05-04-2015, 13:12 | #1 |
Reputacja: 1 | [Star Wars Old Republic] Zimna Wojna Misja 1: Exodus Lokacja: Księżyc CZ-127 Typ misji: Misja ratunkowa, humanitarna Serwomotory starego pojazdu kroczącego zgrzytały niemiłosiernie z każdym krokiem, było duszno i wilgotno. Pod mrugającą sufitową lampą przedziału transportowego krążyły miejscowe czteroskrzydłe komary. Mgła tego dnia była nie do zniesienia, wciskała się we wszelkie szpary, powodowała, że nawet przedmioty oddalone o dwa metry przybierały dziwnie senne, rozmazane, odległe oblicze. Dodatkowo cały czas siąpił miejscowy lekki deszcz zamieniający ścieżki dżungli w bagno i powodujący, że każdy krok durastalowego wysłużonego lewiatana, którym podróżowali, zakończony był głębokim kleistym mlaśnięciem. W sumie to był cud, że ten złom w ogóle ruszył. Znaleźli go wybebeszonego, pozbawionego broni i części pancernych płyt przy jednej z porzuconych baz. Jako że nad obszarem wojny domowej obowiązywał zakaz lotów, było to najlepsze, co mogli znaleźć. Przynajmniej upiorny zgrzyt odstraszał drapieżniki... Na CZ-127 byli już od ponad tygodnia. Sprawa była naprawdę beznadziejna. Księżyc początkowo należał do słynącej z wykorzystywania robotników korporacji Czerka. Na krótko przed wojną został jednak opuszczony przez firmę z powodów finansowych. Później błędna informacja wywiadu, mówiąca o tym jakoby w magazynach nadal pozostały cenne surowce strategiczne, doprowadziła do paru potyczek między siłami Imperium i Republiki. Jedyną konsekwencją było zniszczenie resztek miejscowej infrastruktury. Żadna ze stron nie odnalazła tam nic cennego. Nikt nie myślał o porzuconych robotnikach. Setki tysięcy twi'leków, rasy której historia od zarania dziejów była jednym wielkim szeregiem cierpień i upokorzeń, porzucone zostały najpierw przez swoich pierwszych korporacyjnych panów, by potem wciągniętym zostać przymusowo do wojsk walczących o księżyc stron. Gdy wojna się skończyła pozostawiono ich bez niczego, wśród osmolonych ruin i czających się w dżungli drapieżników. Nie mieli nic, poza pospiesznym treningiem wojskowym i resztkami poukrywanych w dżungli zapasów, które otrzymali do walki. Więc zaczęli walczyć między sobą. Niektórzy twierdzili, że to wpływ Ciemnej Strony mocy na jednostki walczące w szeregach Imperium doprowadził do obecnej domowej wojny, wiele wskazywało jednak na to, że po obu stronach był to po prostu lud złamany, zgorzkniały i pełen nienawiści. Twi'lekowie szybko podzielili się na kasty. Doszło do prześladowań jednej z grup wyznającej trochę inny , pacyfistyczny, aspekt ich bóstwa. Szybko stali się podludźmi. Zaczęły się napady, porwania, niewolnictwo, prostytucja, wreszcie i morderstwa. A reszta Galaktyki odwracała wzrok. Obecne wydarzenia nie pozwalały na przysłanie tak licznych sił rozjemczych. W końcu udało się zebrać fundusze na ratowanie wyznawców Zielonej Pani, odnaleziono im nowy dom, w kolonii w Wewnętrznych Rubieżach. Problem w tym, że dla tysięcy ofiar ratunek przybył zbyt późno. Obecnie drużyna najemnych ratowników od paru dni podróżowała po poukrywanych w dżungli osadach, leczyła rannych i przekonywała złamanych cierpieniem miejscowych do opuszczenia domów i podjęcia podróży ku niepewnemu losowi wśród gwiazd. Jeśli wierzyć informacjom to byli chyba ostatni... Rozejrzeli się po przedziale ładowni pojazdu. Zgorzkniały, stary wódz jednej z osad, trzech rannych mężczyzn i bardzo smutna córeczka wodza. Po jego żonie nie było śladu. W ostatnich dniach widzieli bardzo wiele niepełnych rodzin... Ostatni transport, ostatni, którzy przetrwali. Jeszcze trochę ponad jeden dzień podróży przez tę przeklętą dżunglę i dotrą do dziury zwanej stolicą, gdzie uratowani poczekają na transport międzygwiezdny. Dwaj przydzieleni im żołnierze Republiki, którzy siedzieli w kokpicie (głowie) pojazdu chyba sobie popili, ich głosy stały się bowiem bardziej gardłowe, słychać było nerwowy śmiech. Wyraźnie źle znosili przygnębiającą atmosferę tego zapomnianego przez Galaktykę miejsca. |