Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-05-2011, 17:47   #221
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
2 z 2

***

Ból głowy nieomal rozsadzał jej czaszkę. Posmak w ustach dawał do zrozumienia, że przez cały wczorajszy wieczór namiętnie żuła jakiegoś starego kapcia. Nieprzyjemne uczucie jakby cały świat wirował, sprawiało, że miała ochotę pokazać owemu światu, co też jadła wczoraj na kolację. Dyskomfort dopełniało jedynie ostre światło słoneczne wdzierające się pod powieki i te cholerne muchy tupiące po suficie.

Gdy otworzyła oczy, wprost nad sobą ujrzała trupiobladą twarz prezentującą pożółkłe uzębienie w upiornym uśmiechu. Wyjątkowo wielkie z tej perspektywy, przekrwione oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem i coś jakby troską. Przez chwilę gotowa była pomyśleć, że faktycznie umarła i trafiła do hadesowego królestwa.

- Umieram – jęknęła żałośnie nakrywając głowę poduszką. Miała nadzieję, że w ten sposób chociaż trochę stłumi doznania, jakimi bombardował ją tego poranka świat.
- Chciałabyś – odparł radośnie Hades klepiąc ją przyjacielsko po ramieniu. Że też on zawsze musiał się zjawiać w takich chwilach…
- Spadaj – usiłowała warknąć, ale zabrzmiało to jedynie jak skowyt skrzywdzonego szczenięcia. Wyciągnęła głowę spod poduszki i resztką sił dodała – To naprawdę nie jest najlepszy moment
- Nigdy nie jest – rzucił sentencjonalnie i pogładził ją po skotłowanych włosach. – A będzie tylko gorzej
- No co ty nie powiesz… – szepnęła ponownie zakopując się pod poduszkę.

W tym momencie rozległ się cichy klik otwieranych drzwi, a zaraz potem ich głośny trzask, który Nana skwitowała jedynie kolejnym żałosnym jękiem. Cóż za sadysta mógł się tłuc o tej nieludzkiej porze?

- Śpisz? – pytanie zabrzmiało z daleka, jakby z sąsiedniego pomieszczenia. Znała ten niski, miły dla ucha głos, ale w chwili obecnej nie miała siły zastanawiać się, do kogo należał. – Widzę, że nie śpisz – kontynuował ten sam głos, tym razem zdecydowanie bliżej. Przez chwilę korciło ją, by wyjrzeć spod poduszki i sprawdzić któż to, zaraz jednak zrezygnowała. Nie mogła wykrzesać z siebie dość zapału.
- Umieram – odparła ze skargą wciąż nie wychylając nosa spod poduszki.
- Nic dziwnego – skomentował mężczyzna, a w jego głosie słychać było rozbawienie. Ciekawe, co go tak bawiło?! Ona jakoś, kurwa, nie widziała powodu do śmiechu. – Przeżyjesz. A następnym razem słuchaj rad wujka Igora i nie mieszaj.
- Spadaj – szepnęła cicho. Teraz dotarła do niej kim jest właściciel owego przyjemnie niskiego głosu oraz co się dział poprzedniego wieczoru. A działo się, oj działo.

Odgłosy jego kroków, dudniące o podłogę niczym galopujące stado, omal nie rozsadziły jej mózgu. Ale cudem jakimś boskim przetrwała i przez najbliższych pięć minut mogła się delektować błogą, niczym niezmąconą ciszą.

Po tym czasie, znów dało się słyszeć stąpanie jego bosych stóp po drewnianej posadzce. Zaraz potem poduszka broniąca dostępu do jej głowy, została brutalnie zerwana. Przekrwionymi oczyma spojrzała na swego oprawcę, lecz zamiast spodziewanego sadystycznego rozbawienia, dostrzegła na jego twarzy troskę, w rękach zaś szklankę wody i dwie białe pigułki.

- Łyknij, to ci pomoże – powiedział dobrotliwie, wyciągając w jej stronę ręce w zachęcającym geście.
- Aspiryna mi nie pomoże – mruknęła nieco zdziwiona jego naiwnością.
- Wcale nie mówiłem, że to aspiryna – odparł z rozbawieniem, po czym dodał – Pomoże lepiej niż jakikolwiek lek przeciwbólowy
- Dajesz mi prochy? – nieomal krzyknęła nie mogąc się nadziwić jego zachowaniu. Czego jak czego, ale tego się po nim nie spodziewała. – Wiesz, co zrobi ci mój ojciec, jak się dowie?
- A wiesz, co zrobi, jak zastanie cie u mnie skacowaną? – zapytał czysto retorycznie, bo doskonale wiedział. – Powyrywa nam z dupy nogi - odpowiedział na swe pytanie w chwili, gdy ona pomyślała dokładnie o tym samym, a jego głos był całkowicie pozbawiony emocji. – Więc przestań marudzić i łykaj te cholerne tabletki

Niechętnie wyczołgała się spod kołdry i skulona usiadła na łóżku. Przez chwilę tempo wpatrywała się w podłogę, jakby zastanawiała się, czy zwymiotować na włochaty dywan, czy może jednak tego nie robić. Wreszcie spojrzała na mężczyznę ze szczerą niechęcią, wzięła od niego tabletki i łyknęła je szybko popijając dużą ilością wody.

- Czy teraz mogę wrócić do umierania? – zapytała nieco rozbawionym głosem
- Teraz już możesz

***

Ból głowy nieomal rozsadzał jej czaszkę. Posmak w ustach dawał do zrozumienia, że przez cały wczorajszy wieczór namiętnie żuła jakiegoś starego kapcia. Nieprzyjemne uczucie jakby cały świat wirował, sprawiało, że miała ochotę pokazać owemu światu, co też jadła wczoraj na kolację. Dyskomfort dopełniało jedynie ostre światło słoneczne wdzierające się pod powieki i te cholerne muchy tupiące po suficie.

Gdy otworzyła oczy, wprost nad sobą ujrzała trupiobladą twarz prezentującą pożółkłe uzębienie w upiornym uśmiechu. Wyjątkowo wielkie z tej perspektywy, przekrwione oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem i coś jakby troską. Przez chwilę gotowa była pomyśleć, że faktycznie umarła i trafiła do hadesowego królestwa.

- Umieram – jęknęła żałośnie nakrywając głowę poduszką. Miała nadzieję, że w ten sposób chociaż trochę stłumi doznania, jakimi bombardował ją tego poranka świat.
- Chciałabyś – odparł radośnie Hades klepiąc ją przyjacielsko po ramieniu. Że też on zawsze musiał się zjawiać w takich chwilach…
- Spadaj – usiłowała warknąć, ale zabrzmiało to jedynie jak skowyt skrzywdzonego szczenięcia. Wyciągnęła głowę spod poduszki i resztką sił dodała – To naprawdę nie jest najlepszy moment
- Nigdy nie jest – rzucił sentencjonalnie i pogładził ją po skotłowanych włosach. – A będzie tylko gorzej
- No co ty nie powiesz… – szepnęła ponownie zakopując się pod poduszkę.

Poczuła, jak przyjemnie ciepła kołdra jest z niej brutalnie zdzierana, a chłodne, lekko zatęchłe powietrze z radością otula jej ciało nieprzyjemnym, mroźnym kokonem. Nagłe, średnio delikatne rozbudzenie było wystarczającym impulsem, by zerwać się z łóżka. Już miała zacząć gryźć i kopać cholernego wujka „dobra rada”, ale w pokoju, prócz siedzącego po turecku na podłodze Hadesa, nie było nikogo, a już zwłaszcza Igora. W sumie, nie miało prawa go tu być, ale przez chwilę, miała nadzieję że…

- Co ta wóda robi z ludźmi – skomentował trupioblady zdecydowanie zbyt głośno, jak na jej gust.

Spojrzała na niego spode łba. Zaraz potem rzuciła okiem na otaczającą ich przestrzeń. Pełna popielniczka stała na podłodze obok łóżka w wianuszku z petów i popiołu. Butelka po whisky była puściuteńka jak ją huta stworzyła. Za oknem właśnie wstawał blady świt. Czas było się zbierać.

Na krótką chwilę zapomniała o bólu rozsądzającym jej mózgownicę, ten jednak wrócił zaraz ze zdwojoną siłą. Jęknęła przeraźliwie i skuliła się w sobie. Gdy ból zelżał nieco, zapewne tylko po to, by zebrać siły na kolejny atak, sięgnęła pod łóżko do swojej torby. Chwila grzebania w niej zaowocowała odnalezieniem upragnionego, plastikowego woreczka pełnego małych kolorowych tabletek. Wysypała na rękę całą garść, po czym łyknęła bez popicia dwie, a resztę z powrotem wrzuciła do plastikowej torebki.


Minęło zaledwie kilka chwil, a stan przyjemnego odrętwienia i ulgi rozlał się po jej zbolałym ciele. Teraz była gotowa, by zacząć pracowity dzień.

***

Ranek. Odprawa. Milczący Hades i ta strofa wciąż tłukąca się po głowie:

Girl,
Your final journey has just begun
But destiny chose the reaper

Szli po kolana brnąc w śniegu, trzęsąc się z zimna. Oddechy parowały na mrozie, policzki piekły nieprzyjemnie, przy każdym oddechu płuca wypełniały lodowa igiełki. Zima niepodzielnie panowała.

Hades od rana nie pojawił się już więcej i powoli zaczynało ją to niepokoić. Akurat teraz, gdy tak bardzo go potrzebowała, postanowił się ulotnić, zostawić ją samą sobie, na pastwę własnych, pokręconych myśli.

Chłodny powiew wdarł jej się za kołnierz powodując ciarki na plecach. Owinęła się ciaśniej szalikiem, nasunęła wielką włochatą czapkę mocniej na głowę mając nadzieję, że to wystarczy, by przeciwstawić się zimie. Wyjęła z kieszeni płaszcza odtwarzacz mp3 i wsunęła słuchawki do dziurek w uszach, przez chwilę panowała całkowita cisza, potem usłyszała pierwsze nuty:

Girl,
You lived your life like a sleeping swan
Your time has come
To go deeper

Dotarli na miejsce spotkania. Wilkołaki otaczały ich ciasnym korowodem wielkie, dyszące, gotowe do walki. Było ich o wiele więcej niż członków Fundacji. Bez problemu zgnietliby ich samą rozwścieczoną masą. Zwłaszcza, gdyby wiedzieli, jakie targi jeszcze niedawno toczyły się w siedzibie Fundacji.

No Fear
Destination Darkness
No Fear
Destination Darkness
No Fear

Ruszyli dalej, na spotkanie przeznaczeniu. Mróz w dalszym ciągu gryzł w oczy i policzki, teraz był w tym jeszcze bardziej zapamiętały.

Łyknięte z rana tabletki wyleczył dolegliwości strutego alkoholem ciała. Ból głowy zniknął bezpowrotnie, zabierając ze sobą mdłości. Czuła się nieźle, można nawet powiedzieć, że bardzo dobrze, jak na te okoliczności. Zawinięta w kożuch, opatulona szalikiem nie czuła aż tak bardzo chłodu. I tylko jedna rzecz jej doskwierała: poczucie osamotnienia, bo Hades dalej milczał.

Gdy dotarli nad jezioro, ogarnęło ją dziwne przeczucie. Tętno niebezpiecznie przyspieszyło, serce tłukło się w piersi, dłonie płonęły. Zdjęła rękawiczki, by pozwolić rozpalonej skórze ochłonąć. Przez chwilę miała wrażenie, że gdzieś na granicy świadomości słyszy głos. Nie potrafiła rozpoznać słów, nie umiała też stwierdzić do kogo ten głos mógł należeć, bez wątpienia jednak go znała. Zdjęła słuchawki, by móc się w niego lepiej wsłuchać, lecz nie usłyszała już nic więcej, tylko szum mroźnego wiatru w uszach.

Korzystając z chwilowego zamieszania postanowiła się nieco przygotować. Wyjęła z torby scyzoryk i małą szklaną piersiówkę pełną przeźroczystej cieczy. Ostrożnie wbiła nożyk w opuszek swego palca, patrzyła jak spod metalowego ostrza wypływają szkarłatne krople. Przystawiła krwawiący palec do ust, przez chwilę delektowała się metalicznym posmakiem na języku, wreszcie odkręciła maleńką butelkę i przystawiła do niej palec tak, by krwawe krople spływały wprost do jej wnętrza.


Czerwona ciecz kapała z wolna do środka mieszając się z bezbarwną, tańcząc i wirując wśród fal. Minęło trochę czasu nim krwawienie ustało. Nie upłynęło jej na tyle dużo, by zabarwić alkohol, jednak sama jej obecność w nim wystarczyła.
Nana wsunęła piersiówkę ostrożnie do kieszeni płaszcza, scyzoryk schowała z powrotem do torby, na uszy ponownie nałożyła słuchawki i ubrała na zgrabiałe już z lekka dłonie rękawiczki.

Girl
Rain falls down from the northern skies
Like poisoned knifes
With no mercy

Girl
Close your eyes for the one last time
Sleepless nights
From here to eternity

Przez lecącą ze słuchawek melodię przebił się jęk maleńkich dzwoneczków. Świat na moment stał się szary i niewyraźny. Zamknęła oczy, by nie widzieć wirującej wokół przestrzeni. Słyszała tylko brzęk dzwoneczków, czysty i metaliczny.

Gdy ostrożnie rozchyliła powieki, znów dostrzegła jezioro, lecz zupełnie inne niż w realnym świecie: dużo bardziej złowieszcze i przerażające. Pokrywała je lodowa skorupa barwą przypominając plamę zakrzepłego atramentu, dokładnie ta sama plama widniała na niebie bez słońca i gwiazd.

No Fear
Destination Darkness
No Fear
Destination Darkness
No Fear

Wyjęła z torby flakonik perfum i spryskała się nim obficie. Wciągnęła do nozdrzy przyjemną woń i uśmiechnęła się. Wyjęła z kieszeni piersiówkę i łyknęła z niej szczodrze. Paląca mieszanina alkoholu i krwi zalała jej gardło, znów poczuła się przez chwilę jak wczorajszego wieczoru. Tym razem jednak była pewna, że to co nastąpi za chwilę nie będzie tyko snem. Znów się uśmiechnęła powtarzając w myślach rymowankę zaklęcia.

No Fear
Destination Darkness
No Fear
Destination Darkness
No Fear…*



*”No fear” - The Rasmus
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 28-05-2011 o 17:51.
echidna jest offline  
Stary 31-05-2011, 11:15   #222
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Co tarot miał do całej sprawy nie miało żadnego znaczenia, niektóre rzeczy się po prostu wie i trzeba iść tym tropem. Szkoda jedynie, że świadomość nie zawsze nadąża za przeczuciami, życie byłoby o wiele prostsze pomijając sferę zastanawiania się. O ile znajdowaniu książek nie mógł zarzucić nic, to spędzanie godzin nad własnymi notatkami mogło czasem irytować. Nie mniej jednak oszczędzało to znaczną ilość czasu teraz, lub w przyszłości – z nią Colin miał niewiele na co dzień wspólnego. Wielka szkoda, bo odpowiedzialność za historię nie była zbyt wielka. Drobne błędy, już nie miały wpływu na niczyje życie. Oby i te nie miały.

Tekst zdawał się być przedziwnym szyfrem. Ciąg liczb, później związane ze sprawą określenia i jego własne notatki. Numerologia i Drzewo Życia, wilk – wilkołaki, i szyfr. Miały różne formy, prawdopodobnie nie bez przyczyny, musiały więc się od siebie różnić. Osobne informacje, wyrwane z kontekstu życia. Dotyczyły przeszłości, teraźniejszości i miały rzutować na przyszłość – inaczej by się to nie pojawiło. Tak więc po kolei.



1-3-7 Keter – Tiferet – Malchut (Ego – Triquetra? - Saligia!)

Keter jest 1 sefirą w kabale żydowskiej i oznacza być może duszę, lub osobę, szczególnie patrząc na “Ego”. Jedynka to pierwszy, najlepszy, indywidualny ale też agresywny. Trzy po trzy, najwyraźniej zapisy sobie odpowiadały. Tiferet jest szóstą sefirą – pięknem, czystością, podobnie jak jedno ze znaczeń Triquetry, która mogła się okazać dosyć kluczowa. Trójka nie pasowała znaczeniami, ale była przecież trójką! Jak absurdalnie by to nie brzmiało, trzy pasowało do okultystycznego znaku trójcy, nie rzadko magów. Trójka oznacza komunikację, neutralność. Połączenie siódemki przypisanej świadomości, Malchut – światowi materialnemu, najbardziej niedoskonałemu i 7 grzechom głównym było chyba kluczowe, ale najmniej jasne.

Siódemka jest liczbą doskonałą, przynajmniej w religiach o korzeniach żydowskich, siedem dni na stworzenie świata - to była ważna liczba. Pojawiła się nawet trzykrotnie w tej dziwnej książkowej wizji. Kłuciły się z tym jednak grzechy, jest ich również siedem, czyżby były doskonałe?
Świat materialny bliżej miał do grzeszności, niż do niebiańskiej siódemki” – powiedział do siebie w myślach i podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
To materia jest grzeszna, jest najdalej od duszy, są na dwóch biegunach, a Drzewo Życia bogato ilustruje jak odległa jest to różnica. Czysta dusza przechodzi w grzeszną materialną osnowę. Czy może to tylko opis? Opis kogo, każdy ma duszę i ciało.
Dlaczego przy grzechach i czystości zapisałem znaki interpunkcyjne? Coś pominąłem, ach...

Jeżeli jest to opis osoby, nawet jeśli brakuje na razie przesłania trzeba to uporządkować. O kogo może chodzić? Mamy jeden, czyli jedność, Keter – źródło światła i osobowość. Jedna ważna osoba promieniująca światłem, to znaczy ideą. I osoba ta jest grzeszna... Ktoś ważny, wyjątkowy. Skoro trójka odpowiada w pewien sposób za jedność, to czemu przechodzi do grzechu? Kolejność jest odwrócona, bo w kabale chodziło o oczyszczenie, tutaj dusza spływa w grzech. Grzech, który zawiera cząstkę doskonałości. Teologia nie ma wiele wspólnego z okultyzmem. No dobrze ma, ale nie dla Colina, który może i miał zasobną wiedzę, ale od kiedy zajmuje się sztuką tajemną zajął się tematem nienależycie. Przynajmniej w jego ocenie, niejednego mógł już czegoś i w tej dziedzinie nauczyć.

Uznając siódemkę za przebudzenie, w końcu oznacza świadomość, czystość energii, zwycięstwo przez wytrwałość byłaby to sama prawda. Jednak zupełnie bezużyteczna! Oczywiste fakty nie mogły przesłaniać ukrytej głębi. Może nie przebudzenie, ale droga, od osoby do pewnego celu. To był opis czyjejś ścieżki. Colin zadrżał na myśl, że ma dostęp do tak osobistej przepowiedni. Nie wiedział kogo, ale musiał być to ktoś istotny. Po pierwsze pojawiła się, to niezwykle istotne. Po drugie była na pierwszym miejscu, co podnosiło jej rangę. W odniesieniu do obecnych wydarzeń, było niewiele osób, które mogłyby się poszczycić tak dużą uwagą Losu.

Kluczowe były trzy ostatnie z ciągów. Zaprzątały umysł profesora przez następne kilka minut wywołując lekkie zmęczenie. Łyk słodkiej herbaty dostarczył minimalnych porcji cukru i myśli stały się bardziej klarowne. Może nie precyzyjne, tego nie wiedział, ale czasem trzeba postawić krok, nawet jeśli jest nie pewny, by móc iść dalej.

Mając do czynienia z przepowiednią dotyczącą czyjejś przyszłości duchowej, Colin ocenił ją dosyć surowo. Dąży do doskonałości, jednak występuje pewna dychotomia. Doskonałość rozbija się o materialność i grzeszność. Wielka przyszłość, sromotny upadek, brak spełnienia. Niby doskonałość, ale przesiąknięta grzechem. Ktoś ma wiele pokus i raczej im się nie oprze. Nie, jeśli nie pojawi się ktoś z zewnątrz.

To było doprawdy męczące i rezultat był dosyć nieoczekiwany. Nadal nie wiedział kogo dotyczy, ale nie miał pomysłu. Chwila odpoczynku zwykle daje powiew kreatywności. W międzyczasie można zająć się drugą linią przepowiedni, która zdawała się bardziej oczywista.

1-2-1 Chesed – 2C (Wilk) – (1 = 2)

Pierwsze co rzuca się w oczy to wilk. Oczywiście nie chodzi tu o zagrożenie podczas spaceru po okolicznych lasach, a o likantropów. Nawiasy zdawały się być pewnym równaniem, nie komentarzem. Komentarz by dawał przesłanie – informację od siebie samego do siebie świadomego. Chesed, czwarta sefira, oznaczał miłość w kontekście twórczym, niczym łaska, miłosierdzie.

Mamy jeden, dwa, jeden, jeden równe jeden. To dosyć dziwaczne, ale może oznaczać ciąg. Jedna droga dla dwóch, jeden zostanie? Być może dwóch czeka jeden los. Dwa „C” Wilk, dwa wilkołaki, ale czym byłoby „C”. Wskazówka powinna znajdować się w tej samej linii. Nie ma więcej informacji. Jedyna rzecz, która była możliwa, to Chesed, ponownie, ale inaczej zapisane. Zawiera się w tej dwójce, łączy wilki. To mogłaby być miłość, sojusz... Są dwa, a Chesed jest męską sefirą, więc chodzić mogłoby również o braci. To jednak byłoby za mało, jeden równe dwu, oznacza bliźniaków, lub też wspólną drogę. Bliskie to grona osób, których mogłyby dotyczyć te zagadki.

Crin i Caracin – dwóch jest jednym, łączy ich wspólny los i jeden cel. Tylko martwiła go ta jedynka, na końcu ich drogi...

PD MAV MAM AMP BB PRFBK PTPK TDBK UKDM-AAA-BB (7-1: umrze ta osoba)

To było irytujące, jakiś szyfr lub skrót – kosmicznie długi skrót, albo zbiór skrótów. Każda litera mogła skrywać dowolną wiadomość. Jednak tylko pozornie – odpowiedź znajdowała się sama w tej linii. Zawsze tak jest, inaczej nie dałoby się robić takich psikusów umysłowi. Najgorsze jest to, że sam sobie to zrobił, zapewne z dobrą wiarą, ale kompletnie nie kojarzył co sobie myślał pisząc to na kartce.

Pewne było tylko to, że ten ktoś zginie. Przynajmniej jeśli Colin nic z tym nie zrobi, co wywołało na jego twarzy niesmak. Do tej pory szło mu raczej w przeciwnym kierunku i miało to zapewne zebrać swoje żniwa, gdy tylko adrenalina obecnych wydarzeń opadnie.

Nawias był znów własną wskazówką. Skoro kabała do tej pory była pomocna i przewijała się w trzech pozostałych notach, nie trzeba było jej tu przywoływać. Nie był to jednak ciąg przyczynowy. Siedem do jeden, albo minus, tak więc sześć - „zaawansowana matematyka” i nuta irytacji. Ta osoba, więc ktoś doskonały, kto coś straci? A może to była wskazówka, a dotyczy to osoby ukrytej w ciągu znaków. Żydzi mają siedmioramienne świeczniki. Ponoć kiedy jedna świeca zgaśnie wróży to nieszczęście. Też pasuje.
Najważniejsze było i tak odkryć o kogo chodzi. Przesłanie było oczywiste, ktoś umrze! Nie zależnie od tego czy to był ktoś ukryty w dziwnym równaniu, czy w ciągu znaków, można było to powstrzymać.

Znaki były dosyć nieprzychylne obróbce. Nie wyglądały na skrócone słowa. Brakowało samogłosek, na których można byłoby się oprzeć. Zagubione „A” mogło oznaczać wszystko, szczególnie, że słowa miały być połączone myślnikami. Na sprawę należało więc spojrzeć nieco szerzej i zawęzić pole poszukiwań.

Kto jest na tyle istotny by zasłużyć na swoją wróżbę? Do tej pory dostały ją wilkołaki. Wśród magów od razu mógł wykluczyć Roberta, który co najwyżej mógł umrzeć na wściekliznę. Raczej propozycja szczepienia nie byłaby dobrze przyjęta przez Diakona. Mag zaśmiał się ponuro. Diakon i Jon byli dość istotni by się to mogło ich tyczyć. Reszta zgonów, łącznie z jego własnym, nie miała większego znaczenia. Nic bez nich nie upadnie, świat się nie zawali – przykre, ale prawdziwe.

Jon "Abraham#17" Fire i Mistrz Aureliusz Marek Prim. Który z nich? Colin nie znał się na informatyce, nie potrafił wykrzesać w sobie pomysłu na to, co zrobić z tym koszmarem. Liczyć wartości liter i dodawać? Co z tego wyjdzie? Dosyć pracochłonne. Zresztą po co mu wskazówka, której nie rozumie?
Właśnie dlatego spróbował dopasować Mistrza Aureliusza do tego ciągu. Dlaczego właśnie on?

Informacja mogła być ukryta pod postacią szkół hermetycznych, je wszak znał, w przeciwieństwie do informatyki. MAV – Mistrz ars Vis, MAM – Mistrz ars Materiae – o ile o to chodziło to Jon by został wykluczony całkowicie, a Aureliusz potwierdzony. Pozostały zapis był dziwny, choć tytuł już się zgadzał, imię i nazwisko również, a reszta... Przypomniał sobie akta Diakona. Widać nawet śmieciowe informacje czasem mogły się do czegoś przydać (zapewne zwrot „śmieciowe” nie pojawiłby się przy dowolnej innej osobie).

Pedagog Diakon Mistrz Ars Vis oraz Ars Materiae Aureliusz Marek Prim bani Bonisagus, Przewodniczący Rady Fundacji Białych Kruków, Pan i Twórca Perłowych Kamieni, jeden z twórców Dziedziny Białych Kruków, uczeń Księcia Diakona Mistrza Ars Fati, Ars Essentiae, Ars Vis i Ars Mantis Ahmeda Al-Aliastra bani Bonisagus i jako Przewodniczący Rady Fundacji – oto i winowajca, tudzież ofiara. Może i w sądzie nie byłby to najlepszy dowód, ale ktoś przedstawiający się w ten sposób nie mógł być niewinny. Colin oczywiście na czas rozpatrywania problemu daleki był o rozmyślaniach na temat rozwoju własnego imienia w ciągu najbliższych lat.

Chciał jeszcze szukać znaczeń ukrytych w tych słowach, ale nie miało to już znaczenia. Jeżeli w koszmarnie długiej formie przedstawiania się Diakona jest jakieś przesłanie, na pewno sam już je zna. Przepowiednia dotyczy czegoś bliskiego i jest tym śmierć. Czy to Diakon kogoś zabije, czy ktoś zabije Diakona tego nie wiedział. Na pewno powinien uważać i znajdować się blisko niego. To może oszczędzić fundacjikłopotów w przyszłości. Nie da się tego odgadnąć, niektórych rzeczy nie da się przewidzieć – trzeba ich doświadczyć i ich im sprostać.

Tak właśnie miało być z ostatnią, czwartą pracą tego wieczora, którą sam sobie sfundował. Po co komu krzyżówki?



Hod wypaczona! tak! Hod = 7 (tutaj! Teraz!) 111 (ktoś spotkał mesjasza Hod)

Kolejna zagadka. Hod oznacza chwałę, świadomość świata materialnego. To nie żydowskie wierzenia są jednak wypaczone, a coś w otaczającej rzeczywistości? Kabała nie była ulubioną dziedziną Colina, ale odpowiedź znaleźć się musiała w samym drzewie życia. Netcach jest czystą energii, Hod nadaje mu formę i razem dają Yesod. Ta z kolei równoważy siły, daje możliwość kreacji. Dynamika, Statyka i Entropia. Hod utrwala, urzeczywistnia energię pochodzącą z Netcach. To statykę ktoś wypaczył, a przynajmniej któregoś z jej przedstawicieli.

Mniej radykalnie, mogliby to być Hermetycy, ale jaki znów mesjasz? Technokraci? Mieliśmy pewne spotkania z technokratami. Ciężko jednak powiedzieć, czy technokracja jest na prawdę spaczona. Lepiej tego jednak nie wykluczać, szczególnie ze względu na zbliżającą się bitwę.

Coś poważniejszego, bardziej ogólnego... Tkacz, wzorce podstawowe, awatary, paradoks. Mesjasz którejkolwiek z nich? Tkacz to pająk wzorca, raczej dziwne zjawisko i niezbyt istotne. Duchy paradoksu, to tak, Colin sam już je spotkał, jednak na chwilę obecną nie ma to wielkiego znaczenia. Może ważnym pytaniem jest to, po co chciałby się z kimkolwiek owy mesjasz spotykać? Skoro Hod jest spaczone, to mógłby dążyć do naprawy. W przypadku duchów paradoksu byłoby to raczej widoczne, to całe sprzątanie wypaczenia, więc można by odsunąć ich na dalszy plan. Nawet technokrata mógłby chcieć oczyszczenia w swoich szeregach, czymkolwiek miałoby nie być wypaczenie lokalnych technokratów.

Te trzy jedynki nie miały większego sensu. Chociaż... tak wygląda zapis binarny 7! Sam się sobie zdziwił, że kojarzy taki fakt, ale był w końcu mistrzem nietypowych przeczuć i rozwiązywania zagadek. Do tego jeszcze jest to kolejne siedem. Dowodzi to raczej związania ze statyką elektroniczną. Technokracja, lub... Jon? Co on miałby mieć z tym wspólnego? Może to on kogoś, coś spotkał? Lub jest zagrożony. Ta linijka wróżby wygląda bardziej na informację, niż przesłanie. Jeśli dobrze trafi przestroga okaże się po prostu zbędna, bo konsekwencje staną się od razu jasne.

Tutaj i teraz, jest to dosyć istotne. Tutaj jako Fundacja, co pasowałoby do Jona, a nie pasowałoby do zabezpieczeń znajdujących się w Horyzontalnej Dziedzinie Białych Kruków. Jeśli to miałoby być bardziej ogólne, to oznaczałoby miasto i trop kierowałby się w stronę technokratów.

Ostatnia rzecz, Hod jest doskonałe, w ramach boskiej siódemki, lub kieruje się w stronę dynamiki, co dla technokratów jest na pewno znacznym spaczeniem. Wirtualni Adepci z kolei chociaż są niejako statyczni, nie można odebrać im pewnej równowagi z dynamiką, większej nawet niż Synowie Eteru.

Prawie wszystko stało się jasne. Brakowało tylko istotnej kwestii, kogo dotyczy ta przepowiednia ścieżki. Nikt nie ma tyle pecha, by dotyczyło go kilka wróżb. Jeśli nawet, to jedna mogłaby zawierać wszystko, lub z niej wynikałyby następstwa. Po co układać przepowiednię, która spełni się tylko, jeśli nic nie zrobi się z pierwszą? Nie po to dostał ją na tacy. Mistrz Aureliusz już miał swój los zapisany, podobnie wilkołaki. Ostatnia linia zdawała się tyczyć technokracji lub Jona, zdawała się to jednak przyszłość odległa, nie zagrażająca najbliższym godzinom. Będzie musiał obserwować swych towarzyszy, wszystkich w fundacji. Niestety nie mógł nikomu dość zaufać by swobodnie porozmawiać na ten temat, w zamian nie zostając odsuniętym od sprawy. Musi obserwować, odpowiada trochę za tą grupę. Przyszedł na kontrolę, znalazł uchybienia, a teraz musi posprzątać. Szkoda, że nigdy wcześniej tego nie robił. Dlaczego właśnie on?

Profesor położył się spokojnie na łóżku, by nieco odpocząć. Herbata już dawno ostygła, czego się dowiedział biorąc ostatni jej łyk. Cała sytuacja była dosyć szalona, niezwykle złożona. Retrospektywnie pewnie łatwo będzie wyciągnąć wnioski, ocenić niezbędne kroki. Jeżeli się jest w centrum, widzi się to jednak zupełnie inaczej. Dużą część uwagi zajmuje własne przetrwanie. To pewna lekcja pokory. Tyle spędził nad księgami i historią ludzkości. Dopiero teraz zaczyna rozumieć, że to wszystko nie jest takie proste. Tutaj pisze się historia i dobrze, by to oni mogli ją ostatecznie spisać.

Później też było pracowicie. Trzeba było opracować zaklęcie, odpowiednie zwroty i styl. Wszystko byłoby nieco łatwiejsze, gdyby był jeszcze potężniejszym magiem, wszak i tak wiele już potrafił. Jednak nadal nieco brakowało, znał swoje ograniczenia. Potrzeba było jednak czasu, czasu przeznaczonego na pracę, taką jak na przykład ta. Rozmyślał, kreśląc krąg i odpowiednie symbole na przygotowanym arkuszu. Wziął też zapas popiołu, więcej niż zwykł ze sobą nosić. I jeszcze zdjęcia...

Przejrzał akta i wydobył z nich zdjęcia wszystkich zainteresowanych. Te, które łatwo będzie zastąpić, gdyby nie udało się ich odzyskać. Schował je do koperty, kopertę do foliowego worka i zakleił szczelnie taśmą. Westchnął i schował zawiniątko do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Od niego mogło zależeć czyjeś życie. Nie tak, że coś mogło się stać i wtedy należy interweniować. Miał je na wyciągnięcie ręki i jedynie z przyczyn organicznych, lub przewrotności fatum, nie mógł działać skuteczniej. Wypadki się zdarzają, ale zaniedbanie jest o wiele gorsze. Już teraz czuł presję. Trzeba odświeżyć, choć odrobinę magiczną energię. [1]

***

W drodze Colinowi było na prawdę zimno. Przywykł co prawda do mrozu, ale nie takiego. Kilka warstw ubrań, które miał na sobie na niewiele się zdawały. Chłód dostawał się z zewnątrz, ale też rósł wewnątrz. Pod ręką miał swoją nieodłączną walizkę i przypiętą do pasa księgę z zakładkami w kluczowych miejscach. Nie żeby nie pamiętał gdzie co jest, ale szybciej jest wybrać od razu odpowiednią stronę. Tego był pewien, widząc stado wilkołaków, rosnące w koło emocje. Szczególnie, gdy znaleźli się już nad jeziorem.

Brak Akina był złowróżbny, mógł oznaczać kłopoty. Zmiana ich planów co do zamachu również mogła mieć wpływ na obecną sytuację. Nie wziął tego pod uwagę, ale to nie miało już znaczenia. Nie czas na rozmyślania, jedynie na działanie.

Zebrali się wreszcie w dogodnym miejscu, nieco przestraszeni, napięci niczym... wilk gotowy do skoku. To chyba było najlepsze określenie w tych warunkach. Colin rozejrzał się i w wyobraźni zaznaczył krąg, szeroki tak by w razie potrzeby przesunięcia się, wciąż mógł roztaczać swoje działanie. Miały być to dwa kręgi, jeden specjalnie przygotowany, drugi wewnątrz uniwersalny. To było trudne miejsce do uprawiania sztuki, szczególnie dla kogoś specjalizującego się w arkanach sił.

Stanął w samym środku wyznaczonego sobie kręgu i wbił w twardy śnieg swoją laskę. Wysunęło się ostrze, nim wykopał niewielką jamkę, gdzie spoczęło zawiniątko z fotografiami towarzyszy broni. Zakopał, udeptał i westchnął. Wszystko się zaczynało, to i on zaczął. Skupił wolę i skoncentrował się na ukrytych zdjęciach. Wyszeptał słowa opracowanego wcześniej zaklęcia i mistyczna nić przeznaczenia połączyła jego umysł z subtelnymi drganiami nici życia, nad którymi pochylały się teraz Tkaczki. [2] To było najważniejsze, by zdążył działać, gdy będzie taka potrzeba. Dlatego też na ten cel spożytkował część swojej mistycznej mocy. Reszta będzie potrzebna później.

Popiół który trzymał w ręku uniósł się w powietrze i otoczył ich całunem, by po chwili zacząć wbijać się w śnieg, coraz głębiej, aż do samej ziemi. Na ziemi zaczęły rysować się mistyczne wzory, a to było dopiero przygotowanie.[3]

Może i jego pomoc byłaby użyteczna. Jednak gdyby nie przybył do Moskwy wszystko i tak by się dopełniło. Za zadanie obrał sobie utrzymanie Fundacji po oczyszczeniu jeziora. Jeśli mu się nie uda, jego będą pytać, co zrobił, by nie dopuścić do katastrofy. W końcu też po to go przysłali, by trzymać rękę na pulsie.

----
[1] Pierwsza
[2] Entropia
[3] Siły i pierwsza
 

Ostatnio edytowane przez Kritzo : 04-06-2011 o 13:35.
Kritzo jest offline  
Stary 08-06-2011, 21:15   #223
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Minuta za minutą, godzina za godziną, czas przeciekał im przez dłonie w rytm muzyki sfer. Strach? Może i był przed czymś przyszłym, niespodziewanym, nierealnym, obcym i tajemniczym. Niestety, musiał minąć gdy to co nieznane postanowiło siać się i pojawić, strach musiał się zmienić w grozę. Lecz to jeszcze nie nastąpiło?
Albo?
Już teraz?
Trzask!
Jeszcze nie...
Wszystkich dopadło wrażenie przebywania w wielkim wrzodzie na strukturze rzeczywistości, materialne jezioro było tylko jego powierzchnią, natomiast tutaj znajdowali się niemal u serca tej jątrzącej się rany. Ravna straciła ze wzroku swego avatara, nie słyszała już bębnów. Aby chodziło tylko o fizyczną percepcje ale tutaj oślepiono jej mistyczny zmysł. Po prostu nie czuła już obecności ducha przewodnika. Czuła się sama, tylko sama, kruszyną bez poczucia więzi z duchami, z własną duszą. I co najgorsze, nie czuła... stada. Była szamanką bez niego. Nie czulą więzi z nikim, nie widziała nic mistycznego. Tylko umierające miejsce w którym czas i przestrzeń gniotły się w jedno.. Ani z Diakonem wpatrującym się martwym wzrokiem w wirujące nad jego głową kamyki i mruczącym słowa mocy. Ani też z wilkołakami które chodziły wokół błędnie jakby szukając wroga blisko brzegu, czasem bliżej środka, czas pokonanie jednego dystansu po linii prostej powodowało chodzenie po ukosie czy falowaniu, a także... W tył, chodzili na wprost. Dziwne, nierealne, przyprawiające o mdłości. Crin stał obok Carcarnina nieopodal magów, Vovk spoglądał czujnie. I ta cisza, ta cholerna cisza wgryzająca się w głowę swym pustym jestestwem. Adam podtrzymujący rzygającego Grigorija którego mdłości zmusiły do przerwania magii, wilkołak miał twarz w odcieniu szarej w grymasie niepokoju. Zimno, bardzo zimno. Naną targnął dreszcz, jak jej było zimno, jak strasznie... Palce u nóg, stopy, uszy, a także... W środku. Ale nie duchowo. Było jej zimno w trzewiach. Magya splatała się, czuła ją, czuła jak świat drga pod wolą magów. Czuła jak Gustaw pomagał w czynieniu słow mocy, jak stukanie o klawiaturę Jona rozbrzmiewało (lecz nie w fizycznym dźwięku, te wraz z tradycyjną geometrią dawno opuściły to miejsce) niczym młot kowala na powierzchni świata. Dostrzegła również, że człowiek zwany Mistrzem Rasputinem i jedyny mag którego nawet Wirtualny Adept tytułował, nie czynił magy ku ogólnemu rytuałowi. Tylko stał przy Amy i ją... Chronił? Faktycznie, kobieta czuła się lepiej. Jej poufały chodził wkoło ze zjeżona sierścią. Ile czasu już minęło od kiedy tu przybyli? Nie wiadomo. Wilkołaki zdążyć uformować się w małe grupki na płaszczyźnie jeziora, magowie czynić swą sztukę. Colin miał prócz strasznie złych przeczuć, czarnej mazi zniszczenia która zalewała ego zmysły nie pozwalała wyczuć nici przeznaczenia, inne odczucie. Że siedzą już tu kilka godzin, a mu samemu ze zmoczenia, od wpatrywania się w jezioro i bycia w umbrze powoli mącą się zmysły. Brzegi jeziora rozmazywały się, a drzewa, śnieg i ziemia zdawały się oddalać, być dalej i dalej. Jezioro przybierało coraz to bardziej okrągły kształt. Wnet poczuł, że jego wysiłek na nic, a wyrzuciwszy z kompanów z jeziora wepchnie ich w tą niewidzialna antyprzestrzeń, wymagany twór logiczny pomiędzy jeziorem i brzegiem, którego nie widział ale był świecie przekonany, że coś je dzieli, że nie ma ucieczki. Spojrzał na niebo. Wyglądało iście piekielnie. Falowało, drżało, mroziło i wydawało się podniesioną nad ich głowami taflą wody.


Iacta alea est! Cisza przeminęła, wiatr zadął wystawiając na próbę równowagę gromadzonych, Crin natychmiast dobył broni podanej mu przez brata. Wilkołaki dyszały, rozglądały się w kolo. Drzewa się oddalały. Świat zgiął się w pół, przestrzeń złamała złamała normalność.. I dobro? Pod lodem słyszeli stukanie, uporczywe, ciągłe stukanie, wiatr wzmagał się. Wilki chciały walczyć. Tylko z kim, skoro nikogo widać nie było? Wiatr mocniej, stukanie większe... Amy usłyszała spokojny głoś Mistrza Rasputina z lekkim, przyjaznym uśmiechem na jego twarzy. Ów człowiek wygadał na moment jako promyk światła pośród ciemności, dziewczyna ogólnie doznała wrażenia, że Crin ma w dłoni tańcujący ogień i lód, że otacza ją czarny śnieg, Niebiański Chórzysta to światło, Mistrz Aureliusz to waląca się, acz jeszcze dumna baszta, a reszta to pionki na szachownicy.

-Nie bój się. Poczujesz ukłucie w sercu kiedy będziesz musiała wypełnić zadanie.

Ravna poczuła na twarzy drobinki śniegu. Rozpętała się śnieżyca, kobieta zachwiała się na nogach, spojrzała w lód jeziora. Posiadał teraz barwę ciemnego granatu, niemal czarnego, a jednak widziała z nim. Kogoś.


Śnieżyca przysłaniała widok, lecz wydawała się być bardziej irytująca niźli przeszkadzająca, wszyscy mogli spokojnie dostrzec jak w lodzie tworzą się wkoło przeręble i wyskakuje z nich. Właściwie co to było? Ni to zwierz, ni to człowiek, ni to magiczna plama ciemności gotowa pożreć życie. Z dziur wyskakiwały właśnie takie „coś” przypominające bulgocząc mieszaninę czarnej mazi, kawałków loku, śniegu, a także... Fragmentów człowieka. We wszystkich tych istotach części śladowe wynurzały się ze zmieniającego kształt kłębka ciemności. Niekiedy na powierzchni pojawiała się ludzka twarz w grymasie bólu, innym razem noga, lodowy sopel zamarzniętej krwi czy czarna, wijąca się macka. Stworzenia rzuciły się na wilkołaki, acz żaden nie dobiegł do magów, jeszcze. Przeręble tworzyły się głównie na zewnątrz grupy, a wilkołaki dzielnie powstrzymywały rzeczy.

-Spokojnie, jeszcze kwadrans!

Jeszcze kwadrans, tak rzekł Diakon szkoda, że nikt z nich wcale nie czuł gromadzących się zmian w rzeczywistości, chociaż spoglądając na wirujące kamienie mógł mieć przeczucia. Rzeczy wychodzące na zewnątrz wyglądały w ruchu nieziemsko, naprawę. Gdy się rzucały, raz przypominały ogara, innym razem prawie człowieka (jak Igor? Tak, Nana mogła przysiąc, że jedna z twarzy na grzbiecie niby-psa którego nieposzarpanie, szary wilkołak to była twarz jej mentora), kulę kłębiących się zębów ramion, macek, sopli, mrozu i krwi. Śmierdziało. Zimne powietrze. Crin i Carcarni utrzymywali się nawet blisko Ravny. Adam? był jak ogłuszony. Przyglądał się kolejnym padającym wilkołakom, niektóre wciągano pod lód. Wiktoria już od dłuższej chwili leżała w środku kręgu straciwszy przytomność, przy niej stal Grigorij ze łzami w oczach. Nic jej nie dopadło. Nic. Kompletnie, a mimo to traciła oddech jakby w grozie, oczy miała szeroko rozwarte, ustami łapała powietrze jak ryba, wymachiwała rękami jakby zasłaniając się przed czymś. Muzyk płakał. Opustoszałą zobaczyła pierwsza, ujrzała coś czego nie powinna.

[i]-Nie przerywać, ludzie! Dalej![/b]

Zagrzmiał wilkołak, chyba Grzmiące Gardło sądząc po dwukośnym głosie chwile po tym jak przeminił się w wielką, dysząca bestię i odegnał napastników od profesora kontraktującego magię, a chwilę przed tym jak trzy kłęby „czegoś:” stały się niemal ludzie, twarze niemowlątkom, płakały kryształkami lodów, a co najważniejsze – zląly se w jedno i oskrobały wielkie cielsko do białej kości. Śmierdziało. Wichura, zamieć skupiła się w jednym punkcie. Colin czuł, że zapada się w dół, chociaż miał pod sobą falujący lód, i innych okolicznościach już to byłoby niezwykłe, lecz teraz... Spadał, wirował, jezioro zdawało się upadać coraz głębiej. Świat wirował. Wąż połykający swój ogon, widział go na drzewie nim jeziora od drzew nie oddzieliła szara, czarna, błękitna, nie! Nie wiedział jaka to barwa, lecz widział węzą który połknął siebie i zniknął. Bolał go żołądek, dostał zeza. Jedyna, która czuła w pełni otaczająca magye była Amy. Mrowienie na skórze, wulgarność wobec tej obcej rzeczywistości w której się znajdowali, od magów zdawały się jej strzelać zarówno pasma moc, kwintesencji jak i woli, żelaznej woli, wszystko w kierunku kamieni... Które też wirowały. I to ją napawało lękiem. Strzał. Gustaw strzelił właśnie do zmierzającej wokół niego ohydy. Chłopak trzymał się. Wilkołaków robiło się coraz mniej. Prawdę mówiąc, taflę jeziora pokrywała tylko czarna masa, wilkołaki w niej i mały, mały krąg magów i paru wilków. Isamu właśnie śpiewał coś w stylu mantry.

***

Nana zapadła w ciemność. Może nie zupełnie w ciemność. Poczuła się zmęczona, tak bardzo zmęczona. Znowu upadła na kurz i piasek, znowu mogła to wywnioskować po dławiącym zapachu. Po raz kolejny ciemność, jeszcze raz ciemność bardziej nocna niż zła. Tak samo jakby wtedy, rześkie, acz zimne jak sztylety powietrze. To wszystko już znała, rozjaśnienie, bezkresna równinę i swoją nagość. Obróciła się poro jęków. Wtedy były to tylko jęki, teraz, w tej powtórce wiedziała co to za jęki. Był to jęk Wiktorii, były to ryki zabijanych wilkołaków, ryki tych gniewnych i strachu.
Już wiedziała gdzie szukać ludzkiej sylwetki, zarys wnet przerodził się w człowieka o czarny włosach, smagłej twarzy, złym spojrzeniu, eleganckich, lśniąc butach, brudnych, błękitnych spodniach.. Całego tego jegomościa już widziała. Jego falująca sylwetkę i medalion, wielki medalion na szyi. Medalion oka, wtedy była to dla niej tylko tęczowa kula, klejnot. Dziś oko, spirala. Te same słowa.

-Nie lękaj się.

Przerwa. Wtedy paliło ją ramię. Teraz czuła na sobie spojrzenie z zewnątrz.

-Spokojnie. Za pomocą twojego przyjaciela odszukałem cię, dziedziny w której śnisz, której dotykasz... I pozwoliłem się przywitać. Możesz do mnie mówić Jezus. Nanananana

Przystojny jak sam diabeł, rozbawiony. Bardzo chciała zmienić bieg, zaprzestać to. Czuła się niemym świadkiem własnego ciała, wspomnienie w takiej sytuacji. Tylko czy naprawdę czuła aż taki obowiązek aby pomóc im na jeziorze.

-Jestem przyjacielem i przybywam z pewną propozycją.

- Przyjacielem, powiadasz. Już był taki jeden, co przedstawiał się jako mój przyjaciel, tylko jego definicja przyjaźni jest dość... poplątana. Powinieneś go kojarzyć. Kazał się przyzywać takim symbolem - tu wstawiała na amulet okiem - spiralą. - rzekła Nana w samej bieliźnie.

-Nie chronił cię? Nie był gotów poświęcić kruchego istnienia na ciebie? A co zrobił przy okazji... Z naturą się nie walczy.

- A jak niby zagrażała mi starucha na środku pustkowia? Nie zaatakowała mnie ani nic z tych rzeczy. To duch na nią napadł i doprowadził do jej śmierci - powiedziała spokojnie.

-Już kiedyś chciała wyrządzić krzywdę, teraz zrobiłaby to samo i nie zadawała pytań. Ciebie też by skrzywdziła, a że nie jesteś panią ducha, on cię chroni, a nie słucha... Ale to może się zmienić, słuchaj– westchnął. - Mamy mało czasu, a ja mam cię wzmocnić jeśli tego zechcesz.

- No to słucham.

-Będziesz panią tej istoty, a ona cię wzmocni. Przeleje na ciebie swą moc, a samemu zyska nową w twych dłoniach. Nie ma ale. Lecz jeśli ja daje ci podarek, ty musisz też mi coś dać, w ramach tradycji. Musisz przyjąć mego zwierzchnika jak przyjaciela i... Nie dopuść do rytuału który planuje twoja znajoma. On ma serce czarne jak magma i jest jak wulkan. Wybuch wszystko zmiecie.

- Jeśli spróbuję jej przeszkodzić, ona mnie zabije. To po pierwsze. Po drugie, czemu sam tego nie zrobisz? Nie wierzę, że nie potrafisz.

Pokręcił głową z dezaprobatą: - Właśnie to robię, oferując ci zapłatę. I wierz mi, jeśli zrobisz to, co ci każę, nie zauważy co się dzieje.

-Więc? Decyzje musisz pojąć szybko, siostro.

- Nie, nie zrobisz tego sam. Starasz się nakłonić do tego mnie i to ja będę musiała ponieść konsekwencje gdy się nie uda. Zanim podejmę decyzję mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego wybrałeś właśnie mnie? Nie możesz przekonać samej zainteresowanej, by nie odprawiała rytuału? Czy tak nie byłoby prościej?

-Ponieważ już raz związałaś się z duchem i łatwiej do ciebie dostrzec bez innych oczu i uszu. Ponadto – ja ci płacę i oferuje przyszłość. Musisz tylko wypisać własną krwią spiralę wewnątrz kręgu. To wystarczy, a zarazem podpiszesz naszą umowę.

Teraz powinien pojawić się Hades, czy raczej jego głos. Pamiętała, jak potem stwierdziła, że zawisła się na sobie, że myślała, iż ma silniejszą wolę. Gdyby nie głos swego avatara, uległaby. Teraz... Teraz nie było głosu. Poczuła się jak niemy świadek sceny, dawnej sceny z życia która skończyła się dobrze. Tylko ktoś urwał finał, pozostawił ją na etapie niepokoju.
”Przecież naprawdę chciałaś się zgodzić. Przecieżbyś się zgodziła. Tylko tego nie powiedziałaś. W sercu się zgodziłaś.”
Czyj to był głos. Dobrego człowieka? Przyjaciela? Diabeł? Avatara nie było. Była sama. Jak zawsze.

***
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 08-06-2011 o 21:18.
Johan Watherman jest offline  
Stary 08-06-2011, 21:20   #224
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Na jeziorze Nana martwym wzrokiem wpatrywała się w punkt kumulacji śnieżycy. Driscolla poczuł, że zdarzy się coś niedobrego. Coś poza przepowiednią. Nie zażyłby, nawet Diakon obracając głowę i wyciągając różdżkę. Usta kobiety poruszały się wolno, chyba powiedziała krótkie słowo. Tak? Możliwe. Chyba walczyła ze sobą, tak przynajmniej wydawało się Colinowi, lecz tak bardzo brakowało jej woli życia i walki. Jeszcze jeden gest, a świat przyśpieszył.
Natalya Nazarova wyciągnęła pistolet i po prostu palnęła sobie w łeb. W ułamku sekund po naciśnięciu spustu wydawało się, że odzyskała świadomość. Kula trafiła w skroń, kobieta osunęła się na lód, czarna krew rozpłynęła się na tafli.
Wraz z wystrzałem w zamieci pojawił się człowiek. Podobny nawet do tamtego człowieka. Bardziej złowieszczy. Szczupły, ubrany w markowy garnitur, twarz miał zoraną bruzdami jak po starych bliznach, mimo pozornie młodego wieku jego ciało wydawało się już zniszczone, przetłuszczone włosy. Lecz poza tym było w nim coś złowieszczego, tak złowieszczego, iż – pociągającego. Na szyi wisiał klejnot, klejnot w który nie powinno się patrzeć, Przypominał on oko, spiralę, i jeszcze raz – ciągle rozwarte oko.
Wiktoria zmarła. Kolejne strzały, to Grigorij odpędzał się wraz z jednym z wilkołaków odpędzał... Rzeczy. To potworności kłębiły się koło Amy nie podchodząc, to Crin siekał je mieczem, odprawy niesamowite. Krąg się zacieśniał, wilkołaki zmuszano do coraz ciaśniejszej defensywy.
Magya trwała.
Człowiek zwróci uwagę na wszystko, aby nie patrzeć w oko, w medalion, w tego jegomościa. Usta miał mocno zaciśnięte, silne, spojrzenie spokojne. Dłonie luźno zwisały wzdłuż ciała, miały barwę silnej czerwieni jaką spotyka się przy lekkich odmrożeniach. Wokół niego kłębiły się rzeczy (czy nie trafniej było powiedzieć ludzie, to co z nich zostało? A teraz i wilkołaki? Szczaki?). Colin spojrzał w twarz mężczyźnie. I to starczyło.


Usłyszał szept. Słodki. Spokojny. Kojący, zdystansowany od całego zamieszania. Szept był miły, chociaż nie wyrażał słów. Wrażenie zapadania się w głąb jeziora, ciągle w głąb, niżej i niżej. Jego sercem targnęła wątpliwość. Tylko głupcy żyją bez zastanowienia – stwierdził chłodny intelekt. Tylko głupcy do końca życia są wierni cudzym zasadom, nie swoim. Colin był wszak magiem, miał walczyć o rzeczywistość. O swoją wizję rzeczywistości. Czemu umierać za nich? Myśli, jak konie płoszone gnały jednym prądem.
Nikt by się przecież nie dowiedział. Kruki okazałaby się głupcami, a może to skaza od dawna trawiła fundacje i dała o sobie znać na jeziorze? On, jedyny by przetrwał. Zanim by przybyli, on by dostał fundacje w zarządzanie, a potem... Pewnie by ją utrzymał. Nikit by się nie dowiedział, że to on doprowadził do ich śmierci. Oko byłoby mu wdzięczne, bardziej – byłby jego kamratem. Czy tak źle by wyszedł. Jak do tej pory życie i wolę tracili tylko jego przeciwnicy. Sprzymierzeńcy panowali na rzeczywistością.
Inspektor panowałby nad rzeczywistością.
Poczuł pot na skórze, wrażenie zapasana się nasiliło. Myśli gnały dalej, w kierunku groźby. Jeśli tego nie zrobi, wpadnie od lód. Jeśli zrobi, będzie wywyższony. Jedna dysharmonia, jeden czar... Jedna zagłada.
Potem Redrock mrugnął i odwrócił głowę od przybysza. Minęły sekundy. Walka w umbrze trwała. Ravna zauważyła, że postronnie w której walczył Crin i Carcarni, ten drugi w potężnej, wilkołackiej formie, rosło się spiętrzenie czarnej mazi niczym fala. Adam strzelał.

-Nie sadziłem przyjacielu, że przetrwacie tak długo... Ale oczywiście, po to jest magya aby robić coś niemożliwego.

Głos miał miękki, acz lekko ochrypły, mówił po rosyjsku z lekkim akcentem widniejąc Rosji. Słowa swe kierował do Mistrza Rasputina, wychodząc kilka kroków do przodu.
Fala przed Crinem piętrzyła się. Przypominała pionowa ścianę ludzkich szczytów.

-To już nie ma sensu.

Rzekł Mistrz Rasputin, zdenerwowany. Twarz miał siną. Wnet... Rzeczywistość się zatrzęsła. Jezioro jeszcze bardziej oddaliło się od świata lecz jakby lód stał się jaśniejszy, niebo mniej straszne i zimne, kontury wyostrzyły się, przestrzeń minimalnie wróciła do zwykłej geometrii. Magowie którzy ciągle uczestniczyli w rytuale poczuli i jeżeli, że jeden, a po chwil drugi lekko przygasł i spadł na dłoń Diakona recytującego słowa mocy. Zostało jeszcze pięć. Przeręble z których wychodziły potworności zaczęły zamarzać. Lecz aby nadzieja nie była wieczną, pod lodem ciele coś stukało.
Fala czekała. Na dziennego, wilkołackiego wodza. Na jej powierzchni widać było twarze, wpatrzone w szamankę, rysy ludzkie wykrzywione w potwornym bólu, czasem całkowicie apatyczne, śpiący, innym razem jak szaleniec śmiejące się bezgłośnie i odrażająco. Crin skierował ostrze fale, na jego twarzy malowała się gniew. Wilkołaki umierały. Dziękowano je. Crin był gniewny. Ostrze mieniło się żywym żarem, żarem który wirował wraz z czystym, lekkim mrozem. Jakże innym od brudnego i ciężkiego, ociężałego zimna jeziora.
Dalej, przy Amy rozmawiali. Nazbyt spokojnie.

-Masz racje, nie ma sensu. Wasze pieski umierają jeden po drugim. Do czego tylko doprowadziliście? Wilkołaki przybyły tu uczcić swe obrzędy, zastanowić się nad swoją rasą, wielu wybitnych. Umrze dziś na takiej kruszynie... Bzikuje za to. Kolejny krok ku zagładzie tej rasy. Gratuluje nie angażowania technokracji, inaczej brama byłaby już dawno otwarta, tak poczekam... Bo chyba nie myślisz, że uda się ci walczyć z panem świata? Nic. Nic się nie uda, nie ma nadziei. Zbyt wiele sięzgubiło...

-Za dużo gadasz, za mało robisz.

-Jesteś idiotom. Nie ma światła! Szukałeś wyroczni, co znalazłeś? Oko! Pan tego świata nie musi być absolutnym dobrem. Nie musi być wcale tym, który tworzy. Możesz jeszcze przyjść. Nie masz nic... Połowa moskiewskiej technokracji jest ze mną, jeszcze tego nie widząc... Połowa z was jest ze mną. Nie ma nadziei. Nawet jak stąd uciekniecie, przegraliście.

Kolejna z pereł zgasła, a przestrzeń wyrównała się, rzeczy walczące z wilkołakami jakby z trudem opanowywany kształt, wilki już, jad do tej pory nie umierały, pomijając kilka wpadł uch pod lód.
Lód. Oczy przybysza były lodowe, lodowe jak lód lodowcowy, wieczna zmarzlina pamiętając dawne czasy. Kontynuował.

-Nawet wasze przeznaczenie zostało zmieniona.

Mistrz Rasputin milczał. Bez słowa podszedł do swego przeciwnika. Znowu cisza, ta cisza, świdrująca zmysły. Niebiański Chórzysta podszedł i chwycił gościa za ręce, za obie, mocno, aż było słychać szczęk kości. Magya, kolejne sploty rzeczywistości. Miało się dokonać. Amy czuła, że teraz ma zabić starego maga. Gonitwa myśli inspektora trwała nadal. Teraz myśli przeskakiwały nad przepaścią nadziei. Jako biegły w kunsztach Entropii czuł ziarno parady w słowach przybysza... Nawet po zakończeniu tej sprawy będą przegrani. Technokracja, osłabienie wilków. Zapłacą olbrzymią ceną nie dostając prawie nic.
Ravna odnosiła wrażenie, że w miejscu gdzie stała czas płynie inaczej. Słowa szepczącego zaklęcia Aureliusza oraz syku bólu Grigorija gdy przylał sobie dłonie dobiegał z daleka. Tyle wydarzyło się tam dalej, przy Amy gdzie rozmawiało dwóch mężczyzn. Tymczasem tutaj ciągle jeszcze patrzyła na falę.
I nie uchroniła jej, czarna masa pochłonęła Crina i Carcarina, lód pękł i zawiódł ich w wody. Rzeczywistość była już dość roztopiona, aby nie pilnując się – oświecona wola ją zgięła. Już dawno podjęła decyzje, że pójdzie pod lód z wilkiem. Podświadome życzenie złamało lód pod jej stopami. Wpadła pod wodę. Nim lodowata woda ogarnęła jej ciało słyszała jeszcze krzyk Adama, przerażenie. Potem tylko szum wody. Ostatni widok to bęben lezący na brzegu. Triumfujący.

***

Krew. Amy czuła krew. Zamroczyło ją od zderzającej się mocy. Jakiś wilk krzyczał zarzynany jak zwierzę, rozrywany na kawałki. Coś krwawego i zmrożonego uleciało w jej twarz. Mała kruszyna. Wolała nie myśleć co to jest, nie myśleć... Ale jej myśli upadały w wielki wir, wir oka, wciągający jaźnie coraz głębiej i głębiej.
Nie wyrwała się. Pociemniało jej przed oczami lecz nie czernią, a brunatną krwią. Jezioro było daleko. Ona natomiast słyszała głos w ciemności, jej własne słowa zamarły jej w gardle, powietrze stało się tak mroźne, że od oddychania ustami rozbolały ją zęby (jak to możliwe w umbrze?), ciasny kaftan poczytalności rozluźnił się.
Odsysała wzrok, świat jeszcze bardziej zwolnił. Widziała, jak Niebiański Chórzysta lśni. Nie dosłownie, lecz on lśnił, był jak latarnia w ciemności, wielki płomień pośród zimy, okruch dobra. Przeraziła się, Richy przeraził się. Miała zabić światło! Lecz światło było mroczniejsze, rdzeń miało burzowy. Odwracała wzrok od amuletu przybysza. Lecz słyszała słowa przybysza. Hipnotyzujące, odrobinę arogancie w swym tonie lecz ciepłe. Nie wiedzieć czemu, głos przypominał jej mowę swego pierwszego mentora.

-Ty i tak chcesz umrzeć. Lecz los może się odmienić. I tak zginiesz. Lecz zrób coś dla najbliższych!

Błysk niezwykłej barwy. Przed oczami miała Alana piszącego coś na komputerze, cienie w domu drgały, twarz miąl bladą, kilkudniowy zarost i... Trzask, drzwi wypadły z łomotem. Ledwo zdąży spojrzeć na wpadającą grupę uderzeniową, wystrzał, martwe oczy i...
Koniec.

-To się zdarzy za dwie godziny. Kula jeszcze nie trafiła, może zrykoszetować. Walcz ze mną, nie boje się. Tylko go nie zabijaj, a ja ocalę go... Nie zabiję, nie mam w tym interesu. Tylko stój i nic nie czyń.

Jej myśli nie goniły. Jej myśli tylko jak ptaki słodzone uciekły od goniącego ją głosu wystrzału.

***
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 08-06-2011, 21:20   #225
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
***

-Jeżeli nam zabranie sił, zostaną jeszcze słonce i wiatr...

Szeptał w oddali Grigorij, Jon klnął pod nosem, jak skulona mysz przenosząca komputer coraz bliżej ciasnego kręgu otoczonego przez rzeczy. Vovk zniknąwszy pośród czarnych fal potworności osaczających jezioro. Ktoś rzucił się na przybysza, dwa wilkołaki... Przeleciały bokiem. Nie widziała jak ruch po prostej zmienił geometrię w dziwną krzywą. Przestrzeń pękała. Amerykanka musiała wybrać. Ale jak wybiera, rezygnuje z woli. Podobno to magowie tyczyli nowe ścieżki, nie brali tego co na tacy.

Biedna Ravna. Była dobrze zapowiadającą się szamanką. Robert wiedział, że zginie. Wiedział, zrobił wiele aby zmniejszyć starty w fundacji. Wszyscy zrobili. Lecz jeśli Ravna miała dziś umrzeć, to teraz. W tej chwili. Czy los można odmienić.
Woda zdawała się gęstą cieczą, śmierdziała zepsutą krwią, mętna, zimna, dławiąca acz nie przeszkadzała w oddychaniu. Byli i tak już dawno w umbrze. Rana opadła głęboko, tracąc z oczu lodowa skorupo ponad głową. Wokół przemykały istoty. Na powierzchni przypominały potwory. Teraz nie mogła tego powiedzieć. Były to topolce swobodnie unoszące się na jeziorze. Nie chciały jej krzywdy. Setki zwłok. Udręczonych. Adepta Ducha czuła, że tam, w nich tli się nie tylko okaleczony, skrzywdzony, wyrwany z biegu życia avatar lecz też – co chyba ją bardziej przeraziło – umysł dawnego właściciela, tak samo poniszczony i skrzywdzony. Widziała jak czarne skupiska osiadały na zwłokach, wyrywały z nich kawałki ciała, duszy i umysłu, acz nie zabierając calych ciał i z tych strzępów lepiły się potworności na powierzchni.
Nie było światła. Czyżby za późno.
Czuła obecność. Tam, na dnie. Przebudzona czuła, że na dole jest jeszcze jedna bariera, cienka, coś jak Muszka Snów czyli Horyzont. A za nią czekało, ła, łe? Nie mogła tego określić. Duże, głodne. Entropiczne. Wirujące. Patrzące. Wszystko widzące coś. Może i nawet dostrzegła to coś. Stare, zewnętrzne coś. Kiedy ludzki umysł widzi coś, co wykracza poza jego możliwości pojmowania, zamyka się. Szczęściem szamanki, dostrzegła tylko fragment czegoś. Tak się jej zdawało, oczy niechciany oglądać widoku.
Bębny grały. Głośniej niż kiedykolwiek w jej życiu, bardzo Wiosno, niemal ogłuszająco. Czysto. Błysk światła dodał przejrzystości toniom. Teraz nie liczyło się to coś pod dnem, nie liczyli się zmarli. Szamanka została bez stada, stado na lodzie się nie liczyło. Zimno. Dreszcz targnął jej ciałem. Ona i wilkołaki znakowali się względem siebie w trójkącie, stanowiąc jego ramiona. Przed sobą miała po prawej Crina pełnego światła, miecz płonął teraz tylko żywym ogniem. Właśnie, jego ogień zwada się być żywy. I światło, wielkie światło odpędzało zło. On był bezpieczny. Gdzieś na pograniczu światła upadał w tonie Carcarin. Nieprzytomny, zwinięty w kłębek, sierść odchodziła od niego, rany nie krwawiły, a przymarzały. Krążyło wokół niego tysiące... pijawek.
W świetle pojawiły się plamy mroku. Po drodze jeszcze szarpnęły kilka dusz, ciał ku sobie jako ta masa, trzy plamy mroku, po jednej dla każdego z nich. Nie widziała następnych. Bębny uderzyły jeszcze raz, raz i to bardzo mocno. Potem cisza. Przeraźliwa. I krzyk, krzyk wszystkich pogrzebanych w jeziorze. Crin dobywał miecza. Do środka wpadl kolejny wilkołak, lecz... Już martwy.
Szamanka czuła, że ochronić i potem wyprowadzić na powierzchnię da tylko dwie osoby, może jedną, może trzy... Może nikogo. Będzie musiała ustalić hierarchie swej mocy.

***

Na powierzchni coś napadło na twarz Gustawa. Młody hermetyk nie miał amunicji... Diakon recytował formuły. Kolejny klejnot już prawie gasł, kolejna perła gasła. Coś wyło. Na początku wydawało się, że to wiatr kręcąc spirale, potem – twory walczące z wilkołakami. Na końcu magowie zauważyli, że coś wyje pod nimi. Wielkiego. Coś w ich głowach.
Trup Wiktorii miał szczęście, leżał w środku zgromadzenia. Czego nie można było powiedzieć o ciele Nany. Jej ciało, podobnie jak zwózki wielu wilkołaków rozszarpywały ciemne istoty, gryząc to ludzkimi, połyskującymi szarłatem zębiskami. Colin czuł, czuł siły. W jednej ręce miał kreacje, w drugiej destrukcje. I stal tak na cienkim ostrzu noża rzeczywistości pomiędzy szalejącym chaosem destrukcji, a równie groźnym – tworzenia. Zaś pycha... Wąż połykający swój ogon pękną na wiele części. Adam biegł do przreli przez która wypadła szamanka, jego kroki nienaturalnie zwalniały, poruszałby się jakby w kilku kierunkach naraz. Chciał skoczyć do środka... Szaleństwo gościła u każdego.
Jednych pycha. Innych nadzieja. Wilki szalały w żądzy mordu. W cierpieniu. Szaleli od widoków. Od samozaparcia jak Aureliusz nie dostrzegający wkoło krzywd, za wszelką cenę dopełniaczy rytuału, nawet jeśli miał być ostatnim. Ostatnią basztą. Śmierć. Mistrz Rasputin wyczekujący swej ofiary.
I daleko, daleko drzewa. Jezioro odsunęło brzegów. Od pokrwawionej zimy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 12-06-2011, 17:39   #226
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QHaHttGgjyY[/MEDIA]

Amy milczała skupiona na swej magyi, ale i na przytłaczającym zadaniu jakie ją czekało...
"W śmierci nie ma bólu. Śmierć, to sen..." Przeczytane całe lata wcześniej słowa odbiły się w jej myślach, teraz jednak nie mogła, nie potrafiła w nie uwierzyć, chociaż... Tak, sen bywa również koszmarem... I kto wie, czy taki koszmar nie czeka ich wszystkich.
Zacisnęła zęby widząc podchodzącego mężczyznę. "Czemu do diabła ci źli zawsze są tak przystojni?" pomyślała krzywiąc się i zaciskając dłoń na ukrytym w rękawie nożu.
Wątpliwości kłębiły się w jej głowie jak węże - Rasputin nie powinien umrzeć, nie zasłużył na to, jeśli popełnił błąd powinien odpokutować pomagając innym, ale nie tak... nie tak...
Jak mogła zabić kogoś takiego jak on, ten jeden płomień, nawet jeśli skażony przez własne wątpliwości, własne błędy? Wszak ludzką rzeczą jest błądzić!
Wśród syku węży rozbrzmiał inny głos, głos, którego brzmienia nauczyła się nienawidzić całe lata wcześniej.

-To się zdarzy za dwie godziny. Kula jeszcze nie trafiła, może zrykoszetować. Walcz ze mną, nie boje się. Tylko go nie zabijaj, a ja ocalę go... Nie zabiję, nie mam w tym interesu. Tylko stój i nic nie czyń.

Nie... nie boi się walczyć ze mną, ale nie chce jego śmierci... A jeżeli to tylko podstęp?
Na ułamek sekundy zawahała się czując jak po policzkach spływają jej łzy. Jeśli powiedział prawdę za dwie godziny zginie jej ostatni prawdziwy przyjaciel... Czy jednak ma to znaczenie, gdy jej już nie będzie?
Ma.
Ale osobiste to nie to samo, co ważne...
Zaciskając zęby zbliżyła się o krok, nie przerywając śpiewu, jakby chciała objąć starego maga, po chwili ostrze przysunęło się, by wbić w jego ciało, pomiędzy żebra i nieco do góry, wprost do serca i...


...mrok, nieprzenikniona ciemność i nagły chłód wstrząsnął nią, ale magini zacisnęła jedynie zęby, liczyła się wszak z takim zakończenie, nie oznaczało to jednak, że zamierzała się poddać, o nie, stwór zranił ja, a ona nie wybaczała takich rzeczy, doprowadził Rasputina do poświęcenia drogiej mu osoby i podjęcia decyzji, która skutkować miała jego śmiercią.
Amy wiedziała, że to co zamierza zrobić, jest ostatnim, co zrobi w życiu, pogodziła się z tym.
Z jej ust wyrwał się żałobny zaśpiew, choć nie wiedziała, czy opłakuje nim Rasputina, Alana, czy może siebie.
Unosząc wypełnione łzami oczy przycisnęła do piersi zakrwawiony nóż.
"Umrę tutaj, wiem, ale jeśli ma to zrobić, niech przynajmniej czemuś to służy, jeżeli może odkupić jego... ich wszystkich, to było warto."
Zacisnąwszy białą dłoń na ostrzu nożna poczuła jak spływa po nim krew pieczętując własną umowę, nie z jakąś zewnętrzną potęgą czy Wyrocznią a ze sobą i mocą, jakiej potrzebowała, by dokończyć dzieła, by wspomóc towarzyszy, by nadać sens śmierci tych, którzy walczyli...
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 26-06-2011, 09:23   #227
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
"Daleko na północy, wszędzie i nigdzie, pod nigdy nie rozmarzającą skorupą w wiecznym bezruchu i bezdźwięku tkwią ci, którzy zeszli ze swoich ścieżek, uwięzieni na wieki w lodzie, ukarani".

Ravna opadała w dół w ciemnej wodzie i myśl, że to będzie podróż w jedną stronę, przenikała ją mocniej niż wszechobecne zimno. Nazwawszy ten strach, poczuła się wolna, jakby wyzwoliła się od dobrowolnie założonych kajdan, i pogodziła się z konsekwencjami.

Życie zatoczyło krąg. Czy nie tak miało być? Lody zimowej Newy pękły pod pijaną filharmoniczką, zagubioną, bez korzeni w obcym kraju pełnym obcych ludzi. Czyjaś nieznana ręka wydobyła spod lodu szamankę. Ten ktoś, obcy przechodzień, który obsłudze karetki podał fałszywe nazwisko i adres, ten ktoś, kto nie chciał być odnaleziony dał jej szansę, by w tym obcym kraju mogła odnaleźć coś, co będzie mogła nazywać własnym i swoim, dopóki nie nadejdzie czas zapłaty za oddech zaczerpnięty nad powierzchnią wody i otworzone oczy.

"Co ja zrobiłam z tym darowanym mi czasem? Czy nie pozwoliłam, by przeciekł mi między palcami?". Ostatnie lata śmignęły jej przed oczami - zalew codzienności, parada nic nieznaczących wydarzeń, parada jej własnej bezradności i nieudolnego miotania się bez celu, nawet nie w jego poszukiwaniu, ale na oślep, wieczna tęsknota za stojącym obok niej Adamem i tysiące słów, słów, słów.

"Każde z nich naprawdę będzie nieistotne, jeśli teraz zawrócę. Może Adam ma rację, może Srebrny Kieł to tylko nadzieja, ale nadzieja ginie, jeśli jej się nie podsyca, jeśli się o nią walczy, by mogła przetrwać".

Ravna czuła się trochę jak w swoim śnie, gdy stała na pustej scenie oświetlonej pojedynczym słupem światła, sama, bez nut i bez instrumentu.

Palec Ravny przepłynął w ciemnej wodzie, kreśląc znak w miriadach wznieconych ruchem wirów. "Raz. Obsługa, reflektory proszę".

Światło wzmocniło się... Słabo. Wydawało się jaśniejsze, bardziej czyste, mocne, spokojne, dobre, lecz za nic nie chciało objąć sobą większego obszaru. Lecz przez rozjaśnienie światła groza stała się większa. Dotarło do niej, że ohydna ciemność jest wokół, zmierza w kilku punktach, lecz ponad wszystko – jest wszędzie. Sięgnęła do kieszeni. Ciężar broni, jej namacalność i realność uspokajała. Co prawda czas, w którym Ravna po raz ostatni miała okazję strzelać z broni palnej tonął gdzieś w okolicach jej nastoletnich lat, jednak dobrze pamiętała, że szło jej to nieźle.

"Dwa. Drugi skrzypek nie schodzi ze sceny przed końcem".

Obróciła się głową w dół, w kierunku opadającego z wolna w ciemność Carcarina. Przytrzymała zębami pływający jej przed twarzą skórzany woreczek.

"Obudź się. Czas na twoje wejście".

Nie słyszała go, choć czuła, że jeszcze żyje. Muzykę jego istnienia zagłuszały tłukące bębny. Za osuwającym się w dół ciałem ciągnęły się poszarpane pięciolinie, z których nuty zsuwały się jak paciorki z rozerwanych korali. Ravna popychała je myślą na ich właściwe miejsca, i tłukła wściekle nogami, zagarniała szeroko ramionami ciemną wodę, obiecując sobie, że jeśli to przeżyje, kąpać będzie się raz na miesiąc. Pod prysznicem.

Carcarin opadał w dół już na granicy światła i ciemności. Ravna rozwarła usta, ale woda wytłumiła krzyk protestu. Wyciągnęła przed siebie ręce, lewą rozczapierzoną jak szpony, by zatopić ją w futrze i poderwać wilkołaka do góry, w krąg światła. Drugą, uzbrojoną w pistolet, wycelowała w to, co kryło się w ciemnościach.


Czas... Cenne sekundy. Mrok zbliżał się. Carcarin spadał. Sploty rzeczywistości pękły, z kruszyn które przypominały Ravnie pokruszony lód, szamanka uformowała nową rzeczywistość. Działała po omacku. Używała magy wpatrując się w wilkołaka...
Poruszył się. Rześki. Popłynął w górę, zmierzał ku nie, odganiał się od ciemnych stworzeń. Podobnie Cirn siekając pustkę mieczem. Mimo to mogłaby przysiąc, że coś przecina. Carcarin również ciał pazurami. Ona... Czuła chłód na karku.
Wizje przybyły błyskawicznie. Pierwsza, ujrzała trzy groty ciemności, wielkie falę, po jednej dla każdego z nich. Światło zgasło. W drugiej natomiast ujrzała...
...Amy umarła. Mistrz Rasputin umarł. Jakiś nieznajomy w centrum stał pośród ciał. Wilków, magów. Podnosił z ziemi bęben. Głaskał go czule...
Potem rzeczywistość wróciła. Koszmar.

Ravna szarpnęła ręką, z rozerwanej kieszeni wysypały się kryształy, chwilę wisiały w toni, nim zaczęły opadać w dół. Ravna płynęła ku powierzchni, wstrzymując oddech - instynktownie i niepotrzebnie - tak jak wtedy, gdy walczyła o życie pod lodami Newy. Teraz było łatwiej. Teraz wiedziała dla kogo, i dlaczego musi wrócić. Zostawiła na górze dwie istoty, którymi nigdy nie powinna się rozstawać. Adama i pijawkę uwięzioną w bębnie.

Jezioro mogło z nimi wygrać... I by wygrało? Struga kwintesencji lśniła złotem, dźwięczała niczym czysty kryształ wprawiony w drgania. Światło ducha do którego pomknęła Vis wzmocniło się, odkryło nową grozę.
Szamanka nie miała czasu zaglądać w przyszłość. Nie miała czasu gdyż przyszłość stała się teraźniejszością, do każdego z nich zmierzały okropieństwa. Mogła stwierdzić, że widzi je, że nawet wie, co to jest, że to emanacje oka, że pewnie będą przypominać stwory z powierzchni, lecz patrząc – nie widziała. Nawet przebudzony człowiek natyka się na rzeczy tak straszne, obce jego rozumowi i niezrozumiałe, że nie nie wie tak naprawdę, na co patrzy. Człowiek o silnej woli właśnie odrzuca takie obrazy, o słabej – ucieka od nich w szaleństwo. Umysł Ravny odrzucił trzy istoty zmierzające ku nim. Co nie przeszkodziło jej działać.
Rozkaz wydany rzeczywistości w stanie surowym, mistyczny wrzask rozrywanej normalności, wola, zagłada, pokłady sił które nie znała. Mrowiło ją w palcach, serce biło mocniej, słyszała szum krwi we własnym ciele, chociaż byli w Umbrze. Potem tylko... Nie wiedziała co. Metafizyka zrobiła się cicha. Przeraźliwie cicha. Zniszczyła, zabiła to.
Płynęli w trójkę ku przerębli, aby wypłynąć na powierzchnię. Cicho, za cicho, cisza przed burzą. Byli blisko siebie światło jeszcze świeciło, Crin zaciskał mocno palce na rękojeści miecza, a Carcarin w ludzkiej formie aby szybciej płynąć, miał niepokój w oczach.
Bębny. Jedno uderzenie we wszystkie bębny. Mocarne. Silne. Zwiastujące. Już mieli wychodzić. Pierwszy Carcarin, Crin postanowił ostatni, osłaniać. Stało się szybko. Niczym lodowa strzała, pocisk szlamu, ciemności, śmierci... Jakaś bezkształtna masa pędziła w jej stronę, od pleców. Obróciła się, miała niemal przed twarzą rzecz. Śmierć. Życie jej przeleciało przed oczami.
Potem światło, zrozumienie. Rytuał Mistrza Roberta: „Magowie nie zginą, chce was ochronić”, przysięga Crina... Crin wyrwał się do przodu z mieczem, odrzucając szamankę.
Przyjął rzecz na siebie, światło zagasło, a on utonął w ciemności z mieczem. Poczuła, że zginął. Nie wiedziała czemu, co i jak... Tylko jakimś dziwnym trafem z ciemności wyrzucony został sam miecz, który teraz miała w ręce.
Teraz, poza wodą gdzie Carcarin powstrzymywał ją aby przypadkiem nie skoczyła, lecz... Dzielny wilkołak nie żył. Musiała pamiętać. On złożył taką samą przysięgę. Uchwyt miecza palił ją w dłoni.

Pierwszym dźwiękiem, jaki wita dobywanego z wody, przywracanego do życia, jest wrzask. Kiedy Ravnę wywleczono na lód Newy, wokół wrzeszczeli przechodnie, ktoś wzywał policję i pogotowie. Teraz na jeziorze trwała walka, wrzeszczeli walczący i ci, którzy konali na lodzie. Ale ponad wszystkim unosił się wibrujący, wysoki wrzask, pełen bólu i zawodu, krzyk protestu i przerażenia. I Ravna zrozumiała, że to ona sama krzyczy, wisząc nad przeręblą, z której przemocą wywlókł ją Carcarin.

"Chciałaś widzieć go wielkim. Chciałaś widzieć go przywódcą z dawnych pieśni, silnym i władczym, ale również honorowym, sprawiedliwym i wspaniałomyślnym. Zostało ci dane. Jesteś szczęśliwa?".

Ravna wrzeszczała, i słyszała już tylko własny krzyk. Co i raz udawało jej się zanurzyć dłonie w kipieli w przerębli, ciągle jeszcze wierzyła, że da się coś zrobić, ale Carcarin trzymał ją za włosy i pasek śliskiego od zamarzającej wody kożucha.
Krzyczała i walczyła, aby się wyrwać, dopóki nie sięgnęła raz jeszcze myślą w toń pod lodem. W ciemnościach nie tliło się życie. Ravna zamilkła gwałtownie i zwiotczała w ramionach wilkołaka, opadła na lód.
- Nie żyje - jęknęła martwym, zdartym od krzyku głosem. - Nie żyje, puść mnie. Nic mu już nie pomoże.

"Jesteś szczęśliwa? Stał się taki, jak chciałaś. Wyrósł ponad was wszystkich. Wszystkim, którzy przeżyją, będzie wstyd, że przetrwali. Bo to oznacza, że nie dali z siebie wszystkiego. Ty też. Szczęśliwa? Szczęśliwa?".

Dźwięki wróciły. Parę metrów dalej walczył Adam, zdawał się rosnąć, jakby mięśnie rozpierały całą sylwetkę. Dalej, na skraju przerębli leżał bęben Ravny... To coś się wiło. Carcarin patrzył na Ravnę okrągłymi oczami i oddychał charkotliwie. A na jeziorze trwała bitwa.

Woda z włosów i kolorowych rękawów Ravny ściekała na miecz. Z jednej strony parowała, z drugiej przymarzała do ostrza. Pokusa była silna, ale chwilowa. Ravna wepchnęła miecz w objęcia w Carcarina, zacisnęła mu dłonie na rękojeści.
- Nie żyje - powtórzyła. - Przekonaj je i naucz się tym walczyć. Byle szybko.

Zerwała się i pobiegła między walczących. "Widziałem biegnącego gronostaja na zamarzniętym jeziorze, łapki ślizgały mu się na okrwawionym lodzie...". Ravna poślizgnęła się w kałuży zmrożonej krwi. Uderzyła ciężko o lód obok ciała Wiktorii. W bębnie nadal coś się wiło, i zanim zebrała się, wstała na klęczki, wyrwała pasek od spódnicy martwej Opustoszałej. Bębna dopadła na czworaka, odciągnęła go od krawędzi przerębli.

- To ja - przywitała się uprzejmie przez zaciśnięte zęby. - Tęskniłeś? Niepotrzebnie. Już nigdy, nigdy się nie rozstaniemy - obiecała pijawce, starannie wiążąc bęben do własnego paska.

- Ty i ja - zaśpiewała wijącej się istocie słodkim głosem, w którym czaiła się groźba. - Jak długo, zależy też od ciebie. Nie muszę ci mówić, jak bardzo, bardzo mnie zawiodłeś?

Parzyły ją własne ręce, którymi przyciskała bęben do lodu, w uszach dzwoniło echo wydanego w myśli rozkazu: Płoń, płoń, płoń...
Uderzyła pięścią w membranę, raz za razem, przy każdym uderzeniu cedząc stworowi słowo po słowie wizję jego możliwych przyszłości.

- Żyj dla mnie i walcz w mojej sprawie. Albo zdychaj ze swoimi.
 
Asenat jest offline  
Stary 10-07-2011, 00:54   #228
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Działo się wiele i za szybko jak na spokojny umysł Colina. Chciał szybko pomóc Ravnie, ale dostrzegł Gustawa, który miał mniej czasu. Zmora rzuciła się na niego i nim mógł się wycofać, zrobić cokolwiek. Skończyła mu się amunicja i uczeń był skazany na śmierć.

Już wcześniej Colin rozważał możliwe metody walki z wylewającymi się z jeziora potwornościami. Miał w Umbrze związane ręce, czuł jednak wszechogarniającą moc entropii, matkę swych dzieci, które wypluwała by zatrzymać rytuał. Dusze zmarłych nie zaznały spokoju, nie mógł ich zniszczyć, im trzeba było nadać nowe życie. [1]

"Z głębokości wołam do Ciebie, Panie,
o Panie, słuchaj głosu mego!
Nakłoń swoich uszu
ku głośnemu błaganiu mojemu!
Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie,
Panie, któż się ostoi?
Ale Ty udzielasz przebaczenia,
aby Cię otaczano bojaźnią2.
W Panu pokładam nadzieję,
nadzieję żywi moja dusza:
oczekuję na Twe słowo.
Dusza moja oczekuje Pana
bardziej niż strażnicy świtu."
[Psalm 130, Biblia Tysiąclecia]

Wyciągnięta z otchłani pamięci z czasów gdy uczęszczał do szkółki niedzielnej w Salisbury i czytywał biblię. Nie mógł jej ominąć, gdyż ojciec William biegałby za nim z krzyżykiem i układał na nowo hierarchię wartości dziecka. Co jednak przeszło przez umysł Colina zwykle tam zostawało, a używany przy egzorcyzmach psalm wydał się dosyć odpowiedni. Nie planował walczyć z duchami, nie planował wielu rzeczy, całej tej Fundacji, ale działo się. W odpowiednich rękach i zabobon potrafi zadziałać.

Gustaw odskoczył, był już bezpieczny. Colin dał mu jeszcze jedną szansę, by utrzymać się przy życiu, by nie zmarnować czasu młodości, które sam przesiedział w książkach – choć tego nie żałował. Musiał wytrzymać jednak jeszcze trochę, by wysiłek nie poszedł na marne.
- Łap młodzieńcze! Nie spodziewam się niczego innego jak zwrotu, masz więc uważać na siebie!
Z dołu laski wysunęło się z sykiem ostrze. Gustaw ostrożnie złapał broń, która mogła skutecznie służyć jako krótka włócznia, utrzymując wrogów z dala od siebie. Colin miał nadzieję, że bardzo daleko, bo i on jeszcze nie najlepiej potrafił się posługiwać tym orężem, ale czasem wystarczy jak przeciwnik się nie zbliża.

Czas naglił. Wyczulone zmysły Colina po chwili skupienia pozwoliły mu wykryć uciekające drobinki życia z ciała opadającego na dno jeziora oraz dwa, jedno buchające wilkołaczym żarem i jedno typowo ludzkie. Dość daleko, już bezpiecznie. Teraz Colin musiał się pogodzić z faktem, że ci których chciał ratować są bezpieczni – przynajmniej ci żywi, a sam został w centrum wydarzeń.[2]

Odrobina spokoju i czasu na zastanowienie się nad swoim położeniem pozwoliły magowi przypomnieć sobie, że ktoś ciągle wwiercał się w jego umysł, niczym natrętny robak, gryzący ciało powoli, ale skutecznie zagłębiający się w trzewia swej ofiary. W nieuwadze tkwi przewaga przeciwnika, możliwe, że było już prawie za późno. Świadomość zderzyła się z ukrytymi pragnieniami. Pan jeziora chwytał za serce inspektora, obiecując, niemal podając na tacy.

* * *

Odnowiona fundacja jawiła się światu jako znamienity pomnik dorobku kulturalnego, wiedzy i potęgi magów, którzy swą działalność sprawowali na tych terenach nawet w najodleglejszej przeszłości. Drobiazgowa i przemyślna organizacja pozwalała uczniom przemieć kraj aż po najdzikszą tajgę na północy, a dzięki korzystnym umowom Bałkany, badając historię i zbierając artefakty przeszłości. Biblioteka rosła dzięki temu w siłę. Nowopowstałe muzeum posiadało liczne artefakty i relikty przeszłości, o wartości przynajmniej muzealnej, a historyczna już wojenna działalność fundacji schodziła na drugi plan.

Dawne porażki Fundacji Białych Kruków odeszły w niepamięć zajmując poślednie wpisy w historycznych zapiskach, upamiętniających członków i ich liche dokonania. W teczkach ku pamięci poległych zawarte były zdjęcia i historie życia. Zamiast nich pełni pasji i oddania młodzi magowie rozwijali się tworząc nową potęgę na Moskiewskim froncie. Front był jednak nieznaczny, gdy po sprawie jeziora ocalały Driscoll zaprzągł wszelkie mu znane siły by rozprawić się z technokracją. Sprawa jeziora minęła i miała już nigdy więcej nie zaprzątać jego głowy. Rzeczywistość wznosiła go w górę, a los mu sprzyjał.

W lasach natomiast czekał on, w ukryciu, być może i na wieki. Dawał, ale i oczekiwał. Tylko on wiedział i panował tym samym nad Colinem. Kto raz zbłądzi, dźwiga swe jarzmo do końca. Wielcy upadali, gdy uwierzyli w swą potęgę, zapomniał o tym Napoleon i inni, właśnie on stał się ofiarą swych słów.

I właśnie myśl o Aleksandrze Wielkim, Juliuszu Cezarze, Hanibalu, Napoleonie i innych wodzach, do których chciałby się przyrównać ściągnęły go na ziemię. Umysł zepchnął na bok emocje, neurony skwierczały wywołując numery stron z licznych książek, obrazy i mapy. Wszyscy przegrali przez pychę. Chcieli więcej niż mogli unieść, choć było już tego dość. Nie umieli się zatrzymać. I teraz on musiał powiedzieć stop!

* * *

Marzenia się rozwiały. Wrodzona łagodność i angielskim honor zrodziły bunt. Nie mógł dać się uwieść. Mag byłby marionetką żyjącą w wiecznym strachu. Nie na tym polega chwała i potęga! Chciał jej dla siebie, ale zdobytej pracą i mądrością, by historia jego życia broniła się sama.

Chciał go wypędzić, zniszczyć, by już nie zatruwał ich umysłów. Jego przynajmniej, gdyż wiedział, że nie oprze się dalszym wpływom, jeśli się czymś nie zajmie. Planował już wykorzystanie przygotowanych kręgów na tworzenie efektów póki jego wzrok nie spotkał się, ledwie musnął, z Okiem. To mogła być długa i niebezpieczna walka. Pragnął jej, ale było coś jeszcze ważniejszego. Przybył do Fundacji by uratować ją od upadku i musiał zrobić wszystko by nie zawieść. Przepowiednia! Diakon! Już tylu zmarło, może choć tyle da się uratować.

W odmętach świadomości zniknęły podszepty i piękne wizje. Colin stanął koło Diakona i rozpoczął to co powinien był zrobić już dawno temu. Nie zdołał uratować magów, ani jednego z braci. Mógł jednak uratować chociaż Mistrza Aureliusza, ale trzeba było się brać do roboty. Im dłużej walka będzie trwać tym bliżej są klęski.

Na odwagę Anglik łyknął ukrytej pod płaszczem żołądkowej i rozpoczął inkantację, by oczyścić umysł. Zbliżali się ku końcowi i postanowił na to poświęcić resztki zgromadzonej energii, a jeśli i trzeba, to jeszcze więcej o ile jego jaźń mogła to znieść. Nie da się uwikłać w grę naphendi, czy to przez uległość, czy bezpośrednią konfrontację, która odsunie na bok to co najważniejsze.

-----
[1] Entropia
[2] Życie 1
 
Kritzo jest offline  
Stary 13-07-2011, 18:07   #229
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Umbra – Jezioro

To już koniec. Absolutny koniec. Znajdowali się poza normalnym stworzeniem, poza statyczną rzeczywistością, z każdą chwilą oddalania się granic jeziora od coraz bardziej zamglonego brzegu, aż go widać nie było i wzrok napotykał tylko gęstą, połyskującą człowieczo ciemność – z każdą chwila kruszały mury normalność wzniesione przez pokolenia chroniące je przed chaosem i zniszczeniem, rozpadem, wypaczeniem... To był koniec.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Mk1xERxnsCU[/MEDIA]

Wszystko stało się prędko. Zbyt prędko. Amaryllis Vivien Seracruz targnął ból. Powędorwał przez całe ciało, od serca, przez kręgosłup, do wszystkich częściach. Zimny jak stal, bezlitosny jak ostrze przecinał wolę. Zachwiała się, pociemniało jej w oczach, ostatnie co ujrzała to zatrwożona twarz Mistrza Rasputina, ostatnim głosem który dotarł jej uszy był krzyk Ravny, potem warkot Carcarina. Osunęłaby się na ziemię gdyby nie Mistrz Rasputin nie podtrzymał jej. Niebiański Chórzysta natomiast też, podtrzymując amerykankę, pochwycił dłonią medalion nieznajomego, a potem także jego samego. Ten szarpał się wył nieludzko, skrzekliwie, bulgotał. Tego Amy już nie słyszała. Natomiast zrozumiała. Teraz to mag połączył ja i jego, tak jak sam chciał. Stało się.

***

Kilka sekund umierania było spokojne, serce zamarło, uświęcona krew odpływała, ból stawał się coraz mniej ostry, aż wreszcie odchodził, ją ogarniała senność. Do czasu. Wnet na jej umysłowość runęły dwie siły. Pierwsza, ludzka wydawała się kipielą złości, gniewu, zazdrości. Niepowstrzymana siła wypełniona wypaczonymi pragnieniami i żądzami, a zarazem rozpaczą, pogonią za czymś nieznanym, oświeconą wolą i zniszczoną drogą ku oświeceniu. Pierwsza fala rozbiła się o umysł dziewczyny, lecz zarazem poczuła, że i ją ogarnia złość, gniew, nienawiść do wszystkiego. Obce myśli napierały na jej umysł, obce wspomnienia mieszały się z własnymi. Myślała, że oszaleje. Lecz dopiero druga fala rozkruszyła delikatne powłoki świadomości i duszy. Przy zamknięcie czach niemal widziała olbrzymią spiralę, nabrzmiałą od ciemnych mocy, wirowała hipnotycznie niczym wr morski na gładkiej tafli rzeczy, niczym czarna dziura. W środku zaś tkwiło oko, wiedział, że tam jest acz jego opis wymywał się wszystkim. Może po części przytępiona pierwszym uderzeniem świadomości nieznajomego (gdyż nawet poczuła sympatię do wiru, nawet by się uśmiechnęła), może to było tak straszne – nie potrafiła tego opisać. Wir zbliżał się. Wir schnąłem, a ona wir. Zmysły opuściły już ciało, nie wiedziała co dzieje się na jeziorze. Wiedziała natomiast, że jej byt w każdym calu połączono z bytem tego człowieka ale także z bytem istoty w jego medalionie, przedostatniej kruszynie jeziora. Druga fala omiotła ją i rozkruszyła umysł. Świadomość ale i awatar zostały zmiażdżone, wyprute, połamane, wypatroszone. Ból? Jeśli kiedykolwiek wcześniej ktoś powiedziałby jej, że może doznać takiego cierpienia, nie uwierzyłaby. To wymykało się ludzkiemu pojęciu. Olbrzymia, spróchniała huśtawka nastrojów, w jednej skrawności znajdowały się rządzę tamtego mężczyzny i jego zepsute ja oraz myśli, a na drugiej obce formy myślenia które reprezentował wir. Po środku jej skromny byt niszczony, łamany.
Mieli się połączyć i umrzeć razem.

Pierwszy ruch wahadła w stronę człowieka. Był stary, za stary.... Szpital psychiatryczny. Orgie, biuro. Siedział spokojnie. Dyrektor. Spokojny, szanowany. Zapach krwi z jednej z sal. Wampir. Sojusznik. Kolejny obraz, mężczyzna chodzi od ściany do ściany. Pali, denerwuje się. Medalion złowrogo dynda mu na pieści. Płacze, tarza się po ziemi, wyje z bólu. Drapie paznokciami po twarzy, chce zdjąć medalion. Nie może. Amy W tej pozycji wahadła świadomości niemal czuła to co on. Kolejna noc zwątpienia, kolejna chęć wyrzucenia daru od jeziora, jej największej cząstki. Czuła, że ten człowiek też się boi.
Wahadło przeleciało przez jej świadomość i uderzyło w wir. Nie mogła tego pojąc, ból zamykał oczy. Mimo wszystko wiedziała. Mistrz Rasputin jeszcze młodszy, bez brody, ale to on. Czasy... Dawno. Jak dawno? Uderzenie, wahadło się cofało, jeszcze chwila, widziała wielkie cuda i wspaniałe światło, oświeconych mędrców przez którymi pokłonił się Niebiański Chórzysta. Sploty przeznaczenia. „Władca losów!” grzmiało w jej głowie jakoby okrutny wniosek na ptrzene na wir. Wahadło wracało. Rasputin, te miano przybrał na cześć tamtego człowieka, ukłon przed światłem... A w świetle był wir. Jedna maska.
Trzeci ruch wahadła, wróciła do mężczyzny. Wszystko zamglone, umierała. Może jej się wydaje, pragnie? Spędzić wieczność na wahadle świadomości dwóch okropieństw? Mała izba. Płomień świecy drgający nerwowo. Mag wpatrujący się w sufit, oglądający nowo znaleziony amulet. Wpatrywał się w niego. Śmiał się nerwowo. Obietnica siły, dostatniego życia braku trosk. Bycia przywódcą. Ty jesteś mrok – powiadało oko doń. Marzenia. Potem kolejny obraz. Przykazania. Mężczyzna – znowu ból wzmógł się u dziewczyny – miał zbierać ludzi. Nie więcej niż sześciu na rok, nie więcej niż piętnastu na pięć lat. Kolejny obraz, dalej w czas... Wielcy czarownicy, nie przewzbudzenie... Dos tepowali jego chwały. Potem zaś umierali topieni pod lodem. Każdego roku, każdego roku kilku... Mało, za mało. Każde oko odwracało się od zbrodni.
Czwarty ruch wahadła, ogarnęła ją nienawiść do wszystkiego co żywe. Nienawidziła Ana. Aby umarł! Aby wszyscy umarli! Aby cały świat umarł! Zagląda, w mrok, mrok, obraz odrodzenia, tylko w dół, głębiej i głębiej po ramionach spirali w zło, śmierć, zniszczenie, wykręcenie... Znowu Świtało. Już stary mag... Mistrz Rasputin. Śiatło, Wyrocznia Pierwszej. „To przeznaczenie, zaakceptuj je, nie zmieniaj. To twoja służba. Anna musi zginąć.” Przewinięcie taśmy, zgrzyt, iluzja pękom. Mag pije. Upija się i łka.
Piąty ruch wahadła, znowu do mężczyzny. Krzyczał, wzywał swego pana, chciał pomocy. Bluźnił na nią słowami przypominającymi jakieś obce (kto wie czy nie dla samej rzeczywistości?) narzecze, tak obce, że jego dźwięk w głowie Amy wypalał lad, zdawało się, że każde słowo wywierca się w jej pamięć, pali, niszczy, plącze składność myśli. Widziała wielkie, metalowe zwierzę które miotało się szaleńczo. Miało spirale w oczach... Spojrzała w nie. Agenci, koszmary w nocy. Jeden spoglądał w lustro, malował w transie spiralę, uśmiechał się. Mamrotał pod nosem, że Unia go okłamywała, że to jest magya, że ona jest wolna... Tylko mówiąc o wolnej magy szalał w rytm spirali. Kolejny, spokojny. Uśmiechał się. Odłożył aparaturę po to aby malować kręgi na ziemi. Kolejny który ujrzał mistyczną magy. Tylko pod jakim instruktażem. Zazna bestia szalała gdyż szalały jej tryby.


Tik, tik, tik, tik. Huśtawka nabierała obrotów. Amaryllis traciła ciągłośc swego ja. Nie było przy niej avatara chociaż mogła przysiąc, że on płacze rozrywany na strzępy w wirze. Złość. Plaka się chciało. Potem brak sił tik, tik, tik. Głos szaleństwa.. Luż nie liczyła ruchów. Już jej nie było.
Wahadło przeleciało przez jej świadomość. I poczuła, swego avatara. Okaleczonego. Poharatanego. Zniszczonego. Ujrzała też siebie... Nie mogła patrzeć co się z nią stało. Pół ludzki, pół zwierzęcy twór przygarbiony, powykręcany, skręcony w grymasie bólu i nienawiści, zwierzęcego gniewu i ta złowroga inteligencja w oszronionych oczach... Wahadło upadało w lodową toń. Śmierć na jeziorze to śmierć jak tamci, jak kult który zbierał on. Dość cierpień, a teraz cała wieczność z tym. Umarła.
Lecz nie tak, nie tak. W ostatniej chwili oświecona świadomość dziewczyny rozbiła się na atomy, na atomy. Czarne, zbrukane kawałki opadły ciężko wraz z wahadłem, miliardy, lecz tysiące czystych, białych gwiazd ruszyły w powietrze w złotym blasku. Tak było, chociaż młoda amerykanka już samodzielnie nie istniała. Może kiedyś, znowu w innym magu pojawi się ta sama iskierka? W wielu magach? Może nigdy? Na atomy, na atomy.
Ti,, tik, tik. Wahadełko wieczności.




***

Z zewnątrz sytuacja rysowała się zupełnie inaczej. Wokół rzeczy zaczęły zmierzać na ratunek,na ratunek kiedy Mistrz Rasputin połączył przez siebie Amy i owego jegomościa. On krzyczał, szarpał się, krzyk był niemal zwierzęcy, acz o wiele bardziej niepokojący i obcy, szarpał się lecz z każda chwila mocarnego uścisku słabł, tak jak cera Amy bladła, ta i jego skóra, a zarazem pchnęła jakoby na podobieństwo topielca. Lecz jakby walczył. Rzeczy się zbliżały. Ravna usłyszała, że to coś w bębnie... Szlocha? Tak jakby szlochało za utraconym krewnym (doprawdy, odrażający płacz), a zarazem kiwało niby-łbem na zgodę.
W momencie śmierci amerykami jej ciało oraz ciało ich wroga opadło ciężko na lód, Mistrz Rasputin puścił obydwa. Bez życia upadły. Trzask. Huk większy niż do tej pory, towarzyszył on rozsypaniu się medalionu na pył, kwik umierania przedostatniej cząstki jeziora i głucha śmierć człowieka. Gruchnięcie o lód. Zimne ciała. Umarli. Colinowi wydawało się, że widzi coś ponad truchło Amy lecz potem to coś zniknęło... Jakoby świetliki. Rasputin zasłonił oczy amerykance. Chyba uronił łzę.
Po szlochu istoty w bębnie nastało ciemne przymierze. Bęben sam z siebie grał starą, zapomnianą melodię dawnych czasów. Lecz melodię czasów dzikich gdzie nie istniał honor, czasach ciemnych... A tak przynajmniej natrętne myśli podsuwały kiedy to melodia grzmotnęła. Wilkołaki walczyły lecz natomiast zaszła zmiana. Szamanka na własne oczy mogła ujrzeć wewnętrzną sprzecznośc rzeczy. Wrogowie którzy do tej pory walczyli z wilkołakami teraz zwrócili się między sobą, czarne masy lodu, gnijącego ciała, ciemności oraz krwi wiły się wzajemny w konwulsjach wzajemnej walki, wszystko pod rytm bębna, a wilkołakom było lżej. Rzeczy dalej z nimi walczyły rozdarte w wewnętrznym konflikcie. Krew tryskała zewsząd. Walczył Adam, walczył i Carcarin zajęty odpędzaniem przy pomocy miecza istot od zwłok Amy i Mistrza Rasputina którego ogarnęło jakoby szaleństwo, przyglądał się bez ruchu trupowi dziewczyny, lód pękał pod nogami jakoby jezioro już upominało się o dwa ciała które stały się jego własnością. On tylko przyglądał się. Dłonie Ravny same targnęły się do bębna. Jego powierzchnia była zimna, lecz musiała. Po prostu czuła, że musiała grać wraz z nim. Melodia przybrała na sile.


Rzeźnia była wprost piękna dla inspektora. Colin niemal zapomniał kontynuować magye nim oprzytomniał, nim spojrzał na Gustawa który za pomocą szpikulca nadział wielką, napuchniętą kulę mięsa z którejże wyrastały lodowe sople. Zapach krwi działał jak narkotyk, wrzaski w ciszy, upiorny szum wiatru zawodzący potępieńczo. Wilkołaki padające głucho na lód, pękająca kra wchłaniająca pod wodę ciała. Tryskająca krew, dzika gracja urywanych łap i szaleńcza pogoń rzeczy za zdobyczą, rozrywanie istot jeziora na pół przez mocarne szpony wilków, machnięcia mieczem Carcarina za którego ostrzem ciągnęły się zarówno ogniste języki jak i aura mrozu. Ale walka... Redrock musiał przyznać, że zapragnął ruszyć do tego tańca. Jeszcze dźwięk wygrywany przez Ravne. Szamankę bolały ręce, żóladek wirował, chciało się jej płakać – mimo to grała. Hermetyk uległby dźwiękom gdyby nie inny obraz. Skupiony Jon klnąc pod nosem jak szewc wystukiwał na ekranie swego komputera (odmawiające współpracy, ciemny ekran powoli pękał od otaczającego mrozu tak, że Wirtualny Adept musiał pisać prawię na ślepo) tajemnego komendy wydające rozkaz rzeczywistości. Trzask, ciało mężczyzny i Amy upadło w toń. Tylko pomoc Carcarina i [b[]Adama[/b] odciągnęły katatonicznego Mistrza Rasputina i pchnęły we wnętrze zaklętego kręgu.
Kręgu, tak, tak to wyglądało. Walczące wilkołaki wycofywały się w stronę magów tworząc kordon. W głowie Ravny pojawiła się straszna myśl. Gdyby przestała grać albo gdyby istota z bębna omówiła współpracy byłoby po nich. Lecz jeszcze straszniejsze było spojrzenie Grigorija w jej stronę. Tak, muzyk się jej bał. Dostrzegł w jej oczach, transie i czynach coś niepokojącego, zimnego.
Kolejne kamienie rozświetliły się blaskiem zaiste nieziemskim, krawędzie jeziora wygięły siępod niesamowitym kątem, lód stanął niemal pionowo, niebo zniknęło, a tafla jeziora utworzyła wielki, zamykający się pęcherz w środku którego trwali magowie. Lód palnął, woda wolała się, a światło zmierźnijmyż rzeczywistość. Ravna czuła pasma kwintesencji, na karku jeżył się jej włos kiedy to fala wody i martwych, dryfujących w niej ciał napuchniętych topielców zmierzała ku niej. Jon zasłonił się laptopem. Inspektor poczuł drżąca rzeczywistość, wola która i on skupiał w tym celu, energie, skala zmian wyły mu w głowie niemal nie rozszarpując jaźni. Czy udało się doprowadzić rytuał do końca? Moc wyła, wyłi oni, wilki i rzeczy. Jezioro pochłonęło magów.
Potem wszystko ucichło. Wszystko. I cały świat zgasł w ciemności. I umarła każda odrobina czucia, a myśli ostatecznie pogrzebały się na dnie.

***

Ravna krążyła w mroku, lodowatej próżni wszechrzeczy niczym pyłek obce temu miejscu. Wokół dostrzegała tylko zmrożone ciała czy raczej ich pokrwawione kawali niczym groteskowy efekt pracy jakiegoś astralnego rzeźnika lub mistycznej maszynki do mięsa. Skóra była całkiem zdrętwiała. Nie słyszała bębnów, nic nie słyszała – nawet bicia własnego serca. Ostatnie co pamiętała to ryk jakiejś bestii wraz ze światłem. Może to nadzieja, fałszwa ułuda? Rozsądek wmawiał, że po rozświetleniu i przed końcem rytualny jezioro ich zalało, magya się nie skończyła. Nadzieja uparcie kazała wierzyć, że udało się im, wmawiała świadomości szamanki, że usłyszała ryk agonii jakby zniszczyli istotę jeziora, a jednocześnie odesłali bramę.
W głęboką Umbrę.
Ale gdzie ona była? Jedno uderzenie serca, leniwe, bardzo. Mrok przypominał ciecz oblepiającą wszystko. Ciemność pozwalała dostrzec kawalki ciał, niemal wcale nie ograniczała widoczności, niemniej posiadała potworną konsystencje gęstej smoły wpełzającej w usta, żołądek, płuca... Zrobiło się jej niedobrze, źle w środku, strasznie, przeraźliwie zimno, szron pokrył jej skórę. Nie widziała avatara, nie słyszała bębnów. Dopadła ją uporczywa myśl. W tym miejscu nawet myśli miały swoją wagę, rozbrzmiewały w furgotliwym narzeczu (zaiste straszne jeśli ciała były również emanacją czarnych pragnień CZEGOŚ).

-Zabiłaś Crina. Zabiłaś ich wszystkich. Przeznaczenie u początku było zapisane. Wszyscy którzy chcieli je zmienić płacili cenę. Każdy płacił cenę. Jeśli nie umarłaś, ktoś już zapłacił myto.

Swoje-nie-swoje myśli jak strzały przenikały otchłań. Ręce jej drżały. Kolejna natrętna myśl. Nigdy nie będzie prawdziwą szamanką. Nigdy. Coś się ruszyło dalej, wierciło. Rzecz straszna. Nie patrzyła, umysł nie chcial oglądaćochydy. Więc jeszcze nie umarła. A co jeśli była... Na potem? Co jeśli będzie tu tkwić wieki, eony, poza czasem maltretowana mrozem, a kiedy to coś zgłodnieje przyjdzie pożreć ją ij ej avatara? Serce zabiło jeszcze raz, było jej zimno. Ravnie chciało się płakać. Kolejna natrętna myśl.

-Miałaś wyjechać. Stary mag mówił tak gdyż był mądrzejszy. Była luga lista śmierci, na czele ty... Wykupiono. Kto, za...?

Drgnienie... Tym razem serce nie nie uderzyło, próbowało. Pokusa, spojrzała w stronę czegoś. Widok... Ten widok...

***

Colinowi wydawało się, że zasnął. Wiedział, że przed snem dopadła go rozpacz. Za tym, czego nie pozna. Nigdy nie rozraduje się w rzezi, nigdy nie pozna wojennej furii. Nie dośc, że praktyczne poznanie leżało poza jego zasięgiem to jeszcze mroczne sekrety. Zawsze będzie niczym dziecko we mgle, są księgi zakazane, obce moce które się niszczy. Nigdy ich nie przestudiuje. Nigdy nie osiągnie pełnej wiedzy, zawsze pozostanie tylko połowa.
Bez pełnej wiedzy nie ma wstąpienia.
Kręciło się mu w głowie. Nie! To cały świat wirował. Wirował wężowymi ruchami. Uroboros zwinął się w spiralę rzeczywistości wirując. Hermetyk spadał coraz głębiej i głębiej w wir węża. Senne uczucie opadania.
Śmierć wyglądała jako kościotrup o przybitej gwoźdźmi do połyskując czaszki masce przedstawiająca twarz umarłego nosiciela amuletu-oka. Szczerzyła się złośliwie, w oczach miała dwa wiry, bez opamiętania przędła na kołowrotku srebrzyste tkaniny. Losy. Kołowrotek Śmierci wyrywał Mrok, wielki, czarny krzyż falujący jakoby było mu brak stałości, do krzyża za każdym mrugnięciem oczu Colina były przybite rożne postacie. Wszyscy ludzie z Fundacji Białych Kruków, przypadkowi przechodnie, on sam...
...upadł niżej. I ujrzał oko. Tak jak wtedy nie mól patrzeć. Myślal, że wydrapie sobie oczy, tak bardzo nie chcial patrzeć w przyciągający wzrok wir, pragnął odwrócić wzrok lecz fascynacja nieopisanymi barwami była silniejsza, obcym bytem i pradawną, drzemiąca siła.
Czy tak wyglądał początek? Może tak będzie wyglądać koniec? Zapadający się w siebie wir, wszystkowidzące oko? Szept. Słodki. Nie rozróżniał słów. Lecz zarazem... Jedna z przepowiedni została złamana.
Złamano przeznaczenie. Kto zapłaci myto?
Mordercze „Ty!” grzmiało chrapliwie z ust Śmierci, Mrok chichotał nerwowo. [b[Colin[/b] pragnął zamknąć oczy.

***


Świat wyglądał nieziemsko. Gdyby nie mistyczne zmysły, można byłoby przysiąc, że to umbra. Już noc, potężny księżyc wznosił się strojnym gwiazdami nieboskłonie. Olbrzymie zaspy odbijały światło niebios wydając się przystrojone tysiącem diamencików. Kra stopiła się na jeziorze, czarna tafla pozostawała gładka, niepokojąca. Leśne stworzenia rozpoczęła harmider odgłosu do którego dołączył się wiatr. Mimo wszystkie nie było słychać wycia. Gdzieś daleko, daleko przejeżdżały samochody, oddech normalności w tym zapomnianym miejscu.

-Ravna! Ravna! Cholera!

Szamanka poczuła uścisk na klatce piersiowej. Kolejny. Serce niemrawo uderzyło, potem kolejny raz i kolejny, mocni. Otworzyła oczy, gardło rozwarło się jej do krzyku. Otwierając oczy ciemne niebo przysłoniła jej nachylona, reanimująca ją postać Grigorija, Kultysta Ekstazy był przemoczony, ona zresztą też. Skurcz w gardle, nad jej głową ktoś, chyba Diakon szeptał zaklęcie lecz nigdzie go nie widziała. Kolejny skurcz do krzyku, była przerażona chociaż nie pamiętała czemu. Przerwania się na bok, a cała, lodowata woda z płuc i żołądka wylała się jej przez usta. Mogła ogarnąć wzrokiem ośnieżony brzeg jeziora. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby szeptać zaklęcie. Diakon biegał jak oszalały pomierzy magami, a wilkołakami pomagając wyławiać z wody kolejnych wyrzucanych na brzeg, zaiste jakąś nieznaną mocą spokojne jezioro wypluwało zwycięzców, Gustaw leżał w zaspie z kości wystawca kością ramienia elegancko wyjąc w bólu. Muzyk cieszył się. Ona dostrzegła w pobliżu... Był tylko bęben. Blisko, kilka centymetrów obok niej leżał wkopany w śnieg jakoby przeleżał tutaj lata.
Potężne, wilkołackie dłonie wyciągnęły nie mniej połamanego niżeli Gustaw, Colina z wody, akurat gdy odzyskał przytomność. Nim ponownie ją zatracił z szoku mógł ogarnąć, iż cały prawy brzeg jesiotra usłany był niedobitkami wyrzuconymi z wody, parę wilków jeszcze pływało w wodzie starając się wyłowić swoich. Jon rozcierał dłonie, Carcarin wydawał rozkazy nie zważając na niemal rozszarpany lewy bok.. Uderzyła go mniejsza liczba wilkołaków Jezioro je dosłownie zdziesiątkowało, wielu krwawiło i pewnie umrze jeszcze tej nocy. Przerażała jeszcze jedna rzecz. Nie było ciał. Wszystkie zabrało jezioro. Nikt również teraz ani nigdy nie odszukał Mistrza Rasputina, pozostał tylko jego krzyż dryfujący na wodzie, jakby nie mogący zatonąć w tym jeziorze. Jedyny ślad. Colin stracił przytomność. Dryfował również pluszak Amy, lecz on szybko opadał na dno.
Na ciemnym niebie wzlatywał bialutki ptak. Wysoko, niemal jak kropla pośród morza ciemności. Chyba nie od ptaka , był za wysoko. Chyba z lasu.
Przeraźliwe krakanie. Donośne. Biały punkcik, biały ptak znikał ulatując dalej i dalej... I wyżej.

Epilog

Generał spoglądał na swego rozmówcę mając w dłoni swój nieodłączny atrybut – papieros. Małe, rozbiegane oczka nie pozwoliły aby poznać po nich było strach, przepita twarz rosyjskiego dowódcy zdradzała tylko skupienie na słowach Jurija. W gabinecie było ciemno, tylko osobliwa figura przedstawiająca jakiegoś bożka-potwora posiadała wyraźny i niepokojący kontur. Jurij poprawił garnitur. Na pewno każe zniszczyć figurkę jak tylko obejmie dowodztwo. Nigdy jej nie lubił.

-Jaja sobie robicie?

Rzekł generał, uprzednio papieros wypadłemu z ust padając na kafelki podłogi. Przygladał się coraz bardziej wystraszony i nie wiadomo jak by się starał, było to już po nim widać. Mol mieć sztuczną rękę, mógł mieć chip zamontowany w mózgu i dowodzić Iteracja X – lecz wciąż pozostawał człowiekiem. Teraz, gdy tylko jego konwencja trzymała pion, a pozostałe zostały praktycznie rozgromione, poczuł się pewnie. Do tej rozmowy.

-Obiecuje, że do końca tygodnia uporamy się z kwestią Tradycji.

-Pan mnie nie zrozumiał.

Zapadła cisza. Jurij skrzywił się w kącie ust. Za ich plecami zaskrzypiały drzwi, z nich wyłoniło się blade oblicze. Oboje odwrócili się.

-Proszę nam nie przeszkadzać, panie Cane.

Koniec
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172