Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-12-2019, 22:12   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Vinca i Alexa spacerek po umbrze


Widok Umbry niespecjalnie wstrząsnął Vincentem. Wiadomym dla niego było, że miasto odbijało swoje traumy na tej sferze. Nie tylko miasto zresztą. Umbra była niebezpieczna.
Vinc o tym wiedział i Alex pewnie też…
Ale do jasnej cholery, byli dwoma magami. Na tyle niebezpiecznymi, że nad każdym z nich wisiała kara Tradycji. Wystarczająco potężnymi by nie srać po gaciach w Umbrze!
Co nie czyniło jednak z byłego Fortunae samobójcy.
- Zawracamy i poszukamy innej drogi. -zadecydował Vinc z irytacją w głosie. Uczuciem obserwowania się nie przejmował. Wszak w Umbrze, tej najbliższej ich światu, kryło się wiele istot. Wiele groźnych istot. Niemniej nic na to nie mógł poradzić, poza byciem czujnym i celnym strzelaniem, no i miał jeszcze żywą ta… ten tego… wspólnika w nieszczęściu, Alexa.

Przebudzeni mogli dojść do dwóch wniosków, które wraz z biegiem ich wędrówki, stawały się coraz bardziej oczywiste. Po pierwsze, odeszli już od ścisłej penumbry. Nie tylko czuli to. Krajobraz stał się zbyt odmienny od rzeczywistości. Nawet zniekształcona echami emocjonalnymi, penumbra była zwierciadłem rzeczywistości. Umbra wciąż pewnym sense była związana z fizycznym położeniem na ziemi, zatem nie odeszli wystarczająco daleko.
Z jednej strony oznaczało to, iż trudniej przebić się będzie na powrót, z drugiej ewentualne działania będą miały mniejszy wpływ na fizyczność.
Drugi wniosek narastał stopniowo, w postaci lekkiego mrowienia na plecach. Poczucia niepokoju. Następnie pojawił się przed nimi w pełnej okazałości.
Zza zrujnowanego budynku najpierw wyłoniła się płaska, ludzko-małpia twarz ziemistej barwy. Płaski nos, igiełkowate zęby, kapiąca ślina. Potem dostrzegli łapy, smukłe, żylaste, pokryte nieregularną, czarną szczeciną. Zakończone czymś na kształt zdeformowanych, ludzkich dłoni wyposażonych w tępe pazury.
Istot zrobiła krok, węszyła. Potem kolejny, odsłaniając długi, mięsisty, wężowaty tułów. Zmora wbiła w nich kaprawe, zakrwawione ślepia. Węszyła, chyba miała słaby wzrok. Wiatr wiał od jej do nich – poczuli słodką woń ropy zmieszaną z kwaśnymi nutami zepsutego dżemu.
Potem wyłoniła się reszta istoty. Kolejna para nóg, a potem i kolejna. Chodząc, wyginała tors na boki, równoważąc trzy pary kończyn. Na oko miała dwa, trzy metry długości. W wielu miejscach w ostrą sierść wtarto gnijące mięso, wnętrzności i chyba odchody. Zadziwiająco mało krwi.
Stwór wysunął szeroki jęzor i polizał bruk.

- Proponuję zakończyć naszą wycieczkę po miejscowej Umbrze.- zaproponował Vinc wyjmując karty i wyciągając je, by otworzyć sobie przejście z powrotem.
- Popieram. - odpowiedział Alex, zamykając oczy, aby nie widzieć potworności przed nimi. Uspokoił oddech i sięgnął, aby wydostać się z Umbry.
- Spróbuję go wpierw odgonić, a ty potem sprawdź co po drugiej stronie. - Vinc przetasował karty, wyjął trzy …
Najpierw kartę z Indianinem i głową garou, dziewiątkę poszukiwań oznaczającą sferę Ducha. Kolejną była karta przedstawiająca dwójkę nagich kochanków wdychających esencję unoszącego nad nimi ducha, poprzez dziwaczną fajkę wodną. Kartę kochanków oznaczającą w tym przypadku przyciąganie… a kolejna karta to oznaczała do czego chciał przyciągnąć stwora Vinc. Wisielec w tym przypadku oznaczający perspektywę, bo perspektywę postrzega stwora mag chciał zmienić. To właśnie miała wywołać karta przedstawiająca powieszonego za nogę mężczyznę, jakiego można było zobaczyć na zwykłych kartach tarota… ten jednak pozbawiony był głowy… która to jednocześnie unosiła i znajdowała się poniżej bezgłowego korpusu.
Te trzy karty wywołały wizję...

… dwaj ludzie, zranieni i przestraszeni, słabi. Jeden się potyka. Uciekają. Uciekają… Uciekną jeśli nie zostaną złapani. Trzeba ich dopaść, dorwać, pochłonąć. Szybko. Szybko! Szybko!!
Taka wizja pojawiła się w głowie Vinca ze szczegółami godnymi artysty. I to samo “zobaczyła” zmora, tyle że po przeciwnej stronie.

Stwór powoli przekręcił łeb w drugą stronę. Vincent wiedział, iż poszło dobrze. Chyba nazbyt dobrze. Zmora pokręciła łbem na boki. Mrugała oczami jak szalona, gałki oczne kręciły się niezależnie od siebie w jakimś szalonym tańcu. Lekko chwiała się na nogach, jak zdezorientowana.
Wiatr zmieniał powoli kierunek.
- Pośpiesz się z tym sprawdzaniem co po drugiej stronie.- dodał Vincent poganiając Alexa.
- Nie pospieszaj geniuszu… - Alex starał się wyciszyć, widział sylwetkę swojej jaźni na zewnątrz tego wszystkiego. Rzeczywistości, umbry, swego ciała… to wszystko to mieściło się w jego dłoni. Teraz sięgnął spojrzeniem do świata realnego, starając się ustalić bezpieczeństwo ich przejścia.
Przed wzrokiem Alexa rozpostarł się obraz widziany jak przez mleczną mgłę, ale wystarczająco wyraźny, aby ekstatyk mógł stwierdzić, iż znajdują się w bocznej uliczce, która mimo że pobliska ulicy, na której widział przechodniów, to jednak wystarczająco skryta, aby mogli bezpiecznie przejść.
- Więc? Co tam zobaczyłeś?- zapytał Vinc.
- Jest bezpiecznie, chyba że nasze wyjście będzie przy akompaniamencie fanfar. - odparł ekstatyk.
- Wystarczy, że będziesz umiał wzmocnić rękawicę, gdy ja przejdę.- odparł Vinc.
- Jasne… - Alex sięgnął przez rękawicę, jakby przesuwając się przez olej i ruszył w stronę świata żywych.
Rękawica rozciągnęła się posłusznie, z lekkim oporem, ale jednocześnie nie będąc żadnym problemem. Alex bezpiecznie przeszedł na drugą stronę, pozostawiając Vincenta za sobą... który zauważył, że Zmora również zwróciła uwagę na poruszenie Rękawicy.

Tarot się zmieniał spoglądając na Vincenta. Jego postać przybierała wygląd czerwonego rogatego humanoida, spętanego łańcuchami patrzyłaby z wyrzutem na Amerykanina. Gdyby miała oczy. Mag westchnął pod nosem i warknął.
- No dobrze.
Sięgnął do kart, przetasował pospiesznie i wyciągnął dwie z nich. Bo i magya ta była prosta w naturze, choć potężna.
Pierwsza karta. Wir o robaczym kształcie, pętający zarówno człowieka jak i demona. Miał wiele znaczenia, a był kartą Diabła. W tym aspekcie oznaczał więzy. Bardzo mroczne więzy.
Druga karta którą potrzebował, była ostatnio dość często tu używana.
Indiański wódz i wilkołak. Dziewiątka Poszukiwań. Karta powiązana z duchem. Idealna na Umrbę.
Wykonał gest dłonią i niewidzialne łańcuchy poczęły oplatać kreaturę. Łańcuchy wiążące jej umysł, pętające go. Przywiązujące do tego świata. Miały być przymusem, który nie pozwoli bestii na przeskoczenie do świata ludzi.
Bestia potrząsnęła łbem zupełnie zaskoczona nowymi pragnieniami. Dziwnym acz trudnymi od odparcia. Wrażenie potrzeby zostania tutaj. Nie opuszczania Umbry. Ni to lęk, ni to postanowienie.
Vincent odetchnął z ulgą i przetasował karty, by wyjąć kolejne trzy. Nieco nerwowo i pospiesznie.
Mężczyzna trzymający mistyczny znak i z dłonią w metalowej cybernetycznej rękawicy. Współczesny mag łączący nowe ścieżki (stąd komputer i drukarka na karcie) ze starymi (glifami). Mag symbolizujący zarówno Vinca jak i jego wolę zmieniania rzeczywistości. Kolejna karta przedstawiała syna eteru wzbijającego się w nocne niebo na skrzydłach zamocowanych na metalowym stelażu z silniczkami rakietowymi. W tym przypadku ta karta oznaczała najprostsze znaczenie... ruchu. Ostatnia była miejscem docelowym... ziemią, pierwszą... i przedstawiała murzyńskiego szamana modlącego się na tle wulkanów i księżyca. Pomiędzy nabitą na pal czaszką i dzidą z wisiorkami.
To wystarczyło, żeby się przeniósł. A pojawiwszy się z powrotem we właściwym wymiarze, zabrał za wzmacnianie naderwanej ich skokami rękawicy. Kolejne karty... kolejny sukces... efekt na szczęście był raczej z tych nie rzucających się oczy.

LaCroix odetchnął z ulgą. Przetasował karty, kolejną sprawdził okolicę i odetchnął z jeszcze większą ulgą.
- Taaak... to teraz proponuję, by każdy z nas zamówił sobie taksówkę do hotelu w którym się zatrzymał. Nie wiem jak ty... ale mnie przyda się gorąca kąpiel. - rzekł Fortunae odzyskując pozory spokoju. Sięgnął po papierosa, po zapalniczkę... zapalił. Drżące dłonie zdradzały lekkie zdenerwowanie. Ale uspokoiły się, gdy zaciągnął się parę razy dymem. I ruszył w kierunku ulicy, by złapać jakąś. Nie dbał o Alexa. Kultysta był wszak dużym chłopcem, a Fortunae nie był licencjonowanym ochroniarzem. Nie mieli powodu, by tulić się do siebie jak dwie papużki nierozłączki. A numerami telefonów już się wymienili. Zresztą... Vincent miał robotę do zrobienia i potrzebował ciszy i spokoju. No i musiał jeszcze zadzwonić do Odysa.
Dopiero w taksówce przypomniał sobie o tym kolejnych cholernym zebraniu i klnąc pod nosem zmienił kierunek na jazdy na zajazd Sefton przy Mosley Hill Drive. Bardzo... niechętnie. Czuł się bowiem o wiele bardziej bezpiecznie będąc z dala od Odysa. A i nie miał ochoty na kolejne bezowocne spotkanie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-12-2019 o 22:47.
abishai jest offline  
Stary 11-12-2019, 14:54   #22
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Agent Nowego Porządku stał bez ruchu. Jego serce zabiło szybciej, gdy Inżynier Próżni patrzył wprost na Lunę. Czy to był przypadek? Jego paranoja? Teraz mocno zaciskał pięści starając się ukryć zaniepokojenie. Wodził oczami po mijających ich ludziach. Czy raczej powinien powiedzieć istotach. Może nie byli dziełem Progenitorów, ale Maurice przeczuwał, że nawet jeżeli rodzili się ludźmi, to Iteracja im ich człowieczeństwo odbierze. O ile jeszcze nie odebrała. Mieli cyfry zamiast nazwisk.

- Produkują tu żołnierzy? - zapytał w końcu Maurice.
- Prędzej tanią siłę roboczą... a później część z tych szczęśliwców ma szansę zostać nowym członkiem Iteracji. Czy to nie wspaniałe jak trenują swoich nowych?
- Znalazłbym szereg słów na opisanie tego. Choć „wspaniałe” do nich nie należy. -
Maurice obejrzał się w obie strony korytarza. Skojarzenie z mrowiskiem wydało się oczywiste. - Ale muszę przyznać, że działa to efektywnie.
- Oni ich programują... ale to chyba widać.
- Taa.. - Maurice odpowiedział z manierą znudzonego amerykanina

- Wolę programowanie neurolingwistyczne. NWO emitując odpowiednie przekazy w telewizji i internecie „programuje” Masy. Nie jest to ani tak drastyczne, ani… - chwilę zastanowił się nad słowem - … tak skuteczne. Bez wątpienia sprawdzają się w prostych pracach. Albo na polu walki, gdzie na komendę równiutko wykonują rozkaz, ale przyznasz chyba, że w zadaniach takich jak nasze brakuje im polotu
Maurice poklepał przyjaźnie ramię w pancerzu kończąc swoją wypowiedź.
Cowell nie zareagował na gest i mogłoby się nawet wydawać, iż ledwo co zauważył jego zaistnienie... lub może po prostu go nie obchodził.
- Wolę trenowanie wojskowe i doświadczanie przez potrzeby na polu walki. - odparł - Nie gładkie sztuczki NWO czy programowanie wszystkiego, jakie oferuje Iteracja, jednocześnie wykorzystując cię jako niewolniczą siłę roboczą.
- Wiesz, że oni mogą zgrać całe twoje doświadczenie bojowe i zapisać je w głowie kogokolwiek z nich? - podpytał Maurice cofając rękę.
- Jaki jest nasz cel przebywania w tym konstrukcje?
- Mogą spróbować. -
mężczyzna w zbroi wzruszył ramionami. - Co do pytania, musisz grzecznie przedstawić się Comptrollerowi Konstruktu, zakładam, że są tu też twoi, którzy zostali przydzieleni do nadzoru nad tobą.
Maurice pokiwał głową i ruszył środkiem korytarza w kierunku, który obrali przed wypuszczeniem „mrówek”. Nie próbował wbić się między programowanych ludzi. Czuł, że mógłby naruszyć algorytm ich poruszania. Czuł też, że zużył sporo baterii na obronę we furgonetce. Bez sensu było angażować teraz jego SI w celu oceny statystycznej poprawności szeregów i znalezienia miejsca dla niego.
- Nie traćmy więc czasu - powiedział w końcu Maurice, a okiem zerkał na lewą dolną krawędź wyświetlacza siatkówkowego.
Wyświetlacz poinformował Maurice'a, iż teraz jest równa 20:15, a w okolicy nie stwierdzono zaburzeń czasu.
- Od jak dawna ją masz? - zapytał nagle inżynier próżni, prowadząc dalej agenta, dokładnie w kierunku, w którym szli ci ludzie.
Tym razem to było silniejsze od Ackera. Rozejrzał się za wilczycą. Zagryzł zęby, bo wiedział, że może to przypłacić życiem, albo co najmniej obowiązkowym leczeniem psychiatrycznym.
- SI? - zapytał - od dwóch przydziałów. Będzie w sumie pięć i pół roku. Jakoś tak.
SI zbombardowała wyświetlacz siatkówkowy dokładnym wskazaniem wspólnie spędzonego czasu. Co do sekundy.
- Dobrze się czujesz? - zadał pytanie Cowell - Wyglądasz na zestresowanego.
Wilczycy nigdzie nie widział.
- Ciężko powiedzieć. Trzepnąłem się prądem. Obudziłem się w konstrukcie Iteracji. To dość dużo jak na jeden dzień - skłamał Acker.
- To teraz będzie jeszcze gorzej. - Cowell wzruszył ramionami - Komptroller Manufactum jest równie ciepły co maszyny tutaj pracujące... choć to chyba nic bardzo zaskakującego. - poklepał Maurice'a po ramieniu - Nie wódź tylko wzrokiem po pomieszczeniu jak lunatyk, a nie powinni zrobić z ciebie kolejnego HitMarka.
- Dzięki. Postaram się zapamiętać. Iteracja planuje szeroko zakrojoną ofensywę? - Maurice nieco się uspokoił. Rozglądał się dopiero gdy upewnił się, że Cowell nie patrzy.
- To już wiem, że sobie z nim nie pożartuję.
- Raczej bym o defensywie myślał, jak dziwnie to nie brzmi. A żarty z Komptrollerem... Nie wiem. Pewnie i tak na nie nie zareaguje.


***


Przejście przez halę produkcyjną, do której zmierzali ci ludzie, było surrealistycznym doznaniem.
Maurice mijał stanowiska pracy, które były po prostu miejscami przy taśmie produkcyjnej, zajmowanymi przez przymusowych pracowników. Każdy z nich wykonywał swoje zadanie w podobnym tempie co jego koledzy. Nudne zadanie, które zwykle widział Maurice jako wykonywane przez zaprogramowaną maszynę.
Monotonia tego miejsca była wręcz przytłaczająca.
Acker widział czasem znudzenie na twarzach, czasem to było nieme pogodzenie się z sytuacją. Nigdy nie było w tym żywej reakcji. Nikt z nikim nie rozmawiał, niektórzy wydawali się obawiać, gdy dwaj technokraci przechodzili obok. Jakby przerażał ich sam fakt możliwej interakcji.
Nie było w okolicy żadnych strażników. Nikogo, kto by nadzorował. Jedynie wszechobecne kamery oraz głośniki nadające czasami komunikaty równie porywcze, co zapisy w instrukcjach. Czasami zwracano się do danej osoby, numeru, gdy jego produktywność spadła. Gdy wykazał choćby chęć rozmowy.
Gdy wykazał choć widmo ludzkich potrzeb.

***


Nieopisane doznanie hali produkcyjnej pozostało za dwoma technokratami. Pozostawili za sobą jednostajny dźwięk pracy maszyn, aby dotrzeć do miejsca, które z zasady powinno być bardziej żywe.
Maurice jednak mógł wątpić, czy po takim treningu jaki widział, ktokolwiek byłby ludzki.
Większość mijanych osób była okryta białymi fartuchami laboratornymi, niektórzy jedynie spieszyli z dokumentami do zamkniętych pomieszczeń odgrodzonych przezroczystymi ścianami.
Cowell nazwał ich "pomocnikami".
Wszystkie te pokoje wydawały się takie same, zero indywidualnej nuty.

W końcu Inżynier Próżni skręcił do jednego z nich.

W środku przed stołem konstrukcyjnym, na którym leżały części jakiejś protezy ręki, stał prawie na baczność jeden z Iteratorów, o numerze na plakietce 00111110101010001. Był równie łysy co większość z tych technokratów, ale nie był jednocześnie ubrany w biały fartuch. Wyglądał bardziej jak jeden z naukowców terenowych, ciągle w biegu, a jego ubranie przypominało uniform nadzorcy grupy w fabryce. Szary, nieciekawy kombinezon z białą naszywką z numerem.
Przy stole stał jeden z tych naukowców w fartuchu, tłumaczący specyfikację leżących na stole części.Zamilkł wręcz od razu, gdy tylko 00111110101010001 zwrócił głowę w stronę nowoprzybyłych technokratów wlepiając badawcze spojrzenie w Maurice'a... który w jego oczach zobaczył poblask czerwonego światła.
Agent Nowego Porządku spojrzał na Cowella. Nie chciał wyręczać swojego towarzysza w kulturalnym przedstawieniu wszystkich rozmówców.
Cowell spojrzał z lekkim wyrzutem na Maurice'a, jakby wcale nie chciał mówić z tym Iteratorem.
- Maurice Acker z Nowego Światowego Porządku. Sprowadzony wedle rozkazów. - odezwał się mimo niechęci.
Iterator stał bez drgnięcia dłuższą chwilę obserwując Ackera... jakby szukając niedoskonałości.
- Widzę, że NWO lubi pozbywać się niewygody rękoma Iteracji. - zwrócił się do Maurice'a, przesuwając bliżej i prawie nastając na wyraźnie spiętą Lunę - Desmond Wright. - dodał flegmatycznie - Komptroller tego Konstruktu.
- Miło mi poznać. Myślałem, że wszyscy w Unii już przywykli do tego, że NWO co tylko może robi cudzymi rękami -
Acker delikatnie się uśmiechnął.
- Niestety. - odparł Komptroller bez cienia uśmiechu - Miałem nadzieję jednak, że wykażą się na tyle taktem, aby nie traktować tej placówki jak obozu karnego czy jednostki naprawczej.
- Cóż… przejdźmy do konkretów. Jak mogę poprawić to kiepskie wrażenie? Do czego mogę wam się przydać?

Komptroller zerknął na leżące na stole części, a Cowell w tym momencie skrzywił się mimochodem, a Desmond bez zbędnej pauzy zapytał, nie odsuwając wzroku od części.
- Słyszałem, że posiadasz w sobie trochę ulepszeń…
- Różnie można interpretować “trochę” - powiedział z lekkim skrzywieniem. - Część to zwykłe protezy. W walce z Dewiantem rzeczywistości straciłem obie nogi i prawą rękę. - Acker przerwał czekając na reakcję.
- Co prócz protez? - zapytał Desmond taksując wzrokiem Maurice'a.
- Moduł sztucznej inteligencji. Moduł komunikacyjny. Proteza ręki jest pokryta silikonem z jonami różnych pierwiastków. Rozszerza to postrzeganie zmysłu dotyku o dokładny odczyt temperatury czy rzeczy niewyczuwalne dla Mas jak na przykład promieniowanie. Moduł siatkówkowy działający jak wyświetlacz z opcją dostosowania spektrum widzenia wedle potrzeb. Moduł głosowy z analizą zachowań społecznych.
Wymieniał szybko i konkretnie. Celowo nie wymienił żadnego z implantów bojowych. Coś mu podpowiadało, że za chwilę mógł się znaleźć na stole obok protezy ręki.
Desmond podszedł do Maurice'a na wręcz intymną odległość, jednocześnie wpatrując się w jego oczy.
- Moduł do sprawdzenia. Możliwe defekty. Uszkodzenie fizyczne? Może. Trzeba i resztę sprawdzić…
- Możliwe. Na razie musiałbym je naładować. Wskazania mogą być niewłaściwe ze względu na niski poziom energii. - Próbował się wyłgać Maurice.
- Zajmiemy się tym, zajmiemy... Wolisz teraz czy musisz się przygotować?
Maurice spojrzał na Cowella. Potem znów na Desmonda.
- Panowie, widzę macie tu wyraźny kryzys dowodzenia. Wbrew temu co mogliście pomyśleć moduł sztucznej inteligencji nie ma przykryć mojej naturalnej głupoty. Desmond, wie pan dobrze, że nie przysłali mnie tu jako worek części zamiennych dla tej bandy powtarzalnych pracowników. Stoimy tu i tracimy czas. Od początku. Od mojego przypłynięcia. Jakie wy macie pojęcie o organizacji? W drodze na miejsce spotkania powinienem już dostać szczegółowe wytyczne. Zamiast tego wesoła zabawa w szturchanie się w ciężarówce. Jak chcemy posprawdzać kto ma większego, to po robocie. Niby ja tu jestem za karę, ale to wy się tak zachowujecie jakby to była jakaś zsyłka. Skoro w okolicy macie deviantów, to należy podejmować działania w celu ich oznaczenia i skatalogowania informacji.
Maurice sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po swoje ciemne okulary. W tym czasie SI podsuwała mu kolejne potencjalne argumenty w dyskusji.
- Nawet jeżeli znaleźlibyście czas na przeglądanie zawartości moich implantów, to wiecie przecież, że większość mam od siedmiu, a kilka od pięciu lat. Nikt szybciej nie nauczy się ich obsługiwać równie skutecznie. Czy będziecie w stanie je skopiować? Może. Za parę lat. Panie Desmond, co jest z tą doskonale skalkulowaną Iteracją X o której słyszałem? Nagle zarządzanie czasem padło? Rozleniwiliście się i obrastacie tłuszczykiem na granicy Unii? Skończcie te zabawy w podchody i kolejne godziny prowadzania mnie po fabrykach i przejdźcie do rzeczy. Jakie macie ustalenia? Co wiecie? I co planujecie, poza zupełnie niepotrzebnym i czasochłonnym grzebaniem w moim ciele?
Po wywodzie założył okulary, a SI automatycznie rozjaśniła mu spektrum widzenia.

Drugi obecny w pokoju iterator zerknął na mówiącego Maurice'a, który dostrzegł, że Cowell nie czuje się bardzo dobrze, słysząc przemowę.
Desmond natomiast nie poruszył się ani nie zmienił wyrazu twarzy.

Maurice zdążył ledwo zakończyć swoją przemowę, ledwo przysunął okulary do twarzy, gdy poczuł powoli ogarniającą jego nogi i mechaniczną rękę słabość, która od razu zwróciła jego uwagę na to, co się tak naprawdę dzieje.
Jego systemy w kończynach musiały zacząć być wyłączane.

Siatkówkowy wyświetlacz zamrugał hudem z wizerunkiem ludzkiego ciała i czerwonymi obszarami w miejscu wszczepów. SI potwierdzała to co Maurice czuł już w sztywniejących palcach.

Mrugający wykrzyknik nie poprawiał sprawy. Pieprzona Iteracja prowadziła na niego atak wirusowy. Próbowała go zhakować.

- Nie - jęknął. Natomiast SI wykonywała już niewypowiedziane komendy wzmocnienia firewalla.

Uniósł lewą rękę i wycelował palec wskazujący w drugiego z Iteratorów. Zagryzł zęby. Cokolwiek chciał powiedzieć to seria zasypujących go komunikatów wyraźnie mu to utrudniła.

Czerwone oznaczenia nóg zmieniły się w czarne na wyświetlaczu. Nogi i prawa ręka przestały funkcjonować. Ciało Maurica nie mając jak utrzymać równowagi opadło na podłogę.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 14-12-2019, 19:19   #23
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Jules zastygła z ręką wyciągniętą w stronę telewizora.

Gorączkowo rozmyślała kto mógłby pukać do zapyziałego motelu i jej pokoju? Nikt nie wiedział, że tu jest. Rzuciła okiem w stronę łazienki szukając jakiegoś wyjścia i zaklęła.
Łazienka była ślepa.

Zmieniła odruchowo kanał w telewizorze jakby nie usłyszała pukania jednocześnie knując na chybcika co robić dalej. Skupiła się na drzwiach.
Drewno drzwi nie było żadną przeszkodą. Jules bez problemu przejrzała jego strukturę, robiąc je tym samym dla siebie przezroczyste jak szkło, aby móc zobaczyć...
...młodego mężczyznę na wózku, który kolejny raz zapukał nerwowo do pokoju hostelowego.

Przez chwilę zastanawiała się, czy to jakaś podpucha. I że to znowu jakieś zwidy.
Stanęła z boku drzwi i uchyliła je na dosłownie pół centymetra szykując się do ewentualnego ataku mentalnego.

-Co? - mruknęła niechętnie.
Mężczyzna spojrzał z poziomu wózka inwalidzkiego.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... - zwrócił wzrok na swój "pojazd" - ...czy jest z panią jakiś mężczyzna, który mógłby mi pomóc? Koła wózka się zacięły.
W słowach tego ubranego w dres, lekko już przemoczonego chłopaka, Jules nie wyczuwała fałszu - raczej poddenerwowanie sytuacją.

- W którym pokoju się zatrzymałeś? - dopytała brunetka nadal burcząc nieprzyjemnie i nie uchylając drzwi.
- Dwa pokoje stąd, pod piątką, tylko właśnie zamierzałem klucz oddać, bo doba się skończyła, a za godzinę mam być w Instytucie…

- Doba hotelowa kończy się rano. - podejrzliwa Walker otworzyła drzwi o kilka centymetrów szerzej.
- Zostałem dłużej, więc i będę miał dopłacić. Opłaciłem do wczoraj rano... - odparł zbolały - Ale znajomy mnie wystawił i nie odebrał, a ja musiałem zostać gdzieś... Nie chcę większej kary płacić…

- Aha. Zaczekaj. Zadzwonie na recepcje. Pomogą z tym wózkiem. A ty możesz ich zaskarżyć. Dojazd do pokoju niedostosowany dla inwalidów.

Jules zamknęła drzwi i wybrała numer na recepcję.

Po dłuższym oczekiwaniu odezwał się znudzony kobiecy głos.
- Taaa?
- Jest problem tutaj. Facet na wózku utknął na podjeżdzie. Coś wspomina o skarżeniu o odszkodowanie. Może by tak kogoś przysłać, coby jakoś załagodzić i uniknąć kosztów, co?
- Chwila. - rozmówczyni musiała odłożyć słuchawkę na bok, bo jej głos zaczął być jakby słyszalny z tła - Mówiłam, że z nim zrywam, a on nie chce tego brać na poważnie. Więc wrzuciłam jego rzeczy przed drzwi...
Śmiech na to doszedł do Jules.

Dziewczyna westchnęła i rozłączyła się. Podeszła do drzwi i uchyliła je na nowo:
- Jak ci na imię, co? - mruknęła podejrzliwie.
- Adam. - odpowiedział chłopak.
- A twojemu kumplowi co cię wystawił?
Brunetka skrzywiła się w duchu. W końcu niechętnie otworzyła drzwi i podeszła do rozmówcy.
- Peter, jakie to ma znaczenie? — zdziwił się.
- Nie ma. - Jules sprawdziła wózek i chwyciła za rączki próbując jak mocno cholerne kółko utknęło. Wyglądało na to, że kółko wózka jest zablokowane, nie chciało ruszyć w żadną stronę. Zdołała jedynie przesunąć je o kilka milimetrów.
- Jasna cholera, już jestem spóźniony ... - jęknął z bólem chłopak.

Julka sprawdziła samo koło ale na jej oko nie wyglądało jak coś co jest zepsute. Skoncentrowana zmarszczyła brwi i ukucnęła przy felernym kółku wózka odmawiającym współpracy. Sięgnęła do szprych i mocowań próbując oszacować problem. Tak jakby stała się nagle ekspertem od wózków inwalidzkich… a może …

Wygladalo na to, że kółko po prostu zostało przyblokowane kawałkiem metalu walajacego się zapewne jako śmieć po ulicy.
- Muszę powiadomić Instytut Biomechaniki o spóźnieniu... - mruknął chłopak - Zadzwonię tylko, dobrze? Będziesz potrzebowała, abym zszedł z wózka?

- Nie. - burknęła dziewczyna dłubiąc przy kółku - Utknęły śmieci i blokują. Chwila. Wyciagnę to i sobie pojedziesz.

Zaczęła grzebać by pozbyć się upierdliwego szpejstwa.

W tym momencie niepełnosprawny chłopak zdążył już wyciągnąć komórkę i wybrać odpowiedni numer. Jules natomiast męczyła się ze śmieciem zakleszczonym i przycisniętym ciężarem chłopaka.
- Halo? - Adam odezwał się przez słuchawkę - Z tej strony Adam Recker, pacjent doktora Joyce'a Lynna... - chwila pauzy - Tak, wiem że jest teraz zastępowany. Chciałem tylko poinformować, że trochę spóźnię się na zabieg…

Po niedawnym spotkaniu z nowym gościem Odysa Jules była przewrażliwona. Na słowa chłopaka nadstawiła ucha i zacięła usta.
Grzebała dalej chcąc pozbyć się w końcu problemu. Podwójnego jak zaczynała podejrzewać.
- Dziękuję za zrozumienie. Jeszcze pytanie... Czy doktor Lynn wróci niedługo? - chwila ciszy - Rozumiem. Do widzenia. - mruknął chłopak do telefonu i zakończył połączenie.
W tym czasie Jules w końcu udało się uwolnić koło.

- No. Gotowe. - Jules otrzepala ręce i otarła je o spodnie. - Może zdążysz jeszcze na ten zabieg.
- Dziękuję wielce, naprawdę zawdzięczam ci wiele! - chłopak uśmiechnął się ze szczerą wdzięcznością - Wybacz za kłopot.

- Jasne. Kumpla co cię wystawił kopnij w dupę, skoro nie mógł ci pomóc dotrzeć na zabieg. Powodzenia!
Julka cofnęła się do drzwi.
Młody mężczyzna skinął jej głową raz jeszcze, po czym ruszył o sile rąk w stronę postoju taksówek widocznego po drugiej stronie ulicy.

Obserwowany był nie tylko przez brunetkę ale i przez jej niewidocznych przyjaciół.
To z nimi właśnie Julka podjęła z resztą dialog, oparłszy się o framugę drzwi do hotelowego pokoju i odpalając jointa.

- Norma, Norma - szeptała z twarzą ukrytą w dłoni wprost do futryny - jesteś tu?
Mruk brzmiał jak cichy zaśpiew, gdy brunetka wzywała jednego ze swoich starszych towarzyszy.
- Norma, Norma potrzebuję cię - szept Julki nabierał na sile, gdy tylko dostrzegła, że Wózkowy Adam oddalił się na odległość pozwalającą prowadzić jej w miarę ‘normalną’ rozmowę. Powtarzała przywołanie jeszcze kilka razy, trochę proszącym, trochę nakazującym tonem. Jej wzrok stał nieobecny gdy w końcu dostrzegła nadpływającą kobiecą postać. Starsza kobieta w stroju pielęgniarki miała ciepły uśmiech na twarzy, a Julka w końcu odetchnęła z ulgą. Norma była jej towarzyszką z dłuższym już stażem.
- Dobrze, że jesteś – brunetka mruknęła z ulgą. – Zobacz tego tam... na wózku – uściśliła – miej go proszę na oku. Potrzebuję dowiedzieć się co robi i kogo spotka. Uważaj na siebie i trzymaj się na odgległość, nie daj się złapać. Wróc do mnie jak tylko uda ci się coś ustalić lub gdyby ci coś groziło.

Pielęgniarka z tym samym uśmiechem na twarzy skinęła głową a Jules ocknęła się na tyle, by zorientować się, że dżawka zaczęła przesączać się i przez jej ciuchy.

Wróciła do pokoju by zebrać swoje graty i poszukać innej noclegowni.

Po drodze Walker skontaktowała się z Robertą by omówić sprawę technokracji.
 
corax jest offline  
Stary 14-12-2019, 22:00   #24
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Nie minęło długo od przybycia Odysa i Dominika, nim na miejscu pojawił się Morris z ich technokratycznym więźniem. Hermetyk trzymał iteratora za ramię... choć bardziej wyglądało to, jakby trzymał rękę na jego ramieniu w przyjacielskim geście. Sam Joyce wyglądał na kogoś po bliskim spotkaniu z czymś twardym, jakby przewrócił się na chodnik. Morris natomiast zachowywał twardo nieporuszony wyraz twarzy, ale Odys widział jak delikatnie przechyla się na bok, jakby go chronił, a dłoń go zakrywająca temu świadczyła.
Niemniej cholernik chyba był zadowolony.
- Obyło się bez przygód - Odys przywitał się z nimi z przekąsem.
- Powiedzmy. - Morris posadził Joyce'a, od ściany, a sam powoli usiadł obok niego - Próbował nawiać w kierunku swoich... póki ci nie zaczęli strzelać do niego. Może nie wiedzieli kogo widzą.
- Wiedzieli - Odys uśmiechnął się pod nosem - to maszyny, logika nie zna pojęcia swój czy wróg, tylko rachunek strat. Zapewne komputery wyliczyły prawdopodobieństwo czy to nasz drogi towarzysz, na podstawie tego wykalkulowały maksymalna siłę ostrzału nie powodującą całkowitego zniszczenia zadanego wcześniej procentu informacji. Jeśli Joyce miałby pecha mogliby nawet stwierdzić, że dwadzieścia procent mózgu można odstrzelić jeśli uznają, że reszta wartościowych danych jest do odtworzenia. Oczywiście wcześniej zapewne przekalkulowali, iż pewniej i bezpieczniej jest go po prostu spacyfikować niż przejmować pokojowo. To Maszyna - wzruszył ramionami i zagryzł zamówionego kilka chwil wcześniej, jeszcze ciepłego philly cheese steaka.
- Dobre kanapki tutaj mają - stwierdził mimowolnie - my mieliśmy miłą pogawędkę telefoniczną. Takie obwąchiwanie się, trochę ostrzeżeń… Typowe rozmowy z technokratami. Masz pozdrowienia Joyce - spojrzał na cyborga z uśmiechem.
Joyce jedynie spojrzał na Odysa z wrogością okraszaną strachem. Jak zapędzony w kąt dziki zwierz.
- Zamówiłeś z krewetkami? - Morris zapytał z rozbawieniem.
- O co chodzi z tymi krewetkami? - zainteresował się drugi hermetyk.
- Zapłaciłem dług Morrisa kilkoma tonami tego smakołyku - Odys wyjaśnił pogodnie - od tej pory nie może mi tego zapomnieć. Widzisz, przestroga aby nie płacić cudzych długów - zaśmiał się lekko - dobrze panowie, dopóki nie wróciła reszta, mamy małą przerwę w zebraniu. Dominiku, jakbyś mógł streść nieco dokładniej Morrisowi naszą podróż. Ja…
Chórzysta wziął w jedną rękę nagryzioną kanapę i herbatę wstaąc z miejsca.
- Chodź Joyce, przycupniemy sobie gdzieś z boku.
- Odys zabiera cię na Odyseję. - zakpił Morris przepuszczając Joyce'a. Technokrata bardzo niechętnie, z wyraźnym wahaniem podążył, gdzie chciał mistrz Chóru.

***

Odys usiadł na przeciwko Joyce’a w miejscu oddalonym od Dominika i Morrisa, lecz w dalszym ciągu będąc w zasięgu wzroku. Pozwolił technokracie wygodnie się rozsiąść zanim się odezwał.
- Jak się trzymasz chłopie?
Joyce spojrzał nieufnie, jednak postanowił zachować milczenie. Odys pokręcił głową.
- Możesz myśleć o mnie dużo rzeczy, ale zakoduj sobie jeden fakt. Ja nie jestem twoim wrogiem. Może mi się nie podobać co robi Unia, mogę mieć uwagę do twoich poglądów, ale dla mnie jesteś po prostu człowiekiem który splotem parszywych wypadków stał się naszym więźniem którego nie mamy sposobu uwolnić. Temu… - chórzysta przegryzł jedzenie - nie mam interesu czynić twego życia niewygodnym, a wprost przeciwnie. Milczenie tego nie ułatwi. Pewnie chce ci się pić i jeść. Zamówić ci coś?
- Macie sposób. Po prostu mnie puśćcie i po sprawie. - odezwał się powoli iterator.
- A Ty nas wydasz i wszyscy zaczniemy wąchać kwiatki od spodu. Nawet gdybyś nie chciał tego zrobić, w co szczerze wątpię, to wycisnęli z ciebie tyle ile się da. Jest też sprawa prywatna, Tradycje powiesiłby mnie za jaja gdybym cię od razu wypuścił. Ale faktycznie, co do tego, masz świętą rację, najlepszym rozwiązaniem byłoby cię ostatecznie wypuścić, myślę o tym jak dokonać niemożliwego od początku gdy cię otrzymaliśmy - Odys napił się herbaty - tylko to trudne. W idealnym świecie chciałbym abyśmy rozstali się po przyjacielsku. Myślałem aby po prostu, po wszystkim wyjechać do Ameryki i cię tam wypuścić, my zdążymy się ulotnić, podamy sobie dłoń i tak się skończy ta opowieść. Ale to długa perspektywa jak widzisz.
- Nie wierzę ci. - twardo stwierdził Joyce - Raz okłamałeś. Zaatakowałeś bez powodu i uszkodziłeś ponad miarę. Nie zaufam w najmniejszym stopniu więcej.
- Kiedy zaatakowałem cię bez powodu - Odys podniósł brew zaskoczony.
- Przed tym, jak zacząłeś uszkadzać moje systemy.
- Przepraszam za niedopatrzenie - chórzysta powiedział szczerze - i że tego ci nie wyjaśniłem. Pycha kroczy przed upadkiem - dociął sam sobie - z góry uznałem sytuację za jasną. Wyczułem próby nawiązania łączności z twej strony. Jeśli mówisz, iż nie miałeś nic z tym wspólnego, w takim wypadku albo zadziałała automatyka w tobie albo chybiłem kompletnie i łączność pochodziła z dala. Na przyszłość, po prostu pytaj. Nie obrażę się na jakiekolwiek pytanie, jeśli czegoś nie będę mógł ci powiedzieć, to po prostu powiem to i zapewne wyjaśnię czemu, a jeśli będę, dowiesz się. Oszczędzi nam to sporo nieporozumień - uśmiechnął się.
- Nie próbowałem przy dwóch dewiantach nawiązać łączności. - stwierdził wprost - Może automatycznie po wyjściu z więzienia nastąpiła próba wysłania pustego raportu, jako że od długiego czasu żaden wysłany nie został. - stwierdził - Mówiłem ci, że nanoboty w szpiku są odpowiedzialne za naprawę uszkodzeń. Teraz każde złamanie, a niestety same osłony nie dają całkowitej ochrony, leczy się w sposób powolny, czasem niekompletny.
- Wiem, to była trudna decyzja. Dobrze wiesz, że nanoboty to bardzo uniwersalne narzędzie, mogłeś nimi doprowadzić do sporo cierpienia siebie i nas. Jeśli nastąpią poważniejsze problemy, użyjemy naszych sztuk, jeśli oczywiście się nie boisz. To nie była zaczepka - Odys zrobił przedostatni gryz kanapki - tylko uwaga techniczna. Sądzę, iż uczciwych informacji o dewiantach za dużo u was nie ma, masz prawo podejmować złe decyzje na podstawie niekompletnych informacji.
- Nigdy nie byłeś w Unii, prawda? - zapytał znając najwyraźniej odpowiedź - W takim razie nie możesz zakładać czy nasze informacje są kompletne czy nie. I nie, nie boję się. Po prostu brzydzę, a jednocześnie wiem, że nie mam wyboru, gdy postanowicie inaczej.
- Ależ informacje Unii są zadziwiająco kompletne - Odys uśmiechnął się lekko - kto wie czy nawet nie lepsze niż nasze, bardziej usystematyzowane i pieczołowicie przechowywane. Niestety, stosujecie dużo bardziej hierarchiczny model dostępu do prawdy. Dobrze o tym wiesz i zapewne akceptowałeś, każdy ma swe miejsce, widzi to co niżej, ale dostrzega tylko piętro wyżej. U nas jest nieco bardziej chaotycznie ale powszechniej. Spierać się możemy czy wiedza sama w sobie jest dobrem. Osobiście nie sądzę, ale długo mi zajęło do tego dojście - powiedział cierpko - masz jednak pole manewru o sobie. Jeśli stwierdzisz, że wolisz żyć ze złamaną nogą, wątpię abym posunął się dalej niż rozmowa z tobą.
Przebudzony skończył kanapkę i popił, dając technokracie chwilę na przemyślenie słów..
- Powiedz, jak cię traktował Morris? To chciałbym usłyszeć w pierwszej kolejności, w drugiej twoją relację z waszej ucieczki. Jak sam widzisz, nie wszyscy podchodzą niestety bez zbędnych uprzedzeń do ciebie. Moim zadaniem jest też cię chronić i temperować niektóre zapędy, jeśli się poskarżysz.
- Morrisowi chyba sprawiało jakąś satysfakcję widzieć niewygodę fizyczną i psychiczną technokraty. Szczególnie drugą. Z uszkodzonymi systemami bywa różnie na tym polu. Potrafią bez powodu zacząć szwankować, wysyłać błędne informacje poznawcze, źle aktualne rozszyfrowywać i w wyniku otrzymuje się niekompletne dane dotyczące zachowania, które czasem nie sposób na szybko rozszyfrować.
- Domyśliłem się. Jeśli chodzi o fizyczną niewygodę, zgłaszaj to od razu, będę miał argumenty jeśli ktoś nie dostosuje. Niestety, satysfakcja… Nie jesteś głupi, znasz powody. Od tak dawna Tradycje są przegrane w tej wojnie, wielu magów zostało przez was kompletnie skopanych, iż budzi się w nich syndrom odwetu lub po prostu niezdrowej radości. Niestety, wszyscy jesteśmy ludźmi. Jak wiesz, nawet gdyby chcieli, nie wszyscy nadają się do Unii.
- A ja jestem przecież członkiem tej odczłowieczonej maszyny Iteracji, który jest równie co zwykły automat, przeznaczony do kopnięcia, gdy można w ten sposób zabrać z niego bonusową colę.
- Dla mnie jesteś w pierwszej kolejności człowiekiem. Postaraj się aby też inni tak patrzyli, w gruncie rzeczy do dla Tradycji naturalne, wyrośliśmy z indywidualizmu. To jak z tą ucieczką?
- Morris w pewnym momencie przestał skupiać się na mnie, a zaczął bardziej na odnalezieniu drogi, gdzie nie zostaniemy zatrzymani, i tę sekundę wykorzystałem na wyrwanie się z jego straży. - odpowiedział - Musieli uznać, że to on się ma zamiar zbliżyć, więc automatycznie otworzyli ogień.
- Albo zrobili to na podstawie jaką przedstawiłem uprzednio - Odys spojrzał dociekliwie na Joyce - z rannym wolniej Morrisowi by się uciekało, więc pewnie zostawiłby lub sam wpadł przez to. Ale to zostawiam pod twoją rozwagę, sam wiesz ile u was maszyny, a ile kumpelskiich przysług. Mówiłem, że cię pozdrawiają. Być może przekazuję ci teraz jakiś tajny kod zamiast imienia, moja strata - Brian Bailey. Technicznie rzecz biorąc, raczej nie tyle pozdrowił co po prostu wspomniał o tobie. Znacie się? Uprzedzam, nie wymuszam zeznań, jeść dostaniesz i tak, możesz wcześniej - uśmiechnął się.
- Nie jest to żadna z osób, które bym znał. - spojrzał w stół - Co o mnie wspomniał?
- Zanim zasugerował abyśmy się wynosili, zapytał czemu tutaj jesteśmy. Powiedziałem, że na zaproszenie. Od razu zapytał z pewną ironią jak sądzę, czy nie na twoje.
- A czemu tutaj jesteście? I po co wam ja? - zapytał wprost patrząc na Odysa.
- Szczerze to liczyłem, iż coś podsłuchasz z naszego zebrania - Odys powiedział poważnie - nie musiałbym świecić oczami przed resztą, że takie rzeczy wyjawiam. No trudno, nic spekatukarnego. Rada nam cię dała, gdyż stwierdzili, iż będziesz przydatny w mieście. Przy czym był to podarek którego nie można było odrzucić, trochę kukułcze jajo. Nie było tak, iż szukałem jakiegoś uprowadzonego technokraty aby bawić się w więzienie. Powód… Ogólny, wojna wstąpienia. Prawda, że nic odkrywczego? Oczywiście, zawsze są dodatkowe tropy, ale tego ci nie wyjawię, bo i jeszcze nasi nie są do końca wprowadzeni, a i ja sam nie jestem pewny co jest tak naprawdę ważne.
Odys chwilę zastanawiał się.
- Miałeś swoje przypuszczenia?
- Informacje. Więcej informacji, chociaż mnie wasi na wszystkie strony przecisnęli przez sito przesłuchań i tortur. - skrzywił się - Wydaje mi się, że w końcu już sami wiedzieli, iż nic więcej nie wycisną. Po prostu dalej robili to samo, bo mogli. Mówili czasem, że w Mecha pewnie jest gorzej... skąd mam wiedzieć? Nigdy tam nie byłem, nawet być nie próbowałem. Nie wiem nic więcej prócz tego, że takie miejsce jest. - warknął słabo.
- W końcu posunęli się nawet i do tego, że we śnie nie dawali mi wytchnienia, męcząc wykreowanymi przez siebie marami…
- Wszyscy jesteśmy umoczeni w tej wojnie - Odys powiedział ze smutkiem - chcesz mnie o coś zapytać zanim wrócimy do reszty?
Joyce westchnął.
- Naprawdę dostanę coś do jedzenia i picia?
Odys zaśmiał się.
- Nie coś, tylko wybierz sobie co lubisz.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 31-12-2019, 16:57   #25
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Desmond Wright patrzył w milczeniu na leżącego na podłodze Maurice'a, obdarzając go równie zimnym spojrzeniem, jako i była pustka Głębokiego Kosmosu; spojrzeniem pozbawionym jakichkolwiek oznak ludzkiego odruchu współczucia.

***


Alex dotarł wcześniej niż Vincent do zajazdu, będącego miejscem spotkania i to co wpierw zobaczył to... Joyce'a jedzącego z zadowoleniem jeden z specjałów tego miejsca - kanapkę zbyt drogą na budżet zwykłego człowieka.

***


Komptroller stanął bliżej leżącego agenta, wyraźnie oceniając jego reakcję... lub stan mechanicznych części, co było bardziej niepokojącą opcją.

***


Miasto Zjednoczonego Królestwa nie zrobiło miłego wrażenia na eutanatosie przyzwyczajonym do samotności, jaką oferowały gęsto zalesione tereny Ameryki Południowej. Gwar Liverpoolu zaczynał drażnić nerwy mężczyzny, któremu niemiłe było szaleńcze życie wielkomiejskich społeczności - na pewno nie po odizolowaniu od ludzkich gromad. O wiele lepszym kompanem były odgłosy lasu deszczowego oraz dźwięki powodowane przez jego mieszkańców; mimo ich wszechobecności stanowiły one ledwo szum tła, w porównaniu do kakofonii miasta w Zjednoczonym Królestwie.

Zbyt nieobliczalne.
Zbyt chaotyczne.

***


Fortunae był bardzo niepocieszony, poirytowany wręcz. Musiał znowu spotkać się z Odysem i tą bandą! Ktoś jednak naprawdę życzył źle jego nerwom...

***


- Nie rozumiesz. - Desmond odezwał się tym głosem absolutnie wypranym z emocji - Najwyraźniej Nowy Porządek zapomniał przeprowadzić porządków we własnych rankach... albo, co bardziej prawdopodobne, woli te porządki przeprowadzić naszymi rękoma. Przykre.

***


Gabriel wszedł do zajazdu ignorując oburzony głos sugerujący brak wychowania eutanatosa, który trącił ramieniem wychodzącego mężczyznę. Szybko odnalazł wzrokiem Odysa i towarzyszącego mu Morrisa oraz trzeciego nieznanego człowieka o obliczu sugerującym, jakoby był on przyjacielem wszystkich.
Podejrzane.

Ruszył w stronę zgromadzonych, przechodząc obok Alexa (którego tożsamości jeszcze nie poznał), gdy doszedł go głos nieznajomego, zwracającego się do siedzącego mężczyzny przy stoliku oddalonym kawałek od grupy Odysa.

- Myślałem, że tacy jak ty, wolą bardziej... oleiste jedzenie. - mruknął, po czym dodał szeptem, który ledwie posłyszał przechodzący obok eutanatos - ...lub po prostu benzynę.

***


Vincent zobaczył wpierw Alexa i Joyce'a, którego to kultysta chyba zaczepiał złośliwie... a przynajmniej hermetyk miał taką nadzieję. Później Odysa, przeklętego Morrisa i drugiego hermetyka... Och, jego wspaniała kompania w komplecie... Prócz mówczyni fochu, oczywiście, czy co tam było jej problemem.

***


Maurice miał jedynie jedną rękę sprawną, ale wiedział, że opór był daremny w tym momencie... przynajmniej na razie. A może w ogóle?

Technokrata został położony na metalowym stole, przy którym rozmawiał Komptroller z drugim iteratorem, przez wezwanego przez Desmonda cyborga, który chyba nie posiadał już wielu części z człowieka.
Sam Desmond natomiast przyglądał się tylko prawie całkowicie unieruchomionemu Maurice'owi. Harvey Cowell natomiast oczekiwał na rozwój wypadków, najwyraźniej ich niepewny.
- Jesteś wadliwym egzemplarzem. - odezwał się wprost - Przeznaczonym do utylizacji... Tylko ktoś najwyraźniej wciąż miał zbyt wielki sentyment do ciebie... lub cokolwiek innego. - zważył w dłoni sztuczną rękę Maurice'a - To Konstrukt Iteracji, nie NWO. Jest on kierowany przez nas, w tym momencie to ja nadzoruję wszystko w nim... Także i twój przypadek. Przybyłeś tu nie z łaski swojego patrona, nie z miłości Kontroli. Nie. Jesteś testowanym obiektem, poszukujemy wad i ważymy je. Co przeważy? Wady, zalety? - oparł drugą dłoń na przedramieniu żywej ręki Maurice'a, przyciskając ją swoim ciężarem i powodując tym ból - Jak myślisz - czego oczekujemy od ciebie, agencie Acker?

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 02-01-2020, 21:52   #26
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Maurice leżał na blacie. Czuł jego chłód pod palcami lewej dłoni. Prawa nie wykazywała żadnego czucia.
- Oczekujecie posłuszeństwa. To oczywiste. Oczekujecie bezwarunkowego wypełniania waszych rozkazów. Oczekujecie, że stanę się trybikiem w waszym doskonale skalkulowanym planie. Ale zwlekacie z przedstawieniem tego planu. Chcecie mnie teraz rozłożyć i analizować? Chcecie wyrwać maszynę z ciała. Ale to nie są wasze implanty. Te opracowała Sekcja X z NWO. Miną miesiące zanim zaimplementowana osoba nauczy się z nich korzystać. A co zostawicie mi? Ciało, które będzie regenerować się w kotle przez miesiące. Albo lata, jeżeli nie przeprowadzicie operacji dość subtelnie. Zresztą… nie widziałem nigdzie żadnego Progenitora. Co oznacza, że prawdopodobnie nawet nie macie odpowiednio nadzorowanych komór regeneracyjnych. Otrzymaliście możliwości. Wy macie wybór. Ja nie. Ja muszę się wam podporządkować.
Dłoń technokraty zacisnęła się na blacie stołu. Był kaleką. Nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogami. Rozpatrywał przez moment opcję wyjęcia spluwy i pociągnięcia za spust wprost w twarz iteratora. Ale kabura była pod marynarką z lewej stony. Nie był w stanie jej sięgnąć bezwładną prawą dłonią.
- Uważasz, że coś działa źle? Tak. Wasze gospodarowanie czasem wymaga optymalizacji.
Maurice wypuścił z siebie powietrze. Trzeci raz w ciągu ostatnich dwóch dni spodziewał się śmierci. W głowie coś podpowiadało mu, że powinien zmienić zawód.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 12-01-2020, 23:18   #27
 
Surelion's Avatar
 
Reputacja: 1 Surelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputację
Alex przyjrzał się najpierw kanapce technokraty, później samemu cyborgowi.
- Nie sądziłem, że miałbyś fundusze na to.
- Wasz przywódca miał. - odparł Joyce, nie patrząc nawet na Alexa.
Odys podniósł brew w pewnym zaskoczeniu, bardziej udawanym niżli prawdziwym, przyglądając się wymianie zdań między Joyce a Alexem. Potem powiódł wzrok na Gabriela wyczekująco.
Alex spojrzał na Odysa.
- Reszta ekipy, też ma szansę na kanapkę, czy trzeba najpierw zdradzić swoją organizację?
- Nie bronię nikomu zamówić sobie jeść i zapłacić - Odys powiedział ciepło - Joyce ma status jeńca.
- Faworyzujesz… - Alex smutno usiadł czekając na resztę.
Vinc przez chwilę podpierał ścianę, wyciągając z pietyzmem papierosa, potem zapałki, zapalił go. Ćmił przez chwilę, a następnie ruszył ku Odysowi.
- Więc… lećmy z tym bajzlem. - rzekł wprost. - Mam adresy do sprawdzenia, ludzi do poznania, telefony muszę zrobić. Bo mam wrażenie, że jestem jedynym w naszym gronie, który wie jak się zakłada Fundację.
- Jak często zakładałeś fundację składającą się z bandy wyrzutków, plus były/obecny technokrata? - Alex spojrzał tęsknie na kanapkę Joyca'a.
- A czym się ona różni od innych, co? Potrzebna jest siedziba, przykrywka i aprobata Śpiących.- odparł ironicznie LaCroix. - Jeśli Odys nie planuje użyć nas jako żywe bomby na Technokrację, to chyba nie musimy bawić się w przesadną konspirację.
Joyce nie odzywał się ani słowem ignorując magów i zajmując całkowicie swoim posiłkiem.
- Jeżeli... - bąknął Alex.
Ulisses uśmiechnął się pod nosem.
- Gabriel Gonzaga - powiódł wzrokiem na Eutnatosa - spóźniony członek naszej Kabały - powiedział lekko wracając do tematu organizacji - Gabrielu, Dominik po tym wyjaśni ci dotychczasowy przebieg narady - spojrzał na hermetyka - co do siedziby… Miałem dzisiaj serdeczną rozmowę przez telefon z Unią. W skrócie zaproponowali mi wycofanie się lub nieprzyjemności, do wyboru. Jak zapewne zauważyliście, dalej tutaj jestem.
- Jak pierwotnie wspominałem, radziłem unikać telefonów. W świetle ostatnich wydarzeń zarządzam ciszę radiową. Mój telefon znajduje się w skrytce, Dominik ma klucz i zajmie się nim w wolnej chwili. Tutaj - podsunął zapisaną chusteczkę - jest mój nowy numer telefonu. Oczywiście, starajcie się tego nie używać. Jeśli ktoś ma problemy z nieco bardziej mistycznymi metodami komunikacji, mogę po zebraniu poświęcić chwilę czasu na krótkie szkolenie, w tej chwili jest to najbezpieczniejsza alternatywa. Mam umyślone pierwsze zadania dla was.
- Gabriel Gonzaga… - przedstawił się cichym chrapliwym głosem Euthanatos. Odstawił na bok walizkę oblepioną lotniskowymi naklejkami z destynacją bagażu i podał kolejno dłoń. Przytrzymał dłoń Odyssa na dłuższą niż wypadało by chwilę i cicho wymamrotał - Przepraszam Padre ale w Meksyku zatrzymały mnie, święta….
Nie wiedział jak to ma inaczej powiedzieć. Tuż przed wylotem z Meksyku spotkał znajomego z kartelu, który go rozpoznał w tłumie. Pech. Niefart. Nazwij to jak chcesz w świecie, gdzie przypadki nie istnieją. To spotkanie narobiło problemów. Gonzaga nie mógł ryzykować i jechać prosto na lotnisko. Kluczył. Zmieniał taksówki, aż do miejsca gdzie spokojnie, sam na sam, obaj panowie mogli się w końcu spotkać i wyjaśnić sobie wszelkie stare sprawy z czasu pracy dla kartelu. Gonzaga wątpił by policja szybko znalazła ciało.
Niemniej jednak to spowodowało, że spóźnił się na lot. Pomagając tylko nieco szczęściu spóźnił się w ostatecznym rozrachunku na spotkanie.
- Nie kontaktować się przez telefony...ok. Niemniej w kontakcie ze Śpiącymi i załatwianie formalności w obecnym wieku wymaga telefonów i internetu.- odparł Vincent wypuszczając kółko dymu.- A to że Unia na nas napadła, nie jest tak niepokojące jak fakt, że tak szybko dowiedziała się o naszym spotkaniu… na terenie kontrolowanym przez Tradycję i w budynku oddanym nam do użytku przez miejscową Fundację. Albo mamy kreta który chce zobaczyć jak ta misja zmienia się w katastrofę, albo… ktoś nie wyłączył nadajnika w naszym cybernetycznym zakładniku.
Spojrzał na przybyłego Gabriela wyjaśniając.
- Bo jesteśmy nieszczęśliwymi posiadaczami jeńca z Unii. Zupełnie nie wiem po co.
Odys kiwnął Gabrielowi głową na przywitanie, jednak nie poświęcał mu zbyt wiele indywidualnej uwagi. Chwilę w spokoju przysłuchiwał się słowom Vinca.
- Każdy z was ma swoje metody na kontakt ze śpiącymi - powiedział z pewną niedbałością - nie będę się w to mieszał. Dużo trudniej jest wykryć numery znane tylko śpiącym, a takie używane do spraw fundacji. Unia tutaj nie jest najgorsza, zapewne mają duży dostęp do Echelona i zaczną sprawdzać treść wszystkich rozmów. Smsy kochanków czy nielegalne zakupy ich nie przyciągną ich uwagi tak tak rozmowy o kwintesencji. Macie jednak rację - uśmiechnął się do Vinca - będę musiał policzyć się z pewnym hermetykiem.
- Weź także pod uwagę, że skoro zaatakowali nas tu bez problemu, to o wiele łatwiej przyjdzie im to na kontrolowanym przez nich terenie. A to oznacza, że nie będziemy mogli po cichu rosnąć w ich cieniu. Rekrutacja potencjalnych kandydatów na magów może być ciężka, albo i niemożliwa. Samą Fundację może przyjdzie nam ukryć przed okiem Technokracji. Nie masz może paru Wirtualnych Adeptów z długami wdzięczności? Przyda nam się dezinformacja w sieci i parasol ochronny naszych działań. - rozważał głośno Vincent nieco zblazowanym tonem głosu.
- Niestety, równie brak mi wirtualnego u boku, albo chociaż solidnego technomanty - chórzysta powiedział spokojnie - niestety nie nastawiałbym się na rekrutację nowych magów. Nasze środki ledwo wystarczą na przekazanie ucznia gdzieś dalej.

- To jakie cele do zrealizowania stawiamy tej całej Fundacji?- zapytał Vincent.
- W tej chwili widzę zestaw celów indywidualnych - Odys spojrzał na Gabriela na ile ten ich słuchał - od ciebie Vincencie chciałbym abyś zapewnił nam stałe miejsce spotkań, magazyn oraz środki materialne, szczególnie zaufane taksówki, samochody oraz sklepy. Nieco ciekawszą rolę widzę dla Alexa…
- Nie wątpię.- Vincent zgasił niedopałek i wzruszył ramionami. - Nie licz na cuda. Nie jestem szwajcarskim bankierem. No i trzeba będzie raczej dogadać się z miejscową populacją nadnaturali. Skoro przetrwali pod butem Technokracji, to wiedzą jak się kryć przed ich wzrokiem.
- Sądzę, że z początkowymi wydatkami poradzisz sobie we własnym zakresie, potem uruchomię moje źródła finansowania. Otwarcie linii kredytowych, umowy handlowe, fundacje czy kruszce wymagają czasu, ale są mniej podatne na wojnę ekonomiczną - chórzysta zamyślił się - ale dobrze myślicie, Vincent. Chcę aby Alex dowiedział się jak najwięcej o drugim dnie miasta. Kto jest kochankiem żony burmistrza, gdzie kupić najlepsze dragi, kto jest głównym alfonsem, gdzie policja się nie zbliża oraz czy cokolwiek słychać o wampirach. Najlepiej - spojrzał na kultystę - od razu traktuj to jako kontakty. Kochanki, przyjaciółki, koledzy od piwa i szklanki - wzruszył ramionami - potrzebujemy dokładnego raportu.
Kultysta wyglądał na głęboko urażonego.
- Doprawdy… jestem przewodnikiem dusz po tym ziemskim padole, życie jest ulotne więc trzeba je spędzić jak najmilej. Czemu od razu zakładacie, że znam się na kontaktach z brzydkimi elementami społeczności… - Alex westchnął - To zajmie, jestem nowy w tym mieście i do tego francuz. Przynajmniej tydzień zajmie mi wyrobienie sobie imienia wśród myszek, aby dowiedzieć się coś o szczurach.

- Wiecie co robić - Odys uśmiechnął się lekko - i ile czasu potrzebujecie.
- Tak. Tak. Wiemy.- odparł Vincent i podrapał się dłonią po karku.- Jeszcze coś mamy omówić na tym zebraniu?
- Owszem - Odys spojrzał na Eutanatosa - pomożecie mi w Umbrze. Pozostałą część czasu chciałbym abyście spędzili z Alexem, jako jego nieco bardziej umięśniona ochrona. Oczywiście, nie masz za nim chodzić. Jeśli gdzieś będziecie lepiej pasować, potrzebna będzie ochrona pleców lub wystraszenie kogoś czy włamanie w celach informacyjnych, chcę abyście się tym zajęli. Pierwotnie chciałem aby Jules pomogła mi po drugiej stronie, a resztę czasu spędziła z Vincentem, przyda się kobiecy gest… Jakby się do któregoś z was odezwała, wiecie już co jej przekazać.
Zamyślił się.
- Dominiku, od ciebie oczekuję pewnych badań bibliotecznych i historycznych. Mam przygotowane notatki na temat tego co wiem, przekażę ci. Na koniec jeszcze.. Gabrielu, masz zamiar przedstawić się?
Euthanatos skinął na znak, że zrozumiał.
- Jak mówiłem nazywam się Gabriel Gonzaga Torrez… - zaczął raz jeszcze, tym razem pełnym imieniem i nazwiskiem, tak jak nakazywała meksykańska tradycja. Wątpił jednak by miało to jakiekolwiek znaczenie dla tych tutaj Gringo. Zastanawiał się, jak im delikatnie wyjaśnić swoją pracę w kartelu - Kiedyś... sprzedawałem dobrym ludziom śmierć. Teraz złym ludziom rozdaję ją za darmo. Pomaga mi w tym łut szczęścia. Chociaż przestrzeń też nie ma dla mnie zbyt wielu sekretów. - Dodał po namyśle. - Od teraz, macie po swojej stronie naprawdę dobrego pistoliero. - Zakończył z klasyczną latynoską butą, choć podejrzanie ponurym tonem.
Alex obejrzał dokładniej Gabriela.
- Erm.. myślałem, że mam się zaprzyjaźniać z ludźmi… Euthanatos, TEN Euthanatos troszkę będzie psuł mi image.
- Dasz radę samemu przeciw wściekłemu lupinowi - Odys podniósł znacząco brew - wątpię. Nikt nie mówi, że musicie wszędzie razem chodzić.
- Nie wiem. W Meksyku nie ma zbyt wielu wilków, raczej jaguary… - Zamyślił się. Chciał być jednak jakoś przydatny Fundacji. - Ale… potrafię być przyjazny. - Wyszczerzył się w czymś w rodzaju uśmiechu, co nadało jego czaszce o tyleż abstrakcyjny co i niezmiernie sztuczny wyraz. Następnie rozluźnił mięśnie twarzy, powróciła szybko do swego zwykłego ponurego wyrazu. - Może być?

- Czegoś konkretnego będę szukał? - zapytał Dominik wyraźnie woląc odsunąć temat fizycznej powaby wytatuowanego Eutanatosa.
- Dzieje dynastyczne Man, księga wyspy, historia miejsc kultu oraz kultury - Odys powiedział powoli również dając rozładować się napięciu między kultystą a Eutanatosem - chcę tylko ogólnego rozeznania.
- Co to ma wspólnego z zakładaniem Fundacji? - zdziwił się Dominik.
- O tempora o mores… a jak chcesz zlokalizować węzły? Przecież wilkołakiem nie jesteś. Nie wywęszysz ich. Punkty mocy są często powiązane z ważnymi miejscami w historii okolicy.- wtrącił sarkastycznie Vincent.
- A nie można by się zdać też nieco na łut szczęścia, gdyby tamto zawiodło? - Zapytał cicho Euthanatos. Prawda była jednak taka, że nie miał doświadczenia w poszukiwaniu węzłów.
- To też…- przyznał Vincent.- Ale Fortuna to kapryśna pani, nawet dla tych co potrafią ją podejść.
- Szczęścia będzie trzeba nam w bardziej krytycznych kwestiach - mistrz Odys skrzywił się pod nosem jakby na wspomnienie o czymś - ktoś pragnie dodać coś do zebrania?
- Będziemy też potrzebować broni…- Gonzaga poczuł jak cała uwaga pokoju skupia się nagle na nim - Broń jest potrzebna w każdej porządnejguerilli.
- To rzecz Morrisa - Odys wskazał Gabrielowi hermetyka - kwestia broni, treningu i innych środków bezpośrednich.
Euthantos skinął. Plan wydawał mu się dobry. Pozostawało jedynie się rozpakować i zaaklimatyzować w tym zimnym kraju.

- Erm… jeżeli mogę. - zwrócił się Alex do Odysa - Kontaktowanie się z półświatkiem, jak i "wyższymi sferami" wymaga więcej pieniędzy, niż mam na sobie. Nawet gdybym nie stracił wszystkiego, to jeżeli mam zacząć od zera to potrzebuje pokazać trochę więcej niż te drobne, które mi się pałętają po kieszeni.
Odys spojrzał przenikliwie na Alexa, milcząc. Wyglądało jakby zastanawiał się na odpowiedzią, trochę zbyt długo.
- Po raz pierwszy widzę adepta Tradycji który ma problemy z gromadzeniem funduszy. Postarajcie się coś załatwić, a pierwsze fundusze skonsultujcie z Vincentem, naszym skarbnikiem. Oczywiście powinno być to rozsądne i raczej udokumentowane - ostatnie słowa wypowiedział bardziej z obowiązku niż przekonania.
- Jestem pewny, że Vincent będzie zadowolony z inwentaryzacji dziewczyn, z którymi spędzę miło chwile - westchnął Alex - Dobrze, spróbuje zbudować się od podstaw. Nie spodziewaj się szybkich rezultatów..
Odys pokręcił głową, sięgając do portfela. Powoli, z pewnym, dziwnym szacunkiem wysupłał po kolei monety wyższych nominałów. Z niemal nabożną czcią każdą położył na stole, kantem o blat i pstryknięciem posłał do Alexa, jak wirujący bączek. Raz, drugi, trzeci… czwarty i piąty. Uśmiechnął się lekko, bardziej skrzywiając na ukos.
- Powinny utrzymać dwa, trzy dni. Kup za nie kilka losów, w różnych punktach, powinieneś wygrać niższe progi. Polecam zdrapki. Wiesz jak to działa, prawda? - Odys spojrzał na Alexa - Zresztą… po prostu nie kupuj tym od wrednych sprzedawców. Ten od którego kupujesz też będzie mieć farta - wyjaśnił.
Dłuższą już chwilę Joyce ze znudzeniem (to musiało być znudzenie, skoro po prostu na nich patrzył bez wyrazu) przyglądał się magom ze swojego miejsca kilka stolików dalej. Gdy Odys zaczął bawić się monetami jak magik z turnieju talentów, technokrata wyraźnie spojrzał nań z rozbawieniem.
- Nie mam kontroli nad entropią… - rzucił Alex- Ale zdam się na kapryśność losu. Dzięki.
- Dobrze - Odys powiedział ciężko - w takim razie zebranie uważam za zakończone. Drugą wartę nad naszym gościem biorę ja, co do trzeciej, umówcie się. Gabrielu, reszta powie ci co i jak.
Euthanatos skinął.
 
__________________
"Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein

Ostatnio edytowane przez Surelion : 12-01-2020 o 23:21.
Surelion jest offline  
Stary 24-01-2020, 14:50   #28
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Powrót z spotkania numer dwa, był najprzyjemniejszym momentem tego dnia. Vincent zamówił wino do pokoju i w końcu mógł znów zapalić.


Tym razem dla przyjemności. Miał też oczywiście obowiązki. Wyspa Man.
Znalezienie jej mapy nie stanowiło problemu.


W dzisiejszym świecie, nie trzeba było być hakerem by zdobyć jawne informacje. Wystarczyło umieć pisać i używać wyszukiwarki internetowej. I takie właśnie informacje interesowały Vincenta. Oficjalna strony dotyczące wyspy wystarczały na to.
Vinc zabrał się za robienie osobistego katalogu. Oddzielnie przedsiębiorstwa, oddzielnie atrakcje turystyczne, oddzielnie kościoły, oddzielnie puby, oddzielnie hotele, oddzielnie sposoby dostania się na wyspę.
Strona za stroną... zapisek za zapiskiem.

Ze stron jakie przeglądał wynikał ciekawy obraz wyspy. Dziedzinami gospodarki przynoszącymi największą część dochodu wyspy są ubezpieczenia oraz zakłady i gry hazardowe on-line, drugiej kolejności teleinformatyka i bankowość. Były to z pewnością dziedziny opanowane przez Technokrację i firmy działające w tych sferach na wyspie były twierdzami tej "tradycji". Vinc więc spisał sobie w oddzielnym katalogu, oficjalne dane na temat tych firm i zarządu.
Górnictwo... kiedyś koło zamachowe wyspy, było obecnie zamierające. Niemniej kiedyś musiało być oczkiem w głowie Technokracji. Kto wie jakie relikty zostawili po sobie przerzucając się na inne dziedziny gospodarki.
Wyspa pełna była kościołów, niektórych zabytkowych... niewątpliwie pod czyjąś kontrolą. Warto było się dowiedzieć pod czyją. Dominująca religia na wyspie, czyli anglikanizm, równie dobrze mógł być pod kontrolą Technokracji jak i miejscowych wampirów.
Szybkie zerknięcie na Tripadvisora pozwoliło odkryć całkiem sporo zabytków i atrakcji turystycznych. Vinc posegregował je na kilka kategorii.
Potencjalne miejsca mocy pod kontrolą technokracji. Potencjalne miejsca mocy, których nikt nie kontroluje. I miejsca niewarte uwagi.

Szczególnie spodobał mu się Castle Rushen w Castletown. A i samo miasto idealnie nadawało się na ostateczną siedzibę Fundacji. Ale póki co lepiej było zacząć od Douglas, bo wszak najciemniej jest pod latarnią.
Dlatego też zabrał się zbieranie informacji na temat stolicy wyspy, także rozrywkowych. Zwłaszcza interesowały go przybytki otwarte tylko w nocy. No i zaczął dzwonić po pośrednikach nieruchomości szukając odpowiedniego lokum dla siebie i drugiego dla samej fundacji. Idealnymi byłyby byłe antykwariaty, księgarnie lub inne tego typu lokale. Albo jakieś bary lub puby.
Albo chociaż duży budynek... za rozsądną cenę. Oczywiście wszystko to należało zbadać na miejscu. Zebrane co prawda informacje były jedynie wskazówkami co do dalszych działań, wymagały weryfikacji i klasyfikacji, ale... od czegoś trzeba było zacząć, prawda?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-01-2020 o 11:03.
abishai jest offline  
Stary 25-01-2020, 19:55   #29
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
W drodze do samochodu z Dominikiem i Joyce, Odys został na chwilę w połowie z Morrisem. Poprosił Dominika aby poczekali, gdyż muszą zapalić. Oczywiście Odys nie wyciągnął papierosów.
- Morris… - zaczął powoli - ...mocno cię poturbowali?
Morris natomiast wyciągnął papierosa, choć nie zapalił.
- Oberwałem. Zostałem postrzelony. - stwierdził wprost - W mieszkaniu się zajmę... Na razie zmniejszyłem trochę zniszczenia. - dodał spokojnie.
Chórzysta wysłuchał go ze spokojem, chociaż o czymś intensywnie myślał.
- Broń energetyczna czy tradycyjna? Ważne jest zidentyfikować ich arsenał - przerwał na chwilę dając hermetykowi czas na odpowiedź.
- Energetyczna. - odparł, instynktownie dotykając boku.
- Skubańce nie bały się paradoksu - Odys stwierdził naturalnie - ich strata, zużyją fakt na broń, zabraknie na inne rzeczy. Nie tylko my cierpimy przez to. Znasz się trochę na Materii?
- Trochę tak.
- Zawsze mogłeś oderwać w manierkę, piersiówkę czy odznakę… - chórzysta odruchowo klepnął się w kieszeń kurtki, na piersi - ...nawet post factum. - mrugnął dając do zrozumienia o co mu chodzi - Nawet jeśli broczy się mocno krwią, metal czasem rozetnie skórę, a sam wiesz jak skaleczenie przy goleniu krawi - uśmiechnął się lekko.
Morris również uśmiechnął się.
- Oberwałem dzięki naszemu więźniowi. Uciekał, więc musiałem złapać...
- Wiem - Odys kiwnął głową - na razie mu odpuść, ma i tak mętlik w głowie, przy ewentualnych konsekwencjach będzie ciągle uciekał. Powinien się uspokoić, jak drugi raz spróbuje uciec to będziemy bardziej stanowczy. Ufam, iż również uznajesz to za rozsądne.
Chórzysta zastanowił się chwilę.
- Właśnie z pewnego powodu chciałem porozmawiać na osobności. Jak wiesz, myślałem o inwokowaniu ducha nad Joyce, aby go strzegł. Takie rzeczy lepiej robi się we dwójkę, zatem pomyślałem o tobie. Jeśli z tobą, to aniołowie odpadają, nie lubią was co do zasady. Podobnie żywiołaki. Lecz za jednym wyjątkiem, żywiołaki i inne duchy ognia są w dość dobrej komitywie z twym domem. I tutaj pytanie na osobności…
Odys uśmiechnął się aby lekko rozluźnić atmosferę.
- ...co do cholery jest z tobą nie tak, że pół penumbry woli siedzieć metr dalej od ciebie, Morris?
Hermetyk spojrzał w górę wyraźnie ważąc odpowiedź.
- Musi obawiać się tego... co widzi.
- Możesz jaśniej - Odys spojrzał na niego poważnie, lecz z tonu głosu widać było, iż nie naciska.
- Jest we mnie... nie, inaczej. Służę jako więzienie dla niegrzecznej ognistej gnidy.
- Avatar? Czy coś osobnego?
- Coś osobnego. - westchnął - To nie tak, że rozumiałem dokładnie na co się zgadzam i nie uświadomiono mnie o całej prawdzie przed wciepnięciem go we mnie... ale skoro i potrafi spowodować poparzenia na moim ciele, to Umbra może być ostrożna i trzymać się z dala.
- Być może - chórzysta trawił słowa hermetyka - być może. Gdybyś chciał się go pozbyć, mam starego znajomego który go z chęcią pożre - uśmiechnął się na wspomnienie o dawnych bojach.
- Wiem, że został zapieczętowany przez mistrza. - zamyślił się.
- Na szczęście masz u boku innego mistrza - Odys wzruszył ramionami - tytuły są stanowczo brane zbyt poważnie.
- A znasz się na tym? Znaczy, jesteś mistrzem Ducha?
- Nie wszystko trzeba odczyniać tą samą Sferą, Morris. Mistrz Materii może stworzyć czarną dziurę tak samo jak Sił, ale zrobią to w zupełnie inny sposób. Znam się jednak bardzo dobrze na Umbrze i opętaniach, popytaj na antypodach… No i będę miał pomoc jeśli dobrze pójdzie. To nie w rozerwaniu pieczęci jest problem.
- Jego ogień zadaje ból... - zamyślił się - Ale z drugiej strony na inny ogień jestem... trochę ognioodporny. - zaśmiał się lekko.
- I bardziej narwany - mistrz dokończył nie mając złudzeń, iż wpływ był też natury emocjonalno-psychicznej. Z grzeczności nie zapytał o imię ducha.
- Dobra, chodźmy do auta, pewnie się niecierpliwią. Ducha wywołam sam.
- Albo przetłumacz temu co go chcesz, żeby nie był cykorem!


***


Odys wysiadając z samochodu, poinstruował Dominika aby porzucił samochód w publicznym miejscu, tak, aby wypożyczalnia nie miała problemów ze znalezieniem swej własności. Następnie przesiadł się na swój samochód (jeśli można uważać za w pełni własny środek komunikacji nabyty przed dwoma tygodniami, z wciąż śmierdzącą tytoniem tapicerką i plamami po kawie) i ruszył na kolejne spotkanie, jako niezapowiedziany gość.
Odys bez większych problemów znalazł blok, w którym miało znajdować się mieszkanie Damiena Abforda bani Jerbiton. Ba, nawet jeszcze przed wejściem na ostatnie piętro, zobaczył go na parkingu wkładającego walizkę do bagażnika szarej Kii. Po jednym spojrzeniu Odys wiedział, iż hermetyk nie dość, że jest w pośpiechu, to słabo musiał odpoczywać ostatnie dni, a walizka, którą lądował nie mogła zawierać całego dobytku tego bladolicego jegomościa o urodzie bardziej skandynawskiej niż angielskiej.
Chórzysta bez zbędnej zwłoki podszedł do Damiena, nie zważając przy tym na głośny stukot laski o beton. Trudno było stwierdzić czy to zwykłe niedopatrzenie, czy też mistyk chciał być usłyszany i zobaczony wcześniej. Być może nie chciał zaskakiwać hermetyka.
Zatrzymał się przy pakującym bagaże skłaniając głowę na znak milczącego przywitania. Nie odezwał się jak od razu, pozwolił swojej obecności wybrzmieć.
Hermetyk zaprzestał pakowania i skupił całą uwagę na Odysie. Dopiero po chwili wrzucił walizkę i zamknął niedbale bagażnik.
- Zastanawiałem się czy dziś się pojawisz, Egzarcho.
Odys uśmiechnął się lekko. Przez umysł przechodziły mu różne odpowiedzi, zaczynające się od domniemania czy hermetyk spodziewał się jego śmierci, a skończywszy na bardziej ponurych scenariuszach. Ostatecznie jednak nie było w jaźni chórzysty gniewu. Przynajmniej nie na tyle, aby to okazać.
- Sądzę, że jesteście winni mi wytłumaczenie.
- A co byś chciał takiego usłyszeć? - mruknął Damien.
- Może tego nie okazuję - chórzysta mówił dość cicho i spokojnie - lecz tego dnia nie mam przyjemności w szermierce słownej. Oszczędźcie mi tej nieprzyjemności.
- Wiem, że mieliście nieprzyjemności przez miejsce, które wam wskazałem. I pewnie mnie oskarżacie za to.
- Albo zdradziliście albo jesteście partaczem.
- A co wy sądzicie?
Odys po prostu patrzył na hermetyka w milczeniu.
- Co więc teraz zrobimy?
Odys wsparł się dwiema dłońmi na lasce, stając w lekki, swobobnym rozkroku.
- Wyznacie mi wszystko, bez zbędnego łgarstwa. Po tym najpewniej będziecie wypieprzać z miasta w podskokach. To jest prawdopodobny finał tej opowieści. Droga do niego może wieść łagodnie lub wprost przeciwnie.
- Nie jestem zdrajcą. - odezwał się powoli.
- Słucham dalej - Odys nie okazywał zniecierpliwienia.
- Są momenty, gdy trzeba zrobić coś czego nie powinno się. - oparł się plecami o samochód - Ale jesteście cali w końcu...
- A każdy wybór niesie konsekwencje - kabalista wyszczerzył zęby - też znam kilka mądrych sentencji. Dlaczego to zrobiliście i kto wam to polecił.
- Unia ma miasto. Wie, że tu jestem, więc szybko mnie odnaleźli. Nie miałem innego wyboru, jak zrobić małą rzecz, którą chcieli.
- Nawet nie potrzebowali wam grozić, prawda?
Coś gorzkiego pojawiło się w głosie Odysa.
- Nie musieli, bo groźbę już znałem. Ulyssesie... Mam tu rodzinę. - jęknął hermetyk.
Prawdę mówiąc, hermetyk nie zrobił na Odysie wrażenia. Gdzieś pod skórą spodziewał się takiego obrotu wydarzeń.
- Zabieracie ich ze sobą?
- Nie opuszczamy miasta. Nie ma ich tutaj, wracam teraz do miejsca, w którym mieszkamy oficjalnie... Unia postarała się mnie oplątać poprzez nich. Dali wiele przez granty czy wspomoc w kwestii pracy... Nie mogę ot tak odciąć moich od tego. Przekreślić im życia. Unia najwyraźniej chce mojej współpracy.
- Jak liczną macie tutaj rodzinę - chórzysta zapytał chłodno.
- Żonę, syna i studiującą szwagierkę...
- Tylko?
- Tak... Nigdy nie poznałem swojej części rodziny.
- Jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny.
Chórzysta powoli zacytował biblię, spokojnym, monotonym głosem. Pozwolił hermetykowi dobrze zważyć te słowa.
- W tej chwili możemy pozwolić sobie wyłącznie na dwa rozwiązania. W pierwszym cię zabiję, a dzięki temu ocalę kilku śpiących którzy są bliscy twemu sercu. Sam rozumiesz, że nie jest to coś co chciałbym robić. W drugim przypadku jutro wyjeżdżacie wszyscy. Zabierzesz rodzinę daleko stąd i zaczniesz od nowa.
Odys wyprostował się lekko, przestając opierać się na lasce. Dopiero w tej chwili widać było, iż Ulisses jest barczystym, groźnym jegomościem. Podszedł do Damiena na niekomfortowo blisko odległość.
- Wiem, że to trudne. Zarówno zorganizowanie tego w jeden dzień, nowy początek, gdzieś daleko… Jesteście partaczami. Nie tylko nie podjęliście rękawicy jaką wam rzucił los, gorzej - głos Odysa zrobił się mocniejszy, mimo pozornej ciszy na parkingu - wybraliście leniwy komfort. Po co w takim razie dołączyliście do Porządku Hermesa? Przehandlowaliście nie mnie lecz najstarszą z Tradycji za wygodną kanapę, a dołączyliście do niej też z wygody, bo Tradycje zapewniają wiedzę, bezpieczeństwo, naukę. Trudno jest być sierotą, prawda? Nie moja rzecz wasze rachunki z Porządkiem. Nie chcę mieć za plecami zdrajcy i nieudacznika.
Odys spojrzał hermetykowi w oczy.
- W Waterford powołajcie się na me imię w barze pod beczką, tam znajdziecie przyjaciół. Możecie też gdzie indziej się udać. Zanim się rozejdziemy, podacie mi połowę swego prawdziwego imienia.
Damien otworzył szeroko oczy.
- Robiłem to dla cholernego dobra Śpiących. Czy nie rozumiesz jaką krzywdę im wyrządzę, jeżeli ich stąd wyrwę?
- Cierpienie jest nieodłączną częścią przemian, młody magu. Odzyskasz jednak wolność. Spokój, swoją wizję. Zostałeś wybrany… Sam wiesz. Boisz się o nich? To do cholery pokaż, że zasługujesz na tytuł hermetyka i spraw aby weszli w nowe życie pośród cudów. To jest twoje prawo jako przebudzonego, a obowiązek jako członka Porządku. Pokazać, żeś wart tytułu.
- Masz w jednym rację. Byłem Sierotą w obu znaczeniach. Wiem jak Śpiący działają i jeżeli to zrobię... To jakbym ich stracił. Unia jest wszędzie, nie będą mieli życia.
- Podałem wam bezpieczną przystań - Odys zaczął powoli - Unia nie wszędzie jest taka sama. Powiedziałem co miałem powiedzieć, teraz oczekuję odpowiedzi. Czasem znajdujemy się w takich sytuacjach, gdzie wyjście nas boli, lecz zostanie w obecnym stanie przyniesie jeszcze gorszy skutek. Dobrzy o tym wiecie, magu.
- Porządek mnie odrzuci jak się dowie. Rodzina będzie miała żal. Świetny wybór. Nic wam nie jest, Unia nie chce waszej zagłady. Chce odejścia.
- Kto powiedział, że Porządek się dowie?
Damien spojrzał zaskoczony.
- Sądziłem... że od ciebie, Egzarcho.
- Ja daję ci durniu drugą szansę - Odys pokręcił głową w bardziej emocjonalnej wypowiedzi.
- Dlaczego? - zapytał.
- Bo gdybyśmy skreślali wszystkich za błędy, nikt nie chodziłby po tym świecie żywy.
Hermetyk westchnął ciężko.
- Wyjadę z rodziną...
- Połowa imienia - Odys przypomniał się łagodnie.
- To naprawdę konieczne...? - próbował zaprotestować Damien.
- Wypuszczam was na świat, to jest moja odpowiedzialność. Potraktuj to jako gwarancję dla Tradycji, iż nie wrócisz tutaj i nie wbijesz mi noża w plecy - pauzował na chwilę - twoje Imię nie jest szczególnie chronione. Nawet teraz mógłbym je po prostu wyrwać z was. Nie robię jednak tego, bo operujemy w dżentelmeńskiej umowie.
Hermetyk wziął głęboki oddech.
- Dobrze... - przybliżył twarz do ucha Odysa i przekazał połowę swojego sekretu.
Odys podał hermetykowi dłoń.
- Z Bogiem.
Damien przyjął dłoń Odysa, który poczuł, iż jego własna drży nieznacznie.
- Brian Bailey. - powiedział nagle - Tak przedstawił się technokrata.
- Dziękuję - Ulisses odpowiedział naturalnie.
Gdy tylko upewnił się, iż hermetyk nie ma nic więcej, Odys odszedł. Bardziej bezwzględny mag (może po prostu skuteczniejszy?) przewerbowałby hermetyka i wykorzystał go. Chórzysta czuł, iż w ten sposób zwiększyłby tylko bilans zła na świecie.
Odchodząc, zamknął prawdziwe imię przebudzonego w specjalnym miejscu w swym umyśle. Zapieczętował to pod imieniem דּוּמָה.


***


Ostatnią rzeczą jaką Odys miał do zrobienia tego dnia, było zatroszczenie się o zaprzyjaźnionych braci mniejszych. Wszedł na dach budynku w którym wynajmował mieszkanie, ciężkim krokiem. Odłożył laskę przy wejściu. Drewniane schody kątem pochylenia myłoby konkurować z niejedną drabiną.
Chórzysta lubił gdy zimny, rześki wiatr smaga twarz. Jednak tutaj powietrze nie należało do najzdrowszych. Cena postępu cywilizacyjnego, ludzie już zrozumieli, iż każdy nie może wpuszczać dowolnego brudu do rzek z których czerpią wodę, lecz jeszcze nie do końca zdali sobie sprawę, iż powietrze którym oddychają działa na bardzo podobnych zasadach.
Westchnął ciężko zostawiając zakupy przy niedawno naprawionych karmnikach i podszedł do krawędzi. Barierki nie wyglądało na szczególnie bezpieczne. Stanął przy nich, nie opierając się. Poprzez niską zabudowę okolicy obserwował tańczące światła miasta. Wyglądał na zamyślonego, bardziej niż zwykle. Być może nawet smutnego.
Za dzisiejszą pracę zabrał się w ciszy zmąconej cichym, przerywaniem nuceniem starej piosenki. Nasypał jedzenia do czterech karmników. Trzy z nich przeznaczył dla mew, pozostały jeden dla gołębi. Póki jeszcze na dachu było w miarę czystko, schylił się pod karmniki, doglądając wyrytych inskrypcji. Tajemne liczby będące transkrypcją prawdziwych imion otrzymanych z Genesis oraz ewangelii świętego Marka wyryto na dolnej części drewnianej ramy dużych karmników, a otwory wypełniono miedzią. Litery trzymały się dobrze. Chórzysta poprawił mocowanie kilku cyfr, wygrzebując się z ziemi.
Pozostałe ziarno wysypał do przygotowanego wcześniej pojemnika Stanął chwilę przy zapasach, jakby się modlił, nie przerywając nucenia. Odchodząc rzucił wzrokiem na zgromadzone w kącie dachu deski, gwoździe i metalowe ramy, stare elementy przemieszano z nowymi.
„Będzie trzeba zbić tą ławkę” - pomyślał schodząc w dół.


***

Mieszanie w którym zatrzymał się Ulisses wyglądało po prostu przeciętnie. Poza wonią starego budownictwa, w miarę dobrze zachowanymi meblami i podłogą (lecz wyglądającymi dość historycznie) uwagę zwracały duże okna w drewnianych ramach. W głównym pomieszczeniu zaczynały się od podłogi i schodziły się w łuki pod sufitem. Nic zresztą dziwnego, skoro dawniej był to budynek administracyjny fabryki, a cegły mieszkania Odysa tworzyły dawniej gabinet ważnego przemysłowa, być może nawet dyrektora zakładów leżących dawniej w tej okolicy.
Wszystko się zmienia.
Przed przygotowaniem kolacji, chórzysta dał za dość swemu standardowemu obchodowi. Sprawdził lekkie, przypadkowe rysy na progach, ramach i fragach, zapalił świeczki i włączył muzykę. Gdy odchodził od lekko skrzeczącego odtwarzacza, woda w garnku z jajkami zaczęła się gotować, a skrzekliwy wokal Ozzyego Osbourne wypełnił mieszkanie.
Zasiadając do wieczerzy, obok talerza leżała już dzisiejsza lektura, stary, sfatygowany, drukowany egzemplarz „Arbatel de magia veterum” sądząc po poplamionej okładce oraz tytule, w którym zatarto kilka liter.

 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 26-01-2020, 22:07   #30
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Gabriel i Alex


Kiedy spotkanie dobiegło końca, Euthanatos czekał spokojnie na Alexa, aż w końcu będą mogli zamienić słowo na osobności. Chłodne oczy Boga Śmierci wpatrywały się w Kultystę bez mrugania powiekami. W końcu, kiedy i Alex zamierzał odejść drgnął. Nie wypuszczając podróżnej walizki z dłoni podszedł do Kultysty.

- Musimy pogadać gringo... - zaczął wolno rozmowę Euthanatos z podejrzanym błyskiem w oczach. - Mogę ci pomóc z tymi monetami. Jest wiele miejsc gdzie można je łatwo pomnożyć. Myślę, że razem szybciej je znajdziemy. Potem można zwiększyć pulę obstawiając w nielegalnych zakładach. Walki psów, kasyna, boks… - Wzruszył ramionami, wiedział, że coś takiego musi przecież funkcjonować także i w Angli. Półświatek w którym tak sprawnie niegdyś obracał się Euthanatos istniał wszędzie. Rządził się swoimi prawami. Problem w tym, że nie znał ani tutejszych zasad, ani nikogo kto by go w ów świat wprowadził. Jeszcze. Pieniądze otwierały bowiem wszystkie drzwi i od nich należało zacząć.
Alex spojrzał na Euthanatosa i westchnął.
- To bardzo śliska droga, wiele duszyczek do mnie trafiło, bo podążało tą ścieżką. Do tego nie jestem z typu, który chętnie wzbogaci się wyzyskując cudzą szkodę. Kasyno brzmi obiecująco, tylko trzeba będzie uważać. Oni nie tolerują inteligencji, która znalazła lukę w systemie. Watpie, aby wytrzymali dwójkę magów, która nagina rzeczywistość, ku swej korzyści.
- Tylko małe stawki, tak mówił Padre Odys. Im mniejsze tym trudniej będzie komuś odkryć naszą guerillę. Powinniśmy zacząć od jakiegoś dobrego człowiek by rozmienić te... dukaty. Jak dawać szczęście, to tylko ludziom żyjącym w zgodzie z karmą.
- Znajdziemy takiego łatwo. Można zawsze też obejść kilka kantorów. - Alex zapewnił - Tylko, że kasyno najlepiej odwiedzić wieczorem. Masz jakieś plany do tego czasu?
Torrez pokręcił przecząco głową. Miał wprawdzie zamiar poszukać jakiegoś lokum ale to w tej chwili wydawało się mu mało ważne. Liczył, że może uda mu się znaleźć jakiegoś samotnego staruszka, którego życie już dobiega końca, a którym nikt się nie opiekuje. Podobno w bogatych krajach takich jak Anglia było wielu samotnych ludzi posiadających dom, których zniknięcia nikt by nie zauważył. Wystarczyło pomóc takiemu przejść na drugą stronę, oszczędzając porcji codziennego bólu łagodzenego przez garść połykanych codziennie proszków, by mieć bezpieczne miejsce dla siebie. Miejsce o którym nikt oprócz Gonzagi by nie wiedział, w którym mogliby się spotkać na wypadek wpadki ich głównego lokum.

- Mogę działać. Tylko to muszę gdzieś zostawić… - rzucił wskazując na swoją walizę. Włóczenie się z nią po mieście niepotrzebnie zwracało na niego uwagę.
- Z tym do Odysa. Ja mam tylko to co mam na sobie, a noce spędzam w cudzych łóżkach. Pewnie są gdzieś przechowalnie na mieście.
Euthanatos spojrzał nieco podejrzliwie na Alexa. Nie wiedział czy ostatnie stwierdzenie traktować ma jako zwyczajne stwierdzenie faktu, czy też jako propozycję. Po Kultystach można się było spodziewać wszystkiego. Sięgnął do walizy i wyjął barettę. Przeładował ją z metalicznym szczękiem.
- Tak na wszelki wypadek…. - wymamrotał, spoglądając wymownie na Kultystę.

Na szczęście dla Alexa beretta nie była potrzebna, równie na jego szczęście, Garbriel mu trochę go przyniósł. W przeciągu godziny byli bogatsi o kilka stów. Dostatecznie dużo, aby mogli wynająć jakieś zapyziałe pokoje w jeszcze gorszych budynkach, w jeszcze gorszej dzielnicy. Obaj zdecydowali się na to miejsce ze względu na bliskość do brudów miasta. Następnie ruszyli zwiększyć swoją pulę pieniężną w kilku zakładach, po drodze rozplanowując następny dzień.
Euthanatos planował rozejrzeć się za dilerami w dzielnicy, Alex postanowił pogadać z dziewczynami. Mężczyźni lubią gadać o innych mężczyznach gdy są szczęśliwi.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172