Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2015, 21:08   #121
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Wampirzyca z żywym zainteresowaniem przyglądała się grupie. Była blisko, na granicy pola widzenia i jeszcze bliżej, w czarnych scenariuszach snutych przez żołnierzy. Wyciągnęła mglistą dłoń by pochwycić oparty o ścianę karabin. Palce przeniknęły wokół matowej rękojeści, a Spokrewniona przestała być pewna, czy to ona jest niematerialna, czy też oni sami. Unosiła się na krawędzi dwóch światów, w głębokim zawieszeniu. Ponadzmysłowo czuła z ludźmi więź, ich emocje. Wiele godzin obserwacji, długich, nużących i potem ta jedna chwila, gdy działasz zgodnie z planem przetworzonym w głowie dziesiątki razy. Ciało od długiego bezruchu przemieszcza się z oporem, serce bije mocniej, adrenalina wypełnia żyły. Należy zachować spokój, nie ma miejsca na błąd, narażenie akcji, życia towarzyszy. Życia towarzyszy o wykrzywionych bólem twarzach, życia towarzyszy o ustach zalewanych krwią. Życia... otrząsnęła się z odrętwienia, witraż ułożony z wspomnień upadł u jej stóp. Zjawa zabrzęczała łańcuchami i wypłynęła na zewnątrz.

Sunęła przez ciemność ulicy, nad wilgocią równo skoszonej trawy. Szarpnęła flagę wiszącą na maszcie i oplotła się wokół gałęzi drzewa sprzed obserwowanego budynku. Zmusiła do myślenia, rozważania pomagały wrócić na ziemię. Dom wypchali ładunkami, jak indyka w święta. Dobry sposób na pozbycie się Gerolda. Im więcej osób na niego poluje tym lepiej, a że raczej tu nie przyjdzie, inna sprawa. Oznaczało to także, że chałupa została przetrząśnięta i wciąż nie mają pojęcia, gdzie jest poszukiwany. Obwieszona ozdobami dziewczyna podobnie. Wyrażająca skłonności ku nekrofilii, дорогая... równie dobrze ona mogła być Wademanem. Wizja starego Tzimsce, stojącego przed lustrem, zakładającego damską bieliznę wydała jej się niesmaczna. Urągająca stercie trupów z Joslyn Castle.

Podejrzewała, że oddział to niesławne Duchy, bojówka Warrena. Nie kojarzyła nikogo innego, kto mógłby działać w mieście i w tak zorganizowany sposób polować na wampiry. Znać adres schronienia, zwłaszcza "tego" schronienia. Tknęło ją, czy nie zainteresować się zawartością tuby należącej do dziewczyny, obrazy, broń, przesyłka dla mistrza. Gdyby to było coś cennego, nastolatka lekkim rzutem by jej nie zostawiła poza zasięgiem ramienia, nie powinna. Rosjanka postanowiła, że przejmie pojemnik, gdy tylko nadarzy się okazja. Gdy żołnierze będą zajęci łapaniem niespodziewanego gościa lub skierują oczy w innym kierunku. Na boku przejrzy zawartość, choć znając zamiłowanie Sabatnika do młodych-zdolnych, nie spodziewała się znaleźć tam niczego poza chorymi wizjami spod fioletowej czupryny. Potem miała zamiar dowiedzieć się o co będą pytać pojmaną. O ile zdołają ją pojmać, gdzie ją zabiorą i jakie metody przesłuchań zastosują. W końcu sędzia musi poznać wszelkie okoliczności, zanim wyda wyrok. Zdała sobie sprawę, że ostatnio często ferowała śmiercią. Zrozumienie, czy to z nią jest coś nie tak, czy świat sczerniał jak smoła przychodziło z trudem. "Zawsze taki był", nieprzyjemnie zakłuło jej jaźń, gdy targnięta wiatrem opadła wraz z jesiennymi liśćmi.
 
Cai jest offline  
Stary 16-04-2015, 18:12   #122
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Gdy już zakończyli omawiać kwestie biznesmena Adam spokojnym głosem spytał - Czy mogę Pana Antoniego poprosić o słówko na osobnośći ? Sprawa dotyczy waszej świty. Nie zajmie nam to długo. A tu proszę teczka Pana i pańskiego potomka nie zaglądaliśmy.
Anthony spojrzał na Adama z wysokości tronu, jego zachowanie co najmniej go zdziwiło chociaż jego twarz pozostała niezgłębiona i nieustannie okazywała wyraz uprzejmego zainteresowania. Nowy regęt wkroczył do jego domeny z prawem gościa i jak nakazywała tradycja przywitał się okazując jakby “niższość“ swej pozycji w tym miejscu. Jednakże to, że nie porzucił tej maniery po chwili zaintrygowała Anthonego. Estreicher zdawał się niczym poniższy nieśmiertelny który posłusznie złożył swemu władcy raport, a następnie z uniżeniem śmiał poprosić swego suwerena o audięcje.
- Adamie - powiedział spokojnie Anthony by przełamać dziwaczne skrępowanie Adama i dać mu do zrozumienia, że ze spokojem może zwracać się także i do niego po imieniu.
- Oczywiście z przyjemnością porozmawiam, zechcesz nam na chwilę wybaczyć Johnnatanie - powiedział zwróciwszy sie do zasiadłego po przeciwnej stronie Malkaviana - Jak tylko Regent mnie wyzwoli wrócimy do naszej rozmowy - tu skinął głową i jedna z kobiet zbliżyła się d niego i zapytała o dobór trunków.

Londyńczyk wyczuł niezręczność sytuacji - Wybaczcie panowie wciąż jestem nie przyzwczajony do tej nowej sytuacji a dobre maniery kazały mi uznać, że w swej prywatnej domenie każdy kanita powinnien być traktowany niczym władca na włościach.
Domyślam się że jest to dość nieortodoksyjne podejście ale sądzę że nieco skromności będzie pożyteczną odmianą po moim poprzzedniku.
- Och Adamie - powiedział Anthony kożystając z krótkiej przerwy w wypowiedzi Regenta. - Zdecydowanie częściej winneś bywać w Elizjum, a nie tylko zagłębiać się w swych badaniach. - Powiedział Anthony gdy szli korytarzem kierując się do małego saloniku który mieścił zaledwie dwa fotele i biblioteczkę.
-Drogi przyjacielu wkrótce świat spłonie w ogniu promieniowania przez głupotę śmiertelnych. Wampirza polityka i nasza rzekoma nieśmiertelność staje się czymś niejstotnym przy groźbiecałkowitego zniszczenia ludzkości i kultury. Jednak pozwolisz że przejdę do konkretnego problemu jaki napotkałem ? Mimo tego że mamy wieczność czas nas wciąż ściga nieubłaganie - Estraicher zmusił się aby powstrzymać kolejny potok słów i filozoficzny dyskurs który cisnął mu się na usta. Mieli w końcu ważniejsze sprawy do omówienia.
- Oczywiście - skwitował krótko Anthony i wskazał gościowi jeden z foteli, a następnie odkorkował butelkę i napełnił dwa stojące na stoliku między fotelami szkarłatem.
Adam usiadł na fotelu złożył ręcę na kształt piramidy i przeszedł do sedna sprawy
- Wśród grupy łowców z którymi walczyliśmy znajdował się starszy mąźczyzna. Ojciec jednej z twoich guholic Margarity, ile się nie mylę, starzec poddał się chcę tylko zobaczyć swoją córkę. Jest weteranem wojennym ma słabe serce ale wydaje mi się że mógłby być dobrym sługom. Oczywiście decyzje pozostawiam tobie teraz przybywa pod opieką Ericka sądziłem że dodatkowy sługa mógłby być dla ciebie nagrodą za dobrą pracę którą wykonałeś na policji.
Anthony zmarszczył delikatnie brwi słysząc te słowa jednak nie wyglądał na szczególnie przejętego był to raczej wyraz zdziwienia niż zdenerwowania.
- Wolałbym nie zabijać Roberta. Obiecałem mu że złoże do ciebie prośbę, rozumiem że posiadanie byłego łowcy w świcie może być ryzkowne. Nie zamierzam ci też dyktować jak masz prowadzić swoją świtę, Jeżeli nie jesteś nim zainteresowany coś zorganizuje
- Źle mnie rozpracowałeś Adamie nie jest dla mnie problemem, że był łowcą. Nie lękam się nikogo z śmiertelnych. Nienawidzę jednak starości, jej widok brzydzi mnie i odrzuca. -
Powiedział Anthony z widocznym obrzydzeniem na twarzy.
- NIe skosztował bym krwi starca chodz bym miał ryzykować letarg z pragnienia. - tu upił solidny łyk Krwi z kieliszka.
- Nie przyjmę do swej świty człowieka który nie może mi oferować swej Vita. Jednakże jeżeli Margarita zechcę się z nim spotkać nie widzą problemu. Jednakże ostrzegam cię Adamie wychowałem ją niczym krew z mej krwi, wzgardzi starcem. -
Torredor słuchał uważnie od czasu do czasu kiwijąc głową w geście zrozumienia. Z grzeczności upił łyk oferowane go napoju i uśmiechnął - Bardzo smaczne. Rozumiem twoje obiekcje ostrzegłem starca jak to się może dla niego skończyć. Powiedziałem że jego córka zerwała kontakt z własnej nieprzymuszonej woli co jest może odrobinę nagięciem prawdy ale nie miałem ani chęci ani czasu żeby tłumaczyć mu dokładne działanie naszej Vite ani różnice pomiędzy jej narkotycznym działaniem a zachowaniem wolnej woli. Żołnierz stwierdził że chcę ją jedynie zobaczyć na własne oczy i usłyszeć potwierdzenie z jej ust. Jeżeli na to zezwolisz całkowicie wypełnie przyżeczenie jakie dałem Robertowi. - Stwierdził z zadowolniem.

Gdy to już się wypełni dam mu wybór pomiędzy śmiercią, a służbą jako mój guhol, mam słabość do weteranów drugiej wojny. Przyda się w szeregach mych sług wyszkolony żołnierz bez celu w życiu. Jeżeli przyjmię mą ofertę oczywiście upewnie się że nie będzie nękał ani ciebie ani Margarity - Zapewnił

- Dobrze kwestie Roberta uznaje za zamkniętą gdyby twoja służka chciała by się z nim spotkać w ciągu dnia wydaje mi się że będzie mogła odwiedzić ojca w instytucje Pana Smitha. Jest to o tyle bezpieczna opcja że w razie zawału lub jakiś głupich pomysłów ze strony łowcy obsługa ośrodka da mu coś na uspokojenie. Im szybciej Margo złamię mu serce tym szybciej będę mógł sprawdzić czy nada się do mojej świty- Upił kolejny łyk “krwawego szampana” zawsze był pod wrażeniem pomysłowości niektórych kainitów,
- Chciałem się jeszcze zadać jedno pytanie o innej tematyce: Co zrobimy z zebraniem ? Jak sam widzisz nasze pierwotne plany zostały rozbite przez wydarzenia z zewnątrz lecz mam wrażenie że ponowne wpraszanie się do twojego reprezentacyjnego domostwa byłoby nadużywaniem gościnności. Jednakże po wysłuchaniu Buffeta trzeba byłoby na spokojnie przenalizować sytuacje i zadecydować co dalej robimy. Zawsze można by zwołać spotkanie Rady w sali sądowej moje włości są niestety niezbyt reprezentacyjne brakuje im tej klasy i piękna które widzę tutaj.
- Nie widzę problemu Adamie - powiedział Marching.
- I tak będziemy musieli wszystko omówić, a ja nie mam oporów gdy odwiedza się mą domenę. Oczywiście za moim pozwoleniem, wszystkich was obejmuje dzisiejszej nocy tradycją gościmy. - Dokończył wstając z fotela i dając znac, że temat jest zamknięty. Następnie razem z Adamem udał się na powrót do sali balowej, a jedną ze slużek za jego rozkazem zabrała rozpoczętą butelkę i kielichy za nimi.

- Wybacz Johannie- powiedział do Malkawiana gdy porzegnał się już z Regentem i wrócił do stołu.
-Więc wracając do tematu. Dlaczego pragniesz poznać moją sztukę?

-Mógłbym trochę posłodzić i powiedzieć że wasza cienista sztuka to jedna z najpotężniejszych wampirzych mocy, która pozwoli mi wejść na sam szczyt. Ale prawda jest taka że jestem pragmatykiem, skoro jest okazja nauczenia się czegoś co może kiedyś może mi ocalić istnienie to czemu miałbym nie skorzystać? Mój wampirzy brat Magnus wmawiał mi że jestem szalony bo zadaje się z Gangrelami. Nie było mu do śmiechu gdy byliśmy w środku tundry a słońce złapało nas wcześniej niż oczekiwaliśmy - twarz Johanna przyjęła minę jak u dziecka które pierwszy raz weszło po schodach.

- Pozwolisz- powiedział Anthony z dłonią na swojej i potomka teczce i nie czekając na odpowiedz starszego zaczął przeglądać ich zawartość. Z tego co mówił Adam wcześniejsza władza intensywnie przyglądał się neonetom i Anthonemu. Z radością spojrzał, że kilka jego operacji które przeprowadzał przy pomocy ghuli pozostało nie zauważonych ale gdy odczytał, że wcześniejszy książę rozważał wprowadzenie go do kręgów władzy zasmucił się. W ciągu kilku dekad dał by radę przewietrzyć stechliznę której odorem przeniknęła Omaha i przywrócił miasto na odpowiedni tor. Sięgnął po teczkę swego potomka Anthony w przeciwieństwie do zebranych w pałacyku nie miał skrupułów by czytać teczki. Teczka jednakże była pusta, a kartki wyrwane.
Teczki wylądowały na powrót na stole rzucone przez Lasombra.
- Powiedz mi jeszcze Johannie, jakie są twoje przemyślenia na temat Dżihadu .

- JA nie chcę być w to zamieszany. Chcę posiadać władzę nad samym sobą i to wszystko.
A co to w ogóle jest dżihad? Jest to gra, w którą gra kilku pozostałych przy życiu ostatnich Kainitów, których krew ma MOC, prawdziwą i namacalną, nie jest wodą tak jak nasza. Te istoty doprowadziły do tego że nikt już nie wierzy w ich istnienie. Doktor Goebbels to przy nich przedszkolak. Kogoś kto zna prawdę nazywany jest szaleńcem i paranoikiem, wywala się go na margines społeczeństwa. Ich wpływ, chociaż subtelny jest bardzo realny, mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Wszyscy jesteśmy pionkami i niewiele można zrobić by było inaczej. Nie uwierzycie mi, zdaję sobie z tego sprawę. To trzeba zobaczyć i poczuć samemu, choć może się to źle skończyć. Prawda Morgan?

- Ja widzę to inaczej. Dżihad to według mnie sens naszego istnienia. Nasze przeznaczenie i motywacja. Wybić się z naszego miejsca w szeregu i sięgnąć wyżej. - mówił Anthony wpatrując się w Vitea w swoim kieliszku.
- Nasz świat jest jak wieża. Wieża zbudowana z szachownic, poziomy pod tobą to twoje pionki, ci nad tobą to gracze. - kontynuował w zamyśleniu.
- Większość z nas chce być królem swojej szachownicy. Nie widzą wieży, niczym ryba w bajorze nigdy nie marzą o tym by latać. - tu przerwał i spojrzał w zdobiony mozaiką sufit.
- Chce się wspiąć po wieży Johannie. Ta szachownica mnie nie interesuje, pragnę poznać te które są nad nami. Podciągnę całe to miasto wyzej, tak wysoko aż z jego szczytu dostrzegę kolejny poziom. Nie będę pionkiem hetmanem czy królem, ci którzy zostaną za mną się nimi staną i wtedy wszyscy dostrzegą wieże. Dżihad ożyje w tym mieście i da nam nowe wyzwania. - mówił z coraz większym przejęciem, głosem generała zarządzającego swoje siły do boju.
- I dostrzeżemy wtedy " Że to co dla poniektórych jest sufitem dla mnie jest podłogą ". Nie znam Cię dobrze Johannie ale Ty jesteś już starszy i znasz ścieżkę na kolejny poziom. Wskaż mi ją, a odpłacę ci należnie. - zakończył i spojrzał na starszego.

-Obawiam się że moja rada ci się nie spodoba: by dożyć do momentu w którym można nazwać się starszym, trzeba nauczyć się kiedy zrezygnować. Zawsze byliśmy istotami siedzącymi w cieniu i tam powinniśmy pozostać. PRZECZEKAĆ. Bratanie się z Warrenem może być kuszące na krótszą metę, ale na pewno skończy się źle. To samo tyczy się wilkołaków, czy kimkolwiek innego. Nasze problemy są naszymi, ich problemy są ich problemami i niech tak pozostanie. Powinniśmy zregenerować straty i poradzić sobie sami, nie wchodząc w żadne układy. Tak bym zrobił gdym rządził. Ale nie rządzę i nie będę, gdyż jak już mówiłem rezygnuję z tego. Dam wam szansę - wskazał dłonią po zgromadzonych tu Kainitach - Dlaczego więc zamiast schować się w dziurze, chcę zaryzykować swoim istnieniem by zgładzić mordercę? Cóż mam kilka osobistych powodów. Wiem że on nie poprzestanie póki mnie nie wykończy. I liczę że władza po tej zmianie będzie dla mnie bardziej przyjazna niż poprzednia. I coś czego wam nie mówię bo chcę być tajemniczym Malkavianem - wykrzywił się w tym swoim wkurzającym uśmiechu.


****

Anet było zszokowana, szatyn który okazał zainteresowanie jej pracą w dziale wewnętrznym policji Omaha okazał się nie tylko zabójczo przystojny ale i widocznie niewyobrażalnie bogaty. Jej mały samochód i lekko już wymięta sukienka nagle wydały jej się potwornie nie na miejscu, a przecież nie weszła nawet do środka. Strażnik przy bramie jednakże nie skomentował na szczęście tematu, po zapytaniu się o jej nazwisko i cel wizyty wykonał krótki telefon do wnętrza rezydencji i skierował ją pojazdem do fasady budynku. Konstrukcja, przy najmniej jak dla niej zwykłej policjantki, wydawała się ogromna z łatwością w jej wnętrzu zmieścił by się nie tylko jej dom ale i cały komisariat na którym pracowała. Koło drzwi stały dwie kobiety jedna odziana w zwykły strój pokojówki, która jednak po chwili zniknęła we wnętrzu budynku i druga odziana w wieczorową suknie która kosztowała zapewne tyle co jej miesięczna pensja.
- Witam Panno Szarington. - zadzwięczała czystą aczkolwiek posiadającą dziwny nie znany Anet akcent angielsangielszczyzną kobieta gdy ta tylko wysiadła z samochodu.
- Za mną proszę Pan Marching już na Panią czeka. -

Wewnątrz sali bankietowej

- Panna Szarington przybyła Panie- powiedziała Margarita zwracając się do Anthonego, zaraz po tym gdy służka wyszeptała kilka słów do jej ucha.
- A jednak się zdecydowała .... - ten odpowiedział z satysfakcją w głosie i wstał z fotela kierując się w stronę drzwi obserwowany przez syna Malkava.
- Wiele się dzieję tej nocy i widze, że będę miał przyjemność przedstawić ci jeszcze jedną, może nie tak znaczną jednakże interesującą personę.

Aneta stanęła przed drzwiami do jadalni gdzie zostawiła ją kobieta. Zjadała ją trema niewidzialna siła która pchała ją do przodu jakby zniknęła i pojawiły się pytania na przykład, Co robie w domu faceta którego widziałam przez 30s i zamieniłam z nim dwa słowa ? Jednak wszystkie wątpliwości zniknęły gdy drzwi się uchyliły, a w szpaże pojawiła się jego twarz. Przeczesała krótkie, kręcone, czarne włosy i uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła. Anthony przywitał ją po staroświecku pocałunkiem w dłoń, Anet z pewnością spłoneła by rumieńcem na szczęście bycie afroamerykanką ma swoje plusy.
- Johannie, - powiedział Anthony lekkim pchnięciem przesunąłwszy Anet w głąb pomieszczenia - przedstawiam ci Anet Szarington - kontynuował trzymając dłoń na jej tali - przyszła szefowa policji Omaha. - To zdanie zadziwiło ją, ale co innego natychmiast przykóło jej uwagę. Myślała, że chce złożyć na jej szyi pocałunek i tak właściwie to niewiele się pomyliła ….

Anthony złożył nieprzytomną Anet na jednym z krzeseł przy stole. Czuł w sobie siłę jej Vite, a jako, że nie był on w stanie jej utrzymać musiał szybko się jej wyzbyć na szczęście miała ona już swoje zaplanowane przeznaczenie. Brzytwa Anthonego zabłysła w jego ręce i przecieła żyły jego nadgarstka, a struga jego krwi popłyneła po dłoni. Pierwsza kropla uderzyła w policzek kobiety, a kolejne spłyneły do jej ust w trzech długich strugach.
- Jesteś teraz moja droga - wyszeptał do ucha nie przytomnej kobiety, a następnie wyprostował się i władczym tonem zwrócił się do swego sługi. - Paulo zabierz ją proszę na kwatery i wyjaśnij jej czego będziemy od niej wymagać -
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 18-04-2015, 15:16   #123
 
Halfdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Halfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skał
Robert leżał skulony w kącie w Zakładzie... jakimśtam, nie mógł sobie teraz przypomnieć. Nie mógł powstrzymać łez, oprócz instynktownego, pierwotnego strachu o swoje życie czuł ogromną bezradność i niemoc. Zrobiłby wszystko żeby ten koszmar się już skończył...
Mimo że miał zatkane uszy słyszał rozmowy toczące się w pokoju:
-Zniszczyć komputer? To cudeńko które masz w warsztacie? MY? Chyba żartujesz... - zaśmiał się głośno a jego pobratymiec w bestialskiej formie zaskowyczał niczym hiena, aż Robertowi przeszły ciarki po plecach - Zapamiętaj sobie wampirze, Tubylcy Betonu nie niszczą komputerów. Wiemy ile to jest warte i nie chodzi nam o pieniądze.
Starzec usłyszał odkładaną słuchawkę i ponowne wybieranie numerów. Każdorazowo tarcza numerowa telefonu głośno wracała do początkowej pozycji gdy cyfra została wybrana. Jednocześnie słyszał kroki, jakby ktoś chodził w tą i z powrotem.
-Pewnie nie spodziewają się znów działają. Próbuj, próbuj... Co mu się stało. Kto mu odgryzł rękę? Kurwa. Myślałem że wy wampiry to tak jak na filmach, w szyje gryziecie - chwilę później bestia ruszyła, słychać było pazury uderzające o podłogę.
- Dobij mnie, bestio - to był słaby głos Jamesa - Dobi... KURWA! Moja ręka! Znów mogę nią ruszać! Zrosła się! Jak to zrobiłeś? - oczekiwał odpowiedzi ale bestia znowu zachichotała niczym hiena.
- Widzisz Eric. Nie mamy złych zamiarów. To jak z tym telefonem? Księcia nie ma na stołku?





Henry usiadł na krześle i upił trochę Coca-Coli, którą znalazł w lodówce. Druga grupa rozbiła swój obóz w innym domku. Łatwo poszło, dziewczyna nie była uzbrojona i co ważniejsze nie była wampirem. Ha, nigdy pewnie nie miała wampirzej krwi w ustach, inaczej nie byłoby tak łatwo ją utrzymać. Zawlekli ją do tego drugiego domku, związali i posadzili przy stoliku w salonie. Henry z grzeczności podał jej butelkę Coli, sierżant jadł hamburgera. W TV opisywano właśnie jak zbudować swój własny schron, za przykład dali kilku skautów, którym udała się ta trudna sztuka. Dzielne chłopaki, przyszłość narodu!




- To jak słoneczko. Powiesz nam kim jesteś? Co robiłaś u Gerolda? Gdzie on jest? - sierżant mówił mlaskając, ale dziewczyna nie odpowiadała. Sierżant zaklepał sobię rolę dobrego gliny (chociaż nie wychodziło mu to najlepiej), a Henry nie miał ochoty być tym złym. Dziewczyna uparcie milczała. Żołnierze zostawili ją w spokoju.
- Daj spokój. Zaraz przyjdzie Eva i da jej popalić. Pomyśl dziecino nad odpowiedzią - rzucił Henry i zmienił kanał. Znany ekspert od survivalu pokazywał domowe sposoby na uniknięcie promieniowania po wybuchu. To dla tych którzy uważają że naukowcy w okularkach znają tylko suchą teorię. Henry zobaczył na ekranie licznik Geigera, taki sam jaki miał w plecaku. Wyjął go i dla jaj zbadał okolice puszki Coca-Coli. Licznik zabrzęczał a zdziwiony Henry odczytał podwójną bezpieczną wartość:
- Kurwa, będę się świecił po tym gównie! - powiedział zirytowany
- Pokaż - sierżant podszedł bliżej - eee, pierdolenie. Mądre głowy co roku zmieniają te swoje śmiertelne dawki. Dwa lata temu to była połowa. Nic nam nie będzie.
W drzwiach pojawiła się młoda kobieta ubrana w żółtą garsonkę i spódnicę. Na szyi miała fioletową kokardkę i buty w tym samym kolorze. Jej włosy koloru marchewki były spięte żółtą wstążką w kitkę.
- Jest i Eva! Tutaj mamy naszą ptaszynę, chyba zna Gerolda ale nie chce nic mówić. Może coli?
- Dziękuję Henry, ale nie mamy czasu na przekąski. No dobra dziewczyno, mów co wiesz. Co cię łączy z Geroldem? Odpowiedz! - odgarnęła grzywkę i spojrzała dziewczynie prosto w oczy
- Wyleczył mnie i teraz pije ze mnie krew. Kurwa dlaczego ja ci to mówię? O ja pierdolę… Już wiem! Ostrzegał mnie przed czymś takim - fioletowowłosa zacisnęła oczy jak tylko mogła. Eva z pomocą żołnierzy siłą je otworzyła i zadała kolejne pytanie:
- Gdzie jest Gerold? Mów! - krzyknęła Eva władczym tonem
- Spierdalaj! nic więcej ode mnie nie wyciągniesz! - odpyskowała dziewczyna
Zdziwiona Eva roześmiała się i spróbowała jeszcze raz. I jeszcze raz. I kolejny. Dziewczyna miała rację. Nic nie dały ani nadnaturalne sposoby, ani przypalanie papierosem czy fizyczny ból. Nawet jeśli coś wiedziała to milczała jak grób.
Zrezygnowana Eva kazała ją związać.
- Spróbujemy później, jej wola napewno się złamie. Dzięki za pomoc, już ja się nią zajmę.
Henry dopił colę i wraz z sierżantem ruszyli z powrotem na swój posterunek.


 
Halfdan jest offline  
Stary 21-04-2015, 03:05   #124
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
24 października 1962, 0.00 AM; długie pięć godzin od spotkania w sądzie

Tej nocy najwyraźniej nikt nie spał.

Dom Lockettów, Florence Boulevard


Jane i Robert Lockettowie usiedli na chwilę wśród zapakowanych skrzynek; od pierwszej chwili kiedy Eryk zamarł w spół zdania widząc wchodzącego do piwnicy Elizjum Warrena Buffeta, wiedzieli że stało się coś złego. Z godziny na godzinę było coraz gorzej, aż dwie godziny temu Morgan przelał czarę goryczy. Mieli opuścić miasto. Zebrać wszystkich im bliskich i przyczaić się w jakimś zapomnianym przez ludzi miejscu.
Dwoje staruszków siedziało opartych o siebie, brzdękając na gitarach. To były ich ostatnie chwile w tym lofcie. Dwie ulice od Omaha Auditorium, to było ich schronienie. Ich oaza spokoju, bez wchodzących i wychodzących gości. Nawet Morgan, choć wielokrotnie zapraszany, nie zaglądał częściej niż było to konieczne. Tylko Breeze zaglądała od czasu do czasu.
Byle do wieczora. Jutro wieczorem będą już w drodze, po tych wszystkich trudach...


Jewell Building, zaplecze Dreamland Ballroom: Fundacja Tremere w Omaha


Christine patrzyła na swoją młodszą siostrę z niepokojem; miała nadzwyczajny dar pojawiania się w najbardziej kłopotliwych momentach. Rodzina to tarcza dla wrogów, kłopot i naleciałość z poprzedniego życia; tak wbijał jej do głowy każdy jeden Tremere którego miała okazję spotkać. Poza Morganem. Który to, najwyraźniej, postanowił objaśnić jej to doświadczalnie, jedną ręką dając jej upragnioną szansę wejścia po stopniach Piramidy a drugą wieszając na szyi niedorobioną łowczynię. Jak zadanie które jej wyznaczył nie było łatwe samo w sobie. Miała parę pomysłów jak to ugryźć, ale przecież skoro najważniejsza była dyskrecja, to nie może pracować z kimś kto już raz ściągnał na nich łowców.
Niech ma zajęcie zanim wyjedzie. To tylko kilka godzin opóźnienia.
Zerknęła na pochyloną nad paczkami sylwetkę siostry. Taak, niech tak robi. Z tego co opowiedziała, Suzan cudem uniknęła wylądowania na badaniach u Schmidta. To dopiero byłoby rodzinne spotkanie gdyby kiedyś przyprowadził ją do fundacji jak swoją...


Róg 52giej and Lexington, Omaha


Flara wrócił do samochodu; silnik cicho mruczał, znacznie ciszej od jego pędzących myśli. Fotografia przed nim miała na sobie siedem dat; siedmiu kompanów z jednostki którzy nie dożyli tej nocy. A on właśnie miał jechać do wszystkich pozostałych i przekonywać ich do jeszcze jednej walki.
Nie wątpił w sens; kochał Morgana jak brata, a do tego sam widział dość żeby samemu sugerować zrobienie porządku z co bardziej niesfornymi istotami w mieście. Problemem było wciągnanie w to innych. Jeremy, Mack i Roger mieli dzieci i wnuki; zrobiliby to dla nich nawet gdyby poprosił ktoś inny. Ale mogli tyle stracić...
Za to Harry i Charles nie mieli już nic do zrobienia w życiu. Białaczka i rak. Nie dość że będą mogli zginąć w walce za coś dobrego, to jeszcze oszczędzą sobie cierpień.
Wrzucił bieg. Nie cierpiał tych lalusiowatych automatów. Jeep miał ręczne biegi i przewiózł ich przez całą Francję. Jego pierwszy samochód, jaskrawoczerwony Stylemaster kupiony zaraz po powrocie do kraju jako jeden z pierwszych miał tą eksperymentalną skrzynię . Zepsuł się cztery razy zanim się go pozbył.
Najpierw do szopy za miastem po broń; może i byli weteranami, ale @$#$ nie będzie ich budził o 3 w nocy.


Chatka kempingowa pomiędzy jeziorem Conagra a Missouri

Brezee wróciła z domowym winem do salonu; tylko tak mogła się odwdzięczyć chłopakom za pomoc w nagłej sprawie. Przed nimi leżały zebrane informacje o Monsanto. Ktoś gdzieś coś słyszał, ktoś z kimś pracował, albo miał kumpli w gazecie czy stacji zdrowia.
Wyglądało to jeszcze paskudniej niż wcześniej.
PCB podejrzane o silnie rakotwórcze działanie; plan produkcji milionów ton. DDT z potwierdzonym gromadzeniem się aż do ilości szkodzących ludziom, ale jakoś podważyli badania i sąd się wycofał. Cycle-Safe, pierwsza plastikowa butelka, w ciagu roku udowodniono że zwiększa ryzyko raka. Posilac. Roundup. Aspartam. Modyfikacje genetyczne.
Przecież oni produkują normalne rzeczy chyba tylko jako skutek uboczny.
Larry podał jej skręta; przez kolejną chwilę cała piątka w milczeniu stała nad teczkami. Joint krążył jak fajka pokoju. Ostatnia, tak jak to była ich ostatnia noc przed wkroczeniem na wojenną ścieżkę z tym potwornym molochem.
Więc...co innego mieli robić?


Douglas Street, na przeciwko kościoła Świętej Marii Magdaleny


Stanley D. Allen.
Miał zdjąć tą cholerną tabliczkę z drzwi lata temu pierwszego dnia kiedy przyjął tą robotę. Teraz jeżeli ktoś będzie go szukał wlezie mu prosto do biura. Wybebeszy go i wywali zwłoki do rzeki. Hurra.
30.000$ w paczkach po 10 dla Lockettów; muszą ewakuować i zabezpieczyć prawie 30 osób. Christine, piękna Christine...7.500$. Daj kobiecie urządzić dom i będziesz oglądał dno swojego portfela dłuższy czas. 100$ na podróż dla jej siostry. Szkoda, miło było popatrzeć. I znacznie przyjemniejszy charakter od starszej. 1.000$ dla Simona. OK, Flara miał zrobić zapasy na wszelki wypadek...ale czy on chce toczyć wojnę partyzancką czy co?
50$ dla Breeze. Jeżeli ci hippisi mają jakieś zalety, to z całą pewnością są tani. Ale w sumie informacje o Monsanto wyciągnęła praktycznie z kieszeni, więc może jednak.
Prawie 50.000 dolarów pójdzie jednej nocy, dostępne od ręki. Tyle lat ukrywał pieniądze Morgana przed światem że stracił świadomość jaki majątek uzbierał Förnster przez te lata przysług dla innych wampirów. Najbardziej podobał mu się numer z tymi anarchistami pod Kansas City. Dwuletni konflikt załatwiony jedną rozmową. Wrócił tej samej nocy bogatszy od trzy spore firmy. Magik.
Cholera, przy tej inflacji jeżeli to faktycznie pójdzie w nieruchomości to może jeszcze na tym zarobią.

A teraz..główne zadanie. Warren Buffet, jego ulubiony inwestor. Zarobił na nim więcej niż na kimkolwiek innym. A teraz trzeba będzie go zrobić w jajo. Wyprowadzić fundusze z jego spółek w miejsca gdzie nie będzie mógł ich zaatakować. Bez wywoływania nowego wielkiego kryzysu. No, to jest wyzwanie.


Howard Street 1412, vis-a-vis kwatery głównej policji w Omaha


Tremere opuścił ciasny pokoik i Eryk w końcu został sam. Przez lata utrzymywali we dwóch status quo; lawirowali między stronami, kluczyli, unikali konfliktów. Elizjum było dziełem ich życia.
A teraz spłonęło i Morgan zdecydował się zabrać głos.
Wyprostował się, wypiął pierś, nabrał powietrza. Jak na scenie: to tam, pomiędzy ludźmi, trzymając w żelaznej garści ich uwagą miał najlepsze pomysły. Które zapominał przed końcem występu.
Warren Buffet, mag Technokracji z swoim konstruktem, Carmen. Profesor Oppenheimer, dezerter Technokracji którego Buffet się obawia. Cicha niewiadoma, doktor Rober Rainwater. Nie widział tego człowieka od miesięcy, ale czy to takie dziwne u magów Tradycji siedzieć tyle czasu w laboratorium?
Dlaczego miałby się angażować? Morgan zanim wyszedł rzucił parę powodów. Nienawidził kiedy to robił. Specyfika ich relacji sprawiała że znacznie częściej widział jak Tremere robił to innym; za każdym jednym razem czuł że kiedy to on wejdzie pod ostrzał, będzie bolało.
Dla siebie
Tak, to była najprostsza część. Przyczułek Technokracji w mieście oznacza emigrację. Podział terytorium. Ugody. Widział jak to się kończyło, każdym jednym razem. Pewnego dnia z hal wylewała się fala HitMarków i likwidowała wszystkich którzy hamowali ich rozwój. Morgan spotkał się z sługą jednego z nich na kwadrans i sam do tego doszedł. Czyli nie tylko dla niego było to aż takie oczywiste.
Dla nas
Elizjum było pięknym tworem; kipiącym aktywnością kotłem gdzie każdy mógł przyjść. Wymuskani brytyjscy dźentelmeni udający obojętność wobec zysków, startujący władcy życia i śmierci swoich poddanych uciszający swoje kompleksy, gangsterzy brutalnością zagłuszający swoje wyrzuty sumienia. W każdym innym miejscu rozpoczęliby walkę w ciągu kwadransu. Tutaj pozwalali innym się zrozumieć. Otwierali się na nowe rzeczy.
A to tylko piwnica.
Studio nagraniowe, sale konferencyjne, sala koncertowa...cały budynek promieniował tym duchem.
Dla ludzi
Ta część była niepokojąca; o ile nikt nigdy nie miał złudzeń jak nisko magowie cenią sobie normalnych ludzi, to zwykle były to skutki uboczne. A według tego co powiedziano o Monsanto...to był główny plan. To nie zostało wypowiedziane, ale oczy Morgana po tamtej informacji wyglądały tak samo jak gdy młody tłumacz pierwszy raz usłyszał o tym co Rzesza robiła w Polsce.
Dla Breeze
Jego dzieci.
Tak, otoczył ich opieką. Dbał o ich rozwój, wskazywał nowe ścieżki i wspierał gdy upadali. Pierwsza komuna hipisów w tej części kraju, kolejna fala Beat Generation. Byli jego dumą i drobnymi radościami każdego dnia. Kiedy Breeze wyciągnęła dane o Monsanto, był jedynym szcześliwym człowiekiem w pokoju.
A teraz pójdą stanąć na drodze molochowi i nie może ich powstrzymać bez zniszczenia samej ich natury.


Iowa

Dwie masywne sylwetki pracowały olbrzymimi skrzydłami, lecąc w ciszy nocy. Ich pan, Korwin, dał im wyraźne polecenia. I dołożył starań żeby dotarli do celu niezauważeni.
Znaleźć Morgana. Słuchać i chronić. Nie zawieść.


Centrum Dowództwa Powietrznego, Illinois, St. Louis

Atmosfera w sali była nerwowa. Pewną ironią było to, że to wampiry był tymi bardziej zdenerwowanymi. Ludzie mieli swoje rozkazy. I Korwin, i Yvaine, jego córka, mieli swoje, prosto z Wiednia. Nie dopuścić do prowokacji w żadnym z sztabów.
Gdyby nie to, po połączeniu z Morganem od razu wsiedliby do samolotu. Książę nie żyje, reszta zdziesiątkowana...
Nie sposób było nie myśleć w jakim stanie jest Strategiczne Centrum Dowodzenia w Omaha. Przecież oni tam produkowali bombowce nuklearne...

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 19-05-2015 o 03:09.
TomBurgle jest offline  
Stary 22-04-2015, 21:12   #125
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Kolacja u Anthonego


Morgan w sali gościnnej, kiedy już został wprowadzony przez obsługę.
- Mam nadzieję, że nie zakłócam Twojego spokoju korzystając z zaproszenia akurat teraz, drogi gospodarzu? - Zapytał kłaniając się kolejno gospodarzowi, Adamowi, Johanowi i Gregowi. Rudy młodzieniec kompletnie zignorował Morgana (jak i wszystkich dookoła), zajęty rozmową z Hinduską. Wiking tylko skinął głową, mamrocząc coś o tym, że już się tej nocy witaliśmy.
- Czas nas goni, ale mam przyjemność przynosić dobre wieści; znamy jedną z kryjówek Gerarda.
- W żadnym wypadku Morganie, czekaliśmy na ciebie, zaparaszam. - Powiedział Anthony z wysokości tronu i wskazał Morganowi miejsce po swojej lewej stronie naprzeciw Adama, a gdy ten już usiadł skinął ręką na jedną ze służek, która z zbliżyła się do Tremera i zapytała się go o dobór Vita.
- Każda informacja, którą przynosisz z pewnością bardzo nam się przyda- kontynuował dalej patrząc na towarzysza - aczkolwiek myślę, że dzisiejszej nocy nie należałoby już sprawdzać tej lokalizacji. Świt się zbliża i każdy z nas powinien poczynić odpowiednie kroki byśmy mieli możliwość spotkać się tu, gdy płonąca gwiazda znów skryje się za horyzontem. Ale na omówienie kilku tematów z pewnością czasu nam zostało, więc mówcie Panowie. Jak poszło spotkanie z naszym “biznesmenem”? Jak to się stało, że natknęliśmy się na Lupiców? - Skończył krótką serią pytań pozwalając sobie, jako gospodarz rozpocząć dyskusję.
Morgan wymówił się od poczęstunku.
-, Jako że byłoby wysoce nieroztropną rzeczą zdawać się na łaskę nieznanego przeciwnika przychodząc w ustalone przez niego miejsce, musiałem obejść ten problem. XX wiek ma pewne cuda, które rozwiązały mój problem i mogłem rozmawiać z bezpiecznej odległości. Nasz drogi Warren Buffet, Mag Technokracji, jest niezwykle chętny do współpracy.
- Zastanawiające, czego może chcieć od nas mag? Jawna prezentacja siły jest raczej tym, czego bym się spodziewał, a tu chęć współpracy.... Dziwne. Zapewne pragnie wykorzystać zastała sytuacje by się wzmocnić.
Adam był, co prawda w śmierdzącym stroju robotniczym, ale gdy już był za bezpiecznymi murami nie odmówił sobie założenia z powrotem melonika okularów i przytrzymania swej wiernej laski tak jakby były to symbole jego statusu.


Z mojego punktu widzenia alians z Warrenem jest najlepszy, bo:
- Dostanie pieniądze na swoje badania, z których część jest gotów im oddać w zamian za to, że przeprowadziłby dla niego badania na temat samowystarczalnych środowisk z zamkniętym obiegiem, ludzkiej psychologii a dokładniej wpływu długotrwałego zamknięcia na ludzką psychikę i budowanie trwałej społeczności. Do tego dochodzą badania nad uprawami i zwierzętami hodowlanymi, które przeżyją w podziemiach. Wizja oddania władzy w ręce magów i brak potrzeby martwienia się o politykę wydaje się kuszący, bo obchodzi mnie tylko mój idealny schron. - Powiedział z wyraźnym rozrzewnieniem.

-Jednakże nie jestem głupcem! A teraz spadła na mnie odpowiedzialność władzy i muszę patrzeć ponad własne pragnienia a za najwyższy cel przyjąć ocalenie tej koterii. Jestem świadom, że na tym świecie nie ma nic za darmo. Warren coś planuje, prawdopodobnie chcę nas wykorzystać a potem zniszczyć! Dlatego nie zamykam się na żadną z opcji! Wysłucham każdej sugestii a następnie ją rozważę nawet, jeżeli się z nią nie zgodzę.

Estreicher udzielił głosu wikingowi, jako najstarszemu w ich gronie gdyż jego rady zdążyły okazać się pomocne. Malkavianin powtórz im mniej więcej to samo, co usłyszał od niego Antoni: Chcę spokoju i nie powinniśmy wchodzić w alianse z innymi istotami nadnaturalnymi.

Koniec narady

Nim Regent zdążył zareagować do Sali przyszedł strażnik, podał gospodarzowi list w zamian, za co otrzymał dwa strzały z rewolweru.
Wszyscy stoją w ciszy skonsternowani i zdziwieni nie wiedząc, o co chodzi. Chwilę później słychać dzwonek telefonu, ghule patrzą na Marchinga pytająco, ale niczym tresowane psy bez pozwolenia się nie ruszą. Za to Greg nie ma sobie tyle taktu:
-Odbierzcie to wreszcie, nie słyszycie tego? Uciszcie tę piekielną machinę! I nie strzelajcie na litość boską! - Powiedział z wyraźną irytacją. Tymczasem strażnik zaczął krzyczeć z bólu - ZAMKNIJ SIĘ. CHŁOPAKI NIE PŁACZĄ.
Johann podszedł do strażnika, patrząc mu w oczy poleciłby przestał krzyczeć. Następnie podszedł do swojego potomka, odszedł daleko w kąt sali i skarcił go.
-“Dot. shoot the messenger”. Więc, gdybyś, Anthony, był łaskaw wyjaśnić, dlaczego kazałeś zastrzelić tego człowieka...Mielibyśmy jeszcze jakiekolwiek pole do rozmów.
-Cóż za brak dekorum, nie będę cię pouczał jak masz prowadzić swój dom, ale gdybyś kazał go wyprowadzić do drugiego pokoju byłoby to o wiele bardziej poukładane - Stwierdził Regent z wyraźnym obrzydzeniem. Za dobrym wychowaniem krył odrazę wobec nieludzkiego traktowania, jakie okazywał Lasombra swym poddanym.
Anthony wziął list, wyjął go z koperty i rzucił ją na podłogę. Wszedł na górę po schodach czytając go po drodze. Zniknął za drzwiami, chwilę później rzucił tylko:
-Adamie, Eric do ciebie. Zabydeusz, przyprowadź strażnika do pokoju rozmów. Szanowni goście, proszę wybaczcie mi na chwilę - po czym zniknął za drzwiami. Ghule złapali rannego w obie nogi i wynieśli go.

Długa droga do telefonu

- Mogę też? - Morgan zerknął na Torreadora; liczył, że jego współklanowiec tu będzie, a skoro była okazja zamienić dwa słowa pomimo jego nieobecności tym lepiej.
- Porozmawiać na osobności czy być przy rozmowie telefonicznej? Odpowiedź na oba pytania brzmi “Tak”. Jednak najpierw chciałbym odebrać telefon, bo samo to, że znów działa jest interesującym faktem chciałbym wiedzieć, co Eryk ma do powiedzenia i zadzwonić do moich ludzi, aby wydać polecenia posprzątania bałaganu.
-Tak, łączność z światem zewnętrznym zdecydowanie poprawia naszą sytuację. Jeżeli to jego zasługa to zrobił najwięcej z nas tej nocy- Tremere rzucił idąc za regentem w kierunku telefonu - Warren zaproponował oddanie swoich Duchów do walki z Sabatem - dorzucił
-, Co chcę w zamian? Warren daje podejrzanie dużo boje się tego, co skrywa w drugiej ręce - Estreicher był nieufny - Jego oferta jest po prostu zbyt piękna, aby była prawdziwa. Musi być w tym jakiś haczyk, gdy ktoś oferuje mi wszystko, o czym marze znaczy, że szykuje mi śmierć - Rzekł sentencjonalnie.
- Przysłowia, przysłowia- uśmiechnął się - Dokładnie tak. Prawdopodobnie liczy na okazję do strzelenia nam w plecy. Zobaczenie nas w akcji, śledzenie z wygodnej pozycji i sztylet w pierś, kiedy przestaniemy być potrzebni. Ale...Widzisz lukę w tym planie? -
- Możemy… Nie my MUSIMY! Wykorzystać oferowane nam środki skoro jest ku temu okazja luką w jego planie jest to, że my mamy świadomość tego, że oferuje nam zatruty dar i to daje nam szanse na przygotowanie antidotum.
- A teraz na chwilę przyjmij hipotezę, że nie jest głupcem i jest tego świadomy. Niemniej, robi to i tak. Co to nam o nim mówi?-
- Jest równie zdesperowany jak my. I podobnie jak my nie jest wstanie walczyć na wielu frontach na raz, więc chcę nas związać w walce z którymś ze swych przeciwników, aby nas jak najbardziej osłabić na przyszłość. Jesteśmy zmuszeni zagrać w tą grę jednak zamiast być pionkami musimy spojrzeć na całość planszy i poznać innych graczy a następnie tak pokierować sytuacją, aby jak najwięcej zyskać poświęcając przy tym jak najmniej własnych zasobów.
- Zoła brzmi dobrze, jako poświęcanie jak najmniej własnych zasobów?-
- Zależy, co masz na myśli. I tak straciliśmy za dużo swoich nie lubię ruskich a ona śmierdzi anarchistką, ale nie zamierzam jej wystawiać na odstrzał klan Buruja jest honorowy i przydatny.
-Jutro o 23 spotka się z Warrenem w Elizjum i obejmie dowództwo Duchów na czas polowania na Sabatników.
-, Jeżeli wyraziła na to zgodę ja jak najbardziej ten koncept popieram z krótkiej rozmowy, jaką z nią odbyłem sprawiała wrażenie prostego żołnierza. To nic złego takie osoby też są potrzebne, ale najlepiej dać im do ręki porządną broń i skierować w stronę wroga.
- We właściwą stronę - dokończył Morgan - I tutaj zaczyna się problem. Brakuje nam informacji o obecnym miejscu pobytu watahy, która spaliła Elizjum, nie mówiąc już o Geraldzie. -
- Jedyną ciekawą informacją, którą udało mi się zdobyć na temat Gerolda była jego niechęć do mojego pomysłu zrobienia małego muzeum poświęconego Polsce. Chciałem zrobić przyjemność mojej gosposi a sam kraj i język są na tyle ciekawe, że wciągnąłem się w badania. Możliwe, że to po prostu bojarski rasista, bo większość jego klanu pochodzi podobne z ruskich, ale równie prawdopodobne jest, że cierpi na jakąś fobie? W każdym razie skierowanie Zoli z duchami przeciwko Sabatnikom wydaje się dobrym rozwiązaniem niech Warren myśli, że mu wierzymy i przekonamy się ile warte są te jego duchy i nasza czerwona wampirzyca.
-, Czyli jedyne, czego nam brakuje do tego gambitu to namiar na tą watahę. Jestem w stanie przygotować Zołę do wyprawy, ale z tym poszukiwaniem będę potrzebował kogoś sprawniejszego. Scully, Jefferson, Eric i Nicolo pod Twoją komendą? -
- Wiemy o nich nieco więcej razem z Erichem znaleźliśmy teczki na członków Watahy - Adam wyjął z za pazuchy zdobyte dokumenty i podał je Morganowi - Pod moją komendą? Byłem partyzantem i nie będę ukrywał, że mam nieco więcej bojowego doświadczenia niż to zazwyczaj spotykane u członków mojego klanu, ale nigdy nie dowodziłem odziałem w boju. Tu by się przydał mój Mistrz, ale jego owładnęło szaleństwo zemsty na komunistach - Westchnął smutno.
- Nie ma tu nic, co pozwoliłby iść prosto do ich schronienia...Ale pewnie można ich wyśledzić w jakiś inny sposób. - Szybko przewertował chudziutkie teczki - Poza tym, nie ma go tutaj. Więc możesz to być jedynie ty lub Anthony -
- Możliwe, że Anthony ma jakieś ukryte talenty przywódcze, ale patrząc po jego tendencji do łamania psychiki podwładnych, jaką widać po jego sługach raczej się nie nada do tego zadania.
-, Czyli zgadzamy się w twierdzeniu, że jesteś jedyną osobą, która może zdobyć te informacje na czas?-
- Tak… Ehhh i znów muszę się podjąć zadania, na które zupełnie nie mam ochoty gdyby nie to, że świat zmierza ku zagładzie i w każdej chwili mogą nam zlecieć na głowy bomby atomowe a ja włożyłem tyle pracy i pieniędzy w ten schron pewnie już dawno bym zniknął z tego miasta zamiast bawić się w marionetkowego króla umiejącego miasta - Torreadorowi najwyraźniej zebrało się na narzekanie.
- Naprawdę, jaki sens ma telefon w posiadłości, kiedy trzeba do niego iść dwie minuty? - Sapnął Morgan, kiedy w końcu doprowadzono ich do aparatu telefonicznego
Adam pokiwał głową - Wiem, że to ma sens, dlatego się na to godzę, co nie zmienia tego, że ta cała wojna to czysty idiotyzm i mi się zupełnie nie podoba. Powinniem być zajęty kończeniem przygotowań do zagłady ludzkości i zbieraniem kandydatów do mojego schronu żeby uniknąć błędów genetycznych w przyszłych członkach mojej małej społeczności, ale nie muszę się zajmować jakąś głupią wojną pomiędzy Kanitami, bo jedna grupa ma inne wierzenia na temat jakiegoś durnego post judaistycznego apokryfu niż druga i nie chcę im się panować nad bestią albo wykazać choćby odrobinę subtelności! - Warknął zirytowany.
- Tak, regent jest na miejscu - Morgan podał słuchawkę Adamowi.
Estreicher przyjął urządzenie i ustawił się tak, aby Morgan mógł stanąć obok i słyszeć całą rozmowę, na co pozwolił mu odpowiednim gestem - Eryku doskonała robota z naprawieniem telefonów czy masz jeszcze jakieś sukcesy, którymi chciałbyś się podzielić?
 
Brilchan jest offline  
Stary 23-04-2015, 21:11   #126
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Золa przeglądała przedmioty z malarskiej tuby. Żadnych nazwisk, adresów, nawet ukrytego w środku ostrza. Stuknęła kilka razy szponem o powierzchnię pergaminu. Pozostałości ludzkich potrzeb, czy nadmiar wolnego czasu... Czasu miałeś pod dostatkiem, co staruszku? Wampirzyca zapakowała przedmioty i podniosła się z ziemi. Okres dany żołnierzom na uporanie się z gościem upłynął. Przeskoczyła parkan dzielący pogrążone we śnie posesje amerykańskiego osiedla.

Na planszy pojawił się kolejny pionek, trochę mocniejszy, skoczek, może laufer. Miał na imię Eva i dawał pozór kąpieli w żółtej, toksycznej farbie wprost z chińskiej fabryki. Spokrewniona musiała wrzucić go w szufladę. Wrzucanie w szuflady pomagało uporządkować poznany świat. Umieściła ją pod hasłem "sługa niemieckiej świni". Uznała to za właściwe i stwierdziła, że wreszcie znalazła brakujące ogniwo, to które od kilku godzin nie dawało jej spokoju. Dalsza ścieżka działań rysowała się prostą kreską. Ani górnolotną, ani dalekosiężną, krótką i prostą jak papieros zgaszony na dziewczęcej dłoni.

Majstrowanie przy zapalniku pobudzało nawet nieumarłe serce. Próba wpięcia w obwód detonatora sprzętu codziennego użytku było odświeżające. Wampirzyca pragnęła uzyskać czasowe opóźnienie przed eksplozją. Rozważała termostat lodówki, zegar, gdy dwie schodzące się wskazówki z doczepionym przewodem zwierają obwód, cokolwiek co mogłoby zadziałać. Dużo ciekawsze wrażenia niż zderzenie z rozpędzoną ciężarówką jadącą z naprzeciwka. W każdym razie, potem miała zamiar posiłować się z kratą piwnicznego okna, za którym trzymano więźniów. Zostawić największy hałas na moment eksplozji. Pomóc dziewczynie uciec. Wmieszać ją w tłum gapiów rozbudzonych wybuchem i pozwolić zniknąć. Coś zniszczyć, coś uratować, zachować równowagę, jak zawsze. Nie, tak na prawdę chciała zrównać budynek z ziemią, szkoda, że tylko jeden. Szkoda, że nie z żółtą w środku.
 
Cai jest offline  
Stary 27-04-2015, 17:48   #127
 
archiwumX's Avatar
 
Reputacja: 1 archiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputację
- Nadal jest na stołku, ale ma teraz liczne obowiązki związane z tym bałaganem, więc nie zawsze jest dostępny. Obdzwonię wszystkich pobratymców i powiem, żeby przekazali, że na niego czekacie.
Odpowiedział Eric wilkołakowi i zaczął dzwonić do wampirów, którzy współpracujących przy tym kryzysie, wykonując przy okazji niezbędne naprawy.

W końcu udało się dodzwonić do Morgana Fornstera, który przyjmował u siebie Adama Estreichera.

- Naprawdę, jaki sens ma telefon w posiadłości kiedy trzeba do niego iść dwie minuty? - sapnął Morgan kiedy w końcu doprowadzono ich do aparatu telefonicznego
Adam pokiwał głową - Wiem że to ma sens dlatego się na to godzę co nie zmienia tego że ta cała wojna to czysty idiotyzm i mi się zupełnie nie podoba. Powinniem być zajęty kończeniem przygotowań do zagłady ludzkości i zbieraniem kandydatów do mojego schronu żeby uniknąć błędów genetycznych w przyszłych członkach mojej małej społeczności ale nie muszę się zajmować jakąś głupią wojną pomiędzy Kanitami bo jedna grupa ma inne wierzenia na temat jakiegoś durnego post judaistycznego apogryfu niż druga i nie chcę im się panować nad bestią albo wykazać choćby odrobinę subtelności! - Warknął zirytowany.
- Tak, regent jest na miejscu - Morgan podał słuchawkę Adamowi.
Estraicher przyjął urządzenie i ustawił się tak aby Morgan mógł stanąć obok i słyszeć całą rozmowę na co pozwolił mu odpowiednim gestem - Eryku doskonała robota z naprawieniem telefonów czy masz jeszcze jakieś sukcesy którymi chciałbyś się podzielić?
- Nie do końca. Regencie mój Zakład właśnie gości członków wilkołaczego, którzy chcą z tobą rozmawiać. - Eric powiedziawszy to z ulgą oddał telefon wilkołakowi, który tu dowodzi.
- Ty jesteś teraz na wampirzym stołku? Słuchaj bo czasu jest niewiele. Nie wiem co wam zaproponował Warren, ale wiem co się stanie jeśli przyjmiecie jego ofertę. Monsanto zalęgnie się tutaj niczym rak i żadna siła nie da rady go wyplenić. Najpierw zadowoli się kawałkiem miasta a później stopniowo, ale systematycznie, kawałek po kawałku będzie się powiększać. W końcu nie będzie tutaj miejsca ani dla wampirów, ani dla Garou. Dla
nikogo! Posłuchajcie mądrej głowy, on wam wszystko wyjaśni. Przełączam kanał - po serii trzasków i szumów odezwał się inny, zachrypnięty głos:
- Tutaj Robert Rainwater. Rozmawiałem wcześniej przez radio z panem Morganem. Wiem że Warren Buffett złożył wam ofertę współpracy, ale zapewne zapomniał wspomnieć o kilku drobnych rzeczach. Poznaliście już jego współpracownika, Dietera Schroedingera? Chociaż powinienem powiedzieć o nim Viktor Brack ps. Heimdall, bo tak naprawdę się nazywa. To on zaprojektował i wdrożył system przemysłowego mordowania żydów w obozach śmierci. Warren wspomniał wam że chcą, właściwie to już zaczęli tutaj tworzyć laboratorium w którym Heimdall będzie mógł sobie spokojnie eksperymentować na istotach nadnaturalnych? Porwali już kilka osób z miejscowej watahy Garou. U was słyszałem też jest nieciekawie... - zrobił dłuższą przerwę - Oferuję wam współpracę. Wspólnymi siłami damy radę ich wygnać z tej ziemi. Warren i Heimdall są sami, nie mają wsparcia, główne siły ich organizacji są zajęte Fidelem i swołoczami. Następne kilka dni to jedyny moment w którym można to zrobić. Jeśli jest wam potrzebna pomoc w waszych wewnętrznych sprawach to też możemy coś w tej sprawie zaradzić. Zastanówcie się, oddzwonię niedługo na jeden z tych trzech numerów które wykręcał wasz kolega Eric.
-Pfff - parsknął pojawiający się z nikąd Johann - GÓWNO prawda. Nie dajcie się zwieść ich propagandzie. To samo mówili o kościele i kapłanach w czasach miecza i topora: że kres naszego istnienia jest blisko, że jak postawią wielki klasztor w mieście to wszystkie wampiry w okolicy zniką. I co? Wciąż tutaj jestem, a wtedy mieli znacznie większą kontrolę nad ludnością niż teraz. Oni nie są wszechpotężni, mimo że na takich się kreują… I wierzcie mi, nie są jednorodnym frontem, są bardziej skłóceni i poróżnieni ze sobą niż my. I jest ich bardzo mało, dużo za mało. Nie mogą kontrolować wszystkiego.
- A czyjej propagandzie możemy ufać? - uśmiechnął się Morgan
- Mojej propagandzie sukcesu. Ja mogę wam pomóc zniszczyć Sabat, służąc moją skromną osobą jako przynętą. Są łasi na krew starszych. Jeśli oczywiście postąpicie jak prawdziwe wampiry i posłuchacie się nauk Kaina nie bratając się z magami i zmiennokształtnymi.
 
__________________
Szukam tajemnic i sekretów.
archiwumX jest offline  
Stary 29-04-2015, 23:52   #128
 
Halfdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Halfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skał
Henry już był przy swoim posterunku, gdy coś sobie uświadomił.
- Kurwa mać, sierżancie zostawiłem mój licznik. Wrócę za kwadrans.
- Tylko się pośpiesz! I weź mi coś z lodówki, widziałem pizzę w zamrażarniku.
- Tak jest! - po czym szybko zawrócił. Podwórkami doszedł do domu w którym zostawili Evę i dziwną dziewczynę z fioletowymi włosami. Cały ubabrany jesiennymi liśćmi wszedł do salonu. Eva siedziała przy radiostacji z wielkimi słuchawkami na głowie. Gdy otworzył lodówkę usłyszał:
- Ej Henry. Słychać tutaj coś dziwnego. Weź posłuchaj, to twoja specjalność - podała mu słuchawkę. Henry maksymalnie się rozluźnił, zamknął oczy i wsłuchał się w dziwny dźwięk, jakby leżał pod jabłonką i słuchał ćwiergolenia skowronków. Faktycznie z domu Gerolda dobiegał dźwięk, przypominający jakby... elektryczny młynek do kawy? albo odgłosy pracującego odkurzacza w sąsiednim pomieszczeniu za zamkniętymi drzwiami.
- Ryba tu akwarium. Coś się dzieje w domu diablika. Dziwne niezidentyfikowane dźwięki. - wydawało mu się że Eva wrzasnęła mu do ucha.
- Nie tak głośno, kobieto! To pralka, gdzieś w piwnicy. Może ta dziewczyna raz w tygodniu przychodzi prać Geroldowi jego peleryny ala Dracula? - rzekł z pewnością siebie Henry i znów podszedł do lodówki. Faktycznie w zamrażarce była pizza.
- Sory zapomniałam. Wszyscy bądźcie w goto... - W obserwowanym domu dało się zauważyć wyraźny błysk. A chwilę później cała okolica usłyszała huk - Kurwa, coś wybuchło. To wy coś odpalaliście? Nie? Wszyscy w gotowości, alarm! Henry łap za karabin, zostaw tą pizzę.
- Kurwa - mruknął pod nosem - Chyba nie będzie mi dane dzisiaj jej skosztować - Leniwie podniósł leżący pod ścianą karabin. Zanim to zrobił inni żołnierze byli już na swoich stanowiskach, część z nich przygotowywała się do natarcia i sprawdzenia co się stało. Gdy już zbierał się do wyjścia, coś go tknęło Usłyszał coś jakby szczękający łańcuch. Co do licha?
- Eva poczekaj chwilę - Otworzył drzwi do piwnicy i zobaczył jak wydziergana ruda baba podsadza fioletową do okna. Jedną ręką. Kraty były wyrwane. Szybko przycelował i puścił krótką serię. Jeden pocisk trafił hipiskę, która była już prawie wypchnięta na zewnątrz, w nogę. Dwa kolejne trafiły rudą wiedźmę. I nic, nawet nie stęknęła z bólu. Henry dobrze wiedział z czym ma do czynienia.
-Wampir w piwnicy! Eva, szybko! - zamknął drzwi, a kobieta wyciągnęła zawleczkę. Byli zgrani, jak tylko otworzył je ponownie, Eva rzuciła granat prosto w zakneblowaną rodzinkę. Wiedzieli że wampir który opije się krwi jest nie do zatrzymania. Chwilę później miała już w rękach gotowy koktajl...




Abeytu (jego imię znaczy "zielony liść") paliła nerwowo fajkę za fajką. Z jej watahy w pobliżu była tylko jej starsza o 4 lata siostra, którą matka nazwała Abeytzi, czyli "żółty liść". Dobrze że miała tylko je dwie, bo pewnie kolory tych liści by jej się skończyły. Reszta miejscowej watahy dołączy później, teraz mają inną ważną rzecz na głowie.
Patrząc na jej wygląd zielonego liścia, ostatnią rzeczą jaką można było powiedzieć to to, że jest z plemienia Omaha. Młoda dziewczyna była ubrana w glany, czarne spodnie i skórzaną kurtkę. Na ogolonej kilka dni temu głowie prześwitywały tatuaże przedstawiające róże, pioruny i tajemnicze symbole (miała nadzieję że to naprawdę znaczy "wieczne życie", a nie "sajgonki 3.99"). W nosie miała kolczyk, z czego jej siostra często żartowała. Dwa listki zostały wyznaczone by towarzyszyć przyjezdnym: doktorowi Rainwaterowi, dwóm Tubylcom Betonu o imionach Lenny i Marty i ich krewniakowi Terrence'owi oraz trzem Czerwonym Szponom. Dziwne połączenie, jak oni się w ogóle dogadali? Czerwoni praktycznie nie znali technologii i przebywali w ludzkiej formie tylko od święta. Betony odwrotnie - ciągle tylko kabelki, rezystory, radio a nawet komputery. Po co komu takie ustrojstwo na cały pokój, które do niczego sensownego się nie przyda? Widocznie połączył ich wspólny wróg - korporacja Monsanto, która należy oczywiście do Pentexu, czyli największego truciciela na tej planecie. Mimo że firma jest tutaj krótko, już dała się we znaki miejscowej watasze - w ciągu trzech miesięcy dwóch z nich zaginęło bez śladu. A główny zły z Pentexu, nazista z kosmosu, podobno słynie z eksperymentów zarówno na wilkołakach jak i na wampirach. Biedny, pewnie trzymają go gdzieś w klatce i wstrzykują różne dziwne rzeczy jak jakiemuś szczurowi. Nie widzi słońca, je tylko chleb i wodę. BRRR, nikomu nie życzyła takiego losu. Nic dziwnego że przywódca watahy i szamanka zdecydowali się połączyć siły z doktorem by zakończyć ten niecny proceder, zanim się na dobre zacznie. I najlepsza nowina: doktor chce włączyć do tego też wampiry! Oj, będzie się działo!
W końcu jej siostra pojawiła się - zeskoczyła zwinnie z korony drzewa na wszystkie cztery łapy. Chwilę później stała już na dwóch.
- I jak? Dadzą się namówić? - zaczął zielony listek
-Nie, są uparci. Powiedzieli że wyjdą zza zasłony dopiero wtedy gdy będzie to absolutnie konieczne. Wcześniej nie chcą zadawać się z "pijawkami" - odpowiedziała żółta roślinka
- Cholera, żeby tylko nie zepsuli negocjacji. Nigdy nie wiadomo co im siedzi pod tą czerwoną sierścią.
- No cóż, przysięgali. Oni też mają swój honor, wierz mi dotrzymają słowa. A co się działo tutaj?
- Nic. Nuda jak zwykle w tym szaroburym świecie. Nie to co w świecie duchów...
-Znowu zaczynasz? To nie jest moja wina że nie urodziłaś się z darem. Za to jestem pewna że twoje dzieci będą umiały się zmieniać, jeśli oczywiście wybierzesz kogoś z plemienia.
- Pfff! - splunęła i szybko zmieniła temat - Rainwater mówił kujonom, że wampiry powinny niedługo się zjawić. Ja nie wiem czy to dobry pomysł by się z nimi bratać. Ciotka mówi że to zawsze się źle kończy.
- Bez nich ciężko nam będzie pokonać zagrożenie dla naszej ziemi. Pamiętasz co się stało ostatnim razem? O, Lenny idzie.
Ubrany aż po szyję w wełniany sweter i brązowe spodnie biały, pryszczaty i niepodobny do nikogo chłopak podszedł do dziewczyn. Wyjął z kieszeni pudełko czekoladek i podał zielonej.
- Dla ciebie. Ślicznie dzisiaj wyglądasz.
- Dziękuję. Jesteś słodki - powiedziała tonem jakim zwykle odgania żebraków - I co, wampiry idą?
- Chyba tak, Rain dzwoni do nich jeszcze raz. Marty mu pomaga - pokazał palcem drugiego jegomościa, w koszuli w paski, z odstającymi uszami i ogromnymi okularami - ustalają miejsce spotkania i plan działania. Chyba będziemy musieli zapolować na groźnego wampira z klanu Diabłów, z daleka bo aż ze wschodniej Jewropy.
- Ha! Nic się nie martw! Nasza wataha już nie takie rzeczy robiła. Zatłukliśmy już tutaj jednego takiego, babka mi opowiadała: co prawda kosztowało to życie najstarszego Garou, dwóch wojowników: jego wnuka oraz prawdziwego wikinga z Islandii z kościanym toporem, Galiarda o głosie niczym szum fal, młodej szamanki co znała runy z krwi i 3 wiernych krewniaków. Ich ofiara nie poszła na marne: wierny sługa Żmija - stary wampir herbu Trzy Niedźwiedzie posypał się jak domek z kart! My, młodsze pokolenie także tego dokonamy, nie martw się! I podobno też pomógł im inny wampir, ale nie taki od Żmija tylko od Dzikuna. A było to tak...
- Heeeeej! Zbieramy się! - krzyknął Marty machając ręką.
- Opowiesz po drodze. Widać doktor dogadał się z Kainitami - powiedział Lenny wpatrzony w dziewczynę jak w obrazek.
 
Halfdan jest offline  
Stary 06-05-2015, 14:35   #129
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Huk dwóch wystrzałów rozniosła się po pomieszczeniu, a podażające za nim echo brzmiało jeszcze długo w obszernej sali bankietowej leżą Lasombra podobnie jak dwa słowa które je zainicjowała.
[i]- W nogi - powiedział Anthony gdy tylko koperta z listem z cichym stylowym uderzyła w blat stołu , a słudzy jego krwi wysłuchali natychmiast.
Strażnik zawalił się na ziemię z krzykiem na zmianę ściskając to jedna, a to drugą postrzegają nogę.
Szczenię Johanna zaczęło odgrywać sceny jak z jakiejś nędznej komedii, Anthony jednak całkowicie go zignorował wysłuchał jednak słów Adama "Don't shoot the mesanger" przysłowie które wbiło się w mowę śmiertelnych po obu wojnach światowych, przysłowie które powtarzali ci którzy walczyli o wolność by przypomnieć wrogowi o wartości ludzkiego życia. Tu nie miało zastosowania, walka którą teraz prowadzili nie była walką między dobrem, a złem, batalią między światłem, a ciemnością. Tu ścierały się dwie inne siły Prawo i Chaos, bo przecież, obie strony bezsprzecznie należały do strony zła.
Telefon zabrzmiał w dalszej części rezydencji ale nikt mimo krzyków młodego Malkaviana nawet nie sięgnął z miejsca. Anthony siedział na swym tronie z rękoma splecionymi pod gładko ogolonym podbródkiem, patrząc na wiojącego się na podłodze straznika z wyrazem gniewnego zamyślenia.
- Zabierzcie go i odwiedźcie się co trzeba - powiedział krótko, a dwójka jego ghuli odstąpiła od tronu i podniosłwszy strażnika niczym kukłę, wynieśli go z pomieszczenia.
Sala wpatrywała się w Anthonego ale ten nie skomentował wydarzenia.
- Wybaczcie Panowie, telefon- powiedział i skierował się w stronę natrętnego dźwięku aparatu. Telefonowano jednak nie do niego, a do jego gości.

Anthony wysłuchał dyskusji którą Adam, Morgan i przybyły chwilę później Johann prowadzili nad sluchawką telefonu. Bawiło go nawet to, że niby niczym sam ukrył się pod płaszczem niewidoczności, rozmówcy jakby nie zauważalnie, że stoi tuż obok.
- Nie ufam magowi, nie chcę go w naszym miescie. - powiedział przebijając się przez sferę która przysloniła jakoby umysły towarzyszy.
- Magowie i ich magia jest silna i nie przewidywana. Lupini z drugiej strony to tylko kły i pazury, niech ich urzyją, niech wgryzą się w naszego wroga. Mag obawia się ich siły oni obawiają się maga więc są sobie równi siłą. Obiecajmy Lupinom nasze wsparcie i niech rzucą się na Buffeta, a gdy nie będzie można się już wycofać zostawmy ich. Niech Lupini i mag zmierzą się ze sobą ten który zostanie będzie zbyt słaby by nam zagrozić. - przedstawił swoje zdanie prowadząc gości na powrót na salony.
- Powiecie mi zapewne, że można tak uczynić także z magiem, ale trudno balansuje się na jednym ostrzu, a co dopiero na dwóch. - kontynuował mijając portret swej stwórczyni, której oblicze pogodził koniuszkami palców niczym twarz kochanki.

Sala gdy powrócili powitała ich na powrót całym pięknem i splędorem, kałuże krwi na podłodze usunięto, A kielichy na stołach były znowu wypełnione szkarłatem. Koło stołu stała też znowu Margarita która widać było czekała już na ich przybycie.
- Ale przypuszczam, że po głowie chodzi wam jeszcze jedno pytanie " Co jest w liście który otrzymałem, sądząc przynajmniej po charakterze pisma, od zdrajcy? " i nie zawiodę waszej cierpliwości bo sam chętnie się tego dowiem- powiedział , zasiadając ponownie u szczytu stołu wyciągnął list z kieszeni marynarki i oddał się lekturze. Nie zajęło mu to jednak dlugo.
- Widzę Johannie, że nie tylko mnie próbuje oczernić ten list. Według zapisanych tu słów nie tylko pragnę zagłady tu obecnych - tu wskazał na Adama i Morgana którzy zasiadłwszy na swoich miejscach znaleźli się jakoby między młotem, a kowadłem gdyż miejsca na krańcach stołu zajęli właśnie Anthony i Johann.- I raczycie mnie z Gerardem manować w zamian za współpracę nie ksieciem, a wręcz Sabackim biskupem Omahy. - skończył z nutką szyderstwa w głosie. Na tym zakończył swój wywód, list spoczywał na środku stołu niczym lśniący wabik na haczyku i czekał podobnie jak Marching na reakcję pozostałych.
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 07-05-2015, 17:19   #130
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Patrzyła jak drzwi do piwnicy otwierają się gwałtownie. Z politowaniem, jak żołnierz zwany Henrym unosi karabin i niszczy jej ubranie. Czerwona mgła, uwolniona z nogi wydziaranej opada woalem, zlewając się z barwą jej włosów. Słodki zapach, smak natarczywie płynący z głębin pamięci w stronę języka schowanego za klatką z zębów. Z ciekawością leniwego kota, ruchom warg, gdy mężczyzna nerwowo wykrzykuje ostrzeżenia, z uporem maniaka trzaskając o nieszczęsną framugę. Co te drzwi ci zrobiły? Zastanowiła się nad nieistotnym szczegółem, aż wreszcie ciężar zniknął z jej ręki, dając sygnał, że dziewczyna zmieniła status z "porwanej" na "w trakcie ucieczki". Traktowali ją śmiertelnie poważnie, skoro następnym co wpadło do pomieszczenia był granat. Bez mrugnięcia okiem, a przecież amerykański sen klasy średniej miał zostać właśnie rozwiany i spłynąć razem z właścicielami po ścianach. Obrońcami ludzkości to oni nie byli. W takim razie czym? Bandą wojaków trzęsących się, że groza przyczajona w mroku rozerwie ich na strzępy... a wystarczyło pójść grzecznie zobaczyć, czy wirowanie się skończyło. Nie drażnić, udawać, że nic się nie dzieje, na pewno nie kusić bliskością krwi, spływającą teraz strużką po zakamarku umalowanych czernią ust. Spokrewniona zmrużyła oczy, otoczenie drastycznie zamarło. Pająk, klatka po klatce, poruszał odnóżami poprawiając utkaną pod sufitem pajęczynę. Żarówka przestała płynnie emitować światło, migotliwie dając znać o pulsującym zasilaniu. Granat wciąż zmierzał w kierunku podłogi. Wesoło koziołkował w locie, jak śnieżka rzucona przez bawiące się dziecko.

"Odpuść", "odpuść" kołotało w umyśle wampirzycy z uporem i cierpliwością kropli drążącej skałę. Nie rozumiała skąd ten głos, podważający doskonałość planu wejścia do salonu razem z ościeżnicą. Gdyby chociaż zachęcał do złapania granatu, wrzucenia go przez dziurę wybitą w ścianie, mogłaby to pojąć, ale nie "odpuść", "odpuść". Brzmiące jak Вера, uparte jak Вера, równie bezużyteczne, jak jej wesoły uśmiech na tężejącej twarzy. Глупа, zawróciła w połowie pomieszczenia, z krótkiego rozbiegu doskakując okna.

Nastolatka była już zewnątrz. Brunatna plama rosła na jej spodniach. Krwista roślina wydawała pąki i zakwitała wydając na świat płatki o nierównych krawędziach. Золa zarzuciła ją sobie na plecy i pomknęła w ciemność, w dal. Upewniając się, że fioletowa jest w stanie sama utrzymać się szyi, nie zwalniając tempa zamieniała się w wilczycę. Nabierając prędkości, rzuciła warkliwe.

- Puścisz, a pozwolę im cię dopaść.
 
Cai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172