Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-02-2016, 14:46   #11
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Płaczące dziecko, tulące się bezradnie do boku martwej kobiety, będącej zapewne jego matką. Niezrozumienie i strach, bo przecież jeszcze chwilę temu wszystko było w porządku. Andrea we własnej głowie przerabiała co może czuć teraz bezimienna dziewczynka, zostawiona sama na pastwę losu. Pierwsza i być może najboleśniejsza lekcja - nikt nie jest nieśmiertelny, nawet osoby które są z nami zdawałoby się na dobre i złe. Świat już dawno przestał pochylać się litościwie nad żyjącymi tu ludźmi, stał się bezwzględny, okrutny. Nie wybaczał błędów. Czym zawiniła ta z pozoru niegroźna parka, komu się naraziła? Odpowiedź nie była istotna, nikogo też nie obchodziła. Mogłaby znaleźć się w złym miejscu i w złym czasie - to wystarczyło… tylko czy aby na pewno zostały ofiarami?

Ruiny już od bardzo dawna nie atakowały Roe aż takim natężeniem innych ludzi. Zwykle przez długie tygodnie nie natykała się na nic, z czym dałoby się porozmawiać. Popękane, sypiące się ulice zostały zdominowane przez faunę i florę, jakże inną od tworów przypominających człowieka. Śmierdziało zasadzką na dwie mile.

Dała się podejść? Na własne życzenie wpakowała w być może śmiertelne niebezpieczeństwo. Prócz podobnych jej padlinożerców, po świecie włóczyła się również całą masa drapieżników o chromowanych kłach i ołowianych pazurach. Inteligentnych, a przez to groźniejszych niż głupia świnia jaką goniła jeszcze chwilę temu.

Palec wylądował na spuście, ciało napięło się odruchowo, gotowe do ucieczki. Oczy szukały dogodnego miejsca do schowania się przed ewentualnym ostrzałem. Tropicielka doskoczyła do ściany, przyklejając się do niej plecami, dzięki czemu przynajmniej jedną stronę miała chronioną. Pozostawały jeszcze trzy. Rzucając nerwowymi spojrzeniami na boki, próbowała znaleźć ślady wskazujące na obecność osób trzecich. Łowiła dźwięki domniemanej zasadzki, wstrzymując przy tym oddech. Prześliznęła wzrokiem po zwłokach. Wyglądało że pechowa matka zmarła godzinę-dwie temu, w dość nieprzyjemny sposób. Skórę na dłoniach i twarzy szpeciły ślady po oparzeniach, co nie poprawiło Andrei nastroju. Ogień… czemu wszędzie dookoła wszystko musiało płonąć? Po chwili wahania uniosła wolną rękę do ust, przykładając palec do warg w uniwersalnym geście zachowania ciszy.

Dziewczynka zachlipała cicho, ale ucichła jakby posłuchała polecenia Andrei. Nie przestała kurczowo ściskać dłoni martwej kobiety, starając się jak największą powierzchnią swojego ciała przylgnąć do stygnącego na ziemi trupa. Roe rozglądała się gorączkowo po bokach, sprawdzając najbliższe otoczenie ale nie widziała żadnych śladów, które mogłyby świadczyć o obecności jeszcze kogoś innego w pomieszczeniu i przyległościach.

Skąd oparzenia? Przecież gdyby ktoś zabił ją tutaj, zostałyby ślady, a w powietrzu nie unosił się specyficzny swąd, brakowało też typowych pozostałości pożaru. Oblanie kwasem odpadało, nie ten rodzaj obrażeń… powoli, nie odklejając się od popękanego tynku, tropicielka przesunęła się w stronę drugich drzwi, prowadzących pewno na tył budynku. Ślady stóp odbite w zalegającym na podłodze pyle, jasno wskazywały skąd martwa przyszła… tylko co z tego?
“To nie twój problem” - zęby Roe zaczęły cicho zgrzytać, myśli raz po raz atakowało to samo stwierdzenie. Nie dość się już wystawiła, pomagając blondynce o imieniu Alice? Co ją, do jasnej cholery, obchodził dzieciak? Sapnęła przez nos, poprawiając chwyt na broni. Wystarczająco dużo śmierci widziała na własne oczy, aby wciąż się przejmować - przynajmniej tak sobie wmawiała. Wyszukując racjonalne powody równie lekkomyślnego zachowania, przekradała się wzdłuż śladów. Nie patrzyła na smarkulę, nie potrafiła. Dziecko to problem, szczególnie w tym miejscu i tym czasie… tyle, że jeśli rzeczywiście nie miała do czynienia z pułapką, a zwykłym, ludzkim nieszczęściem, nim nastanie noc ów problem sam przestanie oddychać. Pustkowia nie były dobrym miejscem dla dzieci.

W istocie nie były, dziecko wydawało się kruche i słabe, ale miało w sobie jakąś energię i witalność. Oczy, pomimo, że zaczerwienione i zapłakane, były bystre i dało się w nich poznać inteligencję. Mała miała duże źrenice, czarne, błyszczące. Teraz wpatrywała się nimi w Andreę, ale ręką nadal kurczowo trzymała się trupa. Jakby nie wiedziała czy ma uciekać i zostawić stygnąca matkę, czy zostać i jej bronić.

- Siedź cicho - jakimś cudem, ale udało się jrj wydobyć z siebie dwa krótkie, zduszone słowa. Jeszcze tego brakowało, żeby musiała ganiać szczylówę po okolicy. Niepotrzebne komplikacje, do tego niewskazane. Ruch i hałas przyciągały uwagę, a gdyby mała sie rozpłakała, zaraz na karku miałyby całą najbliższą okolicę. Nic tak nie ściągało wrogów, jak oznaki słabości i rozpaczy. Łatwy żer, szybki zarobek… a może powinna uciszyć problem ostatecznie? Oszczędziłaby młodej lat cierpień, strachu i bólu. Jedna sekunda i już nigdy nie będzie czuć strachu, głodu, zimna…

Zagryzła wargę do krwi. Ból i metaliczny posmak na języku przyniosły ze sobą opamiętanie. Jeśli zdecydowałaby sie na podobny krok, przekroczyłaby ostatnią granicę moralności i człowieczeństwa. Cienką, czerwoną linie za którą zostawało już tylko szaleństwo oraz zezwierzęcenie. Zobaczyć czy jest w miarę bezpiecznie, wrócić do połowicznie żywej rodzinki… i zastanowić się przez ten czas co dalej - proste plany zawsze sprawdzały się najlepiej.

Dzieciak posłuchał Andrei, która wydała mu klarowne polecenie. Tropicielka obejrzała kuchnię i sąsiednie pomieszczenia, przez rozbite okna też nie widziała żywej duszy. Wyglądało na to, że są tutaj same.

Nie pozostawało więc nic innego, jak wrócić do samego początku. Już nie było niczego, co mogłoby odroczyć w czasie decyzje i konieczność wejścia w interakcję z nowo mianowaną sierotą. Tylko co dalej? Chcąc nie chcąc, tropicielka ponownie stanęła oko w oko z problemem, zatrzymując się od niego w stosownej odległości. Wciąż spięta, ukucnęła pod ścianą, chowając przy okazji broń do kieszeni. Kawał stali jednoznacznie kojarzył się z przemocą, Roe nie chciała aby względną ciszę przerywał jakikolwiek głośniejszy od słów mówionych dźwięk.
- Kto to zrobił? - zdobyła się na krótkie pytanie.

Dziewczynka pokręciła głową, z jej roztrzęsionych warg wypadły dwa słowa:
- Źli ludzie… - najwidoczniej strach czy szarpiące nią emocje, nie pozwolił jej wykrztusić nic innego. Andrea mogła się jej bliżej przyjrzeć i zauważyła, że malec ma skórą nienaturalnie szarą i nie było to wynikiem poparzenia czy zabrudzenia. Mutant… miała do czynienia z małym mutantem.

W ostatniej chwili Roe ugryzła się w język i zatrzasnęła zęby, nim spomiędzy nich wyrwało się proste “kurwa”. Pobladła, zmrużyła oczy. Dłoń drgnęła, odruchowo sięgając za pazuchę, lecz zamarła w pół drogi. Powinna ubić cholerstwo nim dorośnie i zacznie polować na takich jak ona, tyle że na litość boską… to ciągle był dzieciak.
- Źli ludzie… odeszli? - kucnęła opierając łokcie o kolana i splotła dłonie, by ukryć ich drżenie. Brodą wskazała na ścierwo. - Twoja mama? Masz inna rodzinę?

- Nie.. Nie wiem… uciekłyśmy z mamą… ogień, wszędzie ogień… - szarpnęła za ramię trupa - Mamo, mamo, obudź się… proszę - dziewczynka nadal nie przyswajała tego, co się stało z jej opiekunką.

- Gdzie mieszkasz, masz kogoś poza nią? - Andrea mocniej zacisnęła palce, a paznokcie wbiły się w ciało, przecinając je w kilku miejscach. Pomogło, przynajmniej głos jej się nie trząsł. - Spójrz na mnie, jest ktoś kto się tobą zajmie?

- Wszyscy zginęli… uciekłyśmy… - znowu spróbowała wybudzić matkę, nieco już z mniejszą wiarą szepcząc “Mamo, obudź się, mamo”.

Andrea pokręciła głową i podniosła się powoli. Nie podobało się jej to co musi zrobić i powiedzieć, ale jakie inne wyjście pozostawało? Lukier na ich świecie już dawno wysechł i odpadł, pozostawiając po sobie raptem wspomnienie.
- Ona nie żyje, dzieciaku. - wykazała się wyjątkową elokwencją, siląc się na łagodny ton, gotowa w razie czego doskoczyć do dziewczynki i zatkać jej czymś gębę, chociażby rękawem… albo ogłuszyć. - Trzeba ją pochować. Chodź, nie możesz tu zostać nim wrócą źli ludzie.

Dziewczynka spojrzała na nią z jeszcze większym smutkiem w oczach niż przedtem. Obca kobieta uświadomiła jej brutalnie i bez ogródek, to co podejrzewała, ale swoim dziecięcym umysłem odrzucała ze świadomości. Pokiwała zrezygnowana głową i zapłakana podeszła do Andrei.

Atak… a może zwykły ludzki odruch? Albo jednak pułapka i wszystko zostało ukartowane. Powinna sprawdzić, czy kobieta rzeczywiście nie żyje, lecz coś powstrzymywało Andreę przed podjęciem tego kroku. Wyciągnęła rękę i zatrzymała małego agresora w odległości ramienia od siebie.
- Jak ci na imię? - pochyliła się nieznacznie. Po cholerę pytała o podobne bzdury? Anonimowych ludzi łatwiej wysyłało się na drugą stronę, nie pozostawali w pamięci. Po ich śmierci człowiek nie budził się z krzykiem.

- Ida.. Ida.. - imię było krótkie i treściwe, łuczniczce wydawało się, że idealnie pasowało do tej dziewczynki.

- Ładnie. - uśmiechnęła się nawet ciepło jak na nią. O dziwo mięśnie twarzy pamiętały jak się to robi. Przez chwilę patrzyła na dziewczynę, z bliska starając się ocenić, czy wejście z nią do większego miasta nie będzie stanowić zbyt dużego ryzyka. Może dało się zakryć zmiany skórne chociażby głupią chustą? Tropicielka potrzebowała informacji, a w Ruinach raczej ciężko o konkrety jakie ją teraz interesowały.
- Andrea. - Przedstawiła się pokrótce, nie rozwijając zbytnie tematu. Od razu przeskoczyła do kolejnego - Jest tu miejsce, gdzie będziesz bezpieczna?

Pokręciła przecząco głową:
- Nie mogliśmy opuszczać osady… tylko tam było bezpiecznie - przez twarz dziewczynki, na wspomnienie miejsca pochodzenia, przemknął grymas bólu. Jasnym było, że raczej tam nie było po co wracać. Dziewczynka obcierała twarz z resztek łez i brudu, rąbkiem lnianej sukienki w jaką była ubrana. Na uśmiech Andrei odpowiedziała nieśmiałym swoim, ale z gatunku tych, w którym uśmiechają się głównie usta.

- A poza osadą… jest ktoś komu ufaliście? - mówiła powoli, nie chcąc spłoszyć dzieciaka, choć najchętniej sama dałaby dyla i to w trybie natychmiastowym. Przecież to nie był jej problem. - Może lekarz?

- Tatuś chodził do handlarzy… ale nie wiem gdzie i oni czasem przychodzili do niego. Takie mieli znaczki na ubraniach - dziewczynka narysowała w kurzu “8”.

- 8 mila - mruknęła. W sumie niewiele to zmieniało, zaś szanowny ojczulek pewnoi gryzł glebę razem z resztą zmutowanej wiochy. - Twój tata… był w domu jak was napadnięto?

- Tak… kazał nam uciekać, a sam gdzieś pobiegł… - znowu zbierało się jej na płacz. - Nie widziałam go potem...

Wiedział, że będzie tego żałować.
- Pójdziemy do miasta i poszukamy kogoś komu ie będzie przeszkadzać twoja skóra. Znajdziemy nowy dom, tylko musisz się mnie słuchać, dobrze?
"Tylko najpierw pochowamy twoją matkę" - tą myśl przemilczała. Dziewczynka najadła się dość traumy jak na jeden dzień i bez tego.
Człowiek, mutant... to i to zdychało od kuli.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 20-02-2016, 00:18   #12
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Szybki marsz w kierunku północy sprawiał, że kolejne kilometry zostawiała za sobą. Jasne, że było jej przykro z powodu śmierci przyjaciółki. Nawet szkoda jej było tego głupka, którego zabrali w ostatniej chwili ze sobą. Ale nie obwiniała się. Lata na polu walki nauczyły ją, że na zasadzki nie ma silnych. Nie unikniesz jeśli ktoś cie nie ostrzeże. Idziesz jak ciele na ścięcie i nawet o tym nie wiesz, że każdy kolejny krok zbliża cie do nieuchronnego.
Oczywiście, że przeczucie podpowiadało jej, że będzie źle. Ale cóż...

Idąc drogą zastanawiała się jak przedstawić zarządzającymi rafinerią informację, że ich bardzo ważny gość zjednoczył się z krajobrazem tego urokliwie podobnego do Nowego Jorku Birmingham. W głowie układała scenariusze hipotetycznych rozmów mające na celu sprawić by nie chcieli jej powiesić za to, że zjebała na całej linii swoją robotę. Nawet porządnie nie oberwała. Wstyd.
Nadzieja była w informacjach jakie ze sobą niosła. O ile okażą się przydatne. Była wdzięczna Andrei za to, że dzięki niej nie szła teraz z pustymi rękami. I za zacerowanie jej ręki.

Usłyszała hałas i odwróciła głowę za siebie. Widząc w oddali pojazdy zatrzymała się. Pokręciła głową, gdy w myślach pojawił jej się pomysł by stać w miejscu i poczekać na karawanę.
- Całkiem mnie już popier... - Alice uważnie rozejrzała się za najbliższym miejscem, gdzie mogłaby chwilę się skryć przed oczami karawany.

Między zwałami gruzu zauważyła szczelinę, która można było się przecisnąć i zniknąć z widoku ulicy. Samochody, a było ich chyba kilka zbliżały się dość szybko. Kurz podniesiony ich kołami utrudniał widoczność, ale wydawało jej się, że w konwoju były dwie większe ciężarówki, jakiś furgon i kilka motocykli. Z daleka nie zauważyła oznaczeń, ale wydawało się jej, że jak na taką okolicę jadą pewnie i nie kryją się ze swoją obecnością.
Nie czekając by ją ktoś wypatrzył ostrożnie udała się do schronienia. Uważała żeby nie urazić sobie przy okazji rannej ręki.
Zdążyła się skryć między załomy zepchniętych na pobocza gruzów w ostatniej chwili. Chustą okryła głowę, do ręki wzięła nóż. Upewniwszy się na tyle na ile mogła, że jest niewidoczna dyskretnie oglądała tych, którzy nieświadomi jej obecności mijali ją drogą.

Konwój zbliżył się na tyle, że mogła już bliżej się mu przyjrzeć. Składał się z dwóch łazików, które jechały z przodu, ich kierowcy nie pędzili na łeb na szyję, raczej przyglądali się mijanym budynkom, wyszukując potencjalnej zasadzki. Za nimi podążała furgonetka z kilkoma uzbrojonymi ludźmi na pace, głównie w karabiny. Sercem kawalkady była spora, przedwojenna cysterna, z oznaczeniami VH, podobnymi do tych które widziała wzdłuż szlaku. Cały sznur samochodów zamykała druga furgonetka, z zamontowanym na niej ciężkim karabinem wielkokalibrowym Browninga.

"Wygląda na to, że VH oznacza rafinerię" pomyślała widząc ten sam znak na cysternie. Sądząc po uzbrojeniu jakie mieli nie żałowała już, że zeszła z drogi. Zdecydowanie wolała nie ryzykować sprawdzania czy mają nadmiar amunicji na wyposażeniu. Zdecydowała, że jak tylko kurz trochę opadnie to ruszy ich śladem.
Słysząc niknący w oddali dźwięk silników spalinowych wychynęła zza osłony spojrzała za niknącym w tumanie pyłu konwojem. Nie zauważyli jej, przejechali obok. Konkludowała, że jeśli maja takie same oznaczenia na cysternie jakie są na szlaku, to była na dobrej drodze do Rafinerii. Ruszyła przed siebie, trzymając się z boku trasy.

Nie uszła może kwadransa, kiedy gdzieś w oddali, przed nią usłyszała odgłosy karabinowej palby. Szczekające krótkie serie z karabinów i ciężki, dudniący między ruinami odgłos. Taki odgłos mogła wydawać tylko strzelająca serią pięćdziesiątka, a ostatnio taką widziała na pace zamykającego konwój pickupa.
Alice chwilowo zwolniła krok by wsłuchać się w odgłos wystrzałów po czym przyspieszyła swój marsz. Ciekawiło ją co było powodem tej strzelaniny.
"Ciekawość zabiła kota" jak to zwykła mawiać jej matka. Powstrzymała, więc swoją ciekawość.
Halsey wzięła do ręki karabin i im bliżej była tego miejsca tym wolniej i ostrożniej się poruszała. W pierwszej kolejności chciała ustalić co się dzieje i nie stracić przy okazji głowy.
Odgłosy były dość daleko i nie widziała co się tam dzieje, bo droga kluczyła wśród ruin. Ciężki plecak, karabin i zraniona ręka nie pomagały, a metrów do przebycia było kilkaset co najmniej. Słyszała ostrą i krótką kanonadę i terkotanie “pięćdziesiątki”, ale potem wszystko umilkło. Zatrzymała się, nie wiedziała jak daleko jeszcze do miejsca “gorącego kontaktu”, a wpadnięcie w sam środek walki, nie było mądrym posunięciem. Zwłaszcza tak na ślepo, bez rozpoznania. Kiedy kanonada ustała, usłyszała tylko warkoty silników, ale nie potrafiła ocenić czy się zbliżają czy oddalają, ściany okolicznych budynków, wytwarzały złudny pogłos.

Wyobraźnia zaczynała działać. Zaczęła się zastanawiać czy konwój również napotkał taką zasadzkę jak i ona. A może to miała być "zapasowa" zasadzka, gdyby przetrwali pierwszą? Jeśli rzeczywiście by tak było to cieszyła się, że uzbrojony po zęby oddział wyprzedził ją poniekąd oczyszczając jej drogę. Nie byłoby przyjemnie samotnie napotkać coś takiego.

Halsey zdecydowała się chwilę odczekać, zaszyć się gdzieś w tych ruinach do czasu aż dźwięk silników nie ucichnie. Nie chciała wychodzić od razu, bo po pierwsze nie wiedziała czy karawana nie zawróci, a po drugie wolała nie natknąć się na ewentualnych ocaleńców strzelaniny robiących taktyczny odwrót. Gdy znalazła kryjówkę w pogotowiu trzymała karabin, który po nożu był drugą najcichszą bronią w jej arsenale.
Nie zamierzała też oddalać się za bardzo od szklaku “VH”. Tylko w ten sposób mogła się nie zgubić drogi. Postawiła na ostrożne działanie.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 21-02-2016, 02:12   #13
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Sydney "Kurt" Marshall - filozoficzny wędrowiec


~ Medyczny. ~ stwierdził w myślach Syd gdy z bliska zauważył charakterystyczne emblematy służb medycznych na ogonie rozwalonej maszyny. Jak na serio medyczny to mogło być ciekawie. Medyczny szpej był najczęściej lżejszy od wojskowego a niekoniecznie mniej wart. No i bandaże czy leki w końcu potrzebował każdy a jak nie potrzebował to i tak kitrał jakby nagle potrzebował. Sydney też by sobie chętnie pokitrał dla siebie trochę jak nie dla siebie to na wymianę a by się wymieniał to by miał coś co by potrzebował mieć. Tylko ten mur...

Cofnął się parę kroków by mieć lepsza perspektywę. No i miał. Ale dalej nie widział w zasięgu wzroku żadnego alternatywnego przejścia. Trzeba by tą posesję obejść nieco dalej, może nawet dookoła bo jakąś bramę tak duży zestaw budynków musiał mieć. Może nawet więcej niż jedną. Ale mógł przeleźć przez ten mur. Choć dość wysoki był. Może nie jak areszt czy więzienie ale na pewno wyższy niż standard standardowego domku z ogrodem. Dumał chwilę czy go ot, tak nie spróbować doskoczyć i się wspiąć. Chyba dałby radę. Jak nie za pierwszym razem to za drugim albo za kolejnym. Ale dałby. Tylko te dzidopodobne kolce na wierzchu muru mu się nie podobały. Niby możnaby się ich złapać by się łatwiej wspiąć ale nie był pewny jak mocno siedzą. Do tego wolał nie dotykać takich kolców jeśli nie musiał. A nie musiał. Ale jeśliby się sapał tam na górze trzymając się krawędzi ciężko było ich nie dotknąć chociaż. No i potem jeszcze przeleźć na drugą stronę. No a poza tym po drugiej stronie nawet jeśli było tak samo to co jeśli trzeba by zwiewać? Wówczas ten skok za drugim czy trzecim razem mógł być już za późno. Dlatego potrzebował liny. Lub czegoś linopodobnego.

No i znalazł ten kabel. Na kablu zrobił pętelkę i w końcu zarzucił na jeden z tych stalowych badyli sterczących z muru na górze. Szarpnął raz i drugi i nic się nie stało. Zaczął więc się wspinać i szło mu chyba całkiem przyzwoicie. Zatrzymał się na krawędzi muru i ostrożnie puścił żurawia na drugą stronę. Podwórko. Spore. Trochę zaracone. Budynek. Też spory i zagracony. I śmigłowiec. Wywalony do góry nogami. Wszędzie cisza i bezruch. Choć może jeszcze dlatego, że jeśli ktoś czy coś tam było może go nie zauważyło. Zaczynały mu już cierpnąć ramiona więc zaryzykował i podciągnął się jeszcze kawałek.

Stąpnął w końcu jednym butem na płask na krawędzi muru. Był na tyle gruby, że większość buta nawet wzdłuż mieściła mu się spokojnie więc miał całkiem stabilną i wygodną podpórkę. Tylko te szpikulce blisko krocza trochę psuły ten sielankowy efekt. Drugą nogę wciąż miał wzdłuż zewnętrznej krawędzi muru gotów do skoku na zewnętrzną stronę muru. Czekał i obserwował.

Trochę się obawiał. Jak zawsze w takcih wypadkach. Był raczej jednym z tych bystrzejszych obserwatorów zwłaszcza w Ruinach ale jednak nigdy nie miało się gwarancji, że jest się wystarczająco czujnym. Teraz jednak wyróżniał się na tle muru jak jedyny... Garbus? Cholera i zapomniał jak się mówiło na te rzeźby potworów na starych budynkach... Spotykał je czasem na ścianach, z reguły wysoko pod dachem. Na tych kamienicach co były stare nawet przed wojną a nie tylko teraz. Ale zapomniał jak je się nazywało kiedyś. Chyba nie garbusy ale jakoś podobnie...

No ale jakby nie nazywał to właśnie tak wyglądał jak ten garbus czy co innego. Rzucał się w oczy jak białas w Harlemie. Choć po prawdzie nie łapal tego przedwojennego powiedzonka ale kumał, że chodziło o jakiś kontrast chyba. No to się właśnie tak rzucał teraz w oczy jakby ktoś tam był w środku. Irytujące uczucie gdy się człowiek zastanawiał czy właśnie ktoś do niego celuje czy jeszcze nie. Trafi? A może spudłuje? Tak to właśnie było w tych Ruinach. Można było dostać pierdolca od tego wiecznego podejrzliwego filtru jaki należało patrzeć na świat. Jakby teraz ktoś strzelił i spudłował Syd miałby szansę wrócić na zewnętrzną stronę dość łatwo bo jeden skok i już. Ale wewnątrz to już mógł być kocioł więc zwlekał. W Ruinach bardzo rzadko pośpiech popłacał.

Westchnął cicho gdy nic się nie stało. Nie pojawił się żaden kundel, ani właściciel ze strzelbą wrzeszcząc coś o najściu no ani nic i nikt. W sumie więc mógł przejść do następnego etapu. Przerzucił kabel na wewnętrzną stronę by mieć większe opcje przy ucieczce. Westchnął ponownie po czym zeskoczył na wewnętrzna stronę. Nie stał jak głupek jako nieruchomy cel wielkości "sylwetka stojąca" tylko przypadł od razu za jakiś głaz. Odczekał chwilę i znów się nic nie stało. Albo nikogo tu nie było, albo były jakieś przychlasty co się bały bardziej od niego albo trafił na kogoś kto czekał by wlazł głębiej w pułapkę. Choć wówczas pewnie niekoniecznie chciałby go zabić albo na odwrót nie był zbyt dobrym strzelcem i jeśli nie miał pewności trafienia do przykurczonej czy będącej w ruchu sylwetki to nie strzelał. To by świadczyło też, że jest dość opanowany. Albo zestrachany i liczył, że obcy zrobi swoje i pójdzie dalej. "Kurt" w sumie taki na tą chwilę miał plan.

Przy okazji zerkał na śmigłowiec. Czaderski! Taki pomalowany i odstawiony ładnie wyglądał. Był lepszy niż te ferrari co kiedyś miał. Też było czaderskie i jeszcze czerwone. Właściwie to wszystkie chłopaki je mieli. Bo oczywiście dziewczyn nie dopuszczali do ich chłopięcego skarbu. Ferrari stało na samych felgach nie nie miało płyty do silnika i szyb ale komu to przeszkadzało? Na pewno nie "Kurt'owi" ani jego koleżkom z Vander. Właściwie to żadnej bandzie bo przecież o te ferrari mieli prawdziwą wojnę w całej dzielni a nawet z chłopakami z Ville. Noo... Tak było... Było o co się bić... A kurde jakby tak wtedy taki śmigłowiec mieli... No parę ekstra bryk na mieście jeszcze się walało tu czy tam ale śmigłowca to nie kojarzył. I to taki ładny i kolorowy... Ale wtedy dopiero byłby szał... No to co, że do góry nogami... Byłby czad...

Ale teraz było nawet lepiej. Bo już nie miał przy sobie tamtej szczeniackiej bandy i sam już nie był szczeniakiem. Ale za to miał ten rozwalony śmigłowiec dla siebie. A na jego wprawne oczko to stan zachowania dawał realną szansę na znalezienie czegoś ciekawego. I co by znalazł to by miał i miał tylko dla siebie.

Wrak trochę oberwał. Ale jaki wrak nie oberwał? Jak nie kiedyś gdy spadały bomby to potem? Tutaj widział wyrwane drzwi od kabiny pilotów. Nie był pewny jak to wygląda z drugiej strony. Nie umiał jednak ocenić czy to tak przy zderzeniu czy coś albo ktoś wyjebał te drzwi potem. A może same zczasem odpadły? Jakby nie patrzył ułatwiało to dostanie się do środka i wydostanie w razie potrzeby. Dalej dominowała cisza i bezruch i we wraku, i okolicy i w budynku. Zostawało mu sprawdzić sam wrak.

Podniósł z ziemi jakiś drąg. W razie czego mógł go wywalić tak jak podniósł. A improwizowany łom, dźwignia czy pałka mogła mu się przydać przy oględzinach wraku. Podszedł do wraku i z bliska nie zauważył żadnych tropów mówiących, że ktoś czy coś kręciło się tu ostatnio. Obejrzał z bliska sam kadłub i kabinę na wypadek gdyby coś kręciło się przez te otwory.

Wewnątrz kabiny powitali go smętni piloci. Ciała wciąż były przypięte pasami do foteli i tak zwisali nieco dziwnie nieco śmiesznie z foteli będących teraz na suficie. Obejrzał ich sobie spokojnie. Medycy chyba broni nie mieli ale może jakąś latarkę, nóż czy w sumie cokolwiek? Patrzył też zaciekawiony czy by mieli charakterystyczne rozdarcia świadczące, że coś kiedyś przebiło ich kombinezony jak do kul, ostrzy czy jakichś innych odłamków metalu. A może zginęli od zwyczajnego uderzenia przy upadku? Dumał chwilę czy powinni mieć maski. Takie z tlenem. Chyba piloci je mieli. Ale nie był pewny. Podobno mieli je pasażerowie w samolotach. Ale właśnie nie wiedział czy to też dotyczy śmigłowców. Powinni mieć maski czy nie?

Zerknął z kabiny w stronę ładowni. Wyglądała obiecująco. Kurz, pajęczyny, nalot, szklane i metalowe odłamki przysypane rdzą i drobnym gruzem. Czyli tak jak powinien wygladać nie ruszany od długiego czasu wrak. Zauważył co prawda coś co wyglądało mu na gniazdo czy leże. Sądząc po drobnych, kosntych odłamkach chyba jakiegoś drapieżnika. Ale wielkość kości sugerowała, że polował na mniejsze od człowieka stworzenia. No ale i tak mógł się wkurzyć jakby dorwał obcego na chacie. Ale na szczęście barłóg też już był przykryty warstewką nieruszaneych kurzów, śmieci i zacieków. Więc to co tu było musiało wynieść się już jakiś czas temu. I całe szczęście.

Ale najciekawsze dojrzał pod jedną ze ścian. Takie szafkoschowki w ścianie. Kilka było rozwalonych ale parę było nadal zamkniętych i nie ruszonych. Korciło go to. Mogły być puste. Mogło być też coś co już się do niczgo nie nadawało. Mogły być też coś co lepiej było nie ruszać z zamknięcia. Ale mogło być też coś całkiem przydatnego i użytecznego jak nie dla niego to na wymianę. I co robić?

Ostrożność dyktowała zwłokę a ciekawość jak najszybsze otwarcie i zabranie skarbu a przynajmniej skrócenie męki niepewności. Podszedł do schowków i spróbował nasłuchać czy coś tam żyje w środku. Nawet popukał w drzwi by sprawdzić czy będzie jakaś reakcja i znów nasłuchiwał. W końcu nawet powęszył by sprawdzić czy nie wyczuwa jakiś kojarzących się z niebezpieczeństwem zapachów. Szukał też czy nie ma jakiś oznaczeń na drzwiach albo jakiegoś notatnika w pobliżu czy na podłodze. Może w kabinach pilotów byłby jakiś rejestr... O! Dziennik lotu! Tak, tak to się nazywało. Tam się chyba pisało gdzie, skąd i z czym leciał dany samolot. Miał nadzieję, że na śmigłowce to też działa.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-02-2016, 09:04   #14
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Harvey nie był zadowolony z faktu, że nie dali się podejść. Rzucił łowcom niewolników tylko na koniec:
- Hmm… właśnie przede wszystkim “skuty i rozbrojony” wam nie powiem… skoro nie potraficie rozpoznać munduru wojskowego to jest z wami źle… w porządku, jak chcecie. Naprawdę chciałem uczciwie wymienić swoją wolność za cenną informację, dającą wam źródło zarobku i pozwalającą na… no cóż… brak śmierci z waszej strony… później jak Łysy się za mnie weźmie nic nie powiem… pierdolę… nic za darmo nie powiem… mieliście szanse się dogadać - rzucił nonszalancko próbując niejako udowodnić, że miał czyste intencje - czyste w sensie chciał uratować swoją skórę w zamian za coś cennego.

- Powiesz… powiesz - teraz sądząc po tonie głosu, facet był już wkurwiony. - Nie takich cwaniaczków już mieliśmy na warsztacie. Mundur? Sram na niego, tutaj na południu za wiele nie znaczy. Zresztą nie nawykłem strzępić jęzor po próżnicy.


O’Phelan został wtrącony do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Zdołał się jednak nieco rozejrzeć jak go prowadzili. Łowców niewolników było dużo… mieli zdecydowaną przewagę w otwartej walce. No ale właśnie… na szczęście Harvey nie specjalizował się w otwartych walkach. I łowcy popełnili jeden błąd - nie znaleźli noża, który był ukryty w rękawie. Na dobra sprawę więcej nie było zabójcy potrzebne by z tego wyjść. Musiał tylko przejąć inicjatywę, stać się jakimś cudem panem tej sytuacji. Najlepiej zniknąć - zmusić ich do rozdzielenia się o poszukiwań. Wtedy może zdąży nawet jeszcze na kolację. Po chwili zabójca usłyszał sarkazm. Sarkazm to on a nie jego. Odezwał się spokojnie, jego niski głos odpowiedział na pytanie:
- Niestety… chyba po prostu jestem rycerzem nie na miarę naszych czasów… taki już mój błąd… pomagam innym, nieraz… ewentualnie… - rzucił, kontynuując pod nosem - a mogłem ją po prostu zastrzelić… byłby spokój i większe pole manewru… - po chwili się ocknął i zapytał - Coś ty za jeden…

Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do mroku, zauważył w najdalszym końcu pomieszczenia trzy postacie, przykucnięte, przyciśnięte do ściany. Wyglądały z daleka na męskie, jednak kiedy podszedł bliżej zauważył, że jedna z nich to kobieta. Ten który się odezwał siedział na skraju z prawej strony:
- Taki sam frajer jak Ty - głos miał kpiący, ale był to raczej ten rodzaj kpiarstwa wynikajacy z bezradności niż z dumy czy buty. - Pieprzeni miłosierni samarytanie z nas, aye? - w głosie mężczyzny dało się wyczuć południowy akcent, O’Phelan obstawiał wybrzeże Zatoki, albo nawet sam Nowy Orlean.

Harvey rozglądał się czujnie po pomieszczeniu szukając jakichkolwiek pozytywów lub możliwych atutów jakby doszło do walki. Pomieszczenia były tu w miare ciasne z tego co zauważył idąc tu. To ogromny atut dla zabójcy. Ciężko się manewruje bronia, a i szybko można dopaść z nożem do przeciwnika. Ale po kolei… może obejdzie się bez walki i zabijania. Jeszcze chwilę wodził wzrokiem po pomieszczeniu szukając jakichś punktów ewakuacyjnych:
- Frajer frajerowi nie równy… - westchnął rozbawiony - a kim jest reszta twojej milczącej kompanii? Nie próbowaliście dać stąd nogi?

Po oględzinach mina Harveyowi zrzedła. Do piwnicy światło praktycznie nie wpadało, nie licząc małego okienka w drzwiach wejściowych do niej. Obszedł ściany sprawdzając czy nie ma tam jakiegoś innego wyjścia, może nawet zamaskowanego, ale nic nie znalazł. Łowcy niewolników przyłożyli się do roboty, przeszukali dokładnie piwnicę, nie zostawiając nic co mogłoby posłużyć za broń, łom czy jakąś inne narzędzie służące do uciekania z podobnych miejsc. Wyglądało na to, że jedyną opcją było wydostanie się przez te drzwi którymi wszedł.

- Wołają na mnie Klama, a to June i Daryll - wymieniał siedzących obok siebie w ciemności innych jeńców. - Przeszukiwaliśmy te ruiny już kilka razy w poszukiwaniu gambli, nigdy jednak nie wchodziliśmy tak daleko. Zbiory w tym roku nie dopisują, więc osada wysyła co jakiś czas kilku z nas, żeby zdobyć trochę fantów na wymianę… Nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, by hycle grasowały w tej okolicy, Bardziej na Południu to sie zdarza, ale tutaj pierwszy raz. A Ty? Skąd się tu wziąłeś, miłosierny samarytanie - Klama miał jeszcze trochę pokładów ironii na podorędziu, nawet pomimo tego, że był w nieciekawej sytuacji.

O’Phelan zaklął pod nosem po sprawdzeniu pomieszczenia. Goście byli nieźli, musiał im to oddać. Pomyślał chwilę po czym doszło do niego pytanie klamy:
- Ironiczny z ciebie skurwiel Klama… mam nadzieję że ta ksywa oznacza że całkiem nieźle radzisz sobie z klamką typu spluwa, a nie klamką typu drzwiową… bo nie mam zamiaru czekać na sprzedaż po promocyjnej cenie… - podszedł do reszty więźniów i rzekł zciszonym głosem - ilu ich jest? Wiecie cokolwiek czy wsadzili was tutaj żeby mnie dobić? Mnie pojmała trójka… dwóch mężczyzn i kobieta. Jeden z facetów to podobno jakiś Łysy, który ma mnie przemaglować później… pod drodze widziałem jeszcze dwóch bonusowych… złapali was wszystkich za jednym zamachem czy oddzielnie? To waże bo pozwoli ustalić częstotliwość wypadów na polowanie… no i podstawowe pytanie… Klama? Serio? - zalał gradem pytań współwięźniów.

Miał już zarysowany plan działania musiał się tylko dowiedzieć kilku rzeczy na temat łowców niewolników, które pomogłyby mu ustalić najlepszy czas na atak.

- Jako tako sobie radzę. Nie narzekam, a załatwili nas na przynętę. Tamta jedna ździra udawała ranną - zamruczał coś niezrozumiałego pod nosem, ale brzmiało jak stek przekleństw. - Naliczyliśmy pięciu, ale muszą mieć kogoś jeszcze na górze, jako obserwatora, bo inaczej skąd by wiedzieli, że ktoś się zbliża do ruin? - konkludował złapany przed Harveyem facet. - Widzieliśmy też, trupa, w sąsiednim pomieszczeniu, akurat jak nas sprowadzali na dół, to tych dwóch go tam pakowało.

Harvey kiwnął głową i rzucił:
No nic… poczekam sobie chyba aż ten cały przemiły Łysy weźmie mnie na “rozmowę”... ten trup to pewnie jakiś gość który zbytnio nie chciał współpracować… - uśmiechnął się - ciekawi ludzie… przyznaję… - zaczął kręcić przy kajdankach chciał spróbować się z nich jakoś wyślizgnąć…

Plan miał prosty. Chciał poczekać aż Łysy weźmie go na rozmowę sam na sam. Wtedy poder
żnie mu gardło uwolni się spokojnie z kajdanek i podejmie próbę wyeliminowania każdego z osobna.
 
AdiVeB jest offline  
Stary 29-02-2016, 13:10   #15
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Birningham, południowa rubież miasta, trasa do Rafinerii
28 kwietnia 2051
godz 10.00

Alice Halsey

Strzały ucichły… zarówno te z broni ręcznej, jak i te głośniejsze z “pięćdziesiątki”. Silniki też jakby się oddalały, podkręcone odgłosy pracujących jednostek, zdradzały, że ewakuacja była pośpieszna. Halsey zwolniła i zaczęła poruszać się ostrożniej. Cokolwiek było przed nią za zakrętem, mogło być potencjalnym niebezpieczeństwem, nie znała też wyniku walki.

Podeszła, trzymając się raczej boku ulicy i załomów betonu, niż pustej przestrzeni. Ostrożnie wyjrzała zza narożnika budynku. Nie zauważyła żadnego samochodu, nie licząc postrzelanego łazika, leżącego na boku i zaczynającego się palić. Obok niego leżały strzępy tego, co kiedyś było jego kierowcą. Ulica była pusta, tylko tuman kurzu opadający już powoli za zakrętem, świadczył o tym, że konwój zdołał się przebić.

“Amatorzy” - pomyślała Halsey patrząc na pobojowisko. W świetle wiosennego słońca widziała błyszczące łuski walające się w pyle na drodze. Było ich sporo, wyglądało na to, że ochrona konwoju nie żałowała amunicji. “Partacze, zamiast najpierw rozwalić furgonetkę, żeby zastopować cały konwój, to rozwalili quada, a reszta zgodnie z procedurami nie zatrzymywała się, odpowiadając ogniem.” - jej kilkuletnie doświadczenie zdobyte w Armii Nowego Jorku i na Froncie, robiło swoje. Alice bez pudła potrafiła odgadnąć przebieg walki. Dla niej były to fatalne wieści. Szlak, który wydawał się jej bezpieczny i którym planowała dojść do Rafinerii, wcale taki bezpieczny nie był.

Zauważyła ruch… facet, który do tej pory wydawał się jej martwy, ten leżący przy łaziku, poruszył nogą. Była zbyt daleko by ocenić, czy były to przedśmiertelne podrygi, czy kierowca pojazdu rzeczywiście jeszcze żył. Wychyliła się lekko by wyjrzeć zza osłony. To był błąd, zauważyła ruch w oknie na przeciwko ulicy w ostatnim momencie.
Zadziałało wyszkolenie, błyskawicznie padła na ziemię, a pociski z karabinu rozszarpały tynk narożnika budynku. Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie trzymała głowę, jeszcze chwilę temu. Kątem oka zauważyła strzelca, na piętrze w oknie po przekątnej od miejsca w którym była. Nie był sam, z parteru budynku w którym się znajdował, wybiegło dwóch rosłych drabów. Obydwoje uzbrojeni w broń krótką, Halsey nie miała czasu na analizę jaką. Miała dwa wyjścia, albo zmierzyć się z nimi na otwartej przestrzeni, albo wycofać się i wciągnąć między budynki. Zbyt dużo czasu do namysłu jej nie zostało, tamta dwójka biegła na nią, każdy swoją flanką. Na szczęście była osłonięta na razie od ognia karabinu tego z góry.


Birningham, wschodnia rubież, Ruiny, zasadzka Łowców Niewolników
28 kwietnia 2051
godz 10.00
Harvey O’Phelan

Patrzył w szkliste, wybałuszone oczy z nieukrywaną radością. Bystre z początku źrenice mętniały z każdą sekundą, a on sam czuł co raz większy ciężar. Skurczybyk Łysy był ciężki i to kurewsko. Musiał się zdrowo wysilić, by ostrożnie położyć jego ciało na ziemi, bez wzbudzającego podejrzeń hałasu. Za ścianą przecież było jeszcze dwóch, którzy pilnowali drzwi do pomieszczenia z Klamą i resztą złapanych. Wyciągnął nóż z drgającego jeszcze ciała. Ostrze przeszyło gardło na wylot, poczuł nawet zgrzyt klingi o kręgi szyjne. Ciepła posoka spływała mu po dłoniach, wylewając się z rany i ust nieszczęśnika, który praktycznie utopił się we własnej krwi.

Kilka minut wcześniej…

Przeszedł do niego po kilku kwadransach. W asyście jednego z tej dwójki, co pilnowali drzwi. Podniósł go z ziemi, kiedy ten drugi wycelował w niego jakiś rewolwer i lufą dwururki wskazał mu drzwi. Zaprowadził do drugiego pomieszczenia, tego gdzie Klama widział leżącego trupa i ładując mu kopa w tyłek wtrącił go na dół, co O’Phelan odczuł boleśnie, spadając po trzech schodkach. Nim zdążył podnieść się z zawilgoconej posadzki, poczuł metaliczny zapach krwi w powietrzu. Rozejrzał się w półmroku i zauważył trupa pod jedną ze ścian. Krew zeschnęła się tworząc brunatną, kleistą kałużę.

“Zamknijcie drzwi, dam sobie radę z tym dupkiem” - łysy był najwyraźniej pewny siebie. Co go zgubiło.

Harvey stał teraz nad wierzgającym nogami trupem łowcy niewolników. Przez małe okienko pod sufitem, wpadało do środka odrobina światła, co sprawiało, że to pomieszczenie było widniejsze niż jego poprzednie lokum. Na zewnątrz za drzwiami nie słyszał żadnego poruszenia, więc miał trochę czasu. Ręce miał nadal skute, a samo pomieszczenie było prawie puste, nie licząc połamanych mebli czy jakichś starych szmat. No i trupa…



Birningham, pd-zach rubież, ruiny Casino Indy,podziemny parking
28 kwietnia 2051
godz. 10.00
Ringo Jackson

Krąg światła utrzymywany przez płonącą pochodnię z trudem utrzymywał wygłodzone psy z dala od osoby pana Jacksona. Gangster wiedział, że paliwo w źródle światła niedługo się skończy, a wtedy dwuosobowa sfora rzuci się na niego. Zostanie mu wtedy tylko trzymany w ręku gnat i kłopot z tym, kto mógł go usłyszeć.

Cofał się w kierunku podjazdu na wyższy poziom, upatrując w tym szansę na znalezienie jakiegoś schronienia. Wreszcie pochodnia zamigotała i przygasła, a zwierzaki wyszczerzyły kły i zawarczały głucho. Zrobiły kilka niespiesznych kroków do przodu, szykując się do skoku na wydawałoby się łatwą zdobycz. Ten z lewej strony już się rozpędzał, kiedy zatrzymał się w pół kroku. Przyczaił się, zawarczał i podkulił ogon pod siebie, co robił drugi Jackson już nie wiedział, bo pochodnia praktycznie zgasła.

- Nie strzelaj - usłyszał cichy ale stanowczy rozkaz. - Ci z góry usłyszą i będziemy mieli ich na głowie. Są głodne… podobnie jak ja - z półmroku wyłonił się mężczyzna w brudnych, poszarpanych szmatach. Był pomarszczony i brudny, tak, że ciężko byłoby rozpoznać jego rysy twarzy. W ustach trzymał jakiś gwizdek i podchodził ostrożnie bliżej hazardzisty. - Dasz nam jakieś żarcie… to puścimy Cię wolno, unikniesz też tych z góry - wskazał palcem w sufit - zapowiada się, że hycle chcą zostać na dłużej.

Psy warczały z pokulonymi ogonami, nie traciły jednak nic ze swojej gotowości bojowej. Wyglądało na to, że zwierzaki słuchały się tego szczura. Ringo widywał już takich w rynsztokach Vegas i okolicznych ruinach. Żywili się tym co znaleźli, nikomu nie wchodzili w drogę… szarzy ludzie, którzy żyli tak jakby ich nie było.

- To jak będzie paniczyku - facet mówił ze śmiesznym południowym akcentem, który zawsze Jacksonowi kojarzył się ze wsiokami ze starych przedwojennych filmów. - Mam tu kryjówkę, z drugim wyjściem, poza kasyno. Aye?



Birningham, południowa rubież miasta, dalej w ruinach.
28 kwietnia 2051
godz 10.00

Andrea Roe


Dziewczynka nie miała ze sobą wielu rzeczy, praktycznie nie miała niczego. Andrea zabrała tylko narzutę, która leżała porzucona przy ciele i najwyraźniej należała do matki dziewczynki. Pomyślała, że znajoma rzecz i zapach, uspokoją ją na tyle, że będzie mogła z nią podróżować w miarę bezpiecznie. Odkąd pamięta robiła to sama, towarzystwo było jej niepotrzebne, zbędne. Nie przywiązywała się do nikogo, zbyt wielu bliskich straciła w przeszłości, tej dalszej jak i tej bliższej.

Mała ścisnęła jej rękę swoją małą dłonią, trzymając się jej kurczowo kiedy wychodzili z domu, gdzie ją znalazła. Gdzieś tam za plecami zostawili jej matkę, mutanta, teraz już tylko trupa. Martwa nie mogła pomóc córeczce… Andrea mogła. tylko czy chciała?

Poruszanie się po ruinach Birningham samo w sobie nie było łatwe, nawet dla niej. Doświadczonej przepatrywaczki, która większość swojego życia spędziła wśród gruzu, odłamków, połamanych konstrukcji, wypalonej skorupy tego, co kiedyś błyszczało świetnością. Co dopiero wędrówka z takim maleństwem, które było bezbronne i dopiero odbywało przyśpieszony kurs przeżywania w tym świecie. Mała była jednak nad wyraz wytrwała, ani razu nie poskarżyła się, że bolą ją nogi czy coś podobnego. Kobieta czuła tylko uścisk drobnej rączki, dziewczynka nie wydała z siebie najmniejszego jęku czy słowa, odkąd opuściły tamto miejsce. Andrea też nic nie mówiła, skupiona na innych rzeczach.

Wreszcie uznała, że muszą odpocząć. Wprawnym okiem wybrała budynek w całkiem niezłym stanie. Wdrapały się, uważając oczywiście na zdradliwe schody i trzeszczące pod stopami spojenia podłóg. Musiały się na trochę zatrzymać, zjeść coś i napić się. Roe obejrzała okolicę i nie zauważyła śladów żadnych zwierząt, czy ludzi. Kazała małej usiąść na sporej puszcze po farbie, która walała się gdzieś w kącie ogołoconego pomieszczenia. Sama ostrożnie wyjrzała przez okno, lustrując teren z góry. Nie zauważyła nic niepokojącego i wróciła do przeżuwania kawałka suszonej wołowiny, podpatrywała małą.

Dźwięk upadającego, sporego przedmiotu, narobił sporo hałasu w całym budynku. Andrea zerwała się na równe nogi, wytężając wszystkie zmysły. Usłyszała dziwny szum i cichy wizg, a potem tak jakby tupot nóg, albo odnóży. Kilku par… Odgłos zlokalizowała na korytarzu, zbliżał się w ich stronę.

Birningham, północno-wschodnia rubież, Posesja...śmigłowiec
28 kwietnia 2051
godz 10.00
Sydney “Kurt” Marshall

Przeszukał kabinę pilotów bardzo dokładnie, jednak nie znalazł nic, co przypominałoby dziennik lotów. Za to znalazł pulpit z kilkunastoma wyświetlaczami różnej wielkości i różnokolorowymi przyciskami. Wszystko było zakurzone i w niektórych miejscach, gdzie pewnie dostała się woda pordzewiałe. Ciała pilotów zwisały w pasach lotniczych, a raczej to co z nich zostało. Czyli strzępy wysuszonych tkanek i kości, śmiesznie wyglądały ich szczerzące się czaszki w lotniczych kaskach z oprzyrządowaniem radiowym. U jednego przy pasie znalazł fajny nóż ratowniczy, pewnie służbowy, służący do odcinania pasów bezpieczeństwa, jednak Ci nie zdążyli chyba z niego skorzystać. Prócz tego dwa telefony z rozbitymi wyświetlaczami, latarkę kątową i plastikową zapalniczkę. Fanty schował za pazuchę i ruszył na przegląd wnętrza śmigłowca.

Najbradziej kusiły go schowki w bocznej ścianie latającego pojazdu. Musiały tam być, przydatne gamble. Kiedyś… jak było teraz? Mógł tylko zachodzić w głowę. Kręcił się koło nich, popukiwał, oglądał na nawet wąchał. Nie wyczuł nic niepokojącego. Delikatnie zaczął otwierać nienaruszone do tej pory schowki. Pierwszy okazał się rozczarowaniem, był bowiem pusty. Jednak to, że był suchy w środku i pozbawiony wilgoci, dobrze świadczył na przyszłość. Istniała bowiem szansa, że reszta schowków tez jest w dobrym stanie. Zaczął myszkować, wyciągając z nich małe hermetycznie zapakowane pakiety opatrunkowe, buteleczki z białego i ciemnego szkła, oklejone etykietami z drobnym druczkiem, różne strzykawki, kartoniki i pudełeczka. Przeznaczenia większości z nich nie był w stanie teraz odgadnąć, ale chował wszystko skrzętnie do torby, postanawiając, że później wszystko obejrzy dokładniej. Wreszcie w schowku na samej górze wyciągnął spory pakunek, w przenośnej torbie medycznej. Cokolwiek było w środku ważyło sporo i zajmowało sporo miejsca.

Zajęty myszkowaniem we wnętrzu wraku Kurt nie za bardzo zwracał uwagę na otoczenie na zewnątrz. Zamarł kiedy usłyszał głosy, kilka głosów, zlokalizował je po drugiej stronie muru. Kłócili się głośno zastanawiając się czy zbadać widoczny wrak śmigłowca, czy przechodzić przez mur, czy też obejść okolice wkoło. Czyli w przybliżeniu mieli takie same rozkminy, jak Sydney kilkanaście minut wcześniej.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 04-03-2016, 13:06   #16
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Harvey stał zadowolony nad ciałem Łysego. Lubił kiedy tak pewni siebie goście leżeli u jego stóp i nie oddychali. Wsłuchał się w otoczenie, nic nie wskazywało że reszta łowców niewolników cokolwiek słyszała. Dopadł do ciała Łysego i zaczął przeszukiwać je by znaleźć to co go w tej chwili najbardziej interesowało… obrzyn z kilkoma śrucinami - na pewno się przyda, paczka fajek tym bardziej... jakiś prowizowany nóż wykonany z gwoździa kolejowego… nie przyda się... za to pałka teleskopowa nawet może od biedy… i wreszcie kluczyk do kajdanek.

Od razu spróbował uwolnić się z kajdanek planując kolejne posunięcie.

Drzwi wyglądały na solidne, nie było w nich żadnego okienka czy lufciku, były zbite ze zwykłych dech, ale dość solidnych, bo oparły się próbie czasu. Jednak w niektórych miejscach się rozeschły i utworzyły spore szczeliny, przez które być może udałoby się wyjrzeć na zewnątrz. Światło do pomieszczenia wpadało przez małe okienku u sufitu, wychodzące zapewne gdzieś nad poziomem gruntu, ale było zbyt wysoko i zbyt małe by mógł się nim przecisnąć.

Klucz pasował i kajdanki puściły. Chociaż odrobina szczęścia uśmiechnęła się do zabójcy. Pałkę teleskopową wsunął za pas i ruszył cicho w stronę drzwi. Starał się zdobyć lepszy przegląd pola które za chwilę miałoby się stać polem walki. Przede wszystkim interesowała go liczba przeciwników. Nie ogólna tylko liczba przeciwników których mógłby wyeliminować bez zaalarmowania reszty przeciwników. Półmrok pomagał w stylu walki O’Phelan’a. Rozglądał się przez szczeliny chcąc wyczekać moment aż przyjaciele Łysego zaniepokojeni zorientują się że z pomieszczenia “przesłuchań” nie wydobywają się żadne odgłosy. Miał nadzieję że ktoś przyjdzie sprawdzić co się dzieje i błędnie zinterpretuje sytuację ruszając od razu w stronę ciała Łysego. Ten moment chciał wykorzystać Harvey do poderżnięcia kolejnego gardła. Jeśli przyszłaby większa ilość przeciwników trzeba będzie zmienić plan. Nie ma jednak sensu wybiegać tak daleko, teraz należało zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Jak tylko O’Phelan zauważy że ktoś zmierza w jego kierunku odchodzi od drzwi i kryje się za framugą mając nadzieję że cień i bezszelestność mu pomogą.

Zabójca czaił się przy wejściu, podpatrując to co się dzieje na korytarzu. Nie widział wiele, wąskie szczeliny nie pomagały w obserwacji, miał oko tylko na jednego ze strażników, co robił drugi, nie miał pojęcia. Wreszcie ten, którego widział wstał i podszedł do drzwi, pukając w nie głośno: - Łysy, kurwa, co Ty z nim tam robisz? Wszystko okej?

O’Phelan postanowił nic z tym fantem nie robić. Zdecydował poczekać aż kumpel Łysego się zmartwi ciszą i wejdzie do środka. Jak tylko otworzą się drzwi zabójca wykona swój następny ruch. Przytulił się najbardziej jak mógł do ściany blisko drzwi by zwiększyć ewentualny zasięg ataku tym samym chciał zlać się z półmrokiem otoczenia żeby nie wpaść od razu w oczy przeciwnikowi i czekał.

Pukający nie doczekał się odpowiedzi:
- Ej - syknał do tego drugiego - Łysy nie odpowiada. Co robimy? - Załomotał ponownie w drzwi - Łysy - głos miał jednak już nie taki pewny - nie rób jaj, wyłaź.

Harvey zrezygnował z poprzedniego planu i stwierdził że czas wykonać ostrzejsze zagranie, podszedł cicho ze śrutówką sprawdzając czy aby na pewno załadowane są normalne śruciny do drzwi i przyłożył obrzyna do drzwi, po chwili gdy stwierdził że ktoś stoi idealnie przy drzwiach pociągnął za podwójny spust mówiąc głośno:
- Głupia sprawa… Łysy… wasz kumpel, leży tu ze mną z poderżniętym gardłem… mówiłem wam żebyście nie zadzierali ze mną… nie wasze progi… spierdalajcie zanim utocze z któregoś z was więcej juchy! Jak zaczniecie spieprzac teraz to może uciekniecie… - próbował zastraszyć śmiercią kolegi i mocnym zagraniem obrzynem zabójca. - nie uważacie że już mnie dostatecznie wkurwiliście!?

Śrut rozwalił połowę drzwi, drewno rozprysło się w drobny mak, a ołowiane śruciny, z których jedna była chyba z grubym śrutem, zraniły tego, który stał przy drzwiach. Harvey słyszał okrzyk bólu, widział jak leży za drzwiami zasypany odłamkami drewna i kurzem. Ten drugi wrzasnął i na oślep oddał kilka strzałów, które jednak nie dosięgły O’Phelana, spomiędzy rozwalonych dech mógł zauważyć jak po jego przemowie, ucieka po schodach na górę. To, że pobiegł po posiłki było więcej niż pewne.

Harvey błyskawicznie załadował kolejne dwa pociski do obrzyna i z nożem z dłoni wyskoczył zwinnym ruchem z pomieszczenia “przesłuchiwań”. Dopadł z nożem do trafionego przed chwilą przeciwnika i jeśli jeszcze żył ze spokojem robota skrócił mu męki. Mężczyzna krwawił z kilku ran na piersi i brzuchu, widocznie śrut wraz z odłamkami drewna skutecznie go zranił. O’phelan nie czekał, by ten się pozbierał. Poderżnął mu gardło szybko i sprawnie. Przeszukał trupa i znalazł parę drobiazgów, berettę z połową magazynka i pęk kilku kluczy. Jeden z nich pasował do zamka od drugiej piwnicy, gdzie zamknięty był Klama. Kiedy otwierał drzwi usłyszał na górze kroki stup, obutych w ciężkie obuwie.

Harvey jednak nie zwracał uwagi na odgłosy łowców niewolników. Szybko otworzył drzwi i szepnął do Klamy i reszty by poderwać ich do ucieczki:
- Może byście się ruszyli? Klama! Rusz dupę i udowodnij że potrafisz obsługiwac klamkę nie tylko drzwiową! Dajemy stąd nogę! - rzucił mu Berettę, a sam schował się szybko za ścianą by zyskać osłonę i zejść z linii wzroku i ognia “schodów”.

Kroki dało się słyszeć już na schodach, któryś z łowców niewolników pokonywał kolejne stopnie prowadzące na dół. Jednak zatrzymały się, Harvey zdążył zauważyć tylko buty, ale ktokolwiek był na schodach szybko się wycofał. Słyszał z góry tylko kilka głosów, spierających się ze sobą, wreszcie ze szczytu dało się słyszeć głośniejszy i wyraźniejszy głos, gościa, który był chyba szefem szajki: - Nie doceniliśmy Ciebie - szef kierował swoje słowa do O’Phelana - a ty załatwiłeś dwójkę naszych. Mam dla Was propozycję - przerwał - Słyszycie mnie tam na dole wszyscy? - dał im chwilę czasu po czym powiedział: - Nie wyjdziecie z tej piwnicy żywi… mamy czas, niedługo przyjadą nasi szefowie po towar. Przeczekamy was. Chyba, że ten który przyniesie mi obie klamki tam z dołu zostanie wypuszczony. Wszyscy zyskują, mi zostanie trójka z was czyli towar, którym i tak nie zmyję winy za stracenie dwójki ludzi, a jeden z was odejdzie wolny. To jak będzie?

Harvey odpowiedział głośno żeby wszyscy usłyszeli:
Miło mi, że mnie doceniasz! A jak zawalczymy o swoją wolność to będziesz musiał zatłuc nas wszystkich, to jeszcze bardziej wkurwi twoich szefów… możesz sobie na to pozwolić? Zero towaru i jeszcze dodatkowo te trupy po waszej stronie… niedobrze to wygląda. A wszystko nie zmienia faktu że kłamiesz kolego… nikogo nie masz zamiaru stąd wypuścić! A ja też mogę poczekać, mój oddział już mnie szuka. Godzinę temu miałem wrócić ze zwiadu... Znajdą nasze ślady przyjdą tutaj… macie dość ludzi żeby walczyć z dobrze uzbrojonymi żołnierzami? Wyobraź sobie kilkunastu takich jak ja, wolnych i szturmujących wasz piękny budynek! Nie kłamałem mówiąc że moge wam pomóc jak mnie wypuścicie… że moge uratować wam zarówno dupska jak i dać okazję do zarobku. Ale zbyt uparci jesteście żeby żyć… niech będzie i tak… - spojrzał na pomieszczenie w którym siedziała reszta więźniów - od razu mówię że jak ktoś da się nabrać na ten wasz kłamliwy pomysł to go zabije. I już będzie jednej sztuki towaru mniej.

O’Phelan wycelował broń w stronę schodów i ruszył cichym krokiem skradając się i korzystając z każdej osłony jaka była dostępna. Chciał zbliżyć sie do schodów, wystawić samą lufę broni i oddac strzał w kupę zebranych w jednym punkcie łowców.

Drzwi na szczycie schodów były zamknięte. Gdzieś za nimi, ale nie wiedział czy bezpośrednio za nimi, ktoś prowadził dyskusję, może nie głośno i kłótliwie, ale na tyle by ich było słychać z miejsca gdzie stał Harvey. Niestety słyszał tylko dźwięki i pojedyncze słowa, zbyt mało by wyciągnąć jakiś sens z tej rozmowy. Na dole w celi też usłyszał jakiś ruch, nie wiedział co zamierza Klama, ani czy jego groźba na niego podziałała. W każdym razie jednego gnata miał złapany wcześniej przed nim, a drugiego on, ręki by sobie nie dał obciąć za to, czy Klama nie spróbuje szczęścia. Z drugiej strony, łowcy stracili już dwójkę ludzi, tak łatwo nie odpuszczą im pewnie.

Harvey był pewny tylko jednego. Nie może dać się nabrać na zagrywkę łowców niewolników. Sam by też tak zrobił na ich miejscu. Tylko że chłopaki na górze nie mogli sobie pozwolić na zabicie ani poważne zranienie towaru którym handlują. Do tego jeszcze rzekome rychłe przybycie ich szefa też stawiało ich pod mocną presją czasu. Nie mogli wyjść przecież na nieudaczników. A O’Phelan mógł ciąć i strzelać nie przejmując się śmiercią przeciwników. Będą musieli podjąć jakieś kroki. Lepiej żeby reszta więźniów stanęła wtedy po jednej stronie barykady. Harvey wychylił się lekko zza schodów i wycelował obrzyna w stronę drzwi krzycząc do nich:
- I co ty na to szefie? Dogadujemy się czy zaczynamy się wyżynać nawzajem ryzykując że więcej gości zbiegnie się do zabawy jak usłyszy strzały?

Zabójca cały czas chciał grac na strachu łowców niewolników. Może i byli nieźli w podstępach i walce przeciwko kilku mniej umiejętnym osobom ale ryzyko jakie przedstawił im Harvey dość skutecznie powinna zacząć im grać na nerwach:
- Dość tych pogaduszek tam na górze! Decydujcie!

Harvey wiedział też że sam jest w o wiele gorszej sytuacji niż oni ale starał się to rozegrać tak jakby w ogóle się niczego nie obawiał. Nawet sprawnie mu szło biorąc pod uwagę że dwóch łowców już gryzło glebę. Oni wiedzieli że mają do czynienia z gościem który zakajdankowany zdjął ich kumpla Łysego zupełnie bez broni. To też działało na wyobraźnie i przydatnie w tej sytuacji gloryfikowało postać schwytanego naiwnie żołnierza.

Z na górze ucichły głosy, by po chwili, odezwał się ten należący do szefa: - Pierdol się!!! Dwóch naszych nie żyje, a z tej piwnicy nie ma wyjścia. Nie pójdziemy z pustymi rękami dzisiaj!!! - i znowu cisza. Szef łowców mówił na tyle głośno, że prócz Harveya słyszał go też Klama i reszta.

Harvey rzucił głośno:
- No to zobaczymy kto będzie pierdolił kogo pajacu! - zamilkł na chwilę i krzyknął - Klama?! Jesteś ze mną czy przeciwko mnie?! Wiesz że te patałachy was nie wypuszczą?! Naszą jedyną szansą jest wywalczenie sobie wyjścia! - odwrócił się w stronę pomieszczenia w którym siedziała reszta więźniów. Kątem oka zaczął się też rozglądać po pomieszczeniu chcąc wyłapać jakieś przedmioty które mogą się przydać w walce.

Klama wyglądał na niezdecydowanego. Niby miał dziewiątkę w łapie, ale widział co Harvey zrobił z Łysym i jednym ze strażników. Przełknął głośno ślinę, zbyt głośno jak na gust O’Phelana. - Wiem, że nas nie wypuszczą, ale stąd nie ma innego wyjścia, Ci żołnierze o których mówiłeś, za ile mogą tu być? - zapytał niepewnie. Harvey prócz belek, sztachet i metalowego prętu opartego w narożniku tego piwnicznego korytarza nie zauważył nic co mogłoby posłużyć za broń.

Harvey spojrzał na Klamę i kiwnął do niego głową:
Nie wiem za ile moi mogą tu być… Mam tylko nadzieję że ktoś usłyszy strzały i się zainteresuje tym faktem... Ale liczy się przede wszystkim tu i teraz… Musisz zdecydować Klama… w tej chwili. Walczysz ze mną ramię w ramię czy oddajesz mi broń i chowasz się do środka do celi i czekasz aż któraś ze stron wygra? - zaczekał chwile na reakcję i chwycił pręt stojący nieco dalej po czym wrócił na pozycję przy schodach. Spojrzał ostatni raz pytająco na Klamę czekając na ostateczną decyzję.

- Jaki masz plan - Klama nie okazywał entuzjazmu, podobnie jak pozostała dwójka. Jednak doszli do wniosku, przynajmniej na razie, że walka bratobójcza niczego im nie da. - Drzwi na górze są zamknięte a to jedyna droga chyba na górę.

O’Phelan kiwnął głową i odpowiedział ściskając w rekach pręt:
Niech tamta dwójka poszuka jakiejkolwiek innej drogi ucieczki stąd lub cokolwiek co może się przydać. A ty, Klama, stań po drugiej stronie - kiwnął głową na przeciwległy kąt schodów - Plan jest prosty i mało mozna w nim spierdolić… zabijamy kilku z nich… reszta się zniechęci i spieprzy… zobaczysz… - poczekał az Klama zajmie miejsce gdzie wskazał mu zabójca i wtedy cisnął prętem o drzwi czekając reakcji przeciwników. Miał nadzieję że otworzą ogień i trochę nadszarpną konstrukcję drzwi.

Pręt huknął o drzwi i upadł na schody z metalicznym dźwiękiem. Kiedy dźwięk wybrzmiał, zapadła na kilka chwil cisza, po czym znowu z góry odpowiedział im głos: - Co? Chcecie wyjść? Który przyniesie klamki? - wyglądało na to, że łowcy niewolników nadal wierzyli w powodzenie swojego planu. - Macie kwadrans, potem was wykurzymy z nory tak, jak to się robi z lisami.

Harvey rzucił do Klamy:
Kurwa… nic z tego… podaj mi Berette, spróbuję osłabić zawiasy w drzwiach i zamek. Chyba że masz dość pewności siebie że trafisz nie marnując więcej niż trzech pestek? - Harvey wyciągnął rękę po pistolet.

Klama parsknął: - Chyba Cię pojebało, jak oddam Ci pukawkę. Nie ufam Ci nawet na trochę, a co dopiero żeby Ci oddawać broń, sam strzelę - odpowiedział hardo współwięzień. Przyjął postawę strzelecką i chciał oddać strzały w kierunku drzwi. W tym momencie Harvey zerwał się błyskawicznie i celnym uderzeniem spróbował obezwładnić Klamę i przechwycić od niego Berettę.

Harvey zadziałał błyskawicznie, jednym, sprężystym ruchem doskoczył do Klamy i wyrwał mu broń, przeciwnik był zaskoczony, ale jednak zdążył uniknąć ciosu O’Phelana w głowę, przyklejając się do ściany za plecami. Zabójca miał obie klamki w ręku, tamten to wiedział, dlatego mrużąc oczy szacował swoje szanse w walce gołymi rękami.

Zabójca nie ryzykował, od razu przystąpił do kolejnego błyskawicznego ataku i potężnym kopem chciał ściąć głowę przeciwnika obezwładniając go ostatecznie. Potężny kopniak ściął Klamę z nóg i sądząc po tym jak leży w bezruchu stracił przytomność. Zabójca schował obrzyna za pas. W dłoni została Beretta, a do tego z rękawa wysunął nóż. Podszedł do dwójki pozostałych więźniów z wycelowaną bronią i pokazał lufa tylko gest by weszli z powrotem do swojej celi. Zamknął za nimi drzwi na klucz, wrócił do klamy i spiął mu ręce kajdankami. Krzyknął do łowców niewolników:
- No dobra! To pobawimy się inaczej! Albo szybko wymyślicie coś żebym sobie stąd poszedł albo zastrzelę po kolei każdą sztukę towaru! Tak się składa że nikt tu na dole nie prostestuje poki co... co wasi szefowie wtedy powiedzą? Wyjdziesz na nieudolnego pajaca… macie minutę później zaczynam zabijać wasz towar.

O’Phelan się wkurwił. Chciał spróbować uratować wszystkich ale jak nie będzie innego wyjścia nie miał zamiaru pomagać im za cenę własnego życia. Na dobrą sprawę był po prostu cynglem, potrafił zabijać z zimną krwią kiedy zajdzie taka potrzeba. Zawsze łatwiej się zabija tych złych i parszywych niż tych dobrych i niewinnych. Ale na to nie mógł już nic poradzić.
 
AdiVeB jest offline  
Stary 07-03-2016, 18:49   #17
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Cwaniak z Vegas szybko ocenił swoje szanse. Mógł położyć jednego kundla z marszu, może drugiego, tymczasem szczur mógł mu wsadzić kosę pod żebra. Gdyby wpakował kulkę dziadziowi musiałby się odwrócić, a wtedy na plecach miałby dwa futrzaki. Nawet gdyby odstawił tu Johna Wayne’a i rozwalił wszystkich zanim tamci by zareagowali to zaraz zleciałaby się komitet powitalny Łowców i byłby w jeszcze większej dupie. Kłopoty znajdywały go same, znowu…

Ale hej! Facet chciał tylko trochę żarcia, do tego sam musiał obawiać się przyjemniaczków na górze, a jego kartą przetargową było to, że mógł zawsze wypruć magazynek po ścianach i ściągnąć mu na głowę całą kawalerię. Potem byłby pewnie zimnym trupem, ale szczur musiał brać to pod uwagę.

- Widzę, że się dogadamy. - Ringo uśmiechnął się do kolesia jakby tamten był jego najlepszym kumplem, co nie przeszkadzało mu dalej trzymać się na bezpieczny dystans z klamką w łapie. Jakby nie patrzeć sukinsyn mógł po prostu próbować go podejść i ograbić stygnące zwłoki. - Pokażesz mi wyjście i pójdziesz w swoją stronę, to dostaniesz żarcie. Tylko bez numerów, bo może mi odpierdolić i zrobi się dziwnie. Deal?

- Naj.. najpierw pokaż żarcie i schowaj broń. - odpowiedział trochę przestraszony szczur - Moje pieski już dawno by Cię obgryzały, gdyby nie ja. - Ringo zauważył ze zdziwieniem, że po ubraniu i ciele mężczyzny spacerowało kilka, sporej wielkości pająków. Mężczyzna nic nie robił sobie z ich obecności.

- Spryciarz co? Spluwa zostaje gdzie jest, ale nie martw się staruszku, nie chcę Cię porobić. Czasem trzeba sobie pomagać, nie? - mafiozo sięgnął wolną ręką do kieszeni, gdzie znajdowała się paczka z niedojedzonymi sucharkami. I tak ich nie znosił, więc wreszcie się na coś przydadzą.

- Widzisz? Jest żarcie. - paczka powędrowała znowu do kieszeni. - Teraz prowadź do wyjścia i każdy dostanie co chciał.

Szczur pokręcił głową: - Elegancik, aye? Nim strzelisz drugi raz, moi przyjaciele rozedrą Cię na pół - gwizdawka którą trzymał w kąciku ust, poruszyła się zauważalnie - nawet jeśli wyjdziesz z tego żywy - sękaty palec wskazał na górę - oni na pewno usłyszą gnata. Stary, to jest ten czas, kiedy powinieneś nie cwaniakować. Nie lubię broni - podniósł ręce do góry i Ringo rzeczywiście nie zauważył żadnej broni palnej - a już najbardziej nie lubię jak się we mnie celuję. Kurwa, sam nie wiem dlaczego Ci pomagam. - zapytał jakby sam siebie, nerwowo potrząsając głową i gestykulując. Jedno ze zwierząt zawarczało głucho.

- Widzisz, to jest nas dwoje. Jak strzelę, to goście z góry tu zejdą i rozprawią się z tym, który zostanie, a tego nie chciałbym ani ja, ani ty, ani twoi koleżkowie. - Ringo skinął głową w stronę karykatur psów - Ty masz gwizdek, ja mam gnata. Każdy chroni swoją dupę, ale to nie znaczy, że odbije nam szajba i zaraz się tu wyrżniemy, co nie? Ja tego nie chcę, ty tego nie chcesz, oni też by tego nie chcieli. Chociaż nie, jeśli bym cię kropnął twoje zwierzaczki nie pogardziłyby dwoma świeżymi trupami. Dlatego klamka zostaje, ty trzymaj swój gwizdek, prowadź do wyjścia, zabieraj sucharki i nigdy więcej się nie zobaczymy. To naprawdę może się skończyć bez dramatów. Ty jesteś spokojny, ja jestem spokojny. Wszystko gra.

Włóczęga kalkulował chwilę wszystko co powiedział Ringo, w tym czasie wielki, włochaty pająk spacerował sobie po jego okutanej w szmaty głowie. - Dobra może być, każdy wygrywa, czy jakoś kurwa tak, nie? Gdzieś taki napis tu widziałem gościu, chyba w holu wejściowym. Za mną. - zakomenderował krótko.

Ruszyli drogą skąd przyszedł Ringo, tyle że szczur skierował się do innego narożnika podziemnego parkingu. Odwali kilka dech i starych palet, które wyglądały jakby nie były ruszane od wieków, a może miały tak wyglądać i osłonił sporych rozmiarów otwór, z którego wionęło wilgocią i najzwyczajniej w świecie śmierdziało. Szczur zniknął w nim, przyszła kolej na Ringo, za jego plecami szły obydwa psy.

- Fiołkami to tu nie pachnie. - mruknął hazardzista, po czym nabrał haust świeższego, parkingowego powietrza i ruszył za szczurem.

Nic a nic mu się tu nie podobało, zwłaszcza warczące na jego plecach kundle, ale stęchły tunel był o niebo lepszy niż ciasna klatka niewolnicza. Nie pozwolił sobie jednak na chwilę luzu, ciągle było niebezpiecznie, tyle że teraz nie do końca wiedział co mu konkretnie grozi. Te kilka wypitych łyków samogonu zaczynało działać. Mrowienie w doni ściskającej berettę, nieco przytępiony słuch, nawet smród zdawał się być bardziej znośny. Lekki rausz tłumił przede wszystkim narastający strach. Jeszcze kilka łyków i mógłby wyjść na zewnątrz napluć szefowi łowców w gębę. Póki co skupił się jednak na nierobieniu czegoś głupiego. Na przykład nieumieraniu.

Kanał ciągnął się przez jakiś czas prosto, by za jakiś czas kończyć się drabiną. Wleźli na górę po metalowych szczebelkach, które były całkiem suche i wytarte. To pozwoliło Jacksonowi sądzić, że szczur musiał często korzystać z tego przejścia. Następny poziom był już nieco suchszy i wyższy, dało się nim iść w miarę normalnie i nie mocząc nóg, wąska stróżka wody deszczowej płynęła środkiem, a oni mogli iść bokiem, nie mocząc sobie nóg w wilgotnej brei. Co zdziwiło Ringo, to to, że schody nie stanowiły problemu dla psiaków rzeczonego szczura. Od czasu do czasu półmrok kanału rozświetlało światło z kratek studzienek kanalizacyjnych. Na chwilę przystanęli, kiedy szczur podniósł zaciśniętą dłoń do góry: - Mamy problem - wyszeptał, pokazując na właz wyjściowy - oni chyba tam są i musimy przeczekać, aż pójdą. Wolisz czekać tutaj, czy idziemy do mojej meliny?

- Wolę zaczekać tutaj. - mafiozo nie był przekonany do zadzierzgania bliższej znajomości z typem, po którym łaziły pająki. Może to był jakiś psychol, albo mutant… cholera wie. Wystarczył sam zapach żeby nabrać podejrzeń wobec szczura, choć to akurat nie było wielce niepokojące. Po apokalipsie nie było za wiele wody, nie mówiąc już o mydle, więc śmierdzieli wszyscy, jednak nawet przy owych niewysokich standardach koleś wypadał dość mizernie.

- Gdzie prowadzi to wyjście? No i czego szukają tu hycle? - ostatnie dodał już ciszej, pomny, że goście na powierzchni też mogą ich słyszeć.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 07-03-2016, 21:05   #18
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Przeżyła wystarczająco wiele walk by nie myśleć tylko w pełni zaufać swojemu instynktowi i wyszkoleniu. Trzymając się nisko wycofała się w kierunku, z którego przybyła. Mieli nad nią przewagę w znajomości terenu, dlatego sama musiała poruszać się ścieżką, którą zdołała krótko to krótko, ale poznać. Będąc pewną, że strzelec w oknie nie widzi jej dopiero przeszła do biegu by zwiększyć dystans od pościgu. Następnie schowała się za rogiem uliczki, z której miała dobry widok i przykulona, starając się uspokoić oddech czekała na nich z karabinem w rękach. Tłumik na lufie mógł jej umożliwić nie wykrycie jej nawet po oddaniu strzału.

Różnica w dystansie była na tyle duża, że Alice udało się odbiec z gorącej strefy. Pobiegła za róg i znalazła załom muru, za którym mogła się schować i uczynić z niego swój bastion. Chwyciła karabin pewniej w ręce i obserwowała kierunek z którego mogli przyjść. Wreszcie zauważyła ruch, kilkanaście metrów przed nią, zza załomu gruzu wyłoniła się głowa opatulona w szmaty i lufa pistoletu maszynowego. Jej przeciwnik, na razie tylko jeden drugiego nie widziała, również nie wyglądał na takiego, który będzie biegł na pałę pod lufę. Póki co nie widział jej, a ona miała go na muszce. Nie wiedziała jednak, gdzie jest ten drugi, czy czai się za swoim towarzyszem, czy może będzie próbował zajść ją od tyłu?
Puki nie masz granatu i wrogów ustawionych w równym okręgu to należało rozwiązywać jeden problem na daną chwilę. Oczywiście miała na uwadze, że drugi gdzieś się pałęta, ale puki ten tak pięknie się jej wystawił... Alice wstrzymała oddech, przymierzyła i bez pewnie pociągnęła za spust. Kula z cichym świstem opuściła lufę przyozdobioną tłumikiem. Cel był blisko i choć słabo widoczny zza zasłony za którą przechodził to kula trafiła w głowę napastnika posyłając jego ciało w kierunku zgodnym z prawami fizyki.

"29" pomyślała.

Halsey nie miała pewności, że gość był martwy na śmierć, ale postrzelenia głowy miały to do siebie, że tak właśnie się najczęściej zdarzało. Kobieta skryła się za swą zasłoną i wznowiła oddychanie zaciągając się powietrzem pełną piersią. Zaczęła nasłuchiwać. Gość był na tyle blisko, że gdyby żył to powinna usłyszeć jego jęk konania.
Nic. Zupełna cisza.

„Jeden problem z głowy, czas na kolejny” wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet trochę. Zimne skupienie. Ludzi łatwiej się zabijało niż wytwory Molocha. Jednak łatwiej było po zabiciu człowieka o wyrzuty sumienia. Te jednak potrafiła skutecznie pacyfikować. Jak ktoś stoi jej na drodze to sam jest winien swojej śmierci.
I takie właśnie podejście do odbierania życia miała Halsey.
Alice nasłuchiwała dalej. Wiedziała, że drugi będzie próbował zajść ją od tyłu. Pytanie pozostawało: od którego dokładnie?

Nic. Znów cisza.

Halsey nie znała okolicy, jedynie ścieżkę którą tu spieprzyła przed tamtymi. Jeśli nie zamierzała się zgubić to musiała na nią wrócić. Z taką gościnnością jaką Birningham jej do tej pory zaprezentowało to nie miała co liczyć, że pytanie o drogę nieznajomych będzie rozsądne. A naboje niestety mają to do siebie, że się szybko kończą, a z ranną ręką długo na patroszeniu przeciwników nożem nie pociągnie.
Nasłuchiwała, więc kolejną chwilę wpatrując się z wycelowanym karabinem w ziejącą w ścianie ruiny dziurę po drzwiach. Był to kierunek przed którym nie była osłonięta.

Cierpliwość, dla jednych łagodna forma rozpaczy uchodząca za cnotę, dla innych najtrudniejsza forma rozpaczy. Podobno nigdy nie można jej tracić, gdyż jest to ostatni klucz, który otwiera drzwi.
Ten kto to wymyślił zdecydowanie nie próbował otwierać ich z kopa butem. Ta metoda jest wiele bardziej skuteczna.
Teraz jednak cierpliwość popłaciła się Alice.
Z wnętrza budynku usłyszała hałas, jakby ktoś potrącił stary mebel lub potknął się o kawał gruzu.

Kobieta zdjęła z pleców swój bagaż zostawiając go wciśnięty w miejsce gdzie do tej pory kryła się. Halsey niezwykle ostrożnie ruszyła przed siebie w kierunku wejścia do ruin. Bez plecaka zdecydowanie łatwiej jej się poruszało. Przykucnęła i przyparta do ściany zerknęła do środka. Dostrzegła ścianę po prawej stronie przerwaną przejściem w prawo. Po lewej stronie była w miarę otwarta przestrzeń i stojące na słowo honoru schody prowadzące w górę.

Powoli i patrząc pod nogi weszła do środka. Szła przy ścianie odwrócona do niej plecami by dokładnie zlustrować lewą stronę pomieszczenia. Nikt tam na nią się nie czaił. Dostrzegła tylko połamane meble, wszędzie walający się gruz oraz spękany strop. Idąc wzdłuż ściany doszła do jej końca.
Kiedy wychyliła się w prawo do korytarza, nie dostrzegła żadnego ruchu czy kogokolwiek, krajobraz pozostawał bez zmian. Już miała zrobić kolejny krok, jednak po chwili słyszała za ścianą, którą miała za plecami jakiś dźwięk, jakby chrzęst szkła pod butem.
Alice trzymając się nisko ruszyła dojść do końca ściany. Niestety tak bardzo skoncentrowała się by znaleźć się w wyznaczonym sobie celu, że nieopatrznie nastąpiła na kawałek deseczki, która przerwała ciszę z prawie ogłuszającym trzaskiem.

"Fuck"

I tylko refleksowi zawdzięczała, że nie straciła głowy. W miejscu gdzie jeszcze sekundę temu stała wykwitły na ścianie dwa sporej wielkości otwory po kulach. Halsey wstrzymała oddech by nie rozkasłać się, bo cały korytarz wypełnił się kurzem z tynku i gipsu.
Zaraz po uniku skierowała lufę karabinu w stronę, z której doszedł do niej strzał napastnika. Bez cykania się zapuściła serią kilka pocisków na oślep nieco poniżej linii, gdzie mógłby znajdować się korpus napastnika.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 09-03-2016, 12:55   #19
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Sydney "Kurt" Marshall - filozoficzny wędrowiec


~ Szkoda. ~ przemkło mu przez głowę gdy okazało się, że w śmigłowcu nie zachowały się żadne zapiski. Przynajmniej w nie rozpoznawalnym stanie. Byłby ciekaw zobaczyć na własne oczy jak wygląda taki dziennik. Poczytałby może coś by się dowiedział? Gdzie lecieli, skąd, dokąd, z czym.

Trupy pilotów obejrzał chwilę. Ciekawa pozycja. Jak na sztywniaków. Poza tym jakoś sensacji w nim nie wzbudzali. Wszędzie przecież były trupy z Dni Zagłady, "Kiedy Spadły Bomby" czy "kiedy wszystko jebło" albo jak to tam się mówiło o tych wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat. I jak ludzie próbowali się ratować a im nie wychodziło no to kończyli jak ci tutaj a tacy co przyszli po nich potem jak teraz Syd znajdowali ich właśnie w takim konserwatorze tamtych zdarzeń. No ale tak dydndać przez dwadzieścia czy trzudzieści lat do góry nogami w fotelu no to fakt, nie zdarzało się Marschall'owi znajdować zbyt często takich finezyjnych dowcipnisiów. Czasem w zdachowanych samochodach no ale teraz trafiła mu się prawdziwa gratka z tym śmigłowcem nawet w tak drobnym detalu.

No ale pooglądał, pofilozofował sobie na spokojnie tak jak lubił nad geometrią i zagadką tego drobnego epizodu sprzed kilkudziesieciu lat zakończonego śmiercią tych dwóch a robota się sama nie zrobi. Więc nie główkując dłużej zaczął przebierać wrak w poszukiwaniu co ciekawszych fantów. Gdy wydobył te wszystkie buteleczki, pakiety i tego typu sprawy ucieszył się jak cholera. To było cenne znalezisko, wygodne czy do mienia czy do opylenia i mające jak najbardziej wartość użytkową.

Radość zburzyły mu odgłosy chyba za murem. ~ Nie no serio? Nie mogli się przyszwendać gdzieś za trzy fajki? ~ zbystrzał i znieruchomiał wewnątrz wraku gdy usłyszał głosy na zewnątrz. Chwilę szacował sytuację. Byli na zewnątrz pewnie gdzieś gdzie on sam nie dawno. Kłócili się więc czuli się dość pewnie. Nie tak jak on sam co się obawiał każdego kroku w Ruinach. Chyba też byli nie tutejsi. Inaczej poszabrowali by ten wrak już dawno. A jeśli byli tutejsi to pewnie nie zapuszczali się w ten rejon. Mogli zobaczyć ten śmigłowiec wczoraj czy kiedyś tam i wrócili albo po drodze tak jak niedawno on sam. Ilu ich mogło być? Dwóch, trzech, czterech? Nie sądził by więcej tak na słuch. Czyli mieli nad nim zdecydowaną przewagę liczebną. Nie miał poęcia jak ze sprzętem ale nawet jakby mieli tylko pałki i noże to po co miał się z nimi tłuc? Miał za mało ammo jak na swój gust by ryzykować zbędne strzelaniny. Zresztą nie miał po co. Właśnie zgarnął najciekawsze fanty tak jak miał nadzieję gdy tu wchodził a teraz mógł dać dyla tak jak wstępnie planował. Jak postanowił tak i zrobił.

Ruszył truchtem w stronę budynku. Oceniał, ze miał od wraku jakieś dwa tuziny kroków albo coś zbliżonego. Tamci mieli do pokonania mur tak samo jak on nie dawno. Jeśli by się zdecydowali go pokonywać. Wówczas uzmysłowił sobie, że kolejny detal świadczący, że są tu chyba pierwszy raz. Miejscowi pewnie znaliby prawilne wejście przez jakąś dziurę czy bramę a nie kombinowali z murem. No chyba, żeby wiedzieli, że z tymi przejściami jest coś nie tak. Dobrze, że zostawił ten uwiązany kabel wewnątrz muru a nie na zewnątrz bo by im niespodziewanie ułatwił dyskusje i pokonanie przeszkody.

Udało mu się dotruchtać do załomu budynku. Obejrzał się ostatni raz ale przy śmigłowcu i ścianie nadal nie dostrzefł żadnego ruchu. Schował się za fragment ściany i czekał aż z półmroku wnętrza budynku wyłowi więcej szczegułów. ~ Jakiś biurowiec. ~ potwierdziła się jego wcześniejsza wycena do co przeznaczenia dwupiętrowego budynku. Widział coś co chyba było recepcją czy czymś podobnym. Poświęcił spojrzenie gdy przechodził obok. Widział wywrócone krzesło obrotowe za ladą i płaski monitor komputera leżący na podłodze. Chciwość i ciekawość na moment go skusiły. Wyglądał na cały. Ale wiedział, że tego typu sprzęt prawie zawsze ciężko znosił próbę czasu nawet jak wyglądał na cały. Zwłaszcza jak tak sobie leżał zrzucony na podłogę. Poza tym by go sprawdzić musiałby mieć do czego podłączyć no i mieć prąd a nie miał. A ładować i targać tak niepewny przedmiot jakoś mu się nie uśmiechało. Ciężko by go było wymienić komukolwiek bo w sumie każdy mógł się przejść za róg i przynieść sobie taki badziew jeśli potrzebował. Więc nawet nie zwolnił kroku gdy pokonywał tą recepcję.

Ale krok zwolinił i już szedł a nie truchtał. Mało rozsądne było biegać po Ruinach. Brak szacunku, brak ostrożności, brak doświadczenia i brak rozumu na takie numery. Łatwo było zgapić podłogę która mogła się zapaść z takim pospieszalskim, sufit który mógł się zapaść na niego czy ściana która mogła go przygnieść. Więc póki miał wybór to starał się nie biegać po takim terenie. No czasem nie miał wyboru ale teraz miał.

Zastanawiał się kim są tamci obcy. Czy mieli jakiegoś bystrookiego? Mogli mieć a mogli nie mieć. Jakby nie mieli znaleźliby pewnie już pusty wrak. Pewnie by się rozczarowali. Pewnie by mogli rozkminić, że ktoś oczyścił go nie dawno. I chyba tyle. Gorzej jeśli mieli jakiegoś bystrzaka. Taki mógłby dookreslić, że dajmy na to dziś ktoś tu był. No mogliby chcąc czy nie chcąc zacząc przeszukiwać budynek. Choćby po to by sprawdzić czy czegoś fajnego tam nie ma. To niezbyt pasowało do planów "Kurt'a".

Zatrzymał się na piętrze. Schody i dość ładnie łamały linię wzroku. Tamci powinni być na poziomie gruntu wiec na piętrze szwendacz miałby sporą swobodę manweru. Musiał być cichy i ostrożny. Budynek do wielkich nie należał ale był dość obszerny na takie manewry. Na tyle by mieć więcej niż jedną klatkę schodową. Wszedł jedną ale nie musiał nią wracać. Od biedy pierwsze piętro nie superwysokość i móglby nawet próbować zeskoczyć gdyby zaszła potrzeba. Ale ze skakaniem w Ruinach jak i z bieganiem więc póki nie musiał to wolał nie ryzykować.

Gdy się zatrzymał usłyszał odgłosy kłótni. Chyba byli już we wraku. Musieli przedostać się przez ścianę gdy ściany zasłaniały mu wzgląd na niego. Teraz byli wewnątrz więc ich nie widział. Ale słyszał. O co się kłócili? Zwyczajowo można było o podział łupów. Ale tym razem on je zgarnął więc to odpadało. Więc co? Rozczarowanie? Obietnica? A może jeden z nich był tu wcześniej i widział jak wygląda i teraz sprowadził resztę? Jeden z paczki albo nawet jakiś szczur chcący zarobic na działkę czy co? W kazdym razie skoro wrak był pusty nie powinni tam chyba długo zabawić. Syd chciał poczekać aż wyjdą by móc rozeznać się z kim ma do czynienia. Wygląd, zachowanie i wyposażenie mogło mu sporo o nich powiedzieć. A skitrany przy starym destylatorze wody z wciąż zadziwiająco białymi w półmroku kształtami plastikowych kubeczków w uchwcie powinien chyba być raczej niewidoczny tak w półmroku, w głębi piętra i obserwujący wrak przez perspektywę kawałka korytarza, pokoju i okna. Zawęzało mu to perspektywę ale chwilowo więcej nie potrzebował.

Obserwacje przerwały mu odgłosu ruchu. Na dole, na piętrze pewnie. Ktoś wchodził. Jedna może dwie osoby. Nie skradał się tak jak on sam. Wchodził pewnie, więc beztrosko. Jak do swojego. Musiał czuć się jak u siebie. Może był jak u siebie. Albo być pewny swojej przewagi. Nie oznaczało, że faktycznie by ją miał ale jednak i mógł mieć. Marshall nie czuł się na tyle zorientowany w topografii i stanie budynku by orzekać o jego zamieszkaniu czy nie. Za krótko tu był i za mało go zszedł. Miał wrażenie, że na razie przechodził przez raczej mało uczęszczane rejony. Więc raczej chyba kryjówki nikt to nie miał. I jakby miał prawie na pewno by dawno podwędził fanty które teraz były w plecaku Sydney'a. Więc jak ktoś miał kryjówkę to chyba od niedawna. I może w piwnicy a niekoniecznie na parterze cyz pietrach.

~ Było nie było trzeba stąd spadać. ~ pokiwał głową w bezgłośnym dialogu samego ze sobą. Zdobył chyba fajne graty i czas było zwiewać by się nimi nacieszyć. Na oko Syd'a za duży tu ruch był. Ruszył ponownie oglądając przez widoczne okna i dziury świat zewnętrzny. Z piętra można było dostrzec zazwyczaj lepiej niż z parteru dajmy na to bramy i to co za murem. Pojazdy raczej by usłyszał więc zgadywał, że raczej wszyscy tak samo jak on są spieszeni. Chyba, ze gdzieś już dłuzej stał zaparkowany pojazd. Miał plan wypatrzyć drogę wyjścia z tej "posesji". Najlepiej by załomy i złomy od budynku kryły go przed ludźmi z budynku czy wraku. To co sie tu działo już niezbyt go interesowało. Wolal być niż mieć i mieć niż wiedzieć. Tym razem był gotów posłuchać ostrożności niż ciekawości.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172