Wschodnia Marina, 3 listopada 2021,14:20
Ken wynajmował w Górnym Eastside oraz we Wschodniej Marinie kilka miejsc wykorzystywanych jako krótkoterminowe dziuple na pochodzący z okradanych kontenerów towar. Były to głównie stare garaże, schowki bagażowe czy pokoje w suterenach niszczejących odrapanych kamienic. Robiący z nim wcześniej interesy Vadim znał z przypadku lokację, której adres Ken mu wysłał przez smartfona.
Trzecie Molo, przybudówka gigantycznej giełdy towarowej Weird Stuff, przez którą przelewały się każdego dnia tysiące miłośników cybertechnologii i techniki konwencjonalnej. Ogromny tłok zapewniał pożądaną dyskrecję i anonimowość, a chaotyczna natura giełdy ułatwiała transfer wszelakich ładunków, również nielegalnych.
Żyła zostawił samochód kilka ulic wcześniej wiedząc doskonale, że w poniedziałek nie było żadnych szans na znalezienie miejsca parkingowego w bezpośrednim sąsiedztwie Weird Stuff. Chociaż giełda funkcjonowała przez siedem dni w tygodniu, w weekend panujące na niej ożywienie nieco słabło, aby od poniedziałku ponownie wystrzeliwać w górę.
Wokół wielopiętrowej hali znajdowało się mnóstwo baraków, garaży, przerobionych na uliczne warsztaty kontenerów okrętowych. Wielu chcących zaoszczędzić koszty dzierżawy boksu handlowego w Weird Stuff techników handlowało też na parkingach wokół giełdy, przywożąc swoje towary i narzędzia furgonetkami i ciężarówkami.
W powietrzu unosił się cierpki chemiczny odór smogu, zapach jedzenia serwowanego z food-trucków, mieszanina woni spalin silnikowych i feromonów wystrzeliwanych przez spryskiwacze wbudowane w wielkie uliczne billboardy, mające oddziaływać na podświadomość potencjalnych klientów. Gwar ludzkich głosów, zgiełk hologramowych reklam, ostre dźwięki klaksonów, ryk wysokoprężnych silników aerodyn - wszystko to tworzyło ogłuszającą chwilami kakofonię, która praktycznie nigdy nie cichła.
Ken czekał na Vadima i jego ekipę przed zamkniętymi na kłódkę drzwiami garażu na tyłach giełdy, paląc papierosa i rozmawiając z kilkoma znajomymi handlującymi w sąsiednich kontenerach. Widząc czterech przybyszów i ich psa, pożegnał ziomków, zdeptał niedopałek i otworzył kłódkę podciągając uchylne drzwi garażu na tyle, by wszyscy zdołali wejść do środka.
Roleta zjechała w dół i blade światło pochmurnego dnia zastąpił ostry blask jarzeniówek rozjaśniający wnętrze zagraconego po sufit garażu. Właściciel dziupli nie tracił czasu, zaczął wyciągać spod warsztatowego stołu jakiś dużych rozmiarów karton.
- Mam tutaj pięćset sztuk - powiedział zerkając porozumiewawczo na Vadima - Prawdziwy „Tasmański Diabeł”. Jeśli chcecie, możecie sami wypróbować. To dobry towar, ale ma krótki termin przydatności. Muszę się go jak najszybciej pozbyć, żeby cokolwiek zarobić.
Ken wyciągnął z kartona kilka niewielkich plastikowych pudełeczek, podał po jednym z nich każdemu z gości starając się nie nadepnąć w ciasnej przestrzeni garażu na obwąchującego regały Wieprza.
Plastikowe pojemniki z nieprzezroczystego tworzywa, wypełnione jakąś gęstą substancją. Wszystkie zaopatrzone w etykietki z obrazkiem jakiegoś szczerzącego zęby czarnego zwierzaka. Ilustracja wydawała się doskonale pasować do marketingu charakterystycznego dla ulicznych dopalaczy, ale nazwa specyfiku ewidentnie ten wizerunek psuła. Większość robionych w gangsterskich laboratoriach dopalaczy miała nośne nazwy w stylu „Mózgotrzepa” czy „Króla Haju”, ale na etykietkach towaru reklamowanego przez Kena widniała nazwa „Kefir naturalny. 250gr. Pochodzenie: Tasmania”.