01-11-2017, 03:18 | #1 | |||
Reputacja: 1 | [Wh40k: BC] Mroczne Legendy
| |||
01-11-2017, 15:02 | #2 |
Reputacja: 1 | Obłęd, to jedno słowo doskonale oddawało sytuację, w której zupełnym przypadkiem się znaleźli. Cała maszyneria wariowała, chaotycznie otwierały się demoniczne portale, co chwila coś zwalało im się na głowy. I w całym tym ogarniętym pożarem burdelu, Sharaeel musiał koordynować działania reszty załogi, by mieli choć cień szansy wyjścia z tej apokalipsy żywi. Spanikowane tłumy niewolników zapominały o dyscyplinie, co dodatkowo utrudniało mu działanie (ile razy próbował przekonać resztę Rady, by pozwolili mu przerobić całą tę zgraję na serwitory? teraz pewnie żałowali, że się nie zgodzili). Nie był dowódcą tylko naukowcem, wiedział o tym dobrze, ale dzięki temu on najlepiej i najgłębiej rozumiał statek. Nikt inny nie mógł się podjąć tego zadania i odnieść sukcesu.
__________________ Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja. Ostatnio edytowane przez Eleishar : 05-11-2017 o 14:52. |
02-11-2017, 20:17 | #3 |
Reputacja: 1 | Takie historie nigdy nie powinny być opowiadane w całości, bez niedomówień, ani nawet wiernie - i ta także nie będzie. Żywot czarnoksiężnika Tysiąca Synów nie kończy się w momencie jego śmierci, ani nawet zniszczenia jego ciała. Plugawcy nawet i na to mają swoje chaośnicze sposoby. Ale faktyczne zagrożenie jest inne: ktoś zbyt słaby mógłby pójść jego śladami, i, tam gdzie żelazna wola i wyższy cel Astartes zdały egzamin, zawieść, a używając narzędzi arcyzdrajców sprowadzić na nas większą katastrofę niż ci o których będzie ta notatka. Więc o kim będzie? To opowieść o “Ostatniej Nadziei Ludzkości”. O okręcie, o jego załodze i o niej samej. O tym jakie aspiracje rzekomo wiodły każdym jednym z Rady. O tym co byli gotowi zrobić, by je zrealizować. I wreszcie o tym, dlaczego wszyscy dziś tu jesteśmy - czyli jak zaczęła się ich krucjata i czy było to to co chcieli osiągnąć. Z notatek renegackiej Inkwizytor Irulany, z okresu uwięzienia w Trójrogim Pałacu na Scintilli
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 08-11-2017 o 11:40. |
03-11-2017, 14:51 | #4 |
Reputacja: 1 | “Jedynym, czego pragnąłem, była prawda.” |
06-11-2017, 08:27 | #5 |
Reputacja: 1 | Po usłyszeniu komunikatu Ionachkt bardzo niechętnie oderwał się od swojej pracy. Do tej pory odgłosy walki udawało mu się skutecznie ignorować. Dopiero polecenie z użyciem jego imienia wybiło go z koncentracji. Po raz kolejny pracował nad modyfikacją ziarna genetycznego tak aby bardziej uodpornić je na korupcję po wszczepieniu do ciała neofity chaosu. Przez ostatnie lata udało mu sie poprawić współczynnik stabilności o 14,6% co i tak było ogromnym sukcesem. - Z tej próbki i tak juz nic nie będzie. - Uderzył ze złością pancerną rękawicą rozsmarowując ją na ścianie i ruszył w kierunku drzwi. Rzucił okiem po pomieszczeniu zastanawiając się czy nie powinien jakoś zabezpieczyć obiekty innych swoich eksperymentów. - Po co?! - Zapytał sam siebie. - Z dużą dozą prawdopodobieństwa to i tak porażki. - Ionachkt bez powodu odzywał się gdy nikogo nie było w pobliżu. Aparat mowy jaki sobie wszczepił po zdegenerowaniu się oryginalnego powodował, że jego ton jego głosu przypominał owadzi. Struny głosowe zastąpione chitynowymi płytkami dawały mocno niepokojące wrażenie, a z wrażenia tego Ionachkt był bardzo zadowolony. Gdyby słyszano go częściej to efekt zapewne by wszystkim spowszedniał. Ze stojaka przy drzwiach zabrał tylko miecz i ręczny miotacz. Plecak był nieużyteczny na statku i mógłby wyrządzić sobie nim więcej szkody niż innym, a zbyt wielkie ryzyko napotkania wyznawców Nurgla sprawiało, że Ikona mogłaby być bardziej dla niego niebezpieczna niż przydatna. Przemierzał korytarzem w kierunku munitorum. Miotacz skutecznie torował drogę. Sporadycznie strumień objął sojusznika, ale utrata kogoś o znikomej wartości bojowej lub objętego paniką nie robiła dla nich żadnej różnicy. Eskplozja… Ionachkt wstając na nogi zaczął zastanawiać się ilu zginęło. Miał nadzieję, że sporo. Ranni będą go odciągać od pracy. Im więcej rannych tym gorzej. - Badania na członkach załogi przeprowadzaj dopiero po uzgodnieniu tego z Radą. - Ionachkt prześmiewczo wspominał warunki jakie zostały mu przedstawione po jednym z pierwszych incydentów jaki spowodował na tym statku. - Z jednej strony mają rację, bo przecież te próbki są bardziej ich własnością niż jego, a z drugiej to tyle materiałów do badań. - W zapamiętaniu przytrzymał spust miotacza dłużej niż było to konieczne. Nie spodziewał się, że dotrze do munitorum pierwszy. Wnętrze było fascynujące. Z jednej strony miało niewiele wspólnego z tym w jaki sposób Ionachkt wyznawał Nurgla, a z drugiej było piękne. Na początku Nurgle oferował wolność w praktykach jakie dla Aptekarza były zakazane gdy jeszcze był Ultramarine. Z czasem jednak korupcja jaka go objęła pchała go coraz dalej w objęcia Pana Zepsucia. Opierał się jak mógł, ale opieranie się można porównać do stania w pomieszczeniu z toksycznymi oparami. Musisz nabierać powietrza żeby się nie udusić, a nabierając powietrza i tak powoli umierasz. Granica między jednym, a drugim z czasem robiła się coraz cieńsza. Niedługo Ionachkt będzie musiał znowu zaczerpnąć powietrza... Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos Herolda. Przeklął. Kiedyś ta apatia go zabije. Musiał odtworzyć w myślach sens jego słów. Ionachkt rozważył ofertę, a jego umysł znowu odpłynął. Używając poprzedniej analogii zgoda na te warunki oznaczała hiperwentylację toksynami co mogło doprowadzić jedynie do stania się przysłowiową uległą suką Herperitusa mającą mniej wolności niż miał jeszcze za czasów Ultramarines. Został przyjęty do Rady na statku. Mniej lub bardziej został zaakceptowany przez jej członków. Parsknął na myśl o konflikcie z purytańskim Sharaeelem odnośnie czystości jaka powinna panować w sekcji medycznej. Jeśli pragnie zachować jak najdłużej wolność, o którą zawsze walczył, to jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Czas znowu zaczął płynąć. - Nie jestem zainteresowany - odpowiedział krótko. Ionachkt chwycił mocniej miecz i zaatakował. Bez plecaka zauważył jak jego demoniczne ciało było wolne. Ataki były potężne ale zbyt łatwe do uniknięcia przez szybszego Herolda. Wiedział, że w ten sposób nie wygra. Zmienił Taktykę. Udał lukę w swojej obronie i przyjął cios cepa na pancerz na lewym boku i wyprowadził kontrę mieczem, który głęboko wgryzł się w ciało Siewcy Zarazy. Lewą ręką złapał za drzewce próbując unieruchomić broń przeciwnika, ale jego jedna ręka była słabsza od trzymającego oburącz broń przeciwnika. Taktyka ta byłaby skuteczna gdyby nie to, że nurglingów o których starał się nie potknąć robiło się coraz więcej, a dodatkowo w jego polu widzenia zaczął się formować następny siewca zarazy. Z dwoma na pewno sobie nie poradzi. Ionachkt przeszedł do defensywy blokując mieczem ciosy cepa lub przyjmując je odpowiednio używając pancerza. Każdą wolną sekundę poświęcał aby zabić kolejnego nurglinga oraz przemieszczać się w kierunku swojego nowego celu. Zaryzykował przyjęcie potężnego ciosu i wykonał sztych dobijając siewcę zanim jeszcze w pełni powstał. Cios jaki spadł na niego był tak potężny jak się spodziewał. Pancerz pękł a cep napotkał zmutowane dzięki darom Nurgla ciało. Gdyby to, to pewnie z organów wewnętrznych została by papka. Aptekarz został rzucony o ziemię i wylądował na plecach. Już miał sie poderwać na nogi gdy zobaczył, że z kratki wentylacyjnej na suficie wypełza Sykorax. Tułów Sykorax zatrzymał się na kilka sekund zaraz po wyjściu z szybu. Rozglądała się po pomieszczeniu i oceniała sytuację. Jej wzrok spoczął na Ionachkcie, a następnie na odwróconego do niej plecami Herolda. W tym czasie wszystkie kończyny jakie musiała sobie wybić ze stawów, aby przeciskać się zbyt małym szybem wskakiwały bezszelestnie na miejsce. Gdy skończyła dobyła swoich czterech szabli energetycznych. Aptekarz kupił dla niej czas. Udał nieporadnego kraba i sprowokował kolejny cios jaki tym razem udało mu się sparować mieczem. W tej sekundzie Sykorax zsunęła się z gracją w dół tnąc każdą z jej szabli. Aptekarz był niemal pewny zwycięstwa widząc jak Herold traci obie ręce i wyprowadził potężny kończący walkę atak, który mimo logiki został sparowany. Cep w dalszym ciągu trzymała lewitująca, bo widocznie odcięta od ciała ręka. Siewca Zarazy zaczął wirować w miejscu nie dopuszczając nikogo do siebie i jednocześnie z kadzidła zaczęły wydobywać się trujące opary, a dodatkowo zmaterializowana Entropia. Jedna struga poszybowała w kierunku Ionachkta. Ten zasłonił się rękawicą. Jej wpływ momentalnie przeżarł się przez pancerz i dotarł do skóry. Wszedł z nią w reakcję i zneutralizował się zadając płytką ranę. Kolejne z błogosławieństw Nurgla. Aptekarz jednak musiał pamiętać aby nie wdychać oparów. Dla niego może nie byłyby tak zabójcze jak dla innych, ale mocno nieprzyjemne. Sykorax natomiast zwinnie unikała strumieni Entropii. Spotkanie z jej skóra mogłoby być o wiele gorsze w skutkach. Chwilowy impas został przerwany poprzez cień jaki pojawił się w otwartych drzwiach. Makamete, wkurwiająca, wiecznie lewitująca, jej wysokość. - Teraz dopiero zrobi się ciekawie - rzucił do siebie Ionachkt.
__________________ Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start. Ostatnio edytowane przez Raga : 12-11-2017 o 13:38. |
09-11-2017, 20:06 | #6 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Arvelus : 12-11-2017 o 17:00. |
09-11-2017, 21:57 | #7 |
Reputacja: 1 | ~Dlaczego nic nie udaje się nigdy za pierwszym razem?! - Pomyślał zirytowany Sharaeel, odbierając kolejne raporty. Trzeba było szybko rozdysponować dostępne siły i ratować co się da.
__________________ Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja. Ostatnio edytowane przez Eleishar : 10-11-2017 o 19:14. |
11-11-2017, 01:27 | #8 |
Reputacja: 1 |
Metodyka i symbolika kierunkowania mocy Spaczni przez Pożeracza jest, na ile można wnioskować o czymś takim na podstawie zeznań jeńców i opowieści podwójnych agentów, tworem nadzwyczaj wyrafinowanym. Bez trudności można rozpoznać powszechne narzędzia, jak psi-katalizatory, jak opisane w świętym Liber Heresius symbole Tzeentcha - te prawdziwe, znane tylko mniejszości czarowników -, jak poprawne stosowanie numerologicznych powiązań dziewiątki poświęconej temuż bóstwu. Pojedynczo, te elementy nie są niczym zaskakującym. Razem, każą się zastanowić nad tym jak wielką wprawę oraz wiedzę ma P. i jak duże zagrożenie dla Imperium przez to stwarza. Hereticus Majoris coraz bardziej wydaje się być nieadekwatną oceną. Naukowo - i filozoficznie - ciekawy jest też fakt braku stosowania przez P. głośnych inkantacji i zaśpiewu, tak powszechnego wśród wszystkich rytualnych form. I. Mulligan był skłonny przypisać to skrytości P. i założyć, że inkantacje występują, ale są tłumione przez pancerz wspomagany. (odręcznie)Opisane efekty które według świadków uzyskuje są znacznie poniżej oczekiwanych dla tak dużego nakładu środków Z notatek renegackiej Inkwizytor Irulany, z okresu polowania na Łupieżców Vaala w Rubieży Koronusa
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 19-11-2017 o 12:31. Powód: Odpowiedź Raga |
12-11-2017, 17:04 | #9 |
Reputacja: 1 |
|
12-11-2017, 23:44 | #10 |
Reputacja: 1 | Legionista Podróże w Osnowie nie były miłym przeżyciem dla kogokolwiek. Nawet zaprawieni voidsmeni czuli to specyficzne mrowienie, ten bezpodstawny niepokój. Chociaż… były pola tak potężne, napędzane ludzką wiarą, które były w stanie odeprzeć jakiekolwiek naciski Osnowy. Kantyna była jednym z pomieszczeń w których ludzie i ci co już ludzi ledwo przypominali mogli się rozerwać i zapomnieć o tym, że wzburzone fale Morza Dusz czekają na najmniejszą sposobność, aby wedrzeć się do bańki rzeczywistości utworzonej wokół okrętu. Legionista, chociaż nie należał do wyjątkowo towarzyskich istot, lubił przebywać w tym miejscu. Tu załoganci, chociaż dawali upust swoim namiętnościom, to nie były one podszyte (zwykle) tym specyficznym płaszczykiem dewocji wobec Bogów Chaosu. Po prostu każdy chciał się dobrze bawić. A zabaw było dużo. Kantyna była obszerna i łączyła w sobie cechy domu publicznego (z małymi możliwościami odnośnie zapewnienia prywatności), klubu z tancerkami (różnego kształtu, ponętności i mutacji) i voidsmeńskiej tawerny (gdzie póki nie rozbijałeś wyposażenia mogłeś się bić ile wlezie). W jednym kącie Oberon w obstawie przybocznych obżerał się jakimś mięsem, popijając to pędzonym z płynu mózgowego osnowicznych kałamarnic. Jego ludzie jedli, pili i pilnowali, aby nikt się nie zbliżał do ich szefa bez jego zgody. W innej części sali tancerki prezentowały na scenie swoje wdzięki wzbudzając zachwyt widowni. Za wielkim szynkiem pracowało kilka serwitorów, ludzi i ich szef Huan. Huan zarządzał Kantyną i pilnował porządku. W sensie, kiedy bijatyka wymykała się spod kontroli wchodził do akcji, a że Pan Krwi obdarzył go swoimi darami to Huan był kimś z kim należało się liczyć. Szczególnie biorąc pod uwagę jego zdolności w rzucaniu tasakiem lub siekierą. Jego “żona” Arianna natomiast nadzorowała pracę tutejszych panien zajmując się tymi, którzy nie płacili lub napastowywali jej podopieczne. Tak jak mąż nie była zbyt subtelną osobą. Legionista zajął jeden ze stolików i obserwował bawiące się towarzystwo, pijąc trunek “na koszt firmy”. Hełm przypiął do zaczepu magnetycznego swojego pancerza. Ludzie już zdążyli się przyzwyczaić do dość ekstrawaganckiego noszenia się Radnego. W przeciwieństwie do innych Marines nie miał na sobie zbroi wspomaganej, a po prostu pancerz zwiadowcy. Zwiadowcy Szwadronów Śmierci na którym, przekornie, pozostała heraldyka inkwizycji. Jeszcze większą przekornością było towarzysząca jej symbolika Legionu Alpha. Biorąc pod uwagę też posługiwanie się dość egzotycznym sprzętem szemranego pochodzenia, często obcego. Nic dziwnego, że kiedy przybył pierwszy raz na okręt paru osobom jego aparycja się wielce nie spodobała. Dopiero klasyczny pokaz siły uświadomił Chaosytom, że nie mają do czynienia z byle kim. Ale to był już praktycznie rytuał… tradycja przy spotkaniach między Legionistą, a co bardziej… zagłębionymi w tajemnicach Chaosu osobnikami. - Pan Radny… jak miło widzieć Pana Radnego w naszych skromnych progach. - rozległ się głos gdzieś po prawej i w pole widzenia Astarte weszła jedna z tutejszych dziewcząt, jeżeli dobrze Legion kojarzył, miała na imię Trix. Na spokojnej twarzy Legionisty pojawił się uśmiech. To była jedna z tych panien, które Arianna chowała jak skarb. Nie była może najbardziej ponętna, ani samym swoim wyglądem nie uwodziła, jednak Bogowie Chaosu oszczędzili jej mutacji. Jej piękno pochodziło z… normalności… i względnej czystości. Okrętowi rytualiści i bardziej czołobitni fanatycy ostrzyli sobie na nią zęby od dawna, śliniąc się obleśnie. Najprawdopodobniej jedynym powodem dla którego jej życie nie zostało postradane była skuteczność Huana i Arianny w zajmowaniu się Kantyną. I ich oko do ludzi, intuicja i szybki refleks. Trunek w kuflu Marine’a właśnie się kończył, a Trix niosła dwa pełne dzbany, które ustawiła przed Radnym nachylając się i prezentując przed nim dekolt. Hipno-terapia zastosowana na nim ponad dziesięć tysiącleci temu dawno już leżała strzaskana, więc takie widoki bez problemu… pobudzały w nim ludzką cząstkę. Trix niczym zawodowa aktorka zasłoniła się pospiesznie po odstawieniu napitku na stół, markując speszenie. - Może zechcesz się napić? - zaproponował jej miłym spokojnym głosem - I chwilę odpocząć. - Och, nie powinnam. - Ależ nalegam. Gospodarze nie powinni mieć nic przeciw temu. - zerknął szybko w kierunku szynku - Jeżeli będą ci mieli za złe… porozmawiam z nimi. Huan właśnie był zwrócony do niego plecami, ale jakby poczuł wzrok Radnego, odwrócił się i puścił do niego porozumiewawczo oko. Legionistę to usatysfakcjonowało. Trix ostrożnie usiadła przy stoliku i postawiła odpięty od paska blaszany kubek. Marine nalał jej i sobie trunku. Lubił przebywać w towarzystwie tego co… nie było skalane przez odwieczny konflikt bogów. Czegoś co było w… dobrej, czystej formie. Ciężko mu to było ubrać w lepsze słowa. Łatwiej było stwierdzić, że napawał go obrzydzeniem chociażby taki obżerający się Oberon albo dwóch wyjątkowo solidnie obdarzonych “darami bogów” mutantów, którzy bez skrępowania brali na stole kelnerkę. I wyglądało na to, że po tej “usłudze” będzie musiała wziąć wolne do jutra. Rozmowa na początku się nie kleiła, jednak jak to zwykle bywa trunek rozwiązywał język. Trix piła małymi łykami, zaś Legion pełnymi haustami. Ona niechętnie odpowiadała na pytania Radnego, jednak możliwości otwarcia się przed kimś i to kimś tak… poważanym na statku wydawała się sprawiać jej przyjemność. Legion tylko uśmiechał się przyjaźnie słuchając jej żali i plotek. Była zwykłym człowiekiem. Tak jak większość załogi. Obojętnie zmutowana czy niezmutowana. W końcu Trix chciała coś powiedzieć Legioniście cicho. Nachyliłą się nad stołem znów prezentując dekolt. Marine nachylił się do niej. - Czy… czy móglibyśmy… przenieść się gdzieś indziej..? - zapytała kładąc dłoń na dłoni Legiona. Ten spojrzał w dół czując dotyk. Grzeczny uśmiech z jego twarzy znikł. Dłoń dziewczyny była malutka w porównaniu do jego dłoni. Lecz to na co zwrócił uwagę były pancerne płyty. Hexagramiczne wzory pokrywające je stały się wyraźne. Bardzo wyraźne. Podniósł głowę i wstał gwałtownie. Rozległ się alarm. Zdążył jeszcze tylko chwycić dziewczynę i ją ogłuszyć. *** Fala szaleństwa przeniknęła przez ściany, obmyła Kantynę i przeszła dalej. Było tego zbyt wiele, aby runy ochronne były w stanie to zatrzymać, a Legion spóźnił się o ułamek sekundy. Dosłownie. Gdyby nie ogłuszył dziewki miałby ten moment przewagi, którego tak bardzo potrzebował. Popełnił błąd. Rzeczywistość zawirowała. A wraz z nią goście tawerny. A potem rozpętała się rzeź. Wszyscy obecni jak jeden mąż rzucili się sobie do gardeł wyjąc potępieńczo. Całe pomieszczenie… na raz było w rzeczywistości i Osnowie. Albo raczej dusze zostały wyrwane do Osnowy, a rzeczywistość zaczęła rządzić się swoimi prawami. Jakby ktoś zamienił dusze zebranych na czystą energię Chaosu. Opętańcy szaleli chwytając co mieli pod ręką i bijąc tym w towarzyszy. Inni rzucali się z gołymi rękami. Jeszcze inni gryźli, szarpali i miażdżyli. Rzeczywistość nie przestawała wirować. A przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Legiona. Tytanicznym wysiłkiem woli utrzymał swoją duszę na miejscu, lecz napór Spaczni zrobił swoje. Tak jak reszta pogrążył się w orgii agresji i mordu. Chwycił stół i przywalił nim w najbliższego stojącego człowieka. Jego strzaskane ciało ozdobiło ścianę, jednak mebel po prostu przez nią przeniknął. Rzucił się na niego zwalisty mutant, wymachujący słusznej wielkości majchrem. W każdej sekundzie wyrastały mu kolejne macki i narośla. Legion wsunął ręce w jego ciało i rozdarł je na pół ja szmacianą lalkę. Parę metrów dalej kelnerka rozrywała gołymi rękoma swoją koleżankę, która jeszcze siedziała na swoim kliencie wbijając w jego brzuch szponiaste dłonie. Z rozerwanych trzewi wychynęła demoniczna ręka, przebiła ladacznicę, kelnerkę i wciągnęła obie do wnętrza łamąc ich ciała. Legion dobył z kabury pistoletu i wystrzelił wiązką. Ciało wbrew temu co powinno się stać schłodziło się i eksplodowało posyłając w przestrzeń grad kryształów. Zabiły one kilku kolejnych klientów. Marine ruszył naprzód strzelając raz za razem. Przez jednych promienie przechodziły, na innych działały rozbijając, implodując lub wykręcając. W ogóle nie zauważył, że w tym czasie ktoś wpakował mu serię w plecy, a pociski zamiast zostać na pancerzu czy wzmocnionym ciele rozszarpały kogoś kto właśnie pożerał ciało swojej ofiary. Przez przestrzeń przeleciały toporki i tasak. Ktoś wypalił ze śrutówki, a ktoś inny z lasera. Tancerka zeskoczyła ze sceny na której rozszarpała jednego z widzów i rzuciła się Legionowi do gardła. Końcowa faza lotu zwolniła jakby ktoś zwolnił czas. Marine chwycił ją za głowę i trzepnął nią o przewrócony stół. Raz, drugi, trzeci. To co było przed chwilą człowiekiem zamieniło się w ochłap. Legionista cisnął nim przez salę. To zwróciło uwagę jeszcze kogoś i z pomiędzy kotłujących się, okrwawionych ciał w jego kierunku wyskoczyła znana mu osoba ze świty Oberona. Zed. Z nieludzką zwinnością pędził na niego strzelając ze swoich auto-strzelb chmurami śrucin. Z bzyczeniem typowym dla mięsnych much pomknęły w jego stronę trafiając w pancerz z demonicznym piskiem. Jednak zamiast go odrzucić do tyłu, szarpnęło go do przodu wprost na podwładnego Oberona. Sam Radny przetaczał się przez salę pożerając każdego kto mu nawinął się pod rękę. Pozostali jego podwładni niczym rój broniący królowej szli za jego przykładem. Legion wyrżnął o podłogę i padł twarzą w czyjeś rozerwane ciało. Przez gniew i nienawiść przebiło się uczucie obrzydzenia i upokorzenia. Stał. Nie uczynił żadnego ruchu, ale jednak stał, jakby wcale nie upadł. Odwrócił się do Zeda. Ten rzucił w niego z niezwykłą szybkością paroma kulistymi przedmiotami. Jego umysł rozpoznawał te granaty. Same egzotyki. Każdy z nich mógł zrobić z niego sieczkę. Sięgnął po jeden z nich, złapał i odrzucił, ale granat znikł. Pozostałe eksplodowały ferią barw i mono-nićmi mieląc walczących i martwe już ciała. I mieląc Legiona. NIE. Chwycił jeden z granatów i upchnął z powrotem do środka całe światło. Drugiego chwycił i ruchem ręki zwinął w niego cały mono-filament. Ran nie było. Ochronił go Pancerz Pogardy. Człowiek skoczył na niego, a on po prostu cisnął w niego kulami. Te nie eksplodowały. Przebiły brzuch i miednicę. Zed spadł na ziemię i zaczęł się trząść. Z ran zaczęła tryskać żółć. Dwie demoniczne łapy zaczęły z nich wyłazić. Twarz pękła, a z jej wnętrza wywlekł się pokryty krostami i liszajami jęzor. Znów pogarda wypłynęła na wierzch, jednak teraz wymieszała się z nienawiścią i spotęgowała ją. Spotęgowała do tego stopnia, że pod samym spojrzeniem Legionisty ciało zaczęło czernieć, tak jakby podlegało spaleniu. W moment z ciała Zeda, cyngla Oberona, pozostała czarna szczapka. Właśnie wtedy fala się cofnęła. *** Pistolet był na miejscu w kaburze. Zabezpieczony. Nie powinno go tam być, ale był, jakby wcale po niego nie sięgano. Hexagramy na pancerzu nadal odmalowywały się głębokim błękitem na czarnych płytach. - Martwi? - usłyszał głos. Czy to był jego głos. Chyba tak. Ale widok. To był on? Nie… to był Oberon. Więc kim… on był? - Zzabić… - syknął mutant. Problemy egzystencjalne natychmiast zniknęły, a zadziałała pamięć mięśniowa, adrenalina i reszta hormonów, które wytwarzało jego pół-boskie ciało. Hexagramy stały się bardziej wyraźne. Osnowa sięgnęła ku niemu z powrotem wyczuwając jego agresję. Zaczęła ją potęgować... Funux został kopnięty z półobrotu, przeleciał przez salę i nadział się na nogę od stołu. Miał wrażenie, że usłyszał odgłos duszy opuszczającej ciało mężczyzny, którą zaraz porwała Osnowa. Jednak jego to nie rozładowało. Dalej czuł gniew, że został zaatakowany. Czuł pogardę, gdyż przeciwnik był słaby. Czuł nienawiść, bo Oberon łamał postanowienie regencyjne. Elyafaer została poczęstowana kantem dłoni w kark. Padła jak rażona, a z jej ust wypadł kawałek ciała nieszczęśnika, który się jej nawinął, kiedy Osnowa zbierała swoje żniwo. Ezerikt zamachnął się na niego sztyletem, jednak cios łokciem w twarz wyłączył go z gry. Marine chwycił jeszcze śmiertelnika za kark i z obrotu cisnął nim w twarz Oberona. Zmutowany olbrzym pełzł w jego stronę z głodem i żądzą mordu w oczach. Ciało podwładnego które w niego leciało odtrącił pulchnym łapskiem, drugie wznosząc do ciosu. Zbyt późno zobaczył, że to był tylko fortel. Nie miał czasu się zasłonić. Z jakąś nadludzką szybkością Marine doskoczył do Oberona. Ręka uzbrojona w wykrzywione ostrze wykonała szybkie dwa cięcia, znacząc pierś mutanta długimi krechami. Oberon zawył upiornie. Wokół ran tkanka zaczęła czernieć i rozprzestrzeniać się na resztę ciała. Radny zaczął się miotać, ale kolejne cios noża przeciął jego grubą gardziel. Kiedy wędrująca żyłami infekcja dotarła do mózgu mutant przestał się rzucać. Reszta ciała w ciągu następnych paru sekund obumarła zamieniając się w bliżej nieokreśloną cielesną masę. Marine chciał wznieść nóż do kolejnego ciosu… ale zdał sobie sprawę, że nie ma już po co. Zdołał się opanować. Rozejrzał się po miejscu rzezi jaka się tutaj odbyła. Niedobitki inkursji jeszcze podrygiwały, albo zbierały się z ziemi. Marine odpiął od pasa hełm, założył go na głowę i uaktywnił przyrządy, aby się upewnić przy pomocy dodatkowych zmysłów jaka jest sytuacja. Kanały vox ożyły. Panowało straszliwe zamieszanie. Raporty, rozkazy. Panika. Musiał działać. Sięgnął do pasa i kliknął runę na jednym z zasobników. Osnowa po raz kolejny zakpiła sobie z ludzi. I to z tych, którzy ofiarowywali jej swoje życie i dusze. Gniew i nienawiść minęły. Pozostał tylko chichot Mrocznych Bóstw. Pytanie z powrotem pojawiło się w jego umyśle. “Kim jestem?”, pomysłał. - Jestem… Alpharius. - odpowiedział cicho na swoje własne pytanie. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 14-11-2017 o 20:35. |