Pas Asteroid, siedziba Fundacji - “Przystań”
“
Przystań” - tak nazywali to miejsce miejscowi. Ludzie, którzy zamieszkiwali ten kawałek skały otoczony wszelkiej maści konstrukcjami, rusztowaniami, wielkimi urządzeniami komunikacyjnymi, niewielkimi rafineriami i warsztatami, garażami dla malutkich jednostek czy dronów krążących po całym pasie asteroidów i starających się dostarczyć podstawowych materiałów do dalszego funkcjonowania tej stacji, wszyscy ci ludzie chowający się w przepastnych korytarzach i zakamarkach tej stacji co do jednego należeli do Fundacji. A ta musiała naprawdę dobrze płacić skoro chcieli przebywać na takim pustkowiu, a rzadkimi okrętami nadal przybywali nowi.
Może dlatego nikt specjalnie nie zwrócił uwagi na nowo przybyłych, którymi zresztą zajęto się bardzo sprawnie. Przedstawiciel lokalnej administracji, nie tylko przywitał wszystkich osobiście ale każdemu z przyszłych kolonistów przydzielono też dość wygodną kwaterę, oraz osobistą pomoc w postaci służącego mającego być na każde skinienie wybrańca. Nie wszyscy przybyli w tym samym okresie, statki dokowały co dwa tygodnie by w przeciągu miesiąca zapełnić wszystkie dwadzieścia pomieszczeń przydzielonych dla następnej fali wybrańców, którzy mieli już niedługo wyruszyć na Avalon.
Wspólne posiłki jak i późniejsze wyjątkowo proste i niezbyt regularne zajęcia mające przygotować podróżnych do kolonizacji i awaryjnych procedur dały okazję by odrobinę poznać swoich współtowarzyszy. Wyprawy do lokalnych pubów stały się nawet dla co niektórych swoistym rytuałem. To była sielanka, przeplatana nudą oraz olbrzymimi ilościami wolnego czasu. Aż pewnego dnia stacja zamarła.
“Przystań” witała nowego podróżnika. “Argos” wydawał się monstrualnie wielki na tle tych śmiesznych konstrukcji oplatających stację, a ta jakby z wytęsknieniem czekała na ten właśnie moment, jakby specjalnie wstrzymała oddech by przywitać dawno nie widzianego pana swoich włości. Olbrzym wydawał się nie zwracać uwagi na malutkie jednostki, które nagle zaroiły się u jego boków. Pozwalał się sobą zająć jak pan gdy służba zajmuje się jego codziennymi zachciankami nie oczekując, iż ten zaszczyci ich choć spojrzeniem.
Kapitan
Ergo Mensk był człowiekiem postawnym i zdecydowanym, przez całe życie kierował się wpojonymi mu przez armię ideami co pozwoliło zdobyć mu wielu przyjaciół i kilku wrogów. Zaczął skubać swoją brodę, jak zawsze gdy nie był pewny rozwiązania jakiejś sprawy a rozwiązanie to też w dużej mierze nie należało do niego. Prośba jaką otrzymał od swego przyjaciela - Admirała Siódmej Floty Imperium, była dość prosta, a imię, które również padło tylko przechyliło szalę na korzyść decyzji. Szczegóły misji nie brzmiały już tak różowo, nie mniej szansa by tylko odkryć co tam się wydarzyło była wystarczającym powodem. Kapitan uśmiechnął się do własnych wspomnień, do tego jednego imienia, które było prostym powodem dla którego był dziś tym kim był. Chrząknięcie z lewej wyrwało go zamyślenia. Dwóch osobników, którzy z polecenia administracji wojskowej mieli być traktowani jak wysokiej rangi dygnitarze.
Benjamin Taro oraz
Zahary Durraka nie wydawali się zbytnio przejmować swoim stanowiskiem lub w tej mierze zadaniem. Jeśli w ogóle o tym pomyśleć Ergo stwierdzał, że nie bardzo się nawet lubili co najwyżej profesjonalna uprzejmość. Nie będzie łatwo im prowadzić kolonii z ramienia Fundacji jeśli szybko się nie dogadają, ale to zdecydowanie nie należało już do problemów kapitana.
Benjamin poprawił okulary, dużo wygodniej było mu czytać informacje ze szkieł niż jak co niektórzy jego koledzy zmieniać sobie oczy na sztuczne. Wzdrygnął się na samą myśl o takiej możliwości. Podręczny komputer w samych oprawkach z kilkoma innymi możliwościami, wysoki status w organizacji dawał mu dostęp do tej i wielu innych nowinek technicznych z, których zawsze i z przyjemnością korzystał. Głowa zaczynała boleć go od ilości informacji, które próbował przeanalizować lub przyswoić zanim zjawią się tutaj ci wszyscy ochotnicy. Czuł na sobie ciężar jaki zrzucił mu na barki Sorka, przewodniczący Sorka poprawił się w myślach. Benjamin błyskawicznie wertował teraz dane transferów załogi oraz wszelkie informacje jakie tylko Fundacja mogła zdobyć na temat kapitana okrętu. Wszystko miało znaczenie, każda jedna drobnostka mogła mieć znaczenie a jego mózg jak zwykle chłonął te informacje jak gąbka, później przyjdzie czas by je posegregować i przeanalizować. Zanotował szybko powrót do informacji na temat Excalibura oraz status dokładnych raportów tego ostatniego z przeciągu minionego roku. Będzie musiał szybko dokonać aktualizacji danych na temat “Morgany” tuż przed odlotem, a potem pozostaną mu tylko informacje na temat “Nadziei Albionu”... wzrok zatrzymał mu się na pojedynczym imieniu z ostatniego transferu personelu “Argosa”, szybko rozwinął się folder z dostępnymi danymi. Benjamin szybko skopiował cały plik do swojego osobistego katalogu potencjalnych współpracowników i kontynuował żmudną pracę.
Zahary rozsiadł się jak mógł tylko najwygodniej przy długim stole, najpierw zarzucając na niego nogi ale zaraz po znaczącm chrząknięciu kapitana powoli opuszczając je z powrotem na ziemię. Nie lubił czekać, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak często właśnie tego wymagała jego praca. Wymagała też by działał błyskawicznie gdy tylko zajdzie taka potrzeba a ku temu nie było teraz takiej potrzeby, teraz musiał właśnie czekać. Cierpliwość, obracał to słowo w myślach jakby posiadało więcej znaczeń niż tylko jedno. Przypominał sobie wszystkie wyrzeczenia i poświęcenia jakich jego patron musiał ścierpieć, był przy każdym zgięciu pleców i przy każdym ukłonie swego opiekuna i za każdym razem on również szedł w jego ślady by któregoś dnia. To nie był dobry czas na takie rozmyślania, ani zdecydowanie nie miejsce by się im poddawać. Dlatego nie lubił czekać, za dużo czasu i umysł zaraz wędrował w nieznane kierunki. Odgłos pukania i zaraz potem otwieranych drzwi momentalnie przywrócił jego skupienie. Tylko oczy poruszały się śledząc nowe twarze, które jedna po drugiej zajmowały miejsca w sali, krzeseł nie starczyło dla wszystkich, niektórzy musieli stać. Szóstka jego ludzi nie odstawała za bardzo od nikogo z całej grupy najemników, doskonale zdawał sobie sprawę, że byli tylko doradcami i odpowiadali przed chłopcem w okularach ale tak naprawdę należeli do niego. Konsorcjum o to zadbało, jego pan tego dopilnował a on im o tym przypomni.
Nae "Tek" Tinnoe, Hermann Bruno Von Bismarck, Tula Moorie, Kara Knight, V5890 Ergo powstał i przyglądał się najemnikom, to było jedyne określenie jakie przychodziło mu do głowy bo do kolonistów brakowało im bardzo wiele. To był jednak jego okręt a oni byli tylko pasażerami i pora im to uświadomić. Kiedy tylko każdy zajął miejsce kapitał zaczął mówić.
-
Witajcie, znajdujecie się obecnie na okręcie wojskowym “Argos”. Moim zadaniem jest dostarczyć was bezpiecznie na Avalon i oraz zapewnić wsparcie, które będzie w możliwościach tego okrętu. Dla tych z was, którzy nigdy nie przebywali na okręcie imperialnym kilka wskazówek. Dopóki przebywacie na MOIM... - słowo to zostało wyraźnie podkreślone tak by nie było wątpliwości kto tu sprawuje władzę. -
...będziecie podlegać moim zasadom. Po pierwsze obowiązuje was Imperialne prawo wojskowe. Po drugie jeśli złamiecie to prawo zostaniecie adekwatnie do niego ukarani. Po trzecie nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem. - kapitan rozejrzał się po zebranych by upewnić się, że każdy usłyszał go dobrze i wyraźnie. Zignorował kompletnie złowrogie czy zdezorientowane spojrzenia, był już do tego przyzwyczajony.
-
Cztery tygodnie lotu będziecie odbywać w komorach, lot rozpocznie się gdy tylko skończymy załadunek sprzętu oraz uzupełnimy paliwo. Jeśli macie jakieś pytania... - tutaj Ergo uśmiechnął się szeroko -
...zachowajcie je dla siebie.
Kapitan okrętu “Argos” zaraz po swoim suchym wystąpieniu opuścił pomieszczenie, jedynie na chwilę odwracając głowę w stronę potężnego, starszego już mężczyzny. Potem przyszła kolej na dwójkę mężczyzn, z których młodszy przedstawiając się jako Benjamin Taro krótko i zwięźle potwierdził cele i status misji, rolę okrętu wojskowego w całym przedsięwzięciu i wszelkie ograniczenia jakie się z tym wiązały, dodał kilka słów na temat poprzednich okrętów wysłanych na Avalon ale przyznał, że raporty po ponownym przeanalizowaniu pozostawiały wiele do życzenia a jako takie nie były wiarygodnym źródłem informacji. Było też jednak nie małym zaskoczeniem, które zresztą wymalowało się na twarzach co poniektórych najemników, gdy okularnik stwierdził na koniec przemowy, że to właśnie on jest zwierzchnikiem całej operacji z ramienia Fundacji, dodając tylko rolę swego towarzysza Zaharego Durra jako doradcy.
-
Jeśli są jakieś pytania to mamy jeszcze kilka minut. - chłopak uśmiechał się zachęcająco i sprawiał wrażenie jakby naprawdę i szczerze chciał pomóc każdemu odnaleźć się w tej nowej sytuacji.
Aurelia Zavisha Okręt wydawał się być tylko pustą skorupą. Powrót choć tak wyczekiwany nosił w sobie znamiona błędu. Słowo powrót kompletnie tu nie pasowało, nie tylko nie odzyskała dawnej rangi, nie tylko przydzielono jej rolę obserwatora/doradcy ale również traktowano poniekąd jak obcego, nikt tego głośno nie powiedział ale w sumie nie musiał. Gdyby była choć jedna osoba, którą znała, choć kojarzyła z poprzednich wypraw, czy tak licznych baz, które miała możliwość odwiedzić w swojej karierze. Starała się zintegrować z załogą i o ile pozostali żołnierze zdawali się okazywać zainteresowanie jej opowieściami z przeszłości to reszta załogi zdawała się tylko grzecznie odwracać i znajdywać pilniejsze zajęcia. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi kajuty. W drzwiach stał młody mężczyzna, którego kilkukrotnie miała okazję już spotkać przy posiłkach, nie był częścią załogi ale zdawało się. że przyjaźnił się już z przynajmniej z większością.
-
Proszę wybaczyć moje najście. Nazywam się Benjamin i pracuję dla Fundacji i nie jestem żadnym akwizytorem - roześmiał się szczerze jakby oczekując, że zaraz zamknie mu drzwi przed nosem. -
Chciałem tylko porozmawiać o pani niewykorzystanych umiejętnościach, które uważam tylko się tutaj marnują. Potrzebuję kogoś... - twarz chłopaka trochę straciła tego radosnego wigoru, którym ją przywitał. -
...kogoś kto pomoże mi by ogarnąć ten bałagan, który nas tam czeka. Porozmawiamy? Tula Moorie,, V5890
-
Bardzo niezręcznie się czuję muszę przyznać prosząc cię o to tuż przed startem ale mamy pewien problem. Naszą wyprawę miała wspierać ta oto mobilna jednostka. - Benjamin wskazał tutaj na starszy już model humanoida. Na wysoko zaawansowanych światach spotykało się je na tyle często, by zdołały wtopić się w społeczeństwo i stały się zwykłym codziennym ułatwieniem wszelkiej maści obowiązków.
-
Z moich danych wynika, że miałaś styczność z podobną technologią… - lekko poprawił okulary przyglądając się wytatuowanej kobiecie, jakby nie do końca potrafił przypisać sobie tak zaawansowane umiejętności do tego, jak się prezentowała.
-
Jednostka ta przeszła generalny przegląd ale zauważyłem pewne - tutaj Benjamin jakby szukał dobrego słowa -
anomalie. Jeśli uda ci się je usunąć byłbym niezmiernie wdzięczny, jeśli jednak nie zdążysz, to można będzie na to poświęcić więcej czasu już na miejscu.
Mężczyzna zastanawiał się jeszcze przez chwilę jakby nie wiedział co więcej może dodać, czy była to może nieśmiałość wynikła z braku obycia z kobietą pokroju pani Moorie, którą trzeba było przyznać okazywał w dość uroczy sposób.
-
W każdym razie, powodzenia. Baw się dobrze V - ostatnie słowa były już skierowane zdecydowanie do automatu. Okularnik odwrócił się i wyszedł o mało nie przewracając się o własne stopy w progu.