Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2015, 09:19   #11
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Nie twój zasrany interes – przesunęła wodze w prawą stronę, łydką odpychając brzuch Szczęściarza. – Nie. Twój. Zasrany. Interessss – wycedziła przez zęby z irytacją, kiedy Czacha obrócił się o 360 stopni i wystawił pickupa z dwójką ludzi na pace jak zawodowy pies myśliwski.
To był jeden z tych momentów, kiedy miała chęć zeskoczyć i kopnąć go w zad. Jeżeli ona była uparta, to koń przekraczał twardością głowy cała jej teksańską rodzinę zebraną do kupy. Gdyby nie wybitne walory fizyczne, odstrzeliliby go dawno i zjedli. Był skurczybyk zawzięty.

- Zostawię Cię tu, przysięgam, uwiążę do kaktusa i zostawię w cholerę.

Zobacz. Źrebak. Boi. Cicho. No.

Powietrze rozdarło przejmujące rżenie. Tyle w temacie skradania i cichej rejterady. Sukinkot.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 18-08-2015, 16:02   #12
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Spojrzał w niebieskie latarenki z niedowierzaniem. No serio? Teraz sobie przypomniała o rannej mamusi, akurat jak kazał jej zejść z wozu? Coraz bardziej śmierdziało to wciąganiem w pułapkę.
- Dlaczego nie mówiłaś od razu? Dlaczego nie obudziłaś mnie, tylko wlazłaś na pakę, skoro twoja mama potrzebuje pomocy? - Eddie próbował znaleźć choć trochę sensu w tej sytuacji.
- Co jej się stało w ogóle i co robicie na środku pustyni? - Sam nie wiedział czy próbuje przyłapać ją na jakimś kłamstwie, czy dowiedzieć się czegoś więcej zanim podejmie decyzję. Najprościej było by ją przegonić w diabły, bo nawet jak to nie jest kit i próba wciągnięcia w zasadzkę, to nie miał czasu na samarytańskie gesty.
- Gdzie ona… - Obrócił się nagle w stronę dźwięku dobiegającego z oddali. Koń chyba, nie? Na tych niemechanicznych nie wyznawał się za bardzo, do Posterunkowych stad nie zbliżał się bo nie miał tam czego szukać.
A więc jednak zasadzka. Ktoś kto czekał na niego nie zapanował nad wierzchowcem.
- Ty mała… - Złapał dziewczynkę za rękę i ściągnął z paki. Przycupnęli za wozem tak by nie było ich widać od strony dochodzącego dźwięku.
- Ilu was jest? - warknął i groźnie spojrzał na dzieciaka. - Czego chcecie ode mnie?
 
Harard jest offline  
Stary 19-08-2015, 08:21   #13
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Eddie Crispo/Dahlia Crowl

Pan Czacha najlepszym żołnierzem jednak nie był i do sugerowanej przez Crowl dyskrecji nie przykładał się należycie, żeby nie powiedzieć, że miał ją głęboko w swojej przepastnej końskiej dupie. Zarżał, pierdnął i poskrobał kopytem w skamieniałej ziemi. A to wystarczyło aby zaalarmować mężczyznę z pickupa a nawet dziecko bo jak na komendę cała dwójka obróciła ku niej szczupłe poszarzałe od pustynnego pyłu twarze. Ich spojrzenia nie tyle się spotkały co zderzyły niczym pojazdy podczas niezamierzonej kraksy. Sekundy zwiększyły nagle swoją objętość zdając się nieskończonością, mięśnie sercowe zrobiły sobie przerwę na papierosa. Niepokój osiadł między podróżnymi niewidzialną chmurą.
Podczas wędrówki przez pustkowia ludzi nie spotykało się często. W enklawach przydrożnych barów owszem, czy w osadach albo ruinach miast. Ale rzadko na otwartych bebechach pustyni. Z jednej strony ludzie złaknieni są więc towarzystwa, z drugiej szarpie nimi instynktowna nieufność. Kogóż to atomowe mojry rzuciły tym razem na naszej drodze? Sympatycznego gadułę a może kanibala podczas łowów? Wieczna ruletka.
Wreszcie ten powitalny impas przewała drużyna po stronie pickupa. Mężczyzna i dziecko ze zwinnością gryzoni przeskoczyli na przeciwną stronę wozu. Skryli się tylko a może zamierzali otworzyć ogień? Po głowie Dahlii przebiegły wszystkie możliwe scenariusze z tymi najczarniejszymi na czele.

Tymczasem dziewczynka skulona i przyklejona do rozgrzanej opony raz za razem raczyła Crispo zdezorientowanym spojrzeniem swoich anielskich oczu. Wydawała się równie co on zaskoczona widokiem konia i jeźdźca.
- Jej nie znać – poparła słowa wzruszeniem ramion a palec uparcie wystrzelił w stronę pustyni. - Chodź. Mama tam. Ja i tak zmarnować dużo czas. Ja się zagapić na twoje światełka. Głuuuupia ja – otwarta mała dłoń z plaskiem trzasnęła we własne czoło w geście upomnienia. - Ale światełka mniam. Mama by je lubić. Mama zbierać, jak ty.
 
liliel jest offline  
Stary 19-08-2015, 15:49   #14
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Aiden Portner

Muzyka

Pić...

Mówią, że z wiekiem człowiek robi się ostrożniejszy. Stroni od ryzyka. No, w każdym razie robi tak statystyczna większość. Aiden Portner się do niej widać nie zaliczał. A raczej opuścił to prominentne grono z premedytacją, poprzedniej nocy, prowokując tą dziką farsę z krwawym finałem.
- Co cię podkusiło, hmmm?

Pić...

No właśnie. Co go podkusiło? Nie łatwo spierdolić całe swoje życie, kompleksowy jego dorobek w ciągu pierdolonego kwadransa. Ale jemu się udało. Niejasnym było czy sam Aiden odczuwa z tego powodu dumę względem własnej zadziorności czy wstyd z powodu jej gorzkich implikacji.
- Tak dużo krwi... Za dużo...

To była matka.
Zawsze miał trudność z przywołaniem jej do pamięci. Nie zachowała się żadna fotografia a dziecięce wspomnienia blakły na przekór woli. Ostatnimi czasy matka stanowiła raczej zlepek pojedynczych fragmentów, wyrwanych z kontekstu poplątanych miraży. Pamiętał zieleń jej oczu. Długie delikatne palce. Dźwięczny śmiech. Specyficzny zapach. Elementy układanki, które nijak nie chciały złączyć się w harmonijny portret teraz nagle zaskoczyły. Bang, i stopiły się w jedno nieskazitelne studium.

Pić...

- Tylko mi tu nie umieraj. Nawet o tym nie myśl...
Klęczała nad nim, spanikowana i zapłakana, rwąc płótno na szarpie. Ręce jej się trzęsły ale się nie poddawała. Opatrywała makabryczne rany ziejące surowymi mięśniami, błyszczące strzaskanymi kośćmi, spłakane ciepłą krwią. Jaskrawe słońce przebijało się zza jej pleców, oślepiało. Stopniowo pochłaniało całą jej sylwetkę aż zaczynała niknąć. Zlewać się w cienistą topniejącą postrzępioną plamę.

- Jak już wydobrzejesz sprawię ci szachy, wiesz? - już jej nie widział ale ciągle słyszał ciepły zatroskany głos. I czuł dłonie gdy ugniatała rany i zaciskała opatrunki. - Mój ojciec takie miał. Maleńkie składane pudełeczko z magnetycznymi figurami. Zawsze powtarzał, że ta gra uczy cierpliwości, rozwagi i pokory względem przeciwnika. Czyli wszystkiego czego ci wczoraj zabrakło. Idiota. Cholerny narwany idiota...

A później i dźwięk znikł a Aiden zapadł się w miękkość. Leżał nadal ale nie czuł już wiszącego nad głową bezwzględnego słońca. Ustąpił nawet ból. I pragnienie. Stracił przytomność? A może umarł?

Ktoś pchnął go brutalnie. Przez moment turlał się po ziemi by z impetem spaść, prosto do wąskiego wilgotnego dołu. Grób?
Nieee, to nie był grób. To był okop.
- Ten kundel... był tego wart?

Między zwałami ziemi siedział przycupnięty Ray Owens. A dokładniej trzymająca się na nitkach ścięgien poszatkowana kupa mięsa o jego twarzy. Poruszał się sprężyście podpierając warkoczami rozsypanych jelit jakby to były pajęcze odnóża. Z każdym wypowiadanym słowem z ust Raya buchała cuchnąca chlorowa piana.
- Witaj w piekle Portner. Rozgość się.

Kiedy rozwarł zlepione skorupy powiek w uszach nadal dudnił mu śmiech Owensa. Majak rozwiewał się zastąpiony ponurą wyliniałą rzeczywistością.

Nad sobą miał sypiący się dziurawy sufit. Pod sobą zdezelowaną trzeszczącą podłogę. Ale także prowizoryczne posłanie. Tuż obok piętrzyła się sterta jego nieruszonych gratów. A na wyciągnięcie ręki kusiła miska z jedzeniem i kubek pełen wody.

Żył, bez dwóch zdań. Śmierć nie mogła tak kurewsko boleć.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 19-08-2015 o 16:07.
liliel jest offline  
Stary 20-08-2015, 21:37   #15
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Noo, ja też jej nie znać. - Eddie mruknął i wyjrzał znad wozu. Jedna osoba i jeden koń, a tyle przynajmniej zauważył. Ja pierniczę, ten dzieciak jest na prawdę dziwny. Chyba nie kłamała że nie wie kim jest kobieta na koniu. Mamusia też kolekcjonuje szpeja ze światełkami? No za dobre jak na bajeczkę żeby przykuć jego uwagę. Zbyt szybko to wykombinowała jak na taką smarkulę. Dalej coś mu w tym wszystkim śmierdziało, ale przestał traktować ją jako wroga, awansowała na nieznajomą. Może te ślepka to sprawiły, ale Eddie uwierzył że nie czyha na jego życie i mienie w zmowie z jeźdźcem.
Ale jeśli tak to kim była kobieta, która chyba celowo hałasowała tak by ją usłyszał z daleka? Pooglądał sobie ją jeszcze przez chwilę, w sumie całkiem dobry sposób by pokazać że nie skrada się i nie ma się wrogich zamiarów. On podjeżdżając pod przydrożny bar czy miasteczko, też z daleka żyłował silnik, tak by czujki mogły go sobie oglądnąć.
- Czekaj, najpierw musimy powitać nowego gościa. Czasami można spędzić w trasie miesiąc i nikogo nie spotkać, a dziś nieznajomych na pęczki. Jak ty w ogóle masz na imię, co?
Łypnął na małą okiem, po czym wstał, wyprostował się i wyszedł zza wozu, opierając kolbę spaślaka na biodrze, lufą do góry. Podniósł rękę do góry w kierunku kobiety.

- Dziwny - Czacha zareagował na ten komentarz jedynie opuszczeniem głowy. Teraz się, kurwa, wyluzował. Gdyby sięgnęła do wiszącej u pasa broni, pewnie nie zdążyłaby jej nawet dobyć. Widziała w swoim życiu nie takie cuda jak celny strzał z biodra. - Do chuja - uniosła rękę, w drugiej ciągle ściskając wodze nagle zainteresowanego czymś zupełnie innym konia.

No dobra, przynajmniej nie zaczęli spotkania od paru kul. W planie miał zanurkowanie w stronę pancernych drzwi w razie czego, ale takie sztuczki, to raczej jego brat wyprawiał, nie Eddie. Łypnął okiem na dziewczynkę i zastanowił się chwilę. Jeśli na serio potrzebowała pomocy, to on średnio nadawał się do łatania rannych. Liznął trochę pierwszej pomocy od Doca Mitchella, ale to było raczej na zasadzie opaski uciskowej by krew nie sikała po oczach, niż czegoś pożytecznego.
- No, spróbujmy. Może będzie miała jakieś lepsze żarcie na wymianę. - Mruknął do siebie bardziej niż kogokolwiek innego i opuścił broń. Zaprosił ją międzynarodowym gestem handlarzy, pocierając kciuk o wskazujący palec i znowu łypnął na dziewczynkę.

Alright. Ok, ok, ok. Lufa opadła ku ziemi i wizja wydłubywania śrutu z własnego tyłka oddaliła się na chwilę za horyzont. Ścisnęła brzuch Szczęściarza łydkami. Nie odrywając nosa od ziemi, ruszył w kierunku samochodu. No trudno, zaufa mu. Jeśli zgarną, to razem.
- Howdy - wydobywający się z zaklejonego pyłem gardła głos nie był bynajmniej aksamitny. Co za dziwny komplet. Mężczyzna i dzieciak, każde z innej parafii. Uważnym, choć nieco błędnym spojrzeniem ogarnęła wypchany złomem samochód. Tylko dwójka?

Eddie obserwował uważnie kobietę, łypał też na dzieciaka. Nic nie wskazywało na to by się znali. Nie wyglądało też na to że nieznajoma wygarnie do niego jak tylko podjedzie bliżej. Rozluźnił się nieco. Wychodziło na to że szczęście jednak go nie opuszcza. Dwie obce osoby i spotkane na środku pustyni i żadna z nich nie chce go zabić. Przynajmniej na razie.
- Witam! - Uśmiechnął się lekko. - To nie Twoja zguba?
Wskazał na dziewczynkę i zachęcił ją by wylazła zza wozu.
- Znalazłem ją na pace. Mówi że jej matka jest ranna.
Wzruszyła ramionami. Niekoniecznie pamiętała ostatnie miesiące, trochę czasu zniknęło jej w pijackim widzie i narko transie, ale mała była zbyt duża.
Raczej nie - rozejrzała się wokół, jak okiem sięgnąć pustynia - ale musiała zrobić niezły kawał drogi. Pieszo?
- No? Mała? - Popatrzył na dziewczynkę. - Co się stało twojej matce i jak daleko stąd jest? I dalej mi nie powiedziałaś jak masz na imię.
Eddie otworzył drzwi i pogrzebał chwilę w plecaku.
- Tak w ogóle, ja jestem Eddie, ale wszyscy mi mówią Mikrus. Nie masz czasem żarcia na handel? - Tym razem gadał do kobiety na koniu. - Chętnie bym się wymienił.
- Da … - przerzuciła nogę ponad końskim kłębem i rogiem kowbojskiego siodła. Czacha nie był wysoki, ale i tak lądując na obu nogach zatoczyła się solidnie i w ostatniej chwili przytrzymała rzędu. Łyk z manierki znalazł swoją drogę do głowy. Tyle słów. Oczy jej mętniały - ...aahlia.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 21-08-2015, 14:02   #16
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pierwszym łykiem niemal się udławił. Nie tak łatwo wlać w siebie cokolwiek gdy wnętrze ust przypomina rozgrzaną Mojave w porze letniej. Przełknięcie zaś to już po prostu ból, który jednak i tak był pieszczotą w porównaniu do tego co odczuwał resztą ciała…
Odetchnął ciężko kilka razy po osuszeniu szklanki, która zaraz zresztą wypadła mu z obolałych palców na podłogę. Szczęśliwie nie tłukąc się jednak i nie czyniąc hałasu. Przejechawszy językiem po wyschniętych na wiór wargach na których nadal pozostała odrobina rdzą smakującej wilgoci zebrał myśli by ostatecznie oddzielić mary od rzeczywistości. A rzeczywistość była taka, że sam tu nie dotarł. Sam się nie opatrzył. I że jego kochana matka od niepamiętnych już lat Minionych zwyczajnie nie żyła. Komuś zatem swój obecny stan zawdzięczał…

Aiden Portner znał preriową gościnność. Wartość miłości bliźniego jaką przejawiają napotkani na pustyni eremi, mutanci i szaleńcy można najczęściej i najłatwiej przeliczyć na kilogram żywca jaki mogą z Ciebie uzyskać. Można wiele nieprzyjemnych rzeczy powiedzieć o mieszkańcach dogorywających miast i osiedli Stanów Zjednocznych Ameryki Północnej i państw ościennych, ale żadne z ich cech nie zbliżą się nawet na rzut granatem do kanibalistycznego pragmatyzmu pustynnych wykolejeńców. Widział już kiedyś “spiżarnię” pełną takich uratowanych wędrowców.
Pierwszy więc odruch Aidena Portnera, kazał mu wstać, uzbroić się i być gotowym na wszystko. Ten sam jednak pierwszy odruch skończył się na ciężkim do wyartykułowania jęknięciu gdy spróbował napiąć mięśnie i unieść się na posłaniu. Opadł na nie z powrotem. Bolało. Bolało jak chuj.

Ponownie odetchnął ciężko kilka razy zagryzając zęby. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że obok dostrzegł swoje manatki. A raczej zestaw tych niepraktycznych gówien, które raczył mu łaskawie zostawić Seth. Plecak z paczką fajek, zwiniętym w kłębek stalowym drutem, poplamioną książką, którą tydzień temu wygrał w karty, owymi kartami i… mocno zdezelowanym Llama Comanche. Tym samym zresztą, którym Seth położył psa. Na tym jednak nie kończyło się poczucie humoru Setha. Do rewolweru dołączona była jedna jedyna kula z wyrytymi drobnymi literami. “Shaggy dog tale” głosił koślawy napis. I pewnie Aiden uśmiechnąłby się do tego wspomnienia gdyby nie to, że rewolwer leżał dokładnie na plecaku. Na wyciągnięcie ręki…

Z trudem po niego sięgnął i upewniwszy się, że kula jest na swoim miejscu, schował w kalesonach. Bo choć fakt opatrzenia, napojenia, nieskrępowania i już najbardziej niepozbawienia broni, potężnie godził w wizerunek pustelnika kanibala, to Aiden jak już zostało powiedziane wywodził się z prominentnego grona ludzi ostrożniejszych. I zamierzał udawać śpiącego do momentu pojawienia się jego zagadkowego wybawcy. Jego matki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 24-08-2015, 21:15   #17
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Eddie Crispo/Dhalia Crowl

Dhalia Crowl wyjawiła swe imię przeciągając środkowe sylaby z demonstracyjnym teksańskim akcentem a jej wierzchowiec jakby z rozmysłem przytaknął jej ruchem śmiesznie umaszczonego łba. Ta dwójka sprawiała wrażenie tandemu dlatego z zaskoczeniem można było przyjąć fakt, że kobieta zeskoczyła z siodła i wcale nie jest z nim nieodwracalnie zlepiona klejem, magią czy innym tałatajstwem.
Nie było to salto rodem z cyrku, żadna popisówka. Zatoczyła się wręcz wpadając barkiem na Eddiego aż ten poczuł ostry zapach samogonu zaprawionego... czymś nieokreślonym. Wstawiona Teksanka na środku pustyni. Prawie jak omam. Fatamorgana...
- Hope – chwilę świątobliwej ciszy przerwał cienki głos dziewczynki. - Tak nazywa mama. Hope, biegnij, mówi. Uciekaj.
Pociągnęła Eddiego za rękaw z niesłabnącym uporem.
- No już. Jechać na farmę. Pomóc.
Przeniosła na Dhalię swoje błękitne oczy, wielkie jak księżyce w pełni, niepokojące i magnetyzujące zarazem. Teksanka odniosła dziwne wrażenie jakby ten wzrok rozbierał ją na czynniki pierwsze, analizował, oglądał i scalał na powrót w doskonalszy klarowniejszy konstrukt.
- Ty też jechać. Pomóc.
Rączka wskazywała kierunek. Żywy natrętny kilkuletni drogowskaz.

Aiden Portner

Aiden udawał śpiącego. Udawał? Wystarczyło częściowo przymknąć powieki by poczuć wabiące muśnięcia przerwanego snu. Walczył więc z nim. Uchwycił się bólu i za wszelką cenę trzymał przytomności, przynajmniej tak długo jak zdołał. Nic się nie działo i monotonia pchnęła go wreszcie w niechciane nerwowe drzemki.
Rudera ziała pustką, południe za rozbitym oknem zmieniło się w wieczór.
Gdy ponownie się ocknął nastała noc.
Zobaczył postać. Wreszcie.
Drobna postura, kobieta, może dziecko. Nieświadoma, że jest obserwowana kucała nad jakimiś szpargałami, do reszty pochłonięta swoją robotą. Jeśli Aiden pragnął wykorzystać element zaskoczenia to trafił mu się idealny moment. Teraz albo nigdy.
Tyle, że... nadal był słaby jak noworodek. Trzeba było mierzyć siły na zamiary.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-08-2015 o 21:17.
liliel jest offline  
Stary 25-08-2015, 16:19   #18
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Mikrus nerwowo łypał wzrokiem na obcych. Czy ta kobyła właśnie mi skinęła głową? Jej właścicielka mało go nie staranowała, ale bynajmniej nie był to akt agresji. Naprana była po dach jak bunkier na froncie. Jeszcze smarkula przedstawiła się jako Hope. Eddie pokręcił głową z wesołym niedowierzaniem. To już chyba gorzej tylko mogła ją mamusia nazywać “It’s a Trap!”
Szybko oszacował swoją pozycję. Mógł powiedzieć wszystkim paniom i koniowi adios i po prostu zająć się swoimi sprawami. Dochodziło pieprzone południe, a on nie sprawdził jeszcze sygnału na skanerze. Niebieskie błagalne patrzałki mógł obrócić na Dhalię i spróbować wkręcić ją w pomoc mamusi. Tyle że mocno zaciekawiło go niepozorne zdanie o światełkach, które tak fascynowały dziewczynkę. Okazja poznania mamusi, która też takie zbiera było zagraniem nie fair. Dwa, że może zbierała też wachę i będzie skłonna zapłacić za ratunek. Trzy, że skoro mamusia na farmie, to może oprócz wachy ma też żarcie. Eddie podrapał się w potylicę, zerknął na słońce oceniając ile czasu może jeszcze zmitrężyć. No, ale żeby jeszcze podjąć decyzję musiał mieć kilka dodatkowych informacji.
- No dobra. Powiedz jak daleko zostawiłaś mamusię i dlaczego kazała ci uciekać. Napadł was ktoś?
- Niedaleko - dziewczynka po raz kolejny wskazała kierunek aby dalej złożyć rączki jak na kole wyimaginowanej kierownicy. - Bum bum, asfalt prosto a później ubita ziemia. Przystanek Piekło. I już Farma.
To z tym niedaleko musiało być prawdą, bo inaczej wyglądała by gorzej jakby wlokła się przez pustynię dłuższy czas na piechotę. Przystanek Piekło brzmiało prawie tak zachęcająco jak Hope…
- No a z tym “uciekaj”? - Mała zdaje się unikała odpowiedzi na tą kwestię, ale Eddie był upierdliwy. No i wolał wiedzieć w co zamierza się wpakować. - Przed kim lub przed czym matula kazała ci uciekać, hmm?
- Widzieć przez okno. Mieli strzelby... - mała spuściła lekko głowę. Widać było, że nie mówi wszystkiego, ucieka wzrokiem w bok. - Ja uciekać. Słyszeć strzały.

Mhm, robi się ciekawie. Eddie tym razem łypnął okiem na chwiejącą się teksankę.
- Widziałaś ilu ich było, jak byli ubrani? - Mikrus nie był może ekspertem od podchodów i zwiadu, ale jednego od kumpli z plutonu brata się nauczył. Intel mooocno pomaga nie władować się w gówno. A zdaje się że gówna w historii małej Hope nie brakuje. Smarkula kręciła coś wyraźnie.
- A mama to sama na tej farmie mieszka z tobą?

- Ja i ona - potwierdziła tracąc ewidentnie cierpliwość. - Dość pytań. Jechać! Ich już tam nie ma. Już poszli! Została krew i mama.
W wielkich latarenkach oczu zabłysnęły łzy.

Eddie pokiwał głową, rozważając coś w duszy.
- No dobra. - Zarzucił spaślaka na plecy i sprawdził pasy przytrzymujące skaner na pace. Czym jest życie bez odrobiny ryzyka? - Wskakuj do wozu. Znasz sposób by podjechać pod farmę po cichu i niepostrzeżenie?
Mała kiwnęła głową potwierdzająco.
Łypnął jeszcze okiem na teksankę i przepraszająco wzruszył ramionami.
- Gówno z handlu. Chyba że wybierasz się w tamtym kierunku… - wskazał ręką tam gdzie wcześniej pokazywała Hope.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 25-08-2015 o 17:42.
Harard jest offline  
Stary 25-08-2015, 19:42   #19
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dlaczego nie mogła się obrócić na pięcie, wskoczyć na siodło i pojechać przed siebie? Po prostu. Zająć się swoimi sprawami, jak każdy przedstawiciel tej garstki niedobitków brukających jeszcze swoją obecnością powierzchnię ziemi?
A, no tak. Była najebana.

Czacha rzucił jej znaczące spojrzenie i uniósł głowę. Majestatyczna figura, gdyby go ktos nie znał. Wciągnął powietrze i długo smakował się miękkim nosem. Nastawił uszu. I puścił głośnego bąka.
Westchnęła, trochę z ulgą, a troche dlatego, że kręciło jej się w głowie. Słońce paliło jej plecy.

- Czekaj - wstrzymała Mikrusa uniesionym palcem, który po chwili wycelowała w małą. - A dużo ich było? Odpowiedz panu.
Mówienie z sensem było co najmniej trudne.
Mogła sobie odpuścić ten łyk.
Mogła się gdzieś schować przed tym kurewskim skwarem. Czuła jak między piersiami spływa jej strużka potu.

Mała pokazała trzy rozczapierzone palce.
Trzech uzbrojonych po zęby śmierdzieli. To już?
- E, nie - mruknęła pod nosem. Wsunęła stopę w strzemię i, o kompletne dziwo, sprawnie wskoczyła w siodło. Na dłużą chwilę skupiła wzrok na dziwnym dziecku. Jakby Słyszała. Robiła tym swoim świdrującym spojrzeniem dziwności. Może to do niej właśnie przyjechała?
- Konno tą samą drogą?
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 26-08-2015, 07:46   #20
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dhalia Crowl/Eddie Crispo

Ruszyli w wyznaczonym przez małą kierunku. Dhalia konno, wzdłuż szosy, Eddie pickupiem, Hope na siedzeniu pasażera. Musieli zrównać tempo i podporządkować je wierzchowcowi, Dhalia nie zamierzała zajeździć sobie konia a pan Czacha nie sprawiał wrażenia jakby był gdzieś spóźniony.
Słońce obniżało stopniowo swój ruch po widnokręgu i zbliżał się wieczór gdy na horyzoncie pojawiły się zarysy zabudowań.

Z daleka wydawały się uśpione, a nawet zupełnie martwe. Ale pozory mogły mylić. Punkt przy autostradzie powinien być zaopatrzony w benzynę i żarcie, a na to zawsze znajdowali się nabywcy. Wielu podróżowało. I każdy z nich musiał nakarmić oktanami swojego oswojonego mechanicznego potwora.
- Piekło – poinformowała Hope nerwowo unosząc się z fotela i wbijając paluszki w deskę rozdzielczą. - Ominąć i fruuuu, w pustynię. Mama niedaleko.

Eddie wyjrzał przez okno na wlekącą się nieopodal, niespecjalnie przejętą Teksankę. Była nawalona czy taki po prostu miała sielankowy sposób bycia? Popijała coś z manierki uniesionej w geście toastu i chyba gadała z koniem. Dotarło do niego, że jako jedyny z tej trójki ma głowę na karku, trzeźwy umysł i reprezentuje mierną choć siłę bojową. Pchał się w niezłe bagno. Pozostawało pytanie, czy pchać się w nie od razu, po nocy, za sugestiami zniecierpliwionego dzieciaka? Czy zrobić przystanek w tej oazie o cholernie zachęcającej nazwie.
Na przekrzywionym przerożnym znaku drogowym, ktoś pociągnął czarnym sprajem.
„HELL YEAAAAAH!!!”
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 26-08-2015 o 07:52.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172