Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-03-2009, 20:13   #21
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Przerażenie i niesmak malowały się na twarzy dominikanina, gdy ujrzał jak święcona wypala ciało biednego Alfredo. Zakonnika sparaliżował strach. Dopiero odór topiącego się ciała otrzeźwił go na tyle, że cofnął się na bezpieczną odległość. Obok stał ojciec Krzysztof i podobnie jak on, zatykał nos i usta kawałkiem szaty. Ludzie wokół krzyczeli z przerażenia, a ci o słabszych żołądkach wymiotowali na ziemię dopiero co strawione śniadanie. Dwaj duchowni stali oparci o siebie patrząc na znieruchomiałe ciało Alfredo.
- Tak ma wyglądać Boże miłosierdzie. Jezu Chryste.- pomyślał brat Jakub.
Ledwo wrzawa i szok wywołany stopieniem się ciała biednego Alfredo ucichły, a już nowe krzyki ożywiły zgromadzonych.
- Ukrzyżować!
- Żyd! To sprzedajny żyd w habicie!
- NA STOS! NA STOS!
- Czarci syn!
- Dać go tutaj, a żywo! Dać go do potwora!
- MORDERRRRCA!
- Sąd Boży! Chłopy szlachtę rżną!
- Czarownik! Szarlatan!
- Zabić braciszka!
Wrzeszczał rozszalały tłum. Brat Jakub początkowo niewiedział na kim skupiła się nienawiść gawiedzi. Dopiero, gdy spostrzegł brata Alessandro jak faluje na rękach rozjuszonego motłochu rozumiał, że to dopiero początek kłopotów dzisiejszego ranka. Zakonnik już chciał ruszyć na pomoc biednemu franciszkaninowi, gdy nowe okoliczności zmusiły go do zmiany planów.
Para brodatych heretyków, parających się czarną magią na nowo zasiała strach w serca oszalałego z nienawiści tłumu. Groźne słowa, ogniste kule i zębate dupy podziałały na tłum jak kubeł zimnej wody.
Brat Jakub stał sparaliżowany. Myśli w głowie kołowały się i tłukły ze sobą. Zakonnik patrzył na czarowników z mieszaniną strachu i zachwytu jednocześnie. Jawni heretycy i słudzy Złego w biały dzień wyprawiają magiczne sztuki na oczach gawiedzi niczym jacyś kuglarze.
- Co robić dobry Boże - pomyśłał zakonnik. Setki myśli i planów nawiedzały jego głowę. Każdy w chwili pojawienia się wydawał się genialny, ale już po chwili był odrzucany jako nierealny, głupi lub śmiertelnie niebezpieczny.
Brat Jakub wiedział, że nie może pozostać bezczynny. Obligowały go do tego habit i przyrzeczenie złożone przeorowi swojego zakonu. Poza tym jak miał wytropić innego czarownika, który rzucił na niego śmiertelną klątwę i ukradłą świętą relikwię, kiedy boi się działać w chwili konfrontacji z innymi sługami diabła. Duma, honor i głęboko wpojone poczucie obowiązku nie pozwalały mu pozotać obojętnym na to co się tu działo.
- Musisz wierzyć Giovani. Teraz tylko w Bogu Wszechmogącym ratunek. Musisz działać. Byle rozważnie.
Dominikanin spojrzał na ojca Krzysztofa, ciekaw jego reakcji, ale z pucułowatej twarzy księdza nie dało się nic wyczytać.
- Zostałeś sam Giovani. Możesz liczyć już tylko na siebie.
Czarownicy nakazali tłumowi zapomnieć o wszystkim i rozejść się. Ludzie stali przez chwilę oniemiali, ale wspomnienie zębatej dupy, topiącego się Alfredo i ognistych kul świszczących w powietrzu szybko skłoniło ich do rozejścia się i zajęcia się swoimi sprawami.
- Dzieje się ty zbyt wiele tajemniczych rzeczy. Czas działać. Smród siarki, szczerzące się pośladki, ogniste kule i czarcie sztuczki. Co mnie jeszcze dzisiaj czeka?
Brat Jakub korzystając z powstałego zamieszania wypatrzył w tłumie poturbowanego i leżącego na ziemi brata Alessandro. Zbliżył się do niego i wciągnął go za najbliższy wóz. Z ukrycia nie spuszczał wzroku z magów.
- Jeśli ci życie miłe braciszku siedź tu ze mną. Tłum tak szybko nie zapomni o tobie, a ci heretycy wcale nie wyglądają przyjaźniej. Mów lepiej co tu się dzieje i jakim cudem twoje przekleństwa się urzeczywistniły. To twoja sprawka czy tych diabelskich pomiotów? - rzekł brat Jakub do franciszkanina.
Dominikanin uważnie słuchał relacji brata Alessandro, nadal obserwując dalsze poczynania brodatych czarowników. Analizując słowa zakonnika układał już plan działania.
 
brody jest offline  
Stary 28-03-2009, 21:37   #22
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
- Absurd. – Całe to podekscytowanie sprawiło, że była to jedyna wyraźna myśl, którą zdolny był wydobyć z odmętów swej jaźni.

Otaczający go ludzie zachowywali się w sposób, który budził w nim poważne wątpliwości. Trudno mu było uwierzyć, że w rzeczywistości podobnie jak on należeli do przedstawicieli „dumnej” rasy ludzkiej. Nie dysponował jednak czasem, który mógłby w najlepsze marnotrawić, toteż skupił się na swoim celu. Był piękny, tajemniczy, a pragnienie posiadania takiego skarbu sprawiała, że jego serce waliło jak oszalałe. Coś mówiło mu jednak, że nie jest to jeszcze ostateczny cel jego wędrówki. Na demonstrację pełni swoich mocy przyjdzie jeszcze czas.

To było tak łatwe, że aż zabawne. Skinienie palca mogłoby sprawić, że jego żałosna ofiara dałaby się pożreć zębatej dupie bez mrugnięcia okiem. Zaśmiał się w myślach. Był już niemal pewien, że położy łapy na swej zdobyczy. Wszystko jednak szło zbyt łatwo. Na tyle łatwo, że w jego głowie odezwał się głos, który niczym zahipnotyzowany, nieustannie powtarzał, że wszystko to jest zbyt podejrzane ...

… i nie pomylił się. Benet tytanicznym wysiłkiem powstrzymał potok najbardziej wyszukanych obelg, jakie był w stanie spłodzić jego umysł. Błyskawicznie przywołał się do porządku. W tym chaosie można było spodziewać się tego typu wypadków. Nie to było więc problemem, był nim ten konus, który również wyciągał łapy w kierunku jego trofeum.

- Niewybaczalne zuchwalstwo. – Coraz trudniej było mu nad sobą zapanować. Wszystko to mogło okazać się tragiczne w skutkach. Jego zdolności wymagały całkowitego skupienia. Nerwy były więc w tych okolicznościach wielce niepożądane.

Poznał jednak zdolności swego rywala. Właśnie to okazało się być nader kojące dla jego szalejących emocji. Karzeł trafił na najgorszego przeciwnika, choćby i miał szukać na dnie piekielnych otchłani. Uderzy w jego emocje niczym w struny harfy i niech sam grzebie się w dole, który z pewnością wykopie. Umysł ochroni go przed podstępem, oto jedyna rzecz, której był pewien.

Nie czekając ani chwili dłużej przystąpił do działania, a raczej ponowił poprzednio podjęte starania. Zdobycie władzy nad poprzednią ofiarą było znacznie łatwiejsze niż poświęcanie czasu na innego wieśniaka. Tym razem plan zniweczył ten przeklęty mnich.

- Dominikanin, franciszkanin. – Wrzasnął na siebie w myślach. – Jeden pies Benet! Skup się, po stokroć, skup się!

Kiedy zdenerwowanie paraliżujące niemalże całe jego ciało ustąpiło. Ku swemu nieskrywanemu zadowoleniu, miał jeszcze szansę na zdobycie kuszącego artefaktu. Tym razem postanowił jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Ponowienie tak łatwo zniweczonego planu było już i tak zbyt dużym błędem. Błędem, na który w ogóle nie powinien był sobie pozwolić. Przeklął w myślach czas, który spędził pośród otaczającego go plebsu. Od smrodu, który już dawno temu zastąpił w tym miejscu powietrze, zmieniał się na podobieństwo otaczających go ludzi. W niezwykle rozległym obszarze jego poznania nie istniało nic, co byłoby w stanie odwrócić jego uwagę od lśniącej kuli. Jak się jednak okazało, dręczony demonem rozwolnienia klecha. Wykraczał poza wspomniane ramy całym swym beczkowatym ciałem. Wystarczył mu jednak moment by zrozumieć, że nie jest to rzecz, która zasługuje na jego uwagę. Miast upragnionego przedmiotu ujrzał jednak szkaradną facjatę swego żałosnego rywala. Czuł gniew, który malował się na jego twarzy.


- Żegnaj się z życiem głupcze. – Sam pewnie nie byłby w stanie poznać swego głosu. Dawno nic nie pchnęło go w objęcia gniewu z taką siłą. Był jak rozjuszona dzika bestia. Nienaturalnie długi żywot odbił wyraźne piętno na świadomości Beneta.

Czuł jak jego dłoń zaciska się na skrytym pod płaszczem rapierze. Oczami wyobraźni wyraźnie widział już przebitą lśniącym ostrzem twarz, wykrzywioną w grymasie bólu. Coś jednak pokrzyżowało jego plany. Coś znacznie bardziej interesującego niż życie, które już miał odebrać. Stanął na równych nogach i przyjrzał się dwóm magom.

- Przeklęci iluzjoniści. - Gniew nadal nie ustępował. Zdecydowanie jednak zelżał. Znajdował coraz więcej miejsca dla ogarniającej go ciekawości.

Nie miał pojęcia kim byli ci nieznajomi. Nie wiedział jakie były ich cele, ani do czego byli zdolni. Zbyt dobrze znał się jednak na ludziach. Był więc niemal pewien, że jedynym ogniem, który potrafią stworzyć jest nic nie wartą iluzją. Starzec był więc równie żałosnym oponentem co i pozostawiony za plecami karzeł. Znacznie bardziej zainteresował go młodzieniec. Zbyt rozjuszony by być przewidywalnym. Benet był niemal przekonany, że swe nadprzyrodzone zdolności zyskał stosunkowo niedawno. Przywykł jednak do słodkiego uczucia całkowitej pewności na tyle mocno, że nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek działanie. Przynajmniej do momentu kiedy nie zdobędzie wszystkich potrzebnych informacji. Tym razem będzie jednak bardziej rozważny. Stał całkiem blisko nieszczęśnika, którego poddano działaniu artefaktu. Ryzyko potrącenia było więc na tyle niskie, że w zupełności akceptowalne. Nie zważając na otaczający go chaos skupił się na młodszym magu.

Nie miał zamiaru hipnotyzować swej nowej ofiary. Znacznie bardziej interesowały go jej wszelkie sekrety i co oczywiste, wszystkie informacje dotyczące jego starszego towarzysza.
 

Ostatnio edytowane przez Rusty : 01-04-2009 o 17:03.
Rusty jest offline  
Stary 30-03-2009, 00:54   #23
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Sebastian szarpnął. Benet również. Samosąd ich nie interesował. Wysoki mężczyzna o dumnym spojrzeniu był jednak po pierwsze zdecydowanie silniejszy, a po drugie bardziej zdeterminowany od karła i ten musiał w końcu puścić. Czy to jednak za sprawą złośliwości, czy wręcz przeciwnie, czyichś celowych intencji, odgłos darcia torby wystraszył wysokiego na tyle, że również puścił zaraz po Sebastianie i jedyne co obaj mogli zrobić, to patrzeć jak torba nienaturalnie obłym lotem nijak nie zbliżonym do paraboli, ląduje w ręce starca o nieprzyjemnym spojrzeniu.

Karzeł widząc tak bezsprzecznie umiejętny i odważny pokaz czarostwa, wycofał się przezornie do tyłu omal nie wpadając w kupę cuchnącej mieszaniny błota, wymiocin i nienaturalnie stopionego ciała czegoś co jeszcze dziś rano stanowiło pastucha Alfredo. Fakt, że taki był właśnie efekt święcenia tej karykaturalnej abominacja nie specjalnie zaskoczył karła, który z pewnego rodzaju satysfakcją patrzył na przerażony tłum. Ludziom się tak często wydawało, że byli nienaruszalnie normalni. Lepsi od tych, którzy odstają. A tu proszę. Trzask, prask i nim się obejrzysz, masz zęby w dupsku jak się patrzy. Co prawda obity pastuch, a może raczej stwór którym się stał, musiał przeraźliwie cierpieć na skutek przeprowadzonych egzorcyzmów sądząc po nieludzkich wrzaskach, Sebastian jednak nie mógł się powstrzymać od poczucia pewnej zawodowej ciekawości, jak u licha można było coś takiego osiągnąć...

Iluzja ognia była umiejętna, ale nic poza tym, choć dało się wyczuć, że była zaledwie kroplą w morzu możliwości magów...

- Ale z ciebie niedojda karle – mruknęła starucha, która też postanowiła trzymać się nieco na uboczu. Co innego gdyby rzeczywiście czerń miała mnicha męczyć. – Teraz nie dość, że nie ma kuli, to i moją torbę żeś zaprzepaścił - Patrząc teraz na dwóch tajemniczych mężczyzn, którzy okazali się przynajmniej pośrednio przyczyną całego zajścia, dziwnie międliła coś dolną żuchwą szczęki. Ich pokaźne brody i roszczeniowe maniery przypominały jej raczej śmierdzących bojarów z rusi niż jakichś magów. Jednak i na niej pokaz sztuki zrobił wrażenie, bo nie odwracała od nich wzroku.

- Na starość to wam się chyba na oczy babko rzuciło - odparł strząsając z nosa grudkę błota, które teraz gęsto okrywało mu całą twarz. Żyzne, czarne ziemie Szwarcwaldu sprawiły, że nocą rzeczywiście można by teraz wziąć karła za diabła jakiegoś - To przez to, że ten szlachciura z baczkami nie kupił tego waszego bajania. Ależ się zacietrzewił. Po rożen już sięgał... a zresztą mam wrażenie, że dobrze wyszło. Bo tak to by mnie tam sponiewierali więc o kuli możemy zapomnieć. Cwane żydowiny, czy tam inne swoją drogą. I chociaż sztuczka z ogniem to akurat banał, jak się ma trochę prochu, to ta lecąca torba nie wspominając już o nieszczęsnej paella Alfrediana, która jak mniemam też była z początku ich dziełem, choć chyba niecelowym, póki braciszek nie doprawił... - urwał drapiąc się niepewnie po głowie i próbując samemu uporządkować szybko napływające do głowy myśli - Co myślicie babko? Dobrze by się było zwiedzieć co to za jedni, bo ja o nich jako żywo nie słyszałem.

Galina przez chwilę nie odpowiadała. Miała wrażenie, że nazwisko tego starszego gdzieś się jej już obiło o uszy. Może na Bocken? Jej zorana bruzdami i pokryta plamami wątrobowymi skóra zmarszczyła się jeszcze bardziej, gdy babina bez większego sukcesu próbowała ułożyć coraz częściej panujący w jej głowie chaos. Zaczynała się nawet łapać na tym, że miewa problemy z odróżnianiem wspomnień od wizji, które nigdy nie miały miejsca.
- Ano dobrze by było... Szelma by się zdał ku temu... - rzekła Galina i wiedząc, że najpewniej nic to nie da, rozejrzała się po okolicy z czarnym pupilem. Po chwili z przekąsem dodała – Tylko, że jak zawsze gdy go potrzeba, przepadł gdzieś zapchleniusz zawszały. Wróci pewnie jak nic mu się złowić nie uda... Pozostaje poczekać, na to co postanowią, zabrać moją torbę i potem się za nimi zakraść. Teraz nie ma się co wychylać... Ba ja to nawet chętnie karzełku popatrzę jak teraz klechy będą tym dwóm pomstować ogniem piekielnym.

Galina zarechotała brzydko gdy oboje cofnęli się jeszcze parę kroków obserwując uważnie wydarzenia na skraju lasu. Karzeł tylko podszedł do stojącego zaraz obok poidła, w którym szybko obmył ręce i twarz.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 30-03-2009, 12:18   #24
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
* Wątpię byś dożyła by widzieć dzień w którym nie uda mi się czegoś złowić gdy będę miał na to ochotę Żółtozęba* – Myśli kota dotarły do Galiny sugerując że Szelma jest gdzieś obok. Faktycznie.
Leżał fantazyjnie rozwalony u stóp niewielkiego krzaku, obserwując wydarzenia i śledząc działania czarodajnych: zarówno „Dziwnookiego”, jak i tych dwóch przybłędów którzy zakosili torebkę staruszki.

Zaraza morowa o jaką kot bezczelnie został posądzony parę minut temu, nie była największym zmartwieniem stada dwunogów. Z początku prało się po ryjach tylko dwóch wielbicieli "Nakrapianej", a po błocie tarzało się raptem kilku z uczestników zajścia przy ognisku. Aktualnie epidemia zatoczyła już o wiele szersze kręgi - ziemię wycierali już prawie wszyscy, a okładanie się zastąpiono próbami przeprowadzenia ideologicznego mordu. Dwunóg z paszczą w kuprze rozpuszczający się w błocie, ognie tworzone przez przybyszów i dziwna kula na punkcie której wszyscy poszaleli – dopełniały obrazu pandemonium. Nic dziwnego, że futrzak po początkowym wybadaniu sytuacji czmychnął byle dalej i byleby uniknąć narażania się. Jak wiadomo gdzie drwa rąbią tam wióry lecą, a wobec podejrzeń o czary, łapanie i palenie czarnych kotów zdawało się być specyficznym hobby rozkrzyczanej gawiedzi. W siedzibie dwunogów zwanej Erfurt ocaliło go nie dalej jak dwie zimy temu tylko przypadkowe utytłanie się w mące, inni nie mieli tego szczęścia i szlochy kilku ludzkich samic łączyły się z przeraźliwym miauczeniem czarnych pechowców, którzy nie zdążyli umknąć w odpowiednim momencie.


Szelma spojrzał na „Żółtozębą” i „Małego” strzygąc poszarpanym uchem.
- Meeeowwq! - odezwał się siadając. Poruszył ogonem i ziewnął, ale jakoś tak bez przekonania. Zadziwiający tandem staruchy i kurdupla knuł kolejny spisek i (na wszystkie myszy świata!) jak zwykle on miał być kluczowym elementem ich planu. Zerknął na dwóch nowych czarodajnych terroryzujących tłum płomykami. Śledzenie ich nie powinno sprawiać problemów. Dwunogi były zawsze nieuważne i hałaśliwe jak chore szczury.
- Jesteś darmozjadzie! - Galina spojrzała na kota wygrażając mu palcem. - Mówiłam byś go drapnął lub ofajdał? Może by się wtedy udało, niewdzięczny łachmyto.
Kot tylko prychnął wymownie patrząc na trzymającego się za twarz kupca zaszczyconego solidnym kopniakiem w pysk i zmrużył ślepia przekrzywiając łepek.
* A na psa Wam ta kulka, Żółtozęba... tylko problemy stwarza i uwagę zwraca* wstał i na zgodę otarł się o jej łydkę.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-03-2009, 21:45   #25
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
W młodości Krzysztof marzył o tym, by zostać egzorcystą. Stawać ze Złym twarzą w twarz i pokonywać go w imię Pana naszego. Niewątpliwie sporym plusem było to, że w takich potyczkach człowiek był pewien, kto jest dobry, a kto zły. Wartościowa rzecz w dobie heretyckiej reformacji.
Kiedy jednak Alfredo zaczął się rozpuszczać w kontakcie z wodą święconą, Krzysztof poczuł ulgę, że nie zajmuje się takimi rzeczami na co dzień. Cofnął się zalękniony i przeżegnał szybko. Zasłonił nos i usta rękawem, gdy dotarł do niego swąd palonego ciała. To było nie tak. Wszystko było nie tak. Boże dopomóż!

Gdy nerwowy franciszkanin pojawił się, powodując wściekłość tłumu, ksiądz złapał mocniej swoją lagę, gotów przebić się przez tłum, by ratować mnicha. Nawet jeżeli był on winny, nie można pozwolić, by tłuszcza sama wymierzała wyroki za czarną magię. Poza wszystkim innym, to by naruszyło autorytet Kościoła.
Na szczęście nim zaczął machać kijem, tłum zafalował ponownie. Z lasu, zaraz za Alessandro, wyszło dwóch brodaczy w bogatych szatach. Kolejny obrót sytuacji przestraszył go chyba nawet bardziej niż roztapiający się Alfred. Przestraszył na tyle, że pierwszy raz tego ranka, Siennicki musiał pomyśleć, zanim rzucił się w wir akcji. Szlachecka fantazja i instynkty jakoś nie podsuwały żadnych pomysłów, które byłby w stanie zaakceptować. Jak na przykład nie miał ochoty na podburzenie tłumu przeciwko czarownikom. Prawdopodobnie skończyło by się to ich śmiercią, w końcu było ich dwóch przeciwko kilkudziesięciu kupcom, chłopom i najemnikom, ale karawana straciła by zapewne wielu niewinnych ludzi. No, w każdym razie wielu ludzi. I łatwo byłoby o porażkę. A już na pewno nie mógł się sam rzucić na nich, krzycząc o czarach i wiedźmach. W takim wypadku spalenie byłoby niezłym rozwiązaniem. Lepszym od dorobienia zębów w dupie.

Koniec końców, tłum wydał pechowego kupca i zaczął się ostrożnie rozchodzić między wozy. Ludzie szli w losowych kierunkach, byle tylko zniknąć z oczu, byle tylko nie wychylać się. Krzysztof stwierdził, że na niego też czas.
Trzeba się wycofać, by wrócić z większą siłą i dokopać tym dwóm. Kiedyś. Może w najbliższym mieście. Jeżeli faktycznie jadą do Pragi, będzie jeszcze trochę czasu. A póki co, nie należy rzucać się w oczy. To podstawa.

Pierwszym, co przyszło Krzysztofowi do głowy było wypełnienie jego kapłańskich powinności. Alfredo, można chyba było to uznać, został oczyszczony, ostatecznie, z diabelskiej mocy, więc należał mu się porządny pogrzeb. No a w każdym razie jakiś grób, żeby nie zeżarły go okoliczne zwierzęta. Ksiądz zaczął zaczepiać co roślejszych przechodniów, prosząc o pomoc w tym czynie. Nie było łatwo, ludzie byli przerażeni i zmęczeni wydarzeniami dnia, w końcu jednak udało się sformować trzyosobowy oddział z łopatami, który wziął się za kopanie dołu. Nie odeszli daleko od drogi, bo zwyczajnie się bali, zresztą karawana miała niedługo ruszać. Spieszyli się, nawet sam Siennicki pomagał przy kopaniu.
W końcu, gdy robota była skończona, ktoś zbił prowizoryczny krzyż, ksiądz odmówił krótką modlitwę za duszę zmarłego, pobłogosławił wszystkich, którzy zechcieli mu pomóc i wszyscy szybko wrócili między wozy.

Dobrze, a teraz trzeba zasięgnąć języka. Ktoś musi coś wiedzieć o tych dwóch. I chyba nawet podejrzewam, kto.

Chwilę trwało, zanim ksiądz znalazł karła, po pierwsze z powodu jego nędznego wzrostu, po drugie dlatego, że najwyraźniej nie lubił się rzucać w oczy. W końcu jednak udało mu się tego dokonać. Poczekał, aż karzeł zostanie sam. Udało mu się nawet zbliżyć do niego, zanim Sebastian go zauważył.

- Nie chcę cię bić- zaczął Krzysztof pojednawczo, wyciągając puste ręce na boki- ale jeśli zaczniesz uciekać, pamiętaj, że mam dłuższe nogi i jestem w stanie przewrócić większość rzeczy, pod którymi możesz się schować- dodał, przez chwilę przybierając groźniejszą minę, ale po chwili znowu stał się uśmiechniętym grubasem- Chcę tylko dowiedzieć się czegoś o tych dwóch, tak zwanych, magach. Wiem, że nie jesteś z nimi w zmowie, widziałem twoją reakcję, gdy się pojawili- to był blef, ale skąd karzeł mógł to wiedzieć- ale na pewno masz z nimi więcej wspólnego niż ja. No, to co? Opowiesz mi coś ciekawego?
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 01-04-2009, 01:04   #26
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Niemal wpadł do poidła usłyszawszy za sobą tubalny głos księdza. Zamiast tego umoczył tylko rękawy do połowy łokci w mętnej wodzie, próbując złapać równowagę. Gdy się odwrócił, miał okazję akurat stanąć naprzeciw wielkiego niczym zaszpuntowana beczka rumu, brzucha duchownego. Odsunął się kawałek na bok pod uważnym spojrzeniem niechcianego rozmówcy i aż skrzywił w obrzydzeniu na samą myśl o tym ile razy bardziej odrażający musiał być wkład księdza od wkładu owej beczki. Choć wyporność zapewne podobna... Spojrzał tylko z obawą, na trzymaną przez księdza lagę jakby nie do końca przekonany jego szczerości i dopiero po chwili usłyszawszy z czym tak naprawdę duchowny przyszedł, odrzekł:
- Znowu ja! - wskazał siebie przykrótkimi rękoma z oburzonym wyrazem twarzy – Znowu moja wina! A nawet jak nie moja, to na pewno ma coś ze mną wspólnego! Ty ojcze chyba zaiste uważasz, że jak człek skarlały, chorobą ciężką dotknięty, to na pewno diabeł mu za kołnierzem siedzi. A bodajby was!

To rzekłszy już chciał odejść, ale ksiądz swą pokaźną sylwetką zastąpił mu ponownie drogę. Z drugiej strony ucieczkę nadal blokowało poidło, a Cristobal nadal milczał uśmiechając się nieubłaganie tą swoją dobroduszną gębą. Sebastian zmarszczył nos i westchnąwszy ciągnął dalej z rezygnacją:

- No dobrze. Powiem co wiem. Ale to musi zostać tajemnicą między nami ojcze Cristobalu. Za tą wiedzę niegdyś ludzi żywcem palono... - westchnął ostatni raz i zaczął opowiadać cały czas żywo gestykulując, momentami robiąc pauzy, a co jakiś czas również gwałtownie podnosząc ton - Zna ksiądz historię braci dulcynianów i ich krwawy koniec sprzed prawie trzystu lat? No. Otóż nieco później w Anglii istniał znacznie mniejszy i diablo... tfu!... dużo bardziej radykalny odłam tego bractwa. - skinął na księdza by ten schylił się do jego wysokości i dopiero potem szepnął konfidencjonalnie - Bracia filodaputianie. Głowa tego bezbożnego zakonu, Filodaputyn z Aylesbury, wyznawał skrajne ubóstwo i absolutny brak czystości ciała, która jakoby była w sprzeczności z moralnością człowieka. Ponadto łączył to z heretyckimi celtyckimi tradycjami spożywania swoich zmarłych. Ówczesny angielski król, Edward IV z Yorku, pod groźbą, którą podobno sam papież wystosował, kazał otoczyć klasztor, w którym ukrywali się filodaputianie, wziąć szturmem i po wymordowaniu wszystkich, spalić. Mówi się, że Filodaputyn natenczas pod natchnieniem samego złego spisał księgę, w której zawarł całą zgromadzoną wiedzę o starych celtyckich zaklęciach. Powiadają, że księga ta zaginęła, ale jakieś kilkanaście lat temu Adrian Winchester, teolog z Cambridge ogłosił, że odnalazł ją. Nie wiadomo, czy to prawda, ale od tej pory z wiernego poddanego króla zmienił się w zgorzkniałego i niebezpiecznego dziwaka. Założył stowarzyszenie filodaputystów. Nie znam ich ideologii, ale mówi się, że wszyscy członkowie żyją ze sobą w grzesznych, sprzecznych z naturą stosunkach. Zgroza wielka. - Sebastian prawie widząc to co opowiadał, skrzywił się jakby zjadł właśnie wyjątkowo niedojrzały owoc granatu - Myślę, ze skoro ich tu spotkaliśmy, to znaczy, że mogą stać za tajemniczą śmiercią sługi bożego z pobliskiego Neustadt Zachariasza Ursyna wielkiego zwolennika kontrreformacji. Tam też zresztą chyba przyłączył się do nas ten wymuskany szlachcic, co tak wpatruje się w tego drugiego brodacza. Widzicie ojcze Cristobalu? - wskazał przemoczonym rękawem Beneta - Jak łypie na niego obleśnie? Aż mdli. Głowę daję, że i on jest filodaputystą i mieli się tu spotkać. Pewno go jeszcze z nimi zobaczymy... Kto wie? Może to nawet on zabił Ursyna? Może jeszcze kogoś zabije? Źle i im i jemu z gęby patrzy księże Cristobalu. Dobrze by było ich, a przynajmniej jego biskupowi pokazać... Nie pytajcie skąd to wiem. Po prostu dużo wędruje i ucha nadstawiam na dziwy większe niż ja sam.

Skończywszy przełknął w końcu ślinę w suchym gardle. Nie spoglądając na księdza rzucał, Benetowi i dwóm magom podejrzliwe spojrzenie, jakby sam coraz bardziej wierzył w tę opowieść.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 05-04-2009, 20:59   #27
M.M
 
M.M's Avatar
 
Reputacja: 1 M.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodze
Istotnie, lud rozstąpił się jako Czerwone Morze przed mojżeszową lagą. Nikt, z wyjątkiem kilku osób, nie miał większej ochoty na rozpoczynanie dyskusji z czarnoksiężnikami, szczególnie, że to oni sami proponowali ugodę. W przeświadczeniu średniozamożnego, genueńskiego społeczeństwa, czarnoksiężnicy prawie nigdy nie dążyli do kompromisu. Byli źli i zwyrodniali, mieli rozczochrane włosy, rozbiegane spojrzenia i kły długości kciuka. Nie mówili wiele, tylko ciskali zaklęciami w lewo i w prawo. Mordowali, plądrowali, gwałcili, palili, a to wszystko, wystawcie sobie, bez słów. Aż tu proszę… Kacerze-Anglicy okazali się być wielce wygadani i ugodowo nastawieni. Nosili wprawdzie brody i używali trudnych do zrozumienia terminów, ale który heretyk nie używa? Tak… Szczęśliwa kraina ta Brytania, skoro nawet kacerzy ma łagodnych jak wielkanocne baranki. Nic tylko się ze szczęścia rozejść na boki. Jako Czerwone Morze przed mojżeszową lagą.

Brat Jakub zawlókł przerażonego i bladego jak świątynny marmur brata Alessandro, za, poznane już wcześniej, wozy z arbuzami. Ułożył z pieczołowitością w błotnym dole, oparł o drewniane koło i ścisnął ramiona w żelaznym uścisku.
- Jeśli ci życie miłe braciszku, siedź tu ze mną. Tłum tak szybko o tobie nie zapomni, a ci heretycy wcale nie wyglądają przyjaźniej. Mów lepiej co tu się dzieje i jakim cudem twoje przekleństwa się urzeczywistniły. To twoja sprawka, czy tych diabelskich pomiotów? – spytał, co rusz oglądając się na boki w poszukiwaniu źródeł niebezpieczeństwa. Oczy łyskały mu spod dominikańskiego kaptura. Jedynym co potrafił uczynić brat Alessandro, to poblednąć jeszcze bardziej. Jął nagle jęczeć, stękać i sapać. Przez to wszystko przywiódł bratu Jakubowi na myśl pewien nie święty, mediolański przybytek, odwiedzony w celach badawczych dobre dwa lata temu. Dominikanin zasępił się na moment, lecz natychmiast oprzytomniał i zmawiając w myślach dziesiątkę, przepraszającego różańca (był w tej dziedzinie doprawdy perfekcyjny), potrząsnął bratem Alessandro, raz a porządnie. Stary franciszkanin zabełkotał już prawie wyraźnie. Przynajmniej przestał sapać… Brat Jakub powtórzył czynność dwukrotnie, sprawiając, że kilka arbuzów spadło z wozu prosto w błoto.
- Ocknijcie się bracie, na litość Boga. – syknął, rozglądając się niespokojnie. Tłum zdawał się powoli rozstępować.
- …miejże… litość… duszę wytrzęsiesz. – odpowiedział słabym głosem brat Alessandro. Dopiero teraz dominikanin dostrzegł jak bardzo jest potłuczony. Brat Jakub widywał w życiu wiele samosądów, ale genueńczycy naprawdę go zadziwili. Na czole starego franciszkanina wykluwał się już guz wielkości pomarańczy, policzek miał rozdarty, a habit postrzępiony. Mnich wyglądał jakby właśnie przedarł się przez obóz rozochoconych, niemieckich doppelsoldnerów i, jakimś cudem, zdołał przeżyć by przekazać światu ostatnią wiadomość. Brat Jakub, mając w nosie czy rzeczywiście będzie ona ostatnia, czy też nie, nadstawił jej ucha.
- Ja nie wiem… nie wiem, co się stało… poszedłem tylko w krzaki, oddać się uldze… to przez tą niedogotowaną strawę… i kłótnię… zaklinam się, że nie mogłem już dłużej… czy to grzech? Na klucze św. Piotra… a może osrałem kaplicę?! – to nieprawdopodobne, ale brat Alessandro pobił chyba rekord, jeśli nie świata to z pewnością tej części Europy, w blednięciu. Brat Jakub miał wrażenie, że za moment rozpłynie mu się w ramionach i zniknie jak poranna mgiełka.
- Bóg jest sędzią miłosiernym i sprawiedliwym. Nie wydaje mi się by za twą przewinę ukarał młodego Alfredo. – stwierdził rezolutnie brat Jakub – Poza tym to z pewnością sprawka heretyków. Wiesz coś aby o nich?
- Ja… widziałem tych franców w lecie… mówili o strasznych rzeczach… Chryste, chyba muszę się wyspowiadać… - wyjąkał Alessandro, po czym wycedził tyłem głowy w drewniane koło i stracił przytomność. Po chwili przebudził się dosłownie na moment…
- Przyjdź we wtorek siostro Doroto. Dziś nie potrzebujem mąki. - …i zemdlał ponownie. Jakby tego było mało, w sam środek wygolonej głowy, grzmotnął go dorodny arbuz, dopełniając dzieła zniszczenia. Brat Jakub spojrzał w niebo, jakby szukając podpowiedzi, chwycił franciszkanina w pół, powstał i odszukał wzrokiem ojca Siennickiego. Ruszył ku niemu, w myślach zajmując się ukochanym różańcem.

Benet Exquis zagłębił się w myślach młodszego maga, niczym w balii pełnej gorącej wody. Co dziwne, nie napotkał żadnych magicznych barier, które musiałby przekraczać. Nawet początkujący magowie zwykle starali się chronić swój umysł przed penetracją. W przypadku Williama Seymoura było inaczej.
- Poszło zbyt łatwo. Coś jest nie tak. – pomyślał szlachcic, czując jak świat rzeczywisty ustępuje miejsca temu abstrakcyjnemu. Na moment zniknęli gdzieś kupcy, zniknęła babcia Galina ze swym czarnym kocurem. Zniknął karzeł i mentor Williama, Adrian Winchester. Byli tylko oni. Zawieszeni w eterze, dwaj czarnoksiężnicy, naznaczeni piętnem diabła. William Seymour i Benet Exquis. Zaklinacz bez problemu wywołał z umysłu Anglika myśli związane z jego towarzyszem. Poznali się stosunkowo niedawno. Benet wybrał najważniejsze wspomnienia i wszedł w nie z całą stanowczością. Zanurkował w balii…

Dwójka magów ucieka w deszczu. W burzy. Leśnym traktem, podobnym do schwarzwaldzkiego. Twarz skrywają kaptury, ale Benet wie, że to oni. Czuje silną aurę, siarczany odór. Świat oddala się, poszerzając spektrum widzenia. Czarnoksiężników gonią futrzane istoty. Są szybkie i silne. Skaczą po drzewach, niektóre wybiegają wprost na trakt. Dogoniłyby magów, gdyby ci nie wspomagali się swą mocą. To wilkołaki, Benet dostrzega to dopiero teraz, w świetle księżyca. Stary odwraca się w biegu, krzyczy. Kula jasności, którą wypuszcza z dłoni chybia celu i mija najbliższego wilkołaka o dwie stopy. Również młodszy próbuje opóźnić pościg. Na ziemi pod sobą pozostawia magiczne symbole. Wilkołaki, które w nie wdeptują, padają na trakt sparaliżowane. To nie koniec. Benet widzi jak jeden z potworów dogania w końcu czarnoksiężników i skacze na plecy starszego. Pazurami rozszarpuje mu potylicę. Obraz się urywa.

Starszy mag śpi. Leży na wielkim łożu w skołtunionej pościeli. Benetowi przywodzi ona na myśl morskie fale. Nad nim stoi młody czarnoksiężnik, w dłoniach trzyma księgę. Beneta przebiega niewyobrażalny dreszcz. To wolumin o pradawnej mocy. Młody mag pada na kolana i zaczyna się trząść. Otwiera księgę i zaczyna krzyczeć. Obraz się urywa.

Pokryty trądem wędrowiec trzyma zardzewiały nóż na gardle starszego maga. Razem z młodszym są w jakiejś gospodzie, wokół pełno jest przestraszonych bywalców. Wędrowiec umiera, jego ciało rozkłada się pod wpływem choroby. Trędowaty, ale również czarnoksiężnik, Benet czuje to. Młodszy mag siedzi spokojnie na krześle, zaklinacz domyśla się, że tak rozkazał mu owrzodziały zamachowiec.
- Odłóż to Denhofenn. Odłóż to Urlychu. – mówi młodszy czarnoksiężnik. Trędowaty, nazwany Urlychem, śmieje się gardłowo. Żąda woluminu, Benet o tym wie, choć nie ma pojęcia dlaczego. Ktoś z tłumu ludzi rzuca się na trędowatego. Obraz się urywa.


Benet wynurzył się z balii. Opuścił umysł Williama Seymoura, a raczej został z niego wyrzucony siłą. Było to szczególnie niepokojące, biorąc pod uwagę potęgę Exquisa oraz brak magicznych barier w myślach heretyka. Zaklinacz zachwiał się i byłby się przewrócił, gdyby nie pobliski wóz. Ne jedną krótką chwilę, napotkał wzrok Anglika. Był spokojny. Zupełnie jakby przed momentem, doświadczony zaklinacz nie szperał mu w umyśle. Benet poczuł coś, czego od dawna nie zaznał. Dreszcz emocji. Ten wolumin w myślach Seymoura, czymkolwiek był, zasługiwał na uwagę niepomiernie większą, niż ta poświęcona czerwonej kuli…

Blisko godzinę po incydencie z czarnoksiężnikami, karawana wróciła do pozornej normalności. Zupełnie jakby poranne dziwy nie miały miejsca. Jakby były tylko pozostałością po nocnym koszmarze. Jakby słońce, które pojawiło się nad Schwarzwaldem, całkowicie je przegoniło. Ojciec Krzysztof Siennicki z pomocą brata Jakuba (który uprzednio ukrył nieprzytomnego Alessandro w bezpiecznym miejscu, to jest w wozie z namokniętą słomą) kończył właśnie krótką ceremonię pogrzebową, wykonaną na prędce ku czci biednego Alfredo. Wraz z dominikaninem zmuszeni byli odstawić niezłe przedstawienie, gdyż kupiecka brać ni w cholerę nie chciała przełknąć pochówku, bądź co bądź, potwora Alfredo, w formie tradycyjnej. Trzeba więc było dosypać do grobu kilka specyfików, godnych sakiewki prawdziwego egzorcysty, odmówić kilka niezrozumiałych dla ludu, łacińskich modlitw i dokumentnie zlać ziemię, uprzednio poświęconą deszczówką. Benet Exquis kołysał się już w siodle, gotów do dalszej drogi. Cały czas pogrążony był w sobie znanych myślach, krążących wokół postaci czarnoksiężników. Babcia Galina, karzeł Sebastiano i kot Szelma przekomarzali się w okolicy poidła. Co się tyczy angielskich kacerzy, ci właśnie zbierali się do wyjazdu, odprowadzani pełnymi lęku i nienawiści spojrzeniami kupców. Adrian Winchester i William Seymour przemierzali obóz, rozmawiając cichcem. Wyglądało na to, że nie zgadzali się w jakiejś kwestii. Babcia Galina i Benet Exquis nie zdziwili się prawie wcale, kiedy podprowadzili wierzchowce w okolice poidła.
- Wiemy, żeście nam podobni. – obwieścił ze szczerbatym uśmiechem Winchester, zsiadając z karosza – Nie lękajcie się, Will obłożył nas ciszą, ci genueńscy durnie nic nie słyszą. Nie zamierzamy was wydać.
- Was? – nie wytrzymał poruszony do cna Sebastiano – To znaczy kogo?
- Ciebie. – czarownik wskazał karła sękatym palcem – Właśnie ciebie, karzełku. A także ciebie, dostojna wieszczko, ciebie, szlachetny zaklinaczu i ciebie… - tu wzrok Winchestera padł na przeciągającego się Szelmę - …niezwykły kocie. Wiemy też, że tamten… - wskazał brata Jakuba, wyśpiewującego ostatni lament (szło mu nieco lepiej niż ojcu Siennickiemu, który okrutnie fałszował) – Również obarczony został magicznym piętnem. Nie jest magikiem, ale miał kiedyś do czynienia z kimś potężnym. Wszyscy wy…
- Jesteście nam potrzebni. – wpadł mu w słowo, milczący dotychczas Seymour. Głos miał melodyjny, ale lakoniczny. Sprawiał wrażenie flegmatyka.
- Gwarantujemy wam, że dotrzecie do Polski o wiele szybciej, niźli z tą hałastrą. – ponownie odezwał się Winchester - W zamian poprosimy was o jedną, jedyną przysługę. Dowiecie się wszystkiego gdy zatrzymamy się w najbliższej gospodzie. Dobrze przemyślcie tę sprawę, wszyscy razem i każden z osobna. Taka okazja może się już nie powtórzyć. My, napiętnowani, powinniśmy trzymać się razem…
 
__________________
Wiejski filozof.
M.M jest offline  
Stary 09-04-2009, 00:29   #28
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Brat Jakub był niepocieszony. Przesłuchanie franciszkanina, który przypadkiem stał się inicjatorem porannego zamieszania, na niewiele się zdało. Brat Alessandro, poza blednięciem i sapaniem nie powiedział nic użytecznego o dwóch heretykach. Nadomiar złego zemdlał i trzeba było mu znaleść bezpieczne miejsce, by tam w spokoju mógł dojść do siebie.
Dominikanin pomodlił się za biednego zakonnika. Franciszkanin bardzo ucierpiał w skutek samosądu jakiego dokonali na nim genueńczycy kupcy, a jego nerwy były w strżepach.
- Na pewno przyda mu się modlitwa. - pomyślał brat Jakub.
Po ulokowaniu pobitego brat Alessandro na jednym z wozów, dominikanin zajął się wraz z ojcem Krzysztofem pochówkiem kolejnej ofiary dzisiejszego poranka. Ciemni kupcy nie chcieli dobrowolnie pomóc w pogrzebie obrzuconego klątwą Alfredo. Dopiero koncept ojca Krzysztofa pomógł nakłonić oporną gawiedź do współpracy. Kilka łacińskich formuł, kadzidło i święcona woda wylana obfiie na stopione ciało zmarłego, przekonało zabobony lud.
Wyśpiewując psalm nad mogiłą Alfredo brat Jakub spostrzegł kątem oka jak przy poidle zabrałą się grupka osób. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdy zakonnik nie spostrzegł wśród nich dwóch heretyckich magów, odpowiedzialnych za śmierć Alfredo, fatalny stan franciszkanina i pewnie całą masę innych śmiertelnych grzechów.
Czarownicy konspiracyjnym tonem przemawiali do grupki zgromadzonych. Brat Jakub rozpoznał wśród nich karła i starą kobietę, którzy też mieli swój udział w porannym zamieszaniu. Był wśród nich także wysoki mężczyzna, którego zakonnik nigdy wcześniej nie widział.
-Co oni tam knują? Podli heretycy, namawiają pewnie tamtych, aby im pomagali albo jeszcze co gorszego - pomyślał zakonnik.
Nie przerywając śpiewu brat Jakub pociągnął ojca Krzysztofa za rękaw habitu i wskazał głową miejsce w któym stali czarownicy.
Bacznie śledząc ruchy magów jak i pozostałych, duchowni kończyli modły na grobem biednego Alfredo.
 
brody jest offline  
Stary 10-04-2009, 00:13   #29
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Starucha w skupieniu słuchała słów dwóch leciwych mężów, mlaskając przy tym z przejęcia językiem i spluwając na ziemię zielonkawą flegmą. Po słowach „szlachetna wieszczka” zakrztusiła się śliną i zaniosła kaszlem. Później przyglądała się bacznie swoim kościstym palcom i poczęła pieczołowicie wydłubywać brud zza paznokci, zbijając go w kształtne kuleczki i miotając gdzieś przed siebie pstrykając palcami. Miała chyba ubaw, bo przy trzeciej z kolei próbie, paproch przykleił się do czoła jednego z szacownych czarowników na co wiedźma zaniosła się skrzekliwym śmiechem. Wyglądało na to, że w ogóle ich nie słucha.

O ile do tej pory reszta obserwowała ją jedynie z niesmakiem malującym się na twarzach, to już kiedy przysiadła na trawie ściągając wełniane skarpety i zabierając się do palców od nóg wszyscy cofnęli się niespokojnie o klika kroków tył.

- Bądź co bądź macie rację synkowie – zagadnęła swobodnie Galina jakby prawiła z chłopem na miedzy o przyszłorocznych zbiorach. - My, pomagierzy Złego, winniśmy się może razem trzymać. Ja bym wam i chętnie pomogła, jeśliście pewni, że użytek z takiej staruchy mieć będziecie. A i pewnie to co w zamian zaoferujecie warte by było moich wysiłków. Tyle, że spotkanie umówione mam i mi śpieszno sprawę wpierw jedną załatwić. Nieopodal, na górze Brocken sabat wkrótce się odbędzie. He he, wiem, my baby mamy niezdrowe ciągoty do pląsania na golasa wokoło ogniska.
Miny otaczających ją mężczyzn rzedły coraz bardziej by w kulminacyjnym momencie zagościł na nich wyraz szczerego lęku, najpewniej gdy wyobrazili sobie Galinę pląsającą wokół ogniska jak ją pan Bóg stworzył. O ile do stworzenia kreatury pokroju Galiny Bóg w ogóle mógł rękę przyłożyć. O nie, raczej gołym okiem widać, że to diabeł maczał w tym swe lepkie palce.

- Iść tam powinnam bo dostałam takie wytyczne z góry. A raczej z dołu, jeśli wiecie co mam na myśli - zaśmiała się znów nieprzyjemnie wbijając palec pionowo w ziemię. – Nie zrobilibyśmy wpierw jakiejś biesiady jak na czarcich wyznawców przystało? Mam zamiar uwarzyć cały kociołek zupy grzybowej. Mówię wam synkowie, paluszki lizać – by zobrazować sytuację wetknęła brudny paluch do ust i chwilę possała. – A jakie majaki się ma po niej! Wszystkim się zdaje, że wraz z grzybami zżarli dar jasnowidzenia. Powinniście spróbować. Halucynacje pierwszej jakości.

Wyszczerzyła żółte zęby, podniosła się do pionu pomagając sobie laską i czyniąc przy tym istne cyrkowe akrobacje bo w kręgosłupie potwornie łupało jej przy każdym ruchu.
- Ja wam sprawę tak przedstawię co by nie przedłużać, bo jak na starą babę przystało mogłabym i godzinami bzdury pleść i nawet się nie spostrzeżmy jak nam słonko zajdzie. Najchętniej to bym na propozycję waszą przystała jeśli o Brocken byśmy na chwilę zahaczyli. Jeśli wam rozrywki niemiłe i od razu do Polski chcecie się udać to musicie mi coś w zamian zaoferować. Coś wartego uwagi, na co mi się ślina z gęby strumieniem poleje albo oczy na wierzch wylezą. Bo na Brocken na mnie czeka coś, co ciężko wam synkowie przebić będzie. No. To czekam na oferty.

Chrząknęła, sapnęła, wciągnęła nosem sporą ilość zalegającej gdzieś głęboko plwociny i głośno przełknęła. Jeśli pozostałych wzrok nie mylił to się chyba później oblizała.
 
liliel jest offline  
Stary 10-04-2009, 21:40   #30
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Cisza.

Benetowi nieczęsto dane było obcować z tym zadziwiającym zjawiskiem. W jego odczuciu bowiem, nawet myśli kołatające się w jego głowie, zakłócały ową ciszę. Każdy odwiedzony umysł był dla niego niczym pełna ksiąg komnata. Lawirował między półkami, zaś każdy tom, którego poszukiwał. Wpadał mu prosto w dłonie. To miejsce było inne. Trudno było mu stłumić podejrzenia. Był jednak niemal pewien, że nie ma do czynienia z podobnym sobie czarownikiem. Bywał w umysłach takowych, te pomieszczenia odstawały od pozostałych na swój własny, charakterystyczny sposób. Na sposób zgoła inny niż ten, którego obecnie doświadczał.

Stłumił wszystkie głosy, nie one były teraz istotne. Pozwolił pochłonąć się wspomnieniom nieznajomego. Już niedługo, niebawem będzie dla niego niczym otwarta księga. Doprawdy kochał świat przelanych na papier myśli. Zaśmiał się i umilkł …

Wszystko wirowało. Zupełnie jakby na moment podzielił los kamienia rzuconego w wartki strumień. Czuł każdy opętańczo drżący mięsień. Po części z powodu zmęczenia tą dziwną podróżą. Przede wszystkim jednak, z powodu niezmierzonej ekscytacji, która zawładnęła Benetem. Przerwie jego ciszę na wiele następnych nocy. Być może na znacznie dłużej. Odwiedził ledwie jeden umysł, a ujrzał w nim tak wiele godnych jego wzroku eksponatów. Spojrzał na swoją dłoń. Jeszcze nigdy nie drżała w taki sposób. Zacisnął ją z trudem, tłumiąc niechciany odruch.

Oddalił się od tłumu w znanym tylko sobie kierunku. Przyszła pora na poczynienie stosownych przygotowań. Kiedy dotarł do miejsca, w którym zwykł spędzać każdą noc. Nie czekając ani chwili dłużej, sięgnął po swój dziennik. Nie liczył czasu, spisując w ogarniającym go szale każde słowo, które tylko rodziło się w jego umyśle. Kiedy skończył poczuł się pusty. Tak strasznie pusty. Znał to uczucie, zupełnie jakby znalazł dla myśli inny skarbiec. Potrzebował dłuższej chwili by dojść do siebie. Mimo, że nieustannie siedział jego oddech był bardzo nierówny. Umysł oddziaływał na jego ciało z niezwykłą intensywnością. Nie był do końca pewien czy cała ta materia, na kres której śmierć czeka już z coraz większą niecierpliwością. Nie jest jedynie skorupą. Naczyniem, bez którego jaźń niezdolna jest egzystować w pełnym równie zbędnej materii świecie.

Porzucił te donikąd nie prowadzące dysputy. Skupił się na swym wnętrzu. Był niemal pewien, że ci czarownicy posiadają wiele artefaktów. Bez wątpienia również jeden, który chronił ich umysły. Z pewnością dlatego nie poczuł żadnych barier, to tłumaczyłoby również tak nagłą konieczność opuszczenia tej niezwykle interesującej persony. Być może był w istocie zbyt potężny, by ów przedmiot zdolny był w pełni go kontrolować. Stanowił jednak niechciane ograniczenie. Benet czuł, że w tym wypadku nie może liczyć na tak ukochaną przezeń pewność. W innym przypadku z pewnością wzbudziłoby to jego gniew. Tym razem przywołało jedynie uśmiech. W istocie równie ważna co cel jest droga. Na szczęście nadal doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Ryzyko było jednak nie na miejscu. Tak wielu pieczęci chroniących jego umysł nie nałożył chyba jeszcze nigdy w swym życiu. Mimo, że czuł się tym faktem niezmiernie ograniczony. Spokój rekompensował wszystko z nawiązką. Jego wyobraźnia niezdolna była powołać do życia istoty o potędze tak niezmierzonej, że zdolna byłaby wedrzeć się do jego wnętrza bez wiedzy zaklinacza. Wstał i ze spokojem dotknął rapiera, nadal spokojnie czekającego na wezwanie pod płaszczem. Dawno już nie pozbawił nikogo życia przy jego użyciu. Nigdy jednak nie myślał, że już nie zajdzie taka konieczność. Oto więc naczynie stało się zbroją.

Siedząc w siodle czuł się nieco skołowany. Tarcza chroniąca umysł ciążyła niemniej niż dzierżona w dłoni. Minie jeszcze wiele czasu nim przywyknie do faktu z owych korzystania. Przez krótką chwilę jego myśli zawędrowały w okolice sylwetek nowopoznanych czarowników. Pewnie i zostałyby przy nich na dłużej. Gdyby tylko nie zaszczycili ich swym wzbudzającym strach okolicznych jestestwem. Wiedzieli o ich zdolnościach, lecz nie zdziwiło go to zbytnio. To miejsce cuchnęło siarką zbyt długo. Musieli obserwować ich zatem od dłuższego czasu. Nadal nie był przekonany co do tego czy któryś z nich posiada jemu podobne zdolności. Wolał wsłuchać się w każdy jeden dźwięk, który wydobywał się z ich ust. Wtrącić postanowił się dopiero po tym jak Galina skończyła swój wywód. Doprawdy wdzięczny był, że jego umysł ograniczony był tak wieloma murami. Tym samym jego zdolności do płodzenia tak odrażających obrazów, jakie z pewnością stały się udziałem pozostałych, milczały niewzruszone. Dzięki niech będą Bogom. To co jeszcze pozostało wolne od ograniczeń, skupione było na propozycji wyspiarzy. Wyprostował się i spojrzał na nich z góry. Na ten swój charakterystyczny sposób. Doprawdy każdy, kto dostąpił tej niewątpliwej nieprzyjemności, czuł się niczym rozjechane pod kołami wozu łajno. Emanowało z niego to czego nie sposób się nauczyć. Otrzymać to można jedynie z krwią, która niezmiennie posiada jeden z milionów odcieni błękitu. Benet był szlachcicem i potrafił jedynie mową swego ciała sprawić, by dowiedział się o tym każdy.

- Artefakt. Wybrany u kresu wspólnej wędrówki.

Jego znudzone spojrzenie nie zaszczyciło nikogo z obecnych. Znajdował się teraz zbyt daleko, by być zdolnym dostrzec śmieci walające się u jego stóp.

- Drugi, w zamian za życie karła. – Zastanowił się przez chwilę. – Trzeci, jeśli zmuszony będę szpecić piękne oblicze życia, poprzez oglądania tak dalece pokracznych istot bez żadnego odzienia. – Wziął większy wdech. Zupełnie jakby wypowiadanie tych słów kosztowało go wiele, znacznie więcej niż można by się spodziewać. – Oto moja cena.
 
Rusty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172