Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 14:37   #1
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
[Fallout] Lucir Polvo - SESJA ZAWIESZONA

LUCIR POLVO
AKT :01:
ZŁOMOWISKO MARZEŃ


Cisza. To potrafiło doprowadzić do szału, szukało się czegokolwiek, byleby tylko się czymś zająć, nawet najbłachszą rzeczą. Szumem w uszach od wiatru i idącego wraz z nim piasku, tupotem braminich kopyt, nawet zgrzytem zębów, jeśli ktoś tak miał. Gdzie okiem nie sięgnąć pustynia. Potrafiła się tak ciągnąć milami, a nawet jeśli się kończyła, to tylko po to, by po drugiej stronie urwiska znów się zaczęła. Tak było wszędzie, postnuklearny świat był przeklinany przez wielu. Jedni żałowali za te straszliwe zniszczenia, które wyrządzili starożytni, inni czcili bóstwa by nie pogrążyć się całkowicie. Powroty do przeszłości czy wróżebne przepowiednie przyszłości nie pomagały. Teraźniejszość była przygniatającą agonią trawiącą dzisiejszy świat, cal po calu, każdego człowieka. Czy to biednego farmera, który nie potrafił wyżywić swojej rodziny, czy to żebraków, którzy próbowali za wszelką cenę tylko przeżyć kolejny dzień.
Ból ogarniał wszystkich. Nie przeznaczono im takiego życia, nie przeznaczono im cierpieć za Wielką Pożogę spowodowaną przez zapomnianych przedwiecznych. Ale nawet te uczucia nie łączyły ludzi. Dzieliły ich jeszcze bardziej, na gorszych i lepszych, na czarnych i białych, na ludzi i mutantów. Zawsze mógł się znaleźć jakiś podział. Zawsze się zresztą znajdywał. Wojny trwały, gdy jedna się kończyła, zaczynała się druga. O wszystko, co tylko jeszcze dało się ze sobą wziąć w takich czasach. Żywność, woda, paliwo, kapsle. Nic się nie marnowało, nikt nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Wszędobylska bieda dotykała każdą istotę żyjącą na tej ziemii, czy to zwierzę czy nie...

2166r. - 16 Grudnia - 17:54
Słońce powoli zachodziło za błyszczącym w jego majestatycznym blasku, pokrytym piaskiem horyzoncie. Daleko na zachodzie, z górzystym tłem kalifornijskich urwisk, tańczyły ptaki. Sępy kręciły się koło siebie w kółko, co chwila siadając na tym bezludziu by sprawdzić, czy na ziemii nie ma comida. Oczy spoglądały niecierpliwie na wóz, jakby z nadzieją na pożywienie. Nie miały jednak odwagi tam się chociażby zbliżyć, widząc ludzi. Karawana trwała już tak w ruchu kilka dni, może cztery. Nikt już nie liczył, to nie było ważne. Każdego obchodziły jedynie godziny, które zostały do końca. Każdy miał nadzieję, że po drodze nic się nie stanie i dotrą na miejsce cali i zdrowi.
Wyruszyli z Amistad Tar, każdy jeden. Trudno powiedzieć jak się tam znaleźli.

Może dlatego, że to jedno z nielicznych miast, którego nie dotknęła susza. Może dlatego, że było jednym z niewielu, które mieściło się w północnej części Kalifornii. Ale teraz to nie ważne, nie martwili się o to, ani jeden. Przypadek, jak zawsze. Podpięli się do karawany, zapłacili kilka blaszek by pokryć nawodnienie brahminów i mały napiwek dla przewodnika. Razem jakieś trzydzieści kapsli od osoby. Nie dużo jak na wyprawę do innego miasta, nie był jakimś straszliwym zdziercą jak inni. Miłosierni ludzie jednak istnieli, nie w dużych ilościach, ale jednak, dla takich warto było żyć i podtrzymać gatunek, jakikolwiek by nie był.

Miękkie siedzenia niczego nie zmieniały, każdy patrzył się spode łba na innego. Raczej ciemne wnętrze wozu przykrytego wielką płachtą koloru pustynnego moro wydawało się lekko klaustrofobiczne. Wąska szpara na tyłach przez którą do środka wpadały nieznaczne ilości światła ukazywała twarz niskiego, chudego i zgarbionego człowieka. Długie, siwe włosy, bokobrody, broda i wąsy prawie zakrywały jego twarz. Wydawał się wszystkim najżałośniejszą osobą, jaką widzieli w życiu. Jednocześnie najbiedniejszą i niektórym aż kręciła się w oku łza gdy patrzyli na niego, nieszczęśliwie przetrzepującego kieszenie swojej podartej kurtki i spodni w poszukiwaniu chociaż kawałka chleba. Chociaż resztek z konserwy, na nim się to jednak nie zdawało. Każda kryjówka, nawet jedna sprytnie schowana pod kołnierzem, była pusta. Wypadały z nich jedynie kawałki brudu i jakieś włókna. Wyglądał, jakby nawet je chciał zjeść.

Nie był zresztą jedyną osobą w środku, w prawym rogu, tuż przy końcu, siedział naprawdę stary jegomość. Uśmiechał się jakby sam do siebie, szczerząc żółte zęby, jednocześnie patrząc na swoje ręce, wycierając je z tłuszczu o ubranie. Łysiał, to była jedna z głównych cech, jego nieliczne siwe włosy nadal trwały na głowie, ale środek był całkiem łysy, gdzieś na tyłach także brakowało włosów, w dodatku niesymetrycznie. Zmarszczki wyglądały, jakby już od wielu, wielu lat gościły na jego twarzy, a jego lekko wybielone oko sprawiało, że wszystkim wydawało się, jakby był na nie ślepy. Wydawał się nie zwracać uwagi na trepa pośrodku, prawie jakby nie chciał na niego patrzeć. Zgrzyt, bo tak się też zwał, zaczął dłubać palcem w nosie, starannie wyciągając maź i wycierając ją gdzieś o płachtę karawany. Nie zrażał się tym, że inni na niego patrzą, na ziemii były lepsze rzeczy do roboty niż zaprzątanie sobie głowy takimi błahostkami.

Jedną z takich rzeczy było czyszczenie karabinu. To też robił Lenvin, wychudzony acz wysoki człowiek z obszernymi goglami zasłaniającymi mu prawie pół twarzy. Były czarne z zewnątrz, toteż nie dało się zobaczyć jego wyrazu twarzy w całości. Pieszczotliwie przesuwał brudną, przetrzewioną przez smród szmatką po broni. To nie była może dobra myśliwka, ale na pewno dobrze utrzymana. Lufa, chociaż wykonana improwizacyjnie z gazrurki, była czysta i lśniąca, wewnątrz chyba też, nie było mowy o przestrzeleniu lufy. Jednak reszta nie wyglądała tak zadbanie. Włosy nie były ścinane widocznie od dawna, a łupież gęsto krył się na jego głowie. Obszerny, ale wcale niski nos był w połowie przykryty przez gogle, wyglądało to trochę śmiesznie, ale Lenvin się tym nie przejmował. Nawet na nikogo nie patrzył.

Kolejny, znów starzec. Nieco podobny do biedaka. Patrzył się beznamiętnie w drewniane dechy, które łatały dziury w wozie, wystawały z dziury w małym, zszarzałym dywaniku. Spoglądał nieco wstydliwie, lub raczej ostrożnie, na wszystkich, którzy siedzieli w środku. Nazywał się Jeff, ale i tak nikt tak do niego nie mówił, raczej Zszywacz, ale odnosiło się to do jego zawodu. Nikt jednak nie patrzył na niego z pogardą czy wzrokiem sokoła tropiącego coś, widzieli te historyjki kolegów, którym pomógł. A pomagał wielu, w tych terenach niewielu było honorowych samarytaninów, ten się wyróżniał. Podróżował po pustkowiach i opatrywał rany z mistrzowską precyzją w zamian za jedzenie. Był zdecydowanie najbardziej kojarzonym człowiekiem w tej karawanie.

Ostatnią osobą, która usadowiła się w tej arce oniryzmu był były żołnierz Bractwa. Nikt jednak tego nie wiedział, co było dla niego szczęściem lub pechem, zależnie od tego jak by na to nie patrzeć. Zwał się Davy, jego twarz to była pierwsza rzecz na jaką dało się zwrócić uwagę. Wyraźne rany z przeszłości i całkowicie ogolona głowa. Być może posiadał żyletkę, ponieważ tak krótko nożyczki nie cięły, już wielu próbowało. Trzymał w rękach M1911, w drugiej niewielkich rozmiarów szczoteczkę, którą delikatnie smarował lufę by była czysta. Nie patrzył się na innych, po prostu nie musiał, nie obchodzili go...

- Osiemnasta. Za chwilę będziemy. - Powiedział ochrypłym głosem Houd. - Ile będzie za dzisiaj?
- Jakieś siedemdziesiąt na gwinta. - Odrzekł mu siedzący obok popędzacz braminów.
- Ostatnio ciągle spadamy, chyba trzeba otworzyć coś jeszcze. Może wygwizd?
- Jeszcze nas Bractwo złapie, przestać pierdolić.
- Ja mam przestać pierdolić? Jak nas zatrzymają to i tak jesteśmy skończeni! - Zniżył chwilę później ton, by pasażerowie nie słyszeli. - Za takie pieniądze nie mogę się nawet godnie wysrać.
- Słuchaj, jak ktoś się podłapie to dzisiaj jeszcze zdążymy zarobić w drodze do salonu, do jutra będziemy w Hubie.
- Bylebyśmy wyszli na plus.
- Nie bój się, załatwię to już u Grypsa. Załatwię to...
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 23-08-2010 o 20:48.
Ghoster jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172