Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2008, 01:43   #1
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Kryształ nieznanego boga

Świecie! Czemuś taki okrutny?
Czemuś taki brutalny i nieodgadniony?
Kulo ziemska! Czemu w swojej okrągłości masz tyle kątów,
W których dzieci Twoje skulone płaczą?
Ziemio! Skoroś taka chętna do rodzenia życia, czemuś tylu z nas zmusiła do samobójstwa?
Czemuż to nazywają Cię padołem łez,
Skoro widok Twój z kosmosu dech zapiera a oczy jaśnieją na to piękno niebiesko- zielone?
Świecie! Czemuś taki dwulicowy?
Czemu najpierw po głowach głaszczesz a potem resztki nadzieji odbierasz?
Świecie! Błagając o litość, klękamy przy trumnach naszych serc.
Świecie! Skomlimy miłość, o każdą jej choćby gorzką kroplę!
Świecie! Pozwól promiennym czyimś oczom ogrzać nas- ludzi śniegu!


Autor: Such Paula
Tytuł: Ludzie śniegu


***



Promienny wstawał świt, zamieci ślady roznosiły się w oddali, znikając powoli z horyzontu.
Wszystko osnute bladym światłem poranka, jaśniało bielą, pokrytą małymi, błyszczącymi kryształkami.
Oszronione drzewo, samotnie stało pomiędzy śnieżną nicością, objawiając się jako jedyny punkt orientacyjny w obrębie mili.
Zaraz pod przejawem natury, wprawne oko mogłoby dostrzec, że coś leży pod wałami śniegu. Nieruchomo, nie dając oznak życia, wtapiało się w resztę otoczenia.

Pięć osób, zdawało się, martwych, odzyskało władanie w ciele i sprawność umysłu. Jak wybudzeni z mroźnego snu, czuli przepływającą powoli przez ciało krew. Każde zabicie serca, mocniejsze z każdym kolejnym. Smak roztopionego śniegu, rozpływającego się w ustach od nowo powstałego ciepła. Dotyk w koniuszkach palców, które na nowo odżyłe, łechcą niepewnie każdą powierzchnię, na którą natrafią.
Myśli leniwie przepływały przez ich głowy, drążąc coraz to kolejne tematy, na które nie znana byłam im odpowiedź.
Gdzie jestem? Co się ze mną stało? Dlaczego czuję strach, choć nie wiem, czego się boję?
Dlaczego czuję tę pustkę we wnętrzu, jakby czegoś brakowało, jednak nadal żyję?

***


Aleksandr Fiorkovsky

Po półgodzinnej przechadzce, nawet Sashę zaczęły boleć nogi. Przeniesienie całego obozu było trudnym zadaniem, szczególnie tak licznego.
Dwudziestu trzech ludzi wyruszyło na, jak im się zdawało, północ, by dotrzeć do małego miasta, niemal w całości zasypanego przez śnieg. Wrak samolotu już im nie wystarczył, żywność była zbyt trudna do zdobycia, a w mieście powinny znajdować się jakieś zapasy sprzed kataklizmu.
Czterech już się poddało, padło z wycieńczenia i głodu. Sasha mówił, żeby przenieść się jak najprędzej, jednak obawy i wątpliwości innych pogrzebały ten plan. Pięć dni głodówki, jedzenia śniegu i picia roztopionej, białej masy dawały się we znaki grupie.

Dzień był ponury, co kilka minut zamieć strącała piechurów z nóg, by po chwili skryć się i znienacka ponownie zaatakować. Sytuacja była tym bardziej beznadziejna, że z samego rana we wrak samolotu, będącego niegdyś domem dla wielu ocalałych, uderzył silny podmuch wiatru, niosący ze sobą ostre sople lodu.
Podmuch przewrócił wrak na bok i zabił siedmiu ludzi, którzy wtedy byli na zewnątrz, w tym osobę posiadającą kompas, który rozpadł się na kawałki, przygnieciony masą ciała jednego z nieszczęśników.

Przed wyprawą nie rysował się żaden cel, jedynie tumany niesionego wiatrem śniegu oraz mgła tak gęsta, że można było ją kroć nożem. Jeden po drugim, ludzie opadali z sił, padając na ziemię i modląc się, żeby to był już ostatni raz. Z tego marzenia wyrywała ich brutalna ręka rzeczywistości, współtowarzysze, którzy starali się pomóc w potrzebie, niedawno sami błagający o litość ślepy los.

- Daleko jeszcze?
Kobieta idąca za Sashą zapytała, starając się nie uronić ani jednej łzy, która z miejsca zamieniłaby się w lodowy bursztyn.
- Nie, musimy być już blisko. Czuję to.
Mężczyzna na czele grupy, Ronald, starał się załagodzić sytuację, zanim jeszcze cokolwiek się stało. Takie rozmowy obniżały morale załogi, szczególnie w sytuacji, w jakiej się aktualnie znajdowali.
- Co ty pieprzysz? - mężczyzna trzymający całą drogę kobietę za rękę, swoją żonę zaczął histerycznie krzyczeć, wybiegając przy tym przed wszystkich - Zgubiliśmy się! Rozumiesz? Zgubiliśmy!
Wymachując rękoma, nerwowo przeklinał swoje położenie i przewodnika.
- Zamknij się!
Ronald nie wytrzymał, podczas całej wyprawy umarły już cztery osoby, a teraz ktoś podważał jego autorytet i wprowadzał niepotrzebne zamieszanie. Mężczyzna najpierw dostał pięścią w twarz, po czym oboje rzucili się na siebie, przewracając na śnieg. Zanim jeszcze walka zdążyła się na dobre rozpocząć i zanim ktokolwiek mógł zareagować, zamieć uderzyła jakby z podwojoną siłą.

Cięty wiatr smagał ubranie Sashy, miotając nim na wszystkie strony. Nie mógł nic wyraźnie dostrzec, niedawni towarzysze stali się rozmytymi konturami, które znikały szybko z oczy.
Kiedy kolejny podmuch obrócił Sashę, zobaczył przed sobą nieruchomą postać. Zupełnie niewzruszona, stała naprzeciw niego, opierała się mocą żywiołu, jednocześnie w ogóle z nimi nie walcząc.
Moment później, nagły i gwałtowny ból głowy przeszył Aleksandra jak ostra strzała. Złapał się za głowę, czując, że zaraz zwymiotuje. Obraz zaczął zjeżdżać w prawo i raptownie powracać do normalnego stanu, by po chwili znów zjechać i powrócić, zapętlając się w szalonym i bolesnym stanie.
Obraz zaczął się zaczerniać, by po chwili całkowicie skryć się za matową zasłoną.
Sasha stracił przytomność, oddając się w brutalne dłonie zimnego powiewu.

Shaya Mardock

Dookoła tylko zamarznięte pustkowia. Brak oznak życia lub chociaż ich dawnego bytu.
Już dwa dni minęły, odkąd samotna kobieta opuściła bezpieczne schronienie. Zdradziecka mgła wprawiła ją w obłęd, zwiodła daleko od miejsca, którego szukała, pozostawiając na pastwę niesprzyjającej pogody.
Powoli zamarzała, nie mogąc znaleźć żadnego miejsca na spokojny odpoczynek. Grzęznąc w śniegu, załamana głupotą swojego postępku, miała ochotę się rozpłakać, jednak nie pozwalała jej na to silna osobowość.
Nie była przystosowana do nowych warunków, nigdy jeszcze nie wystawiona na tak ekstremalne środowisko, zatraciła się w swoim braku doświadczenia.

Podczas kolejnego z postojów, musiała się ogrzać. Temperatura zbyt gwałtownie spadała, a mgła robiła się gęstsza, niż zwykle o tej porze dnia. Mała szczelina musiała wystarczyć na ten moment jako osłona przed prószącym śniegiem i lodowatymi podmuchami.
Owijając się szczelnie w śpiwór, wyścielając go uprzednie zapasowymi ubraniami, Shaya szykowała się na ponurą i bezsenną noc.

Popijając rum z piersiówki, dla ogrzania lub może zapomnienia o troskach, kobieta nie mogła zapomnieć o tym, co wydarzyło się przed opuszczeniem schronu.
Cichy zgrzyt spustu, zatrzymującego się co kilka milimetrów, zapadł jej w pamięci mocniej, niż reszta sceny. Nerwowa chwila, oczekiwanie, czas na podjęcie decyzji, obawy, wszystko trwało zaledwie trzy, może cztery sekundy, jednak dla niej były to długie godziny. Następnie huk, krew i zdanie sobie sprawy z własnego czynu.
Wspomnienia, które nieważne, jak mocno wypierane z pamięci, pozostaną w niej na zawsze, jako ostatnia myśl opuszczająca umierający mózg. Rzecz, z którą każdy powinien się pogodzić, jednak dla większości jest to zbyt trudne.

Shaya sama nie zauważyła, jak skulona, buja się to w przód, to w tył. Rozmyślając, przeczekała kilkanaście minut, kiedy nastała niechciana noc.
Atramentowe niebo nie ukazywało jeszcze żadnej gwiazdy.
Była taka samotna. Nie mogąc już więcej utrzymać otwartych oczu, oddała się w objęcia Morfeusza, tak dawno oczekiwane.
Objęcia spokojnego snu.

Carletta Laiho

Opuścili ją, kiedy tego potrzebowała. Czuła się zdradzona i zarazem porzucona, jak stare ubranie. Ona zawsze pomagała, dodawała otuchy, kiedy ktoś jej potrzebował, zaleczała rany, kiedy ktoś się skaleczył lub coś złamał.
Była ostoją całej grupy, choć młoda, dzielnie znosiła trudy codziennego życia.
Teraz leżała w śniegu, nie mogąc wstać. Potłuczona noga i głowa, bolały ją plecy, do tego nie mogła wydać z siebie żadnego innego dźwięku, niż cichy jęk.

Arleta zwijała się z bólu, upadek z wysokiego klifu co prawda został zamortyzowany przez zwały śniegu, jednak grawitacja nigdy nie patrzy na swoje ofiary przychylnym okiem.
Ludzie, którzy znaleźli ją, głodną i trzęsącą się z zimna, teraz postanowili zostawić dziewczynę na pastwę losu. Czy nie słyszeli jęków? Czy nie widzieli nieszczęsnej? Czy myśleli, że zginęła?
Powinni byli zejść, a oni tylko krzyczeli i po kilku chwilach, przestali. Jakby im nie zależało.

Dziewczyna leżała wycieńczona do wieczora, kiedy chmury zaczęły zanikać, a mgła rozpraszać, ukazując czyste niebo. Bała się.
Bała się śmierci, niepewności, w jakiej ją zostawiono. Kiedy inni odeszli, płakała do momentu, aż ją to zmęczyło. Łzy zamarzły, łaskocząc czerwone od zimna policzki.

Kiedy księżyc przybrał postawę w pełni, Arleta coś usłyszała.
Wycie w oddali, przygłuszone, jednak na tyle wyraźne, że potrafiła rozpoznać w nim wilka. Wył sam, roznosząc dźwięk na wiele setek metrów, wśród panującej dookoła ciszy, jedyny dźwięk.
Przerażenie, dziewczyna zaczęła nerwowo przygryzać palec jednej z rękawic, starając się być jak najciszej tylko potrafiła.
Nerwowo oddychając, uroniła łzawe kropelki. Nie chciała być pożarta przez wygłodniałe zwierzę, wyobrażała sobie okropny ból, jaki by wtedy czuła.
Wycie nie ustawało, jednak coś dziwnego zaczęło dziać się z Arletą.
Uspokoiła się, ręce opadły na blady śnieg. Odczuwała przyjemne ciepło, zamiast mrożącego dotyku. Mimowolnie, uśmiechnęła się, rzeczy, których doznawała w tej chwili, były niezwykle przyjemne.
Już nie bała się, nie czuła zimna i ostrego powiewu. Ból ustał, a ona była po raz pierwsza tak szczęśliwa od czasu katastrofy. Nie potrafiła wytłumaczyć tego stanu. Może już nie żyła? Zamarzła, albo postradała zmysły?
Dziewczyna usiadła i momentalnie upadła na plecy. Zobaczyła przed sobą wielki, wilczy pysk i jedno, połyskujące oko. Upadając, uderzyła głową o coś twardego, tak mocno, że straciła przytomność.

Martin Jønesberg

Po prostu pięknie. Martin nie miał pojęcia, gdzie się znajdował. Nie wiedział też, jak ma wrócić na szlak. Chociaż wstyd się do tego przyznać, po prostu się zgubił.
Ostatnie, co pamiętał przed rozłąką, była bardzo gęsta mgła, która już od samego rana dawała się we znaki grupie. Chwila nieuwagi wystarczyła, by Martin zszedł z drogi i stracił towarzyszy z oczu. Nawet głośne wołanie nie odnosiło skutku, jakby znajdował się w innej rzeczywistości, nie było normalnym, że chwile po zgubieniu się, reszta nie mogła go usłyszeć.

Zamarznięte gałęzie i korzenie połamanych drzew wystawały ze stropów wąwozu, którym już od dłuższego czasu szedł. Śnieg padał bez przerwy, nie szczędząc wędrowca, który uważnie dobierał każdy krok. Opad przysypywał dziury, które mogły być głębokie i doprowadzić do złamania kończyny u zaskoczonej osoby, która nie zdążyłaby zareagować na nagły opad poziomu pod butem.
Była już wczesna noc, gdy mgła opadała, odsłaniając biel zasypanej ziemi. Korony drzew rzucały zdradliwy cień, okrywając drogę przed Martinem, jakby chciały go zwieść i doprowadzić do ostatecznego upadku.

Nikt nie powinien wystawiać się na mróz o tej porze dnia, tak daleko od reszty grupy i ciepła ogniska. Martin musiał znaleźć jakieś schronienie, jeśli chciał zwiększyć swoje szanse ujrzenia światła słonecznego następnego poranka.
Dobrym miejscem wydawała się jaskinia, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wydawało się, wyrosła przed Martinem, na jego życzenie. Było w niej mnóstwo miejsca, gdyby jego towarzysze mogli być z nim teraz...

Nie szczędząc czasu, Martin rozpalił ognisko i przyszykował śpiwór, resztę sprzętu ułożył obok miejsca przyszłego spoczynku, w niewielkiej szczelinie, która idealnie zastępowała wygodną szafkę na narzędzia w jego domu, w którym mieszkał zanim całe to ośnieżenie się zaczęło.
Miał się już położyć, gdy dostrzegł przytłumione światełko w głębi jaskini, które szybko zniknęło w ciemnościach. Niepokojące zdarzenie, które nie pozwoliłoby mu zasną. Czy ktoś tutaj mieszka? Może było to jakieś zwierzę? Może po prostu się mu przewidziało i nie było żadnego światła?
Jaka by odpowiedź nie była, należało to sprawdzić.

Świecąc mocną, wojskową latarką, którą dostał od Larssa, swojego przyjaciela, Martin niepewnie zagłębiał się w jaskinię. Coraz duszniejsza atmosfera utrudniała oddychanie. Im dalej, tym bardziej rozpięty był jego narciarski kombinezon. Nagła zmiana klimatu była bardzo niemiłym doświadczeniem, Martin musiał popijać zmrożoną wodę, która zwykle przeklinana, okazała się błogosławieństwem.

Światło kilka razy przemykało przed Martinem, jednak ani razu nie udało mu się nakierować na nie wystarczająco szybko światła latarki. Za piątym już razem, klnąc pod nosem, udało mu się coś dostrzec. Ku zaskoczeniu Martina, był to człowiek. Skulony, siedział pod ścianą i niewyraźnie majaczył.
Martin podchodził bliżej, lustrując otoczenie. Kiedy był już w odległości około dwóch metrów, skulony mężczyzna dostrzegł go. Lustrzone, pełne żalu oczy patrzyły na niego, przeszywając serce na wylot. Chwila, którą trwało złapanie kontaktu wzrokowego była bardzo bolesna. Jak zbity pies, człowiek patrzył na niego, wystawiając ze strzępkiem nadziei rękę.
Martin nie potrafił się powstrzymać, chciał pomóc. Poczuł się źle na duchu, gdyż przypomniały mu się sceny pierwszego dnia katastrofy, kiedy nie mógł pomóc tamtym ludziom w autobusie. Ciężko powiedzieć, czy chciał przez to odpokutować, czy może nie chciał mieć kolejnych ludzi na sumieniu, zupełnie tak, jakby to była jego wina.

Dłonie miały się już zetknąć, gdy Martin wyczuł, że coś stoi obok niego. Odwrócił się gwałtownie i sam nie był pewien, co zobaczył. Groteskowa, przerażająca postać uśmiechała się do niego. Stała tak blisko, że poczuł na swojej twarzy powiew jej oddechu.
Panika, to najlepsze słowo, którym można by określić to, co ogarnęło Martina. Przerażony, odskoczył i chcąc najlepiej rozpłynąć się w powietrzu, zaczął uciekać w stronę wejścia do jaskini.

Światło latarki, jak w szaleństwie, jeździło po ścianach jaskini. Biegnąc jak najszybciej tylko potrafił, Martin starał się wyobrazić to, co zobaczył. Nie wyglądało jak człowiek, jednocześnie zachowując jego cechy. Miało nos, oczu i usta. Nie miało warg, brwi ani włosów. Blado- czarna cera, tak najlepiej można by to opisać. Ten uśmiech, bez wyrazu, pozostając jednak uśmiechem. To wszystko, co zdołał zapamiętać, zanim uciekł.
Nagle światło znów pojawiło się przed Martinem, tym razem wyraźne, nasycone blaskiem i otoczone lekką mgiełką.
Jakaś siłą zatrzymała Martina. Przez chwilę czuł, jakby wszystko wokół zamarło. Trwało to setne części sekundy, jednak było niezwykle wyraźne. Coś trafiło go w głowę, nie fizycznego, jednak czuł to jak silny cios obuchem. Całe życie przeleciało mu przed oczami, ukazując najgorsze jego momenty.

Wszechogarniająca wina, za wszystkie swoje zbrodnie, nawet jeśli drobnostkami, odczuwane tak samo silnie, jakby zabił. Natłok samopoczucia zakończył się zalewającą wszystko wokół bielą. Poczynając od ścian, przechodząc przez podłoże, kończąc się na jego dłoniach, jakby wszystko zniknęło.
Martin całkowicie stracił świadomość i czucie. Zniknął w bieli, stał się jej częścią. Częścią nicości.

Andrew Gore

Ból i ulga.
Żal i słuszność.
Smutek i śmiech.
Zatracenie i świadomość.

Umysł mężczyzny nie był w jednym kawałku. Rozpadł się na chwile, które skupiały się wokół siebie, tworząc dwie zupełnie inne rzeczywistości.
Jedna smutna, przygnębiająca, pełna żalu, druga zaś szczęśliwa, przejrzysta, jak tafla wypolerowanego szkła.

Podobno każdy z nas ma taką chwilę, kiedy przeżywa wszystko od nowa, zastanawia się nad każdym zdarzeniem. Bramy umysłu otwierają się na oścież, odsłaniając wcześniej nieosiągalne elementy, o którym my sami nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Ten stan chyba jest śmiercią, końcem istnienia, kiedy wszystko jest jasne i wyraźne jak nigdy dotąd, a kiedy nie będziemy już mieli z tego żadnego pożytku. Nie w istnieniu materialnym.

Wszystkie odczucia, nawet te najdrobniejsze, dotyk gołej dłoni, smak pomidorów, zapach miodu. One mają znaczenie, chociaż nie wydają się ważne. Większość skupia się na ogóle, pomijając wszystko to, z czego się składa. Nie potrafią cieszyć się życiem w takiej formie, w jakiej jest nam podawane.

Co jest ważne? Czy to, kim jesteśmy, czy fakt, że w ogóle jesteśmy? Czy powinno nas cieszyć każde zdarzenie, w jakim braliśmy udział, czy tylko to, które jest dla nas dobre? Czy zależy to od punktu widzenia, czy może jest ustaloną przez kosmos regułą, z którą na próżno się sprzeczać?

Sprzeczne fakty, gdy wszystkie są prawdziwe. Unoszenie się, gdy spadamy. Bałagan, gdy wszystko jest na swoim miejscu. Zdając sobie sprawę, że żyjemy to nie cały sukces. Należy zrozumieć głębię pojmowanie, nie zaś tylko to, co widzimy. Dlaczego krzesło jest krzesłem? Dlaczego mielibyśmy się z tym zgadzać? Bo ktoś nam tak powiedział?

Wygoda nie jest nam pisana, marność żywotu również. Nic nie przychodzi samo, kto bezczynnie rzuca się w wir wydarzeń, ten jest głupcem, który nie wyniesie z tego żadnej lekcji i postąpi równie głupio następnym razem. Taki ktoś jest zaledwie marną skorupą tego, czym jest istota ludzka.

Alicja Skłodowska, Napoleon Bonaparte, John McCartney, Martin Jønesberg, Larss Jónsson, Mathias Laxness, Il Giornale. Paula Such, Daniel Defoe, Petra Sasso Pirla, Karel Plihal, Shaya Mardock, Yevgeny Borisovitch Volgin, Carl De Fou, Sabato Malinconico, Carletta Laiho, Gregor Waldgrave, Aadam Frösén, Richard Ames, Aleksandr Fiorkovsky, Andrew Gore.

Różne obrazy przewijały się przez umysł Andrewa. Szalona plątanina, nie potrafił określić, czy ma sens i czy coś znaczy. Był bezradny.
Nie czuł swojego ciała, tylko myśli.
W jednej chwili, jakby coś z niego ulatywało, opuszczało wnętrze. Zupełna obojętność, jaką przy tym czuł, nie potrafił jej określić.

Mężczyzna zaczął odzyskiwać zmysły, czuć nogi, tors, ręce, widzieć, słyszeć głuchy szum. Mdłym wzrokiem starał się rozejrzeć po miejscu, w którym teraz był.
Ciemność spowijała całą okolicę, było strasznie duszno, jakby znajdował się w czarciej pieczarze.
Andewa nagle oślepiło światło, które czuł ze zdwojoną siłą, jakby od kilku godzin siedział w zupełnej ciemności. Spojrzał w swoją lewą stronę i zobaczył kontur człowieka. Barwy powoli rozlewały się na całej jego powierzchni, ukazując skafander narciarski i odbijające światło latarki gogle.
Pełny nadziei, jak gdyby sam anioł wystawił do niego dłoń, by podnieść nieszczęśnika na równe nogi, Andrew wyciągnął rękę najdalej jak tylko potrafił. Nieznajomy przybliżał się, ukazując swoje skandynawskie rysy. Nagle jednak coś zakłóciło jego spokój. Mężczyzna zaczął uciekać, pozostawiając Gore'a samego.

Światło oddalało się, znikając zupełnie po kilku sekundach, pogrążając Andrewa po raz kolejny w ciemnościach.
Zamknął oczy i odszedł myślami w inne miejsce, gdzie modlitwa przynosi ukojenie.

***


Aleksandr Fiorkovsky

Długi tunel, zakończony białym światłem. Gdy Sasha szedł w jego stronę, światło zdawało się uciekać i kończyć tunel zawsze w tej samej odległości.
Latarka traciła energię, co chwila przerywała strumień światła. Tunel nie miał końca, a groźba ciemności stawała się coraz bliższa.
Co kilka metrów zjawa przewijała się obok Sashy, jednak ten nie mógł jej uchwycić. Wtedy zawsze gasło światło, nie tylko w latarce, ale również na końcu tunelu.
Zwiastun mroku pojawił się po raz kolejny, tym razem jednak nie sprowadził ciemności. Niewiele czasu potrzeba było, by Aleksandr rozpoznał w postaci Adama.
Stał smutny, ze spuszczoną głową. Miał pokaleczoną twarz, jego klatka piersiowa nie ruszała się, nie oddychał. Nosił na sobie te same spodnie i sweter, które miał tamtego pamiętnego dnia.

Sasha chciał podejść do Adama, dotknąć go, sprawdzić, czy może cokolwiek dla niego zrobić, jednak postać rozmyła się pod naporem dłoni. Wtedy też Sasha zobaczył, że całą dłoń pokrytą ma krwią, która spływa strużką na podłoże.
Podłoże okazało się torami, drgały, jakby zaraz miał tędy przejechać pociąg.
Sasha nie spostrzegł, kiedy niebo nabrało koloru i mieniło się czystą, popołudniową pogodą. Nie znęcone żadną chmurką, objawiało swój błękit w pełnej okazałości.
Dookoła znajdowały się lekko ośnieżone pola. Z kominów domów w oddali wylatywał dym. Korony drzew całe pokryte śniegiem, im dalej, tym bardziej zlewały się z otoczeniem.

W powietrzu rozległ się huk. Sasha poczuł coś na swoim czole. Kiedy dotknął je ręką, okazało się, że płynie z niego krew.
Nie wiadomo skąd, naprzeciw niego stała teraz odziana w biel postać, opuszczająca strzelbę, z której lufy ulatywał szlaczek szarego dymu.
- Trafiony.
Osoba mówiła spokojnie, znanym Sashy głosem. Chociaż starał się skupić na jej twarzy, wyraźnie widział tylko jej przenikliwie biały płaszcz.
- Nie mogłeś nic zrobić. Są rzeczy, którym nawet najsilniejszy mężczyzna nie zdoła zapobiec. Wyryte w ścieżce, którą podążasz. Przynajmniej ja to tak widzę.
Wypowiadając ostatnie słowa, postać odwróciła się i zaczęła odchodzić.
- Żyj.
Sasha ponownie dotknął czoła. Krew już z niego nie płynęła, rana niepostrzeżenie zagoiła się.
Im dalej odchodził mężczyzna w bieli, tym gorzej czuł się Sasha. Zawroty głowy, mdłości, ból żołądka.
W pewnej chwili stały się tak silne, że Fiorkovskiego zwaliło z nóg.

Całe niebo zlało się z resztą i wszystko gwałtownie zniknęło.

Shaya Mardock

Mała dziewczynka radośnie bawiła się z rówieśnikami. Wszystkie troski, trudności dorosłego życia omijały ją szerokim łukiem. Liczyła się tylko ta konkretna chwila.

Zaszronione okno, przez które wyglądała smutna buzia dziecka. Wszystko, co do tej pory znała, odchodziło w zapomnienie. Oddalało się nieubłaganie, nie miała na to żadnego wpływu.
Chociażby zacisnęła swoje małe piąstki najsilniej jak tylko potrafi.

Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe środowisko. Nowe życie, nowe przyzwyczajenia, nowy charakter.
Osoby w otoczeniu dziewczyny zawsze starali się ją ukierunkować na właściwą drogę. Teraz też tak było, postacie wirowały wokół dziecka, które chociaż szczęśliwe, znów czuło się bezsilne.

Marzenia i wzorce, prowadzące do osiągnięć. Cele, zmieniające się z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, dnia na dzień.

Wizje brutalnie rozerwane, nagłe przebudzenie i odzyskanie świadomości.

Carletta Laiho

Ptaki śpiewały za oknem, a ona grała do ich melodii na skrzypcach. Całą swoją duszą, całą pasję przelewała na instrument. Zatraciła się w swoim drugim świecie.
Muzyka wypełniała cały dom, rozchodziła się po pokojach, trafiając do każdego zakamarka. Melodia niezwykła, niepowtarzalna, przepełniona chwilą. Bez opamiętania, dziewczyna dała ponieść się emocjom.
Grała już od kilkunastu minut, bez przerwy tworząc coraz to nowsze tony. Końca tej euforii nie było widać, gdy nagle...

Jedna ze strun pękła.

Martin Jønesberg

Czy on latał? Unosił się w powietrzu? Czy w ogóle było gdzieś powietrze? Gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół?
Nie posiadał swojego ciała, był bytem niematerialnym w samym środku niematerialnej przestrzeni. Same myśli, nakręcane natłokiem pytań, jednak żadnej odpowiedzi, czy chociaż drobnego znaku.
Tylko wątpliwości i zagadki.

Chęć poznania swojego położenia była niezwykle silna, jednak nie dawała efektu. Martin ciągle tkwił zawieszony w czasie, w miejscu, którego nie ma.
Nieosiągalne dla myśli ludzki, dopóki do nich nie trafią.

Andrew Gore

Sub Tuum praesidium configimus sancta Dei Genitrix, nostras deprecationes ne despicias in necessitatibus nostris, sed a periculis cunctis libera nos semper, Virgo gloriosa et benedicta.
Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra, Consolatrix nostra.
Tuo Filio nos reconcilia, tuo Filio nos commenda, tuo Filio nos repraesenta.

Amen

***


Aleksandr Fiorkovsky

Zarośnięty mężczyzna otworzył oczy.
Czy to był sen? Co było jawą?
Wydarzenia sprzed chwili, ból jaki czuł, były takie realne, jednak nie miał nad sobą kontroli, jak w śnie. Niezwykle prawdziwym śnie.
Sasha wiedział, co się stało wcześniej. Wichura powaliła cały pochód, prawdopodobnie zostali rozdzieleni.
Tylko co nad nim robiła ta łysa korona drzewa? Dlaczego leżał obok ludzi, których widział po raz pierwszy w życiu?
Aleksandr poczuł, że trzyma na czymś rękę. Okazało się, że była to głowa młodej, rudowłosej dziewczyny.

Shaya Mardock

Wyrwana z głębokiego snu, jak wariatka machnęła ręką przed siebie i coś wymamrotała.
Czuła się w pełni sił, jakby spała dobre kilka godzin. Sen, jakiego już od dawna nie zaznała, jakby była u siebie w domu, na miękkiej leżance obok kominka.
Szybko jednak zdała sobie sprawę, że leży lekko zasypana śniegiem, pod głową ma korzeń jakiegoś drzewa, a wokół niej znajdują się inne osoby.
Co się do cholery dzieje?

Carletta Laiho

Wraz z głośnym, przenikliwym odgłosem pękającej struny, Arleta otworzyła oczy.
Szybko napłynęły do niej informacje odnośnie aktualnej sytuacji. Leżała na boku, w śniegu, bolały ją chyba wszystkie części ciała, a do tego wszystkiego na twarzy miała coś ciężkiego.
Była to ręka jakiegoś nieznanego mężczyzny, który leżał na plecach, zaraz obok niej.
Wokół leżały jeszcze trzy inne osoby.
Już nie było nocy i wilka, za to był dzień, wielkie drzewo, pustka wokoło i czterech innych ludzi, spośród których nie rozpoznawała nikogo.

Martin Jønesberg

Gwałtowne sprowadzenie na ziemię. Tak pokrótce można by określić to, co czuł teraz Martin.
Dziwnej postaci nie było w okolicy, za to dało się dostrzec inne, niemniej dziwne postacie.
Kiedy obrócił się na bok, gotując się do wstania, doznał szoku.
Przed sobą widział twarz mężczyzny, którego, dałby sobie rękę uciąć, spotkał w jaskini.
Nie chcąc postępować pochopnie, Martin starał się ocenić sytuację.
Niewiele czasu zajęło mu zorientowanie się, że nie wie, gdzie jest, z kim i co się z nim działo przez ostatnie, jak mu się zdawało, kilka minut.
Zapewne nie tylko on tak teraz pomyślał, ale oryginalność nie była potrzebną mu teraz cechą: Co się do cholery dzieje?

Andrew Gore

Gore skończył modlitwę i otworzył oczy.
Był już zupełnie gdzie indziej. Ciemność zamieniła się w jasność, ciasne i duszne korytarze w otwartą i chłodną przestrzeń.
Nie wiedział, gdzie był, jednak nie mógł narzekać. Była to miła odmiana od tego, co niedawno przeżywał, a czego nie do końca był pewien. Na tyle abstrakcyjne sceny, że można by pomyśleć, iż były tylko snem.
Kiedy skupił się na tym, co miał przed sobą, zastał niezwykły widok. Blondwłosego młodzieńca, którego niedawno widział, kiedy jeszcze był, jak mu się wydawało, w jaskini.

***


Obudzili się.
Cały ich dobytek leżał obok nich, jakby ktoś go tu przyniósł, kiedy byli nieprzytomni. Nie znali się, nawet z widzenia. Każdy inny, indywidualny, obcy sobie nawzajem.

Tylko jedno było pewne, znów mogli sami decydować o swoi losie.
 
Avdima jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172