Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-06-2021, 20:40   #71
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lucas przezornie zamknął dziób bo od razu cisnęło mu się na usta co kurwa Klara robiła z demonem. Może ją jednak napadł? Bo przecież nawet on nie był na tyle nierozsądny by spotkać się z taką istotą sam na sam w środku nocy. Zrobił miejsce Orianie a sam odezwał się do Jamesa odciągając go lekko na bok.
- To jest dziwne, James. Nie żebym bronił demona nic z tych rzeczy. Tylko gdyby chcieli nas złapać, więzić, torturować to już by to zrobili. Uśpić nas czymś w wodzie czy jedzeniu. Poza tym demon lata ma od zajebania mocy a nas od wolności dzieli jeszcze mur. Jak będą chcieli nas zatrzymać nie przebijemy się. Jak nas puszczą to znaczy, że coś tu śmierdzi. Wierzę Klarze ale trzeba zadecydować czy gadamy wyjaśniamy czy ryzykujemy być może samobójczą próbę ucieczki. - Lucas wyjaśnił gdzie widzi problem.
- Nic nie wyjaśniamy - odparł cicho James. - Przyjechaliśmy na jedną noc, nadszedł ranek, więc żegnamy się i wyjeżdżamy. A jeśli będą chcieli nas zatrzymać na siłę, to musimy zdecydować, czy wolimy zginąć, czy zostać niewolnikami demonicy.
- Nie będą nas pewnie brali w niewolę tylko zabiją, gdyby Yrgele chciała coś tuszować. Zanim podejmiemy decyzję dobrze by było wiedzieć co się stało nie sądzisz? Jak Oriana opatrzy wstępnie Klarę to może to mało delikatne ale chciałbym zapytać co się u licha stało. - Lucas zawsze patrzył na szerszy horyzont.
- Klara powiedziała, że to zrobił demon. I że mamy stąd spierdalać. To jej dosłowne słowa - odparł James. - A to mi wystarczy, by chcieć wziąćnogi za pas. Sądzisz, że Klara poszła do Yrgele i dała jej w zęby czy zrobiła coś równie głupiego? Zresztą... mi wystarczy zobaczyć efekt, by chcieć się stąd znaleźć jak najdalej.
- Panowie, podyskutujcie gdzie indziej. Wszyscy. Najlepiej w innym pokoju, albo na dworze - Odezwała się twardym tonem Oriana - Mam zamiar opatrzeć Klarę, i przebadać, a ona jest półnaga. Amy, potrzebuję cię… będziesz trzymała kocyk jako parawanik dodatkowo… no chyba, że Klara chce do własnego pokoju, albo do łazienki?

- Chodźmy do samochodu - powiedział James. - Tylko ciut się ubiorę.
Oriana kiwnęła głową… Lucas też.
- Nie - powiedziała Klara, tonem nieznoszącym sprzeciwu, zdobywając się na siły - Nie chcę żeby Amy pomagała, niech James zostanie. - Nie spojrzała przy tym nawet raz na ciężarną… ta więc czym prędzej odeszła, nie bardzo wiedząc o co chodzi…
Lucas znów zagryzł zęby w pół słowa wstrzymując swoje pytanie “co tu się odpierdala”. O ile wcześniej coś mu nie grało to teraz śmierdziało jak cholera. Nie był to jednak dobry moment, niech najpierw Klara zostanie opatrzona a pytania mogą poczekać.
- To się pakuję i pomogę Bobowi z autem. - Lucas zaczął się oddalać w takich okolicznościach.
- Dobra, to o co chodzi...? - spytał James, gdy już wszyscy poszli. Nie miał wątpliwości, że jego pomoc nie byłaby najwyższych lotów. I że w poleceniu Klary kryje się drugie dno.
Oriana również czekała, rozkładając swoje lekarskie duperele, i zakładając rękawiczki chirurgiczne.
- Możesz potrzymać kocyk albo pomóc mi przejść do pokoju, nie chcę tu Amy - powtórzyła zmęczonym tonem Klara.
- Potrzymam koc - powiedział James. - Amy... - Rozejrzał się dokoła. - Poszła sobie.
Nie dopytywał o powód, dla którego nastolatka miała być nieobecna.
Kiedy wszyscy oprócz Oriany i Jamesa wyszli, Klara odwinęła się z kocyka, tak by Oriana miała do niej większy dostęp.
James ustawił się w taki sposób, by nie patrzeć na Klarę i zapewnić jej nieco prywatności.

Oriana była nadzwyczaj profesjonalna, spokojna, i opanowana. Tłumaczyła Klarze, co będzie robiła, gdzie, i czym. Wszystko spokojnym, i nawet miłym głosem, mającym dodać czerwonowłosej otuchy, oraz zapewnić jako taki komfort… obmywanie ran. Oglądanie ich. Opatrunki. Postawienie diagnozy. Nawet zastrzyk przeciwbólowy, a zarazem uspokajający. "Przynieś jej jakieś majtki".

Koszulka Klary była zakrwawiona, jednak żadnych ran(!) na plecach nie było. Podobnie na pośladkach, i na udach… nic. Krew na tatuowanej skórze została zmyta, Klara jednak nie miała nawet zadrapania. Oriana stwierdziła brutalne wtargnięcie w ciało kobiety, zarówno z przodu, jak i z tyłu, szyć ani operować jednak nie było powodu. Ranki były, jednak nic poważnego. Będzie szczypało parę dni, ledwie jednak użyć maści i będzie dobrze… na końcu zaś, z nieco bardziej poważną miną niż do tej pory, poprosiła Jamesa o podanie Klarze lusterka. A gdy ta w nie spojrzała…



Klara miała siwe włosy.

Ten widok był tak niespodziewany, że Klara jednocześnie upuściła lusterko na kanapę i zaczęła krzyczeć. Oriana, w przypływie chwili, złapała ją obiema rękami za kark, po czym przycisnęła twarz Klary do swojego ramienia.
- Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze… - Zaczęła ją pocieszać, trochę się chyba z nią siłując. Nic innego nie pozostało, nic w tej chwili.
Słysząc krzyk Klary James odruchowo spojrzał w jej stronę, po czym ponownie odwrócił wzrok. Był pewien, że gdyby Oriana potrzebowała fizycznej pomocy, to by mu powiedziała. I nie zadawał pytań, cierpliwie czekając, aż Klara się uspokoi.
Wytatuowana dziewczyna uspokoiła się po kilku chwilach. Po paru głębszych coraz spokojniejszych oddechach, spróbowała odsunąć od siebie Orianę, na co ta oczywiście pozwoliła, wpatrując się w twarz Klary z wyczekiwaniem.
- Coś… coś jeszcze? - spytała po chwili ciszy Klara. A w odpowiedzi otrzymała przeczący ruch głowy lekarki…
- Możesz powiedzieć, co miałaś na myśli, z trupami w wodzie? - Spytała Oriana.
- Woda, którą piją jest wytwarzana przez demona. Wczoraj widziałam sadzawkę, piękna i czystą, dziś chciałam zaczerpnąć z niej wody, ale… - Klara zaczęła głęboko oddychać jakby miała zaraz wpaść w panikę - pływały tam trupy i ludzkie szczątki. Dziś je widziałam.
Oriana szybko podała jej szklankę z wodą… może i pasowało to do sytuacji, jak pięść do oka, ale co miała zrobić. Zerknęła na Jamesa.
- Klaro… gdzie ty w nocy byłaś? - Dodała lekarka.
- To może ja... pójdę? - spytał cicho James.
- Oriano, nigdy nie chciałam iść sama do demona, rozmawiałam o tym z Jamesem, potwierdzi. Siedziałam na werandzie, zobaczyłam, że ona się przemieszcza. Wyszłam boso na trawę, tak jak Amy, chciałam poczuć trawę pod stopami i zobaczyć z daleka gdzie… i… - Klara przerwała, zaczęła pić wodę. A gdy skończyła kręciła już tylko głową. - Muszę się ubrać, nie chcę zostać sama.
- Przyniosę rzeczy - zaproponował James.
- Chcesz coś… na wzmocnienie? - Spytała Klarę Oriana, sięgając po jakąś ampułkę i strzykawkę - Wiesz… nigdy ci o tym nie mówiłam… - Zaczęła lekarka, przygotowując kolejny zastrzyk.
Klara przytaknęła głową.
- Chętnie, twoje przeciwbólowe już zaczynają działać - powiedziała siwa dziewczyna.
James poszedł więc po ubrania Klary, a Oriana ostrożnie "ukłuła" pacjentkę.
- ...no więc… ja cię lubię Klaro. Znamy się już trochę… i ja ci wierzę, serio. I traktuję… tak trochę, jak starszą siostrę, naprawdę. I jak twierdzisz, że mamy stąd spierdalać, to jestem za. Tylko… nie zrozum mnie źle… ale to co opowiadasz, to naprawdę niezwykłe rzeczy. I ten demon… mowa o tej całej Yrgele, tak? Jesteś twarda, jesteś dzielna… nie wątpię, co przeszłaś. A póki nie ma Jamesa, o co chodzi z Amy? Czemu miała sobie iść?
- Tak, o nią chodzi, o tego demona - Klara uniknęła wypowiedzenia imienia Yrgele, nie chciała tego robić - powiem ci gdy będziemy daleko, daleko stąd. Ona wszystko wie, czyta myśli. A Amy… - Klara urwała - nie chcę jej widzieć, ale będę musiała, prawda? - Klara przy tych słowach zbliżyła swoją twarz w stronę twarzy Oriany, ściszając głos - Musiałam wybrać, ja albo… ona, ja albo ona… Oriano - jej imię wypowiedziała teraz nieco głośniej - widziałam Jezusa. Widziałam jego ukrzyżowanie na własne oczy, a później moje oczy krwawiły.
Oriana wzdrygnęła się, po czym minimalnie odsunęła twarz od twarzy Klary.
- Nie rozumiem… co wybrać? - Szepnęła wystraszonym tonem.
- Później Oriano, później - Klara przyłożyła palec do ust w geście "ciii". - Nic jej nie będzie, wzięłam to na siebie - brzmiało, jakby chciała ją pocieszyć.
- No… dobrze… - Oriana kiwnęła głową, choć z niepewną miną.
- Spodnie, majtki - powiedział (zgoła niepotrzebnie) James, jako że trzymał oba przedmioty na widoku.
Klara odebrała od Jamesa majtki i wsunęła je powoli na siebie, następnie to samo zrobiła ze spodniami.
- A reszta? - zapytała wtedy, siwowłosa.
- Co jeszcze jeszcze jest ci potrzebne? - spytał James. - Buty, broń, biustonosz...? - wymienił parę rzeczy, które mu się nasunęły. - Czy po prostu mam cię spakować?
- Pójdę z tobą, Oriana dała mi przeciwbólowe - powiedziała Klara, wyciągając rękę do Jamesa, jakby chciała by pomógł jej wstać.
Ten najpierw spojrzał na Orianę, jakby oczekiwał protestu z jej strony, a potem chwycił Klarę za dłoń i ramię. A potem pociągnął, by ułatwić jej dojście do pionu.
Z pomocą Jamesa, Klara dotarła do pokoju w którym były wszystkie jej rzeczy. Dzięki temu mogła kompletnie ubrać się i uzbroić.
- Jeszcze coś się pewnie suszy - odparła.
- Na dworze, czy wszystko schło w łazience? - spytał, nie zamierzając przeszukiwać całej okolicy.
- Na dworze - odpowiedziała Klara - na werandzie.
- W takim razie zaraz wracam - powiedział, wychodząc z pokoju.
Klara zebrała wszystkie siły by ruszyć za nim.
- Nie chcę być sama - powtórzyła, coś co już dziś mówiła.
James zwolnił więc, by dziewczyna mogła dotrzymać mu kroku, by razem mogli dotrzeć na werandę. A potem zaczął ściągać wiszące tam rzeczy, które przez noc zdążyły wyschnąć, i dzielić je na swoje i Klary.
Siwowłosa w tym czasie usiadła na werandzie w tym samym miejscu, w którym kilka bardzo długich godzin temu siedziała delektując się spokojem i ciszą panującą w około. Marzyła o cofnięciu czasu przyglądając się zamyślonym spojrzeniem jak James ściąga pranie.
- Zjesz coś przed podróżą? - spytał, ściągając ze sznurka ostatnią sztukę prania - swoją koszulę.
Klara nic nie odpowiedziała zajęta rozmyślaniami do tego stopnia, że w ogóle nie zwróciła uwagi, że James coś powiedział.
- Bob, chodź na chwilę! - James przywołał mechanika, słowa popierając gestem.
- No? - Bob się po chwili przy nim zjawił.
- Potowarzyszysz Klarze? - spytał James. - Ja się w tym czasie spakuję.
- Dobra - Zgodził się krótko, po czym poszedł do Klary, opierając się plecami o ścianę budynku, oddalony od niej o jakieś 3m. Obserwował trochę ją, trochę okolicę…
Klara nic nie mówiła. Spakowała te kilka wysuszonych rzeczy do plecaka i tyle. Siedziała dalej zamyślona.
- Co z tobą piękna, chcesz o czymś pogadać? - Odezwał się w końcu Bob.
- Nie chcę - powiedziała Klara - chcę tylko być daleko stąd.
- Już się pakujemy - Odparł mechanik.
- Wiem - powiedziała Klara. Po tych słowach sięgnęła po jeden ze swoich pistoletów. Zaczęła wymieniać w nim zwykłe kule na srebrne. Powoli, nieśpiesznie, jakby dla zajęcia się czymś, czymkolwiek.
Bob obserwował, co robi Klara, po czym po cichu splunął w bok.
- Wyjedziemy spokojnie, czy masz inny zamiar? - Spytał w końcu.
- Spokojnie - odpowiedziała Klara nie patrząc przy tym na Boba. - Po prostu będę czuła się lepiej mając te a nie tamte, spokojniej - wyjaśniła - jakbym nie była całkowicie bezbronna, choćby miałby być to tylko siniak, albo blizna.
Bob milczał. Jedynie cicho westchnął.
W końcu Klara uniosła na niego wzrok.
- To twierdza - stwierdziła - mam nadzieję, że spokojnie ją opuścimy. Niespokojnie byłoby samobójstwem już teraz.

***


James najpierw zajrzał do swego pokoju.
- Amy, spakuj się, niedługo wyjeżdżamy - powiedział, rzucając swoje rzeczy na łóżko. - I niczego nie zapomnij, bo już tu nie wrócimy - dodał.
- Co się dzieje? Co się stało Klarze? - Ciężarna przytuliła się głową do torsu mężczyzny.
- Została ciężko pobita przez demonicę. - James na moment odpowiedział uściskiem. - Szczegółów nie znam, ale wyjechać musimy jak najszybciej. Spakuj się więc, a ja sprawdzę, czy Klara nic nie zapomniała. No i zjedz coś przed wyjazdem.
Wolał nie wdawać się w szczegóły ani dzielić się z Amy przypuszczeniami.
- Ok - Padła krótka odpowiedź dziewczyny z łezkami zbierającymi się w oczkach. W końcu bardzo się polubiły z Klarą, a teraz…
James pocałował ją w czoło, a potem wyszedł, by sprawdzić pokój Klary.
Po chwili wrócił i zaczął się pakować.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-06-2021, 20:52   #72
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Tymczasem Lucas skierował swoje kroki do wolnej akurat Oriany.
- Co z nią i co jest grane? - Lucas jak zawsze był sceptyczny do sytuacji której nie rozumiał.
Oriana pakując sprzęt medyczny, spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Znasz pojęcie "tajemnicy lekarskiej"? Nie powinno się mówić innym, co dolega jakiemuś pacjentowi. To… "prywatne".
- Wygląda na ofiarę gwałtu. Do tego nie trzeba geniuszu. Gwałciciel zabija swoją ofiarę jeśli boi się zdemaskowania. Yrgele ma tu dobrą opinię mimo to zrobiła co zrobiła bo wierzę Klarze. Nasuwa się więc pytanie co zrobiła Klara? Bo mi to wygląda na karę. Bestialską najpewniej niesłuszną ale jednak karę. Widziałem też niestety do czego Klara jest zdolna. Jak "zbawiła" dziewczynę smoków. Więc chciałbym wiedzieć co się stało bo rzutować może to na nas wszystkich. - Lucas powiedział co myśli i czego się obawia.
- Powiedziała coś konstruktywnego? Interesuje mnie przyczyna nie skutek.
Oriana westchnęła ciężko, wpatrując się w Lucasa.
- Nie… nic sensownego, nic składnego. Siedziała wczoraj na werandzie, widziała Yrgele, i poszła do niej… a dziś wygląda na zgwałconą i zmaltretowaną. Chce stąd natychmiast uciekać, to wszystko.
- Masz srebrne kule? - zapytał niespodziewanie Lucas.
- 9mm, dziesięć sztuk, a co? - Spojrzała na niego z bardzo dziwną miną.
- Miej przy sobie dwa pistolety. Jeden nabity nimi drugi tradycyjnie. Miejmy nadzieję, że nic się nie stanie ale jeśli się stanie trzeba być gotowym. - Lucas poszedł dokończyć się pakować.
 
Icarius jest offline  
Stary 21-07-2021, 18:29   #73
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Koniec końców, towarzystwo spakowało swoje rzeczy, po czym postanowiono opuścić więzienie… broń w pogotowiu, lecz bez zbytecznego nią wymachiwania, zacięte miny, i podjazd motoru oraz pickupa do głównej bramy kompleksu…

Zdziwione miny miejscowych. Podejrzliwe spojrzenia "strażników", dużo broni w rękach tych ostatnich.
- Chcecie jechać? - Odezwał się jeden z nich - No spoko… a pożegnaliście się z Marge?
- Tak jak mówiliśmy wczoraj - odparł James - chcieliśmy jechać. Im wcześniej, tym lepiej, dalej zajedziemy. A z Marge chcieliśmy się pożegnać tuż przed wyjazdem. Czyli w tym momencie. - Wysiadł z samochodu. - Jeśli to nie będzie problem...
Klara nie wysiadła z auta, uznając że wystawianie swojej siwej głowy nie ma sensu i może dodatkowo sprowokować problemy.
Lucas spojrzał na Jamesa pytająco. Sytuacja mogła się różnie potoczyć więc był elastyczny. Mógł wysiąść i iść z nim lub zostać za kierownicą. James dał mu znać głową, by jednak został w samochodzie.

- Poczekajcie chwilę… - Powiedział jeden ze zbrojnych przy bramie, i posłał gdzieś jakiegoś młodziana.

Czekali więc. Czekali cholerne, nerwowe 10 minut.

W końcu zjawiła się " Babcia Marge", i jak zwykle była w asyście dwóch dodatkowych mężczyzn.
- Witajcie, witajcie! - Uśmiechnęła się miło, jakby nic - Już wyjeżdżacie? No cóż, szkoda… to życzę wam udanej drogi, i jak najmniej kłopotów - Uniosła dłoń w pożegnalny geście.
- Dziękujemy za gościnę - powiedział Lucas przez uchyloną szybę i machnął ręką do kobiety na pożegnanie.
Klara patrzyła na nią smutno zza okna, nadal wydawała się miła i przypominała jej własną babcię, szkoda, że w jej domu doznała, czego doznała. Nie miała zamiaru się żegnać.
- Dziękujemy za gościnę. - James uśmiechnął się. Miał nadzieję, że wyglądało to naturalnie. - I za życzenia. A wam niech się dobrze wiedzie - odwzajemnił życzenia.
Może na odjezdnym powinien był spytać o paliwo, ale nie mieli nic do zaoferowania. Prócz tygrysa, ale ten jakoś nie cieszył się powodzeniem, i znowu leżał na pace pickupa.

Brama została otwarta, i towarzystwo wyjechało z terenu więzienia… najpierw Bob na motorze, za nim Ford, którego prowadził Lucas. I tyle.

Nikt do nich nie strzelał, nikt ich nie zatrzymywał, nie działo się absolutnie nic dziwnego. Droga wolna… pojechali.

- "Żegnaj piękna" - Klara usłyszała nagle we własnym umyśle, znienawidzony już głos Yrgele.
Na co siwowłosa dziewczyna momentalnie zasłoniła dłońmi uszy, wiedziała co prawda, że to na nic, ale ten odruch, gdy coś słyszymy a nie chcemy tego słyszeć przeważył w pierwszej kolejności. Przez jej głowę przeleciały szczątki wspomnień, tych dobrych i złych, próbując powstrzymać ich natłok wyobraziła sobie samą siebie pokazującą demonicy środkowy palec.

Amy uspokoiła się(podobnie chyba jak wszyscy), po opuszczeniu tego dziwnego miejsca, po czym przytuliła głowę do ramienia Jamesa, i po kilku minutach zasnęła. Najwyraźniej tak na nią działała jazda autem… w końcu nie było jeszcze nawet południa.

Czas więc ruszyć w dalszą trasę, powrócić na własny szlak, ku ziemi obiecanej… Znaczy się, wielkiemu bunkrowi, ponoć pełnemu skarbów przeszłości.

Klara co prawda nie zmrużyła oka, jednak wyglądała przez okno będąc jeszcze bardziej milczącą niż zazwyczaj, czyli w tym wypadku po prostu zupełnie nic nie mówiła.
James rozglądał się po okolicy. Od czasu do czasu odrobinę zmieniał pozycję, starając się, by nie obudzić Amy.
Lucas milczał co było zasadniczo prezentem dla Klary. Miał swoje pytania i podejrzenia widząc jednak cierpiącą dziewczynę po prostu się nie odzywał.

Trzy godziny jazdy zdezelowaną autostradą 72 w kierunku północno-zachodnim… przerwa na siusiu, jakiś tam pseudo-posiłek w trakcie jazdy. Nudy, a za oknem pustki. Jałowe ziemie, czasem jakiś wrak innego pojazdu, ale już jako jedynie sam pordzewiały, rozpadający się blaszany szkielet...



Dojeżdżali do jakieś większej pipidówy, zwącej się Hannibal. Był i most… most łączący ze sobą stan illinois ze stanem Missouri. Most nad rzeką Missisipi, szeroką rzeką, i głęboką rzeką.

A na moście… blokada. Pasy zagracone różnym złomem, wrakami samochodów, beczkami, skrzyniami, śmieciami. I chyba nawet jakąś przyczepą od małej ciężarówki, stojącą w poprzek, niczym jakaś “brama”? I do tego ludzie. Jeden, dwóch, trzech…

- Hmmm - Stwierdził wielce elokwentnie Bob, obserwując ich przez lornetkę, po czym spojrzał po reszcie - Pobierają opłatę za przejazd kurna-jego-mać-ich-mostem?
Klara oderwała czoło od szyby. Sięgnęła po jeden ze swoich pistoletów i co prędzej zmieniła kule ze srebrnych na zwykle, zaraz po tym chowając zarówno broń, jak i srebrne naboje na miejsce. Nadal bez słowa.
James zrobił to samo, co Klara, w przeciwieństwie jednak do niej odezwał się.
- Być może pobierają opłatę - powiedział. - Albo poszukamy objazdu, albo z nimi pogadamy. Ale najpierw trzeba się rozejrzeć, czy gdzieś nie czają się ich kumple.
- Mogę spojrzeć na blokadę od drugiej strony. Na teren za tą pseudo “bramą” i zobaczyć ilu ich tam jest. To nam podpowie trochę kierunek działań. Zajmie mi to chwilę i dobrze by było żeby kto inny od teraz przejął kierownicę. - powiedział do grupy i czekał na reakcję w tym deklarację kto go zastąpi.
- A czy nie możemy po prostu stać i czekać? - spytał James.
Lucas tylko się uśmiechnął jakby lekko nie dowierzał, że ktoś może nie chcieć znać tak podstawowej wiedzy zwiadowczej o drugiej stronie. Tym bardziej, że nic ich to nie kosztowało.
- Oczywiście możemy. Skoro jednak sytuacja może się różnie rozwinąć moje moce mogą być potrzebne. Ktoś mnie zmieni za kółkiem? - ponownie podjął temat zmiany kierowcy.
- My stoimy, a ty sprawdzasz, co jest po drugiej stronie - wyjaśnił James.
Lucas czekał aż ktoś zgłosi się żeby zastąpić go za kółkiem na ten czas.
- Dobra - odezwała się w końcu Klara - jeśli się nie boisz dać mi kierownicy to na chwilę cię zastąpię, ale lepiej będzie żeby zmiana kierowcy, nie rzucała się z daleka w oczy, tym tam. Może to podejrzanie wyglądać, zupełnie jakbyśmy coś kombinowali.
- Oni też nie wyglądają na niewinnych. Możemy się trochę pogimnastykować i zamienić bez otwierania drzwi. - powiedział Lucas.
Wobec czego Klara przytaknęła głową i spojrzała na dzielącą ich Orianę, z którą to najpierw musiała się zamienić.
- Ty górą a ja dołem? - zapytała.
- A może lepiej Oriana siądzie za kierownicą? - zaproponował James. - Gdyby doszło do strzelaniny, to Klara bardziej się przyda jako strzelec.
- Bylebyśmy się pospieszyli - powiedziała Klara czekając na decyzję Oriany.
- Dobra dobra, już - Powiedziała lekarka, po czym zaczęła się gramolić ponad Klarą, jakoś nad nią przechodząc po fotelach… raz nawet parsknęła króciutko śmiechem. A Klara, gdy nastolatka się nad nią gramoliła, poczuła miły zapach… jaśminu? Po chwili obie były na innych miejscach. Teraz więc czas na gramolenie się Klary i Lucasa? Po chwili więc Lukas zamienił się z Klarą. Skupił się i użył mocy by spojrzeć na drugą stronę. Tak by móc policzyć osoby znajdujące się tam i rzucić okiem na ich uzbrojenie.
Czterech typów, uzbrojonych w karabiny… tyle Lucas dzięki swojej mocy zobaczył.
- Czterech uzbrojonych w karabiny. Tylu zdołałem zobaczyć - Lucas powiedział do pozostałych.
- Trzeba się dowiedzieć, czego sobie życzą. - W głosie Jamesa brzmiał umiarkowany optymizm. - Czterech to idealna liczba, by zatrzymywać niewielkie grupki. Są na tyle silni, by móc nam narobić kłopotów, ale nie na tyle liczni, byśmy się mieli ich jakoś specjalnie obawiać.
- Rozmowę zostawiam tobie - powiedział z rozbrajającym uśmiechem Lucas.
I całe szczęście, pomyślał James.
- Podjedź jeszcze kawałek - poprosił Orianę. - Jeszcze z dwieście metrów. Klara, sprawdź na mapie możliwość objazdu.
- Aha - odpowiedziała Klara sięgając jednocześnie po mapę. Rozwinęła ją i zaczęła sprawdzać na mapie możliwości objazdu tego miejsca.
- No cóż… - powiedziała po chwili Klara - alternatywy są ale w chuj, stracilibyśmy na nie dużo paliwa. Warto więc spróbować.
- Ruszaj zatem, Oriano - powiedział James. - Podjedź kawałek, a potem się przejdę i porozmawiam z nimi.

***

- Opłata za przejazd! - Odezwał się głośno jeden z typków na moście, nieco chowając za osłoną ze skrzyni. Do Jamesa nie celował, ale karabin miał w pogotowiu.
- Domyślam się - odparł James. - Ile zatem sobie życzycie za spokojny przejazd przez most? Żeby ten interes opłacił się obu stronom.
- Dycha za przejazd, to wszystko - Wyjaśnił typek.
Zdaniem Jamesa było to bardziej opłacalne, niż szukanie objazdu. Co prawda jeszcze bardziej opłaciłoby się wystrzelanie opłatobiorców i zagarnięcie ich mienia, no ale ludzi na planecie Ziemia było coraz mniej...
- Zdecydowanie nie jesteście tani - powiedział - ale niech będzie. A może przy okazji mały handelek? Nie macie czasem paliwa na zbyciu? Albo innych drobiazgów, przydatnych w podróży? Bo może i takim towarem ktoś wam zapłacił.
- N… - Zaczął koleś, ale wtedy odezwał się inny, wchodząc mu w słowo.
- Nie mamy paliwa. Nie mamy żadnych drobiazgów, i nie będzie tu żadnego handelku. To nie pierdolony targ u wujka Jack'a za stodołą. Płacicie, przejeżdżacie, albo spierdalaj.
- Dobra, dobra... spytać nie można? - powiedział James. - Zapłacimy. Zaraz przyjedziemy i zapłacimy.

***

Po krótkiej rozmowie z kompanami James przygotował odpowiednie fanty na zapłatę - zdobytego na redneckach colta i parę nabojów.
Podjechali więc do stanowiska 'poboru opłat', gotowi zarówno do uiszczenia opłaty za przejazd, jak i do wywalczenia przejazdu siłą.

Jeden z typków na moście wyszedł ostrożnie przed barykadę. Obejrzał colta, chwilę przy nim pomajstrował… kiwnął potakująco głową, i wyciągnął łapę po naboje. A w tym czasie zaczęto przesuwać przyczepę, "otwierając" blokadę.
James na wyciągnięte łapsko położył naboje. W liczbie dwóch sztuk, co razem dawało wspomnianą wcześniej dychę, a typek kiwnął palcami, by jechali… i tyle.

Chwila strachu, i już po wszystkim. Żadnych przekrętów, żadnego ataku, żadnych lewych numerów. Metr za metrem, oddalali się od blokady na moście, i w końcu można było odetchnąć. Koniec nerwówki, czas dalszej drogi.

- No to kolejna przeszkoda za nami - powiedział James, zabezpieczając pistolet. Zerknął na mapę. - Proponowałbym pojechać wzdłuż rzeki na północ, by ominąć szerokim łukiem Kansas City. Nie przepadam za fanatykami, bez względu na to, jakie poglądy reprezentują.
- Ale jeśli pojedziemy prosto, to i tak nie trafimy do tego miasta - dodał.
- Czyli przez Des Moines? Czy chcesz odbić wcześniej, mniejszymi drogami? - zapytała Klara.
- Tak się zastanawiam, czy nie mieliby tam paliwa - odpowiedział James. - Jeśli, oczywiście, nie zostały z miasta ruiny i zgliszcza.
- Wszędzie mogą mieć lub nie mieć- odpowiedziała Klara - to jak wróżenie z fusów. Może zgliszczy nikt nie przeszukał, może ludzie w mniejszych miejscowościach mniej go potrzebują, możemy tylko snuć założenia.
- Trzymałbym się drogi prosto. Zaoszczędzimy na paliwie a zasadzki mogą być wszędzie. - Lucasowi trasa była mniej lub bardziej obojętna ale wolał oszczędzać paliwo jeśli nie podnosiło to ryzyka znacząco.
- No to jedźmy prosto. - James nie zamierzał się spierać, a jeśli chodziło o paliwo, to Lucas w zasadzie miał rację.

Pojechali więc "prostą" trasą, bez żadnych objazdów… a co dziwne, nie mający pojęcia o tej rozmowie Bob, jadący na szpicy na motorze, również jechał w tamtym kierunku…

- Klaro, czy ty jesteś na mnie zła? - Odezwała się nagle Amy, kładąc dłoń na ramieniu wytatuowanej.
Siwowłosa dziewczyna wzdrygnęła się z początku, szybko jednak położyła dłoń na dłoni Amy.
- Nie Amy - odpowiedziała po chwili po czym zabrała dłoń.
- Ale… unikasz mnie? Zrobiłam coś? - Ciężarna drążyła temat.
- Nie Amy - odpowiedziała Klara, znów po chwili - nic nie zrobiłaś.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Wila : 21-07-2021 o 18:33.
Wila jest offline  
Stary 21-07-2021, 19:42   #74
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Towarzystwo ruszyło więc w dalszą drogę z miasta Hannibal na zachód, autostradą 36. Przez jałowe pola po prawej i lewej autostrady… czasem małe laski. Wszystko było jednak byle jakie, szarawe, opuszczone, zaniedbane, i trochę przygnębiające. Niby była i zieleń, ale nawet ona była jakaś taka wypłowiała. Jazda była długa i nudna.

Pojawiło się w końcu po drodze niejakie Monroe City, przez lornetkę zaobserwowano jednak wybuch w mieście, i trwała tam chyba właśnie strzelanina?? Pojechali dalej, nie ma co sprawdzać, wtrącać się w nie swoje sprawy, ryzykować…

Hunewell to było ledwie osiedle, same ruiny.

W podobnej dziurze, zwanej Lakenan, zauważono z drogi spalony kościół…

Kolejną mieściną była Shelbina… i Bob lekko zwariował. To ponoć stąd pochodził cudowny, starodawny wóz, zwący się Shellby Cobra, czy jakoś tak… ale wszędzie wisiały tablice o skażeniu biologicznym. Cholera.


Pola, pustki, jałowe ziemie, nudy… a paliwo w bakach ubywało… były jeszcze 2 zapasowe kanistry, jeszcze nie było tragicznie, jeszcze…

Clarence. Towarzystwo straciło pół godziny, dowiedziało się jednak, że miejscowi nie mieli paliwa. I tyle. A więc ruszyli w dalszą drogę. Szlag by to trafił.

Macon. Dwa różnego rodzaju znaki gangów, ostrzelane i zabazgrane, nakazywały się nie zatrzymywać każdemu, kto miał zdrowy rozsądek...

Blisko Macon, Bevier. Osiedle-ruina.

Trochę dalej Callao. Przez lornetki znowu było widać spalony kościół… i jedynie rozpadające się domy kolejnego, opuszczonego osiedla.

Trochę więcej lasów… jednak w sumie pustki. Jałowe ziemie, kiedyś pola uprawne, dosyć przygnębiające, monotonne krajobrazy… Brookfield. Wyglądało na nienaruszone, choć nie było widać ludzi. A gdy Bob tak z przeczucia włączył Licznik Geigera, było wiadomo dlaczego. Zamykać okna Forda, odjeżdżać, Mechanik szal na gębę i oczy na gogle, i w nogi.

***

Po długiej jeździe, w końcu i jakieś Chillicothe… gdzie ich powitano kulami ze sztucerów. Nikt nie ucierpiał, a Ford zyskał dwie nowe (i niegroźne dziury). Dalej…

Wreszcie jakieś Hamilton. Ale i wiszące trupy na latarniach. Oj nie, nie będzie powtórki z rozrywki, pojechali dalej.

Cameron. I zjeby na motorach, chcące ich napaść… krótki pościg, ustrzelenie dwóch. Chyba trafili w dziwaczną okolicę.

Trochę więcej lasów, niż pól… Łoś!! Prawdziwy, kurwa, monstrualny, zmutowany łoś, mający ze cztery pieprzone metry wzrostu! Na szczęście przeszedł jedynie bokiem w odległości 50 metrów.

~

Saint Joseph. Dosyć duże miasto, i cywilizacja była, a miejscowi przyjaźni… z paliwem jednak kiepsko.
- “Wojsko zarekwirowało”.
- “Podobnie jak i kilku młodzików w swoje szeregi”
- “Biorą co chcą, fiuty jedne!”

Ekipa odbiła więc trochę na północ, północny-zachód tym razem jadąc autostradą 29. I jakieś czterdzieści kilometrów po opuszczeniu Saint Joseph, jadąc w kierunku Mound City, zauważyli z autostrady coś dziwnego...



Tuż obok autostrady, ledwie może 20-30 metrów, leżało kilka takich pojazdów. Jeden na dachu, drugi na boku, trzeci stał zwyczajnie… wszystkie pięć było jednak zniszczone, podobnie jak dwie wojskowe ciężarówki. Ktoś tu zaatakował nawet z czegoś cięższego żołnierzy, nie kwapiąc się jednak z rabunkiem ich sprzętu?

Masa ciał żołnierzy, jakie zalegały na polach, miała na sobie nadal osprzęt, a przy wielu leżały karabiny… zdecydowanie byli jednak martwi, co można było przez lornetkę zauważyć po urwanych nogach, rękach, wielkich dziurach w ciałach, ptakach dziobiących zwłoki… i bzyczeniu cholernych much, przerywających jako jedyny odgłos panującą w tym miejscu nienaturalną ciszę.

- Paliwo… - Mruknął cicho Bob, wpatrzony w pobojowisko.
- Zaraz się porzygam... - Pisnęła Amy.
- Co ich tak załatwiło? - Szepnęła Oriana.

Jakoś tak wszyscy mówili ściszonym tonem...







***

Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 21-07-2021, 22:01   #75
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ruszyli dalej i zdecydowanie nie była to wycieczka do popularnego ongiś Disneylandu. Tu strzelanina, tam ruiny, potem kolejne. I następne, na dodatek potraktowane bronią biologiczną.
Tu wojna gangów, tam paru wisielców, a gdzie indziej Geiger wprost szalał. Jeśli to tego dorzucić gang motocyklowy i przerośniętego, zmutowanego łosia, to trudno było drogę nazwać usłana różami.
No ale dwie dziury w fordzie i zużycie paru nabojów nie można było nazwać wielkimi stratami.
Gorsze było to, iż nie dało się zdobyć paliwa. Miejscowości, gdzie w miarę przyjaźnie traktowano przyjezdnych, można było policzyć na palcach jednej ręki (a i tak parę palców pozostawało wolnych), a w żadnym z nich nie można było kupić paliwa. Na dodatek w Saint Joseph potwierdziły się wcześniejsze obawy Jamesa, że oszołomy z Kansas City nie trzymają się granic swego miasta, lecz robią sobie bliższe i dalsze wycieczki.
Czy takie spotkanie z wojskowym oddziałem fanatyków wyszłoby komuś na dobre? James nie wiedział, ale miał spore wątpliwości. No i w żadnym wypadku nie miał zamiaru przekonywać się o tym na własnej skórze.
Po krótkich konsultacjach z mapą James usiłował dowiedzieć się czegoś o Omaha, lub miejscowościach leżących po drodze do tego miasta, lecz "tubylcy" nie mieli zbyt dobrego zdania o tamtejszych mieszkańcach.
- W Omaha zawsze żyli bogacze - usłyszał James. - Teraz dalej tam paru jest. Paliwo powinni mieć... ale mają i wielu swoich bodygardów, ciężko się z nimi robi interesy.
Brzmiało to średnio optymistycznie, ale dawało pewną nadzieję.

Wystarczyła godzina podróży by przekonać się, że wojsko podróżuje silnymi oddziałami... i że ta siła wystarcza, by zastraszać mieszkańców miast, ale jest zbyt słaba w obliczu czegoś naprawdę groźnego.
James nie potrafił sobie wyobrazić, kto lub co mogło dokonać takiego spustoszenia. Horda demonów? Oddział aniołów? Stado prehistorycznych jaszczurów? Nie, to ostatnie odpadało...
Na pobojowisku zostało dużo różnego dobra, ale James najchętniej pojechałby dalej. Ale Bob miał rację...

- Zamknij oczy, Amy - polecił nastolatce. - A jak chcesz rzygać, to otwórz tamte drzwi i wystaw głowę.
- Bob, weź dwa kanistry i idziemy - powiedział, wysiadając z forda ze sztucerem w dłoni. - Klara, Lucas, obserwujcie okolicę.

Istniała szansa, że w zbiornikach zostało jakieś paliwo. Istniała też szansa, że w samochodach będą zapasowe kanistry. No a przy odrobinie szczęścia mogli zebrać z pola bitwy parę garści nabojów, a może i jeszcze coś przydatnego.
Gdyby zaś się okazało, że pobojowisko jest bezpieczne, mogliby tam podjechać samochodem i zabrać na pakę nieco dobra na handel.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-07-2021 o 22:12.
Kerm jest offline  
Stary 04-08-2021, 14:07   #76
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Klara wyszła z Forda, żeby zgodnie z prośbą Jamesa obserwować okolicę. Od razu dobyła swoich dwóch pistoletów, tak na wszelki wypadek. Na początek rozejrzała się od tak, a później obeszła w około Forda, by na koniec postąpić kilka kroków w stronę wojskowych aut. Tak z ciekawości.

Nic się nie działo, wszędzie panowała cisza, przerywana jedynie bzyczeniem cholernych much. Do tego i… pojawił się smród trupów.

- Muszą tu leżeć od paru godzin - powiedział James do Boba, starając się jak najpłycej oddychać. - Nasz tygrysek idealnie by tu pasował - dodał.
- Zakryjcie czymś nosy, to będzie trochę lżej - powiedziała Klara, nadal cichym tonem, który wpadł tu wszystkim po przyjechaniu. Sama w tym czasie wydobyła z Forda zapasową bluzkę i przewiązała sobie ją powyżej nosa, tworząc coś w rodzaju "maseczki". - Spróbuję zebrać trochę sprzętu od tych najbliżej Forda.
- Zbieraj - odparł James. - Przede wszystkim naboje. Będą na handel. My najpierw poszukamy paliwa, potem rozejrzymy się za innymi dobrami.
Podszedł do rozwalonego, lecz stojącego na czterech kołach hummera. Zajrzał do środka.
- Jak tam nic nie ma, co by ci łeb odgryzło, to rusz dupę, i pomóż mi ściągać paliwo - Powiedział Bob, majstrując przy wlewie paliwa Hummera - Ja się pobawię wężykiem, a ty trzymasz kanister?
- Już, już... - odparł James, przerywając oględziny wnętrza pojazdu i podchodząc do Boba. Chwycił kanister.
Paliwo w baku zniszczonego pojazdu było, i po chwili zaczęło (za pomocą Boba) spływać do kanistra…
- Bingo - Mechanik wyszczerzył zęby.
- Oby tak dalej. - James odpowiedział uśmiechem. - Jeszcze parę samochodów na zostało, więc może jeszcze coś nam się skapnie.

W tym czasie, Klara zbliżyła się do kolejnego pojazdu. Dwóch martwych żołnierzy, jeden leżący samopas M16, był i pistolet w kaburze jednego z trupów, był i granat zawieszony na szelkach osprzętu…
Klara podnosząc leżący samopas M16 zatrzymała wzrok na granacie, szybko analizując czy jest on zabezpieczony. Zawleczka była na miejscu, więc tak. Granat wyglądał zwyczajowo, będąc po prostu przyczepionym do torsu żołnierza.
Klara zaczęła wyciągać pistolet z kabury martwego żołnierza, gdy…
- Arrrrghhh!! - Ten otworzył gwałtownie przekrwione oczy, warcząc zwierzęco, a jego zimna dłoń chwyciła nadgarstek kobiety!
Siwowłosa dziewczyna najpierw zaczęła krzyczeć, a dopiero później strzelać, jednym pistoletem i wolną w tym momencie ręką celując w żołnierza. Kula z pistoletu została wpakowana prosto w serce wojaka, który akurat podrywał się ku Klarze… i przebiła jego ciało na wylot. W normalnych okolicznościach żołnierz powinien być martwy. Ale co w obecnych czasach było normalne… mocno trzymając nadal Klarę za nadgarstek, łeb wojaka skoczył ku jej ręce, by ugryźć pożółkłymi zębiskami??? Na szczęście siwowłosa odskoczyła nieco w tył, i nie miało to miejsca… ale drań nie puszczał nadgarstka, i teraz - po tym małym odskoku Klary - był przesunięty na brzuch, wciąż ją trzymając, i powoli się podnosił z ziemi…
Klara próbowała wyswobodzić swój nadgarstek z uścisku żołnierza i chociaż wydawało się to bezcelowe, znów do niego strzelała drugą dłonią w której miała broń.
Po pierwszym krzyku Klary James, nie zważając na paliwo, postawił kanister, a potem pobiegł w stronę kobiety.
- Bob, tu jest jakiś zombie! - zawołał, widząc, że Klara zmaga się ze zdecydowanie zbyt ruchliwym trupem. Podbiegł i walnął umarlaka kolbą sztucera.

Klara ponownie strzeliła do żołnierza i… pocisk odbił się od jego hełmu<na k20 wyszło 1/totalne pudło :P>, gdy uwieszony jej ręki, szarpał się z nią i siłował… wtedy też podbiegł James, zadając cios wręcz kolbą, co odrzuciło w tył naprzykrzającego się Klarze typka, i puścił ją, boleśnie jednak drapiąc przy okazji paznokciami. Cios z kolei… poza odrzuceniem go w tył, zdawał się nie robić na martwym żołnierzu żadnego wrażenia, i ponownie szykował się by zaatakować…

- Co ty pierdolisz?! - Krzyknął Bob, jednocześnie zezując na to co się działo, jak i zmagając się z kanistrem, do którego spuszczali paliwo.

Rozległ się wrzask Amy, gapiącej się na wszystko przez okno forda. Pojawiło się i parę wiązanek innych osób…

Wielu żołnierzy na całym terenie, zaczęło się poruszać, i podnosić. Warczeli, jęczeli, i wpatrywali się przekrwionymi ślepiami w kilka żywych osób między nimi.

Ponieważ, żołnierz znów zabierał się do ataku, Klara sięgnęła po swoją drugą broń i tym razem oburącz, zaczęła strzelać do niego by spróbować uniemożliwić mu to.
- James, może srebrne? - zapytała w między czasie.
- Uciekaj, nie walcz - odparł James, ruszając w stronę forda i strzelając do kolejnego truposza, znajdującego się między nim a samochodem.
- Ja pierdolęęę!! Zombie apokalipsaaaa!! - Wydarł się Bob, po czym przeładował "Lucy" i sam pieprznął do jednego z wojaków.


Pociski Klary podziurawiły tors przeciwnika, i ten jakby mocno zwolnił… kula ze sztucera Jamesa zostawiła wielkie dziursko prosto w mostku kolejnego, to jednak było za mało. Strzelba Boba aż odrzuciła w tył kolejnego.

Lucas i Oriana również zaczęli strzelać.

Ale jakoś gnidy nie chciały umierać. Trzeba było w nich pakować po kilka kul, by dopiero dawało to jakieś "spowalniające" efekty… Nie było dobrze. Zdecydowanie wrogów było zbyt wielu, i mimo, iż powolni, czasem wręcz pełzający do nich z powodu urwanej nogi, nadchodzi praktycznie z każdej strony, zaciskając pętlę…
- Bob rusz się! - Zawołała Klara, która teraz dla odmiany wycelowała dwoma pistoletami w najbliżej będącego Boba żołnierza, oceniając, że to Bob ma najdalej by dojść do motoru i Forda.
- Biegiem! - zawołał James oceniając, że sytuacja z niewesołej zmienia się na bardzo niebezpieczną. Zombiastych wojaków było zbyt wielu, by można ich powybijać, pozostawała tylko ucieczka.
Strzelił do kolejnego truposza i ruszył biegiem w stronę forda, starając się wyminąć tych paru przeciwników, jacy odgradzali go od pojazdu.

A gdzieś z boku, rozległ się nagle… odgłos pędzącego auta, i dźwięki klaksonu. Po polach zapierniczał prosto do nich jakiś jeep, po chwili taranujący niby-martwych-żołnierzy. Jednego, drugiego, trzeciego… w końcu, będąc już blisko ekipy z Woodbury, zatrzymał się gwałtownie, i z miejsca kierowcy wysiadł… ksiądz.
- Ej chica! - Zawołał do Klary, po czym wywalił ze strzelby gładkolufowej do pobliskiego żołnierza - Łap! - I rzucił jej również taką strzelbę, trzymaną w drugiej ręce.


A z jego pojazdu… wyskoczyły dwie uzbrojone zakonnice(!!), które rzuciły się do walki. Jedna z nich posługiwała się dwoma pistoletami, oraz masą kopniaków i piruetów, powalając wrogów, druga z kolei zaczęła napierniczać z… dwóch Uzi. Trochę jakby wzrosły szanse na przeżycie tej sytuacji?

- Łał - wyrwało się Klarze, która przyjęła ten nietypowy prezent od księdza, i od razu po tym przeszła do użytkowania go. Chciała przede wszystkim osłonić Boba, by dać mu szansę i czas, więc póki nic nie było stanowczo zbyt blisko niej, celowała w te typki, które były w jego okolicach.

- Witamy, padre! - rzucił James, pakując kolejną kulę w kolejnego zombiaka. Nad cudownością zdarzenia zamierzał zastanawiać się później. Teraz należało wywalczyć sobie życie.

Bob w końcu dokończył ściąganie paliwa, po czym pognał do Klary…
- Bier kanister i spadamy?! Ja zasuwam do Harleya!!

James wystrzelił do kolejnego wroga, a sztucer oznajmił typowym brzdękiem, i otwartym zamkiem, iż jest pusty…

A wtedy też, coś przeleciało obok nich ze świstem, i solidnie pieprznęło w jednego z Hummerów, robiąc w nim wielką dziurę. Wszyscy spojrzeli najpierw tam, a później skąd to coś nadleciało, i wszystkim… ugięły się nogi.

Oddalone o jakieś 200 metrów od nich, unosiło się rogate, skrzydlate, i mające naprawdę wielką armatę, złowieszczo wyglądające, trzymetrowe… coś.


- Nie mamy z nim szans!! - Krzyknął ksiądz - Tu niedaleko jest kościółek!! To nasza jedyna nadzieja!!
 
Kerm jest offline  
Stary 04-08-2021, 19:18   #77
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Klara zgarnęła zgodnie z prośbą Boba kanister by wpakować go do auta razem ze sobą, po prostu między nogi, tam gdzie siedziała, jak plecak.
- Prowadź! - rzucił James w stronę księdza, po czym pobiegł do forda, by usiąść na tylnym siedzeniu. - Gazu za tamtym jeepem! - powiedział.

Wszyscy wskoczyli więc do swoich pojazdów, po czym zaczęli spierniczać… rozjeżdżając jeszcze po drodze dwóch żołnierzy. Pierwszy Jeep, za nim Harley, potem Ford.

Gonieni przez to wielkie coś.

Gaz do dechy, szaleńcza jazda po bezdrożach, na przełaj przez pola, co pewien czas ostrzeliwani z wielkiej fuzji… w końcu i zwykłą drogą żwirową, po chwili i asfaltową.

Jak coś nie jebło po fordzie!

Dziura. Wielka dziura, po prawej stronie z tyłu, tam gdzie jeszcze przed chwilą były światła pojazdu, i kompletnie wyparował również mechanizm zamykający z tamtej strony klapę pickupa… Amy piszczała i płakała na zmianę ze strachu.

- Spokojnie... - James, chociaż nie wierzył w szczęśliwe zakończenie tego wyścigu, przytulił dziewczynę. - Wszystko będzie dobrze - zapewnił. Miał nadzieję, że w tonie jest dosyć wiary, której sam jakoś nie odczuwał.
Ford jechał ostatni, właściwie nie mieli szans na obronę ich jedyną nadzieją była ucieczka. Mimo to, Klara wystawiła przez okno spluwę celując po prostu do tyłu, a może jakiś łut szczęścia spowolni rogatego. Rany, jak ona miała po dziurki w nosie tych rogatych istot.

Klara oddała dwa strzały w trakcie szaleńczej jazdy, szybko jednak doszła do wniosku, że to nie ma sensu. Tak nimi trzęsło wewnątrz pojazdu, plus goniące ich bydlę było nawet i 30, 50, czasem i 100 metrów za nimi… to było bez sensu.

Wkrótce pojawił się przed nimi mały kościółek z drewna. Jeep zwolnił jedynie odrobinę… i w końcu wjechał do wnętrza, rozwalając drzwi! No cóż, pogoń na ogonie.
- Fuuuuuck… - Oriana więc również wjechała do środka, po czym ostro skręciła w lewo, przywalając w ławki wewnątrz.

A ledwie opadł kurz, i był koniec tej szaleńczej ucieczki… zakonnice wypadły z jeepa, po czym pobiegły do głównych drzwi, którymi po rozwaleniu wszyscy tu wjechali. Zaczęły z dwóch flaszek rozlewać coś po podłodze, tworząc z tego linię w progu owych drzwi.

- Nie podchodzić do okien! W sumie to się chować! - Krzyknął ksiądz - Nie ma ktoś czasem jakiejś zasłony dymnej? - Zażartował, choć z przejętą miną.

- No i zobacz, jesteśmy bezpieczni - powiedział James do Amy. - Teraz nam nic nie grozi. Siedź tu grzecznie i nie ruszaj się, a ja się dowiem jak można pomóc naszemu gospodarzowi.
Klara opuściła Forda. Broń miała w pogotowiu.
- Mam granat odłamkowy, to chyba na niewiele się zda? - upewniła się.
- Nie bardzo… - Odparł ksiądz.
- Mam dymny! - Krzyknęła Oriana, a wielebny kiwnął głową. Lekarka rzuciła go księdzu, ksiądz rzucił go jednej z sióstr, ta odbezpieczyła granat, i rzuciła go przed drzwi do kościoła, które staranowali, i tamtędy wjechali…

Dym szybko spowił obszar, przesłaniając otwartą przestrzeń do budynku. Nadleciał również wróg, i ryknął niezadowolony, po czym zaczął krążyć wokół budynku, co wszyscy wyraźnie słyszeli, i widzieli cień za oknami.
- Nie wleci tu, to święte miejsce, odpycha go - Wyjaśnił cicho ksiądz, ale i przyłożył palec do ust, nakazując ciszę.

Kolejny ryk na zewnątrz. Trzepot potężnych skrzydeł… strzał na ślepo w budynek, przez ścianę. Podłoga trzy metry od Klary zyskała wielką dziurę.

Amy zatykała sobie usta mocno obiema dłońmi, by chyba nie płakać, albo krzyczeć, by być cichutko… w jej dużych oczach malowało się przerażenie.

Następny strzał, tym razem z innej strony, krążącego wokół kościółka potwora, znowu dziura w ścianie i w podłodze, trzepot skrzydeł, ryk niezadowolenia.

I w końcu chyba odleciał.

Ksiądz jednak nadal nakazał gestem milczenie. Minęło kolejne pięć minut…
- Chyba zrezygnował - Odezwał się w końcu cichym tonem wielebny.

James odetchnął z ulgą.
- Amy, już koniec - powiedział cicho. - Przeżyliśmy...
Pogłaskał ją po głowie, a potem wysiadł z samochodu.
- Po raz drugi ocalił nam ksiądz życie - powiedział, podchodząc od księdza.
- Należy sobie pomagać, inaczej ludzkość wyginie… - Stwierdził markotnym tonem wielebny, po czym jednak się uśmiechnął. - Jestem Padre Francesco Padilla Hernandes, a to "Siostry Miłosierdzia", April… - Wskazał na młodszą, z dwoma pistoletami, na co ta się uśmiechnęła i uniosła dłoń na powitanie - ...oraz Sierra - Starsza kiwnęła jedynie głową z poważną miną.
- Radzę nie wychodzić teraz z kościółka, i nie przekraczać linii z wody święconej… przynajmniej na kilka godzin - Wyjaśnił również Padre Francesco.

A skoro była już prawie godzina 19… oznaczało to, iż przyjdzie im tu nocować?

- James Bridger - przedstawił się James. Potem przedstawił pozostałych. - Aż tak bardzo się nie spieszymy, więc jeśli przyjmiecie nas pod swój dach, to z chęcią skorzystamy z gościny i przeczekamy do rana. A przy okazji możemy się podzielić zapasami i wymienić informacjami.

- Co to było? - zapytała Klara, podchodząc w między czasie do księdza by oddać mu broń, którą jej pożyczył. Wyciągnęła rękę z nią w jego stronę. - Bardzo dziękuję.

- Szczerze, to nie jestem pewien - Uśmiechnął się krzywo Padre Francesco - Trochę wyglądał jak anioł… ale rogi miał jak demon. Belphegor (demoniczny "generał") to raczej nie był, choć potęgą pewnie mu dorównuje. Hmmm… czyżby to był jeden z przeklętych, demonicznych "Łowców dusz"? Słyszałem o nich kilka niemiłych historyjek, ożywianie zabitych, po zagarnięciu ich duszy, też by do tego co widzieliśmy pasowało… jeśli chcesz, zatrzymaj jeszcze na noc, kto wie, co się może jeszcze wydarzyć… - Dodał na końcu Padre, zwracając się do Klary odnośnie strzelby gładkolufowej. Na co dziewczyna podziękowała skinieniem głowy i odeszła dwa kroki od księdza zostawiając sobie broń.

- Namnożyło się tego plugastwa - powiedział James. - Nie słyszałem do tej pory o łowcach dusz, ale te ożywione truposze pasują do opowieści. Całe szczęście, że nie musieliśmy ich eliminować jednego po drugim - dodał. - A swoją drogą, cóżeście tam robili, na tym pobojowisku? - spytał. - Nie powiem, żebym narzekał - dodał z uśmiechem.

- Co my tam robiliśmy? Co wy tam robiliście?? Szabrowało się, co? My byliśmy jedynie w pobliżu, a ściągnęły nas wasze wystrzały - Powiedziała Siostra Sierra.

- Przejeżdżaliśmy obok, w drodze do Omaha - odparł spokojnie James. - A im paliwo nie było potrzebne... w przeciwieństwie do nas. I pewnie byśmy spokojnie odjechali, gdyby jeden z nich nie zaatakował Klary. Co też siwowłosa dziewczyna potwierdziła przytakując.

- Ta broń, ma jakieś specjalne naboje? - zapytała Klara.
- A gdzieee taaam - Uśmiechnął się Padre - No ale ją pobłogosławiłem - Dodał, mrugając.

W tym czasie, z pickupa wysiadła w końcu reszta ekipy.
- James, już bezpiecznie? - Spytała Amy, gładząc swój brzuszek, i podchodząc do mężczyzny.
- Tak, tu jesteśmy bezpieczni - odparł James. Na moment przytulił dziewczynę. - Możesz spokojnie usiąść i odpocząć.

Bob z kolei zaczął oglądać dziursko w tylnej klapie Forda… i gdyby nie miejsce, gdzie przebywali, pewnie by puścił niezłą wiązankę.

Na widok ciężarnej Padre Francesco uśmiechnął się, i pokiwał głową.
- Uratowaliśmy nawet brzemienną… dziś jest dobry dzień - Mruknął sam do siebie, po czym odezwał się jeszcze do swoich sióstr - Sprawdźcie zakrystię, i ogólnie teren…

- Miewacie czasami, nieodpowiednich, że tak powiem, gości? - spytał James. - Może możemy w czymś pomóc?

Klara miała jeszcze kilka pytań o broń, ale rozmowa zmieniła już tor na inny. Postanowiła więc, wrócić do tego później, skoro mają zostać tu na noc. Zresztą w głowie pojawiła jej się myśl, by bardziej szczegółowo wypytać księdza o jego wiedzy na temat demonów. Póki co, czekała po prostu na odpowiedź czy mogą w czymś pomóc, gotowa by móc coś zrobić.

- Odnoszę wrażenie, że błędnie przyjmujesz fakt, iż my tu jesteśmy u siebie? - Padre podrapał się jakby w lekkim zakłopotaniu po karku - To nie jest "nasz" kościółek, odkryliśmy go jedynie rano, kręcąc się po tej okolicy - Wyjaśnił Jamesowi.

- A co do pomocy… miejcie chwilowo oko na okolicę, to wszystko - Francesco uśmiechnął się lekko do Klary - Wiesz, "zabezpieczenie obozu" i te sprawy…

- Wędrujecie w trójkę po świecie, z kąta w kąt, niosąc pomoc zbłąkanym duszyczkom - spytał James - czy też może macie jakiś wyznaczony cel na mapie, ku któremu podążacie? Klara ciekawa odpowiedzi, nie ruszyła od razu sprawdzać okolicy.

- Każdy ma jakąś misję do wypełnienia na tym padole - Uśmiechnął się troszkę jakby smutno Padre - Cel konkretny… podobnie jak i wy? Ale co to tam komu do niego, prawda?

- Co racja, to racja. - James skinął głową, ale i lekko się uśmiechnął. - Nie należy kłapać ozorem na prawo i lewo. Ale jeśli jedziecie z zachodu czy północnego zachodu, to może macie jakieś ciekawe informacje?
- Właściwie to jedziemy z południa, z południowego-zachodu, i zataczamy wielkie koło wokół "Szramy" więc nie bardzo - Padre Francesco lekko wzruszył ramionami.
- To raczej nie mamy informacji do wymiany - stwierdził James. - Ale jeśli jedziecie w stronę Omaha, to kawałek możemy przejechać razem.
Klara przysłuchiwała się przez chwilę rozmowie, nie przerywając jej.
- Rozejrzę się - powiedziała przed odejściem - mam nadzieję, że uda nam się dziś jeszcze zamienić kilka słów - mówiąc to, spojrzała na księdza, na co ten kiwnął głową.
Szarowłosa planowała zgodnie z prośbą księdza, rozejrzeć się po kościółku by ocenić czy są tu bezpieczni na noc.

Kościółek był opuszczony i zaniedbany… wszędzie sporo kurzu, sporo rzeczy było już przez kogoś zniszczonych, lub po prostu się rozpadało. Siostry po paru minutach zameldowały, że na zakrystii wygląda jeszcze gorzej, wszystko zdemolowane lub rozkradzione. Padre ciężko westchnął.
- Proponuję nocować tutaj, w głównej sali. Jakoś również wypadałoby naprawić główne drzwi, by byle kojot nas tu w nocy nie nachodził…
- Zajmę się tym! - Wpadł mu w słowo Bob.
- Dobrze. A my trochę doprowadzimy do porządku ołtarz… - Padre spojrzał ze łzami w oczach na zniszczony, główny krzyż, ze śladami kul w Jezusie, mającym również urwaną prawą rękę.

- Ja bym wolała spać w aucie - Szepnęła do Jamesa Amy, rozglądając się po wnętrzu kościółka.
- Będzie ci mniej wygodnie - odszepnął James. - Nie lubisz kościołów, czy to wnętrze jest zbyt... ponure?
- Jak się rozłożę na tylnych siedzeniach… - Dziewczyna pokazała mu język - I tak. I mogą tu być szczury, albo… karaluchy?
- Szczury i karaluchy już dawno stąd uciekły - James uśmiechnął się lekko - ale oczywiście możesz tam spać. Na razie się rozgość, a ja pomogę Bobowi w naprawieniu drzwi, żeby nie przywędrował jakiś zabłąkany kundel. Będziesz mogła spokojnie spać.
- A zanim zaśniesz, przyjdę ci powiedzieć dobranoc - dodał.
- Ok, t… James - Powiedziała nastolatka, z miłym uśmieszkiem.
James uśmiechnął się lekko, po czym podszedł do Boba, oglądającego to, co pozostało z drzwi.
- I jakie perspektywy? Podreperujemy to jakoś, czy lepiej będzie po prostu zastawić czymś wejście? - spytał.
- Jak je wzmocnimy paroma rzeczami, powinno nie być źle… chyba - Stwierdził Bob, robiąc dobrą minę do złej gry.
Stan drzwi faktycznie daleki był od ideału, jako że zderzak jeepa nie dość, że uszkodził oba skrzydła, to jeszcze częściowo wyrwał je z zawiasów.
- Jak je postawimy i czymś podeprzemy, to byle kojot nie wlezie. Najlepiej byłoby podstawić tu samochód - zasugerował James. - Przynajmniej nie przewróci ich byle powiew wiatru. Ale naszego forda też musimy podreperować, zanim ruszymy w dalszą drogę.
- Albo położymy w poprzek wejścia naszego tygrysa... każdy zwierzak ominie go z daleka - powiedział z nieukrywaną ironią.
- Taaa, a przyciągnie padlinożerców, wśród których są całkiem niemiłe mutki, co to im ziemia kościelna nie straszna… - Bob pokiwał sarkastycznie głową, po czym odezwał się tak, żeby i Lucas go słyszał - Nie wiem po kiego dalej wozimy te truchło!

- A co do drzwi… spoko, damy radę, ale faktycznie, można je wzmocnić "opierając" o nie zderzak auta, dobry pomysł… no a propo zderzaka, widziałeś jaką nam dziurę ten bydlak wywalił? Całe lampy zniknęły…
- Widziałem. - James skinąl głową. - Dobrze, że ten bydlak miał ciut zwajchowane oko, bo pół metra w bok i byśmy tam zostali, we wraku forda. I tak cud, że nam całego boku nie rozwaliło.

***

Klara w tym czasie zajęła się sprzątaniem, by było gdzie i jak się poruszać, czy rozłożyć do spania, porządkując co trzeba, podobnie jak Padre i jego Siostry… Oriana z Lucasem z kolei przeglądali zapasy jedzenia i amunicji.

- Czyli poświęcona broń pomaga - Klara zagadała księdza, sprzątając akurat w jego pobliżu - na demony też?
- Na demony też - Przytaknął Padre - Ale owe "poświęcenie" to nie tak jak myślisz. Ja broni nie spryskałem wodą święconą, i się nad nią nie modliłem, bo to nic nie daje… ja użyłem… - Spojrzał w kierunku towarzyszy Klary, jakby sprawdzając czy nie słyszą - …specjalnych mocy, jakie posiadam. Ale efekt trwa jedynie kwadrans… - Padre Francesco nieco zmarkotniał.
Klara zmarszczyła na moment usta i wyraźnie posmutniała. Faktycznie, miała nadzieję, że wystarczy poświęcenie i już.
- Rozumiem - odpowiedziała grzecznie - i szkoda - przyznała przy tym.
- No ale srebrne kule, czy i taka broń wręcz, też działają - Dodał Padre już z uśmiechem - Więc zbieraj naboje do Magnum, albo innej grubej rury, i żaden ci nie podskoczy! - Teraz to już wielebny stanowczo zażartował.
- Coś jeszcze? - zapytała Klara, ale bez żartu w głosie i bez uśmiechu - A ta woda święcona? Kościół?
- Woda święcona to dla demonów jak kwas… dla aniołów kwas to kwas. A święta ziemia, budynek, to teren nie do wejścia, przynajmniej dla tych rogatych. No ale znają różne sztuczki, mogą ci spojrzeć w oczy i z tego azylu wywabić, i tym podobne, umysłowe, nikczemne sprawy stosować - Wyjaśniał dalej Padre.
- A przed tym, da się jakoś bronić czy nic? - dopytywała dalej Klara.
- Nie patrzeć im w oczy, mieć silną wolę… czasem też w takim momencie mówienie modlitw pomaga, świętego słowa też nie lubią.
- Znam modlitwy, ale o jakim świętym słowie mówisz? - zapytała siwowłosa przestając tymczasowo sprzątać.
- No właśnie modlitwy, albo czytanie Biblii, czy czegokolwiek religijnego… działa to na nich, jak paznokciami po tablicy…
- A wracając do oczu, one są takie ważne? Czy to wyznacznik? Jeśli w nie nie spojrzę, to faktycznie jakoś na odległość, w mojej głowie nie są w stanie do niczego mnie zmusić? - Klara wolała upewnić się, drążąc temat.
- Oczy to zwierciadło duszy… tak powiadają… - Powiedział wielce filozoficznie Padre - ...pewności nie ma, ale jak raz spojrzysz, to wtedy mają cię i na odległość w swych sidłach… chyba - Mężczyzna spojrzał nagle uważniej na Klarę, i zaczął się nagle nad czymś zastanawiać.
- Chyba - powtórzyła dziewczyna zamyślonym tonem. Widząc, że ksiądz się nad czymś zastanawia, nie pytała póki co dalej dając mu czas na przemyślenia.
- No chyba, chyba, bo aż takim ich znawcą nie jestem… - Powiedział Padre, wpatrując się w siwe włosy dziewczyny. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili, i to cichym tonem.
- Co się stało?
Siwowłosa ciężko westchnęła.
- Demon - odpowiedziała cicho, rozglądając się czy żadne uszy nie mają ich teraz prawa słyszeć. To było dla niej akurat istotne i wcalesię z tym nie kryła. - Jeśli chce ksiądz wysłuchać choć kawałka tej historii, to tylko w tajemnicy, jak na spowiedzi.
Padre również ciężko westchnął, i jakby ze smutkiem wpatrywał się w oczy dziewczyny.
- Dobrze, chodźmy gdzieś całkiem na bok…

Kiedy znaleźli się w odosobnionym miejscu Klara odpowiedziała księdzu pokrótce o tym, jak znaleźli schronienie w byłym więzieniu, które jak się okazało było zarządzane przez demona. Robiąc pauzę, na tym, że postanowili zostać na noc. A Padre wyciągnął małą piersiówkę, i jej podał…
- Mów dalej? - Powiedział spokojnym tonem.
- Siedziałam na werandzie, delektując się ciszą i spokojem - kontynuowała Klara - wtedy zobaczyłam, jak przelatuje z miejsca w którym była, w inne. Zeszłam z werandy na trawę by z daleka zobaczyć gdzie. Moje nogi mnie tam zaprowadziły, a ja wciąż mam wrażenie, że one mnie prowadziły, a nie ja je - wyznała. Po czym ze szczegółami opowiedziała o tym, jak demonica pokazała jej Boga i na moment zamilkła z piersiówką w dłoni, z której nadal nic nie wypiła. A Padre trochę jakby pobladł…
- Boję się spytać, co dalej - Szepnął, ujmując delikatnie dłonie Klary w swoje.
Dziewczyna milczała dłuższą chwilę spuszczając przy tym głowę, ale nie zabrała w tym czasie swoich dłoni. Dopiero, gdy zebrała się w sobie by mówić dalej. Najpierw jednak, łyknęła z piersiówki księdza i podała mu ją na powrót. On również się napił… nieco nawet więcej niż Klara. Po czym wbił wzrok w jej krzyżyk na szyi. Głęboko odetchnął…
Siwowłosa bez zbędnych dla księdza szczegółów opowiedziała o pierwszym zbliżeniu z demonicą, skupiając się na jej umiejętnościach i wykreowanym przez nią otoczeniu. W końcu dochodząc do momentu, w którym pierwszy raz pomyślała, by opuścić jej gniazdko. Wolała nie słyszeć komentarza wielebnego, upiła szybki łyk i drugi i trzeci z piersiówki, mając nadzieję, że nic w tym czasie nie powie.
Padre skrył twarz w dłoniach… przetarł powoli nimi po twarzy. Spojrzał znowu na Klarę.
- "...non abbandonarci alla tentazione…" - Powiedział po łacinie - "..i nie wódź nas na pokuszenie…" - Wyjaśnił dziewczynie, odrobinę łamliwym głosem.
- Co ty… zrobiłaś… dziecko? - Szepnął w końcu, chwytając ponownie jej dłonie, chwytając mocniej niż wcześniej. Wpatrywał się prosto w jej oczy, smutnym, pełnym bólu spojrzeniem.
Ciężko było Klarze wytrzymać to spojrzenie, tą minę, osąd i słowa. Była jeszcze jedną nie szlochającą całością, tylko dlatego, że nie doszła do końca historii, tego końca, na którym zależało jej by komuś opowiedzieć, a zwłaszcza jemu, bo wierzyła, miała nadzieję, że ta osoba może mieć wiedzę, która może jej pomóc. A jeśli nie, to może ona przekaże mu właśnie historię, która pomoże kiedyś, komuś innemu.
- Ich przewaga jest nie tylko fizyczna, to nie tylko nieziemskie umiejętności, ale czytanie naszego umysłu, myśli i potrzeb. A to właśnie jest najgorsze - wtrąciła Klara, przechodząc zaraz po tym do opowiedzenia o drugiej twarzy pokazanej przez demonice, o jej oskarżeniach, o tym co chciała aby Klara zadecydowała gdy ta była już unieruchomiona. I dalej nie mogła już mówić. Kręciła tylko głową.

Po policzkach Padre Francesco spłynęły łzy. Na moment potarł kciukami dłonie Klary, jakby w drobnym geście pocieszenia, po czym je puścił.
- Klaro… zgrzeszyłaś. Zgrzeszyłaś śmiertelnie - Jego głos, jego ton, stał się mocny, a ona aż drgnęła. Padre wstał, i nim Klara cokolwiek zrobiła, czy zareagowała, ksiądz położył swoją dłoń na jej głowie, częściowo na czole.
- Oddałaś się diabłu na pokuszenie! Splugawił nie tylko twoje ciało, ale i duszę! Grzech śmiertelny, grzech! Potępienie wieczne, i męki. Bramy niebios zamknięte przed tobą, córo ciemności… - I nagle Padre się przymknął. Padł przed Klarą na kolana, pochwycił skołowanej dziewczynie dłonie, po czym lekko pociągnął ją ku sobie, by i ta z nim klęknęła.
- Jest nadzieja - Powiedział nagle szeptem, spoglądając ponownie w jej twarz.
- Jaka? - zapytała Klara bez wahania. Nie miała co prawda nadziei dla siebie samej, ale ponad wszystko miała nadzieję dla Amy i jej dziecka, to było coś o co chciała walczyć nawet z demonem.
- Najprostszym rozwiązaniem jest zabić tego demona. Gdy on zginie, zostaniesz uwolniona od wszystkiego, co nad tobą ciąży z jego ręki. Tak, wiem, debilne rozwiązanie - Padre pokiwał głową.

Właściwie, to Klarze nie wydawało się ono debilne, po to właśnie przyszła do księdza, miała nadzieję, że dowie się więcej o tym co działa na demony. Chciałaby zabić Yrgele zanim ona zmusi ją do zabicia kogoś innego, była też gotowa zabić siebie, jeśli okazało by się, że każe zabić jej dziecko, niemowlę, bo z tym nie mogłaby dalej żyć.
- A to nie takie proste - powiedziała w końcu. - Dlatego, szukam rad i możliwości. Muszę być gotowa.
- Oko za oko, ząb za ząb, w starym, dobrym stylu… tak jak… lubi Bóg? - Padre spojrzał na nią trochę jakby tak drwiąco. Albo jej się wydawało.
- Ale tam są niewinni ludzie. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Ona im namieszała w głowach, zakryła umysły ciemnością. Będą jej bronić do ostateczności. Nie chcesz chyba dokonywać takiej zbrodni? - Wyjaśnił jej ważną kwestię takiego rozwiązania problemu.
- Do tej pory myślałam, że ona sama mnie znajdzie gdy Amy urodzi dziecko - wyznała Klara - nie mam zamiaru zabijać niewinnych, zwłaszcza dzieci - wyjaśniła Klara. - Czy zostaje mi tylko to drugie rozwiązanie, o którym jeszcze nie powiedziałeś, a byłoby kolejnym grzechem?
- Jeśli sugerujesz Klaro, by się zabić, to zaraz cię trzepnę w ucho - Padre się na moment uśmiechnął, po czym w końcu puścił dłonie dziewczyny. Sięgnął po leżącą na podłodze piersiówkę, po czym z jęknięciem usiadł po turecku na podłodze przed siwowłosą. Golnął sobie alkoholu, po czym westchnął.
Klara przyglądała się mu, sama usiadła wygodniej na podłodze wciąż na przeciwko niego. Wolała nie komentować dalej tej "drugiej opcji", widocznie nie chciała dostać w ucho.
- Nie zostałaś przez nią opętana. Ona nie siedzi w twoim ciele, nie są potrzebne egzorcyzmy. Krzyżyk, który nosisz nie pali twojej skóry, miejsce w którym teraz przebywasz, nie wpływa na ciebie negatywnie. Ona nie ma wcale nad tobą aż takiej władzy… nadal jesteś sobą. Zostałaś… nie, inaczej. Skopała cię, ale to wszystko. Ty, to nadal ty. Niewielu w to wierzy, ale takie mroczne siły zawsze istniały, zawsze były obok nas. Szeptały nam złe rzeczy, namawiały do nich… teraz, od paru lat są widoczne, są namacalne, są wśród nas, niszczą nasz świat. Ale my, jako ludzie, to wciąż my. Masz wolę, masz… duszę. Masz wybór. Żyj jak żyłaś, staraj się czynić dobro, a wypędzisz te małe… MAŁE ziarno plugastwa z siebie. Wtedy z nią wygrasz. I ona nic ci nie zrobi, odejdzie w zapomnienie, a tego właśnie "oni" najbardziej się boją. Zapomnienia. Odstawienia w nicość. To ta druga opcja. Długa droga, mozolna droga. Jesteś jednak silna, skoro przeżyłaś spotkanie z nią, i poradzisz sobie, i nie zrobisz krzywdy brzemiennej ani jej dziecku. Bo. To. Twoja. Wola. Twój. Wybór. Tak Klaro, to jest tak banalne. I tak, to wszystko się kręci wokół wiary. Ale… nie w Boga. W samego siebie. Bo Bóg już jest w każdym z nas.
Klara nic nie powiedziała, bo chwilowo w ogóle nie wiedziała co powiedzieć. Słowa księdza przywróciły jej nie tylko nadzieję, ale również wewnętrzną siłę i chęci do życia. Choć odczuwała nadal niepokój jakby na łące gdzieś był jakiś smrodek.

- A jeśli chcesz, to dla świętego… heh… spokoju, mogę ci zrobić wannę wody święconej, i dać Biblię - Zażartował jeszcze Padre, po czym wyciągnął do niej rękę - Pomożesz mi wstać? - Uśmiechnął się.
- Tak i tak! - odpowiedziała siwowłosa. Energicznie wstała, by zaraz po tym pomóc wstać księdzu. - Chętnie przyjmę, dla świętego spokoju, jedno i drugie.

A gdy po chwili oboje byli już na nogach, Padre klepnął ją jeszcze przyjacielsko po ramieniu.
- To co, wracamy do reszty?
- Tak, wracamy- powiedziała dziewczyna. Miała zamiar puścić księdza przodem, a sama mozolnie z daleka od innych sprzątać pod pretekstem sprzątania. Potrzebowała bowiem pobyć chwilę sama.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 21-08-2021, 12:11   #78
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wkrótce wyszykowano jako takie, dosyć obszerne miejsce na prowizoryczne obozowisko, w kościółku, w głównej sali… a Bob i James załatali w końcu główne drzwi.

Zaczęto więc szeroko pojęte zabieranie się za kolację, tego wieczoru jednak na zimno. Wewnątrz kościółka nie było jak rozpalić ogniska, nie narażając się na duszenie dymem, a i z drugiej strony, nie wypadało.

Padre Francesco czytał bezgłośnie jakiś mały modlitewnik, Siostra Sierra siedziała na uboczu na warcie, a młodsza - April - przyrządzała coś z puszek.

Bob dłubał teraz dla odmiany w klapie pickupa, starając się ją jakoś zamocować w uszkodzonym miejscu… Lucas i Oriana coś niby przyrządzali z jadła dla reszty towarzystwa. Amy przez pewien czas przyglądała się wnętrzu kościółka, szybko jednak jej się to znudziło, i usiadła blisko April… najpierw tylko się przyglądając, co ta robi, a w końcu i zaczęła jej pomagać.

James postanowił pozostawić sprawy kulinarne w rękach innych i dołączył do Boba, by pomóc mu w umocowaniu klapy.
- Jak nic dostaniemy mandat za brak świateł - powiedział z wyraźną ironią. - Zaproponowałbym zamocować na stałe, ale jednak ford straciłby nieco na funkcjonalności - dodał.

Klara nie miała co robić. Trochę zalewała ją krew, bo coś by zrobiła. Wolała jednak nie wtrącać się w sprawy jedzeniowe, zwłaszcza gdy zabrało się za nie tyle osób, zaś Bob właśnie zaczął korzystać z pomocy Jamesa. Klara rozważała, czy samobójstwem byłaby próba wymiany forda na jakieś wojskowe auto, bo niektóre z tych tam wyglądały na niezniszczone. To też skłoniło ją do chwycenia mapy w dłoń by dokonać krótkiej analizy i spróbować odnaleźć się na mapie. Siedziała z nią jakiś czas oglądając…
- Spalone kościoły - powiedziała nagle - jadąc w tą stronę widzieliśmy po drodze naprawdę sporo spalonych kościołów.

- Kolacja - Zawołała Oriana, najwyraźniej więc byli gotowi. Siostra April z pomocą Amy również po chwili skończyła.

Wszyscy więc wspólnie zasiedli… a Padre z Zakonnicami oczywiście najpierw odmówili krótką modlitwę:

Pobłogosław Panie Boże nas, ten posiłek, tych, którzy go przygotowali i naucz nas dzielić się chlebem i radością ze wszystkimi. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

Można więc było po chwili jeść… tym razem "zimna płyta", ale co tam, nie za każdym razem trzeba przecież coś na ciepło…

- Amen - odpowiedział James, po czym zabrał się za posiłek, na który składało się kilka sucharów, parę garści suszonego mięsa, oraz potrawka (zapewne) z kurczaka z ryżem.

Klara odłożyła mapę, chociaż te spalone kościoły teraz chodziły jej po głowie bardziej niż wcześniej. Postanowiła póki co zająć się jedzeniem, tego co przygotowali jej towarzysze, a później dopiero wrócić do przemyślenia tematu jaki wpadł jej do głowy.
- Smacznego - powiedziała siwowłosa dziewczyna, gdy modlitwy się skończyły i wszyscy zabrali się za posiłek.

- No i nastała cisza… - Powiedział Bob, i się krótko zaśmiał - Każdy zajęty własnym talerzem? - Dodał.
- To dość rozsądne podejście do jedzenia - wtrącił James. - Z drugiej strony... jedzenie nie ucieknie, więc nie trzeba go pilnować - zażartował.
- Jak nasze auto? - zapytała Klara patrząc na Boba, w końcu to on zajmował się tym problemem.
- Tylne światła po jednej stronie rozwalone, i uchwyt mocujący klapę. Świateł nie wyczaruję, ale uchwyt już naprawiony - Mechanik mrugnął do Klary.
- Czyli nie powinno być większych problemów - podsumowała, ale też chciała się upewnić Klara.
- Nie, nie będzie… a jak James gadał, mandat za to nam nie grozi - Powiedział Bob i zaśmiał się, a wraz z nim kilka innych(starszych) osób u stołu. Młodzi nie zrozumieli…
- Rankiem możemy ruszyć dalej. - James skinął głową. - Przede wszystkim na poszukiwania paliwa - dodał.
- Racja - przyznała Klara. - Sprawdzając kościół, znalazłyście jakieś inne wejścia, wyjścia? - Spytała sióstr.
- Boczne, zabite dechami już od dawna - Powiedziała starsza z sióstr(Sierra) - I jedno na zakrystii, które zablokowałam meblami.
- Zatem noc możemy mieć spokojną... teoretycznie przynajmniej. - James lekko się uśmiechnął.
- Warty to jednak mus - Powiedział Padre - I może nawet "podwójne" na raz…
- To nie problem - Zapewniła Klara - zwłaszcza, że jest nas sporo.
- Niektórzy powinni przespać całą noc - James spojrzał na Amy - ale innym nie zaszkodzi parę godzin stania na warcie. Kto lubi wcześnie wstawać? - spytał.
- No właśnie, niektórzy powinni spać całą noc - Powtórzył Bob, i… spojrzał z przyjacielskim uśmiechem na Klarę.
Która wzruszyła ramionami.
- Akurat Amy powinna przyzwyczajać się do nieprzespanych nocy - zażartowała, dodając do wypowiedzi uśmiech, by zaznaczyć fakt, że jest to żart. - Zresztą, tak poważnie mówiąc, razem z Amy możecie odsypiać nieprzespane na tylnej kanapie Forda. - powiedziała, patrząc na Jamesa, który poruszył temat niepełnienia warty przez ciężarną.
- Ta kanapa jest raczej jednoosobowa - odparł James. - W sam raz dla Amy. A ja nie mam za sobą nieprzespanej nocy.
- Jestem pewna, że dam sobie radę z wartą - zapewniła Klara - chętnie obejmę ją jako pierwsza - dodała, gdyż kusiła ją myśl odłożenia snu na później.
- Które godziny pilnowania spokojnego snu pozostałych wam odpowiadają? - James spojrzał na padre i siostrzyczki.

Po chwili, rada w radę, ustalono skład poszczególnych wart, a szczęśliwcy, których ominęła pierwsza warta, zaczęli się szykować do spania.

Amy na tylnej kanapie forda. Lucas i Oriana rozłożyli namiot(!) i w nim zniknęli… Bob drzemał na dwóch zestawionych ze sobą ławkach kościelnych.

Padre na kompletnie rozłożonym fotelu kierowcy i częściowo na tylnej kanapie jeepa, Sierra podobnie, na miejscu pasażera…

James poszedł w ślady Boba - zestawił dwie ławki, położył na nich koc i spróbował zasnąć… miejsce noclegu było jednak nietypowe, do tego tu i tam czasem coś zazgrzytało… Bob chrapał… łatwo nie było. W końcu James wziął koc i poszedł do zakrystii, gdzie - jak miał nadzieję - chrapanie Boba nie docierało… minął po drodze siedzącą tam nieopodal siostrę April, czyszczącą swoje pistolety. Ta zerknęła na niego zdziwiona.
- Za głośno chrapie - szepnął James, wskazując na Boba.

Owszem, w zakrystii było cicho. Ale była i masa rupieci, i jako taki brak miejsca na spanie… oraz kurz. Tutaj nikt nie sprzątał.
Kurz był zresztą i w pozostałej części kościoła, więc James odsunął na bok parę mniejszych rzeczy i wygospodarował mały kawałek podłogi, na którym można było od biedy się przespać.
Po pewnym czasie, gdy już praaawie zasypiał… usłyszał cichy pisk. I kolejny, i kolejny. No jasny szlag, szczur. A może i parę...
Zgrzytając zębami James podniósł się i powędrował do siostry April.
- Masz może trochę wosku? - spytał szeptem. - Zatkam sobie uszy i może zasnę…
Siostra uśmiechnęła się, po czym wyciągnęła po chwili z plecaka świeczkę, i podała ją Jamesowi.
- Tylko tak.
- Dziękuję bardzo... - James uskubnął spory kawałek wosku, ugniótł go w palcach, a potem, pożegnawszy April uśmiechem, ponownie rozłożył koc na ławkach, położy się i zatkał sobie uszy… i w końcu jakoś zasnął.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-08-2021, 20:55   #79
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Klara rozsiadła się wygodnie by pełnić swoją wartę, broń od Padre ułożyła w razie co nieopodal ręki. Nie miała zamiaru zagadywać do April, a już na pewno nie teraz, kiedy nie wszyscy jeszcze zasnęli, a Klara nie czuła się jeszcze na tyle senna by musieć z kimś rozmawiać aby nie zasnąć. Chłonęła ciszę i kontemplowała własne myśli. Analizowała słowa Pedre, które dziś usłyszała.

Oddalona o kilka metrów siostra April w kierunku zakrystii, zajęła się czyszczeniem i sprawdzaniem swoich pistoletów… na każdy poświęciła prawie kwadrans. Wszystko robiła powolutku, i jakby wprost z namaszczeniem.

Klara na dłuższą chwilę skupiła wzrok na broni zakonnicy, tak z ciekawości, czego ta używała. TRZY identyczne Glocki17…

James po pewnym czasie rozpoczął zaś nocne "wędrówki ludów". Opuścił swoje miejsce spania i udał się do zakrystii. No cóż, Bob trochę głośno chrapał.

Klara bez słowa śledziła jego ruchy, cóż to był jedyny ciekawy, poruszający się obiekt.

W końcu James przestał się kręcić i znów zapadła cisza przerywana pochrapywaniem różnych osób. Klara w ciszy obserwowała okolicę w zasięgu swojego wzroku. Zastanawiała się czy dziś zaśnie i czy będzie to spokojny sen. W końcu ziewnęło jej się, raz i drugi.

A siostra April skończyła zajmowanie się pistoletami, i… zaczęła rozkładać jakiś inny majdan. Puste łuski po nabojach, jakieś inne narzędzia, waga, miarki, mała preska?? Co ona miała zamiar robić… naboje. Ona robiła sobie nowe naboje 9mm!

- Łał - powiedziała Klara, kiedy doszło do niej co robi siostra - mogę popatrzyć? - zapytała, wstając ze swojego miejsca.
- Nie zabraniam - Siostra April przelotnie się uśmiechnęła, kontynuując swoje zajęcie. Zaś Klara podeszła bliżej i usiadła nieopodal by móc przyglądać się jej poczynaniom z nieukrywanym zaciekawieniem.
- Odpowiednia umiejętność, mały zestaw, puste łuski, i można sobie poradzić - Powiedziała cichym tonem Zakonnica.
- Zestaw już widzę, a umiejętności jakie? - dopytywała równie cichym tonem Klara, chętna by zaczerpnąć trochę wiedzy.
- Emmm… - Siostra April spojrzała na Klarę, jakby ta spytała co najmniej o coś związanego z księżycem. Uśmiechnęła się - Trzeba mieć sprawne palce, i potrafić coś stworzyć. Skonstruować - Poprawiła się.
Klara uśmiechnęła się lekko, nie wątpiła w sprawność swoich palców, reszta, cóż.
- Popatrzę - powiedziała.
- Ok - Padła krótka odpowiedź, i siostra zabrała się za dalszą "produkcję" naboi…

Pojawił się za to James, wychodzący z zakrystii, pożyczający od April wosk do uszu, po czym wrócił spać do głównej sali. "Wędrówki ludów" nocną porą…

Klara obserwowała jak wraca spać,
zastanawiając się po co mu ten wosk, przecież nie było tu specjalnie głośno. Po tym wróciła do obserwowania produkcji nabojów.
- Od dawna jesteś zakonnicą? - zagadała po dłużej chwili ciszy.
- Będzie z… hmmm… pięć lat? - Zastanowiła się April, nie odrywając wzroku od wykonywanej pracy.
- Dlaczego? - zapytała Klara, zastanawiając się jak bardzo musiała różnić się funkcja zakonnicy w tych czasach od czasów w których sama dorastała. Czym właściwie teraz zajmowały się zakonnice? Ściganiem demonów? Pomaganiem ludziom? Jedno były pewne, nie spędzał całego dnia na modlitwie.
- Dlaczego… co? - April na nią zerknęła, nie bardzo rozumiejąc chyba pytania.
- Dlaczego wybrałaś takie zajęcie? - Klara wyjaśniła bardziej szczegółowo swoje pytanie.
- Chodzi ci o bycie Zakonnicą? Padre sprowadził mnie na dobrą drogę… wcześniej… - Siostra April spojrzała na leżące przed nią naboje - ...wcześniej byłam… inna - Kącik jej ust drgnął, jakby do drapieżnego uśmiechu.
Siwowłosa dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem, przyglądając się nieco dłużej April.
- Jaka jest ta dobra droga? - zapytała szczerze zainteresowana.
- Pomaganie innym. I zwalczanie wszelkiego plugastwa - Powiedziała od razu Zakonnica, bez żadnego zastanawiania się - Żeby ludzkość nie wyginęła.
Klara nic nie powiedziała, jedynie pogrążyła się w myślach, przyglądając się zamyślonym wzrokiem jak zakonnica produkuje naboje.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 01-09-2021, 19:45   #80
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Noc w kościółku minęła spokojnie, i każdy się dosyć dobrze wyspał… Rankiem zjedzono wspólnie śniadanie, trochę jeszcze porozmawiano, a Padre stworzył dla Klary dwa baniaki święconej wody po 40 litrów. Następnie się po prostu pożegnano, i każdy ruszył już swoją drogą.

A więc w dalszą drogę, na północny zachód, ku odległemu bogactwu!

~

Autostradą 29, prosto w kierunku Omaha… i wkrótce dojechali do rozwidlenia. Pojawił się zaś dylemat, gdzie teraz. Czy dalej na północ w kierunku właśnie Omaha, czy może odbić w lewo, na zachód na 80-tkę.

Wszelkie wątpliwości zostały jednak rozwiane po oglądaniu okolicy przez lornetkę. Miasto Omaha było… właściwie go nie było. Jedynie pozostała po nim jedna wielka dziura, a i licznik Gigera pięknie zagrał, wątpliwości więc rozwiały się same.

Na zachód, na zachód!



Jedynym urozmaiceniem podróży przez następne 3 godziny było zauważenie dziwacznych zwierząt na płaskowyżu. Wyglądały trochę jak nosorożce, jednak tylko trochę…


Dziwaczne stwory spokojnie pasły się niedaleko autostrady, nie zwracając uwagi ani na Harleya, ani na Forda. I w sumie trudno było powiedzieć, czy to jakieś mutanty, czy może nawet demoniczne stwory (w końcu do “Szramy” wcale nie było taaak daleko). W każdym bądź jednak razie, nic ciekawego się nie wydarzyło… ot mały przerywnik od nudy w trakcie jazdy.



Pickup złapał gumę. Tak po prostu. Prawa przednia opona zaczęła nagle wydawać nieciekawe odgłosy, gdy schodziło z niej powietrze, i trzeba się było zatrzymać. Nosz szlag by to trafił…

Bob zajął się autem, Klara pomagała, reszta albo pilnowała terenu, albo zbijała bąki…

- Muszę siusiu - Powiedziała jak zwykle cichym tonem Amy.

~

Postój na autostradzie przerwały czyjeś nieco oddalone dzikie wrzaski, wycia, i śmiechy.

Tuż obok autostrady znajdowało się niewielkie wzniesienie-wał ziemny, służące kiedyś po prostu jako ekran wietrzny, czy tam i dźwiękowy (Bob coś tam pokrętnie tłumaczył) żeby pojazdy nie były spychane przez mocny wiatr w trakcie jazdy, oraz by wygłuszyć ich odgłosy dla pobliskiego osiedla…

W każdym bądź razie, gdy towarzystwo wdrapało się na owy wał, i przyczaiło na nim w pozycji leżącej, zauważyli coś dosyć niezwykłego.

Młody chłopak, może ledwie dwunastolatek, i jakaś nieco starsza nastolatka, uciekali na rowerach gonieni przez psy, oraz jakąś bandę popaprańców biegnących za nimi na piechotę. Psy wściekle ujadały, doganiając ich, dzieciaki krzyczały ze strachu, a banda wrzeszczała z dzikiej radochy i podniety wywołanej powolnym dopadaniem swych ofiar.

- Uciekaj!! - Krzyknęło w końcu dziewczę, po czym ostro skręciło w bok jednocześnie hamując. Dopadły ją psy, zaczęły szarpać jej nogi, piszcząca blondyneczka upadła z rowerem, a zwierzęta ją osaczyły, szarpiąc gdzie się dało, i polała się krew... ona zrobiła to specjalnie, by młodszy mógł uciec.


Zjeby były zaś już o kilka metrów od niej.

- Becka!! Nieee!! - Krzyczał również mały, zalewając się łzami.







***

Komentarze za chwilę
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 02-09-2021 o 12:27.
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172