Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2008, 21:27   #21
 
Wallace's Avatar
 
Reputacja: 1 Wallace nie jest za bardzo znanyWallace nie jest za bardzo znany
Gustav Richardyne

Gustav Richardyne miał cokolwiek mieszane uczucia względem wyścigu. Jasne brał w nim udział przez wzgląd na swoją siostrę Queenie, ale najchętniej zostawiłby ją w jakimś bezpiecznym miejscu.
"Może wymoszczę jej jakieś gniazdko u mnie jak już dojedziemy do Detroit... Tylko z kim miałbym ją tam zostawić? Mamuśka okazała się być prawdziwą suką, że nie chciało jej się po 4 latach poczekać do końca wyścigu i wystawiła nas już teraz za drzwi. Jak już wygra ten wyścig, zastanowi się czy w ogóle pomoże jej i ojcu. Kiedy następnym razem się zobaczą, niech lepiej będzie grzeczna, bo z samą swoją szlachecką dumą może sobie już nie poradzić."

Nie był też zbyt pewien Seana. To znaczy był pewien tego że, jest to solidny
kawał wyszkolonego żołnierza i, że bardzo mu zależy na dobru Queenie, ale zwyczajnie nie był przyzwyczajony by w tak, krótkim odstępie czasu komukolwiek zaufać - znali się może parę tygodni. Nie wspominając już o tym, że niekiedy grał mu na nerwach, a to o 'niekiedy' częściej, niż zwykle ludzie sobie bezkarnie pozwalali. Choć trzeba mu oddać, że to nie byle chłystek, któremu obicie mordy nadrobi zaległy brak wychowania... Nie żeby Gus jak dotąd tego próbował i to wcale nie dlatego, że przy Seanie wyglądał jak chuchro. Wiedział z doświadczenia, że takich też można sprowadzić do parteru, i to nawet przy takiej przewadze muskulatury. Póki co nie zamierzał sobie zawracać nim głowy, były inne rzeczy warte uwagi.

***

Gustava obudziły hałasy nadjeżdżających uczestników Cannonball. Hummer jego ekipy przyjechał nad ranem, więc było jeszcze trochę czasu by się odprężyć i odespać po ciężkiej, parutygodniowej pracy nad wozem. Zdążyli z Seanem zainstalować prawie wszystko. Zostało tylko kilka pierdół, które załatwią już w Detro. Podniósł się z siedzenia pasażera i usiadł za kierownicą. Zapalił zbitego skręta i spojrzał w lusterko na przyjeżdżających konkurentów. Pociągnął łyk wody z kanistra i zagryzł garścią ziarna, nie chciało mu się marnować więcej czasu na jedzenie... Patrzył na tych wszystkich ludzi, których bryki mówiły - "patrzcie na mnie, jak sobie wózek odpicowałem" albo "macie takie mechaniczne bydle, jak ja?" i te spojrzenia - "no który ze mną zadrze?". Trochę jak w domu, ale tam nie było tylu zielonych... Na pierwszy rzut oka widać, że połowa z nich nawet nie dojedzie do mety. Ba! Do połowy trasy. Nie miał pojęcia co tu robili kolesie na motorach... Jak nikt ich nie potrąci przy samym starcie, to już mogą się uznać za szczęściarzy.

- No niieeee!

Powiedział w sumie sam do siebie kiedy zobaczył kolesi jadących na kombajnie, a podejrzewał, że jak już to zdziwi go jakiś wypakowany wóz pancerny...
Kiedy spojrzał w lusterko znowu, papieros prawie wypadł mu z ust. Zawołał do Seana:

- Ej! Zerknij przez szyberdach. Prawdziwy zakichany gigamut!

Po chwili dobiegła go odpowiedź:

- O kurwa! Nawet nasz jamnik się przy tym chowa!

- Taa... Też myślałem, że to my będziemy robili za centrum osobliwości.


Gus wyszedł z wozu i podziwiał zmutowane zwierzę. Nie za długo rzecz jasna, bo musiał się przyjrzeć reszcie konkurencji. W pewnym momencie zauważył znajomą facjatę..

- O, żesz kurwa! Jak widzę tego przylizanego 'Romeła' to mnie bierze na sranie. Czy ja nie mogę się obejść bez widoku jego lalusiowego pyska nawet kiedy jestem poza Detro?

Radość ze spotkania tych dwoje niewątpliwie rozpierała Gus'a, co z resztą dał po sobie odczuć już na samym początku, mierząc znajomka wzrokiem, który nie wróżył owemu świetlanej przyszłości. Nie raz miał już chęć oklepać pysk temu typowi. "Jeśli to był jego styl, to powinien go jak najgłębiej chować, żeby nie narażać się innym, a najlepiej w najbardziej oddalonym od światła dziennego odcinku okrężnicy." Żałował, że tym razem na torze, ma ze sobą "towar" o który musi dbać. Spokojnie, więc zniósł nawet to, że "Romeło" ustawił wraz ze swoim wyirokezionym kumplem furę koło niego.

Po dłuższej chwili przeszedł do przodu wozu i rozparł się na masce, przestał się nawet nim przejmować, a bez większego zapału obserwował jak Queenie z Sean'em odbywają swoją paradę wokół wozu. Spojrzał niechętnie na swój pas, którego klamra była w kształcie ich rodzimego herbu.

Najbardziej niepokoiły go wozy opancerzone. Jeden prowadził jakiś ospały facio w średnim wieku. Z drugiego najpierw wyszedł jakiś wąsal a po nim jakiś sztywniak w meloniku. W Detro wyścigi chociaż nie wyglądają jak pokaz klaunów. Zdziwił się trochę, gdy po widoku co poniektórych gości otoczonych lasencjami, zobaczył jedną taką idącą samotnie i trochę bardziej ubraną. Zerknął jeszcze naokoło nim podeszła bliżej i zauważył to czego się w sumie spodziewał: Goście z drużyn 'Romeła' i Wąsala już się na nią ślinili. Popatrzył jeszcze chwilę w dal, nim zbliżyła się do niego i powiedziała:

- Widzę, że także startujesz w wyścigu. Powodzenia.

Po czym zniknęła wśród tłumu. Gdy skończył sondować uczestników zauważył jeszcze, jak ta sama panna wsiada do wozu wąsala i 'melonika'. Widząc ją uśmiechnął się sam do swoich myśli... Zapowiada się rywalizacja i gierki nie tylko w samym wyścigu. Swoje przypuszczenia wyraził w krótkiej rozmowie z siostrą i jej "bodygardem", zaś cała rozmowa skończyła się nie najkorzystniejszym z możliwych obrotów. Bynajmniej nie miał ochoty na przypominanie sobie, że ma coś jeszcze załatwić po drodze, a przecież nie miał większego wyjścia. Najchętniej nie odbierałby towaru w ogóle i przywiązał Queenie do łóżka na przymusowy odwyk... Z tym, że Shemme na pewno by się, cholera, na to zgodził... Trzeba jej w końcu jakoś przemówić do rozsądku.
Zauważył w ręku Seana numerek więc nie pozostało już nic, jak tylko zagrzać silnik, odsłuchać pieprzenia tych bogackich jełopów o zasadach i braku zasad... A rano pewnie zrobią jajecznicę i wrócą do typowego dla nich opierdalania się.

***

Wszyscy ruszyli na dany znak, Gus jednak wrzucił wolne tempo, posuwając się niemal na równi teksańskiego kombajnu, podziwiając jednocześnie tamtejsze zaawansowanie technologiczne. Nie musiał w przeciwieństwie do większości młokosów marnować benzyny od samego startu.
Po dłuższym czasie obserwacji kołyszącego się miarowo zadu gigamuta, sielankę przerwał jakiś debil 'szmatanista' na swoim motórku, który wrzeszcząc jakieś idiotyzmy zaczął strzelać w gigamuta z prawdziwego "Pogromcy". Ku uciesze zgromadzonych, Idianiec na zwierzaku odstrzelił typowi rękę.

-Kamikaze! Strzelać z pistoletu o takim kalibrze!

Wyrwało się Gusowi, po czym dodał:

-Sean! Zerknij czy ten indianiec wciąż ma swoją rękę po tym strzale, aha! I przygotuj się! Idziemy pozbierać gamble z szosy. Mamy trochę dodatkowego paliwa jak się pospieszymy... i nie tylko tego.

- W sumie jest gdzie ładować... A Pogromca na stanie to nie byle co. Będzie komplet z moim EMP.

- He! Widziałem jak kolesie na farmie tatusia tego używali.

- A dali ci się pobawić chłopczyku?

- Może i nie, ale mi przynajmniej nie trzeba przerośniętej pały na Molocha... Słyszałem kiedyś coś o jednym gościu... Freud się nazywał, kojarzysz może?

- Kojarzę, ale w końcu to ty prowadzisz 12-metrowego jamnika...

- Taa... Wiem jakby Ci się papa cieszyła gdybym to ja go wybrał do wyścigu... Ale nic z tego. Tatusiowy import.

-No, nie obrażaj mnie, za aż tak głupiego Cię nie mam.

- Wiem, trudno takim być. A jednak patrz, wyjątek.


Wskazał jednorękie ciało obok którego przejechali, by zatrzymać się przy leżącym motocyklu.

- Dobra, kombajn nas minął, jesteśmy ostatni... Przyprowadzisz motor, a ja zerknę, czy prócz pogromcy koleś miał coś jeszcze wartego uwagi, ok?

- Żaden problem, ale pomożesz mi go wrzucić na pakę.

- Jasne.


Niczym na zakupach na osławionym złomowisku starego Eddiego w Detro, pozbierali wszystko co mogło się nadawać do użytku, przetworzenia, naprawy lub opchnięcia.

Niespecjalnie przejmując się zajmowaną pozycją w wyścigu, docisnęli do 120 i ruszyli do Detroit świetlaną drogą, niczym w tanim westernie.
 
__________________
Moda? Całkiem fajna rzecz jak mniemam... w przypadku gdy nie chcesz niczym szczególnym się wyróżniać lub gdy nie masz na tyle wyobraźni by wymyślić jak się ubrać.

Ostatnio edytowane przez Wallace : 15-03-2008 o 23:09.
Wallace jest offline  
Stary 16-03-2008, 00:59   #22
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Czekał tylko na tą jedną chwilę.
Wiedział że jego towarzysze też, to było czuć na całej linii startu.
Ta niepewność, to podekscytowanie, lecz Karol w dalszym ciągu myślał dość trzeźwo. Martwiło go to wielkie bydle z "plemiennymi poskramiaczami" na grzbiecie.
To nie była maszyna, nad którą można łatwo zapanować, tylko zwierze, w dodatku mutant, kto wie, jak taki może się zachować.
Pół biedy jeśli jego właściciele są doświadczeni w te klocki, bo na to wszystko wskazuje. Jak na razie zwierze stało spokojnie, nawet przy tylu warczących silnikach.

Powoli rozgrzewał silnik, myśląc, co by tu zrobić, mógł odczekać moment, aż stwór się troszkę oddali, lecz to nie wchodziło w rachubę, dlatego została jedna możliwość.

-Trzymajcie się, to będzie ostry start-powiedział.

Dosłownie ułamek sekundy po starcie, wóz drużyny ruszył z miejsca, możliwe nawet że jako pierwszy.
-Jedziemy na wprost, nie będziemy się pieprzyć po tych zastanych autostradach, za dużo tam gangerów, a w dodatku musimy zdobyć skalp mucia, i jeszcze jakąś część z tych jebanych maszyn, a nie wydaję mi się, że te cholery stać będą przy drodze, i czekając na stopa-powiedział dość powoli, oddalając się od gigamuta.
Po chwili ujrzał, że tuż za nim jedzie jakiś gość na motorze, wyjmujący broń, a po chwili spada ze swojem maszyny.
-Albo nie potrafi... znaczy potrafił jeździć, albo ktoś dobrze strzela

Spostrzegł, że na wpatrywaniu się na tył, stracili pozycję z przodu tego peletonu.
Tuż przed nimi pędziła ciężarówka.
Karol starał się ją dogonić i wyprzedzić, ale tak, aby się zbytnio nie narażać.

Jakie było zdziwienie, widząc kobietę, ba, kobietę o wyglądzie młodej nastolatki za kółkiem kilkutonowego kolosa.
Zdobywając nad nim prowadzenie, pomachał przez mały otwór w płycie do tej osóbki, po czym uruchomił laptopa, w celu zapuszczenia jakiejś muzyki.
 

Ostatnio edytowane przez Kutak : 26-03-2008 o 20:11.
Rainrir jest offline  
Stary 16-03-2008, 02:29   #23
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Doganiali go.
Dwa tuziny zabijaków, wymachujących w powietrzu obrzynami, paląc w niebo z rewolwerów, grożąc gazrurkami i kręcąc młyńce łańcuchami powoli i systematycznie zmniejszało dystans, jaki dzielił ich od ich najnowszej ofiary.

Doug zaciskał drżące dłonie na kierownicy tak mocno, że kłykcie mu zbielały. Na czoło wstąpiła pojedyncza kropelka potu.
Szlag by trafił! Tak na samym początku Wyścigu? Zerknął na wskaźnik paliwa. Niedobrze, nie będzie mógł im uciekać w nieskończoność… normalnie za jakąś godzinę podjechałby na stacyjkę znajomego zassać trochę paliwka, ale w tych okolicznościach nie mógł sobie pozwolić na postój. Ani na ucieczkę. Pozostaje… walka.

Kierowca piaskowego Maxxa zrobił gwałtowny wiraż i w sekundę miast dupskiem świecić w stronę gangerów, powitał ich zderzakiem. Zdezorientowani motocykliści próbowali zjechać z drogi pędzącemu, pancernemu wozowi, ale przy pełnej prędkości było to raczej trudne. Większości udało się co prawda zjechać na pobocze, ale kilku wykopyrtnęło się na łeb, na szyję, gdy w strachu zbyt gwałtownie szarpnęli kierownicę, a jeden totalnie pozbawiony refleksu nieszczęśnik przy 80mp/h pocałował czółkiem przednią szybę Maxxa, zostawiając na niej szkarłatny, rozłożysty kwiatek, i przekoziołkował w powietrzu nad pojazdem, by w końcu paść na asfalt z drugiej strony, zmasakrowany, złamany i martwy. Jego motor wpadł Dougowi pod koła i tyle go widzieli – przynajmniej w pierwotnej, przypominającej jednoślad postaci.

Gang nie był tym pocieszony. Ci, którzy się przewrócili, zerwali się teraz na równe nogi(jak kto mógł…) i miotając przekleństwa zaczęli palić ze swych spluw(co kto miał…) w potężny wóz. Doug słyszał, jak kule odbijają się od ciężkiego pancerza, i ponownie zawrócił.

Zajechali go z dwóch stron. Ten z prawej wycelował w stalowe żaluzje z obrzyna. Bez większego namysłu Monter mocno skręcił i potrącił go, wywalając z autostrady. Zrobił błąd – ten z lewej praktycznie przystawił lufę swojego DE między listwy. To był herszt, powiewając swoją czarno-siwą brodą.

Pociągnął za spust. Trzy razy.

Ułamek sekundy wcześniej Doug pochylił się i przylgnął do siedzenia pasażera. Za drugim strzałem ogromny .50 Action Express rozbił pancerną szybę w deszcz ostrych odłamków, który obsypał skulonego montera. Pocisk drasnął go w ramię. Trzeci nabój świsnął mu koło ucha i wbił się w wewnętrzną część drzwi pasażera.

Doug pociągnął kierownicę, odpadł od herszta i wyjebał się z autostrady. Maxx podskakiwał chwilę na kamieniach, dopóki jego kierowca nie wyprostował się, nie wypluł z ust kawałków szkła i nie odzyskał panowania nad kierownicą.

Teraz był wkurzony.

*


Z ponurą determinacją na twarzy monter znów zawrócił na autostradę.

Czekali na niego. Rozstawieni w linii, na lekko ugiętych kolanach, otoczeni przez porzucone motory. Stopy szeroko rozstawione, broń wycelowana w przednią szybę. Obrzyny, AK-47, Peacemakery, Desert Eagle, dwururka i jeden benzynowy miotacz ognia.
Herszt stał trochę z tyłu i przyglądał się ciekawie szarży człowieka, którego nazywał Złotą Rączką.
Tego samego, który wiele lat temu uruchomił silnik transportera na Froncie podczas ataku maszyn, ratując całą kompanię przed masakrą. ‘Widzisz tę bliznę, o tu, na klacie? Odłamek przebił ściankę naszego transportera…’.
Szarży, która miała być jego ostatnią - przynajmniej w ich mniemaniu.

Trzy… dwa… jeden…
Doug odliczał na głos, coraz donioślej. Jeszcze nie strzelali – wiedzieli, że zasięg musi być minimalny, żeby ostrzał odniósł jakiś skutek na tak pancernej bryce. Czekali cierpliwie – odwagi i jąder nie można im było odmówić, a mało kto potrafi stać w spokoju, gdy szarżuje na niego trzydzieści tysięcy funtów.

Pięć… sześć… siedem…
Doug docisnął pedał gazu aż do deski. Potężny silnik warknął. Wóz albo przewóz. Zbliżał się. Herszt podniósł rękę i powiedział coś – monter widział, że jego usta wykrzywiły się w okrutnym grymasie. Gangerzy złożyli się do strzału.

Osiem…
Popołudniową ciszę rozdarł nieartykułowany, zwierzęcy ryk, który zadudnił monterowi w klatce piersiowej. Zdezorientowany gang zapomniał o swoim celu. Motocykliści zaczęli oglądać się na różne strony. Skąd ten dźwięk może dochodzić?
Nagle jeden z nich pokazał ręką w stronę Nowego Jorku i wrzasnął coś, ale było już za późno. Ze względu na niewielkie okienka Doug nie miał pojęcia, co ich tak przeraziło, ale pierzchli w sekundę – jak stali, tak zniknęli, próbując dopaść swoje chromowane maszyny, z hersztem na czele.

*

Ogromny ciągnik, czarny ciągnik od TIRa jak na filmach wpadł w stłoczonych gangerów, roztrącając maszyny i miażdżąc pod kołami ludzi. Ogniste motywy na jego bokach lśniły w popołudniowym słońcu jak prawdziwe płomienie, nadając mu wygląd zamanifestowanego Jeźdźca Apokalipsy o których gadali w Salt Lake City, który właśnie tę godzinę wybrał, by zejść na ziemię i rozprawić się z grzesznymi, czyniąc wśród nich pogrom swych lśniącym zderzakiem prawie tak skutecznie, jak anielski miecz.

Zajęci walką gangerzy musieli go wcześniej nie dostrzec – teraz wydawało im się, że pojawił się z nikąd, spadł im na głowy z niebios, wyprysnął spod ziemi.

Rozpędzony TIR przebił się przez gangerów, obrócił się gwałtownie i stanął w miejscu. Doug dopiero wtedy zauważył, że obserwował całe zdarzenie wciąż jadąc na pełnej szybkości, dał więc po hamulcach. Z piskiem tarcz Maxx zatrzymał się na piasku, kilkanaście metrów od krawędzi autostrady. Wyglądało na to, że gangerzy otrząsnęli się już z pierwszego zdziwienia i miast uciec, kilku z nich otoczyło kabinę ciągnika. Żądni krwi i zadośćuczynienia za śmierć kolegów gangsterzy porzucili bron palną i sięgnęli po bardziej radykalne środki.

Pierwszy, najodważniejszy, podskoczył z gazrurką do drzwi i przycisnął mordę do okna, by dowiedzieć się, ki diabeł ich tak dojebał.

Zdziwił się bardzo, gdy zobaczyło, to, co zobaczył.
I padł do tyłu ze zmasakrowaną twarzą, gdy seria z kałacha wypaliła mu tuż przed oczami. Drugi wskoczył na maskę, ale kierowca nie czekał, aż się do niego dobiją – ciągnik ruszył jak z kopyta, obwieszony wianuszkiem dyndających motocyklistów.

Doug spróbował odpalić, ale za chuja nie dało rady – silnik tylko się krztusił. Coś musiało się uszkodzić, gdy najechał na ten zasrany motor. Sycząc przekleństwa, drżącymi rękoma zamocował swój brytyjski nóż bojowy na końcu lufy swojego Mossberga i otworzył kopniakiem drzwi.

Powitał go zakrwawiony, ciężko dyszący herszt. Zanim Doug zdążył pisnąć, siwobrody chwycił go za szmaty i z rozmachem rzucił nim w piach i kamienie. Pompka spadła tuż obok, ale gdy tylko monter wyciągnął po nią rękę, wrzasnął z bólu, gdy wielki bucior herszta na nią opadł.

Potężny, siwy ganger schylił się, złapał swego – byłego – przyjaciela za sweter na piersi i podniósł go nad głowę, jakby bawił się z dzieckiem. W jego zalanych posoką z rozcięcia na czole oczach czaił się obłęd.
-Jazz, do kurwy nędzy…- Wycharczał Doug, próbując nadaremnie rozluźnić żelazny uścisk herszta, który mógł palcami zawiązywać gwoździe w kokardki.


Tymczasem na autostradzie ciągnik jeździł od krawężnika do krawężnika, próbując strząsnąć z siebie dwóch wyjątkowo upierdliwych motocyklistów, podczas gdy reszta, wrzeszcząc wniebogłosy, paliła doń z broni krótkiej. Kierowca zrobił gwałtowny wiraż, który targnął gangerem na masce akurat wtedy, gdy jego koledzy wystrzelili kolejną serię, która zmiotła go z TIRa w czerwonawym obłoczku.


Herszt, nazwany przez Douga Jazzem, ponownie rzucił nim o ziemię i zaczął go brutalnie kopać, postękując i łapiąc co jakiś czas oddech. Widać było, że powolna strata krwi dawała mu się we znaki. Przy kolejnym kopnięciu niemal stracił równowagę. Doug wykorzystał to, złapał go za kostkę i podciął. Jazz zwalił się ciężko na ziemię.
Monter wstał na klęczki, dyskretnie zwymiotował i złapał kolbę swojego Mossberga. Klęczał teraz tyłem do słońca, zauważył więc od razu, gdy zza jego cienia wychynął drugi, większy.

Doug obrócił się błyskawicznie i dźgnął swoim bagnetem na oślep. Na twarz chlusnęła mu świeża krew, poczuł, że ostrze zagłębia się po samą lufę.
I, zupełnie odruchowo, nacisnął spust.

Brzuch Jazza zmienił stan skupienia. Mężczyzna rzygnął krwią zmiksowaną z wszelkimi możliwymi organami, wypuścił trzymany oburącz kamień i powoli, jak ścięte drzewo, fajchnął się do tyłu na zroszony krwią piach.

*

Słysząc huk wystrzału, ocaleli gangerzy gwałtownie się obrócili.
Widząc swojego herszta martwego ich i tak mocno nadszarpnięty duch walki uleciał panu Bogu w oko. Z dziewczęcym piskiem rzucili się do motorów i nim zdążyłbyś powiedzieć ‘O kurwa mać, ty zafajdany fiucie!’ jebali już w długą.

Doug podniósł się z klęczek, używając pompki jak laski, i utykając, ruszył na zasłaną ludzkimi szczątkami i maszynami autostradę, ku stojącemu na poboczu Tirowi, do którego drzwi pasażera wciąż czepił się martwy ganger, postrzelony przez towarzyszy prosto w czoło.

Gdy stanął przed imponującą maszyną, jej czarno-czerwone drzwi otworzyły się i na szary asfalt wyskoczyła drobna, młoda dziewczyna z kałachem w ręku. Nie zwracając uwagi na Douga[/b], z zaciętym wyrazem twarzy złożyła się i posłała chmurę pocisków w pierzchających gangerów, dopóki nie usłyszała charakterystycznego ‘tatatata’ pustego magazynka. Jeden z motocyklistów położył się na autostradzie ścięty serią i więcej się nie ruszył. Dziewczę zaklęło fantazyjnie i cisnęło bezużytecznym AK o ziemię. Dopiero wtedy zauważyła słaniającego się montera.

-Oh. Wszystko w porządku?- Spytała.
 
__________________
"Uproczywe[sic] niestosowanie się do zaleceń Obsługi"

Ostatnio edytowane przez K.D. : 16-03-2008 o 10:40.
K.D. jest offline  
Stary 16-03-2008, 10:52   #24
 
Potwór's Avatar
 
Reputacja: 1 Potwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłość
-Tej, spójrzcie na to. - to był Karol, jedną łapę trzymał na kierownicy, a drugą pokazywał na coś kilkadziesiąt metrów przed nimi. Gdy tylko się zbliżyli zdziwiony James zobaczył jakiegoś "szmatanistę" burzę czarnych, tłustych, poskręcanych włosów która jedną ręką celowała z pogromcy w gigamuta -Kutas - wyrwało się Wampierzowi, ale po chwili zobaczył jak jeden z czerwonoskórych z grzbietu słonika strzela z gigantycznej klamki i odstrzeliwuje rękę brudasa, co Nix powitał oklaskami. -I dobrze gnojowi- Gdy wymijali mutanta spuścił szybę na dół wychylił się przez okno i krótko zasalutował Indianom z grzbietu -Cholernie dobry strzał - wydarł się, wiedział że ryk silników i potężny pogłos tupania gigamuta zagłuszą jego okrzyk ale zauważył że czerwoni pomachali do niego, odmachał im i schował się znowu we wnętrzu hummera -Cholernie dobry strzał- powtórzył i znowu położył się na "swojej" kanapie, zgaszony papieros w ustach kręcił końcówką ósemki pod sufitem, a James zastanawiał się nad dalszą drogą.
-Może by tak zebrać gamble - to był Karol
-Hmm, pogromca? Ładna i praktyczna rzecz ale jak już wygramy kupisz sobie stado pogromców. Lepiej jedźmy.

Też zwrócił uwagę na TIRa którego wyprzedzali i na kobietę, w sumie jeszcze dziewczynę która siedziała za kierownicą, ładna, bogata (TIR) i umie kierować - cud nie kobieta, cud. Po wydarzeniach całego dnia Wampierz wyglądał w tym momencie jak małpa którą nieopatrznie ktoś wpuścił do plantacji bananów, małpa która na dodatek pochłonęła w całości banana który utkwił jej w poprzek w gębie przez co teraz cały czas szczerzy zębiska. Zapatrzony o mało co nie zauważył ich skrętu z drogi.

-W lewo! w lewo! Mam pewien pomysł.- Karol spojrzał się na niego dziwnie w lusterku ale posłusznie skręcił w lewo -Pojedźmy do Tyrone, uzupełnimy tam paliwo, a na dodatek znam tam właścicielkę pewnego lokalu.- W tym momencie uśmiech powiększył się, o ile było to możliwe, dodatkowa porcja emocji najprawdopodobniej poskutkowałaby tym że czoło Nixa wystrzeliło by przez sufit w amerykańskie niebo -Mają tam prawdziwą przedwojenną herbatę w kilkudziesięciu smakach i takie tycie, tycie, słodkie bułeczki - nie zważając na dziwny wzrok towarzyszy dalej snuł swoje wspomnienia.

Na miejscu byli po dwóch godzinach. Tyrone - mała mieścina zamieszkała przez kilkuset mieszkańców, otoczona zasiekami z drutu kolczastego i posterunkami straży co kilkadziesiąt metrów -Cywilizacja- skwitował Wampierz i dalej pokazywał Karolowi gdzie ma jechać. Minęli stację benzynową, trzy zdezelowane naczepy cystern pilnowane przez grupkę chłopaków z pompkami i bronią automatyczną, sklep i w końcu dojechali do "lokalu" o którym wspominał Nix. Odpicowane fury, grupa ochroniarzy przed wejściem, kilka półnagich lasek i czerwone firanki w oknach nie budziły wątpliwości czy zajmowała się właścicielka tego przybytku, mimo tego nie speszony Wampierz wyszedł z pojazdu pogwizdując, przeciągnął się po długiej jeździe i obrócił się do Karola i Kennetha -To co? Idziecie czy macie zamiar tak stać? Poznam was w końcu z Mamuśką
 
Potwór jest offline  
Stary 16-03-2008, 11:23   #25
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
- Co wy chłopaki na to, żeby pojechać trochę okrężną drogą?! - Krzyknął Malcolm, aby przebić się przez ryk ogromnego silnika znajdującego się pod maską auta. - Pewnie i tak większość tych gangerskich lam, wiedząc o wyścigu zaczaiła się na najkrótszej drodze.
Spojrzenie kumpli było nieco dziwne. Żeby Malcolm unikał walki? Coś było nie tak...
Zaszokowany John zapytał kumpla:
- Eee... To którędy byśmy w takim razie pojechali?!
- Do Detroit!... - perkusista rozwiał wątpliwości reszty załogi, aczkolwiek dalej mocnym zdziwieniem było dla nich wybranie rodzimego miasta, zamiast przebijania się przez tabuny cwaniaków, którzy liczą na łatwy zarobek.
- ... No a potem na front po machinę molocha!... - Baker rozwiał już wszystkie wątpliwości. W końcu walka z ogromnymi robotami jest dużo ciekawsza i bardziej emocjonująca, niż pokonywanie setnego z rzędu gangera. - Przy okazji może zarobię dla nas jakieś gamble na arenie - dodał, po czym znowu wyszedł przez szyberdach, unikając o włos zawalonego mostu, którego nie zauważył. Zapewne budowla przecięłaby go na pół, gdyby ruski nie wciągnął go z powrotem do kabiny.
- Dzięki - rzekł drummer wychodząc jeszcze raz. Wziął przy okazji ze sobą swoją włócznię stworzoną specjalnie tak, aby można było rozłożyć ją na dwie mniejsze części i zaczął ją skręcać. Potem wyprostował się przodem do kierunku jazdy i stanął prosto, jak średniowieczny strażnik podczas swojej warty, gdy na oku ma go jego pan.
Stał tak niewzruszenie przez jakiś czas.

***

Tuż po wyjeździe z wielkiego jabłka i rozdzieleniu się całego tabunu ludzi, na drodze którą jechał Plymouth chłopaków nie było prawie nikogo. Lekko radioaktywny wiatr przywiany z zachodu rozwiewał włosy mężczyzny, który niestrudzenie obserwował okolicę stojąc w bezruchu od piętnastu minut. Zawsze musiało mu coś odwalić. Tym razem przełączył się na tryb "stoicki obserwator" i gapił sie na trasę nie dając po sobie znaku życia. Czasem jedynie zamrugał oczami, gdy piach, albo insekty godziły w jego wzrok.
Wśród kierowców byli ludzie, którzy obrali tą trasę, zapewne większość z nich tak jak chłopaki była z Detroit, aczkolwiek było ich bardzo mało, tak więc albo zostali szybko zgubieni, albo szybko znaleźli sobie lepszą trasę. W każdym razie najbliższym postojem chłopaków była mieścina o nazwie Scranton, jakieś 150 kilometrów od Nowego Jorku.

***

Podróż trwała zbyt długo. Z uwagi na stan autostrady, którą jechali kierowca pojazdu nie mógł wyciągnąć jednak sensownych prędkości, tak więc tłukli sie tam coś ponad dwie godziny. Mieścina była jedną z większych po drodze do Detroit. Z racji swego położenia nieopodal NY prace, mające na celu odbudowanie jej, przynosiły efekty. Ludzie jechali przez chwilę krętymi, wysprzątanymi uliczkami. Przy krawężnikach poustawiane były stosy beczek, i jakiegoś nikomu nie potrzebnego złomu, które zapewne niedługo zostaną wywiezione. W końcu Malcolm wypatrzył napis knajpa i tam kazał udać się Fieldstone'owi. Przed knajpą stało już parę wozów, a niektóre z nich perkusista widział na starcie wyścigu, tak więc nic nie stało na przeszkodzie, aby pozbyć się niepotrzebnych konkurentów.
- Daj śrubokręt. - powiedział do Alieksieja, który momentalnie podał przyrząd Bakerowi. Drummer podszedł do wozu jednego z gości - całkiem fajnego pickupa, ale i tak nic nie dorówna bryce ich teamu - i upewniając się uprzednio czy nikt jej nie pilnuje przebił narzędziem dwie opony.
- Chłopaki sobie już chyba w tym odcinku nie pojeżdżą - Rzekł z perfidnym uśmieszkiem na twarzy, po czym wszedł do baru. Fieldstone w tym czasie wyjechał samochodem za knajpę i zabezpieczył go łańcuchem, tak aby nawet, gdy ktoś go zauważy nie mógł go ukraść.
Goście w knajpie byli zbyt zajęci graniem w rzutki z jakimś indiańcem, który bezczelnie wygrywał on nich amunicję sztuka po sztuce.
- Mogę się przyłączyć? - Zapytał z podejrzanym uśmieszkiem.

***

- No k***a! - Zaklął perkusista, gdy indianiec wygrał od niego kolejny nabój 9mm. Był to już czwarty. Faceci, którzy wcześniej grali z czerwonoskórym siedzieli i chichrali się z Malcolma. Walka szła łeb w łeb, aczkolwiek indianiec zawsze wygrywał o 1, czasem o 2 punkty.
"Nieee... Tego już za wiele" - pomyślał człowiek, gdy po jego trafieniu w pole z numerem dziewięć, indianiec wyrzucił przepiękną dziesiąteczkę. Goście przy barze znowu wyśmiali Bakera.
Facet wyszedł z siebie. Rozejrzał się pierw spokojnie wokół, choć cały gotował się już ze złości. Zobaczył koło siebie krzesło. "Dobra, kończymy to..." - przewinęło mu się przez myśl, po czym podniósł je i szybkim krokiem podszedł do jednego z wyśmiewających go gości, uderzając go w twarz tak, że ten momentalnie stracił przytomność, a mocne drewniane siedzenie rozpadło się na kawałki...

"Let them feel your hate, show no fear!"

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DhptP8j-t-M[/MEDIA]

* resztę walki dopiszą chłopacy
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 16-03-2008 o 11:30.
Bulny jest offline  
Stary 16-03-2008, 21:24   #26
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
-W lewo, za tym TIR'em?-spytał
-Czy może w tym samym kierunku, bo to zawsze różnica-dodał ze znudzeniem, robiąc ostry zakręt na piasku, poczuł się jak na wyścigach, te drifty na wąskich uliczkach.

-O, znów coś ciekawego, poczekajmy chwilkę- powiedział, wskazując akcję na wprost nich.
Rozpędzony ciągnik wpadł prosto w grupkę ganderów, czekających na opancerzony wóz.
Chwilkę potem, sytuacja została opanowana.
-Chyba nie potrebują pomocy, są mocni, trzeba będzie na nich uważać.

Powoli przejechał tuż obok, znów machając do tej dziewczyny.
-I pomyśleć, że wygląda jak dziewczyna, no nie?-spytał z uśmiechem.

Podróż do miasta trwała jakiś czas, i po kilku wskazówkach, podjechali pod lokal, Karol wysiadł, oglądając go w całości.
-To co? Idziecie czy macie zamiar tak stać? Poznam was w końcu z Mamuśką-Zapytał ich Wampierz
-No pewnie, a co, będziem tak tu stać, tylko powiedz co my tu robimy, bo chyba nie to, o czym myślę?
 
Rainrir jest offline  
Stary 17-03-2008, 23:07   #27
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
- O... kurwa... - Stęknął Doug. Na jego pobrużdżonej twarzy malowało się coś na kształt zdziwienia. Nie spodziewał się młodziutkiej, drobniutkiej dziewczyny za kółkiem takiego potwora - zwłaszcza, że ta drobniutka, malutka dziewczyna przed chwilą rozpędziła prawie w pojedynkę cały gang na cztery wiatry.
Dziewczyna popatrzyła bystro na mężczyznę, a słowa, jakie wypowiedział zdawały się być komentarzem odnośnie całej tej walki z gangerami. Zauważyła ranę na jego ramieniu i nie zastanawiając się długo, wskoczyła do kabiny, i wróciła po chwili z powrotem z płócienną torbą ze znakiem czerwonego krzyża. Patrzył na nią ze zdumieniem, aż stanowczym ruchem nie wręczyła mu torby.
Obok przejechał jakiś Hummer, a ze środka pomachał jej jakiś koleś. O ile sobie dobrze przypominała, machał też do niej a starcie. Nie zastanawiając się zbytnio, odmachała mu na pożegnanie. Jaki ten świat jest mały.
- Masz, zajmij się sobą zanim się wykrwawisz.
Doug przyjął i na jego twarz powrócił zwyczajowy, spokojny, ospały wyraz.
- Dziękuję. - Mruknął i usiadł, opierając się plecami o koło Autokaru, grzebiąc jednocześnie w torbie. Na medycynie znał się jak bóbr na przewidywaniu pogody, ale miał nadzieję, że znajdzie i rozpozna czyste bandaże i coś do przemycia rany.
- Nie ma, za co. Chodziło mi tylko o benzynę, ale nie ma co tu za bardzo zbierać... - Odparła oglądając pobojowisko. Podeszła do swojego AK i podniosła go i założyła go na ramię. Ciekawe zdarzenie, miała dosyć mało paliwa, dlatego zdecydowała się pomóc temu facetowi. Zresztą, zrobiła to pod impulsem chwili. W Detroit, gdy jakaś banda idiotów zbierała się na ulicy grzechem było nie wjechać w nich. Taka okazja kusiła bardziej niż szklanka whiskey postawiona przed abstynentem recydywistą. Gość się nawet nie przedstawił, mimo iż uratowała mu dupę. W sumie nawet mało ją to obchodziło, jednak rozpoznała w nim jednego z uczestników Wyścigu. Zresztą, wyglądał jak typowy Mex, albo ktoś w tym rodzaju, jak choćby Turek, a ich jest pełno tutaj, podobnie jak meksów. Każdy jest podobny, od cholery ich było podobno przed wojną. A może to byli chińczycy?. Dodajcie czapeczkę, rozbiegane oczka, małpkę na ramieniu i dywan w rękach, a macie typowego Turka. A gangerzy? Kolejni idioci, którzy dali się staranować, tu chodzi tylko o gamble. A gamble pozwalają ci przeżyć, taka jest smutna prawda.

Podczas, kiedy jej nowy znajomy się opatrywał, CJ 'zbierała fanty. Zajęło jej to dość sporo czasu, szkoda jednak, że motory wraz z ich byłymi właścicielami rozleciały się na wszystkie strony świata. Mogła ich trochę lżej potraktować, ale wtedy miałaby marne szanse. W duchu jednak radowała się z tego czynu, jeszcze nigdy nic podobnego jej nie wyszło. Może to po części fakt, że mało miała okazji zapuszczać się autostradą, gdzie prawie zawsze czają się gangerzy. Tym razem miała nadzieję oskubać ich, a nie zostać oskubaną, z tą ilością paliwa jakiego miała nie starczyłoby jej nawet na dwie setki. Po prostu cud. Trafił się jej jakiś Desert Eagle, 2 beretty, 3 colty, nawet drugi kałasz. Łącznie jakieś 70 pestek do tych broni, znalazła nawet dwie działki tornado, ale schowała je szybko do kieszeni. Po co dzielić się z nieznajomym czymś takim? Bronie ułożyła przy kawałku gruzu obok zderzaka swojego tira, po czym wzięła z kabiny kilka kanistrów i zaczęła „pozyskiwać” paliwo z wraków. Zrobiła z trzy rundki. Przy ostatniej już cała uradowana myślała, że uda jej się uzbierać na drugą setkę, gdy nagle się wyrżnęła. Przejechała chwilkę na gazrurce po czym poleciała do tyłu, wyrzucając ciężki kanister do przodu. Powietrze przecięła wiązanka przekleństw, skierowana do tego „pierdolonego” kawałka rury. Wstała z obolałym tyłkiem i chwiejnym krokiem podeszła do dziurawego kanistra, z którego wylewała się bezbarwna ciecz. Ze złością kopnęła przedmiot, po czym zrezygnowana podeszła do swojego Tira. Usiadła obok Turka, nic do niego nie mówiąc. Wyjęła zza biustonosza dwa pety, jednego wręczając mężczyźnie. Wyglądał dosyć niewyraźnie, jednak rana, jaką dostał była dość powierzchowna. Pocisk otarł się o ramię, i tak mógł mówić o dużym szczęściu, ale taka rana piekielnie bolała i trudno się goiła. Była cała nabuzowana tą stratą paliwa. Wyjęła zapałki, i zapaliła swojego papierosa. Podsunęła pudełko facetowi obok, jednak ten odmówił. Schowała je z powrotem. Zdjęła swój czerwony beret, a na jej twarz spadła chmura rudych włosów.

Zaciągnęła się porządnie, dym drażnił jej gardło. Wdech. Następnie wydech. Potem jeszcze raz. Tak wyćwiczona czynność wychodziła automatyczne, jednak CJ lubiła się skupiać na paleniu. Odnajdywała w tym jakiś spokój, być może bardziej na tym się koncentrowała niż na samym działaniu papierosa. Chwilę potem nikotynowy dym rozległ się wszędzie. Spowijał wszystko półprzejrzystą mgiełką i wsiąkał weń. Odprężyła się, rozłożyła skrzyżowane nogi przed sobą. Zaciągnęła się, i odwróciła do mężczyzny, którego niedawno uratowała. Chuchnęła mu w twarz, odwracając jego uwagę. Chwilę patrzyła mu w oczy, po czym odwróciła twarz, zakrywając prawy policzek swoją czupryną.
- Tak właściwie… to jak ty kurwa, masz na imię?- Zapytała. Mężczyzna milczał przez chwilę, obracając w palcach papierosa, po czym włożył go do ust i zapalił wyjętą z kieszeni dżinsów zapalniczką.
- Jestem Doug. - Mruknął głębokim głosem, wypuszczając kłąb zielonkawego dymu. Przez chwilę dwójka siedziała w milczeniu. – No, więc… skąd się tu wzięłaś?- Zapytał niezręcznie monter, po czym wstał ze stęknięciem i poszedł przyjrzeć się zebranym przez dziewczynę rzeczom.
CJ westchnęła ciężko, obserwowała go przez chwilę spod wpół przymkniętych powiek.
- Z kosmosu kurwa... - rzuciła beztrosko, po czym zaśmiała się na głos.
- ... Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. - dokończyła, opanowując się.
Doug udał, że nie dosłyszał, i nadal w milczeniu przyglądał się broni gangerów.
- Bierzesz udział w Cannonball, prawda? - Spytał, ni z tego ni z owego. – Widziałem cię na starcie. Dzięki jeszcze raz za pomoc, ale nie chcę cię zatrzymywać. Z twoim wozem wszystko w porządku? - Spytał.
- Taa. - Odparła, wstając. Dopaliła papierosa, po czym cisnęła nim niedbale gdzieś w dal. Podeszła do niego, kładąc swój karabinek obok drugiego.
- Ja biorę te trzy cacka. - przeszła od razu do rzeczy, wskazując nogą na Deserta, oraz 2 colty,
- ...oraz połowę pestek do kałacha, i połowę dziewiątek. - po czym uśmiechnęła się do Douga. Wolała tę sprawę załatwić najprościej, ona pomogła, więc siłą rzeczy jej się to należało, tak myślała. Owszem, mężczyzna mógł w tej chwili sprzątnąć, jednak zlekceważyła to. Po całym tym incydencie w Detroit teraz czuła się jak szczur złapany w pułapkę, nawet lepiej by było, gdyby po prostu zniknęła. Wyścig dał jej szansę zmyć się z tego syfu. Być może nawet, jeśli wygra, będzie mogła odkupić jakoś swoje winy, ale, jak ktoś powiedział, trzeba żyć tym, co się ma.
Doug roześmiał się sucho, po czym odwrócił się. – Szczęścia. - Rzucił przez ramię i podpierając się swoja pompką odszedł w kierunku swojego pojazdu, nie roszcząc sobie praw do żadnej z rzeczy. Rzeczywiście, dziewczynie przyda się szczęście z takim podejściem - dyktowanie zasad człowiekowi z naładowaną strzelbą w ręce mogłoby skończyć się inaczej, gdyby nie trafiła na Douga, tylko kogoś mniej... Miłego.
Bo Doug to jest, normalnie, dusza człowiek.
Drętwiak, rzuciła w eter za nim, jednak zdawał się tego nie słyszeć. I dobrze. CJ zdziwiła się też sama sobie, normalnie zaprotestowałaby stanowczo i wepchnęła kilka z tych gnatów mu do rąk, jednak, skoro nie chce… jego strata. Nie wydawał się zbyt szczęśliwy tym, że ktokolwiek uratował mu życie. Nim się obejrzała wsiadł do samochodu . Zakręcił i odjechał. CJ jak poparzona rzuciła się za nim, posyłając wiązankę przekleństw.
- Ty głupi sukinsynie! Tak mi dziękujesz?! Ty się ciesz lepiej, że nie pozwoliłam ci umrzeć! Mogłeś zdechnąć jak pies! Słyszysz mnie?! Stój, ty pieprzony bydla… arght! – wrzeszczała wściekła dziewczyna. Na nic jednak to się zdało, mimo iż krzyczała wcale głośno, samochód wcale się nie zatrzymał. Postępowanie Douga wkurwiło ją strasznie. Co on sobie myśli, że może ot tak sobie ktoś przybyć, i go uratować? Powinien jej paść do nóg, i jeszcze błagać o litość!

Drżącymi rękami sięgnęła po kolejnego papierosa. Nigdy nie paliła wcześniej więcej niż jednego dziennie, a to już był jej trzeci pet. To życie w stresie nauczyło jej takiej maniery, wszystko przez ten pieprzony układ z Detroit. Chodziła w tą i z powrotem, czasem spoglądając w dal za znikającym już wozem. Oparła się o grill, po czym osunęła na ziemię, tuż obok pistoletów. Oparła głowę na kolanach, i siedziała tak chwilkę, dopóki nie przypomniała sobie o otaczającym ją świecie. Niech cholera weźmie to wszystko, pomyślała. To była jedna z tych chwil, w której człowiek chciałby po prostu usiąść nic nie robić. To, czego dokonało, rozpierało ją dumą, ale i ta została szybko przyćmiona przez późniejszą sytuację. Niestety, przez tą całą bezczynność pewnie teraz jest całe wieki za wszystkimi uczestnikami Wyścigu, za gigamutem pewnie też. Zapakowała manatki na wóz, dolała do baku benzynę z kanistrów. Wyszło jakieś 20 litrów z hakiem. Spojrzała w niebo. Minęło sporo czasu od startu, plus z tego taki, że ma akurat na drogę do najbliższej mieściny gdzie pewnie skroją z niej w handlu jak nigdy, ale cóż, takie jest życie. Zresztą, nigdy nie była dobra w te klocki. Wsiadła do ciężarówki, beret rzuciła na siedzenie obok, na którym było pełno spluw. W stacji przełączyła na jakiś utwór, i w rytmach Metallici ruszyła w dalszą drogę...

[MEDIA]http://youtube.com/watch?v=tGN_ZBMnljo[/MEDIA]
 
Revan jest offline  
Stary 18-03-2008, 22:33   #28
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
*****

„No i pojechali” – pomyślał, uśmiechając się krzywo pod nosem pułkownik, patrząc na tuman pyłu jaki podniósł się po starcie. Zdecydowanie najszybciej do przodu wyrwały się sportowe wózki. Na obrzeżach Nowego Yorku, jezdnie były w miarę uporządkowane. Stare zniszczone wraki samochodów były pościągane na pobocze, lub już dawno wykorzystane jako złom w niedawno powstałych hutach stali. Ale im dalej od NY, tym stan autostrad i dróg, był pewnie gorszy. „Na tych zadupiach nie ma komu zrobić porządku, a wszędzie Ci gówniani gangerzy, na swoich złomach, nienawidzę tego ścierwa”, Cięższe wozy, czyli ciągniki ciężarowe, transportery opancerzone i kombajn Teksańczyków zostały troszkę w tyle.

*****

Żołnierz w stopniu porucznika zasalutował na jego widok, Payton wydał komendę:

- Spocznijcie poruczniku Bates, wszystko gotowe? Sprzęt? Oddział?

- Tak, sir!!! Amunicja i paliwo załadowane. Ludzie też są gotowi – po drodze zgarniemy jeszcze sierżanta Malone’a i kaprala Milera, czekają przy wyjeździe z miasta. Raporty o które prosił pan pułkownik są w Bradley’u, przyszły dopiero dziś rano. – recytował jakby z pamięci porucznik.

Payton był zadowolony, że wszystkie rozkazy zostały wykonane tak perfekcyjnie. Dobrze dobrał ekipę na tę trasę… sami zawodowcy, weterani z Frontu, towarzysze broni. Ich atutem było doświadczenie i umiejętności. „Na polu walki nie zwycięża ten, kto ma lepszy sprzęt… ale ten, kto potrafi swoje umiejętności przekuć na wygraną” – usłyszał to dawno temu… tuż przed wybuchem wojny, gdy jako świeżo upieczony oficer, ukończył West Point. Dlatego każdy w jego ekipie, oprócz tego, że był żołnierzem, musiał umieć jeszcze coś przydatnego, był medyk, monterzy, radiooperator, zwiadowcy, spec od wszelkiego rodzaju elektroniki – gdyby potrafili tylko walczyć, nie mieli by prawa dostać się pod jego komendę. Pewnie dlatego przeżył te trzydzieści lat chaosu i zagłady. Kilka lat na Froncie też odbiło na nim swoje piętno…

Poszedł w stronę transportera opancerzonego – stary poczciwy Bradley, ze świeżo założonym wczoraj pancerzem kumulacyjnym, czekał z odpalonym silnikiem. Na stanowisku WKM, siedział już strzelec – szeregowy Johnson, 20 mm działko na wieżyczce było obsługiwane automatycznie.


Żołnierze pakowali ostatni graty do środka, reszta uwijała się przy Strykerze – bojowym wozie piechoty, będącym przed wojną podstawowym pojazdem wsparcia piechoty na polu walki. Armata kalibru 105mm robiła wrażenie, na jej widok każdy mobsprzęt by spieprzał, gdyby tylko potrafił myśleć…


*****

W środku pojazdu miał mało miejsca, wygospodarował dla siebie kąt obok radiooperatora. Na prowizorycznym pulpicie leżały 2 koperty z dokumentami. Pierwszej oznaczonej czarno – żółtymi paskami, nie otwierał: „Jeszcze nie czas na to”. Złożył ją na pół i włożył do wewnętrznej kieszeni munduru – musiał strzec jej jak oka w głowie. Rozdarł drugą – przeczytał szybko krótki raport wywiadu, na temat wydarzeń na zachodzie Stanów. Informacje były w miarę aktualne – „Aktualne, jak na powojenne standardy, przed wojną za taki raport chłopaczki z wywiadu dostaliby porządnego kopniaka w ich biurokratyczną dupę” Zagłębił się w lekturę, która była bardzo interesująca. Zwłaszcza adnotacja o aktualnych przeprawach przez Missisipi – cztery mosty nadal normalnie funkcjonowały. Najbliższy w Saint Louis, jeden w Nowym Orleanie, jeden na północy – utrzymywany wspólnymi siłami NY i Posterunku – by Armia z NY, mogła szybko dostać się na Front. Raport mówił też, że oprócz mostów są przeprawy promowe, niestety jakość tych usług jest poniżej jakichkolwiek oczekiwań – można stracić nie tylko gamble ale i życie na tych improwizowanych łajbach.

Odwrócił się do radiooperatora i powiedział: - Włączajcie sprzęt żołnierzu, musimy wszak mieć ich na oku – Facet siedzący przy radiostacji, włączył laptopa i na ekranie komputera zalśniło pulsującym światłem kilkadziesiąt kropek. Zapewne nikt z racerów nie zauważył małej diody w blaszce ,która zaczęła delikatnie mrugać. Przed wojną był GPS, teraz musieli ograniczyć się do tego urządzenia, śledzącego fale radiowe, wysyłane przez nadajniki w blaszkach, zasięg skuteczny około 150 km, pozwalał, na jako takie rozeznanie się w sytuacji. „Ciekawe czy Marlonowi, też działa ten bajer, w końcu zainwestował w niego spore środki.”

Wielkim pokrętłem na radiostacji ustawił kanał 21, przez chwilę słyszał tylko szumy i trzaski, ale te niedługo przygasły. – Foxtrot 1 do Nocnego Jastrzębia, czy mnie słyszysz? – puścił w eter. – Słyszę Cię głośno i wyraźnie – zabrzmiał w głośniku de Rossi – u mnie wszystko w porządku, radar też działa nieźle, jak chcesz zobaczyć pozostałości po niezłej akcji, jedź autostradą na zachód, tak po 5 kilometrach zobaczysz pierwszą ofiarę naszego wyścigu, hehe…

- Dzięki Marlon, może skorzystam. Do usłyszenia…Oddał mikrofon szeregowemu, mówiąc: - Prowadźcie nasłuch na tym kanale, w razie czego wołajcie, Adams.

Wyszedł przez właz na górny pancerz, spoglądając na pustą autostradę przed nimi. Wszyscy już pojechali. - Jedziemy – zawołał do wnętrza wozu. Kierowca ruszył z chrzęstem gąsienic, po chwili to samo zrobił prowadzący Stryker’a. – Kierujcie się na zachód, autostradą. Musimy coś po drodze zabrać.

*****

Droga była w miarę pusta, gdzieniegdzie na poboczu, leżały jeszcze wraki samochodów, jakieś gruzy. Słońce dość mocno przygrzewało, właśnie mijali prowizoryczną tablicę, informującą, że opuszczają teren miasta. Tu na drodze już nie było tak pięknie… tylko 4 z 6 pasów były zdatne do ruchu, reszta była zapchana wrakami i śmieciami, uprzątniętymi z drogi. Kiedy dojeżdżali do zjazdu z autostrady w stronę New Jersey, dał znak by kolumna zatrzymała się, spojrzał na zegarek… jeszcze 3 minuty. „Poczekamy…”

Zza zakrętu wyjechała duża wojskowa ciężarówka, za nią Hummer i wojskowy czterokołowiec. Pułkownik zeskoczył z Bradleya i podszedł do pojazdów, które właśnie nadjechały. Niedbale rzucił: - Spocznij - prężącym się żołnierzom i szybko poszedł na tyły ciężarówki. Podniósł plandekę, światło słoneczne oświetliło długie podłużne skrzynie, kryjące w sobie cenny ładunek, ale szczególną uwagę przyciągała stalowa, hermetycznie zalutowana skrzynia, długości około 3 metrów. To była najcenniejsza część ładunku, resztę wziął dla niepoznaki, by opylić paru mniej znaczącym klientom. Ale ta stalowa, pojedzie do Alluvacha, ponoć to jakiś prototyp nad którym pracuje NY, a teraz przyszedł czas, by ten piekielnie inteligentny naukowiec doszlifował dzieło. Choć koperta z opisem zawartości nadal tkwiła w kieszeni bluzy, nie bardzo było mu śpieszno by się dowiedzieć. „Bo i po co, to bez znaczenia, i tak ja odpowiadam za bezpieczeństwo ładunku, nawet jeśli miałyby tam jechać wykałaczki”.

Ustawił ciężarówkę w środku kolumny, przodem jechał Bradley, z tyły Stryker, lewą flankę obstawiał Hammer z granatnikiem automatycznym – „Takie cacuszko potrafi zrobić mobsprzętowi z dupy jesień średniowiecza” – pomyślał. Załogę quada wysłał do przodu na zwiad, zawsze lepiej wiedzieć, co się święci na drodze. Nie obawiał się jakiegoś ataku na swój konwój, potrzeba by było naprawdę dużej siły by ich powstrzymać. Z drugiej strony, jeśli jakieś informacje o konwoju wydostały się na zewnątrz, to byle płotki nie będą na nich polować. Najbardziej obawiał się szpiegów Molocha, właśnie dlatego miał w ekipie aż dwóch skoperów.

„Nie ma się co martwić na zapas. Ten pomysł z wyścigiem de Rossiego, ułatwi mu zadanie. Upiecze dwie pieczenia na jednym ogniu, racerzy odciągną uwagę od jego konwoju, a im może uda się bez problemu dostać do miejsca przejęcia przesyłki.” – dedukował obserwując przez lornetkę okolicę. Nagle w krótkofalówce odezwał się głos:
- Pułkowniku, jakiś incydent na drodze, około 2 kilometry przed wami.


– Zrozumiałem, zostańcie na pozycjach, zaraz tam będziemy.


*****

Widok na drodze, trochę prawdę mówić go zaskoczył. Zatrzymał konwój tuż przy stojącym na poboczu „jamnikowatym” Hammerze. Jakiś wielki facet, ze sposobu chodzenia i poruszania, żołnierz, pakował motor, do auta. Drugi, trochę młodszy, wytatuowany, zbierał resztę gratów, właśnie niósł do samochodu Pogromcę – legendarny już w ZSA, karabin na mutasy, choć szczerze mówiąc, Payton wolał M109 – nie ma mutasa, który by przeżył, trafienie z tego cacka, a i moba bez problemu rozpieprzy w drobny mak.


- Szampan, dziwki, strzelanina – powiedział głośno, patrząc na pozostałości po niedawnej walce. Spoglądał na porzucone zwłoki jakiegoś długowłosego, sądząc po zapachu rzadko myjącego się, motocyklisty. – Ktoś tu widzę, ładnie strzela? To wasza sprawka chłopcy? – dopiero teraz obejrzał dokładnie ich postacie. Sprzączka na pasie tego młodszego, była mu znajoma – herb Richardyne’ów, był znany każdemu, kto choć trochę liznął interesów w Appallachach. Znał pewną oficer z Appalachów o tym samym nazwisku. Kiedyś na Froncie, jego oddział został wysłany, by wyrwać jej pluton z okrążenia. Nie zdążyli, jej się udało, jej oddziałowi mniej. Z plutonu zostało trzech, albo czterech żołnierzy. Thimothy już dokładnie nie pamiętał.

– Jesteś od Richardyne,ów? Kto jedzie tym wozem? Quinnie? Jeśli tak, powiedz jej, że stary znajomy chce pogadać o dawnych czasach…

*****
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 19-03-2008, 21:21   #29
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
- A pamiętasz tego małego, no jak on miał?- powiedział Bill po kilku głębszych w knajpie- Ten co jeździł jakimś małym samochodem z silnikiem w dupsku!

-Pamiętam! Stan mu chyba było- odpowiedział Roy śmiejąc się, wspominając przyjaciela jeżdżącego po autostradach maluchem.

-Stan, właśnie. Ten samochodzik też miał dobry. Przed wojną sprowadzany chyba z Polski.

-Chyba tak… Pamiętam, że miał z tyłu zapisane jakieś trzy literki ale nikt nie wiedział o co z nimi chodzi. To było chyba F.S.M (fabryka samochodów małolitrażowych)

-Taaa, skrót od „Fuckin Slow Machine”!- wybuchł śmiechem, zwracając na siebie uwagę wszystkich znajdujących się w barze.

Wieczór mijał spokojnie. Roy śmiał się razem z Billem wspominając stare, dobre czasy spędzone w Vegas.
Zbliżała się 22 gdy przed knajpą zaparkowało kilka samochodów i motorów.

-Kurwa… Kłopoty- powiedział Bill patrząc na drzwi wejściowe.

-Co jest- odpowiedział i spojrzał w tym samym kierunku by zobaczyć wchodzącą właśnie grupę facetów o zakazanych mordach, ubranych w skórzane kurtki nabijane ćwiekami.

Roy domyślił się, że to nie będzie tak przyjemna noc, jak się zapowiadała.

-Co jest kurwa!- krzyknął jeden z nich rozglądając się po siedzących w barze- Nie przywitacie nas!? Zero szacunku, Szczur pokaż naucz ich manier- powiedział do jednego z gangerów stojących za nim.

Facet wywrócił kilka stolików, przewracając przy tym siedzących przy nich ludzi. Szef całej bandy podszedł do barmana, chwycił go za koszulę i przyciągnął do siebie.

-Nalej mi- powiedział zbliżając swoją twarz do twarzy Ricka.

-Nie chcemy żadnych kłopotów- odpowiedział przestraszony barman.

Ganger spojrzał na niego i wymierzył mu cios pięścią prosto w twarz. Mężczyzna padł na ziemię, zalany krwią cieknącą ze złamanego nosa.

-I co się kurwa gapisz !?- krzyknął na małego Billa, stojącego obok Roya- Ty też chcesz zarobić!?

Roy skierował swoją rękę do tyłu, chwytając swoją beretke, schowaną za pasem. Wiedział, że prawdopodobnie będzie musiał jej użyć.
Ganger podszedł do znieruchomiałego Billa, unosząc rękę z zamiarem uderzenia, kiedy O’Neil szybkim ruchem przystawił mu pistolet do warg, powstrzymując go od zadania ciosu. W jednej chwili na około niego pojawiła się reszta wypierdków, celując do niego.

-Nikt nie musi dzisiaj ginąć- powiedział spokojnie, patrząc na sponiewieraną twarz faceta.

-Tak myślisz?- odpowiedział

Roy nic nie odpowiedział, czekając na reakcję mężczyzny. Serce bił mu jak dzwon, sekundy zmieniały się w godziny. Na twarzy Runnera pojawił się zimny, przyprawiający go o dreszcz pot.

-Ekipa, zmywamy się!- rozkazał po chwili zastanowienia, a reszta jego ludzi opuściła broń.

Roy pozostał z uniesionym pistoletem, aż nie usłyszał dźwięku odpalanych maszyn na zewnątrz. Usiadł na miejscu, ocierając mokrą twarz.

-Dzięki- powiedział do niego Bill, podchodząc do niego.

-Nie ma za..- jego odpowiedź przerwał wystrzał pistoletu, jednego z gangerów, stojącego właśnie w wejściu.

Roy odepchnął przyjaciela i oddał kilka strzałów w uciekającego w kierunku swojego motoru chłystka, trafiając go w nogę. Chwilę później, dobiegła do niego miejscowa policja.
O’Neil wstał i rozejrzał się czy nikt nie dostał pociskiem gangera, lecz wszyscy stali tylko przerażeni. Nagle do niego dotarło. Odwrócił się w kierunku Billa i zobaczył nieruchomego przyjaciela, leżącego w kałuży własnej krwi.
Runner podszedł do niego, podnosząc mu głowę i sprawdzając czy jeszcze żyje. Niestety…

Bill przyjął strzał na siebie, kiedy dziękował mu za ratunek. Jeden z niewielu ludzi, których Roy darzył zaufaniem, zginął zamiast niego… Puścił ciało przyjaciela i podszedł szybko do wrzeszczącego z bólu gangera. Przepchał się przez policję i kopnął z całej siły w twarz faceta, zanjdującego się w pozycji półsiedzącej.

-Gdzie pojechali zapytał- odpychając jednego z policjantów, próbującego go powstrzymać.

-Wal się ściero!- odkrzyknął mu, po czym zarobił kolejne kopnięcie. Tym razem Roy nadepnął jeszcze na przestrzelone kolano.

-AAAA!!!!- zawył z bólu- Dobra! Powiem ci!!- powiedział przez łzy- Jadą do naszego szefa w Detroit! Załatwialiśmy w okolicy swoje sprawy i chcieliśmy się zabawić.

Chwilę później trzech policjantów odciągnęło go od mężczyzny i kazali mu wyjechać z miasta za ten numer. Nie przejął się tym zbytnio… I tak miał zamiar ruszać dalej, w kierunku Detroit.

Wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku autostrady. Teraz jego celem było Detriot. Wiedział, że nie starczy mu paliwa, żeby tam dojechać, dlatego nie ma szans, żeby dogonić bandytów.
Znał tylko miejsce i ksywe jednego z tych popaprańców- "Szczur".
 
Zak jest offline  
Stary 20-03-2008, 17:49   #30
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
BTR nie miał szans do wybicia się na czołówkę, nie w początkowym stadium wyścigu. Teraz każdy młodzik dociskał pedał gazu do oporu, prując ile się da- nie zwracali uwagi na kiepską nawierzchnię, na tłum innych samochodów i inne czynniki. I co, pobędą chwilę na początku, pocieszą się, a potem albo ktoś ich zdejmie dobrze wystrzeloną serią, albo wpadną prosto w łapy gangerów czy innych mutków...

Iwan był Rosjaninem w pełnym tego słowa znaczeniu- oczekiwanie miał we krwi. Wpadał po prostu w jakiś dziwny trans- niewiele mówił, niewiele robił, nawet oddychał ciszej- jakby jakaś na poły świadoma śpiączka, w której mógł trwać godzinami, jeżeli nie dniami. Harting miał w zwyczaju opowiadać o tym, jak kiedyś zabrakło im benzyny. On strzelał flarami, wzywał pomocy, kombinował jak tylko mógł- Romanow zaś po prostu siadł za kierownicą i przesiedział tak trzy dni. Później nadjechała pomoc.

I tak właśnie zachowywał się i teraz- siedział za kierownicą, częściowo tylko naciskając na pedał gazu, i powoli, delikatnie, z wprawą poruszając kierownicą. Co rusz wymijał kolejne wozy, czasem nie bawił się w wykręcanie- po prostu w nie wjeżdżał, ale mimo tego ciągle był w tej drugiej połowie peletonu. Nie spieszył się, prawdę mówiąc tylko czekał na okazję, by odłączyć się od reszty- jego wóz w końcu całkiem nieźle radził sobie w gorszych warunkach, a trochę spokoju nigdy nikomu nie zaszkodziło.

- Carze, właściciel potrąconego czerwonego mustanga chyba ma jakieś...- przerwał Harting, by pochylić się przed kulami, które niemal trafiły w okienko- wątpliwości co do słuszności naszego potrącenia go i zmiażdżenia połowy jego bagażnika...

- Że cu?
- mruknął Iwan, zerkając na chwilę na Tess i Anglika- Nu to trzymajta się!

Po chwili czerwony mustang wraz z właścicielem przeleciał dwa metry i spadł do rowu obok jezdni...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172