Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2012, 19:40   #1
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
[WFRP, Storytelling] Szlacheckie dziedzictwo 18+



PROLOG

Fiegler Simmons


Simmons obudził się uderzając głową w drewnianą ściankę karocy, cuchnęła stęchlizną a wiejske powietrze niosło ze sobą smród gnoju i zwierząt, wciągnął je głęboko z pewną ulgą, było ono tak inne... Przeciągnął się i zerknął przez małe okienko w drzwiczkach. Poprzez szpare wlewało się pomarańczowe światło zachodzącego słońca, niebo miało niesamowitą barwę, niemalże magiczną... Wpatrywał się w nie przez dłuższą, po chwili jakby ocknął się z zauroczenia i coś przyszło mu do głowy. Przecież był poza miastem, na drodze, ściemniało się. Energicznie zerwał się i zgięty w pół pchnął drzwiczki wypadając na nagrzaną słońcem drogę, mały tuman kurzu wzbił się spod jego stóp, podszedł do starej wychudłej szkapy, poklepał ją po grzbiecie, na widnokręgu malowało się olbrzymie wzniesienie skrywające Talabheim. Fiegler wiedział, że dostanie się do oberży pod kulawą szkapą było jedynym rozwiązaniem jeśli chciał uniknąć nocowania pod gołym niebem, nie miał przy sobie pieniędzy ale stara kareta, mimo, że w nie najlepszym stanie, była warta okrągłą sumkę.

Uderzył więc konia w zad i wskoczył spowrotem do środka rozkładając się wygodnie, ma conajmniej godzinę zanim dotrze na miejsce, równie dobrze może jeszcze chwilę się zdrzemnąć, ostatnie dni nie były lekkie a on potrzebował sił...

Kareta podskakiwała na kamienistej drodze, miło usypiając swoim bujaniem człowieka, którego głowa wciąż przepełniona była troskami, koszmary, rozpłatane gardła, krew, walka, Bretoni, kopalnie, ojciec... Taka mieszanka obrazów przemykała mu w głowie, aż w końcu obudził się gwałtownie i złapał za szablę kiedy poczuł, że ktoś łapie go za ramię.

Thargroth Burgrondson


Thargroth obudził się z potężnym kacem, na wpół ślepo wymacał kufel pozostawiony zeszłej nocy przy łóżku i pociągnął łyk wciąż jeszcze całkiem znośnie smakującego piwa, było o wiele lepsze niż te ludzkie sikacze nawet po całej nocy w kuflu, zarechotał i zaraz tego pożałował aż sykając z bólu. Wstał i złapał równowagę, podszedł do wiadra w rogu pokoju stary Harkrinson dobrze wiedział czego potrzeba krasnoludom z rana. Zanurzył twarz w wodzie jednocześnie połykając znaczną jej ilość, orzeźwiło go to nieco, jednak nie wyzbył się suchości w gardle. - Piwo... - Mruknął i chwiejnym krokiem ruszył do drzwi, rozwarł je jednym pchnięciem, skrzypnięcie zawiasów rozniosło się gromem po jego głowie. Klnąc w myślach ruszył korytarzem, starając sie ignorować niemożliwy do zniesienia huk własnych kroków.

Już ze szczytu schodów ujrzał krasnoludy krzątające się ostrożnie po głównej sali robiąc jak najmniej hałasu, bądź poprostu nie będąc w stanie poruszać się z wigorem. Kilku leżało po d ławami ściskając kufle, młoty, topory czy kusze. Dwóch czy trzech pożywiało się zimnym bekonem i chlebem co jakiś czas pociągając z kufla i krzywiąc się na najmniejszy dźwięk.

Po kilku krokach ujrzał to czego się spodziewał, jaskrawo niebieski czub z włosów wyrastający z głowy leżącej na dębowej ławie. Zabójca podszedł do karczmarza a ten bez pytania podał mu dwa kufle pełne złotej ambrozji Grimnira, stary dobry krasnolud, wie czego potrzeba jego klientom, Zabójca ruszył w kierunku śpiącego towarzysza, usiadł ostrożnie naprzeciwko i postawił dwa piwa na stole krzywiąc się. Zaratrokson podniósł głowę i momentalnie zidentyfikował piwo które cudownie się przed nim zmaterializowało, jednym haustem połknął całą zawartość, donośnie beknął sprawiająć, że tych kilku krasnoludów w sali warknęło gniewnie i ponownie zapadł w drzemkę. Thargroth jedynie wzruszył ramionami i jął sączyć Ale. Kończyła mu się gotówka, musiał rozejrzeć się za jakąś robotą. Postanowił rozejrzeć się w człeczych tawernach, te słabeusze zawsze mają jakiś problem którego sami nie potrafią rozwiązać, a co najlepsze, sowicie za to płacą.

Anselm Richter


Anselm właśnie pochłaniał potrawkę która ostała mu się jeszcze z kolacji, była doprawdy wyśmienita, warka swojej ceny. Mimo, że zimna, dodawała wigoru jak mało co, łyk wina dla przepłukania gardła upewnił go, że jest gotów do pracy. Klientela niestety ostatnimi dniami zdawała się być coraz bardziej markotna, coraz mniej jego stałych bywalców z niewiadomych powodów jęła go unikać. Nawet strzyc ostatnio nie miał okazji zbyt często. Richter westchnął głeboko i wytoczył swój wózek na ulicę, świeże powietrze wypełniło jego płuca. - No to do roboty - Rzucił pod nosem i ruszył w stronę miejskiego rynku.

Wózek podskakiwał na kostce brukowej turkocząc charakterystycznie, miasto budziło się do życia, kupcy poganiali tragarzy którzy wypakowywali towary ładując je na stragany, z piekarni dochodził cudowny zapach swieżego pieczywa, poczciwy Marcus jak zwykle musiał właśnie skończyć pierwszą partie swojego przedniego chleba, Richter miał dziwne przeczucie, że wkrótce odwiedzi go, po kilkudziesięciu minutach przebywania na rynku zawsze zaglądał do piekarni i kupował bułkę albo dwie, nie dlatego, że był specjalnie głodny ale poprostu nie mógł się oprzeć, ten to wie jak rozkręcić biznes... Pomyślał i z westchnieniem ruszył dalej na swoje zwykłe miejsce aby wyczekiwać na ewentualnych klientów, może tym razem będzie miał więcej szczęścia.

Ludzie przewijali się, kilku ostrzygł bądź ogolił, jednak zyski były mizerne, kupcy naokoło zdawali się być zadowoleni z interesu, jednak on sam, w bardzo kiepskim humorze, wyczekiwał z utęsknieniem kolejnych chętnych, bądź rannych.

Anselm był świadomy, że przy takiej sytuacji, będzie musiał wkrótce rozejrzeć się za innym, źródłem dochodu...

Adamas Chrys


Chrys siedział pod drzewem czytając jakąś książkę przygodową, miał dość krzątaniny w karczmie i postanowił wyrwać się poza miasto i poczytać, odsapnąć chwilę i zebrać myśli. Pogryzając bułkę przerzucał strony, niespecjalnie zwracając uwagę na treść rozpamiętywał pojedynki i walki w których brał udział bądź których był świadkiem. Kochał walkę, brakowało mu jej. Książki dostarczały mu rozrywki jednak on sam pragnął jedną przeżyć...

... Piękna wieśniaczka podeszła do niego rzucając mu zalotne spojrzenie, klęknęła obok i odrzuciła książkę którą trzymał w ręce, zsunęła suknię z ramion odsłaniając jędrne piersi i sterczące sutki, poczuł, że się poci, jego ręce automatycznie powędrowały w stronę dziewczyny, złapał ją i przyciągnął do siebie, jął ją całować jednocześnie łapiąc za pośladki, ścisnął ją słysząc jak oddech dziewczyny przyspiesza, spodnie zdawały mu się być coraz ciasniejsze, nie zwlekając więc rozpiął trzymajacy je guzik odsłaniając swoją męskość i wciągając kobietę na siebie. Podwinął suknię i wszedł w nią gwałtownie wyrywając z niej jęk rozkoszy, rytmicznie posuwał ją rozpływając się z dzikiej satysfakcji, potrzebował tego już od bardzo dawna... Jedyne czego był świadom to jej dyszenie... Dyszała mu w ucho... Lizała je i dyszała...

... Adamas ocknął się nagle z penisem sterczącym z rozpiętych spodni, samotny i czekający na swoją "wybrankę", jakiś kundel lizał go po uszach dysząc nieznośnie. Chrys jęknął zirytowany i przepędził psa gramoląc się z ziemi. Upchnął teraz już sflaczały interes w spodnie i sięgnął po książkę. Dość tego, pomyślał i ruszył w stronę miasta. Czas wziąć się za siebie.

Ludo Rotshwert


Ludo przejrzał się w jeziorku, poraz kolejny podziwiając swoją urodę, nie był narcyzem ale nie narzekał na swój wygląd, miał powodzenie wśród kobiet, a to już było dostateczną zaletą. Kilka bruzd, nic specjalnego, dodawały mu jedynie uroku niegrzecznego zawadiaki, no cóż, kobiety to lubią. Wzruszył ramionami i ruszył dalej w kierunku bram.

Mijał wieśniaków i kupców masowo wchodzących do i wychodząch z miasta, przyglądał im się z uprzejmym zainteresowaniem, wetknął kciuki za pasek i obserwował. W odpowiedzi otrzymywał pogradliwe spojrzenia kupców i pełne... Irytacji? Tak to musiało być to. Spojrzenia wieśniaków którzy najwidoczniej nie chcieli być w centrum czyjejś uwagi, targając zakupy bądź towary na handel, wielu z nich nosiło wyraźne oznaki niemal niewolniczej pracy, praktycznie wyczerpani, łapali głośnymi haustami powietrze i brnęli przed siebie.

Rotshwert wmaszerował do Talabheim teraz dopiero zdając sobie sprawę jak jest głodny, zdecydowanie musiał wrzucić coś na ząb. Zajrzał do swojej sakiewki odkrywając w niej 2 korony i kilka pensów, pieniądze kończyły się a wydatki piętrzyły. Najwidoczniej trzba będzie rozejrzeć się za jakąś konkretniejszą sumką. Narazie jednak, śniadanie. Ludo ruszył brukowaną ulicą w stronę najbliższej karczmy skocznym krokiem...

William Schmidt

William obudził się i zaspany zwlekł z miekkięgo łoża, kolejny piękny dzień świtał za oknem, czyste niebo, lekka bryza, ahhh... Cudowny dzień na kolejny poemat! Sięgnął po zwitek pergaminu i rozwinął go, zamyślił się po czym zamoczył pióro w kałamarzu.

Znajduję sobie piękną panienkę,
swawolom oddaję dzisiaj swobodę.
Pobiegnę słońcu uścisnąć rękę
no i zapytam też o prognozę.

Uśmiechnął się sam do siebie, rzucil pergamin na łożę i czym prędzęj wcisnął się w swoje ubranie, pragnąc czym prędzej napełnić brzuch. Otworzył z rozmachem drzwi komnaty i popędził w dół masywnych kamiennych schodów niemal potykając się o własne nogi. Po kilku minutach wpadł do sal jadalnych i dopadł już zastawionego stołu oczekując von Shmitta.

Rilaya Teltanar

Elfka z lubością maszerując przez polany i ścieżki chłonęła wspaniałą pogodę, słońce grzało bezlitośnie ale nie przeszkadzało jej to, tak cudowna odmiana po wielodniowych ulewach i chłodzie. Miała wrażenie, że ostatnie miesiące minęły w ułamku sekundy... Wspominała przestrogi i uwagi... Prychnęła uśmiechając się do siebie, miała to co chciała, piękno Imperium w czystej postaci, dziewiczy las, polany, rzeki, strumienie... Brakowało jedynie bandytów, rozejrzała się jakby spodziewając się ujrzeć jednego z nich siedzącego pod drzewem. Nie, tutaj zdecydowanie nie znajdzie dobrego zlecenia. Ruszyła więc raźnym krokiem dalej przed siebie.

Po kilku godzinach raźnego marszu ujrzała na horyzoncie olbrzymie wzniesienie... Zupełnie jak w książkach... Miasto w kraterze... Niemal zerwała sie do biegu chcąc zobaczyć ten niesamowity twór ludzkich rąk. Powstrzymało ją jednak nieznośne kłucie w klatce piersiowej więc ze zrezygnowaną miną zwolniła, wciąż jednak prąc uparcie naprzód.

Kolejna godzina bardzo żwawego marszu sprawiła, że Rilaya stanęła u bram tunelu prowadzącego do wnętrza krateru. Nie mogła powstrzymać się od westchnienia podziwu, było to coś czego jeszcze nigdy nie widziała, tunel zdolny był pomieścic 2 wozy na szerokość i miał wysokość dwóch rosłych ludzi. Strażnicy rozstawieni po obu stronach jej ujścia wydawali się, naprawdę niepokjący ich nieskazitelnie czyste czerwono-białe uniformy przywodziły na myśl niezmordowanych wojów. Dopiero po dłuższej chwili i ostrzegawczym spojrzeniu żolnierza, łowczyni nagród zorientowała się, że gapi się na niego otwarcie, więc czym prędzej ruszyła przed siebie.

W tunelu mijała wiele osób, krasnoludów i wieśniaków, pochodnie rzucały rozedrgane pomarańczowe światło na przechodzące postaci, elfka niespecjalnie mogła im się przyjrzeć ale zauważyła po drodze wiele wzniesionych kratownic, bram, które najwyraźniej w razie ataku były opuszczane więżąc napastników w środku i wystawiając ich bezbronnych na ostrzał, w wielu miejscach były też miejsca z kotłami wypełnionymi jakimiś bulgoczącymi płynami, wzdrygnęła się i przyspieszyła kroku na samą myśl o destrukcyjnej sile owych wywarów.

U ujścia tunelu stanęła jak wryta, rozglądając się z otwartymi ustami, stała na kamiennym tarasie, otaczały ja balkony wbudowane w sciany krateru, dodatkowo wzmocnione murami, niezliczone okienka strzeleckie oraz conajmniej setka żołnierzy garnizujących te przestrzeń, tak się jej przynajmniej wydawało. Proporce i flagi o biało-czerwonej barwie łopotały dumnie na wietrze, w balkonach stały dziwne działa... Rilaya czytała o nich armaty Hellblaster, regularne armaty... Gotowe zdziesiątkować odddziały jedną salwą... Elfka naliczyła ich conajmniej 4, wycelowane wprost w nią, jak się zdawało... W luce pomiędzy dwoma ścianami widniało błękitne niebo i zieleń lasów... A daleko w tle miasto... Talabheim.
 
__________________
Ave Sanguinus.

Ostatnio edytowane przez Avder : 13-05-2012 o 18:52.
Avder jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172