło, tedy czepiać się jej zaczęli. Wilczyński zerkał na rozwój wypadków, popijał cieńkusza. Ale coraz uważniej przyglądał się szlachciance. Była zmęczona, miała siniak na policzku, pewnie nie raz musiała się już z jakimiś łachudrami zadawać. Napotkał spojrzenie jej oczu uciekające od natarczywych gestów pijackich nie przystających do stanu szlacheckiego. Wstał zza stołu poszedł za oddalającą się szlachcianką. - Jakub Wilczyński, herbu Odrowąż. - przedstawił się dziewczynie. - Ja waćpannie może dopomogę. Jaka godność i urząd tego szlachcica, którego pani poszukuje? Jaki herbowy znak? - zapytał spokojnie. Basia na chwilę zamarła w obawie, że i ten mężczyzna zbyt wiele już wypił. Szybko jednak zorientowała się, że nic takiego nie miało miejsca i odetchnęła. - Szukam mego brata. Stanisława Kalinowskiego herbu Kalinowa. - Niepewnie zerknęła za siebie w obawie, że podpity szlachcic mógł się już podnieść i znów zacznie krzyczeć. - Zatrzymywał się w tej karczmie dwa… trzy tygodnie temu. - Strzała w słup w pierzysku rozdwojona, czy taki herb? - Jakub złożył dłonie tak że nadgarstkami się stykały ze sobą. Widząc że szlachcianka za podpitymi spoziera dodał: - Nie obawiaj się panienko, jeśli mi który z pijaków w paradę wejdzie to mojej szabli powącha. Siądźmy wedle tamtego stoła. - zaproponował Jakub patrząc w jej twarz spojrzeniem uważnym, ale nie natarczywym. Szlachcianka spojrzała ponownie na stojącego przed nią Wilczyńskiego i teraz już uśmiechnęła się szczerze. - Dokładnie ten herb. Ten sam co zmarłego oboźnego koronnego Samuela Kalinowskiego. Był to mój wuj. Ja… bardzo chętnie bym usiadła. - Basia opuściła wzrok i wygładziła zakurzoną suknię. W myślach obawiała się, że gdyby usiadła to by prędko usnęła, odezwała się jednak inaczej. - Mój ranny towarzysz czeka na zewnątrz, muszę znaleźć nam jakiś nocleg nim się ściemni. Waćpan pewnie się tu zatrzymał? Nie doszły może do niego słuchy o jakimś miejscu na nocleg? - Pół miasta spalone, wielu ludzi po gospodach miejsc szuka. Moja kompania takoż za noclegiem rozpytuje i szuka przystani. Mam dwie niewiasty pod opieką i trzeba nam będzie, jaki alkierz wynająć. Sługę posłałem za sprawunkami. - opowiedział jej Wilczyński. - Czekam właśnie skoro wróci. A panienka nie powinna sama po wyszynkach chadzać, bez opiekuna niebezpiecznie białogłowie samej w takie przybytki bakchusowe wchodzić. Jeśli nie będzie to waćpannie wadzić to możecie z nami wejść w znajomość. Alkierz… Basia otworzyła szerzej oczy i nieświadomie rozchyliła usta, szybko jednak złączyła wargi. Ciepłe miejsce… bez słomy. Przez cały dzień wybierała z warkocza złociste słomki po poprzedniej nocy, a nawet nie zmrużyła oka! - Ja… mój towarzysz pilnuje naszych koni, bo nie było gdzie ich zostawić. - Odrzekła rumieniąc się lekko. Nie mogła sobie pozwolić na najęcie izby. Nie wiedziała ile zajmą jej poszukiwania. Do tego Wilczyńskiemu towarzyszyły dwie niewiasty. Nagle coś ją tknęło. - Och! Ja przepraszam. - Zrobiła krok w tył i dygnęła tak, że warkocz przeskoczył jej z pleców na ramię. - Barbara Kalinowska. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - To nieładnie z mojej strony. Wilczyńskiego coś w piersi przyjemnie ukuło widząc rumieniec dziewczyny, uśmiechnął się mimowolnie. Wąsa podkręcił, a po chwili już uśmiechnął się znowu, ale teraz już chciał unieść usta w uśmiechu. - Grzeczność każdemu należna, ale każdemu inna. - powiedział Wilczyński bez zastanowienia i po chwili zreflektował się: - Ładnie czy nieładnie nie będę się gniewał. - powiedział żartobliwie, ale znów pomyślał, że niefortunnie słowa dobrał. A czegoż ja się tak kryguje skarcił się w myślach. - Jeśli tak ładna niewiasta jak ty pani zapomniałaś się przedstawić, to nic, że to nie uchodzi. Konwenanse dworskie trzeba nam będzie odłożyć na czas mniej straszny. - Wilczyński czuł, że się zapędził w róg. Diabeł mu chyba do ucha chyba szeptał. Jakub nie wiedział jak wybrnąć i krępował się jako młody przed urodziwymi szlachciankami. Stracił był też nieco rezonu. Widząc wchodzących do karczmy kolejnych pachołków zaproponował: - Usiądziemy. - wskazał ławę od której powstał niedawno. - Widzę, że pani jest zmęczona? - przestał ją tytułować panną, bo nie podała zdrobnienia nazwiska. przecie mogła już być mężatką choć z lica wyglądała młodziutko. Basia poczuła jak rumieniec na policzkach rozlewa się dalej, niebezpiecznie wędrując w kierunku uszu. - Ja.. nie jestem pani lecz panna. - Odezwała się cicho, nazbyt świadoma, że toż sama wprowadziła szlachcica w błąd. Zerknęła na drzwi. Wzięła głębszy oddech i już pewniej powiedziała spoglądając z powrotem na Wilczyńskiego. - Na chwilkę chętnie przysiądę, nie chciałabym jednak Waćpanowi czasu zajmować. - Skoro już i tak czas tu mitrężę czekając na kompanów, to przyjemnie będzie posiedzieć w waćpanny towarzystwie. Zamiast tamtej pijanej hałastry - kiedy usiedli Wilczyński sięgnął do woreczka, co go pod swoją ławę rzucił i wyciągnął trzy owoce pigwy. - Może się panienka poczęstuje? - Karczmarz był chyba zbyt zajęty nowo przybyłymi gośćmi by go teraz wołać. - Towarzyszące mi niewiasty również mają zajrzeć do tej karczmy. Poproś towarzysza swego chciałabym się z nim później rozmówić. Krewny waćpanny? Szlachcianka przysiadła na krawędzi ławy, czując jak zmęczenie niebezpiecznie zaczyna domagać się uwagi. Ostrożnie wzięła jeden owoc, dziękując cichutko jednak miast się wgryźć, delikatnie zaczęła gładzić złocistą skórkę palcami. [MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/1e/3e/9d/1e3e9d54a828cf318aa3d8b39b9fdc47.jpg[/MEDIA] - Nie ma jak koni zostawić. - Powiedziała cicho, czujac wyrzut sumienia, że Roch czeka na nią na zewnątrz. - A mój towarzysz… - Zerknęła na Wilczyńskiego nie do końca pewna czy powinna się przyznawać do swojej sytuacji. - .. mój towarzysz to szlachcic, który zgodził się mną zaopiekować, bo podróżowałam sama i miałam kłopoty. - Każde słowo wymawiała coraz ciszej, tak że pod koniec jej głos ginął w gwarze wypełniającym karczmę. - To pokutnik, podróżuje między sanktuariami. Szczerość panny uwiarygodniła jej niezbyt szczęśliwe położenie. - Dopomóc damie w potrzebie, szlachetny to uczynek godny pielgrzyma. - Jakub skwitował wyznanie Barbary. - Ale wielce niefortunnie podróżować samotnie w czasie wojennej zawieruchy. - Wilczyński miał coś jeszcze dodać. Cisnęły mu się na usta pytania, ale powstrzymał się z grzeczności. Nie wypadało pytać, jeśli panna zechce to wyjawi co ją trapi. Basia przytaknęła ruchem głowy. Przez chwilę milczała przyglądajac się pigwie, po której nadal błądziły jej drobne paluszki. Kolor owocu był przyjemny i nastrajał pozytywnie po wydarzeniach ostatnich dni. - Może i niefortunnie, ale muszę znaleźć brata. - Gdy odezwałą się w końcu w jej głosie ponownie pojawiła się determinacja. Podniosła główkę, odrywając wzrok od trzymanego owocu i spojrzała na szlachcica. - Widział go Waćpan? Mojego brata? - Nie widziałem go - Wilczyński podniósł prawicę i przesunął po kontuszu, znów dreszcz przebiegł mu między żebrami. - Ale choćam nie pielgrzym, a zwykły chrześcijanin. Mogę w tym pomóc, jeśli waćpanna nie poczyta tego za zuchwałość dopiero co poznanego szlachcica. Na chwilę na twarzy szlachcianki odmalowała się szczera radość. Pomoc, tak bardzo potrzebowała pomocy! Czuła się zmęczona, zagubiona, a Roch głównie marudził. Jednak tak jak szybko uśmiech wypłynął na jej twarz, tak i zniknął. - Ja bardzo bym chciała, ale nie powinnam niepokoić Waćpana. Sam wspominał, że ma już dwie niewiasty pod opieką. Trzecia i to z kłopotami takimi jak moje. - Pokręciła główką. Toż w każdej chwili mógł się tu pojawić Józef ze swymi pachołkami. - Nie chciałabym ściągnąć na Waćpana i jego towarzyszki niebezpieczeństw. Wilczyński nie sądził, aby kłopoty szlachcianki mogły być większe niż ich piekielne problemy z cyrografami. Jakub może zbyt szybko zaoferował Barbarze pomoc, ale taka była jego popędliwa natura. Prędki język nie raz już wpędził go w kłopoty, jak chociaż gdy naskoczył na kozaka w siedzibie starosty. Tak i teraz mimo, że był w trakcie niebezpiecznej misji zadeklarował się szlachciance iść w sukurs. Nie bez znaczenia było to, że Barbara mu się spodobała. Zmęczona dziewczyna, z siniakiem na twarzy, ale była urodziwa, choć Wilczyński sobie tego nie uświadamiał. Jeszcze nie myślał o tym, ale dreszcz w piersiach przeszył go kilkakrotnie. - Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie - mówił niezbyt głośno Wilczyński. - Jest wojna, choć panowie wielkopolscy i litewscy złożyli broń i oddali Szwedom twierdze, ukłonili się przed Karolem Gustawem. Nie wiem jakie kłopoty skłoniły waćpannę do poszukiwań brata, ale przypuszczam, że ważne to były powody. Wśród moich podopiecznych, w niewieścim gronie będziesz pani czuć się lepiej niż w towarzystwie pijaków. Decyzje pozostawiam w panny rękach jak ten owoc. - Wilczyński miał jeszcze dodać, że pomoc ofiarowaną odrzucić jest znacznie większym uchybieniem niż zaniechanie przedstawienia się z nazwiska, ale przezornie wstrzymał się i sięgnął po nowy owoc pigwy. Basia przyglądała się szlachcicowi. Nadal chciał jej pomóc mimo że wspomniała o swych kłopotach? Czuła jak jej serce przyspiesza bijąc radośnie. Może za wspólny nocleg trzeba by dać mniej grosza? I mogłaby podróżować z niewiastami nie narażając na szwank opinii swojej i swego rodu. Odezwała się cicho. - Podąża za mną mój kuzyn z czterema pachołkami. To - delikatnie przesunęła palcem po posiniaczonym policzku. - między innymi jego zasługa. Wilczyński słuchał szlachcianki i dobrze ją rozumiał, sam przez zatarg rodzinny musiał opuścić dom rodzinny. Brat na jego życie dybał, a szlachcianka miała podobne kłopoty. - Kuzyn waćpannę ściga, to rzeczywiście kłopot. A w prawie do opieki jest paniennki brat czy dobrze rozumuje. - Jeśli żyje… - Basia potrząsnęła głową. Staś musiał żyć! - Jest jeszcze ciotka, matka kuzyna. Zawahała się. Co jeśli Wilczyński uzna, że też powinna wrócić do ciotki. Jeśli nie zrozumie jak ważne jest odnalezienie Stasia? Patrzyła na niego roziskrzonym wzrokiem. Musiała znaleźć brata. On mógł ocalić majątek i ją od tego zaplanowanego przez ciotkę małżeństwa. Roch był ranny i potrzebował pomocy w równym stopniu co i Basia. Zrozpaczona ujęła wolną rękę szlachcica obiema dłońmi, odkładając pigwę na padołek. - Proszę, jeśli tylko Waćpan chce mi pomóc… - Nie odrywała wzroku od mężczyzny, mocniej zaciskając paluszki na jego prawicy. - Chcę uratować honor mego rodu. muszę odnaleźć Stasia. Był tu.. nie wiem zbyt wiele, ale jeśli zostawił choćby cień śladu odnajdę go. Dotyk małych dłoni zaciskających się na jego ręce był Jakubowi miły. Patrzyła na niego piękna dziewczyna było mu z tym dobrze. Olśniło go w jednej chwili i wiedział, że chce Barbarę lepiej poznać. Nie mógł pozwolić jej odejść i nie tylko słowo, jakie dał trzymało go w tym postanowieniu, ale małe palce dziewczyny i coś co przeczuwał wczoraj w nocy zaczęło się iścić. - Pomogę, poszukamy twojego brata. Ważna to sprawa. Ale moja kompania ma do załatwienia w Lublinie i okolicy sprawy nie mniej ważne. Można by rzec jak mawiają metaforycznie księża i poeci niemal tak ważne jak zbawienie duszy. Mam warunek możesz pytać o nasze sprawy, ale odpowiem tylko jeśli będę mógł. Jeśli rzeknę tajemnica nie będziesz waćpanna drążyć sprawy. Na to mi musisz przestać. Zgoda? Basia prawie podskoczyła na ławie, powstrzymała ją jednak wciąż ściskana w dłoniach ręka szlachcica. - Zgoda. - Uśmiechnęła się szeroko. - Mój towarzysz musi odwiedzić sanktuaria w Lublinie, ale myślę że wszystko da się pogodzić. - W jej głosie pojawił się szczery dziecięcy entuzjazm. Nagle wszystko zaczynało się malować w weselszych barwach. - Bo jakie sprawunki was sprowadzają do miasta? Ach! Musi Waćpan poznać Rocha. Jest odrobinę marudny ale to dobry człowiek. - Niech mu panienka powie, że zmierzamy do klasztoru kapucynów. Może i on będzie chciał tamtejszym relikwiom się ukłonić skoro taki świątobliwy z niego mąż. - zaproponował Wilczyński. - Może tak uda się go przekonać. - Basia zerknęła na drzwi i chwilę przyglądała się im w skupieniu, zupełnie zapominając o tym, że nadal ściska dłoń szlachcica. - Wyjdzie Waćpan ze mną? Przedstawiłabym Was sobie. Basia chciała się podnieść i wtedy przypomniała sobie zarówno o pigwie, jak i o tym, że nadal więzi w uścisku rękę biednego Wilczyńskiego. Szybko zabrała dłonie i uśmiechnęła się przepraszająco, rumieniąc się ponownie. - Przepraszam Waćpana, nie wiem co się ze mną dziś dzieje. - Podniosła się, ściskając w dłoni pigwę jakby to był jakiś klejnot. Szlachcianka wyprowadziła Wilczyńskiego przed karczmę i rozejrzała się w poszukiwaniu swego towarzysza, a przede wszystkim swojej drogiej klaczki. Widząc swoje zguby uśmiechnęła się i poprowadziła do nich Jakuba. - Panie Wilczyński to mój towarzysz podróży Roch. - Stanęła między szlachcicami ciesząc się to do jednego to do drugiego. - Pan Wilczyński zaoferował swoją pomoc przy poszukiwaniu Stasia. I razem ze swoją drużyną wybierają się do jednego z klasztorów, więc moglibyśmy udać się tam razem! Twarz Rocha wpierw wyraziła zainteresowanie, potem zaskoczenie, potem gniew przechodzący wściekłość, by na końcu stać się obliczem pełnym melancholii i zapiekłej nienawiści. Takim to spojrzeniem szlachcic obrzucił towarzysza Barbary. Jego dłoń zacisnęła się na szabli, gdy mówił. - Oj… my się dobrze znamy z mości Wilczyńskim, a choć on może u już zapomniał o mnie, to ja pamiętam go dobrze. W końcu swym przeklętym szabliskiem zostawił podpis na moim ciele.- Zaskoczyła Wilczyńskiego przemowa towarzysza szlachcianki. Roch okazał się być jego dawnym przeciwnikiem albo bo przecie nie naigrywał by się bez powodu. Jakub jednak nie przypominał go sobie. - Żołnierskie to brzemię bronić niewinnych - zaczął Wilczyński - ale jednako wiele razy przyszło mi krzywdzić innych. Kiedy to było mości Rochu, bo pamięć wyraźnie nie daje mi podpowiedzi. - zapytał Jakub naburmuszonego szlachcica. - Nie wycieraj sobie żołnierskim brzemieniem służby dla magnata. A i obaj wiemy że i bronienie niewinnych z wojaczką niewiele ma wspólnego.- sarknął ironicznie Roch najwyraźniej nie zamierzając rozproszyć mgły niewiedzy Jakuba.- Na twoje szczęście waćpanie… pokuty szukam, nie pomsty. Więc usiec cię nie zamierzam, ani otwarcie, ani z zasadzki. Choć należy ci się taki koniec, to nie będzie on z mojej ręki. Wilczyński spojrzał na Barbarę i zobaczył na twarzy dziewczęcia przerażoną minę. Wpatrywała się to w jednego to w drugiego szlachcica szeroko otwartymi oczami, które dziwnie się zeszkliły. “Trzeba mi ważyć słowa.-” pomyślał Wilczyński, ale język świerzbił go niemiłosiernie. - Dobrze, bo zemsta do złych uczynków nie raz prowadzi. Długo już waść pokutujesz? - zapytał ze spokojem. Ani myślał się pojedynkować z rannym. - Nie waści to rzecz… otrzymać na to odpowiedź.- warknął gniewnie Roch. - Skoro moja pokuta i przeklęta rana… to wszystko waszeci wina. Przeklęta rana… to mogło w przypadku Jakuba, oznaczać tylko jedno. Usłyszeli dziewczęce chlipnięcie i gdy spojrzeli w bok zobaczyli Basię, po której policzkach spływały pierwsze łzy. - Ja przepraszam Waćpanów, ja nie chciałam. - Pociągnęła nosem. - Obaj Panowie byli mi tak mili, ja nie wiedziałam… Ja zrozumiem jak Waćpanowie nie będą mi chcieli teraz pomóc. - Basi było bardzo smutno. W końcu poczuła, że ma kogoś kto gotów jest ją wesprzeć, że to wszystko może się udać. Pociągnęła noskiem starając się doprowadzić do porządku i spojrzała ponownie najpierw na Rocha potem na Jakuba. Jakubowi wstyd było przed panną Barbarą. Roch przedstawił go jak zbója i niemalże infamisa. Prawdą było, że nie był hreczkosiejem i wiele krzywd wyrządził. Szablą niejednego poszczerbił, ale żeby zaraz rogiem o tym trąbić na cztery strony świata. Wilczyński nie sądził, że zła fama dopadnie go właśnie w tej chwili. - Pan.. pan Wilczyński z pewnością nie zadał takiej rany celowo, prawda? Bo co innego się pojedynkować co innego takie paskudztwo zostawić i… i… teraz mógłby pomóc to naprawić. - Spojrzała z nadzieją na pokutnika. - Łatwiej będzie nam w grupie sanktuaria odwiedzić, bezpieczniej, a toż to może Waćpanowi pomóc, prawda? - Waćpanny samej ostawić nie zamierzam. Nie w takim towarzystwie.- stwierdził lakonicznie Roch przyglądając się Jakubowi. - Mości Panie kto osądza bliźnich uzurpuje sobie boskie prerogatywy - odciął się Wilczyński. - Możesz ruszyć z nami jeśli tak wola. Ale mimo deklaracji słyszę, że siekasz waszmość językiem jak szablą, trzeba mi będzie pewnie wiele takich ciosów parować. Nic to jeśli nie macie względem mnie urazy to ruszajmy pod klasztor kapucynów bo tam umówiłem się z resztą kompanii. Basia otarła łzy i spojrzała najpierw na jednego potem na drugiego szlachcica. Trudna to będzie sprawa skoro Panowie się nie lubią, tym bardziej że ona choć niechętnie się do tego przyznaje, polubiła obu. Ujęła w jedną rączkę rękę Rocha, w drugą rękę Wilczyńskiego. - Powinniśmy ruszać. Trzeba znaleźć nocleg, a kto wie może uda nam się jeszcze czego dzisiaj dowiedzieć! |
01-06-2018, 09:48 | #48 |
Reputacja: 1 | Roch, Barbara i Jakub przed bramami klasztoru Klasztor był dobrze znany w mieście, toteż bez problemu kompanija dotarła poprzez wąskie uliczki do jego podwoi. To co zobaczyli nie napawało optymizmem. Brama do niego była wyłamana niedawno i obecnie pospiesznie załatana. Okna świątynne wybite. A okoliczne domostwa spalone. Niewątpliwie klasztor znalazł się też w tej części miasta, której napastnicy oszczędzać nie zamierzali. Kompanija też dobrze sobie zdawała sprawę, że choć braciszkowie byli biedni, to wystroje świątyń już nie… i ci którzy nie bali się boskiej pomsty za profanacje kościołów, lubili je łupić. |
05-06-2018, 00:51 | #49 |
RPG - Ogólnie Reputacja: 1 | Barbara i Jakub w klasztorze kapucynów Klasztorne progi. Rozmowa u furty klasztornej Barbara otrząsnęła się z zamyślenia i podeszła do Pana Wilczyńskiego. - Nigdzie nie widać Pańskich towarzyszek. - W jej głosie dało się usłyszeć niepokój. - Klasztor był miejscem umówionym. Muszę się tego trzymać. - odpowiedział Jakub uspokajająco. - Nie mogę iść w miasto, aby się z nimi nie rozminąć. Jest z niewiastami jeden sługa i mąż z ukraińskich stepów. Zaczekamy. Taki mus. - powiedział Wilczyński. Basia przytaknęła spoglądają z powrotem na klasztor. - Myśli Waćpan, że znajdzie się tu nocleg? - Westchnęła i rozejrzała się po okolicy. - Obawiam się, że mogę nie pozwolić mi tu wejść. Pewnie będziemy musieli się rozejrzeć za czymś innym. - Wątpię byśmy tu mieli znaleźć nocleg. Bo choć kapucyni nie są zgromadzeniem klauzurowym, to widać krzywda ich spotkała. Klasztor zniszczony, wszystko w nieładzie. Innego miejsca poszukamy na nocleg. - Jestem ciekawa czy może jest tu ojciec Eustachy. - Odezwała się cicho i delikatnie oparła o klaczkę. Chciała znaleźć jakieś miejsce na odpoczynek. Wizja jakiejś ciepłej izby rozmywała się, a Basia coraz bardziej czuła, że wystarczy jej nawet kawałek podłogi w stodole. Barbara była przy racji może kobiety nie będą chcieli wpuścić za mury. - Panienko weźmij moją szubę i schowaj warkocze. Bo zakonnicy mogą cię nie puścić za próg. - Jakub podał jej okrycie. - O brata Eustachego zapytamy jak nas wpuszczą w mury. Basia przyjęła podaną szubę i po chwili namysłu narzuciła odzienie na siebie, chowając pod materiałem warkocze. - Myśli waćpan, że zakonnik mnie nie widział? - Skinęła głową na drzwi naciągając kaptur. Po chwili dorzuciła jeszcze cicho. - Ojej jak ciepło. Mnich tymczasem otworzył lekko drzwi i wychyliwszy czuprynę rzekł. - Szable wasze i broń wszelaką oddać mi musicie. To przybytek Pana, broń Jemu niemiła. Basia podała swój pistolet nie odzywając się słowem. Wilczyński szable i pistolety zostawił przy koniu, dając dowód, że zwady nie szuka i na warunki przystaje. - Ufam, że chrześcijanie nam dobytku nie ruszą. - rzekł furtianowi. - Na co zakonnikom narzędzia wojny?- fuknął w odpowiedzi mnich zabierając i rochową szablę oraz dwa pistolety. - A Krzyżacy?- przypomniał Roch. - Luterańskie ścierwo… widać heretycy byli z nich już od początku. Ino się przed Bogiem krzyżem na płaszczach maskowali. - ocenił braciszek. Wilczyński myślał o zakonniku Eustachym: “a jeśli go tu nie znajdziemy?” - Pójdziemy wpierw do kościoła, przeżegnać się i ukłonić przed relikwiami. - rzekł do towarzyszy, ale tak aby i ich przewodnik słyszał. - Dajcie znać przeorowi, że chcemy chwilę porozmawiać, choćby i pacierz czasu przed snem. - zwrócił się do przewodnika. - Przeor jest zajęty…- mruknął mnich i zamknął drzwi. Dopiero po kilku sekundach wrócił i otworzył je wpuszczając całą trójkę na wewnętrzny dziedziniec klasztoru. Widać było tu ślady krwi.. choć niewyraźne w zapadającym zmroku. Dwóch mnichów czyściło pobliską ścianę ze śladów krwi i mózgu. Plama jednak nie chciała dać się oczyścić. Widać było że stoczono tu walkę… albo urządzono. - Po co chcecie się z nim rozmówić?- zapytał mnich, gdy już weszli do środka. - Jako szlachcic jak na sejm zdarzy się z Boskiej woli posłować to przybywszy pierwej kłaniam się królowi, jak na kole rycerskim chorągwie się zbierają najpierw trza okazać się hetmanowi, tak i w klasztorne progi wszedłszy chcę złożyć uszanowanie przeorowi. Rozumujesz ojcze? - zapytał Wilczyński. - Dobrze… poczekajcie tutaj. Przekażę ojcu Remigiuszowi waszą prośbę.- rzekł mnich wzbudzając zaskoczenie u Jakuba. Czyż nie ojciec Eustachy miał przewodzić tej zakonnej owczarni? Chyba był przecież tylko jeden klasztor tego zakonu w mieście. Wilczyński zamyślił się.”Bywa że i królowie zmieniają się z dnia na dzień. A co dopiero przeorzy klasztorów. Zobaczymy co nam nowy przeor opowie.” Basie zaniepokoiła wulgarna wypowiedź zakonnika. Odrobinę nadąsana ruszyła za szlachcicami, jednak widząc plamę krwi na ścianie szybko znalazła sobie miejsce między nimi, mocniej otulając darowaną szubą. - Myślicie, że może ojciec Eustachy jest gdzieś tutaj? - Odezwała się szeptem. - Może przeor Remigiusz będzie go znał? - Ten mnich też znać go powinien. Jeśli w tym klasztorze siedział.- rzekł cicho Roch do dziewczyny.- Bo przecież tych braciszków tak wiela tu nie jest, żeby jeden gęby drugiego nie znał. - Spytamy jak wróci. - Basia zerknęła na Rocha. - Chciałby Waćpan wejść teraz do kościoła? - Nie wydaje się by nas po nocy chcieli wpuścić.- stwierdził szlachcic zerkając na wyraźnie zawarte drzwi kościoła. - Więc wrócimy tu jutro. - Szlachcianka rozejrzała się po dziedzińcu, starając się omijać wzrokiem krwawą plamę na ścianie. Było już po zmroku a mnisi nadal sprzątali, zacisnęła mocniej palce na ciepłym materiale pożyczonego płaszcza. Przysunęła się odrobinę do Wilczyńskiego. - Nie jest Waćpanowi zimno? - Trochę, ale nawykłem do tego w trakcie obozowego żywota. - odpowiedział Wilczyński. Basia przysunęła się odrobinę bliżej stając tak by dotykać ramieniem szlachcica. Było jej potwornie głupio, że mężczyźnie jest przez nią zimno. - Może jednak chce waćpan swoją szubę? Już chyba nas stąd nie wygonią. - Zacisnęła piąstki w ukrytych w za długich rękawach dłoniach. - Póki będziemy w tych murach miej szubę na sobie. Dobrze? - spojrzał w na Barbarę i uśmiechnął się ponownie. Widocznie coś mu się w duszy przewracało. A ciało miał dziwnie pobudzone jakby trefniś siedzący w żołądku majtał koziołki i piórami łaskotał go w piersiach. Wzrok Basi utkwiony był w punkcie gdzie zniknął zakonnik. Niech szybko wróci… Muszą jeszcze znaleźć nocleg. Mnich pojawił się w końcu. - Ojciec Remigiusz przyjmie was, ale na chwilę tylko. Wiele nieszczęść spadło na klasztor, toteż czasu nie mamy zbyt wiele. A i zima idzie.- rzekł cicho i ruszył przodem nie czekając na trójkę szlachciców. - Chodźmy zatem do przeora. - powiedział Wilczyński. Basia przytaknęła ruchem głowy i ruszyła za szlachcicem. Rozmowa z przeorem Remigiuszem Ojciec Remigiusz był zdecydowanie za młody na opata klasztoru. I wyglądał na zmęczonego. Wyraźne cienie pod oczami wychudzonej twarzy z podbródkiem otoczonym rzadkim zarostem. Ojciec Remigiusz nie wyglądał na kogoś odpowiedniego na tym stanowisku. Brudne dłonie chował w rękawach szaty. Trójka szlachciców napotkała go w klasztornym korytarzu. Spojrzał na nich bez entuzjazmu i odezwał się cicho. - Pochwalony niech będzie Jezus Chrystus. - In saecula saeculorum - dokończył Wilczyński. - Co was tu sprowadza waszmościowie? - Wojna ojcze. - odparł Wilczyński ze smutną miną. - A do kogóż w ten okrutny, tempus malum oczy i modlitwy zwracać, jak nie ku Deo omnipotenti. Peregrini sumus. A przecie wasz klasztor sławny ze świętych relikwii. Chcielibyśmy się relikwii ukłonić. Kość z palca świętego Izydora Oracza, słyszeliśmy wiele o znacznych cudach i uzdrowieniach. Moglibyśmy ją choć na jeden pacierz zobaczyć. Ten oto szlachcic podróżuje jeno ku chwale Bożej po sanktuariach. - wskazał na Rocha. - Jeśli można… paść krzyżem przed najświętszym sakramentem w kościele…- zaczął szlachcic, lecz mnich mu przerwał krótko. - Nie można. - zaoponował przeor. - Świątynię sprofanowano. Trzeba będzie… ponownie budowlę poświęcić, w akcie przebłagania za zbrodnicze czyny jakie przed obliczem Boga tam dokonano. Wilczyńskiemu mętne się wydały tłumaczenia zakonnika. Nijak nie licujące z powagą urzędu przeora. - Nie będziemy się dopraszać jeśli do takiego haniebnego czynu doszło w świętym miejscu. Wszak z respektem brzmi dewiza waszego zgromadzenia “pax et bonum”. - przypomniał Wilczyński. - Prawda to… miasto… i nasz klasztor i święty przybytek… wielce ucierpiały od niedawnej napaści.- rzekł melancholijnie mnich. - Cóż to za ludzie zamachnęli się na świete miejsce, choć są miana ludzi niegodni. Pewnie szwedzcy najeźdźcy czy nie tak ojcze? - Ach nie… barbarzyńcy ze wschodu… albo ze stepów Ukrainy. Bezbożnicy co śpiewną polską mową władali.- odparł szybko przeor. Basia stanęła na placach przysuwając się do ucha Wilczyńskiego. - Spytałby Waćpan o ojca Eustachego? - Odezwała się szeptem. Wilczyński oczywiście wiedział, że Eustachego ma pytać. Wszak starosta wyraźnie dał im znać, że powinni się z nim w Lublinie kontaktować. Ale nie ufał nowemu przeorowi, bo któż wie, a może jakie niesnaski między nimi były. Wszak następstwo w hierarchii klasztornej nie następują bez powodu. Jeno śmierć albo inne tragiczne wypadki mogły ojca Eustachego usunąć z godności. Nie trzeba było im się od razu zdradzać i spowiadać nowemu ojczulkowi. Wilczyński spojrzał na Barbarę, uśmiechnął się, ale był to inny uśmiech niż dotychczas, trochę uspokajający. Basia zawahała się ale grzecznie stanęła z powrotem na ziemi i rozejrzała się po korytarzu w którym “przyjął” ich przeor. Ten nie nosił tylu śladów, ale może je już usunięto. Niemniej szlachcianka dostrzegła ślady po wyniesionych stąd komodach i świętych obrazach na ścianach i podłodze. - Toż pewnie kozacy, Chmielowe plemię? - Jakub zamierzał dalej indagować nowego przeora. - Albo Rusini. Albo inni zaprzańcy prawdziwej wiary, bo tylko tacy….- mnich chciał rzec coś więcej, ale zerknąwszy na młodą twarzyczkę Barbary pohamował swój język. - Na mieście pewnikiem więcej się dowiecie na ich temat. - Widziałem na dziedzińcu ślady krwi, a brat furtian wspomniał, że przy ciałach czuwacie. Wieluście ojcze braci stracili? - Wielu zginęło. To była rzeź prawdziwa… jakby dzicz mongolska wpadła.- odparł smutno mnich. - Niezwykła to wieść...- ocenił Roch i dodał spoglądając nabożnie w górę.- … Acz wojna w wielu mężach, bestie wprost z czeluści piekielnych budzi. - Powiedz nam ojcze, jakie imiona owych zmarłych braci, będziemy wiedzieć za kogo się modlić. Chociaż zakonnicy to ludzie, którzy się dobrze Bogu zasłużyli, przeto otwarte dla nich bramy raju. A o ojca poprzedniku wieleśmy dobrego słyszeli, czy ojciec Eustachy także nie żyw i poszedł do Pana w niebiesiech? - Za wiele ich bym z pamięci wyrecytował. Będzie modlitwa za zmarłych to… wtedy…- stropił się ojciec Remigiusz.- Jeszcześmy się nie otrząsnęli z tej wielkiej tragedii. - Będziemy się modlić za jego duszę. - zapewnił ojca Wilczyński, a jednocześnie zatroskał się o los relikwii: - Ojcze a nie porwali owi rozbójnicy relikwii świętego Izydora, bo słyszałem o takich haniebnych przypadkach, co do czarów palców albo i innych członków świętych przeklętnicy używają. Możemy być ufni, że po poświęceniu świątyni owe sławne relikwie za jakiś czas obaczymy? - Niestety... ta relikwia została zrabowana przez bandytów! - krzyknął przesadnie dramatycznie mnich po czym spojrzał podejrzliwie na Wilczyńskiego.- A czemu o nią właśnie waść pytasz? Kościół miał wszak kilka relikwii i ta nie była najsłynniejszą z nich. - Wielka to strata. A widzisz ojcze dziad mój, co po Europie w młodości nie jedne buty zdarł. - zaczął Wilczyński - miał takie powiedzenie: “Święty Izydor wołkami orze, a kto go prosi, to mu pomoże”. Jako pacholę pytałem go kimże jest ten Izydor. A on mi opowieści prawił, o tym hiszpańskim świętym. A jeszcze był takie powiedzenie “Na świętego Izydora często bywa chłodna pora.”. Mój dziadunio miał zwyczaj się do niego modlić. Takoż gdy posłyszałem, że w Lublinie jego relikwia... Basia pociągnęła Wilczyńskiego za rękaw kontusza. - Ojciec Eustachy nie żyje. - W jej cichutkim głosie pojawił się przestrach. - Muszę wiedzieć czy Staś tu był. Czy nic mu nie jest. - Spojrzała na szlachcica błagalnie. Wilczyński widząc, że mu panienka Barbara podle wylotów kontusza się czepia. Pożegnał się z ojcem Remigiuszem. - Dziękuję ojcze za posłuchanie. - Jakub skłonił się przeorowi. - Ciemno już za noclegiem czas nam się rozejrzeć. Nie chcemy was pobożnych ludzi niepokoić. Będziemy się modlić za zmarłych, co męczeńską śmiercią poginęli. Pewnie otwierają się przed nimi bramy niebieskie. Ostańcie z Bogiem. - zakończył Wilczyński ruszył do wyjścia na dziedziniec. Basia ruszyła szybkim krokiem za nim. - Powinniśmy go spytać czy nie widział mego brata. - Starała się mówić cicho ale czuła, że wychodzi jej to z coraz większym trudem. Wilczyński zatrzymał się i spojrzał na Barbarę przenikliwie. Ale gdy tylko zapatrzył się w jej twarz spokorniał. Smutno mu się zrobiło. "Nie mógł jej powiedzieć tego, że lepiej, aby jej brata tu nie widziano. Bo co jeśli był w kompanii profanów atakującej klasztor?" - Znajdziemy twego brata, ale trzeba nam w tym rozwagę zachować. - próbował uspokoić Basię. - Skąd znasz przeora Eustachego? - Jakub próbował zmienić temat. - Czy to jakiś znajomy twego brata? Szlachcianka przytaknęła i już spokojniej ruszyła za Wilczyńskim. - Podsłuchałam, że brat miał się spotkać z ojcem Eustachym… nie wiem czy był on przeorem. Może to o kogo innego chodzi temu chciałam się upewnić czy go tu nie było. - Zapytamy furtiana. Ten kto za bramę wpuszcza najpewniej go widział, zapytamy o nazwisko i herb. - zawahał się Wilczyński przez chwilę zamilkł jakby nie wiedział, jak to powiedzieć, aby szlachcianki nie urazić. - Nie miej mi za złe panienko, ale nie zdradzaj tak pochopnie, że to twój brat. Jeśli trafimy na jakiegoś człowieka, który jest twemu bratu nie przychylny gotów na szyki poplątać. - zbliżył się do Barbary, spojrzał na nią przy tym czule. - Nie chcę by Cię, co złego spotkało. Basi na chwilę zabrakło głosu. Wpatrywała się w mężczyznę z lekko rozchylonymi ustami. Pan Wilczyński był dla niej miły w sposób jakiego jeszcze nie znała, był taki… ciepły. Zarumieniła się zdając sobie sprawę, że jest to jej miłe. - Ja… - opuściła wzrok. Nie wierzyła by Staś zrobił coś by musiała się obawiać reakcji innych, ale z jakiegoś powodu nie chciała się spierać ze szlachcicem. - Dziękuję. Tak rzeczywiście będzie bezpieczniej. Wilczyński obejrzał się czy Roch za nimi idzie. - Trzymaj się mojego ramienia, pójdziemy do furty. - podał jej rękę, aby jej usłużyć, bo ciemno już przecie było a na dziedzińcu krew dopiero co zmywali i łatwo było się potknąć. Oboje mieli świadomość podążającego za ich plecami Rocha. Szlachcic ponury i cichy jak śmierć odzywał się niewiele .Ale jego zimny wzrok mówił za niego. Zdecydowanie nie podobała mu się zażyłość pomiędzy szlachcianką, a rębajłą. Basia nie była pewna czy powinna, jednak udawała mężczyznę. Jednak z jakiegoś powodu chciała być bliżej szlachcica. Delikatnie ujęła podaną dłoń i dała się poprowadzić do furty. |
07-06-2018, 20:00 | #50 |
Reputacja: 1 | Nocleg Barbary dzięki uprzejmości Pana Wilczyńskiego Wilczyński zostawił u furtiana pismo dla Ałtyn i reszty kompanii, w który stoją takie informacje: Jakub rozmawiał z przeorem, ojciec Eustachy nie żyje. Wilczyński pisał, że spotkanie nadal obowiązuje pod klasztorem. Że on będzie tam jutro i każdego kolejnego dnia jak będą dzwonić na sumę równo w południe. |